ROZDZIAŁ 9
To już dzisiaj. Dzisiaj przysięgniemy, że będziemy ze sobą na dobre i na złe, w chorobie i zdrowiu, w szczęściu i nieszczęściu. Zawsze marzyłam o białej sukni i kościelnym ślubie. Biała suknia jest, ale kościelnego ślubu nie będzie, bo Marek jest rozwodnikiem i nie ma niestety kościelnego rozwodu. Myślę sobie jednak, że to nie jest aż takie ważne. Najważniejsze jest, że już na zawsze będziemy razem. Przeciągam się rozkosznie i spoglądam na uśpioną twarz Marka. Za chwilę będę musiała go obudzić. On będzie się przebierał u rodziców. Ja zostanę tutaj. Chcemy choć w niewielkim stopniu zachować tradycję. To dlatego on zobaczy mnie w sukni dopiero w urzędzie. Daniel zostaje ze mną. O dziesiątej przyjedzie Viola z Anią i pomogą mi się ubrać.
Gładzę z czułością policzek Marka i uśmiecham się szeroko, gdy otwiera oczy.
- Już czas kochanie. Musimy wstawać. Ja idę zobaczyć, co porabia nasze maleństwo. - Zarzucam na siebie szlafrok i zaglądam do pokoju naszego synka. Nie śpi już i wcale nie płacze. Siedzi w łóżeczku i z zapałem łapie pluszaki kręcące się na karuzeli. Podchodzę bliżej, a on wyciąga do mnie rączki. Przytulam go i całuję jego czółko.
- Wyspałeś się już synuś? Mama zaraz da ci jeść, ale najpierw zmienimy pampers i śpioszki.
Karmię małego, a Marek w tym czasie bierze prysznic i szykuje się do wyjścia. Zjada jeszcze śniadanie. Po nim przytula nas mocno i całuje.
- Do zobaczenia moje skarby. Widzimy się w urzędzie. Limuzyna zamówiona na dwunastą trzydzieści.
Najpierw ubieram Daniela w śliczne ubranko specjalnie uszyte na tę okazję. Potem przy pomocy Violi i Ani wkładam suknię. Viola upina mi włosy w fantazyjny kok i robi makijaż. Wychodzi ładnie i nie jest przesadzony.
Wreszcie pakujemy się wszyscy do limuzyny. Ania trzyma na kolanach Danielka, bo nie zabieram fotelika.
Dojeżdżamy do Urzędu Stanu Cywilnego. Już z daleka widzę tatę i moje rodzeństwo. Obok stoją wszyscy Szymczykowie i Sebastian. Widzę też Dobrzańskich, ale Marka nie ma.
Maciek pomaga nam wysiąść i zabiera od Ani Daniela. Sebastian widząc, że się rozglądam uspokaja mnie mówiąc, że Marek czeka w środku. Podaje mi ramię i ruszamy do wnętrza budynku. Wreszcie go widzę. Stoi przed szklanymi drzwiami i uśmiecha się cudnie. Jego zachwycone oczy patrzą na mnie z miłością. Podaje mi dłoń i szepta do ucha, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Wchodzimy przez otwarte drzwi i zajmujemy swoje miejsca. Obok siadają nasi świadkowie Maciek i Ania. Tak postanowił Marek przekonując mnie, że skoro Violetta i Sebastian zostali chrzestnymi Daniela, to będzie sprawiedliwie jak Maciek i Ania zostaną naszymi świadkami. Oglądam się za siebie i widzę Helenę, która przejęła opiekę nad Danielkiem i usiłuje go zająć jakąś zabawką. Wchodzi urzędnik odziany w togę i ciężki łańcuch z orłem. Wstajemy. Ceremonia nie trwa długo. Na pewno o wiele krócej niż w kościele. Przysięgamy sobie wzajemnie i zakładamy obrączki. Potem podpisujemy akt ślubu, a po nas świadkowie. Urzędnik składa nam życzenia. Już w holu robi to reszta gości gratulując nam i życząc życia w szczęściu i pomyślności.
Wokół krąży firmowy fotograf Czarek i pstryka zdjęcia. Po wyjściu na zewnątrz obsypują nas deszczem jednogroszówek. Staramy się je wyzbierać wszystkie, ale chyba nie damy rady. Gorliwie pomaga nam Beatka i Jasiek wraz ze swoją dziewczyną Kingą.
Moje serce wypełnia niewyobrażalne szczęście. Kiedyś marzyłam o Marku, a dzisiaj jest już moim mężem. Najlepszym mężem na świecie. Jest nie tylko nieziemsko przystojny, ale ma dobre, szczere serce. Jednak przede wszystkim bardzo mnie kocha i udowadnia mi to każdego dnia. Widzę tę miłość w jego spojrzeniu i w najdrobniejszym geście.
Podchodzi do mnie tata. I on jest dzisiaj bardzo szczęśliwy. Wzruszony mówi.
- Życzę wam wszystkiego co najlepsze dzieci. Kochajcie się i szanujcie aż po kres waszych dni.
Przytulam się do niego. Bardzo go kocham. Pakujemy się wszyscy do samochodów i jedziemy świętować. Zanim wejdziemy na salę weselną na jej progu wita nas chlebem i solą mama Marka i mój tata. Są też kieliszki wypełnione wódką i wodą. Trafiam na to drugie. Rozbijamy je na szczęście.
Po pysznym obiedzie następuje pierwszy taniec. Muzyka jest spokojna. To walc wiedeński. Jestem lekka jak piórko. Sunę wraz z Markiem dookoła i uśmiecham się. Drugi taniec też jest nasz, bo zabieramy na ręce Daniela i tańczymy razem z nim. Mały piszczy z uciechy i śmieje się głośno. Jest naszym najukochańszym promyczkiem, naszą iskierką, która ogrzewa nam serca.
Jesteśmy zmęczeni. Jest czwarta nad ranem. Moi teściowie opuścili salę już o dwudziestej drugiej zabierając ze sobą śpiącego Daniela i torbę z jego rzeczami. Obiecaliśmy, że odbierzemy go następnego dnia po południu.
Goście powoli wykruszają się. Moja rodzina odjechała taksówką. Podobnie Szymczykowie. Został Maciek, ale i on ma już dość. Wraz z Anią żegnają się z nami. Viola i Sebastian również. Dziękują wszyscy za świetną zabawę i bardzo udane wesele. Kiedy zostajemy już sami Marek przygarnia mnie do siebie mówiąc, że ma dla mnie niespodziankę. To podróż poślubna do Grecji.
- Zabierzemy Danielka. Jest jeszcze za mały, żebym mógł go zostawić u rodziców. Nie masz nic przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie mam. Ufam twoim rodzicom. Kochają małego i na pewno nie zrobiliby mu krzywdy, ale on potrzebuje naszej opieki nie ich. To jeszcze za małe dziecko. Kiedy wyjeżdżamy?
- Pojutrze. Lecimy samolotem. Nie umęczymy się tak.
To były dwa najpiękniejsze tygodnie w moim życiu. Pogoda cudna, hotel wspaniały, położony w Olimpic Beach i piękne, ciepłe morze. Cisza i spokój. Odpoczęliśmy. Najedliśmy się świeżych ryb i owoców morza. Opaliliśmy się i nawet naszego maluszka liznęło słońce. Tata stawiał mu tysiące babek z piasku, a on próbował to powtórzyć. Piasek stał się jego żywiołem i Marek postanowił, że urządzi mu na tyłach domu plac zabaw z prawdziwego zdarzenia z wielką piaskownicą, zjeżdżalnią i huśtawką włącznie.
Wróciliśmy i od razu wpadliśmy w rutynę dnia codziennego. Czyli wszystko wróciło do normy.
Dzisiaj był szczególny dzień. Kiedy Marek wrócił po pracy do domu zastał nas w salonie. Trzymam za rączki naszego synka i mówię.
- No idź do taty. Sam.
Rozluźniam dłonie i asekuruję go, a on najpierw stawia pierwszy krok i następny. Nóżki mu się jeszcze chwieją i stąpają niepewnie, ale jest uparty i widzi tylko jeden cel, rozpostarte ramiona taty. Udaje się i wpada w nie uszczęśliwiony. Marek ma mokre policzki i uśmiecha się przez łzy tuląc i całując Daniela.
- Ale mi zrobiłeś niespodziankę synku. Jesteś już taki samodzielny.
