top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

SENS ŻYCIA - rozdziały: 9, 10, 11, Epilog (z cyklu: inne moje opowiadania)

ROZDZIAŁ 9


Ocknął się cały odrętwiały z zimna. Czyżby przysnął? W takim miejscu? Spojrzał na zegarek. Podświetlany cyferblat wskazywał godzinę dwudziestą trzecią dziesięć. – Zasiedziałem się Martuś i bardzo zmarzłem. Muszę wracać. Pewnie nie przypuszczałaś, że ten dzień spędzę przy twoim grobie. Nawet chciałem zaproponować Wiki, żebyśmy wspólnie świętowali nowy rok, ale nie miałem odwagi. Bałem się odmowy, bo może ona miała już jakieś inne plany i to niekoniecznie związane ze mną? Miałaś rację. Coraz więcej dostrzegam podobieństw między tobą i nią. Czasem kompletnie mnie rozczula, tak jak ty… Czy wiesz, że używa tego samego, ziołowego szamponu? Poczułem to kiedyś, gdy pochylała się nade mną. Pewnie mógłbym ją pokochać, bo to wspaniała dziewczyna, ale miłość do ciebie jest zbyt silna. To nie takie proste Martuś, nie takie proste… Trudne zadanie postawiłaś przede mną i wreszcie zrozumiałem, że chcesz wyłącznie mojego szczęścia. Może jeszcze kiedyś będę szczęśliwy Martuś, kto wie? – narzucił kaptur na wełnianą czapkę i włożył rękawiczki, które dostał od Wiki. – Pójdziemy piesku. Ty pewnie też zmarzłeś. – Momo zerwał się i otrzepał sierść. Nagle jak szalony zaczął machać ogonem. – Paweł zdziwił się, bo tak reagował tylko na kogoś, kogo znał. – Co jest Momo?

- Paweł? – Zdziwiony odwrócił się. Ten drżący głos należał do Wiki. – Bardzo martwiłam się o ciebie. Nie wziąłeś telefonu… Nie wiedziałam, gdzie cię szukać. W ostatniej chwili przyszło mi na myśl, że jesteś u Marty. Przepraszam, że ci przeszkodziłam, ale tak bardzo nie chciałam być dzisiaj sama – rozpłakała się. Poczuł dziwną tkliwość. Szukała go. Martwiła się o niego. Biedna Wiki.

- Nie płacz Wiki. Zasiedziałem się tutaj, ale właśnie zbierałem się do domu. Chodźmy. Napijemy się gorącej kawy i może zdążymy o dwunastej otworzyć szampana.

Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy. Złapała za rączki wózka i pchnęła go do przodu.

- Tak będzie szybciej, bo jeśli mamy zdążyć do północy, to musimy się pośpieszyć – odpięła Monę ze smyczy. I tak biegła obok Momo i nie oddalała się.

Po dwudziestu minutach dotarli do domu. Pomogła Pawłowi się rozebrać i wstawiła wodę na kawę. Pamiętała, że zostały jeszcze w misce upieczone przez nią pierniki. Postawiła je na stole i wyciągnęła dwa wysokie kieliszki do szampana. Była za pięć dwunasta, gdy stawiała parujące filiżanki na ławie. Podała Pawłowi butelkę z szampanem.

- Otwórz, tylko ostrożnie.

Rozlał szampan do kieliszków i jeden z nich podał Wiktorii. Słyszeli jak zegar umieszczony na jednej z wież kolegiaty wybija ostatnie minuty starego roku. Paweł uśmiechnął się do Wiki. Stuknął jej kieliszek mówiąc

- Wiki, życzę ci, żeby ten nowy rok był lepszy od tego, co mija, by przyniósł ci więcej radości niż smutku, by wszystkie twoje marzenia i plany ziściły się w stu procentach i wreszcie życzę ci, żebyś była po prostu szczęśliwa.

- A ja życzę ci spokoju w duszy i spokoju w sercu. Jesteś naprawdę fajnym i dobrym człowiekiem, który zasługuje na wszystko co najlepsze. Życzę ci, żebyś mógł wreszcie żyć pełną piersią tak jak ludzie w twoim wieku i poczuł się spełniony i w życiu prywatnym i zawodowym. Wszystkiego najlepszego przyjacielu.

Wypili trunek do dna. Wiki włączyła telewizor. Zaczęli oglądać jakiś film, ale ani jedno, ani drugie nie obejrzało go do końca.


Poczuł intensywny zapach ziołowego szamponu i poruszył powiekami. Był przekonany, że znowu zaczyna śnić sen o Marcie. Jednak to nie był sen, bo zapach czuł wyraźnie. Z trudem otworzył powieki. Na jego ramieniu spoczywała głowa Wiki. Delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy i uśmiechnął się. Wyglądała naprawdę słodko. Psy spały koło kanapy przytulone do siebie tak jak oni. Zerknął na zegar wiszący na ścianie. Była za dziesięć ósma. Próbował delikatnie uwolnić ramię podkładając Wiki poduszkę, ale obudziła się. Rozejrzała się nieprzytomnie dokoła natrafiając wzrokiem na uśmiechniętą twarz Pawła.

- Dzień dobry Wiki – wyszczerzył się jeszcze bardziej. – Mamy nowy rok.

- O rany, wszystko mnie boli. Zasnęliśmy? Nawet nie wiem kiedy. Całą noc przygniatałam cię sobą. Przepraszam.

- Nic nie szkodzi. Nawet nie poczułem. Chcesz wziąć prysznic? Orzeźwi cię trochę. Ja pójdę po tobie. Tam na półce są czyste ręczniki. Na pewno znajdziesz.

Zwlekła się z kanapy i ruszyła do łazienki. Po prysznicu faktycznie poczuła się lepiej. Nastawiła expres i ubrała się pośpiesznie krzycząc, że wychodzi z psami. Wolnym krokiem powędrowała do parku. Mocniej nacisnęła czapkę na głowę. Było dość zimno. Postanowiła trochę się rozruszać i pobiegać z psami. Po dwudziestu minutach zrobiło się jej całkiem ciepło. Kiedy wróciła Paweł szykował im śniadanie. Zdjęła z blatu psie miski i podstawiła zwierzakom pod wilgotne nosy.

- Jak tam jest? – zapytał Paweł pokazując głową okno.

- Zimno, ale pogodnie. Dzisiaj też idziesz na cmentarz?

- Chyba sobie odpuszczę. Wczoraj trochę przemarzłem. Zasiedziałem się. Nie chcę się znowu przeziębić. Ciekawe jak Basia i Olek. Mam nadzieję, że fajnie się bawili i wrócą zadowoleni.

- Na pewno. Akurat ta firma staje na wysokości zadania jeśli chodzi o imprezy dla pracowników.

Skończyli jeść. Wiki pozmywała jeszcze i zaczęła się zbierać.

- A ty dokąd? – Paweł obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem. – Myślałem, że zostaniesz na obiedzie.

- I tak za często siedzę ci na karku. Idę odespać tę noc i tobie też radzę. Niewiele mieliśmy tego snu. Jutro pewnie Aleksander będzie chciał zacząć malować. Wziął sobie cały tydzień urlopu. Pomoże też w sprzątaniu. Jak wszystko będzie gotowe, to przyjedziesz i ocenisz. Ja zacznę załatwiać formalności, wiesz… regon, NIP i tak dalej. Lecę. Dziękuję za to, że mnie nie przegnałeś. Do zobaczenia.


Kolejny tydzień był bardzo pracowity zwłaszcza dla Wiki i Aleksandra. Ona latała po urzędach, on malował. Kolory wyszły świetnie i pomieszczenia od razu nabrały charakteru. W czwartek wszystko było wysprzątane łącznie z umytymi oknami drzwiami i roletami. Basia chcąc dotrzymać Aleksandrowi towarzystwa przyjeżdżała popołudniami i też pomagała uprzątać bałagan. Dzięki jej zapobiegliwości kuchenna szafka w aneksie zapełniła się zapasem herbaty, cukru i kawy. W malutkiej lodówce, chłodziło się mleko do niej.

Paweł też nie próżnował. Na Allegro udało mu się tanio nabyć meble biurowe w postaci biurek jakie mu się podobały i regałów, których część miała stanąć w pakamerze. Wydawało się, że nie zaniedbali niczego i pamiętali o wszystkim. Wiki udało się podpisać umowę z operatorem i dzięki temu błyskawicznie dano im numer i podpięto telefon. Generalnie sprawy wychodziły na prostą.

W sobotni poranek Wiktoria zajrzała do Pawła i wyciągnęła go na oględziny.

- Ty jako główny wspólnik musisz zrobić odbiór techniczny. Ciekawe, czy ci się spodoba.

Był zachwycony. Kolory ścian wyszły rewelacyjnie. Wszędzie było czyściutko i pachniało świeżością. Wiki przykucnęła przy wózku i odwróciła do niego uśmiechniętą twarz.

- I jak?

Pochylił się i czule gładząc jej włosy delikatnie cmoknął ją w policzek. Był ciepły i taki miękki.

- Jesteś moją bohaterką i do końca życia będę wdzięczny losowi, że mi cię zesłał. Wyszło niesamowicie. Teraz jeszcze meble i możemy zacząć przyjmować klientów. Oby było ich jak najwięcej.

- Zamówiłam szyld, a oprócz niego dwie tablice informacyjne, które można przykleić na szybie, bo są z plexi. Napiszą na nich czym będziemy się zajmować, bo oprócz serwisu, ja jednak chciałabym zająć się projektowaniem stron i programowaniem dla firm. Wkrótce też będę drukować ulotki i porozwożę je. Mocno w to wierzę Paweł, że to całe przedsięwzięcie wypali i wierzę też, że twoja Marta otoczy i mnie swoją opieką. - Zaskoczony Paweł spojrzał jej w oczy. – Nie obraź się, - kontynuowała - ale Basia wspomniała coś, że miewasz sny o niej. Myślę, że to jakiś znak, że ona chce ci coś przekazać.

