top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

SOBIE PRZEZNACZENI - rozdziały: 6, 7, 8, 9, 10 ostatni ( z cyklu: inne moje opowiadania)

ROZDZIAŁ 6


Bruno rozejrzał się po wnętrzu ciekawie. Zauważył sztalugi i oparty na nich blejtram z pomalowanym tłem.

- Niezła pracownia, chociaż światło chyba niezbyt dobre i jeszcze…

- Jakoś sobie radzę – przerwała mu. – Wbrew pozorom nie potrzebuję takiego jaskrawego światła i wolę malować w nieco stonowanym.

- To gdzie masz te obrazy?

Wskazała na wielką skrzynię ustawioną w rogu pokoju.

- Tata zrobił ją właśnie w tym celu, żeby nie poniewierały się po całym domu – podeszła do niej, wyjęła kilka płócien i rozstawiła je pod ścianą. Bruno przyglądał im się z wielkim zainteresowaniem. Doskonale wiedział, że ma talent do rysunku, bo projekty, które wychodziły spod jej rąk były niesamowite, ale to, co tu oglądał, w niczym ich nie przypominało. Bliżej im było do obrazów impresjonistów, które wiele lat temu oglądał w Luwrze, chociaż niespecjalnie był wtedy zainteresowany tym rodzajem sztuki. To dziewczyna, z którą wtedy był, nalegała na ten wyjazd i zwiedzanie Paryża. Wziął pierwszy z brzegu do rąk i przypatrzył mu się z bliska. Obraz nie był duży i przedstawiał chyba mlecze w wazonie. Pomyślał, że to szczególne i chyba po raz pierwszy widzi właśnie te kwiaty na płótnie. – Zuzka jest oryginalna, więc nic dziwnego, że zamiast słoneczników czy róż wybrała właśnie mlecze – pomyślał.

Odłożył obraz na bok i wziął następny. Ten z kolei przedstawiał jesienne klimaty. Leśną lub parkową dróżkę, wzdłuż której rosły drzewa przystrojone w żywe kolory rdzawo żółtych liści. Na kolejnym był las, a na jeszcze następnym żurawie podrywające się do lotu znad osnutego mgłą jeziora. Jednak największe wrażenie zrobił na nim tabun koni różnej maści. Wyglądały niezwykle naturalnie i proporcjonalnie. Pomyślał, że ona ma naprawdę dobre oko potrafiące uchwycić perspektywę. - Gdyby było inaczej, pewnie nie zostałaby architektem.

Zuza trochę zaniepokojona jego przedłużającym się milczeniem odważyła się je w końcu przerwać.

- I co o tym sądzisz?

- Są bardzo dobre.

- Ale naprawdę tak myślisz, czy tylko nie chcesz sprawić mi przykrości?

- Przecież powiedziałem ci wcześniej, że jak mi się nie spodobają, to będę brutalnie szczery. Są naprawdę dobre – powtórzył – i myślę, że na pewno je sprzedasz. W niezbyt grubych, drewnianych ramach, zupełnie prostych i bez żadnych zdobień będą wyglądały genialnie.

- To może ja powinnam zawieźć je do ramiarza jeszcze przed wystawą? Może wtedy wzrosłaby trochę ich cena?

- Dobry pomysł. Po pracy zapakujemy je do samochodu i zawieziemy – zerknął dyskretnie na zegarek. – No, będę się zbierał, późno się zrobiło. Resztę pączków zjemy jutro. Do zobaczenia.


Po wyjściu Bruna Zuza wzięła ciepłą kąpiel i opatulona w szlafrok ponownie zasiadła w fotelu wybierając numer do ojca. Po chwili odezwał się, a ona zapytała

- I jak tato, wiecie już wszystko, macie rozpiskę zabiegów?

- Mamy, chociaż ja mam trochę inne niż pani Hanna. W sumie mamy po dziewięć, ale jak chcemy, to zawsze możemy jakieś wykupić. Postanowiliśmy, że zawsze wieczorem będziemy korzystać z basenu. On o dwudziestej jest już pusty, bo o tej godzinie nie ma zabiegów i można pływać dowoli. Dobrze tu karmią. Kolacja na ciepło. Kiełbaski, jajka, co kto woli. Wrócę jak nowonarodzony. Mamy przy stoliku młode małżeństwo. Niezwykle sympatyczni. Nie nudzimy się.

- Bardzo się cieszę tatku i jestem już spokojna. Gdybyś potrzebował pieniędzy, to dzwoń. Wyślę ci na konto. Trzymaj się. Bardzo cię kocham.

- I ja cię kocham córeczko. Dobranoc.


Dwa dni później afisze informujące o wystawie obrazów „Młodych-kreatywnych” wisiały niemal na każdym słupie. Wstęp na wystawę był wolny i w dodatku miało się szansę zakupu upatrzonego dzieła młodego malarza. Obrazy Zuzy od wczoraj leżały u ramiarza. Obiecał się sprężyć i oprawić wszystkie do następnego piątku.

Bruno był nieoceniony. Gdyby nie on, ona miałaby problem z dowózką sześciu obrazów na miejsce. Najdziwniejsze było to, że to on sam proponował, a jej było to bardzo na rękę. Gdyby zapytano go dlaczego jest taki usłużny, pewnie nie bardzo wiedziałby jak ma to wytłumaczyć. W jakiś niezrozumiały sposób ta drobna, kędzierzawa brunetka pociągała go i nie chodziło tu wyłącznie o pociąg fizyczny, ale też o ten mentalny. Lubił jej towarzystwo, jej poczucie humoru i tę prostotę, z jaką wyrażała myśli. Nie siliła się na jakieś uprzejmości, nie kokietowała go jak poprzednie jego kobiety. Traktowała go raczej jak przyjaciela, któremu można było się wygadać gdy coś leżało jej na wątrobie, pożartować w przypływie dobrego humoru, czy zwyczajnie pomilczeć nie nudząc się przy tym sobą nawzajem. Dopiero teraz Bruno porównując ją do swoich poprzednich panienek zauważał te rażące dysproporcje. Zuza była zupełnie inna. Była mało wymagająca. Nie miała wygórowanych żądań, ani dziwnych, trudnych do realizacji marzeń. Była realistką twardo stąpającą po ziemi, ale też osobą nie pozbawioną ambicji i jeśli chciała coś osiągnąć uruchamiała wtedy swoją asertywność. Raczej mało było rzeczy, których nie byłaby w stanie załatwić. Pomyślał nawet, że jemu wystarczyłaby właśnie taka Zuzka i mógłby być spełnionym człowiekiem. Jakoś do tej pory nie udało mu się być tak naprawdę szczęśliwym. Jego poprzednie dziewczyny były dość roszczeniowe i bardzo interesowne. W zamian za wycieczki do Paryża, czy Madrytu oddawały mu swoje ciała. Nie odmawiał. Był przecież stuprocentowym, młodym mężczyzną z potrzebami. One te fizyczne zaspokajały, ale to mu nie wystarczało. Szukał w kobiecie czegoś więcej niż tylko atrakcyjnej fizyczności. Zuzka wydawała się spełniać wszystkie jego oczekiwania i im lepiej ją poznawał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ona jest tą właściwą.


Był piątek. Wracali z Anina, gdzie nadzorowali wylewanie fundamentów pod tym nietypowym budynkiem, który zaprojektowała Zuza. Oboje byli zadowoleni, bo prace przebiegały bardzo sprawnie. Gruszki z betonem podjeżdżały bez dłuższych przerw, dzięki czemu miał szansę wyschnąć przez weekend. Nocami było już wprawdzie dość zimno, ale przynajmniej nie zapowiadano opadów deszczu. Zresztą zawsze było wyjście awaryjne w postaci dmuchaw nawiewających gorące powietrze, bo po wylaniu fundamentów zapobiegliwie postawiono prowizoryczne ogrodzenie całej wylewki i naciągnięto na nie brezent tworząc coś w rodzaju niskiego namiotu.

Bruno odwrócił twarz od kierownicy i spojrzał na Zuzkę. Siedziała z podkulonymi nogami zatopiona we własnych myślach.

- Masz jakieś plany na weekend? – zapytał cicho.

- Ja? Na weekend? Żadnych. Znowu polatam ze szmatą i będę ścierać kurze. Obiecałam sobie, że będę to robić regularnie. A jak już posprzątam, to pewnie zaszyję się w pracowni i będę malować. Lubię jak jest cisza i spokój, a ja mogę się skupić na tym, co pociąga mnie najbardziej.

- Myślałem, że dasz się skusić na wyjście jutro wieczorem. To znaczy nie tak bardzo wieczorem. Powiedzmy, po południu.

- A co ma być jutro po południu?

- Dostałem dwa bilety na musical „Zorro”, podobno świetny i pomyślałem, że może skorzystalibyśmy…? – Zdziwiona Zuza wybałuszyła na niego oczy.

- Masz bilety na „Zorro”? Czy wiesz jak bardzo chciałam się wybrać na ten spektakl, ale wciąż brakowało mi czasu? Czytałam o nim tyle fantastycznych recenzji, że bardzo chętnie się z tobą wybiorę. Taka okazja może mi się drugi raz nie trafić.

Bruno uśmiechnął się uszczęśliwiony.

- W takim razie podjadę po ciebie parę minut po osiemnastej, bo zaczynają grać od dziewiętnastej, a po teatrze zapraszam cię na dobrą kolację.

- A może tym razem to ja cię zaproszę? Zawsze to ty zapraszasz i płacisz. Może teraz jakiś rewanż?

Roześmiał się.

- A dokąd byś mnie zabrała?

- Na pewno nie do żadnej ekskluzywnej knajpy. Znam świetną naleśnikarnię na Dobrej, która serwuje fantastyczne naleśniki z różnym nadzieniem do wyboru, do koloru. Na pewno nie pożałujesz. To jak? Zgadzasz się?

- Noo… ostatecznie… mogą być naleśniki – powiedział z ociąganiem. Prychnęła widząc jego nieszczególną minę.

- Luksusowe jedzenie też z czasem może obrzydnąć panie Dębski. Kiedy ostatnio jadłeś naleśniki? Jestem pewna, że dawno. Wydajesz majątek na knajpy, a ja w dodatku przyczyniam się do tego. Powinieneś zmienić nieco upodobania kulinarne. Na tańsze – zachichotała.