Mały odwraca się do mnie uśmiechnięty pełną gębą. Wygląda ślicznie, bo w policzkach ma te słodkie dołeczki, a w buzi sporo zębów. One ciągle wyrastają, a on ślini się przy tym strasznie.
- Mami, mami! – Krzyczy.
Teraz ja przykucam i rozpościeram ramiona, a on idzie w moim kierunku. Podoba mu się ta zabawa w chodzenie i z każdym krokiem radzi sobie coraz lepiej. Jesteśmy szczęśliwi, bo dobrze się chowa. Ma prawidłową wagę i nie łapie zbyt często infekcji.
Na jego pierwsze urodziny organizujemy imprezę. Przychodzą jak zwykle nasi najbliżsi i przyjaciele. Od rodziców chrzestnych dostaje rowerek na czterech kółkach. To zdecydowanie za wcześnie, bo mały dopiero nauczył się chodzić i minie jeszcze sporo czasu zanim na niego wsiądzie. Jednak widząc go piszczy z radości, klepie siodełko i każe się na niego posadzić. Jest taki pocieszny, że łapiemy za telefony i robimy mu zdjęcia. Przy pomocy taty zdmuchuje z tortu jedną świeczkę, a potem urywa swoją małą rączką spory kęs i wpycha go sobie do buzi mażąc się czekoladowym kremem. Śmiejemy się do łez.
Słabo się czuję. Od kilku dni mdli mnie, a jedzenie nie zostaje w żołądku dłużej niż kilkanaście minut. Mam torsje i co chwilę latam do łazienki. Daniel jest coraz bardziej absorbujący. Muszę go bezustannie pilnować, bo jest bardzo żywy i nie potrafi usiedzieć na miejscu. Próbuję zająć go kolorowaniem obrazków, ale szybko się nudzi i z konieczności muszę wymyślać nową zabawę. Biorę się w garść. Ubieram małego i wychodzimy na plac zabaw. Po drodze mijamy aptekę i wtedy doznaję olśnienia. Bez namysłu wchodzę do środka i kupuję dwa testy ciążowe. Po powrocie do domu zaraz z nich korzystam. Nie ma mowy o pomyłce, bo oba pokazują dwie niebieskie kreski. Jestem w ciąży.
Wieczorem mówię o tym Markowi. Niedowierzanie w jego oczach miesza się z ogromnym szczęściem. Przytula mnie czule i całuje moje usta.
- O tym właśnie marzyłem. Marzyłem o naszym wspólnym dziecku i mam nadzieję, że to będzie dziewczynka. Bardzo chcę mieć małą, śliczną Magdę. Jak się urodzi, Daniel będzie miał prawie trzy lata. Różnica wieku w sam raz. Trafiliśmy idealnie. Jutro zawiozę cię do lekarza, bo od teraz musisz być pod jego stałą opieką.
Oboje wpatrujemy się w wydruk komputerowy i nie możemy uwierzyć, że ta mała, czarna plamka, to nasze dziecko. W domu Marek sadza Daniela na kolanach i mówi mu z wielką pewnością siebie, że za kilka miesięcy urodzi mu się siostrzyczka. Mały słucha go z rozdziawioną buzią.
- A gdzie ona teraz jest? – Pyta.
- Na razie jest u mamy w brzuszku. Jak brzuszek będzie już duży, to wtedy ona się urodzi. Będziesz starszym bratem synku. Fajnie jest mieć młodszą siostrę. Będziesz ją uczył rysować i będziesz opowiadał jej bajki na dobranoc tak jak mamusia opowiada je tobie zanim zaśniesz.
Mały jest podekscytowany. Każdego dnia zamęcza nas pytaniem, czy to już dzisiaj urodzi się jego siostrzyczka. Cierpliwie tłumaczymy mu, że jeszcze trochę będzie musiał na nią poczekać.
- Ale ja chcę, żeby ona się już urodziła – mówi z uporem właściwym takim maluchom.
- Ja też tego chcę synku. Obaj musimy uzbroić się w cierpliwość.
Tata i moi teściowie szaleją ze szczęścia od momentu jak dowiedzieli się o mojej ciąży. Helena jest bardzo troskliwa. Często dzwoni i pyta o moje samopoczucie. Oferuje się z pomocą przy Danielu.
- Ja wiem Uleńko, że będzie ci coraz ciężej. Daniel to żywe srebro. Marek też taki był. Pamiętaj, że zawsze możesz do nas zadzwonić, a my chętnie przyjedziemy zająć się naszym wnukiem, lub jak chcecie, możecie przywieźć go do nas. To wcale nie taki zły pomysł kochanie, bo mógłby u nas spędzać weekendy, a wy odpoczęlibyście trochę. Porozmawiaj z Markiem, dobrze?
- Porozmawiam i bardzo mamie dziękuję.
Powtarzam tę rozmowę Markowi, a on zgadza się z matką.
- Spróbujemy Ula. Może będzie chciał zostać. Jeśli będzie płakał, to po prostu pojadę i przywiozę go z powrotem. Wrzucę do bagażnika rower, to może chętniej przystanie na pobyt u dziadków. Spakuj mu trochę rzeczy do torby. Zawiozę go w sobotę rano.
Daniel to cygańskie dziecko. Jemu wszędzie jest dobrze. Jak twierdzi, u dziadków jest fajnie. Ogród kryje wiele tajemnic i zakamarków. Bawi się w chowanego z dziadkiem, a kiedy zmęczy się bieganiem siada mu na kolanach i z otwartą buzią słucha jego opowieści. Te opowieści są jak najbardziej prawdziwe, a nie wydumane bajki. Krzysztof potrafi opowiadać bardzo ciekawie o początkach firmy, o tym jak poznał babcię Helenę, o swoich wojażach po świecie i o ogrodzie, który tak kocha. Najchętniej jednak Daniel słucha opowieści o swoim tacie. Często ogląda albumy pełne zdjęć Marka z czasów dziecięcych. Uważnie wtedy patrzy i pokazuje paluszkiem mówiąc z dumą.
- To mój tatuś.
Helena głaszcze wtedy jego gęstą, czarną czuprynę potakując.
- Tak kochanie, to tata. Jesteś bardzo do niego podobny.
ROZDZIAŁ 10
Początki ciąży są dla mnie koszmarne. Mam poranne mdłości i czuję się słabo. Jednak po trzech miesiącach wszystko mija jak ręką odjął. Wreszcie mogę zjeść niczego nie zwracając. Tryskam energią, co bardzo cieszy Marka, bo ciągle się martwił tym moim osłabieniem. Zajęć mam sporo, ale daję radę. Najważniejsza jest logistyka. Dzięki niej mam rozpisane zajęcia na cały dzień. Daniel jest trochę spokojniejszy. Marek wytłumaczył mu, że mama nie zawsze czuje się dobrze i nie zawsze ma siłę bawić się z nim.
- Czasem musisz synku pobawić się sam. Masz dużo zabawek, możesz porysować, albo pooglądać kreskówki. Mamusia musi mieć troszkę spokoju, rozumiesz?
Malec potakuje głową i zapewnia, że na pewno da mamie odpocząć i będzie pilnował, żeby się nie przemęczała. Czuje się jak dorosły mężczyzna, bo tata ciągle mu powtarza, że jak jest w pracy, to on jest głową tego domu, a mamą trzeba się opiekować. Bardzo bierze sobie słowa Marka do serca i często przybiega do mnie pytając - mamusiu wzięłaś witaminki? Magdzia musi być zdrowa jak się urodzi.
Jest taki zabawny. Całuję jego policzki i obiecuję, że będzie miał śliczną i silną siostrzyczkę dzięki tym witaminkom.
Coraz chętniej ogląda bajki, a ja dzięki temu mogę zająć się sprawami firmy. Dużo ich, ale najczęściej omawiamy je wieczorami kiedy Daniel już śpi. Czasem pytam o Alexa. Od kiedy Paulina wyjechała i na stałe zamieszkała we Włoszech on jakby oklapł. Nie kombinuje tak jak dawniej, ale uczciwie poświęca się pracy. Nadal wprawdzie chodzi ponury jak chmura gradowa, ale przynajmniej nie mota intryg. Zanieśliśmy mu zaproszenie na nasz ślub, ale od razu powiedział nam, że nie przyjdzie, bo nie jest w nastroju do takich imprez. Myślałam, że chociaż on będzie chciał mieć kontakt ze swoim siostrzeńcem, ale wychodzi na to, że tak samo jak Paulina nie czuje się z nim związany. Uznał, że skoro ona zrzekła się do niego praw, to i on nie musi się w nic angażować i konsekwentnie się tego trzyma. Trudno. Nic na siłę.
