SOBIE PRZEZNACZENI
ROZDZIAŁ 1
Poczuł na twarzy pierwsze krople deszczu i szczelniej otulił się płaszczem. Objął wpół idącą obok niego matkę ubraną w żałobną czerń i ruszył w stronę wyjścia z cmentarza. Pośpiesznie podeszli do samochodu. Otworzył jej drzwi i wpuścił ją do środka. Sam usiadł za kierownicą i włączył ogrzewanie. Odwrócił się i omiótł spojrzeniem rodzicielkę. Wyglądała mizernie. Po bladych, zapadniętych policzkach wciąż płynęły łzy. Ujął jej dłoń i pogładził.
- Nie płacz mamo, wszystko się jakoś ułoży – wyszeptał.
- Nic się nie ułoży – odpowiedziała zbolałym głosem. – Już nic nie będzie takie samo. Jak ja będę bez niego żyć? - rozpłakała się na dobre.
- Dasz sobie radę. Zawsze dawałaś. Gdyby nie ty, jego dawno by już nie było. To ty pilnowałaś wizyt lekarskich i to dzięki tobie brał regularnie leki. Jesteś silną kobietą. On jest już w lepszym świecie, a my musimy nauczyć się żyć bez niego. Tak jest lepiej, wierz mi. On przynajmniej nie musi już znosić tego ogromnego cierpienia.
- Wiem, że masz rację, ale tak trudno jest mi się z tym pogodzić.
- To minie, zobaczysz. Musisz dać sobie tylko trochę więcej czasu. Jedźmy już. Jakoś musimy przetrwać jeszcze stypę.
Podjechał pod elegancką restaurację „Signature” mieszczącą się w Śródmieściu. To tutaj zarezerwował salę na tę smutną uroczystość.
Większość żałobników czekała już przed wejściem. Głównie byli to członkowie ich rodziny zarówno ze strony matki jak i ze strony ojca. Podszedł do nich pytając, dlaczego nie wchodzą.
- Wszystko jest przygotowane, a wy zapewne głodni. Zapraszam.
Odszukał jeszcze kierownika sali prosząc go, by dopilnował sprawnego wydawania posiłku. Zajął miejsce obok matki i rozejrzał się. Jakiś kuzyn domagał się menu.
- Przepraszam wujku, ale obiad zamówiony jest dla wszystkich taki sam i zapewniam, że będzie smaczny. Trzeba jednak trochę poczekać. - Skwaszona mina kuzyna nie wróżyła nic dobrego. – Co za cham – pomyślał. – Sądził, że skoro dobrze nam się powodzi, to zapłacimy za wszystkie zachcianki?
Zaczęto wnosić najpierw przystawki z siekanej, wołowej polędwicy z suszonymi pomidorami i oliwkami, a po niej kokile z zupą dyniową. Świetnie nadawała się, na dzisiejszy, chłodny dzień. Na drugie danie zamówił konfitowane udko kacze z puree ziemniaczanym z dodatkiem ziół i wytrawne puree z czerwonej kapusty, a do tego smaczny chutney z buraka i suszonych fig. Miał nadzieję, że goście nie będą wybrzydzać. Sam wcześniej próbował tych dań i był naprawdę pod wrażeniem. Na deser podano tiramisu. Był zawiedziony członkami rodziny. Skupili się wyłącznie na jedzeniu, komentowaniu i żartach, jakby przed godziną nie uczestniczyli w pogrzebie. Sądził, że przynajmniej wspomną ojca dobrym słowem. Niejeden z nich wiele mu zawdzięczał. Pamięć ludzka jest wybiórcza i krótka. Niestety.
Matka jadła niewiele. Ledwie skubnęła udko i zjadła kilka łyżek zupy. Zachęcał ją, ale nadal jej gardło ściskały łzy.
Po skończonym posiłku podziękował jeszcze wszystkim za udział w pogrzebie, bo tak wypadało i pożegnał się. Nie miał zamiaru zostać tu ani minuty dłużej.
Odwiózł matkę do domu. Postanowił, że dzisiejszej nocy zostanie tutaj, żeby nie czuła się taka osamotniona. Wieczorem siedzieli jeszcze w salonie przy aromatycznej kawie i rozprawiali cicho.
- Może powinnaś gdzieś wyjechać i trochę podreperować zdrowie? Może jakieś sanatorium? Opadłaś z sił zupełnie poświęcając się opiece nad ojcem. Czas zrobić coś dla siebie. Jeśli chcesz, to rozejrzę się za jakimś pięknym miejscem.
- No nie wiem synku… Pogoda taka w kratkę. Już prawie jesień…
- Październik też może być piękny. Chodzi głównie o to, żebyś odpoczęła, nabrała sił i przede wszystkim dystansu. Przez ostatnie tygodnie nie odchodziłaś od łóżka taty. Pozwól mi się tym zająć, a na pewno znajdę coś odpowiedniego.
- No dobrze…, ale niezbyt daleko. Idziesz jutro do pracy?
- Chyba powinienem. Jutro mamy ważny dzień. Mają rozstrzygnąć konkurs na projekt tego kompleksu mieszkalnego, o którym ci opowiadałem. Jeśli wygramy, będziemy mogli spać spokojnie przez co najmniej rok. Poza tym finalizujemy też kilka koncepcji i chciałbym przy tym być. Stefan jest świetny, ale się nie sklonuje.
Hanna Dębska pokiwała głową i spojrzała ze smutkiem na syna.
- Za bardzo poświęcasz się pracy Bruno, a gdzie czas i miejsce na życie prywatne. Już dawno powinieneś rozejrzeć się za jakąś porządną kobietą i ożenić się. Młody wiecznie nie będziesz, a czas leci.
- Nie przesadzaj mamo – uśmiechnął się do niej. – Mam dopiero trzydzieści dwa lata i całkiem sporo czasu na ożenek. Na razie to ja jestem wyleczony ze związków, po zakończeniu tego ostatniego, który kosztował mnie mnóstwo nerwów, energii i pieniędzy. Chyba jestem typem, który w jakiś dziwny sposób przyciąga niewłaściwe kobiety – podniósł się z fotela. – Idę spać. Ty też się połóż. Oboje mieliśmy ciężki dzień.
Zrzuciwszy z siebie ubranie wziął jeszcze szybki prysznic i zaległ w łóżku. Przez cały dzień starał się trzymać fason, ale teraz pomyślawszy o ojcu poczuł pod powiekami łzy. Zawsze był dla niego wzorem i zawsze mu imponował. Był niesamowicie zdolnym architektem. Jego projekty zdobywały liczne nagrody i co najważniejsze były wcielane w życie i to nie tylko w Polsce, ale i za jej granicami. To on zaszczepił w nim pasję do projektowania, do rysunku i do kreatywnego myślenia. To on namówił go na studia w słynnym University of Westminster na Wydziale Architektury i Urbanistyki, które skończył z wyróżnieniem. To od ojca przejął pracownię architektoniczną, gdy okazało się, że jest chory i nie może pracować. Jakieś siedem miesięcy temu oprócz problemów z sercem przyplątał się też rak jelita grubego. Ojciec cierpiał potwornie, bo rak został zdiagnozowany zbyt późno i rokowania od początku były złe. Dębski senior po prostu gasł w oczach. Bruno z bólem serca obserwował jego totalne wychudzenie. Pod koniec życia jego ojciec w niczym nie przypominał człowieka, którego znał od urodzenia. Mimo świadomości, że niewiele życia mu już zostało informacja o jego śmierci była dla Bruna szokiem. Musiał jednak wziąć się w garść, bo to na nim spoczęła sprawa pochówku. Matka rozsypała się zupełnie.
Wstał wcześnie rano. Miał zamiar wstąpić jeszcze na chwilę do swojego domu i przebrać się. Nadal miał na sobie wczorajsze ciuchy. Zostawił matce kartkę, że będzie dzwonił w ciągu dnia i już pędził w kierunku Konstancina-Jeziornej. Znowu wrócił wspomnieniami do czasów studenckich. Przypomniał sobie jak na dwudzieste pierwsze urodziny dostał od rodziców akt notarialny mówiący, że jest właścicielem działki położonej w Jeziornej przy ulicy Skolimowskiej. Pojechał tam wraz z nimi i wtedy, gdy byli już na miejscu ojciec powiedział mu, że tu powstanie jego pierwszy dom, który sam sobie zaprojektuje, a on będzie nadzorował budowę.
- Pamiętaj Bruno, – mówił – to ma być dom przede wszystkim wygodny i funkcjonalny. Taki, który będziesz kochał i do którego zawsze będziesz miał sentyment. Przemyśl projekt w najdrobniejszych szczegółach. Jeśli zadbasz o nie teraz i przewidzisz, co będzie ci potrzebne, to projekt na pewno będzie bardzo udany. W razie jakichkolwiek wątpliwości służę radą.
Cały rok pracował nad tym przedsięwzięciem. Po pomyślnie zdanych egzaminach na drugim roku wrócił na wakacje do Polski i wtedy pokazał ojcu rozrysowany projekt jego własnego domu. Ojciec pochwalił go. Pownosił jeszcze kilka własnych poprawek i stwierdził, że może zacząć zbierać fachowców.
Te wakacje miał Bruno bardzo pracowite, bo właściwie większość czasu spędzał na wyszukiwaniu odpowiednich materiałów budowlanych lub przesiadywał w pracowni ojca.
Budowa trwała dość długo, ale Brunowi nie zależało na czasie. Wciąż przecież studiował i tylko w wakacje mógł ocenić postępy budowy. Ojciec był pedantem i nie pozwalał na jakiekolwiek fuszerki i odstępstwa od projektu. Dzięki temu budynek wyszedł jak spod igły. Kiedy Bruno wrócił do Polski jako świeżo upieczony architekt, mógł od razu się wprowadzać, bo ojciec zadbał nie tylko o wnętrze, ale i o otoczenie domu. Nigdy też nie wspomniał jak wysokie nakłady poniósł na budowę.
