ROZDZIAŁ 7
Ula siedziała na obrzeżu piaskownicy i przyglądała się jak Zosia wytrwale stawiała babki z piasku. To dziecko było fantastyczne. Nie grymasiło, nie upierało się przy niczym, nie robiło scen.
- Nie chce ci się pić Zosieńko?
- Na razie nie. Mówiłaś, że są tu wiewiórki.
- Chcesz do nich pójść? Mam dla nich trochę orzeszków. Pokarmimy je – podniosła się i otrzepała małą z piasku. Dziewczynka grzecznie podała jej rękę i ruszyły w stronę starodrzewu, w którym gnieździły się te sympatyczne zwierzątka. Mała najpierw przyglądała się dwóm starszym paniom, które z powodzeniem wabiły rudzielce. Przykucnęła tak jak one z wyciągniętą rączką, na której Ula ułożyła kilka orzechów. Nie czekały długo. Po chwili podbiegły jedna po drugiej do ręki Zosi i wzięły po orzeszku. Mała zapiszczała z uciechy.
- Daj jeszcze! – krzyknęła podekscytowana. Ula z rozbawieniem przyglądała się tej dziecięcej spontaniczności. Mała śmiała się głośno, a w jej policzkach wykwitały takie same słodkie dołeczki jak u Marka. Tak jak on miała długie rzęsy i oczy koloru stalowo-szarego kontrastujące z hebanową barwą włosów. Pomyślała, że dałaby wiele, żeby mieć taką małą, słodką córeczkę, z którą mogłaby przychodzić do parku i którą kochałaby największą miłością. W takich momentach jej serce wyło z przeraźliwej samotności. Dziecko na pewno wypełniłoby pustkę w jej życiu, nadało by mu sens. Był nawet czas, że myślała o sztucznym zapłodnieniu, ale kiedy poznała koszty takich zabiegów, zrezygnowała, bo wydatek był ogromny jak na jej możliwości i nikt nie dawał gwarancji, że cały proces zakończy się ciążą. Zerknęła na zegarek. Było kilka minut po czternastej. Nawet nie zauważyła jak szybko minęło te kilka godzin. Przy Zosi nie można było się nudzić.
- Będziemy musiały już iść skarbie. Trzeba tacie i nam przygotować obiadek, bo na pewno napracował się w domu. Jeśli chcesz, możemy przyjść tutaj jutro, żeby pokarmić wiewiórki, lub pobiegać za motylkami.
Mała bez słowa wstała z trawy i otrzepała sukienkę. Ula włożyła jej wdzięczny kapelusik na głowę. Słońce grzało jeszcze dość mocno.
- A co będzie na obiad?
- Zrobimy zupę pomidorową z makaronem i gołąbki. Lubisz?
- Zupa – pycha, ale nie wiem co to gołąbki. To takie co fruwają?
- Nie kochanie. To mięsko wymieszane z ryżem i zawinięte w takie ruloniki z kapusty. Do tego pomidorowy sos.
- To na pewno będę lubić – powiedziała z przekonaniem. - Lubię pomidory.
Przed wejściem do klatki wcisnęła domofon. Marek odebrał natychmiast.
- Już jesteśmy. Pójdziemy od razu do mnie. Jak możesz, to zjedź o piętnastej.
- Będę. Na pewno będę.
- To jest boskie – Marek wytarł usta i poprawił Zosi śliniak. – Spójrz jak Zośka wcina, aż jej się uszy trzęsą. Ależ zrobiłaś nam ucztę. Po takim objedzie najchętniej bym się położył, ale mam jeszcze sporo roboty.
- To zostaw Zosię. Upieczemy trochę ciasteczek. Pomożesz mi? Będzie świetna zabawa, a tata zyska trochę czasu.
- Pomogę. Lubię ciasteczka.
Marek z miłością spojrzał na córkę.
- A jest coś czego nie lubisz?
- Jest. Cebula. Szczypie w język.
- No tak, zapomniałem - zachichotał. - To ja wracam do siebie. O której mam po nią przyjść?
- A o której kładziesz ją spać?
- Koło ósmej.
- To przyjdź na kolację. Zjecie i wrócicie do siebie. Jutro przyjdę po nią o dziesiątej tak jak dzisiaj. Fajnie spędziłyśmy ten dzisiejszy dzień i powtórzymy to jutro.
- Naprawdę nie wiem jak ja ci się odwdzięczę…
- Nie przesadzaj. Twoja córka to prawdziwy aniołek i opiekować się nią to sama przyjemność. A teraz uciekaj, bo i my mamy co robić.
Umazana mąką Zośka przygryzając język z zapałem wycinała foremkami ciastka. Serduszka i gwiazdki miały być dla taty, a zajączki i kwiatuszki dla nich. Ula ostrożnie poprzenosiła ciasto na blaszkę i wsadziła do pieca.
- Musimy teraz poczekać pół godzinki, aż się upieką. Tata będzie z ciebie dumny. Piękne ciasteczka ci wyszły. Jak wystygną udekorujemy je lukrem i cukrowymi koralikami.
Marek już od wind czuł ten świeży zapach pieczonego ciasta. – Zośka musiała być w swoim żywiole. Ula ma dobre podejście do dzieci. Mała nie nudzi się przy niej i w dodatku uczy się pożytecznych rzeczy. Szkoda, że Paulina nie była taka.
Ledwo wszedł, gdy Zośka podbiegła do niego wyciągając ręce. Podniósł ją, a ona przytuliła się do niego.
- Upiekłam ci piękne serduszka i gwiazdki. Są pyszne. A ciocia obiecała mi, że pojedziemy jutro do ZOO zobaczyć zwierzątka.
Roześmiany Marek spojrzał na Ulę.
- Widzę, że awansowałaś na ciocię. To już nie park i wiewiórki tylko ZOO?
- Bo tam jest więcej do zobaczenia. Mała będzie miała frajdę. Wchodź, zaraz podam kolację.
Pieczone kiełbaski nafaszerowane kawałkami żółtego sera pachniały obłędnie. Marek pociągnął nosem i uśmiechnął się.
- Już od dawna nikt mnie tak nie karmił. Pysznie gotujesz. Masz do tego dryg tak jak do ekonomii.
Ucieszyła się z tej pochwały, bo przecież tak naprawdę to nie gotowała od dawna dla nikogo nawet dla samej siebie. Jak to dobrze, że zrobiła w piątek zakupy, bo nawet nie miała by go czym poczęstować.
- Skoro tak ci smakuje, to jutro zapraszam cię na kopytka z żeberkami. Nieźle mi wychodzi i jedno, i drugie. Mój ojciec zawsze je chwalił.
- A teraz tego nie robi?
- Nie żyje od kilku lat. Zmarł na serce. Tylko jego miałam, bo mama zmarła jak byłam w maturalnej klasie. Nie mam innej rodziny.
- To bardzo przykre. A jakiś chłopak, partner?
Zaskoczyło ją to pytanie. Odłożyła widelec i popatrzyła Markowi w oczy.
- Nigdy nikogo takiego nie było, a raczej był jeden na bardzo krótko w szkole średniej. Od tego czasu jestem sama.
Marek pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Aż się wierzyć nie chce. Jesteś jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałem w życiu i w dodatku posiadasz wiele cennych zalet. Mężczyźni powinni o ciebie walczyć.
- No jakoś nie walczą… Możemy zmienić temat? Ten nie jest moim ulubionym – zerknęła na Zosię. Mała miała buzię umazaną keczupem i wyglądała komicznie. – Smakowało ci Zosiu?
- To było pyszne. Najlepsza kolacja, bo z keczupem.
- No tak. Pomidory. Pójdziemy umyć buzię? Cała się lepisz. Chyba nie chcesz dawać tacie klejących całusów na dobranoc?
Uśpił Zosię i jeszcze chwilę stał w drzwiach przyglądając się jak spokojnie oddycha. Znienawidził Paulinę za wszystko co mu zrobiła, ale za tego szkraba zawsze będzie jej wdzięczny. Ta mała istotka wywróciła jego dawny świat do góry nogami, ale nie żałował niczego. Kochał to dziecko całym sercem i już nie wyobrażał sobie, że miałoby go nie być. Nalał do kieliszka odrobinę koniaku i przysiadł na kanapie w salonie. Myślał o Uli i o tym, że coś w jej życiu poszło nie tak skoro jest sama od tylu lat. Nie sądził, żeby wybrzydzała i szukała księcia z bajki. To nie ten typ kobiety. Może za bardzo angażowała się w pracę i już nie miała siły ani czasu na nic więcej? Z drugiej strony on sam przecież widział ją kilkakrotnie i nie zwrócił na nią uwagi. Nie wyróżniała się. Pewnie większość mężczyzn zachowywała się podobnie i była zbyt powierzchowna, bo oceniała po wyglądzie. To jednak go nie zmartwiło. Pomyślał, że jej samotność jest dla niego ogromną szansą. Koniecznie musi poznać ją lepiej. Już czuł, że między nimi iskrzy, a przecież tak naprawdę znali się od niespełna dwóch dni. Zośka najwyraźniej przylgnęła do niej. Nazywa ją ciocią, choć nie za bardzo jest skora do określania w taki sposób jego znajomych. Sebastiana zna bardzo dobrze, a nigdy nie powiedziała do niego „wujku”.
