top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

SYMFONIA MIŁOŚCI - rozdziały: 1, 2, 3, 4, 5

SYMFONIA MIŁOŚCI



Stworzymy symfonię, symfonię miłości,

niech równym rytmem biją nasze serca,

niech biją uczuciem, do tego są stworzone,

bo serca samotne, to serca chore.

Choć trudno sercu spotkać drugie serce,

to, gdy się spotkają stworzą potęgę, potęgę doskonałą, eksplozję radości, potęgę dobra, która drzemie w miłości.




ROZDZIAŁ 1



Zima przyszła nagle. Po prostu któregoś listopadowego poranka ludzie obudzili się w zimnym, nieprzyjaznym, śnieżnobiałym świecie. Taka pogoda nie nastrajała optymistycznie, choć przystrojone białym dywanem miasto wyglądało bajkowo. Nie doceniali jednak piękna tego krajobrazu ci, którzy musieli wyjść z domu.

Marek Dobrzański był zwierzęciem ciepłolubnym, więc taka aura wywoływała nieustannie dreszcz na jego ciele spowodowany zarówno uczuciem dojmującego chłodu, jak i tęsknotą do letnich, ciepłych miesięcy.

Kończył właśnie pakować torbę podróżną. Przez ostatnie cztery dni nie robił nic innego, tylko objeżdżał szwalnie dogadując ostateczne wersje umów na szycie kolekcji zimowej. Firma, w której pracował była firmą rodzinną. Prezesem Febo&Dobrzański był jego ojciec Krzysztof, a on sam dyrektorem do spraw promocji. Właściwie to ojciec powinien był dogadywać te sprawy z kierownikami szwalni, ale ostatnie, bardzo złe wyniki badań jego serca spowodowały, że nie czuł się na siłach, by podołać temu zadaniu. Poprosił więc Marka, a ten nie chcąc go zawieść, zgodził się. Pozałatwiał wszystko, jak należy i właśnie zbierał się do powrotu. Ostatni raz omiótł wzrokiem hotelowy pokój sprawdzając, czy czegoś nie zostawił. Oddał klucz w recepcji i żałośnie spojrzał przez szybę wyjściowych drzwi. – No pięknie. Śniegu po kolana, a ja w półbutach – był zły, że nie obejrzał wczoraj prognozy. Zresztą nic by to nie zmieniło, bo i tak nie zabrał ze sobą zimowego obuwia. Gdy opuszczał Warszawę, drogi były czarne i ani śladu śniegu. Wyszedł przed hotel i aż zatrząsł się pod wpływem przenikliwego zimna. Na szczęście wczorajszego wieczora zostawił włączone webasto. – Przynajmniej w samochodzie będzie ciepło.

Dotarł do pojazdu i wślizgnął się do jego wnętrza energicznie otrzepując buty i nogawki spodni. Zapiął pas i wolno ruszył z hotelowego parkingu.


Przetarł dłonią zmęczoną twarz i mocniej skupił wzrok na drodze. Już od paru godzin był w podróży i znużenie dawało mu się we znaki. Włączył radio. Czasami ratowało przed zaśnięciem za kierownicą. Warunki pogodowe były koszmarne. Wycieraczki ledwie nadążały usuwać gęsto padający biały puch z przedniej szyby. Siłą rzeczy musiał jechać wolno, bo drogowcy, mimo pełnej mobilizacji nie dawali rady uprzątać tych śniegowych mas nawet z głównych dróg.

- Że też akurat teraz musiałem jechać do tych szwalni – pomyślał. – Jakby nie można było załatwić tego faxem – zżymał się. – Jak ojciec sobie coś postanowi, to nie ma zmiłuj, żadne rozsądne argumenty do niego nie docierają. Równie dobrze mógł posłać Alexa. Na pewno szybciej i sprawniej załatwiłby tą sprawę, niż ja. Jest przecież taki świetny i operatywny – nie mógł sobie odmówić sarkazmu w stosunku do dyrektora finansowego firmy. Szczerze się nawzajem nie znosili i ledwo mogli zachować spokój będąc gdzieś razem w towarzystwie. Od kilku lat ich rozmowy nie były rozmowami, lecz wiecznymi kłótniami, czasami o błahostki. W dodatku, jak na ironię losu, Marek tkwił od sześciu lat w stałym związku z siostrą Alexa Febo, Pauliną. Sam, nie znoszący głośnej wymiany zdań i krzyków, chcąc nie chcąc przywykł do ognistego temperamentu swojej włoskiej dziewczyny. Musiał jednak przyznać, że coraz częściej czuł się w tym układzie źle. Była taka wyniosła i zimna. Na wszystkich patrzyła z góry, traktując ich przedmiotowo i lekceważąco. Głównie tyczyło to pracowników firmy. Pod tym względem nie odbiegała w niczym od brata, który raczej wzbudzał wśród załogi strach niż sympatię. Przez ostatnie dwa lata jego traktowała podobnie i choć bardzo się starał na początku nie dawać jej powodu do kłótni, te zdarzały się coraz częściej. W końcu zmęczony odpuścił sobie i zaczął znikać na całe noce, by dać jej prawdziwy powód do tych głośnych konfrontacji. Czas przeznaczony na sen spędzał w licznych klubach stolicy, niejednokrotnie upijając się wraz ze swoim przyjacielem Sebastianem i lądując w łóżku z przypadkowo poznaną panienką. Zmięty i wypruty z sił zjawiał się w firmie mocno spóźniony, co nie umykało uwadze zawsze czujnemu Alexowi i dawało kolejne powody do zjadliwych uwag. - Niewesoło masz Dobrzański, a będzie jeszcze gorzej – pomyślał. Przypomniała mu się rozmowa z Pauliną tuż przed wyjazdem. Siedział w gabinecie przygotowując ostateczne umowy dla szwalni, gdy energicznie weszła do środka. Stanęła na środku pomieszczenia i składając ręce na piersiach wpiła w niego wzrok.

- Coś się stało? Jesteś jakaś taka… - szukał właściwego słowa - naładowana. – Podeszła do kanapy i usiadła zakładając nogę na nogę.

- Jestem wściekła! – krzyknęła. – Jak mogłeś mi to zrobić! Specjalnie to zrobiłeś, żeby nie pójść na to przyjęcie dobroczynne Laskowskich! – Patrzył na nią osłupiały, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.

- Paulina, mów jaśniej. Co ja takiego zrobiłem, bo chyba nie nadążam.

Zacisnęła splecione dłonie wbijając sobie niemal w skórę długie paznokcie. – Boże, jaki on jest beznadziejny. Albo jest tak tępy, albo nieźle gra. – Właśnie się dowiedziałam, że wybierasz się do szwalni. Na pewno sam się zgłosiłeś do tego zadania, co? Chcesz zapunktować u Krzysztofa? Wolisz wyjazd niż towarzyszenie mi na przyjęciu? Już od jakiegoś czasu mnie unikasz. Czy to jest w porządku? – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Patrzył na nią, jak na raroga.

- Czy ty już całkiem straciłaś rozum? Myślisz, że z taką ochotą tam jadę? Gdyby nie zły stan zdrowia ojca, żadna siła nie zmusiłaby mnie do tego wyjazdu.

- Jedziesz sam?

No tak. Jeszcze ta jej wieczna podejrzliwość o kolejne moje kochanki. - Nie… wiesz, nie jadę sam. Zabieram ze sobą tabun pięknych kobiet, które wypełnią mi noce – powiedział ironicznie. Nie załapała żartu. Siedziała z zaciętym wyrazem twarzy wpatrując się w niego ze złością.

- Paulina. Dajże już spokój. Oczywiście, że jadę sam. Jeśli masz ochotę, to możesz do mnie dołączyć, choć nie będę ci mógł poświęcić zbyt wiele czasu.

Prychnęła lekceważąco.

- Chyba oszalałeś! Myślisz, że bawią mnie wyjazdy na jakieś zapadnięte wiochy?

- Dzięki tym zapadniętym wiochom, jak to określasz, możesz żyć na odpowiednim poziomie i nie martwić się o byt. Więc daruj sobie takie określenia przynajmniej w mojej obecności – nie mógł powstrzymać się od drobnej złośliwości. Udała, że tego nie słyszy. Spuściła nieco z tonu.

- Mam tylko nadzieję, że szybko się z tym uporasz i wrócisz jak najprędzej.

- Wrócę najszybciej, jak się da. Nie zamierzam tracić tam czasu, nie obawiaj się. A na to przyjęcie zabierz Alexa, skoro tak bardzo chcesz na nie pójść.

- Tak. Masz rację. Poproszę właśnie jego – wysyczała zjadliwie. - On nigdy mnie nie zawiódł i zawsze mogę na niego liczyć – podniosła się z kanapy i z zadartym pod sufit nosem, ciężko obrażona wymaszerowała z gabinetu.


Poprawił środkowe lusterko, choć i tak niewiele mógł zobaczyć przez tylną szybę. - Tak… Paulina, to ciężki kaliber. Trudno się z nią rozmawia, o ile w ogóle można nazwać to rozmową. Rodzice tak mnie naciskają w sprawie zaręczyn. Czy ja chcę, żeby została moją żoną? Czy mam dość siły, by wytrzymać z nią do końca moich dni? Chyba jednak nie. Już teraz robi z mojego życia piekło, a co będzie po ślubie, aż strach pomyśleć. Wcześniej, czy później, jedno z nas wyląduje w wariatkowie.


„Nie dokazuj miły, nie dokazuj,

przecież nie jest znowu z ciebie taki cud.

Nie od razu, miły, nie od razu,

nie od razu stopisz serca mego lód”.


Słysząc te słowa piosenki Grechuty pomyślał, że panna Febo rzeczywiście ma serce jak lód. Nawet jakby bardzo się starał, to nie łatwo było wzbudzić w niej cieplejsze uczucia. Ona nigdy nie prosiła, ona rozkazywała lub żądała, a jej ton był bardzo władczy. Uświadomił sobie, że zawsze musiało być tak, jak ona chciała, a on bez szemrania spełniał jej kolejne kaprysy. Czy tak właśnie wygląda miłość? Na pewno jej nie kochał. Nie biło przy niej gwałtownie jego serce. Nie odczuwał żadnych motyli w żołądku. Nie tęsknił za nią. Nic z tych rzeczy. Może brak jakichkolwiek cieplejszych uczuć do tej kobiety powodował, że czasem miał serdecznie dość jej braku współczucia, wygórowanych żądań i wiecznych pretensji. Czy tak zachowuje się zakochana kobieta? Zakochana kobieta zrobi wszystko dla swojego wybranka. Ona nigdy go nie wspierała, zawsze stawała po stronie brata tłumacząc mu, że on jest tu sam i ma tylko ją, a Marek ma wsparcie i jej i swoich rodziców. Szczerze powiedziawszy, w ogóle go nie odczuwał zarówno z jej strony, jak i ze strony ojca, który miał despotyczną naturę i przeważnie był niezadowolony z jego poczynań. Jedynie w matce mógł znaleźć cichego sojusznika. Ta rozmowa samego ze sobą uświadomiła mu oczywistość zachowania Pauliny w stosunku do niego. Nagle doznał olśnienia. Nie kochała go, podobnie jak on jej! Skoro ją tak drażnił, dlaczego nie odeszła, tylko tkwiła przy nim uparcie? Nieoczekiwanie wszystko stało się dla niego jasne. Zrozumiał. To wspólna firma była tym łącznikiem i może jeszcze to, że rodzice upatrywali w niej swoją przyszłą synową. – Nie… to nie może się tak skończyć. Nie z nią. Założyłbym sobie sam pętlę na szyję, gdybym ją poślubił. Nawet nie mogę powiedzieć, że ją lubię, a co dopiero, że kocham. Gdybym darzył ja miłością, czy szukałbym pociechy i zapomnienia tonąc w morzu alkoholu i ramionach innych kobiet? – potrząsnął głową, jakby chciał się uwolnić od tych natrętnych myśli.

„Na zachodzie i w centrum kraju intensywne opady śniegu. Prosimy kierowców o wzmożoną ostrożność podczas jazdy”. – dobiegł go głos spikera.

- Nie musisz tego mówić, bo od pięciu godzin tego doświadczam – powiedział na głos. Nagle poczuł silny wstrząs i za chwilę kolejny. Coś działo się z jego Lexusem. Zahamował gwałtownie czując, że znosi samochód na środek drogi. Chciał ruszyć ponownie, lecz nie potrafił uruchomić drążka od skrzyni biegów. - Cholera, jeszcze tylko tego brakowało! – uderzył z całej siły w kierownicę. Zapiął kurtkę i wyciągnął ze schowka rękawiczki. Zarzucił na głowę kaptur i wysiadł z auta. Zimny, porywisty wiatr rzucił mu w twarz tumanem śniegu. Skulił się w sobie czując przenikliwy ziąb. Rozejrzał się. Stał w szczerym polu. Nigdzie żywej duszy. Wolno zepchnął samochód na pobocze ślizgając się na cienkich podeszwach butów i ponownie omiótł wzrokiem okolicę. Gdzieś w oddali majaczyły światła jakiejś wioski lub miasteczka. Nawet nie wiedział, gdzie jest. Przez tą zawieję nie mógł dostrzec mijanych drogowskazów. Sięgnął po telefon. Całkowity brak zasięgu doprowadził go niemal do paniki. – Spokojnie chłopie. Tylko spokojnie. W końcu natkniesz się na jakichś ludzi – zerknął na zegarek, który wskazywał dwudziestą trzydzieści. Zabrał teczkę z firmowymi dokumentami. Z torby wygrzebał wełnianą czapkę i szalik. Ubrał też dodatkowy sweter i tak opatulony ruszył przed siebie szukać pomocy.


Nie miał pojęcia, jak długo szedł. Stracił czucie w stopach. Skórzane półbuty, które miał na nogach były kompletnie przemoczone, podobnie jak nogawki jego spodni. W głowie kołatała mu już tylko jedna myśl, że musi dotrzeć do zabudowań, bo w przeciwnym razie zamarznie tu na śmierć. Dowlókł się do pierwszego domu, w którego oknach dostrzegł palące się światło. Przeszedł przez otwartą bramę i zapukał do drzwi. Otworzyły się po chwili i poczuł ciepło płynące z wnętrza domu. Zdążył zobaczyć tylko jakąś dziewczynę w wielkich czerwonych okularach. Usiłował coś wykrztusić z siebie, gdy poczuł, że ogarnia go dziwna słabość. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Osunął się w progu i nie czuł już nic.


- Tato! Jasiek! Chodźcie szybko! Pomożecie mi! – krzyknęła.

Jak na komendę zjawili się przy dziewczynie ze zdumieniem wpatrując się w nieprzytomnego człowieka leżącego na progu ich domu. - Spróbujcie go podnieść i zanieście do mnie do pokoju. Tam jest najcieplej. Boże, jaki on skostniały. Ja idę po gorącą herbatę. – Z szybkością światła pomknęła do kuchni, a jej brat wraz z ojcem przenieśli bezwładnego Marka do pokoju dziewczyny.

Weszła z kubkiem parującego napoju i zarządziła.

- Jasiu, przynieś jakąś swoją ciepłą piżamę. Trzeba go rozebrać z tych mokrych rzeczy i przede wszystkim rozgrzać. Zmarzł na kość. Ja pomogę zdjąć te wierzchnie rzeczy, ale bieliznę zostawię wam. Do roboty.

Zdjęła z niego kurtkę, sweter i koszulę. Mężczyźni pozbawili go spodni.

- Bokserki też ściągnijcie. Są całe mokre. Ja teraz wyjdę. Zawołajcie mnie jak będzie już w piżamie – wyszła do kuchni i wyciągnęła z szafki trzy termofory napełniając je wrzątkiem. Znalazła też dawno nieużywaną poduszkę elektryczną. Upewniwszy się, że działa podeszła pod drzwi własnego pokoju. Po chwili otworzyły się i mogła już wejść. Przebranego w piżamę położyli na łóżku i okryli kołdrą, pod którą powkładali termofory i poduszkę. Tę ostatnią umieścili na piersi mężczyzny.

- Ciekawe, skąd się tu wziął?

- Ula, ocknie się to sam ci powie. Nie wygląda na miejscowego. Miał na sobie zbyt porządne ubranie. Miejscowi tak się nie ubierają – senior rodu przyjrzał się twarzy nieprzytomnego Marka.

- Tak, jakbym go gdzieś już widział…, ale nie przypomnę sobie – pokręcił głową. – Dobra Jasiek, my wychodzimy, a Ula niech spróbuje dać mu trochę herbaty, może odzyska przytomność – powiedziawszy to pociągnął syna za sobą do kuchni.

Przysiadła na krześle, tuż przy łóżku trzymając kubek z ciepłym napojem. Zaczerpnęła łyżeczką i wlała mu nieco do ust. Zakrztusił się. Troskliwie przytrzymała mu głowę. Przełknął i otworzył oczy. Trzymając jego głowę poiła go małymi łykami uważając, by się nie zachłysnął. Co chwilę jego ciałem wstrząsał nagły dreszcz. Powoli jednak rozgrzewał się.

- Gdzie… ja … - wyartykułował słabym głosem.

- Ciii… Proszę nic nie mówić. Jest pan w Rysiowie, dwadzieścia kilometrów od Warszawy. Zemdlał pan. Mój ojciec i brat przynieśli pana tutaj. Musi się pan rozgrzać. Bardzo pan się wyziębił – odstawiła pusty kubek. – Proszę teraz odpocząć i spróbować zasnąć. Sen na pewno dobrze panu zrobi – powiedziała łagodnie. Wstała z krzesła chcąc odejść, ale powstrzymał ją łapiąc za dłoń.

- Kim… pani…jest? – Usiadła z powrotem i szczelniej okryła go kołdrą.

- Nazywam się Urszula Cieplak, a pan?

