top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

SYMFONIA MIŁOŚCI - rozdziały: 11, 12, 13, 14

ROZDZIAŁ 11


I wreszcie nadszedł ten dzień wyczekiwany przez nich wszystkich. Atmosfera była bardzo napięta. Nie wiedzieli jak skończy się dla nich ta sprawa z prezentacją. Najczarniejszy scenariusz był taki, że to Alex zwycięży i jeśli by tak się stało, to już mogli się pakować i szukać nowej pracy. Febo sam nie wierzył w zwycięstwo. Mimo całej swojej buty musiał przyznać, że prezentacja Marka była o wiele lepsza, a przede wszystkim niosła większe profity dla firmy. Nawet Paulina mu powiedziała, że liczyła na to, iż będzie bardziej kreatywny. Zazdrościł Markowi asystentów. Gdyby on miał podobnych a nie durnego Turka, już dawno pozbyłby się młodego Dobrzańskiego z tej firmy. Domyślał się, że to głównie dzięki nim ta prezentacja była tak świetnie przygotowana.

Przyjechał Krzysztof z Heleną i poprosił Anię, by powiadomiła Marka, Paulinę i Alexa, że czekają na nich w sali konferencyjnej. Po chwili wchodzili po kolei i zajmowali swoje stałe miejsca przy szklanym stole. Krzysztof obrzucił ich badawczym spojrzeniem.

- Jak wiecie wasze prezentacje zostały wnikliwie zbadane przez trzech wybitnych, niezależnych ekonomistów. Z satysfakcją stwierdzam, że byli jednogłośni – skierował wzrok na Marka. – Synu, to twoja prezentacja okazała się lepsza. – Twarz Marka przybrała błogi wyraz uszczęśliwienia. Uśmiechnął się szeroko do ojca i zobaczył w jego oczach uznanie. - Eksperci docenili w niej świeżość pomysłów i dużą odwagę, a przede wszystkim ten imponujący zysk. Podkreślili, że jeśli będziesz trzymał się założeń, to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo wygenerowania tych czterech i pół miliona. Gratuluję ci synu. Zostałeś nowym prezesem Febo & Dobrzański. Podszedł do niego i uściskał go serdecznie mówiąc. - Jestem z ciebie bardzo dumny Marek. – Myślał, że się przesłyszał. Tak bardzo pragnął usłyszeć te słowa, że gdy w końcu padły, sądził, że cierpi na omamy słuchowe. - Oboje jesteśmy bardzo dumni – matka również złożyła mu gratulacje. Podobnie Paulina. Tylko Alex siedział przykuty do krzesła i głowił się, jak ma przełknąć tą porażkę.

Rozradowany wyszedł na korytarz, na którym od kilkunastu minut tkwiła Ula z Maćkiem i Sebastianem. Podszedł do nich i cicho powiedział.

- Chodźcie szybko do gabinetu. Nie chcę mówić na korytarzu. – Kiedy zamknęły się za nimi drzwi uśmiechnął się do nich promiennie ukazując w całej krasie główny atut swojej urody.

- Wygraliśmy! Rozumiecie! Wygraliśmy! Życia mi braknie by wam się za to odwdzięczyć. Zostałem prezesem i należy to uczcić. Zorganizujemy imprezę dla najbliższych współpracowników. Zaprosimy też moich rodziców. Niestety również Paulinę i Alexa. Są członkami zarządu, więc ich obecność jest pożądana. Sebastian dowiedz się, czy Klub „69” podjąłby się tego zadania, powiedzmy od dzisiaj za tydzień. To znaczy myślę o sobocie. Co wy na to?

- Przede wszystkim przyjmij od nas gratulacje – Maciek podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń. – Gdybyś nie przedstawił dobrze tej prezentacji na zarządzie nic by z tego nie wyszło. Bardzo się cieszę, że finał dla nas jest pomyślny. Tak się bałem, że to Febo będzie nami rządził.

- Dziękuję moi kochani. Bez was nic by się nie udało. Chcecie wiedzieć, jakie będzie pierwsze polecenie nowego prezesa? – Przytaknęli głowami. - W pierwszej kolejności, tak jak mówiłem wcześniej, zwolnię Turka. Wprawdzie obiecywałem mu, że dostanie dyscyplinarkę, ale będę łaskawy. Teraz, jako prezes nie muszę już o to prosić zarządu. Koniecznie muszę rozdzielić tę parę. Gdybym zostawił Adama, oni nadal knuliby razem z Alexem a do tego nie mogę dopuścić. Pozbawię Alexa jego prawej ręki. Zobaczymy, czy nadal będzie tak pewny siebie. A z tą imprezą dobrze się składa, bo właśnie za tydzień ojciec ma mi przekazać „władzę”, wiec nominację może mi wręczyć właśnie tam – popatrzył ciepło na swoich przyjaciół. – Nawet nie wiecie, jaka rozpiera mnie radość, a z drugiej strony obawiam się, bo duże wyzwanie przed nami. Trzeba będzie zatrudnić chyba jakichś ludzi. Ktoś musi się zająć magazynami i sprzedażą przez Internet.

- A ja myślę, że nie będzie potrzebnych zbyt wielu – odezwała się Ula. – Rozmawiałam ostatnio z Anią. Właśnie skończyła studia i biegle posługuje się komputerem. Potrafi też projektować strony internetowe. Wiem, że jest świetna w tym, co robi, ale nie uważasz, że pracuje już tu tak długo, że należy jej się awans? Nie po to kończyła trudne studia, żeby do końca życia pracować w recepcji.

- Masz rację kochanie. To bardzo dobry pomysł. Może i ty byś jej pomógł Maciek, jeśli nie byłbyś za bardzo obciążony. Najwięcej pracy masz zawsze przed pokazem, ale zanim kolejna kolekcja ujrzy światło dzienne, można się zająć czymś innym. Oczywiście wiąże się to ze zmianą stawki na większą, bo i obowiązków przybędzie. – Maćkowi zaświeciły się oczy. Ania podobała mu się od dawna i perspektywa wspólnej pracy wydawała się być idealną okazją do pogłębienia tej znajomości.

- Ja bardzo chętnie jej pomogę. Nie ma sprawy.


