ROZDZIAŁ 5
Życie Pawła zwolniło. Przyszedł czas, że nie musiał już nigdzie jeździć i załatwiać spraw w urzędach. Można nawet powiedzieć, że się nudził. Wprawdzie Basia znosiła mu z biblioteki tony książek, ale ileż można czytać? Odwykł od telewizji, bo uznał, że podają tam tylko złe wiadomości lub wietrzą jakieś urojone, niezdrowe sensacje. Polityka nie interesowała go zupełnie.
Na świecie zrobiło się chłodniej. Nadeszła jesień. Trawa na łąkach pożółkła podobnie jak liście na drzewach, mimo to słońce rozpieszczało, bo chyba było jeszcze za wcześnie na szarugę i słotę. Póki co był złoty październik. Paweł nie zmienił nic ze swoich przyzwyczajeń. Jak zwykle rano robił zakupy i jechał z Momo na cmentarz, gdzie prowadził z Martą swoisty monolog. Często płakał, ale takie wizyty mimo wszystko oczyszczały mu umysł i po nich czuł się lepiej. Najgorsze były wieczory. Alkohol stał się stałym elementem w jego życiu. Wiedział, że nie powinien pić, ale dzięki temu mógł choć na chwilę zapomnieć.
Basia o niczym nie miała pojęcia do momentu, gdy którejś soboty przyszła jak zwykle zrobić mu porządki i przygotować na cały tydzień posiłki. W szafce pod zlewem znalazła cały karton pustych butelek. Po prostu ją zatkało. Wyszarpała pudło i weszła z nim do salonu.
- To tak leczysz swoją rozpacz? Chyba oszalałeś. Już nie masz takiego zdrowia jak przed wypadkiem. Chcesz się zachlać na śmierć? Ja na pewno do tego nie przyłożę ręki. Zajmij się czymś. Masz fach w ręku. Mógłbyś serwisować komputery. Mówiłam ci kiedyś o tym. Przynajmniej zająłbyś głowę czym innym a nie tylko rozpamiętywaniem utraty Marty. Ona na pewno byłaby krytyczna wobec takiej postawy i nie pochwalałaby tego.
Pawłowi zrobiło się głupio zwłaszcza, że siostra miała absolutną rację.
– Odstawię to. Przysięgam. Obiecuję też, że pomyślę o pracy – zadeklarował.
Basia tylko pokiwała głową i ubrawszy buty poszła wynieść puste butelki na śmietnik.
Spadł pierwszy śnieg. Wózek ślizgał się po nim, a Paweł męczył starając się zachować jego stabilność. Dwa razy wywrócił się, bo po prostu zakopał się w grubej warstwie śniegu. Pomogli mu przechodnie. Leśniak dowiedziawszy się o tym pojechał do sklepu ze sprzętem rehabilitacyjnym i zainwestował w nowe opony o głębokich żłobieniach. Podjechał potem do Pawła i je wymienił.
- Teraz powinno być dobrze synku. Już nie będziesz się ślizgał.
- Zwrócę ci pieniądze tato. Jestem ci bardzo wdzięczny, że o tym pomyślałeś. Ja sam nie miałem pojęcia, że opony do wózków mają różne bieżnikowanie. To zupełnie tak jak w samochodzie.
- Jeśli bardzo chcesz? Nie były drogie. Za obie zapłaciłem sto dwadzieścia złotych.
Paweł uregulował dług i zaparzył im obu kawy. Leśniak umył ręce i usiadł na kanapie.
- Niedługo święta. Kolędy też się zaczęły. Pomyśleliśmy, że zamówimy mszę za Martę.
Słysząc to Paweł się spiął.
- Nie obraź się tato, ale mnie na tej mszy nie będzie. Po śmierci Marty znienawidziłem wszystko, co wiąże się z bogiem, z wiarą i z kościołem. To już nie moja bajka. Gdyby bóg istniał nie dopuściłby do tego wszystkiego, co się stało. Oszczędziłby moją kochaną dziewczynkę i uratowałby nasze dziecko – zalśniły mu w oczach łzy. – Oszczędziłby mi cierpień. Czym sobie na nie zasłużyłem? Czy byłem aż tak złym człowiekiem? Ta msza nie przyniesie nam żadnego pożytku, bo jedyny z niej pożytek będzie miał ksiądz. Pewnie zedrze z was ostatni grosz. Oni pod tym względem pozbawieni są jakichkolwiek skrupułów., byle tylko napchać własne kieszenie. On nie odprawi tej mszy, bo nam współczuje, ale dlatego, że dobrze na tym zarobi. Znienawidziłem ich za tę pazerną interesowność. Są zachłanni, obłudni i zepsuci do szpiku kości. Gdyby wierzyli w swojego stwórcę, czuli by bojaźń bożą i nie posuwali się do czynów niegodnych. Dobrze wiedzą, że to nie bóg stworzył człowieka, ale człowiek boga i na tym bazują wciskając ludziom ciemnotę i zabobon. A jednak trzeba przyznać, że w tym procederze przejawiają swój geniusz, bo sprzedają ludziom za ciężkie pieniądze towar, którego nikt nigdy na oczy nie widział. Obiecują raj i życie wieczne, choć żaden z nich nie ma bladego pojęcia, czy w ogóle takie coś istnieje. Tak właśnie powinno się robić interesy. Ogłupić narody, zniewolić i ciągnąć z nich zyski przez wieki. Są w tym mistrzami. Wiara i kościół to dwie różne bajki nie mające ze sobą nic wspólnego. Kiedy modlisz się do boga, nie potrzebujesz do tego pośredników.
- Bluźnisz Paweł – przerwał tę tyradę Leśniak. – Nie powinieneś tak mówić. Bóg ciężko nas doświadczył, ale może miał dla nas taki plan. Trzeba wierzyć i zaufać.
- Tato, straciłeś jedyną córkę, którą kochałeś nad życie. Jak w ogóle możesz jeszcze wierzyć i ufać! Ja nigdy nie pogodzę się z tym. Omijam kościół szerokim łukiem i już nigdy moja noga w nim nie postanie. Wy oczywiście zrobicie jak uważacie, ja nie będę się w to mieszał. Mnie wystarczą codzienne rozmowy z Martą na cmentarzu. Nie modlę się do żadnej istoty nadprzyrodzonej, bo takiej nie ma. Proszę tylko moją żonę, gdziekolwiek jest, żeby czuwała nad nami wszystkimi i otoczyła nas opieką. To mi wystarczy i bóg nie jest mi do niczego potrzebny.
Leśniak wstał. Nie był zły na zięcia. Widział jak wiele żalu, goryczy i złości jest w nim o to, że Marta odeszła.
- Pójdę już synku. Mama na mnie czeka z obiadem. Bądź zdrów.
- Przepraszam cię tato za ten wybuch, ale tak właśnie uważam.
- Nie mam ci za złe. Do widzenia.
Rzeczywiście zaczęły się kolędy. Paweł był zdziwiony, że tak wcześnie. Był dopiero listopad. – Pewnie potrzebują kasy, lub boją się, że nie dotrą do wszystkich – myślał mściwie. – Chciwe kanalie.
O ironio taka wizyta dopadła też i jego. Wybierał się do parku na spacer z psem, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Podjechał, żeby otworzyć. Sądził, że być może to Basia, ale widok faceta w sutannie w towarzystwie dwóch ministrantów odebrał mu mowę. Mierzyli się wzrokiem przez chwilę i w końcu Paweł wykrztusił.
- Pan w jakiej sprawie?
- Są kolędy – ksiądz uśmiechnął się nieszczerze. Nie był przyzwyczajony do takiej obcesowości. Zazwyczaj otwierano przed nim drzwi na całą szerokość i traktowano z właściwą dla kapłana atencją. - Przyszedłem pomodlić się z panem i porozmawiać chwilę. – Paweł uśmiechnął się ironicznie kręcąc przecząco głową.
- Nieee. Pan przyszedł wyciągnąć ode mnie pieniądze. Możemy zawrzeć umowę. Jeśli poda mi pan jeden rzetelny dowód na istnienie boga, wtedy jestem gotów wpuścić pana, porozmawiać i zapłacić za pańską fatygę.
- Jest mnóstwo dowodów na jego istnienie.
- Tak? A jakich? Ja proszę tylko o jeden.
- No chyba nie będziemy rozmawiać na korytarzu – obruszył się duchowny.
- A dlaczego nie? Miejsce dobre jak każde inne. No więc…?
Było widać, że ksiądz jest u kresu wytrzymałości. Zrobił się purpurowy na twarzy.
- Skoro tak, to ja poproszę o to samo. Proszę mi podać jeden rzetelny dowód na to, że Bóg nie istnieje.
- Proszę bardzo. Gdzie był pański miłosierny i dobry bóg, gdy działała święta inkwizycja, która wyrzynała ludzi na podstawie dowodów wyssanych z palca. Gdzie był pański bóg, gdy w jego imieniu toczono wojny religijne, gdzie on był, gdy w obozach koncentracyjnych mordowano niewinnych ludzi i wreszcie gdzie był, gdy umierała moja żona i moje nienarodzone dziecko, a ja sam zostałem przykuty do wózka? Gdyby był taki dobry, wspaniałomyślny i sprawiedliwy, nigdy nie dopuściłby do tych rzezi. Gdzie jest teraz, gdy mali chłopcy stają się ofiarami niewyżytych seksualnie sług pańskich a trauma pozostaje im na całe życie? – wyrzucił z siebie jednym tchem. – To on każe wam łupić najbiedniejszych, wyciągać od nich ostatni grosz? To on każe wam prawić kazania o moralności, gdy w waszych szeregach jest brud jak w stajni Augiasza? Doskonale wiecie, że tam na górze nic nie ma i to dlatego czujecie się tacy bezkarni. Teraz kolej na pana. Chcę usłyszeć jeden dowód na to, że on istnieje.
Wzburzenie księdza sięgnęło zenitu. Odwrócił się na pięcie i w milczeniu ruszył na schody.
- Nie chce pan rozmawiać? – rzucił za nim Paweł. – Prawda bywa bolesna, a ja wywaliłem ją panu prosto w oczy. Idziemy Momo.
Zamknął drzwi na klucz i wyjechał przed dom kierując się w stronę parku.
Zimny wiatr wkręcał się pod każde załamanie kurtki wywołując przykry dreszcz. Paweł otulił się szczelniej kołnierzem i nacisnął na głowę kaptur. Wciąż nie mógł się uspokoić po tej rozmowie z księdzem. Im częściej obserwował poczynania przedstawicieli kościoła i im więcej czytał na ich temat, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to jak postępuje jest ze wszech miar słuszne. Każdy powinien rozstrzygać takie sprawy we własnym sumieniu. Jego podpowiadało mu, że to on ma rację, nie oni. Czy gdyby nie miał takich ciężkich przeżyć i nie doświadczył tak ogromnej straty, nadal byłby przykładnym katolikiem chodzącym co niedzielę do kościoła i żarliwie się modlącym? Być może. Z drugiej strony uważał, że te ciężkie dla niego miesiące spowodowały, że szerzej otworzyły mu się oczy. Basia i ojciec wydawali się zgorszeni jego postawą. Teraz doszedł do kompletu Leśniak. On nie zabraniał im wierzyć, ale uważał, że i oni nie powinni ingerować w tę jego drastyczną woltę dotyczącą wiary. Niech każdy żyje jak chce. Właśnie podbiegł Momo kładąc mu piłeczkę na kolanach. Zamachnął się i rzucił ją z całej siły. Pies radośnie merdając ogonem pobiegł za nią. Paweł uśmiechnął się. Nigdy by nie przypuszczał, że to cudowne zwierzę tak do niego przylgnie i odwrotnie. Sam już nie wyobrażał sobie życia bez psa. Wciągnął na dłoń rękawiczkę i rozejrzał się za drugą. – Zgubiłem? – pogrzebał w kieszeniach.