- Już mi przekazała. Nie śni mi się ostatnio i to chyba dobrze, bo te sny wykańczały mnie psychiczne. Przez nie strasznie za nią tęskniłem i to ta tęsknota wyganiała mnie co dnia na cmentarz. To było jak obsesja. Myślę, że ona uznała, że powiedziała mi już wszystko, co uważała za ważne i to dlatego nie miewam snów o niej. To chyba też znak, że osiągam powoli jakąś normalność – przetarł nerwowo czoło. – Nie mówmy już o niej, dobrze? Dla mnie to już temat zamknięty, i choć ból po jej stracie pozostanie we mnie na zawsze, to nie powinienem już oglądać się wstecz, ale iść do przodu. Ona tego chciała i miała rację. Chodźmy do parku. Ładna pogoda dzisiaj. Przynajmniej psy się wybiegają. Jak będziemy wracać wstąpimy do tej cukierni na rogu. Mam dzisiaj wielką ochotę na pączki, a tam sprzedają najlepsze. Mam też nadzieję, że zjemy razem obiad.

Na twarz Wiki wypłynął szczęśliwy uśmiech.

- Jak pan sobie życzy panie Stec.


Dzięki operatywności i wielkiemu zaangażowaniu Wiki otworzyli firmę pod koniec stycznia. To ona odwaliła kawał dobrej roboty doprowadzając wszystko do szczęśliwego finału.

Paweł nieustannie ją podziwiał i mówił jej o tym, że gdyby nie ona, w pojedynkę nie zdziałałby nic. To ona obleciała niemal całe miasto roznosząc ulotki reklamujące ich serwis. Aleksander i Basia wzięli trochę i rozdali w swoich zakładach pracy. Kiedy jednego ze styczniowych popołudni Olek stojąc na drabinie przykręcał ostatnią śrubę przy szyldzie, kibicująca mu Wiki i Paweł uznali, że najgorsze mają już za sobą. Urządzili następnego dnia małe przyjęcie połączone z uroczystym otwarciem zapraszając na nie swoje rodziny w tym Leśniaków. Wszyscy gratulowali Pawłowi, chociaż on wciąż powtarzał, że gratulacje należą się wyłącznie Wiktorii, bo on niewiele tu zrobił. Jego teściowie też byli pod wrażeniem. Pochylony w kierunku Pawła Józef szeptał mu do ucha, że Wiki, to wspaniała dziewczyna.

- Bardzo ją oboje polubiliśmy. Jest taka wesoła, spontaniczna i szczera. Czasami mam wrażenie jakbym widział przed sobą Martę, ale to przecież niemożliwe. Mimo wszystko ona bardzo mi ją przypomina.

Pawłowi ścierpła na karku skóra. Przecież nie mógł mu powtórzyć słów jego córki, które usłyszał kiedyś w jednym ze snów, że „Ja to Wiki, a Wiki to ja”, bo pewnie uznałby go za wariata.

- Masz rację. Trochę są podobne. Wiki to wspaniała kobieta i ma równie wspaniały charakter. Martusia też taka była. Gdyby żyła, jestem przekonany, że dożylibyśmy w szczęściu do późnej starości.

- Myślę Paweł, że powinieneś jednak założyć rodzinę. Jesteś młody, praktycznie życie stoi przed tobą otworem. I ja i mama uważamy, że nie powinieneś być sam.

Leśniak kompletnie go zaskoczył.

- I nie mielibyście o to do mnie żalu? Nie uważalibyście, że zdradzam pamięć Marty?

- Żartujesz? Już dość przeszedłeś cierpienia synku i na duszy i na ciele. Też ci się coś od życia należy. Myślisz, że bylibyśmy tak egoistyczni i zabraniali ci się związać z inną kobietą? Przecież nas znasz i na pewno wiesz, że bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś kogoś miał, a twoje dzieci traktowalibyśmy jak własne wnuki.

W oczach Pawła zalśniły łzy. Obawiał się takiej rozmowy, chociaż w jego mniemaniu byłaby całkiem hipotetyczna. Jego teściowie kolejny raz potwierdzili, że są niesamowicie wspaniałomyślnymi ludźmi.

- Jestem wam bardzo wdzięczny za te słowa, bo są dla mnie ogromnie ważne. I dziękuję za to, że wciąż traktujecie mnie jak syna. – Józef poklepał go po ramieniu.

- Bądź pewien, że to nigdy się nie zmieni.


Wreszcie ruszyli pełną parą. Na początku to były drobne naprawy, które nie przynosiły imponujących zysków, ale też na takie się nie nastawiali. Oboje pragnęli tylko, żeby zarobić jakieś uczciwe pieniądze, za które mogliby przeżyć miesiąc.

Wiki objechała zakłady pracy nie tylko w Łasku, ale i w Zduńskiej Woli i Sieradzu. Dotarła do ich dyrektorów przedstawiając im szeroki wachlarz usług, które firma mogła zaproponować. Uważała, że ulotki są dobrym posunięciem reklamowym, ale osobista rozmowa potrafi nieraz zdziałać cuda. Powoli, ale jednak zaczęły napływać zlecenia nie tylko w sprawie zaprojektowania stron internetowych, ale też takie dotyczące napisania przystępnych w obsłudze programów ułatwiających życie księgowym, kadrowym i ludziom z działów socjalnych. Wiki była zachwycona i z zapałem zabrała się do pracy. Paweł zajmował się stroną techniczną. Wymieniał podzespoły, przyspieszał działanie komputerów, montował karty pamięci i mnóstwo innych rzeczy. Często przywożono mu stare typy komputerów a nie nowoczesne laptopy. Lubił taką grzebaninę i miał satysfakcję, gdy udało mu się zreanimować takie starocie. Ludzie byli mu wdzięczni, bo nie każdego było stać na dobrej klasy komputer.

Powolutku pięli się w górę. Oprócz nich istniały jeszcze dwa takie serwisy na terenie miasta, na szczęście nie funkcjonowały zbyt blisko siebie. Nie mieli więc konkurencji pod nosem i mogli rozwijać skrzydła. Zyskami dzielili się sprawiedliwie na pół. Początkowo musieli trochę dokładać do interesu, bo brakowało na czynsz lub media. Jednak po dwóch miesiącach działalności nie było już takiej potrzeby.

Psy zawsze były z nimi. Zainwestowali w ogromny kojec z gąbki, żeby mógł pomieścić obydwa. W południe Wiki robiła sobie przerwę i zabierała je, żeby się mogły wybiegać. Jej relacje z Pawłem nieco się zacieśniły. Często gotowali coś razem i jadali wspólne posiłki. Potem Wiki zabierała Monę i wracała z nią do domu.

Paweł przyzwyczaił się i coraz bardziej doceniał Wiktorię. Przyłapał się nawet na tym, że przed snem rzadziej myśli o Marcie, a częściej o Wiki. – Czy to normalne? – czasem pytał sam siebie. – Tego właśnie pragnęła dla mnie Marta, żebym wreszcie zaczął żyć – przypominał sobie. Już nie jeździł tak często na cmentarz. Po prostu w tygodniu nie miał na to czasu. Jednak sobotnie poranki zaczynał właśnie od wizyty na grobie Marty. Nie tak rzadko towarzyszyła mu Wiktoria i przy okazji paliła znicze na grobie swoich tragicznie zmarłych rodziców.


Zażyłość Aleksandra i Basi miała się świetnie. On już świata nie widział poza swoją małą kobietką. Ewidentnie się w niej zakochał. Ona również nieśmiało odwzajemniała to uczucie. Pierwsze pocałunki były dla niej nieco krępujące, ale szybko do nich przywykła, bo sprawiały jej przyjemność. Zaczęli snuć wspólne plany.

- Nie jesteśmy już nastolatkami Basiu – mówił Aleksander. – Jeśli jesteśmy pewni swoich uczuć względem siebie, powinniśmy pójść o krok dalej. Myślę, że randki są fajne, ale szkoda tracić na nie czas. Powinniśmy się pobrać i zacząć wspólne życie.

Te słowa trochę przestraszyły Baśkę, ale pomyślała, że to właśnie on jest tym jedynym i właściwym facetem dla niej i na pewno będzie z nim szczęśliwa. Opowiedziała o tych planach ojcu. Chciała znać jego zdanie. On jednak uśmiechnął się szeroko i mocno uściskał córkę.

- Już przestałem wierzyć, że to moje pobożne życzenie kiedyś się spełni. Tak się cieszę Basiu. Aleksander to taki porządny i solidny człowiek. Ma dobry charakter i na pewno cię uszczęśliwi.

Uspokojona słowami ojca opowiedziała przebieg tej rozmowy Olkowi. Nie posiadał się ze szczęścia. Spontanicznie uklęknął na środku chodnika i wyjąwszy z kieszenie czerwone, aksamitne puzderko poprosił ją o rękę. Oszołomiona powiedziała „tak”.

Nie omieszkali podzielić się tą radosną nowiną z rodzeństwem. Szczęśliwy Paweł gratulował im z całego serca, podobnie Wiki.

Zaczęli planować ślub. Oboje doszli do wniosku, że pobiorą się latem, w czerwcu i że to będzie skromne przyjęcie dla małej liczby osób. Basia pięknie wykaligrafowała zaproszenia między innymi dla Leśniaków. Oboje byli bardzo zaskoczeni, ale i szczęśliwi. Basię kochali jak córkę, a Aleksander też pozyskał ich sympatię.

Młodzi ustalili, że po ślubie zamieszkają z ojcem Basi. Aleksander rozmawiał też z siostrą.

- Od czerwca będziesz znowu tutaj sama, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.

- Przecież wiem. Jestem naprawdę szczęśliwa, że się pobieracie. Nie mogłeś wybrać lepszej kobiety. A ja poradzę sobie. Mam już przecież pracę i nie najgorzej mi się powodzi. Będzie dobrze. Dajcie znać, gdy będziecie potrzebowali pomocy przy organizacji wesela.

- Myślę, że nie będzie potrzebna. Przecież ludzi przyjdzie niewielu. Ty, Paweł, pan Stec, Leśniakowie, mój najlepszy kolega z pracy z żoną i jakaś Basi koleżanka z mężem. Poza tym bardzo chcielibyśmy, żebyście ty i Paweł zostali naszymi świadkami. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli.