- To nasz prezent dla ciebie i nie pytaj więcej – mawiał. – Najlepiej nam podziękujesz, gdy zaczniesz pracować w pracowni i pokażesz na co cię stać.
Zatrzymał samochód na podjeździe i wysiadł omiatając wzrokiem bryłę budynku. Teraz być może inaczej by go zaprojektował. Może bardziej nowocześnie? Jednak dom spełniał jego wymagania. Był bardzo wygodny, uzbrojony we wszystkie nowinki techniczne i pięknie urządzony. Być może dla singla stanowczo za duży, ale przecież wiecznie nie będzie sam i w końcu znajdzie się jakaś pani Dębska.
Kobiety, z którymi spotykał się do tej pory prócz urody nie były w stanie mu nic zaoferować. Raczej przeciwnie, to one od niego wciąż wymagały. Przeważnie było to finansowanie ich zachcianek. Ostatni związek zakończył się karczemną awanturą. Dziewczyna była w jego typie. Szczupła, niewysoka brunetka o długich, sięgających ramion włosach i błękitnych oczach, co rzadko u brunetek spotykane. Pociągała go i niemal owinęła sobie wokół palca. Namówiła go na krótki urlop. Nie miał nic przeciwko temu, bo czuł się zmęczony ciągłym ślęczeniem przed komputerem i permanentnym niepokojem o stan zdrowia ojca. Uznał, że powinien jakoś odreagować. Wyszukał w internecie przytulny pensjonat w Bieszczadach i przelał zadatek. Umówił się z dziewczyną, że przyjedzie po nią o siódmej rano następnego dnia. Nie chciał, żeby w podróży zastała go noc. Nie bardzo lubił prowadzić po ciemku. Najpierw stał przed jej domem piętnaście minut licząc na to, że wkrótce pojawi się wraz z bagażem. W końcu zniecierpliwiony zadzwonił. Odebrała zaspana i kazała mu przyjść na górę. Okazało się, że nawet nie jest spakowana. Zaczęła się pakować przy nim. Potem przypomniała sobie, że musi zejść jeszcze do apteki i zostawiła go samego. Zanim ruszyli była godzina jedenasta. Był wściekły. Po przejechaniu trzydziestu kilometrów zaczęła marudzić, że jest głodna i żeby się gdzieś zatrzymał. Niestety lokal przy trasie, do którego weszli nie odpowiadał standardom panny, bo na stolikach leżała cerata i śmierdziało. Miał dość. Kiedy wsiadali już do samochodu w jednej sekundzie podjął decyzję. Mało się namyślając zawrócił i odwiózł panienkę do domu. Zrobiła mu taką awanturę, że słyszała ją cała okolica. Nie zważał już na to. Wyciągnął jej torbę z bagażnika i z zamachem rzucił na chodnik. Bez słowa zapakował się do auta zostawiając potencjalną narzeczoną przed klatką schodową. Jeszcze jakiś czas wydzwaniała z pretensjami, ale już nawet nie odbierał jej telefonów. Chwilowo miał dość zwłaszcza, że wtedy dowiedział się o raku, którego wykryto u jego ojca. Z panienkami dał sobie spokój na długie miesiące.
Wszedł do domu i nie tracąc czasu ruszył do garderoby. Była ogromna. Na wieszakach wisiały poprasowane koszule i garnitury, a na półkach stało mnóstwo lśniących czystością półbutów. Tę pedanterię do wszystkiego bez wątpienia odziedziczył po ojcu. To miało też dobre strony, bo przynajmniej niczego nie musiał szukać i doskonale wiedział, gdzie co leży. Przebrał się błyskawicznie i po chwili już pędził w stronę centrum Warszawy. Tam przy ulicy Wilczej mieściła się jego pracownia. Zaparkował i biegiem pokonał dwa piętra schodów. Ledwie przeszedł przez oszklone drzwi usłyszał jedną ze swoich pracownic rozmawiającą przez telefon.
- Ja bardzo pana przepraszam, ale pana Dębskiego prawdopodobnie nie będzie dzisiaj w pracy. Sprawy rodzinne.
Podszedł do biurka i po cichu zapytał
- Kto to?
Nakryła dłonią słuchawkę.
- Stawski… - odebrał jej słuchawkę.
- Dzień dobry panie Stawski. Właśnie wszedłem. Czym mogę służyć? Naprawdę? To świetna dla nas wiadomość. Oczywiście będę. O której? Na pewno się zjawię. Do zobaczenia – odłożył słuchawkę i uśmiechnął się szeroko do dziewczyny. – No Zuzka, szykuj się. Mamy ten konkurs. Wygraliśmy. O dwunastej mam się zjawić w ministerstwie. Oficjalnie wręczą nam dyplom i dadzą zielone światło na realizację.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Bomba. Trzeba to oblać. W lodówce szampan się chłodzi. To tak na wszelki wypadek. Otworzyć?
Bruno roześmiał się na całe gardło. Ta dziewczyna nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Już samo jej pojawienie się rok temu w pracowni wywołało u niektórych spory szok. Wyglądała niezwykle barwnie. Długi, męski płaszcz niemal do samej ziemi, kolorowa apaszka pod szyją, dziwna czapka upstrzona plamami farby, naciśnięta na burzę czarnych, wijących się loków sięgających do połowy pleców i ciężkie glany na nogach. Blada cera nieskażona żadnym makijażem, niewyregulowane brwi i te oczy tak bardzo niesamowite, bo intensywnie zielone. Przedstawiła się jako Zuzanna Majewska. Usiadła bez zaproszenia na fotelu i powiedziała, że wprawdzie ma świadomość, że w pracowni Bruna nie ma wolnego etatu, ale ona właśnie skończyła studia, jest bardzo uzdolniona i solidna. Jeśli Bruno ją zatrudni, na pewno nie pożałuje, bo będzie lojalna, będzie urabiać się po łokcie, a w ogóle, to nie chce być gołosłowna i może pokazać swoje projekty. Nie czekając na reakcję Dębskiego otworzyła wielgachną tekę i wyciągnęła z niej plik prac podsuwając Brunowi pod nos. Najpierw trochę od niechcenia, a potem już z wielkim zainteresowaniem przeglądał prace Zuzki. Zrobiły na nim ogromne wrażenie. Były niesamowicie precyzyjne, nowatorskie i z całą pewnością nietuzinkowe. Ta dziewczyna miała nieprawdopodobny talent.
- To co? Da mi pan szansę? – zapytała nieco zbita z tropu przedłużającym się milczeniem Bruna.
Popatrzył na nią i pokiwał głową.
- Myślę, że będzie pani cennym nabytkiem dla tej pracowni. – Uradowana wyciągnęła do niego dłoń.
- Bardzo panu dziękuję. Nie pożałuje pan. I proszę się do mnie zwracać po imieniu. Zuza, albo jeszcze lepiej Zuzka.
Uścisnął jej dłoń.
- W takim razie Bruno. Bruno Dębski.
- Bruno! Bruno! – jego imię wykrzyczane przez Zuzę wyrwało go z zamyślenia. Spojrzał na dziewczynę nieobecnym wzrokiem. – To mam otwierać tego szampana, czy nie?
- Otwieraj maleńka. Trzeba uczcić ten sukces.
ROZDZIAŁ 2
Zuzka weszła do pomieszczenia socjalnego i wyciągnąwszy z lodówki dwa szampany otworzyła je z taką łatwością, jakby nic innego nie robiła w życiu. Ustawiła wysokie kieliszki na tacy i rozlała do nich trunek. Niosąc go ostrożnie dotarła do niewielkiej salki służącej zespołowi do zebrań i położyła na stoliku. Gestem dała znać Brunowi, że wszystko gotowe. Po chwili salka wypełniła się ludźmi. Bruno ujął w dłoń kieliszek i poinformował resztę, z jakiej okazji piją szampana.
- To sukces całego zespołu. Piję za wasze zdrowie kochani i za następne sukcesy. Oby nam się dalej tak szczęściło– stuknął kieliszkiem w kieliszek Zuzy. – A teraz bieżące sprawy. Stefan w Rembertowie byłeś? Jak postępują prace w tych szeregowcach?
- Zgodnie z planem. Byłem i dopilnowałem wszystkiego. Kończą partery. Nie ma opóźnień.
- To dobre wieści. Ja koło jedenastej trzydzieści będę jechał do ministerstwa. Zabieram Zuzkę, bo trzeba obejrzeć te dwie wille na Solcu i być może zdążylibyśmy podjechać jeszcze na Wawer sprawdzić, jak idą roboty przy tym pawilonie handlowym. Jak z budową w Ciechanowie? Był ktoś?
- Ja jutro jadę zaraz z rana – odezwał się Robert Lipski. – Umówiłem się już z kierownikiem budowy. Zabieram Marka i Michała.
- Czyli wszystko ogarnięte, tak?
- Myślę, że tak.
- W porządku. Przypominam jeszcze, że w przyszłym miesiącu zamykamy trzy indywidualne projekty i mam nadzieję, że nastąpi to w przewidzianym terminie. Macie tego dopilnować. To tyle. Wracajcie do pracy.
Ludzie rozeszli się. W pomieszczeniu został tylko Zagórski. Był przyjacielem i prawą ręką Bruna.
- Jak się trzymasz bracie – zapytał z troską. – Dajesz jakoś radę?
- Staram się Stefan. Naprawdę staram się nie myśleć, ale to nie takie proste. Szkoda, że prosto z pogrzebu musiałeś wracać do pracowni. Na stypie po prostu się wściekłem, bo zrozumiałem, że ta cała rodzinka, a przynajmniej jej niektórzy przedstawiciele potraktowali ten pogrzeb jak dobrą okazję do nażarcia się. Nikt w knajpie nawet nie wspomniał ojca. Mama poczuła się bardzo rozczarowana. Ja zresztą też. Oni zapewne pojawią się jeszcze, jak będą w trudnej sytuacji, lub będą chcieli za moim pośrednictwem coś sobie załatwić. Potraktuję ich wtedy podobnie. Ojciec zawsze im ulegał, ale ja nie będę taki wspaniałomyślny jak on. Banda obiboków. Wisieli na nim jak psy ciągle czegoś od niego żądając lub prosząc o coś. Ładnie mu podziękowali, nie ma co – zerknął na przegub dłoni. – Będę się zbierał i raczej dzisiaj już nie wrócę. Dopilnujesz wszystkiego, tak?
