„RANDKA”
Ślubny bukiet z fioletowych anemonów poszybował wysoko w górę i spadł prosto w jej ręce.
Zarumieniła się i chcąc ukryć to zażenowanie schowała twarz w delikatnych płatkach kwiatów. Podbiegła do niej Kinga, żona jej młodszego brata i zarzuciła na głowę welon.
- No Ula, teraz już się nie wymigasz. Przez twoje lenistwo i niechęć do randek zachwiałaś równowagę w tej rodzinie, bo my powinniśmy się pobrać po tobie.
- Wiesz, że to nieprawda – broniła się mówiąc do bratowej szeptem. – Gdybyście tak nie zaszaleli, – znacząco spojrzała na brzuch panny młodej – to nie musielibyście się tak śpieszyć.
- No dobrze, już dobrze… Nie bądź dla nas taka surowa. A teraz zatańcz z moim kuzynem, bo to on złapał muszkę Jaśka.
To wesele było bardzo udane. Mimo, że nie miała żadnej osoby towarzyszącej, to jednak wybawiła się tak, że jeszcze przez kilka dni bolały ją nogi. Po wyjeździe w dwutygodniową podróż poślubną Jaśka i Kingi ojciec długo jeszcze wspominał ten ślub i niby przy okazji tych wspominków zagadywał swoją najstarszą latorośl o to, kiedy wreszcie ona znajdzie sobie kogoś i uszczęśliwi go wnukami. Miała duże wątpliwości, czy nastąpi to w tej pięciolatce. – Tata i jego sny o przystojnym zięciu.
Zdecydowanie nie miała powodzenia. Kandydaci do jej ręki nie pchali się drzwiami i oknami. Właściwie do końca nie było wiadomo skąd ten pech, bo przecież nic jej nie brakowało. Nie była wprawdzie jakąś skończoną pięknością, ale też nie była brzydka. Może gdyby zainwestowała w modniejsze okulary o lekkich oprawkach i zdecydowanie mniejszych niż te, która nosiła teraz, jej uroda znacznie by zyskała. Sęk w tym, że Urszula Cieplak była bardzo praktyczną osobą i nie wydawała niepotrzebnie pieniędzy, jeśli nie uznała tego za absolutną konieczność.
Od kiedy skończyła studia i zatrudniła się w jednym z warszawskich banków ubierała się schludnie, ale dość monotonnie. W pracy obowiązywał ją profesjonalny strój i była to zazwyczaj popielata lub czarna marynarka, do niej spódnica w tym samym kolorze i biała bluzka. Większość pracowników banku tak właśnie się nosiła więc nic dziwnego, że Ula nie wyróżniała się w ogóle z tego jednolitego tłumu. Sama uważała zresztą, że kostium zawsze wygląda dobrze, jest praktyczny i wystarcza na długo.
Jakby na to nie patrzeć nie wzbudziła zainteresowania u żadnego ze swoich firmowych kolegów, a poza pracą nie znała nikogo, kto chciałby zaryzykować i pójść z nią na randkę. Początkowo niespecjalnie się tym przejmowała. Dobrze jej było w rodzinnym domu. Teraz po weselu Jaśka ojciec jednak naciskał na nią, że powinna znaleźć lekarstwo na swoją samotność.
- Ja i tak myślę córcia, że za bardzo uciekłaś w pracę i przegapiłaś swoje najlepsze lata. Jeszcze rok i stuknie ci trzydziestka. Twoje koleżanki już dawno powychodziły za mąż i dorobiły się dzieci. Jak tak dalej pójdzie, to możesz nie zdążyć i będziesz potem żałować a ten pracoholizm odbije ci się czkawką.
Częste powroty do tego tematu powodowały, że Ula może nie obsesyjnie, ale jednak zaczęła myśleć o swoim życiu singielki. Z czasem nawet zaczęło ją to uwierać. Nie była głupia. Wiedziała, że na pewno nikogo nie znajdzie jeśli w siebie nie zainwestuje. Pierwszy był optyk. Wymieniła stare okulary na nowe znacznie lżejsze i mniejsze. Zachęcona przez sprzedawcę zakupiła komplet soczewek. Potem był fryzjer, który tak profesjonalnie podszedł do jej włosów, że po ponad trzech godzinach spędzonych w salonie nie poznawała sama siebie. Teraz była naprawdę atrakcyjną, ładną kobietą. Zakończeniem tej metamorfozy miał być zakup porządnych, markowych ubrań.