- Przepraszam bardzo, to chyba należy do pana? – usłyszał za plecami kobiecy głos. Odwrócił się z wózkiem i ujrzał przed sobą dziewczynę w czerwonej czapce opatuloną kolorowym szalikiem, trzymającą w dłoni jego rękawiczkę. Uśmiechnął się.
- Bardzo pani dziękuję. Myślałem, że ją zgubiłem.
- Nie ma za co. Widuję tu pana często z psem – kontynuowała rozmowę.
- A tak. Mam psa-asystenta. Tam gania – wskazał ręką. – Lubi latać za piłką.
- Ja też mam psa tej rasy, a raczej sunię – zagwizdała. Zza splątanych krzewów wybiegł płowy labrador. – Jest jeszcze młoda. Ma niecały rok, ale jest bardzo kochana. Mona przywitaj się – rzuciła do psa. – Sunia podeszła do wózka i obwąchała go ostrożnie. Paweł pogładził ją po łbie, ale była dość nieufna.
– Jest śliczna. Ja jak zobaczyłem pierwszy raz Momo od razu się w nim zakochałem. To bardzo mądry i spokojny pies. Momo, chodź do mnie! – krzyknął. Pies podbiegł posłusznie i na widok swojej psiej koleżanki zaczął wesoło merdać ogonem. – Skoro nasze psy się już poznały to i nam wypada to zrobić – wyciągnął rękę do kobiety. – Paweł Stec.
- Wiktoria Broll. Po prostu Wiki. Może pospacerujemy trochę? Zimno jest bardziej odczuwalne, gdy stoi się w miejscu.
Paweł pchnął kółka wózka.
- To prawda. Mieszkasz tu gdzieś niedaleko?
- Dwie przecznice stąd. Lubię ten stary park. Często tu jestem razem z Moną. Ty chyba przychodzisz tu codziennie?
- Tak. Zawsze przed obiadem. Latem jeżdżę na łąki te za miastem. Bardzo lubię to miejsce. Wystarczy przejechać przez przejście dla pieszych i już jest się w innym świecie. Momo buszuje w trawach a ja wystawiam twarz do słońca. Kocham takie klimaty. Cisza i spokój.
- Nigdy tam nie byłam, ale przecież nic straconego.
- Co robisz w życiu? Pracujesz, studiujesz?
- W zeszłym roku skończyłam studia, ale z pracą kiepsko. Zarejestrowałam się w Urzędzie Pracy, żeby dostać przynajmniej zasiłek. Sami do tej pory nie zaproponowali mi nic, co byłoby zgodne z moim wykształceniem.
- A co kończyłaś?
- Informatykę, ale nastawiłam się na projektowanie stron internetowych i programowanie. Niestety, tu w Łasku nie za bardzo jest wybór jeśli chodzi o firmy informatyczne. O ile się orientuję jest dokładnie jedna.
- Tak wiem – Paweł był pod wrażeniem informacji udzielonych przez dziewczynę. – Pracowałem w niej aż do wypadku.
- Też jesteś informatykiem? – zapytała zdziwiona.
- Tak jakby. Na razie nie pracuję w zawodzie. Mam rentę socjalną, chociaż chodzi mi po głowie otworzenie jakiegoś małego serwisu komputerowego i nawet miałbym środki, żeby w takie coś zainwestować. Na razie jednak wszystko kończy się na planowaniu. Nie bardzo mogę się zebrać do kupy.
- A może ja mogłabym ci w tym pomóc? Obiecaj, że przynajmniej zastanowisz się nad tym. Ja wiem, że znamy się dokładnie od – spojrzała na zegarek – godziny i dwudziestu minut, ale myślę, że sporo moglibyśmy zdziałać wspólnymi siłami.
Paweł roześmiał się.
- Nie przysłała cię tu czasem moja siostra Basia? Już od jakiegoś czasu ciosa mi kołki na głowie, żebym zrobił coś ze swoim życiem.
- Niestety nie znam twojej siostry. Być może kiedyś będę miała okazję ją poznać. Tak więc pudło.
Paweł zatrzymał się. Byli przed jego domem.
- Tu mieszkam. Obiecuję, że pomyślę o twojej propozycji i jak się spotkamy ponownie to powiem, co zadecydowałem, a na razie – wyciągnął do dziewczyny dłoń – do zobaczenia. Miło się gadało. – Oddała uścisk i uśmiechnęła się szeroko.
- To na razie. Mona idziemy.
Stał jeszcze chwilę przed domem patrząc jak się oddala. Rozmowa z nią dala mu do myślenia. Przede wszystkim nigdy się nie zdarzyło, żeby zaczepiła go jakaś dziewczyna i zaczęła rozmowę. Czasem przystawali starsi ludzie, ale rozmowa była właściwie o niczym, głównie o zdrowiu i pogodzie. – A może to ty Martuś ją przysłałaś, żebym szybciej podjął decyzję odnośnie pracy? To ty nasłałaś mi pomocnika? W dodatku dość atrakcyjnego. Jeśli maczałaś w tym palce, to chyba powinienem być ci wdzięczny.
Przyszykował obiad dla siebie i Momo. Pozmywał naczynia i pościerał blaty. Jakoś słabo się czuł. Miał wrażenie, że od środka pali go ogień. Zmierzył temperaturę i już wiedział. Przeziębił się. Termometr wskazywał trzydzieści osiem kresek. – Jeszcze tego mi brakowało – mruknął zły sam na siebie. Sięgnął po telefon i wybrał numer do Basi.
- Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale przemarzłem dzisiaj w parku i przeziębiłem się. Mogłabyś przyjść wieczorem i wyprowadzić Momo? Ja nie dam rady. Słaby jestem.
- Oczywiście, że przyjdę. Masz jakieś leki na przeziębienie? Jeśli nie, to zabiorę ze sobą.
- Coś tu się znajdzie. Wziąłem aspirynę i idę do łóżka. Jest tu jeszcze rutinoscorbin i coś na gardło, ale gardło mnie nie boli.
- Dobrze. Będę o siódmej.
Choroba rozłożyła go na kilka dni. Do południa przychodził tata Pawła, żeby wyprowadzić psa. Wieczorem wpadała Basia. Początkowo chciała wezwać lekarza, ale zaprotestował.
- To zwykłe przeziębienie. Nic mi nie będzie. Poleżę trochę i będzie dobrze.
Po tygodniu poprawiło mu się na tyle, że rano wyruszył w swoją wędrówkę po sklepach. Potem pojechał na cmentarz. O tej porze kręciło się tu niewielu ludzi. Podjechał do nagrobka i wyciągnął z reklamówki znicze. Zapalił je i wpatrując się w płomień zaczął rozmowę z Martą.
- Chyba wkurzyłem twojego tatę. Chce zamówić mszę za ciebie. Zbuntowałem się. Od kiedy cię nie ma przestałem wierzyć w boga. Coraz częściej dostrzegam hipokryzję kleru. Oni nie są w porządku. Wyraziłem swoje zdanie a tata chyba się na mnie obraził. Nie moja wina, że przestałem wierzyć. Mam go oszukiwać, że jest inaczej? Wiesz, że lubię jasne i szczere sytuacje. Powiedziałem mu, że nie będę na tej mszy. Wolę przyjechać tutaj i porozmawiać z tobą.
Tydzień temu poznałem w parku dziewczynę. Ma na imię Wiktoria i też kończyła informatykę tak jak my, tylko rok lub dwa później. Zaczęliśmy rozmawiać i zaproponowała mi pomoc w założeniu serwisu komputerowego. Myślisz, że to dobry pomysł? Doszedłem do wniosku, że już najwyższy czas kochanie, żebym otrząsnął się z tego marazmu i zaczął wreszcie coś robić. Coś, co przyniesie mi jakiś dochód. Pieniądze kiedyś się skończą i zostanę tylko o tej nędznej rencinie. Bądź przy mnie skarbie i wspieraj mnie. Wierzę, że mi się uda, ty tylko czuwaj nade mną. Ostatnio trochę chorowałem. Przeziębiłem się, ale już wszystko jest w porządku. Basia bardzo pomaga i reszta rodziny też. Cieszę się, że ich mam. Bez nich chyba bym się załamał. Będę już jechał Martuś. Opiekuj się naszym maleństwem. Bardzo was kocham – otarł łzy z twarzy i założył rękawiczki. Chciał już odjechać, gdy usłyszał swoje imię.
- Paweł, to ty? – przed jego oczami pojawiła się Wiktoria. Za nią stał dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna. - Z tydzień cię nie widziałam. Co ty tu robisz?
- A ty?
- Dzisiaj jest rocznica śmierci naszych rodziców. To mój starszy brat Aleksander, a to Paweł, o którym ci opowiadałam. – Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Wiki odruchowo spojrzała na nagrobek przeczytawszy na nim „śp. Marta Stec”. – To twoja mama? – zapytała. Paweł pokręcił głową.
- To moja żona. Zginęła tragicznie w wypadku samochodowym. Była w siódmym miesiącu ciąży. Ja zostałem kaleką, choć wierzcie mi wolałbym umrzeć razem z nią – zaszkliły mu się oczy. Współczucie jakie wymalowało się na twarzy Wiki było szczere.
- To wielki dramat. To nie powinno się zdarzać ludziom w tak młodym wieku. Nasi rodzice też zginęli tragicznie w katastrofie kolejowej cztery lata temu. Wracasz już do domu?
- Tak.
- W takim razie podwieziemy cię. Usiądziesz z przodu a ja z Momo pójdę do tyłu. To jednak kawałek drogi, przynajmniej ręce ci odpoczną.
- Dziękuję. Jestem wam bardzo wdzięczny.
ROZDZIAŁ 6
Aleksander zatrzymał samochód przy samym wejściu do bloku. Wysiadł z jego wnętrza i wyciągnął wózek z bagażnika. Kiedy Paweł usadowił się już na nim uznał, że powinien im się odwdzięczyć za podwózkę.
- A może macie ochotę na świeżo parzoną mocną kawę? Jeśli tak, to serdecznie was zapraszam. Rozgrzejecie się trochę, bo na pewno zmarzliście.
Wiki popatrzyła na swojego brata
- W sumie, to chyba nie mamy nic lepszego do roboty i bardzo chętnie napijemy się z tobą kawy.
- W takim razie chodźmy. To na parterze – pojechał pierwszy i wyciągnął z kieszeni klucz. Denerwował się, bo klucz w ogóle nie chciał się obrócić w zamku. – Nie rozumiem, co się stało… - mruknął. Tymczasem drzwi otworzyły się na całą szerokość i stanęła w nich Basia. Paweł obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
- Basia? A co ty tu robisz? Nie jesteś w pracy? – Stecówna przewróciła oczami.
