Zasunęła zamek sporej walizki i ściągnęła ją z łóżka. Rozejrzała się jeszcze po mikroskopijnym mieszkanku lustrując je metr po metrze i upewniając się, że o niczym nie zapomniała. Westchnęła z rozrzewnieniem.
Spędziła tu prawie trzy lata oderwana od rodziny i miejsca, w którym się urodziła i dorosła. Dzieliło ją od niego ponad sześć i pół tysiąca kilometrów, i prawie dziewięć godzin lotu, ale to było najmniej ważne. Najważniejsze, że wreszcie zobaczy swoich bliskich i przestanie za nimi tak rozpaczliwie tęsknić. Minęło tyle czasu a ona wciąż nie mogła uwierzyć, że zgodziła się wyjechać za ocean z człowiekiem, którego tak naprawdę nie poznała do końca. Wydawał się lekiem na jej złamane serce i dopiero tu w Bostonie przekonała się, że to o czym opowiadał jej przed wyjazdem nie przystawało w żaden sposób do bostońskiej rzeczywistości. Roztoczył przed nią perspektywy, którym trudno było się oprzeć. Oczami wyobraźni widziała to wszystko a Ameryka jawiła jej się jako kraj wielkiej szczęśliwości. Jakże srodze się zawiodła i na tym kraju, i na Piotrze.
W Polsce pracowała jako asystentka prezesa w firmie modowej Febo&Dobrzański. Była gruntownie wykształconą ekonomistką z drugim fakultetem finansów i bankowości a także tytanem pracy. Piastowane przez nią stanowisko było znacznie poniżej jej możliwości, ale nie narzekała. Był jeszcze on. Przystojny prezes uwikłany w toksyczny związek ze współwłaścicielką firmy, zdradzający ją przy każdej, nadarzającej się okazji. Mimo licznych wad posiadał też zalety, a pracownicy uwielbiali go za miłe, wesołe usposobienie, za otwartość i za łagodne podejście do ludzi.
Ona też za to go pokochała i choć rozsądek podpowiadał coś innego, to serce rwało się ku niemu jak oszalałe. Miała świadomość, że nie ma u niego żadnych szans. Po pierwsze był człowiekiem zajętym, miał narzeczoną, a po drugie, nie patrzył na swoją asystentkę jak na kobietę, bo była nieatrakcyjna. Doceniał wprawdzie jej wielką pracowitość, wiedzę i kreatywność, ale częściej wykorzystywał te cechy do własnych celów. Czasem rzeczywistość trzeba nazwać po imieniu, a on po prostu wysługiwał się Ulą i obarczał nadmiarem obowiązków.
Zainteresował się nią dopiero w momencie, kiedy firma wpadła w kłopoty. To wydawało jej się nieco podejrzane, że tak nagle wyciąga ją na jakieś randki. Nie była w jego typie, a mimo to godziła się na to lgnąc do niego jak ćma do świecy. Szybko ją awansował. W przeciągu zaledwie kilku miesięcy objęła stanowisko dyrektora finansowego i jak się później okazało, tylko dlatego, żeby sfałszować raport na posiedzenie zarządu. Oszukał ją i wykorzystał. Znacznie później zrozumiała, że to była tylko gra pozorów. Złote drobiazgi, prezenciki, wyjazd do SPA, miliony obietnic i zapewnień, że po zarządzie rozstanie się ze swoją narzeczoną. Żadnej z tych obietnic nie spełnił. Rozgoryczona, upokorzona i bardzo rozczarowana odeszła z firmy. Była strzępem nerwów. Tydzień na Mazurach miał jej pomóc w dojściu do równowagi. Nie zapomniała o Marku, ani nie przestała go kochać, ale przynajmniej starała się o nim nie myśleć, w czym skutecznie pomagał jej poznany tam Piotr. Był młodym, zdolnym lekarzem kardiologiem i pracował w jednym z warszawskich szpitali. Ona podchodziła do tej znajomości raczej z dystansem. Zraniona przez jednego mężczyznę nie potrafiła tak od razu zaufać drugiemu i traktowała go jak przyjaciela. On po kilku spotkaniach uznał, że jest jego dziewczyną. Zrobił wszystko, by uwydatnić kontrast między sobą a Markiem. On był tym dobrym, Marek tym złym. Piotr był uczciwy, zawsze mówił prawdę i był szczery wobec Uli.
