SAMOTNOŚĆ
ROZDZIAŁ 1
Czuła się dzisiaj wyjątkowo podle. Od rana bolała ją głowa a w nosie kręciło od kataru. Gdzie mogła się tak załatwić? Była zła sama na siebie. Nie uśmiechało jej się siedzenie w domu na zwolnieniu lekarskim. Podejrzewała, że ma gorączkę. Piekące policzki, rozpalone czoło, suchość w gardle, to wszystko przemawiało za tym, żeby jednak pójść do lekarza.
Przed jej biurkiem pojawiła się Jola, jedyna życzliwa jej osoba od momentu, w którym zatrudniła się w tym banku. Cała reszta to byli ludzie z ogromnym przerostem ambicji, dążący po trupach do celu, czyli do awansu, nie zwracający uwagi na innych. Jolka była starsza od niej o dobre pięć lat, ale od razu poczuły do siebie sympatię. Teraz stanęła przed biurkiem koleżanki i popatrzyła na nią z troską.
- Dobrze się czujesz? – zapytała cicho. – Jakoś kiepsko wyglądasz - bezceremonialnie przytknęła jej dłoń do czoła. – Rany boskie! Dziewczyno ty masz gorączkę! Zbieraj się. Idziemy do lekarza. Zaraz zadzwonię i umówię wizytę.
Próbowała protestować mówiąc, że ma mnóstwo roboty, którą musi skończyć, ale Jola była nieustępliwa.
- Zostaw to. Ja dokończę, a teraz ubierz się i wychodzimy. Ja tylko skoczę do szefowej i powiem, że nie wrócimy już dzisiaj.
Silny podmuch wiatru sprawił, że niemal obie straciły równowagę. Ula złapała się kurczowo ramienia koleżanki. Kręciło jej się w głowie, a przed oczami latały jakieś ciemne plamy. Powoli zeszły ze schodów kierując się w stronę parkingu. Jola pomogła jej wsiąść i wolno wycofała samochód włączając się do ruchu.
W przychodni było sporo ludzi. Wszyscy przeziębieni, z gorączką, kaszlem i katarem. Musiały odsiedzieć swoje, choć Ula przysypiała na krześle. W gabinecie zmierzono jej temperaturę. Miała trzydzieści dziewięć i pięć kresek. Lekarz osłuchał ją i zmierzył ciśnienie. Było zdecydowanie za niskie. Już ubierając się dostała ataku kaszlu.
- Nie wygląda to dobrze – mruknął medyk. – Złapała pani jakiegoś wirusa. Tu daję recepty na antybiotyk i leki wspomagające. Proszę też wykupić syrop na złagodzenie kaszlu. Na razie siedem dni zwolnienia i proszę się tu pokazać do kontroli.
Jola podjechała pod blok Uli. Odpięła ją z pasów i ująwszy za łokieć pociągnęła w kierunku drzwi do klatki schodowej. Przed nią zatrzymała się jeszcze pytając, czy Ula ma w ogóle jakieś zaopatrzenie.
- Mam – wychrypiała słabo. – I tak nic nie mogłabym przełknąć, bo gardło mnie boli.
Już w mieszkaniu Jola pomogła jej się przebrać w piżamę i zapakowała do łóżka. Zrobiła cały termos herbaty z cytryną i postawiła na szafce obok.
- Tu masz jeszcze leki. Od razu zażyj antybiotyk. Pamiętaj, że masz go brać co dwanaście godzin. Jakbyś czegoś potrzebowała, to dzwoń.
- Nie rób sobie kłopotu. Ja i tak nie wygrzebię się stąd przez kilka dni. Słaba jestem. Zaniesiesz jutro to zwolnienie?
- O to się nie martw. No… lecę. Benek będzie za godzinę i muszę jeszcze upichcić jakiś obiad. Będę dzwonić. Pa.
Została sama. Była wdzięczna Joli, że tak troskliwie się nią zajęła. Od kilku lat musiała sobie radzić sama. Nie miała tu w Warszawie żadnych przyjaciół, czy znajomych, z którymi byłaby zżyta. Tylko z Jolą była bliżej, ale i tak była to znajomość bardziej koleżeńska niż przyjacielska. Jej znajomi ze szkoły średniej czy studiów porozjeżdżali się po Polsce i świecie, założyli rodziny i mieli innego rodzaju problemy niż ona. Zresztą o czym miałaby rozmawiać z dawnymi koleżankami? Temat śpioszków, czy śliniaczków jakoś nie bardzo ją pociągał, a dyskusje o konsystencji niemowlęcych kupek, czy o rozstępach na brzuchu po ciąży wydawały jej się mało atrakcyjne.
W Rysiowie, gdzie się urodziła, miała przyjaciela takiego prawdziwego, ale Rysiów był dwadzieścia kilometrów stąd. Zresztą Maciek miał własne problemy. W tym samym roku, w którym się ożenił zmarł jej ojciec. Jego serce nie wytrzymało. Rozpaczała jak jeszcze nigdy w życiu i to głównie dzięki Maćkowi pozbierała się do kupy. Teraz poza grobem jej rodziców nic jej w Rysiowie nie trzymało. Mówiła Maćkowi, że najchętniej przeprowadziłaby się do Warszawy, bo miałaby wtedy bliżej do pracy. To on wpadł na pomysł, żeby sprzedała mu rysiowski dom.
- Zaprosimy rzeczoznawcę, niech go wyceni. W rozliczeniu dostałabyś kawalerkę Ani a my uwilibyśmy sobie tu gniazdko blisko moich rodziców. Jeśli chcesz jutro pokażemy ci to mieszkanie. Mieści się na jednym z osiedli na Siennej.
Oczywiście, że chciała i to nie dlatego, że nie miała sentymentu do rodzinnego domu, ale dlatego, bo czuła, że musi coś w swoim życiu zmienić. Mieszkanko bardzo jej się spodobało. Nie było duże, ale dosyć ustawne i najpewniej przerabiane, bo kuchnia była otwarta na mały salonik, a obok mieściła się niewielka sypialnia.
- Tu zaraz przy osiedlu masz przystanki autobusowe. Niedaleko stąd do centrum – Ania podeszła do okna balkonowego i otworzyła je na całą szerokość. – Spójrz – pokazała ręką kierunek. – To tam. Trzeba tylko przejść ten skwer. Poza tym masz całkiem niezły widok. Ja byłam bardzo zadowolona z tego lokum i myślę, że ty też będziesz. Możesz się wprowadzać choćby jutro. Pomożemy ci.
W taki właśnie sposób została właścicielką tej kawalerki. Rzeczywiście była z niej zadowolona. Do pracy blisko, do sklepów blisko, czysta wygoda.
Otworzyła oczy i przejechała językiem po spierzchniętych wargach. Czuła, że jest cała mokra. Aspiryna zrobiła swoje, bo pociła się po niej jak szczur. Na trzęsących się nogach dotarła do łazienki i przebrała się w czystą koszulę nocną. Wróciła z powrotem do łóżka. Nalała jeszcze ciepłej herbaty do kubka i wypiła duszkiem. W takich sytuacjach jak ta przydałby się ktoś, kto mógłby się nią zaopiekować i nie chodziło tu wcale o Jolę. Tylko raz w życiu miała chłopaka i to w szkole średniej. Niestety nie okazał się za grosz romantyczny i raczej wykorzystywał to, że zadurzyła się w nim, niż naprawdę coś do niej czuł. Zaślepiona tą młodzieńczą miłością robiła dla niego dosłownie wszystko, a jemu było to na rękę. W końcu przejrzała na oczy i dała sobie z nim spokój. Jednak od tego czasu była sama. Miała świadomość, że nie jest zbyt atrakcyjna i raczej nie przyciąga spojrzeń mężczyzn. Czasami odnosiła wrażenie, że jest przezroczysta i nie wiadomo co musiałaby zrobić, żeby ją zauważono. Z upływem kolejnych lat zaczynało ją to męczyć. W jej życiu nie było żadnych ciekawych momentów. Praca, dom, praca, dom i tak w kółko. Jeden dzień nie różnił się od drugiego. Wracała do domu zmęczona i nawet gotować jej się nie chciało. Po co? Dla jednej osoby? Bez sensu. Marzyła, żeby znalazł się ktoś, kto by ją przytulił, porozmawiał o książce, którą przeczytała ostatnio lub zwyczajnie pomilczał, ale był obok. Z każdym rokiem jej szanse malały a przynajmniej tak uważała. Tylko raz zwierzyła się Joli, że czuje się okropnie samotna i wówczas koleżanka wyznała jej, że była w całkiem podobnej sytuacji.
- Pamiętaj o tym, że jak zasklepisz się w czterech ścianach i nie wyjdziesz do ludzi, to nikt cię tutaj nie znajdzie. Ja byłam tak zdesperowana, że w końcu napisałam do biura matrymonialnego. Tak poznałam Benka i udało się. To już siedem lat jak jesteśmy razem. Do pełni szczęścia brakuje nam tylko dziecka, ale pracujemy nad tym. Portale randkowe też nie są wcale takie złe. Spróbuj, bo może się udać.
Spróbowała. Zachęcona zdjęciami i treścią pod nimi umówiła się może z cztery razy i za każdym razem wracała rozczarowana. Pierwszy kandydat był człowiekiem przystojnym, ale jak się okazało kompletnie niezaradnym. Założył sobie profil tylko po to, żeby kobieta go utrzymywała, bo nie lubił pracować. Drugi przyszedł na spotkanie w roboczych ciuchach w postaci drelichu. Miał brudne paznokcie i dłonie. Z tej randki zmyła się piorunem. Trzeci okazał się zażywnym pięćdziesięciolatkiem, chociaż na profilu wywalił zdjęcie sprzed ćwierćwiecza. Był łysy, miał okrągłą jak piłka twarz i wielki brzuch. Od razu powiedział jej, że jest wdowcem i zaczął snuć plany ich wspólnego pożycia. Wreszcie czwarty przebił trzech poprzednich, bo przyszedł na randkę z mamusią. Niemal wbiło ją w ziemię gdy zobaczyła tych dwoje. Głównie mówiła mamusia, że Romeczek, to takie dobre dziecko, ale nie ma szczęścia w życiu. Romeczek miał na karku co najmniej lat czterdzieści i szukał ciepłego kąta i kobiety, do której mógłby się przytulić. Kompletny niewypał. Po tej ostatniej randce szybko zlikwidowała swój profil mówiąc Jolce, że już nigdy więcej.
- No to ja już sama nie wiem, co mam ci poradzić. Jedno jest pewne, że musisz ruszyć się z domu. Zapisz się na jakiś fitness, albo kup sobie psa i wyprowadzaj go na spacery do parku. Tam mnóstwo jest mężczyzn, którzy wyprowadzają swoich pupili.