- Marek… Marek Dobrzański – wyartykułował słabo. Spojrzała na niego marszcząc czoło.

- Dobrzański? Chyba słyszałam już to nazwisko, tylko nie kojarzę, gdzie.

- Mamy firmę modową Febo & Dobrzański w Warszawie, więc może o niej pani słyszała. – Pokiwała głową.

- Tak…Być może. Proszę mi powiedzieć, skąd pan się tu znalazł i to w dodatku w taką podłą pogodę.

- Wracałem z Poznania i tuż przed tym miasteczkiem zepsuł mi się samochód. Postanowiłem poszukać pomocy, ale jak widać to brnięcie przez zaspy nie wyszło mi na zdrowie. – Popatrzyła na niego poważnie.

- Najważniejsze, że pan żyje i tutaj doszedł. Ta wycieczka mogła się skończyć tragicznie. Teraz proszę zasnąć. Jutro na pewno będzie dużo lepiej. Dobranoc.

- Dobranoc pani Urszulo i … dziękuję za pomoc. – Uśmiechnęła się i gasząc światło zamknęła za sobą drzwi. Przeszła cicho do kuchni i dołączyła do siedzących przy stole ojca i brata.

- No i co Ula, oprzytomniał? – Pokiwała twierdząco głową.

- Oprzytomniał tato. Nazywa się Marek Dobrzański i ma jakąś firmę w Warszawie, w której szyją ubrania. Wracał z Poznania i parę kilometrów przed Rysiowem zepsuł mu się samochód. Szukał pomocy i dotarł pieszo aż tutaj. – Józef Cieplak zamyślił się.

- Wiesz córcia, jutro trzeba będzie ściągnąć to auto, bo jeszcze je rozszabrują. Poproszę Maćka i obaj przyholujemy je tutaj. Przy okazji zobaczymy, co tam nawaliło.

- Dobrze tato. Ja idę spać. Pościelę sobie w pokoju gościnnym.

- Dobrej nocy córcia. – Wstali od stołu i pomaszerowali na górę do swoich pokoi.


W środku nocy zerwała się na równe nogi obudzona krzykiem i jękami. Pobiegła do swojego pokoju. Dobrzański miotał się po całym łóżku.

- Nie… Paulina…, nie…, ja nie chcę…, zostaw mnie…, nie kocham cię… - Potrząsnęła go delikatnie za ramię.

- Panie Marku… niech się pan obudzi… - przyłożyła mu rękę do czoła. Był rozpalony. Z jednej z szuflad komody wyciągnęła termometr i włożyła mu pod pachę. Usiadła na łóżku przytrzymując go i nie pozwalając na gwałtowne ruchy. Po paru minutach spojrzała na słupek rtęci i przeraziła się. Miał czterdzieści stopni. Pobiegła do łazienki po apteczkę. Nerwowo przekopywała stertę leków. W końcu znalazła te właściwe. – Teraz muszę tylko postarać się, żeby je połknął – pomyślała. Podgrzała w czajniku trochę wody i z pełną szklanką i lekami ponownie pojawiła się przy nim.

- Panie Marku… Panie Marku… - potrząsała go za ramię – proszę się ocknąć, musi pan zażyć leki. – Po kilku takich próbach w końcu spojrzał na nią przytomniej. Bez wahania włożyła mu tabletki do ust i podała szklankę z wodą. Odetchnęła z ulgą, gdy przełknął. Zabranym z łazienki ręcznikiem troskliwie wytarła jego usiane kroplami potu czoło i ponownie okryła go kołdrą. Uspokoił się i powoli zasypiał. Zsunęła się z tapczanu na podłogę i zapatrzyła się w jego twarz. - Ależ on jest przystojny i ma takie piękne rysy twarzy. – Teraz, gdy spał, widziała wyraźnie jego długie rzęsy. – Ma ładne, duże oczy i piękne zmysłowe usta. Te dołeczki w policzkach są urzekające. Piękny mężczyzna. Ciekawe ile ma lat? Nie wygląda na więcej, niż dwadzieścia siedem lub osiem. Na pewno jest przed trzydziestką – oparła głowę na dłoniach i nie wiedzieć kiedy, zasnęła.


Obudził ją cichy głos wypowiadający jej imię.

- Pani Urszulo? – Podniosła głowę i zobaczyła, że już nie śpi. Uśmiechnęła się.

- Przepraszam. Musiałam zasnąć czuwając przy panu. Jak się pan czuje? – przyłożyła mu dłoń do czoła. – Chyba lepiej. W nocy był pan bardzo rozpalony. Miał pan wysoką temperaturę, ale leki jednak zadziałały, bo czoło jest chłodne. - Spojrzał na nią z wdzięcznością.

- Całą noc siedziała pani przy mnie? Czuję się rzeczywiście dużo lepiej, choć nadal jestem słaby – pokręcił głową. – Nie wiem, jak odwdzięczę się pani za to, co pani dla mnie zrobiła. Uratowała mnie pani przed zamarznięciem.

- Bez przesady – uśmiechnęła się nieśmiało. – Ja nie oczekuję od pana, by odwdzięczał mi się pan w jakikolwiek sposób. Potrzebował pan pomocy, a ja się cieszę, że mogłam jej udzielić. Teraz jednak zrobię nam wszystkim śniadanie i gorące kakao. Z pewnością jest pan głodny a kakao niezawodnie postawi pana na nogi – chciała wyjść, lecz zatrzymał ją jeszcze.

- Pani Urszulo, mam prośbę. Możemy mówić sobie po imieniu? Tak będzie łatwiej. Nie jestem chyba o wiele starszy od pani. – Uśmiechnęła się promiennie i wtedy zauważył, że nosi aparat ortodontyczny.

- Będzie mi bardzo miło – podała mu dłoń - Urszula, dla przyjaciół Ula. – Uścisnął ją.

- Marek. Po prostu Marek.

- Dobrze Marku. Zostawiam cię na chwilę samego. Zaraz wrócę ze śniadaniem.

Opadł na poduszki. Rzeczywiście, ta nocna gorączka sprawiła, że był jeszcze bardzo osłabiony. – Ciekawe, co to za rodzina. Nie wyglądają na zamożnych, a jednak nie zostawili mnie bez pomocy i tak troskliwie się mną zajęli. Szczególnie Ula. Nie jest zbyt ładna, ale ma coś ujmującego w sobie. Ma ładne oczy. Gdyby nie zdjęła tych okropnych okularów, nawet bym nie zauważył. Ma też miły głos. Ciepły, łagodny i taki kojący. – Nie dane mu było dalej rozmyślać, bo do pokoju wtargnęła w piżamie najmłodsza latorośl Cieplaków, Beatka i zobaczywszy Marka stanęła, jak wryta.

- A kim pan jest? Gdzie jest Ulcia? Co pan robi w jej łóżku? – zasypała go lawiną pytań. Nie zdążył na nie odpowiedzieć, bo właśnie weszła Ula niosąc na tacy smakowicie pachnące śniadanie.

- Betti, nie zamęczaj pana. Jest chory i musi dużo wypoczywać. Wczoraj bardzo zmarzł i przeziębił się – postawiła tacę na małym stoliku i przysunęła go do łóżka.

- Dasz radę usiąść?

- Chyba tak… Pięknie pachnie ta jajecznica – zanurzył w niej widelec i włożył porcję do ust. – I jest przepyszna – uśmiechnął się z zadowoleniem ukazując przy okazji te wdzięczne dołki w policzkach.

Do pokoju weszła męska część rodziny. Przywitali się z Markiem i przedstawili, pytając jednocześnie o samopoczucie.

- Jest zdecydowanie lepiej. Chciałbym obu panom serdecznie podziękować za pomoc i wyrazić swoją wdzięczność za troskę i opiekę. Mam nadzieję, że kiedyś będę się mógł zrewanżować w podobny sposób. – Józef Cieplak żachnął się.

- Naprawdę nie ma za co. Przecież to zupełnie ludzki odruch, gdy bliźni w potrzebie. Ula powiedziała nam wczoraj, że zostawił pan zepsuty samochód gdzieś pod Rysiowem. Jeśli da mi pan kluczyki, to razem z kolegą Uli ściągniemy go tutaj. Obaj znamy się trochę na mechanice, więc może będziemy mogli go uruchomić. – Marek popatrzył na Józefa z podziwem.

- Panie Józefie, już tyle sprawiłem wam kłopotu, a wy jeszcze chcecie przyholować mój samochód? To naprawdę zbyt wiele.

- Panie Marku. Nie ma o czym mówić. Auto stoi w szczerym polu i może skusić niejednego amatora łatwego zarobku. Zapewniam pana, że to żaden kłopot, a pojazd będzie tu bezpieczny i pan spokojniejszy. – Nie miał argumentów na takie postawienie sprawy. Poprosił Ulę, by wyciągnęła z jego kurtki kluczyki.

- To Lexus. Srebrny metalik – zwrócił się do Józefa. – Myślę jednak, że może być zasypany śniegiem aż po dach i mogą być kłopoty z jego znalezieniem. Ja podczas tej śnieżycy nie zauważyłem żadnych znaków charakterystycznych w stosunku, do których mógłbym określić położenie samochodu – wyjaśnił bezradnie.

- Proszę się nie martwić. My dobrze znamy okolicę i na pewno go znajdziemy. Teraz idę do Maćka. Ula dopilnuj dzieciaków. Zaraz muszą wychodzić.

Kiedy najstarszy z Cieplaków i jego dwójka dzieci opuścili już dom, Ula ponownie weszła do pokoju, w którym leżał Dobrzański.

- Marek? Może chcesz, żebym kogoś zawiadomiła, że tu jesteś? Może ktoś się martwi, że nie wracasz tak długo. Może Paulinę? – Spojrzał na nią zdziwiony.

- Paulinę? Dlaczego Paulinę? Skąd wiesz o Paulinie – zapytał nerwowo. Uśmiechnęła się łagodnie.

- Spokojnie, nie denerwuj się. W gorączce wymawiałeś kilka razy to imię, więc pomyślałam, że to ktoś dla ciebie ważny. – Pokręcił głową.

- Może i kiedyś była ważna, ale teraz jest coraz mniej. Jeśli podasz mi z teczki moją komórkę, to zadzwonię do mojego przyjaciela Sebastiana. On też pracuje w naszej firmie. Czy mógłby tu przyjechać?

- Oczywiście. Ja nie mam nic przeciw temu – wyciągnęła z teczki telefon i podała mu. Sprawdził zasięg i odetchnął z ulgą. Był. Szybko wybrał numer do najlepszego kumpla.



ROZDZIAŁ 2


Sebastian Olszański stanowił integralną część Marka Dobrzańskiego. Przyjaźnili się od niepamiętnych czasów, a wspólne imprezy w nocnych klubach jeszcze mocniej zacieśniły te więzy przyjaźni. Wiedzieli o sobie niemal wszystko i byli wobec siebie bardzo lojalni. Po skończeniu studiów Olszański nie miał problemu, jak inni ze znalezieniem pracy. Było oczywiste, że zacznie pracować w firmie ojca swojego najlepszego przyjaciela. Pełnił w niej funkcję dyrektora HR. Praca bardzo mu odpowiadała, a najważniejsze było w niej to, że nie musiał przemęczać się za bardzo. Miał od tego ludzi. Siedział właśnie przy biurku rozgrywając z komputerem kolejny poziom gry strategicznej, gdy rozdzwoniła się jego komórka. Zły, że przerwano mu w tak kluczowym momencie zerknął na wyświetlacz. Uśmiechnął się i odebrał natychmiast.

- No stary, gdzie ty się podziewasz? Sytuacja w firmie napięta, bo wszyscy myśleli, że pojawisz się dzisiaj w pracy. Miałeś podobno wrócić wczoraj wieczorem?

- Cześć Seba – powiedział słabym głosem. – Miałem wczoraj nieprzyjemną przygodę. Nawalił mi samochód i szedłem parę kilometrów w tej zawiei i prawie zamarzłem. Na szczęście dotarłem do bardzo miłej rodziny, która zajęła się mną. Niestety przeziębiłem się i leżę w łóżku. Ojciec tej rodziny zadeklarował się, że przyholuje tu mój samochód i spróbuje go uruchomić, ale obawiam się, że nic nie wskóra, bo prawdopodobnie poszła skrzynia biegów. To wszystko przez tę pogodę.

- Zaskoczyłeś mnie. Paulina tu szaleje od rana. Bez przerwy mnie nachodzi i ciągle wypytuje, czy nie dzwoniłeś. Co mam jej powiedzieć?

- Słuchaj. Najlepiej powiedz jej, że dzwoniłem, ale nie ze swojego telefonu, tylko skorzystałem z uprzejmości tych ludzi, którzy mi pomogli. Nie mów jej, gdzie jestem. Przekaż jej to, co powiedziałem ci na początku i uspokój, że zjawię się w domu góra za dwa dni, jak trochę mi przejdzie. Chciałbym, żebyś przyjechał tutaj po pracy. Jestem w Rysiowie, dwadzieścia kilometrów od Warszawy. Dokładny adres to Rysiów osiem, a rodzina nazywa się Cieplak. Uprzedzę ich o twojej wizycie, więc nie będą zaskoczeni. Aha. Zadzwoń do mojego ojca i powiedz, że dokumenty ze szwalni dostarczysz mu jutro. Ja nie mam ochoty rozmawiać ani z nim ani z Pauliną. Boli mnie gardło a przez to gadanie, jeszcze bardziej. To co? Przyjedziesz?

- Oczywiście, że przyjadę. Urwę się trochę wcześniej i będę o siedemnastej. Do zobaczenia.

- Cześć – z ulgą rozłączył rozmowę i uśmiechnął się na widok wchodzącej do pokoju Uli.

- I jak? Załatwiłeś wszystko?

- Załatwiłem. Sebastian będzie tu o piątej po południu. – Pokiwała głową.

- Chcesz coś do picia? Może zjadłbyś coś jeszcze? A może potrzebujesz lekarza? Jeśli tak, to zamówię wizytę domową. – Pokręcił przecząco głową.

- Nie Ula. Czuję się już lepiej. Gardło mnie tylko boli i mam trochę kataru. Jeśli mogę cię o coś prosić, to o kawę. Od wczoraj marzę o filiżance kawy.

- Oczywiście. Zaraz zrobię a i ja się chętnie napiję. Natomiast na gardło i katar coś mam – sięgnęła po małą reklamówkę stojącą na stoliku. - Tu jest syrop i tabletki do ssania, a tu krople do nosa i całe pudło chusteczek. Gdyby brakło, to mam ich cały zapas – nalała do plastikowej miarki syrop i podała mu. – Teraz zrobię kawę i zaraz ci przyniosę.

- Dziękuję Ula. Jesteś wspaniała – zauważył, jak jej twarz pokryła się rumieńcem pod wpływem jego słów.

- Nie przesadzaj. Nic takiego nie zrobiłam.

- Nawet nie wiesz, jak wiele zrobiłaś, a ja to bardzo doceniam. – Nie podjęła dalszej dyskusji.

- To ja pójdę po tą kawę – wycofała się z pokoju do kuchni.

Wydmuchał nos i szczelniej okrył się kołdrą. Czuł się tu wspaniale. Chyba w całym swoim dotychczasowym życiu nie zaznał tyle ciepła i zwyczajnej, ludzkiej troski. Przecież nie raz dopadało go przeziębienie, które musiał po prostu wyleżeć, ale Paulina nigdy, nawet w ułamku nie była tak opiekuńcza w stosunku do niego jak ta obca zupełnie dziewczyna. Miał szczęście, że tu trafił. Jednak wczorajszy dzień nie był dla niego tak do końca pechowy. Westchnął. - Wspaniali ludzie. Uczynni, serdeczni, życzliwi i pomocni. Myślałem, że nie ma już takich. A Ula? Chyba nie ma więcej niż dwadzieścia pięć lat. Wydaje się taka nieśmiała i cudownie się rumieni. Nigdy nie poznałem kobiety, która rumieniłaby się w mojej obecności lub pod wpływem moich słów. Weszła właśnie z dwiema filiżankami pachnącej kawy. Przysunęła taboret i postawiła jedną z nich przed nim.

- Proszę. Chcesz mleka albo cukru?

- Tak. Odrobinę jednego i drugiego. – Podała mu cukiernicę i dzbanuszek z mlekiem. Upił łyk i uśmiechnął się błogo.

- Ależ mi tego brakowało. Wspaniała kawa – popatrzył na nią zastanawiając się nad czymś. - Mogę ci zadać osobiste pytanie? Jeśli nie będziesz chciała, nie musisz odpowiadać. – Kiwnęła głową.

- Pytaj.

- Pracujesz, uczysz się? Co robisz w życiu. – Uśmiechnęła się smutno.

- Ani jedno, ani drugie. W zeszłym roku skończyłam studia i od tamtego czasu usilnie szukam pracy. Myślałam nawet, że po tylu odmowach jedynym wyjściem będzie wyjazd za granicę. Przyjaciel mnie bardzo do tego namawia. Kończyliśmy te same studia i on też nie może znaleźć zatrudnienia. Sytuacja jest wręcz beznadziejna i w tym kraju chyba nie ma dla nas przyszłości. Szczerze powiedziawszy nie chciałabym opuścić rodziny. Wszystkie obowiązki przeszłyby na ojca a on nie jest zbyt zdrowy i nie wiem, czy by im podołał.

- A twoja mama? Nie mieszka z wami? – spojrzał na nią i zauważył gromadzące się w jej oczach łzy. Zaniepokoił się. - Ula powiedziałem coś nie tak? – Starła z policzków płynące krople.

- Nie… Zawsze tak reaguję na wspomnienie o niej. Ona nie żyje od sześciu lat. Zmarła zaraz po urodzeniu Beatki. Miała guza mózgu. Od tamtej pory ja zajmuję się dzieciakami. Tata nawet nie miał pojęcia jak zająć się niemowlęciem. Ja zresztą też nie, ale szybko się uczyłam. – Patrzył na nią oniemiały. Nie spodziewał się takiego przebiegu rozmowy. Poczuł się niezręcznie.

