ROZDZIAŁ 5
Na nic zdały się jego podchody, bo Ula była nieugięta i im bardziej on się starał tym bardziej wzrastał u niej poziom niechęci do niego. To zaczęło być już nawet śmieszne. Ustalił, o której pojawia się w bufecie i sam zaczął przychodzić nieco wcześniej tylko po to, żeby zafundować jej kawę. Kiedy pierwszy raz Ela bufetowa postawiła przed nią filiżankę smolistego płynu zdziwiła się.
- Pan Dobrzański junior stawia – pokazała na Marka zaszytego w kącie bufetu. Ula ostentacyjnie oddała kawę prosząc Elę o sok pomarańczowy. Następnego dnia, kiedy stawiała przed nią ten właśnie sok, Ula zmieniła zdanie i poprosiła o kawę. To nie były jedyne przepychanki. Kiedy on czekał na nią w otwartych drzwiach windy ona skręcała do klatki schodowej i szła trzy piętra schodami byleby tylko z nim nie jechać. Jeśli szedł do niej chcąc zapytać o jakąś sprawę, ona nic mu nie tłumaczyła, tylko kładła przed nim podręcznik do ekonomii mówiąc „strona pięćdziesiąta czwarta powinna panu wszystko wyjaśnić”.
Był już u kresu, bo zaczynało brakować mu pomysłów. W dodatku uzmysłowił sobie, że coraz bardziej zaczyna mu na niej zależeć. Ona na jego oczach rozkwitała i doskonale wiedział, że w tej przemianie nie bez znaczenia jest zaangażowanie jego matki. To ona nauczyła Ulę wszystkiego. Pokazała jak dbać o cerę, fryzurę, paznokcie. Uczyła jak dobierać do siebie poszczególne elementy odzieży. Jednym słowem z niepozornego, szarego kaczątka Ula przemieniała się w pięknego łabędzia. Często słyszał jak ojciec ją chwali za jej wielkie kompetencje, przewidywalność i za pomysły, które przynosiły zysk firmie. Sam ją podziwiał i czasem zazdrościł. Widział jaki ma stosunek do jego rodziców, jaka jest uprzejma, jak bardzo ich szanuje, jak z troską wypytuje o zdrowie. Ojciec miał rację. Ona była pełna empatii i zawsze martwiła się o innych a na końcu o siebie.
W jedno z sobotnich popołudni siedzieli z Olszańskim w mieszkaniu Marka i sączyli piwo. Niecodzienny był to widok, bo w takim dniu i o takiej porze szaleli już zwykle obaj w którymś z nocnych klubów stolicy.
- Już nie mam do niej zdrowia Seba. Cokolwiek bym nie zrobił, ona zawsze jest kontra. Myślę, że od czasu jak jej tak nawrzucałem znienawidziła mnie i nie mam u niej żadnych szans. Najpierw chciałem jej utrzeć nosa, ale teraz już mi na tym nie zależy. Zakochałem się w niej.
Olszański obrzucił go spojrzeniem.
- Mówisz serio? Na pewno serio. Zmieniłeś się i choć nieświadomie, to myślę, że pod jej wpływem. Kiedy ostatnio spędzaliśmy sobotni wieczór w domu?
- Nie chce mi się wychodzić. Jakoś obmierzły mi już te balangi, a jak patrzę czasem na skacowaną Paulinę to odechciewa mi się wszystkiego. Ona niczym nie różni się od tych panienek na jedną noc. Robi dokładnie to samo, co one. Kobieta z klasą – prychnął pogardliwie. – Ula jest całkiem inna i gdybym miał tę świadomość wtedy, w życiu bym jej nie gadał takich głupot i w życiu bym jej nie obraził. Myślę Seba, że ona ma o mnie bardzo złe zdanie. Zresztą o Febo też. Zatkało mnie kiedyś jak sponiewierała Alexa i to w bardzo kulturalny sposób. Wręcz w białych rękawiczkach. Sam wiesz, że Alex nie lubi się przemęczać pracą. Ma głupiego Turka, który odwala za niego całą robotę i tylko dzięki temu, że Adaś to człowiek bardzo sumienny i poukładany, dział finansowy jeszcze trzyma łeb na powierzchni. Siedziałem kiedyś u ojca, bo omawialiśmy budżet. Poprosił wtedy Ulę do gabinetu wraz z zestawieniami niezbędnymi do jego zamknięcia. Okazało się, że jest trochę nieścisłości i żeby je wyjaśnić konieczna była obecność Alexa, bo to w końcu on sporządza kwartalny raport finansowy, w którym ujęty jest budżet. Kiedy się zjawił zaczęła zadawać mu pytania. Pytania chłopie, na które on powinien znać odpowiedź nawet wtedy, gdy obudzi się go w środku nocy. Zaczął się miotać i kręcić. Z jej ust padało pytanie za pytaniem, na które on nie miał pojęcia jak odpowiedzieć. W końcu zadała to ostatnie „czy to pan sporządzał te zestawienia?”. Mogłeś widzieć jego minę. Jakby mógł, zapadłby się pod ziemię. W końcu wydusił z siebie jedno słowo „nie”. Na ojca podziałało to jak płachta na byka.
- Jak to nie? – zapytał. – To kto je sporządzał?
- Adam…
- Dlaczego Adam? O ile wiem, on jest głównym księgowym i nie należy to do jego obowiązków?
- Tak wiem, ale akurat byłem zajęty czymś innym i nie miałem czasu pochylić się nad tymi zestawieniami.
- Nie miałeś czasu powiadasz. No skoro tak, to dlaczego to ty podpisałeś się pod nimi a nie Adam?
Na to już nie miał żadnych argumentów. Siedział nabzdyczony jak indor i nienawistnie patrzył na Ulę. Ma pazurki panna Cieplak, zapewniam cię i kawał porządnego charakteru. – Olszański pociągnął łyk piwa i zamyślił się.
- A może ty źle się do tego zabierasz? Wiesz, mam na myśli to, żeby Ula spojrzała na ciebie łaskawiej. Ona bardzo lubi twoich rodziców, ma dla nich wiele szacunku, bardzo docenia Krzysztofa jako prezesa i podziwia Helenę za jej pracę w fundacji. Może od tej strony należałoby zacząć?
- Ale co masz konkretnie na myśli?
- Zacznij u nich bywać częściej, wykaż troskę, bądź opiekuńczy, zadbaj o ich wygodę. No ja mam ci mówić jak postępować z własnymi rodzicami? Ula jest wrażliwa na takie gesty i na pewno to doceni.
Marek uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś genialny Seba. Dlaczego mnie wcześniej nie przyszło to do głowy? Myślę, że to świetny plan, a ja zrealizuję go bez napinania się i wyrachowania, bo już dawno ojciec uświadomił mi, że źle postępowałem względem nich. Przy okazji mam nadzieję, że poprawią się relacje między nimi i mną.
Nie zwlekał i był podekscytowany tym, czy sugestie jakie usłyszał od Sebastiana zaczną przynosić pożądany skutek. W niedzielę przed południem niezapowiedziany pojawił się w domu rodziców. Zaskoczył ich kompletnie. Na pytanie co go sprowadza i to w niedzielę rano odpowiedział, że może przydałby się do grabienia liści w ogrodzie.
- Wiem, że Stanisław odszedł i nie macie jeszcze nowego ogrodnika. Pomyślałem, że przyda wam się moja pomoc szczególnie, że ty tato chyba nie czujesz się na siłach, żeby temu podołać. Ty potrzymasz tylko worki, do których upcham te spadłe liście.
- Ja pomogę grabić – Helena wstała z kanapy i poszła się przebrać.
Pracowali zgodnie przez kolejne trzy godziny. Pogoda nie sprawiła niemiłej niespodzianki i oszczędziła im deszczu. Uśmiechnięty od ucha do ucha Marek ustawiał pełne liści worki pod ścianą domu.
- Jutro zamówię transport. Niech je wywiozą. Sporo pozbieraliśmy, prawda? Załapię się na jakiś obiad?
- Oczywiście, że tak – Krzysztof spojrzał z dumą na syna. – Zasłużyłeś jak nigdy w życiu.
Przesiedział u nich do wieczora i co najlepsze, wcale nie uważał tego czasu za czas stracony, mimo że matka nagabywała go, że powinien się wreszcie ustatkować i założyć rodzinę.
- Już chyba wyszumiałeś się synku. Ludzie w twoim wieku mają dzieci, a ty nawet nie jesteś żonaty.