Pomyślała, że to nie jest taki głupi pomysł i nie chodziło jej tu bynajmniej o zakup czworonoga, ale o fitness. Koniec końców zapisała się na jogę. Polubiła te zajęcia, chociaż nie natrafiła tam na nikogo, kto mógł się jej spodobać. Jednak systematyczne ćwiczenia spowodowały, że zeszczuplała a jej figura nabrała właściwych kształtów. Teraz nawet lubiła przeglądać się w lustrze dostrzegając, że zniknęła jej ta klockowatość figury, zniknęły fałdki, a nogi wyzgrabniały.
Budzik wyrwał ją ze snu. Była czwarta nad ranem. Musiała zażyć antybiotyk. Nadal czuła się słabo, ale gorączka chyba spadła. Czoło ewidentnie nie było już takie rozpalone.
O siódmej rano wpadła Jola przynosząc jej świeże bułki, karton mleka, miód i plik kolorowej prasy.
- Nie mam za dużo czasu, ale z tobą chyba trochę lepiej. Pędzę, bo nie chcę się spóźnić. Koniecznie coś zjedz i nie bierz leków na pusty żołądek.
Ula zamknęła za nią drzwi i podreptała do kuchni. Zagrzała mleko i wlała do kubka nieco miodu. Z biedą zjadła połowę bułki. Gardło bolało ją jeszcze i ciężko jej było przełykać. Wróciła do łóżka i z nudów zaczęła przeglądać gazety. Szybko jednak się zniechęciła. Jolka miała dziwne upodobanie do brukowców wietrzących wiecznie jakieś niezdrowe sensacje. „Dominikę Gwit dopadł efekt jo-jo”, „Kamińska pokazała starszego o dwadzieścia lat chłopaka”, „Czy Filip Bobek jest gejem?” – Co za bzdury? Czy każdy facet o ładnej powierzchowności, przystojnej twarzy i miłym sposobie bycia musi być gejem? Jakże łatwo tym pismakom z bożej łaski osądzać innych. Obrzydliwość. - Dotarła do ostatniej strony a jej wzrok przyciągnęły horoskopy. Skupiła się na swoim znaku zodiaku. Wróżono, że wkrótce znajdzie prawdziwą miłość. Prychnęła. – To taka sama prawda jak to, że Bobek jest gejem. Mam dość – odrzuciła gazety. – Już lepiej poczytać dobrą książkę, albo obejrzeć ciekawy film niż tracić czas na czytanie tych bredni.
Leżenie w łóżku i związana z tym bezczynność pozwoliły jej na przemyślenie kilku rzeczy. Już od jakiegoś czasu czytała ogłoszenia o pracy. Praca w banku nie była szczytem jej marzeń. Wymagano wiele, a nie płacono adekwatnie do włożonego wysiłku w tę pracę. Ona nie dążyła do awansu, nie znosiła tego wyścigu szczurów. Robiła to co do niej należało. Praca była dość monotonna – tak jak moje życie… - pomyślała. – Może Jolka ma rację? Może rzeczywiście powinnam dokonać jakich radykalnych zmian, żeby nie starzeć się w samotności? Do drzwi na pewno nikt nie zapuka z pytaniem, czy mieszka tu jakaś Ula, która szuka prawdziwej miłości? Najważniejsze, to zrobić krok we właściwym kierunku. Może fryzjer? Może wymiana ciuchów na jakieś modniejsze? Może optyk? Na pewno poprawiłabym sobie i wizerunek i samopoczucie.
Postanowiła, że jak tylko poczuje się lepiej zrobi ze sobą porządek. – „Jak cię widzą, tak cię piszą” i to chyba jest prawda. Mężczyźni najczęściej są wzrokowcami i zazwyczaj oceniają po wyglądzie, a mój pozostawia wiele do życzenia.
ROZDZIAŁ 2
Po kilku dniach leżenia w łóżku było już znacznie lepiej, jednak nadal miała silny katar i kaszel. Lekarz na wizycie kontrolnej zmienił jej antybiotyk i wypisał zwolnienie na kolejny tydzień. Nie była z tego zadowolona. Praca zawsze była dla niej najlepszym lekarstwem na samotność. Przynajmniej przez osiem godzin pozwalała o niej zapomnieć. Momentami myślała nad tym, że powinna podjąć się jakiejś dodatkowej roboty, którą mogłaby wykonywać popołudniami. Wtedy wracałaby do pustego domu jedynie po to, żeby się przespać. Jolka była bardzo sceptyczna, gdy słuchała o takich pomysłach.
- Już teraz tyrasz jak wół. Chcesz się zaharować na śmierć i nic nie mieć z życia?
- I tak nic z niego nie mam więc co za różnica?
- Jesteś wariatką, wiesz?
Któregoś dnia przyszła do pracy z tajemniczą miną i szepcząc jej do ucha wyjaśniła, że zapisała je obie na seans u wróżki.
- Oszalałaś? – Ula była oburzona. – Przecież to czyste oszustwo. Kobieta popatrzy w szklaną kulę i wywróży mi męża? Naprawdę wierzysz w te bzdury?
- Nie bądź uparta. Ja chcę ci tylko pomóc. Słyszałam, że ona naprawdę ma dar.
- Dar? – prychnęła Ula. – Chyba dar wyciągania pieniędzy od naiwnych.
Mimo oporu jaki czuła przed tego rodzaju hochsztaplerami pozwoliła się Jolce zaciągnąć do tej kobiety. Urzędowała na drugim piętrze starej kamienicy. Wspięły się po drewnianych, trzeszczących schodach i zadzwoniły do drzwi. One natychmiast się otwarły jakby właścicielka mieszkania stała przy nich i czekała na klientów. Przedpokój był długi i mroczny a od reszty mieszkania oddzielały go ciężkie, zakurzone kotary. Wróżka była kobietą stosunkowo młodą. Chyba nie miała więcej jak czterdzieści lat, co trochę Ulę zdziwiło, bo wyobrażała ją sobie jako zgrzybiałą staruchę z haczykowatym nosem w kolorowej chustce na głowie, pobrzękującą niezliczoną ilością koralików. Tymczasem ta w niczym nie przypominała tych wyobrażeń. Była ubrana całkiem zwyczajnie w kraciastą, modną spódnicę i bluzkę z długim rękawem.
- Proszę przejść do tego pokoju, – odezwała się do niej – a koleżanka niech na razie zaczeka.
Ula przysiadła na krześle przy niewielkim okrągłym stoliku. Obiecała sobie, że nie będzie się w ogóle odzywać. Skoro ta kobieta jest taka świetna niech to ona opowie jej o przeszłości i przyszłości. Wróżka rozłożyła karty i przez chwilę przypatrywała się im. Podniosła głowę i wbiła przenikliwy wzrok w Ulę.
- Do tej pory nie miałaś szczęścia w życiu, co? Zawsze było pod górkę. Widzę śmierć bliskiej osoby, ale to przeszłość. Jakieś kilka lat temu. Starszy mężczyzna bardzo schorowany. Myślę, że to twój ojciec – odwróciła kilka kart. – Długo jesteś sama i samotna. Odgradzasz się od świata. Budujesz mur. Musisz przestać, bo to nie wróży niczego dobrego. Nie możesz zdać się na przypadek, bo w życiu wszystko ma swoje uzasadnienie. Twój los w twoich rękach – znowu odwróciła kilka kart. Uśmiechnęła się. – Ale są i dobre wiadomości. Na razie nie ma wokół ciebie żadnego mężczyzny, przy którym twoje serce zabiłoby mocniej, ale to się zmieni. Nie potrafię powiedzieć konkretnie kiedy, dlatego musisz uzbroić się w cierpliwość. Jedno mogę powiedzieć na pewno, że to nastąpi jeszcze w tym roku. Widzisz tego waleta pik? Pojawi się pewien przystojny brunet. Ma jakąś niedobrą przeszłość, ale to nie będzie miało dla ciebie większego znaczenia. Wygląda to trochę dziwnie, bo karty mówią, że będziesz go znała wcześniej, ale nie osobiście. To wszystko, co mogę ci powiedzieć. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona.
Sama nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Cały ten seans wydawał jej się surrealistyczny. Powiedziała jej prawdę o ojcu i o tym, że jest samotna, ale opowiastka o przystojnym brunecie wydała jej się mało prawdopodobna. Pozna go jeszcze w tym roku. Był dopiero styczeń więc równie dobrze może minąć jedenaście miesięcy. I co miało znaczyć, że będzie go znała wcześniej? Tego nie rozumiała zupełnie. Teraz ona zamieniła się miejscami z Jolą. Ta ostatnia chciała tylko wiedzieć, czy zostanie szczęśliwą mamą. Bardzo zależało jej na dziecku.
Kiedy opuściły starą kamienicę Ula mówiła niewiele za to Jolka była cała w skowronkach, bo usłyszała to, co chciała.
- W końcu się doczekam. Wróżka wyraźnie zobaczyła nasze dziecko w kartach. Mam nadzieję, że się nie myli.
Po tej wizycie u wróżki życie Uli niewiele się zmieniło może poza tym, że częściej wypuszczała się z domu na samotne spacery do parku wypatrując wśród kręcących się tam mężczyzn przystojnego bruneta. Było to dość trudne, bo pogoda była mroźna i wszyscy na głowach mieli czapki.
Z nudów powróciła do pisania pamiętnika. Znalazła go kiedyś przy okazji świątecznych porządków. Leżał sobie zapomniany w pawlaczu. Ostatni wpis był w dniu śmierci taty. Kartka nosiła ślady łez i była mocno pofałdowana z tej wilgoci. Początkowo starała się zapisywać wszystko, ale z czasem doszła do wniosku, że to jest kompletnie pozbawione sensu, bo jeden wpis był łudząco podobny do poprzedniego, co dowodziło tylko, że w jej życiu od dawna obecna jest nuda i monotonia. – Co ze mną jest nie tak? Nie olśniewam urodą to fakt, ale przecież mówią, że każda potwora znajdzie swojego amatora. Gdzie mój amator? Gdzie ten przystojny brunet z niedobrą przeszłością? Już nigdy nie dam się namówić Jolce na takie zwariowane pomysły. Ten z wróżką był ostatni.
Na początku lutego zadzwoniła do niej Ania, żona Maćka z informacją, że u niej w firmie ogłaszają nabór do działu księgowości i czy byłaby zainteresowana.
- Wiem, że od jakiegoś czasu chcesz zmienić pracę, bo Maciek mi mówił. U nas jedna z księgowych odeszła na emeryturę i szukają kogoś młodego, ale z jakimś doświadczeniem. Nadawałabyś się idealnie.
- To fantastyczna wiadomość i jestem ci bardzo wdzięczna Aniu. Jak najbardziej jestem zainteresowana, bo chyba muszę coś zmienić w swoim życiu.
- Skoro tak, to przywieź mi wszystkie dokumenty w sobotę jak będziesz w Rysiowie. Ja je złożę, żebyś nie musiała się specjalnie zwalniać z pracy i dowiem się, kiedy przewidują rozmowy kwalifikacyjne.