- Nie ma sprawy. Trzymaj się.
Zanim jednak wyszedł z biura zadzwonił do matki i upewniwszy się, że u niej wszystko dobrze wraz z Zuzą ruszyli do ministerstwa. Na parkingu przed budynkiem, w którym się mieściło Zuzka uparła się, że zostaje.
- Chyba nie chcesz, żebym przyniosła ci wstyd? Spójrz na mnie. Raczej nie wyglądam jak dama. Idź sam, a ja poczekam w samochodzie.
- Ale to może potrwać nawet godzinę.
- W takim razie ja idę na spacer, a ty zamknij auto. Jak wrócę i ciebie jeszcze nie będzie, to zaczekam obok.
Bruno pokręcił głową. Zamknął samochód i dał Zuzie klucz.
- Nie będziesz mi tu marzła. Jak wrócisz to przynajmniej ogrzejesz się w środku.
Wsadziła klucz do przepastnej kieszeni płaszcza i postawiwszy na sztorc kołnierz, ruszyła przed siebie. Przeglądając się w szybach wystawowych chyba po raz pierwszy spojrzała na siebie krytycznie. – Faktycznie ubieram się jak ostatnie dziecko ciecia. Jak w ogóle ktokolwiek może mnie traktować poważnie? Chyba zatrzymałam się na etapie piętnastolatki. Zdecydowanie powinnam coś zmienić. Najlepiej obciąć te kudły. Już nawet nie potrafię porządnie ich rozczesać. I jeszcze te workowate ciuchy. Kocham luz, ale przecież mam już dwadzieścia sześć lat, który facet zechce się mną zainteresować?
Tak naprawdę nie myślała poważnie o płci przeciwnej. Uważała się za osobę niezależną, artystkę czasem kompletnie odjechaną. Ojciec miał jej za złe, że nie podchodzi poważnie do życia.
Ciągle zrzędził, że ich mieszkanie bardziej przypomina malarskie atelier niż zwyczajny dom. Wszędzie walały się farby, blejtramy i zawsze śmierdziało werniksem. Malowanie traktowała jako hobby. Czasami udało jej się coś sprzedać, ale nie zdarzało się to za często. Gdyby kazano jej powiedzieć, co uważa za ważniejsze, czy projektowanie, czy malowanie, nie potrafiłaby powiedzieć, bo jedno i drugie było dla niej równie ważne. Mimo to jej tata kochał bezgranicznie swoją jedynaczkę. Owdowiał bardzo wcześnie, bo Zuza miała zaledwie pięć lat, gdy musiał zastąpić jej matkę. Spełniał tę rolę najlepiej jak potrafił. Trochę ją rozpieścił, ale nie na tyle, żeby miało przewrócić się jej w głowie. Mimo dziwacznych ubrań, które nosiła i pewnego rodzaju niedbalstwa w ogólnym swoim wizerunku zawsze wiedziała czego chce, a on popierał każdą jej decyzję. Był z niej bardzo dumny, gdy ukończyła trudne studia i znalazła dobrze płatną pracę. Utrzymanie się z jednej pensji bywało czasem trudne zwłaszcza wtedy, gdy trzeba było wyszarpać się na drogie podręczniki, ale na to nigdy nie żałował grosza. Ciężko pracował i wciąż brał nadgodziny, żeby jego Zuzi nie zabrakło niczego. Praca kierowcy nie była łatwym kawałkiem chleba. Od wstrząsów i wiecznego kręcenia kółkiem cierpiał na dolegliwości kręgosłupa. Jak mocniej bolało, to brał silniejsze tabletki, ale tak naprawdę nigdy nie korzystał z żadnego zwolnienia chorobowego, bo to zawsze odbijało się na wysokości pensji.
Zuzka była duchem niezależnym. Nie znosiła ograniczeń, swobodnie wyrażała myśli i uparcie dążyła do wyznaczonego celu. Swoją asertywnością mogłaby obdzielić parę osób. Na studiach uważano ją za dziwaczkę. Nie zaprzyjaźniła się tam z nikim, nawet nie miała dobrych koleżanek, czy kolegów. Raczej stroniła od towarzystwa. Była na tyle zdolna, że nie potrzebowała ani ich obecności, ani ich pomocy. Po studiach nic się pod tym względem nie zmieniło. Kiedy podjęła pracę, siłą rzeczy stała się częścią zespołu, ale prawda była taka, że jedynym facetem, którego tolerowała i z którym dogadywała się świetnie, był Bruno. Jej serce niezmiennie przepełniało uczucie wdzięczności za to, że przyjął ją do pracy. Był wymagającym, ale dobrym i sprawiedliwym szefem. Przez ten rok zdążyła go już dość dobrze poznać. Jednego, czego nie potrafiła zrozumieć, to tych jego ciągot do kobiet wyglądających jak plastikowe lalki Barbie, z obfitym biustem i tonami tapety nałożonej na twarz. Czasem myślała, że gdyby ją zedrzeć to nie zostałoby kompletnie nic, bo ich iloraz inteligencji raczej nie był powalający.
Ostatni raz rzuciła okiem na swoją sylwetkę odbijającą się w wystawowej szybie. Westchnęła ciężko. Chyba już najwyższy czas coś zmienić. Zerknęła na zegarek i postanowiła wrócić do samochodu. Może Bruno już czeka?
Wrócił dziesięć minut po niej i nie tracąc czasu obrał kierunek na Solec. To tam budowano dwie sąsiadujące ze sobą wille będące projektem autorskim Zuzy i to do niej należał nadzór i dopilnowanie zgodności budowy z zamysłem.
Przywitali się z kierownikiem kontrolującym oba projekty i zażądali dziennika budowy. Zawsze uzupełniali wpisy o postępach prac przy każdej wizycie na placu budowy. Żeby było szybciej podzielili się. Bruno ruszył na sąsiednią parcelę, Zuza skupiła się na pierwszej. Sama bryła budynku była gotowa i zadaszona. Zaczęły się prace wnętrzarskie. Projekt znała na pamięć więc od razu dostrzegła niezgodności w instalacji wodno - kanalizacyjnej.
- To nie może tak zostać. Proszę poprawić, bo w przeciwnym razie obciążymy was dodatkowymi kosztami. Rury mają być maksymalnie zakryte a nie „zdobić” ściany. Jak chcecie w takim stanie kłaść glazurę? Będziecie robić dodatkowe murki? Ja się na to nie zgadzam. To wszystko ma być schowane. Przyłącza gazu też poprowadziliście po ścianach? Jeśli tak, to także musicie to zmienić. Macie trzymać się ściśle projektu. Pan jako doświadczony kierownik budowy powinien o tym wiedzieć i tego dopilnować, a nie zgadzać się na jakąś samowolkę podwładnych. W tej drugiej willi też tak jest?
Mężczyzna miał niewyraźną minę i niepewnie kiwnął głową.
- Chyba też…
- Nie chcę być złośliwa, ale jeśli nie wywiążecie się z terminów nasi klienci pourywają wam głowy. Płacą ciężkie pieniądze, więc robota ma być wykonana solidnie, a nie odwalona fuszerka. Mam nadzieję, że jak przyjedziemy tu następnym razem wszystko będzie już tak jak należy.
Obeszła resztę pomieszczeń wytykając jeszcze kilka usterek. Zrobiła stosowny wpis w dzienniku budowy i ruszyła do samochodu. Po chwili zjawił się i Bruno. Nie miał zbyt szczęśliwej miny.
- Już nic nie mów. Ja też to zauważyłam i dałam ultimatum. Mają poprawić wszystkie niedociągnięcia i usterki.
-A ty co? W myślach mi czytasz?
Roześmiała się.
- Tak jakby. Jedziemy jeszcze do Wawra? Już dosyć późno…
- Zaryzykujemy. Może zastaniemy kogoś na budowie.
Tym razem jednak nie mieli szczęścia. Plac budowy był zamknięty na solidną kłódkę. Bruno zawrócił z powrotem do Warszawy.
- Zgłodniałem. Dasz się namówić na jakiś obiad? Nie lubię jeść sam. Ja stawiam.
- OK. Mnie też burczy w brzuchu, ale nie wybieraj jakiejś ekskluzywnej knajpy. Nie czułabym się tam dobrze.
- Bez obaw – mruknął i skupił się na drodze.
Restauracja była dość przeciętna, jeśli chodzi o wystrój, natomiast jedzenie tutaj było znakomite, bo domowe. Zuza takie preferowała najbardziej. Bruno nie wybrzydzał. I on lubił domową kuchnię. Zamówili po porcji ogórkowej zupy i po schabowym z surówką i ziemniakami.
Zuza z biedą ogarnęła swoje długie, kręcone włosy i związała je apaszką, żeby nie wchodziły jej do talerza. Dopiero teraz zauważył jak subtelną ma twarz. Pomyślał, że gdyby nie ubierała się w takim łachmaniarskim stylu byłaby naprawdę śliczną dziewczyną. Nie wiedzieć czemu ukrywała swoje wdzięki i w tak karygodny sposób deprecjonowała swoją urodę. Zauważyła, że jej się przygląda.
- O co chodzi? Mam coś na twarzy?
Bruno się zmieszał.
- Nie…, wszystko w porządku. Mówił ci już ktoś, że masz śliczne oczy? Rzadko się spotyka taki zielony kolor. Oczywiście nie widać ich, bo skrzętnie ukrywasz je pod tą lwią grzywą, a szkoda.
- Ta lwia grzywa i mnie daje się już we znaki. Właśnie dzisiaj postanowiłam, że znacznie skrócę włosy. Są za długie i przeszkadzają mi.
- No wreszcie – złożył ręce jak do modlitwy. – Panna Majewska przyszła po rozum do głowy.
Zuza rozchichotała się.
- Najwyższy czas panie Dębski. Lepiej późno niż wcale.