Marek zawsze kombinował i kręcił. Mydlił oczy, a jego słowa były jak czeki bez pokrycia. Z czasem Ula zaczęła wierzyć, że przy Piotrze uda jej się zapomnieć o tej nieszczęśliwej miłości do Dobrzańskiego zwłaszcza, że pojawiła się szansa wyjazdu i odcięcia się od przeszłości. Piotr dostał propozycję stażu w Bostonie w celu podniesienia swoich kwalifikacji. Ofertę przysłano z Massachusetts General Hospital. Nawet nie zastanawiał się długo i właściwie od razu zaczął pracować nad Ulą, żeby zgodziła się wyjechać razem z nim. Miała ogromne wątpliwości. Musiałaby zostawić ojca i dwójkę swojego rodzeństwa? Jasiek był już prawie dorosły, ale Betti miała zaledwie sześć lat. Długo biła się z myślami, radziła ojca i Alicji, z którą pracowała w F&D, a która od jakiegoś czasu spotykała się z Józefem Cieplakiem. Wszyscy uważali, że powinna wyjechać choćby na rok. Zobaczyć trochę świata, pożyć nieco inaczej i wrócić.
Jeszcze przed wyjazdem zrobiła porządek z włosami. Ścięła je dość mocno. Teraz sięgały do ramion i miały kolor ciemnej czekolady. Ortodonta uwolnił ją od aparatu i nagle okazało się, że jest piękną kobietą. Zmiana okularów na soczewki dodatkowo podkreśliła błękit jej dużych oczu. Piotr był zachwycony.
Na Okęciu żegnali ich wszyscy w komplecie łącznie z Alą. Ula obiecała, że będzie dzwonić i rozmawiać z nimi przez skypa. Bała się tego lotu i bała się przyszłości w obcym kraju. Tu zostawiała połowę swojego serca. Tu pogrzebała swoją niespełnioną miłość do człowieka, który ją tak bardzo zranił, a jednak wciąż zaprzątał jej umysł, bo nie potrafiła o nim zapomnieć. Może tam w dalekiej Ameryce to się jej uda?
Lot przebiegł bez zakłóceń. Po dziewięciu godzinach samolot łagodnie osiadł na płycie lotniska Logan International Airport położonego pięć kilometrów od centrum. W hali przylotów zobaczyli człowieka z tabliczką, na której wypisane było nazwisko Piotra. Podeszli do niego i przywitali się. On również to zrobił przedstawiając się jako James Crabb i wręczył im klucze od domu, pismo od dyrekcji szpitala a także zapewnił, że zawiezie ich na miejsce. Z pisma wynikało, że mają zamieszkać na przedmieściach Cambridge.
- Szpital jest w centrum miasta, więc będziecie państwo musieli dojeżdżać. Komunikacja jednak działa bardzo sprawnie – podpowiedział im James. Po niespełna godzinie zatrzymał się przed jednym z uroczych, małych domków. – To tutaj. Dom posiada kuchnię, salon i dwie sypialnie. Jest bardzo wygodny.
Dom miał wszystko, co potrzeba. Był całkowicie urządzony. James pokazał im, gdzie co jest zapewniając, że o szczegółach poinformują Piotra jutro w dyrekcji szpitala.
- W sąsiedztwie mieszka personel medyczny, bo ta niewielka dzielnica została wykupiona przez zarząd dla swoich pracowników. Na pewno się poznacie. Powodzenia – uścisnął im dłonie i zniknął jak duch.