- Oczywiście. Ja bardzo chętnie, a i Paweł na pewno będzie szczęśliwy.


Ślub oczywiście miał być cywilny. Aleksander był rozwodnikiem i nie mógł wziąć ponownie ślubu w kościele. Najbardziej ucieszył się z tego Paweł. To byłaby dla niego katusza, gdyby musiał siedzieć przez godzinę w kościele i wysłuchiwać tego kościelnego patosu, którego pewnie sam ksiądz nie rozumiał. Poza tym z całą pewnością młodzi zaoszczędzą sporo pieniędzy biorąc tylko ślub cywilny.

Dwudziestego trzeciego czerwca wszyscy zaproszeni na ślub i wesele goście zgromadzili się przed salą ślubów Urzędu Stanu Cywilnego. Czekano na młodych. Pojawili się wkrótce. Aleksander promieniał. Ubrany w tradycyjny czarny garnitur, śnieżno białą koszulę i elegancką, aksamitną muszkę prezentował się rewelacyjnie. Obok uczepiona jego ramienia szła Basia w ślicznej, białej, połyskliwej sukience do połowy łydki. We włosy miała wpiętą białą różę. Wyglądała skromnie, ale bardzo pięknie. Już wcześniej zastanawiała się nad kolorem sukienki, ale pomyślała, że skoro nie będzie mogła wziąć kościelnego ślubu, biała sukienka nieco jej to zrekompensuje.

Uroczystość trwała krótko. Paweł podał Aleksandrowi obrączki. Młodzi złożyli przysięgę, po której wszyscy podpisali stosowne dokumenty. Po pół godzinie uczestnicy ceremonii wylegli na korytarz. Tam Aleksander poinformował ich, że wynajął na kilka godzin restaurację i już czekają tam na nich z obiadem.

Nie zamawiali weselnej sali. Przy tak okrojonej liczbie osób było to niemożliwe. W końcu zdesperowany Olek wybrał jedną z miejscowych restauracji i dogadał się z jej właścicielem. Restauracja posiadała trzy sale i w jednej z nich zgodził się urządzić przyjęcie weselne. Niestety dwie pozostałe musiały być czynne. Na szczęście ich sala posiadała drzwi, które po prostu zamknięto.

Goście byli zadowoleni, bo menu przedstawiało się bardzo smacznie. Najpierw dwudaniowy obiad, po nim zimna płyta i weselny tort. Przed dwudziestą podano ciepłą kolację, a o dwudziestej czwartej wszyscy rozjechali się do domów. Było skromnie, tak jak chcieli państwo młodzi bez pompy i blichtru. Na szczęście nikt nie narzekał i nikt nie był rozczarowany. Poprawin nie brano pod uwagę w ogóle. W niedzielę wieczorem Basia z Aleksandrem wyjeżdżała w podróż poślubną. Mieli spędzić dwa tygodnie nad morzem. Jedyne szaleństwo na jakie sobie pozwolili, to wykupienie pobytu w apartamencie dla nowożeńców.


W niedzielny poranek w domu Pawła pojawiła się niezapowiedziana Wiki.

- Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale w domu już od bladego świtu Aleksander przy pomocy Basi pakuje swoje rzeczy. Wszędzie jest niesamowity rozgardiasz. Postanowiłam, że dam im wolną chatę i będę sprzątać jak już wyniosą się z mieszkania.

- Nic nie szkodzi. Dzisiaj zapowiada się ładny dzień. Jadłaś już śniadanie?

- Nie. Wyszłam tak jak stałam zabierając Monę.

- W takim razie najpierw zrobimy sobie i psom coś do jedzenia, wypijemy kawę i pójdziemy na długi spacer. Może pójdziemy na łąki? Nie byłaś tam jeszcze, a to naprawdę fajne miejsce. Możemy nawet wziąć koc, żebyś miała na czym usiąść. Zrobimy sobie niedzielny piknik.

Wiki uśmiechnęła się uszczęśliwiona.

- To na pewno będzie udany dzień.



ROZDZIAŁ 10


Wiki wsadziła do niewielkiego koszyka trochę owoców, termos z kawą i dwa plastikowe kubki. Wzięła wodę dla psów i kilka psich przysmaków. Wszystko położyła na kolanach Pawła i wyjechała z wózkiem na zewnątrz. Mona jak zwykle biegła luzem obok uwiązanego do wózka Momo.

Słońce prażyło od rana. Oboje czuli ten upał. Nie przeszkadzał im, bo jedno i drugie wolało się pocić niż marznąć. Dojechali do świateł i przejechali na drugą stronę drogi.

- Gdzie teraz? – Wiki rozejrzała się.

- Widzisz tę ścieżkę? – Paweł pokazał ręką. – Wjedź na nią. Za jakieś pięćdziesiąt metrów będzie dość spora kępa krzewów czeremchy i dzikiego bzu. Tam się zatrzymamy. Jak zrobi nam się za gorąco, będziemy mogli schronić się w ich cieniu.

Wiki zgodnie ze wskazówkami Pawła dotarła do krzaków. Ściągnęła koszyk i koc z jego kolan i rozłożyła wszystko obok wózka. Psy natychmiast ułożyły się w cieniu. Obydwa ziajały, więc nalała im do miski wody.

- Wzięłam krem do opalania. Znalazłam u ciebie w łazience. Ściągnij koszulę to nasmaruję cię trochę, żebyś się nie spalił. Ja też skorzystam. Wprawdzie nie przewidziałam, że dzisiaj tu wylądujemy, bo na pewno wzięłabym opalacz, mam jednak nadzieję, że nie zgorszy cię mój widok w bieliźnie?

- Na pewno nie – zapewnił skwapliwie. – Zresztą, tu nikt nie przychodzi, więc zachowamy prywatność. Nie masz się czego krępować – uśmiechnął się do niej ściągając koszulę.

- A nogi? Nie chcesz opalić nóg?

- To trochę żenujące dla mnie, bo moje nogi nie wyglądają już normalnie, chociaż muszę przyznać, że rzeczywiście są blade jak u nieboszczyka.

- Ściągaj spodnie. Mnie nic nie jest w stanie zadziwić. Najpierw wysmarujesz tors i ręce, a potem nogi.

Ścisnęło się jej serce, gdy zobaczyła te dwa wychudzone chorobą patyki. Nie dała jednak po sobie poznać, że zrobiły na niej jakiekolwiek wrażenie. Pozbyła się cienkiej, letniej sukienki zostając tylko w czarnych figach i biustonoszu tego samego koloru. Paweł obrzucił ją ciekawym spojrzeniem. Była idealna, niezwykle proporcjonalna i zgrabna. Zdziwiony poczuł wzbierające w nim pożądanie. Szybko nakrył się spodniami, żeby je ukryć. Odetchnął kilka razy głęboko chcąc uspokoić emocje. Oddał jej tubkę z kremem i obserwował teraz jak dokładnie smaruje swoje ciało. Przykucnęła tyłem do wózka prosząc go, by wysmarował jej plecy. Miała taką delikatną skórę, miękką i aksamitną – zupełnie jak Marta… - pomyślał.

Podziękowała mu i ułożyła się na kocu wystawiając do słońca twarz. On zanim zrobił to samo omiótł kilkakrotnie wzrokiem jej sylwetkę. – Ależ ona piękna – przeszło mu przez myśl. – Piękna i mądra. Wiedziałaś o tym od początku Martuś, prawda? Wiedziałaś, że tylko dzięki niej jakoś pozbieram się do kupy i że tylko ją będę w stanie pokochać. Myślę, że ją kocham Martuś, choć miłość do niej jest zupełnie inna niż do ciebie. Nie oznacza to, że nie kocham jej równie mocno. Nie potrafię tego nazwać słowami, ale tak po prostu czuję. Wciąż szukam w sobie odwagi, żeby jej to wyznać, ale bardzo się boję, że ona nie odwzajemni tych uczuć. Na pewno byłoby mi przykro i poczułbym się mocno rozczarowany. Jak miałbym dalej z nią współpracować po takiej odmowie? Jak mógłbym przejść z tym do porządku dziennego i udawać, że nigdy jej tego nie wyznałem? – westchnął ciężko otwierając powieki i mrużąc je natychmiast przed jaskrawymi promieniami słońca. W oddali mignęła mu biała sukienka. – To niemożliwe… Chyba mam jakieś zwidy. – Poczuł na twarzy chłodny wiatr. Zaszeleściły liście czeremchy.

Musisz spróbować…, odwagi kochany… - usłyszał gdzieś w głowie głos Marty. Dźwignął się na oparciu wózka i wytężył wzrok, ale nigdzie nie dostrzegł białej sukienki.

Wiki podniosła się z koca i zaniepokojona spojrzała na Pawła.

- Stało się coś? Masz taką dziwną minę.

- Nie…, nie…, wszystko w porządku. Czasem wzrok płata mi figle.

- Napijesz się kawy? – odkręciła termos i nalała pół kubka. – Ja w tym czasie zabiorę psy na spacer. Za chwilę będę z powrotem, bo nie chcę ich przegrzać. Posiedzisz trochę sam?

- Oczywiście idź, tylko się nie zgub. Trawy są tu wysokie, bo nikt ich nie kosi.

Podała mu kubek i zawołała psy. Wraz z nimi ruszyła przed siebie. Jeszcze przez chwilę widział jej czarne figi, ale wkrótce zniknęły wraz z ich właścicielką w wysokiej trawie.


Tyle co dopił kawę Wiki pojawiła się z powrotem niosąc wielki bukiet fioletowej koniczyny i białych, dzikich margerytek. Przykucnęła przy wózku kładąc mu je na kolana.

- Powąchaj, jak intensywnie pachną. Włożę je do kubka z wodą, żeby nie padły w tym upale – chciała się podnieść, ale powstrzymał ją. – Teraz, albo nigdy – pomyślał.