Po obiedzie odwiózł ją pod sam dom. Wyskoczyła zgrabnie z auta i pobiegła na pierwsze piętro.
- Już jestem – krzyknęła z przedpokoju. Odpowiedział jej przeciągły jęk. Wystraszyła się. – Tato?! Co ci jest? - pobiegła do jego pokoju. Ojciec leżał na łóżku i zwijał się z bólu. – Rany boskie… Wzywam pogotowie – szybko wybrała numer. – Długo tak leżysz?
- Chyba od trzech godzin. Nie mogłem się ciebie doczekać- wystękał.
- Halo, dzień dobry. Zuzanna Majewska z tej strony. Bardzo proszę o przyjazd karetki. Mój ojciec zwija się z bólu. Prawdopodobnie kręgosłup. Adres? Już podaję. Jak długo trzeba będzie czekać? Dziękuję. Czekamy.
Pogotowie przyjechało po dziesięciu minutach. Lekarz podał ojcu jakiś zastrzyk przeciwbólowy i postanowił zabrać go do szpitala na badania.
- Tu konieczne jest prześwietlenie i być może tomografia lub rezonans. Inaczej nie ustalimy przyczyny bólu.
Zabrała się razem z nimi. Niemal dziurę wysiedziała w fotelu na SOR-rze. Wydawało jej się, że badania trwają całe wieki. Wreszcie ujrzała ojca siedzącego na wózku inwalidzkim, który pchała pielęgniarka. Obok szedł lekarz. Zatrzymali się koło niej.
- Tu daję pani wyniki prześwietlenia i rezonansu wraz z opisem. Są duże zmiany zwyrodnieniowe w części lędźwiowej kręgosłupa. Ból spowodowało wysunięcie się krążka międzykręgowego i jego ucisk na nerw kulszowy prawej nogi. Stąd drętwienie od pośladka aż po paluch. Zaaplikowaliśmy ojcu środki przeciwzapalne i przeciwbólowe na tyle silne, że w ciągu kilku dni ból powinien ustąpić. Niezależnie od tego proszę jutro zgłosić wizytę domową u lekarza rodzinnego. On wypisze zwolnienie i da skierowanie do neurologa. Od teraz musi pan być pod jego stałą kontrolą. Tu jeszcze recepty i kule, żeby pan nie obciążał nóg. Za chwilę powinna podjechać karetka. Odwiezie państwa do domu.
Podziękowała lekarzowi. Najwyraźniej nie było tak źle i wszystko miało niedługo ustąpić.
Dzięki sanitariuszom ojca szybko udało się wnieść na pierwsze piętro. Była im naprawdę wdzięczna, bo gdyby miał wchodzić o kulach, trwało by to wieki. Pomogła przebrać mu się w piżamę i zapakowała go do łóżka. Wyjęła z torby telefon i wybrała numer do Bruna.
- Już zdążyłaś się za mną stęsknić? – usłyszała jego niski, ale miły dla ucha głos.
- Przepraszam cię Bruno, że dzwonię tak późno, ale resztę dnia spędziłam w szpitalu. Ojca zabrało pogotowie, bo zwijał się z bólu. Okazało się, że to od kręgosłupa. Jutro rano muszę zamówić wizytę domową i zaczekać na lekarkę, bo tata leży i nie mógłby jej otworzyć. W związku z tym chciałam cię prosić o dzień urlopu.
- Nie ma sprawy Zuzka. Jeśli będzie trzeba, weź i dwa. To co najważniejsze załatwiliśmy dzisiaj. Daj znać, jak będziecie już po wizycie. Trzymaj się i pozdrów tatę.
- Dzięki Bruno. Jutro się odezwę. Dobranoc.
Rozłączył się. – Biedna Zuzka – pomyślał. Wiedział, że ma tylko ojca i żadnej innej rodziny. W takich sytuacjach jak ta, nawet nie ma kogo poprosić o pomoc. Z całą pewnością takie chucherko nie da sobie rady z wysokim i ciężkim mężczyzną. Postanowił, że jutro zadzwoni już rano i być może okaże się pomocny.
ROZDZIAŁ 3
Obudziła się dość wcześnie, ledwie niebo szarzało za oknem. Wsunęła stopy w kapcie i ruszyła do łazienki. Po drodze zajrzała do ojca, ale spał jeszcze. Najwyraźniej środki, które podano mu wczoraj zawierały jakiś składnik na spanie, bo pochrapywał cicho. Zwykle o tej porze już oboje byli poza domem.
Weszła pod prysznic i z przyjemnością poddała się ciepłym strumieniom wody. Nie traciła czasu. Tylko tyle, żeby namydlić ciało i je spłukać. Otulona grubym, frotowym szlafrokiem przetarła zaparowane lustro i spojrzała na swoje w nim odbicie. Gęste, mocno kręcone włosy spadały mokrą kaskadą aż do jej pośladków, a długa, dawno nie przycinana grzywka, równie skręcona jak reszta, zasłaniała jej twarz. – Jestem beznadziejna. Jak mogłam się tak zapuścić? Tata poleży, a ja wyskoczę na godzinkę do fryzjera. – Próbowała je rozczesać, ale grzebień ledwo wchodził w tę gęstwinę. Z westchnieniem go odłożyła. – To bez sensu. Daremny trud.
Była w trakcie szykowania śniadania, gdy rozdzwoniła się jej komórka. Zerknęła na wyświetlacz i natychmiast odebrała.
- Cześć Bruno. To przecież ja miałam dzwonić. Lekarki jeszcze nie było, bo dopiero będę zamawiać wizytę domową. Rejestracja wprawdzie jest od ósmej, ale telefoniczne przyjmują od dziewiątej.
- Wiem, że jest jeszcze dość wcześnie, ale dzwonię, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebujesz. Może trzeba załatwić coś w aptece? Mam luzy i mógłbym podjechać.
Dopiero jego słowa przypomniały jej o receptach, które dostała od lekarza na SOR-rze. Wczoraj nie miała już siły, żeby pójść i je wykupić.
- To trochę krępujące, ale faktycznie mam do wykupienia recepty. Po południu i tak będę wychodzić, więc przy okazji zrobię jakieś zakupy i załatwię sprawę apteki.
- Zuzka, nie wygłupiaj się. Będziesz w rękach tachać ciężkie siaty? Dla mnie to żaden problem. Napisz na kartce, czego potrzebujesz, a ja wszystko załatwię. Będę za pół godziny.
Rozłączyła się. Nie sądziła, że on aż tak się przejmie. Wiedziała wprawdzie, że ma dobry charakter i zawsze jest gotów pomóc w potrzebie, ale do tej pory ona sama nigdy z tego nie korzystała. Nawet jeśli była w trudnej sytuacji nigdy nie ośmieliła się go prosić o jakąkolwiek pomoc. W końcu był jej szefem a nie chłopcem na posyłki.
Delikatnie potrząsnęła ramieniem ojca.
- Tato obudź się. Śniadanie na stole.
Otworzył powieki i chciał się przeciągnąć, ale obolałe kości i mięśnie sprawiły, że krzyknął.
- Myślałem, że dzisiaj będzie już lepiej – wystękał zmartwiony i mocno rozczarowany. – Bardzo mnie boli, a nogę mam kompletnie zdrętwiałą, jakby pod skórą chodziły mi mrówki.
- Wiem, że cię boli, ale musisz coś zjeść. Za chwilę będzie tu Bruno i wykupi recepty. Leki są silne i nie możesz ich brać na pusty żołądek. Spróbujesz usiąść? Pomogę ci – podała mu rękę i pociągnęła ostrożnie. Syknął z bólu, ale w końcu usiadł. Podsunęła mu taboret, na którym leżał talerz z kanapkami i kubek z herbatą. Ojciec najwyraźniej był słaby. Trzęsły mu się ręce do tego stopnia, że pobiegła do kuchni po słomkę, przez którą mógłby wypić herbatę.
- Tak będzie ci łatwiej. Jedz spokojnie, a ja pójdę się przebrać. Nie chcę, żeby mój własny szef zastał mnie w piżamie.
Kilkanaście minut później usłyszała dzwonek. Otworzyła drzwi na całą szerokość i blado uśmiechnęła się na widok Dębskiego.
- Wejdź proszę. Niestety nie zrobiłam listy zakupów, bo nie miałam czasu. Musiałam ojcu naszykować śniadanie. Jeśli nie masz nic przeciwko temu chciałabym się zabrać z tobą. Wtedy lista nie będzie potrzebna.
- W porządku. W takim razie zbieraj się, a ja przywitam się jeszcze z twoim tatą - wszedł do jego pokoju i z uśmiechem wyciągnął do mężczyzny dłoń. Poznali się już jakiś czas temu i nawet polubili. - Dzień dobry panie Henryku. Nieźle pana wzięło.
Majewski machnął ręką i wykrzywił usta w grymasie.
- Witaj Bruno. Przyjmij kondolencje z powodu śmierci ojca. To takie przykre. Powinieneś teraz pielęgnować rozpacz, a nie zawracać sobie głowy taką ofiarą losu jak ja.
Bruno przysiadł obok niego na łóżku.
- Niech pan nawet tak nie mówi. Ojciec ogromnie cierpiał i śmierć w jego przypadku była wybawieniem. Panu to nie grozi, ale musi się pan stosować do zaleceń lekarzy. Zaraz pojedziemy z Zuzką do apteki. Może pan w ogóle dojść do łazienki?
- Z wielkim trudem, ale dostałem kule i dzięki nim jakoś sobie radzę.
Gotowa do wyjścia Zuza stanęła w progu.
- Możemy jechać. Zamknę tato mieszkanie i tak nie byłbyś w stanie nikomu otworzyć. Będziemy za jakąś godzinę.
Odpalił samochód i ostrożnie włączył się do ruchu. O tej porze był już znacznie mniejszy niż wcześnie rano, gdy ludzie spieszyli się do pracy.
- To dokąd najpierw?
- Może do przychodni. Zamówię wizytę i potem możemy podjechać do apteki. Na samym końcu zakupy.