Przyjechała Helena i już od progu mówi, że przyszła wiadomość od Pauliny. Wyszła za mąż i teraz nazywa się Febo-Rossi. Jej mąż to znany w Mediolanie przemysłowiec. Posiada kilka fabryk produkujących różne rodzaje silników. Jest ponoć bajecznie bogaty i pewnie to pozwoliło jej podjąć decyzję o rozstaniu z Markiem.
Helena zabiera Daniela do siebie. Widzi jak mi ciężko. To już siódmy miesiąc i czuję się jak wielka słonica. Mój już i tak wielki brzuch nadal rośnie. Marek nie potrafi się powstrzymać i każdego wieczora i ranka przytula się do niego prowadząc swoisty z nim monolog. Rozśmiesza mnie, a kiedy się śmieję, maleństwo zaczyna przemieszczać się w środku i kopie mnie z całych sił. Brzuch faluje wtedy i Marek wie co się dzieje.
- A ty żywiołku. Daj mamusi spokój, - mówi – bo dla niej to twoje wierzganie wcale nie jest przyjemne.
Masuje mnie i wciąż powtarza, że tak jak Daniel i on nie może się już doczekać, kiedy będziemy we czwórkę.
Ten dzień, a raczej noc wreszcie nadchodzi. Na szczęście przez te ostatnie dni przed rozwiązaniem Daniel jest u dziadków. Odchodzą mi wody. Budzę Marka i proszę, żeby pomógł mi się ubrać. Potem jedziemy do szpitala. Koniecznie chce być przy porodzie. Paulina nie dała mu szansy i nawet go nie pytając zadecydowała o cesarskim cięciu. Ja tak nie chcę. Cesarskie cięcie to ostateczność. Po co mam mieć szpecącą bliznę na brzuchu? Wolę urodzić siłami natury. Boli strasznie i co chwilę odczuwam silne skurcze. Ubrany w zielony fartuch Marek bierze mnie na ręce i układa na łóżku, bo nie mam siły zrobić tego sama. Po chwili pojawia się położnik wraz z pielęgniarką. Bada tętno dziecka, ale jest prawidłowe, a dziecko ułożone główką do dołu. Instruuje mnie co mam robić przy następnym skurczu. Skurcze przychodzą falami i są coraz częstsze. Zaciskam zęby, bo nie chcę krzyczeć na całe gardło. Z tyłu za głową słyszę szept Marka.
- Jesteś bardzo dzielna kochanie. Jeszcze tylko trochę i maleństwo będzie z nami.
Mnie wydaje się, że te „trochę” przedłuża się w nieskończoność. Położnik mówi, że widać już główkę. Czuję jak się przemieszcza i sprawia mi wielki ból. Nagle raptowna ulga. Przeszła. Jeszcze tylko trochę cierpienia i wreszcie nasze dziecko wydaje z siebie pierwszy krzyk. Szczęście rozlewa się po moim ciele. Lekarz mówi, że to śliczna dziewczynka. Marek chyba jest jasnowidzem. Do końca nie chciałam znać płci. Za chwilę zważoną, zmierzoną i umytą kładą na mojej piersi. Widzę czarną czuprynkę i już wiem, że urodziła się kolejna kopia Marka. Z miłością całuję czółko tej kruszynki. Wzruszony Marek robi to samo. Spełniło się jego marzenie o córce. Będzie więc Magda, tak jak chciał.
Przewożą mnie na salę poporodową wraz z dzieckiem. Jakie to szczęście, że mogę mieć ją przy sobie. Marek robi małej mnóstwo zdjęć. Próbuję ją nakarmić. Moje piersi są ciężkie od mleka. Mała przysysa się do jednej z nich i zaczyna jeść. Marek mówi, że to najpiękniejszy obrazek jaki widział w życiu.
Magda jest zdrowa. Dostała dziesięć punktów w skali Apgar. Ma pięćdziesiąt trzy centymetry długości i trzy kilo dwieście gram wagi. Zupełnie normalny noworodek. Cieszę się, że mam już wreszcie za sobą poród i ten ból. Chciałam go przeżyć zupełnie świadomie. Chciałam wiedzieć jak to jest wydać dziecko na świat. Teraz już wiem i gdybym miała zrobić to jeszcze raz to też odcierpiałbym, bo naprawdę warto.
Maciek się żeni. Z Anią. Wesele organizują w Rysiowie. Jesteśmy świadkami i ja i Marek. W tym miesiącu mamy dwie weselne soboty pod rząd, bo i Viola wychodzi za Sebastiana. Może być ciężko. Dopiero co urodziłam i karmię piersią. Odciągam pokarm do butelek i objaśniam Helenie gdzie co jest. I ona i Krzysztof zadeklarowali się do opieki nad dziećmi. Jesteśmy im bardzo wdzięczni. Nie wiem jak poradzilibyśmy sobie bez ich pomocy.
Daniel ciągle się dziwi, że Magda jest taka malutka i żałuje, że nie może się z nią jeszcze bawić.
- Zobaczysz jak szybko urośnie – tłumaczę mu. – Ty też byłeś taki malutki, a teraz jesteś już dużym chłopcem. Na razie ona będzie tylko jeść i spać.
- I sikać – dodaje przytomnie nasz mądry syn. Rozbawił mnie.
- I sikać – potwierdzam. – A potem nauczysz ją siadać na nocnik tak jak ja cię uczyłam.
Magda urodę odziedziczyła po Marku. Ma takie same czarne włosy, wykrój ust i dołki w policzkach. Po mnie odziedziczyła tylko błękitne oczy i trochę piegów na nosie. Podobnie jak Daniel i ona szybko rośnie. Jest już ochrzczona i tym razem też nie byliśmy oryginalni, bo poprosiliśmy na chrzestnych Maćka i Anię. Dziadkowie zachwycają się małą. Pieszczą i hołubią. Nie mogę im tego zabronić, bo równo rozdzielają tę miłość między nasze dzieci. Kochają je mądrze nie faworyzując żadnego z nich. Bardzo nas to cieszy.
Krzysztof kolejny raz wylądował w szpitalu. Nie jest dobrze, bo jego serce odmawia posłuszeństwa. Helena jest zdruzgotana. Proponuję jej, żeby na czas pobytu męża w szpitalu zamieszkała z nami. Będzie jej raźniej, a poza tym od nas jest bliżej do szpitala. Ona ciągle płacze i nie dopuszcza myśli, że on miałby umrzeć. Daniel jest bardzo wrażliwy na jej łzy. Siada jej na kolanach i wyciera jej twarz chusteczką. Dwuletnia Magda we wszystkim go naśladuje i robi to samo. To bardzo rozczula Helenę i sprawia, że roztkliwia się jeszcze bardziej.
Ta tragiczna wiadomość dopadła nas dzisiaj o poranku. Zadzwoniono ze szpitala, że o piątej rano serce Krzysztofa po półgodzinnej reanimacji nie podjęło pracy. Jesteśmy wstrząśnięci i płaczemy wszyscy. Marek tuli Helenę i oboje wypłakują w siebie swój ból. Ja przytulam dzieci. Magda nie rozumie co się dzieje. Pięcioletni Daniel jest mądrym chłopcem i wie, że już nigdy nie zobaczy dziadka. Mimo wielkiej rozpaczy jako jedyna z naszej dorosłej trójki myślę logicznie i jasno. Ja już przeszłam raz przez to wszystko wtedy, gdy umarła mama.
Podaję Helenie środki uspokajające i dzwonię do Maćka. Mówię mu, co się stało.
- Mam do ciebie prośbę Maciuś. Mógłbyś przyjechać i zabrać dzieci do Rysiowa? My musimy zająć się pogrzebem i załatwieniem wszystkich formalności.