Zawsze wracała tu chętnie. Oprócz przykrego obowiązku pójścia na cmentarz reszta pobytu w Rysiowie była wyłącznie przyjemnością. Jej rodzinny dom wyglądał teraz zupełnie inaczej. Maciek solidnie się napracował, żeby urządzić go nowocześnie i tak jak chcieli. Usadzona w głębokim fotelu z filiżanką mocnej kawy i z obłędnie pachnącym ciastem odpowiadała na liczne pytania Maćka i Ani.
- My też mamy dla ciebie nowiny – siedzący obok żony Maciek przytulił ją do swojego boku. – Na jesieni zostaniesz ciocią. To już pewne.
Ula ze łzami w oczach uściskała ich oboje.
- Tak bardzo się cieszę kochani i tak bardzo wam zazdroszczę. Mnie chyba nie jest pisane zostać matką i żoną chyba też nie. Ta moja samotność uwiera mnie jak gwóźdź w bucie i czasem jest nie do wytrzymania – wytarła mokre policzki.
- Nawet tak nie mów Ula – żachnęła się Ania. – Każdy ma jakąś swoją połówkę pomarańczy, tylko musi się dobrze rozglądać. Czasem trzeba pomóc szczęściu – przyjrzała się Uli krytycznie – i ty też byś mogła. Powinnaś zmienić coś w sobie. Może skrócić włosy, albo zainwestować w bardziej nowoczesne okulary? Te zasłaniają ci pół twarzy.
- Już dawno myślałam o tym, ale jakoś nie umiałam się zebrać. Masz rację. Mam nadzieję, że jednak przyjmą mnie do pracy w Febo&Dobrzański, a jak nowa praca, to i nowy wizerunek – wyciągnęła z torby papierową teczkę i podała ją Ani. - Masz, bo jeszcze zapomnę, a z tym przecież tu przyjechałam. Jest komplet dokumentów łącznie z certyfikatami i dyplomami. Mam nadzieję, że nie każą długo czekać na rozmowy kwalifikacyjne?
- Myślę, że nie. W księgowości zawsze jest dużo roboty i brak jednej osoby stanowi problem. Ja dokumenty oddam w poniedziałek Sebastianowi Olszańskiemu. To nasz kadrowiec, ale rozmowy będzie przeprowadzał prawdopodobnie Alexander Febo, dyrektor finansowy i Adam Turek, który będzie twoim bezpośrednim przełożonym. On tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia w żadnej kwestii, bo o wszystkim decyduje Febo, który jest dość surowy. Myślę jednak, że potrafi docenić zdolnego pracownika z takimi kwalifikacjami jak twoje.
Ten następny tydzień był dla niej nieco stresujący głównie dlatego, że chciała mieć tę rozmowę kwalifikacyjną już za sobą. W banku na razie nic nie mówiła, że ma zamiar zmienić pracę. Jolka też o niczym nie wiedziała. Ula nie chciała się tym chwalić. Przecież nic jeszcze nie było przesądzone. Wreszcie w środę zadzwoniła Ania mówiąc jej, że ma się stawić w firmie w piątek na godzinę dziewiątą.
- Przyjdź trochę wcześniej, żebyśmy zdążyły wypić kawę. To cię trochę uspokoi. Pamiętaj - piąte piętro.
W piątek już nie mogła dospać. Była podekscytowana. Wczoraj odebrała od optyka swoje nowe okulary. Zaliczyła też fryzjera, który dość mocno skrócił jej włosy i dał im nowy, brązowy kolor. Teraz wyglądała naprawdę nieźle. Ubrana w nowo zakupioną garsonkę prezentowała się niezwykle profesjonalnie i schludnie.
Kilka minut po ósmej dotarła na ulicę Lwowską, przy której mieściła się firma. Weszła przez szklane drzwi i zlokalizowała windy. Jedna z nich otworzyła się bezszelestnie. Nacisnęła guzik z numerem piątym, gdy ktoś wsadził teczkę do środka powstrzymując drzwi przed zamknięciem się. Ula przylgnęła do tylnej ściany. Do wnętrza windy wsunęła się wysoka, szczupła i bardzo elegancka kobieta, a tuż za nią wysoki, przystojny brunet. Najwyraźniej się kłócili i w ogóle nie zwracali uwagi na to, że w windzie oprócz nich jest ktoś jeszcze.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić. To dziecko ma też ojca a ja nie mam zamiaru zajmować się nim po całych dniach. Nie urodziłam się kurą domową, zapamiętaj to sobie.
- To dziecko przede wszystkim powinno mieć matkę, a ty szlajasz się gdzieś po mieście nie wiadomo z kim. Ja nie będę tego znosił. Mam cię powyżej uszu. Doprowadzę do tego, że wniosę sprawę do sądu o rozwód i pozbawienie cię praw do dziecka. To chyba nie jest normalne, że ona płacze na twój widok.
Winda zatrzymała się na piątym piętrze. Pierwsza wyszła kobieta zadzierając nos do góry i stukając niebotycznie wysokimi szpilkami. Za nią wysunął się mężczyzna. Przybrał na twarz uśmiech i podszedł do recepcji.
- Dzień dobry Aniu – pochylił się i musnął jej policzek. – Masz coś dla mnie?
- Mam – sięgnęła po gruby plik korespondencji. – Weź też klucze, bo Violetty jeszcze nie ma.
Kiedy odszedł od lady Ula podeszła i przywitała się z Szymczykową.
- Już jestem. Dostanę tej kawy?
- No jasne. Chodź tu do mnie i usiądź.
- Kto to był? Jechałam z nim windą i z jakąś ładną kobietą, ale oboje strasznie się kłócili.
- To Marek Dobrzański – Ania wskazała dłonią na wielkie zdjęcie wiszące tuż obok wind. – Nasz prezes, a ona to Paulina Febo-Dobrzańska, jego żona i siostra Alexandra Febo, dyrektora finansowego. Prawdziwa jędza.
- Kłócili się o jakieś dziecko.
- No, jak zwykle. Ona nie chciała go mieć, a on bardzo. Rzeczywiście chyba byłoby lepiej, gdyby go nie mieli. Ona kompletnie nie nadaje się na matkę. Dziecko źle na nią reaguje, bo rzadko ją widzi. Wychowują je głównie dziadkowie i Marek. To dziewczynka. Ma chyba trzy lata i jest przesłodka. Całkiem podobna do tatusia. Szkoda dzieciaka. W tym wieku powinna doświadczać matczynej miłości, a tego nie ma. Naprawdę nie wiem, po co on się z nią ożenił. Ale dość o nim. Rozmowa kwalifikacyjna odbędzie się w sali konferencyjnej. To tuż obok. Tak jak ci mówiłam decydujący głos będzie miał Alexander Febo. Obecny będzie Turek, główny księgowy i dyrektor HR Olszański. Przede wszystkim nie stresuj się. Masz wiedzę i umiejętności. Jestem pewna, że poradzisz sobie doskonale. Postarałam się, żebyś weszła jako pierwsza. Tak jest najlepiej.
Do holu zaczęli napływać inni kandydaci na stanowisko ekonomisty. Ula nie spodziewała się, że będzie ich aż tylu. Nerwowo przełknęła ślinę. Zaczynała wątpić, że dostanie tę pracę.
ROZDZIAŁ 3
Punktualnie o dziewiątej otwarły się drzwi sali konferencyjnej i stanął w nich człowiek w szarym garniturze z przylizaną grzywką mało skutecznie maskującą zaawansowaną łysinę. Omiótł wzrokiem zgromadzony przed salą tłumek i zerknął na trzymaną w dłoni kartkę.
- Pani Urszula Cieplak. Zapraszam – przepuścił Ulę w drzwiach. Weszła nieśmiało do środka i przywitała się z siedzącymi przy szklanym stole mężczyznami.
- Proszę spocząć – odezwał się brunet o kanciastej twarzy i nieco południowej urodzie – i opowiedzieć nam trochę o sobie.
Wzięła głęboki oddech. Powoli uspokajała się.
- Nazywam się Urszula Cieplak i ubiegam się o stanowisko ekonomisty w waszej firmie. Ukończyłam dwa kierunki w Szkole Głównej Handlowej tu w Warszawie. Jednym z nich jest Ekonomia a drugim Finanse i Bankowość. W czasie studiów zdobyłam także certyfikaty ze znajomości języka angielskiego i niemieckiego. Znam też trochę włoski i rosyjski, ale nie w stopniu zaawansowanym. Po ukończeniu studiów podjęłam pracę w jednym z tutejszych banków w dziale obsługi kredytów inwestycyjnych. Tam też pracuję do dzisiaj.
- Dlaczego zależy pani na zmianie pracy? – zapytał po włosku Febo. Zaskoczył ją trochę, ale zrozumiała pytanie i po chwili zaczęła odpowiadać w tym języku.
- No cóż, nie będę ukrywać, że potrzebuję chyba nowych wyzwań. Chciałabym się rozwijać, a w banku nie mam takich możliwości. Raczej nie nadaję się na korposzczura. Obsługa kredytów to nie jest mój konik, chociaż zajmuję się tym od paru lat. Dobrze się czuję w tworzeniu budżetu, analizie kosztów, zestawieniach bilansów. Myślę, że tutaj mogłabym rozwinąć skrzydła i przydać się firmie.
W oczach Febo dostrzegła coś na kształt uznania. Kiwnął głową a na jego twarzy pokazał się grymas oznaczający prawdopodobnie uśmiech.
- Myślę, że to chyba wszystko – wyrzucił z siebie tym razem po angielsku. – W poniedziałek powiadomimy panią o naszej decyzji. Dziękujemy pani.
Po jej wyjściu Alex powtórnie przejrzał jej CV i dokumenty. Spodobała mu się, a raczej jej profesjonalizm. Na pytania odpowiadała logicznie, spokojnie i rzeczowo. Nie spanikowała, kiedy przeszedł na włoski i całkiem nieźle sobie poradziła. Dwa kierunki studiów gwarantowały bogaty zasób wiedzy, kilka kursów powiązanych tematycznie z ekonomią i certyfikaty językowe jakże ważne dla F&D. - Przecież zamierzamy rozwinąć współpracę z zachodnimi firmami. Jeśli wśród tej zgrai znajdzie się ktoś, kto ma lepsze papiery niż ona, to odtańczę na stole kankana.
Ten weekend był dla niej prawdziwą męką i ciągnął się jak psi ogon. Próbowała zabić czas, ale jej myśli wciąż wracały do tej rozmowy kwalifikacyjnej, którą analizowała sto razy usiłując dopatrzeć się w niej jakichś niewłaściwych odpowiedzi. Wprawdzie Febo zaskoczył ją tym włoskim, ale jakoś udało jej się wybrnąć i znaleźć właściwe słowa. Dawno nie używała tego języka i zawsze mogła zaliczyć wpadkę. Od tego natłoku myśli rozbolała ją głowa. Pogoda niezbyt sprzyjała spacerom, ale uznała, że lepsze to, niż tkwienie w czterech ścianach. Ubrana ciepło wypuściła się do parku. Chętnych do spacerów nie było. Ludzie, którzy przemykali obok niej patrzyli na nią dziwnie i pewnie zastanawiali się, co z niej za desperatka, że spaceruje w taką pogodę. Do domu wróciła przemoczona i zziębnięta. Natychmiast weszła pod gorący prysznic i zrobiła sobie malinowej herbaty.