- Zaczekaj Wiki, chciałbym cię o coś zapytać – wykrztusił niemal szeptem. Patrzyła na jego minę i jej własna twarz przybrała wyraz jakiejś niepewności, bo nie zachowywał się tak jak zwykle. Paweł przetarł nerwowo czoło i popatrzył jej w oczy. Nie wytrzymał jednak jej spojrzenia i spuścił głowę. – Chciałem cię zapytać…, zapytać czy…, czy… O matko jakie to trudne… - wziął głęboki wdech. - Chciałem cię zapytać, czy ty byłabyś w stanie mnie pokochać… - zadrżał mu głos i zwilgotniały oczy. Wiktoria patrzyła na niego najpierw z napięciem, a potem ujrzał jak na jej twarzy wykwita piękny, szeroki uśmiech.

- Myślę Paweł, że ja już cię kocham – odpowiedziała z prostotą. – Nie miałam odwagi ci tego wyznać, bo wiedziałam, jak głębokim uczuciem darzyłeś Martę i jak trudno ci było pogodzić się z jej śmiercią. Doszłam do wniosku, że jesteś tym rzadkim przypadkiem człowieka, który nigdy nie zwiąże się z inną kobietą, bo wciąż będzie pamiętał o zmarłej żonie. Tacy ludzie związanie się z inną uznają zwykle za zdradę pamięci tej, co odeszła i nie czują się z tym dobrze, bo są po prostu zbyt uczciwi. Był czas, że zazdrościłam Marcie tego wielkiego uczucia jakim ją obdarzyłeś, ale szybko mi przeszło, bo pomyślałam, że ona także musiała być wspaniałym człowiekiem, który zasługiwał na taką miłość.

Paweł pochylił głowę. Po jego policzkach toczyły się łzy.

- Masz rację. Ona była wspaniałym człowiekiem i kochałem ją bardzo, ale też dzięki niej zrozumiałem, że nie mogę opłakiwać jej przez całe życie, że powinienem się otworzyć na nową miłość, założyć rodzinę i mieć dzieci. Wciąż miałem wątpliwości. Obawiałem się, że przez to, że stałem się kaleką, żadna kobieta nie będzie mną zainteresowana. Stałbym się dla niej ciężarem.

- Nie jesteś ciężarem – gwałtownie zaprotestowała Wiki. – Mnie zupełnie nie przeszkadza fakt, że nie poruszasz się samodzielnie. Dla mnie to bez znaczenia, bo posiadasz mnóstwo wartościowych cech o wiele ważniejszych niż niedowład kończyn.

- Zakochałem się w tobie – wyszeptał. – Zakochałem się całym sercem i duszą. Gdybym miał przy sobie odpowiedni rekwizyt i potrafiłbym zejść z tego wózka, uklęknąłbym wtedy przed tobą i poprosił, żebyś zechciała zostać moją żoną. Dałbym ci tyle szczęścia, ile tylko bym zdołał, bo zasługujesz na wszystko, co najlepsze.

Wiki podniosła się z klęczek i usiadła mu na kolanach przytulając twarz do jego policzka.

- Jeśli to były oświadczyny, to wiedz, że zgadzam się i bardzo chcę zostać twoją żoną.

Przytulił usta do jej ust. Całował długo delektując się ich miękkością. Oderwał się od niej w końcu. Łzy na policzkach zdążyły obeschnąć a on uśmiechał się do niej uszczęśliwiony.


W poniedziałek w porze lunchu urwali się na godzinę z serwisu i poszli do jubilera. Paweł bardzo chciał, żeby te jego oświadczyny zostały przypieczętowane pierścionkiem. Nie chciał natomiast kupować go na własną rękę i dlatego poprosił Wiki, żeby poszła razem z nim. Oglądali te złote precjoza przesuwając się wśród rzędu przeszklonych gablot. Wiki nie chciała wielkiego pierścienia. Nie lubiła takich. Zdecydowanie wolała malutkie, skromne pierścionki z niewielkimi zdobieniami. Wreszcie przy jednej z gablot zalśniły jej oczy z zachwytu.

- Spójrz Paweł na ten – pokazała palcem. – Śliczny jest i niedrogi. Taki właśnie chcę.

- Nie jest za skromny?

- Ani trochę i bardzo, bardzo mi się podoba.

- W takim razie poprosimy – rzucił do ekspedientki. – Może przymierz najpierw. Jaki masz rozmiar?

- Czternastkę. Macie takie?

- Oczywiście – kobieta wyjęła z gablotki pierścionek i podała Wiktorii. – Jak okaże się za duży, zmniejszamy od ręki do właściwego rozmiaru.

Wiki wsunęła go na palec. Nie był za luźny. Był w sam raz.

- Idealny – szepnęła do Pawła.

- Wiesz…, skoro już tu jesteśmy, może kupilibyśmy też obrączki? Ja wiem, że nawet daty ślubu nie mamy ustalonej, ale przecież i tak musiałbym je kupić, a to dobra okazja, żeby nie wracać tu ponownie.

- Świetny pomysł – zgodziła się z nim.

Obrączki wybrali również skromne, ale bardzo gustowne, zupełnie proste, bez żadnych dodatkowych zdobień. Paweł zapłacił za wszystko i zadowoleni wrócili do pracy. Już na miejscu jeszcze raz obejrzeli swoje zakupy. Paweł trzymając otwarte pudełko z pierścionkiem ponownie oświadczył się Wiki. Pragnął, żeby już tak oficjalnie była jego narzeczoną.

- Za chwilę dostanę zawrotu głowy – roześmiała się. – Nie sądzisz, że od wczoraj czas strasznie przyspieszył i wszystko dzieje się bardzo szybko? Wczoraj wyznałeś mi miłość i ja tobie również. Dzisiaj jestem już zaręczona, mam pierścionek i w dodatku kupiliśmy obrączki. Skoro już tak bardzo poszliśmy do przodu, to może pomyśl nad datą ślubu.

- Co powiesz na październik? Na początek października?

- Ten październik? To znaczy w tym roku?

- No. A na co czekać? Ja już za długo byłem sam. Nie chcę już tak…

- Nie wiem, czy uda nam się wszystko pozałatwiać…

- Oczywiście, że się uda. Salę wynajmiemy tę samą, co Basia i Aleksander. Ludzi wprawdzie może być trochę więcej, ale nie sądzę, żeby ich liczba przekraczała dwadzieścia pięć osób. Będzie rodzina i Leśniakowie, bo ich od początku traktowałem jak mamę i tatę. Są dla mnie bardzo ważni. Będą dwaj moi najbliżsi koledzy ze studiów. A ty masz kogoś takiego, z kim utrzymujesz kontakt?

- Mam tu w Łasku jedną koleżankę, mężatkę. Ostatnio jakoś nie widujemy się często, ale tylko z nią utrzymuję kontakt. Poza tym ja byłam na jej weselu i nie wypada mi jej teraz nie zaprosić.

- To zrozumiałe.

- W dodatku jej mąż jest fotografem i mógłby nam zrobić ładne zdjęcia na pamiątkę.

Paweł spojrzał na zegarek i roześmiał się.

- Nie upłynęło pół godziny kochanie, a my mamy ustalone już niemal wszystko. Do października zdążymy na sto procent. Jest jeszcze jedna rzecz, o którą chciałbym cię zapytać. Chodzi o ślub kościelny. Jeśli bardzo ci na nim zależy, to oczywiście możemy go wziąć. Jeśli nie, ja wolałbym tylko ślub cywilny. Po śmierci Marty przewartościowałem swoją opinię na temat wiary i kościoła. Rodzina ma mi to za złe, ale ja uczciwie przedstawiłem im powody. Nie można zmuszać kogoś, by wciąż wierzył i praktykował, gdy ten bóg, któremu ufał i wierzył do tej pory, tak bardzo go zawiódł. Przestałem wierzyć i przestałem chodzić do kościoła.

- Doskonale jestem w stanie cię zrozumieć. Nie martw się już tym. Ja nawet nie jestem ochrzczona, Aleksander zresztą też nie. Nasi rodzice byli ateistami i w takim duchu nas wychowali.

Po tych słowach Pawłowi najwyraźniej ulżyło. Pomyślał, że nie będzie z tym ślubem dużo zachodu. W urzędzie załatwią od ręki. Mogą tam pojechać nawet w tym tygodniu, żeby zaklepać termin jaki ustalili.

Uśmiechnął się do swojej narzeczonej.

- W takim razie pozostaje nam powiadomić nasze rodziny i zamówić tobie suknię a mnie garnitur. Chcesz białą sukienkę?

- Chyba nie. Wolałabym raczej błękitną. Dobrze wyglądam w tym kolorze.

- Mnie też bardzo się podoba. Błękit będzie pasował do koloru twoich oczu. Ja postaram się o granatowy garnitur.


Dwa tygodnie później po powrocie Basi i Aleksandra z podróży poślubnej Paweł i Wiki postanowili urządzić małe przyjęcie i na nim powiadomić rodzinę o swoich planach. On zadzwonił najpierw do taty informując go o tym.

- Bardzo mi zależy tato, żebyś był na tym spotkaniu. Mam do przekazania dość ważne wiadomości i wolałbym, żebyś nie brał w tym dniu dyżuru.

- Będę synku. Na pewno będę, a dyżuru już nie wezmę, bo pożegnałem się z firmą. Uznałem, że chcę jeszcze trochę pożyć na emeryturze i nie gonić za pieniądzem. Basia ma męża, a mnie wystarczy to co dostaję.

- W takim razie widzimy się w sobotę o szesnastej. Rozłączam się, bo jeszcze muszę powiadomić Leśniaków – wybrał numer Józefa i po chwili usłyszał jego głos.

- Co tam Paweł? Potrzebujesz pomocy?

- Witaj tato – roześmiał się. – Nie tym razem. Chciałbym zaprosić was do mnie w sobotę na skromne przyjęcie. Powodu na razie nie wyjawię, bo to ma być niespodzianka. Przyjedziecie?

- Do ciebie zawsze. Może mama upiekłaby jakieś ciasto?

- Jeśli nie sprawi jej to kłopotu, to będę wdzięczny.

- W takim razie załatwione.

Wiki powiadomiła Basię i Aleksandra. Zapewnili, że przyjdą.