Mam trochę wyrzuty sumienia, bo Ania jest w ciąży i on powinien przy niej być, ale mam też nadzieję, że mi wybaczy z uwagi na sytuację. Swoją drogą i ona, i Violetta chyba się zmówiły. Śluby brały jedna po drugiej i rodzić też będą w takim samym czasie. O niczym innym nie rozmawiają i pomyśleć, że kiedyś tak się nie znosiły…
Maciek obiecuje, że będzie za godzinę. W tym czasie pakuję rzeczy dzieciaków do dużej torby. Nie wiem jak długo będą musiały zostać u taty. Myślę, że do pogrzebu. Wykonuję telefon również do niego i staram się jak najdelikatniej przekazać mu tę przykrą wiadomość. Bardzo lubili się z Krzysztofem. Jest niemile zaskoczony i bardzo mu przykro.
- Przekaż Helenie moje najszczersze wyrazy ubolewania. Dzieci zostaną jak długo będziecie chcieli. I tak przyjedziemy wszyscy na pogrzeb.
Tłumaczę jeszcze Danielowi konieczność pobytu u dziadka w Rysiowie.
- Musimy z tatą załatwić mnóstwo rzeczy i nie mielibyście opieki. Dziadek zajmie się wami, a ciebie specjalnie proszę, żebyś opiekował się Madzią. Ona jest jeszcze malutka i nie rozumie za wiele.
Malec patrzy na mnie oczami Marka i przytula się do mnie.
- Nie martw się mamusiu. Będziemy grzeczni, a ja zajmę się Magdzią.
- Bardzo cię kocham synku.
Rozczula mnie ta jego „dorosłość”.
Sprawę pochówku załatwiamy bardzo szybko, bo okazuje się, że moi teściowie zadbali o to grubo wcześniej i mają grobowiec na Cmentarzu Czerniakowskim. Okazało się też, że nie będzie sekcji zwłok, bo przyczyna zgonu jest ewidentna. Ta wiadomość bardzo uspokaja Helenę. Nie chciała, żeby ćwiartowano ciało jej męża. Przez te trzy dni postarzała się o jakieś dziesięć lat. Nie chce jeść i nie może spać. Bardzo jej współczuję, bo ona i Krzysztof byli dla mnie wzorowym małżeństwem. Przeżyli ze sobą ponad czterdzieści lat we wzajemnym szacunku i miłości.
Jedziemy do firmy. Plotki się już rozniosły i raczej wszyscy już wiedzą o śmierci byłego prezesa. My jedziemy po to, żeby poinformować załogę o pogrzebie. Potem kierujemy się na Rysiów. Pogrzeb jest jutro i trzeba odebrać dzieci. Wracamy dwoma samochodami. Za nami jedzie Maciek i wiezie tatę i moje rodzeństwo. Jutro odbędzie się ta smutna uroczystość i rodzice Maćka też chcą na niej być obecni. W jednym samochodzie nie pomieściłby ich wszystkich.
Ku naszemu zdumieniu na mszy pojawia się Paulina z mężem. Ubrana w czerń od stóp do głów manifestuje swoją żałobę po przybranym ojcu. Za nią idzie Alex. Siadają w jednej z pierwszych ławek. Ona rozgląda się ciekawie. Zauważa Helenę trzymającą na kolanach Magdę i nas siedzących obok z Danielem. Jest chyba zdziwiona rozpoznając we mnie dawną asystentkę Marka. Pewnie zastanawia się, co robię u jego boku.
Kościół zaczyna wypełniać się żałobnikami. Jest obecna cała F&D, a oprócz pracowników mnóstwo innych znanych chyba tylko Helenie osób. Mieli przecież rozległe znajomości wśród lekarzy, polityków, przedsiębiorców i dziennikarzy.
Stypa odbędzie się w domu seniorów i będzie na bogato. Tak zażyczyła sobie Helena. Załatwiliśmy najlepszy catering i ludzi do obsługi.
Msza trwa niemal godzinę. Po niej udajemy się na cmentarz i żegnamy Krzysztofa, dobrego, szlachetnego i porządnego człowieka. Człowieka z zasadami, niezwykle sprawiedliwego i prawdomównego. Lecą mi łzy. Mnie na pewno będzie go brakowało, bo był najlepszym dziadkiem dla naszych dzieci i kochał je bezgranicznie. Były jego wielkim szczęściem i radością na stare lata. Marek tuli nas wszystkich do siebie. Obejmuje też matkę biedną, znękaną i tak przeraźliwie samotną bez swojego męża. Każde z nas rzuca garść ziemi na trumnę. Po chwili zasypują ją. Ludzie podchodzą i układają wieńce. Ogromną ilość wieńców.
Powoli tłum zaczyna rzednąć. Każdy z obecnych składa nam kondolencje. Nad grobem zostajemy tylko my, Helena, Paulina z mężem i Alex. Zaproszeni na stypę goście czekają na nas pod cmentarną bramą. Paulina podchodzi do Heleny i przytula ją.
- To wielki cios dla nas wszystkich Helenko. Bardzo ci współczujemy i wam wszystkim – zwraca się do Marka.
Helena wyciera łzy i uśmiecha się blado do swoich przybranych dzieci.
- Mam nadzieję Paulinko, że zechcecie uczestniczyć w stypie. Serdecznie was na nią zapraszamy.
- Dziękuję Helenko. Pojedziemy za wami.
Ogromny hol w domu moich teściów wypełniony jest gośćmi. Stoły ustawiono pod jedną ze ścian, a wśród nich uwija się obsługa roznosząc gorący obiad. Zanim zasiadamy do naszego, podchodzi Paulina i przedstawia nam swojego męża.
- To mój mąż Franco Rossi, a to Franco – zwraca się do niego po włosku – Marek, jego żona Urszula i dzieci. Niestety nie wiem jak mają na imię.
Przykuca przy Danielu i pyta go o to.
- Mam na imię Daniel, – odpowiada nasz syn – a to moja siostrzyczka Madzia.
- Daniel… - Paulina patrzy na Marka i nadal mówiąc po włosku pyta. – Czy on wie, że jestem jego matką?
- Nie jesteś jego matką. To, że go urodziłaś nie znaczy, że nią jesteś. To jest jego matka, – wskazuje na mnie – jedyna jaką ma.
- On powinien wiedzieć…
- A po co? Chcesz mu namieszać w głowie?
- Powinien znać prawdę – powtarza z uporem. Pochyla się nad Danielem i cicho mówi. - Czy wiesz, że to ja jestem twoją prawdziwą mamusią? - Malec kręci przecząco głową.
- To jest moja mamusia – przytula się mocno do mnie. – Bardzo ją kocham. Najmocniej na świecie. Pani nie może być moją mamusią, bo ja wcale pani nie znam i pierwszy raz widzę na oczy. Ja nie chcę mieć innej mamy tato – patrzy błagalnie na Marka, a w oczach szklą mu się łzy.
- Widzisz, co narobiłaś? Doprowadziłaś go do płaczu. Nie martw się synku. Mama jest twoją najprawdziwszą mamą i innej nie masz. Siadajmy. Dzieci są głodne. I nie chcę już słyszeć ani słowa więcej na ten temat Paulina. Miałaś szansę być jego matką. Odrzuciłaś ją, więc nie wmawiaj mi teraz, że obudził się w tobie instynkt macierzyński. Nie masz do Daniela żadnych praw. Żadnych.
ROZDZIAŁ 11
Paulina zasiała ziarno niepewności w naszym synku. Po pogrzebie długo nas wypytywał, dlaczego ta pani mówiła, że jest jego mamą. Początkowo chcieliśmy ukryć przed nim prawdę, szczególnie ja, bo uważałam, że jest jeszcze za mały, żeby ją poznać. Marek jednak przekonywał mnie, że Daniel jest bardzo rezolutnym chłopcem i na pewno to zrozumie. W końcu usiedliśmy z nim któregoś dnia w salonie i wytłumaczyliśmy mu, że ta pani naprawdę go urodziła, ale potem wyjechała.
- Ta pani była kiedyś moją żoną, ale przestała mnie kochać, bo pokochała tego pana, którego z nią widziałeś. Ona wyjechała, ale zostawiła mi mój największy skarb. Ciebie synku. Byłeś taki malutki jak Madzia, kiedy się urodziła. To mama zajęła się tobą i robi to do tej pory. To ona jest twoją najprawdziwszą mamą, bo bardzo cię kocha i dba o ciebie. Gdyby ta pani pojawiła się jeszcze kiedyś, to po prostu jej nie słuchaj.
- Nie będę jej słuchał, bo ja nie chcę mieć innej mamy – mówi buńczucznie. - Mam najlepszą mamusię na świecie.