Kiedy goście już sobie poszli Ula zrobiła porządek w kuchni. Nadal przetrawiała te niezręczne dla niej pytania Marka. Dlaczego w ogóle zapytał ją o chłopaka? Co to może go obchodzić? Nawet nie wiedziała, czy on cokolwiek by zrozumiał. Nigdy przecież nie był singlem. Miał mnóstwo kobiet i jedną stałą Paulinę. On nie może nic wiedzieć o tej dręczącej duszę samotności, która jak złodziej wdziera się w każdy jej zakamarek i zatruwa życie, powoduje przygnębienie, wywołuje rozpacz i ogromną bezsilność wobec rzeczywistości, którą nie łatwo jest zmienić. Ona nie potrafiła. Mimo zmian w wyglądzie nadal czuła się przezroczysta. Trudno. Co ma być, to będzie. Nie miała ochoty walczyć o siebie. Jej życie już nie było tak beznadziejnie monotonne jak jeszcze rok temu. Jest Zosia. Piękne, radosne dziecko. Co z tego, że nie jej? Postanowiła, że nie będzie się wzbraniać jeśli Marek poprosi ją jeszcze kiedyś o opiekę nad małą. To dziecko wzbudzało wielką tkliwość w jej sercu i wiedziała, że ma w nim tyle miłości, iż jest w stanie obdzielić nią jeszcze kilka takich Zoś.
Weekend szybko minął. Pobyt w ZOO był bardzo udany a Zosia zachwycona żywymi zwierzętami nie mogła przestać o nich mówić. W poniedziałek Marek ściągnął ją z łóżka o szóstej trzydzieści. Musiał zawieźć ją do rodziców. Przed ósmą zaparkował w podcieniach budynku firmy. Obok niego pojawił się samochód Alexa. Ucieszył się. Miał mu sporo do powiedzenia. Przywitali się uściskiem dłoni i ruszyli wprost do gabinetu Marka. Jak zawsze Ania wręczyła mu pocztę i klucze do gabinetu informując, że Violetty jeszcze nie ma.
- Mam prośbę Aniu. Zrób nam dwie kawy, a Violetcie jak się pojawi powiedz, że szykuję dla niej zwolnienie dyscyplinarne. Mam dość jej wiecznego spóźniania się i niewywiązywania z obowiązków. Nie potrzebuję takiego obiboka w firmie.
- Już robię, a Violetcie przekażę z wielką przyjemnością. Mnie też zalazła za skórę.
Kiedy rozsiedli się już na wygodnej kanapie Marek powiedział do Alexa
- Nie uwierzysz bracie w ten szczęśliwy traf. W piątek poznałem Ulę. Okazało się, że mieszkamy w jednym bloku, tylko ona sześć pięter niżej. Byłem z Zosią na placu zabaw i w pewnym momencie zaczęła mi uciekać. Wyleciała na chodnik i przewróciła się. Podbiegła do niej jakaś kobieta i podniosła ją. Okazało się, że to Ula Cieplak we własnej osobie. Ofiarowała się, że opatrzy małej kolana, bo ja nawet plastra nie miałem. Mało tego. Żebym mógł posprzątać ten bajzel po przeprowadzce, przez sobotę i niedzielę opiekowała się Zosią. Mała tak ją polubiła, że zaczęła nazywać ciocią. To wspaniała osoba. Niezwykle uczynna i dobra. Gotuje fantastycznie. Dwa razy uraczyła nas pysznym obiadem i kolacją. Dzięki niej ogarnąłem wszystko i nareszcie mogę się cieszyć tym mieszkaniem.
- Nooo, to rzeczywiście nowiny. Już sam dawno się przekonałem, że ona jest wartościową dziewczyną. Jest kompletnie inna od tych pokroju modelek na przykład. Jest skromna, a dla mnie to wielka zaleta. Powiem ci, że gdyby moje serce było wolne to niechybnie zakochałbym się w niej.
- To właśnie chciałem wiedzieć. Pomyślałem, że być może zależy ci na niej a ja nie będę ci wchodził w paradę. Powiem wprost. Ona bardzo mi się podoba i ciągnie mnie do niej.
- To nie trać czasu. Ja nie będę o nią zabiegał, bo wciąż liczę na to, że Julia kiedyś do mnie wróci. Tej miłości nie potrafię wyrwać z serca. Albo ona, albo nikt inny. Bardzo żałuję, że tak podle ją potraktowałem i podejrzewałem o rzeczy, z którymi nie miała nic wspólnego.
- Ona nadal jest w Londynie?
- Podobno. Przez jakiś czas utrzymywała kontakt z Pauliną, ale teraz to ja nie mam kontaktu z siostrą i chyba nie chcę mieć.
- Powinieneś tam pojechać. Skoro ty zawaliłeś, ty powinieneś to odkręcić. Nie tak trudno zdobyć jej adres. Jak tego nie załatwisz, będziesz się dręczyć do końca życia.
- A jeśli ona nie jest już sama?
- Nie będziesz tego wiedział, jeśli nie uczynisz pierwszego kroku. Poza tym ja w to wątpię. Ona naprawdę cię kochała…
- Tak… Wiem… Jestem głupkiem.
ROZDZIAŁ 8
Dzisiaj miała trochę luźniejszy dzień. Matylda i Beata rano pojechały na szkolenie BHP. Co jakiś czas musiały takie szkolenia przejść. Ona została sama na polu bitwy. Rozliczyła kilka faktur za paliwo i materiały biurowe, pozamykała kilka spraw i zrobiła porządek w segregatorach. W porze lunchu poszła do bufetu. Była ciekawa najnowszych ploteczek, a dziewczyny zawsze wiedziały więcej niż ona. Zastała je już przy stoliku. Nawet bufet dzisiaj wydawał się opustoszały, bo większość pracowników niższego szczebla szkoliła się. Przywitała się z nimi i usiadła.
- Daj mi herbatę i jakąś kanapkę Elu. Burczy mi w brzuchu od rana, bo nie zdążyłam zjeść śniadania – wyjaśniła. – Co słychać?
- Oj słychać i to całkiem głośno. W poniedziałek Marek wywalił na zbitą twarz swoją sekretarkę – powiedziała z satysfakcją Ala. – I bardzo dobrze, To głupie dziewuszysko nie dość, że bezczelne i krnąbrne, to jeszcze leniwe. Żadnego pożytku z niej nie miał. Ciągle się spóźniała, nie wykonywała poleceń i wciąż paplała przez telefon. Żebyście widziały jaki cyrk odstawiła na środku holu. Na klęczkach prosiła Marka, żeby jej nie wyrzucał, ale on chyba miał już jej serdecznie dość. Pamiętacie dlaczego musiał ją zatrudnić?
- Musiał? – zapytała Ula.
- No tak. Paulina to na nim wymogła. Violetta nie miała pojęcia o tej robocie za to była świetna w śledzeniu Marka poczynań. Donosiła Paulinie o jego wyskokach, grzebała mu w notesie i takie tam. Teraz jak rozstał się z żoną, to głupia sekretarka nie jest mu potrzebna. I tak długo wytrzymał i płacił jej za nic. Sebastian próbował się za nią wstawić, ale i jemu się dostało. Marek wywrzeszczał mu na środku korytarza, że nie będzie trzymał darmozjada w firmie i jeśli bardzo chce, to może do niej dołączyć. Wtedy Olszański się zamknął. Violka mu się podoba, ale najwidoczniej nie na tyle, żeby ryzykować dla niej posadę.
- A słyszałyście, że Alex podobno wyjeżdża do Londynu? – Ela przysiadła przy stoliku podając Uli kanapkę z szynką. – Ty chyba powinnaś coś wiedzieć na ten temat. W końcu to twój szef.
- No właśnie nic nie wiem. Zaskoczyłaś mnie. Skąd wiesz?
- Dorota coś tam podsłyszała jak gadał przez telefon i wymieniał nazwisko Julii Sławińskiej. Pamiętacie ją? To ta wielka miłość Alexa. Może chce do niej wrócić? Przed laty wyjechała stąd bez słowa – wyjaśniała Ela. – Alex podobno zarzucił jej zdradę. Nie wiem, czy to była prawda, bo ona przecież świata poza nim nie widziała i nie sądzę, żeby mogła go zdradzić i że… - nie dokończyła, bo drzwi bufetu otworzyły się i wszedł Marek prowadząc ze sobą córkę. Zosia zobaczywszy Ulę wyrwała mu się i podbiegła do niej z otwartymi ramionami krzycząc – ciociaaa! – Ula złapała ją i podniosła do góry.
- A co ty tutaj robisz? Nie jesteś u dziadków?
- Ojciec ma dzisiaj badania a mama pojechała razem z nim. Nie miałem wyjścia i musiałem Zośkę zabrać ze sobą. I przepraszam – spojrzał na siedzące przy stoliku kobiety. – Powinienem się najpierw przywitać. Dzień dobry paniom.
- Napijesz się soczku? Pani Ela ci przyniesie- Ula usadziła małą na kolanach..
- A jest pomidorowy?
- Jest. Już przyniosę.
- Pani Elu i jakąś słomkę – rzucił za nią Marek. – Wszędzie cię szukam. Mam sprawę, więc jeśli moglibyśmy pogadać…
- No jasne… Nie ma problemu. I tak lunch się już kończy. Zabierzemy ten sok ze sobą. Na razie dziewczyny.
Kiedy wraz z Markiem i Zosią opuściła bufet, przy stoliku zapanowała wielka konsternacja.