- Mamy sobotę matołku – odpowiedziała ze śmiechem.
- No tak. Całkiem zapomniałem. Prowadzę gości. Poznaj proszę Wiktorię i Aleksandra Brollów. Spotkaliśmy się na cmentarzu a oni byli tak uprzejmi, że podwieźli mnie. Zaproponowałem kawę.
- Miło mi was poznać. Rozbierzcie się. Ja tylko uwolnię Momo z uprzęży i już nastawiam expres. Zapraszam.
Wiki weszła do pokoju i rozejrzała się ciekawie.
- Masz bardzo przytulne mieszkanko i świetnie urządzone. Naprawdę jestem pod wrażeniem.
- To w ogóle nie moja zasługa. To wszystko mam dzięki moim wspaniałym teściom, mojemu ojcu i Basi. Momo też jej zawdzięczam. Oni wszyscy pomogli mi się pozbierać po wypadku i dojść ze sobą do ładu. Bardzo im jestem za to wdzięczny. Siadajcie proszę, – wskazał kanapę - zaraz będzie kawa. – Sam przesiadł się z wózka do wygodnego fotela. Obok przycupnął Momo. Basia wniosła filiżanki z parującą, pachnącą kawą i ustawiła na stole. Sama usiadła obok brata.
- Paweł opowiadał mi, że poznał cię w parku Wiki.
- To prawda. Mam też labradorkę i czasem z nią chodzę tam na spacery. Jak zaczęliśmy rozmawiać, to powziął podejrzenie, że to ty mnie do niego przysłałaś, bo zaproponowałam mu pomoc w założeniu serwisu komputerowego. Mówił, że od dawna ciosasz mu kołki na głowie. – Basia westchnęła ciężko.
- Molestuję go wręcz, bo uważam, że już dość czasu zmitrężył. Powinien zadbać o swoją przyszłość i zacząć zarabiać.
- Ja też jestem bez pracy. Pobieram zasiłek dla bezrobotnych, ale to nie jest komfortowa sytuacja, bo jego kwota jest niska i gdyby nie pomoc Aleksandra, to nie wiem, czy nie przymierałabym głodem.
Paweł przyglądał się Wiktorii z prawdziwą przyjemnością. Już dawno żadna kobieta nie wywarła na nim tak pozytywnego wrażenia. Była blondynką o długich, sięgających połowy pleców włosach, błękitnych jak letnie niebo oczach i lekko różowej cerze. – Jak Marta… – pomyślał.
-A ty Aleksandrze czym się zajmujesz? – Basia z ciekawością obrzuciła potężną sylwetkę mężczyzny.
- Pracuję jako kierowca w firmie spedycyjnej. Często nie ma mnie w domu, bo jestem w trasie. Na szczęście jeżdżę wyłącznie w kraju. To jednorazowo zajmuje dzień lub dwa. Praca jest ciężka, ale nie narzekam. Kilka miesięcy temu uwolniłem się z toksycznego związku i wróciłem do rodzinnego domu zostawiając żonie dom. Niech ma. Dla mnie on nie był ważny. Lubię ciszę i spokój, a tam tego nie miałem. Rozwód odbył się szybko, bo nie mieliśmy dzieci. Dobrze dogadujemy się z Wiki i nie wchodzimy sobie w paradę.
- My z Pawłem też raczej się nie kłócimy. Jest między nami spora różnica wieku, i gdy mama nasza zmarła, to ja mu ją zastąpiłam i tak jest do tej pory, chociaż trudniej niż wtedy. Mieszkam z ojcem, o którego też trzeba zadbać.
- Poświęciła dla nas swoje własne szczęście. Ona powinna wyjść za mąż, mieć dzieci, a tymczasem niańczy dwóch starych chłopów. To nie powinno tak wyglądać.
- Daj spokój Paweł. Mnie to odpowiada. Słuchajcie, a może zjecie z nami obiad? Całe wczorajsze popołudnie lepiłam setki pierogów z mięsem. Lubicie?
- Ja uwielbiam – wyrwał się Aleksander. – Wiki roześmiała się.
- Powstrzymaj swoje zapędy Olek. To nieładnie tak się narzucać. Nie chcemy sprawiać kłopotu.
- To żaden kłopot. Pierogi są już podgotowane. Wystarczy wrzucić je na patelnię i gotowe. Zaraz przygotuję.
Po chwili poczuli zniewalający zapach przysmażanego, wędzonego boczku i uśmiechnęli się błogo.
- To będzie prawdziwa uczta – Aleksander nie mógł powstrzymać się od komentarza. – Już nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłem takie pyszności. To musiało być strasznie dawno.
Nie upłynęło wiele czasu, gdy Basia wniosła do pokoju ogromną michę wypełnioną po brzegi pierogami obsypanymi przysmażonymi skwarkami.
- Proszę bardzo, częstujcie się. Smacznego. Momo –zwróciła się do psa – ty też idź jeść piesku. Miska czeka. – Pies leniwie podniósł się z miejsca i poczłapał do kuchni. Zajęli się jedzeniem. Nie rozmawiali delektując się smakiem potrawy. Aleksander mruczał z zadowolenia.
- Taka kobieta, to prawdziwy skarb. Dlaczego ja cię wcześniej nie spotkałem Basiu? – Ona roześmiała się głośno.
- Dołóż sobie. Nie krępuj się.
- Zjadłem już chyba z dziesięć.
- Ja ci nie liczę, jeśli tylko ci smakują to śmiało, bierz – podsunęła mu miskę. Skorzystał skwapliwie.
Goście wyszli koło szesnastej. To był bardzo miły dzień dla nich wszystkich. Paweł z Basią zapraszali ponownie, a oni zapewniali, że na pewno się zjawią.
- Tu zostawiam ci Paweł mój numer telefonu – Wiki wcisnęła mu w dłoń niewielki kartonik. - To tak na wszelki wypadek, gdybyś czegoś potrzebował, a Basia nie była dostępna.
- Dziękuję. Na pewno skorzystam. Jedźcie ostrożnie. Ślisko jest.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi Basia uprzątnęła naczynia i zrobiła porządek w kuchni. Przysiadła na fotelu kończąc kawę.
- Bardzo fajni ludzie. Sympatyczni. Wiki przemiła a Aleksander niezwykle uprzejmy. Spodobali mi się.
- Mnie też. Aleksandra poznałem dopiero dzisiaj, ale zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Naprawdę fajny facet.
- Zmieniłam ci pościel i zawiesiłam świeże firanki, łazienka umyta. Będę wracać powoli, bo pewnie ojciec już się niecierpliwi. Jemu też muszę poświęcić trochę czasu. Będę się zbierać – podniosła się z kanapy i ruszyła do przedpokoju.
- Dziękuję Basiu i za sprzątanie i za cały dzisiejszy dzień. Był naprawdę przyjemny głównie dzięki tobie.
Znowu miał niespokojną noc. Kolejny raz obudził się z krzykiem. Jego ciało zlane było potem. Oddychał ciężko zastanawiając się, czy kiedyś obudzi się bez tych snów. Znowu był na łące, ale tym razem otoczenie było nieprzyjazne i zimne. Szukał Marty. Dostrzegł ją w końcu w tej samej białej sukience, jednak silny wiatr smagał jej ciało i włosy tworząc wokół jej głowy dziwną aureolę. Nie widział koło niej dziecka. Zawołał ją, ale jego słowa rozmywały się w świście wiatru. Nagle krajobraz się zmienił, wiatr ucichł a jego oczom ukazała się najpierw czerwona czapka i kolorowy szalik. – Wiktoria? – poruszył ustami wymawiając jej imię. Pomachała mu na przywitanie. Im bardziej się zbliżała tym szybciej zmieniała się jej twarz. Raz była Martą, raz Weroniką. Niemal oszalał. Bał się, że jeśli to nie ustanie, on nabawi się oczopląsu. Co miała oznaczać ta zamiana? Upadł na oszronioną trawę i ukrył w dłoniach twarz.
- Dlaczego mi to robisz Marta?! – krzyknął usiłując przekrzyczeć znowu wzmagający się wiatr.
- To dlatego, żebyś zrozumiał – usłyszał gdzieś w środku głowy.
- Zrozumiał?! Ale co zrozumiał?!
Nie odpowiedziała. Jej sylwetka rozmyła się w powietrzu, a on krzyknął i otworzył oczy. Momo wskoczył na łóżko i zaczął lizać jego twarz jakby chciał go uspokoić i powiedzieć, że wszystko już w porządku. Nie było w porządku. Czuł się zmęczony i kompletnie rozbity. Zwlókł się z łóżka i podjechał do łazienki. Ciepły prysznic uspokoił go nieco. – Dałbym wszystko za kieliszek koniaku – pomyślał.
Ubrał się ciepło i założył uprząż psu. Było jeszcze wcześnie, ale nie potrafiłby już zasnąć. Ruszył na cmentarz. W nocy spadło trochę świeżego śniegu i okolica wyglądała niemal bajkowo. Pociągnął nosem wdychając do płuc mroźne powietrze i mocniej pchnął koła wózka. Momo biegł obok zanurzając co chwilę pysk w śnieżno-białym puchu. Na miejsce dotarli po dwudziestu pięciu minutach. Dzisiaj trwało to dłużej, bo chodniki były jeszcze nie odśnieżone. Minął kaplicę. Chyba trwało w niej jakieś nabożeństwo. Zdziwił się, że takie wczesne. Było niewiele po dziewiątej.
Grób był przysypany warstwą śniegu. Z zawieszonej przy wózku sakwy wyjął małą szufelkę i zaczął odgarniać. Pies wskoczył na płytę i ujął w pysk jeden z wypalonych zniczy przynosząc mu pod nogi. Za chwilę to samo zrobił z drugim.
- Jeszcze ten zwiędły wieniec Momo. Dasz radę? Dobry pies…
Znicze i suche badyle wrzucił do foliowego worka. Teraz łatwiej było mu zgarniać śnieg. Zmęczył się, bo dla niego to nie była prosta czynność, ale wreszcie odsłonił płytę. Ustawił na niej palące się znicze i włożył do wazonu kilka sztucznych chryzantem.
- Znowu mi się śniłaś Martuś. Już przestałem rozumieć te sny. Chcesz mi coś przekazać, a ja kompletnie nie wiem, o co chodzi. Dlaczego dzisiaj pojawiła się Wiktoria? To było naprawdę dziwne. Przecież dopiero ją poznałem. Chyba ty nie chcesz nią zastąpić siebie? Jeśli takie masz zamiary, to wiedz, że ja nie jestem zainteresowany. Kochałem i nadal kocham tylko ciebie i nie mam zamiaru szukać jakiegoś zastępstwa. Strasznie za tobą tęsknię. Zrobiłbym wszystko, żeby móc przytulić cię jeszcze raz i pogładzić twoje miękkie, pachnące ziołowym szamponem włosy. Byłaś dla mnie wszystkim i nikt mi cię nie zastąpi. Nikt. – Znowu pociekły mu łzy. To nadal było dla niego trudne. Z jednej strony ciężko znosił pobyty w tym miejscu, a z drugiej w jakiś sposób wyciszały go i uspokajały.