W sobotę od samego rana u Pawła w domu trwały gorączkowe przygotowania. Wiki zrobiła dwa rodzaje sałatek, faszerowane szczypiorkiem i rzodkiewką jajka, i masę różnych, barwnych, apetycznie wyglądających przystawek. Na ciepło miała podać faszerowaną mięsem, ryżem i pieczarkami czerwoną paprykę.

Basia z Aleksandrem przyszli nieco wcześniej. Basia z myślą, że Wiki w pojedynkę nie ogarnie wszystkiego nastawiła się na posprzątanie mieszkania. Jak się jednak okazało wszędzie panował wzorowy porządek.

- Chyba niepotrzebnie tak pospieszaliśmy Olek. Oni doskonale radzą sobie bez nas.

- Bardzo dobrze, że przyszliście wcześniej – Wiki wyszła z kuchni wycierając dłonie w lnianą ściereczkę. – Dotrzymacie Pawłowi towarzystwa, a ja tymczasem wyprowadzę psy.

- O nie, – zaprotestował Aleksander – mało się napracowałaś? Zostajesz, a ja pójdę z psiakami. Chodźcie słodziaki. Wujek ubierze wam obroże.

Kiedy wyszedł Basia poprosiła o jakieś zajęcie dla siebie.

- Możesz zacząć faszerować paprykę. Jest umyta i oczyszczona. Zaraz dam ci nadzienie, bo jest gotowe.


Goście zaczęli się schodzić. Expres pracował pełną parą. Wszyscy rozsiedli się wygodnie na kanapie i fotelach delektując się kawą i pysznym ciastem Leśniakowej. W końcu Józef nie wytrzymał.

- To powiesz nam Paweł, w jakim celu nas tu ściągnąłeś?

- Powiem. Moi kochani, chciałem wam oznajmić, że zakochałem się w tej oto pięknej kobiecie – wskazał na siedzącą obok Wiktorię. – Okazało się, że ona odwzajemnia to uczucie. Trzy tygodnie temu oświadczyłem się jej i zostałem przyjęty. Czwartego października o godzinie trzynastej w tutejszym Urzędzie Stanu Cywilnego odbędzie się nasz ślub, na który wszyscy jak tu siedzicie jesteście zaproszeni.

Wiem, że ta wiadomość na pewno was zaskoczyła. Mnie chyba trochę też. Przez ponad dwa lata nie miałem spokojnej nocy, bo bez przerwy śniła mi się Marta. To, co przekazała mi w tych snach pozwoliło mi uporać się z tęsknotą za nią i za naszym nienarodzonym dzieckiem. Wciąż powtarzała, że jestem jeszcze młody i powinienem otworzyć serce na nową miłość. Początkowo byłem pełen buntu i sprzeciwu, ale teraz myślę, że ona nie mogła tak po prostu odejść nie upewniwszy się, że zostawia mnie tu szczęśliwego, a nie załamanego jej śmiercią. Moja nowa miłość przyszła do mnie późną jesienią w czerwonej czapce i kolorowym szaliku. Okazała się szczera, dobra i czysta podobnie jak miłość mojej zmarłej żony. Ona na zawsze ma miejsce w moim sercu i Wiki doskonale o tym wie. Wie również, że bardzo ją kocham i bardzo chcę właśnie z nią spędzić resztę życia – ujął jej dłoń i przytulił do ust. – I to właśnie jest ta nasza niespodzianka – wysapał.

Józef wstał i mocno przytulił ich oboje.

- To wspaniała wiadomość dzieci. Paweł jest dla nas jak rodzony syn. Mamy nadzieję, że ty staniesz się naszą córką. Wierzę, że będziecie ze sobą szczęśliwi.

Po nim gratulowała im Leśniakowa, ojciec Pawła i nowożeńcy. Paweł z Wiki opowiadali o szczegółach ślubu. Powiedzieli także, że nie będzie ślubu kościelnego.

- Przepraszamy was wszystkich za to, ale mamy jednocześnie nadzieję, że rozumiecie nasze powody i uszanujecie tę decyzję.

- Rozumiemy synku i szanujemy – Józef poklepał Pawła po dłoni. – Nie jest ważne jaki ślub, bo ważniejsze to, co po nim.

- Dziękuję tato – odpowiedział wzruszony Paweł.

Wiki przysiadła się do Aleksandra. Chciała wyjaśnić z nim jeszcze sprawę mieszkania po rodzicach.

- Ja na pewno po ślubie przeprowadzę się do Pawła. Wiesz, że tam nie moglibyśmy mieszkać, bo to pierwsze piętro bez windy. Tutaj ma wszystko, co jest mu potrzebne do normalnego funkcjonowania. Może kiedyś jak już dorobimy się jakichś pieniędzy kupimy dom, ale na razie musi nam to wystarczyć. Mam jednak propozycję. Mieszkanie rodziców jest duże, znacznie większe niż to pana Steca. Ma cztery pokoje. Wiem Basiu, że nie chcesz zostawiać taty samego. Może to nie byłoby takie głupie, gdybyście przenieśli się do naszego mieszkania, a to, w którym teraz jesteście sprzedali lub wynajęli. Panie Stec, co pan o tym myśli?

- Ja jestem dziecko „za”, bo to bardzo dobry pomysł – powiedział Karol bez zastanowienia. - Mówią wprawdzie, że starych drzew się nie przesadza, ale ja jestem taki typ, że szybko przywykam do nowych warunków. Moje mieszkanie moglibyście sprzedać i podzielić się pieniędzmi. Mielibyście przynajmniej na start. Zacznijcie więc załatwiać.

- I po co ja się wyprowadzałem z tego domu? – mruknął Aleksander robiąc zbolałą minę. Jak na komendę wszyscy wybuchli śmiechem.



ROZDZIAŁ 11

ostatni


- Zauważyłeś Paweł to dziwne zachowanie Mony? Już któryś raz z rzędu skotłowała całe legowisko a co gorsza wyrugowała z niego biednego Momo – Wiki podeszła do psa i pogładziła go pieszczotliwie. – Znowu cię wyrzuciła tak? Niedobra sunia. Mona, co ty wyprawiasz? To jakieś niedorzeczne. Ostatnio jest okropnie nadpobudliwa i chyba coś się dzieje z jej sutkami. Nawet dotknąć się nie pozwala.

Paweł spojrzał na swoją narzeczoną i uśmiechnął się.

- Kochanie zamiast snuć przypuszczenia idź z nią po prostu do weterynarza. Daleko nie masz.

- Chyba masz rację. Zostawiam cię w takim razie. Gdyby przyszedł ten starszy pan, to możesz mu dać laptop. Działa jak trzeba i wszystko ma skonfigurowane - sięgnęła po torebkę i smycz. – To my idziemy. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Chodź Mona.

Poczekalnia u weterynarza świeciła pustkami. Były wakacje, więc nie narzekał na nadmiar pacjentów. Wiki przywitała się z nim i opowiedziała o tych dziwnych objawach swojej suni. Lekarz dokładnie ją zbadał. Kiedy dotknął sutków głośno zapiszczała.

- No cóż…, jakby to zgrabnie ująć… Ona rodzi proszę pani.

Oczy Wiki zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki.

- Ale…, jak to rodzi? Przecież nawet nie zauważyłam, żeby była w ciąży.

- Bo nie zawsze to można dostrzec. Położę ją na stół i spróbuję zrobić USG. Może uda mi się policzyć płody - delikatnie ułożył psa i równie delikatnie zaczął jeździć po brzuchu głowicą ultrasonograficzną. – Proszę spojrzeć. Są już gotowe do porodu. Duże i donoszone. Wszystko wygląda prawidłowo. Naliczyłem sześć. To pewnie pierwsza jej ciąża i dlatego nie jest tak liczna. Nie ma na co czekać. Podam jej zastrzyk przyspieszający poród i dopilnuję, żeby przebiegł prawidłowo.

Wciąż nie mogąca wyjść z szoku Wiki kiwnęła tylko głową na znak zgody. Wyciągnęła telefon i wybrała numer Pawła. Odebrał natychmiast.

- I jak kochanie, masz dobre wieści?

- Wręcz wspaniałe – odpowiedziała z ironią. - Powiem tylko, że Momo zostanie ojcem sześciu szczeniaków.

Przez chwilę w słuchawce słyszała tylko oddech Pawła. – Pewnie i on jest w szoku - pomyślała.

- Ale jak, kiedy?

- Nie wiem kiedy, ale przed chwilą oglądałam szczenięta na USG. Zostaję tutaj i gdybym nie wróciła do szesnastej, to przyjedź tu do nas. Przecież nie mogę jej tu samej zostawić. Pan doktor podał jej zastrzyk na przyspieszenie porodu, więc być może nie potrwa to za długo.

- Dobrze skarbie. A to nowina! Momo, kiedyś ty to zrobił? – rzucił do psa, ale on tylko oparł głowę na jego kolanach i polizał mu dłoń. -

Rozłączam się kochanie, bo mam klienta. Po czwartej będę. Pa.

Wiki schowała telefon do torebki i podeszła do legowiska, w którym leżała już Mona. Gładząc ją mówiła

- Zostaniesz mamą Mona. Zrobiłaś nam dzisiaj ogromną niespodziankę, wiesz?

- Chyba się zaczyna – weterynarz przyklęknął przy kojcu trzymając w ręku kilka ręczników. – Ma skurcze.

Lekarz okazał się niezwykle pomocny. Po pięciu godzinach wszystkie szczeniaki były już na świecie. Leżały przy Monie ssąc mleko z sutków, a ona rozdawała im psie całusy dzieląc je sprawiedliwie.


W poczekalni pojawił się Paweł z psem. Podjechał do otwartych drzwi gabinetu i przywitał się z lekarzem.

- To mój narzeczony, – przedstawiła go Wiki – a to sprawca całego zamieszania – wskazała Momo. – Idź, przywitaj się z dziećmi.

Pies podszedł do kojca i polizał najpierw Monę, a potem z uwagą przyjrzał się leżącym jak serdelki szczeniakom.

- Zastanawiam się jak my to całe towarzystwo przewieziemy – zmartwiła się Wiki.