- Na Dobrej powiadasz? To z pięć kilometrów od teatru – jęknął. Zuza uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- I bardzo dobrze. Przynajmniej zdążymy porządnie zgłodnieć.

Na takie dictum nie miał już argumentów.


- Weźmy z farszem mięsnym – Zuzka wyciągnęła szyję, żeby lepiej widzieć menu. – Przynajmniej się najemy do porządku. Poprosimy dwie porcje z mięsem – zamówiła. Zajęli miejsce przy stoliku czekając na realizację zamówienia. Ona wciąż miała przed oczami ten fantastyczny spektakl i w duchu była Brunowi bardzo wdzięczna, że ją na niego zabrał. – Już dawno nie oglądałam czegoś tak pięknego. Obsada kapitalna, a stroje? Cudne. Nie sądziłam, że ta Kamińska ma taki świetny głos. Wszystko mi się podobało. I piosenki i tańce. Choreografia znakomita. Pewnie zainspirowana tym co obejrzałam i czego doświadczyłam namaluję jakiś obraz. Takie coś zapada głęboko w serce.

Bruno przyglądał jej się z delikatnym uśmiechem błąkającym się na ustach. Ewidentnie była podekscytowana. Świadczył o tym potok słów i zarumienione policzki.

- Zawsze tak emocjonalnie przeżywasz sztuki teatralne?

- To zależy. Jeśli są dobre i poruszają jakąś część mojej duszy, to zawsze.

Podszedł kelner stawiając przed nimi dwie solidne porcje naleśników i szklanki z herbatą. Ochoczo zabrali się za jedzenie. Najwyraźniej Brunowi smakowało, bo mruczał z zadowolenia.

- Pyszne są…, naprawdę pyszne. Musimy zaglądać tu częściej. Widziałem nawet tabliczkę z informacją, że dowożą do domu. Dobrze wiedzieć.

- Zjesz jeszcze jednego? Ja nie dam rady. Dwa to dość, a trzy, to już przesada jak dla mnie. Porcja jak dla furmana.

Bruno przełożył naleśnik na swój talerz i spałaszował go w mgnieniu oka. Kiedy wracali już do samochodu odważył się zapytać

- A co z jutrzejszym dniem? Będziesz sterczeć przy sztalugach?

- Bruno! Sterczenie przy sztalugach to żadna kara a wyłącznie przyjemność. Ty na pewno też masz jakieś hobby.

- Szczerze? Nie mam. Lubię spacery i właśnie na taki spacer chciałbym cię jutro wyciągnąć, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Zabrałbym cię do Jeziornej, tam gdzie mieszkam. To bardzo piękna okolica. W końcu przyjeżdżają tam ludzie, żeby się leczyć. Moglibyśmy zwiedzić Konstancin-Zdrój. Tam jest naprawdę pięknie. Wiesz, że tam w parku jest tężnia solankowa? Wieczorem odwiózłbym cię do domu.

Nieco zaskoczona spojrzała mu w oczy. Nie bardzo wiedziała dokąd to wszystko zmierza. Lubiła mieć jasność sytuacji, a w tym przypadku nic jasne nie było. Westchnęła głęboko.

- Tak naprawdę to nie mam pojęcia jak traktować twoje zaproszenia. Czy to jest coś w rodzaju randki, czy co? Zawsze kręciły się obok ciebie jakieś piękne kobiety. Od kiedy obcięłam te denerwujące mnie włosy i zmieniłam ciuchy, ty stałeś się moim satelitą a dziewczyny zapadły się pod ziemię. Ciągle gdzieś razem wychodzimy. Nie myśl, że tego nie doceniam. Doceniam i to bardzo. Jestem ci też niewymownie wdzięczna, że tak ofiarnie mi pomagasz, ale mam jakieś dziwne przeczucie, że tu chodzi o coś więcej. O co więc chodzi?

Bruno milczał przez chwilę a potem rzekł

- Ot i cała Zuzka. Szczera do bólu, konkretna i bezpośrednia. Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, to ci powiem. Dziewczyny odstawiłem już dawno. Już wtedy, gdy dowiedziałem się o chorobie ojca. To nie były kobiety dla mnie. Poza tym odkryłem naprawdę wyjątkową osobę, która ma dobrze poukładane w głowie, jest szczera i jak się dzisiaj przekonałem, niesamowicie wrażliwa – ujął jej dłoń i przycisnął do ust. - Niczego bardziej nie pragnę, jak tego, żebyś zgodziła się zostać moją dziewczyną. Chciałbym móc zabierać cię na najprawdziwsze randki na świecie. Bardzo mi na tobie zależy Zuza i byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, gdybyś się zgodziła.


ROZDZIAŁ 7


W miarę słuchania tego, co mówił oczy Zuzy z każdą chwilą stawały się coraz większe, a usta otworzyły się w bezbrzeżnym zdumieniu. Ewidentnie była w szoku. Potrząsnęła głową, jakby budziła się z ciężkiego snu.

- Ty tak na poważnie…? – wykrztusiła z trudem.

- Śmiertelnie poważnie. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu nie licząc matki.

Zuza głośno wypuściła powietrze z płuc.

- No to się porobiło… Musisz wiedzieć, że ja nigdy nie chodziłam z żadnym chłopakiem. Jakoś do tej pory nie było okazji, ale też i żaden nie zabiegał o mnie. Kompletnie mnie zaskoczyłeś… Ja bardzo cię lubię i podziwiam za twoją fachowość. Wciąż czegoś się od ciebie uczę i zawsze będę ci wdzięczna, że przyjąłeś mnie do pracy…

- Ale… - wtrącił mocno zaniepokojony tą tyradą. Brał pod uwagę i taką ewentualność, że ona nie będzie nim zainteresowana. Uśmiechnęła się blado.

- Nie ma „ale”. Myślę, że możemy spróbować pod warunkiem, że będziemy wobec siebie szczerzy i jeśli coś pójdzie nie tak, to będziemy o tym rozmawiać.

Ponownie ucałował jej dłoń.

- To mogę ci przysiąc. Jestem szczęśliwy.


Konstancin zachwycił ją. Mimo, że było zimno i trochę mżyło, to spacer bardzo się udał.

Park zdrojowy okazał się lasem mieszanym. Wdychała więc do płuc również i żywiczne powietrze. Poszli także do tężni. Była znacznie mniejsza niż te w Ciechocinku, ale równie urokliwa.

Wracali zmarznięci. Bruno włączył ogrzewanie, bo Zuzka trzęsła się z zimna. Podjechał pod dom i pomógł jej wysiąść. Otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.

- Rozgość się. Tu masz ciepłe kapcie, a ja już wstawiam wodę na kawę. Mam też niezłe ciasto. Zaraz się rozgrzejesz. Potem oprowadzę cię po domu – powiódł ją do salonu i wskazał miejsce na kanapie. – Usiądź sobie wygodnie, ja zaraz wracam.

Rozejrzała się dokoła. Dom był niesamowicie urządzony. Przede wszystkim nie był przeładowany, a każdy sprzęt, czy mebel miał tu swoje wybrane miejsce. Wszedł Bruno i postawił przed nią filiżankę z kawą. Usiadł obok i nałożył jej na talerzyk ciasto.

- Pięknie to wszystko urządziłeś nie mówiąc już o samej bryle budynku. Kapitalnie rozwiązana.

- To mój pierwszy autorski projekt, który zrobiłem jeszcze na studiach. Ojciec wniósł tylko jakieś drobne poprawki, i nadzorował budowę. Świetnie się tu mieszka, chociaż nieco daleko do Warszawy. Jednak ja nie zamieniłbym tego miejsca na żadne inne. Bardzo doceniam tu ten spokój i ciszę. Nawet nie muszę wyjeżdżać na wczasy, bo tutaj znakomicie można wypocząć i odprężyć się. Jeśli choć trochę się rozgrzałaś, to pokażę ci resztę pomieszczeń. - Wstali z kanapy i wyszli z salonu. Bruno kontynuował. – Tu na dole są jeszcze dwa gościnne pokoje, spora łazienka i toaleta. A także moja garderoba. Na górze w sumie są cztery pomieszczenia. Jedno z nich to sypialnia – rozsunął przeszklone drzwi. – Nie jest zbyt duża, ale bardzo wygodna, bo połączona z prywatną łazienką. Za nią mam coś w rodzaju gabinetu, którego znakomitą część zajmują półki z książkami. Dalej jeszcze dwa pokoje dla gości. Najciekawszy jest strych, bo tam urządziłem sobie pracownię, – poprowadził ją schodami na górę i otworzył przed nią drzwi – spójrz. - Omiotła wzrokiem to ogromne pomieszczenie. Kiedy dzień był pogodny musiało być zalane słońcem. Ogromne, połaciowe okna z całą pewnością dostarczały go w nadmiarze. Na stojakach stały rzędem tuby zawierające być może jakieś projekty Bruna. Sporych rozmiarów biurko pyszniło się na środku wnętrza, a tuż przy nim deska kreślarska.

- Znakomicie to wszystko urządziłeś. Zazdroszczę ci, bo ja zawsze, odkąd pamiętam byłam ograniczona przestrzenią. Już to, że ojcu udało się załapać na to trzypokojowe mieszkanie zakrawało na cud. Do szóstego roku życia mieszkałam w pokoju z kuchnią.

Schodząc na dół usłyszeli dzwonek do drzwi. Zuza spojrzała zdziwiona na Bruna.

- Spodziewasz się gości? – Pokręcił przecząco głową.

- To na pewno catering, który zamówiłem na kolację. Dzisiaj wcinamy chińszczyznę.


Późnym wieczorem odwiózł ją do domu. Zanim wysiadła podziękował jej za ten dzień i delikatnie pocałował w usta. Zaskoczył ją, ale nie broniła się. To wszystko było dla niej zupełnie egzotyczne, bo nigdy w życiu nie całowała się z chłopakiem. – A może ja jestem jakąś dziwaczką? Przecież dziewczyny w moim wieku mają własne rodziny i dzieci. Jak ja się taka uchowałam? Naprawdę chyba coś ze mną nie tak.