Msza się skończyła i z kaplicy zaczęli wysypywać się ludzie. Obejrzał się do tyłu i wydawało mu się przez moment, że widzi swoich teściów.
- Przewidziało mi się pewnie – mruknął sam do siebie.
- Witaj Paweł – usłyszał głoś Józefa Leśniaka i już wiedział, że nie ma omamów. Uścisnął teściowi dłoń i przywitał się z teściową. Po chwili dołączyła do nich Basia z ojcem.
- A co wy tu robicie tak wcześnie? Ktoś umarł? To czyjś pogrzeb?
- Nie…, mówiłem ci kiedyś, że mamy zamiar zamówić mszę za Martę, ale wolny termin był w niedzielę i to tak wcześnie rano. Zależało nam, żeby odbyła się tu w kaplicy a nie w kościele. Tu jest bardziej kameralnie. Widzę, że usiłowałeś odśnieżyć. Poprawię trochę. Za pomnikiem jest zmiotka. My też zabraliśmy znicze i zaraz je zapalimy – zakrzątnął się wokół grobu.
- Co ze świętami? – zapytała Basia. – Przecież to już za chwilę. Może spędzilibyśmy razem chociaż wigilię? Tak chyba byłoby najlepiej. Zorganizujemy ją u Pawła. Zgodzisz się? Do nas nie dotrzesz, bo to drugie piętro, a i do Leśniaków droga niełatwa.
- Oczywiście. Nie mam nic przeciwko temu. Na pewno będzie rodzinnie i miło.
- No to załatwione.
Po powrocie do domu przygotował sobie i psu obiad, a następnie sięgnął po telefon wybierając numer Wiktorii. Odebrała niemal natychmiast.
- Cześć Paweł. Potrzebujesz czegoś?
- Pomocy. Niedługo święta i chciałem cię zapytać, czy nie wybrałabyś się ze mną jutro na świąteczne zakupy. Muszę nabyć prezenty dla mojej rodziny i to dlatego nie chciałbym nikogo z nich prosić o przysługę, bo przecież ma to być dla nich niespodzianka. Może pomogłabyś mi wybrać jakiś ładny prezent dla Basi? Ona zasługuje na coś naprawdę wyjątkowego. Nie będę zabierał psa, bo mogliby mnie z nim nie wpuścić.
- Nie ma sprawy. O której mam się zjawić? Może zanim pójdziemy, to ja wyprowadzę Momo, a ty spokojnie się ubierzesz?
- Byłoby wspaniale. W takim razie czekam na ciebie koło dziewiątej.
W poniedziałek rano Wiki podjechała pod blok Pawła pożyczonym od brata samochodem. Przywitała się z nim i od razu wyszła z psem. Wróciła pół godziny później. Momo był wybiegany i wyglądał na zadowolonego. Paweł nasypał mu trochę suchej karmy do miski a do drugiej wlał wodę.
- Zostajesz Momo. Bądź grzeczny i nie rozrabiaj. Czekaj aż wrócę.
Kiedy wyjechał przed budynek zdziwił go widok samochodu.
- Myślałem, że pójdziemy tu do galerii…
- A ja pomyślałam, że tu nie ma wielkiego wyboru. Pojedziemy do Zduńskiej Woli. Tam na pewno uda nam się coś fajnego kupić – Wiki otworzyła przednie drzwi. – Pakuj się, a ja złożę wózek i wrzucę go do bagażnika. - Kiedy dotarli już do galerii Wiktoria postanowiła pchać wózek. - Tak będzie szybciej – wyjaśniła - a i ty tak bardzo się nie umęczysz. Najpierw jedziemy na ciuchy.
Od nadmiaru towaru zawróciło się Pawłowi w głowie. Zupełnie nie mógł się zdecydować. W końcu Wiktoria powiedziała mu, że muszą ustalić, czego szukają, bo inaczej będą kręcić się w kółko.
- Basi chciałbym kupić jakąś ładną garsonkę, ale nie wiem, czy to nie zbyt ambitny prezent, bo przecież ja nawet nie znam jej rozmiaru.
- Jestem pewna, że ma nie większy niż trzydzieści osiem. Jest dość drobna i niewysoka. Niższa ode mnie o pół głowy. Zaraz czegoś poszukamy.
- Dla teściowej może jakaś ładna bluzeczka. Ona na pewno ma rozmiar czterdzieści cztery. Słyszałem jak kiedyś mówiła o tym do Marty. Ojcu i teściowi wziąłbym jakieś porządne, wełniane swetry. Nie będę na nich oszczędzał, bo wiele im wszystkim zawdzięczam.
- No to ustalone. Jedziemy.
Teraz, gdy Wiki wiedziała już czego szukać, poszło znacznie łatwiej. Znalazła ładną, ciepłą garsonkę w kolorze beżowego melanżu i przymierzyła ją na siebie.
- Będzie pasować, zobaczysz. Spójrz, tu są też bluzki i to całkiem porządne – ściągnęła jedną z nich z wieszaka. – To bliźniak, jaki ładny.
- Bliźniak?
- To bluzka posiadająca jakby dwie warstwy. Kolor też bardzo ładny, seledynowy. Spodoba jej się?
- Myślę, że tak.
- W takim razie płacimy i wychodzimy. Tam na końcu jest moda męska. Obejrzymy swetry.
Dostali i je. Paweł był bardzo zadowolony i podziwiał operatywność Wiki. Gdyby przyjechał tu sam, nawet by nie wiedział, w którą stronę ma się obrócić. Dostrzegł z daleka księgarnię i powiedział Wiki, że chciałby do niej na chwilę wejść.
- W takim razie zostawię cię tutaj i pójdę zrobić zakupy dla siebie. To nie potrwa dłużej jak piętnaście minut i będę z powrotem.
Wjechał do księgarni i postanowił od razu zapytać ekspedientkę o ładny kalendarz na przyszły rok.
- Wie pani, nie chodzi mi o taki na ścianę, ale o solidny, w ładnej oprawie kalendarz dla pracownika biurowego. Coś naprawdę wyjątkowego.
- Mamy takie. Skórzana oprawa i litery odciśnięte w złocie. Proszę zobaczyć – wyciągnęła zza lady gruby brulion. Od razu się Pawłowi spodobał. Chciał go podarować Wiki. Prezent nie był zobowiązujący i zupełnie beż żadnych podtekstów.
- A macie jakieś komplety do pisania w ładnym etui?
- Mamy takie z długopisem i ołówkiem.
- To jeszcze poproszę taki komplet i kilka tych dużych, ozdobnych, świątecznych toreb. Powiedzmy pięć dużych i dwie trochę mniejsze. Aha i jeszcze ładny atlas samochodowy najlepiej w twardej oprawie. – Na pewno przyda się Aleksandrowi – pomyślał.
Kobieta zapakowała mu wszystkie rzeczy do reklamówki i przyjęła zapłatę. Wyjechał z księgarni i przystanął przy szybie czekając na Wiki. Pojawiła się wkrótce niosąc wypakowane dwie torby. Mieli już wszystko, mogli wracać.
- Zapraszam cię na kawę do mnie – rzucił. Uśmiechnęła się.
- Bardzo chętnie, ale na chwilę przystanę koło siebie, zaniosę torby i zabiorę Monę. Nie może tak długo siedzieć sama. Możemy przed tą kawą pójść na krótki spacer. Psy wybiegałyby się, a potem moglibyśmy spokojnie usiąść i popakować prezenty.
- Bardzo dobry pomysł. Jedźmy.
Siedzieli u Pawła w salonie w otoczeniu mnóstwa kolorowych toreb, opowiadali dowcipy i pakowali zakupione rzeczy. Psy zmęczone bieganiem ułożyły się obok siebie na dywanie gryząc psie przysmaki zakupione przez Wiki.
- Dobrze zrobiłem dzwoniąc i prosząc cię o pomoc. Sam chyba nic bym nie zdziałał. Poszło tak szybko i sprawnie, że jestem zdziwiony. Moja rodzinka będzie miała niespodziankę. Nie mówiłem ci, ale wigilię postanowili zrobić u mnie. A może dołączycie ty i Aleksander? No chyba, że macie już inne plany.
- Nie mamy żadnych. Wprawdzie posiadamy jakąś dalszą rodzinę, ale gdzieś na Rzeszowszczyźnie i raczej nie utrzymujemy z nią kontaktów. Tutaj nie mamy nikogo oprócz siebie.
- Więc tym bardziej moje zaproszenie jest uzasadnione. Na pewno się pomieścimy, a Basia bardzo ucieszy. Poznacie przy okazji mojego tatę i teściów. To naprawdę wspaniali ludzie. Marta też była taka – zamilkł, bo gardło ścisnęło mu się ze wzruszenia. Wiki udawała, że nie słyszy jak załamuje mu się głos.
- Na pewno będzie fajnie, a my chętnie przyjdziemy. Wydaje mi się, że Basia zrobiła na Olku ogromne wrażenie. Jest bardzo ładna i chociaż to nie jest najważniejsze on był zachwycony jej urodą i umiejętnościami kulinarnymi. Jak wracaliśmy do domu, to nie mógł przestać o niej gadać. Byłoby świetnie, gdyby oni…, no wiesz…
- Nie chcę cię martwić, ale Olek będzie się musiał chyba napracować, żeby zdobyć jej względy. To nie chodzi o to, że ma się za skończoną piękność i z tego powodu zadziera nosa, bo tak nie jest. Ona musiała szybko dojrzeć po śmierci mamy. Ojciec pracował, a Basia zajmowała się mną, bo byłem wtedy małym pędrakiem. Potraktowała to jak misję i uznała, że małżeństwo nie jest jej pisane, bo przede wszystkim musi zadbać o nas. To złe podejście i ja od zawsze tak uważałem, ale ona wie swoje. Nawet nie wiesz jak bardzo uszczęśliwiłaby mnie wiadomość, że ona ma chłopaka, bo nie przypominam sobie, żeby go kiedykolwiek miała. Olek to dobry, spokojny człowiek i myślę, że pasowaliby do siebie. Tak, czy owak ma moje błogosławieństwo. Niech próbuje.
- A ja chciałam jeszcze o czymś z tobą porozmawiać. Podjąłeś już jakieś decyzje odnośnie otwarcia tego serwisu? Bo jeśli tak, to ja z wielką ochotą mogłabym się rozejrzeć za jakimś lokalem. Ważne jest to, żeby był tani, nie wymagał drogiego remontu i żeby był położony w miejscu, do którego każdy bez problemu by trafił. No i czynsz nie może przekraczać naszych możliwości.
- Szczerze mówiąc, za wiele nie myślałem, ale skoro zaczęłaś już temat, to uważam, że czas zabrać się za to i zrobimy to po nowym roku. Oczywiście lokalu można szukać już, bo to w niczym nie przeszkadza. Przynajmniej będziemy zorientowani jak takie rzeczy stoją na rynku i czy w ogóle ktoś wynajmuje. Ja też spróbuję pogrzebać w internecie. Może będę miał szczęście?
ROZDZIAŁ 7
W tygodniu wpadła Basia z zakupami. Powkładała je do lodówki i zdyszana przysiadła przy stole.