- Ja zaraz zadzwonię do Aleksandra. Powinien być w domu. Zabierzesz się z nim, bo Mona pewnie jest jeszcze słaba. Obok zauważyłem sklep z rzeczami dla piesków – zwrócił się do weterynarza. – To też pański?

- Jak najbardziej. Chce pan pewnie kupić kojec dla maluchów? Zaraz wybierzemy coś odpowiedniego. Tutaj jeszcze książeczki zdrowia dla piesków z rozpisanymi datami szczepień, proszę – podał je Wiki

Kojec został wybrany i mnóstwo innych rzeczy dla szczeniąt. Paweł regulował właśnie wcale niemały rachunek, gdy podjechał Aleksander. Zobaczywszy ten przychówek złapał się za głowę.

- Rany! Co wy zrobicie z taką ilością psów!? – Paweł roześmiał się.

- Odchowamy, a potem oddamy do Fundacji „Ami”, żeby je wytresowano na psy dla niepełnosprawnych. To chyba najlepsze rozwiązanie. Przynajmniej w taki sposób będę mógł się im zrewanżować za Momo i za to, że tak szybko dostałem psa. Jutro skontaktuję się z panią prezes i wszystko załatwię.


Do czasu odchowania szczeniaków ich rodzice zostawali w domu. Paweł i Wiki mieli sporo zleconej roboty i dodatkowo załatwiali jeszcze sprawy związane ze ślubem. Wciąż szukali oboje odpowiednich strojów dla siebie. W międzyczasie umówili się na mieście z koleżanką Wiki i jej mężem fotografem. Wręczyli im zaproszenia na ślub i poprosili o zrobienie im zdjęć. Mąż Lidki, bo tak miała na imię owa koleżanka, okazał się bardzo miły i sympatyczny. Zaoferował nie tylko robienie zdjęć, ale obiecał im cały album. Dwaj koledzy Pawła, których zaprosił na ślub po prostu pojawili się w serwisie. Wiki zrobiła im kawy i wręczyła zaproszenia.

- Szczęściarz z ciebie stary – mruknął jeden z nich. – Twoja przyszła żona, to piękna kobieta.

Paweł roześmiał się.

- Nie zazdrość, bo twojej Iwonie też niczego nie brakuje.

- A ja wciąż liczę, że pokażesz się w klubie Paweł i poćwiczysz z nami – odezwał się drugi. – Dobrze by ci to zrobiło. Mamy własnych masażystów. Chłopaki są bardzo z nich zadowoleni. Poprzez masaże wzmacniają im mięśnie nóg, a twoje są chyba słabe.

- Są niemal w zaniku – potwierdził Paweł.

- Powinieneś to zmienić. Przekonasz się, że po paru miesiącach ćwiczeń wprawdzie chodzić nie będziesz, ale staniesz się sprawniejszy i mocniejszy. Mięśnie nóg wzmocnią się na sto procent.

- Jak już mi się przewali ten ślub, to na pewno się zjawię. Mnie samego drażni widok tych dwóch patyków. Wiki udaje, że nie robi to na niej wrażenia, ale czasem przyłapuję ją, jak żałośnie na nie patrzy. Chciałbym to zmienić, dlatego nie będę się już ociągał.

- Trzymam cię w takim razie za słowo.


Szczenięta rosły. Przeszły już na stały pokarm i dały wreszcie spokój zmęczonej nimi Monie. Miały po dwa i pół miesiąca więc Paweł uznał, że już najwyższy czas oddać je na szkolenie.

Porozumiał się z szefową fundacji i umówił na konkretny termin. Wiki pożyczyła od brata samochód i pewnej soboty ruszyli do Zduńskiej Woli. Już na miejscu zostali bardzo wylewnie przywitani. Pani prezes nie kryła wzruszenia mówiąc, że znowu kolejnych sześć osób będzie miało psie wsparcie.

- Są śliczne. Momo świetnie się spisał, a jak sprawdza się w roli asystenta? – zapytała Pawła.

- Jest rewelacyjny od samego początku. Wszystko rozumie. Jeszcze jakby nauczył się mówić, to byłby genialny – roześmiał się. – A to jest Mona, matka szczeniąt.

- Pewnie trudno będzie jej się z nimi rozstać.

- Myślę, że nie będzie tak źle – uspokoiła kobietę Wiki. –Ostatnio dały się jej mocno we znaki i jest już nimi trochę zmęczona.

- W takim razie zabieramy je.

- Tu są jeszcze ich książeczki szczepień. Nie nadawaliśmy imion i zostawiamy to już w państwa gestii. Są cztery suczki i dwa psy.

- Bardzo wam dziękujemy. To wspaniały gest, a pieski będą pociechą dla kogoś.

Paweł i Wiki pożegnali się. Mona zachowywała się bardzo spokojnie. Wydawało się, że wreszcie odetchnęła.


Po powrocie ze Zduńskiej Woli mogli skupić się już wyłącznie na ślubie, który zbliżał się wielkimi krokami. Wiki wreszcie udało się nabyć wymarzoną suknię. Zdesperowana wybrała ją po prostu z katalogu. Po przymiarce okazało się, że wymaga tylko niewielkich poprawek. Garnitur Pawła też był kupiony i wisiał w szafie czekając na właściwy moment.


Jeszcze przed ślubem Wiktoria przenosiła swój „dobytek” do mieszkania Pawła. Nie były to rzecz jasna meble, bo to, co miał Paweł w zupełności wystarczało dla nich obojga, ale rzeczy osobiste i trochę bibelotów. Cieszyli się, że wreszcie zamieszkali razem. Paweł od dawna tego pragnął, Wiki chyba też. Mimo jego okaleczenia kochała go całym sercem. Doceniała jego dobry charakter, a także to, że właściwie nigdy nie podnosił głosu i zawsze był spokojny i opanowany. Dzięki temu nie kłócili się, a wszystkie sporne sprawy załatwiali dyskutując i przedstawiając swoje racje.

Wreszcie nastał ten ważny dla nich dzień. Nie robili ceregieli, nie przywiązywali wagi do tradycji. Ubierali się u Pawła w domu czekając na Leśniaków, którzy zaoferowali się, że zawiozą ich do Urzędu Stanu Cywilnego. Niedawno stali się posiadaczami nowego, srebrnego Peugeota 508, który stosownie przystrojony, idealnie nadawał się dla państwa młodych.

Pomogła Pawłowi wciągnąć spodnie od garnituru i połyskliwe półbuty. Z resztą poradził sobie sam. Jeszcze tylko upięła muszkę na jego szyi i to samo zrobiła u Momo. Oboje stwierdzili, że psy muszą się prezentować równie elegancko jak oni. Monie upięła pod szyją koronkowy kołnierzyk i wzięła się za siebie.

Nie spinała włosów i nie zamawiała w tym celu fryzjerki. Po prostu rozczesała je i ozdobiła niewielkim, fantazyjnym stroikiem. Makijaż też wykonała sama. Był bardzo skromny i Wiki wyglądała w nim naturalnie. Paweł sprawdził jeszcze, czy ma w kieszeni obrączki. W rewanżu ich świadkami miała być Basia i Aleksander.

Do domu wszedł Leśniak i uśmiechnął się na ich widok szeroko.

- Pięknie wyglądacie dzieci. Naprawdę pięknie. Wszyscy są już na miejscu, więc pośpieszmy się.

Paweł usadowił się wraz z Wiki na tylnym siedzeniu, a wózek Józef umieścił w bagażniku. Psy tym razem grzecznie ułożyły się z przodu.

Podobnie jak w przypadku Basi i Olka ceremonia trwała krótko. Po niej wszyscy udali się do restauracji. Mąż Lidki przez cały czas pstrykał im zdjęcia zapewniając, że powstanie z nich naprawdę piękny album.

Mimo obaw jakie mieli oboje wszystko udało się nadzwyczajnie. Na pewno niespodzianką było dla nich wykonanie pierwszego tańca. Aleksander zajął się muzyką i na pierwszy ogień poszedł walc wiedeński. Wiktoria złapawszy Pawła za ręce wdzięcznie kręciła się z nim po parkiecie szeptając mu do ucha, że nogi wcale nie są mu potrzebne. Na koniec usiadła mu na kolanach wyciskając na jego ustach słodkiego buziaka.

- To był wspaniały walc kochanie. Udało nam się.

Pomimo ograniczeń czasowych, bo salę mieli wynajętą tylko do dwudziestej czwartej, całe towarzystwo wybawiło się do woli chwaląc Aleksandra za fantastyczną muzykę. Nawet Karol Stec nie odmówił sobie tańca ze swoją synową dziękując jej za to, że pokochała jego syna i zapewniając ją, że jest szczęśliwy, iż jemu samemu przybyła jeszcze jedna córka. Leśniakowie traktowali ją podobnie dostrzegając coraz więcej podobieństw do ich ukochanej Marty. Kiedy żegnali się z młodą parą wzruszony Józef uściskawszy ich oboje rzekł

- Pamiętajcie dzieci, że gdybyście czegokolwiek potrzebowali, zawsze jesteśmy do waszej dyspozycji. Pokochaliśmy cię Wiki równie mocno jak kochamy Pawła. Marty już nic nam nie wróci, więc bądź dla nas córką.

Wiki rozpłakała się ze wzruszenia i podziękowała im.

- Moi rodzice już nie żyją, i jeśli nie macie nic przeciwko temu chciałabym się do was zwracać tak samo jak zwracałam się do nich. Jesteście oboje wyjątkowymi ludźmi. Dobranoc mamo, dobranoc tato.

Nie mniej wzruszony Paweł uściskał ich raz jeszcze, a potem oboje pożegnali się z resztą towarzystwa. Wraz z towarzyszącymi im psami zamówioną taksówką udali się do domu.


Już na miejscu pomogła mu ściągnąć garnitur i koszulę. Sama również pozbyła się sukienki. Miała świadomość, że jej noc poślubna będzie wyglądać inaczej niż ta u ludzi sprawnych. To ona musiała tu przejąć inicjatywę. Zostawszy w samej bieliźnie pchnęła wózek do łazienki. Kiedy Paweł przesiadł się na taboret patrząc mu w oczy pozbawiła go bokserek. Sama także zrzuciła bieliznę stając przed nim nago. Paweł patrzył na nią jak na zjawisko.