- Wszystko w swoim czasie mamo. Na razie jestem zakochany, a to krok we właściwym kierunku. I nie pytajcie w kim, bo i tak nie odpowiem. Przyjdzie na to czas.
W poniedziałkowy poranek do gabinetu Krzysztofa wsunęła się Ula stawiając przed nim szklankę z zieloną herbatą.
- Proszę panie Krzysztofie, świeżo zaparzona, a tutaj dzisiejsza poczta.
Krzysztof uśmiechnął się do niej z sympatią.
- Usiądź na chwilę moje dziecko, bo muszę ci coś powiedzieć. Pamiętasz jak rozmawiałem kiedyś z tobą o moich dzieciach, że źle je wychowałem, bo nie interesują się nami. Ty powiedziałaś wtedy, że muszą się być może wyszumieć i wtedy jak już to nastąpi, będą inne w stosunku do nas. Wprawdzie nic takiego nie nastąpiło w przypadku Pauliny i Alexa, ale wczoraj przyjechał do południa Marek i został na cały dzień. Bardzo pomógł w ogrodzie. Grabił przez kilka godzin. Naprawdę się napracował. Nie mogliśmy wyjść z podziwu. Może on naprawdę zaczyna poważnieć. Mówił nam, że się zakochał, ale nie powiedział w kim. To chyba dobrze wróży, jak sądzisz?
- Myślę, że bardzo dobrze. Na ustatkowanie się już najwyższy czas. Może wreszcie zrozumiał, że nie można być wciąż wiecznym chłopcem i czas stać się poważnym mężczyzną?
Wbrew obawom Dobrzańskich wizyta ich syna nie okazała się wydarzeniem incydentalnym. Od tego czasu regularnie ich odwiedzał, woził ojca na badania, pomagał matce w fundacji i w robotach przydomowych. Któregoś dnia siedząc z nimi w salonie napomknął o remoncie wschodniego skrzydła domu.
- Od wieków to skrzydło jest nieużywane. Pomyślałem, że dobrze byłoby je wyremontować. Jeśli zgodzilibyście się, mógłbym w nim zamieszkać. Miałbym do was bliżej i w razie potrzeby zawsze był pod ręką.
Oboje zapalili się do tego pomysłu, chociaż wciąż nie mogli uwierzyć w tę przemianę Marka.
- Naprawdę chciałbyś tu mieszkać?
- A co w tym dziwnego? W końcu wychowałem się tutaj. To przecież mój rodzinny dom.
Nie tracił czasu i wkrótce sprowadzona przez niego ekipa remontowa ochoczo zabrała się do pracy. Wschodnie skrzydło stanowiło w zasadzie kalkę zachodniego. Miało na dole obszerny salon, osobne wejście, a na górze cztery spore pokoje i ogromną łazienkę. Oba skrzydła łączyło wewnętrzne przejście, z którego do tej pory seniorzy korzystali niezwykle rzadko.
Nie minął miesiąc, a on już przeprowadzał się do wyremontowanego domu. Mieszkanie, które wynajmował do tej pory, oddał właścicielowi.
Krzysztof był wniebowzięty. Nieświadomy stosunków panujących między Ulą a jego synem nie mógł się nadziwić tej wielkiej przemianie Marka. Wciąż dziękował Uli, że była tak przewidująca i wciąż nie mógł się nachwalić juniora.
- Czy zauważyłaś Uleńko jak on ostatnio przykłada się do swoich obowiązków? Jak bardzo skupiony jest na pracy? Wszystkie jego raporty są bez zarzutu. Do niczego nie można się doczepić. Chyba mogę już powiedzieć, że jestem spokojny o dalszy los firmy, bo mam godnego następcę. – Ula uśmiechała się łagodnie słysząc te słowa.
- Bardzo się cieszę panie Krzysztofie. To powinno od początku tak wyglądać, ale muszę przyznać, że ta odmiana Marka jest bardzo korzystna i jak widać odnosi bardzo pozytywny skutek i dla pana i dla pani Heleny.
Wracając wolnym krokiem do domu uśmiechała się do swoich myśli. Krzysztof miał rację. Marek naprawdę dokonał niesamowitej wolty i zaimponował jej. Nie sądziła, że to tylko poza. Nie da się aż tak udawać. On faktycznie robił to szczerze i uczciwie. Już nie patrzyła na niego przez pryzmat tego fatalnego dla niej dnia, w którym ją obraził i niesłusznie oskarżył, choć głęboko w sercu czuła upokorzenie i żal. Był pijany, a wiadomo, że pod wpływem alkoholu człowiek wygaduje bzdury, których na trzeźwo w życiu by nie powiedział. Fakt, że przez ostatnie miesiące była dla niego bardzo surowa i niedostępna. Wcześniej uznała go za namolnego faceta, który wciąż ją nagabywał prosząc o rozmowę. Dzisiaj zmieniła zdanie na jego temat. Dzisiaj on pokazywał swoją prawdziwą twarz, która wcale nie była dla niej niemiła. Poprzez swoje uczynki względem rodziców bardzo zyskał w jej oczach. Przypomniał jej się wierszyk Leca
Nagle poczujesz wielki luz
i przezeń w mig na świat popatrzysz
zobaczysz dwa minusy na krzyż -
to właśnie jest to wielkie plus.
- To jest to właśnie wielkie plus. Plus dla pana panie Dobrzański – pomyślała.
- Dzień dobry paniom. – Poderwała głowę i zobaczyła wchodzącego do sekretariatu Marka.
- Dzień dobry. Pana Krzysztofa jeszcze nie ma. Nic nie mówił, że się spóźni – poinformowała go sekretarka.
- Tak… wiem… Ja właśnie w tej sprawie. Ojciec w nocy został przewieziony do kliniki. Prosił, żebym tam panią przywiózł pani Urszulo. Pojedzie pani?
- Tak… oczywiście… Czy to coś poważnego…? - pytała ubierając się w pośpiechu.
- Chyba tak…, myślę, że nawet bardzo.
W milczeniu zjechali na parter. Otworzył szeroko drzwi do Lexusa i gestem zaprosił ją do środka. Wsiadła i zapięła pasy. Kiedy już ruszył zapytała cicho.
- Jak to się stało, że znalazł się w klinice? Ostatnio wcale nie narzekał na serce.
- Wiem, że nie narzekał. To wszystko chyba przeze mnie…
- Jak to przez pana?
- Rozmawialiśmy wczoraj do późnego wieczora. Było mnóstwo wspomnień i wielkich wzruszeń. Nawet popłakaliśmy się obaj. On chyba za bardzo to przeżył. Zbyt emocjonalnie i skutkiem tego musiałem wezwać karetkę. Jakie to szczęście, że mieszkam przez ścianę.
- Tak…, to prawda… Ja mam tylko nadzieję, że tam jednak postawią go na nogi i trochę wzmocnią. Mój tata miał tam wykonywane by-passy. Było już z nim bardzo źle, ale dzięki panu Krzysztofowi i tamtejszym lekarzom wszystko się udało i tata cieszy się teraz dobrym zdrowiem. Pana ojciec jest niezwykłym i bardzo szlachetnym człowiekiem.
- To ciekawe, co pani mówi, bo on o pani ma podobne zdanie. – Spojrzała na niego zdziwiona.
- Myli się. Ja jestem całkiem zwyczajna.
- On uważa inaczej. Ja zresztą też.
Zamilkła. Nie chciała drążyć już więcej tego tematu tym bardziej, że wjechali na parking przed kliniką. Bardzo szybko dostali się na oddział. Ula usiadła obok zapłakanej Heleny.
- I co z nim? Lepiej czy gorzej?
- Lepiej kochanie. Już lepiej. To ze wzruszenia płaczę. On czeka na was oboje, bo musi wam coś powiedzieć, ale proszę was, żebyście załatwili to szybko. On jest w dalszym ciągu bardzo słaby.
- Postaramy się go nie męczyć mamo. Chodźmy pani Urszulo.
Krzysztof wyglądał bardzo mizernie. Był blady a pod oczami miał sińce. Uśmiechnął się jednak widząc ich oboje.
- Tak się cieszę, że przyjechaliście. Usiądźcie tutaj, bo koniecznie muszę wam coś powiedzieć.
Przysiedli na metalowych krzesłach i wbili wzrok w Krzysztofa. On powoli zbierał myśli, by wreszcie wyartykułować.
- Nie jest za dobrze kochani.