- Ciocia? – Ala była w wielkim szoku. – Od kiedy Ula jest ciotką dla córki Marka? To wydaje się mocno podejrzane. Może ona i Marek… No wiecie…
- No coś ty Ala – Iza wydawała się nie mniej zaskoczona niż koleżanka. – Przecież oni się prawie nie widują. On siedzi na piątym, ona na trzecim. No, chyba że jakoś po pracy… Nie będziemy zgadywać. Przy pierwszej nadarzającej się okazji zapytamy Ulę o to.
Marek zatrzymał się przy windach i spojrzał na Ulę. Wyglądała pięknie. Dzisiaj nie miała okularów tylko soczewki, które jeszcze bardziej intensyfikowały błękit jej pięknych oczu.
- Znowu przychodzę z wielką prośbą. Za godzinę mam spotkanie na mieście i nie mogę na nie zabrać Zosi. Czy mogłabyś…
- Oczywiście. Nawet nie musisz prosić. Chętnie się nią zajmę. Pójdę do Alexa i zapytam, czy będę mu jeszcze potrzebna. Niewiele miałam dzisiaj do roboty i już się z nią uporałam. Jeśli wyrazi zgodę, to pójdę z Zosią do parku, a potem zabiorę do siebie. Po prostu odbierzesz ją po pracy.
Marek pochylił się i cmoknął ją w policzek.
- Bardzo dziękuję Ula. Znowu mnie ratujesz. Odwdzięczę się. Obiecuję. – Przykucnął przy Zosi. – Pójdziesz kochanie z ciocią, a ja przyjdę po ciebie jak będę wracał z pracy. Bądź grzeczna. Kocham cię.
Razem z nim wyjechała na piąte piętro i ruszyła do gabinetu Alexa. Okazało się, że Zośka uwielbia go. Porwał ją na ręce i kręcił się z nią dookoła. Wycałował jej policzki i połaskotał wywołując radosny pisk.
- A co ty tu robisz mała przechero? Przyszłaś tacie poprzeszkadzać w pracy?
- Nie przeszkadzam. Idę z ciocią do parku – chichotała pod wpływem łaskotek.
- Marek ma spotkanie służbowe i nie bardzo wiedział co zrobić z Zosią – wyjaśniła Ula. - Obiecałam, że jej przypilnuję, jeśli się zgodzisz. Nie mam już na dzisiaj nic pilnego i jeśli nie jestem ci potrzebna to chciałabym z nią wyjść.
- Nie mam nic przeciwko zwłaszcza, że chodzi o moją siostrzenicę. Bawcie się dobrze.
Szły sobie spacerkiem delektując się ciepłą pogodą. Ten park położony w pobliżu firmy też miał swój urok. Jedną z atrakcji był niewielki staw, w którym taplało się stado kaczek. Wiedząc o tym Ula kupiła po drodze dwie małe bułki. Zosia aż podskoczyła na widok ptaków.
- Ile tu kaczek…
- Wiedziałam, że ci się spodobają. Mam dla nich bułki. Nakarmisz kaczuszki? – wyjęła z siatki bułkę i rozerwała ją. – Rzucaj okruszki na trawę. Zobaczysz, że wyjdą z wody i będą zajadać.
Tak było w istocie. Po chwili całe stado obstąpiło Zosię. Mogła niektóre z ptaków pogłaskać. Nie uciekały. Najwyraźniej były oswojone przez stałych bywalców tego miejsca. Poza stawem zaliczyły jeszcze obowiązkowo plac zabaw. O czternastej ruszyły na przystanek. Dla Zosi jazda autobusem również była atrakcją, bo jechała nim dopiero drugi raz. Pierwszy zaliczyła podczas jazdy do ZOO.
W domu włączyła jej kreskówki a sama zajęła się obiadem. Dzisiaj miało być skromnie, bez zupy, a jedynie spaghetti z sosem pomidorowym. Nałożyła Zosi i sobie porcję. Mała wcinała aż jej się uszy trzęsły.
- Pycha. Nawet babcia nie robi takiego dobrego.
Marek pojawił się przed siedemnastą. Jego też uraczyła wielką porcją makaronu i zawiesistego sosu. Kiedy zjadł, poluzował pasek od spodni a ona już stawiała na stoliku kawę.
- Załatwiłeś wszystko?
- Załatwiłem. Poza tym mam dla ciebie pewną propozycję. W sobotę wybieramy się z Zosią nad Zalew Zegrzyński. Tam w Rybakach mam niewielki domek. Można wypocząć i zrelaksować się. Trochę taka odskocznia od całego tygodnia. Dołączysz do nas? Byłoby wspaniale. Zapowiada się piękna pogoda. Będziemy się opalać i popływamy. Woda o tej porze roku jest tam dość ciepła. Tym razem to ja biorę na siebie sprawę zaopatrzenia. Moglibyśmy nawet wyjechać w piątek po pracy. Co ty na to?
Ta propozycja tak ją zaskoczyła, że przez co najmniej dwie minuty nie mogła wykrztusić z siebie słowa. On chce ją zabrać do chatki nad wodą? Dlaczego? Z jakiej racji? A może to sposób na odwdzięczenie się za opiekę nad Zosią?
- Ciocia jedź z nami – głos małej wyrwał ją z tych myśli. – Będzie fajnie.
- No dobrze… - wystękała. – Dziękuję za zaproszenie, chociaż muszę przyznać, że jestem zaskoczona.
- Mam nadzieję, że pozytywnie. Harujesz dla mojej firmy jak wół. Przyda ci się parę dni odpoczynku. Bardzo się cieszymy, że się zgodziłaś. W takim razie spakuj się już jutro. Ja wpadnę wieczorem po twój bagaż. W piątek rodzice przywiozą mi do firmy Zosię i będziemy mogli ruszyć zaraz po pracy. To będzie naprawdę udany weekend.
- Ależ tu pięknie – Ula wysiadła z samochodu i rozejrzała się dokoła. Pomogła wysiąść Zosi i trzymając ją za rękę podeszła do wody. – Jutro zaliczymy pływanie. Popluskamy się trochę. Teraz pomożemy tacie z bagażami.
Chata wydała jej się imponująco duża. Na pewno nie była chatką, ale solidnym domkiem letniskowym. Wielka weranda, na której można było przysiąść przy drewnianym stole. Wszędzie mnóstwo zieleni. Wewnątrz ściany wyłożone drewnem. Spory salon, którego główną atrakcją był kominek zbudowany z kamieni rzecznych. Tuż przy nim niewielka kuchnia nowocześnie urządzona a obok dwie sypialnie. Marek poprowadził ją na górę.
- Tu będziesz spała. Łóżko jest bardzo wygodne. Śmiało możesz na noc otworzyć balkon, kiedy będzie ci za gorąco. Jest zabezpieczony moskitierą, więc komary nie będą cię gryzły. Tu w szafie jest czysta pościel. Jak się rozpakujesz, to możesz ją założyć. Ja zrobię to samo w moim pokoju i Zosi. Zostawiam cię. Jak się uporamy ze wszystkim rozpalę grill. Upieczemy sobie kiełbaski.
Marek jeszcze męczył się ze swoją pościelą, gdy Ula zeszła na dół. Widząc, że prezesowi nie idzie najlepiej zabrała się za łóżko Zosi. Potem przeszła do kuchni i nastawiła wodę na herbatę. Posmarowała kromki chleba masłem i ułożyła na nich plasterki pomidorów. Marek wreszcie wynurzył się ze swojego pokoju.
- Ależ ty jesteś szybka – powiedział z podziwem. – W takim razie idę podpalić grill.
- A my z Zosią przygotujemy kiełbaski.
Zmierzchało. Dzień się kończył. Marek zgrabnie uwijał się przy grillu pilnując, żeby kiełbaski się nie przypaliły. Ona wraz z Zosią przysiadła na drewnianej ławie. Cisza była tu zniewalająca podobnie jak zapach sosnowych igieł. Pomyślała, że mogłaby tu przyjeżdżać co tydzień i nigdy nie miałaby dość tego miejsca.
- Gotowe – Marek postawił tacę z gorącymi kiełbaskami na stole. – Możemy jeść. Przyniosę jeszcze tylko keczup, bez którego moje dziecko obyć się nie może.
- Bo jest najlepszy – Zosia wyprostowała się i przysunęła sobie talerz. Ula sięgnęła po kiełbaskę dla niej i pokroiła ją w plasterki, żeby łatwiej było jej jeść.
- Jedzenie smakuje zupełnie inaczej na łonie natury. Naprawdę zgłodniałem. Zresztą nie jedliśmy przecież obiadu. Jutro za to będzie dzień słodkiego lenistwa. Dawno nie pływaliśmy, prawda Zosiu? Dobrze, że pamiętałem o tym, żeby zabrać dmuchane koło i rękawki.
O ósmej Zosia padła. Marek wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka nie przebierając jej w piżamę. Ściągnął tylko spodnie i buty. Wracając na werandę zabrał z kuchni dwa kieliszki, butelkę wina i z salonu ciepły pled.
- Zasnęła jak kamień – szepnął do Uli. – Napijesz się wina? Czerwone, półsłodkie. Mam nadzieję, że będzie ci smakować. Tu masz jeszcze koc, gdyby zrobiło ci się chłodno – usiadł obok niej na ławie. – Kiedyś, dawno temu zakochałem się w tym miejscu. Pomyślałem, że postawię tu niewielki domek. Sądziłem, że Paulina będzie zachwycona, a ona była tu tylko raz i powiedziała, że już więcej tu nie przyjedzie, bo nie znosi wiochy i robactwa. Ręce mi opadły.