Klub „69” był najmodniejszym i najbardziej ekskluzywnym klubem w stolicy. Zbierali się tu przedstawiciele warszawskiego establishmentu racząc się świetnymi alkoholami z najwyższej półki i znakomitą kuchnią. Wynajęcie całego klubu na sobotni wieczór kosztowało sporo, ale Marek nie żałował pieniędzy. Chciał, aby ten wieczór pozostał na długo w pamięci jego oddanych pracowników. Zaproszenia dostali wszyscy, choć nie wszyscy z nich skorzystali. Alexander Febo w samotności zapijał swoją porażkę. Z każdym wypitym kieliszkiem coraz bardziej narastała w nim wściekłość i nienawiść do całego rodu Dobrzańskich. Pijacki amok spowodował, że zapomniał, jak wiele ma do zawdzięczenia Krzysztofowi i Helenie. Zapomniał, że gdyby nie oni, oboje z Pauliną skończyliby w jakimś domu dziecka po tragicznym wypadku rodziców. Zapomniał, że gdyby nie ciężka praca ich obojga i całkowite poświęcenie się dla firmy, on i jego siostra nie mieliby nic. Teraz to nie miało dla niego znaczenia. Teraz liczyło się tylko to, że wygrał ten nieudacznik i to pod jego rządami przyjdzie mu pracować. O nie… Nie mógł dopuścić, żeby mu się udało. Postanowił zwiększyć swoje wysiłki, by utrudnić mu osiągnięcie sukcesu. Będzie ostrożniejszy, niż poprzednio. Przecież Marek zapowiedział, że będzie go obserwował. Przyczai się tylko na chwilę, by uśpić jego czujność, a potem zaatakuje ze zdwojoną siłą. – Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo Mareczku. Jeszcze zobaczymy, kto będzie górą. Smak porażki jest gorzki, ale słodyczy zwycięstwa nie da się porównać z niczym – podniósł kieliszek do góry i spojrzał w ogromne lustro wiszące na przeciwległej ścianie - Pij Alex, - powiedział głośno – z tobą się najlepiej pije. Za zwycięstwo!


Sala klubowa wypełniła się gwarem rozmów zebranych tu dzisiaj pracowników F&D. Na scenę służącą zwykle występom zespołów lub za parkiet, wszedł Krzysztof Dobrzański i włączywszy trzymany w ręku mikrofon powiedział.

- Kochani. Zebraliśmy się tu dzisiaj, by ogłosić wszystkim wybór nowego prezesa naszej firmy. Dla mnie to radość i smutek jednocześnie. Radość, że pałeczkę przejmuje młody, zdrowy i silny następca, a smutek, że ja nie będę już mógł poświęcić dla niej moich sił i energii. Nawet nie wiecie jak jest mi przykro żegnać się z wami. Niektórzy z was pracują tu od samego początku, jak tylko firma zaczęła istnieć. Z drugiej jednak strony nie zostawiam jej w rękach nikogo obcego. Jak zapewne już wiecie nowym prezesem został Marek Dobrzański, mój syn i to on poprowadzi ją dalej. Wierzę, że przyczyni się do jeszcze większego jej rozkwitu i umocni jej pozycję na rynku mody. Teraz kochani nastąpi uroczysta chwila, ponieważ odbędzie się wręczenie oficjalnej nominacji na to stanowisko. Marku! Pozwól tu do mnie.

Marek zapiął marynarkę i wstał od stolika. Szybkim krokiem podszedł do ojca i stanął naprzeciw niego.

- Wręczam ci tę nominację synu. Wierzę, że godnie mnie zastąpisz i będziesz dbał zarówno o kondycję firmy jak i o ludzi w niej pracujących. Jestem z ciebie bardzo dumny i wiem, że nie zawiodę się na tobie. Wszystkiego najlepszego synku. – Marek uściskał ojca. Był bardzo wzruszony. Już drugi raz w ciągu krótkiego czasu usłyszał od ojca te tak długo wyczekiwane słowa „jestem z ciebie dumny”. Teraz dźwięczały mu w uszach i pieściły je mile. Jego twarz przyozdobił szeroki uśmiech i wdzięczne dołeczki na policzkach. Wziął mikrofon z rąk ojca i zwrócił się do załogi.

- Moi drodzy. Przyjmuję tę nominację z dumą i nadzieją, że wszystkie koncepcje, jakie przedstawiłem w prezentacji na posiedzeniu zarządu uda nam się zrealizować. Zawsze mogłem liczyć na waszą życzliwość i pomoc. Ufam, że i tym razem będzie podobnie. Wyzwanie przed nami nie lada, ale wspólnie może udać się wszystko. Chciałbym z tego miejsca podziękować moim asystentom Uli Cieplak i Maćkowi Szymczykowi. Gdyby nie ich wielkie zaangażowanie, być może dzisiaj witalibyście tu kogoś innego na tym stanowisku. Dzisiejszego wieczora już dość było przemówień. Teraz dobrze się bawmy i świętujmy. Wesołej zabawy - zszedł ze sceny i usiadł przy stoliku, przy którym siedziała Ula z Maćkiem, Sebastianem i rodzicami Marka. Maciek podał mu kieliszek z szampanem.

- Twoje zdrowie prezesie – stuknął w jego kieliszek

- Twoje zdrowie – powiedzieli chórem.

Zabawa trwała w najlepsze. Marek nie przepuścił jak do tej pory żadnego tańca, byle być jak najbliżej swojej ukochanej. Tylko na początku zatańczyła najpierw z Krzysztofem Dobrzańskim, który, jak mówił, nie mógł sobie odmówić tej przyjemności, a potem z Sebastianem. Maciek wiernie dotrzymywał kroku Ani nie wypuszczając jej z rąk, natomiast Sebastian pożeglował w kierunku Violetty, byłej sekretarki Marka. Ten ostatni z błyskiem w oczach spoglądał na swój skarb. Wyglądała dzisiaj tak bardzo pociągająco. Miała na sobie dopasowaną sukienkę z kaszmiru w śliwkowym kolorze z niewielkim półgolfem i wąskimi, przylegającymi do ciała rękawami. Sukienka podkreślała jej zgrabną figurę łagodnie opinając wąską talię i kształtne piersi. Po raz kolejny pomyślał, że jest wielkim szczęściarzem tym bardziej, że obiecała, że zostanie u niego na noc i wróci jutro wieczorem do Rysiowa. Z błogim uśmiechem na ustach skoncentrował się na tej wspólnej nocy. Pomyślał nawet, że znowu poruszy temat jej przeprowadzki na Sienną. W końcu obiecała, że po zarządzie zastanowi się nad tym.

O dwudziestej seniorzy zaczęli się żegnać. Krzysztof był zmęczony, o czym świadczyła jego blada cera i sińce pod oczami.

- To już nie na nasze zdrowie dzieci. Musicie wybaczyć nam starym. Starość nigdy nie dotrzymuje kroku młodości. Mamy nadzieję, że odwiedzicie nas wkrótce.

- Na pewno to zrobimy – Ula uściskała Krzysztofa. – Proszę o siebie dbać i nie przemęczać się za bardzo, a i pani, pani Heleno powinna zacząć się oszczędzać.

- To może być trudne moje dziecko, bo taki mąż jak mój wymaga, stałego nadzoru. Wystarczy, że spuszczę go z oczu, a on już robi rzeczy, których nie powinien – zaśmiała się Helena. – No trzymajcie się kochani. Dobranoc.