Do wieczora rozpakowywali się i urządzali. Choć Piotr nalegał na wspólną sypialnię, nie zgodziła się.
- Wybacz, ale ja nie jestem jeszcze gotowa. Zajmę ten drugi pokój.
Oboje zaczęli odnajdować się w amerykańskiej rzeczywistości, chociaż nie było łatwo. Dzięki temu, że na osiedlu funkcjonował mały sklepik, Ula zaopatrywała się w nim w najbardziej niezbędne rzeczy. Żeby zrobić większe zakupy musieliby posiadać samochód. Życie stało się monotonne. Wbrew temu co przed wyjazdem naobiecywał jej Piotr, cały dzień siedział w szpitalu, a ona zapełniała sobie czas jak mogła najlepiej. Nie znosiła bezczynności.
Podczas jego nieobecności z mapą w ręku poznawała miasto. Z każdym dniem jednak narastała w niej niechęć do tego miejsca i do myśli, że tak łatwo dała się Piotrowi zmanipulować i bez głębszego namysłu zgodziła się na ten wyjazd. Rzeczywistość zaczęła ją przytłaczać. Po jakimś czasie miała dość. Zaczęła się rozglądać za jakąkolwiek pracą. Przygotowała sobie wszystkie dokumenty i nie ruszała się bez nich nigdzie. Podczas jednej z wycieczek do centrum natknęła się na Santander Bank. Nazwa brzmiała znajomo więc postanowiła wejść i zapytać o wolne etaty. Dziewczyna siedząca w recepcji skierowała ją na pierwsze piętro do niejakiego Daniela Maetza.
- To nowy dyrektor działu analiz finansowych. Od kilku dni trwa nabór, bo poszerzają dział. Potrzebują dziesięciu pracowników. Może będzie pani miała szczęście… Powodzenia.
Daniel Maetz okazał się młodym, na pewno przed trzydziestką, sympatycznym mulatem. Uścisnął jej dłoń, wskazał fotel i zaproponował filiżankę kawy, ale podziękowała.
- Jest więc pani Polką – uśmiechnął się do niej przyjaźnie. - To intrygujące, bo słyszałem, że Polacy są bardzo pracowici. Proszę mi coś opowiedzieć o sobie.
Opowiedziała wszystko. O uczelni, na której ukończyła dwa kierunki studiów, o stażu w jednym z warszawskich banków i o pracy w F&D na stanowisku dyrektora finansowego. Powiedziała też, że doskonale wie, na czym polega praca w dziale analiz finansowych.
- Robiłam takie wielokrotnie dla przedsiębiorstw w różnej kondycji finansowej, również sporządzałam podobną dla mojego ostatniego pracodawcy.
- Miło to słyszeć. Dział się rozrasta, bo i klientów przybyło sporo. Dam pani szansę i mam nadzieję, że nie zmarnuje jej pani. Dokumenty proszę zostawić. Przekażę je do działu kadr. Od kiedy mogłaby pani zacząć?
- Choćby od jutra.
- Wspaniale – Daniel podniósł się z fotela, ona także. Uścisnęła mu dłoń.
- Jestem panu ogromnie zobowiązana za tę szansę i postaram się z całych sił nie zawieść.
- Proszę przyjść jutro na godzinę siódmą trzydzieści. Pracę zaczynamy od ósmej z przerwą na lunch o dwunastej. Kończymy o szesnastej trzydzieści. Za każde nadgodziny płacimy dodatkowo.
Wybiegła z gabinetu jak uskrzydlona. Na dole podeszła jeszcze do recepcjonistki i szepnęła jej, że zasłużyła na wielką kawę i porządne ciacho. Tego dnia czekała do późna na Piotra, bo chciała mu przekazać dobrą nowinę. Nie był zachwycony.