Kiedy kładła się do łóżka przypomniała sobie ten lekki jak wiatr pocałunek i ciepłe usta Bruna. – To naprawdę było bardzo, bardzo przyjemne – pomyślała na wpółsennie.


W następną sobotę rano odwiózł Zuzę wraz z sześcioma oprawionymi obrazami do galerii. Tam przywitali się z Gabrysią, która już zarządziła, gdzie mają być rozwieszone prace Zuzy.

- Dzięki, że jesteś punktualnie. Chłopaki trochę mi się spóźniają, ale mam nadzieję, że nie zawiodą. Zapowiada się spora frekwencja. Takie przynajmniej chodzą słuchy. Masz wolne do szesnastej trzydzieści. O tej godzinie chcę cię tu widzieć. O siedemnastej otwieramy.

Wrócili do mieszkania Majewskich. Tam Zuza przygotowała jakiś lekki obiad. Było dość zimno i nie chciało im się wychodzić do knajpy. Zrobiła rozgrzewającą zupę paprykową i pieczeń z kluskami. Najedli się.

Do galerii zajechali punktualnie. Gabrysia wpuściła ich i pokazała szatnię. Zuza chciała z nią jeszcze porozmawiać a Bruno ruszył na rekonesans. Odnalazł obrazy, które wybierał. Musiał przyznać, że oprawienie ich w ramy było dobrym pomysłem. Teraz prezentowały się naprawdę pięknie. Miał własne plany związane z nimi, ale ich realizacja musiała poczekać do otwarcia wystawy. Na każdej ramce zauważył metkę z ceną. Były zupełnie przyzwoite i mogły Zuzę uszczęśliwić.

Do galerii zaczęli napływać zwiedzający. Głównie ludzie z branży, ale też nie zabrakło miłośników malarstwa. Częstowano dobrym gatunkowo winem, a z głośników dobiegała „Primavera” śpiewana przez Marizę. Bruno pokręcił się trochę, jednak widząc, że Zuza zajęta jest rozmową pożeglował w stronę stolika, przy którym można było dokonać transakcji zakupu obrazów. Pochylił się i cichym głosem powiedział do siedzącej przy nim kobiety.

- Proszę pani, jestem zainteresowany obrazami Zuzanny Majewskiej i chciałbym nabyć je wszystkie. Jednak bardzo proszę również o dyskrecję. Zależy mi na tym, żeby ich właścicielka nie dowiedziała się, kto jest nabywcą. Obrazy proszę odesłać na ten adres – podał jej wizytówkę. Kobieta była zaskoczona.

- Naprawdę chce pan wydać trzy i pół tysiąca na te obrazy?

- Jak najbardziej. Są bardzo piękne i znacznie więcej warte niż je wyceniono, zapewniam panią. Płatność kartą, bo oczywiście nie mam przy sobie takiej gotówki.

- Oczywiście przyjmujemy wyłącznie kartą. Proszę bardzo – podsunęła mu port – proszę wybrać pin. – Kiedy wydrukował się rachunek podsunęła mu go – Obrazy są pańskie, ale rzecz jasna do końca wystawy muszą tu jeszcze zostać. Myślę, że w poniedziałek, najdalej we wtorek kurier je przywiezie.

- Po godzinie siedemnastej. Wcześniej nie będzie mnie w domu.

- Jak pan sobie życzy – kiwnęła głową.

Zadowolony z siebie i z tego, że tak gładko poszło pożeglował z powrotem na salę wystawową rozglądając się za Zuzą. Do końca wieczoru nie odstępował jej ani na krok.

Po dwudziestej pierwszej zamknięto drzwi galerii za ostatnim gościem. Gabrysia poprosiła jeszcze o pozostanie wszystkich autorów wystawianych dzisiaj prac.

- Moi kochani, z dumą oświadczam, że sprzedaliśmy dzisiaj całkiem sporo obrazów, ale prawdziwą rekordzistką jest Zuza Majewska. Twoje moja droga poszły wszystkie.

- Serio? – totalnie zaskoczoną Zuzę wbiło w ziemię. – Kto kupił? Kilka osób, czy jedna? – pytała podekscytowana.

- Tego nie mogę ci powiedzieć. Zastrzeżono sobie anonimowość. Kochani – zwróciła się do wszystkich – zasady znacie i ceny własnych obrazów również. Wiecie, że galeria zabiera dwadzieścia pięć procent. A teraz wszyscy idźcie po swoje pieniądze. Kasa płaci.


Wracała do domu szczęśliwa jak nigdy.

- W życiu coś podobnego mi się nie przytrafiło – mówiła do Bruna. – Czasem sprzedałam jakiś obraz, może dwa, ale żeby sześć naraz? Dzisiaj miałam naprawdę dobry dzień.

Lubił, kiedy była taka żywiołowa i spontaniczna. Z przyjemnością i rozczuleniem słuchał tej radosnej paplaniny. Wiedział, że kiedyś ona pozna prawdę, ale póki co nie chciał jej zdradzać. Dzisiaj Zuza miała swoje małe pięć minut, swoje małe święto, niewielki sukcesik, więc niech się nim napawa i cieszy.



Henryk Majewski szarmancko otworzył szklane drzwi przepuszczając przodem Hannę. Właśnie skończyli jeść obiad i byli oboje już po wszystkich zabiegach tego dnia. Stanęli jeszcze na chwilę czytając menu. Kolacja zapowiadała się pysznie.

- Może pójdziemy na krótki spacer Haniu. Nie pada. Ubierzemy się ciepło i spalimy trochę tych obiadowych kalorii.

Kobieta uśmiechnęła się do niego wdzięcznie.

- Z wielką chęcią Henryku. Polubiłam te nasze piesze wycieczki. Dzięki tobie nie nudzę się tutaj.

Faktycznie od samego początku pobytu trzymali się razem. Już po paru dniach postanowili mówić sobie po imieniu.

- Nasze dzieci się przyjaźnią, – mówiła Hanna – więc dlaczego my nie mielibyśmy…?

Majewski przystał na to bardzo chętnie. Polubił towarzystwo tej cichej o łagodnym charakterze kobiety. Byli równolatkami z bagażem ciężkich doświadczeń życiowych i to w jakiś sposób zbliżyło ich do siebie. W ciągu jednego dnia opowiedzieli o sobie to, co najważniejsze. Hanna wypłakiwała się w jego ramię rozpamiętując chorobę, cierpienie i śmierć męża. On ze szklącymi się od łez oczami wspominał swoją ukochaną, zmarłą przedwcześnie małżonkę i te trudne lata, gdy sam musiał się borykać z problemami związanymi z wychowywaniem swojej jedynaczki. Później już nie wracali do tych bolesnych wspomnień. Postanowili zgodnie, że będą się cieszyć tym, co tu i teraz i korzystać ze wszystkich dobrodziejstw oferowanych przez sanatorium.

Hanna potrafiła ciekawie opowiadać, a Henryk był wdzięcznym słuchaczem. Często zabierał ją na kawę i pyszne ciasto do klimatycznej kawiarenki „Zdrojowa”. Tam oboje rozluźniali się i nawet żartowali, a potem rozgrzani smolistym płynem szli na długi spacer. Tym razem było podobnie. Siedzieli przy kawiarnianym stoliku sącząc pachnącą, mocną kawę i cicho rozmawiając.

- Zuzia dzwoniła? – Helena wytarła serwetką usta i pytająco spojrzała na Henryka, który uśmiechnął się słysząc to pytanie.

- Dzwoniła. Ta wystawa, o której ci opowiadałem bardzo się udała, bo Zuza sprzedała wszystkie obrazy. Była bardzo podekscytowana tym faktem i ucieszona, ponieważ po raz pierwszy coś takiego miało miejsce. Wcześniej nigdy się nie zdarzyło, żeby sprzedała aż tyle za jednym zamachem. Podobno Bruno też tam był?

- Tak… Coś wspominał. Mówił też, że razem zaliczyli jakiś musical. Cieszę się, że trzymają się razem. Zuzia, to taka dobra dziewczyna. Rozsądna i poważna. Inna od tych dziewczyn, które Bruno czasem przyprowadzał do domu. Byłam w takich razach na niego zła, bo one wszystkie były takie płytkie i powierzchowne. Wydawało mi się, że głównie zależy im na jego pieniądzach a nie na nim samym. Mój syn posiada jakiś wyjątkowy dar do przyciągania takich głupiutkich kobiet potrafiących tylko paplać o niczym. Zuzia jest zupełnie inna.

- Starałem się ją wychować najlepiej jak potrafiłem. Nie rozpieszczałem jej i chyba w jakimś stopniu zrobiłem z niej chłopczycę, ale tylko dlatego, żeby umiała poradzić sobie w życiu i nie musiała na nikogo liczyć. Wie jak o siebie zadbać, a raczej zadbać o swoje interesy. Do zadbania o własny wygląd dojrzała całkiem niedawno i zdecydowanie go zmieniła. Podcięła włosy, wymieniła garderobę i wreszcie przypomina kobietę, co bardzo mnie cieszy. Jest silna i nie załamuje się byle czym. Powiedziałbym nawet, że wszelkie niepowodzenia tylko wzmacniają jej charakter. To pozytywna cecha. – Hanna pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Masz rację. Mamy dobre dzieci Henryku. Mój mąż zawsze był dla Bruna wzorem i chyba dzięki temu nie zmanierował się jak niektórzy jedynacy – podniosła się z krzesła. – Chodźmy na ten spacer. Przyda nam się trochę ruchu.

Henryk wstał również. Pomógł włożyć Hannie kurtkę i podał jej ramię, w które ochoczo wsunęła dłoń.


ROZDZIAŁ 8


Zuza i Bruno stali się nierozłączni. Stali się parą. Ich zażyłość nie umknęła uwadze reszty zespołu. Tak naprawdę to nie wywołała we współpracownikach ogromnego zdziwienia, bo Zuzka w tej chwili w niczym nie przypominała dziecka lumpenproletariatu i stała się piękną kobietą. W dodatku znali preferencje swojego szefa i wiedzieli, że gustuje w drobnych brunetkach, nic więc dziwnego, że przylgnął do Zuzy. Bruno nie ukrywał się ze swoimi uczuciami. To było dla Zuzki nieco krępujące i czasem rumieniła się jak pensjonarka, ale powoli zaczęła się przyzwyczajać.