ROZDZIAŁ 6
Ula wystraszyła się tych słów Krzysztofa. Zalśniły jej w oczach łzy.
- Ale pani Helena mówiła, że już jest lepiej… - powiedziała drżącym głosem.
- Nie o to chodzi moje dziecko. Ja czuję się lepiej, ale moja praca w firmie stoi pod znakiem zapytania. Lekarze zabraniają mi pracować i niestety będę musiał oddać prezesurę w godne ręce. Wiesz dobrze Marek, że nie mogę oddać steru ani Alexowi, ani Paulinie. To dwa obiboki i puściliby firmę w krótkim czasie z torbami. Całkiem niedawno dowiedziałem się, że Alex jest nałogowym hazardzistą. Nie łazi do klubów, ale do eleganckich kasyn i tam traci pieniądze. Naprawdę nie wiem, gdzie oboje popełniliśmy błąd. Przecież nie tak was wychowywaliśmy… Ale do rzeczy. Jak tylko poczuję się lepiej i jak tylko mnie stąd wypuszczą dostaniesz oficjalną nominację. Zasłużyłeś na nią, bo się zmieniłeś. Jesteś odpowiedzialny i uczciwie pracujesz. Ty Ula zostaniesz jego asystentką. Pod tym względem nic się nie zmieni, bo nadal utrzymasz swoje stanowisko. To wszystko, co chciałem wam przekazać. Wracajcie i trzymajcie rękę na pulsie.
Wracali w milczeniu. Marek przetrawiał ten niespodziewany awans. Chciał zostać prezesem, ale nie w takich okolicznościach. Ula też miała nad czym myśleć. Wiedziała, że Krzysztof nie ma pojęcia, jak kiedyś została potraktowana przez Marka i chociaż on się zmienił, to ona nie potrafiłaby chyba z nim pracować. Bardzo było jej żal Krzysztofa, ale wiedziała, że musi poszukać sobie innej pracy.
Okres rekonwalescencji seniora przedłużał się. Po dwutygodniowym pobycie w szpitalu dochodził do siebie jeszcze w domu. Ula zaglądała tam przeważnie w soboty po południu. Nierzadko pojawiał się tam też i Marek, ale ona w dalszym ciągu trzymała go na dystans i jedynym ustępstwem na jakie się zgodziła, to było przejście z nim na „ty”. Nie chciała tego, ale to Krzysztof właściwie zadecydował, bo był zdziwiony, że oni nadal są wobec siebie tacy oficjalni.
W końcu nadszedł dzień, w którym senior Dobrzański poczuł się naprawdę dobrze. Rano wyszykował się do pracy. Postanowił, że pojedzie z Markiem.
- Trzeba wreszcie pozamykać wszystkie sprawy i oddać ci prezesurę. Mam zamiar zacząć się oszczędzać, żeby jeszcze trochę pożyć. Zresztą takie mam zalecenia od lekarzy. Jak już dojedziemy na miejsce zwołasz wszystkich pracowników do konferencyjnej powiedzmy na dziesiątą.
W sekretariacie zastał tylko Ulę i przywitał się z nią. Zdziwiony obrzucił spojrzeniem puste biurko swojej sekretarki.
- A co to Basi dzisiaj nie ma?
- Wzięła dzień urlopu, bo ma do załatwienia jakąś rodzinną sprawę. Poczta jest na biurku w gabinecie, a ja zaraz zaparzę herbatę.
Krzysztof zniknął za drzwiami gabinetu, a ona przygotowała tacę z filiżanką i cukierniczką. Weszła do środka i postawiła ją przed seniorem. Chciała wyjść, ale głos prezesa zatrzymał ją jeszcze.
- Ula, co to jest? – Odwróciła się i spojrzała na papier, który trzymał w dłoni. – Myślałem, że w szpitalu jasno wyraziłem swoje stanowisko, co do twojej pracy tutaj. Nie chcesz być już asystentką? Dlaczego chcesz przeniesienia do innego działu? Naprawdę nie rozumiem…
Przysiadła na brzegu fotela patrząc mu w oczy.
- To trochę skomplikowane. Skomplikowane tym bardziej, że nie wie pan wszystkiego. Ja nie mogę pracować jako asystentka Marka. Po prostu nie mogę… – splotła nerwowo dłonie.
- Ula, jesteś znakomitą asystentką, posiadasz wiedzę jakiej próżno szukać u innych. Nawet sam Marek nie ma pojęcia o wielu rzeczach. Sądziłem, że stworzycie zgodny tandem i będziecie współpracować. On naprawdę potrzebuje twojej pomocy przynajmniej na początku. Musisz mi to wyjaśnić.
- Dobrze… Spróbuję, ale uprzedzam, że to co powiem nie będzie na pewno miłe – wzięła głęboki oddech. - Swojego czasu Marek oskarżył mnie o coś, czego nie zrobiłam. Ale zanim do tego doszło robił mi po prostu świństwa. Wyśmiewał się ze mnie przy każdej okazji, wyśmiewał mój aparat ortodontyczny, grube szkła okularów i to jak się ubieram. Szczuł na mnie Olszańskiego i oboje Febo. Upokarzał mnie. Znosiłam to w milczeniu i zaciskałam zęby, bo wiedziałam, że jeśli stracę tę pracę, moja rodzina znowu będzie klepać biedę. To jednak nie było najgorsze. Któregoś popołudnia przyjechał do Rysiowa kompletnie pijany. Walił pięściami w drzwi wyzywając mnie od dziwek, szmat, wywłok i suk. Nazywając mnie pańską kochanką. Jakie to szczęście, że taty i mojego rodzeństwa nie było wówczas w domu, bo chyba zapadłabym się pod ziemię ze wstydu. Bez wątpienia słyszeli go okoliczni mieszkańcy, bo krzyczał ile miał sił w płucach. W końcu odpuścił i odjechał.
- Wiem kiedy to było. Od ciebie przyjechał wprost do mnie i u mnie zachowywał się podobnie. Sprowadziliśmy go wówczas z Heleną na ziemię mówiąc, że to co wziął za całowanie, było poprawianiem mi koca, kiedy siedziałem w fotelu na patio. Powiedzieliśmy mu też wtedy, że traktujemy cię jak córkę, bo dostaliśmy od ciebie więcej wsparcia w ciągu kilku dni, niż od niego przez całe życie. To właśnie od tej chwili zaczął zmieniać swoje postępowanie względem nas, bo chyba coś jednak zrozumiał.
- Pewnie tak, ale to nie zmienia faktu, że swoimi pomówieniami i wyzwiskami bardzo mnie zranił. Ja nie potrafię przejść ot tak do porządku dziennego po czymś takim i udawać, że nic się nie stało.
- Kochanie – Krzysztof pochylił się w jej kierunku – przemyśl proszę to raz jeszcze. Ja obiecuję ci, że dzisiaj poważnie z nim porozmawiam, bo najbardziej nie lubię spraw niedokończonych i niewyjaśnionych.
Helena i Krzysztof Dobrzańscy siedzieli w salonie popijając w milczeniu kawę. Helena wiedziała już wszystko i była oburzona tym jak jej syn potraktował Ulę. Wszedł właśnie do domu rozcierając zziębnięte dłonie. Stanął w drzwiach salonu i uśmiechnął się do rodziców.
- Witajcie kochani. Dostanę kawy?
- Dobrze, że już jesteś, bo chcieliśmy z tobą porozmawiać. Siadaj – Helena napełniła filiżankę kawą i postawiła przed nim.
- Rozmawiałem dzisiaj rano z Ulą, bo w poczcie znalazłem coś, co mnie mocno zaniepokoiło – Krzysztof wstał i podał Markowi kartkę. – Masz, czytaj.
Marek przebiegł wzrokiem treść i zdziwiony spojrzał na ojca.
- Ona chce się przenieść do innego działu? Ale dlaczego?
- O to samo zapytałem. Początkowo nie bardzo miała ochotę mi to wyjaśnić, ale w końcu powiedziała, że to z twojego powodu. Opowiedziała mi jak ją potraktowałeś, jak się z niej wyśmiewałeś nawet przy pracownikach, jak szczułeś na nią oboje Febo i Sebastiana. To zwykła podłość, szczeniactwo i niedojrzałość. Wiele mógłbym ci zarzucić, ale o coś takiego w życiu bym cię nie posądził. W dodatku zrobiłeś karczemną awanturę w Rysiowie. To tak zachowuje się człowiek kulturalny? To tak zachowuje się człowiek dobrze wychowany i pełen taktu, że jedzie do bogu ducha winnej dziewczyny upojony alkoholem, wali pięściami w jej drzwi i wyzywa ją od najgorszych? Podejrzewam, że gdyby miała tylko możliwości już dawno uciekłaby z firmy, a my stracilibyśmy znakomitego i rzetelnego fachowca, bo zna się na tej robocie jak nikt. Masz to wszystko wyprostować. Masz ją na kolanach błagać o wybaczenie. Ona nie zasłużyła na to, co ją spotkało z twojej strony. Zrób wszystko, żeby zatrzeć ten pożałowania godny incydent, rozumiesz? Wszystko.