- Ja tak nie potrafię Piotr siedzieć całymi dniami i nic nie robić. Poza tym chcę mieć też własne pieniądze, żeby móc wesprzeć rodzinę. Sam dobrze wiesz, że nasze życie nie wygląda tak, jak mi opowiadałeś. Mijamy się i nie mamy dla siebie czasu w ogóle. Miałam ogromne szczęście, że dostałam tę pracę w dodatku w wyuczonym przeze mnie zawodzie. To o wiele lepsze niż siedzenie w tych czterech ścianach. Za chwilę zdziczeję tak, że z nikim nie będę się mogła dogadać.
Znowu była w swoim żywiole. Jej ukochany konik – cyferki, stał się dla niej sensem życia. Solidnie przyłożyła się do pierwszej analizy. Zawarła w niej wszystko i niczego nie zaniedbała. Podstawą każdej są wskaźniki. Wyliczyła je wszystkie. Zadłużenie, wykorzystanie majątku i kapitału, płynność finansowa, środki pieniężne, rynek kapitałowy i zyskowność. Dokumenty piętrzyły się z każdą godziną coraz bardziej. Na koniec zrobiła jeszcze symulację mającą wykazać, w jaki sposób można byłoby poprawić wyniki finansowe przedsiębiorstwa. Pod koniec dniówki wpięła wszystko do segregatora i poszła do Daniela.
- Już skończyłam panie dyrektorze – oznajmiła stając nieśmiało w drzwiach – i chciałam panu przekazać całość dokumentacji.
Maetz nie krył zdziwienia. Inni na taką analizę potrzebowali tygodnia i dłużej.
- Na pewno to jest wszystko?
- Myślę, że wszystko. Poszczególne zagadnienia oddzielone są od reszty kolorowymi zakładkami, żeby było można łatwo się odnaleźć.
- Dziękuję pani Ulu. Jestem bardzo mile zaskoczony – zerknął na przegub. – Niech pani zmyka do domu odpocząć. Jutro kolejne wyzwania.
Szybko przyzwyczaiła dyrektora Maetza do swojej solidności, rzetelności i kompetencyjności. Wiedział, że nie musi po niej nic sprawdzać, bo ona sama zanim oddała mu materiały, zrobiła to wielokrotnie. Była prawdziwym tytanem pracy. Szybko też awansowała na stanowisko kierownika działu. Z tym wiązała się o wiele większa pensja i premie. Te dostawała często. Nie oszczędzano na niej, bo jej świeże pomysły wdrażane w życie przynosiły bankowi krocie. Jej własne konto też puchło. Na siebie wydawała niewiele. Trochę posyłała do domu. Generalnie żyła na własny rachunek dorzucając się do czynszu i innych opłat. Z Piotrem widywała się rzadko. Kiedy on wracał z dyżuru ona już spała. Coraz bardziej oddalali się od siebie. Któregoś dnia stwierdziła, że nie widzi wspólnej przyszłości z nim.
- Chcę odejść Piotr. Nie układa się nam i nic nas nie łączy. Może tylko wspólny adres. To bez sensu, żebyśmy nadal tkwili w tym nie wiadomo czym.
- Nadal go kochasz, prawda? Zrobił ci tyle złego, a ty dalej obdarzasz go uczuciem.
- Marek z obecną sytuacją nie ma nic wspólnego, choć rzeczywiście nic na to nie poradzę Piotr, że to jego kocham nie ciebie. Jesteś, a raczej byłeś dobrym przyjacielem, ale teraz nawet przyjaźni nie możesz mi dać. To nie ma ani sensu, ani przyszłości. Duszę się tutaj. Jutro rozejrzę się za jakimś mieszkaniem i wyprowadzę się. Tak będzie lepiej, wierz mi.
- Zrobisz jak zechcesz. Nie będę cię zatrzymywał. Ty akurat nie potrafisz być z kimś, kogo nie kochasz.
Comments