ROZDZIAŁ 9
- Nie rozumiem jak można nie doceniać tak pięknego zakątka. To idealne miejsce, żeby odpocząć od zgiełku miasta, smrodu spalin i tłoku w autobusach. Nagrzany asfalt pachnie paskudnie, a tu świeży zapach lasu, plusk wody, cisza i spokój. Miejsce doskonałe na pozbycie się stresów.
- Ona tego tak nie postrzegała i zawsze dokuczała mi twierdząc, że mam plebejski gust. A tak z innej beczki. Wiesz, że Alex wyjeżdża? Nawet jeśli tego nie wiesz, to on na pewno ci powie. Chce, żebyś przejęła jego obowiązki na co najmniej dwa tygodnie. Twoje dziewczyny będą musiały się sprężyć, bo na tak krótki okres nikogo nie uda mi się załatwić do pomocy. Oczywiście dostaną extra premie jak się spiszą.
- A co go tak nagle przypiliło?
- Miłość, moja droga. Miłość. Od lat jest jak ten samotny wilk McQuade. To bardzo romantyczna historia. Miał kiedyś dziewczynę. Pracowała tutaj. Zakochany był w niej bez pamięci. Zresztą ona miała podobnie. Nosił się z zamiarem oświadczyn i poślubienia jej. Niestety uległ podszeptom złych języków. Nawet jestem w stu procentach przekonany, że to Paulina rozpętała tę nagonkę na Julię. Tu niby udawała wielką przyjaźń do niej, a poza jej plecami knuła, bo pewnie uważała, że Alex zasługuje na kogoś lepszego, a raczej na kogoś z lepszą pozycją towarzyską i materialną. Wymyśliła, że Julia ma kochanka. Rozpuściła wici, które dotarły do uszu Alexa. Plotka urosła do niebotycznych rozmiarów i złamała mu serce, bo uwierzył w nią. Julię potraktował strasznie. Nie mogła dłużej zostać w firmie. Nie potrafiłaby już z nim pracować. Odeszła. Potem dowiedziałem się, że wyjechała do Londynu i podjęła pracę w jednej z tamtejszych firm. On zamknął się w sobie. Stał się odludkiem. Od tej pory ani raz nie widziałem go z żadną kobietą. Kiedy ujrzałem cię obok niego na pokazie pomyślałem, że wreszcie znalazł sobie dziewczynę w dodatku zjawiskowo piękną. Niestety szybko sprowadził mnie na ziemię. Dużo rozmawialiśmy ostatnio. On nadal kocha Julię. Poradziłem mu, żeby pojechał do Londynu i spotkał się z nią. Porozmawiał i wyjaśnił. Mam nadzieję, że mu się uda i wróci stamtąd szczęśliwy.
- On zasługuje na szczęście jak mało kto. Jest wspaniałym, porządnym facetem i świetnym szefem. Bardzo go lubię i szanuję. Będę trzymać za niego kciuki – zerknęła na zegarek. – Późno się zrobiło. Chyba pójdę się położyć. Jutro też jest dzień.
- Masz rację. Dobrej nocy w takim razie.
Obudził ją świergot ptaków i natarczywe promienie słońca wdzierające się przez tiulowe firanki. Przeciągnęła się rozkosznie.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu mogła powiedzieć, że porządnie się wyspała. Powietrze tutaj było całkiem inne niż w Warszawie. Rześkie i odświeżające. Spojrzała na ekran komórki wskazujący godzinę ósmą. – Dopiero ósma? Myślałam, że co najmniej dziesiąta. Wstaję. Szkoda tracić taki piękny dzień. – Wyskoczyła z łóżka i przeszła do sąsiadującej z pokojem łazienki. Z przyjemnością wzięła ciepły prysznic. Ubrała strój do opalania i cienką sukienkę na ramiączkach. Cicho zeszła na dół sądząc, że Marek i Zosia jeszcze śpią, ale z okien salonu dostrzegła Marka popijającego kawę na werandzie. Wyszła na zewnątrz i przywitała się.
- Usiądź. Zaraz podam śniadanie. Dobrze spałaś?
- Fantastycznie. A gdzie Zosia? Śpi jeszcze?
- Śpi. Kocha spać tak jak tatuś. Jak się urodziła to musiałem na jakiś czas porzucić spanie i teraz nie śpię tak długo jak kiedyś, a mogłem nawet do południa. Kawa, czy herbata?
- Kawę poproszę.
Wkrótce na stół wjechał spory kubek z kawą, talerz z kolorowymi kanapkami i kilka ugotowanych jajek.
- Nie miałem pojęcia, jakie lubisz. Te z kropką są na twardo. Musiałem je jakoś odróżnić.
Na progu ukazała się Zosia trąc zawzięcie powieki. Marek wziął ją na ręce i przytulił.
- Już nie mogliśmy się doczekać, kiedy wstaniesz. Chodź umyjemy się i zjesz śniadanko.
Z pomieszczenia gospodarczego Marek wywlókł dwa drewniane, solidne leżaki i ogromny, ogrodowy parasol. Przeniósł wszystko w pobliże pomostu. Z kuchni poprzynosił szklanki i napoje.
- Ula! – krzyknął. – Zapraszam! Słońce świetne. Można się opalać. Zosia, chodź wysmaruję cię kremem. – Pomógł córce zdjąć bluzeczkę i zostawił ją w samych majtkach. Sam też pozbawił się koszuli. Starannie wcierał ochronny krem w delikatne ciało córki. Na progu domu ukazała się Ula. Przysłoniła dłonią oczy i spojrzała na Marka. – O matko, jaki on piękny… Jest taki proporcjonalny, widać, że wysportowany. Ma ciało jak młody Bóg.
Marek zauważył ją. Stał i patrzył jak majestatycznie przemierza trawnik. Była w opalaczu a przez biodra miała przewiązane pareo.
– Mój Boże ona wygląda jak anioł. Jest taka piękna, zgrabna, po prostu ideał. Wyglądasz cudownie – szepnął jej do ucha, gdy podeszła. Zarumieniła się. Nie była przyzwyczajona do komplementów.
- Ciocia pobawisz się ze mną?
- Oczywiście kochanie, a co chcesz robić?
- Najpierw potaplać się w wodzie, a potem zbudować zamek z piasku.
- W takim razie chodźmy. Założę ci tylko rękawki.
- Ja idę z wami. Też chętnie popływam – Marek porwał Zosię na ręce i biegiem ruszył do wody. Mała piszczała i śmiała się do rozpuku.
Ula weszła ostrożnie i wolno. Ochlapała ciało wodą, co wywołało na jej skórze wykwit gęsiej skórki. Powoli zanurzyła się i popłynęła w kierunku Marka. Zmieniali się. Raz ona pływała z Zosią raz on. Mieli przy tym wiele uciechy. Ociekający wodą usiedli na leżakach. Ula wytarła Zosię i zmieniła jej majteczki. Do kubka nalała ciepłej herbaty.
- Musisz się troszkę rozgrzać, bo woda jednak nie jest taka ciepła. Jak wypijesz pójdziemy budować zamek.
Dość leniwie mijał ten dzień. W porze obiadowej Marek zabrał je do pobliskiego zajazdu, gdzie podano pyszny obiad. Po nim znowu zalegli na leżakach.
Mimo ochronnego kremu Ula jednak się spiekła. Bolały ją ramiona. Marek przyniósł z domu jakąś tubkę i pokazał ją Uli.
- Zawsze mam coś przy sobie na takie ewentualności. Posmaruję cię i obiecuję, że zrobię to najostrożniej jak potrafię.
Rzeczywiście jego dłonie subtelnie wcierały chłodny krem w jej spieczone ramiona. Przymknęła oczy. Mógłby ją tak masować do końca świata. On pomyślał, że ta kobieta ma delikatną skórę jak jedwab i gładzić ją, to prawdziwa przyjemność.
Wieczorem po uśpieniu Zosi znowu zasiedli na werandzie z kieliszkami wina. Początkowo siedzieli w ciszy wsłuchując się w koncert świerszczy.
- Chciałbym cię o coś zapytać – odezwał się szeptem Marek. Przeniosła wzrok na jego twarz i spojrzała mu w oczy. – Nie będę ukrywał, że bardzo mnie pociągasz. Jesteś piękna, inteligentna i wyjątkowa. Zależy mi na tobie i byłbym szczęśliwy, gdybyś zgodziła się spotykać ze mną nie tylko okazjonalnie, ale częściej i niekoniecznie w pracy, ale poza nią.
Po prostu ją zatkało. Oto objawił się jej wywróżony, przystojny brunet. Czyżby wróżka miała jednak rację i coś w tych kartach zobaczyła? Czy ona w ogóle mogła marzyć o takim facecie, któremu żadna kobieta nie mogła się oprzeć, chociaż on nie wykazywał zainteresowania żadną z nich? Zainteresował się nią, skromną, przeciętną Ulą. Samotniczką nie z wyboru, ale z powodu zwykłego pecha. Czy to miało oznaczać koniec jej samotności? Ktoś powiedział, że nadzieja umiera ostatnia i chyba miał rację. Zalśniły jej w oczach łzy. On bardzo jej się podobał. Mimo, że słyszała o tej jego niechlubnej przeszłości tak naprawdę mało ją to obchodziło. Ona poznała go z bardzo pozytywnej strony. Był dobrym prezesem, wspaniałym ojcem i szczerym, uczciwym facetem. Był pięknym mężczyzną i pięknym człowiekiem. Nawet nie wiedziała kiedy pociekły jej łzy po policzkach.