Marek siedział ze spuszczoną głową. Aż poczerwieniał ze wstydu. Prawda boli, a ojciec wywalił tę prawdę prosto z mostu.
- Wiem, że zachowałem się poniżej wszelkiej krytyki. Jak już oprzytomniałem i wytrzeźwiałem po tym incydencie, pojechałem do Rysiowa z kwiatami, żeby ją przeprosić. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że ona była chora, leżała w łóżku z wysoką gorączką i kaszlem, który nie pozwalał jej mówić. Prosiłem jej brata, żeby przekazał jej moje przeprosiny i bukiet. Niestety na niewiele się to zdało, bo po powrocie do pracy zaczęła mnie unikać i ilekroć próbowałem ją przeprosić ona ucinała temat. Rozmawiała ze mną wyłącznie służbowo. Zresztą nadal tak jest. Strasznie ją zraniłem i obraziłem – powiedział żałośnie. – Ona mi tego nigdy nie wybaczy. W dodatku kocham ją jak wariat…
- Cooo…? – chórem krzyknęli seniorzy. Marek smętnie pokiwał głową.
- To w niej właśnie się zakochałem. Jeśli nie potępiliście mnie całkiem to pomóżcie mi do niej dotrzeć. Nie chcę, żebyście bawili się w swatów, ale byście pomogli mi poprawić relacje z nią. Potem sam sobie poradzę i jak tylko nadarzy się właściwy moment, wyznam co do niej czuję.
- Bylibyśmy bardzo szczęśliwi, gdyby jednak udało ci się ją udobruchać. Ula to wspaniała dziewczyna. Ma wielkie, współczujące serce i potrafi pochylić się nad każdym nieszczęściem. Pomoc z jej strony to nie wymuszony gest, ale odruch zupełnie spontaniczny. Jest anielsko dobrym człowiekiem, a my doświadczyliśmy jej dobroci wielokrotnie. Dałbym naprawdę wiele, żeby Paulina chociaż w ułamku była taka jak ona. Zazdroszczę Józefowi takiej córki, bo jest prawdziwym skarbem. Jest też wrażliwa i krucha. Łatwo ją zranić, a tobie udało się to znakomicie. Nie dziw się więc, że reaguje na ciebie alergicznie.
- No właśnie i to bardzo bym chciał zmienić.
- Łatwo nie będzie synu. Ula to nie jest kobieta z gatunku tych, którym wystarczy kupić bukiet kwiatów na przeprosiny. Zaimponuj jej. Wymyśl coś, co spowoduje, że ona zrozumie, że już nie jesteś tamtym Markiem. Zauważy tę przemianę i doceni. Masz nad czym myśleć synu.
Weszła do bufetu i ze zdziwieniem skonstatowała, że jest jedyną osobą tutaj.
- A co tu dzisiaj tak pusto? – spytała wycierającą szklanki Elę, która od lat prowadziła ten przybytek.
- Bo jeszcze dość wcześnie – Ela włączyła ekspres i naszykowała dwie filiżanki. – Za to mam czas, żeby napić się z tobą kawy. Muszę też coś ci powiedzieć. – Postawiła kawę na stoliku i przysiadła koło Uli. – Pamiętasz jak rozmawiałyśmy o Juleczku? Mówiłam ci jakie mam z nim kłopoty, że nie mogę załatwić mu sanatorium, a leki na astmę już nie przynoszą żadnych skutków? Każdego dnia drżę, co zastanę po powrocie z pracy. Wyobraź sobie, że z samego rana pojawił się tutaj sam prezes. Powiedział mi, że przypadkowo słyszał jak rozmawiałyśmy i postanowił pomóc. Wręczył mi wypisane skierowanie do Ciechocinka i dla mnie i dla małego. Poinformował, że wszystko jest już opłacone, a o bufet mam się nie martwić, bo znajdzie mi zastępstwo. Do teraz nie mogę wyjść z szoku, ale prawdą też jest, że będę mu wdzięczna do końca życia za to co zrobił. Przepraszał mnie, że wszystkie moje dane wziął z teczki osobowej i że to ostatni dzwonek, bo za rok Juleczek skończy dziewięć lat i już nie mogłabym z nim jechać.
Ula siedziała jak wmurowana słuchając relacji Eli. Dobrzański tak sam z siebie pochylił się nad problemem swojego pracownika? Prędzej uwierzyłaby, gdyby to Krzysztof maczał w tym palce, ale Marek? Może on rzeczywiście się zmienił? Pokręciła głową.
- Nie do wiary, ale to bardzo dobrze o nim świadczy, bo zrobił naprawdę piękną rzecz. Twój Julek na pewno lepiej się poczuje po takim turnusie a i ty będziesz spokojniejsza.
- A co z twoim przeniesieniem? Nadal chcesz pracować w innym dziale?
- Na razie to tylko obiecałam Krzysztofowi, że przetrzymam dwa miesiące z nowym prezesem. Jak nie będzie mi się podobało, to wtedy przeniesie mnie gdzie indziej.
- Myślę Ula, że jeśli kogoś stać na takie wspaniałe gesty, to nie może być złym człowiekiem.
- Może masz rację…? – odparła zamyślona.
Dobre uczynki Marka zaczęły się sypać jak z rękawa. A to zabawa mikołajkowa dla dzieci pracowników, którą sam sfinansował z własnej kieszeni podobnie jak ogromne paczki pełne zabawek i słodyczy. Kolejny raz ją zaskoczył. Osobiście wręczył jej zaproszenie na zabawę dla całej rodziny, chociaż oczywiście najważniejsza była tu Betti. Ula przecierała oczy. Marek ubrany w strój Mikołaja wręczał dzieciakom prezenty, a potem kierował konkursami i świetną zabawą taneczną. Dziatwa była zachwycona, a on sam bawił się jak dziecko.
A już to, co zrobił przed samymi świętami przebiło wszystko inne. Najpierw tydzień przed wigilią poprosił ją do gabinetu i wyłuszczył w czym rzecz.
- Organizuję pomoc bezdomnym i chciałbym cię prosić o przysługę. Zakupiłem mnóstwo odzieży zarówno damskiej jak i męskiej. Są swetry, spodnie, płaszcze i kurtki. Jest bielizna, skarpety i ponad tysiąc par zimowych butów. Wici już poszły, bo rzecz jasna pomoc obejmie nie tylko bywalców Domu dla Osób Bezdomnych i Najuboższych „Monar-Markot’’ na Bielanach, ale i inne domy tego typu. Rozdział darów będzie miał miejsce jutro w Markocie i bardzo chciałbym, żebyś mi towarzyszyła. Od razu zastrzegam, że nie jest to polecenie służbowe i zawsze możesz odmówić.
Spojrzała mu w oczy z przejęciem.
- Nie mogłabym odmówić, bo ci wszyscy biedni ludzie bardzo potrzebują naszej pomocy. A swoją drogą nigdy nie posądzałabym cię o tak wielką empatię. Naprawdę godne podziwu.
- Nie przesadzaj. To nic takiego. W końcu zbliżają się święta, niech i oni odczują ich magię. W takim razie jutro o dziesiątej ruszamy. Zebrałem naprawdę silną grupę wśród naszych pracowników i mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Najpierw będziemy rozdawać odzież, a potem usiądziemy z tymi biedakami do wspólnej wigilii. Produkty na nią już zawieźliśmy łącznie z rybami. To będzie fajny dzień Ula.
Obserwowała go i widziała jak bardzo jest zaangażowany i podekscytowany, a przecież musiało go to kosztować majątek. Tymczasem on wydawał się nie przywiązywać wagi do tych wydanych pieniędzy w ogóle, bo ciągle mówił o ludziach, jacy są ważni i jak dobrze się czuje ze świadomością, że może im pomóc.