- Zrobię ci kawy – Paweł już nastawiał expres widząc, jak bardzo jest zmęczona. – Po co tyle ganiasz za zakupami? Kto to w ogóle zje?
- Nie martw się. Znajdą się chętni. Przywlekłam to tutaj, bo część rzeczy przygotuję u ciebie. Mam nadzieję, że pomożesz?
- No pewnie. Poza tym będzie nas więcej, niż planowaliśmy.
- Jak to więcej, to znaczy kto jeszcze?
- Zaprosiłem Wiki i Aleksandra. Oni nie mają w Łasku żadnej rodziny, a tak naprawdę to są prawdziwymi sierotkami, bo z tego co mówiła Wiktoria, żyją ich pociotki na Rzeszowszczyźnie, ale nie utrzymują z nimi kontaktów. Zrobiło mi się ich żal i pomyślałem, że byłoby głupio, gdyby w taki dzień siedzieli w domu sami.
- To bardzo dobry pomysł braciszku. Jak będziesz się widział z nią, to powiedz, że wszelka pomoc mile widziana i byłoby dobrze, gdyby zjawili się nieco wcześniej i pomogli przy szykowaniu.
- Przekażę. Poza tym masz tu pięćset złotych. To będzie mój wkład w świąteczną kolację. Chcę, żeby była na bogato, tak jak do tej pory. Jeśli chcesz, mogę stanąć za karpiami. Już nawet widziałem samochody, z których je sprzedają. Powiedz tylko ile mam kupić. Deklaruję się też do ich czyszczenia i porcjowania.
- Serio? Mógłbyś kupić ryby? Byłoby super, bo ja po południu nie dostanę już nic. W takim razie zrzucam to na ciebie. Pieniędzy nie wezmę, bo być może dostaniesz oprócz karpi jeszcze jakieś inne ryby. Na pewno potrzebne będą śledzie, może świeży dorsz i łosoś. Nie wiem, czy Brollowie jedzą karpia. Trzeba być przygotowanym tak na wszelki wypadek.
Po wyjściu Basi sięgnął po telefon i wybrał numer Wiki. Kiedy usłyszał jej głos natychmiast powiedział jej o co chodzi.
- Jest akcja „wigilia”. Dostałem szczegółowe instrukcje od Basi i muszę zadbać o ryby. W związku z tym prośba do ciebie, czy nie poszłabyś ze mną jutro na targ. Widziałem tam już samochody, z których sprzedają karpie. Musimy ich kupić całkiem sporo.
- To świetnie się składa, bo dzisiaj wieczorem wraca Aleksander i już ma wolne. Do pracy idzie po świętach. Na pewno pomoże. Przyjdziemy jutro o dziewiątej. Wezmę Monę i zostawię ją z Momo. Będzie mu raźniej.
- Super. Jesteś wspaniała i dziękuję, że zawsze mogę na ciebie liczyć. Do zobaczenia.
Z Brollami spotkał się przed klatką schodową. Właśnie wracał ze spaceru z psem. Przywitał się z nimi i jeszcze na chwilę zaprosił ich do środka. Wiki wytarła obu psom łapy i rozebrała Momo z uprzęży. Mogli ruszać. Aleksander zadeklarował się do pchania wózka. Na szczęście targ położony był niedaleko więc droga nie zajęła im dużo czasu. Jak na tak wczesną porę ludzi było całkiem sporo. Ustawili się w kolejce, a ta posuwała się dość szybko. Paweł zamówił dziesięć karpi z zastrzeżeniem, żeby nie miały więcej niż dwa kilogramy. Zauważył też, że są ryby, o których mówiła Basia. Wziął więc trzy kilo śledzi, dużego dorsza i wielki płat łososia. Najważniejsze zakupy były zrobione. Paweł pomyślał jeszcze o małej choince. Widział takie nie większe niż metr. W domu miał jakieś bombki i światełka, więc długo się nie zastanawiał.
Obładowani wrócili do domu i tam już Wiki zarządziła co dalej.
- Koniecznie musimy wypatroszyć i oczyścić ryby. Poporcjujemy je i przygotujemy do smażenia. Przełożymy gotowe kawałki cebulą i wsadzimy do zamrażalnika. Trzeba tylko pamiętać, żeby w wigilię rano je wyciągnąć. Muszą się dobrze odmrozić. Śledzie zostawimy w zalewie. Ktoś miał dobry pomysł, żeby sprzedawać je w wiaderkach. Nie wiem jak Basia będzie je chciała zrobić, więc w to się nie wtrącam. Dorsza i łososia też poporcjujemy. No to do roboty panowie.
Pawłowi czyszczenie karpi szło dość opornie, ale Aleksander okazał się w tym mistrzem. Robota paliła mu się w rękach. Wiki płukała oczyszczone kawałki i układała na tacy przekładając je cebulą. Sporo tego było. Odpadki z ryb natychmiast powędrowały na śmietnik. Nie chciała, by ich nieprzyjemny zapach unosił się w mieszkaniu. Po robocie wytarła blat i uśmiechnęła się do chłopaków.
- Szybko poszło.
- Zostaniecie na obiedzie? Basia przyniosła wczoraj kopytka i żeberka w sosie. Do tego mam chyba buraczki.
- Brzmi pysznie – Aleksander uśmiechnął się błogo. – Ja się piszę.
Paweł już sięgał do lodówki wyciągając z niej miskę klusek i garnek z mięsem.
- Mam kurczaka z ryżem dla psów. Mam nadzieję, że Mona lubi…
- Pewnie. Nie jest wybredna.
- W takim razie podgrzejemy i to.
Po pół godzinie psy zajadały swoje porcje, a oni rozkoszowali się swoimi daniami. Paweł przypomniał sobie jeszcze o słowach Basi.
- Siostra prosiła, żebym zapytał was, czy w wigilię możecie przyjść trochę wcześniej, powiedzmy koło piętnastej. Będzie potrzebowała pomocy zwłaszcza twojej Wiki, chociaż i Aleksander się przyda.
- Nie ma sprawy. Pomyślałam, że może upiekę jakieś ciasto. Nie wypada przyjść z pustymi rękami.
- To naprawdę nie będzie konieczne. Moja teściowa jest w tym prawdziwą mistrzynią i piecze pyszne ciasta. Ona już o to zadba.
- To może pierniki? Naprawdę wychodzą mi smaczne, Olek może potwierdzić.
- Potwierdzam. Ma wyjątkowy dryg do tych ciastek.
- W takim razie niech będą pierniki. Bardzo się cieszę, że spędzicie z nami wigilię. Bardzo.
Wieczorem skontaktował się z Basią. Opowiedział jej o dzisiejszych zakupach i o tym jak bardzo ceni sobie pomoc Wiki i Aleksandra.
- Nawet nie masz pojęcia, jakie ten facet ma zręczne ręce. Ani się obejrzałem, wszystkie karpie były oczyszczone i oprawione. Leżą sobie teraz w zamrażalniku. Śledzie czekają na ciebie. Kupiliśmy takie w wiaderku. Trzy kilo. Mam też małą choinkę, taki świąteczny akcent. W wigilię Aleksander ją oprawi i będziemy stroić. A co u was? Jak tato?
- W porządku. Staruszek dzielnie się trzyma. Uparcie nie chce zrezygnować z tej roboty. Teraz też go nie ma, a ja ogarniam dom. Chcę wziąć dzień wolnego przed wigilią, bo inaczej nie zdążę ze wszystkim. Porozumiałam się już z twoimi teściami. Mama jak zwykle upiecze ciasto i może zrobi jakieś sałatki. Ja pomyślałam jeszcze o bigosie. Może ktoś się skusi. W piątek przyjechałabym rano do ciebie i już zaczęła coś pichcić. Na pewno zupę grzybową i barszcz. Zrobię trochę pierogów z kapustą i grzybami, a co do reszty, to zobaczymy.
- No to ustalone. Ja w wigilię rano chciałbym pójść jeszcze na cmentarz. Kupiłem ładny stroik taki z bombkami. Zapalę też Marcie światełko – znowu niebezpiecznie zadrżał mu głos.
- Mną się nie przejmuj. Mam przecież klucze, więc i tak wejdę nawet, gdy cię nie będzie. Do piątku zatem.
- Do piątku…
Basia pojawiła się bardzo wcześnie rano. Paweł dopiero wygrzebywał się z łóżka. Rzuciła nieodłączne, ciężkie torby na kuchenny blat i pieszczotliwie pogłaskała psa. Nastawiła na kawę i powiedziała cicho do Momo
- Idź, obudź pana.
Pies natychmiast skierował się do sypialni i widząc, że jego pan już siedzi w wózku, wrócił do kuchni.
- Już jesteś? – zapytał Paweł zdziwiony tak wczesną obecnością siostry. – Co ty spać nie możesz? Idę do łazienki. Zaraz wracam.
Basia szybko upiekła kilka tostów i wraz z parującą kawą zaniosła do pokoju. Obok stanęła miseczka z konfiturą i jajka na miękko.
Paweł mamiony zapachem kawy prędko uporał się z toaletą i już ubrany z ochotą zabrał się za jedzenie. Potem ostrożnie zapakował stroik i znicze, założył uprząż psu i wyjechał z domu.
Święta zapowiadały się białe. Od rana prószył drobny śnieżek, co Paweł przyjął z uśmiechem. Jednak kiedy przekraczał bramę cmentarza, znowu pojawiło się to znajome kłucie serca i uczucie żalu. Ułożył stroik na środku płyty i zapalił znicze.
- To kolejne święta bez ciebie Martuś. Na wigilii ma być sporo ludzi. Będą twoi rodzice, mój tata z Basią i Wiktoria z bratem, o których ci opowiadałem. Może tym razem nie będą takie smutne i przygnębiające? Wiktoria posiada tak wiele optymizmu w sobie i mnóstwo pozytywnej energii. Dużo mi pomaga. Po nowym roku zakładamy firmę. To już postanowione. Nie mogę wiecznie zbijać bąków i nic nie robić. Zaczynam być żałosny. Do tej pory wciąż użalałem się nad sobą, czułem się pokrzywdzony przez los, bo tak właśnie było. Myślałem, że już do końca życia będziemy razem, wychowamy nasze dzieci i zestarzejemy się wspólnie. Ciebie już nie ma a ja od chwili, gdy odeszłaś żyję jak w zawieszeniu. Powoli otrząsam się z tego. Koniecznie muszę coś zrobić z własnym życiem. Zrozumiałem, że nie mogę dożyć starości i wciąż opłakiwać ciebie. Czy to właśnie chciałaś mi przekazać w tym ostatnim śnie? Czy to właśnie miałem zrozumieć? Muszę przestawić swoje myślenie na inne tory, bo inaczej zwariuję Martuś. Wspomnienia o tobie i tęsknota za tobą rujnują mi życie. Nie potrafię tego znieść. Najwyższy czas na zmiany kochanie. Bądź przy mnie i strzeż mnie od popełniania błędów. Bądź obok, a wszystko mi się uda. Kocham cię…
W korytarzu intensywnie pachniało kiszoną kapustą, pieczonym mięsem i grzybami. Paweł uśmiechnął się. Jego siostra była niezmordowana. W kuchni tańcowała jak fryga robiąc kilka rzeczy jednocześnie. Nie umiała usiedzieć na miejscu. A może to nie wynikało z jej charakteru, ale z poczucia obowiązku? Harowała tak przecież od lat, na dwa etaty. Jeden w pracy, drugi rozdzielała na dwa domy. Czułaby się podle gdyby zaniedbała Pawła albo ojca.