Miała z tym trochę problemów, bo oszczędna z natury z ciężkim sercem decydowała się na coś droższego od przyjętych przez nią standardów. Jakoś ogarnęła to wszystko. Na początek uznała, że przez dwa tygodnie po pracy będzie chodziła na spacery do pobliskiego parku, żeby zwiększyć szanse zainteresowania sobą jakiegoś mężczyzny.
Pod koniec pierwszego tygodnia zaczęła wątpić, czy pozna kogokolwiek. Popołudniami ławki oblegane były przez matki z małymi dziećmi lub staruszków wystawiających swoje pomarszczone twarze do słońca. Najwyraźniej park nie zdawał egzaminu. Pomyślała nawet, że może wzięłaby ze schroniska jakiegoś psa, bo panów z czworonogami przewijało się przez park dość sporo. Szybko zrezygnowała jednak z tego pomysłu. Panowie zazwyczaj byli dużo starsi od niej i mieli obrączki na palcach. Samotne chodzenie do klubów czy pubów nie uśmiechało jej się w ogóle. Tam gromadził się oprócz „normalnych” ludzi podejrzany element a na taki za żadne skarby nie chciała trafić.
Kilka razy wybrała się sama do kina, ale to nie przyniosło spodziewanych efektów. Była w kropce. Kompletnie wyczerpały jej się pomysły jak przyciągnąć uwagę tego jednego, jedynego.
Któregoś dnia była świadkiem rozmowy dwóch jej koleżanek. Prowadziły ożywioną dyskusję w damskiej toalecie na temat portalu randkowego. – A może to? – pomyślała. Wprawdzie naczytała się różnych negatywnych opinii na temat takiej formy randkowania, ale przecież nie wszyscy, którzy tam się logują są zepsuci i źli. Trochę zaufania do ludzi też trzeba mieć.
Wróciwszy do domu zamknęła się w swoim pokoju i odpaliła laptop. Weszła na portal „Dwiepołówkipomarańczy.pl” i założyła sobie na nim profil. Jako login wpisała Solitario29, co oznaczało ni mniej, ni więcej samotną, tyle że po włosku. O sobie napisała bardzo lakonicznie, że szuka bratniej duszy. Człowieka, który potrafi słuchać, dzielić radości i smutki i wspierać bez względu na wszystko.
Tyle co skończyła pisać już ktoś się odezwał a po nim dwóch kolejnych. Niestety cała trójka proponowała usługi seksualne więc od razu ich odrzuciła. – Co ci faceci mają w głowie? To jakieś niewyżyte hieny. Obrzydliwość. – Potem jednak znowu ktoś napisał. Tym razem był to bardzo miły wpis. Człowiek tak jak ona czuł się w życiu samotny i tak jak ona szukał bratniej duszy. Wymienili podstawowe informacje o sobie, chociaż on był bardziej wylewny. Pisał, że ma trzydzieści trzy lata i od dawna jest sam. Nie miał szczęścia w życiu zwłaszcza do partnerek. Uli wydało się to trochę dziwne, gdy twierdził, że one wszystkie czyhały tylko na jego pieniądze.
- Ostatnia okradła mnie. Włamała się na moje konto w banku i wyczyściła je dokumentnie. Do teraz dźwigam się z tej straty.
Ula współczuła mu. Pocieszała, że na pewno się odkuje, tylko potrzebuje czasu. Jeszcze długo z nim rozmawiała. Było już późno, kiedy wyłączyła komputer i położyła się spać. Nie wiedziała co myśleć o facecie, który podpisał się „Straceniec”. Czy rzeczywiście prześladował go taki pech, czy też był po prostu zwykłym nieudacznikiem, który nie radził sobie w życiu i szukał kogoś, kto go przez to życie przeprowadzi? Mimo to uważała, że ta rozmowa była całkiem miła. Nie było przekleństw ani dwuznacznych propozycji.