ROZDZIAŁ 7
Liczba bezdomnych, którzy zgromadzili się w holu i na dworze przerosła ich oczekiwania. Zanim Marek zaczął wydawać odzież wyszedł jeszcze na zewnątrz z megafonem i przez niego zakomunikował, że dzisiaj nikt nie odejdzie stąd głodny i zziębnięty.
- Jeśli okaże się, że dla kogoś zabrakło odzieży, na stole w holu leżą wizytówki i jutro prosimy o przybycie do siedziby firmy Febo&Dobrzański. A teraz proszę wchodzić kolejno i zachować porządek. Pójdzie wtedy znacznie sprawniej. Stanowiska ustawione są zgodnie z rozmiarówką i mam nadzieję, że każdy z państwa mniej więcej wie jaką nosi. Podobnie z numeracją butów. Każdy, kto otrzyma odzież przechodzi do sali, w której odbędzie się wigilia. Zapraszam.
Pracownicy F&D a wśród nich i Ula uwijali się jak w ukropie. Odzieży nie zabrakło, a to co się zostało złożyli w niewielkim magazynku dla innych potrzebujących. Marek był w swoim żywiole. Z radości i podekscytowania błyszczały mu oczy, a na policzkach co rusz wykwitały te ujmujące dołeczki. Wciąż słyszeli podziękowania, przyjmowali uściski setek dłoni. Ula patrzyła na to wszystko i nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Sama odwzajemniała promienny uśmiech prezesa i powoli zmieniała swoje nastawienie do niego.
Wreszcie skończono wydawać odzież i wszyscy zasiedli przy wcześniej przygotowanych długich stołach. Na początek wstał Marek, żeby powiedzieć kilka słów. Gwar ucichł, a on z uśmiechem rozejrzał się po sali.
- Kochani. To wyjątkowy dla mnie dzień. Czuję się zaszczycony móc tu być dzisiaj razem z wami. Życzę wam, by te święta były lepsze i bogatsze niż poprzednie. Będę szczęśliwy, jeśli okaże się, że odzież, którą wam podarowaliśmy sprawi, że nie będziecie marznąć tej zimy. Ze swojej strony mogę wam obiecać, że to nie jest akcja jednorazowa i takie akcje będą przeprowadzane rokrocznie w tym samym miejscu dzięki życzliwości kierownictwa tego domu. Również od dzisiejszego dnia firma Febo&Dobrzański staje się sponsorem dodatkowych, codziennych posiłków w liczbie trzystu. Oprócz tego każdy z was dostanie w prezencie termos, do którego zawsze będzie mógł nalać sobie w tutejszej kuchni gorącej herbaty, czy kawy – ujął opłatek w dłoń. – Tym opłatkiem dzielę się dzisiaj z wami wszystkimi i życzę wam udanych świąt. Wszystkiego najlepszego.
To, co nastąpiło po przemowie Marka było niesamowite. Wszyscy bezdomni wstali jak jeden mąż bijąc brawo i śpiewając Markowi „Sto lat”, a dyrektorka dziękowała mu w imieniu całej rzeszy swoich podopiecznych. Ula płakała jak bóbr. Wrażliwa z natury nie spodziewała się tak ogromnej ilości nieszczęścia i tak wielkiej wdzięczności ze strony tych ludzi. Marek spojrzał na jej zapłakaną twarz. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przyłożył jej do policzka. Położyła swoją dłoń na jego i spojrzała mu w oczy.
- Dziękuję – wyszeptała. – To była bardzo piękna i wzruszająca przemowa. Bardzo się cieszę, że mogłam tu dzisiaj być.
Wigilia dobiegała końca i zaczęli się powoli żegnać. Marek ponownie zapewnił, że w przyszłym roku będzie podobnie, a może jeszcze lepiej. Kiedy wyszli już na zewnątrz powiedział pracownikom, że za ten wieczór dostaną ekstra premie, ale ku jego zdziwieniu odmówili.
- My podobnie jak pan zrobiliśmy to ze szczerego serca i żadnych pieniędzy za to nie weźmiemy. Dobranoc szefie.
Został tylko on i Ula. Wyciągnęła do niego dłoń, którą uścisnął.
- I ja się pożegnam. To był wspaniały wieczór.
- Zaczekaj Ula. Odwiozę cię. Zimno się zrobiło i sypie śnieg. Nie wiadomo jak z komunikacją. – Widział, że się waha. – Zgódź się, proszę…
- No dobrze… Dziękuję…
Otworzył jej drzwi i pomógł wsiąść. Włączył ogrzewanie i ruszył. Pogoda wymuszała wolną jazdę. Nie chciał spowodować wypadku więc jechał bez pośpiechu.
Milczeli. On dlatego, bo był szczęśliwy, że tym razem nie buntowała się i nie uciekła przed nim. Ona dlatego, że nie miała pojęcia jak ma z nim rozmawiać. To, czego dzisiaj doświadczyła spowodowało kompletne przewartościowanie jej oceny zachowań prezesa. Nieśmiało zerkała na jego zamyśloną, skupioną na drodze twarz. Dzisiaj okazał się bohaterem i wspaniałym człowiekiem. Ewidentnie dojrzał i nie miał w sobie nic z tego bezczelnego chłystka. Odwrócił głowę i uśmiechnął się do niej nieśmiało.
- Jest jeszcze jedna rzecz, którą bardzo chciałbym załatwić tu i teraz. Wiesz dobrze o co chodzi Ula. Wielokrotnie próbowałem cię przeprosić za to, czego dopuściłem się w Rysiowie i wcześniej w firmie. Mam świadomość jak bardzo cię obraziłem, jak bardzo dotknąłem. Nawet nie masz pojęcia jaki to wielki ciężar na sumieniu. Byłoby mi lżej, gdybyś zechciała wybaczyć mi tę głupotę, gdybyś zechciała przyjąć moje przeprosiny. Strasznie żałuję, że byłem takim nieodpowiedzialnym durniem.
Siedziała ze spuszczoną głową mnąc w dłoniach skórzane rękawiczki.
- Myślę Marek, że już odpokutowałeś całe swoje poprzednie życie. Zrozumiałeś, że nie tędy droga. Stałeś się poważnym, odpowiedzialnym człowiekiem. Ja jestem pod ogromnym wrażeniem tej przemiany i myślę, że jest ona szczera. Nie mam do ciebie żalu. Było, minęło i najlepiej o tym zapomnieć. Ja staram się nie pamiętać.
Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- Dziękuję. To było dla mnie bardzo ważne. Jesteś wspaniałą osobą i bardzo dobrym człowiekiem. Moi rodzice zauważyli to już dawno. Mnie jest wstyd, że byłem taki ślepy. Teraz szerzej otwieram oczy Ula. Znacznie szerzej. Chciałem cię też bardzo prosić, żebyś nie rezygnowała ze stanowiska mojej asystentki. Chyba nieźle nam się współpracuje, mylę się?
- Nie, nie mylisz się. Ja już wycofałam to podanie tydzień temu.
- I nic mi nie powiedziałaś?
- Szczerze? Po prostu o tym zapomniałam.
Dojechali. Obiegł samochód, otworzył drzwi i podał jej dłoń.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję i za ten wieczór i za to, że potrafiłaś mi wybaczyć. To wiele dla mnie znaczy. Jeśli czujesz się bardzo zmęczona, to możesz jutro nie przychodzić do pracy. Przynajmniej się wyśpisz.
-Nie ma takiej potrzeby. Do jutra i jedź ostrożnie.
Zaczekał aż przejdzie przez bramę i zniknie mu z oczu. Czuł się lekki jak piórko. Wybaczyła mu, a to pozwoli zmienić ich relacje na lepsze. Może pokocha go tak jak on ją? Pragnął tego z całej duszy.
Następny dzień przyniósł juniorowi jeszcze większe niespodzianki. Koło południa zawitało do gabinetu jego przyrodnie rodzeństwo. Zdziwił się nieco, bo już dawno nie spotkali się tak razem we trójkę.
- Coś się stało, że przywiało was tu oboje? – Alex niespokojnie wiercił się w fotelu, a Paulina wbiła wzrok w podłogę.
- No poniekąd stało się. Przyszliśmy do ciebie z prośbą. Cienko przędziemy oboje, a ja mam dodatkowo długi i chcieliśmy cię prosić o małą pożyczkę.
Marek wybałuszył oczy, bo w życiu nie spodziewałby się, że oni przyjdą pożyczać pieniądze.
- Małą? To znaczy ile?
- Jakieś sto tysięcy.