Odprowadzili ich do zamówionej taksówki i wrócili na salę. Jednak dwie godziny później oni też poczuli zmęczenie i postanowili wracać. Pożegnali się z resztą towarzystwa i pojechali na Sienną.

Leżąc już w łóżku, komentowali jeszcze wydarzenia dzisiejszego wieczoru.

- Wiesz Marek, Maciek się chyba zakochał. Widziałeś jak kręcił się wokół Ani? Nie odstępował jej na krok. Sebastian też się nie nudził. Chyba Viola wpadła mu w oko.

- Widziałem i o ile Maćka doskonale rozumiem, bo Ania, to wspaniała dziewczyna i ma olej w głowie, tak Seby nie rozumiem zupełnie. Violetta znacznie odstaje od jego poziomu. Jest bardzo ładna trzeba przyznać, ale inteligencją nie grzeszy. Pewnie znudzi mu się wcześniej czy później. Za to ty skarbie nie znudzisz mi się nigdy. Pamiętasz, co proponowałem ci przed zarządem? – Spojrzała mu w oczy, ale nie kojarzyła.

- Co takiego?

- Pytałem, czy zamieszkasz ze mną. Obiecałaś się zastanowić. Miałaś porozmawiać z tatą. – Zrobiło jej się głupio.

- Przepraszam cię Marek, ale jakoś nie było okazji do takiej rozmowy. Jak wrócę do domu to pogadam z nim. Spróbuję go przekonać, aczkolwiek trochę się obawiam jego reakcji.

- Ula, przecież twój tata jest takim wyrozumiałym i mądrym człowiekiem. Na pewno zrozumie. Beatkę też spróbujemy przekonać. Zobaczysz nie będzie tak źle. Obiecuję ci, że będziemy jeździć tak często, jak to tylko możliwe, żebyś nie musiała się o nich zamartwiać. Tak bardzo cię kocham i chcę cię mieć jak najbliżej. Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdybyś tu ze mną zamieszkała.

Przygarnął ją do siebie i obsypał jej twarz pocałunkami, gładząc z czułością jej włosy. Rozpalał ją i siebie. Nie broniła się. Pragnęła tego tak samo jak on. Ulegli oboje tej wzbierającej w nich namiętności. Uwielbiał, gdy była taka oddana, cała jego i ciałem i duszą. Przy niej zatracał się i tonął w tej miłości czerpiąc z niej to, co najlepsze. To uczucie było takie wzniosłe, szlachetne i szczere. Miłość w najczystszej, nieskalanej fałszem postaci. Nie spodziewał się, że ta niezwykle skromna kobieta wniesie w jego życie tyle szczęścia i radości. Ona kochała go bezgranicznie całym sercem i duszą, każdą cząstką swojego ciała i umysłu. Nawet nie wiedziała, że tak można. Zrobiłaby dla niego wszystko, by móc ujrzeć w tych cudnych, łagodnych oczach wyraz miłości i oddania. Bez wątpienia byli połówkami tego samego jabłka. Odnaleźli się w tłumie i wiedzieli, że należą wyłącznie do siebie. Jeszcze tylko kilka ruchów i znowu poczuli ten znajomy spazm, który wypełnił ich ciała i niósł ze sobą tak wielką porcję rozkoszy. Wpił się mocno w jej usta dziękując w ten sposób za te cudownie przeżyte chwile. Przesiąknięta zapachem seksu wtuliła się w niego wolno zapadając w sen.


Kochał ich wspólne poranki a szczególnie te chwile tuż po przebudzeniu, gdy ona spała jeszcze w obręczy jego ramion, a on mógł bezkarnie napawać się jej widokiem i cieszyć bliskością. Takie momenty nastrajały go refleksyjnie. Nie mógł już funkcjonować bez niej. Ona, to jego cały świat, w którym ciągle odkrywał coś nowego. Bez przerwy go zaskakiwała jak nie zmianą wyglądu, to pomysłami, które wyrzucała z głowy, jak fajerwerki. Nie mógł nie zakochać się w tej cudownej istocie. Wysunął się delikatnie z łóżka i podszedł do odtwarzacza włączając cichutko jej ulubioną symfonię fantastyczną Berlioza. Poruszyła się i wolno otworzyła powieki. Wrócił do łóżka i przytulił ją mocno.

- Dzień dobry moje śliczności – powiedział seksownym szeptem. Promienny uśmiech rozjaśnił jej twarz. Wtuliła się w jego ramię i stłumionym głosem powiedziała.

- Tak cudownie mi się spało, ale twoich porannych powitań i tej pięknej muzyki nic nie przebije. Musimy już wstawać? – spytała marudnie. Roześmiał się wesoło.

- Nie kochanie nie musimy, ale trochę szkoda czasu na sen. Pomyślałem, że zabiorę cię do Łazienek a potem na smaczny posiłek. Oderwała się od niego i popatrzyła mu w roziskrzone szczęściem oczy.

- Łazienki! Uwielbiam tam spacerować. Weźmiemy też trochę bułki dla kaczek. Będą miały śniadanie.

- Co tylko zechcesz skarbie. Idź w takim razie pod prysznic a ja zaparzę nam kawę.

Ze śniadaniem uporali się błyskawicznie i w niedługim czasie już jechali w stronę parku. Pomógł jej wysiąść i objęci weszli przez otwartą, szeroką bramę.

- Mam nadzieję, że nie natkniemy się ponownie na Paulinę, chociaż ostatnio jest dla nas bardzo miła. W wigilię przeprosiła mnie. Nigdy bym nie posądzał jej o taki gest, bo zawsze była zbyt dumna. Ale muszę przyznać, że mile mnie zaskoczyła. Wczoraj na przyjęciu też zachowywała się bez zarzutu. Nawet nie miałem odwagi zapytać ją, co z Alexem i dlaczego nie przyszedł.

- Znając jego ponurą naturę, pewnie zamknął się w swoim mrocznym domu i przetrawiał gorycz porażki – mówiąc to Ula nawet nie zdawała sobie sprawy jak blisko była prawdy.

- Sam jestem ciekawy, jak się teraz zachowa. Adama już nie ma, więc nie ma z kim spiskować. Szczerze powiedziawszy obawiam się jednak poważnie, że on tak łatwo nie odpuści. Przyczai się na jakiś czas i nie będzie nam dawał powodu do podejrzeń o knucie. Zobaczysz, że wcześniej czy później znowu wybuchnie jakaś bomba, a ja znowu nie będę mógł mu nic udowodnić.

- Nie martw się, będziemy na niego uważać i mieć oczy szeroko otwarte. To poważne przedsięwzięcie i musi się powieść. Będzie mnóstwo pracy, ale razem poradzimy sobie i nie dopuścimy, żeby poszło coś nie tak, jak powinno.