- W porządku. Ja też zrobię dla siebie i dla mamy.
- Jak ona się trzyma? Na pewno nie jest jej łatwo. Kochała twojego ojca, inaczej nie dbałaby o niego i nie poświęcała się. Dla mnie to było takie przykładne małżeństwo, chociaż widziałam ich tylko raz jak przyszli do pracowni na samym początku mojej pracy w niej. Ojciec nie wyglądał już wtedy dobrze, a mimo to trzymał fason i żartował z nami.
- Jest załamana. Koniecznie musi odreagować i choć na chwilę wyjechać z Warszawy, w przeciwnym razie i ona popadnie w jakąś chorobę. Dzwoniłem do niej rano i mówiła, że nie spała za dobrze i budziła się w nocy kilkakrotnie. Obiecałem, że zajrzę i przywiozę jej zakupy, chociaż jestem pewien, że nawet nie ma ochoty naszykować sobie cokolwiek do jedzenia.
Lekarka miała przyjść między dwunastą a pierwszą w południe. Zuzka miała więc dość czasu, żeby pozałatwiać wszystkie sprawy. Wykupiła recepty i już bez przeszkód pojechali na zakupy. Po powrocie do domu Majewskich Bruno został jeszcze chwilę, bo Zuza nie chciała go wypuścić bez kawy. Potem pożegnał się i odjechał, a ona ogarnęła trochę mieszkanie. Nie chciała, żeby lekarka od razu po wejściu do niego poczuła tę charakterystyczną woń werniksu, więc użyła sporych ilości odświeżacza powietrza.
Zjawiła się parę minut po pierwszej i od razu przeszła do rzeczy. Zbadała Henryka i przeczytała wyniki badań.
- Tu najskuteczniejsze będą zastrzyki o działaniu przeciwbólowym i przeciwzapalnym. One najszybciej postawią pana na nogi. Na pewno nie wróci pan do pracy wcześniej niż za jakieś półtora miesiąca, lub nawet dwa i proszę się na to nastawić. Ma pan poważne zwyrodnienia kręgosłupa. Wprawdzie na to się nie umiera, ale one powodują ogromny dyskomfort w poruszaniu się i ból. Tu zostawiam skierowanie do neurologa. Jak pan już trochę stanie na nogi, proszę do niego pójść. On z pewnością przepisze stosowną rehabilitację, chociaż moim zdaniem najlepiej by było, gdyby mógł pan pojechać do jakiegoś uzdrowiska, gdzie wszystkie zabiegi są w jednym miejscu i nie trzeba dojeżdżać. Taka kuracja potrafi zdziałać cuda. Można by się starać o taki pobyt w ZUS-ie i wtedy ma go pan za darmo, ale terminy są odległe, a pan potrzebuje pomocy już. Jeśli stać was, żeby wykupić chociaż trzy tygodnie lub nawet miesiąc takiej kuracji, to powinniście zrobić to niezwłocznie. Ja polecam Ciechocinek. Znakomita baza rehabilitacyjna, profesjonalni lekarze, doskonała opieka i klimat. No i nie jest tak daleko. Zostawiam jeszcze recepty na cocarboxylazę i witaminę B12 w zastrzykach, zlecenie dla pielęgniarki, która będzie je podawać i leki osłonowe. To co przepisano panu w szpitalu ma trochę skutków ubocznych, bo to bardzo silne specyfiki i przy ich zażywaniu należy chronić żołądek i wątrobę. To chyba wszystko. Gdyby działo się coś niepokojącego, proszę dać znać.
Po wyjściu lekarki Zuza miała o czym myśleć. Szczególnie to, co mówiła o sanatorium było bardzo przekonywujące i na pewno tacie by pomogło. Postanowiła, że załatwi to. Przez ten rok uskładała nawet niezłą sumkę, bo Bruno wynagradzał uczciwie jej wysiłki. Nie miała pojęcia ile może kosztować taki pobyt, ale postanowiła, że sprawdzi to wieczorem w internecie. Teraz jeszcze raz musiała wyjść z domu do apteki i ponownie pojawić się w przychodni, żeby oddać zlecenie na zastrzyki. Postanowiła też zaliczyć fryzjera. Nie miała zamiaru użerać się ani dnia dłużej z tymi kudłami.
Podgrzała ojcu zupę i zaniosła mu talerz do pokoju informując go, że jeszcze musi wyjść i zostawia go samego na jakieś dwie godzinki. Nie miała pojęcia, jak długo przyjdzie jej siedzieć u fryzjera. Kiedy weszła do salonu okazało się, że jest jedyną klientką. Zarówno dwaj fryzjerzy jak i pani od poprawiania urody nudzili się jak mopsy. Jednemu z mężczyzn wyjaśniła, że chciałaby pozbyć się przynajmniej połowy z długości włosów. Podszedł do niej i schwycił w dłonie te długie, kręcone pasma.
- Samo obcięcie nie wystarczy. Koniecznie trzeba zmniejszyć ich objętość, bo ma ich pani strasznie dużo. To nie wygląda dobrze.
Uśmiechnęła się do niego nieco złośliwie.
- Myśli pan, że o tym nie wiem? Gdyby było inaczej, nie przyszłabym tutaj. To co, podejmie się pan?
- Oczywiście. Proszę siadać – odsunął jej fryzjerski fotel i okrył ją jakąś peleryną ze śliskiego materiału. – Na jakiej długości mam skrócić?
- Co najmniej do połowy pleców, a nawet nieco krócej.
Fryzjer zabrał się do dzieła. Bez żalu patrzyła na spadające na podłogę kędziory. Nie pamiętała już nawet kiedy ostatnio ścinała włosy. Pewnie musiało być to dawno temu. Facet powinien się bardzo postarać, bo loki nie tak łatwo było obciąć w sposób, aby wszystkie włosy były równej długości. Potem zaczął cieniować dość mocno boki i czubek głowy. W niedługim czasie zaczęła dostrzegać wreszcie ładny kształt fryzury.
- Powinna pani zrobić coś z brwiami. Są szerokie i gęste. Nie pasują do pani drobnej twarzy i nadają jej dziwny wyraz. Nie uwierzy pani jak taki zabieg potrafi odmienić człowieka. Jeśli pani chce, to koleżanka chętnie się tym zajmie. To nie potrwa długo, a ja zaraz kończę strzyc.
Pomyślała, że nie ma nic do stracenia i jeśli ma już się zmieniać to całkowicie. Pewnie na początku będzie bolało, ale jak chce się wyglądać, to trzeba trochę pocierpieć.
Rzeczywiście bolało, ale kosmetyczka zapewniła ją, że za drugim razem będzie znacznie łagodniej. Na próbę pociągnęła jej delikatnie rzęsy tuszem, rzuciła nieco podkładu na policzki i usta potraktowała błyszczykiem. Kiedy odwróciła ją wreszcie do lustra Zuza nie mogła uwierzyć w to, co w nim zobaczyła. A zobaczyła śliczną dziewczynę o kruczoczarnych, ładnie ułożonych włosach i subtelnym owalu twarzy, który podkreślał dyskretny makijaż. Jej oczy wreszcie mógł zobaczyć każdy, bo nie przesłaniała ich gęsta burza loków. Uśmiechnęła się najpierw do siebie, a potem do fryzjera.
- Wyszło świetnie. Naprawdę nie spodziewałam się takiego efektu. Dziękuję – wstała z fotela i sięgnęła po portmonetkę. Zapłaciła należność i bardzo zadowolona opuściła salon.
Ojcu na jej widok zalśniły łzy w oczach. Teraz jako żywo przypominała mu do bólu jego zmarłą żonę. To po niej odziedziczyła urodę i te zielone oczy.
- Tak mi żal, że mama nie żyje. Byłaby z ciebie taka dumna.
- Też bardzo tego żałuję. Nawet jej nie pamiętam i gdyby nie zdjęcia… - nie dokończyła. Widziała, że ojciec z każdym jej słowem coraz bardziej się wzrusza i przywołuje w pamięci zmarłą małżonkę. Pomyślała, że on naprawdę obdarzał ją wielką miłością i chyba nadal kochał, choć minęło od jej śmierci ponad dwadzieścia jeden lat. Przez ten cały czas nigdy nie zdarzyło się, żeby przyprowadził do domu jakąś kobietę i chyba nigdy z żadną się nie spotykał, a przynajmniej Zuza o niczym takim nie wiedziała. Jak na pięćdziesięciosześciolatka wyglądał całkiem dobrze. Był dość przystojny, wysoki i postawny. Mógł się podobać kobietom. Wprawdzie odczuwał już brzemię tych lat i cierpiał na różne przypadłości, ale one w niczym go nie ograniczały i nie były uciążliwe aż do teraz. Widząc w jego czach łzy postanowiła zmienić temat. Tak było najbezpieczniej.
- Zaraz zrobię nam kolację a jutro uprzątnę pracownię. Trochę zaniedbaliśmy dom, a właściwie to ja go zaniedbałam. To się wkrótce zmieni. Obiecuję. Aha. Jutro o ósmej przyjdzie pielęgniarka i poda ci pierwszy zastrzyk. Za chwilę też dam ci leki.
Następnego dnia rano zadzwoniła do Bruna. Poinformowała go, że jednak weźmie jeszcze jeden dzień urlopu.
- Ojciec jest bardzo niemrawy i nadal odczuwa silny ból. Przynajmniej przez te pierwsze dni chciałabym być w domu. Zresztą dzisiaj jest piątek i myślę, że do poniedziałku poprawi mu się na tyle, że będzie mógł sobie poradzić.
- Nie ma sprawy Zuzka. Pozdrów go ode mnie i życz zdrowia. Do poniedziałku zatem.
- Do poniedziałku.
Zastrzyki okazały się bolesne. Ojciec jednak trzymał się dzielnie zaciskając zęby. Pielęgniarka podawała bardzo powoli.
- Mam świadomość, że to nic przyjemnego – mówiła. – Sama je kiedyś brałam i wiem, że niemal rozrywają pośladek, ale są też skuteczne i choćby z tego względu warto pocierpieć. Jutro przyjdę o tej samej porze. Do zobaczenia.