Telefon z Febo&Dobrzański zastał ją w biurze. Podniosła się zza biurka i wyszła na korytarz. Nie chciała, żeby ktokolwiek był świadkiem tej rozmowy.
- Dzień dobry pani Urszulo, Alexander Febo z tej strony. Z wielką przyjemnością chciałbym panią powiadomić, że została pani przyjęta i zarazem zapytać od kiedy mogłaby pani zacząć. Nie ukrywam, że bardzo zależy mi na czasie.
- Dzień dobry. Ogromnie się cieszę. Najchętniej zaczęłabym już od jutra, ale ponieważ nie byłam pewna wyniku rozmowy kwalifikacyjnej nic nikomu nie mówiłam o moich planach tu w banku. Będę próbowała załatwić zwolnienie za porozumieniem stron, bo tak chyba byłoby najlepiej. Jeśli się nie zgodzą, to po prostu wybiorę zaległy urlop i odejdę natychmiast. Mam trzy miesiące tego urlopu, to więcej niż wynosi mój okres wypowiedzenia. Myślę, że mogłabym zacząć od pierwszego marca. Jeśli zgodziliby się na odejście za porozumieniem stron, to oczywiście mogłabym zacząć natychmiast.
- Proszę więc działać i dać mi znać. Stanowisko czeka na panią.
Rozłączyła się i wzięła głęboki oddech. – No to do dzieła Cieplak. Najpierw do kierowniczki, a potem do dyrektora.
Kierowniczka była kompletnie zaskoczona. Kiedy już trochę ochłonęła powiedziała Uli, że tak właściwie, to nie jest zdziwiona tą decyzją. Zaskoczył ją tylko fakt, że tak nagle ją podjęła.
- Tu naprawdę masz marne perspektywy. Ani raz nie dostałaś podwyżki. Awanse też cię omijają. Rób swoje dziewczyno i niczym się nie przejmuj. Ja daję ci zielone światło i zgadzam się na porozumienie stron. Myślę, że i dyrektor nie będzie miał nic przeciwko temu. Przeważnie popiera moje decyzje.
Dyrektor podpisał podanie i chyba nawet dobrze nie doczytał, czego dotyczyło. Po wyjściu od niego Ula zadzwoniła do Febo i przekazała mu dobre wieści.
- Mogę zacząć od jutra. Dzisiaj pozamykam tu wszystkie sprawy.
- Bardzo się cieszę. To świetna wiadomość. Proszę więc stawić się jutro na godzinę ósmą. Na portierni będzie czekał na panią identyfikator. Proszę wjechać na piąte piętro i zaczekać na mnie w holu.
Trochę jej zeszło przy załatwianiu obiegówki. Musiała też zaczekać, aż wypiszą jej świadectwo pracy, które miała dołączyć do dokumentów w F&D. Najgorzej wiadomość o jej odejściu przyjęła Jola. Miała łzy w oczach.
- I co ja teraz zrobię bez ciebie? Nawet słowem nie pisnęłaś, że masz zamiar odejść.
- Jola, nie przesadzaj. Przecież nie uciekam na drugi koniec świata. Będziemy się spotykać na plotki. Sama mi doradzałaś zmiany i to radykalne. To tylko jedna z nich.
Pod koniec dniówki spakowała do pudła swoje rzeczy i pożegnała się z kolegami i koleżankami. Odchodziła stąd bez żalu. Nic nie była winna bankowi. Zarabiała tu nie najlepiej a pracowała za trzech. Nie bała się pracy, ale uważała za wielce niesprawiedliwe, że tak bardzo potrafiono nie doceniać jej poświęcenia.
Następnego dnia dotarła na Lwowską kilka minut przed ósmą. Przedstawiła się ochroniarzowi i poprosiła o identyfikator. Na piątym piętrze zastała już Anię. Uściskały się serdecznie a Ula raz jeszcze podziękowała jej, że dała jej znać o tej pracy.
- Jestem pełna pozytywnej energii i wierzę, że będzie mi się tu o wiele lepiej pracowało niż w banku.
- Uważaj tylko na Adama. On naprawdę potrafi być bardzo nieprzyjemny. Wiesz już, że księgowość jest na trzecim piętrze?
- Nie. Pan Febo kazał mi tu czekać. Powiedział, że mnie oprowadzi. – wstała z kanapy, bo ujrzała jego samego w otwierających się drzwiach windy.
- Dzień dobry – podszedł do niej i uścisnął jej dłoń. – Chodźmy najpierw do mnie. Pokażę pani gabinet i inne pomieszczenia, a potem zjedziemy na trzecie piętro. Tam Adam wprowadzi panią w zakres obowiązków.
Oprowadził ją po całym piętrze pokazując pracownię krawiecką, przedstawił jej Pshemko i krawcowe, pokazał miejsce, w którym urzęduje prezes, po czym zjechał z nią dwa piętra w dół wprowadzając ją do pokoju, w którym miała zacząć pracować. Pokój był całkiem spory. Siedział w nim Turek wraz z dwiema kobietami Matyldą i Beatą. Ona miała być trzecia.
- Adam wprowadź Ulę w zakres jej obowiązków i daj jej coś do roboty. Ja już cię zostawiam. Przepraszam, że tak nagle przeszedłem na „ty”, ale tutaj wszyscy mówią sobie po imieniu – uścisnął jej dłoń. – Witaj na pokładzie.
Adam nie tracił czasu. Zaledwie piętnaście minut zajęło mu objaśnienie jej obowiązków i pokazanie segregatorów z dokumentami, którymi miała się posiłkować podczas pracy. Kilka z nich wylądowało na jej biurku wraz z pierwszym zadaniem. Nie było skomplikowane, a raczej zupełnie proste. Wymagało wprowadzenia danych w odpowiednie tabele i podsumowanie ich. Uwinęła się z tym w godzinę wręczając Turkowi plik wydrukowanych arkuszy. Był pod wrażeniem, bo wszystko było czytelnie i jasno rozpisane, a poszczególne sekcje oznaczone stosownym kolorem.
Tego dnia nie przepracowała się jakoś specjalnie. W porze lanchu poszła do bufetu mieszczącego się na tym samym piętrze i tam poznała Alę sekretarkę dyrektora HR, Elę bufetową i Izę główną krawcową. Dziewczyny były sympatyczne i bardzo dla niej miłe. Usłyszała od nich kilka firmowych ploteczek i niewinnych żartów.
W pewnym momencie przerwały rozmowę. Trzymając telefon przy uchu do bufetu weszła Paulina Febo-Dobrzańska. Ela natychmiast zerwała się od stolika i pobiegła za ladę. Paulina prowadziła konwersację w języku włoskim. Ula nastawiła uszu. Nie musiała specjalnie się wysilać, bo pani prezesowa prowadziła rozmowę głośno myśląc zapewne, że nikt z ludzi będących w bufecie tego języka nie zna. Po kilku wypowiedzianych przez nią zdaniach Uli ścierpła skóra. – Czy ona oszalała? Umawia się z jakimś Włochem na weekend? Przecież ona ma męża i dziecko? – Cała ta rozmowa wydała się Uli obrzydliwa i niemoralna. Febo ostentacyjnie opowiadała temu komuś, na co liczy i nie ma zamiaru przez cały pobyt w Milano wychodzić z łóżka.
- Kocham cię i tęsknię za tobą. Będę w piątek wieczorem – zakończyła rozmowę i dopiero teraz poprosiła o kawę i sok pomarańczowy.
Ula podniosła się od stolika.
- Przepraszam dziewczyny, ale muszę lecieć. Miło było was poznać. Do jutra.
Pośpiesznie wyszła z bufetu. Nie rozumiała tej Włoszki zupełnie. – To tak można? Ma fajnego faceta, ma dziecko, czego jeszcze szuka? Przygód? Ja dałabym wszystko za to, co ma ona. Biedny prezes. Naprawdę mi go żal.
Tygodnie mijały. Szybko przywykła do firmy i atmosfery w niej panującej. Często spotykała na korytarzach modelki. Były piękne, wysokie, szczupłe, ubrane zgodnie z najnowszymi trendami mody. Zazdrościła im, chociaż ona sama ubierała się już o wiele gustowniej niż kiedyś. Nawet o swojej samotności nie myślała już tak często, bo w Febo&Dobrzański nie można było się nudzić.
Z Adamem pracowało się jej całkiem nieźle. Rzadko miał do niej jakieś uwagi. Jej sprawozdania trafiały na biurko Alexa, a on niezmiennie był pod wrażeniem jej solidności i dokładności. Czasami wzywał ją do siebie, żeby coś przedyskutować. Musiał przyznać, że dziewczyna miała otwarty umysł i świetne pomysły. Często wykorzystywał je, a ją chwalił za kreatywność. Doceniał jej zaangażowanie wypłacając uczciwe premie. Jej konto już nie wykazywało stanu zerowego pod koniec miesiąca.
Któregoś dnia siedziała z dziewczynami w bufecie, gdy wszedł prezes. Poprosił o kawę i jakąś kanapkę. Nie usiadł jednak przy stoliku, ale po zapłaceniu wyszedł.
- Jakiś nieswój ten nasz prezes – wyszeptała Ula. – Zauważyłyście? Jest dziwnie przygaszony.
- No dziwisz się? Nie słyszałaś najnowszych plotek? Rozwodzą się z Pauliną i to ona wniosła o rozwód, nie on. Znalazła sobie włoskiego kochanka, i co tydzień latała do Mediolanu, żeby się z nim spotkać. Marek ponoć wynajął detektywa, który ich nakrył i porobił mnóstwo zdjęć. Podobno się wściekła jak jej je pokazał. Przyznała się do wszystkiego i zażądała rozwodu. Marek wniósł o pozbawienie jej praw rodzicielskich. Tak naprawdę to nigdy jej na tym dziecku nie zależało. To on i Dobrzańscy zajmowali się małą. Paulina to jednak prawdziwa suka.
- Żal mi go… - powiedziała cicho Ula.
- Bo nie wiesz jaki był kiedyś – odezwała się Ala. – Przed ślubem to on ją zdradzał. Upijał się w klubach razem z moim szefem, który jest jego najlepszym przyjacielem i obaj rwali chętne panienki takie wiecie…, na jedną noc. Paulina dobrze o tym wiedziała. Wielokrotnie robiła mu sceny za to, ale on wcale się tym nie przejmował, bo dobrze wiedział, że ona mu wybaczy. To seniorzy usilnie dążyli do tego, żeby oni się pobrali, chociaż między nimi żadnej miłości nie było. To był po prostu układ biznesowy jak dla mnie, bez sensu. I tak teraz wszystko się rozleci. Przekonacie się.