- Przepraszam Ula… Nie wiedziałem…

- Nie przepraszaj. Skąd miałeś wiedzieć.

- Jesteś niezwykle dzielną osobą. Naprawdę cię podziwiam. Niejedna na twoim miejscu nie poradziłaby sobie. – Znowu się zarumieniła. – Jakie studia skończyłaś? – zmienił temat nie chcąc narażać jej na kolejne zażenowanie.

- Skończyłam dwa kierunki, ekonomię i zarządzanie i marketing, podobnie jak Maciek. Jest moim najlepszym przyjacielem. Mieszkamy po sąsiedzku i znamy się od piaskownicy. Wiesz… Razem do podstawówki, potem do liceum i w końcu studia. Wspieramy się nawzajem.

- Jest twoim chłopakiem? – wyrwało mu się nieopatrznie. Roześmiała się.

- No coś ty, Maciek? On jest jak mój brat i tak go traktuję. Nigdy nawet bym nie pomyślała, że my moglibyśmy razem… Nie, nie mam chłopaka. Jak pewnie zauważyłeś, nie grzeszę urodą więc i potencjalni narzeczeni nie pchają się drzwiami i oknami.

- Ula, uroda nie jest najważniejsza i szybko przemija, a ty masz dobre, współczujące serce, a to ważniejsze od zewnętrznego piękna. – Westchnęła.

- Jesteś chyba jedynym mężczyzną, który tak uważa. Nie rozmawiajmy już o tym, dobrze?

- Dlaczego mając takie gruntowne wykształcenie nie możesz znaleźć pracy? Przecież jest wiele firm, które potrzebują wysoko wykwalifikowanej kadry.

- Być może masz rację. Jednak wszystkie rozmowy kwalifikacyjne były dla mnie pechowe. To chyba przez mój wygląd. Nieważne. Nie tracę jeszcze nadziei, że może w końcu uda mi się coś znaleźć. Nie przelewa się nam. Żyjemy z taty renty. Czasem on sam coś dorobi naprawiając jakiś sprzęt, czasem Jasiek i jakoś to jest. Tak, czy owak nasze życie jest bardzo skromne. Ale staramy się nie narzekać.

- Podziwiam was bardzo – wyszeptał – ja nigdy nie zaznałem biedy. Jestem jedynakiem. Mama rozpieszczała mnie, ale ojciec traktował zawsze surowo i był bardzo wymagający. To się nie zmieniło. Nadal taki jest. Ma trudny charakter i nigdy nie usłyszałem od niego, że jest ze mnie dumny, choć czasami wychodzę ze skóry, żeby go zadowolić. Ma w sobie coś z malkontenta, a ja chyba nigdy nie będę w stanie sprostać jego oczekiwaniom – zwiesił głowę.

- To smutne – powiedziała cicho. – Rodzice powinni wspierać swoje dzieci, nawet wtedy, gdy popełniają błędy. Powinni wybaczyć i wskazać właściwą drogę. – Roześmiał się gorzko.

- To zupełnie nie w stylu mojego ojca. Owszem potrafi pochwalić, ale robi to najczęściej nie w stosunku do mnie, lecz w stosunku do Alexa Febo, który jest w firmie dyrektorem finansowym. Wychowywaliśmy się razem, bo on i jego siostra Paulina wcześnie stracili rodziców, którzy byli współzałożycielami Febo&Dobrzański, a moi rodzice zadeklarowali pomoc i opiekę nieletnim wtedy Febo. Alex zawsze był tym lepszym i ojciec wyraźnie daje mi to odczuć do dziś. To bardzo przykre dla mnie, że nie potrafi mi tak do końca zaufać, przecież jestem jego jedynym, rodzonym synem.

- Tak… Nie zazdroszczę ci. To bardzo niekomfortowa sytuacja. Teraz ja chciałabym ci zadać osobiste pytanie. Mogę?

- Pewnie. Pytaj.

- Kiedy leżałeś w gorączce, majaczyłeś. Wymieniłeś wtedy imię Paulina i powiedziałeś, że nie chcesz, że nie kochasz jej. Czy ona jest dla ciebie kimś bliskim?

- Cóż mogę powiedzieć… Kiedyś była. Nadal jest moją oficjalną dziewczyną, ale nasze wzajemne stosunki zmieniły się diametralnie od jakichś dwóch lat. Rzeczywiście nie kocham jej i podejrzewam, że ona mnie też nie. Właściwie to mam nawet pewność. Chyba drażnię ją w jakiś sposób, podobnie jak ona mnie. Prawdę powiedziawszy męczymy się oboje w tym związku i żadne nie ma w sobie na tyle odwagi, żeby go zakończyć. Nazwałbym to związkiem biznesowym, bo chodzi tu głównie o wspólną firmę i naciski rodziców, którzy upatrują w niej materiał na swoją przyszłą synową. Ja jednak nigdy się jej nie oświadczę. Nie mógłbym budować z nią wspólnego życia. Ona nie ma dobrego charakteru i często traktuje mnie gorzej niż psa. Właściwie przez te wszystkie lata niewiele miałem do powiedzenia, bo to ona zawsze decydowała o wszystkim. Ma wprawdzie powody, by mi nie ufać, ale te wolałbym przemilczeć. Ciężkie miałem z nią życie i od jakiegoś czasu usilnie myślę, jak się z tego wyplątać. Zupełnie nie wiem, co mam robić – dokończył rozkładając bezradnie ręce.

Słuchała go z wielką uwagą i współczuła mu bardzo. Nie wyobrażała sobie, jak można być tyle lat z kimś, kogo się nie kocha. Ona nie potrafiłaby funkcjonować w takim zakłamaniu. Chyba jest na to zbyt uczciwa – westchnęła ciężko. - Nie zazdroszczę ci. Jesteś naprawdę w trudnej sytuacji. Ja jednak będąc na twoim miejscu porozmawiałabym z nią uczciwie i wyjaśniła wszystko. Może udałoby się ją przekonać, że trwanie w tym chorym układzie nie przyniesie wam szczęścia. Nie wierzę, że ona nie marzy o prawdziwej, wielkiej miłości. Każda kobieta tego pragnie i myślę, że ona nie jest tu wyjątkiem. Musisz z nią o tym porozmawiać, bo taka oczyszczająca rozmowa potrafi zdziałać cuda. Bez tego nadal będziecie się ranić nawzajem zupełnie niepotrzebnie.

Słuchał tego, co mówiła z niekłamanym podziwem. Była tak przekonująca, że sam uwierzył w skuteczność takiej rozmowy.

- Jesteś niesamowita Ula. Skąd w tobie tyle życiowej mądrości? – Spuściła skromnie wzrok.

- To życie Marek. Życie uczy nas, jak czerpać wiedzę i wyciągać właściwe wnioski, by nie powielać więcej, popełnionych wcześniej błędów. Na nich się uczymy, ale też staramy się ich unikać w przyszłości. Popełniłeś błąd wiążąc się z kimś, kogo nie kochasz. Czas naprawić ten błąd – zerknęła na stojący na komódce budzik. - Muszę zabrać się za obiad. Ojciec z Maćkiem powinni być lada chwila, a i dzieciaki niedługo wrócą ze szkoły. Zostawię cię teraz samego. Może chcesz poczytać jakąś książkę, lub gazety? – Pokręcił głową.

- Nie Ula. Spróbuję trochę pospać. Słaby jeszcze jestem, a podobno sen, to najlepsze lekarstwo.

- No, jak wolisz. Zamknę drzwi, żeby nie przeszkadzał ci hałas. Obudzę cię na obiad.


Kręciła się po kuchni jak fryga. Nie miała wprawdzie konceptu, co do dzisiejszego obiadu, ale przypomniała sobie, że ma w lodówce mięso na gulasz. – Zrobię im placki po węgiersku – postanowiła. W tempie ekspresowym naobierała całą górę ziemniaków i zabrała się za ich ucieranie. Odnotowała jakiś ruch w przedpokoju i po chwili ujrzała swojego ojca wchodzącego do kuchni a za nim idącego Maćka.

- Jesteście. Znaleźliście samochód?

- Znaleźliśmy – Józef rozcierał zmarznięte dłonie i policzki. – Zmarzliśmy porządnie, bo musieliśmy go odśnieżyć. Był zasypany aż po dach. Maciek wziął go na hol. Chyba nic nie zrobimy. Poszła skrzynia biegów. Tu nawet nie ma co marzyć o dostaniu oryginalnej. Marek będzie musiał to załatwić w Warszawie.

- Na razie mu nie mów, bo właśnie zasnął. Słaby jest jeszcze po tej nocy. Gorączka dała mu popalić. Za pół godziny będzie obiad i wtedy go obudzę. Maciuś zjesz z nami?

- A co masz? Pierogi? – Roześmiała się.

- Jeszcze nie masz ich dość?

- Twoich pierogów? Nigdy w życiu. Mógłbym je jeść tonami.

- Dzisiaj będą placki po węgiersku. Skusisz się? Zaraz będę smażyć.

- Mmm… to kolejna rzecz, jaką uwielbiam i chętnie skorzystam. Może ci pomóc?

- Nie Maciek, usiądź przy stole i opowiadaj, jak poszły te dwie rozmowy kwalifikacyjne. Udało się?

- Ula w cuda wierzysz? Powiedzieli, że oddzwonią, ale ja w to przestałem już wierzyć. Mówię ci Londyn to jedyna szansa dla nas.

- Chciałabym mieć twoją pewność – mruknęła wykładając na talerz usmażoną porcję placków. Właśnie wróciły dzieciaki. Jasiek pomógł małej Betti ściągnąć ciężkie, zimowe ubranie. Nałożywszy kapcie weszli do kuchni. Ula uśmiechnęła się widząc ich zaczerwienione od mrozu twarze.

- Zaraz będzie obiad. Umyjcie ręce. Jasiu, przynieś twój szlafrok. Przyda się Markowi, bo chyba będzie miał na tyle siły, by zjeść z nami przy stole. - Brat kiwnął głową i popędził na górę. Po chwili wrócił.

- Siadajcie. Tato nalejesz herbaty? Jest gorąca w dzbanku. Ja idę obudzić Marka – wsunęła się cicho do pokoju zauważając, że śpi i pochrapuje cicho. Uśmiechnęła się. Podeszła i delikatnie potrząsnęła go za ramię.

- Marek. Marek. Obudź się, obiad na stole. – Otworzył wolno powieki i oddał uśmiech.

- Już? Tak szybko?

- Wcale nie szybko. Spałeś dwie godziny.

- Chrapałem? – Roześmiała się widząc jego strapioną minę.

- Nie, nie chrapałeś. Ty nie chrapiesz przecież. Ja w każdym razie nie słyszałam. Tu masz szlafrok. Zjesz z nami w kuchni, dobrze? Chyba masz na tyle siły, żeby przejść ten kawałek?

- Na pewno dam radę, dzięki tobie – wygramolił się z łóżka i narzucił na siebie okrycie. Wolnym krokiem na jeszcze trzęsących się nieco nogach poszedł za Ulą do kuchni. Przywitał się ze wszystkimi ogólnym „Dzień dobry”

- Marek, to jest mój przyjaciel Maciek Szymczyk, o którym ci opowiadałam. – Marek uścisnął mu dłoń.

- Witam panie Maćku, a może Maćku? Możemy mówić sobie po imieniu? – Maciek odwzajemnił uścisk dłoni i uśmiechnął się.

- Jak najbardziej. Niedawno przyholowaliśmy twój samochód. Nie damy rady z nim nic zrobić. Trzeba kupić nową skrzynię biegów, bo ta rozleciała się doszczętnie.

- Tak właśnie myślałem. Jak tylko wrócę do Warszawy zaraz to załatwię. Bez samochodu, jak bez ręki.

Ula rozłożyła talerze a na środku postawiła wazę z gulaszem i talerz z imponującą stertą upieczonych placków.

- Proszę kochani częstujcie się. Mam nadzieję Marek, że będzie ci smakować. – Rozchylił usta we wdzięcznym uśmiechu.

- Na pewno. Pięknie pachnie i smakowicie wygląda.

Pałaszowali w milczeniu te specjały. Na twarzy Marka odmalował się wyraz błogości. Już dawno nie jadł nic równie dobrego.

- Ula, to jest pyszne i rozpływa się w ustach. – Znowu pokraśniała od tych komplementów.

- Cieszę się, że ci smakuje. Dołóż sobie. Nie krępuj się. Gulaszu jest dość a placków dosmażę, jeśli braknie – nie musiała go dwa razy prosić. Potrawa była pyszna, więc nie żałował sobie. Najadł się jak bąk.

- Bardzo dobrze gotujesz Ula – pochwalił ją.

- Bardzo dobrze? – odezwał się Maciek.- Ona gotuje świetnie. Najlepiej jej wychodzą pierogi i żeberka w miodzie. A naleśniki i jajecznica, to prawdziwa rozkosz dla podniebienia. – Marek roześmiał się na widok rozanielonej miny Szymczyka.

- Jajecznicę jadłem rano i potwierdzam, że była znakomita, a może i trafi się okazja na spróbowanie pierogów.

- Panie Józefie – zwrócił się do ojca rodziny. – O siedemnastej przyjedzie tu mój przyjaciel, który pracuje razem ze mną w firmie. Nie ma pan nic przeciwko temu? Ja muszę mu dać pewne ważne dokumenty, które zawiezie mojemu ojcu.

- Oczywiście, że nie mam. I przyjaciela chętnie poznamy. Nieczęsto miewamy tylu gości, a bardzo lubimy ich przyjmować. Im więcej ludzi tym weselej, prawda? – Marek spojrzał na niego z wdzięcznością.

- Jestem bardzo panu zobowiązany, za wszystko i za wszystko serdecznie dziękuję. Proszę mi mówić po imieniu. Poczułbym się lepiej, nie tak oficjalnie. – Cieplak roześmiał się.

- Skoro tak wolisz, to bardzo chętnie.

- Ja też mogę ci mówić po imieniu? – odezwała się milcząca, jak dotąd Beatka. Pogłaskał ją po główce.

- Naturalnie kochanie i ty i Jaś możecie śmiało się tak do mnie zwracać.


Punktualnie o siedemnastej zjawił się Olszański. Przedstawił się domownikom i po chwili Ula zaprowadziła go do Marka. Uścisnęli sobie dłonie.

- Ale cię wzięło stary – Sebastian już dawno nie widział przyjaciela w takim stanie.

- Seba, gdyby nie pomoc tej wspaniałej istoty – wskazał na Ulę – i jej cudownej rodziny, zamarzłbym na śmierć. Ledwie dowlokłem się do ich domu i zemdlałem w drzwiach. Brak mi słów, żeby wyrazić jak bardzo im jestem wdzięczny. Zajęli się mną z tak rzadko spotykaną troską, że nigdy nie zdołam im spłacić tego długu.

- Marek… Proszę cię… To naprawdę nic takiego. Rozmawialiśmy już o tym – znowu na jej policzki wypłynęły rumieńce. Opanowała się jednak szybko i zwróciła do Sebastiana.

- To ja zrobię panu kawy. A może jest pan głodny? Jedzie pan zapewne prosto z pracy. Ma pan ochotę na placki po węgiersku?

- Skuś się Seba. Są wyśmienite – zachwalał Marek.

- Skosztuję bardzo chętnie, jeśli to nie kłopot.

- Najmniejszy. Zaraz podam – wyszła z pokoju. Sebastian przysiadł na krześle obok leżącego Marka.

- Nie spodziewałem się takiej gościnności. Wspaniała osoba. Nie jest zbyt ładna, ale ma kawał porządnego charakteru. – Marek pokiwał głową.

- Żebyś wiedział. Ja nigdy nie spotkałem nikogo nawet w ułamku podobnego do niej. Ma dobre, współczujące serce. Czy wiesz, że czuwała przy mnie całą noc, bo rzucałem się w gorączce? Poiła ciepłą herbatą i podawała leki. Tylko dzięki niej nie skończyło się to zapaleniem płuc, albo czymś gorszym. Tacy bezinteresowni ludzie to prawdziwa rzadkość. Cała rodzina jest taka.

- Miałeś szczęście. Bardzo dużo szczęścia. Nie wiem tylko, jak potraktuje cię Paulina po twoim powrocie. Już teraz jest jedną, wielką, chodzącą furią. Jest wściekła, że zadzwoniłeś do mnie a nie do niej.

- Nie martw się. Miałem dużo czasu na przemyślenia i już wiem, co mam zrobić. Nie będę tego dłużej ciągnął. Po moim powrocie rozstanę się z nią. – Olszański był zdumiony.

- Jesteś tego pewien?

- Jak mało czego na świecie. Już nie mogę z nią dłużej być. To nie na moje nerwy. Jej humory i wieczne kłótnie wykańczają mnie. Nie dam rady tego ciągnąć. To ponad moje siły.

- W takim razie powodzenia stary. Będę trzymał za ciebie kciuki.

Weszła Ula stawiając przed Sebą talerz z gorącym daniem i kubek z kawą.

- Proszę jeść, smacznego. Zostawię was, na pewno macie sobie dużo do powiedzenia. – Marek spojrzał ciepło w jej oczy i powiedział cicho.

- Dziękuję Ula.

Po jej wyjściu wyciągnął dokumenty z teczki.