Po wyjściu kobiety przebrana w domowe ciuchy Zuza wzięła się za sprzątanie. Trzeci z pokoi zaanektowała już dawno na pracownię malarską i teraz z wielkim uporem i determinacją szorowała sprzęty upaćkane różnymi kolorami olejnych farb. Łatwo nie było, ale znalazła odpowiednie środki, które pomogły w usunięciu wielobarwnych plam. Przyrzekła sobie, że już nigdy nie dopuści, żeby pokój ponownie miał się znajdować w takim stanie. Wszystkie obrazy, które namalowała do tej pory umieściła w drewnianej, wielkiej skrzyni, którą kiedyś zrobił dla niej tato w tym właśnie celu. Sztalugi przesunęła bliżej okna, bo nagle zrobiło się przy nim więcej miejsca. Powyrzucała puste tuby po farbach, których były dziesiątki o ile nie setki. Te jeszcze pełne posegregowała i wsadziła do kartonu. Pędzle powędrowały do wielkiego słoja wypełnionego w jednej trzeciej wodą po to, żeby nie zaschły na amen pod wpływem farby. Była z siebie naprawdę dumna. Sprzątanie zajęło jej dobrych kilka godzin, ale pokój wyglądał wreszcie porządnie i czysto. Rozochociła się do tego stopnia, że postanowiła w sobotę dokończyć dzieła sprzątania w pozostałych pomieszczeniach łącznie z myciem okien. - A to ojciec się zdziwi – uśmiechnęła się do własnych myśli.
Wieczorem usiadła jeszcze do laptopa i wyszukała sanatoryjne oferty w Ciechocinku. Za czterotygodniowy pobyt musiałaby zapłacić dwa tysiące osiemset złotych. Pomyślała, że to i tak niewiele w porównaniu z tym, co przez te wszystkie lata zrobił dla niej ojciec. Zasługiwał na to, bo był najlepszym tatą na świecie. Jak tylko poczuje się lepiej i jak tylko załatwi wizytę u neurologa, który wyda zaświadczenie o jego stanie zdrowia, ona natychmiast zarezerwuje mu miejsce w takim sanatorium.
ROZDZIAŁ 4
W sobotni poranek zanim zabrała się za porządki wybrała się jeszcze do Złotych Tarasów, żeby zainwestować w jakieś odpowiednie do jej wieku ciuchy. Nagle zaczęły jej przeszkadzać te workowate swetry i kiecki na wyrost i spuchliznę. Buty też by się przydały. Glany, w których chodziła miały już swoje lata. Skóra się wytarła na piętach i czubkach odsłaniając białe, brzydkie plamy. Tak nie ubierają się dwudziestosześciolatki.
Będąc już na miejscu po prostu zaszalała. Nagle z rozmiaru czterdzieści dwa przeszła na rozmiar trzydzieści sześć. Była zdziwiona, że bluzki przylegające do ciała wcale nie cisną i są wygodne, chociaż do tej pory miała zupełnie odmienne zdanie. Nakupiła tych bluzek całą furę, a do nich kilka ołówkowych spódnic, jeansów i spodni z materiału. Do tego trzy pięknie odszyte sukienki na szczególne okazje, półbuty, botki długie aż po kolana, porządną puchową kurtkę i jeszcze jedną, lżejszą, jesienną. Pamiętała też o twarzowej czapce i szaliku. Tak naprawdę to wymieniła praktycznie całą garderobę. Obładowana do granic możliwości, ale szczęśliwa ledwo dotarła do domu. Uradowana chwaliła się ojcu świeżym nabytkiem.
- Koniec ze stylem lumpiarskim. Od jutra ubieram się porządnie jak na dobrze wychowaną pannę przystało.
Ojciec roześmiał się słysząc tę deklarację.
- Myślałem córeczko, że nie dożyję tego dnia i że przez następnych dwadzieścia lat będziesz chodzić w moim płaszczu i tych okropnych butach.
Przez resztę dnia ogarniała dom. Pomyła okna i zmieniła firanki. Przebrała pościel i nastawiła pranie. Wieczorem zadowolona z siebie siedziała u ojca w pokoju pijąc kawę i podjadając sernik.
- Jak tylko odzyskasz pion tato i przejdzie trochę ten ból, pójdziesz do neurologa, a potem wykupię ci kurację.
- Nie trzeba, naprawdę. Wystarczy jak będę chodził na zabiegi tutaj.
Pokręciła przecząco głowa.
- Nie ma takiej opcji. Ludzie czekają na terminy nawet pół roku, a tam pomogą ci od razu. Pojedziesz do Ciechocinka, tak jak sugerowała lekarka. Już wszystko sprawdziłam. Stać nas na ten pobyt. Zresztą na zdrowiu nie powinno się oszczędzać, prawda?
W poniedziałek rano Bruno zaparkował samochód przed pracownią. Właśnie naciskał guzik od pilota, gdy dostrzegł wchodzącą do budynku dziewczynę w krótkiej spódniczce i kozakach. Przyspieszył kroku. Wszedł na schody i omiótł spojrzeniem to zjawisko od stóp do głów. – Niezła jest. Ciekawe czy ładna, bo nogi ma boskie – oblizał się na samą myśl. – Idzie do nas, czy wyżej? – Kobieta zatrzymała się przed szklanymi drzwiami do pracowni i odwróciła się. Widząc wchodzącego po schodach mężczyznę uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć Bruno.
Stanął jak wryty w połowie schodów i wytrzeszczył oczy.
- Zuzka? To ty? – wystękał. – Ja pierniczę! To ty! Gdzie się podziały glany? Gdzie ten workowaty płaszcz i ta upstrzona farbą czapka?
Miał tak komiczną minę, że roześmiała się na całe gardło.
- Dawna Zuzka odeszła w niebyt szefie. Teraz masz przed sobą nową Zuzkę.
- Noo… i muszę powiedzieć, że bardzo mi się ta nowa Zuzka podoba. Wyglądasz zjawiskowo – przełknął nerwowo ślinę. – Jak cię reszta zobaczy, to chyba z krzeseł pospada.
Faktycznie nowy look wprawił jej kolegów i koleżanki w głęboki szok. Żaden z nich nie spodziewał się, że pod tymi obszernymi ubraniami, które ciągle nosiła, ukrywa się taka śliczna dziewczyna. Bruno na samą myśl o niej czuł za każdym razem niezdrowe podniecenie. - To dlatego, że od dawna nie miałem żadnej kobiety – tłumaczył sobie. – Ależ ona piękna… - wyszedł z gabinetu i podszedł do jej biurka.
- Wracamy na Solec maleńka. Trzeba sprawdzić, czy dokonali poprawek i pogonić ich trochę.
- O której chcesz jechać?
- Koło trzynastej i nie będziemy już tu wracać. W piątek byłem w Wawrze, ale tam wszystko w porządku. Trzymają się planów.
Czuł przyjemne podekscytowanie, że całe popołudnie spędzi z nią. Coraz bardziej pociągała go ta teraz niezwykle ponętna brunetka. W końcu była w jego typie. Zganił się za te myśli. Lubił ją od kiedy pojawiła się w firmie, ale też musiał przyznać, że nigdy nie traktował jej jak kobiety dla siebie, raczej jak dziecko, które zawsze wykonywało jego polecenia i nigdy nie narzekało. Różnica wieku była zaledwie sześcioletnia, ale nie wiedzieć czemu on czuł się przy niej jak czterdziestoletni facet. Może wynikało to z tego, że był jej szefem, znacznie bardziej doświadczonym w zawodzie i że to ona uczyła się od niego a nie odwrotnie? Tak, czy owak ona się zmieniła a on był porażony tą spektakularną przemianą, bo podziałała na jego zmysły.
Wracali zadowoleni, bo usunięto wszystkie usterki. Bruno ponownie zaproponował wspólny obiad. Nie oponowała. Była naprawdę głodna. Tym razem wybrał inną, bardziej ekskluzywną restaurację. Teraz nie musiała się niczego krępować, bo wyglądała jak milion dolarów, ale miała obiekcje co do cen.
- Tu jest strasznie drogo. Nie mogliśmy pojechać tam, gdzie ostatnio?
- Zuza, nie marudź. To przecież ja cię zaprosiłem i ja płacę. Wybieraj co tylko zechcesz.
Wybrała z karty to, co było najtańsze. Nie chciała go naciągać na Bóg wie jakie wydatki. Wziął jednak sprawy w swoje ręce i już po chwili kelner stawiał przed nimi talerze z gęsiną faszerowaną kaszą gryczaną i zestaw surówek. Zuza spojrzała bezradnie na talerz a potem na swojego szefa.
- Bruno, ale ja tego nie zamawiałam. Miało być risotto.
- Risottem nawet byś się nie najadła, bo dają tego mikroskopijne porcje, a gęsina jest znakomita. Już jadłem ją tutaj. Spróbuj.
Po obiedzie podjechali jeszcze do cukierni po francuskie rogaliki, za którymi przepadał ojciec Zuzy. Już pod domem zapytała
- A może wejdziesz na kawę i ciacho? Tata się ucieszy, bo lubi towarzystwo.
Chciał odmówić, ale jej oczy mamiły go za każdym razem jak tylko w nie spojrzał.
- No dobrze, ale tylko na chwilę. Muszę jeszcze zajrzeć do mamy.
Od tego dnia minęły dwa tygodnie. Zuza rzuciła się w wir kolejnego zlecenia. Było bardzo nietypowe i Bruno wiedział, że jeśli ma je komuś powierzyć, to tylko jej, bo tylko ona posiadała niesamowitą wyobraźnię i była nietuzinkowo kreatywna w porównaniu z resztą zespołu. Wykonanie projektu zlecił ktoś, kto musiał być bajecznie bogaty. Ten ktoś precyzyjnie określił swoje wymagania, a Zuzka miała to przenieść na papier. Dom miał być niekonwencjonalny, pełen krzywizn zarówno ścian jak i dachu. Czekało ją sporo obliczeń, żeby sensownie powiązać ze sobą wszystkie łuki w spójną całość. Lubiła wyzwania, które uruchamiały jej kreatywność.