ROZDZIAŁ 4
Wracała do domu zamyślona. Wciąż huczały jej w głowie słowa Ali. Naprawdę było jej żal prezesa. Wydał jej się taki przeraźliwie smutny, jakby był w żałobie. Nigdy nie posądzałaby go, że może być taki rozrywkowy. Nie wyglądał na takiego. Na niej zrobił pozytywne wrażenie, ale przecież Ala i dziewczyny wiedziały lepiej, bo znały go dłużej. Dziwnie się to życie układa. Jedni są bardzo szczęśliwi w związkach inni tylko szczęśliwych udają. Może to i lepiej, że jest sama? Życie w ciągłym kłamstwie to nie dla niej. Ona szuka szczerej, bezwarunkowej miłości i bardzo prawdopodobne jest, że takiej nie znajdzie w ogóle – westchnęła ciężko. – Może bycie singielką nie jest przereklamowane? Nie chciałaby nigdy być w sytuacji takiej jak prezes. To upokarzające, że żona przyprawia mu rogi. Musi się czuć okropnie mając w dodatku świadomość, że w firmie takie rzeczy się nie ukryją i ludzie zaczną plotkować. I tak źle i tak niedobrze.
Pod koniec kwietnia Alex wezwał ją do siebie. Miał dla niej pewną propozycję.
- Nie wiem, czy dotarły do ciebie wieści, ale pod koniec maja odbędzie się pokaz kolekcji wiosenno-letniej. Zostało już naprawdę niewiele czasu i sam jestem zły, że Marek dopiero wczoraj przyszedł do mnie z tą sprawą – wyciągnął z szuflady biurka dość grubą teczkę. – Mam tu budżet do tej kolekcji. Od razu cię uprzedzam, że jest beznadziejny. Dla mnie nie do zaakceptowania. Chciałem cię prosić, żebyś pochyliła się nad nim. Teraz nie ma nic ważniejszego. Uprzedziłem już Adama, żeby nie zarzucał cię inną robotą. Głównie chodzi o to, żeby wyłapać w nim wszystkie pozycje, które są zbędne i bez których śmiało możemy się obejść. Suma wydatków jest astronomiczna. Po prostu nas nie stać. Proszę cię Ula zrób wszystko, żeby to miało ręce i nogi. Przysięgam, że za to będzie premia extra.
- Przecież nie chodzi o premię – wybąkała zażenowana. – Bardzo chętnie się tego podejmę i zobaczę, co da się zrobić.
Alex uśmiechnął się szeroko. Na to właśnie liczył, na jej zaangażowanie. Był niemal pewien, że mu nie odmówi.
- Jestem ci naprawdę wdzięczny i nie zatrzymuję cię już. Gdybyś miała jakieś wątpliwości lub pytania to dzwoń o każdej porze. Jestem do dyspozycji.
Już od kilku godzin ślęczała nad tym budżetem. Wiedziała, że w ciągu ośmiu godzin nie przeanalizuje wszystkiego. Postanowiła zabrać do domu potrzebne jej dokumenty i posiedzieć nad nimi w nocy. Rzeczywiście ten budżet układał jakiś dyletant nie mający bladego pojęcia o zasadach ekonomii. Poszedł po najprostszej linii oporu i pozamawiał najdroższe rzeczy. – Ciekawa jestem co to za geniusz – mruknęła sama do siebie.
Nad ranem miała już pełny obraz sytuacji a co najważniejsze doskonale wiedziała co robić. Przede wszystkim już o siódmej zadzwoniła do Febo.
- Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale w nocy prześledziłam każdą pozycję i mam plan naprawczy. Żeby jednak móc go zrealizować muszę załatwić kilka rzeczy na mieście, więc jeśli nie miałbyś nic przeciwko temu, przyszłabym do firmy jak już rozeznam wszystko i wtedy zdam ci relację.
- Ula, wiesz, że ci ufam i wierzę, że zrobisz wszystko jak trzeba. Daję ci wolną rękę i czekam na ciebie. Działaj.
Nie traciła czasu. Była nawet dumna, że Alex dał jej tak odpowiedzialne zadanie i tak bardzo w nią wierzy. Najpierw obdzwoniła wszystkie firmy, które były zaangażowane w jakiś sposób w ten pokaz. Kwiaciarnię, firmę zajmującą się cateringiem, firmę ochroniarską, jubilera, od którego miały być wypożyczone precjoza i parę innych. Odmówiła wszystko, co zostało tam zamówione. Następnie zaopatrzona w listę firm zajmujących się tym samym, ale oferującym znacznie niższe ceny ruszyła w miasto. Trochę to trwało, bo te małe przedsiębiorstwa były rozrzucone po całej Warszawie. Udało jej się jednak załatwić kompletnie wszystko łącznie z winami na bankiet. Zadowolona chociaż mocno zmęczona przekraczała próg Febo&Dobrzański z uśmiechem na ustach. Od razu pojechała na piąte piętro. Zapukała do drzwi gabinetu Alexa i wsunęła przez nie głowę.
- Mogę…? – zapytała.
- No jasne! Wchodź, wchodź. Już nie mogłem się ciebie doczekać. Zaparzę espresso, bo chyba lecisz z nóg.
- Chętnie się napiję. Od godziny marzę o kawie. Trochę się najeździłam, ale myślę, że załatwiłam wszystko. Jak zaczęłam przeglądać ten budżet, pierwsze na co zwróciłam uwagę to ceny. Nie wiem, kto go układał, ale to nie mógł być ekonomista. Ekonomista nie popełniłby takich podstawowych błędów.
Alex uśmiechnął się szeroko słysząc te słowa.
- Masz rację. Tego nie układał ekonomista. Budżet sporządził Marek. Od dawna nie ma asystentki, bo to zazwyczaj ona się tym zajmowała. On niestety nie jest zbyt lotny w temacie, choć podziwiam go, że się w ogóle tego podjął. Chciał dobrze a wyszło jak wyszło.
- W każdym razie dokonałam szereg drastycznych posunięć i mam nadzieję, że nie urwiesz mi za to głowy. Odmówiłam catering, kwiaciarnię, drukarnię, oświetleniowców i jubilera – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Alex patrzył na nią rozbawiony.
- A co nam w takim razie zostało?
- Wszystko, bo w zamian znalazłam firmy o wiele tańsze a równie solidne. Nie ma to jak wywiad środowiskowy. Kwiaty będą piękne, zaproszenia o dwie trzecie ceny tańsze, zamiast prawdziwej biżuterii będzie sztuczna z Jablonexu, równie piękna jak ta prawdziwa i sam diabeł się nie zorientuje. To dlatego odwołałam zamówienie u jubilera i firmę ochroniarską, bo nie będzie potrzebna do ochrony sztucznych świecidełek. Z oświetleniowców też zrezygnowałam, bo dowiedziałam się, że F&D ma trzech własnych, którzy spokojnie wystarczą. Mamy też nowy catering. Osobiście wszystkiego próbowałam i jest pyszny. Trafiłam też na hurtownię win i zamówiłam stosowną liczbę butelek. Aha i jeszcze zespół muzyczny. Też jest inny. Jak prezes mógł zamówić kwartet smyczkowy? Przecież na bankiecie ludzie tańczą i bynajmniej nie menueta. Jutro sporządzę wszystkie umowy i pojadę z nimi do podpisania, chyba, że ktoś może to zrobić za mnie. Tak czy siak przeliczyłam jeszcze wczoraj wszystkie oszczędności i wyszło siedemdziesiąt pięć tysięcy. To całkiem nieźle, prawda?
Febo był w szoku.
- Nieźle? Dziewczyno! Dokonałaś cudu! To najlepszy budżet jaki ta firma miała od lat. Jak pokażę to Krzysztofowi to z krzesła spadnie już nie mówiąc o Marku. W tym miesiącu masz solidną premię. Zasłużyłaś na nią jak nikt. Sporządź te umowy i wnieś konieczne poprawki do budżetu. Już więcej nie będę cię męczył. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Jedź do domu i wyśpij się solidnie. Widzimy się jutro.
Wyszła od Alexa w radosnym nastroju. On, zawsze taki powściągliwy i ułożony, przy niej nie hamował swoich emocji. Zdecydowanie wolała takiego Alexa niż tego chmurnego i surowego. Przystanęła jeszcze chwilę przy recepcji, żeby pożegnać się z Anią.
- Wychodzę już. Alex dał mi wolne na resztę dnia. Wpadnę do Rysiowa w sobotę to pogadamy. Jeszcze mi tylko powiedz jak się czujesz. Nie dokucza ci za bardzo ta ciąża?
- Na razie nie. Na szczęście. Na początku trochę umordowały mnie wymioty, ale teraz jest już w porządku. Oby jak najdłużej.
- Maciek szaleje ze szczęścia, co? Miałaś naprawdę farta. On będzie wspaniałym ojcem. Najlepszym. No, uciekam. Trzymaj się Aniu.
Dzień był chłodny, ale słoneczny. Ewidentnie wiosna pchała się na świat. Mimo zmęczenia postanowiła przejść przez park. Idąc wolno alejką podziwiała pierwsze pąki na kasztanowcach i innych drzewach. Krzewy forsycji obsypane żółtym kwieciem mamiły wzrok. Wciągnęła mocno powietrze do płuc. Uwielbiała wiosnę. Uwielbiała obserwować jak wszystko budzi się do życia. To tylko ona jest ciągle w tym samym miejscu jak rok, jak dwa lata, jak kilka lat wcześniej. Ona nie rozkwita. Ona więdnie. Praca uszczęśliwiała ją. Była dla niej taką namiastką spełnienia jeśli nie uczuciowego, to przynajmniej zawodowego. Ta praca, to nie była taka harówka jak w banku. Tu w F&D bez przerwy coś się działo. Nie było nudy i jeśli nawet nie miała własnego, prywatnego życia, to przynajmniej mogła czerpać z życia firmowego. Często żałowała, że nie będzie mogła się spełnić jako żona i matka. Zazdrościła kobietom pchającym wózki ze swoimi pociechami. Zazdrościła Szymczykom. Oni za kilka miesięcy doczekają się swojej słodkiej kruszynki, a ona do śmierci będzie mogła tylko marzyć o dziecku i żałować tych wszystkich lat, które przeciekły jej przez palce. – I gdzie ten mój przystojny brunet? – zapytała w myślach. Zwilgotniały jej oczy. Nie chciała się rozkleić tym bardziej, że na wprost niej uzbrojony w teczkę maszerował sam prezes.
Zeszła trochę ze ścieżki. On mijając ją omiótł wzrokiem jej sylwetkę. Uśmiechnęła się nieśmiało, ale chyba tego nie zauważył. – Jestem przezroczysta. Pod tym względem nic się nie zmieniło – stwierdziła ze smutkiem.
Marek Dobrzański energicznie otworzył drzwi od swojego gabinetu i wszedł do środka.