- Ty jedz spokojnie, a ja będę gadał. Tu masz wszystkie umowy z jedenastu szwalni. Wszystkie są podpisane, opieczętowane i ostateczne. Załatwiłem to tak, jak życzył sobie ojciec. Jutro rano pójdziesz do niego i oddasz mu je. Tu masz jeszcze raporty o stanie zatrudnienia i wyciągi z zarobków wszystkich pracowników. Tego będzie potrzebował do bilansu. Powiedz mu też, że do wszystkich dotarły dostawy materiałów i już ruszyły z kopyta z szyciem. Za tydzień przyślą raport o postępach prac. To chyba wszystko. Chciałbym jeszcze, żebyś przyjechał tu pojutrze do południa. Urwiesz się z pracy. Musisz mnie zaholować do serwisu. Trzeba wymienić skrzynię biegów. Myślę, że do pojutrza nabiorę tyle sił, żeby móc wrócić do Warszawy. Zapamiętałeś wszystko?

Sebastian kiwnął głową przełykając ostatnie kęsy.

- Miałeś rację. To było znakomite. Ma dziewczyna talent. Świetnie gotuje. Kawa też pyszna. Taka, jak lubię. Będę się zbierał – otworzył drzwi od pokoju i zawołał. - Pani Urszulo, mogę panią prosić na chwilkę? – Uśmiechnięta weszła do pokoju. Olszański ucałował jej dłoń.

- Bardzo pani dziękuję za to wspaniałe danie. Bardzo mi smakowało. Dziękuję też za kawę. Będę już jechał. Przyjadę pojutrze do południa. Tak ustaliliśmy z Markiem. Trzeba zaholować samochód do Warszawy. Było mi bardzo miło panią poznać i byłbym wdzięczny, jeśli zgodziłaby się pani, abyśmy mówili sobie po imieniu.

- Będzie mi bardzo miło Sebastian – odpowiedziała. Olszański ukłonił się i jeszcze raz ucałował jej dłoń.

- Mnie również Ula – uścisnął rękę Markowi. – W takim razie do pojutrza. Zdrowiej szybko. Jesteś potrzebny w firmie.

- Dzięki Seba, że przyjechałeś. Załatw wszystko jutro tak, jak mówiliśmy.

- Nie martw się. Załatwię.


Wieczorem, po kolacji Ula weszła do pokoju dzierżąc w dłoniach świeżą zmianę pościeli i czystą piżamę. Położyła rzeczy na krześle i przysiadła na skraju łóżka.

- Marek. Proponuję ci ciepły prysznic. Nie masz już gorączki i na pewno z chęcią spłuczesz wspomnienie o niej. Tu masz czystą piżamę, bo ta już jest nieświeża. Przebiorę ci też pościel, żeby przyjemnie ci się spało. Masz trochę chrypy, więc wypłuczesz jeszcze gardło septosanem. To ziołowy lek odkażający. Na pewno nie zaszkodzi. To co? Idziesz do łazienki? – Ujął jej dłonie i ucałował obie. Spojrzał jej głęboko w oczy. Poczuł, jak zadrżała.

- Ula – rzekł przepełnionym wzruszeniem głosem. - Nikt nigdy nie dbał o mnie tak jak ty. Jesteś aniołem w ludzkiej skórze. Masz w sobie nieprzebrane pokłady dobra i współczujące, wrażliwe serce. Jestem szczęśliwy, że los pokierował moimi krokami właśnie tutaj. Nigdy nie zapomnę, ile ci zawdzięczam – ponownie pochylił się do jej rąk. Bezwiednie wysunęła jedną z nich i pogłaskała go po głowie.

- Nie znam świata, w którym żyjesz, ale jeśli nie ma w nim współczucia, dobra i zwykłej ludzkiej życzliwości, to bardzo ubogi ten świat. Mój, jak widzisz jest prosty i skromny, ale wzbogacony miłością bliskich. To ona trzyma nas wszystkich razem i pomaga przetrwać gorsze momenty. Dla mnie pomoc jest normalnym odruchem. Nie silę się na nią, ani do niej nie zmuszam. Robię to spontanicznie, bo uważam za rzecz zupełnie normalną. Nie oczekuję wdzięczności, bo pomoc, jaką oferuję, jest bezinteresowna. Nie czuj się więc w żaden sposób zobowiązany, bo ja na to nie czekam. Cieszę się, że pomogliśmy ci wyzdrowieć. To dla nas największa nagroda – jej spokojny, przepojony ciepłem i kojący głos i to, co powiedziała, poruszył jego najwrażliwsze struny. Kiedy podniósł głowę, zobaczyła w jego oczach łzy.

- Jesteś najlepszą osobą, jaką znam. Jedynym aniołem, jakiego znam. Bardzo cenię sobie tę znajomość i nie chcę, aby wraz z moim opuszczeniem tego domu ona miała się zakończyć. – Popatrzyła na niego nieśmiało.

- Zawsze możesz tu przyjechać, kiedy tylko będziesz czuł taką potrzebę. Jesteś tu zawsze mile widzianym gościem. – Uspokojony takim zapewnieniem uśmiechnął się do niej przez łzy.

- Dziękuję ci Ula. Na pewno skorzystam, bo pokochałem rozmowy z tobą. A teraz idę pod prysznic – zabrał piżamę i powędrował do łazienki.



ROZDZIAŁ 3


Dwa dni później o godzinie jedenastej pod dom Cieplaków zajechał z fasonem Sebastian Olszański. Zaparkował przy bramie i raźnie wyskoczył z samochodu. Drzwi otworzył mu Józef i przywitał serdecznie.

- Witam pana, witam. Proszę do środka, bo ziąb na dworze. – Sebastian nie dał się prosić i błyskawicznie wsunął się do rozgrzanego wnętrza.

- Jak Marek? Dobrze się czuje? – Józef uśmiechnął się ciepło.

- Tak. Już całkiem z nim dobrze. Ula nafaszerowała go taką ilością leków, że byłoby dziwne, gdyby nie zadziałały pozytywnie.

- Taka osoba, to prawdziwy skarb. W dodatku gotuje fantastycznie – Olszański niemal się oblizał wypowiadając te słowa. Józef roześmiał się na dobre.

- Faktycznie. Kuchnia u nas niezbyt wystawna i bardzo skromna, ale moja córcia potrafi wyczarować istne cuda z zupełnie prostych i tanich produktów. Jeśli będzie miał pan ochotę na pierogi lub gołąbki proszę dać znać. Ona zawsze chętnie je robi i równie chętnie się nimi dzieli.

- Dziękuję panie Józefie. Na pewno zapamiętam i nie omieszkam skorzystać. – Odwrócili jednocześnie wzrok w kierunku drzwi wejściowych, w których ukazał się Maciek. Przywitał się z Józefem zerkając jednocześnie na gościa.

- Pan jest przyjacielem Marka, prawda? – Sebastian wyciągnął dłoń w jego kierunku.

- Witam. Jestem Sebastian.

- A ja Maciek. – Uścisnęli sobie dłonie.

- To ty przyholowałeś samochód Marka razem z panem Józefem? – Maciek pokiwał głową.

- Tak. Nie mogliśmy go tam zostawić. To by było ryzykowne i mogło podkusić niejednego złodzieja.

- To prawda. Dzisiaj ja odholuję go do serwisu. - Z pokoju wyszedł Marek z Ulą.

- Dobrze, że już jesteś – przywitał się. Dzwoniłeś do warsztatu? Powiedzieli, kiedy wymienią skrzynię?

- Dzwoniłem. Powiedziałem, że dostaną podwójną zapłatę za robociznę, jeśli uwiną się z tym w jeden dzień. Zgodzili się. Umówiłem się na trzynastą. Mamy więc trochę czasu. U ojca też byłem i załatwiłem wszystko.

- Dzięki Sebastian. Bardzo mi pomogłeś.

- To może zanim pojedziecie, zrobię dla wszystkich kawę. Mam też świeże ciasto. Skusicie się? – odezwała się milcząca dotąd Ula. Sebastian podszedł do niej i ucałował jej dłoń.

- Nigdy nie odmawiam takim zaproszeniom. Jestem wielkim łasuchem i chętnie spróbuję twojego ciasta. – Uśmiechnęła się promiennie i zaprosiła ich do kuchni.

Szybko uwinęła się z kawą i po chwili każdy z nich rozkoszował się jej aromatem. Postawiła na środku wielki talerz z równo pokrojonymi kawałkami drożdżowego ciasta.

- Proszę, częstujcie się. - Nie trzeba było ich namawiać. Ciasto pachniało cudnie i smakowało podobnie. Ukroiła z blachy dwa solidne kawałki i zapakowała je w papier, wkładając każdy do woreczka foliowego. Jeden wręczyła Markowi a drugi Sebastianowi.

- Macie tu po kawałku do popołudniowej kawy. – Niemal rozpływali się ze szczęścia.

- Sebastian, posiedź jeszcze chwilę, ja pójdę spakować rzeczy. Ula możesz pójść ze mną? – Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, wyciągnął swoją komórkę.

- Podaj mi proszę swój numer telefonu. Nie chcę tracić z tobą kontaktu. Ja też podam ci swój. Gdybyś czegoś potrzebowała, zawsze możesz do mnie zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Tu masz jeszcze moją wizytówkę. Jest tam adres firmy. Gdybyś była w Warszawie serdecznie cię zapraszam do mnie na kawę lub na jakiś lunch. I pamiętaj. Zawsze możesz na mnie liczyć. Nie zawiodę cię – powiedział poważnie.

Spojrzała mu w oczy i utonęła w jego stalowo-szarych tęczówkach.

- Dziękuję ci Marek. Kiedyś na pewno skorzystam – wyszeptała. Ujął jej dłonie i przycisnął do ust.

- To ja ci dziękuję. Za wszystko. Szczególnie za te szczere rozmowy, które były dla mnie pociechą. Będę z tobą w kontakcie, bo nie chcę tracić takiej wspaniałej i cennej dla mnie znajomości – pogładził ją po policzku, wywołując tym intymnym gestem rumieńce. – Dbaj o siebie Ula i wspomnij czasem o mnie.

- Wspomnę. Trudno by mi było zapomnieć. – Pochylił się nad nią i ucałował ją w oba policzki.

- Do widzenia. Pożegnaj ode mnie proszę Jasia i Beatkę.

- Dobrze. Do zobaczenia – odpowiedziała cicho.

Wyszli przed dom, gdzie Maciek przy pomocy Józefa zdążył już przyczepić hol do samochodu Sebastiana. Po pożegnaniu obu mężczyzn, zasiedli do samochodów i wolno wyjechali za bramę.

Nagle zrobiło się cicho i pusto w domu Cieplaków. Jednak wszyscy mieli jakieś niejasne przeczucie, że ta znajomość z Dobrzańskim nie skończy się tak zwyczajnie. Polubili tego szczerego, wesołego chłopaka a i Olszański przypadł im do gustu. Wrócili do swoich zajęć. Ula robiła porządki u siebie w pokoju. Przebrała pościel i usiadła na łóżku z piżamą Marka w dłoniach. Przytuliła ją do twarzy. Nadal pachniała nim. Nagle za nim zatęskniła, choć dopiero przed chwilą pożegnała go. Musiała przyznać sama przed sobą, że wywarł na niej ogromne wrażenie. Była pod niezaprzeczalnym jego urokiem. Pocałował ją. Wprawdzie w policzki, ale jednak. Na samą myśl o nim jej serce gwałtownie przyspieszyło. Nigdy nie żywiła takich uczuć w stosunku do żadnego mężczyzny. – Jezu słodki! Zakochałam się w nim! To niedobrze. Bardzo niedobrze. Będę cierpieć, bo on nigdy nie odwzajemni tej miłości. Lubi mnie, to pewne. Traktuje jak przyjaciółkę, ale miłość? On nie zakochałby się nigdy w kimś takim jak ja. Nawet nie jestem ładna, a mężczyźni to przede wszystkim wzrokowcy. Muszę wybić sobie z głowy tę bezsensowną miłość, bo ona nigdy się nie spełni – łzy popłynęły jej po policzkach. Było w niej tyle żalu do samej siebie. Nie rozumiała, jak w ogóle mogła dopuścić do głosu to beznadziejne uczucie, które z góry było skazane na to, że będzie nieodwzajemnione. – Dość tego. Nie możesz się tym zadręczać. Musisz zająć się rodziną a nie tym, co niemożliwe.


Podjechali wolno pod bramę warsztatu i przywitali się z właścicielem. Marek umówił się z nim, że jutro rano odbierze sprawny samochód. Wpłacił zaliczkę i uspokojony zapewnieniami mechanika, że do jutra uporają się ze wszystkim, pozwolił Sebastianowi zawieźć się do firmy. Musiał porozmawiać z ojcem. Czuł się jeszcze słabo. Męczył go kaszel i nadal miał zmieniony przez chrypę głos. Wjechali windą na piąte piętro i po wyjściu z niej rozstali się. Marek udał się wprost do gabinetu ojca. Przywitał się z nim i usiadł w głębokim skórzanym fotelu. Ojciec popatrzył na niego uważnie.

- Wydajesz się jakiś wymizerowany. Jesteś chory?

- Jestem. Przecież słyszysz, jak mówię. Przeziębiłem się. Przeleżałem dwa dni w łóżku, ale nadal nie czuję się dobrze. Chciałbym wziąć parę dni wolnego, jeśli się zgodzisz i wyleczyć się do końca.

- Oczywiście, zgadzam się. Dzisiaj mamy środę. Do końca tygodnia wystarczy?

- Na pewno. Przejrzałeś te dokumenty, które dał ci Sebastian?

- Przejrzałem. Są w porządku. Słyszałem, że nie mogłeś tutaj dotrzeć przez tę śnieżycę?

- Przez tę śnieżycę tato, prawie umarłem z zimna. Zepsuł mi się samochód i szedłem kilka kilometrów chcąc dotrzeć do jakichś ludzi. Kiedy wreszcie dotarłem byłem tak wyziębiony, że zemdlałem im w drzwiach. Oni uratowali mnie. Otoczyli troską i opieką. Zadbali o mój samochód. Mam im naprawdę wiele do zawdzięczenia. Dwa dni przeleżałem u nich w łóżku majacząc w gorączce. Dzięki nim żyję i nigdy im tego nie zapomnę.

- To wspaniale, że trafiłeś na takich porządnych ludzi. Jeśli będę miał okazję sam też im podziękuję. W końcu uratowali mojego jedynego syna. Wracaj w takim razie do domu i zapakuj się do łóżka. Widzimy się w poniedziałek.

- Dzięki tato. Do widzenia – wyszedł z gabinetu i przy recepcji natknął się na Paulinę. Zaciągnęła go w najciemniejszy kąt korytarza i wysyczała.

- Nareszcie raczyłeś się zjawić. Miałeś być już dwa dni temu. Możesz mi powiedzieć, u której z twoich kochanek spędzałeś czas? – Spojrzał jej w oczy. Płonęły żywym ogniem ze złości. Wyrwał z jej rąk swoje ramię i zachrypniętym głosem powiedział.

- Ty oszalałaś zupełnie. Chyba Sebastian przekazał ci, co się stało? Poza tym nie szarp mną. Jeszcze nie jestem zdrowy i nie mam siły. Nie będę się z tobą wykłócał ani też tłumaczył ci się z rzeczy, które są wytworem twojej własnej wyobraźni. I tak musimy poważnie pogadać, ale zrobimy to w domu, do którego właśnie zmierzam. Jak wrócisz z pracy, wtedy porozmawiamy spokojnie, rozumiesz? Spokojnie. Bez kłótni i bez podnoszenia głosu – zakończył cicho. Poprawił rozpiętą kurtkę i ominąwszy zdumioną jego tyradą Paulinę, poszedł w kierunku wind.


Zamówił taksówkę i podjechał pod dom. Nienawidził go. Kupując go razem z Pauliną parę lat temu sądził, że uwiją tu sobie bardzo przytulne gniazdko. Bardzo się mylił. To ona urządzała go sama, krytykując bezustannie jego „marny” gust. Nie miał nic do powiedzenia ani w kwestii wyboru mebli, ani w kwestii ich ustawienia. Zamiast ciepłego, przytulnego domu, do którego zawsze chętnie się wraca, stworzyła mu tu prawdziwe lodowe piekło. Wnętrze każdego z pokoi wyglądało jak muzeum. Surowe, obwieszone obrazami i cennymi antykami ustawionymi pod ścianami. Nie tego oczekiwał, ale nie protestował, nie chcąc wywoływać kolejnej awantury. Musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Żył pod pantoflem panny Febo. Robiła z nim, co tylko chciała. Przejęła kontrolę nad jego życiem. Ubezwłasnowolniła go. Nie tego oczekiwał. Sądził, że będą razem dążyć do wytyczonych celów. Tymczasem ona zdominowała jego wolę zupełnie. Musi to zakończyć jeszcze dzisiaj. - Ula miała rację. Ta rozmowa powinna się odbyć. Nie będzie lepszego momentu. Czas przerwać tę farsę.

Wszedł do łazienki i odkręcił prysznic. Ciepła woda pobudziła krążenie i zaraz poczuł się lepiej. Energicznie wytarł ciało do sucha i ubrał flanelową piżamę. Położył się do łóżka próbując zebrać myśli. Czuł, jak jego powieki stają się coraz cięższe. Nie bronił się i wkrótce zapadł w sen. Obudziło go gwałtowne szarpanie za ramię. Otworzył oczy i ujrzał pochylającą się nad nim Paulinę.

- Podobno chciałeś pogadać, więc słucham – powiedziała wyniośle.

- Może najpierw usiądź. To trochę potrwa. - Nie sprzeciwiała się i zajęła miejsce naprzeciw niego w fotelu. Zebrał się w sobie. Musiał stanąć na wysokości zadania i rozsądnie poprowadzić tę rozmowę. Spokojnie i bez emocji.

- Zanim zacznę, chcę cię prosić, abyś wysłuchała mnie do końca i nie przerywała mi. Nie chcę się z tobą kłócić. Mam dość kłótni i krzyków. Mam nadzieję, że wytrzymasz i nie dasz się ponieść swojemu temperamentowi. – Zadarła dumnie do góry głowę.