Stefan dowiedział się jako pierwszy. Od lat Bruno i on stanowili zgodny tandem dobrych i wiernych przyjaciół. Po tych rewelacjach Stefan uśmiechnął się szeroko.

- Chyba trochę zmieniłeś swój gust. Zawsze wybierałeś panny kochające tony makijażu i wyglądające jak lalki Barbie, a Zuzka? Przecież to totalne ich przeciwieństwo. Nie maluje się prawie wcale.

- Bo nie musi. Ma piękną, naturalną urodę i mocne podkreślanie jej kosmetykami byłoby nieporozumieniem. Może właśnie to mnie w niej pociąga? Ta niczym niezmącona naturalność? Myślę jednak, że to głównie jej charakter bardzo mi odpowiada. Pierwszy raz spotykam kogoś, kto niczego ode mnie nie chce, niczego nie oczekuje i na nic nie liczy. Kogoś, kto w żaden sposób nie jest męczący, nie ma wymagań, zachowuje się wobec mnie bardzo naturalnie i po prostu zwyczajnie, bez tej całej otoczki roszczeń, pretensji i sprzeczek nie wiadomo o co. Nigdy nie podnosi głosu i jest przeraźliwie rozsądna. Myślę, że takiego kogoś właśnie szukałem. Możesz mi nie wierzyć, ale z każdym dniem pogrążam się coraz bardziej zakochując się w niej bez pamięci i dobrze mi z tym.

- A ona? Ona czuje to samo?

- Tak naprawdę to nie wiem. Myślę, że nie, że to ja jestem bardziej zaangażowany. To może wynikać też z faktu, że ona nigdy nie była w żadnym związku. Nie ma żadnych doświadczeń z mężczyznami. Nie miewała chłopaków. Ja jestem jej pierwszym. Trochę jeszcze jest nieporadna, ale pomału oswajam ją. Ona jest jak nieoszlifowany diament bracie, a ja zrobię wszystko, żeby zaczęła lśnić.

Stefan podniósł się z fotela.

- W takim razie będę trzymał za was mocno kciuki. Cieszyłbym się przyjacielu, gdyby wam się udało. Powodzenia.


Przez kolejne dwa tygodnie nie było dnia, którego nie spędziliby razem. Zabierał ją do najciekawszych miejsc w Warszawie, pokazywał projekty autorstwa jego ojca. Dwukrotnie odwiedzili jego grób i grób matki Zuzy. Najbardziej jednak lubił spacerować z nią obejmując ją ramieniem i tuląc do swojego boku. Początkowo te intymne gesty nieco ją onieśmielały, ale to nie trwało długo, bo któregoś dnia poczuła, że uwielbia się w niego wtulać, a jego pocałunki są takie przyjemne. To wszystko sprawiało, że rozkwitała i stawała się stuprocentową kobietą. Zaczęła przywiązywać baczniejszą uwagę do swojego wyglądu, ale nie dlatego, żeby przypodobać się Brunowi, raczej dla własnego, dobrego samopoczucia. Gdzieś zacierał się w niej ten wizerunek wiecznie niesfornej dziewczynki z kręconymi włosami, a wychodził na światło dzienne obraz świadomej swojej urody kobiety.

W kolejny weekend znowu gościła u niego w domu. Pogoda była koszmarna. Deszcz siekł niemiłosiernie i wiał silny wiatr. O spacerze nie było mowy. Przywiózł ją w sobotnie przedpołudnie z Warszawy i gdy już przekroczyli próg domu ruszyła do garderoby. Poznała już dość dobrze rozkład pomieszczeń w tym domu. Bruno szedł tuż za nią. Przekroczywszy próg potknęła się i uderzyła o coś boleśnie. Syknęła z bólu.

- Zaświeć światło, bo nic nie widzę. Co ty tu trzymasz pod nogami? Zabić się można.

Światło rozbłysło, a ona ujrzała sześć opartych o ścianę obrazów. Momentalnie zbladła. Przykucnęła przy nich nerwowo je przekładając.

- Co to jest Bruno? Coś ty zrobił? Dlaczego je kupiłeś? Zrobiłeś to z litości tak? Żebym nie poczuła się zdołowana, gdyby okazało się, że tylko moje nie poszły prawda? – wstała i stanęła naprzeciw niego patrząc mu z żalem w oczy. – Jak mogłeś mi to zrobić? – wyszeptała ze smutkiem. – W życiu bym się tego po tobie nie spodziewała. A ja w swojej naiwności myślałam, że komuś jednak te bohomazy przypadły do gustu, że komuś się spodobały… Ależ byłam głupia.

- Nic nie rozumiesz. Wybrałem te obrazy wyłącznie dla siebie już u ciebie w domu. Pomyślałem, że u mnie będą pasować idealnie. Są pełne życia, piękne i świeże. Urzekły mnie jak tylko je zobaczyłem. Nie mogłem pozwolić, żeby nabył je ktoś inny i sprzątnął mi te cudeńka sprzed nosa. Nie miałem zamiaru zranić cię w taki sposób. Być może zachowałem się egoistycznie, ale pragnienie ich posiadania było silniejsze od czegokolwiek. Nie działałem z tak niskich pobudek jakie mi zarzucasz, a już na pewno nie nabyłem ich z litości – przygarnął ją do siebie i zamknął w ramionach. – Proszę cię nie płacz, bo serce mi pęka. To dlatego nalegałem na ten weekend tutaj. Chciałem ci o tym powiedzieć i poprosić, żebyś pomogła mi wybrać miejsca, w których mógłbym je powiesić. Zuza spójrz na mnie.

Oderwała się od jego mokrej koszuli i spojrzała mu w oczy. Jej własne wciąż były pełne łez, które spływały po policzkach.

- Nigdy w życiu bym cię nie zranił ani nie skrzywdził. Za bardzo cię kocham i za bardzo mi na tobie zależy. Jedyne czego żałuję to tego, że mogłem powiedzieć ci o tym wcześniej, być może nie zareagowałabyś tak emocjonalnie – starł kciukami łzy z policzków i musnął jej usta. – Wybaczysz mi? Uśmiechnij się do mnie i powiedz, że tak i pomóż mi wybrać odpowiednie ściany, żebym mógł te śliczności właściwie wyeksponować.


Po pół godzinie po łzach nie było śladu. Twarz Zuzki wypogodziła się. Krążyła teraz po domu i wskazywała mu miejsca, w których miał wiercić dziury pod kołki. Uporał się z tym błyskawicznie i w końcu obrazy zawisły. Oglądał je z prawdziwą przyjemnością.

- Widzisz kochanie teraz ten dom dopiero ożył.

Po południu zalegli na wygodnej kanapie w salonie oglądając jakiś film i sącząc dobre, czerwone wino. Zuza z przyjemnością patrzyła na ładny profil Bruna. Był naprawdę przystojny i na pewno miał wielkie powodzenie u kobiet. Przecież widywała go z nimi. Odwrócił do niej twarz i uśmiechnął się.

- Obserwujesz mnie?

- Nie… Zastanawiam się tylko nad tym co powiedziałeś w garderobie. Powiedziałeś, że mnie…

-Że cię kocham. Powiedziałem prawdę. Najszczerszą. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś podobnego do żadnej kobiety. Znamy się dość długo, ale jesteśmy ze sobą krótko, a ja już wiem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Mam tego wielką pewność i chociaż ty pewnie nie podzielasz tego zdania, to liczę, że może z czasem jak poznasz mnie lepiej, to dojdziesz do podobnych wniosków.

Nie odpowiedziała. On miał rację. Dla niej zdecydowanie było za wcześnie na takie wyznania. Nie była pewna swoich uczuć. Nawet niektórych nie potrafiła nazwać. Ona musiała nauczyć się powoli tej miłości i dojrzeć do niej. Na razie nie licząc tego zgrzytu w garderobie wszystko układało się pomyślnie. On chyba faktycznie ją kochał. Udowadniał to każdego dnia. Był dla niej dobry, odgadywał w lot jej myśli, szanował ją, troszczył się o nią i martwił. Takie zachowanie nie mogło wynikać jedynie z przyjaźni. Dopiła swoje wino i odstawiła kieliszek na ławę.

- Gdzie będę spać? To wino sprawiło, że powieki mi się kleją.

- Przygotowałem ci pokój tu na dole. Jeśli chcesz skorzystać z łazienki, to masz tam ręcznik i twój ulubiony żel pod prysznic. Ja pokręcę się jeszcze trochę i uprzątnę kuchnię.

Kończył zmywać, gdy wyszła ubrana w piżamę i otulona szlafrokiem. Podszedł do niej i przytulił.

- Spokojnych snów Zuzka i zapamiętaj, co ci się przyśni, bo taki sen w nowym miejscu podobno się spełnia – wycisnął na jej ustach słodkiego całusa i patrzył jak wolno idzie w kierunku pokoju. Westchnął ciężko. Od tak dawna nie miał już kobiety, że bliskość Zuzy mąciła mu umysł. Nie miał zamiaru niczego przyspieszać, ani niczego na niej wymuszać. Ta znajomość była jeszcze zbyt krótka, a Zuzka miała swoje zasady. Szanował je, choć pragnął jej wszystkimi zmysłami.

Była siódma trzydzieści, gdy otworzył oczy i smętnie spojrzał za okno. Nie padało, ale dzień zapowiadał się pochmurny. – Może jakieś kino? Przecież nie będziemy się kisić cały dzień w domu – pomyślał. Narzucił na siebie szlafrok i cicho zszedł z piętra. Równie cicho uchylił drzwi od pokoju, w którym spała Zuza. Uśmiechnął się. Leżała zwinięta w kłębek i nawet nie było widać jej twarzy, a jedynie tę wielką burzę kręconych włosów, których nadal miała bardzo dużo mimo solidnego wycieniowania ich przez fryzjera. Niemal parsknął śmiechem, bo ten widok sprawiał wrażenie, że na poduszce nie leży głowa Zuzki lecz jakiś dość sporych rozmiarów pudel. Chichocząc zamknął pośpiesznie drzwi. Nie chciał jej obudzić. Niech sobie jeszcze pośpi, a on przygotuje im śniadanie.