- No, już jestem. Długo czekasz? – zapytał siedzącego w fotelu Alexa.
- Jakieś pięć minut. Poprawiliśmy twój budżet. Mam w zespole fantastyczną ekonomistkę. Dzięki niej wygenerujemy siedemdziesiąt pięć tysięcy oszczędności – spojrzał na Marka, który w zdumieniu wytrzeszczył oczy. Jego mina była bezcenna. Alex parsknął śmiechem. – Gdybyś teraz mógł siebie zobaczyć w lustrze. Ale nie przejmuj się. Ja wyglądałem chyba jeszcze głupiej. I co na to powiesz? Ula jest genialna. Uratowała nam wszystkim tyłki. Mam zamiar przyznać jej pięć tysięcy premii i liczę na to, że nie będziesz na niej oszczędzał.
Dobrzański przecząco pokręcił głową.
- Ani myślę. To ktoś nowy?
- Pracuje tu mniej więcej od połowy lutego. Musiałem kogoś przyjąć na miejsce Marianny. Wybór Uli był strzałem w dziesiątkę. Nigdy nie miałem tak świetnego pracownika. Jest po prostu fenomenalna. Całą noc ślęczała nad tym budżetem. Jutro do południa sporządzi nowe umowy i wprowadzi poprawki do tego, który ty zrobiłeś. Myślę, że zdążymy.
Dobrzański odetchnął z wyraźną ulgą. Najbardziej obawiał się reakcji ojca, gdyby zobaczył te ogromne koszty. Znowu wytykałby mu od nieudaczników i asekurantów. Miał chwilowo dość rad obojga rodziców a zwłaszcza w kwestii jego małżeństwa. Był im wdzięczny, że zajmują się jego córką, ale nie znosił, kiedy próbowali ponownie kierować jego życiem. Uważał, że gdyby nie oni i ich naciski w sprawie małżeństwa z Pauliną, do tego ślubu w ogóle by nie doszło i teraz nie miałby tylu kłopotów związanych z żoną.
- A na przyszłość – dotarły do niego słowa Alexa – gdybyś miał podobne problemy, to przyjdź znacznie wcześniej, a nie w ostatniej chwili. Powiedz teraz co załatwiłeś w sprawie Pauliny.
- No trochę się posunęło do przodu. Sprawa rozwodowa pod koniec maja, a sprawa o pozbawienie praw do dziecka tydzień później. Najwyraźniej Paulinie zależy na czasie, bo wygląda na to, że chce się rozwieść równie prędko jak za mnie wyszła. Popełniliśmy błąd. Nie powinniśmy byli w ogóle się pobierać. Sam nie rozumiem jak mogłem się tak dać omotać rodzicom. Teraz, gdy roztrząsam to wszystko dochodzę do wniosku, że ich argumenty były idiotyczne.
ROZDZIAŁ 5
- To prawda – Alex przyznał mu rację. – Sam byłem zdziwiony dlaczego tak naciskają, ale teraz wiem, że w tym wszystkim była duża ingerencja samej Pauliny. Przecież ona na drugi dzień po zaręczynach zaczęła planować wasz ślub. To nie było normalne.
- A ja myślę, że ona zrobiła to z premedytacją. Ja zdradzałem ją przed ślubem, ona zrobiła to po ślubie. Nie przewidziała tylko, że zajdzie w ciążę i urodzi dziecko. Taka opcja nie mieściła się w jej planie. Jak widać i z tego wybrnęła. Ja myślałem, że każda kobieta posiada instynkt macierzyński, a tymczasem okazało się, że ja chyba mam go w nadmiarze, a ona nie ma go wcale. Jestem już tym zmęczony i bardzo chciałbym mieć to za sobą.
- Doczekasz się – Alex podniósł się z fotela. – Teraz skup się na pokazie. Znajdziesz kogoś, kto pojedzie z tymi umowami jutro? Nie chciałbym już gonić Uli. Ma sporo roboty.
- Jasne. Nie ma problemu. Jak trzeba będzie, to sam pojadę. Wielkie dzięki Alex. Uratowałeś mi tyłek, a Uli sam podziękuję przy najbliższej okazji. Jak ona się nazywa?
- Cieplak. Ula Cieplak.
Tuż przed pokazem Ula ponownie została wezwana do gabinetu Alexa. Miał dla niej zaproszenie na pokaz i bankiet.
- Proszę Ula, to dla ciebie. Mam nadzieję, że będziesz. Ty też masz swój wkład w to najważniejsze, firmowe wydarzenie. Zaproszenie jest też dla osoby towarzyszącej.
- Czy osoba towarzysząca, to konieczność? – zapytała.
- Nie, oczywiście, że nie. Zrobisz, co zechcesz.
Odetchnęła. Skąd niby miałaby wziąć osobę towarzyszącą? Bardzo chciała być obecna na tym pokazie. Dla niej to było coś nowego, kolejna atrakcja, która na pewno jej się spodoba. Pomyślała, że powinna w tym dniu wyglądać wyjątkowo. W piątek po pracy poszła do fryzjera, z którym umówiła się znacznie wcześniej. Zainwestowała też w modną, elegancką sukienkę, buty i inne dodatki. Zaopatrzyła się także w komplet soczewek kontaktowych.
W sobotę szykowała się już od samego rana. Zależało jej, by chociaż raz wzbudzić zainteresowanie mężczyzn. Ostatni raz zerknęła na siebie w lustrze. Spodobała się sama sobie. Sukienka przylegała idealnie do jej ciała. Makijaż nie był może profesjonalny, ale nie wyglądała wyzywająco, a świeżo i delikatnie.
Kilka minut po szesnastej wyszła z domu. Na postoju wzięła taksówkę i kazała się wieźć do Łazienek, gdzie w Starej Pomarańczarni miał odbyć się pokaz. Miała jeszcze sporo czasu, ale pomyślała, że dołączy do Izy, która walczyła tam od godziny dwunastej. Kiedy dotarła na miejsce ludzi było niewielu. W środku natknęła się na Alexa i przywitała się z nim.
- No, no – otaksował ją zachwyconym spojrzeniem. – Prawdziwa piękność z ciebie. Zająłem nam miejsca w drugim rzędzie. Pierwszy należy do ważnych kontrahentów i ludzi z branży. Ty masz numer szesnasty. Zapamiętaj. Uciekam, bo chcę jeszcze przed pokazem pogadać z Krzysztofem. Na razie.
- Ciekawe, czy naprawdę sądzi, że jestem pięknością, czy tylko tak kurtuazyjnie mi powiedział. On też dzisiaj wygląda nienagannie, chociaż nie rozumiem tego dziwnego upodobania do jedwabnych szaliczków. Jest brunetem i to przystojnym, ale nie sądzę, że to on mi jest przeznaczony. On jest świetnym materiałem na przyjaciela, ale na mojego chłopaka raczej nie – zerknęła na zegarek. Nie było sensu iść do Izy. Niewiele by jej pomogła. Była przekonana, że za kulisami panuje istny Armagedon. Pshemko był pewnie na najwyższych obrotach. Postanowiła zająć miejsce tym bardziej, że zaczęło napływać coraz więcej ludzi.
Usiadła i rozejrzała się ciekawie. Przy szeroko otwartych drzwiach wejściowych zauważyła prezesa i Alexa rozmawiających ze starszą parą. Rozpoznała Krzysztofa i Helenę Dobrzańskich. Prezes prezentował się idealnie. Świetnie skrojony garnitur, śnieżno biała koszula i aksamitna muszka. – Gdzie się rodzą tacy piękni ludzie? On jako żywo mógłby uchodzić za ideał mężczyzny. Ta jego żona, to niezbyt mądra. Mieć takiego faceta u boku i szukać przygody w ramionach innego. Trzeba nie mieć piątej klepki. Gdybym ja miała takiego kogoś, nie wypuściłabym go z rąk.
Miejsca powoli zaczęły się zapełniać. Obok niej usiadł Alex i Adam, który z dużym trudem rozpoznał w niej swoją pracownicę. Początkowo sądził, że to dziewczyna Alexa, chociaż od lat z żadną go nie widział. Kiedy wreszcie załapał, że ma obok Ulę, aż oblizał wargi z zachwytu. Bez okularów i z upiętymi włosami wyglądała zjawiskowo. Postanowił, że na bankiecie poprosi ją do tańca. Punktualnie o siedemnastej przygasły wszystkie światła. Na wybieg dla modelek wszedł Marek witając wszystkich przybyłych. Powiedział kilka słów na temat kolekcji i jej autora a potem zgrabnie przeszedł do podziękowań.
- Zanim zaczniemy chciałbym jeszcze powiedzieć kilka słów, a właściwie podziękować za trud i ogromny wkład pracy ludzi z firmy Febo&Dobrzański. Dziękuję mistrzowi Pshemko za wielką kreatywność i wybitne, ponadczasowe pomysły. Dziękuję naszym pracowitym szwaczkom, które włożyły swoje serce w każdy szew tej pięknej kolekcji. Dziękuję ekipie technicznej, fotografom i stylistkom, a przede wszystkim specjalne podziękowania należą się dyrektorowi finansowemu Alexandrowi Febo i naszej wybitnej ekonomistce Urszuli Cieplak za czujność, skrupulatność i niezwykle profesjonalne podejście do tematu. A teraz już serdecznie zapraszam wszystkich państwa na pokaz.
Ulę zatkało. Wytrzeszczyła oczy i spojrzała na Alexa. Uśmiechał się do niej od ucha do ucha. Podniósł jej dłoń i ucałował.
- Ja też ci bardzo dziękuję, bo zrobiłaś wielką rzecz dla tej firmy i bardzo się cieszę, że i Marek o tym pamiętał.
- Ale… skąd on zna moje nazwisko? Przecież nigdy z nim nie rozmawiałam, ani się nie przedstawiałam.
- Powiedziałem mu, komu zawdzięczamy ten budżet. Obiecał, że podziękuje ci osobiście i jeśli do tej pory tego nie zrobił, to tylko dlatego, że ma trochę kłopotów osobistych, które w tej chwili są priorytetem. Cieszę się jednak, że mógł podziękować ci tu na pokazie.
Na wybieg zaczęły wchodzić modelki. Ula chłonęła widok pięknych kreacji i musiała przyznać, że talent Pshemko jest ogromny. Po pokazie wszystkich zaproszono do sali bankietowej. Odnalazła w niej swoje koleżanki i dosiadła się do ich stolika. Wszystkie były zachwycone pokazem podobnie jak ona. Sączyły schłodzonego szampana i dzieliły się wrażeniami. Rozległy się pierwsze dźwięki muzyki. Do stolika podszedł Turek i poprosił Ulę do tańca. Nieco zażenowana podała mu dłoń i pozwoliła poprowadzić się na parkiet. Zdecydowanie nie umiał prowadzić. Nerwowo szarpał ją w tańcu, że kilka razy podeptała mu stopy.