Czerwona od ciepła bijącego z gotujących się potraw otworzyła mu drzwi na całą szerokość.
- Wchodźcie. Bardzo zmarzliście?
- Jest lekki mrozik, ale przyjemny. Momo wybiegany, a ja gotowy do pomocy. Powiedz tylko, co mam robić i już się zabieram. – Rozebrał się szybko i przeniósł na „domowy” wózek.
- Będziesz kroił kapustę. Trzeba do bigosu dodać trochę słodkiej. Tylko postaraj się, żeby było cienko.
Pracowali zgodnie do wieczora. Basia zrobiła zalewę do śledzi i pociąwszy je na kawałki układała równo w słoju zalewając je nią. Resztę zrobiła w śmietanie. Mięso pokrojone przez Pawła w drobną kostkę wylądowało w bigosie, a wielki kawał schabu i karczku w ziołach dochodził w piecu.
- Resztę dokończymy jutro. Dzisiaj padam już z nóg.
- Podziwiam cię. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Wyśpij się do porządku. Jutro nie musisz przecież przyjeżdżać tak wcześnie. Poza tym będzie już lżej jak przyjdzie Wiki.
Siedział w kuchni mieszając od czasu do czasu gotujący się kompot z suszonych śliwek, gdy przez okno dojrzał zatrzymującą się przed domem taksówkę. Wyskoczyła z niej zgrabnie Basia otwierając drzwi siedzącemu z przodu ojcu. Pozbierała z tylnego siedzenia mnóstwo toreb, zapłaciła kierowcy życząc mu wesołych świąt i wraz z ojcem powędrowała do sieni. Paweł przemieścił się szybko i już otwierał im drzwi.
- Witajcie kochani. Cieszę się, że jesteście.
Basia pociągnęła nosem.
- Gotujesz kompot? Ładnie pachnie.
- Pamiętałem, żeby dodać do niego goździki, laskę cynamonu i anyż. Teściowa tak go przyrządza i Marta też tak robiła. Ale rozbierajcie się. O piętnastej ma przyjść Wiki z Olkiem. Bardzo fajni ludzie i będziesz miał okazję ich poznać tato. To rodzeństwo.
Basia opróżniała torby. Z jednej z nich wyciągnęła śnieżno biały obrus.
- Razem z tatą rozciągniecie stół i położycie na nim obrus. Zaraz powyciągam talerze i sztućce. Je można też poukładać, przynajmniej później będzie mniej roboty. Tu trochę sianka pod spód i opłatki.
Powoli salon zaczynał wyglądać bardzo świątecznie. Wreszcie pojawili się Brollowie. Basia przedstawiła im ojca i zabrała Wiki do kuchni. Aleksander od razu wziął się za osadzenie choinki i wraz z Pawłem przystroił ją. Ustawili ją w kącie pokoju na niewielkim stoliczku a pod nią wszystkie torby z prezentami. Obok choinki stanęła wielka micha pachnących, przystrojonych kolorowym lukrem pierników.
Na końcu przyjechali Leśniakowie. Paweł odebrał od teściowej blachy z ciastem i przy okazji przedstawił obojgu rodzeństwo.
- Masz drugiego psa? – zdziwiony Józef popatrzył na kręcącego się pod nogami labradora.
- Nie – roześmiał się Paweł. – To suczka Wiktorii. Wabi się Mona. Świetnie rozumieją się z Momo. Są niemal nierozłączni. Lubią się.
Zanim zaczęto podawać kolację goście poznawali się ze sobą, a raczej przeprowadzali mały wywiad z Wiktorią i jej bratem. Zwłaszcza Leśniakowie patrzyli na dziewczynę nieco podejrzliwie, ale kiedy okazała się taka otwarta i szczera zostały przełamane wszystkie lody. O siedemnastej zaczęto świętować. Bardzo trudne to były chwile dla Pawła. Przy łamaniu się opłatkiem z teściami puściły mu nerwy i rozpłakał się jak dziecko. Teściowa pochyliła się nad nim i wyszeptała.
- Synku, już dość tej rozpaczy. Ty musisz dalej żyć. Nie możesz się tak rozklejać na każde wspomnienie Marty. Ona na pewno by tego nie chciała.
Wiki patrzyła na tę scenę zupełnie osłupiała. Nie sądziła, że Paweł nadal nosi w sercu żałobę po tragicznie zmarłej żonie. Sądziła, że zdążył pogodzić się z tym. Jednak jego łzy wzruszyły ją i jej samej zaszkliły się oczy. Było jej go strasznie żal. – Jakie to smutne – pomyślała – stracić na początku drogi kogoś, kogo kocha się aż tak bardzo. Kochana osoba odchodzi, a ci co zostają nie potrafią pogodzić się z jej odejściem i cierpią.
Paweł wytarł twarz.
- Przepraszam was wszystkich, ale to nadal dla mnie bardzo trudne. Już dobrze. Już dobrze… Już się uspokajam…
Kolacja przebiegła w miłej atmosferze, chociaż temat Marty starano się omijać nie chcąc doprowadzić Pawła ponownie do płaczu. Kiedy na stół wjechało słynne ciasto Leśniakowej i pachnąca kawa, zaczęto rozdawać prezenty. Paweł podjechał do stolika, na którym stała choinka i sięgając po torby odczytywał imiona.
- Mamo, tato, to dla was ode mnie. Tato Karolu, i to też ode mnie. Basiu to dla ciebie z najlepszymi życzeniami i podziękowaniami za twoje poświęcenie dla nas i trud. Wiki, tu skromne prezenty ode mnie dla ciebie i dla Aleksandra – wręczył im torby. Tu jeszcze dla mojej kochanej teściowej i Basi – zerknął do środka. – Chyba dostałyście coś podobnego. I jeszcze prezent dla mojego taty od Basi pewnie. I jeszcze jeden dla ciebie tato, to od państwa Leśniaków. Musiałeś być wyjątkowo grzeczny w tym roku. Kolejne prezenty. Ten dla Olka i dla Wiki od mojej siostry. I to by było na tyle, bo cała reszta jest dla mnie. Mikołaj był bardzo hojny w tym roku. A teraz możecie rozpakowywać i chwalić się.
Basia aż westchnęła na widok tej pięknej garsonki. Od Wiki dostała śliczną apaszkę pasującą do niej jak ulał. Teściowa rozpływała się z zachwytu nad bluzką od Pawła i stosowną apaszką od Wiki. Dziewczyna nie znała ich upodobań, a apaszki były takim bezpiecznym prezentem. Panowie byli zadowoleni ze swetrów od Pawła i skórzanych pasków do spodni sprezentowanych przez rodzeństwo Brollów.
- A my dla was nic nie mamy – ubolewał Leśniak. – Nie mieliśmy pojęcia, że oprócz nas będzie tu ktoś jeszcze. Mogłeś nas uprzedzić Paweł. Jak to teraz wygląda?
- Proszę się nie przejmować panie Józefie, - odezwała się Wiki – my jesteśmy bardzo szczęśliwi, że mieliśmy okazję poznać państwa, bo o państwa wielkich sercach i niespotykanej dobroci wiedzieliśmy już od jakiegoś czasu. Rzadko się spotyka takich ludzi.
Paweł również oglądał swoje prezenty. Wygodny, ciepły dres, zimowe buty z kożuchem w środku, nowa czapka i szalik, a od Wiki skórzane rękawice specjalnie wzmocnione, idealne do wózka.
Aleksander podszedł do Basi dziękując jej za prezent dla niego.
- To śliczny komplet Basiu i na pewno się przyda w mroźne noce na trasie.
- A ja dziękuję za ten piękny wisior. Dawno nie dostałam nic równie ładnego.
Dołączyła do nich Wiki ściskając Baśkę.
- Ten sweterek to istne cudo i kolor taki jak lubię. Trafiłaś bez pudła Basiu. Dziękuję.
- Niech się dobrze nosi. Ja też dziękuję za apaszkę. Idealnie pasuje do garsonki. Skąd wiedziałaś?
- To ja byłam z Pawłem po te prezenty dla was…
- A rozumiem… Chyba miałaś trochę łatwiej niż my?
- Chyba tak – roześmiała się Wiki.
O ósmej wieczorem Aleksander zaproponował, że wyprowadzi psy. Basia zadeklarowała mu swoje towarzystwo. Ona wzięła na smycz Momo, on Monę. Na ulicy nie było żywej duszy. Świętowano. Uroku dodawał wciąż sypiący, drobny śnieg. Poszli spacerkiem do parku. W poświacie palących się latarni to miejsce wyglądało teraz jak nie z tego świata.
- Pięknie tu – wyszeptała Basia. – Aż boję się mówić głośno, żeby nie zmącić tej śnieżnej ciszy – uwolniła ze smyczy psa. – Niech pobiegają trochę. – Psy natychmiast rzuciły się w śnieżny puch. Miały niezłą zabawę.
- Jesteś wspaniałą kobietą Basiu. Podziwiam cię, jak opiekujesz się Pawłem, jak dbasz o jego dom, podziwiam twój szacunek do ludzi starszych. Tak postępuje tylko ktoś, kto ma wielkie i dobre serce.
- Przesadzasz Aleksandrze. Ja jestem całkiem zwyczajna i postępuję jak każdy normalny człowiek będący w mojej sytuacji.
- Znam takie sytuacje i wierz mi, że są dalekie od tego, co widzę tutaj. Bardzo mi się podobasz i imponujesz pod każdym względem. Czy będę nazbyt śmiały, gdy powiem, że bardzo chciałbym się z tobą spotykać, chciałbym poznać cię lepiej, zabierać na randki? No chyba, że masz kogoś, wtedy zrozumiem…
- Aleksander, ja nikogo nie mam i nigdy nikogo nie miałam. Nie miałam czasu na chłopaków i randki. Tak ułożyło mi się życie.
- Więc może najwyższy czas coś zmienić? Zrobić coś wreszcie dla siebie. Doskonale rozumiem pobudki twojego poświęcenia dla rodziny, ale gdzieś w tym wszystkim zatraciłaś własne potrzeby. Byłbym szczęśliwy, gdybyś się zgodziła ze mną spotykać.
- Możemy spróbować, ale ja nie mam żadnych randkowych doświadczeń i w tym względzie zdaję się wyłącznie na ciebie.
Na twarz Aleksandra wypłynął szczęśliwy uśmiech. Bał się tej rozmowy, a jednocześnie zachęcony przez Pawła postanowił spróbować. Udało się. Od początku uważał, że Basia jest niezwykłą kobietą i tak bardzo różną od jego byłej żony. Być może to ona jest tą, której zawsze szukał? Kto wie?
ROZDZIAŁ 8
Goście rozchodzili się późno. Umawiano się na drugi dzień świąt. Leśniakowie zaprosili do siebie Steca-seniora, a Basia miała przyjść do Pawła podobnie jak Wiki i Aleksander. Zostało mnóstwo jedzenia, więc Basia zarządziła świąteczny obiad. W pierwszy dzień wszyscy mieli odpoczywać po wigilii. W końcu Paweł został sam. Czuł się zmęczony. Lubił towarzystwo, ale taka ilość osób w pewnym momencie zaczęła go przytłaczać.