- Nie obawiaj się. Będzie jak sobie życzysz. Ja też potrafię słuchać. – Splótł dłonie na białej pościeli i powiedział cicho.

- Jak wiesz, od dawna nie układa się nam. Ciągle się kłócimy i nie możemy dojść do porozumienia na żadnej płaszczyźnie. Nie zachowujemy się jak zakochani w sobie ludzie, ale jak wrogowie. Już nie pamiętam nawet, kiedy rozmawialiśmy normalnie, bez napinania się. Ty ciągle masz do mnie pretensje o moje kochanki. Przyznaję, część z nich jest uzasadniona, ale większość, to wyssane z palca plotki. Nawet wiem, kto ci ich dostarcza. Nie mam żalu i nie dziwi mnie to. W końcu on jest twoim bratem i wierzysz bardziej jemu niż mnie. To nie ma już teraz znaczenia. Nie kocham cię Paulina i nie chcę się wiązać z tobą na resztę życia, choć rodziców być może by to uszczęśliwiło. Wiem, że i ty nie darzysz mnie uczuciem. Jesteś ze mną raczej z przywiązania i troski o firmę, a nie z miłości. Męczymy się ze sobą i ja dłużej nie mógłbym tego znieść. Myślę, że zgodzisz się ze mną. Oboje zasługujemy na prawdziwą miłość, ale wzajemnie nie potrafimy jej sobie dać. Dlatego powinniśmy się rozstać. Dla dobra nas obojga, bo w przeciwnym razie znienawidzimy się zupełnie. Teraz na pewno zadałabyś mi pytanie, czy mam kogoś? Odpowiem. Nie, nie mam. Kochanki też nie mam, ale zrobię wszystko, by zakochać się w kimś. Ty też powinnaś znaleźć kogoś, kto pokocha cię bezwarunkową miłością. Miłością spełnioną. Ja nie potrafię. Chciałbym też, abyś zgodziła się na sprzedaż tego domu. Pieniędzmi podzielimy się po połowie. Jeśli jednak zależy ci na nim, to możesz go spłacić w wysokości kwoty, jaką w niego zainwestowałem. To pozostawiam twojej decyzji. Ja nie chcę już tu mieszkać. Nienawidzę tego domu – podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Była, jak wyryta z kamienia.

- Nic mi nie powiesz? – spytał. Uśmiechnęła się blado.

- Powiem, oczywiście, że powiem. Powiem ci, że mi ulżyło i kamień spadł mi z serca. Gdybyś ty nie przeprowadził tej rozmowy, ja doprowadziłabym do niej wcześniej, czy później. Masz rację. Nie kocham cię. Po prostu przywykłam do twojej obecności w moim życiu. Nie jesteś dobrym materiałem na męża. Za bardzo pociąga cię nocne życie i łatwe panienki. Na dłuższą metę, dla mnie taka sytuacja jest nie do zniesienia. Gdybym rzeczywiście była zaangażowana uczuciowo, nie darowałabym takiego zachowania. Na szczęście nie jestem. Awantury były tylko sposobem, by zachować pozory, że ten związek jest jak najbardziej udany. Może uznasz mnie za zbyt powierzchowną, ale rzeczywiście zależy mi na opinii innych ludzi. Dlatego niech to rozstanie będzie ciche, bez udziału mediów. Nie chciałabym się z niczego tłumaczyć. Co do domu, to nie jestem jakoś szczególnie do niego przywiązana. Możemy go sprzedać. Nie zależy mi. I tak był dla nas za duży. Przeniosę się do Alexa i to nawet już dziś, a tobie zostawiam sprawę jego sprzedaży. Mam nadzieję, że nie obciąży cię to za bardzo. Część mebli zabiorę, a z resztą zrób, co chcesz.

- Ja nie chcę nic stąd zabierać. Chcę zamknąć ten rozdział i zacząć od początku. Możesz zabrać, co tylko chcesz. I mam jeszcze jedną prośbę. Nie chcę już Violetty. Wbrew temu, o czym mnie zapewniałaś, okazała się bardzo marną sekretarką. Nie wykonuje swoich obowiązków, więc albo ty zrobisz z niej swoją asystentkę, albo ja ją zwolnię. Rozstajemy się, więc nie musi ci już donosić o moich poczynaniach, bo właśnie w tym celu kazałaś mi ją zatrudnić. Od poniedziałku nie chcę jej już widzieć w sekretariacie.

- Dobrze. Jak sobie życzysz. Zabieram ją w takim razie do siebie. Teraz spakuję trochę osobistych rzeczy i pojadę do Alexa. Meble będę zabierać sukcesywnie. Mam nadzieję, że szybko znajdziesz kupca. Pieniądze mi się przydadzą. Życzę ci powodzenia.

- Nawzajem i… dziękuję ci, że wysłuchałaś mnie do końca.

- Nie ma za co. Cześć – wyszła z sypialni do garderoby i zajęła się pakowaniem swoich rzeczy. Odetchnął. Poczuł wyraźną ulgę. Miał to wreszcie za sobą. Jak to dobrze, że posłuchał Uli i zdobył się na ten krok. Znowu jej coś zawdzięczał.


Kiedy stwierdził, że Paulina już sobie poszła, postanowił zadzwonić do Cieplakówny. Jej kojący, spokojny głos działał na niego jak balsam. Ubrał szlafrok i usadowił się w fotelu wybierając jednocześnie jej numer.

- Halo – usłyszał.

- Witaj moja wybawicielko. Poznajesz niedoszłego denata? – Roześmiała się.

- Marek. Nawet nie żartuj z takich rzeczy. Wiesz, że mogło się skończyć znacznie gorzej. Co z samochodem?

- Będzie gotowy na jutro rano. Między innymi, dlatego też dzwonię. Ale może po kolei. Chciałem ci bardzo podziękować, bo za sprawą naszej szczerej rozmowy i rady, jakiej mi udzieliłaś, dzisiaj rozstałem się z Pauliną. Uwolniłem się nareszcie z tego toksycznego związku. Nawet nie wiem, jak ci dziękować. Jesteś bardzo mądrą osóbką. Porozmawialiśmy po raz pierwszy od lat spokojnie. Wszystko wyjaśniliśmy. Sprzedajemy też nasz wspólny dom, bo ja nie chcę już w nim mieszkać. Znajdę jakieś mieszkanie.

- Gratuluję ci Marek, ale ja nic takiego nie zrobiłam. Powiedziałam ci tylko, jak ja zachowałabym się na twoim miejscu. Najważniejsze, że się odważyłeś i przyniosło to dobry skutek.

- Ula, ja mam jeszcze jedną sprawę, ale to nie nadaje się na telefon. Mógłbym jutro przyjechać do południa? Chciałbym porozmawiać i z tobą i z Maćkiem. Uprzedzisz go?

- Oczywiście, że możesz przyjechać. Tata się ucieszy, bo bardzo cię polubił, a Maćka uprzedzę. Zapraszam cię też na pierogi. Na całą furę pierogów. Będziesz mógł zjeść tyle, ile tylko zdołasz, a i do domu dostaniesz i dla siebie i dla Sebastiana. – Roześmiał się.

- Dziękuję ci Ula, również w imieniu Sebastiana. On kocha jeść i na pewno będzie ci wdzięczny, że o nim pamiętasz. W takim razie do zobaczenia jutro. Koło jedenastej powinienem być. Dobranoc.

- Dobranoc – odpowiedziała cicho.


Następnego dnia, zgodnie z umową podjechał pod jego dom Sebastian.

- Cześć – Marek wyciągnął dłoń.

- Cześć przyjacielu. Nadal chrypisz, jak stare zawiasy. Powinieneś kupić coś na to gardło.

- Powinienem. Zapomniałem od Uli wziąć syrop. A’propos. Dzwoniłem do niej wczoraj i umówiłem się z nią i Maćkiem na dzisiaj. Jak tylko odbiorę samochód, jadę prosto do Rysiowa. Mam do nich sprawę. Na razie nic ci nie powiem, bo najpierw sam muszę z nimi pogadać. Mam też wiadomość od Uli. Zrobiła podobno mnóstwo pierogów i obiecała, że dostaniemy je obaj do domu. Przywiozę ci, jak będę od nich wracał.

- Naprawdę? – Sebastian był zaskoczony. – Pamiętała o mnie? Wspaniała dziewczyna. Daj mi jej numer, to później jej podziękuję – szybko wprowadził numer do swojej komórki. – To, co? Ruszamy?

- Ruszamy.

Podjechali pod warsztat. Mechanicy spisali się zachęceni podwójną zapłatą. Samochód był gotowy i sprawny. Uiścił zapłatę i pożegnał się z Olszańskim.

Wsiadł w Lexusa i ruszył w stronę Rysiowa. Cieszył się na myśl, że znowu ich zobaczy. Pozostawili trwały ślad w jego sercu, szczególnie Ula. Pod wierzchnią powłoką niemodnych ubrań i ciężkich okularów krył się prawdziwy anioł. Na myśl o jej dobroci zrobiło mu się cieplej na duszy. Nie olśniła go urodą, ale gdy poznał ją bliżej docenił przymioty jej wspaniałego charakteru. Była unikatem. Istotą jedyną w swoim rodzaju. Nigdy nie narzekała i potrafiła cieszyć się drobiazgami. Przede wszystkim jednak umiała słuchać, nie przerywając. Pokochał rozmowy z nią, choć tak naprawdę nie było ich zbyt wiele. Za krótko się znali. Jednak czuł podświadomie, że ta znajomość zacieśni się, pójdzie w dobrym kierunku i na pewno w jakiś sposób go zmieni.

Dojeżdżał. Zahamował ostrożnie pod bramą. Zauważył przez szybę najstarszego Cieplaka odśnieżającego chodnik przed domem. Podszedł do niego i przywitał się.

- Dzień dobry panie Józefie. – Mężczyzna odwrócił się na dźwięk znajomego głosu.

- Marek! Jak miło cię widzieć! Dobrze się czujesz? Przeszło przeziębienie?

- No, nie do końca. Mam jeszcze chrypę, ale i to minie. Ula mówiła, że przyjadę?

- Mówiła. Czeka tam z Maćkiem na ciebie. Uciekaj, bo zimno, ja mam tu jeszcze trochę roboty. – Wszedł do ciepłego wnętrza domu i od razu dał się uwieść tej rodzinnej atmosferze.

- Halo! Jest tu ktoś? – krzyknął z przedpokoju.

Niemal natychmiast pojawiła się Ula z Maćkiem. Przywitał się z nimi serdecznie i odziany w domowe kapcie poszedł za nimi do kuchni. Nie minęło kilka minut a już Ula postawiła przed nim pachnącą kawę i talerzyk z ciastem. Usiadła przy stole i uśmiechnęła się do niego.

- Zmarzłeś pewnie. Kawa cię rozgrzeje. Co to za sprawa, z którą przyjechałeś? Zaintrygowałeś nas. Opowiadaj – niecierpliwiła się. Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

- Już mówię. Rozstałem się dzisiaj ze swoją sekretarką. Nie sprawdziła się. Zawalała robotę i nie mogłem na niej polegać. Chciałem zaproponować wam pracę. Pracę na stanowiskach moich asystentów. Co wy na to?

Wpatrywali się w niego oszołomieni. Nie spodziewali się, że może paść taka propozycja z jego strony. Pierwszy odzyskał głos Maciek.

- Mówisz poważnie?

- Śmiertelnie poważnie. Potrzebuje oddanych i kompetentnych ludzi. Do was mam zaufanie. Macie odpowiednie wykształcenie i na pewno się na was nie zawiodę. Jestem pewien, że świetnie sobie poradzicie. Na początek miesiąc okresu próbnego i trzy i pół tysiąca brutto. Potem umowa stała i tysiąc złotych więcej. Myślę, że to niezłe warunki?

- Niezłe? Marek! To są wspaniałe warunki. Ula – zwrócił się do przyjaciółki. – Uszczypnij mnie, bo nie wierzę w to, co słyszę. – Siedziała, jak skamieniała i przetrawiała te informacje.

- Marek, – odezwała się po chwili – to wspaniały gest z twojej strony. Wiesz, jak bardzo jest dla nas ważna ta praca, bo rozmawialiśmy o tym. Nie zawiedziemy cię i damy z siebie wszystko. Nie pożałujesz tej decyzji, bo my na pewno nie damy ci do tego powodu. – Ujął jej dłonie.

- Ula. Przecież ja o tym dobrze wiem. Jestem przekonany, że będę miał najlepszych asystentów na świecie. Od kiedy moglibyście zacząć?

- Choćby zaraz – rzucił Maciek.

- Ja mam jeszcze wolne do końca tygodnia na wykurowanie się. Proponuję więc, żebyście zaczęli od poniedziałku. Jeśli możecie, to spiszcie mi swoje dane, żeby Sebastian mógł przygotować dla was umowy. W poniedziałek przyjedźcie na ósmą trzydzieści, bo o tej godzinie zaczynamy. Miejcie ze sobą wszystkie dokumenty niezbędne do przyjęcia do pracy. Ula ma moją wizytówkę, więc nie pobłądzicie. Biuro mieści się przy Lwowskiej. Wjedziecie na piąte piętro i powiecie recepcjonistce, że jesteście ze mną umówieni. Ona pokaże wam drogę do gabinetu. Potem ja was oprowadzę po firmie – spojrzał na nich ciepło. – Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę. To na pewno będzie owocna współpraca.

- Bardzo ci Marek dziękujemy – Ula miała oczy pełne łez. – Zrobiłeś dla nas coś wyjątkowego i jesteśmy ci bardzo, bardzo wdzięczni.

- Ula. Czy wy dla mnie nie zrobiliście znacznie więcej? Uratowaliście mi życie. Leczyliście mnie. Zadbaliście o mnie. To znacznie więcej niż propozycja pracy, choć wam może się to wydawać nieporównywalne. Zanim wyjadę pamiętajcie o kartkach z waszymi danymi. Najlepiej zróbcie to od razu, bo potem możemy zapomnieć. Wiecie… imię, nazwisko, data urodzenia, pesel, NIP, adres i takie tam.

Wrócił Józef i podzielili się z nim dobrą nowiną. Bardzo się wzruszył i długo ściskał dłoń Marka.

- Ja wiedziałem synu, że dobry z ciebie człowiek i nie zawiodłem się. Bardzo ci jestem wdzięczny za tę pracę dla nich obojga. Dzięki tobie zostaną w kraju i nie wyjadą na obczyznę.

Zrobiło mu się przyjemnie na sercu. Polubił tę rodzinę od samego początku i dobrze czuł się u nich w domu. Zapewnił pana Cieplaka, że korzyść z tej współpracy będzie obopólna. Oni zyskają pracę, a on kompetentnych asystentów.


Nakarmiony pysznymi pierogami Uli i zaopatrzony w dwie wielkie michy wypełnione nimi po brzegi, żegnał się z Cieplakami i Maćkiem wylewnie dziękując w imieniu swoim i Sebastiana za te wspaniałości.

- Trzymajcie się kochani. Widzimy się w poniedziałek. Do zobaczenia – zapakował wszystko do samochodu, pokiwał im jeszcze raz na pożegnanie i odjechał w kierunku Warszawy. Zaparkował pod firmą. Zabrał z samochodu jedną z misek i wjechał na piąte piętro. Wparował do gabinetu Sebastiana i triumfalnie obwieścił.

- Zobacz, co dla ciebie mam – wyciągnął zza pleców miskę.

- Pierogi – uśmiechnął się błogo kadrowy. – Cała micha. Będę jadł dotąd aż pęknę. – Marek roześmiał się na całe gardło.

- To nie wszystko. Rozmawiałem z Ulą i Maćkiem. Zaproponowałem im stanowiska moich asystentów. Tu masz ich dane – wyciągnął z kieszeni kurtki dwie kartki. – Przygotuj dla nich na poniedziałek umowy na trzy i pół tysiąca złotych. Po miesiącu sporządzisz nowe, na cztery i pół. – Olszański siedział z miną wyrażającą bezbrzeżne zdumienie.

- A co z Violettą? – Marek poskrobał się w tył głowy.

- Aaa… ,bo ty jeszcze nic nie wiesz. Zapomniałem ci powiedzieć. Wczoraj ostatecznie rozstałem się z Pauliną. Powiedziałem jej też, żeby zrobiła coś z Violą. Ja jej nie chcę. Była zupełnie nieprzydatna. Wiesz dobrze, że nie posiadała odpowiednich kwalifikacji i zatrudniłem ją na wyraźne polecenie Pauliny. Miała mnie szpiegować i jej donosić. Teraz, kiedy się rozstaliśmy, jej rola również się skończyła. Powiedziałem więc Paulinie, że albo zrobi z niej osobistą asystentkę, albo ja ją zwalniam. Zabrała ją do siebie, a ja potrzebuję ludzi do sekretariatu. Tym dwojgu ufam i cieszę się, że zgodzili się przyjąć moją propozycję.

- To takie buty… Szczerze powiedziawszy nie sądziłem, że kiedykolwiek zdecydujesz się przerwać ten chory układ z Pauliną. Cieszę się, że wreszcie się od niej uwolniłeś. Nie miałbyś życia z nią.

- Już nie miałem i to od paru lat. Musiałem zadziałać, bo rodzice coraz bardziej naciskali na zaręczyny, a do tego nie mogłem dopuścić. No, dobra. Będę się zbierał. Ula życzy ci smacznego, a ja jadę się kurować. Muszę jeszcze wpaść do apteki po kilka leków. Trzymaj się i nie zapomnij przygotować te umowy dla nich.

- Nie zapomnę. Zaraz też zadzwonię do Uli podziękować za te rarytasy. Kuruj się i do poniedziałku.



ROZDZIAŁ 4


Poniedziałkowy poranek znów przywitał świat śniegiem i mrozem. Zdeterminowany Maciek po raz kolejny próbował uruchomić swoje stare Volvo.