- Nie przypuszczałem, że jesteś taka piękna Ula. Naprawdę zrobiłaś na mnie wrażenie i chętnie umówiłbym się z tobą na randkę.
To bezpośrednie wyznanie zaskoczyło ją. Popatrzyła Adamowi w oczy. – Jest starym kawalerem, łysy, dość obleśny, śliniący się na widok kobiet, zbyt często ulegający napadom głupawki i kupę lat starszy ode mnie. Marzę o prawdziwej miłości, od wielu lat jestem samotna, ale nie jestem zdesperowana do tego stopnia, żeby rzucać się w ramiona tego rodzaju faceta. Wybacz Adam, ale ja nie jestem zainteresowana. Jesteś moim szefem, miłym człowiekiem, którego bardzo szanuję i podziwiam za ogromną wiedzę i profesjonalizm, ale to nie wystarczy, żebym poczuła do ciebie coś więcej oprócz sympatii.
Turek uśmiechnął się krzywo.
- Szkoda, naprawdę szkoda, bo stanowilibyśmy niezły duet ekonomistów.
Nie podjęła już tematu. Dotańczyła z nim do końca i wróciła do stolika.
Tymczasem na drugim końcu sali Marek podziękował dziennikarzom, którym udzielał wywiadu i podszedł do rodziców, którzy pogratulowali mu udanego pokazu. Sięgnął po dwa kieliszki szampana i dołączył do Alexa podając mu jeden z nich.
- Twoje zdrowie bracie. A gdzie twoja dziewczyna? – Alex zmarszczył brwi i pytająco spojrzał na Marka. – No ta, która siedziała obok ciebie. – wyjaśnił.
- Aaa…, nie… to była Ula Cieplak. Pewnie gdzieś się tu kręci.
- To była Ula Cieplak? Gdzieś ty do tej pory chował to zjawisko? Ależ ona piękna… Jak ja mogłem nie zauważyć jej wcześniej?
Alex roześmiał się.
- Tak naprawdę to ona dopiero dzisiaj tak wypiękniała. Na co dzień nie bardzo rzuca się w oczy. Zwykle nosi rozpuszczone włosy, ma na nosie okulary i raczej rzadko rusza się ze swojego pokoju. Chyba tylko na lunch. Jest niesamowicie pracowita i mądra.
- Muszę ją koniecznie poznać. Rozejrzę się trochę. Na razie.
Miała dość. Turek okazał się ostatnim dupkiem. Sądziła, że jej odmowa dotarła do niego, ale chyba się pomyliła. Upił się w piorunującym tempie i bez przerwy okupował stolik, przy którym siedziała nie dając spokoju również dziewczynom. W końcu nie widziała innego wyjścia jak zmyć się z imprezy. Pod pretekstem pójścia do toalety zniknęła po angielsku. Wieczorny chłód orzeźwił ją nieco. Była zła, bo chętnie zostałaby jeszcze, a przez tego debila musiała zrezygnować z dobrej zabawy. W poniedziałek na pewno mu wygarnie, co o tym myśli. Kładąc się do łóżka pomyślała, że przynajmniej połowa imprezy była bardzo udana. Podobał jej się pokaz. Z przyjemnością słuchała pochwał z ust prezesa i wypiła naprawdę dobrego szampana.
Nawet nie przypuszczała, że poniedziałek stanie się przełomowym dla niej dniem. Oczywiście była zdecydowana wygarnąć Turkowi, ale nie sądziła, że nie będzie jej to dane. Okazało się, że Adama nie ma w pracy. Trochę się zdziwiła tym bardziej, że dziewczyny, które razem z nią siedziały w pokoju, nic nie wiedziały na temat absencji swojego szefa.
- Jak wychodziłam wczoraj z imprezy kilka minut po dwudziestej drugiej, to on był już nieźle wstawiony. Może wziął urlop i odsypia kaca? – zgadywała Ula.
W porze lunchu poszła do bufetu i tam dopiero dowiedziała się, co wydarzyło się na bankiecie po jej wyjściu.
- Jak Turek zorientował się, że jednak nie wrócisz, to się wściekł – opowiadała rozemocjonowana Iza. – Zaczął demolować stoliki i pić alkohol wprost z butelki. Zrobiło się zamieszanie. Przyszedł Alex i wyprowadził go za fraki z sali. Turek wrzeszczał na niego, wyzywał. Mówił, że jest świnią, bo obiecał mu stołek zastępcy dyrektora finansowego i nie dotrzymał słowa, że obiecał mu podwyżkę i też jej nie dostał. Okropne rzeczy wygadywał o Alexie. Ja wiem, że on jest surowym szefem, ale sprawiedliwym. Szanuje i docenia pracowników, którzy są lojalni i zaangażowani wobec firmy. Ty jesteś tego najlepszym przykładem. Turek zarzucał mu, że kradnie jego pomysły. Tego było chyba Alexowi za wiele, bo już poza salą bankietową podobno kazał mu się nie pokazywać w firmie i zwolnił go.
Ula przetrawiała w głowie te rewelacje. Ewidentnie jej już były szef nie posiadał instynktu samozachowawczego. Przecież pracował w tej firmie od dziesięciu lat. Gdyby był taki świetny Alex na pewno by go awansował i podniósł pensję. Nic dziwnego, że się wściekł, bo Turek bezsprzecznie go obraził. Ale się porobiło… Tylko co dalej? Zostały bez kierownika.
Dopijała kawę, gdy odezwał się jej telefon. Odebrała natychmiast, bo dzwonił Febo.
- Ula, jeśli możesz zajrzyj do mnie. Mam pilną sprawę.
- Już. Już idę. Muszę iść dziewczyny. Sam szef wzywa.
Zapukała cicho do drzwi gabinetu Alexa i weszła usłyszawszy głośne „proszę”.
- Dzień dobry – przywitała się i usiadła na fotelu. Alex nie tryskał humorem. Świadczyła o tym jego twarz wykrzywiona w jakimś dziwnym grymasie.
- Nie wiem, czy byłaś świadkiem tego godnego pożałowania incydentu na wczorajszym bankiecie z Turkiem w roli głównej.
- Nie… Wyszłam tuż przed nim. Adam się upił i był namolny wobec mnie i dziewczyn, z którymi siedziałam przy stoliku. Robił niedwuznaczne propozycje, czym kompletnie wytrącił mnie z równowagi. Uznałam, że najlepiej będzie, jak pójdę do domu.
- Chyba dobrze zrobiłaś… On wczoraj doprowadził mnie do ostateczności. Wywołał skandal. Jestem pewien, że pismaki będą mieli o czym pisać jeszcze przez kilka miesięcy. Co za wstyd. Zwolniłem go dyscyplinarnie i mamy wakat. W związku z tym chciałem cię prosić, żebyś przejęła stanowisko po Turku.
- Ja? – oczy Uli przybrały wielkość pięciozłotówek. – Ale ja pracuję tu bardzo krótko. Beata i Matylda mogą się czuć zawiedzione…
- Nie mogę ich awansować. One mają wykształcenie średnie ekonomiczne i nie mogą zajmować stanowisk wyższego szczebla. Tylko ty jesteś idealną osobą na ten stołek. Proszę cię zgódź się. Nie mam już siły organizować kolejnego konkursu i przepytywać chętnych.
- No dobrze… Skoro uważasz, że sobie poradzę to przyjmuję ten awans i bardzo dziękuję.
Twarz Alexa wypogodziła się.
- To ja dziękuję Ula. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz. Jeszcze dzisiaj przyniosę ci nominację i nowy angaż.
ROZDZIAŁ 6
Nadszedł pogodny czerwiec. Ula coraz chętniej wyrywała się po pracy do parku. Czasem umawiała się z Jolką w jakiejś zacisznej kafejce, ale ostatnio te spotkania stały się rzadsze, bo oto spełniło się marzenie koleżanki i zaszła w ciążę. Częściej teraz siedziała na zwolnieniu lekarskim niż chodziła do pracy. Trochę się obawiała, że ze względu na wiek ta ciąża może być zagrożona. Nie była już najmłodsza. Ula rozumiała ją doskonale i uważała, że lepiej jak posiedzi w domu, gdzie ma ciszę i spokój, niż będzie narażona na wieczny stres w banku.
Dawno nie widziała też prezesa. Jedynie z bufetowych plotek dowiadywała się, że jest już po rozwodzie, że Paulina zrzekła się całkowicie praw do córki i że sprzedał ich wspólny dom. A tak w ogóle, to przebywa na urlopie chyba już od miesiąca. Alex dwoił się i troił, bo zastępował go a oprócz tego miał sporo swojej roboty. Ula odciążała go jak tylko mogła. Przejęła przynajmniej połowę jego obowiązków. Alex miał wyrzuty sumienia.
- Jeszcze tylko trochę. Marek wróci i będzie nam lżej. Wytrzymasz?
- Nie martw się, wytrzymam. Nie jest tak źle. Dziewczyny są bardzo pomocne. Chciałabym im dać jakieś premie w tym miesiącu. Zgodzisz się? Finansowa motywacja jest najlepsza, bo zwiększa wydajność.
- Oczywiście, że się zgodzę. Po tysiąc złotych wystarczy?
- Wystarczy – Ula uśmiechnęła się promiennie i z dobrymi wieściami pognała do swojego pokoju.
Dzisiaj był piątek, ostatni dzień harówki i zastępowania Marka. Miał się pojawić w pracy od poniedziałku. Okazało się, że załatwienie wszystkich spraw zajęło mu sześć tygodni a nie jak przewidywał, cztery.
Była zmęczona. Bolały ją oczy od ciągłego wpatrywania się w ekran monitora. Przetarła ciężkie powieki i uśmiechnęła się widząc pochylone nad wyliczeniami dziewczyny.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam dość na dzisiaj. Zbierajcie się. Przez pól godziny niewiele zwojujemy.
Podziękowały jej. Była naprawdę o niebo lepszym szefem niż Turek. Dbała o nie. Dawała premie jak na nie zasłużyły. Dzięki niej podreperowały nie tylko domowy budżet, ale i zdrowie psychiczne. Ona nie wydawała poleceń, ale łagodnie prosiła o wykonanie jakichś rzeczy. Jeśli czegoś nie rozumiały potrafiła cierpliwie wytłumaczyć, żeby miały jasność. Turek wciąż stwarzał atmosferę pełną napięcia i stresu. Przy Uli miały wręcz komfort psychiczny i chętnie przychodziły do pracy.
Wyszła na zalaną słońcem ulicę i uśmiechnęła się sama do siebie. Kochała słońce, kochała ciepło. Taka pogoda potrafiła rozleniwić człowieka. Wolnym krokiem ruszyła na przystanek. Autobus przyjechał kilka minut później, ale nie wsiadła do niego. Był strasznie przepełniony. Wolała iść pieszo niż wdychać pot ściśniętych jak śledzie w beczce ludzi. Po drodze zrobiła jeszcze niewielkie zakupy. Skręciła z głównej ulicy, by przejść przez szeroki skwer i dotrzeć do domu, gdy usłyszała krzyk i zobaczyła biegnące dziecko.