- Oszalałeś?! A skąd ja ci wezmę sto tysięcy? Nie wierzę, że nie doszły do was słuchy, że hojnie wsparłem akcję charytatywną, której koszt pokrywałem z własnych pieniędzy. Całe trzysta tysięcy. Jestem spłukany. Ciekawi mnie jednak na co wy wydaliście swoje niemałe dochody? Pensje mamy wszyscy porównywalne. – Milczeli, więc kontynuował. – Jedyne wyjście to pójść do rodziców i poprosić ich o wsparcie. Tylko oni mogą wam pomóc, o ile oczywiście będą chcieli.
- A mogą nie chcieć? – Zdziwiła się Paulina. Marek prychnął pogardliwie.
- Z księżyca spadłaś? Na ich miejscu nie dałbym wam złamanego grosza. Kiedy ostatnio u nich byliście? Kiedy ostatnio któreś z was zapytało o ich zdrowie, zaniepokoiło się, czy czegoś im nie trzeba? Oni są bardzo wami rozczarowani i nie zdziwiłbym się, gdyby odmówili tej prośbie. Ale spróbować zawsze warto.
Febo najwyraźniej byli w wielkiej potrzebie, bo wracający z pracy Marek podjeżdżając na podjazd zauważył zaparkowane, czarne BMW Alexa. Postanowił, że nie będzie przeszkadzał i zajrzy do rodziców wieczorem.
Tymczasem w salonie seniorów sytuacja była bardzo napięta. Przede wszystkim zaskoczyła ich wizyta swoich adoptowanych dzieci, bo nie pokazywali się tu od Wielkanocy. Krzysztof nie był głupcem i doskonale wiedział, że nie przywiodła ich tutaj troska, czy obawa o zdrowie jego lub Heleny. Pozwolili im się wygadać. Jak zwykle zrobili z siebie ofiary, których należało żałować. Krzysztof po wywodach ich obojga uśmiechnął się ironicznie.
- Całe lata pracowaliście w pocie czoła na sytuację, w której się znaleźliście. Nie słuchaliście nas, a my pobłażaliśmy wam pod każdym względem. Źle robiliśmy, bo trzeba było trzymać was krótko i czasem nawet zastosować zamordyzm. Tym razem nie będę miał litości. Nie pożyczę wam pieniędzy, bo nie sądzę, żebyście kiedykolwiek je oddali. To nie jest tysiąc, ani dwa, to sto tysięcy i chociaż twierdzisz Alex, że to mała pożyczka, to dla mnie jest to niebagatelna kwota. Mam inną propozycję. Sprzedacie nam swoje udziały. Z nich będziecie mieć znacznie więcej gotówki. Ona i pieniądze ze sprzedaży waszych wypasionych domów pozwolą wam rozkręcić własny biznes i stanąć na nogi. Coś za coś. Ja muszę mieć zabezpieczenie, bo już wielokrotnie przekonałem się, że nie dotrzymujecie słowa. Sprzedaż udziałów proponuję dlatego, że nie chcę was już w firmie. Kiedy byłem prezesem nie wykazaliście się żadną inicjatywą. Za ciebie robotę odwalał Adam, a ty…, – spojrzał chłodno na Paulinę – sam nie wiem, czym się zajmowałaś przez te wszystkie lata i za co brałaś pieniądze. Ambasador firmy to brzmi bardzo dumnie, szkoda, że nie szły za tym jakieś wymierne korzyści, a jedynie twoje fotografie w gazetach. Oboje macie lewe ręce do roboty. Teraz Marek został prezesem i nie chcę, żeby i on miał z wami kłopoty i użerał się w nieskończoność. Firmy nie stać na finansowanie waszych fanaberii. Nie będziecie wyciągać z niej pieniędzy na pokrycie twoich karcianych długów w szulerniach Alex, ani twoich Paulinko całonocnych, szalonych zabaw. To nie dojna krowa, która będzie płacić za wasze zachcianki. Przemyślcie sobie moją propozycję. Daję wam czas do jutra.
Opuścili dom seniorów jak niepyszni. Po dziewiętnastej do salonu wszedł Marek i przywitał się z rodzicami. Krzysztof streścił mu przebieg rozmowy z Febo.
- Teraz czekamy na ich ruch. Mam nadzieję, że pozbędziemy się ich raz na zawsze. Mam ich po dziurki w nosie. A tak z innej beczki. W drugi dzień świąt będziemy mieli gości. Zaprosiliśmy Ulę wraz z rodziną i stąd moja prośba do ciebie, żebyś zechciał ich tu przywieźć. Wziąłbyś mój samochód, bo jest większy. Przynajmniej nie będą jechać ściśnięci jak śledzie. Po wizycie odwiózłbyś ich do domu. Zgodzisz się?
- No pewnie. Wiesz przecież jak bardzo zależy mi na Uli. Jej rodzinę też chciałbym lepiej poznać.
Z samego rana w wigilię zebrali się w sali konferencyjnej wszyscy pracownicy F&D. Marek wygłosił krótkie przemówienie i podziękował im za ten rok. Potem wręczył skromne upominki i oznajmił, że pracują dzisiaj tylko do dwunastej. Po wyjściu z konferencyjnej poprosił jeszcze Ulę do swojego gabinetu.
- Właśnie dowiedziałem się od taty, że będziesz u nas gościć wraz z rodziną w drugi dzień świąt. Ja przyjadę po was o jedenastej samochodem ojca, bo wiem, że macie być na obiedzie. Wieczorem odwiozę was do domu. To będą naprawdę udane święta i cieszę się, że spędzicie chociaż jeden świąteczny dzień wraz z nami.
- To jednak duży kłopot. Rysiów nie tak blisko, a my przyjechalibyśmy autobusem Już nawet sprawdzałam połączenia – Marek uśmiechnął się.
- Jesteś bardzo upartą osóbką i bardzo honorową. Święta to wyjątkowy czas. Wyjątkowy również dla komunikacji, bo redukują mnóstwo kursów. Dlatego nie protestuj, bo dla mnie będzie to wyłącznie przyjemność a nie jakiś dopust boży.
- W takim razie dziękuję w imieniu swoim i mojej rodziny. Jeśli się zgodzisz, to chciałabym już pójść. Wprawdzie dopiero dziesiąta trzydzieści, ale i tak na dzisiaj nie ma nic pilnego.
- Nie mam nic przeciwko temu. Leć i jeszcze raz udanych świąt.
Punktualnie o godzinie jedenastej zapukał do drzwi domu Cieplaków. Otworzył mu Jasiek, którego już poznał wcześniej. Przywitał się z nim i zapytał o pozostałych.
- Już są prawie gotowi, tylko Ulka jeszcze się grzebie. Zaraz ją zawołam – poprosił gościa do środka a sam zapukał do drzwi łazienki. – Ulka pośpiesz się, pan Dobrzański przyjechał.
Zanim wyszła z łazienki w przedpokoju zmaterializował się Józef z Beatką. Uścisnął dłoń Marka i z szerokim uśmiechem zapewnił, że bardzo pragnął poznać syna swoich dobrych przyjaciół. Marek odwzajemnił to kurtuazyjne przywitanie i przykucnął przy Beatce.
- Witaj Betti, pamiętasz mnie?
Mała pokiwała głową i uśmiechnęła się szeroko.
- To pan był świętym Mikołajem i rozdawał prezenty. Ja dostałam ślicznego misia. Jest moją ukochaną zabawką. Szkoda tato, że nie pojechałeś wtedy z nami. Było fajnie…
W końcu pojawiła się Ula. Jak zahipnotyzowany patrzył na nią, bo wyglądała naprawdę zjawiskowo.
- Ślicznie wyglądasz – wyszeptał witając się z nią. – Jesteś naprawdę bardzo piękną kobietą.
Jego słowa przyjęła z zażenowaniem, a na policzkach wykwitły jej dwa dorodne rumieńce, które dodały jej jeszcze większego uroku. Nie była przyzwyczajona do komplementów. Sięgnęła po płaszcz, który odebrał z jej rąk i pomógł założyć.
- Jesteśmy gotowi. Możemy jechać.
ROZDZIAŁ 8
ostatni
Dom seniorów Dobrzańskich tętnił życiem. Zosia przy pomocy Uli pownosiła potrawy na stół. Wszędzie unosił się zapach pysznego jedzenia i woń choinki, pod którą stały zapakowane w kolorowe torby prezenty. Uśmiechnięta Helena stała u szczytu stołu i mówiła.