Przytulił się do mnie, a ja ucałowałam jego czółko.
- I ja kocham cię najbardziej na świecie, bo jesteś moim wielkim szczęściem. Ty i Madzia. A teraz nie myśl już o tej pani i biegnij do siostry. Chyba coś zrzuciła i za chwilę zdemoluje pokój.
Daniel roześmiał się i pobiegł w głąb korytarza. Odetchnęliśmy jak na komendę.
- Nasz syn jest naprawdę mądrym chłopcem i cieszę się, że przeprowadziliśmy tę rozmowę. Ona na pewno go uspokoiła.
Helena nie chce mieszkać sama w tym wielkim domu. Pustka straszliwie ją przytłacza. Któregoś dnia proponuje, żebyśmy przenieśli się do niej.
- Nie chcę się pozbywać tego domu. Każdy jego kąt przypomina mi o Krzysztofie. To tu chciałabym zamknąć oczy. Wasza obecność ożywiłaby te puste mury. Z ogrodu mogłyby korzystać dzieci. Jest mnóstwo miejsca do zabawy. Obiecajcie mi, że się zastanowicie.
Całą noc debatujemy i w końcu przystajemy na propozycję mojej teściowej. Przeważa argument, że ona jest coraz starsza i za chwilę będzie wymagała permanentnej opieki. Wszystko jakoś szczęśliwie się składa. Marek zwierza się Sebastianowi, że chce sprzedać dom, a on mówi mu, że chce kupić dom i chętnie kupiłby nasz.
Zawierają w krótkim czasie umowę, a po jej podpisaniu zaczynamy się pakować. Violetcie i Sebastianowi podobają się nasze meble. Zostawiamy je. Przecież dom, w którym wychował się Marek jest całkowicie umeblowany. Marek sprowadza tylko ekipę, żeby odświeżyła ściany w naszej części.
Helenę na czas remontu wysyłamy do sanatorium. Powinna trochę odreagować i pobyć wśród ludzi. Wraca odmieniona i jakaś promieniejąca. Ma sporo energii i uśmiechniętą twarz. Powoli chyba przywyka do myśli, że jest wdową.
Mówię Markowi, że powinnam zrobić prawo jazdy. Przydałby się drugi samochód z kierowcą. Po wakacjach Daniel idzie do pierwszej klasy i trzeba będzie odwozić go do szkoły.
- Nie sklonujesz się kochanie. Nie dasz rady ogarnąć sam wszystkiego i być na każde nasze zawołanie. Mamę też czasem trzeba zawieźć do lekarza i mogłabym spokojnie robić to ja. Nauczysz mnie jeździć tak, żebym zdała za pierwszym razem.
Obejmuje mnie i śmieje się.
- Masz tyle pracy. Dzieci, dom, mama, firma i jeszcze chcesz robić za kierowcę?
Cmokam go w usta i mówię
- Bardzo chcę i mam nadzieję, że się zgodzisz. Mama zaopiekuje się dziećmi jak będę na kursie. Są grzeczne i nie sprawią jej kłopotu.
Mamy w domu pierwszoklasistę. Wykazuje wielką chęć do nauki. Z zapałem pisze pierwsze literki, koloruje obrazki i robi wyklejanki. Magda wiernie mu sekunduje i uczy się razem z nim. Daniel z zapałem i żelazną konsekwencją składa litery w słowa. Czasami przy czymś utknie i wtedy pyta, ale nie robi tego za często.
Ja natomiast wkuwam testy na egzamin. Łatwo nie będzie, ale też łatwo nie oddam skóry. Muszę zdać za pierwszym razem i testy i jazdy. Popołudniami jeździmy z Markiem za miasto i tam uczy mnie manewrów. Początki są fatalne, ale już coraz lepiej czuję nasze autko i radzę sobie.
Zdałam! Zdałam! Zdałam! Wyskakuję z samochodu przeszczęśliwa, bo instruktor nie miał zastrzeżeń do mojej jazdy po mieście. Na parkingu przed budynkiem, w którym odbywał się kurs stoi Marek z wielkim bukietem róż i uśmiecha się do mnie szeroko rozpościerając ramiona. Wpadam w nie i obejmuję go mocno. Całuje mnie najczulej.
- Skąd wiedziałeś?
- Nie wiedziałem, ale też nie dopuszczałem myśli, że mogłabyś nie zdać. Jesteś przecież najlepsza. Mam dzisiaj dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę, ale żeby ci ją pokazać musimy podjechać w jedno miejsce.
Bez namysłu wskakuję do samochodu i zapinam pas. Marek nie jedzie dłużej jak piętnaście minut i zatrzymuje się przed salonem samochodowym. Już w środku pokazuje mi nieduże, zgrabne autko.
- I jak ci się podoba?
Gładzę lśniący, metaliczny lakier. Jest piękne i na pewno bardzo wygodne. Z zachwytem w oczach patrzę na Marka.
- Kupisz je?
- Oczywiście kochanie, jeśli tylko ci odpowiada, bierzemy.
- Bardzo, bardzo mi się podoba.
Siadam za kierownicą i oglądam deskę rozdzielczą. Ten samochód to marzenie. Marek już wszystko wie i idzie ustalić z dealerem warunki. W drodze do domu mówię mu, że jutro będziemy świętować.
- Jest sobota i zapraszam was wszystkich na obiad do „Bianco”. Ja stawiam oczywiście.
Pierwsze święta bez Krzysztofa są smutne mimo, że dom tętni życiem. Na wigilii jest moja rodzina w komplecie. Tata i teściowa wspominają zmarłego. Oboje mają łzy w oczach. Trochę próbują rozweselić ich dzieci. Magda stroi miny, a Daniel figluje z Beatką. Beatka, to już duża pannica. Ma piętnaście lat i rośnie jak na drożdżach. Wzrostem zrównała się ze mną, a ja nie należę do najniższych. Sto sześćdziesiąt dziewięć centymetrów to trochę więcej niż przeciętna. Latem żeni się Jasiek. Ma dwadzieścia siedem lat i najwyższy czas na założenie rodziny tym bardziej, że z Kingą chodzą już dziewięć lat. Skończył studia informatyczne i Marek zatrudnił go w firmie.
Na ferie zimowe Marek zaplanował wyjazd na narty w Beskidy. Jedziemy całą paczką. Jadą Olszańscy ze swoimi dziewczynkami i Szymczykowie z córką. Zabieramy oczywiście Helenę. Nie miałabym sumienia zostawiać jej samej na dwa tygodnie.
Góry w zimie są bardzo urokliwe. Nasi mężczyźni szaleją wraz z dzieciakami na stoku, a my kobiety dużo spacerujemy, wdychamy świeże, górskie powietrze i wpadamy do ulubionej kafejki na smolistą kawę i ciacho.
Ostatniego dnia turnusu spotyka nas nieszczęście. Helena upada tak fatalnie, że łamie obie ręce. Prędko zawozimy ją do najbliższego szpitala. Tam robią prześwietlenie, nastawiają jej kości i pakują w gipsowy pancerz. Jest bardzo obolała. Na drogę dostaje jeszcze zastrzyk przeciwbólowy. Marek usadawia ją z przodu, żeby miała wygodnie. Ja z dziećmi siadam z tyłu. Martwię się o nią, bo przed sobą mamy sześć bitych godzin jazdy i nie wiem jak zniesie tę podróż. Jest bardzo dzielna. Nie narzeka, ale grymas bólu nie schodzi jej z twarzy. Marek zatrzymuje się dwa razy i podaje jej środki przeciwbólowe. Kiedy docieramy do domu jest wykończona. Pomagam jej się rozebrać i wejść do łóżka. Przed nią sześć długich tygodni w gipsie i sporo godzin rehabilitacji.
Doczekała się wreszcie ściągnięcia gipsu. Męczyła się z nim bardzo, bo przez cały ten czas musiała spać na plecach. Ręce są niemrawe i przykurczone. Codziennie wożę ją na rehabilitację. Ciągnę ze sobą Magdę, bo nie mam jej z kim zostawić. Jest pełna współczucia dla babci i bardzo dopinguje ją do ćwiczeń.
- Spróbuj jeszcze raz babciu. Na pewno ci się uda – powtarza w kółko.