- Jesteś tego pewien? – wyszeptała. – Jesteś pewien, że to ja jestem tą właściwą osobą? Trochę się tego boję… Boję się, że cię rozczaruję i będzie to dla mnie bardzo bolesne.
Marek pokręcił głową.
- To niemożliwe… Ty jesteś po prostu idealna i to pod każdym względem. Podoba mi się w tobie absolutnie wszystko. To w jaki sposób zajmujesz się Zosią, to jak odnosisz się do mnie i do innych. W życiu nie spotkałem bardziej wrażliwej i życzliwej osoby. Moja córka myśli tak samo. Przylgnęła do ciebie jak plaster i chociaż zazwyczaj jest bardzo otwarta w stosunku do innych, to nikogo nie obdarzyła tak wielkim zaufaniem jak ciebie – ujął jej dłoń i przytulił do ust. – Zgodzisz się? – ponowił prośbę.
- Tak.
Na jego twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech. Stuknął swoim kieliszkiem w jej kieliszek.
- Za nasze wspólne szczęście.
- Za szczęście…
Ich pobyt dobiegł końca. W późne, niedzielne popołudnie opuszczali to piękne miejsce. Marek widział z jak wielkim żalem Ula żegna się z nim.
- Nie martw się. Jeśli chcesz, możemy przyjeżdżać tu w każdy weekend. Nie ma problemu.
- Naprawdę? Byłoby cudownie. Pokochałam to miejsce i tę wszechobecną ciszę. Chętnie przyjadę tu ponownie.
W poniedziałek ledwie weszła do swojego pokoju, gdy rozległ się dźwięk jej komórki. Alex prosił ją, żeby przyszła do niego.
- Pewnie chce mi powiedzieć o tym wyjeździe – pomyślała. Nie zwlekając pobiegła schodami na piąte piętro. Nie myliła się.
- Usiądź Ula, bo chcę ci o czymś powiedzieć – Alex usiadł naprzeciwko niej w fotelu, splótł dłonie i spojrzał jej w oczy. – Wiem, że proszę cię o kolejną, wielką przysługę, ale nie mam nikogo, kto mógłby mnie zastąpić. Chcę wyjechać na dwa tygodnie. Mogę powiedzieć, że sprawa, którą chcę załatwić zaważy na moim dalszym życiu. Tu właśnie prośba do ciebie, żebyś zastąpiła mnie na czas mojej nieobecności. Będzie ciężko i sporo pracy, ale nikt tu nie jest lepszy od ciebie i nikt z tymi obowiązkami sobie lepiej nie poradzi.
- Nie przejmuj się. Dam radę. Marek powiedział mi o twoim wyjeździe i wiedz, że bardzo mocno trzymam kciuki za powodzenie tej sprawy. Wierzę, że wszystko ci się uda. Zobaczysz.
Febo spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Wiedziałem, że nie odmówisz. W życiu nie miałem przyjaciela kobiety, ale ciebie mogę tak śmiało nazwać. Bardzo ci dziękuję Ula.
- Naprawdę nie ma za co. Jeśli pragniesz, by wszystko szczęśliwie się skończyło, bądź wobec niej przeraźliwie szczery. Nie kombinuj, tylko mów wprost, co ci leży na sercu. Kobiety lubią jasne sytuacje, lubią wiedzieć na czym stoją, nie znoszą niepewności i myślę, że ta wyjątkowa kobieta pod tym względem nie odbiega od normy. Mam nadzieję, że wrócisz odmieniony i szczęśliwy.
Oczy Alexa podejrzanie zwilgotniały. Podniósł się z fotela i przytulił Ulę do siebie.
- Ja też mam taką nadzieję Ula. Ja też…
Wyszedłszy od niego pomyślała, że to naprawdę musi się udać. Doskonale go rozumiała i tę jego dręczącą samotność przez tyle długich lat. Podziwiała go, że nie przestał kochać Julii i nadal obdarzał ją gorącym uczuciem.
Wróciła do siebie i poinformowała dziewczyny o całej sprawie.
- Alex wyjeżdża w interesach i wróci dopiero za dwa tygodnie. Właśnie od niego wracam. Prosił mnie o zastępstwo na ten czas i w związku z tym musicie mnie odciążyć z połowy moich obowiązków. Już rozmawiałam też z prezesem na ten temat i od niego wiem, że jeśli się postaracie dostaniecie solidne premie. Chyba warto się sprężyć, prawda? Dobrze wiecie, że nigdy nie oszczędzam na was i zawsze walczę o wysokie nagrody. Tym razem też tak będzie. Mówimy tu o kwocie w wysokości waszych pensji.
- Serio? – Matylda uśmiechnęła się od ucha do ucha. – W takim razie zabieramy się do roboty.
- I to właśnie chciałam od was usłyszeć. Dziękuję.
ROZDZIAŁ 10
W porze lanchu poszła do bufetu. Od jutra chyba nie znajdzie czasu na ploteczki z dziewczynami. Jak tylko ją zobaczyły zaczęły gadać jedna przez drugą.
- Dlaczego córka prezesa mówi do ciebie „ciociu”? Co cię z nim łączy? Czyżby miłość? Opowiadaj!
Podniosła ręce w obronnym geście.
- Chwila, chwila. Nie wszystkie naraz. Poproszę najpierw herbatę i kanapkę – usiadła przy stoliku. – Faktycznie mogło was to trochę zdziwić, ale nie ma w tym żadnej sensacji ani tajemnicy. Same wiecie, że Marek jak rozwiódł się z Pauliną to sprzedał dom. W zamian kupił wielkie mieszkanie w tym samym bloku, w którym i ja mieszkam. Też byłam zaskoczona, kiedy spotkałam go z dzieckiem na placu zabaw. Od słowa do słowa okazało się, że mieszka na ostatnim piętrze i usiłuje zrobić porządek w mieszkaniu, bo przeprowadził się dzień wcześniej. Zaproponowałam, że zajmę się małą, żeby miał więcej swobody w działaniu. Zosia, to kochane dziecko, polubiła mnie i zaczęła nazywać ciocią. Ot i wszystko.
- A my myślałyśmy, że to bardziej romantyczna historia – powiedziała zawiedziona Ela.
- No bardzo mi przykro, że was rozczarowałam – zachichotała Ula. – A wam jak minął weekend?
Następnego dnia przeniosła się do gabinetu Alexa uprzedzając Matyldę i Beatę, że gdyby miały jakieś problemy, to mają dzwonić, lub przyjść na piąte piętro. W drodze do gabinetu Alexa natknęła się na Marka, który najpierw rozejrzał się, po czym przyciągnął ją do siebie i cmoknął w usta.
- Dzień dobry Ula – wyszeptał, gdy już oderwał się od niej. – Wybacz, ale nie mogłem się oprzeć.
Purpurowa z zażenowania wykrztusiła
- Nic nie szkodzi. To było nawet... przyjemne, ale nie chciałabym wzbudzać jakichś niezdrowych sensacji, więc może spróbuj się opanować.
- To będzie niezwykle trudne – przewrócił oczami. – Idziesz do Alexa?
- Tak. Wczoraj wszystko z nim uzgodniłam i z moimi dziewczynami też. Najważniejsze to dobra logistyka. Poradzimy sobie. Zosia u dziadków?
- Tak. Zawożę ją tam w poniedziałek i zostaje u nich do piątku. Ja przez ten czas jestem tatusiem dojeżdżającym. Trochę to uciążliwe. Nawet myślałem, żeby od września zapisać ją do tego przedszkola na osiedlu. Byłoby mi wygodniej a i ona oswoiłaby się z innymi dziećmi. Moi rodzice też nie są już tak sprawni jak kiedyś i nie nadążają za tym żywiołkiem.
- To chyba dobry pomysł. Powinieneś jak najszybciej tam dotrzeć i zapytać, czy mają miejsca. Wiem, że z tym może być problem.
- Serio? Nie wiedziałem. Jeszcze dzisiaj tam podjadę jak będę jechał do rodziców. A może pojechałabyś ze mną? Zosia się ucieszy.
- Ten pomysł z kolei niekoniecznie jest dobry. Nie znam twoich rodziców, a raczej znam ich tylko ze zdjęć. Czułabym się skrępowana.
- Niepotrzebnie. Sporo mógłbym im zarzucić, ale na pewno nie brak uprzejmości, czy brak poczucia taktu. Poza tym Alex tyle im nagadał o tobie, że ojciec od pokazu bardzo chce cię poznać. Zobaczysz, nie będzie tak źle.
Podjeżdżali pod willę Dobrzańskich a ona wciąż nie mogła wyzbyć się wątpliwości. Drzwi otworzyła im gosposia seniorów informując, że oni sami siedzą z Zosią na patio. Wraz z Markiem przeszła przez długi hol podziwiając po drodze kosztowne antyki. Wyszli na zalany słońcem taras. Pod wielkim parasolem siedział Krzysztof popijając jakiś sok, a Helena zajęta była Zosią.
- Dzień dobry wszystkim – huknął Marek. Zosia z piskiem podbiegła do niego, a on podniósł ją i wycałował jej policzki. – Zobacz kogo ci przyprowadziłem.
- Ciocia Ula! – wyciągnęła do niej ręce. Odebrała ją od Marka i cmoknęła słodko.
- Witaj skarbie. Stęskniłam się za tobą.