- Chcę na jutro zwołać zebranie, omówić najważniejsze rzeczy i ułożyć jakiś sensowny plan, żebyśmy wiedzieli, co robić po kolei trzymając się założeń prezentacji. Kolekcja wiosenna, to priorytet. Pshemko już chyba skończył projekty, ale muszę się upewnić. Trzeba by też odwiedzić magazyny i ruszyć sprawę sprzedaży internetowej. Potem rozwiązać umowę z Chińczykami i zawrzeć nowe z przygranicznymi szwalniami. Chciałbym, żebyś się tym zajęła i może pojechalibyśmy tam razem zobaczyć jak to wygląda z bliska. Zdjęcia z Internetu nie zawsze oddają rzeczywisty obraz.

- Zajmiemy się wszystkim, ale nie rozmawiajmy już o pracy. Jest ładny dzień, więc cieszmy się nim. – Przytulił usta do jej skroni.

- Masz rację kotku, przepraszam. Chodźmy do kaczek – wolnym krokiem podeszli do stawu. Przyglądał jej się z podziwem. Przypominała małą dziewczynkę, której tak wiele radości przynosi takie prozaiczne zajęcie, jak karmienie tej opierzonej gromadki. Kiedy rzuciła ostatnie kawałki bułki objął ją ramieniem i powiódł po parkowych alejkach. Zima nie odpuszczała. Twardy, zbity śnieg skrzypiał im pod butami a mróz malował na ich policzkach czerwone kolory.

Po sutym obiedzie, który zjedli w ekskluzywnej restauracji wrócili na Sienną, gdzie przytuleni, siedząc na kanapie popijali mocne espresso, słuchając spokojnej muzyki. Wieczorem z żalem odwoził ją do domu. Żegnając się z nią pod bramą przypomniał jej jeszcze o obietnicy jaką mu złożyła.

- Postaram się porozmawiać z tatą jeszcze dzisiaj. Nie jest tak późno, choć wolałabym, żeby dzieciaki nie były świadkami tego, o czym będę mu mówić. Betti nie zniosłaby tego dobrze, a ją też trzeba przygotować do zmian.

Pocałował ją czule ostatni raz.

- Powodzenia skarbie. Mam nadzieję, że jutro będziesz miała dla mnie dobre wieści.

Weszła do domu i ściągnęła kożuszek. W ciepłych, domowych kapciach powędrowała do kuchni, gdzie zastała tylko ojca i swoją siostrzyczkę.

- Witajcie kochani, już jestem. Gdzie Jasiek?

- Ulcia! - Beatka przytuliła się do niej. - Nareszcie jesteś. Ja czekam na ciebie i na bajkę. Przeczytasz mi? – Pogłaskała ją po długich, płowych włosach.

- Przeczytam kochanie. To gdzie Jasiek?

- Na randce – Józef podniósł głowę znad gazety i spojrzał na nią. – Wyobraź sobie, że chyba się zakochał. W Kindze Matysiak, kojarzysz? – Kiwnęła głową.

- Fajna dziewczyna. Spokojna i ładna – Ula przywołała w myślach obraz dziewczyny. Na pewno będzie miała na niego dobry wpływ. To, co Betti. Idziemy się myć i spać. Późno już, a z tobą tato chciałabym jeszcze porozmawiać. Poczekaj tu na mnie, dobrze?

- Nigdzie się stąd nie ruszam. Chcę dokończyć czytać gazetę.

Po odpowiedniej porcji bajek mała w końcu usnęła. Ula zamknęła cicho drzwi od jej pokoju i zeszła na dół. Zrobiła sobie herbaty i usiadła przy stole. Cieplak odłożył gazetę i popatrzył na nią uważnie.

- To o czym chciałaś rozmawiać córcia?

- O mnie i o Marku – odpowiedziała niepewnie.

- A co? Coś z wami nie tak? Pokłóciliście się?

- Nie tato. Nic z tych rzeczy. Raczej wszystko z nami tak. Nawet bardzo tak.

- To w czym problem?

Naprawdę nie wiedziała, jak ma to z siebie wykrztusić. W końcu zebrała się na odwagę i cichym, drżącym głosem powiedziała.

- Marek mnie prosił, żebym przeprowadziła się do niego. Nie chciałam decydować bez rozmowy z tobą. Szczerze powiedziawszy to nie bardzo wiem, czy poradzicie tu sobie beze mnie. Betti jest jeszcze taka mała… - Zaskoczyła go. Patrzył na nią zastanawiając się intensywnie nad słowami, które padły z jej ust.

- Ula, jesteś już dorosła. Większość twoich koleżanek pozakładała rodziny i mają własne dzieci. Usamodzielniły się. Ja nie będę cię egoistycznie zatrzymywał w tym domu, bo wiem, że masz prawo ułożyć sobie życie tak, jak chcesz. My poradzimy sobie. Zawsze w pobliżu będzie Maciek i jego rodzice, którzy zawsze chętnie pomogą. Beatka też przywyknie. Jeśli będziesz przez to szczęśliwa, to ja nie mam nic przeciwko temu.

Podeszła do niego i przytuliła się mocno.

- Dziękuję ci tatusiu. Tak bardzo bałam się tej rozmowy. Jesteś najlepszym tatą na świecie. Obiecuję, że w każdy piątek po pracy będziemy przyjeżdżać. Ja będę sprzątać i gotować wam na kilka dni. Marek też zadeklarował się z pomocą. Poradzimy sobie. Jutro porozmawiam z Beatką. Mam nadzieję, że zrozumie.

- Wiesz co? Może to ja przeprowadzę z nią tę rozmowę, a ty tylko uspokoisz ją, gdyby zaczęła płakać. – Uśmiechnęła się do niego szczęśliwa z takiego obrotu sprawy.

- Dobrze tatusiu. Bardzo ci dziękuję. Pójdę do siebie. Jutro mamy zebranie i zaczniemy wdrażać, to, co założyliśmy w prezentacji. Dobranoc.

- Dobranoc córcia.


Następnego dnia jadąc wraz z Maćkiem do firmy, nie mogła wyjść z podziwu. Jej przyjaciel, zwykle gadatliwy i zawsze mający dużo do powiedzenia, siedział skupiony za kierownicą, a jego myśli szybowały Bóg wie gdzie.

- Maciek, coś ty taki nieobecny? – zapytała z troską. Uśmiechnął się do niej nieprzytomnie.

- Nic… nic… tak sobie tylko dumam.

- A o czym? – dociekała, chociaż przypuszczała, kto tak intensywnie zajmuje jego myśli.

- A… tak ogólnie. – Roześmiała się ubawiona.

- Tak ogólnie to ja ci powiem, że pewna piękna brunetka zawładnęła twoim sercem. Zakochałeś się! – Spojrzał na nią z ukosa.

- No co ty Ula – zaprotestował słabo.

- No Maciuś, nie wstydź się i przyznaj, że zawróciła ci w głowie. Ania to wspaniała dziewczyna i lubi cię. Wykorzystaj to.

- Skąd wiesz, że mnie lubi? Mówiła ci?