Helena zaciska zęby, a po policzkach płyną jej łzy. Z bólu. Stara się jednak i to przynosi wkrótce efekty. Po trzech miesiącach ręce są w miarę sprawne. Może ich używać i wreszcie sama zadbać o siebie. Do tej pory ja to robiłam. Myłam, karmiłam jak dziecko, ubierałam. Jest mi wdzięczna. Nie mówi tego głośno, ale widzę to w jej oczach. Tylko raz podczas rekonwalescencji powiedziała mi coś znamiennego.
- Dziękuję ci Uleńko za wszystko. Paulina nigdy by czegoś takiego dla mnie nie zrobiła.
Ma chyba rację. Paulina nie posiada w sobie empatii ani chęci pomocy komukolwiek. Jest samolubna i uważa się za kogoś lepszego od innych. To koło niej powinno się latać, a nie odwrotnie. Głaszczę Helenę po dłoni .
- Nie ma za co mamo. Najważniejsze, żebyś wyzdrowiała. Tylko to się liczy.
Dzisiaj Marek wrócił z pracy bardzo podekscytowany. Zasiadamy do obiadu i przy nim opowiada, co się wydarzyło.
- Wyobraźcie sobie, że przyszedł do mnie Alex z ofertą nie do odrzucenia. Chce, żebym odkupił jego udziały. Szwagier zaproponował mu objęcie szefostwa w jednej z jego fabryk. Powiedział, że dusi się w Polsce i chce wrócić do Milano. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu. Niech sobie wraca. Stać nas na wykupienie jego połowy, prawda? Odkupimy i firma będzie już tylko nasza. Co o tym myślicie?
- Ja jestem za – popieram męża.
- Ja też – mówi Helena. – Od kilku lat niemal nie utrzymuje z nami kontaktu. Właściwie od czasu jak Paulina wyjechała. Dam ci synku połowę pieniędzy. Krzyś zabezpieczył mnie na takie ewentualności. Odkupisz te udziały i moje zapiszemy od razu dzieciom. Ja i tak żyję z procentów i to mi wystarcza.
- No to postanowione. Jutro mu przekażę te dobre dla obu stron nowiny. Wreszcie nazwisko Febo zniknie z logo firmy. Jak tylko podpiszemy akt notarialny zmienię nazwę na Dobrzański Fashion. Ładnie, prawda?
Letnia, ciepła pogoda potrafi rozleniwić człowieka. Marek pojechał z dziećmi na basen, a ja i Helena leniuchujemy na patio wyciągnięte na leżakach, popijamy słodką lemoniadę i wystawiamy do słońca twarze.
Przymykam oczy i myślę, że czas jest okrutny, bo pędzi do przodu nieubłaganie. Dopiero nasze dzieci były takie małe, a tu Daniel jest już po maturze, którą zdał celująco i po wakacjach wyjedzie do Londynu studiować, a Magda ma już piętnaście lat. Zestarzały nam się dzieci tylko my wiecznie młodzi. Echch…
W marcu moja mała siostrzyczka wyszła za mąż. Nie do wiary. Przecież dopiero zmieniałam jej pieluchy. Wczoraj zadzwoniła i powiedziała, że spodziewa się dziecka. Była taka szczęśliwa. Jaśka syn ma dziewięć lat i jest bardzo do niego podobny. Ma tak jak Jasiek czarne jak węgielki oczy i gęste, czarne włosy. Beatka wyprowadziła się z rodzinnego domu i mieszka razem z mężem u swoich teściów. Jasiek z Kingą doglądają taty. Bardzo się posunął przez ostatnie lata i często niedomaga. Niedołężnieje. Staram się do niego zaglądać najczęściej jak się da, ale czas jest bezwzględny dla każdego z nas.
Z tych rozmyślań wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Opuszczam wygodny leżak i biegnę w ich kierunku. Otwieram na całą szerokość i staję jak wmurowana. Przede mną stoi Paulina.
- Dzień dobry Ula. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Mogę wejść?
Zapraszam ją gestem do środka. Słyszę głos mamy.
- Kto przyszedł Uleńko?
- Paulina przyjechała mamo. Wejdź proszę – zwracam się do niej. - Siedzimy na patio, bo ładny dzień dzisiaj. Napijesz się lemoniady?
- Wolałabym kawę, jeśli to nie kłopot.
- Najmniejszy. - Stawiam po chwili przed nią parującą filiżankę i cukier. – To co cię sprowadza do Polski?
- Franco podpisuje tu jakiś kontrakt. Ja tylko mu towarzyszę. Postanowiłam was odwiedzić. Marka nie ma?
- Pojechał z dziećmi na basen, ale zaraz powinni być.
Na tym właściwie kończy się moja konwersacja z panią Rossi. Pałeczkę przejmuje Helena wypytując ją o różne rzeczy. Na patio pojawia się mój mąż z dzieciakami. Śmieją się z jakiegoś dowcipu taty, ale zauważają Paulinę i milkną. W oczach Daniela widzę ogromne zdziwienie, bo zapamiętał ją doskonale i zachodzi w głowę po co ona tu przyszła. Magda wita się z nią uprzejmie, bo nie zna jej. Była za mała, żeby ją zapamiętać. Zdziwionemu Markowi Paulina mówi, że przyjechała na kilka dni do Polski i chciała nas zobaczyć. Z zainteresowaniem obserwuje nasze dzieci.
- Macie piękne dzieci i takie do Marka podobne.
Marek nie może oprzeć się pokusie, by nie pochwalić się nimi, bo jest z nich bardzo dumny. Mówi jaki Daniel jest zdolny, że tak wspaniale poszedł mu egzamin maturalny.
- Jesteś po maturze? A nie chciałbyś studiować we Włoszech? Zapewniłabym ci najlepsze warunki. – Pyta niewinnie Paulina, ale Daniel wyczuwa jej intencje. Uśmiecha się jednak uprzejmie i odpowiada.
- Bardzo pani dziękuję, ale ja już wybrałem uczelnię w Londynie i to tam będę studiował.
- A cóż ty tam możesz studiować? Włoskie uczelnie są bardzo prestiżowe i uznawane na całym świecie – prychnęła pogardliwie, co bardzo nie spodobało się naszemu synowi.
- Nie sądzę – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Będę studiował ekonomię i stosunki społeczne na The London School of Economics and Political Science. Zapewne ta nazwa pani nic nie mówi, ale zapewniam panią, że to jedna z najlepszych uczelni na świecie.
Podnoszę się z leżaka. Muszę przygotować obiad. Pytam Paulinę, czy zje z nami, ale odmawia. Nagle zaczyna się śpieszyć. Dopija szybko kawę i żegna się z nami. Kiedy wychodzi przytulam się mocno do naszego syna. Jest już taki wysoki jak ojciec i tak jak on ma w sobie wiele uroku.
- Bardzo dobrze jej powiedziałeś synku. Jestem z ciebie dumna.
- Nie gniewajcie się, ale ta kobieta wyprowadziła mnie z równowagi. Co ona sobie myśli? Że będzie decydować, gdzie mam studiować? Jakim prawem?
Marek kręci głową.
- Żadnym prawem. Nawet my nie mówiliśmy ci, co masz robić. Wybrałeś sam i wybrałeś mądrze. My zawsze będziemy cię wspierać cokolwiek postanowisz. Pamiętaj o tym.
ROZDZIAŁ 12
ostatni
Dzisiaj pochowaliśmy mojego tatę. Odszedł cichutko, we śnie. Przez ostatnie tygodnie nie opuszczał łóżka. Był bardzo słaby. Razem z Kingą doglądałyśmy go. Moje serce umiera z rozpaczy i żalu. Najpierw mama, potem Krzysztof i teraz tata. Sekcja zwłok wykazała zatorowość płucną. Nie miał żadnych szans. Pogrzeb gromadzi nas wszystkich. Przyleciał nawet Daniel z Londynu. Bardzo przeżywa tę śmierć. Uwielbiał dziadka Cieplaka. Magda jakoś się trzyma, choć i ona ma zapuchniętą od płaczu twarz, podobnie jak Helena, która uczepiła się kurczowo mojego ramienia. Marek gładzi mnie po plecach. To uspokaja. Od kiedy jesteśmy razem zawsze jest moją podporą, na którą mogę liczyć.