Krzysztof podniósł się z fotela i dołączył do zbliżającej się Heleny.
- Moi drodzy przedstawiam wam Ulę Cieplak. Słynną Ulę Cieplak, genialnego ekonomistę i autorkę najlepszego budżetu w historii firmy. Ula jest też moją dziewczyną.
Ostatnie słowa Marka wdeptały ją w ziemię. Zrobiła się purpurowa.
Po co im to powiedział? W jakim celu? Sądziła, że dzisiaj na korytarzu wyraziła się dość jasno.
Krzysztof ujął jej dłoń i szarmancko ucałował. Helena ograniczyła się do podania ręki uśmiechnąwszy się serdecznie.
- Jest nam niezwykle miło poznać panią – powiedziała. - Mąż był pod ogromnym wrażeniem tych oszczędności, które udało się pani wygenerować. To był prawdziwy majstersztyk.
- To prawda, – Krzysztof potwierdził słowa żony – a jeszcze jak usłyszałem tyle pochwał od Alexa, byłem przekonany, że zatrudniliśmy naprawdę kogoś wyjątkowego, niezwykle uzdolnionego i nietuzinkowego. Bardzo chciałem poznać panią osobiście.
- Mnie też jest niezwykle miło poznać państwa i poczytuję to sobie za zaszczyt, bo w firmie jesteście legendą. I jeszcze taka mała prośba. Bardzo proszę mówić mi po imieniu.
- Siadajmy – Helena zaprosiła szerokim gestem wszystkich do stołu. Na pewno jesteście głodni. Nasza gosposia zaraz poda obiad. My już jedliśmy wcześniej ze względu na Zosię. Ja tylko dam jej znać i zaraz wracam.
Na obiedzie się nie skończyło. Po nim podano kawę i różne słodkości. Zosia nie schodziła Uli z kolan. Krzysztof wypytywał o studia i przebieg jej kariery zanim trafiła do F&D. Faktycznie przestała odczuwać zdenerwowanie. Rozluźniła się, bo rodzice Marka okazali się wyjątkowo mili i uprzejmi.
- Miałem jeszcze dzisiaj podjechać do przedszkola u nas na osiedlu. Chciałbym zapisać do niego Zosię, żeby miała kontakt z dziećmi. Tak będzie najlepiej, a ja nie będę musiał codziennie przepychać się przez całą Warszawę, żeby do was dojechać. Niestety – zerknął na przegub dłoni – dzisiaj już nie zdążę. Najlepiej będzie jak podjadę rano przed pójściem do pracy.
- Nie boisz się, że zacznie łapać różne choroby? Dzieci tak łatwo je roznoszą – zmartwiła się Helena.
- Ona musi swoje odchorować teraz, gdy jest mała, żeby później mieć spokój. Nie będzie tak źle.
Tak jak Marek jej obiecał weekendy spędzali w chacie nad jeziorem. Tu ładowała baterie na kolejne pięć dni. Jeszcze tydzień miała takiej harówki. Alex nie dzwonił do Marka i nie dzielił się z nim, co zwojował w Londynie. Marek też nie nagabywał go telefonami. Nie chciał mu przeszkadzać. Zresztą teraz całą jego uwagę zajmowała Ula i Zosia. Coraz częściej zdobywał się wobec niej na bardziej intymne gesty. Uwielbiała siedzieć wieczorami na werandzie z kieliszkiem wina w dłoni, wtulać się w jego ciepłe ramiona, słuchać koncertu świerszczy i cichego plusku wody. Czuła się wreszcie szczęśliwa. To wszystko było dla niej nowe, czasem wydawało jej się, że śni na jawie. Odkrywała tę miłość, smakowała ją wszystkimi zmysłami. Nigdy w życiu nie doświadczyła tak wielu emocji na raz. Marek całował cudownie. Jego pocałunki były delikatne, czasem ledwo muskały jej usta, by po chwili żarliwie wpić się w nie i pozbawić ją tchu.
Zosia miała pamięć jak mamut. Siedziała na werandzie z naburmuszoną miną i marudziła.
- Mówiłaś wczoraj, że pójdziemy na łąki pleść wianki.
- Mówiłam. Obiecałam ci i słowa dotrzymam. Dzisiaj tata gotuje, a my robimy sobie wolne. Dopiję tylko tę kawę i ruszamy. Przynieś adidasy. Nie możesz iść w klapkach. W trawie mogą być kleszcze. Opowiadałam ci, że są niebezpieczne.
Mała pobiegła po obuwie i już po chwili ruszyły w stronę łąk, na których kwitła dorodna koniczyna. Uzbierawszy jej spore naręcze przysiadły na zwalonym pniu i Ula zaczęła pokazywać małej jak się plecie wianek. Zajęta tą skomplikowaną czynnością zamilkła na dłuższą chwilę, co było u niej czymś znamiennym, bo przeważnie buzia jej się nie zamykała.
- Ciocia? – odezwała się w końcu. – A ożenisz się z moim tatusiem? On jest naprawdę fajny i bardzo kochany.
Ula wytrzeszczyła oczy na małą. Zośka jednak potrafiła ją zaskakiwać. Skąd w jej główce lęgły się takie pomysły?
- Zosieńko, co też ci przyszło do głowy? Kobiety się nie żenią, kobiety wychodzą za mąż.
- No dobrze. Wyjdziesz za mąż za mojego tatusia? On jest bardzo samotny.
Ula o mały włos nie parsknęła śmiechem. Zośka jak na trzy i pół latkę była niesamowicie rezolutna, ale nawet ona nie wpadłaby na coś takiego.
- A skąd wiesz, że tata jest samotny?
- Słyszałam jak babcia mówiła do dziadka. Mówiła, że jest jeszcze młody i taki samotny, i że powinien się ożenić. A potem powiedziała, że jesteś piękna i mądra, i że z tobą byłby szczęśliwy.
- O rany… Ta mała powtarza wszystko jak papuga. Trzeba będzie uważać na to, co się przy niej mówi. Naprawdę tak powiedziała?
- Naprawdę. To wyjdziesz za tatę, czy nie? – powtórzyła uparcie. – On cię kocha. Ja też cię kocham. Wreszcie miałabym mamę – spuściła głowę i westchnęła. – Wszystkie dzieci mają mamy, a tylko ja nie mam.
- O matko. Nie sądziłam, że to dziecko aż tak bardzo odczuwa jej brak. Nigdy nie wspominała o Paulinie, nie mówiła, że za nią tęskni. Myślisz, że nadaję się na twoją mamę?
Zosia podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko pokazując wszystkie mleczaki i te słodkie dołki w policzkach.
- Jesteś najlepsza na mamę! – wykrzyknęła z entuzjazmem i rzuciła jej się na szyję.
Siedzieli u Alexa w gabinecie i słuchali jego relacji z pobytu w Londynie. Jego twarz promieniała szczęściem.
- Gdybym cię nie posłuchał bracie, do końca życia bym tego żałował. Poszedłem do jej firmy i najpierw dowiedziałem się, czy jest w pracy i o której kończy. Kupiłem wielki bukiet czerwonych róż i czekałem na nią przed wejściem. Tak bardzo bałem się jej reakcji, że serce miałem w gardle. Wreszcie wyszła i zauważyła mnie. Im bliżej podchodziła tym bardziej jej piękne oczy wypełniały się łzami. Ja też nie wytrzymałem i rozryczałem się. Runąłem przed nią na kolana i powtarzałem w kółko „Julia wybacz mi, wybacz.” Odstawiłem niezły cyrk. Kiedy zaczął gromadzić się tłumek gapiów wstałem i pociągnąłem ją za sobą. Weszliśmy do pierwszej napotkanej knajpy i tam wreszcie mogłem jej powiedzieć dlaczego tu jestem. Ona tak jak ja nie związała się z nikim. Wciąż jest sama jak palec, bo nie potrafi o mnie zapomnieć tak jak ja o niej. Za dużo lat straciliśmy przez złe języki i moją głupotę. Wszystko wyjaśniliśmy. Ona wraca do Polski. Pozamyka tylko firmowe sprawy i przyjedzie. Mam nadzieję, że przyjmiesz ją do pracy?
- Oczywiście że tak. Była świetna w swojej dziedzinie. Potrzebujemy przecież najlepszych fachowców. Tak się cieszę, że wam się udało.
- Ja też – odezwała się Ula. – To bardzo romantyczna historia Alex i byłoby niedobrze, gdyby nie skończyła się happy endem. Szczerze gratuluję wam obojgu. Zasłużyliście na szczęśliwe życie jak mało kto.
- A co tutaj?
- Jeśli pytasz o robotę, to wszystko pod kontrolą. Ula poradziła sobie znakomicie przy wydatnej pomocy swoich dziewczyn. Obiecałem im premię w wysokości ich pensji i mam nadzieję, że nie będziesz oponował. Poza tym jestem szaleńczo zakochany w pewnej dziewczynie o niesamowicie błękitnych oczach a co najważniejsze ona tę miłość odwzajemnia. Mam zamiar jeszcze w tym roku zaciągnąć ją do ołtarza, a raczej do magistratu. Nasz związek być może nie jest długi, ale za to bardzo intensywny.
Ula wytrzeszczyła na Marka oczy. – To dzieje się za szybko, zdecydowanie za szybko… To coś w rodzaju oświadczyn? Chyba za bardzo cię ponosi.
Rozbawiony Alex patrzył na naburmuszoną minę Uli. Marka oczy śmiały się do niej.