Rozmawiali ze sobą przez kilka dni, kiedy włączył się niejaki Mirek. Po sposobie w jaki wyrażał swoje myśli można było sądzić, że jest osobą niezwykle pozytywną. Dużo żartował i tym wprowadzał Ulę w dobry nastrój. Był niejako odskocznią od coraz bardziej przygnębiającego Straceńca.
Po dwóch tygodniach ten ostatni zaproponował spotkanie. Trochę Ulę zaskoczył, chociaż z drugiej strony przecież tego właśnie oczekiwała.
- Spotkajmy się Ula – pisał. – Jestem taki ciebie ciekaw. Może prześlesz mi swoje zdjęcie? Chciałbym wiedzieć jak wyglądasz. Przecież jakoś musimy się rozpoznać. Ja za chwilę wyślę ci moje.
Zdjęcie, które od niego dostała było jakieś niejednoznaczne. Wyglądał na dość wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o przydługich włosach i zaroście na twarzy. To przez ten zarost właśnie nie mogła dokładnie mu się przyjrzeć, ale nie miała odwagi prosić go o przesłanie bardziej wyraźnego.
- Jaka ty jesteś piękna – zachwycał się z kolei jej fotografią. – Wiedziałem, że masz wspaniałe, dobre wnętrze, ale nie sądziłem, że i zewnętrze jest takie atrakcyjne. To co? Umówisz się ze mną? Miejsce i czas spotkania pozostawiam tobie.
Umówiła się z nim przed wejściem głównym do Pałacu Kultury w sobotnie popołudnie. Zgodnie z umową włożyła na siebie sukienkę, którą mu dokładnie opisała.
Pojawił się punktualnie podobnie jak ona. Przywitał się z nią całując jej dłoń.
- Bardzo się cieszę, że możemy spotkać się w realu – zagaił. – Zdjęcie nie kłamało. Jesteś bardzo piękna.
- Za to twoje było mało wyraźne i gdybym to ja miała cię rozpoznać, to z pewnością by mi się nie udało. Oprócz pseudonimu posługujesz się jakimś imieniem, bo do tej pory go nie znam?
- Oczywiście. Rafał. – skłonił głowę. – Pójdziemy gdzieś na kawę? Tu niedaleko jest przytulna kafejka…
- Bardzo chętnie.
Zajęli stolik a Rafał zamówił dwie kawy.
- Chcesz do tego coś słodkiego? – zapytał, ale odmówiła. Bardziej obchodziło ją, co to za człowiek, czym się zajmuje i jakie ma zainteresowania.
- Skończyłem technikum ogrodnicze, ale nigdy nie pracowałem w swoim zawodzie. Przez lata sprowadzałem z Niemiec uszkodzone podczas wypadków samochody, tu je remontowałem i sprzedawałem. Biznes kręcił się świetnie a potem dopadł mnie pech. Rynek się nasycił a ja mogłem tylko bezradnie rozkładać ręce. Chciałem zainwestować w coś innego, ale wtedy wszystko straciłem. Moja partnerka okazała się zwykłą złodziejką a ja nie mogłem jej nic udowodnić. To między innymi dlatego chciałem się z tobą spotkać. Mam na oku niezwykle opłacalny interes, ale potrzebuję tylko trochę finansowego wsparcia. Na początek ty wyłożyłabyś pieniądze, a potem ja spłaciłbym cię w jednej drugiej i w ten sposób zostalibyśmy równorzędnymi partnerami. Co ty na to?
- Co ja na to? Myślę, że jednak trafiłam na naciągacza, który szuka naiwnych do spółki. – Podniosła się od stolika. – No cóż… Myślę, że jesteś albo nieudacznikiem, który topi w nietrafionych biznesach nie tylko swoje pieniądze, ale i cudze, lub też wyrachowanym cynikiem, który wyłudza kasę od mniej świadomych osób. Ja jestem ekonomistą i czuję wokół ciebie smród. Nie jestem zainteresowana. Żegnaj – odwróciła się na pięcie i już jej nie było.
Nawet nie zareagował. Siedział przy stoliku sącząc wolno kawę.
- Nie ta, to będzie inna – pomyślał.