Majewski radził już sobie całkiem nieźle. Wprawdzie nadal poruszał się o kulach, ale ból zdecydowanie zelżał i nie był już tak dokuczliwy. Któregoś dnia trafił wreszcie do neurologa, który przepisał mu dodatkowe leki, by miał co zażyć, gdyby ból znowu się pojawił. Dowiedziawszy się, że jego pacjent chce sam opłacić kurację był jak najbardziej za tym i od ręki wypisał mu zaświadczenie o stanie zdrowia. Następnego dnia Zuza już dzwoniła do Ciechocinka i zabukowała ojcu czterotygodniowy pobyt od trzeciego listopada. Sprawdziła też połączenia autobusowe. Postanowiła, że odwiezie ojca na miejsce. Bruno na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu, gdy poprosi go o jeden dzień urlopu.
Bruno wszedł raźnym krokiem do salonu matki i przywitał się z nią. Nadal była osowiała i nie potrafiła się pozbierać po śmierci męża. Usiadł obok niej i zapytał z troską.
- Jak się czujesz?
- Słabo synku. Jakoś nic mi nie idzie i wszystko wypada z rąk. Nie potrafię się na niczym skupić.
- Mam dobre wieści. Załatwiłem ci miesięczną kurację w Ciechocinku. Tam na pewno odżyjesz. Może poznasz jakichś fajnych ludzi, z którymi będziesz mogła porozmawiać i oderwać trochę myśli od ojca. Odwiozę cię na miejsce, a potem jak skończy się turnus, przyjadę po ciebie. Nie jest tak daleko, bo to jakieś dwie i pół godziny jazdy. Powinniśmy się stawić trzeciego listopada z kompletem badań i opinią lekarską. Musisz więc się o nią postarać. Nawet internista może to wypisać. Załatwiaj więc jak najszybciej, bo niewiele czasu zostało. Dasz radę tak?
- Mam nadzieję i dziękuję ci. Może masz rację i ten wyjazd okaże się pozytywny? – pogładził jej dłoń.
- Jestem tego pewien mamo, tak jak tego, że koniecznie musisz wyrwać się z Warszawy i przynajmniej postarać się nie myśleć.
Tydzień przed wyjazdem ojca Zuza weszła do gabinetu Bruna z wielkim rulonem pod pachą.
- Bardzo jesteś zajęty? Mam gotowy projekt i chciałam go jeszcze z tobą omówić.
- Ależ się uwinęłaś – powiedział patrząc na nią z podziwem. Wstał od biurka i podszedł do niej. – Daj, rozłożymy to na desce kreślarskiej.
Przez pół godziny objaśniała mu wszystkie szczegóły, potem on zadawał pytania. Wreszcie na jego twarz wypełzł szczęśliwy uśmiech.
- Jestem naprawdę pod wrażeniem. Nie zaniedbałaś niczego. Rzuty pionowe całej konstrukcji też zdążyłaś zrobić? – Potaknęła. – W takim razie nie pozostaje nam nic innego jak zaprosić naszego zleceniodawcę i pokazać mu to. Być może on sam będzie miał jeszcze jakieś uwagi. Umówię nas na piątek. W poniedziałek mnie nie będzie, bo odwożę mamę do sanatorium.
- No właśnie a’propos poniedziałku, to ja też chcę odwieźć tatę do sanatorium i w związku z tym chciałam cię prosić o dzień urlopu.
- Serio? Załatwiłaś to sanatorium, a gdzie?
- W Ciechocinku.
Oczy Bruna zrobiły się ogromne.
- Co za zbieg okoliczności, bo ja też wywożę mamę do Ciechocinka. A w którym sanatorium rezerwowałaś?
- W Klinice Uzdrowiskowej „Pod Tężniami”.
- Niewiarygodne! Zrobiliśmy oboje dokładnie tak samo! Przeglądałem wszystkie oferty i ta zdecydowanie była najlepsza. Tam jest jak w raju! Wiesz co? To może zabierzecie się z nami? Po co będziesz tłukła się z ojcem autobusem? W samochodzie o wiele wygodniej.
Zaskoczył ją tą propozycją. Mówił z takim entuzjazmem, że i ona mu uległa.
- Byłoby wspaniale, ale czy to nie będzie za duży kłopot? – zapytała z obawą.
- Najmniejszy. Samochód jest wygodny i bez problemu pomieścimy się w nim wszyscy. Dodatkowy plus to taki, że mama przynajmniej pozna twojego ojca i nie będzie się tam czuła tak całkiem obco. Jest pełna obaw przed tym wyjazdem, a to doda jej pewności siebie. Co za niesamowita historia! – Bruno pokręcił głową jeszcze nie dowierzając. – W takim razie w poniedziałek o ósmej rano stawiam się u was w domu, a potem podjedziemy po mamę. A teraz przynieś jeszcze te przekroje poprzeczne. Muszę się im przyjrzeć.
W piątkowe popołudnie siedzieli wraz z inwestorem i omawiali ten specyficzny projekt. Zuza dodatkowo wykonała makietę budynku, by unaocznić zleceniodawcy, jak to będzie wyglądało w rzeczywistości.
- Miałam trochę za mało czasu, żeby wykonać wszystko do końca, ale i to, co tu mamy pozwala wyobrazić sobie jak dom będzie wyglądał po zakończeniu prac. Oczywiście pamiętamy o basenie, zewnętrznym jacuzzi i kortach tenisowych. Będą posadowione na tyłach budynku. Otoczeniem zajmie się nasz architekt krajobrazu. Jeśli ma pan jakieś uwagi, to proszę powiedzieć.
Mężczyzna uśmiechnął się z sympatią do Zuzy.
- Wytłumaczyła pani wszystko rzeczowo i bardzo zrozumiale. Projekt bardzo mi się podoba i na razie żadnych uwag nie mam. Być może pojawią się one w trakcie budowy, ale na tym etapie jest bez zarzutu.
- Zdaje pan sobie sprawę, że jakiekolwiek poprawki do projektu generują dodatkowe koszty? – odezwał się Bruno. – Już wykonanie tak karkołomnych rysunków i obliczenie krzywizn nie będzie tanie. To specyficzny projekt, w dodatku indywidualny i nie możemy policzyć go po kosztach projektu z katalogu, bo jest nietypowy. Jego cena w przybliżeniu to jakieś czterdzieści pięć tysięcy i może wzrosnąć, jeśli będzie miał pan dodatkowe życzenia.
- Doskonale to rozumiem i jestem przygotowany. Tak naprawdę cena nie gra roli. Bardzo pragnę mieć ten dom w takim właśnie kształcie i nie będę oszczędzał na niczym.
Bruno podniósł się z fotela i podszedł do mężczyzny z wyciągniętą ręką.
- W takim razie od przyszłego miesiąca zaczniemy działać. Przypuszczam, że latem lub wczesną jesienią budynek będzie gotowy do zamieszkania. Na początku listopada prześlemy gotowy już egzemplarz projektu i szczegółowy kosztorys.
Po wyjściu zleceniodawcy stanął na wprost Zuzy i uśmiechnął się do niej uszczęśliwiony.
- Jesteś genialna, a ten projekt, to prawdziwy majstersztyk. Dostaniesz za to solidną premię, bo zasłużyłaś na nią jak diabli.
ROZDZIAŁ 5
Z wypiekami na twarzy opowiadała ojcu o tym szczęśliwym zbiegu okoliczności.
- Wyobraź sobie, że Bruno dokładne tego samego dnia odwozi swoją mamę do Ciechocinka i w dodatku do tego samego sanatorium, do którego ty jedziesz. Zaproponował, że weźmie nas samochodem a potem przyjedzie po was jak turnus się skończy. Bardzo się cieszę, bo przynajmniej nie umęczymy się tak jak w autobusie, który jedzie prawie półtorej godziny dłużej. Pani Hanna, mama Bruna to przemiła osoba. Miałam okazję ją poznać. Wtedy żył jeszcze pan Dębski i boje odwiedzili pracownię. Ona bardzo ciężko przeżyła śmierć męża i do tej pory nie potrafi się otrząsnąć. Przez to podupadła też na zdrowiu. Wiem, że jesteś fajnym i miłym facetem więc bądź dla niej tam podporą. Zaproś na spacer i zajmij rozmową. Ona chyba tego potrzebuje. Bruno mówi, że trzeba oderwać jej myśli o ojcu i zająć je czymś innym.
- To bardzo miło ze strony Bruna, że pomyślał i o nas. Oczywiście chętnie poznam jego mamę i wesprę dobrym słowem. Mam nadzieję, że… - nie skończył zdania, bo odezwała się komórka Zuzy. Spojrzała na wyświetlacz i odebrała natychmiast.
- Gabrysia? Wieki nie dzwoniłaś. Stało się coś? – usłyszała śmiech po drugiej stronie słuchawki.
- Oj stało się, stało. Dzwonię, bo organizuję wystawę prac amatorów. Chcę skrzyknąć silną grupę kilku osób i pod nazwą „Młodzi-kreatywni” wystawić ich obrazy. Byłabyś zainteresowana? Wystawa będzie połączona ze sprzedażą i być może coś uda ci się upłynnić.
- No jasne, że jestem zainteresowana! A kiedy miałoby to być i przede wszystkim, gdzie?
- Za dwa tygodnie w Galerii Sztuki „Wystawa” przy Wojska Polskiego, na Żoliborzu. Musiałabyś przywlec co najmniej sześć obrazów.
- Da się zrobić. Nie ma problemu. A co to za dzień? Sobota, tak jak zawsze?
- Dokładnie. Będzie też wino i dobra muzyka fado. Nie będzie specjalnych zaproszeń. Pójdzie fama w miasto za pomocą afiszy i kto przyjdzie, ten będzie gościem. Obrazy przywieź w sobotę rano koło dziewiątej, bo trzeba będzie je rozwiesić jakoś logicznie. Dasz radę?