- Można tak powiedzieć, choć nie mam przy sobie odpowiedniego rekwizytu. Przecież się kochamy to na co mamy czekać? Mamy chodzić ze sobą przez pięć następnych lat tylko po to, żeby upewnić się co do naszych uczuć? Bez sensu. Kochanie, ja chcę mieć z tobą dzieci. Nie chcę, żeby Zośka była jedynaczką. Jak najszybciej musimy zmajstrować sobie bobasa.
Ula oblała się soczystą czerwienią. Jej policzki płonęły. Alex nie wytrzymał i ryknął głośnym śmiechem.
- Nie wstydź się Ula. Znam tego wariata i wiem, że jest trochę w gorącej wodzie kąpany, ale to dobry człowiek i jak mówi, że cię kocha to tak jest.
ROZDZIAŁ 11
ostatni
To lato było wyjątkowe. Słoneczne, niemal bezdeszczowe. Kończył się sierpień a Ula znowu gościła w chatce nad jeziorem. Rzeczywiście związek z Markiem nie był długi, ale intensywny. W porównaniu z inercją, jakiej doznawała przez poprzednie lata ten rok wręcz eksplodował wydarzeniami, które wywróciły jej życie do góry nogami. Zakochała się. Wreszcie znalazła prawdziwą miłość. Miłość odwzajemnioną i bezwarunkową. Marek na każdym kroku dawał jej dowody swojego wielkiego przywiązania a Zosia niezmiennie zadawała jej to samo pytanie, „czy wyjdzie za mąż za jej tatusia”. Marek właśnie ją usypiał i chciał jej przeczytać bajeczkę na dobranoc, ale odmówiła.
- Dzisiaj bajki nie tatuś. Muszę ci coś powiedzieć.
Trochę zaskoczył go ten poważny ton córki. Dzieci w jej wieku raczej nie mówią w tak poważny sposób.
- A o czym chcesz mi powiedzieć?
- O cioci Uli. Ona jest ładna i bardzo mądra. Kocha nas. Ożeń się z nią. Ja chcę, żeby była moją mamusią. Ona jest najlepsza na mamusię.
- Tak uważasz? Powiem ci w tajemnicy, że właśnie dzisiaj mam zamiar poprosić ją o rękę.
Zosia przylgnęła do niego i przytuliła twarz do jego szorstkiego policzka.
- Bardzo cię kocham tatusiu.
Marek stanął na progu chaty i uśmiechnął się do swoich myśli. Jego córka zachowywała się czasem jak mała-stara. Teraz, gdy tak bardzo pokochała Ulę najwyraźniej jej tęsknota za posiadaniem matki jeszcze bardziej się wzmogła.
- Usnęła? – dobiegł go głos Uli siedzącej na werandzie.
- Usnęła. Możemy napić się wina – rozlał czerwony płyn do kieliszków, z których jeden podał Uli. Przyklęknął przy niej i zapatrzył się w jej błękitne oczy.
- Wiesz jak bardzo cię kocham. Jesteś spełnieniem wszystkich moich marzeń i pragnień. Jesteś ideałem, którego szukałem przez całe lata. Dlatego teraz klęczę przed tobą i pytam, czy zechcesz zostać moją żoną na dobre i na złe, czy zechcesz wraz ze mną się zestarzeć i czy zechcesz zastąpić matkę mojemu dziecku. Już nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Stałaś się jego najistotniejszą częścią i nadałaś mu sens.
Ta przemowa wywołała u Uli drżenie serca i wielkie wzruszenie. Oto koniec jej samotności. Koniec monotonii i stagnacji.
- Jesteś miłością mojego życia, – odpowiedziała drżącym głosem – cudownym lekarstwem na moją samotność. Kocham ciebie i kocham Zosię. Zostanę twoją żoną.
Przywarł do jej ust i całował je długo i namiętnie. Wreszcie oderwał się od niej, by mogła zaczerpnąć tchu i ujął kieliszek w dłoń.
- Za naszą szczęśliwą przyszłość kochanie.
Siedzieli niemal do północy i wypili całą butelkę wina. Ta noc jednak miała jeszcze trwać. Marek podniósł się z ławy i wziął Ulę na ręce. Wolno wchodził na schody do jej pokoju obiecując sobie w myślach, że ta noc będzie wyjątkowa i niezapomniana dla nich obojga. Dotarł do łazienki i postawił Ulę na posadzce. Patrząc jej w oczy rozbierał ją wolno pieszcząc przy okazji jej delikatną skórę. Nie pozostawała bierna. I ona pomogła ściągnąć mu koszulkę i rozpięła zamek od spodni. Wkrótce stali naprzeciwko siebie kompletnie nadzy podziwiając nawzajem swoje ciała.
- Jesteś piękna …
- Jesteś piękny…
Podał jej dłoń i wprowadził do kabiny. Puścił natrysk. Namydlił gąbkę i delikatnie masował nią ciało Uli. Jej piersi sterczały wdzięcznie z przyjemnością przyjmując te zabiegi. Przywarł do nich całując na przemian to jedną, to drugą. Uklęknął, by tych pocałunków mógł doświadczyć jej płaski brzuch i łono. Pogładził je z miłością, a zaraz potem posmakował. Zadrżała i jęknęła przeciągle. Nie potrafiła objąć rozumem, co się z nią w tej chwili działo. Marek obrócił ją tyłem do siebie i przywarł do jej pleców znacząc pocałunkami szyję i barki. Poczuła najpierw jego palce w sobie a następnie jego twardą męskość. Wszedł w nią najgłębiej jak mógł i przez moment zastygł w takiej pozycji pozwalając jej się przyzwyczaić. Potem zaczął się delikatnie i wolno poruszać nadając ich ciałom stały rytm. Objął jej piersi dłońmi gładząc je i lekko ugniatając. Niemal zgięła się wpół, gdy nagle gwałtownie przyspieszył. Jego ruchy stały się zdecydowane i silne. Oparła dłonie o ścianę kabiny. Odpłynęła. Zacisnęła mocno powieki i otworzyła usta w niemym krzyku. Nie czuła nic, żadnych zewnętrznych bodźców, a jedynie ogromną rozkosz i nieziemską przyjemność z tego zbliżenia. Odniosła wrażenie, że to już, że za chwilę to wielkie napięcie, które zawładnęło jej ciałem znajdzie ujście. Krzyknęła osuwając się na dno kabiny i pociągając Marka za sobą. Wszystko w niej pulsowało wprawiając jej ciało w drżenie. Marek też szczytował. Objął ją mocno ramionami, by wraz z nią wrócić do rzeczywistości.
- Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Byłaś wspaniała – wyszeptał jej wprost do ucha.
Ona też doświadczyła takiego zbliżenia po raz pierwszy. Nigdy wcześniej nie zakosztowała niczego podobnego. Młodzieńcza miłość, którą przeżywała w przeszłości, była nieporadna, wstydliwa, nie pozostawiająca w pamięci dobrych wspomnień.
Marek zakręcił wodę i sięgnął po wielki frotowy ręcznik. Wytarł nim Ulę i siebie, a następnie ruszył w stronę łóżka. Nie zamierzał dzisiaj spać u siebie. Chciał przeżyć tę noc do końca i zasnąć dopiero nad ranem.
Zerwała się ze snu przestraszona. Zegarek wskazywał kilka minut po ósmej. Miała nadzieję, że Zosia jeszcze śpi i nie zastanie ich w jednym łóżku. Z miłością spojrzała na Marka. Wczoraj po raz pierwszy przeżyła z nim coś naprawdę wyjątkowego. Coś, o czym marzyła od tak dawna. Mogła powiedzieć, że spełniła się w tej miłości. Zarzuciła na siebie szlafrok i cicho zeszła na dół. Zajrzała do pokoju Zosi, ale ta spała w najlepsze. Nastawiła expres i zabrała się za szykowanie śniadania.
Marek zszedł pół godziny później. Przytulił się do jej pleców.
- Kocham cię.
Odchyliła głowę i uśmiechnęła się do niego.
- Ja ciebie też. Ubierz się. Zaraz będzie śniadanie.
Siedziała z dziewczynami w bufecie i słuchała ich relacji z weekendu, kiedy do środka wszedł Marek. Zauważywszy Ulę ruszył w jej kierunku.
- Dzień dobry paniom – przywitał się. – Kochanie możesz zajrzeć do mnie, jak tu skończysz? Chciałbym ci coś pokazać.
- Będę za piętnaście minut.
Kiedy opuścił bufet wszystkie oczy skierowały się na Ulę.
- No nie patrzcie tak… - wystękała zażenowana.
- A jak mamy patrzeć? On powiedział do ciebie „kochanie”. Czy jest coś o czym nie wiemy?
- No dobra powiem wam, bo nie dacie mi żyć. Od jakiegoś czasu jesteśmy ze sobą, a w weekend mi się oświadczył – na potwierdzenie tych słów wystawiła dłoń, na której błyszczał pierścionek z małym brylantem.
- Jaki piękny – zachwyciły się. – Z ciebie to jednak cicha woda jest. Nawet słowem nie pisnęłaś.
- A o czym miałam mówić jak sama niczego nie byłam pewna? Teraz wszystko już wiecie, a ja idę na górę.
Usiadła przy biurku Marka a on rozłożył przed nią zaproszenia na ślub.
- Byłem w drukarni i wziąłem trochę, żebyś mogła wybrać. Orientowałem się też w Urzędzie Stanu Cywilnego jakie są najbliższe terminy. Możemy wziąć ślub choćby jutro, bo nie mają obłożenia. Zarezerwowałem termin na ostatniego września.