Sokowirówka pracowała na pełnych obrotach wyciskając świeży sok z ponad kilograma pomarańczy. Bruno upiekł kilka tostów, przysmażył wąskie paski bekonu i usmażył jajecznicę. Ustawiwszy wszystko na sporej tacy i pamiętając o dzbanku z kawą wolno przemieścił się korytarzem pod pokój Zuzy. Łokciem pomógł sobie otworzyć drzwi i postawił tacę na nocnym stoliku. Usiadł na brzegu łóżka odgarniając te długie włosy i usiłując zlokalizować jej śliczną buzię. Wreszcie ją ujrzał. Wyglądała tak słodko, że nie mógł się powstrzymać od pocałowania jej rozchylonych warg. Przeciągnęła się rozkosznie, otworzyła oczy i rozchyliła usta w szczęśliwym uśmiechu widząc nad sobą przystojną twarz Bruna. Pociągnęła nosem.

- Ale coś pięknie pachnie. Zrobiłeś śniadanie? – wymruczała.

- Mhmm – przytaknął. – Dzisiaj serwujemy śniadanie do łóżka. Usiądź, a ja zaraz podam – sięgnął po tacę i ustawił ją na kolanach Zuzy. – Mam nadzieję, że będzie ci smakować.

Zajadali w milczeniu. Zuzka pochłaniała drugiego tosta popijając aromatyczną kawę.

- Już dawno nikt mnie tak nie rozpieszczał. Właściwie to nikt nigdy mnie nie rozpieszczał może tylko za wyjątkiem taty, chociaż i on nie robił tego za często. To było pyszne – wytarła usta serwetką. – Jakie masz plany na dzisiaj?

- Nie mam kompletnie pomysłu na dzisiejszy dzień. Wprawdzie nie pada, ale może zacząć w każdej chwili. Nie za bardzo mam ochotę na kino czy teatr, a w domu pewnie będziemy się nudzić. Może ty masz jakiś koncept?

Oplotła rękami podkurczone kolana i oparła na nich podbródek wlepiając zamyślony wzrok w Bruna.

- A co byś powiedział na kręgle? Nigdy nie byłam w kręgielni a zawsze chciałam spróbować rzucać tą kulą.

Roześmiał się, gdy zwizualizował sobie Zuzkę miotającą ciężką kulą po parkiecie.

- Ja już wiem, że nie dasz rady. To ciężkie kule a z ciebie prawdziwe chuchro. Nawet jej nie podniesiesz.

Popatrzyła na niego z wyrzutem w oczach.

- Ja nie dam rady? Nie takie bryły przede mną były. Poradzę sobie – wyskoczyła żwawo z pościeli i pomknęła do łazienki. Bruno kręcąc z niedowierzaniem głową zabrał tacę i ruszył do kuchni. Pomysł wydawał mu się absurdalny, ale skoro ona chciała spróbować, to postanowił się nie sprzeciwiać.


Podjechał na Jagiellońską, gdzie mieściła się jedna z popularniejszych kręgielni w stolicy „7club”. Wypożyczyli buty i zamówili po bezalkoholowym drinku. Najpierw Bruno spróbował. To nie był jego pierwszy pobyt w takim miejscu, ale nie był zbyt dobry w te klocki. Strącił zaledwie kilka kręgli. Zuzka była pewna, że jej pójdzie o wiele lepiej. Z zapałem schwyciła kulę. Faktycznie poczuła jej ciężar, ale nie zrażona stanęła na rozbiegu. Zamachnęła się solidnie, lecz kula potoczyła się tylko niezgrabnie po torze, natomiast z piersi Zuzy wydobył się przeraźliwy wrzask. Bruno w jednej sekundzie był przy niej. Zrobiło się zbiegowisko. Zuza zalewała się łzami powtarzając w kółko

- Boże, jak boli, jak boli…

- Co ty zrobiłaś? – oszołomiony Bruno usiłował złapać ją za bezwładnie zwisającą rękę. Kolejny raz wrzasnęła z bólu.

- Nie dotykaj…! Nie tu…!

- Cholera jasna! Ty chyba wybiłaś bark! – ostrożnie podniósł ją z podłogi i usadził na krześle. – Spokojnie kochanie, zaraz zawiozę cię do szpitala. Będzie dobrze…, Będzie dobrze… - pocieszał nie wiadomo czy ją, czy siebie. Zabrał ich okrycia z szatni i pomógł ubrać się Zuzce. Płakała cały czas.

- Pospiesz się, to tak okropnie boli… - szlochała. Nawet się nie zastanawiał, tylko wziął ją na ręce i wybiegł z budynku na parking. Zapakował ją do samochodu i ruszył z piskiem opon do najbliższego szpitala.

- Powinienem bardziej zaufać swojej intuicji. Czułem w kościach, że ta zabawa nie skończy się dobrze.

Na szczęście na SOR-rze nie było tłoku. Zuzkę natychmiast wzięto na prześwietlenie. Potem w znieczuleniu ogólnym nastawiono jej bark. Bruno nie mylił się. Faktycznie został wybity. Zapakowano ją w gips na sześć, długich tygodni. Wyszła po zabiegu kompletnie załamana. Tuląc się do Bruna płakała mówiąc, że przez jej głupotę ucierpi jej praca.

- Mam kilka rozpoczętych projektów. Jak mam je skończyć? Lewą ręką?

Gładził jej włosy i uspokajał.

- Tym się nie przejmuj. Ja je skończę. Teraz pojedziemy do ciebie i spakujemy trochę twoich rzeczy. Do powrotu taty będziesz pod moją opieką. Jutro przywiozę projekty i dokończę pod twoje dyktando. Nie dramatyzuj. Przecież jesteś silną kobietą. Każdemu mogło się zdarzyć, prawda? Szkoda tylko, że musiałaś się tak wycierpieć.

Na korytarz wyszedł lekarz ortopeda, który nastawiał Zuzce przemieszczone kości. Podszedł do nich i wręczył Brunowi plik recept.

- Proszę to wykupić jeszcze dzisiaj. Znieczulenie nie będzie działać wiecznie i na pewno znowu zacznie panią boleć. Proszę wtedy zażyć leki. Widzimy się za sześć tygodni. Tu jeszcze informacja do lekarza rodzinnego. On wypisze zwolnienie.

Podziękowali mu i wolnym krokiem wyszli z oddziału. Zuzka z niepewną miną stanęła przy samochodzie.

- Wiesz… - zaczęła cicho – to chyba nie jest dobry pomysł, żebym u ciebie zamieszkała. Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Powinnam puknąć się w głowę za to, że przyszedł mi do niej tak głupi pomysł z tą kręgielnią. Może jakoś sobie poradzę… – Bruno popatrzył na nią z powątpiewaniem.

- Kochanie, nie bądź niemądra. Nawet nie dasz rady ubrać się za pomocą tylko jednej ręki nie mówiąc już o przygotowaniu jakiegokolwiek posiłku. Ja też pluję sobie w brodę, że byłem tak mało stanowczy i nie sprzeciwiłem się temu pomysłowi. To tylko dowód na to, że nie jestem w stanie niczego ci odmówić. Jedźmy już. Trzeba wykupić te leki i spakować cię.

ROZDZIAŁ 9


Zaczęły się dla niej dni nudy i kompletnego bezrobocia, a przynajmniej do momentu, w którym Bruno wracał z pracy. On sam starał się nie przedłużać zajęć w pracowni, bo ciągnęło go do domu, do Zuzy. Teraz właściwie nie musiał się o nią już martwić, bo w końcu nogi miała sprawne i była na chodzie. Ona sama często protestowała i nie godziła się na tę jego nadopiekuńczość. Popołudniami oboje pracowali na strychu. Bruno pod dyktando Zuzy nanosił kolejne elementy konstrukcyjne na jej projektach. Czasem coś korygował, gdy nie wydawało mu się spójne z założeniami projektu. Była mu wdzięczna, bo gdyby tego nie zrobił zleceniodawcy mogliby odwołać swoje zlecenia. Zresztą jemu samemu też zależało, żeby projekty ujrzały światło dzienne. W końcu od tego zależał dochód całej pracowni a nie tylko Zuzki.

Cieszył się, że ona coraz bardziej przełamuje się w stosunku do niego. Wtedy, gdy przywiózł ją ze szpitala do domu od razu zaprowadził ją do pokoju i prosił, żeby się położyła. Była jeszcze otumaniona narkozą i środkami przeciwbólowymi i być może dlatego zapytała go, czy zostanie z nią na noc. Zaskoczyła go kompletnie.

- Jesteś tego pewna? – zapytał.

- Jestem. Nie chcę być sama, gdy znowu dopadnie mnie ból, a ty nie usłyszysz, że cię wołam.

Wieczorem położył się obok niej i drżał. Wiedział, że żadnego seksu nie będzie, bo ona jest zbyt obolała, ale tak miło było przytulić się do niej, objąć ją wpół i chłonąć jej zapach. Wtulała się w niego ufna jak kocię. Ból przestał być ważny, bo było jej dobrze i tak przyjemnie było go poczuć tuż obok przyklejonego do jej pleców. Wtedy po raz pierwszy uświadomiła sobie jak bardzo go pragnie i gdyby nie ten gips, ta noc nie skończyłaby się jedynie leżeniem obok siebie.

Od tej pory zasypiali i budzili się razem. On pozwalał sobie jedynie na pocałunki i delikatne pieszczoty. Ona wcale się nie broniła.


W ciągu tego pobytu u Bruna wielokrotnie dzwoniła do taty. Nie przyznała mu się, że wybiła bark. Nie chciała, żeby się martwił. On miał nabierać sił i sprawności w sanatorium, a nie myśleć jeszcze o niej. Cieszyła się gdy mówił, jak bardzo zaprzyjaźnił się z matką Bruna, jak dużo czasu spędzają razem, jak bardzo się stara oderwać jej myśli od zmarłego męża.

- Ona jest już inną osobą córcia. Bruna to na pewno mile zaskoczy.