- Nie musiała. Widzę jak na ciebie patrzy. Kuj żelazo póki gorące. Dziewczyna ma dobry charakter i nie jest zmanierowana, a co najważniejsze, ma dobrze poukładane w głowie. Lepszej nie znajdziesz. – Nie odpowiedział. Znowu zatopił się w swoich myślach.

Marek przyszedł tuż przed nimi i jak usłyszał krzątaninę w sekretariacie, wyszedł z gabinetu i przywitał się.

- Ula, możesz wejść na chwilę do mnie?

Powiesiła kurtkę i weszła za nim. Jak tylko zamknęły się za nią drzwi przyciągnął ją do siebie całując namiętnie. Odgarnął jej z czoła kosmyk włosów i spojrzał z miłością w jej chabrowe oczy.

- Rozmawiałaś z ojcem? – Pokiwała głową.

- Rozmawiałam.

- I co? Błagam, nie trzymaj mnie dłużej w niepewności. Co powiedział?

- Zgodził się – rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. – Nawet nie protestował. Powiedział też, że porozmawia z Betti i przygotuje ją na zmiany.

Porwał ją na ręce i zakręcił się szaleńczo po gabinecie.

- Ula! To najcudowniejsza wiadomość, jaką mogłem otrzymać! To kiedy się wprowadzasz? – usiadł na kanapie trzymając ją na kolanach. Pogładziła go delikatnie po szorstkim policzku.

- A ty, jak zwykle w gorącej wodzie kąpany. Zanim zacznę się pakować, muszę im nagotować na kilka dni, żeby nie umarli z głodu, poprać ich rzeczy, żeby mieli w czym chodzić i uprzedzić mamę Maćka, żeby zajrzała do nich od czasu do czasu. Nie poganiaj mnie proszę.

- Nie będę. Poczekałem już tyle, to poczekam jeszcze trochę. To kiedy się wprowadzasz? – spojrzał na nią filuternie, ukazując te słodkie dołeczki. Popatrzyła na niego krytycznie i pokręciła głową.

- Idę stąd. Jesteś niepoprawny. Bądź grzeczny i cierpliwy, bo jeszcze zmienię zdanie.

- Nie zmieniaj - wyszeptał. – Uzbrajam się w całe pokłady cierpliwości. – Cmoknął ją czule w policzek i z żalem wypuścił z ramion.



ROZDZIAŁ 12



Zebranie dobiegało końca. Przez dwie godziny jego trwania omówili niemal wszystko i rozdzielili zadania. Każdy wiedział, co ma robić. Pshemko rzeczywiście skończył prace nad kolekcją wiosenną. Teraz miały być szyte prototypy na pokaz. Obiecał, że zajmie się projektowaniem sukienek ciążowych i pozostałych kolekcji, tej dla dzieci i tej dla młodzieży. Na Ulę spadł obowiązek obdzwonienia szwalni. Ona, jako jedyna znała biegle rosyjski. Postanowiła nie zwlekać z tym i spróbować zadzwonić jeszcze dzisiaj. Trzeba było przedstawić ofertę i ewentualnie umówić się na spotkania. Z Internetu wybrała najciekawsze jej zdaniem trzy szwalnie. To, co oferowały było zachęcające i w atrakcyjnej cenie. Przez kolejne trzy godziny wisiała na telefonie, ale wynik tych rozmów przyniósł oczekiwane rezultaty. Z dobrymi wieściami poszła do gabinetu Marka.

- Obdzwoniłam trzy szwalnie. Dwie są na Ukrainie w Sambirze lub Samborze, jeśli spolszczyć i w Kowlu, a jedna na Białorusi w Grodnie. Wszystkie blisko granicy. Są dość tanie jak dla nas. O jakości przekonamy się tam na miejscu. Wstępnie umówiłam się na połowę lutego, ale i tak trzeba będzie jeszcze zadzwonić, żeby uściślić datę. Musimy też przed wyjazdem zabukować miejsce w hotelach, bo nie damy rady objechać wszystkich jednego dnia. Na miejscu też dogramy sprawę transportu materiałów i odbioru gotowych ubrań. Do Chińczyków wysłałam fax, że nie przedłużamy z nimi umowy. Ona wygasa w marcu. To chyba wszystko.

- Ula, co ja bym bez ciebie zrobił. Załatwiłaś dzisiaj mnóstwo rzeczy i to tych najpilniejszych. – Zarumieniła się słysząc te pochwały a on patrzył na nią z uwielbieniem. – Na razie wszystko układa się pomyślnie. Oby tak dalej. Mam nadzieję, że nic nie pokrzyżuje nam planów. Widziałaś dzisiaj Alexa?

- Nie, nie widziałam. – Spojrzał na nią zaniepokojony.

- Wolałbym wiedzieć, gdzie on się podziewa. Przejdź może do Doroty i wypytaj ją dyskretnie. Raczej nie dzwoń, bo pomyśli, że kieruje tobą jakaś niezdrowa ciekawość. Po prostu do niej idź i powiedz, że pytam o niego.

Przeszła długim korytarzem do sekretariatu i wywabiła na zewnątrz Dorotę.

- Cześć Dorotka. Jest Alex? – spytała cicho. – Marek o niego pyta – wyjaśniła.

Dorota pokręciła głową.

- Nie ma go od rana i nie wiemy, co się z nim dzieje. Nie dzwonił i do tej pory nie dał znaku życia. Wiesz, dla nas lepiej, jak go nie ma. Przynajmniej atmosfera luźniejsza. Przy nim, to zawsze nerwowo.

- Wiem, wiem. Jakby się pojawił to daj mi znać, dobrze?

- Dobrze, zadzwonię do ciebie.

Wróciła do Marka i zdała mu relację z tej rozmowy.

- To do niego niepodobne. Zawsze jest bardzo punktualny i zawsze zostawia wiadomość, kiedy ma go nie być w pracy. Ciekawe, co znowu kombinuje?

- Marek. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż Alex. Jak się pojawi to zaczniemy się martwić.

- Masz rację kochanie.


Wróciła do domu i po wlaniu w siebie paru łyżek zupy zabrała się za pranie i sprzątanie. Planowała do środy uporać się ze wszystkim i już nie trzymać Marka dłużej w niepewności. Chciała się do niego wprowadzić w czwartek i miała nadzieję, że do tego czasu poradzi sobie z domowymi obowiązkami. Wstawiła kapustę na bigos i gołąbki a potem zagniotła ciasto na pierogi. To trzy rzeczy, które oni lubią najbardziej a przede wszystkim można je zamrozić. Wrzuciła warzywa do garnka. Miała ochotę na sałatkę warzywną. Dawno jej nie jedli. Zrobi więcej to i Marek i Sebastian chętnie zjedzą. Uwijała się jak w ukropie czerwona od wysiłku i ciepła panującego w kuchni. Usłyszała tupot małych nóżek na schodach i po chwili zobaczyła Betti.