- Na pewno. Dzięki wielkie, że o mnie pamiętałaś. Do zobaczenia - rozłączyła się i rozpromieniona spojrzała na ojca. – Dzwoniła Gabrysia Jantar, ta co organizuje wystawy i zaprosiła mnie na jedną z nich za dwa tygodnie. Szkoda, że cię nie będzie. Mam nadzieję, że uda mi się coś sprzedać. Byłoby fajnie jakby komuś spodobały się moje obrazy… - rozmarzyła się.
- Na pewno znajdą się chętni, bo malujesz pięknie – pocieszył ją ojciec.
Bruno usiadł naprzeciw matki i rozparł się wygodnie na fotelu.
- Mam dobre nowiny, - zagaił – ale najpierw muszę cię o coś zapytać. Pamiętasz Zuzę Majewską? Tę młoda architektkę z mojej pracowni z czarnymi, kręconymi włosami?
- Tak, kojarzę. Taka miła, niezbyt wysoka i szczuplutka dziewczyna. Pamiętam, że podziwiałam jej oczy, bo rzadko się zdarza, żeby spotkać równie intensywnie zielone, jak u kota. Piękne.
- To właśnie ona. Dowiedziałem się, że i ona załatwiła kurację swojemu ojcu, którego nękają boleśnie zwyrodnienia kręgosłupa. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, ale okazało się, że to sanatorium też w Ciechocinku i dokładnie to samo, które załatwiłem tobie. W dodatku też ma wyjazd trzeciego. Znam ojca Zuzy już od dłuższego czasu i myślę, że to szczęśliwy traf, bo ten człowiek ma pogodne usposobienie i będzie dla ciebie w pewnym sensie odskocznią od rozpamiętywania śmierci ojca. Postanowiłem, że zabiorą się z nami. On jest jeszcze dość obolały i lepiej, żeby nie jechał autobusem. Co ty na to?
- No cóż… Ja nie mam nic przeciwko temu. Będzie mi bardzo miło poznać ojca Zuzy. - Bruno uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie załatwione. Najpierw podjadę po nich, bo mam ich po drodze, a później przyjadę po ciebie. Z nimi jestem umówiony o ósmej rano więc tutaj byłbym jakieś pół godziny później.
Jak na początek listopada pogoda była całkiem niezła. Bruno obawiał się deszczu, ale obejrzał wieczorem prognozę pogody i już wiedział, że go nie będzie. Wstał dość wcześnie. Nie lubił się gonić i popędzać. Lubił mieć czas na wszystko. Spokojnie wziął więc przyjemny prysznic, a po nim upiekł kilka tostów, które zjadł z apetytem. Zdążył wypić mocną kawę i ubrawszy się wyprowadził samochód na podjazd. Po pół godzinie parkował pod blokiem Zuzy. Wbiegł na piętro i zadzwonił do drzwi. Zuza otworzyła niemal natychmiast. Zarówno ona jak i ojciec byli gotowi do drogi. Bruno złapał za długi uchwyt walizki i wyjechał z nią na korytarz. Zapakowawszy ją do bagażnika otworzył tylne drzwi samochodu zapraszając Majewskiego do środka.
- Ty usiądziesz obok mnie Zuza, a rodzice pojadą z tyłu – zarządził. – Będą mieli okazję bliżej się poznać i porozmawiać. Wzięliście wszystkie dokumenty? – Zuzka kiwnęła twierdząco głową.
- Dwa razy sprawdzałam i mamy komplet. Skierowanie najważniejsze i wyniki badań.
Podjeżdżał pod dom matki i już z daleka widział, że czeka na zewnątrz przestępując z nogi na nogę. Wypchana do granic możliwości wielka waliza stała obok niej. Bruno zaparkował i wyskoczył z auta.
- Witaj mamo. Dlaczego stoisz tu i niepotrzebnie marzniesz? Przecież to bez sensu.
- Dzień dobry pani Hanno – Zuza podeszła do niej z wyciągniętą dłonią i przywitała się. – Pozwoli pani, że przedstawię mojego tatę. To Henryk Majewski. – Ten ujął jej dłoń i podniósł do ust witając się z nią szarmancko.
- Jest mi niezwykle miło poznać panią. Jednocześnie proszę też przyjąć wyrazy współczucia z powodu śmierci męża. To doprawdy bardzo przygnębiające, gdy nasi kochani najbliżsi odchodzą.
- I mnie jest miło pana poznać. Cieszę się, że tam w Ciechocinku będę miała chociaż jedną znajomą osobę i nie będę się czuła aż tak wyalienowana.
Bruno zatrzasnął bagażnik i spojrzał na matkę.
- Jeśli jesteś gotowa, to wsiadaj do tyłu. Będziecie mogli z panem Henrykiem poznać się lepiej i porozmawiać.
Kiedy całe towarzystwo usadowiło się we wnętrzu samochodu, sam usiadł za kierownicę i ustawił GPS-a. Nie chciał błądzić.
Nie minęło dwie i pół godziny, gdy Bruno podjechał na parking koło kliniki uzdrowiskowej. Wyglądała niezwykle ekskluzywnie i pomyślał, że jeśli jego matka tutaj nie odżyje, to już chyba nigdzie. Wypakował walizki z bagażnika i ciągnąc je wraz z Zuzką skierował się do głównego wejścia. Majewski podał ramię Dębskiej i powoli poczłapał za młodymi.
Załatwienie formalności trochę trwało, ale w końcu dostali karty magnetyczne do swoich pokoi i windą wjechali na pierwsze piętro, bo okazało się, że obydwa tam właśnie się mieszczą. Pokój matki Bruna był niemal identyczny jak pokój ojca Zuzy. Typowa pojedynka, ale dość komfortowo urządzona, żeby nie powiedzieć luksusowo. Seniorzy byli zachwyceni, chociaż obydwa pokoje dzieliło pięć innych.
Zostawili bagaże i postanowili zrobić mały rekonesans po obiekcie. Zorientowali się, gdzie są gabinety lekarskie, pomieszczenia przeznaczone do rehabilitacji i jadalnia.
- Będziecie tu mieć jak w raju. Ja już wam zazdroszczę – Bruno westchnął teatralnie. – Sam chętnie bym popływał w tym wielkim basenie. Pięknie tu…
Wizytę u lekarza mieli wyznaczoną na szesnastą, więc postanowili zwiedzić trochę okolicę i może zjeść jakiś obiad. Zuzce burczało w brzuchu, bo rano przełknęła zaledwie parę łyków kawy, a i Bruno zdążył przetrawić już poranne tosty. Pytając o jakąś restaurację w recepcji dowiedzieli się, że tu na miejscu jest świetna i z pysznym jedzeniem. Faktycznie nie zawiedli się, bo potrawy były bardzo smaczne i była ich wielka obfitość.
Najedzeni ruszyli na spacer. Zachwycili się. Otoczenie kliniki było niezwykle zadbane i piękne.
- Żeby tylko pogoda dopisała, to będziecie mieli dokąd chodzić na spacery – Zuzka z zachwytem obserwowała te cuda. – Najchętniej chwyciłabym za pędzel i namalowała to wszystko.
Po kilku minutach zlokalizowali tężnie. Były ogromne, wręcz gigantyczne.
Koło piętnastej wrócili do kliniki. Bruno i Zuza zaczęli się żegnać.
- Wy musicie się jeszcze rozpakować i zaliczyć wizytę lekarską. Ja będę jutro dzwonił. Zuza pewnie też. Życzymy wam udanego pobytu. Korzystajcie z niego jak najwięcej.
Zuza uściskała mocno tatę. Nigdy nie rozstawali się na aż tak długo.
- Wierzę tatusiu, że ci tu pomogą i wrócisz jak nowonarodzony. Słuchaj lekarzy i rehabilitantów a szybko zapomnisz o bólu. Postaram się zadzwonić jeszcze dzisiaj wieczorem, bo będę ciekawa jakie zabiegi ci przepisali.
Bruno też wycałował rodzicielkę i już wkrótce mknęli z powrotem do stolicy. Zanim odwiózł Zuzę do domu podjechał jeszcze pod cukiernię i kupił całe pudełko pysznie wyglądających pączków.
- Jakoś nagle nabrałem na nie ochoty i liczę, że w domu zrobisz mi dobrej, mocnej kawy. Wstałem dzisiaj razem z kurami i chętnie bym się napił.
- Nie ma sprawy – odparła z lekkim uśmiechem. – Zasłużyłeś na całe wiadro dobrej kawy za tę dzisiejszą jazdę.
Siedzieli rozparci w wygodnych fotelach w pokoju stołowym Zuzy popijając z kubków smolisty płyn i zajadając się pączkami z różą.
- Chyba za chwilę mnie rozerwie – jęknęła Zuzka kończąc drugiego pączka. Bruno parsknął śmiechem widząc jej zbolałą minę.
- Ja wsunąłem już trzy i nie mam dość. Są naprawdę pyszne. Świeżutkie.
- Ja nie wcisnę już ani jednego. Poza tym muszę jeszcze dzisiaj coś zrobić.
- A co? – zainteresował się.
- Dostałam wczoraj propozycję wystawienia swoich obrazów i muszę wybrać co najmniej sześć. Będzie ciężko, bo trochę ich namalowałam.
- To może ja ci pomogę? Nigdy nie widziałem twoich obrazów.
Zuza zarumieniła się. Nie bardzo wiedziała jak on zareaguje na taki rodzaj malarstwa. Raczej nigdy nikomu nie pokazywała obrazów w domu. Dopiero oglądały światło dzienne jak trafiały na jakąś wystawę.
- A lubisz jakiś konkretny rodzaj malarstwa? Na przykład impresjonistów, czy abstrakcjonistów, a może kubistów?
- Tak naprawdę to nie znam się na tym, ale myślę, że jeśli coś mi się nie spodoba, to będę brutalnie szczery.
- No dobrze… W takim razie chodźmy…
Otworzyła szeroko drzwi jednego z pokoi i weszła do niego pierwsza zapalając światło.
- Oto moje królestwo – rzekła niepewnie spoglądając na swojego gościa.
תגובות