- Zosia wracaj! Zatrzymaj się!
Dziecko wybiegło z trawnika na asfaltowy chodnik i szybko przebierając krótkimi nóżkami oddalało się od placu zabaw. Rozwiązane sznurówki niebezpiecznie tańczyły wokół jej nóg. W końcu potknęła się o nie i upadła zanosząc się głośnym płaczem. Ula rzuciła torby i podbiegła do dziewczynki podnosząc ją z ziemi. Przytuliła ją mocno.
- Już dobrze kochanie, nie płacz. Nie wolno uciekać, bo możesz zrobić sobie krzywdę. Pokaż kolanka.
Do Uli podbiegł zdyszany mężczyzna. Ze zdumieniem stwierdziła, że ma przed sobą prezesa. W sportowym dresie wyglądał jeszcze bardziej pociągająco.
- Bardzo pani dziękuję, że zatrzymała pani ten żywioł - wysapał.
- Nie ma za co. Trzeba będzie ją opatrzyć. Ma zdarte do krwi kolana. Dobrzański podrapał się po głowie. Najwyraźniej był zakłopotany.
- Nie mam w domu żadnego plastra – rzucił bezradnie. – Dopiero wczoraj się tu wprowadziłem.
- Ja mam i chętnie opatrzę małą. Mieszkam tu pod ósemką, to blisko. Zapraszam.
Uśmiechnął się wdzięcznie, a w jego policzkach ukazały się dwa cudne dołeczki, których widok niemal pozbawił Ulę tchu.
- A to zbieg okoliczności, bo ja też mieszkam pod tym numerem na ostatnim piętrze - przyjrzał jej się uważniej i spoważniał nagle.
- Czy my się przypadkiem nie znamy? Mam wrażenie, że już gdzieś panią widziałem.
- No cóż… Ja pana znam, ale pan mnie chyba nie.
- Jak to możliwe?
- Jest pan prezesem Febo&Dobrzański, a ja pracuję w tej firmie. Urszula Cieplak – wyciągnęła do niego dłoń. Marek uścisnął ją. Odebrał chlipiącą wciąż Zosię z jej rąk.
- No tak. Teraz wszystko jasne. Widziałem panią na pokazie, ale sądziłem, że Alex przyprowadził jakąś nowo poznaną dziewczynę. Wyjaśnił mi, że to była pani, autorka najlepszego budżetu dla firmy. Bardzo się cieszę, że jesteśmy sąsiadami. Na którym piętrze pani mieszka?
- Na szóstym. Zaraz opatrzę małą.
Otworzyła drzwi od mieszkania i przepuściła przodem Marka z Zosią.
- Proszę się rozgościć. Ja przyniosę apteczkę.
Uklękła przy kanapie, na której siedziała dziewczynka. Mała miała wciąż mokre policzki.
- Teraz musimy przemyć rany. Zrobię to bardzo delikatnie, żeby cię nie bolało – mówiła łagodnym głosem. – Poczujesz lekki chłodek, ale szczypać nie będzie – Nalała trochę wody utlenionej na waciki i delikatnie przemywała zadrapania. – Boli? – Zosia pokręciła głową.
– Już nie.
- No to się cieszę. Teraz przykleimy dwa plasterki i gotowe. Dopóki nie zrobią się strupki nie wolno ci biegać i musisz się słuchać taty. Będziesz grzeczna?
- Będę. Ja tylko goniłam motylka.
- Lubisz motylki? Są takie delikatne i śliczne, prawda? Masz ochotę na soczek? Panu mogę zaproponować filiżankę kawy – zwróciła się do Marka.
- Bardzo chętnie się napiję. Ten bieg mnie wykończył. Coraz trudniej za nią nadążyć. Jest strasznie ruchliwa.
- Jest dzieckiem. To jej przywilej.
Wstała z kanapy i przeszła do kuchni nastawiając expres. Małej nalała do szklaneczki soku i wrzuciła do niego słomkę, żeby łatwiej jej było pić.
- A co w firmie? – Marek upił łyk aromatycznego płynu i wbił wzrok w Ulę. – Chyba sprawiłem wam sporo kłopotu i jeszcze więcej roboty.
- Jakoś daliśmy radę. Ja przejęłam część obowiązków Alexa, a on bardziej skupił się na pana działce.
- Mówny sobie po imieniu, dobrze? W firmie wszyscy tak się do siebie zwracają. Turka już nie ma, prawda?
- Alex zwolnił go dyscyplinarnie. Ja objęłam jego stanowisko.
- To najlepsza decyzja Alexa. Popieram ją całkowicie. Przez sześć tygodni byłem zupełnie wyłączony i nawet do niego dzwoniłem dość rzadko. Miałem sporo załatwiania. Sprzedawałem dom i szukałem czegoś mniejszego dla siebie i córki. To wszystko trwało i sam już myślałem, że nigdy mi się nie uda wyprowadzić mojego życia na prostą. Wczoraj przeprowadziłem się tutaj i wciąż jestem w fazie urządzania się.
- To zawsze musi potrwać. Ma pan…, to znaczy masz przed sobą jeszcze dwa wolne dni i na pewno zdążysz. Mogłabym ci pomóc. Chętnie zajęłabym się Zosią, jeśli nie miałbyś nic przeciwko temu. Ty mógłbyś w tym czasie uporać się ze wszystkim.
- Ty wiesz, że to co proponujesz jest nie do przecenienia? – Marek przyglądał jej się z podziwem. - Sam się zastanawiałem co pocznę z małą w weekend, bo moi rodzice wyjeżdżają do Gdańska na te dwa dni i nie mógłbym na nich liczyć. Przyjmuję twoją pomoc z ogromną wdzięcznością. Z Zośką nie powinno być problemów, bo ona jest takim cygańskim dzieckiem i lgnie do każdego – pogładził małą po głowie. – To co Zosiu, spędzisz jutro dzień z panią Ulą?
- A gdzie idziesz?
- Nigdzie nie idę. Będę robił porządki w naszym mieszkaniu, bo teraz mamy wielki bałagan i trudno w nim cokolwiek znaleźć.
- Wybierzemy się jutro na huśtawki – obiecywała Ula – i poszukamy motylków. Będziemy się świetnie bawić.
- No dobra. Może być.
Marek roześmiał się głośno i cmoknął córkę w policzek.
- Kocham cię mały żywiołku.
Kiedy opuścili mieszkanie Uli ona sama zastanawiała się skąd wzięła w sobie tyle odwagi, żeby zaproponować Markowi opiekę nad dzieckiem. – Swoją drogą mała jest cudna i taka do niego podobna. Tatuś też niczego sobie. Czyżby to miał być ten mój wymarzony, przystojny brunet? Mam nadzieję, bo facet wart jest grzechu i oprócz urody ma chyba dobry charakter.
Następnego dnia tuż przed dziesiątą wyjechała windą na dwunaste piętro i zadzwoniła do drzwi. Najpierw usłyszała tupot małych stópek a po chwili zobaczyła ich właścicielkę trzymającą za rękę swojego tatę.
- Dzień dobry.
- Witaj Ula. Wejdź, proszę. Od wczoraj nic się nie zmieniło. Nadal mam bałagan.
Weszła do środka i rozejrzała się zaskoczona. Mieszkanie było ogromne. Zmieściłoby się w nim z pięć takich klitek jak jej własna.
- Nie miałam pojęcia, że tu są takie wielkie mieszkania… Naprawdę imponujące.
- Są takie dwa w każdym z tych bloków. Wszystkie na ostatnim piętrze. Ono jest i tak mniejsze od domu, który sprzedałem. Lubię przestrzeń i nie mam zamiaru zagracić tej chałupy. Zośka gotowa. Tu w plecaku ma flachę z sokiem i kanapkę, gdyby zgłodniała. Ja zaraz zabieram się do roboty.
- A ja chciałam was zaprosić na obiad koło piętnastej. Pospaceruję trochę z Zosią i wrócę nieco wcześniej. Właściwie wszystko mam gotowe, tylko podgrzać.
- Dziękuję Ula. Naprawdę myślisz o wszystkim. Po prostu daj znać po powrocie. Wystarczy, że naciśniesz domofon. Później podam ci mój numer telefonu.
Złapała małą za rękę i ruszyła w stronę wind. Marek zamknął za nimi drzwi. Wciąż pozostawał pod urokiem tej kobiety. Dzisiaj wyglądała cudnie. Zaplotła włosy w warkocz, włożyła kwiecistą, przewiewną sukienkę i wyglądała jak nastolatka niezwykle dziewczęco i uroczo. Nie było w niej nic wyzywającego, wyuzdanego i ordynarnego. Podobało mu się, że jest taka naturalna bez przesadnego makijażu, który w ogóle nie był jej potrzebny. Ujęła go łagodnością, kojącym spokojem i niezwykłym opanowaniem. Pomyślał nawet, że w zestawieniu z krzykliwą Pauliną ona jest ostoją anielskiej cierpliwości. Przy byłej żonie jak kania dżdżu tak on pragnął jedynie wyciszenia, uspokojenia negatywnych emocji, których ona dostarczała mu w ogromnych ilościach. Nie było dnia bez kłótni. W jakiś sposób lubiła pastwić się nad nim, bo sprawiało jej to dziką satysfakcję. Trochę się uspokoiła w czasie ciąży, ale po urodzeniu Zośki wszystko wróciło do stanu sprzed niej. Nie zajmowała się małą. Skazała ją na karmienie sztucznym mlekiem mimo, że jej piersi pękały od pokarmu. Odciągała go i z premedytacją wylewała do zlewu pozbawiając dziecko tak ważnych w tym okresie antyciał. Błagał ją, żeby tego nie robiła, ale ona śmiała mu się w nos.
- Nie będę sobie niszczyć piersi. Już i tak trudno jest mi dojść do figury, którą miałam przed zajściem w tę głupią ciążę. Chciałeś dziecko, to je masz, ale nie wymagaj ode mnie niemożliwego.
Opadały mu ręce, gdy słyszał te durne argumenty. Na szczęście i wbrew wszystkiemu Zośka okazała się silną babą, chowała się zdrowo i rzadko chorowała.
Przetarł dłońmi twarz. Jakie to szczęście, że Paulinę ma już z głowy. Bez problemu podpisała wszystkie dokumenty w sądzie. Zrzekła się praw do dziecka i nie wyraziła chęci widywania go. I dobrze. Dziecko powinno mieć matkę, ale jeśli ta matka jest taka jak Paulina, to lepiej, żeby jej nie miało. On zastąpi małej oboje rodziców i zrobi wszystko, żeby wychować ją na dobrą, uczciwą kobietę. Czas się wziąć do pracy. Ula spadła mu jak z nieba. Okazała się uczynna i dobra. Dzięki niej będzie mógł ogarnąć mieszkanie i być może swoje rozbite życie.
Commentaires