Pochował do szafek umyte przez dziewczyny talerze i sztućce. Ciasto owinął folią, żeby się nie zeschło. Żeby się odprężyć wszedł pod ciepły natrysk. Mimo zmęczenia czuł też satysfakcję. Najwyraźniej między jego siostrą i Olkiem coś zaiskrzyło. Od razu to zauważył. Basia nie potrafiła ukrywać uczuć i wszystko miała wypisane na twarzy. Olek też wyglądał na podekscytowanego. Najwidoczniej pogadali ze sobą i doszli do porozumienia. Jego teściowie zachowali się wobec Wiktorii niezwykle uprzejmie i przyzwoicie. Chyba polubili tę otwartą i wesołą dziewczynę. Szkoda, że tak się rozkleił przy wszystkich, ale ilekroć pomyślał o Marcie ściskało go gardło i pokazywały się w oczach łzy. Może kiedyś stanie się bardziej odporny na te bolesne wspomnienia? Może jak nie będzie na tym tyle się skupiał i zajmie się pracą, inaczej będzie odbierał i inaczej reagował na myśli o niej.
Wytarł mocno ciało, aż pokazały się na nim czerwone plamy. Z bólem serca popatrzył na swoje nogi. Wyglądały jakby były całkowicie pozbawione mięśni, strasznie blade i strasznie chude. – Ponoć nieużywane narządy zanikają – pomyślał z ironią. – Może powinienem poddać się jakiejś rehabilitacji, żeby je wzmocnić? Ale czy to w ogóle będzie skuteczne? Zamiast normalnych nóg mam dwa niewładne patyki – westchnął ciężko i przesiadł się na wózek. Pies już czekał na niego jakby czuł, że on pójdzie się położyć. Tak też było. Momo usadowił się w swoim legowisku, a Paweł wsunął się do łóżka. Zasnął przyłożywszy głowę do poduszki.
Znowu śnił. Klęczał w gęstej trawie i rozglądał się nerwowo.
– Marta, gdzie ty jesteś? – wyszeptał.
– Jestem – usłyszał, choć bardziej przypominało to szum trawy lub wiatru. – Zawsze jestem. Jestem w tobie i obok ciebie, choć ty tego nie zauważasz.
- Jak to nie zauważam? Nie ma dnia, bym o tobie nie myślał.
- Nadal nic nie rozumiesz…
- Wydawało mi się, że wiem co chcesz mi przekazać.
- Zapamiętaj. Ja to Wiki, Wiki to ja.
- To niemożliwe… Ciebie kocham, Wiki to tylko koleżanka.
- Musisz to zmienić…
- Nie można kogoś pokochać na siłę.
- Obserwuj ją, a wtedy dostrzeżesz jak bardzo jesteśmy do siebie podobne. Ta kobieta już cię kocha, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. Przyjdzie czas, że zrozumie tak jak ty. Musisz żyć Paweł. Żyć dla siebie. Mieć rodzinę i mieć dzieci. To nie jest twój czas, żeby do nas dołączyć. My zawsze będziemy cię kochać, ale ty musisz otworzyć serce na nową miłość.
- Dlaczego mi to robisz Martuś? - zapytał drżącym głosem.
- Dlaczego pragnę, żebyś był szczęśliwy? Sam musisz odpowiedzieć sobie na to pytanie – odwróciła się chcąc odejść.
- Nie odchodź, błagam…
Odwróciła się jeszcze i spojrzała mu w oczy.
- Pamiętaj. Twój los, twoja przyszłość leży w twoich rękach. Ja zawsze będę przy tobie i zawsze będę cię kochać. Wypełnij swoje przeznaczenie…
Jej sylwetka zaczęła się rozmywać w promieniach słońca. Przytknął do czoła dłoń z nadzieją, że zobaczy ją jeszcze, ale ujrzał tylko błękitne niebo nad łąką i białego gołębia, który zerwał się do lotu.
Obudził się zlany potem. Ten sen… Ten sen był taki wyrazisty, taki konkretny. Wcześniej, gdy śnił o niej, nigdy nie przekazała mu aż tyle. - Czy ona mówiła poważnie, że ja i Wiki…? – pokręcił głową z niedowierzaniem. – To niemożliwe, żeby ta piękna dziewczyna pokochała kogoś takiego jak ja. Kalekę, który nie jest w stanie nic jej zaofiarować. Jaki pożytek może mieć ze mnie? Ja - to jeden wielki kłopot. Marta musiała się pomylić. Wcale nie są do siebie podobne.
Ten sen nie dawał mu spokoju. Żeby dojść do równowagi włóczył się z psem kilka godzin po parku. Wreszcie przemarznięty i głodny wrócił do domu. Podgrzał sobie grzybową zupę i zjadł bez apetytu. Nie miał ochoty na nic więcej.
W drugi dzień świąt przyjechała Basia. Była w znakomitym nastroju. Szykowała obiad nucąc sobie coś pod nosem. Nigdy nie widział jej takiej. Domyślił się, że to dobre samopoczucie zawdzięcza Aleksandrowi. Uśmiechnął się pod nosem. Pragnął, żeby z tego coś wyszło. Był ciekawy, czy się dogadają. W końcu Aleksander to facet po przejściach i na pewno będzie ostrożny. Baśka bez wątpienia miała dzisiaj głowę w chmurach.
Pojawili się Brollowie i od razu zrobiło się weselej. Aleksander sypał dowcipami, a Wiki mu wtórowała. Ta wesołość udzieliła się i Pawłowi. Odszedł w niebyt ten sen, bo głowę miał zaprzątniętą czym innym. Mimo to przyłapał się na tym, że częściej zerka na Wiki i porównuje ją z Martą. W końcu zganił sam siebie. – Nie powinienem tak robić. One nie są podobne. – A jednak gdzieś z tyłu głowy dopuszczał myśl, że jest kilka rzeczy, które robią w podobny sposób. Odgarnianie grzywki z czoła - identyczne. Ten uśmiech najpierw nieśmiały, a po chwili szczery i szeroki - identyczny. Błękit oczu - identyczny. – Chyba popadam w jakąś paranoję. – Jednak im dłużej się przyglądał, tym częściej zauważał znajome gesty, te same słowa, podobną spontaniczność i zadziwiającą przenikliwość. Ubiegała jego myśli, wyprzedzała je o krok. Zanim zdążył je wyartykułować, ona już o nich mówiła – zupełnie jak Marta. – Trochę go to przeraziło.
- Paweł? – ocknął się na dźwięk swojego imienia. – Jakiś dziwny dzisiaj jesteś. Jakby nieobecny – Wiki podeszła do niego i przykucnęła przy wózku. – Może pójdziemy, bo wyglądasz na zmęczonego?
- Nie! Absolutnie nie! Nie jestem zmęczony, tylko zastanawiałem się nad czymś. Już jestem ciałem i duchem z wami. Chcesz pogadać o naszej firmie?
- Pewnie! Postanowiłeś już coś?
- Postanowiłem. Zaczynamy załatwiać po nowym roku. Wprawdzie nie szukałem jeszcze żadnego lokalu, ale trzeba będzie to zrobić w najbliższych dniach.
- A ja pogrzebałam trochę i wynotowałam trzy adresy. Brałam pod uwagę lokalizację. Nie chciałabym, żebyśmy musieli dojeżdżać głównie ze względu na ciebie. To musi być gdzieś blisko, żebyś nie miał problemu z dotarciem. Nawet dzwoniłam tam i umówiłam się z właścicielami po świętach w środę. Jeśli nie będziesz mógł, to pójdę sama i zobaczę jak to wygląda. Może będę miała szczęście.
Paweł patrzył na nią z podziwem.
- Czy mówił ci już ktoś, że jesteś niezwykle operatywna? – Wiki roześmiała się głośno.
- Jeszcze nie. Ty jesteś pierwszy.
- Ja chętnie się z tobą wybiorę. Trzeba ocenić koszty ewentualnego remontu i koszty zakupu niezbędnego sprzętu. On chyba będzie najdroższy – zmartwił się.
- Może nie będzie tak źle. Mam w domu dużą drukarkę laserową. Ma funkcję skanera i ksero. Zawsze można będzie ją wykorzystać, bo wyobrażam sobie, że jak już się zarejestrujemy to, trzeba będzie wydrukować trochę ulotek i rozwiesić na mieście. Tym zajmę się ja z Aleksandrem. Obiecał nam pomóc. Przy remoncie również.
- Podziwiam cię. Myślisz o wszystkim.
- Do usług panie Stec – zamrugała rzęsami zalotnie. – A gdzie to nasze gołąbki? Siedzą w kuchni i szeptają. Chodźcie tu do nas. Sami mamy pić tę kawę i jeść to pyszne ciasto?
Zarumieniona Basia przycupnęła na kanapie a obok niej Olek.
- Macie jakieś plany sylwestrowe? – rzucił znienacka.
- Ja na pewno nie mam. Nie jestem gotowy na przednią zabawę. Tak więc ja pass – Paweł uśmiechnął się smutno.
- A ja chciałem was porwać. U mnie w pracy organizują. Poszłabyś Basiu?
- W sumie…, czemu nie. Nigdy nie byłam na takiej zabawie. Czas się przekonać jak to jest.
Aleksander był wniebowzięty słysząc te słowa.
- Będzie naprawdę fajnie. Ja już bywałem na takich zabawach i zawsze było wesoło. Dobry catering i dobra muzyka. Przetańczymy do białego rana.
W środę rano Wiki przyszła i przyprowadziła Monę. Zostawili psy i pojechali na rekonesans.
- Poumawiałam się z właścicielami co godzinę. Chyba zdążymy się przemieścić? Lokale nie są oddalone zbytnio od siebie. Zaczniemy od tego najdalej położonego.
Lokal na pewno był kiedyś sklepem. Świadczyła o tym wielka witryna i resztki odrapanego napisu, z którego niczego się nie dowiedzieli. Właściciel czekał już na nich i wpuścił do środka.
- Lokal jest całkiem spory. Ma duże zaplecze i co najważniejsze niewielką kuchenkę i toaletę. Jednak jest dość zniszczony. Trzeba by było wykonać solidny remont - wyjaśniał.
- Tak…, - Paweł rozejrzał się - ponieślibyśmy spore koszty. Czy gdybyśmy się zdecydowali, na jak długo jest pan gotów wynająć nam te pomieszczenia i jaki ewentualnie byłby czynsz. Nie ukrywam, że to dla nas dość istotne, podobnie jak to, że w umowie musi być zawarta klauzula, że bez względu na okoliczności nie może nam pan wymówić przed upływem terminu.
- No cóż… Remont na pewno będzie kosztowny. Powiedzmy, że czterysta złotych miesięcznie, ale media we własnym zakresie. Mógłbym wynająć na pięć, sześć lat.
- W porządku. Mamy jeszcze do obejrzenia dwa lokale. Jeśli będą gorsze od tego zadzwonimy i umówimy się na podpisanie umowy, zgoda? – Paweł wyciągnął dłoń.
- Zgoda.
Wiki popchnęła wózek w stronę wyjścia.