- Tak się cieszę tatusiu, że przyjemnie spędzacie czas i przede wszystkim zdrowiejecie. My za cztery dni przyjedziemy i odbierzemy was. Już nie mogę się tego doczekać. Bardzo stęskniłam się za tobą.

- Ja także kochanie. Czekamy na was. Pozdrów Bruna. Ciebie mocno całuję i ściskam. Do zobaczenia.


Dzień przed wyjazdem przenieśli się do mieszkania Majewskich. Zuza bardzo nalegała mówiąc, że mieszkanie trzeba odkurzyć i w ogóle nieco ogarnąć, bo nie chce, żeby ojciec zastał bałagan.

Wyruszyli następnego dnia rano. Bruno wpadł na pomysł, że jak wrócą już do Warszawy, to pójdą jeszcze na wspólny obiad i w związku z tym przezornie zarezerwował stolik w jednej z lepszych restauracji stolicy. Już z trasy zadzwonił do matki informując ją, że za jakieś półtorej godziny powinni być na miejscu. Niewiele się pomylił. Zaparkował przed budynkiem i pomógł wysiąść Zuzie. Seniorzy czekali na nich w holu siedząc w wygodnych fotelach. Widok Zuzy z ręką w gipsie i na temblaku wprawił ich w prawdziwe osłupienie.

- Co ci się stało dziecko? – spytała zaniepokojona Hanna.

- To nic takiego. Wybiłam bark i jeszcze przez miesiąc muszę nosić tę zbroję. Poza tym wszystko w najlepszym porządku – Zuza uśmiechnęła się do Dębskiej wdzięcznie. – Wspaniale wyglądacie oboje. Bardzo zdrowo i nawet nie utykasz już tato. Dobrze wam zrobił ten pobyt.

- To prawda – Majewski uściskał córkę. – Mieliśmy tu wszystko, co najlepsze, a zabiegi rewelacyjne. W błyskawicznym tempie postawiły nas na nogi.

- Załatwiliście już wymeldowanie? Jeśli tak, to zbieramy się. Zapraszam was na pyszny obiad – Bruno wyszczerzył się do obojga. – Już zamówiłem stolik.


Po obiedzie Bruno odwiózł najpierw Majewskich do domu. Pomógł jeszcze z bagażem i czule pożegnał się ze swoją ukochaną.

- Wpadnę jutro po pracy, dobrze?

Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie.

- Będę czekać. Ugotuję coś smacznego, więc nie jedz na mieście. Tato mi pomoże.

Wycisnąwszy słodkiego buziaka na jej ustach szybko zbiegł na parter. Kiedy ruszył obierając kierunek na dom matki, zapytał:

- Jesteś zadowolona mamo? Jeśli tak, możemy powtarzać takie turnusy co jakiś czas.

- Jestem bardzo zadowolona synku. Myślę, że gdyby nie ten szczęśliwy traf, że pan Majewski był tam razem ze mną, chyba ten pobyt nie byłby taki fantastyczny. To przemiły i przeuroczy człowiek. Przy nim nie można się nudzić. Opowiada takie ciekawe historie, ale też jest wdzięcznym słuchaczem. Obiecaliśmy sobie, że nie zerwiemy kontaktu i będziemy się spotykać od czasu do czasu.

- Bardzo się cieszę mamo, bo przynajmniej nie będziesz siedziała sama zamknięta w czterech ścianach i nie będziesz wciąż rozpamiętywała ojca. Ja wiem, że on był najważniejszą dla ciebie osobą i że go kochałaś - westchnął. - Jego już nie ma, a ty nie jesteś zgrzybiałą staruszką, żebyś musiała umartwiać się do końca życia katując się wspomnieniami o nim. Ojciec na pewno by tego nie chciał.

- Wiem synku, wiem i powoli się otrząsam. A tak z innej beczki, to co ta Zuzia zrobiła, że wybiła bark?

- Uparła się na kręgle a ja się zgodziłem, chociaż niechętnie. Ona nigdy nie była na kręgielni i koniecznie chciała spróbować. Niestety przeceniła własne siły i wzięła zbyt duży zamach. Ciężar kuli przeważył i spowodował wybicie barku. Byłem przerażony widząc jak ogromnie cierpi. Natychmiast zawiozłem ją do szpitala gdzie nastawili jej kość i zapakowali w gips. Ot, cała historia. Za niespełna cztery tygodnie mają jej go ściągnąć.

Hanna uśmiechnęła się.

- Czasami ona wydaje mi się taka trzpiotowata…

- Nie jest trzpiotowata – zaprotestował gwałtownie. – To najbardziej odpowiedzialna, rozsądna i niezwykle logiczna osoba jaką znam. Kocham ją.

Tym ostatnim wyznaniem mocno zaskoczył matkę.

- Mówisz poważnie?

- Śmiertelnie poważnie. Jesteśmy sobie pisani. To kobieta mojego życia, kompletne przeciwieństwo tych wszystkich dziewczyn, z którymi miałem do czynienia do tej pory. Doskonale się rozumiemy i uzupełniamy. Bardzo mi na niej zależy. Bardzo.

Hanna popatrzyła na skupioną na drodze twarz swojego syna. Pomyślała, że chyba już najwyższy dla niego czas, żeby się ustatkować i założyć rodzinę. Bardzo przypominał jej zmarłego męża. Byli do siebie podobni i fizycznie i mentalnie. Westchnęła nieznacznie.

- Uważasz, że Zuzia byłaby dobrą żoną? – Odwrócił się do matki i uśmiechnął szeroko.

- Jestem tego absolutnie pewien. Jeszcze tylko ją muszę do tego przekonać, a to zapewne trochę potrwa. Będę jednak cierpliwy i konsekwentny, bo warto, zapewniam cię.


Po długiej chorobie i udanej rekonwalescencji Henryk Majewski wreszcie wrócił do pracy. Nie znosił obijania się, a bezczynne siedzenie w domu po prostu go dobijało. Żeby zająć czymś czas, wykonywał jakieś drobne naprawy lub przeróbki w obronie przed nudą. Często wpadał Bruno i wtedy z wielką ochotą dyskutowali obaj zawzięcie na różne tematy, głównie polityczne. Zuzka przekornie reagowała na to zarzucając swojemu chłopakowi, że tak naprawdę to on nie przyjeżdża do niej, a do jej ojca. Bruno śmiał się wtedy mówiąc, że droga do jej serca uwzględnia również dobre relacje z jej tatą.

- Nie musisz aż tak się starać, bo tata uwielbia cię i najchętniej by cię zaadoptował – mawiała.

W weekendy Bruno najczęściej zabierał ją do Jeziornej i chociaż pogoda nie zawsze sprzyjała spacerom, to jednak nie nudzili się.

Zuza zostawiała ojca na te wolne dni bez wyrzutów sumienia. Z jego pomocą przygotowywała mu posiłki na całe dwa dni i robiła zaopatrzenie. Nie miała pojęcia, że tata wymyka się z domu w każde sobotnie popołudnie na spotkania z Hanną Dębską. Coraz bardziej pociągała go ta kobieta. Dziwił się sam sobie, bo przecież przez te wszystkie lata nie zdradził pamięci swojej zmarłej żony, którą kochał najbardziej na świecie. Hanna wyzwalała w nim pozytywne uczucia i nieświadomie otwierała to skostniałe serce na nowe doświadczenia. Często bywał gościem w jej domu. Dobrze się tu czuł, bo dom urządzony był niezwykle klimatycznie i przytulnie.


W jedno z piątkowych przedpołudni Bruno zajechał pod dom Zuzy. To właśnie dzisiaj miała się uwolnić od gipsowego pancerza. Nie wchodził na górę, tylko dał znać sygnałem z komórki, że już jest. Po kilku minutach Zuzka wybiegła z klatki schodowej i wślizgnęła się do samochodu.

- Dzięki, że przyjechałeś, chociaż wciąż nie mogę pozbyć się wyrzutów sumienia, że zawracam ci głowę podczas pracy.

Ucałował jej miękkie usta i uśmiechnął się.

- I tak nie pozwoliłbym, żebyś pojechała tam sama. Pewnie przepiszą ci jeszcze jakąś rehabilitację, ale to już Pikuś. Najważniejsze, że zdejmą gips.


Już na miejscu zrobiono jej powtórnie prześwietlenie, a po nim rozcięto sztywny pancerz. Wyraźnie czuła, że ramię jest słabsze. Dłoń również. Powiedziała o tym lekarzowi, ale uspokoił ją.

- To normalne po takim unieruchomieniu. Za kilkanaście dni wszystko zacznie wracać do normy pod warunkiem, że będzie pani solidnie ćwiczyć. Tu skierowanie na rehabilitację. To wszystko i proszę na siebie uważać.

Z załatwieniem ćwiczeń nie poszło gładko. Okazało się, że terminy są odległe nawet o kilka miesięcy, a ona musiała przejść to usprawnienie natychmiast. Tu zadziałał Bruno, bo pomyślał, że skoro nie można tego przyspieszyć, należy wykupić zabiegi. Nawet się nie zastanawiał. Wcisnął Zuzę do samochodu i pojechał do Konstancina. Tam zabiegi załatwił bez problemu odpowiednio za nie płacąc. – Jednak trzeba przemawiać do kieszeni, – myślał – bo inaczej nic się nie wskóra.

- Musisz przenieść się do mnie na te dwa tygodnie. Ode mnie możesz chodzić pieszo, bo jest blisko. Nie ma możliwości, żebym codziennie cię woził aż z Warszawy. Nie dam rady. Trzeba uprzedzić tatę i zrobić mu zaopatrzenie.

Przyznała mu rację. On i tak bardzo poświęcał się dla niej. To było najlepsze wyjście z sytuacji, jakie mógł wymyślić.

Ojciec Zuzy nie sprzeciwiał się. I tak pracował na trzy zmiany więc więcej go nie było w domu jak był.

- Najważniejsze, żeby te zabiegi ci pomogły. Na mnie nie patrz, bo ja dam sobie radę.

Uspokojona tymi zapewnieniami spakowała do torby trochę ciuchów i wraz z Brunem ruszyła do Jeziornej.


Kolację zjedli dość późno. Oglądali po niej jakiś film, ale Zuzka najwyraźniej była znudzona i walczyła z ziewaniem.