- Kochani, bardzo się cieszymy, że możemy was tu dzisiaj gościć. Mimo, że to już koniec świąt życzę wam w imieniu własnym, Krzysztofa i naszego syna Marka miłego świętowania w naszym gronie.
Józef wstał i z estymą ucałował jej dłoń.
- Jesteśmy Helenko bardzo wdzięczni za to zaproszenie, - mówił wzruszony - bo najmilej spędza się taki czas wśród rodziny i wiernych przyjaciół. Dla nas zawsze pozostaniecie najlepszymi ludźmi i najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Wiem, że już dziękowałem wiele razy, ale nie odmówię sobie i powtórzę raz jeszcze. Dziękuję wam kochani za moje życie, bo dzięki wam jeszcze oddycham. Dziękuję za moją Ulę, bo dzięki wam ma pracę, którą kocha, a my dzięki jej pracy nie klepiemy już biedy – puściły mu się z oczu łzy. – Dziękuję za całe dobro, którego od was doświadczyła moja rodzina.
Helena uściskała go serdecznie podobnie jak Krzysztof.
- Za chwilę Józef i my zaczniemy płakać. Wzruszenie nie służy naszym sercom, więc musisz je opanować. Nie darowałbym sobie nigdy, gdybym ci wtedy nie pomógł, bo takiego przyjaciela ze świecą szukać i za tę przyjaźń dziękujemy ci oboje.
Marek siedział przy stole i nie bardzo rozumiał, o co chodzi. Za co dziękuje jego ojcu Józef? W końcu nachylił się do siedzącej obok Uli i zapytał o to.
- Twoi rodzice zrobili dla nas wyjątkową rzecz – odpowiedziała szeptem. - Załatwili miejsce i opłacili operację serca ojca w jednej z najlepszych klinik w kraju. Gdyby nie oni, mojego taty nie byłoby już wśród żywych. Za to będę im wdzięczna aż do śmierci.
- No moi drodzy dość już wzruszeń – usłyszeli głos Heleny. - Siadajmy, bo obiad wystygnie. Zapraszam. Częstujcie się.
Po obiedzie wjechały na stół świąteczne ciasta, słodycze i aromatyczna kawa. To była też dobra okazja do rozdania świątecznych prezentów. Te od Cieplaków były dość skromne, bo Ula kupiła Helenie jedwabną apaszkę w jej ulubionym, lawendowym kolorze, Markowi wieczne pióro znanej firmy wraz z długopisem w eleganckim etui, a Krzysztof miał otrzymać dwa pękate gąsiorki słynnej nalewki robionej własnoręcznie przez Józefa. Wręczali im je i mówili, że chociaż są skromne, to dają je ze szczerego serca.
Dobrzańscy uszczęśliwili Ulę skórzanymi rękawiczkami i eleganckim paskiem, małą Betti śliczną sukienką, Józef dostał drogi, markowy zegarek, a Jasiek tablet. Marek podszedł do Uli z jeszcze jedną torbą i wręczając ją powiedział:
- A to już tylko ode mnie i mam nadzieję, że spodoba ci się i że będzie pasować.
Zdziwiona wyciągnęła prezent z wnętrza wielkiej torby. Nie spodziewała się ekstra prezentu od Marka. Foliowe opakowanie kryło śliczną, wełnianą garsonkę koloru zgniłej zieleni. Aż westchnęła z zachwytu.
- Jakie to piękne Marek! Dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się…
- Bardzo się cieszę, że ci się podoba. Niech się dobrze nosi.
Siedzieli uszczęśliwieni przy stole delektując się kawą i śpiewając kolędy. Przed kolacją Marek zaproponował Uli zwiedzenie jego części domu.
- Pewnie o tym nie wiesz, ale zrobiłem tam gruntowny remont i teraz wygląda zupełnie inaczej. Byłaś tam kiedykolwiek? – Ula pokręciła przecząco głową. – To lustrzane odbicie tej części zajmowanej przez rodziców. Pomyślałem, że są coraz starsi i moja pomoc zawsze się przyda. Przynajmniej jestem na każde zawołanie, bo mam ich za ścianą. Spójrz. Tutaj jest przejście między jedną częścią a drugą. Ot takie niewinne drzwi, a za nimi długi korytarz. Jest tu kuchnia, łazienka, spiżarnia, równie duży salon jak u rodziców i gabinet taki jak taty. Na górze mam swoją sypialnię i jeszcze trzy pokoje gościnne. Na górze jest też dodatkowa łazienka.
Oglądała to wszystko z podziwem, bo pomieszczenia urządzone były bardzo nowocześnie podczas, gdy Dobrzańscy gustowali w antykach. Kolory ścian były bardzo ciepłe i sprawiały, że każdy z pokoi wyglądał bardzo przytulnie.
- Bardzo duży jest ten dom. Tyle tu przestrzeni. Naprawdę podoba mi się. Masz dobry gust – zerknęła na zegarek. – Chyba powinniśmy wracać. Zosia pewnie podaje już kolację.
Ten dzień był naprawdę bardzo udany. Zarówno Dobrzańscy jak i Cieplakowie dobrze czuli się w swoim towarzystwie, a Józef już zastrzegł, że Wielkanoc wszyscy spędzają w Rysiowie. Przed dwudziestą drugą Marek ponownie zatrzymał się tego dnia przed rysiowskim domem. Pożegnał się z Józefem i rodzeństwem Uli zatrzymując na chwilę ją samą.
- To co zaraz powiem może wyda ci się zbyt śmiałe i bezczelne, ale mam do ciebie ogromną prośbę. Dostałem zaproszenie na Sylwestra i nie mam z kim pójść. Czy zgodziłabyś się mi towarzyszyć? Byłbym zaszczycony…
Patrzyły na niego ogromne, błękitne, zdziwione oczy.
- Ja…? Ja miałabym pójść z tobą na zabawę sylwestrową? To jakaś niedorzeczność.
- Dlaczego tak uważasz?
- No bo… ty jesteś prezesem, a ja twoją asystentką.
- Ula, czy ja na czole mam wypisane, że jestem prezesem? Będziemy bawić się w miejscu, w którym nikt mnie nie zna, więc w czym problem?
- A gdzie?
- W Hotelu Bristol.
- Ja chyba tam nie pasuję Marek. To wysokiej klasy hotel, a ja nigdy nie byłam w takim luksusowym miejscu.
- Najwyższy czas to zmienić, a ty pasujesz tam jak ulał. To co zgodzisz się? Proszę…
- No dobrze. Mam nadzieję, że tych kilka dni wystarczy, żebym mogła kupić jakąś odpowiednią kreację.
- O to nie musisz się martwić, bo kreację załatwię u Pshemko. Dziękuję, że się zgodziłaś. Jestem pewien, że to będzie niezapomniany wieczór.
Ten Sylwester stał się niejako przełomem w ich relacjach. Ona dziwiła się, że tak dobrze jej się z nim tańczy, że jest tak bardzo opiekuńczy i troskliwy, że nadskakuje jej i adoruje ją, że dba o jej dobre samopoczucie. Nad ranem była tak bardzo zmęczona, że nie miała siły zrobić już kroku. Zamówił taksówkę i odwiózł ją do domu. Zanim się pożegnał ucałował z szacunkiem jej dłoń i policzek dziękując za wspaniały wieczór i szampańską zabawę.
Początek roku obfitował w różne dziwne jak dla niej, ale przyjemne zdarzenia. Marek wyciągał ją na imprezy do galerii, na koncerty i bardziej kameralne wydarzenia kulturalne. Nie broniła się przed tym, bo widziała jedynie korzyści dla siebie. Sama nigdy nie zdecydowałaby się pójść na wernisaż, czy wieczór literacki. Obowiązkowo, niemal każdego dnia zaliczali wspólny spacer w pobliskim parku. Można powiedzieć, że to stało się ich małą tradycją. Przeoczyła ten moment, w którym zaczęło jej na Marku zależeć. Jeśli coś nagle wypadło i nie mogli być razem, czuła pustkę i tęsknotę za jego towarzystwem. Szybko zrozumiała, że zakochała się w nim.
Urodziny, które przypadały na połowę marca przeszły jej najśmielsze oczekiwania. Marek zrobił jej największą niespodziankę w życiu. Wynajął całe ostatnie piętro hotelu The Westin Warsaw, gdzie mieściła się ekskluzywna restauracja i zaprosił w imieniu Uli rodziców swoich i jej rodzinę, a także ludzi z firmy. Niczego nie spodziewająca się Ula pozwoliła mu się zaciągnąć do przeszklonej windy. Tam stojąc za jej plecami nachylił się do jej ucha i wyznał.