- Jesteś taka piękna…

Odkręciła prysznic i podała mu gąbkę nasączoną żelem. Uklękła przed nim pozwalając mu wetrzeć go w jej ciało. Potem namydliła jego. To dla obojga były bardzo przyjemne i odprężające doznania. Nagiego zawiozła do sypialni. Przesunął się na łóżko, a ona zgrabnie wsunęła się do chłodnej pościeli. Przytulił ją mocno czując na swojej klatce piersiowej jej jędrne piersi. Wpił się w jej usta i całując namiętnie przesuwał się z pocałunkami na szyję. Dotknął dłonią jej piersi. Czuł jak nabrzmiały z podniecenia. Ręka poczynając sobie coraz śmielej gładziła jej brzuch i podbrzusze. W końcu dotarła do tego najwrażliwszego miejsca. Wiki jęknęła cicho. Nie pozostawała mu dłużna. Jej ręce też błądziły po jego ciele poznając każdy jego zakamarek. Do połowy było prawdziwie męskie, umięśnione i silne. Od połowy słabe i nie pasujące do reszty. Poczuła jego wzwiedzioną męskość i usiadła mu na biodrach. Pochyliła się nad nim pieszcząc mu tors. Westchnął rozkosznie.

- Zrób to kochanie, błagam…

Nie miała jakichś większych doświadczeń damsko męskich i działała raczej instynktownie. Powoli acz konsekwentnie połączyła ich ze sobą. Uśmiechnęła się do Pawła czując go w sobie. Zaczęła się rytmicznie poruszać. Wydawało się, że tylko w takiej pozycji seks z nim był możliwy. Wzbierało w niej coraz większe pożądanie. Przyspieszyła. Ruchy stały się rytmiczne. On dawno nie czuł się tak dobrze. Odkąd Marty zabrakło nie uprawiał seksu z żadną kobietą. Przyciągnął ją do siebie. Dyszała, ale nie przestawała się poruszać. Przytulił głowę do jej piersi chcąc uspokoić ich szaleńczy taniec. Dochodzili. W końcu nastąpił ten moment, który napiął ciało Wiki wyginając je w łuk. Krzyknęła, gdy poczuła w sobie pulsowanie i ciepło w podbrzuszu. Za chwilę i ona zaczęła dygotać uwalniając się z tego ogromnego napięcia. Oboje zastygli wciąż przeżywając ten piękny akt. Wiki wyprostowała się i otworzyła oczy. Przytuliła usta do ust Pawła.

- To było coś wspaniałego kochanie – wyszeptała.

- Tylko dzięki tobie. Jestem bardzo szczęśliwy Wiki. Bardzo.


W niedzielę obudzili się późno. Pierwsza przetarła powieki Wiki. Nie ociągając się narzuciła na siebie dres i zabrała psy na spacer. Kiedy wróciła do domu jej mąż brał prysznic. Przygotowała dla nich śniadanie i nakarmiła psy. Przeżuwając ostatnie kęsy tosta Paweł ujął dłoń Wiki i zapytał.

- Miałabyś coś przeciwko temu, żebyśmy po śniadaniu wybrali się na cmentarz? Bardzo chciałbym tam dzisiaj pojechać – dodał ciszej spuszczając głowę.

Wiki wcale nie była zaskoczona tą prośbą, ani też zazdrosna. Doskonale rozumiała tę potrzebę rozmowy z Martą. W końcu coś się w życiu Pawła zmieniło i na pewno chciał jej o tym powiedzieć.

- Myślałeś, że będę temu przeciwna? Oczywiście, że pojedziemy. Kupimy pod cmentarzem kwiaty i kilka zniczy. Ciebie zostawię u Marty a sama pójdę na grób rodziców. Powinnam przecież pochwalić się im swoim szczęściem, prawda?

Twarz Pawła pojaśniała.

- Bardzo cię kocham, wiesz?

- Ja też cię kocham. Zbierajmy się.

Pogoda była cudna, chociaż w powietrzu czuło się już jesień. Jechali wolniutko rozkoszując się widokiem pierwszych, rdzawych liści, które szeleściły pod stopami Wiktorii i kołami wózka. Psy jak zwykle biegły obok niego. Minęli kaplicę i dojechali do grobu Marty.

- To ja cię zostawiam. Postawię jeszcze chryzantemy na płycie. Ze zniczami poradzisz sobie sam.

Kiedy oddaliła się w stronę grobowca rodziców otworzył wieczka zniczy i zapalił knoty. Ustawił zapalone obok chryzantem.

- Wczoraj się pobraliśmy Martuś – wyszeptał. – Po raz pierwszy od twojej śmierci poczułem się naprawdę szczęśliwy. Wiki, to wspaniała kobieta i jestem pewien, że będzie idealną żoną. Twoi rodzice pokochali ją. Bardzo przypomina im ciebie. Obie jesteście takim rodzajem ludzi, których nie da się nie lubić, bo od razu wzbudzają sympatię. Chcę ci za nią podziękować Martuś. Ty od samego początku wiedziałaś, że to kobieta dla mnie. Ma wiele twoich cech. Kocha mnie, troszczy się o mnie i dba o dom. Jest bardzo pracowita i zaradna. To cała ty Martuś. Zaczynam więc nowe życie. Znacznie lepsze od tego koszmaru, jaki przeżywałem po twojej śmierci i śmierci naszego dziecka. Bardzo chciałbym kiedyś zostać ojcem. Może i to marzenie się spełni?

Postanowiłem sobie, że będę silny. Wiem, że nigdy już nie podniosę się i nie stanę na nogi, ale przynajmniej chociaż trochę je wzmocnię. Mateusz Wilk, na pewno go pamiętasz, zaproponował mi treningi w klubie. Będę tam jeździł od listopada. Wiki bardzo mnie w tym wspiera i dopinguje całym sercem.

Miłość do ciebie ukryłem głęboko, bo teraz tak jak tego chciałaś, otworzyłem się na nową i to dla niej chcę żyć. Wspieraj nas moja kochana dziewczynko i chroń nas od nieszczęść i złych decyzji. Będę cię odwiedzał czasem. Już nie tak często jak kiedyś, ale wiem, że to zrozumiesz. Do widzenia Martuś - podniósł głowę i przetarł wilgotne oczy. Zauważył zbliżającą się Wiki i pomachał do niej. Ona też już pochwaliła się rodzicom i poprosiła ich o opiekę. Mogli wracać.



EPILOG


Słońce przebijało się przez liście rozłożystej jabłoni i lizało policzki mrużącego oczy Pawła. Obok w urządzonej specjalnie dla dziecka piaskownicy bawiła się trzyletnia dziewczynka z mozołem ustawiając wiaderkowe babki na jej obrzeżu. Nagle do jego uszu doszedł dźwięk dzwonka. Wyprostował się na wózku i powiedział do dziecka.

- Martuniu otrzep rączki. Mama wróciła z dziadkami.

Mała podniosła głowę przyozdobioną koroną kręcących się włosów i spojrzała na ojca błękitnymi jak niebo oczami.

- Tatuś, jeszcze trochę – powiedziała marudnym głosem. – Przecież oni i tak przyjdą do ogrodu.

Uśmiechnął się. Jego córka od zawsze była rezolutna i potrafiła zadziwiać logiką. Kiedy się urodziła wprost oszalał ze szczęścia. Jak tylko Wiki wróciła z nią do domu pomagał w karmieniu, przewijaniu, kąpaniu, usypianiu i tych wszystkich czynnościach, które wykonuje się przy niemowlaku. Odciążał Wiki niemal we wszystkim. Od dziadków Leśniaków również dostali ogromne wsparcie. Dzięki nim mogli wrócić do pracy, bo oni zajmowali się małą przez pół dnia. Ani Paweł ani Wiktoria nie mieli najmniejszych wątpliwości jak dać córce na imię. Najpierw zaproponowała to Wiki. Nie ukrywał zaskoczenia, ale zgodził się z jej wyborem. Rodzice Marty rozpłakali się, kiedy usłyszeli, że ich przyszywana wnuczka dostanie imię po ich zmarłej córce.

Mała szybko rosła. Któregoś dnia przyglądając się jej Paweł doznał olśnienia, bo zrozumiał, że patrzy na dziewczynkę z jego snów. Pojął, że to właśnie to dziecko widział przy Marcie. Był zdumiony tym odkryciem. Wtedy w tym śnie Marta nie pokazywała mu ich wspólnej córki, ale córkę jego i Wiki. Wyglądało na to, że zatoczył właściwie koło, bo teraz musiał zweryfikować tę pewność, którą miał przez kilka lat Teraz znowu zadawał sobie pytanie, czy Marta miała urodzić mu chłopca, czy dziewczynkę. Tym odkryciem nie podzielił się z Wiki. Uznał, że to zbyt skomplikowane i zostawił to dla siebie.

Wiódł z nią szczęśliwe życie. Jeszcze przed urodzeniem Marty dowiedział się od swojego teścia, że ktoś chce sprzedać parterowy dom do remontu. Pojechał tam z Józefem. Dom przypominał całkiem spory bungalow. Był jednak bardzo zniszczony. Paweł przeraził się skalą prac, jakie trzeba by było tu wykonać i kosztami jakie musieliby ponieść. Józef jednak się nie zniechęcał.

- Spójrz na to z innej perspektywy. Otoczenie idealne dla dzieci. Teren ogrodzony. Działka na tyle duża, że spokojnie mogą biegać tu psy. Ja widzę tu same zalety a ogrom pracy wcale mnie nie przeraża. Poza tym dodatkowym atutem jest cena. Paweł, to tylko sześćdziesiąt pięć tysięcy za grunt i budynek. Gdzie kupisz za tę cenę coś lepszego? Właściciel ma mnóstwo długów i w dodatku nie wylewa za kołnierz. To on sam doprowadził ten dom do takiej ruiny i chce się go jak najszybciej pozbyć. Ja ci przysięgam, że doprowadzę ten dom do używalności, dostosuję go do ciebie tak jak i mieszkanie dostosowałem. Wiesz, że nigdy nie rzucam słów na wiatr.