- Chodźmy spać – zaproponował Bruno. – Ten film jest nudny jak flaki z olejem. Męczymy się tylko.

Nie protestowała. Po raz pierwszy od założenia gipsu wzięła porządny, relaksujący prysznic, który orzeźwił ją nieco. Przytuliła twarz do chłodnej poduszki czekając na Bruna. Wkrótce i on dołączył. Jak zwykle przylgnął do jej pleców obejmując ją ciasno ramieniem. Odwróciła do niego twarz patrząc mu w oczy.

- Zróbmy to Bruno. Chcę mieć to już za sobą. Kocham cię i pragnę – wyszeptała. Zaskoczyła go. Nie sądził, że to właśnie dzisiaj będzie najpiękniejsza noc w jego życiu. Zadrżał na samą myśl czując przyjemny niepokój w podbrzuszu. Przywarł do jej ust całując je zachłannie.

- Będę bardzo ostrożny, żeby nie sprawić ci bólu. Obiecuję – powiedział zduszonym głosem uwalniając ją jednocześnie z cienkiej, jedwabnej koszuli. Pod nią nie miała nic. Jego oczom ukazały się dwie niewielkie, choć bardzo kształtne piersi z sutkami sterczącymi pod wpływem podniecenia. Ucałował każdą z nich wywołując tym samym gęsią skórkę na ciele Zuzy. Westchnęła. Pogładził dłonią jej płeć rozkoszując się przy okazji płaskim brzuchem, dla niego idealnym.

- Jesteś piękna, – usłyszała pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim – idealnie piękna. - Jego pocałunki stały się coraz bardziej gwałtowne i pożądliwe. Jego usta czuła wszędzie. Dłoń Bruna wdarła się do wnętrza jej kobiecości. Jęknęła, bo poczuła nagłą błogość. Bruno drażnił ją palcami nie pozwalając jej odetchnąć. Coraz bardziej wilgotniała. On to też wyczuł. W pewnym momencie zawisł nad nią i wolno wszedł między jej uda rozchylając je szeroko. Widziała jego pobudzoną, imponującą męskość i nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie poczuje ją w sobie. Wchodził ostrożnie uważnie obserwując jej twarz i przymknięte na wpół powieki. Poczuła ból i chciała krzyknąć, ale zamknął jej usta pocałunkiem. Nagle ból zniknął podobnie jak grymas z jej twarzy. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego cudnie. Oplotła jego biodra nogami. Stali się jednością. Ten akt był długi i dostarczył im obojgu niesamowitych wrażeń. Zuza była szczupła, a Bruno wykorzystywał to zmieniając co chwilę pozycje. Raz była pod nim, raz na nim. Za moment penetrował ją leżąc na boku przywarłszy do jej pleców. Jego kreatywność wznosiła się na wyżyny, a ona rejestrowała jakby z oddali te wszystkie zmiany pozycji nie bardzo wiedząc, co się z nią dzieje. Czuła tylko, że to ogromne napięcie stanie się wkrótce nie do zniesienia i będzie musiało gdzieś znaleźć ujście. Kolejny raz była pod nim. Jego ruchy stały się intensywniejsze i głębsze. Z jej gardła wydobył się krzyk. Wnętrze pulsowało, a ona sama wygięta w łuk nie mogła przestać krzyczeć. Poczuła błogie ciepło rozlewające się w jej podbrzuszu. To Bruno doszedł. Zwolnił ruchy mocno przytulając ją do siebie.

- To było wspaniałe… Ty byłaś wspaniała. Dziękuję. Nigdy z żadną kobietą nie czułem czegoś równie pięknego. Kocham cię.

Uspokajała oddech. Nie miała nawet wyobrażenia, że seks może być taki niesamowity i dawać tyle przyjemności, którą ciężko ogarnąć rozumem. Zasypiała całkowicie zrelaksowana, odprężona i bezgranicznie szczęśliwa.

Przez te dwa tygodnie pobytu Zuzy u niego nie było nocy, by odmówili sobie seksu, a i czasem w dzień nabierali ochoty na miłosne igraszki. Bruno był mistrzem w tym względzie. Kochali się wszędzie. Seks pod prysznicem stał się standardem. Blat kuchenny, wielkie biurko na strychu i gabinetowy, skórzany fotel. Zachowywali się jak para niewyżytych i niedopieszczonych maniaków seksualnych. On uczył ją wszystkiego, czego sam kiedyś doświadczył, ona była pilną uczennicą. Niezmiennie pragnęli siebie nawzajem i niezmiennie się uszczęśliwiali.


ROZDZIAŁ 10

ostatni


Mijało dziesięć miesięcy odkąd byli ze sobą. Bruno wciąż był zauroczony charakterem i nietuzinkową urodą Zuzy, która przy nim rozkwitła i zmieniła się w stuprocentową kobietę zakochaną w nim bez pamięci. Kolejny raz skróciła włosy i to dość mocno. To sprawiło, że wreszcie poczuła się dobrze sama ze sobą. Dawna garderoba wylądowała na śmietniku ze zdartymi do granic możliwości glanami i szerokim płaszczem ojca włącznie. Teraz ubierała się gustownie i z wielkim wyczuciem w stroje podkreślające jej szczupłą sylwetkę, do których zawsze dobierała eleganckie buty na obcasie. Odkryła świat kosmetyków i chociaż nadal nie malowała się przesadnie, to jednak lubiła pociągnąć rzęsy tuszem a usta pomadką. Bruno z przyjemnością rejestrował te wszystkie zabiegi i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że tuż pod jego bokiem wyrosła mu zjawiskowa piękność.


Seniorzy też nie tracili czasu. Sobotnie, wspólnie spędzane popołudnia weszły im w krew. Henryk zadomowił się w domu Hanny na tyle, że często zostawał na noc i w dodatku nie spał sam. Oboje odkryli, że uwielbiają swoje towarzystwo i kochają się. Oboje jednak mieli wątpliwości i kompletnie nie wiedzieli jak zakomunikować o tym swoim dzieciom, a przede wszystkim jak one przyjmą te rewelacje.

- Musimy poczekać na odpowiedni moment – mówiła pełna obaw Hanna. – Mam wyrzuty sumienia, ale czy to moja wina, że zakochałam się po raz drugi? Przecież tego nie planowałam.

W takich razach Henryk przytulał ją mocno i pocieszał.

- Może nie będzie tak źle? Zuza i Bruno też są parą i jestem pewien, że będą nas oceniać przez pryzmat swojego uczucia. Nie martwmy się na zapas. Będzie dobrze.


Któregoś popołudnia Bruno podjechał pod dom matki. Długo się nie odzywała, aż wreszcie zadzwonił zaniepokojony. Zaprosiła go na obiad. Siedzieli teraz przy stole i rozmawiali cicho.

- Jak ci się układa z Zuzią? Wszystko w porządku?

- W jak najlepszym mamo – Bruno uśmiechnął się szeroko.

- Skoro tak, to na co ty czekasz? Tracisz czas. Czekasz aż posiwieją ci skronie? Powinieneś oświadczyć się jej i wreszcie ożenić. Jak dalej będziesz się tak ociągał, ja w życiu nie doczekam się wnuków – powiedziała z pretensją w głosie. Roześmiał się słysząc ten argument.

- Aż tak bardzo chcesz je mieć?

- No pewnie! Henryk też o tym marzy.

Odłożył łyżkę obok talerza z zupą i popatrzył na matkę zastanawiając się nad czymś.

- No właśnie. Henryk. Odkąd wróciliście z sanatorium odnoszę wrażenie, że staliście się nierozłączni. Co wy kombinujecie? – komicznie pogroził jej palcem.

- Nic nie kombinujemy. Czy to coś złego, że lubimy się i lubimy razem spędzać czas?

- Oczywiście, że nie. Ja bardzo się cieszę, że tak przypadliście sobie do gustu. Henryk jest naprawdę fajnym facetem. Ja nie miałbym nic przeciwko temu, gdybyś związała się z nim na stałe.

Hanna otworzyła usta ze zdumienia. To o czym nie miała odwagi powiedzieć synowi on sam wyartykułował bez najmniejszych wątpliwości i dał im zielne światło do dalszych poczynań.

- Naprawdę nie miałbyś nic przeciwko temu? – zapytała chcąc się jeszcze upewnić. Bruno pogładził jej szczupłą dłoń.

- Mamo, ja wiem, że ojciec był dla ciebie wszystkim, ale jego już nie ma, a ty jesteś w wieku, w którym spokojnie możesz i powinnaś ułożyć sobie życie od nowa. Niektórym nie jest pisana samotność i skoro dostał ci się tak wspaniały człowiek jak Henryk, to nie wypuszczaj go z rąk, bo taki drugi może ci się już nie trafić. A jeśli chodzi o Zuzkę, to w sobotę zamierzam jej się oświadczyć. Kupiłem już nawet pierścionek i zapewniam cię, że ze ślubem też nie będę zwlekał.

- Bardzo się cieszę synku. Bardzo


W sobotę nie mógł już dospać. Zerwał się z łóżka bladym świtem i po dość skromnym śniadaniu ruszył do Warszawy. Tak się umówili, że weekend Zuza spędzi w Jeziornej. Dzień zapowiadał się piękny chociaż był początek października.

Drzwi otworzyło mu jego szczęście uśmiechając się do niego radośnie. Przytulił ją mocno całując te słodkie usta.

- Gotowa? – zapytał cicho. Potaknęła twierdząco głową. – To chodźmy. Daj tę torbę. Mam taki plan, że najpierw podjedziemy do parku zdrojowego, żeby pospacerować, a potem na obiad. Zamówiłem nam stolik. Szkoda tracić taki ładny dzień na siedzenie w domu.


Szli wolniutko objęci podziwiając feerię barw jesiennych, opadłych liści. Mimo, że to był początek jesieni alejki były nimi usłane. Doszli do urokliwego drewnianego mostku i zatrzymali się na nim na chwilę. Bruno ze świstem wciągnął powietrze do płuc.