- Ulcia, jesteś już – powiedziała smutnym głosikiem. Ula podeszła do niej i ucałowała jej policzki.

- No jestem, a co ty taka smutna?

- Tato mi powiedział, że się wyprowadzasz. Już nie będziesz z nami tutaj?

- To nie tak Betti. Dzieci jak dorosną, to zazwyczaj opuszczają rodzinny dom. Ty jak będziesz duża, to też zamieszkasz gdzie indziej. Ja nie wyprowadzam się na koniec świata. Będę mieszkać z Markiem w Warszawie i co tydzień będziemy oboje do was przyjeżdżać i zabierać cię w różne, ciekawe miejsca. Nie odczujesz tak bardzo mojej nieobecności. Tata obiecał, że zastąpi mnie i będzie czytał ci bajki na dobranoc, a w piątki i soboty ja to będę robić. Zobaczysz, nie będzie tak źle.

- To kiedy się wyprowadzasz?

- Chyba w czwartek, a do tego czasu zrobię ci mnóstwo dobrych rzeczy do zjedzenia.

- Ciasto też upieczesz?

- Upiekę tyle, żeby starczyło wam do mojego przyjazdu. – Uspokojona tymi zapewnieniami Beatka uśmiechnęła się do niej pokazując w całej krasie szczerby po mlecznych zębach.

- To ja pomogę ci się spakować – zadeklarowała.

- Dobrze kochanie, ale dopiero w środę.

Wrócił Józef z Jaśkiem i już od progu pociągnął nosem wdychając pełną piersią aromaty dolatujące z kuchni.

- Co Ula? Gotujesz dla nas? Robisz nam zapas, żebyśmy nie umarli z głodu jak cię nie będzie? – Przywitała się z nimi.

- No coś w tym rodzaju. Nie mogę pozwolić, żebyście tak boleśnie odczuli moją nieobecność. Wszystko powkładam do zamrażalnika. Jutro zrobię jeszcze zupę pomidorową i upiekę ciasto, bo Betti się dopomina. W czwartek chciałabym się już przeprowadzić – dodała ciszej.

- Dobrze córcia. Przy takiej pomocy poradzimy sobie na pewno. Przecież będziecie przyjeżdżać, więc nie będzie tak źle.


W czwartkowy poranek Marek obudził się ze szczęśliwym uśmiechem, który wykwitł na jego pięknej twarzy. To dzisiaj jego ukochana miała się do niego wprowadzić. Z radości niemal lewitował nad podłogą. W dobrym nastroju wkroczył do biura i przywitał się ze swoją dziewczyną.

- A gdzie Maciek?

- A gdzie on może być? Krąży wokół Ani jak satelita i nie odstępuje jej na krok. Siedzą w konferencyjnej i projektują stronę internetową.

- A ty? Spakowana już jesteś? – Popatrzyła w jego rozradowane oczy i uśmiechnęła się łagodnie.

- Jestem dzięki wydatnej pomocy Beatki. Po pracy pojedziemy, zjemy obiad i zabierzemy moje rzeczy. – Przytulił się do niej obdarowując słodkim buziakiem.

- Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy. Bardzo pragnąłem, żeby to marzenie się ziściło. Będzie nam razem cudownie – rozmarzył się.

- Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz.

- Przy tobie? Nigdy – zapewnił gorliwie.


Wjechali windą na górę, wnosząc do mieszkania pokaźny bagaż złożony z dwóch, wielkich turystycznych toreb.

- Będziesz miał miejsce w szafie na te wszystkie rzeczy?

- Nie martw się. Miejsca jest pod dostatkiem i na pewno go nie zabraknie.

Pomógł jej wypakować garderobę i poukładać na półkach w szafie. Wreszcie mogli odetchnąć. Ten dzień był ciężki, szczególnie dla niej, bo prawie przez połowę dniówki przegadała przez telefon i to w dodatku po rosyjsku.

- Pójdę pod prysznic, jeśli pozwolisz. Muszę spłukać z siebie ten trudny dzień.

- Idź, a ja wejdę po tobie.

Zabrała nocną koszulkę i szlafrok. Prysznic odprężył ją. Pozwolił rozluźnić napięte mięśnie. Zrelaksowała się. Już przebrana weszła do salonu oznajmiając mu, że łazienka jest wolna. Podczas, gdy on brał kąpiel, ona szykowała dla nich kolację. Czekając aż woda się zagotuje stanęła zamyślona wpatrując się w zimny, surowy krajobraz za oknem. – Znowu śnieg – pomyślała dostrzegając w świetle ulicznych latarni wirujące płatki. – Czy ta zima kiedyś się skończy? – Nie lubiła marznąć. Organicznie wręcz tęskniła za soczystą zielenią młodych, wiosennych liści, śpiewem ptaków i ciepłymi promieniami słońca. Skojarzyła to w myślach z „Wiosną” Vivaldiego. Pod tym względem byli z Markiem bardzo podobni. On też nie znosił zimy, a po przygodzie, która niemalże skończyłaby się dla niego tragicznie, znienawidził ją jeszcze bardziej. Przymknęła oczy wizualizując w głowie obraz zielonych drzew i pierwszych wiosennych kwiatów. Uśmiechnęła się delikatnie. Kochała ciepło, a wiosna sprawiała, że niemal namacalnie czuła ten ogromny balast ciężkich zimowych miesięcy spadający jej z ramion. Jednak na tę ulgę musiała jeszcze poczekać. Był dopiero koniec stycznia. Poczuła ciepło tulącego się do niej ciała i ręce oplatające ją, jak obręcz. Otworzyła oczy i odwróciła do niego uśmiechając się najpiękniej.

- Już jesteś…

- Zawsze jestem i zawsze będę – wyszeptał. – Moje miejsce jest tu, przy tobie i tak już będzie zawsze – przytulił się do jej ust. – Kocham cię nad życie aniele.

Wplotła dłonie w jego włosy i zapatrzyła się w te stalowo-szare tęczówki.

- Moja miłość do ciebie jest wieczna. Nie umiałabym już pokochać tak mocno nikogo innego. Jesteś dla mnie wszystkim. – Przypomniała sobie, że mieli przecież zjeść kolację. Oderwała się od niego mówiąc. - Usiądź. Zaraz podam herbatę. Trochę zgłodniałam.

Zjedli kanapki w milczeniu patrząc sobie w oczy, z których czytali, jak z otwartej księgi. Ona już wiedziała, że ten wieczór nie zakończy się tylko kolacją. On marzył, by kochać ją do utraty tchu i doprowadzić oboje do granic obłędu. Tak się też stało. Ta symfonia miłosna ciasno splecionych ze sobą dwóch ciał, tej nocy nie miała końca.