- Szkoda, że ten lokal jest taki zdemolowany – westchnęła. – Byłby idealny, bo w zasadzie posiada wszystko, czego potrzebujemy.
- To prawda, ale nie możemy iść na żywioł. Trzeba to porządnie przekalkulować.
Drugi lokal nie zachwycił ich. Był mały, ciemny, bez zaplecza. Posiadał jedynie niedużą toaletę.
- Za mało miejsca – mruknął Paweł. – To nie jest to, czego szukamy.
Za to trzeci lokal, który położony był najbliżej mieszkania Pawła zrobił na nich przyjemne wrażenie.
- Daleko szukamy, a mamy takie coś pod samym nosem – Wiki rozglądała się ciekawie. – Jest wybiałkowany. Możemy dać kolor jaki tylko chcemy. Jest tu jakieś zaplecze socjalne? – zapytała właściciela.
- Tak, tam w głębi. Jest ubikacja i aneks kuchenny, a do tego niewielka pakamera, ale myślę, że wystarczająca do działalności, którą chcecie otworzyć.
Paweł spojrzał na podłogę. Wszędzie były płytki. Pomyślał, że los się do nich uśmiechnął, bo wystarczyło faktycznie tylko pomalować ściany, wnieść niezbędne meble i można było zacząć pracować.
- Proszę nam powiedzieć na jakich warunkach chce pan to wynająć. Chodzi mi o miesięczny czynsz.
- Nie zedrę z was. Pięćset złotych miesięcznie i media we własnym zakresie. Mnie najbardziej chodzi o to, żeby ta umowa opiewała na kilka lat, a najlepiej na dziesięć. Trochę odnowiłem lokal i nie chcę, żeby nadal stał i robił za pustostan.
Paweł uśmiechnął się szeroko.
- Te warunki bardzo nam odpowiadają i jeśli pan się zgodzi, wrócimy tu jutro i podpiszemy umowę na dziesięć lat. Myślę, że nie zaczniemy wcześniej jak po nowym roku, ale umowę możemy spisać z datą drugiego stycznia.
- W takim razie zapraszam jutro o tej samej porze. Zredagują państwo umowę, tak?
- Oczywiście. Zawsze można wnieść jakieś poprawki, jeśli coś nie będzie panu odpowiadać. W takim razie do jutra – Paweł uścisnął mężczyźnie dłoń. To samo zrobiła Wiki.
Ten lokal poprawił im nastrój. Wracali do domu podekscytowani. Oboje nie sądzili, że uda się najważniejszą dla nich rzecz załatwić w tak krótkim czasie. Wiki oddzwoniła do pierwszego mężczyzny informując go, że rezygnują z jego lokalu.
Paweł otworzył drzwi i wjechał do przedpokoju witany przez oba psy.
- To ty się rozbierz i może nastaw expres, a ja skoczę z nimi na spacer. Będzie szybciej. Chodźcie pieski. Idziemy pobiegać – sprawnie założyła im obu obroże i zapiąwszy smycze wyprowadziła je z mieszkania. Już nie obawiała się, że Momo może zrobić jej psikusa i po prostu zwiać. Słuchał się jej i reagował na komendy. Poza tym była Mona, a bez niej on się nigdzie nie ruszał. Wiki weszła do parku i uwolniła psy ze smyczy.
- Pobiegajcie trochę. Proszę, macie piłeczki – rzuciła im dwie piłki tenisowe jedną po drugiej. Ucieszone puściły się za nimi w pogoń.
Następnego dnia poszli z gotową umową. Właściciel bardzo dokładnie ją przeczytał, również klauzulę o nie wypowiadaniu umowy przed gwarantowanym terminem. Uśmiechnął się.
- Widzę, że zabezpieczacie się, ale to dobrze. Sam nie zredagowałbym tego lepiej. Podpisujemy. – Cała trójka złożyła swoje podpisy na oryginałach i kopiach umowy. Paweł postanowił od razu zapłacić właścicielowi za styczeń.
- Dzięki temu będę mógł spać spokojnie.
- Skoro pan tak chce… Ja mam tu jeszcze książeczki opłat za media. Oddaję je panu, bo od stycznia to pan będzie za to płacił i to chyba wszystko. Za chwilę zamknę drzwi i oddam panu dwa komplety kluczy. Od teraz to jest wasze przynajmniej na dziesięć lat. Powodzenia.
Jeszcze tego samego dnia pokazali lokal Basi i Aleksandrowi.
- Przecież to można machnąć w ciągu jednego dnia. Po nowym roku pomaluję wam to. Wy kupcie tylko farby. Mam jakieś wałki w domu. Zobaczycie, że pójdzie raz dwa, a wy myślcie nad sprzętami. Może jakieś dwa biurka? Powinny być duże, bo pewnie zaczną wam znosić do naprawy jakieś laptopy.
- Ja myślałem, żeby kupić jeden wielki stół. Widziałem takie. Mają ładne krzywizny i dobrze wyglądają. Do tego ze dwie szafki na podręczne przybory, na pewno jakiś stolik pod twoją drukarkę Wiki i jakiś regał na dokumenty. To chyba wszystko. Mam nadzieję, że niczego nie pominąłem?
- Chyba nie… I tak braki wyjdą w praniu.
Jeszcze przed sylwestrem Wiktoria zostawiwszy Monę u Pawła wybrała się na zakupy do sklepu z farbami. Na szczęście Aleksander zostawił jej samochód. Paweł całkowicie zdał się na jej gust. Powiedział tylko, że najlepiej by było, gdyby kolory nie były zbyt krzykliwe, a raczej łagodne i ciepłe. Wybrała trzy. Aneks kuchenny, ubikację i dwie ściany w pokoju biurowym postanowiła pomalować na blady oranż. Dwie pozostałe miały być pomalowane w kolorze czekoladowym. Pakamerze chciała nadać kolor ciepłego, jasnego beżu, a wszystkie sufity standardowo na biało.
Zakupione rzeczy zawiozła od razu na miejsce. Pomyślała, że ten lokal naprawdę spełniał ich wymagania. Drzwi i dwa szerokie okna zaopatrzone były w zewnętrzne rolety, a zlewozmywaka w kuchence i muszli klozetowej nie musieli wymieniać, bo wyglądały na nowe. Z własnej inicjatywy zainwestowała w czajnik elektryczny i kilka tanich kubków, a także w szufelkę, szczotkę do zamiatania i mopa. Zostawiwszy to wszystko w pakamerze pojechała do Pawła, żeby zdać mu relację z zakupów.
- Na wszystko wzięłam faktury – mówiła. – Tak będzie nam łatwiej się rozliczyć, choć ja z góry cię uprzedzam, że nie dysponuję jakimś wielkim nadmiarem gotówki, raczej ciągle narzekam na jej brak. Ze spłatą będziesz więc musiał trochę zaczekać. Poza tym trzeba będzie zainwestować w jakiś szyld. Nie musi być wyszukany, ale musi dawać jasny przekaz czym się zajmujemy.
- Nie ma sprawy. Przecież mówiłem ci, że mam trochę pieniędzy z odszkodowania. W ogóle ich nie ruszałem, a teraz przydadzą się jak nic. Dużo załatwiania przed nami i trochę się martwię, że większość z tych spraw obciąży ciebie. Sporo czytałem ostatnio na temat zakładania firmy i wiem, że musimy załatwić regon, pojechać do gazowni i zakładu energetycznego, żeby na nas przepisali liczniki. Trzeba zaliczyć też urząd skarbowy. Trochę tego będzie. Musimy nauczyć się prowadzić książkę przychodów i rozchodów. Nie będę udawał, że się tego nie boję – zakończył z obawą. Wiki była bardziej optymistycznie nastawiona.
- Nie martw się na zapas. Damy sobie radę. W urzędach sama wszystko pozałatwiam, chyba że będzie potrzebna twoja obecność jako wspólnika, wtedy pojedziemy razem. Będzie dobrze.
Paweł uśmiechnął się. Wiki była pełna energii i wielkiego zapału do tego przedsięwzięcia i mocno wierzyła, że wszystko się uda. Jemu też udzielił się ten optymizm.
- Masz tyle w sobie entuzjazmu, że mogłabyś nim obdzielić pół miasta. Naprawdę cię podziwiam.
Sylwester zbliżał się wielkimi krokami. Basia czuła w związku z nim silną presję po pierwsze dlatego, że miała poznać kolegów z pracy Aleksandra, którzy zapewne doskonale pamiętali jego pierwszą żonę i na pewno nie odmówią sobie porównywania ich obu, a po drugie chciała naprawdę dobrze wyglądać i nie odstawać od reszty towarzystwa. Aleksander był w trasie, a ona po pracy szalała po galeriach usiłując wybrać coś stosownego. Wreszcie natknęła się na coś, co ją naprawdę urzekło i w dodatku leżało na niej jak druga skóra. Sukienka składała się z warstw ułożonych bardzo pomysłowo, zebranych w pasie, podkreślających figurę i w dodatku w kolorze, który lubiła najbardziej – makowej czerwieni. Materiał był cieniutki, poprzetykany złotymi nitkami, ale nie przesadnie i doskonale współgrał z jej ciemną karnacją i czarnym kolorem włosów. Dodatków nie kupowała. W domu miała czarne, dość wygodne szpilki i czarną kopertówkę do kompletu.
Kiedy Aleksander wystrojony w elegancki garnitur przyjechał po nią, po prostu oniemiał.
- Ależ jesteś piękna – wyszeptał z podziwem lustrując ją od stóp do głów. – Wyglądasz zjawiskowo.
Basia nie przywykła do komplementów oblała się purpurą, wsunęła rękę pod ramię Aleksandra i bez słowa zeszła do samochodu.
Wiktoria zamknęła za bratem drzwi życząc mu jeszcze udanej zabawy. Nie czuła jakoś żalu, że ten wieczór spędzi sama. Nie pierwszy raz zresztą. Zaparzyła sobie mocnej kawy i włączyła telewizor. Przynajmniej popatrzy jak inni się bawią. Jednak nie potrafiła się skupić na tym, co ogląda, bo jej myśli krążyły wokół Pawła. Wreszcie przed godziną dwudziestą trzecią zerwała się z kanapy, zapakowała butelkę szampana, zapięła psu smycz i wyszła z domu. – Raz kozie śmierć. Najwyżej mnie przepędzi i pewnie będzie miał rację. W końcu gdyby chciał spędzić ten dzień ze mną przecież powiedziałby mi o tym. Poza tym, skoro ja się nudzę w samotności i on też, to chyba lepiej ponudzić się we dwoje.
Dotarła do domu Pawła i niepewnie nacisnęła dzwonek u drzwi. Potem naciskała jeszcze kilkakrotnie, ale nikt jej nie otwierał. Nie słyszała skamlenia psa, ani żadnego ruchu w mieszkaniu. Zaniepokojona wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała numer Pawła. Teraz wyraźnie słyszała sygnał jego komórki dochodzący z mieszkania. – Gdzie on jest i dlaczego nie zabrał ze sobą telefonu? – Wiedziała, że Basia bawi się z Olkiem, a starszy pan Stec ma dyżur w pracy. Zdezorientowana wyszła na zewnątrz nie bardzo wiedząc, co robić. W końcu ruszyła przed siebie.
Comments