Ta smutna uroczystość przyciągnęła niemal cały Rysiów. Sporo tu ludzi, którzy wiele tacie zawdzięczają. Był bardzo lubiany przez tutejszą społeczność, bo był zawsze uczynny i nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Kondolencje trwają dość długo, ale w końcu zbieramy się do domu. Wraz z Kingą i Beatką przygotowałyśmy skromny poczęstunek. Wieczorem żegnamy się ze wszystkimi. Smutne to pożegnanie.
Nasze młodsze dziecko dostało się na SGH. Jestem taka z niej dumna. Po mnie odziedziczyła analityczny umysł i zamiłowanie do cyferek. Kręci się wokół niej sporo chłopaków, bo wyrosła na naprawdę piękną dziewczynę. Jest wysoka i szczupła po tacie. Po nim odziedziczyła też kruczoczarne, gęste włosy, które teraz sięgają jej do połowy pośladków. Kiedy się uśmiecha wypełzają na jej policzki te słodkie dołeczki, spuścizna po Dobrzańskich. Roztacza wokół siebie czar i pod tym względem nie różni się niczym od Marka i Daniela. Na szczęście nie jest zbyt zainteresowana żadnym z jej adoratorów.
- Najpierw studia, potem miłość – mawia.
Konsekwentnie się tego trzyma i poświęca cały swój czas nauce. Pierwszy semestr zalicza z najwyższą średnią. Wszystkie przedmioty zdane w zerowych terminach.
- Chcę mieć trochę wolnego po sesji mamuś, a jak pozdaję w zerówce, to będę mieć kilka dni spokoju więcej.
Wieczorem siedzimy z Markiem w wannie i popijamy nasze ulubione chianti. Rozmawiamy o naszych pociechach. Oboje wychowywaliśmy je mądrze, nie rozpieszczaliśmy, uczyliśmy uczciwości i rzetelności we wszystkim czego się podejmą, a przede wszystkim życzliwego stosunku do drugiego człowieka. Nie są zmanierowane. Wiedzą, jaka odpowiedzialność na nich ciąży, bo w przyszłości to właśnie oni będą zarządzać rodzinną firmą.
Marek wznosi swój kieliszek do góry.
- Piję za nas kochanie i za nasze dzieciaki. Mamy dobre życie, choć nie zawsze usłane różami. Ja jednak je kocham i kocham was wszystkich. Jestem bardzo szczęśliwy Ula.
Ta noc jest namiętna, tak jak wiele innych wcześniej. Marek nadal wielbi moje ciało i po nim rozsiewa swoje pocałunki. Tylko on potrafi rozpalić mnie tak, że tracę zmysły. Kochamy się długo i wolno dawkując sobie wzajemnie porcje błogiej rozkoszy. Po świetnym seksie nigdy nie odwraca się do mnie plecami, ale tuli mnie w ramionach do momentu, kiedy nie zasnę ukołysana jego miłością. Przez tyle wspólnie spędzonych lat ona nigdy się nie wypaliła i nadal jej wielki ogień płonie w naszych sercach. To wspaniale mieć poczucie, że trafiło się w życiu na swoją drugą połowę, bo chyba nielicznym to się udaje. My mieliśmy ogromne szczęście.
Zbliżają się wakacje. Wreszcie będziemy mogli dłużej nacieszyć się Danielem. Zawsze bardzo przeżywamy rozłąkę z nim. On też nas nie zawiódł. Od drugiego roku ma przyznane stypendium naukowe. Marek tylko kręci głową z podziwu.
- Ja na studiach obijałem się jak tylko mogłem. W kogo on się wdał? Paulina też nie była zbyt zdolna i ledwo zaliczała na trójach. – Śmieję się z niego.
- Na pewno byłeś zdolny, ale leniwy. Jak cię poznałam i zaczęłam pracować w firmie, też jakoś specjalnie się nie udzielałeś. To ja odwalałam większość roboty.
Mój mąż wzdycha teatralnie tuląc mnie do siebie.
- No wiem, wiem. Prawdziwy pracuś z ciebie.
Wieczorem dzwoni Daniel. Mówi, że już wszystko zaliczył i zaczyna się zbierać do wylotu.
- Nie wiem jeszcze konkretnie kiedy, ale na pewno zjawię się w ciągu tygodnia.
Nie mogę się już doczekać. Chciałabym go przytulić, mocno uściskać i powiedzieć mu, że taki syn, to prawdziwe szczęście dla rodziców.
Poczuła jak jej ciało się unosi i nie rozumiała jak to jest możliwe. Otworzyła oczy. To Marek trzymał ją na rękach i cicho szeptał.
- Obudziłem się i nie było cię przy mnie. Zasnęłaś nad tym pamiętnikiem. Jest trzecia w nocy. Niewiele snu zostało.
Zaniósł ją do sypialni i ułożył na łóżku. Sam położył się obok i jak zwykle przyciągnął ją do siebie. Zasnęła niemal natychmiast przytulona do jego piersi.
Poranek obudził ich zapachem kawy. Wspólny prysznic i szybkie ubieranie się. Zbiegli ze schodów. W kuchni urzędowała Magda z Danielem szykując śniadanie. Na stole pyszniły się chrupiące tosty, a Daniel kończył smażyć jajecznicę. Marek pociągnął nosem.
- Ale pięknie pachnie. Budziliście babcię?
- Budziliśmy, ale i tak czeka na mamę. Ciężko jej się samej ubrać. Chciałam jej pomóc, ale powiedziała, że mama robi to najlepiej.
- No to ja idę – Ula obróciła się na pięcie. – Zaraz będziemy.
Przywitała się z teściową i zapięła jej biustonosz, z którym nie umiała sobie poradzić. Wybrała sukienkę i wciągnęła jej rajstopy.
- Pojadę w tych czarnych czółenkach Uleńko. Będą pasowały.
Wziąwszy ją pod rękę poprowadziła do stołu i usadziła na krześle. Podsunęła filiżankę z herbatą i talerzyk z jajecznicą i tostem.
- Smacznego mamo.
Śpieszyli się. Marek w rekordowym tempie pochłonął śniadanie. Ula poprzestała na jednym toście.
- Musimy lecieć, bo późno już. Daniel uważaj na babcię, a ty Magda pokaż się w firmie jak skończysz zajęcia. No, jedziemy.
Po wyjściu rodziców Magda pozmywała po śniadaniu i powiedziała.
- Właściwie to mogę sobie darować te zajęcia. Mam wszystkie zaliczenia i oceny z egzaminów wpisane w indeksie, a od poniedziałku wakacje. Chyba pojadę z wami na ten cmentarz, a potem do rodziców. Przynajmniej jeszcze obiad podgrzeję tobie i babci. Poczekasz, aż wrócimy z zakupów, prawda? Nie chcę, żeby babcia została sama.
- Nigdzie się nie wybieram. Dawno nie rozmawialiśmy, prawda babciu? Dzisiaj przegadamy do wieczora. Brakowało mi naszych rozmów.
Helena uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Mnie też synku i to bardzo.
Ula przywitała się ze swoją sekretarką i poprosiła o kawę. Odkąd Alex sprzedał Markowi swoje udziały zajmowała stanowisko dyrektora finansowego. Marek nie chciał zatrudniać nikogo obcego na to miejsce i uznał, że Ula będzie najlepsza. Właściwie nie miała nic przeciwko temu. Dzieci były odchowane i bardzo samodzielne, a teściowa była jeszcze dość sprawna. I tak zajmowała się przecież firmą w domu, ale w nieco innym zakresie. Mimo to, jej wyliczenia zazwyczaj trafiały do działu finansowego i przechodziły przez ręce Febo. Kiedy nie było go już w firmie niespodziewanie w Adamie Turku znalazła sojusznika. Dopiero wówczas zorientowała się jak bardzo był zastraszony przez Alexa i wbrew sobie musiał wykonywać jego polecenia. W pierwszy dzień jej dyrektorowania szczerze ze sobą porozmawiali. Adam obawiał się, że ona zechce go zwolnić za to, czego doświadczyła od niego w przeszłości. Kiedy zapewniła go, że nie ma takiego zamiaru stał się najlepszym księgowym na świecie i miała w nim duże oparcie.
Weszła Dorota i postawiła na biurku pachnącą kawę.
- Ania chciała z tobą pogadać. Prosiła, żeby dać znać, jak przyjdziesz. Zadzwonisz, czy ja mam to zrobić?
- Przejdę się do niej, bo i ja mam jej coś do przekazania.