Szykowali się do wyjazdu. Wszystko było umówione. Najpierw odwiedzali Sambir, potem Kowel, a na końcu Grodno, które leżało najbliżej granicy. Ula zabukowała noclegi w każdym z tych miast. Planowali tydzień na załatwienie umów ze szwalniami. Była podekscytowana. Pierwszy raz jechała za granicę. Marek oddał samochód do przeglądu. Miał dość przykrych niespodzianek. Zabierał też części zapasowe, tak na wszelki wypadek i GPS, żeby uniknąć błądzenia podczas podróży. Granicę mieli przekroczyć w Medyce a w drodze powrotnej w Kuźnicy.

Dwa dni przed wyjazdem odwiedzili jeszcze Dobrzańskich. Uprzedzeni wcześniej telefonicznie, wiedzieli o wyjeździe syna. On podczas wizyty poprosił ojca o zastępstwo w firmie. Ostatnio czuł się dobrze i nawet narzekał, że się nudzi, więc chętnie przystał na propozycję Marka.

- Myślę, że nie będziesz miał kłopotu. Każdy wie, co ma robić. Na miejscu zostaje Maciek i Sebastian. Będą dbali o to, żebyś się za bardzo nie przemęczał. My wrócimy najszybciej, jak się da. Aha. Chciałem cię jeszcze zapytać… Nie wiesz, co się dzieje z Alexem? Od zarządu go nie widziałem i nie wiem, co jest grane. Od ponad dwóch tygodni nie pojawia się w pracy. Nie wiem czy jest chory, czy wyjechał. Nie dostarczył ani zwolnienia chorobowego ani wniosku o urlop. Jeśli nadal nie będzie pojawiał się w pracy, zmuszony będę powołać kogoś na jego stanowisko. Dział finansowy nie może zostać bez gospodarza.

Krzysztof popatrzył na niego zdziwiony.

- Alex jest w Mediolanie. Myślałem, że wiesz. My wiemy od Pauliny. On sam nie zadzwonił. Zachowuje się doprawdy dziwnie. Nikomu nic nie powiedział i wyjechał bez słowa.

- Paulina nie mówiła, jak długo ma zamiar tam zostać?

- Nie, bo chyba sama nie wiedziała. Spróbuję się do niego dodzwonić i porozmawiać. Ty jedź i nie zawracaj sobie nim głowy. Masz ważne rzeczy do załatwienia. Z Alexem sam sobie poradzę.

Ula też pożegnała się ze swoją rodziną. Obiecała, że wróci szybko i przywiezie im pamiątki z tej podróży.

Dwa dni później srebrny Lexus mknął drogą kierując się w stronę wschodniej granicy.


- Mam dla ciebie niespodziankę – Marek spojrzał kątem oka na Ulę, starając się jednocześnie uważać na drogę.

- Jaką? – spytała zaintrygowana.

- Zaraz zobaczysz, a raczej usłyszysz – nacisnął klapkę odtwarzacza i wsunął do niego płytę kompaktową. Rozległy się pierwsze takty „Symfonii fantastycznej” Berlioza. – Uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Pamiętałeś?

- Mhmm. Pomyślałem, że będzie ci przyjemnie jej słuchać, skoro tak bardzo ci się podoba. – Pogłaskała go po policzku.

- Dziękuję. Jesteś kochany – otuliła się ciepłym kocem i podkuliła nogi. Zamknęła oczy i z przyjemnością wsłuchała się w muzykę. Pokochała ten utwór od momentu, kiedy po raz pierwszy usłyszała go w filharmonii. Słuchając płyty nie odbierała już go tak bardzo emocjonalnie jak na koncercie, choć była przekonana, że gdyby ponownie zasiadła na sali, popłynęłyby jej łzy. Łagodne kołysanie samochodu i dźwięki ukochanej symfonii sprawiły, że wolno zapadała w sen. Marek z przyjemnością kontemplował ten obrazek. Jej lekkie posapywanie dowodziło, że całkowicie oddała się w ręce Morfeusza. Dojeżdżali do granicy w Medyce. Zatrzymała go kolejka stojących przed nim samochodów. Ula otworzyła oczy i przetarła je.

- Gdzie jesteśmy? – Pogładził ją po rozgrzanym policzku.

- Stoimy na granicy skarbie. Jesteśmy w Medyce. – Rozciągnęła rozkosznie ramiona.

- Przespałam pół drogi. Zmęczony jesteś pewnie, co?

- Nie tak bardzo. Jak tylko dojedziemy do jakiegoś miasteczka wstąpimy do restauracji. Może dadzą nam zjeść coś dobrego i wypijemy kawę?

- Przecież ja zabrałam kawę! – przypomniała sobie. - Ależ ze mnie gapa. Mamy przecież cały termos kawy. Zaraz ci naleję. – Spojrzał na nią z wdzięcznością.

- Jesteś aniołem. Właśnie teraz najbardziej jej potrzebuję. Ciekawe, jak długo będziemy stać?

- Może niedługo. Może akurat tyle, byś mógł wypić tę kawę? – nalała do kubka i podała mu parujący, aromatyczny napój. Wciągnął jego zapach z przyjemnością i upił łyk.

- Pyszna i gorąca. Nalej sobie. Pomoże ci się otrząsnąć po śnie.

Stali już dobrą chwilę popijając małymi łykami gorącą ciecz. W końcu kawalkada przed nimi ruszyła. Gdy przekroczyli granicę przyspieszył nieco. Krajobraz był monotonny. Otaczały ich pola pokryte śniegiem, który wzbijał się do góry od czasu do czasu pod wpływem podmuchów mroźnego wiatru.

- Boże, co za pustynia. Ktoś w ogóle tu mieszka? – Ula obserwowała widok za szybą nieco zdziwiona.

- Chyba tak. Te pola same się nie uprawiają. Widać na nich bruzdy po pługu. Za chwilę pewnie natkniemy się na jakieś wioski. Jeszcze jakieś cztery kilometry i dojedziemy do miejscowości Mostiska. To dość spore miasteczko. Zatrzymamy się tam na posiłek. Rzeczywiście dojeżdżali. Już z daleka zauważyli szare i czerwone dachy domów. Wjechali do centrum. Krążyli jakiś czas nie mogąc znaleźć żadnej knajpki. Natknęli się za to na bazar, na którym sprzedawano dosłownie wszystko. Również jedzenie. Marek zaparkował w dyskretnym miejscu. Srebrny Lexus budził niezdrowe zainteresowanie. Przeszli wzdłuż straganów i na jednym z nich dostrzegli smażące się w głębokim oleju, wielkie jak dłoń pierogi.

- Zobacz Ula. Takie powinnaś lepić. Zjesz jednego i masz dosyć. Zapytaj, co to jest? – Podeszła do kobiety smażącej te cuda i zapytała po rosyjsku.

- To czeburieki. Takie ich pierogi – tłumaczyła Markowi. – Są nadziewane mięsem lub serem. Kupujemy?