- Czuć w powietrzu jesień. Spójrz, – wskazał ręką – co za uroczy obrazek. Mogłabyś go namalować. Mogłabyś namalować cały cykl. Takie wariacje na temat jesieni. Jestem pewien, że sprzedałyby się na pniu. – Zuza uśmiechnęła się do niego wdzięcznie.

- Chyba jesteś jedynym człowiekiem, który tak bezkrytycznie wierzy w mój malarski talent. Nie jesteś obiektywny.

- Ależ jestem – odrzekł pośpiesznie. – Wierzę w ciebie, wierzę w siebie i wierzę w nas – sięgnął do kieszeni płaszcza wyjmując z niej małe pudełko. Uchylił wieczko i przykląkł na jedno kolano, patrząc w oczy oszołomionej Zuzy. – Wiesz jak bardzo cię kocham. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na ziemi. Nie potrzebuję więcej czasu, żeby mieć pewność, że tylko z tobą chcę iść przez życie i tylko przy tobie chcę się zestarzeć. Jesteśmy sobie przeznaczeni kochanie, dlatego tu i teraz pytam cię, czy zechcesz zostać moją żoną w chorobie i zdrowiu, w szczęściu i nieszczęściu, na dobre i na złe.

Jej oczy zrobiły się ogromne i lśniły od gromadzących się w nich łez.

- Nie sadziłam, że to kiedyś nastąpi, że się oświadczysz – wyszeptała. – Jakoś do tej pory nie dopuszczałam myśli o małżeństwie. Jestem z tobą bardzo szczęśliwa i zostanę twoją żoną.

Podniósł się z klęczek, nałożył jej pierścionek na palec i przygarnął ją do siebie namiętnie wpijając się w jej usta.

- To właśnie chciałem usłyszeć. Jestem szczęśliwy. Mam nadzieję, że zgodzisz się na ślub w święta?

- W święta? W które święta? Wielkanocne? – zapytała podziwiając jednocześnie siejący blaskiem niewielki brylancik.

- Nie…, zbyt długo musiałbym czekać… Chodzi o te grudniowe…

- To strasznie mało czasu na przygotowania.

- Zuza, ale co ty chcesz przygotowywać? O ile wiem, nie macie już ani bliższej, ani dalszej rodziny, a jeśli nawet jakaś jest, to i tak nie utrzymujecie z nią kontaktów. U mnie z kolei rodziny jest mnóstwo, ale po pogrzebie ojca postanowiłem, że nie chcę znać nikogo z nich. Oni ciągle wisieli u ojca w kieszeni, ciągle wydzwaniali prosząc o jakieś pożyczki, których nie mieli zamiaru spłacać. Myślę, że śmierć ojca rozwiązała problem wielu z nich. Ojciec nawet nie domagał się spłaty machając na wszystko ręką. Ja nie będę taki dobry. To banda nieudaczników i zwykłych pasożytów. Tata jeszcze nie ostygł, a oni na stypie myśleli tylko żeby nażreć się wykwintnego żarcia i naciągnąć mnie na koszty. Ani jeden z nich nie wspomniał ojca dobrym słowem. Bardzo mnie to zraniło. Mamę zresztą też. Długo nie mogła się uspokoić po pogrzebie. Dlatego nie mam zamiaru zapraszać nikogo. Najchętniej widziałbym tylko naszych rodzicieli i Stefana z Basią. To jego dziewczyna – zakończył posępnie. Zuza przytuliła się do jego ramienia.

- Nie wiedziałam, że tak się sprawy mają. Ja też wolałabym skromny ślub i najlepiej tylko cywilny. Nigdy nie rajcowały mnie białe suknie ślubne i powłóczyste welony. To nie moja bajka. Nie jestem zbyt wierząca – dodała patrząc z obawą na Bruna. – A ty?

- Ja w ogóle nie jestem wierzący. Jestem ateistą. Nawet nie jestem ochrzczony. Myślę, że w takiej sytuacji żaden ksiądz nie udzieliłby nam ślubu. Jakoś wcale nie jest mi przykro z tego powodu. W takim razie mamy ustalone. Załatwienie w urzędzie formalności, to betka i zajmie niewiele czasu. Za pieniądze, które mielibyśmy wydać na ślub z pompą pojedziemy sobie w super podróż poślubną.

Twarz Zuzy rozjaśnił uśmiech.

- A dokąd?

- Jeszcze nie wiem dokąd, ale na pewno w jakieś ciepłe, egzotyczne miejsce. Może Karaiby? Wiesz, biały piasek, lazurowy ocean, wygodne leżaki i drinki z parasolką. Upojne lenistwo. Byłoby wspaniale. Jutro jak będę odwoził cię do Warszawy wstąpimy do mamy i powiemy o zaręczynach. Ucieszy się. Twojemu ojcu też trzeba powiedzieć. Może zastaniemy go u mamy. Wiesz, że oni się spotykają od kiedy wrócili z sanatorium i w dodatku nie jest to przyjacielska relacja? Myślę, że zakochali się w sobie.

- Serio? Wiem, że spotykają się od czasu do czasu, ale nie miałam pojęcia o „takiej” zażyłości. A to dopiero nowina…

- Masz coś przeciwko?

- Absolutnie nie – zaprzeczyła szybko. – Bardzo lubię twoją mamę, a ojcu od lat powtarzam, że powinien sobie ułożyć życie, a nie tkwić na tym świecie sam jak palec.

- Cieszę się, że mamy takie samo zdanie na ten temat. A wracając do ślubu, to mamy całkiem sporo czasu. W tygodniu wyskoczymy po obrączki i rozejrzymy się za kreacją dla ciebie. Ja garniturów mam dość i na pewno wybiorę jakiś odpowiedni. Przyjęcie możemy zorganizować u mnie w domu. Miejsca jest pod dostatkiem, a nas będzie niewielu. Zamówimy dobry catering, jakiś smaczny tort i kelnera, lub dwóch do obsługi. Nic więcej nie będzie nam potrzebne. Przed ślubem zrobimy imprezę w pracowni. Chyba tak wypada, prawda?


Kiedy zajechali następnego dnia pod dom Hanny, faktycznie zastali tam Henryka. Opowiedzieli im o zaręczynach i wyłuszczyli powody, dla których chcą mieć skromny, cywilny ślub. Bez wątpienia uszczęśliwili tą informacją ich oboje, bo prześcigali się w gratulacjach.

- Bardzo się cieszymy dzieci – mówiła wzruszona Hanna. – My też postanowiliśmy się pobrać, ale to dopiero w przyszłym roku. – Bruno mrugnął do Zuzy porozumiewawczo.

- Nooo i wy nie tracicie czasu. I bardzo dobrze. Macie nasze błogosławieństwo.


Sprawy związane ze ślubem załatwiali zupełnie bezstresowo. Formalności w urzędzie trwały niecałą godzinę. Wyznaczyli sobie datę osiemnastego grudnia przed świętami. Wkrótce zadbali o obrączki, które były dość skromne. Zuza nie chciała nic wyszukanego i ekstrawaganckiego. To miały być płaskie krążki bez żadnych zdobień. Jej suknia też wisiała już w szafie. Była prosta, ale bardzo elegancka z połyskliwego jedwabiu i pięknie odszyta.

W pracowni urządzili imprezę z pompą i tańcami. Były przystawki, mnóstwo ciasta i tort, a także solidny obiad dla wszystkich. W sobotę wszyscy pracownicy stawili się jak jeden mąż w urzędzie stanu cywilnego z kwiatami i prezentem od całej załogi. Po zaślubinach otworzono jeszcze szampana, żeby wypić za zdrowie młodej pary. Potem świętowali już we własnym gronie.

Tak jak obiecał Zuzie Bruno, wyjechali w podróż poślubną na Karaiby, a konkretnie na Dominikę, państwo graniczące z Haiti.

Było tam wszystko, o czym tylko mogli zamarzyć. Cudowny hotel tuż przy plaży, biały piasek i czysty jak kryształ ocean, w którym nurkowali podziwiając faunę tego miejsca i robiąc tysiące zdjęć.

Nocami kochali się do utraty tchu wciąż głodni siebie, szaleńczo zakochani i nienasyceni. Wrócili opaleni, wypoczęci i szczęśliwi obiecując sobie, że to nie był pierwszy i ostatni ich pobyt w tym raju na ziemi.

Hanna i Henryk pobrali się sześć miesięcy po nich w pewną czerwcową sobotę. Zuza była już wtedy w czwartym miesiącu ciąży. Bruno podziwiał ją, bo wyjątkowo dobrze znosiła ten stan i ani myślała o tym, żeby zrobić sobie przerwę w pracy. Była aktywna do samego końca i to dosłownie, bo bóle porodowe złapały ją na budowie. Na szczęście Bruno przez ostatnie miesiące towarzyszył żonie obawiając się sytuacji takiej jak ta właśnie, że zacznie rodzić gdzieś na placu budowy doglądając swojego projektu. Dziecko urodziło się bardzo szybko. Zuza nawet nie wiedziała kiedy wyskoczyło na świat i oznajmiło ten fakt donośnym krzykiem. Kiedy Bruno zobaczył tę piękność, po prostu oniemiał, bo dziewczynka mimo, że była drobna, to na głowie miała burzę kruczoczarnych, kręconych włosów i duże zielone oczy tak jak matka. Na ten widok jego twarz pojaśniała ze szczęścia. Tulił Zuzę w ramionach i całował najgoręcej dziękując jej za tę śliczną kruszynkę. Obiecywał, że skoro wychodzą im takie piękne dzieci, koniecznie muszą popracować nad kolejnym. Dziadkowie też nie ukrywali radości gratulując im maleństwa, a Bruno tylko powtarzał w kółko, że gdyby nie byli sobie przeznaczeni ono nie pojawiłoby się na świecie.

Kiedy mała Ania skończyła dwa lata Zuza powiła kolejne dziecko. Tym razem chłopca. I on odziedziczył urodę po matce. Był łudząco podobny do Ani, gdy była oseskiem. Bruno szalał ze szczęścia. Gdyby mógł, nosiłby żonę na rękach.

- Dałaś mi dwoje cudownych dzieci kochanie. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo jestem szczęśliwy, że was mam. Jestem wielkim farciarzem Zuzka i bardzo, bardzo was kocham.


K O N I E C

15 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Commentaires


bottom of page