Ula w ostatniej chwili dopadła odjeżdżający autobus. Zdyszana osunęła się na siedzenie. – A wydawał się taki miły, taki bezradny, taki zagubiony, a okazał się zwykłym oszustem.
- Jak spotkanie córcia? Udane? – zapytał Józef, gdy wraz z młodszą siostrą zasiadała do kolacji.
- Nawet nie pytaj. Totalna porażka.
Następnego dnia weszła na portal. Znowu były na nim jakieś niemoralne propozycje, ale zignorowała je. Odezwał się Mirek i to dzięki niemu poprawił się jej nastrój. Przez kolejny miesiąc rozmawiała tylko z nim. Uważała, że nawet jeśli nie wyjdzie im randka w realu, to i tak przyjemnie było pogadać z kimś normalnym, z kimś kto zawsze tryskał humorem i nie opowiadał o swoich życiowych porażkach. Przy okazji tych rozmów dowiedziała się, że jest zapalonym miłośnikiem gór podobnie jak ona. W przeciwieństwie jednak do niej on kochał wyprawy wysokogórskie, uwielbiał wspinaczki. Ona traktowała góry bardziej rekreacyjnie. Nagle okazało się, że mają więcej rzeczy, które ich łączą. Słabość do smacznego jedzenia, zamiłowanie do gotowania i podobne plany na przyszłość, w których było miejsce na założenie rodziny, posiadanie dzieci, czy ładny, ciepły dom.
Ta wymiana myśli, opinii i poglądów trwała i trwała aż wreszcie pomyślała, że nie ma sensu tego ciągnąć w nieskończoność i to ona zaproponowała spotkanie. Nie chciała już dłużej czekać. W Mirku pasowało jej wszystko. Przekonała go, że od randek internetowych woli te na żywo. Zaproponował spotkanie w sobotę o godzinie siedemnastej przed Starą Pomarańczarnią w Łazienkach. Przesłał jej swoje zdjęcie a ona wysłała mu swoje. Pomyślała, że przeżywa jakieś déjà vu. Jego zdjęcie było nieostre, zrobione podczas słonecznego dnia. Twarz nie do rozpoznania, bo padało na nią światło słoneczne oślepiając przy okazji samego fotografowanego. – Czy oni wszyscy się zmówili i wysyłają dziewczynom zdjęcia, na których mógłby być każdy? – Z wyglądu sylwetki wywnioskowała, że jest wysoki i szczupły a na głowie ma sterczące, ciemne włosy. Na wszelki wypadek tak jak poprzednio opisała mu jak będzie ubrana.
Pogoda dopisała. Było słoneczne, ciepłe, sobotnie popołudnie. Szła alejką mrużąc oczy od jaskrawych promieni słońca, pełna radosnego podniecenia. Nie sądziła, że będzie tu dzisiaj tylu ludzi i trochę ją to zaniepokoiło. Zerknęła na zegarek. Najwyraźniej Mirek się spóźniał. Dwadzieścia minut później zaczęła się zbierać do powrotu. Rozejrzała się jeszcze ostatni raz i wtedy go dostrzegła. Stał na środku alejki rozglądając się niepewnie i lustrując ten tłum tłoczący się przy fontannie.
Nie miała stuprocentowej pewności, czy to rzeczywiście Mirek, ale kiedy kilka razy zawiesił na niej wzrok uznała, że to on. W końcu złapali kontakt wzrokowy i uśmiechnęli się do siebie. Ruszył w jej stronę i kiedy zatrzymał się przed nią odezwała się z wyrzutem.
- Spóźniłeś się.
- Nie…, Chyba nie… - spojrzał na zegarek. – Umówiliśmy się o siedemnastej trzydzieści a jest dwadzieścia pięć po…
- Umówiliśmy się o siedemnastej.
- Serio…? W takim razie przepraszam. Coś musiałem pokręcić. Gdzie idziemy? – zapytał.
- Nie wiem, a co proponujesz?
– Zabrałbym cię na najlepsze zapiekanki w mieście, ale skoro jesteś na diecie, to może przejdźmy się…
Zaskoczona Ula spojrzała na niego wytrzeszczając oczy.