- No, nie rób mi tego. Nie dzisiaj. Odpal wreszcie… - przemawiał do samochodu, obok którego dreptała przestępując z nogi na nogę, coraz bardziej zmarznięta Ula.

- Maciek, on nie odpali. Chodźmy lepiej na autobus. Nie chcę się spóźnić zaraz pierwszego dnia.

- Ula jeszcze chwileczkę. On już się rozgrzewa. – W tym momencie silnik zaskoczył wywołując błogi uśmiech na twarzy Szymczyka. – Mówiłem, że zaskoczy? Wsiadaj. Jedziemy.

Usadowiła się na siedzeniu nadal drżąc z zimna.

- W tym samochodzie jest jak w lodówce. Pewnie zagrzeje się dopiero wtedy, jak będziemy w Warszawie. Trzeba pomyśleć o jakimś nowszym modelu. Wreszcie zaczniemy zarabiać i być może uda się coś odłożyć. – Maciek uśmiechnął się.

- Ula, nie mów tak o tym autku. Przyzwyczaiłem się do niego, ale zakupu nowszego nie wykluczam. Będziemy dojeżdżać do pracy i rzeczywiście przydałoby się sprawniejsze auto. Pomyślimy o tym.

Jechali wolno. Drogi były śliskie i niebezpieczne. Wreszcie dotarli na Lwowską. Ula zerknęła na zegarek i odetchnęła z ulgą.

- Zdążyliśmy. Jest ósma piętnaście. Chodźmy.

Przeszli przez szklane drzwi biurowca i skierowali się do wind. Weszli do jednej z nich naciskając guzik z numerem piątym. Szybko wyjechała na żądane piętro. Po wyjściu z niej poczuli się trochę niepewnie. Przytłoczył ich widok elegancko urządzonej recepcji i stojących obok wygodnych, skórzanych foteli. Za ladą ujrzeli drobną, ładną, młodą brunetkę. Podeszli do niej.

- Dzień dobry. Nazywam się Urszula Cieplak, a to Maciej Szymczyk. Jesteśmy umówieni z Markiem Dobrzańskim na ósmą trzydzieści. – Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Tak, tak. Marek mi mówił, że państwo przyjdziecie. W sprawie pracy, tak? – Pokiwali głowami. – W takim razie witamy na pokładzie. Ja jestem Ania i jeśli nie macie nic przeciw temu, będę się do was zwracać po imieniu i was proszę o to samo. W tej firmie niemal wszyscy tak się do siebie zwracają. Marka jeszcze nie ma, ale za chwilę powinien się zjawić. Usiądźcie sobie tymczasem i poczekajcie, dobrze?

- Bardzo ci dziękujemy. Zaczekamy. – Przysiedli skromnie na fotelach ściągając czapki i szaliki. W holu było ciepło. Nie minęło pięć minut, gdy drzwi windy otworzyły się i wyszedł z niej Marek. Na widok tych dwojga uśmiechnął się radośnie.

- Ula, Maciek! Wspaniale, że już jesteście. Nie było kłopotu z dojazdem? Pogoda nie jest za dobra.

- Witaj Marek – Maciek uścisnął mu dłoń. – Moje auto jest bardzo stare i czasem się buntuje, ale dzisiaj łaskawie odpaliło. – Roześmiali się.

- To czas pomyśleć o czymś nowszym przyjacielu.

- To samo mu dzisiaj powiedziałam. – Popatrzył na nich ciepło.

- Tak się cieszę, że będę miał was blisko. Chodźcie pokażę wam wasze miejsce pracy. – Aniu – zwrócił się do recepcjonistki – jest jakaś poczta dla mnie?

- Jest – podała mu plik kopert – miłego dnia dla was wszystkich.

- Dziękujemy.

Weszli z holu do niewielkiego pomieszczenia, w którym stały naprzeciw siebie dwa biurka.

- To jest kochani sekretariat i wasze stanowiska. Za tymi drzwiami urzęduję ja. Rozbierzcie się teraz i przyjdźcie do mnie. Omówimy wasze obowiązki.

Kiedy zniknął za drzwiami gabinetu Ula powiedziała cicho do Maćka.

- Nieźle, co? Biurka, komputery, xero. Jest wszystko, co trzeba. Nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszej pracy.

- Masz rację Ula. Pojawienie się Marka w naszym życiu było, jak zrządzenie szczęśliwego losu. Wspaniały człowiek. Dzięki niemu nie będziemy musieli zmywać garów w londyńskich pubach.

Rozebrani z ciężkiej, zimowej odzieży zapukali do drzwi gabinetu.

- Wchodźcie, wchodźcie.

Gabinet zrobił na nich piorunujące wrażenie. Wielkie, nowoczesne biurko, niezliczona ilość regałów i biała kanapa a obok niej biały, duży fotel i szklany stolik. Marek wstał od biurka i gestem ręki zaprosił ich by usiedli. Sam usadowił się na fotelu.

- Jak wam już mówiłem, pełnię tu funkcję dyrektora do spraw promocji. Firma zajmuje się modą i szyje ekskluzywne kreacje dla ludzi z zasobniejszymi portfelami. Cztery razy do roku odbywają się pokazy mody, których przygotowanie należy właśnie do mnie. Wiąże się z tym odpowiednia promocja, załatwianie folderów w drukarni, umawianie modelek, fotografa i tym podobne. Jak sami zapewne wiecie, im lepsza i agresywniejsza promocja tym większa szansa na powodzenie kolekcji, a co za tym idzie, większa sprzedaż. Bezpośrednio z reklamą i promocją wiążą się jej koszty, czyli strona finansowa całego przedsięwzięcia. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte i uważać, by bilans zawsze był zgodny. Chciałbym, abyście podzielili się obowiązkami. Nie będę wam nic narzucał. Niech każdy weźmie taki zakres, jaki mu najbardziej pasuje.

- Ja chętnie zajmę się reklamą – zadeklarował się Maciek. – Chyba jestem w tym niezły i mam sporo pomysłów. Finanse wolałbym zostawić Uli. Ona jest naprawdę świetna. Ma ścisły, matematyczny umysł i kocha liczyć. Zgadzasz się Ula? – Uśmiechnęła się łagodnie słysząc słowa przyjaciela.

- Maciek ma rację. Ja kocham cyferki i na pewno lepiej spełnię się w finansach.

- Bardzo mnie to cieszy. Za chwilę pójdziecie do Sebastiana. On przygotował dla was umowy. Przeczytajcie je uważnie i jeśli nie będziecie mieć zastrzeżeń, podpiszcie. Zostawcie też u niego pozostałe dokumenty i… - nie dokończył, bo do gabinetu wszedł senior Dobrzański.

- Witaj synu – dostrzegł, że nie jest sam. – O przepraszam. Widzę, że przeszkadzam. Przyjdź później do mnie, musimy porozmawiać.

- Nie, nie przeszkadzasz tato. Zaczekaj. Chcę ci przedstawić Ulę Cieplak i Maćka Szymczyka. To właśnie im zawdzięczam to, że jeszcze żyję. To oni uratowali mnie przed zamarznięciem. – Krzysztof podszedł do nich i uścisnął im dłonie.

- Dziękuję państwu, że uratowaliście mojego syna. Mówił mi jak wiele zawdzięcza waszej trosce i dobroci.

- Oni oboje tato są świetnymi ekonomistami, dlatego postanowiłem ich zatrudnić na stanowiska moich asystentów. Maciek zajmie się promocją, a Ula finansami. Jak wiesz musiałem pozbyć się Violetty, która nie sprawdziła się na swoim stanowisku, a muszę mieć kogoś do pomocy. – Krzysztof uśmiechnął się.

- Doskonale to rozumiem i popieram. Cieszę się, że będą państwo częścią tej firmy. Jak załatwisz wszystko, - zwrócił się do Marka – to zajrzyj do mnie.

- Tak, przyjdę. Będę za godzinę. Chcę ich jeszcze oprowadzić po firmie. – Krzysztof kiwnął głową.

- Dobrze. Będę czekał.

Po wyjściu ojca Marek powiedział.

- Chodźcie, zaprowadzę was teraz do Sebastiana. Potem wrócicie do mnie i przejdziemy się po firmie. – Przeszli korytarzem i Marek bez pukania otworzył jedne z drzwi.

- Witaj Seba. Przyprowadziłem ci kogoś – przepuścił ich w drzwiach.

- Cześć Sebastian – powiedzieli jednocześnie. Twarz Olszańskiego rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.

- Witajcie. Miło was widzieć. Siadajcie proszę.

- Ja was zostawiam. Jak tu skończycie, przyjdźcie do gabinetu.

Kadrowy wyciągnął z teczki ich umowy i podał im.

- Proszę. Zapoznajcie się z nimi i podpiszcie, jeśli nie będziecie mieli uwag.

Zagłębili się w lekturze. Umowy były bardzo korzystne. Przede wszystkim ze względu na krótki, bo tylko miesięczny okres próbny, a po nim już stała umowa na etacie. Podpisali bez zastrzeżeń.

- Tu mamy wszystkie nasze dokumenty dla ciebie. Mamy nadzieję, że nie brakuje niczego.

- Nie martwcie się. Nawet gdyby brakowało, to doniesiecie później. Później też przyniosę wam identyfikatory, żebyście bez problemu mogli wchodzić do firmy. To wszystko. Lećcie teraz do Marka.


Podczas, kiedy oni załatwiali sprawę umów u Sebastiana, Marek poszedł do pracowni, w której bezapelacyjnie królował ich główny projektant i najważniejsza osoba w firmie, Pshemko. Jak każdy artysta miał swoje dziwactwa i humory, lecz jego niezaprzeczalny talent i fantastyczne pomysły spychały jego stany emocjonalne na dalszy plan. Marek cicho otworzył drzwi i wsunął się do środka.

- Witaj Pshemko. – Mistrz podniósł głowę znad projektów, nad którymi pracował i uśmiechnął się.

- Marco! Żyjesz! Doszły mnie słuchy, że niemal zamarzłeś na śmierć!

- Dobrze słyszałeś, ale Bóg postawił na mojej drodze fantastycznych ludzi, którzy uratowali mnie. Jestem im bardzo wdzięczny. Przy okazji dowiedziałem się, że dwójka z nich skończyła ekonomię i zarządzanie i marketing, więc postanowiłem ich zatrudnić u siebie. Są bardzo zdolni. Chciałbym tu z nimi przyjść i przedstawić ci ich. To do nich będziesz mógł się zwrócić o pomoc, gdybyś czegoś potrzebował, a mnie by nie było. Są bardzo życzliwi, szczególnie dziewczyna. Nie jest zbyt piękna, ale ma duszę anioła. Po prostu chodząca dobroć.

- Marco. Wiesz przecież, że uroda, to nie wszystko. Nawet z brzydkiego kaczątka wyrasta piękny łabędź. Może ona do tej pory nie miała dobrego stylisty? Zmienić można wszystko.

- Masz rację. Ona też jest bardzo skromna i bardzo mądra życiowo. To dzięki niej uwolniłem się od Pauliny. Sam wiesz, jak ta włoska furia dawała mi ostatnio popalić.

- Wiem, wiem. Dobrze zrobiłeś. Tyle samo w niej piękna ile złości. Mnie też robiła nieprzyjemne przytyki usiłując mnie nawet obrazić. Całe szczęście, jestem ponad to.

- Z Ulą nie będziesz miał takich problemów, bo to bardzo taktowna osoba. To, co? Mogę tu z nimi przyjść? Będę za chwilę oprowadzał ich po firmie i chciałbym zacząć od ciebie. Jesteś tu przecież najważniejszy. – Łasy na pochlebstwa mistrz, uśmiechnął się łaskawie.

- Oczywiście, że możesz przyjść. Chciałbym poznać tego anioła, dzięki któremu żyjesz.

- Dzięki Pshemko, zaraz z nimi będę.

Na korytarzu natknął się na wracających od Seby swoich nowych asystentów.

- I jak? Podpisaliście?

- Podpisaliśmy. Nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszych warunków. Bardzo ci dziękujemy.

- Naprawdę nie ma za co. Teraz chodźcie oprowadzę was. Zaczniemy od najważniejszego człowieka w firmie i nie jest nim mój ojciec. – Popatrzyli na niego zdziwieni.

- A kto?

- Pshemko. Nasz guru mody. Genialny projektant i mistrz w swoim fachu. Uprzedzę was tylko, że to bardzo wrażliwy człowiek i łasy na pochlebstwa. Wbrew temu, co twierdzi, nie znosi krytyki wobec własnej osoby, więc lepiej uważać na to, co się mówi. Łatwo wpada w gniew, czasem bez powodu, ale jak bliżej się go pozna, to naprawdę można go polubić i te jego dziwactwa również – otworzył drzwi od pracowni - Pshemko, jesteśmy. Poznaj proszę to Urszula Cieplak, a to Maciej Szymczyk.

Pshemko podszedł do Uli i wyciągnął do niej dłoń.

- Bardzo miło mi panią poznać. Wybawicielkę naszego Marco. – Ula spłonęła rumieńcem, co nie uszło uwagi mistrza. – Rzeczywiście niezbyt ładna. Niemodne okulary i jakieś tandetne ciuchy, ale skromna, o czym świadczy ten wstydliwy kolor jej policzków.

- Nie mistrzu, to ja jestem zaszczycona móc poznać pana osobiście. Jest pan wielkim i znanym człowiekiem. Bardzo mi miło – jej słowa, wypowiedziane tak ciepło i łagodnie spowodowały wypłynięcie na twarz projektanta błogiego, szczęśliwego uśmiechu. Uwielbiał, gdy ktoś doceniał jego talent. Chyba polubi tę skromną dziewczynę. Być może, że przyjmie jego rady w sprawie ubioru? Lubił czasem pokazywać swoją wielkoduszność. Przywitał się też z Maćkiem, który również obdarzył go sporą ilością pochlebstw. Pshemko rozpływał się.

- Marco. Dobrze zrobiłeś zatrudniając tę dwójkę. Już ich polubiłem i mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się dobrze układała. A teraz, jeśli pozwolicie, wrócę do swoich projektów.

- Tak. Nie przeszkadzamy ci już i dziękujemy – mieli wychodzić, gdy głos mistrza zatrzymał ich w drzwiach.

- Jeszcze jedno kochani. Mówcie mi po imieniu. Tu wszyscy tak mówią - uśmiechnęli się do niego serdecznie.

- Dziękujemy Pshemko.

Wyszli na korytarz. Marek wypuścił powietrze z płuc.

- No, najgorsze za nami. Pamiętajcie, gdyby czegoś potrzebował, musicie spełnić jego zachcianki. Od tego zależy jego dobry humor, a jak ma dobry humor, wtedy tworzy jak natchniony i spod jego palców wychodzą istne cuda.

- Nie martw się Marek, – uspokoiła go Ula - zadbamy o niego i o jego nastrój.

- Cieszę się, że mnie rozumiecie. Tu jest pomieszczenie socjalne. Można tu zrobić sobie kawę, czy herbatę. Można też zejść do bufetu, który jest na trzecim piętrze i coś zjeść. Na końcu korytarza, tuż za zakrętem mieści się królestwo dyrektora finansowego, Alexandra Febo. Przyznam szczerze, że bardzo rzadko zapuszczam się w te rejony. Nie znosimy się i unikamy siebie. Cały dział finansowy jest dwa piętra niżej. Czasami potrzebujemy od nich jakieś dokumenty. Kierownikiem działu i prawą ręką Alexa jest Adam Turek, niezbyt przyjemny typ. Z nim ostrożnie, bo wszystko donosi Alexowi. To chyba wszystko, co powinniście wiedzieć. Z czasem poznacie firmę i ludzi tu pracujących. Teraz wróćcie do sekretariatu i rozgośćcie się. Przejrzyjcie zawartość komputerów. Są już zalogowane na was, wprowadźcie tylko swoje hasła, o których nikt nie może wiedzieć. Ściany w tej firmie mają uszy, więc dyskrecja jest bardzo wskazana. Ja muszę pójść teraz do ojca. Jak wrócę dostaniecie pierwsze zadanie. Powodzenia.


Rozsiedli się przy swoich biurkach i odpalili komputery. Przejrzeli zawartość folderów. Ula podniosła głowę i uśmiechnęła się przyjaźnie.

- I co Maciuś, jak ci się tu podoba?

- Bardzo Ula. Nie mogliśmy lepiej trafić. Mamy umowę, stałą pensję i to wcale nie małą, własne biurka i w dodatku będziemy pracować w swoim zawodzie. Czy można chcieć więcej? Złapaliśmy Pana Boga za nogi dziewczyno.

- Masz rację. Warto było czekać na taki dar od losu. Jak opowiemy tacie, będzie szczęśliwy.


Marek wszedł do gabinetu ojca i usiadł naprzeciw niego.

- O czym chciałeś rozmawiać tato? – Krzysztof spojrzał na niego poważnym wzrokiem.

- O Paulinie. Doszły mnie słuchy, że rozstaliście się. Nie mogłeś mi sam o tym powiedzieć?

- Przepraszam tato. Oczywiście, że mogłem, ale sam wiesz, jaki byłem zajęty i w dodatku chory.

- Dlaczego tak nagle. Wiesz, że kochamy Paulinę jak własną córkę. To dla nas bardzo przygnębiająca wiadomość. Sądziliśmy, że oświadczysz się jej i doczekamy waszego ślubu, a ty robisz taki numer? – Spojrzał na ojca a w oczach miał smutek. Powiedział cicho.

- To wcale nie nagle tato. Od dawna nie układało się między nami. Byłem już zmęczony ciągłymi awanturami o błahostki, wiecznym niezadowoleniem i permanentnymi pretensjami. Nie kocham jej i jak się okazało ona mnie też. Męczyliśmy się i zadręczali siebie nawzajem. Dłużej nie mogło tak być, bo doszłoby do tego, że pozabijalibyśmy się nawzajem. Rozstanie było nieuniknione. Nie róbcie mi więc z mamą wyrzutów, bo oboje zgodziliśmy się, że ten związek nie ma sensu. Sprzedajemy dom, a pieniądze podzielimy po połowie. Ja mam zamiar poszukać jakiegoś mieszkania i nawet już dziś przejrzę oferty w Internecie.