Ania pracowała teraz jako asystentka Marka. Jakoś musiał wypełnić tę lukę, a ona skończyła zaocznie studia ekonomiczne i nadawała się na to stanowisko idealnie.
Ula weszła do sekretariatu i przywitała się z nią i Violą.
- Marek wam już mówił, że robimy w sobotę grilla? – Zgodnie pokręciły przecząco głowami. – Jeśli nie macie żadnych planów to zapraszamy was z dzieciakami. Daniel jak wiecie wrócił i chcemy uczcić jego powrót. Dawno się nie widział z waszymi dziewczynami i chętnie z nimi pogada. To co, będziecie? Na szesnastą. Przyjedzie też moja siostra z rodziną i Jasiek. Będzie wesoło.
- Świetny pomysł – rozpromieniła się Violetta. – Zaraz powiem Sebulkowi. Ucieszy się, bo to rzadka okazja. Tylko praca i praca.
- W dodatku ma być ładna pogoda. My też chętnie przyjedziemy Ula.
Marek z Danielem pownosili zakupy. Magda miała rację. Było tego mnóstwo. Ula odgrzała im obiad, a po nim wraz z córką zabrały się do rozpakowywania siatek.
- Pomożesz mi? Zapeklujemy karczek, bo musi przez noc poleżeć w przyprawach. Przygotujemy też szaszłyki.
- Zrobimy jakąś sałatkę? Może taką jak ostatnio? Z kapusty pekińskiej. Wszystkim smakowała.
- W takim razie zrobimy.
Zajęły się krojeniem. Dołączył Daniel pomagając nabijać boczek, cebulę i inne warzywa na długie, drewniane patyczki. Wkrótce cały blat zapełnił się porcjowanym mięsiwem, kiełbaskami i plastrami wędzonego boczku. Na tacy pyszniły się równo poukładane szaszłyki, które Daniel obsypywał szczodrze mieloną papryką.
Ula przygotowała zalewę, w której miał się macerować karczek. Zapowiadało się świetne jedzenie i jeszcze lepsze towarzystwo.
Następnego dnia Marek rozstawił na patio grill. Pogoda rzeczywiście zwiastowała piękny dzień. Wyniósł wygodny fotel i usadził w nim matkę.
- Ty sobie posiedź mamo i odpoczywaj. Jeśli chcesz przyniosę ci coś do picia.
- Nie synku. Nie chce mi się pić. Przynieś mi tylko ten słomkowy kapelusz, bo razi mnie słońce.
- Mam lepszy pomysł. Pamiętasz, że niedawno kupiliśmy cztery wielkie, ogrodowe parasole? Teraz przydadzą się jak nic. Zaraz je rozłożymy i ustawimy stoliki. Daniel! Chodź! Pomożesz mi.
Pierwsi zjawili się Olszańscy. Ich starsza córka Małgosia właśnie zdała maturę i złożyła papiery na filologię romańską. Była podobna do Violetty. Śliczna dziewczyna o długich blond włosach, niebieskich oczach i zgrabnej sylwetce. Była równolatką córki Maćka, Hani i obie skończyły w tym roku jedno z warszawskich liceów. Młodsza o rok Agnieszka była nieco pucołowata i do złudzenia przypominała swojego tatę. Jednak podobnie jak siostra miała ładną figurę i przemiły uśmiech. Po nich zjawiło się rodzeństwo Uli. Jasiek z Kingą i Michałem, a także Beatka z mężem i Julkiem, czteroletnim brzdącem. Na końcu przyjechał Maciek ze swoimi dziewczynami. Hania urodę odziedziczyła po Ani. Ładna czarnula o ciemnobrązowych oczach i smagłej cerze.
Goście rozsiedli się na patio, a Maciek z Danielem zajęli się grillem. Marek przy pomocy Jaśka poustawiał na stole baterię alkoholi i butelki z piwem. Dla pań było wino i zimne napoje. Na początek jednak wszyscy postawili na kawę. Raczono się nią i zajadano do niej ciasto upieczone przez Beatkę i Anię.
Alkohol sprawił, że wróciły wspomnienia o ich początkach w firmie, o zabawnych sytuacjach z Violettą i Pshemko w roli głównej. Tego ostatniego wspominano ze szczególnym rozrzewnieniem.
- Teraz zażywa spokojnej starości. Kupił jakiś dom w jednej z tych swoich samotni na Mazurach i napawa się przyrodą. Nadal praktykuje Zen, choć wcale buddystą nie jest – mówił Marek. – Na szczęście dla nas schedę po nim przejął Wojtek. Jest równie uzdolniony jak ojciec, chociaż jego wizje są bardziej nowoczesne i awangardowe.
- Szkoda, że mój Krzyś tego nie dożył – odezwała się cicho Helena i otarła łzy. – Byłby taki szczęśliwy widząc was wszystkich i wasze dzieci. Byłby taki dumny z naszych wnuków. Kochał je nad życie.
Ula pogładziła jej ramię.
- Już dobrze mamo. Wiesz, że wzruszenie ci szkodzi. My wszyscy jak tu siedzimy, doskonale wiemy, że był najlepszym człowiekiem pod słońcem. Najlepszym mężem, ojcem i dziadkiem. Najlepszym prezesem, bo potrafił szanować pracowników i dbał o nich. My staramy się postępować tak jak on, bo był dla nas wzorem i bardzo nas wszystkich kochał.
O dwudziestej pierwszej towarzystwo zaczęło się rozjeżdżać. Dziewczyny jeszcze pomogły uprzątnąć wszystko ze stołów chcąc odciążyć Ulę. Młodzież pomyła naczynia.
Ula zdjąwszy ciepły pled z kolan Heleny poprowadziła ją wolniutko do jej pokoju. Przebrawszy ją okryła jeszcze kołdrą i gasząc światło powiedziała „dobranoc”. Daniel z Magdą poszli do swoich sypialni, a Marek wyciągnął jeszcze Ulę na zewnątrz. Usadził ją na wiklinowej kanapie i przysiadł obok okrywając ich kocem. Podał jej kieliszek wina.
- Piękna noc, prawda kochanie? Piękna i ciepła. Spójrz na niebo. Miliony gwiazd mamy nad głową. Ciekawe, która z nich jest nasza.
- No jak to, która? Ta najszczęśliwsza. Nie na darmo mówi się o takich jak my, że urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą. Ja w to wierzę. Gdyby było inaczej nie miałabym ciebie, naszych dzieci i takiego dobrego życia. Ono jest tam gdzieś zapisane. Na pewno takiego szczęścia nie ma Paulina. Miałam ci już powiedzieć wcześniej, ale nie było ku temu okazji. Adam przyniósł wczoraj jakiś włoski tygodnik. Pokazał mi dział nekrologów, a tam nazwisko Franco Rossi. Ona owdowiała Marek. Została kompletnie sama z tym wielkim bogactwem w spadku po nim. Jest wprawdzie jeszcze Alex i na pewno ma więcej oleju w głowie niż ona, żeby móc tym zarządzać. Tak naprawdę nie wiemy, czy ona rzeczywiście była szczęśliwa z tym Franco. Alex do dzisiaj nie ułożył sobie życia. Chyba zaczynam wierzyć, że na szczęście jednak trzeba sobie zasłużyć.
Marek przytulił usta do jej skroni.
- Ja to wiem kochanie od dawna. Żeby być szczęśliwym, trzeba każdego dnia na to szczęście pracować. Tak właśnie starałem się żyć. Oni oboje uważają, że zasługują na wszystko co najlepsze, bo to życie jest im coś winne. Mają bogactwa, ale tak naprawdę są bardzo samotni. Miłości ani kochającej rodziny nie kupią za żadne pieniądze. Przeżyli już tyle lat i nadal nie rozumieją, co jest w życiu najważniejsze. Czasem szkoda mi takich ludzi, ale tylko czasem. My jesteśmy od nich o wiele bogatsi. Mamy dzieci, które nas kochają i szanują. Mamy rodzinę z prawdziwego zdarzenia. – Pogładził opartą o jego ramię głowę żony. Popatrzył jej w twarz. Nawet nie słyszała co mówił, bo spała smacznie utrudzona całym dniem. Uśmiechnął się. Otulił ją szczelniej kocem, wziął na ręce i wolnym krokiem poszedł do ich wspólnej sypialni.
K O N I E C
Comments