- A jeśli nie udźwigniemy tego finansowo? – zapytał niepewnie. – Wprawdzie mamy trochę oszczędności, ale to wszystko za mało.

- My ci pomożemy. Zawsze też można wziąć kredyt. Jesteście młodzi i jestem pewien, że go spłacicie.

- No dobrze… Przekonałeś mnie.

Na to tylko czekał Józef, na zgodę swojego zięcia. Jak tylko kupili ten dom z kopyta zabrał się do roboty. Skrzyknął paru zapaleńców takich jak on sam. Remont trwał ponad dwa lata i to tylko dlatego, że Paweł nie chciał brać kredytu i sukcesywnie pokrywał koszty zakupów z pieniędzy zarobionych w serwisie, ale efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Kiedy po raz pierwszy Józef przywiózł tu ich wszystkich Paweł po prostu oniemiał.

- Dokonałeś cudu tato. Naprawdę nie spodziewałem się, że wyjdzie aż tak pięknie.

- To jeszcze nic. Na tyłach domu jest urządzony placyk zabaw dla Martusi i piękne patio, na którym można posiedzieć w ładny dzień. Teraz tylko musicie się przeprowadzić.

Wiki była zachwycona. Często zapraszała tu całą rodzinę, a szczególnie Basię z Olkiem i Michałkiem, który był parę miesięcy starszy od Marty. Maluchy w swoim towarzystwie czuły się najlepiej. Najczęściej jednak zaglądali Leśniakowie i zostawali z wnuczką. Zawojowała ich serca całkowicie.


Wiktoria weszła do ogrodu a za nią Józef z żoną. Rano poprosiła ich, żeby zawieźli ją na USG. Paweł podjechał w ich kierunku.

- I jak kochanie, wszystko w porządku? – zapytał.

- W jak najlepszym. Dziecko rozwija się prawidłowo. Mama może to potwierdzić, bo weszła ze mną do gabinetu. Znamy już płeć. To chłopczyk. Tak się cieszę.

Paweł również podzielał tę radość. Za trzy miesiące miała im się powiększyć rodzina. I w dodatku to miał być chłopiec. Nie miał nic przeciwko jeszcze jednej dziewczynce tak samo słodkiej i kochanej jak Martusia, ale chłopak, to chłopak. Podbiegła do nich Marta i objęła matkę przytulając się do jej kolan.

- Będę mieć braciszka?

- Aha. Cieszysz się?

- Wolałabym siostrzyczkę, ale braciszek też może być fajny – odpowiedziała dyplomatycznie.

- Zrobię kawy dla wszystkich – Leśniakowa już kierowała się w stronę domu. – Pójdziesz z babcią Martuniu? – wyciągnęła do małej dłoń. – Kupiłam ci pyszny soczek.

Dziewczynka zeskoczyła z kolan mamy i złapała babcię za rękę.

- A jaki? – usłyszeli jeszcze i roześmiali się.

- Prawdziwa gaduła z niej. A gdzie psy? – Wiki rozejrzała się dokoła.

- Leżą tam pod jabłonią. Gorąco im. Tato pamiętasz, że mam jutro trening?

- Pamiętam synku i na pewno cię zawiozę i przywiozę do domu. Cieszę się, że to kontynuujesz. Miałeś tyle wątpliwości, a jednak tego rodzaju rehabilitacja przynosi efekty. Wystarczy być tylko konsekwentnym.

- To prawda tato – wtrąciła się Wiki. – Wciąż mam przed oczami jego nogi. Byłam przerażona ich chudością. Pamiętasz Paweł, kiedy to było? Wtedy jak po raz pierwszy zabrałeś mnie na łąki i opalaliśmy się tam. Usiłowałam wówczas zachować kamienną twarz, ale serce ściskało mi się z żalu. Mateusz miał absolutną rację mówiąc, że tam ci pomogą. Wiedziałeś od początku, że nie będziesz chodził, a jednak stan nóg znacznie się poprawił a przede wszystkim ich wygląd. Są zupełnie normalne. Wszyscy w drużynie wyglądają normalnie, choć każdy z nich to paraplegik.

W drzwiach pojawiła się Leśniakowa niosąc na tacy świeżo zaparzoną kawę i pokrojone, drożdżowe ciasto. Mała Marta dreptała obok dzierżąc w dłoniach butelkę z sokiem.

- Tobie Wiki zrobiłam herbatę. Nie powinnaś przesadzać z kawą.

- Dziękuję mamo. Nawet nie mam specjalnej ochoty na kawę. Ależ to ciasto pachnie. Martunia zjesz troszkę?

- A kto piekł? – zapytała dociekliwie. Wiki uśmiechnęła się.

- No jak to kto? Babcia przecież. Sama mówisz, że ciasto babci Eli jest najlepsze.

- Bo jest. Nałóż mi na talerzyk, ale kawy nie, bo nie lubię.

Tym razem wszyscy ryknęli śmiechem. Zwabione zapachami dochodzącymi od stołu przyczłapały psy. I one dostały po kawałku.



Zdenerwowany Paweł spoglądał co chwilę na zegarek i jeździł w te i z powrotem przemierzając szpitalny korytarz. Nie mniej od niego zdenerwowani tkwili w szpitalnych fotelach Basia z Aleksandrem, tata Stec i tata Leśniak. Leśniakowa została w domu niańcząc Martusię i Michałka.

- Paweł zatrzymaj się na chwilę, bo zaczynasz być denerwujący – wyrzuciła z siebie Basia. – Zaraz pewnie wszystko się skończy i będziesz mógł zobaczyć syna.

- Chciałbym przytulić już ich oboje – powiedział ze skargą. – Dlaczego to tak długo trwa? Jak Wiki rodziła Martę, nie trwało tak długo.

- Każdy poród jest inny, nie wszystkie przebiegają tak samo. O proszę… – wstała na widok wychodzącej z sali porodowej pielęgniarki. Paweł podjechał do niej i wyrzucił z siebie grad pytań.

- I jak? Wszystko w porządku? Co z moją żoną? Co z synem?

Pielęgniarka uśmiechnęła się szeroko. Nie pierwszy raz widziała takiego zdenerwowanego tatusia.

- Wszystko w porządku. Może się pan już uspokoić. Matka i dziecko czują się dobrze. Za nie więcej niż pół godziny będzie pan mógł je zobaczyć.

Po dwudziestu minutach wywieziono Wiki. Za nią w małym łóżeczku jego syna. Podjechał do żony. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.

- Strasznie się bałem kochanie. Jak to dobrze, że już po wszystkim. Słaba jesteś pewnie, prawda?

- Jestem trochę śpiąca – odpowiedział gładząc jego policzek. – Nie stresuj się już, bo nic nam nie jest. Mały dostał dziesięć w skali Apgar. Jest zdrowy. Waży trzy i pół kilo i ma sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Długi jest. Będzie chyba podobny do ciebie, bo ma ciemną czuprynkę.

Paweł zapytał jeszcze, do której sali wiozą Wiki i dowiedziawszy się o tym powiadomił resztę.

Przeszli na drugie piętro i znaleźli pokój z numerem dwunastym. Wiki już przeniesiono na normalne łóżko. Leżała trzymając w objęciach małe zawiniątko. Na ich widok uśmiechnęła się i powiedziała cicho

- Wejdźcie. Zobaczcie to cudo - rozpakowała delikatnie kocyk podsuwając maleństwo w stronę Pawła.

- Jest śliczny kochanie i całkiem duży. Chyba faktycznie będzie podobny do mnie. Ma sporo włosów. Spójrz Basiu, czy nie przypomina ci trochę Michałka? On też urodził się z taką ciemną czupryną. Basia pochyliła się nad maleństwem

- Chyba masz rację.

W końcu i dziadkowie dopchali się do wnuka. Obaj byli bardzo dumni. Nic nie zapowiadało, że zostaną dziadkami i nie miało znaczenia to, że Józef jest tylko takim przyszywanym dziadkiem. Kochał te dzieciaki jak swoje własne. Karol Stec pomyślał, że jeszcze nie tak dawno jego córka była zapiekłą singielką a dzisiaj ma męża i dziecko, a jego syn, nad którym ubolewał od chwili wypadku i wciąż nie mógł pogodzić się z jego kalectwem otrząsnął się z tragedii, ożenił ze wspaniałą kobietą i spłodził dwoje dzieci. Otarł z twarzy łzy wywołane wzruszeniem.

- Będziemy mieć wnuka na schwał Józefie. To będzie silny chłopak. Gratulujemy wam dzieci i jesteśmy bardzo szczęśliwi. Będziemy się zbierać, bo babcia sama w domu i też ciekawa nowin, a Wiktoria musi odpocząć.

- Ja za chwilę do was dołączę – Paweł zbliżył się do łóżka i podniósł na rękach chcąc dosięgnąć ust Wiki. Pocałował ją najczulej dziękując jej za syna.

- Nigdy nie sądziłem, że będę jeszcze taki szczęśliwy. Po tej tragedii, którą przeżyłem bałem się marzyć o rodzinie i dzieciach. Wynagrodziłaś mi cały ten ból i rozpacz. Jesteś najlepszą żoną na świecie i dałaś mi dwójkę wspaniałych dzieci. Kocham cię i zawsze będę cię kochał.

Uśmiechnęła się do niego cudnie.

- A ty jesteś najlepszym mężem i najlepszym ojcem. Wreszcie jesteśmy pełną rodziną i nic nam już do szczęścia nie trzeba, może tylko poza życzeniem, żeby dzieci chowały się zdrowo. Jednak o to jestem jakoś dziwnie spokojna, bo czuwa nad nami Marta i moi rodzice. Myślałeś już nad imieniem?

- Tak. Chcę, żeby miał na imię Wojtek, a na drugie Józef po moim teściu.

Wiki rozpromieniła się.

- Sama nie wybrałabym lepiej. Teraz idź już, bo czekają na ciebie. Ja muszę odespać ten poród.

Ucałował raz jeszcze jej usta i cicho wyjechał z pokoju. Wreszcie mógł odetchnąć.


K O N I E C

32 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

댓글


bottom of page