- No trudno synu, ale szczerze powiedziawszy myślałem, że inaczej postąpisz.

- Ja wiem tato, że czujesz się kolejny raz rozczarowany, ale ja nie wytrzymałbym z tą kobietą ani dnia dłużej. Wbrew temu, co o niej sądzicie, ona ma bardzo zły charakter. Jest mściwa i podła. Nie traktowała mnie dobrze przez te wszystkie lata. Rozstałem się z nią bez żalu podobnie, jak ona ze mną. Temat jest zamknięty i nie chcę do niego wracać. Chcę zacząć wszystko od nowa z czystą kartą. Chcę się zakochać i być szczęśliwy. Z nią nigdy by się to nie udało. Ona już zrobiła z mojego życia piekło. Nawet nie chcę myśleć, co by było po ślubie. – Krzysztof westchnął.

- No dobrze. Rób, jak uważasz. – Marek podniósł się z fotela.

- Wracam do siebie. Muszę rozdzielić robotę między moich nowych asystentów. Trzymaj się.


Minęły dwa tygodnie od kiedy pracowali w F&D. Marek był pod wielkim wrażeniem ich profesjonalizmu i pracowitości. Robota szła bardzo sprawnie i niemal paliła im się w rękach. Kiedy przypominał sobie czasy, gdy w sekretariacie królowała Violetta, ciągle narzekająca, że zarzuca ją kolejnymi poleceniami i nic sobie z tego nie robiąca, nie mógł nie docenić tej ulgi, jaką odczuwał na myśl, że się jej pozbył. Ta głupiutka blondynka nawet nie rozumiała, co on do niej mówi. Nie miała pojęcia ani o marketingu ani o finansach. Zatrudniając ją uległ naciskom Pauliny. Szybko domyślił się też powodu zatrudnienia tego beztalencia. Miała być oczami i uszami Pauliny. Wielokrotnie przyłapywał ją na grzebaniu w jego prywatnym notesie i wściekał się słuchając jej pokrętnych tłumaczeń.

Ula i Maciek to były dwie cenne perełki i nie zamieniłby ich na nikogo innego. W lot odgadywali jego intencje. Nigdy nie musiał tłumaczyć, lub powtarzać dwa razy. Zaskakiwali go na każdym kroku, zadziwiając swoim podejściem do tematu i błyskotliwymi pomysłami. Przez te dwa tygodnie przekonał się, jak bardzo potrafią być kreatywni. Dzięki nim udało mu się zaoszczędzić na wydatkach. Ich pomysły były świeże, odważne, wręcz śmiałe i nowatorskie. Nie wyobrażał już sobie pracy bez obecności tych dwojga szczególnie, że ich wysiłek przynosił wymierne rezultaty. Bez obaw wchodził już do gabinetu swojego ojca i przedstawiał mu kolejne wyjątkowe propozycje. Ojciec też patrzył na niego nieco inaczej niż przedtem i chyba wreszcie zaczął go doceniać.

Pshemko natomiast docenił dobroć Uli. Kiedy przyszła do niego po raz pierwszy prosząc o specyfikację materiałów używanych do szycia wiosennej kolekcji, postanowił wykorzystać sytuację. Podał jej plik dokumentów i jęknął.

- Urszulo. Te materiały, które zamówiliśmy wcześniej nie są dobrej jakości. Źle się z nich szyje. Gniotą się. Nie wszystkie są złe, ale niektóre tak. Zakreśliłem tam na czerwono. Czy mogłabyś przyjrzeć się temu i poradzić coś na to? Nie wiem, czy nie przekroczylibyśmy budżetu, gdybyśmy zakupili materiały lepszego gatunku. Wiesz dobrze, że moje kreacje nie mogą być szyte z byle czego. – Uśmiechnęła się z sympatią do niego.

- Wiem Pshemko. Obiecuję ci, że pochylę się nad tym. Być może uda się wykroić trochę gotówki i kupić inne, lepsze. Porozmawiam o tym z Markiem i spróbuję go przekonać. Nie chcemy przecież, żeby skrytykowano kreacje, w które włożyłeś tyle pracy. Ta kolekcja musi odnieść sukces. – Mistrz uśmiechnął się błogo.

- Ach Urszulo. Ty jedna mnie rozumiesz. Mam nadzieję, że to się uda. Bardzo na ciebie liczę.

Wróciła do sekretariatu i wyszukała w segregatorze kopię specyfikacji. Kiedy przyjrzała się dokładnie obu zestawieniom, ze zdumieniem stwierdziła, że różnią się od siebie. Niby nazwy materiałów te same, ale w specyfikacji przyniesionej od Pshemko były zupełnie inne numery serii. Nie wiedziała, co to oznacza, ale jej upór opłacił się. Dotarła do wykazu, z którego wynikało, że numer oznacza też jakość materiału. Wszystkie zakreślone przez projektanta pozycje oznaczały trzeci gatunek i najniższą jakość. - Jak to możliwe? – pomyślała. Postanowiła porozmawiać z Markiem. Weszła do jego gabinetu.

– Marek. Mamy chyba poważny problem – podniósł głowę z nad laptopa i spojrzał na nią zaniepokojony.

- Co się stało?

- Byłam u Pshemko. Narzeka na złą jakość materiałów. Mówi, że źle się z nich szyje i że się gniotą. Przed chwilą porównałam obie specyfikacje. One różnią się od siebie, a powinny być przecież takie same. Spójrz na te pozycje i porównaj z tymi.

Pochylił się nad kartkami i po chwili podniósł na nią przerażony wzrok.

- Chryste Panie, Ula, on szyje z najgorszego sortu. Ktoś podmienił te specyfikacje, a ja nic nie zauważyłem i zamówiłem te materiały – jego szare komórki intensywnie pracowały. Na twarzy wymalował się wyraz wściekłości. Zdławionym z emocji głosem powiedział – ja wiem, kto to zrobił. Myślałem, że sobie ostatnio odpuścił, bo coś za cicho siedział. Tymczasem przygotował nam bombę z opóźnionym zapłonem. – Patrzyła na niego zdezorientowana.

- Marek, o kim ty mówisz?

- O moim niedoszłym szwagrze, Alexandrze Febo. Od dawna kopie pode mną dołki, knuje intrygi, chce mnie zdeprymować w oczach mojego ojca i pewnie też mści się za Paulinę. Tylko jak ja mam mu to udowodnić? Jestem pewien, że tej podmiany nie mógł dokonać nikt inny. Nie wiem, co zrobić.

- A ja chyba wiem… - powiedziała nieśmiało. Spojrzał na nią z nadzieją.

- To mów Ula, mów.

- Wezmę pod lupę cały budżet pokazu. Spróbuję go okroić z mniej potrzebnych wydatków. Trzeba znaleźć jakieś oszczędności. Za nie zamówimy materiały w najlepszym gatunku. To piękna kolekcja i nie może zakończyć się klapą.

- Dziękuję ci Ula. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Mógłbym, co najwyżej podciąć sobie gardło, a ojciec nigdy nie wybaczyłby mi tej porażki.

- Nie ma za co mi jeszcze dziękować. To przecież moja praca. Idę więc popracować.

- Jesteś aniołem – powiedział z wdzięcznością, a ona znów poczuła to znajome ciepło na policzkach.

Pracowała na najwyższych obrotach analizując kolumny cyfr. Po godzinie uśmiechnęła się do siebie – będzie dobrze. Zaoszczędziłam nawet więcej niż potrzebujemy – usatysfakcjonowana, ponownie weszła do gabinetu.

- No i co Ula? Masz jakieś dobre wieści? – rzucił smętnie. Uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Nawet bardzo dobre.

- Naprawdę? – Pokiwała twierdząco głową.

- Naprawdę i zaraz ci wszystko wytłumaczę – rozłożyła na szklanym stoliku wyliczenia i zaczęła wyłuszczać mu punkt po punkcie. Był pod wrażeniem. Nawet się nie spodziewał aż tak wysokich oszczędności. Z radości przyciągnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach siarczystego całusa.

- Ula! Jesteś genialna! Uratowałaś mnie już nawet nie wiem, który raz. Dawno przestałem liczyć. - Stała przed nim purpurowa z zażenowania i zaskoczona tym pocałunkiem. Popatrzył na nią z czułością. - Ula, nie wstydź się. Do końca życia będę powtarzał, że jesteś najmądrzejszą istotą na świecie. – Ochłonęła trochę i uśmiechnęła się nieśmiało.

- To ja pójdę zamówić te materiały – szybkim krokiem opuściła gabinet. Marek pokręcił głową – chyba zbyt żywiołowo zareagowałem. Znowu wpędziłem ją w zakłopotanie. Ale te rumieńce dodają jej tyle uroku. Smakuje też słodko.


Zamknęła za sobą drzwi. – O matko! Ależ on całuje. Ma takie miękkie, delikatne usta. Gdyby on wiedział, gdyby on tylko wiedział, jak ważne miejsce zajmuje w moim sercu. - Zadzwoniła do hurtowni i umówiła dostawę, potem pomaszerowała do pracowni.

- Pshemko? Mogę na chwilę?

- Wchodź, wchodź. I co? Wymyśliłaś coś?

- Za dwa dni dostarczą partię towaru najwyższej jakości. Już nie będziesz miał problemów z szyciem. – Spojrzał na nią zdumiony.

- Urszulo! Mówisz prawdę!

- Najszczerszą. Załatwiłam te materiały. – Mistrz rzucił jej się na szyję.

- Jesteś aniołem.

Chyba już to słyszałam – pomyślała.



ROZDZIAŁ 5


Wszedł do gabinetu Sebastiana pogwizdując wesoło. Ten popatrzył zdumiony na przyjaciela. Dawno nie widział go w tak dobrym nastroju.

- Cześć stary, a co ty taki wesolutki?

- Kupiłem mieszkanie Seba. Wreszcie wyprowadzam się. Znalazłem też chętnego, który chce kupić dom. Same dobre wiadomości, więc mam się czym cieszyć. W tej właśnie sprawie przychodzę. Chciałbym cię prosić o pomoc w przeprowadzce. Mam do przewiezienia kilka drobiazgów, a jutro mają przywieźć meble. Chciałem was też zaprosić na sobotę. Pomoglibyście mi się urządzić. Co ty na to?

- Nas?

- No ciebie, Ulę i Maćka.

- Aaa… rozumiem. Jasne. Ja bardzo chętnie. A te drobiazgi, kiedy chcesz przewieźć?

- Najchętniej dzisiaj. Chciałbym opróżnić dom. Kupiec chce się wprowadzić jak najszybciej, a ja też nie chciałbym być tam dłużej niż to konieczne.

- OK. Możemy pojechać od razu po pracy.

- Dzięki Seba za to, że zawsze mogę na ciebie liczyć.

- Zawsze do usług – wyszczerzył się kadrowy.

Szybko przemierzył korytarz i przywitał się ze swoimi asystentami.

- Witajcie kochani. Możecie przyjść na chwilę do mnie? Muszę wam coś powiedzieć – wstali od biurek, weszli za nim do gabinetu i zajęli miejsca na kanapie. Marek roztarł zziębnięte dłonie. - Mam do was prośbę. Właśnie kupiłem mieszkanie i chciałbym zaprosić was w sobotę, żebyście pomogli mi je urządzić. Ciebie Maćku chciałbym zapytać, czy masz coś, co nazywa się wiertarką. Mam kilka rzeczy do powieszenia na ścianie i trzeba wywiercić dziury pod kołki. Ja sam nie bardzo radzę sobie z takim sprzętem. Rozumiecie… Wychuchany jedynak. – Roześmiali się.

- Ja za to świetnie z nią sobie radzę i bardzo chętnie wywiercę ci parę dziur. Oczywiście, że ci pomożemy. Kobieca ręka też się przyda. Mam nadzieje Ula, że też się zgadzasz? – Uśmiechnęła się lekko.

- No jasne. Przecież nie zostawimy go bez pomocy, skoro tak ładnie prosi. – Zwróciła się do Marka. – Musisz nam tylko podać adres, żebyśmy wiedzieli, gdzie te dziury wiercić.

- Dziękuję wam bardzo. Sebastian też pomoże. Mieszkanie jest na Mokotowie na ulicy Siennej. Położone jest dość wysoko, bo na dwunastym piętrze. Mam piękny widok na Warszawę. Czy godzina jedenasta nie będzie za wczesna? Dacie radę przyjechać? – Maciek prychnął.

- Pewnie. W każdą sobotę do godziny jedenastej panna Cieplak zdąży przewrócić chałupę do góry nogami. Zaciekle sprząta i ustawia wszystkich po kątach. Przynajmniej jedną sobie odpuści, a pan Józef i dzieciaki odetchną z ulgą – roześmiał się na całe gardło widząc złą minę Uli. Objął ją ramieniem. - No nie złość się. Przecież to tylko żarty. U Marka też będzie pewnie sprzątania pod dostatkiem. Nie będziemy się nudzić.

Marek uśmiechnął się do nich z wdzięcznością.

- Tu macie dokładny adres – podał Maćkowi kartkę. – Jestem wam naprawdę bardzo wdzięczny.


W sobotnie przedpołudnie Maciek wszedł do domu Cieplaków.

- Ula! Gdzie jesteś!

- W kuchni. Chodź. Pomożesz mi.

Wszedł i zobaczył jak usiłuje podnieść wielki garnek.

- Jezu! Ula, co ty tam tak dźwigasz?

- Gołąbki. Narobiłam ich całe mnóstwo. Nie wiem, o której wyjedziemy od Marka, a trzeba też coś zjeść, prawda? Podgrzejemy je i będziemy mieć gotowy obiad. Pomożesz mi? Ja wezmę jeszcze garnek z sosem do nich. Tylko nie przewróć się z nimi. Ślisko jest.

Do kuchni wszedł Józef.

- I co córcia, spakowałaś wszystko?

- Spakowałam. Nie wiem tato, o której skończymy. Na piecu są dla was gołąbki i sos. Muszę już wychodzić, bo Maciek zamarznie w tym aucie. Trzymajcie się – ucałowała go w policzek i już jej nie było.

Podjechali na Sienną. Osiedle było ładnie położone i dość zadbane. Odśnieżone chodniki i droga dojazdowa. Wszystko wysypane piaskiem. Widać było rękę dobrego gospodarza. Zadzwonili na domofon, w którym po chwili usłyszeli głos Marka.

- Marek, to my.

- Już otwieram. Wchodźcie. – Wjechali na dwunaste piętro, gdzie w otwartych drzwiach czekał już na nich Marek z Sebastianem.

- Co to za gary? – zainteresował się ten ostatni. Maciek uśmiechnął się pod nosem.

- To coś dla ciebie Sebastian. Wiemy wszyscy jak bardzo smakuje ci kuchnia Uli. Specjalnie dla ciebie męczyła się wczoraj z tą górą gołąbków.

- Naprawdę? Gołąbki? – jego twarz rozanielił błogi uśmiech. – Uwielbiam gołąbki. Dziękuję Ula.

- Nie ma za co. A gołąbki są dla wszystkich, nie tylko dla ciebie. Chyba byś pękł, gdybyś zjadł taką ilość.

Rozchichotany Marek wpuścił ich do środka.

- Wejdźcie proszę. Kuchnia jest na lewo i tam możesz postawić Maciek ten gar. Ja włączę expres i zrobię kawę. Na pewno zmarzliście, więc zanim zaczniemy rozgrzejecie się trochę.

Rozglądali się ciekawie po mieszkaniu.

- Ale wielkie – skonstatowała Ula. – Bardziej przypomina apartament.

- Wydaje ci się. Jak rozłożymy meble, to już nie będzie takie wielkie – powiedział Marek podając jej filiżankę z kawą.

- Pokażesz mi potem, w których miejscach chcesz mieć te dziury? Nie chciałbym tego zepsuć i wywiercić tam, gdzie nie trzeba. – Marek uśmiechnął się do Maćka.

- Spokojnie. Już pozaznaczałem ołówkiem. Potem ci pokażę.

Dopili kawę i zabrali się do roboty. Maciek wiercił, a Marek z Sebastianem uwalniali meble z pudeł. Puste kartony Ula darła na mniejsze kawałki i pakowała do worków na śmieci. O czternastej zostawiła ich i poszła do kuchni podgrzać obiad. W szafkach znalazła talerze i sztućce. Zaparzyła też herbatę i pokroiła chleb. Miał zastąpić ziemniaki. Gdy uporała się ze wszystkim, weszła do salonu i powiedziała.

- Przerwijcie sobie na chwilę. Obiad na stole. Umyjcie ręce i chodźcie.

Jak na komendę oderwali się od pracy. Od zapachu jej specjałów zakręciło ich w żołądkach. Zawołali Maćka i już po chwili usiedli przy stole wdychając te boskie aromaty. Jedli w ciszy od czasu do czasu mrucząc tylko z zadowolenia. Ula z przyjemnością przyglądała się, jak w błyskawicznym tempie dania znikają im z talerzy.

- Ktoś chce dokładkę? – Wszyscy jednocześnie spojrzeli na nią. Nie musieli odpowiadać, ich wzrok mówił wszystko. Parsknęła śmiechem.

- Rozumiem, że wszyscy. – Kiwnęli głowami. Rozchichotana nakładała im solidne repety. Najedzeni siedzieli jeszcze chwilę przy stole.