- Bardzo cię kocham Ula. Kocham od dawna.
Oderwała wzrok od widoku za szybą i odwróciła się. Uśmiechnęła się do niego najpiękniej, a on stał spięty i niecierpliwie oczekiwał tego, co powie.
- Ja też cię kocham Marek, chociaż uświadomiłam sobie to całkiem niedawno – powiedziała z prostotą. Nie trzeba było mu już nic więcej. Objął ją ramionami i mocno przytulił. Zrozumiał, że wreszcie dotarł do celu, a ona spełniła jego marzenie i odwzajemniła tę miłość.
- Nawet nie wiesz jak bardzo pragnąłem to usłyszeć. To najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Dotarli na górę. Zdziwił ją widok tylu gości a najbardziej widok Dobrzańskich i jej rodziny. Długo składano jej życzenia i wręczano bukiety. Po posiłku Marek zamówił szampana dla wszystkich. Wstał od stolika i omiótł wzrokiem zgromadzonych.
- Moi drodzy dzisiejszy dzień jest najszczęśliwszy w moim życiu mimo, że to Ula jest dzisiaj solenizantką. Jeszcze tego nie wiecie, ale od dłuższego czasu kocham tę kobietę nad życie, a dzisiaj i ona wyznała mi, że czuje do mnie to samo. – Uklęknął przed Ulą i spojrzał jej głęboko w oczy. – Kochanie możesz uszczęśliwić mnie jeszcze bardziej, jeśli zgodzisz się zostać moją żoną. – Wyciągnął z kieszeni czerwone puzderko i otworzył je. Na aksamitnej wyściółce pysznił się pierścionek z diamentem. Była w takim szoku, że nie umiała wykrztusić słowa. On dopiero wyznał jej miłość i już się oświadcza? - Ula? – Usłyszała głos Marka. – Zgadzasz się?
- Tak…, tak…, zostanę twoją żoną…
Wsunął jej pierścionek na palec i ucałował z miłością jej usta. Potem były już tylko gratulacje od obu rodzin i ich przyjaciół z firmy.
Pięć lat później.
Przelał schłodzony budyń do miseczek i polał go sokiem malinowym. Trzymając je w dłoniach tanecznym krokiem podszedł do kanapy.
- Bardzo proszę moje księżniczki. Budyń gotowy. - Dwie urocze dziewczynki wyciągnęły rączki odbierając naczynia od taty. – Co się mówi?
- Dziękujemy tatusiu.
Miały po trzy lata, ale były nadzwyczaj rezolutne. Przytulone do ojca zajadały swój ulubiony przysmak i słuchały bajki, którą im czytał. Po chwili skończył. Zamknął książkę i mruknął.
- Chyba czas na kąpiel brzdące?
- Kiedy przyjedzie mamusia?
- Jutro. Chcecie jechać ze mną na lotnisko? – Tym pytaniem wzbudził w nich wielki entuzjazm. – No dobrze, ale teraz idziemy się myć i spać.
Pogasił nocne lampki przy ich łóżeczkach i nie domknąwszy drzwi zszedł jeszcze do salonu. Ilekroć spoglądał na ich ślubne zdjęcie nie mógł uwierzyć, że po wielu miesiącach ciężkiej batalii o jej uczucie wreszcie odniósł zwycięstwo. Pokochała go, wyszła za niego za mąż i dała mu dwie śliczne córki. Tak jak on miały czarne, gęste włosy i dołeczki w policzkach, ale oczy zdecydowanie odziedziczyły po matce. Były duże, okolone wachlarzami długich rzęs i niesamowicie niebieskie, wręcz nasycone błękitem. Umierał ze szczęścia kiedy wreszcie mógł je obie wziąć na ręce. Z nabożną czcią przyglądał się zawsze jak ssały pełne piersi Uli w porze karmienia. Pomagał przy tych maleństwach najlepiej jak potrafił. Bardzo szybko nauczył się je kąpać i przewijać. Pomagali też jego rodzice, szczególnie Helena. Zarówno ona jak i Krzysztof świata nie widzieli poza swoimi wnuczkami. Po ślubie Ula wprowadziła się do ich domu i tak już zostało.
Marek kochał ją nad życie niezmiennie od prawie sześciu lat i przez ten czas jego uczucie nie osłabło ani o włos. Ona i dzieci byli dla niego najważniejsi.
Wracała z Berlina, z delegacji. Zwykle to Marek jeździł w takie podróże służbowe, ale tym razem został w domu, bo obiecał coś dziewczynkom i bardzo chciał się z tej obietnicy wywiązać. Namówił Ulę, żeby poleciała za niego. Zapewniał ją, że wszystko pójdzie jak z płatka i nie bez znaczenia jest tutaj jej urok osobisty, który potrafi zdziałać cuda. Nie było jej zaledwie trzy dni a już tęskniła za nimi rozpaczliwie i nie mogła się doczekać kiedy wreszcie przytuli te swoje trzy skarby.
Samolot osiadł na płycie lotniska a ona odetchnęła z ulgą. Odpięła pas i podniosła się z fotela sięgając po bagaż podręczny. Wraz z grupą pasażerów przeszła do hali przylotów zabierając po drodze swoją walizkę. Nagle ujrzała ich. Marek trzymał dziewczynki na rękach i głośno krzyczał.
- Ula! Ula! Tutaj!
Postawił dziewczynki na ziemi a one już biegły w jej kierunku przylegając do jej kolan. Uściskała je mocno i wycałowała ich policzki. – Tęskniłyśmy mamusiu, bardzo tęskniłyśmy – mówiły jedna przez drugą. – Tatuś też bardzo tęsknił.
Podszedł do niej z szerokim uśmiechem i przytulił ją mocno.
- Mają rację. Ja też bardzo tęskniłem. Jak poszło?
- Łatwo nie było, ale dałam radę. Mamy to. Jedźmy do domu. Chcę się wami nacieszyć. –Schwyciła za dłonie dziewczynki, a Marek zabrał jej bagaż prowadząc całą gromadkę na parking. Zapięła pas i rozsiadła się wygodnie. Marek usadowił dziewczynki w fotelikach. Przymknęła oczy.
- Zmęczona jesteś?
- Nie bardzo, ale mało spałam i trochę bolą mnie oczy – zamknęła je ponownie. – Jedźmy już.
Z miłością pomyślała o swoim mężu. Mija pięć długich lat od kiedy są małżeństwem, a on ciągle daje jej dowody swojego uwielbienia i miłości. Nigdy nie żałowała, że zgodziła się zostać jego żoną. Nikt nigdy jej tak nie uszczęśliwił jak on. Niezmiennie jest dla niej dobry, szczodry i romantyczny. Ich pierwsze pocałunki czy zbliżenie… Nawet w snach nie wyobrażała sobie, że może być tak cudownie i nieziemsko. Oświadczynami zrobił jej ogromną niespodziankę. Do tej pory nie wie jak udało się jej przeżyć ich wspaniały ślub. Oboje byli tacy wzruszeni i szczęśliwi. Do dziś zgodnie twierdzą, że są dla siebie powietrzem, bez którego nie mogą żyć. Marek okazał się wspaniałym ojcem. Pamięta jak oszalał z radości na wieść o podwójnej ciąży. Tylko dzięki przytomności teściowej zawdzięcza opamiętanie męża. Nigdy wcześniej nie podejrzewałaby go o takie oddanie rodzinie i zaangażowanie w wychowanie dzieci. Doskonale się z nimi dogaduje i jest dla nich wzorem do naśladowania. Ciągle powtarza, że to tylko dzięki niej zrozumiał jak kiedyś krzywdził rodziców swoim zachowaniem. Teraz ma z nimi doskonałe relacje. Z racji tego, że mieszkają z teściami przez ścianę, mają z nimi częsty, niemal codzienny kontakt. Nie zaniedbują też wizyt w Rysiowie. W pracy również wszystko układa się jak najlepiej. Czy mogła marzyć o większym szczęściu? Poczuła dłoń męża na swoim ramieniu.
- Dojechaliśmy kochanie. Obudź się.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.
- Kocham cię – wyszeptała.
- Ja ciebie też. Ty i maluchy jesteście całym moim światem i sensem mojego życia. Jestem szczęśliwy Ula. Nieprzyzwoicie szczęśliwy…
K O N I E C
Kommentare