– Ale ja nie jestem na diecie. Ważę tyle, ile powinnam.
– Nie jesteś? Wydawało mi się, że mówiłaś… Chyba znowu coś pokręciłem. Przepraszam – uśmiechnął się, a w jego policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki. Ula patrzyła na nie zauroczona myśląc, że on jest pewnie permanentnym podrywaczem, który pomylił ją z jakąś inną dziewczyną.
– No to może do muzeum? Akurat trwa wystawa malarstwa polskich abstrakcjonistów, a ty mówiłaś, że kochasz sztukę. Tak pisałaś, prawda? – spytał z niepewną miną.
– No lubię, ale tak jak każdy. Nie zachwycam się jakoś specjalnie. Moje zamiłowanie do sztuki jest dość… umiarkowane.
Dziwna była ta rozmowa i dziwne były pytania Mirka. W końcu Ula nie wytrzymała.
- Przepraszam cię Mirek, ale wydaje mi się, że mnie z kimś pomyliłeś…
– Ja nie jestem Mirek.
– Nie…? – Ula wytrzeszczyła kolejny raz tego dnia oczy.
– No nie. Jestem Marek, Marek Dobrzański. Joasia?
– Nie. Ula. Urszula Cieplak – westchnęła z żalem, bo chłopak coraz bardziej jej się podobał. Teraz wszystko stało się jasne.
Marek podobnie jak i ona także umówił się w tym miejscu z kimś poznanym w internecie, ale najwyraźniej ten ktoś go wystawił tak samo jak Mirek ją. Pokazał jej zdjęcie tej kobiety. Pomyślała, że to jednak standard, bo na tym zdjęciu mogła być każda. Doszła do wniosku, że Mirek wystawił ją nie dlatego, że okazała się dla niego niezbyt atrakcyjna, ale dlatego, że najwyraźniej w świecie się wystraszył. Może był tylko pełnym kompleksów pryszczatym nastolatkiem, którego rajcowały rozmowy ze starszymi kobietami a nie dorosłym mężczyzną? Może siedzi tu teraz gdzieś i obserwuje ją z daleka? Bezwiednie rozejrzała się przeczesując wzrokiem kolorowy tłum. Marek robił dokładnie to samo. Pewnie doszedł do podobnych wniosków. W końcu popatrzyli na siebie i jak na komendę wybuchli głośnym śmiechem. Kiedy wytarła z oczu łzy wywołane tą spontaniczną wesołością uznała, że czas wracać, zająć się domem i zapomnieć o tym niezbyt miłym uczuciu wstydu i upokorzenia. Wyciągnęła do Marka rękę.
- Dziękuję i jeszcze raz przepraszam, że pomyliłam cię z kimś innym.
- Ula, nie odchodź. Oboje mamy czas więc skoro już spotkaliśmy się i poznaliśmy, to wykorzystajmy go i chodźmy na tę randkę.
- To wcale nie taki głupi pomysł – przemknęło jej przez myśl. – Ten dzień może okazać się nie do końca stracony.
Ten dzień okazał się wspaniały. Marek okazał się wspaniały. Był typem ciepłego, otwartego człowieka z ogromnym poczuciem humoru co Uli bardzo odpowiadało. Randka skończyła się późnym wieczorem. Marek szarmancko odwiózł ją taksówką do domu i poprosił o jej numer telefonu. Zadzwonił nazajutrz z propozycją kolejnej randki a później spotykali się niemal codziennie. Każde z tych spotkań okazywało się jedyne w swoim rodzaju i wyjątkowe. Ula poczuła wreszcie, że znalazła swoją drugą połówkę. Znalazła mężczyznę, który z każdą spędzoną z nim chwilą stawał się dla niej coraz bardziej ważny.
Zlikwidowała swój profil na portalu randkowym. Nie był jej już potrzebny. Zanim go jednak skasowała napisała kilka słów do Mirka. „Dziękuję ci, że wtedy nie przyszedłeś, bo dzięki temu znalazłam prawdziwą miłość”.
Wyłączyła komputer, bo właśnie do pokoju wszedł Marek z ogromnym bukietem czerwonych róż.
K O N I E C
Comentários