- Matko, ale się najadłem – Sebastian poluzował pasek spodni. – To było pyszne. Ula, jesteś mistrzynią gotowania. Cokolwiek nie zrobisz zawsze fantastycznie smakuje. Taka kobieta to skarb. – Odwróciła głowę chcąc ukryć rumieńce. Rozczuliło to Marka. Była taka nieśmiała i zawsze jednakowo reagowała na komplementy. Podniósł się z krzesła i podszedł do niej. Chwycił jej dłoń i przycisnął do ust. Zadrżała. Poczuła jak jej serce gwałtownie przyspiesza. Ostatnio tak właśnie reagowała, kiedy był blisko.

- Dziękuję Ula, że pomyślałaś o jedzeniu. Gołąbki były fantastyczne. Ja pewnie zamówiłbym jakąś pizzę. Uraczyłaś nas cudownym obiadem. – Spuściła skromnie wzrok.

- Cieszę się, że wam smakowało. A teraz dokończcie, to co zaczęliście. Trzeba jeszcze zmyć podłogę zanim położymy dywany. Ja pozawieszam firany i zasłony.

- Masz rację – uśmiechnął się wdzięcznie. – Zaraz skończymy i pomożemy ci przy oknach.

Teraz poszło już sprawnie. Uwolnione z kartonowych zabezpieczeń meble znalazły swoje miejsce. Podobnie dywany. Firanki też wisiały fantazyjnie upięte przez Ulę. Usiedli jeszcze na chwilę przy kawie. Ula spojrzała na swojego szefa.

- My będziemy się powoli zbierać Marek. Mieszkanie wygląda tak jak powinno. Na pewno będzie ci się tu dobrze mieszkać. Tyle tu miejsca i przestrzeni – rozejrzała się dokoła. – Widok z okna też piękny. Tylko pozazdrościć. – Uśmiechnął się smutno.

- Nie masz mi czego zazdrościć Ula. To ja zazdroszczę wam. U was zawsze jest tak przytulnie, rodzinnie i swojsko. W pojedynkę trudno stworzyć taką atmosferę. Muszę jednak przyznać, że to mieszkanie jest bardziej przytulne niż dom, którego się pozbyłem. - Przeszli do przedpokoju i ubrali kurtki. Marek ponownie ujął Ulę za rękę i podniósł jej dłoń do ust. - Bardzo ci dziękuję Ula za wszystko. Proszę pozdrów ode mnie tatę i dzieciaki.

- Pozdrowię. Dziękuję – powiedziała cicho. Podał dłoń Maćkowi.

- I tobie Maciek wielkie dzięki. Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi. Naprawdę to doceniam.

- Nie ma o czym mówić. Trzymajcie się. Dobranoc. – Zamknął za nimi drzwi i wrócił do Sebastiana.

- Zostaniesz do jutra? Jest gdzie spać. Mam ochotę na piwo.

- Pewnie, czemu nie.

Przyniósł otwarte butelki i podał przyjacielowi.

- Wiesz Marek. Dawno nie byliśmy w klubie. Może skoczylibyśmy jutro na dobry alkohol i panienki. – Marek spojrzał na niego sceptycznie.

- Nie uwierzysz, ale wcale nie mam na to ochoty. Jakoś od czasu tego incydentu pod Rysiowem straciłem ochotę na balangi. Przestały mnie bawić puste panny. Głupio się zachowywaliśmy, musisz przyznać. Jak szczeniaki. Nie jesteśmy już młodzieniaszkami Seba. Odpuśćmy sobie. Byliśmy tacy żałośni. Zalewaliśmy się w trupa i odchorowywaliśmy to za każdym razem. Bez sensu – pokręcił głową.

- Nie poznaję cię. Zawsze chętnie mi towarzyszyłeś.

- To prawda. Ale chyba coś zrozumiałem ostatnio i nie chcę tak żyć. Rozstanie z Pauliną było pierwszym krokiem do normalności. Próbuję normalnieć, jeśli wiesz, co mam na myśli.

- Chcesz powiedzieć, że pragniesz stabilizacji? – Marek zastanowił się.

- No… można to tak nazwać. Chcę się zakochać. Założyć rodzinę i mieć normalny, ciepły dom.

– Zakochać? Przecież ty już jesteś zakochany. – Spojrzał na niego dziwnie.

- Seba, za dużo piwa? W kim niby? – Sebastian poklepał go po ramieniu.

- Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jesteś zakochany w Uli. – Marek wyglądał na oszołomionego.

- Nie… Tobie już całkiem odbiło. Nie jestem zakochany w Uli, tylko zafascynowany jej osobowością i szlachetnością jej charakteru.

- No właśnie. To się nazywa miłość przyjacielu. I powiem ci coś jeszcze. Ona też cię kocha. Widzę jak na ciebie patrzy. Tego nie da się pomylić z czymś innym. Widzę też, jak ty na nią patrzysz. Nigdy nie patrzyłeś tak na Paulinę.

- To nieprawda Sebastian. Coś ci się musiało pomylić. Źle to wszystko odczytałeś. Ula to prawdziwy przyjaciel. Uratowała mi życie i wiele jej zawdzięczam, ale nie kocham jej.

Sebastian pokręcił głową.

- Zobaczysz. Przekonasz się któregoś dnia, że to ja miałem rację. To wspaniała dziewczyna. Nie olśniewa urodą, a jednak ma coś w sobie, co przyciąga. To właśnie jej przymioty charakteru. Wiesz jak to mówią „z ładnej miski się nie najesz”, a ona zawsze może się zmienić. Możesz się jeszcze zdziwić.

Mówiąc to wszystko Sebastian nawet nie zdawał sobie sprawy, jak prorocze staną się jego słowa.


W poniedziałek przed południem została w biurze sama. Marek miał spotkanie biznesowe, a Maciek załatwiał sprawę folderów w drukarni. Właśnie pochylała się nad dokumentami, które miały posłużyć do analizy porównawczej kampanii reklamowych z ostatnich trzech lat. Zatraciła się w tej pracy zupełnie i nie zauważyła, że do sekretariatu wszedł sam mistrz.

- Urszulo – podniosła znad papierów głowę i uśmiechnęła się promiennie na jego widok.

- Pshemko! Jak miło cię widzieć. Potrzebujesz czegoś? Jeśli tak, to powiedz, postaram się załatwić.

- Nie serdeńko, nic nie potrzebuję. Mam coś dla ciebie. Tylko musisz przejść ze mną do pracowni.

- Naprawdę? – powiedziała zdziwiona. – A co takiego?

- Niespodzianka – uśmiechnął się tajemniczo.

- W takim razie chodźmy. - Zanim poszła z mistrzem, zamknęła biuro na klucz i oddała Ani. - Zostawiam ci klucz, bo idę do Pshemko. Jakby wrócił Maciek albo Marek, to daj mu go i przekaż proszę, gdzie jestem.

- Nie ma sprawy Ula. Przekażę. – Już bez przeszkód dołączyła do mistrza i powędrowała z nim do pracowni. Trochę się zdziwiła, kiedy zamknął ją na klucz.

- Pshemko, co ty kombinujesz?

- Nie obawiaj się. Nic ci nie grozi. Usiądź proszę i wysłuchaj mnie spokojnie. – Zrobiła, jak kazał zaintrygowana jego zachowaniem. - Moja droga Urszulo, – zaczął oficjalnie – za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś, chcę ci się jakoś odwdzięczyć. – Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale powstrzymał ją. – Błagam, tylko nic nie mów. Wysłuchaj mnie do końca. Otóż, postanowiłem zmienić twój wizerunek. Pozwól mi na to. Od tak dawna pragnę to zrobić. Jestem pewien, że nie pożałujesz i będziesz zadowolona z efektu końcowego. Gości tu dzisiaj znany stylista i mój serdeczny przyjaciel. Zgodził się zrobić to dla mnie i odmieni cię.

Spojrzała na niego bezradnie. Bała się, że jak odmówi on po prostu dostanie furii, a do tego dopuścić nie mogła. Westchnęła.

- Dobrze Pshemko, zgadzam się. Rób, co chcesz. – Uradowany klasnął w dłonie.

- Bazyli! Pozwól tu do nas! – Zza parawanu wyszedł człowiek w średnim wieku z charakterystyczną kozią bródką i uśmiechnął się do Uli.

- Zrobię z pani prawdziwą piękność, proszę mi tylko na to pozwolić. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Wszyscy artyści są chyba nieźle zakręceni. Pozwalam, proszę robić to, co uważa pan za stosowne.

- W takim razie zaczynamy.

Nałożył jej farbę na włosy koloru ciemnej czekolady, a potem patrzyła jak spadają na ziemię kolejne pasma jej długich włosów. Płakała, ale nie odważyła się zaprotestować. Pshemko zauważył jej łzy.

- Urszulo, nie płacz. Zobaczysz, jaka będziesz piękna po tych zabiegach, a włosy i tak odrosną. – Uśmiechnęła się do niego przez łzy.

- Masz rację – wyszeptała. – Niepotrzebnie histeryzuję.

Kiedy wymodelował jej fryzurę oniemiała. Czy to naprawdę była ona? Ten kolor nadał głębi i połysku jej włosom, a fryzura była o niebo lepsza niż ten kucyk, który nosiła do tej pory. Stylista zrobił jej delikatny makijaż a Pshemko już szykował dla niej kreację w postaci wełnianej sukienki do kolan w kolorze dojrzałej śliwki. Kiedy stanęła przed nimi byli zaskoczeni. Była naprawdę piękna. Chciała założyć swoje okulary, ale powstrzymali ją.

- Nie Urszulo. One już nie pasują. Bazyli przyniósł ze sobą komplet soczewek i okularów, bo nie wiedziałem ile masz dioptrii. Zaraz dobierzemy coś twarzowego. Spróbuj najpierw założyć soczewki.

Po paru nieudanych próbach wreszcie jej się udało. Widziała doskonale. Kiedy zobaczyła się w lustrze, nie mogła uwierzyć. Patrzyła na nią piękna kobieta o dużych chabrowych oczach, ładnej fryzurze, pięknej sukience dopasowanej do jej figury i zgrabnych nogach ubranych w długie do kolan botki na niewielkim obcasiku.

- Pshemko, Bazyli, dokonaliście cudu – wyszeptała. – Bardzo wam dziękuję i jestem niezmiernie wdzięczna – ucałowała ich obu. – Nigdy nie myślałam, że mogę być taka…

- Piękna? – dokończył mistrz z uśmiechem. – Teraz jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.

Wyszła z pracowni ciągle oszołomiona tą zmianą. Nigdy nie przypuszczała, że może wyglądać jak te modelki, które kręcą się po firmie każdego dnia. Podeszła do recepcji, ale nie zastała Ani. Sama zabrała więc klucz od sekretariatu i wróciła do przerwanej pracy. Po jakimś czasie usłyszała na korytarzu kroki. Rozpoznała je. To Marek wracał. Wszedł do sekretariatu i ze zdumieniem zobaczył jakąś obcą kobietę.

- Przepraszam bardzo, mogę wiedzieć, co pani tu robi i kto panią tu wpuścił?

Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.

- Nie panikuj Marek, to ja, Ula. – Otworzył usta ze zdumienia. Można nawet powiedzieć, że był w głębokim szoku. Zanim odzyskał głos, poluzował krawat pod szyją.

- Chryste Panie, to naprawdę ty? Jesteś piękna! Kto ci to zrobił. Muszę mu gorąco podziękować za tę przemianę. Choć tamtą ciebie też lubiłem. Ale teraz… Matko! Teraz wyglądasz, jak milion dolarów. Jesteś olśniewająca – złapał nerwowo za słuchawkę telefonu. - Muszę tu ściągnąć Sebę. Niech popatrzy na ten cud.

- Marek zawstydzasz mnie. Czy ja wyglądam jak małpa w ZOO, żeby mnie inni oglądali? – Ucałował jej dłoń.

- Tylko Sebastian i nikt więcej. On musi cię zobaczyć a ja muszę zobaczyć jego minę – wykręcił wewnętrzny. – Seba przyjdź szybko do mnie.

Kiedy wszedł do sekretariatu zaraz zauważył kobietę. Podszedł do niej i przywitał się patrząc na nią roziskrzonym wzrokiem.

- Dzień dobry. Co sprowadza taką piękność w nasze skromne progi? – Dobrzański nie wytrzymał i ryknął na całe gardło.

- Nie poznał cię, nie poznał… - Sebastian stał zdezorientowany nie mogąc zrozumieć, co ubawiło tak jego przyjaciela.

- Marek, możesz mi wytłumaczyć, z czego się… - Nie pozwolił mu dokończyć.

- Seba, to jest Ula!

- Ula! – spojrzał na nią. Też nie wytrzymała i roześmiała się perliście ukazując w pełni swój aparat ortodontyczny.

- Tak Sebastian, to ja we własnej osobie.

- Ależ jesteś piękna. W życiu bym cię nie poznał.

- Czego byś nie poznał? – do sekretariatu wszedł Maciek. Zauważył, że nie są sami i ukłonił się kobiecie.

- Dzień dobry. - Teraz cała trójka śmiała się do rozpuku.

- On… też jej nie poznał – Marek wykrztusił z siebie trzymając się za brzuch.

- Maciuś poznaj twoją najlepszą przyjaciółkę, Ulę. – Maciek spojrzał na nią i dostrzegł aparat na zębach.

- Ula, na litość boską, coś ty ze sobą zrobiła? Własny ojciec cię nie pozna. Ale wyglądasz pięknie, to trzeba przyznać.

- Dobra. Dosyć już. Chodź Ula do mnie, bo muszę coś z tobą omówić. Maciek, załatwiłeś wszystko?

- Załatwiłem wszystko jak trzeba. Foldery się drukują.

Przepuścił Ulę w drzwiach i sam wszedł zamykając je za sobą. Usiadła skromnie na kanapie.

- No Ula. Większej niespodzianki nie mogłaś mi zrobić. Dobrze, że pozbyłaś się tych okularów, bo zasłaniały ci niemal całą twarz, która, jak się okazuje, jest bardzo piękna. – Znowu jej policzki przybrały barwę buraczka i znowu rozczuliła go swoją nieśmiałością. Spojrzał w te dwa błękitne diamenty i utonął w nich. Poruszyła się niespokojnie. Była bardzo zażenowana.

- Marek… - Z trudem oderwał wzrok od jej oczu. – Chciałeś coś omówić…

- A….tak…tak… Ale zanim ci powiem, to chciałbym cię o coś spytać. Lubisz muzykę poważną? Ale nie tę nowoczesną. Klasyczną. - Zauważył, że się zdziwiła. – Dostałem zaproszenie na koncert do filharmonii – wyjaśnił. – Z osobą towarzyszącą. Byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciała pójść. – Zaskoczył ją.

- Ja…? Z tobą…?

- No, a co w tym takiego dziwnego? Nie samą pracą człowiek żyje. Koncert jest w sobotę. Przyjechałbym po ciebie o osiemnastej, bo zaczyna się godzinę później.

- Marek, ja nigdy nie byłam na takim koncercie i naprawdę nie wiem, czy lubię taką muzykę.

- To w takim razie dobra okazja, żeby się o tym przekonać. Zgódź się, proszę – popatrzył na nią wzrokiem biednego psiaka.

- No dobrze. Niech ci będzie. Pójdę z tobą na ten koncert. – Porwał ją z kanapy wprost na ręce i okręcił się z nią kilka razy po gabinecie. - Marek! Co ty wyprawiasz! Postaw mnie! Jestem ciężka. Uśmiechnął się do niej radośnie ukazując te dwa słodkie dołeczki w policzkach.

- Wcale nie jesteś. Jesteś lekka jak piórko. Dziękuję ci, że się zgodziłaś.


Rodzina faktycznie jej nie poznała, ale nie musiała ich długo przekonywać. Wystarczyło, że się odezwała i pokazała aparat na zębach.

- Pięknie wyglądasz córcia – Józef był wzruszony. – Jesteś taka podobna do mamy. – Teraz już oboje mieli łzy w oczach.

- Wyglądasz, jak księżniczka Ulcia. Jesteś najpiękniejsza – mała Beatka przytuliła się do niej. – Teraz tylko musisz odnaleźć swojego księcia.

- Księcia to już znalazłam, tylko niestety nie będzie mój – pomyślała.


W sobotę szykowała się niemal od rana. W tygodniu zrobiła porządne zakupy. Wydała mnóstwo pieniędzy, ale nie żałowała. Trochę nowych, modnych ciuszków zawsze się przyda. Kupiła też elegancki płaszcz. Ten, w którym chodziła do tej pory był już stary i w dodatku przerobiony z płaszcza mamy. O osiemnastej podjechał Marek. Wszedł do domu i przywitał się ze wszystkimi. Kiedy wyszła ze swojego pokoju serce załomotało mu w piersi. Wyglądała zjawiskowo. – Jest cudna. Pshemko naprawdę się spisał. Wykonał dobrą robotę. Ma piękne oczy i takie długie rzęsy. Przez te wielkie okulary nie było tego w ogóle widać. I usta. Ładnie wyrzeźbione, pełne i jędrne. Aż proszą się o pocałunek. – Otrząsnął się z tych myśli zauważając, że patrzy na niego. Uśmiechnął się.

- Gotowa?

- Mhmm…

- W takim razie jedziemy. Koncert zapowiada się rewelacyjnie. Będzie „IX Symfonia” Beethovena i „Symfonia fantastyczna” Berlioza nazywana też często „Symfonią miłości”. To piękna muzyka Ula, bardzo poruszająca i z pewnością ci się spodoba. Koncert potrwa półtorej godziny, później moglibyśmy pójść coś zjeść. Jutro niedziela, więc nie musisz się zrywać skoro świt. Zgadzasz się?

Czy mogła się nie zgodzić? Czy mogła mu odmówić, kiedy jej serce wyrywało się do niego i trzepotało w jej piersi, jak uwięziony w klatce ptak?

- Dobrze. Zgadzam się? – wyszeptała. Zbliżył się do niej i pocałował policzek.

- Dziękuję Ula.

44 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page