- Tak szybko? Ja nie wiem, czy my zdążymy ze wszystkim.
- Zdążymy. Nie będziemy wynajmować sali i urządzimy wesele w ogrodzie moich staruszków. Nawet gdyby padało, to jest ta wielka oranżeria i w niej można ustawić stoły. Catering załatwię bez problemu. Pozostaje tylko wybrać zaproszenia i wypisać je. Obrączki też kupiłem po drodze. Mam nadzieję, że ci się spodobają, a jak nie to zawsze mogę je wymienić. Spójrz.
Podobały jej się. Proste i płaskie bez żadnych zdobień. Idealne. Sukienkę na pewno zdąży kupić. Ślub ma być cywilny, więc nie będzie się stroić w białą suknię ślubną.
Wieczorem siedzieli u niej w mieszkaniu i sporządzali listę gości. Okazało się, że nie będzie ich tak wielu. Ula nie miała przecież żadnej rodziny, a Marek zaledwie kilku krewnych spoza Warszawy. Resztę gości mieli stanowić najbliżsi współpracownicy firmy. Świadkami mieli być Sebastian i Ania Szymczykowa.
- Tak naprawdę, to nie mam pojęcia, co zrobić z Olszańskim. Wiem, że nadal prowadza się z Violettą a tę wywaliłem na zbitą twarz.
- No trudno. Skoro on ma być twoim świadkiem, to nie wypada, żeby przyszedł sam, ale lojalnie go uprzedź, że żadnych rozmów na temat powrotu do firmy Violetty nie będzie. Poza tym Ania to też nic pewnego. Przecież ona za chwilę rodzi. Ma termin na pierwszy tydzień września, a to już za chwilę. Muszę z nią pogadać, bo być może dojdzie do siebie przez te trzy tygodnie. Jutro jestem umówiona z Jolą. Wiesz…, tą moją koleżanką z banku. Ona też jest w ciąży i nie mam pojęcia, czy będzie mogła przyjść na ślub i być na weselu. Te rzeczy trzeba jeszcze dograć. To ile w sumie wyszło osób?
- Już liczę. Czwórka Szymczyków starzy i młodzi, Jola z mężem, Pshemko, Alex z Julią, Seba z Violą, moi staruszkowie i ośmiu moich krewniaków, to razem dwadzieścia jeden osób nie licząc nas. Bardzo się cieszę, że liczba gości będzie tak niewielka. Paulina naspraszała siedemset osób, z których dwóch trzecich nie znałem w ogóle. Chyba że chcesz zaprosić jeszcze dziewczyny. Ja nie mam nic przeciwko temu.
- No skoro tak, to dolicz jeszcze pięć osób. Ela z Władkiem, Iza z mężem i Ala, która przyjdzie sama. Moje pracownice przyjdą na pewno tylko na ślub.
Jolka od razu jej powiedziała, że nie przyjdzie.
- Rodzę pod koniec listopada. Nie dam rady Ula, bo więcej leżę jak chodzę. Jestem przewrażliwiona na punkcie tej ciąży, ale bardzo się cieszę, że wreszcie odnalazłaś swoją prawdziwą miłość. Wróżka nie myliła się. Ty wychodzisz za mąż, a ja będę miała swojego upragnionego maluszka. Sprawdziło nam się.
Dziewczyny natomiast bardzo się ucieszyły i wydawały się trochę zaskoczone, bo nie spodziewały się zaproszenia na wesele. Sądziły, że tak jak Matylda i Beata przyjdą tylko do urzędu, żeby młodym złożyć życzenia. Natomiast Ania zapewniła Ulę, że będą na sto procent i jak najbardziej zostanie jej świadkową.
Tak naprawdę to Ula niewiele się angażowała w sprawy wesela. Marek wszystko wziął na siebie. Ona miała tylko zadbać o kupno sukienki i miała wyglądać pięknie w tym dniu.
W połowie września wróciła na dobre do Polski miłość Alexa. Był tak szczęśliwy, że niemal całował ślady jej stóp. Przyprowadził ją do Marka i przypomniał mu obietnicę, którą ten kiedyś złożył.
- Pamiętam, pamiętam. Możesz zacząć choćby zaraz Julio. Zadzwonię po Ulę. Koniecznie musisz poznać moją narzeczoną. Mam nadzieję, że Alex przekazał ci nasze zaproszenie na ślub?
- Jak najbardziej. Dziękuję i gratuluję. Nie obraź się Alex, ale twoja siostra nie była dobrym materiałem ani na żonę, ani na matkę.
- Nie obrażę się, bo sam tak uważam. Natomiast Ula, to prawdziwy anioł a Zośka ją uwielbia. Świetnie się dogadują.
Ula wsunęła się cicho do gabinetu i przywitała się ze wszystkimi. Julia zrobiła na niej bardzo pozytywne wrażenie i od razu poczuła sympatię do tej eterycznej blondynki.
- A kiedy wasz ślub? – zapytała. - Mam nadzieję, że już wkrótce. Chyba nie chcesz tracić kolejnych lat Alex. Bierz przykład z Marka. Gdyby mógł, to ożeniłby się tuż po oświadczynach. Czasem zachowuje się tak jakby siedział na rozżarzonych węglach.
- Nic kochanie na to nie poradzę. Tak już mam, chociaż muszę przyznać, że ślub z Pauliną opóźniałem jak tylko mogłem.
- Ja nie będę nic opóźniał. Za długo czekałem na swoje szczęście. Mam nadzieję, że pobierzemy się w grudniowe święta.
Ania urodziła drugiego września ślicznego chłopczyka. Miał ciemne włoski i niemal czarne oczy. Był skórą zdjętą z matki. Maciek szalał ze szczęścia i mówił, że jak Piotruś trochę okrzepnie to wyprawią chrzciny a na chrzestnych wybiorą Ulę i Marka.
Ich ślub zbliżał się wielkimi krokami. Właściwie wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Marek zainwestował w modny garnitur a Uli udało się kupić śliczną, niezwykle elegancką sukienkę i odpowiednie buty do niej. Również dla Zosi kupili sukieneczkę. Ona też musiała wyglądać pięknie w tym ważnym dniu. Zamówili fryzjera do domu, który uczesał je obie i makijażystkę, która wyczarowała Uli delikatny make-up.
Ubrany w świetnie skrojony garnitur Marek z zachwytem patrzył na swoje dziewczyny. Jego przyszła żona wyglądała zjawiskowo, a córka jak mała księżniczka.
Zjechali na parter i wsiedli do czekającej na nich limuzyny. Przed Urzędem Stanu Cywilnego wyglądał ich tłumek zaproszonych gości. Zosia podbiegła do Heleny i chwyciła ją za rękę. Marek podał ramię Uli i dumnie wkroczył do wnętrza budynku, Tuż za nimi szedł Sebastian z Anią a potem cała reszta.
Sama uroczystość była krótka i z pewnością nie tak podniosła jak ślub kościelny. Mimo to i tak niektórym popłynęły łzy wzruszenia.
Kiedy przysięgi zostały złożone i wszystkie dokumenty podpisane wyszli z sali do ogromnego holu, gdzie częstowano szampanem. Do Uli podeszła Zosia i kazała się wziąć na ręce. Objęła Ulę za szyję i przytuliła się mocno.
- Teraz już będziesz moją prawdziwą mamusią? – szepnęła jej do ucha.
- A ty chcesz być moją małą córeczką?
- Chcę. Kocham cię mamusiu.
- I ja cię bardzo kocham Zosieńko.
Szczęśliwy i uśmiechnięty Marek objął Ulę ramieniem. Nie miał wątpliwości, że ta anielskiej dobroci kobieta wniesie w jego życie miłość, radość i spokój. Wszystko to, czego brakowało mu w poprzednim małżeństwie. Zaczęli podchodzić goście z życzeniami. Najpierw seniorzy Dobrzańscy, którzy pokochali Ulę jak własną córkę, po nich Julia z Alexem, który w Uli odnalazł bratnią duszę i najlepszego przyjaciela. Potem familia Szymczyków i Pshemko, który wzruszony pięknem pary młodej wciąż ocierał łzy. Po nim gdańscy krewni Dobrzańskich, a za nimi pracownicy F&D. Z nadmiaru emocji i wzruszeń Ula też się popłakała a i Marka oczy podejrzanie lśniły od łez.
- Kochani – zabrał głos. – Jesteśmy wam niewymownie wdzięczni za życzenia i mamy nadzieję, że wszystkie się spełnią. Teraz jednak chciałbym zaprosić was do posiadłości moich rodziców, gdzie czeka na was pyszne jedzenie, znakomite trunki i zespół muzyczny.
Marek usadowił się w limuzynie obok żony. Między nich wcisnęła się Zosia, która nie chciała jechać z dziadkami.
- Jesteście szczęśliwe? Bo ja bardzo.
- Ja też. Wreszcie mam mamusię.
- Ja także. Mam obok człowieka, którego kocham nad życie i córeczkę, za którą dałabym się pokroić.
Marek uśmiechnął się szeroko.
- To teraz pomyślcie, że jest to pierwszy szczęśliwy dzień naszego nowego życia i przysięgam wam, że zrobię wszystko, by kolejne były dla nas równie szczęśliwe. Bardzo was kocham dziewczyny – zamigotały mu w oczach łzy. – Bardzo…
K O N I E C
Comments