- Pewnie. Weźmiemy kilka z mięsem. Nie wiadomo, czy znajdziemy tu jakiś porządny sklep. – Kazali zapakować sześć pierogów. Były tanie. Zapłacili zaledwie kilka hrywien. Postanowili zjeść w samochodzie. Nie chcieli zostawiać auta bez opieki. Mogło skusić potencjalnego złodzieja. Zajadali ze smakiem popijając herbatą, którą Ula przytomnie zabrała w drugim termosie.

- Straszna tu bieda. Zauważyłeś? Drogi też fatalne. My narzekamy na nasze, a tu są o wiele gorsze. Jedźmy już. Po drodze będziemy się rozglądać za jakimś sklepem. Chyba musimy liczyć sami na siebie, jeśli chodzi o wyżywienie.

Zapakowali resztę nie zjedzonych pierogów i ruszyli w dalszą drogę. Prowadził wolno rozglądając się na boki. Ula też uważnie lustrowała ulicę, którą jechali. Koniecznie musieli zrobić jakieś zapasy żywności. Nie wiedziała, jakie mogą ich czekać niespodzianki. W Sambirze nie było hotelu, a jedynie turbaza, w której zabukowała miejsca na nocleg.


Mieli szczęście. Natknęli się na niewielki sklep, który oferował, jak to mówią „koks, mydło i powidło”. Kupili trochę sera, masło, jakieś konserwy i pieczywo.

Tak zaopatrzeni ruszyli w dalszą drogę. Nie była łatwa. Długie odcinki asfaltu urywały się nagle zamieniając się w drogę wysypaną szutrem, lub zwykłą, gruntową rozjeżdżoną przez ciężkie samochody. Lexsus Marka ledwie sobie radził pokonując głębokie koleiny, które bardzo ich spowolniły. Późnym wieczorem podjechali pod budynek turbazy w Sambirze. Zaparkował za jego boczną ścianą, by ukryć auto przed wścibskimi spojrzeniami miejscowych. Wypakowali bagaże i weszli do środka. Wnętrze sprawiało dość przytłaczające wrażenie. Ściany już dawno straciły kolor, na jaki je pomalowano i wyglądały szaro i nieestetycznie. Podeszli do stanowiska portiera. Za szybą spostrzegli tęgą kobietę gotującą coś na maszynce elektrycznej. Ula przedstawiła się i wyjaśniła, że rezerwowała kilka dni temu pokój dla dwojga. Kobieta otworzyła mocno sfatygowany zeszyt i przejechała palcem wzdłuż strony.

- Dobrzański. Jest – sięgnęła po klucze i powiedziała. – Pierwsze piętro, pokój numer sześć. – Podziękowali i poszli we wskazanym przez kobietę kierunku. Marek otworzył pokój i przepuścił Ulę przodem. Był więcej niż skromny. Dwa żelazne łóżka, pamiętające chyba jeszcze czasy Stalina, niewielka szafa i dwie mniejsze po bokach z ustawionymi na nich brzydkimi, nocnymi lampkami. Przynajmniej pościel była świeża. Marek rozejrzał się dokoła.

- Boże, Ula. Nie spodziewałem się luksusu, ale coś takiego? To nędza z biedą. – Uśmiechnęła się blado.

- Nie narzekaj, jakoś przetrzymamy. To tylko jedna noc. Ciekawe, czy mają tu łazienkę. Zejdę na dół i zapytam – wróciła po dłuższej chwili i triumfalnie obwieściła.

- Już wszystko wiem. Łazienka jest w głębi korytarza i są prysznice. Można skorzystać, bo jest ciepła woda. Załatwiłam też, że jutro dostaniemy wrzątek do termosów. Kawę i herbatę zabrałam, więc będziemy mogli sobie zaparzyć. Niestety nie ma tu żadnej jadłodajni. Dobrze, że zrobiliśmy zakupy.

Zabrali ręczniki i piżamy. Marzyli o ciepłym prysznicu. Łazienka nie przedstawiała się lepiej, niż cała reszta. Była wielka, zimna, z kilkoma stanowiskami prysznicowymi i rzędem żeliwnych umywalek ustawionych pod ścianą. Marek przyjrzał się temu smętnie.

- Czuję się tak, jakbym przeniósł się w inny wymiar.

Rozebrali się i weszli pod jeden prysznic. Woda rzeczywiście była ciepła. Nie tracili czasu. Namydlili się szybko i spłukali z siebie pianę. Chcieli stąd uciec. Jeszcze tylko umyli zęby i szybko wrócili do pokoju. Marek z niejakim obrzydzeniem kładł się do łóżka. Jedyną pociechą był fakt, że mógł się przytulić do Uli. Tak też zrobił. Zamknięci w swoich objęciach błyskawicznie zapadli w sen.


Następnego dnia zjedli pośpiesznie śniadanie i napełnili termosy kawą i herbatą. Ula wyjęła komórkę i ze zdumieniem stwierdziła, że ma zasięg.

- Życie tu mają ciężkie, ale w przekaźniki zainwestowali. Zaraz zadzwonię do dyrektora szwalni i powiem mu, że będziemy za pół godziny.

- Dobrze kochanie, ja spakuję nasze rzeczy.

Po uiszczeniu zapłaty za nocleg, która była równie niska jak jakość usług oferowanych przez turbazę, wsiedli do samochodu i kierowani przez GPS pojechali do szwalni. Położona była na obrzeżach miasteczka i trafili bez trudu. Weszli do środka imponująco długiej hali i przechodzącego obok nich człowieka Ula spytała o dyrektora Wasilko. Wskazał im tę część hali, w której mieściły się biura szwalni. Ula szła przodem odczytując mijane po drodze tabliczki. Wreszcie natknęła się na tę właściwą. Zapukali do drzwi i weszli. Znaleźli się w sekretariacie, w którym urzędowały dwie kobiety. Ula przedstawiła siebie i Marka. Powiedziała, że przyjechali z Polski i są umówieni z dyrektorem. Kobieta poszła ich zaanonsować i już po chwili witali się z pokaźnej tuszy człowiekiem o jowialnej twarzy i dobrotliwym uśmiechu. Wasilko gestem dłoni zaprosił ich do swojego gabinetu.

- Witam, witam państwa. Jak podróż?

- Ciężka. Trudno do was dotrzeć – Ula uśmiechnęła się z sympatią do niego. – Jechaliśmy dziewięć godzin. W innych warunkach bylibyśmy tu za sześć i pół.

- No, ale najważniejsze, że są państwo tutaj.

- To jest Marek Dobrzański – przedstawiła Ula. – Prezes firmy Febo&Dobrzański mającej swoją siedzibę w Warszawie. Przyjechaliśmy tu, ponieważ chcemy z wami nawiązać współpracę dotyczącą szycia naszych kolekcji. Chcieliśmy się rozejrzeć i ocenić, czy jesteście w stanie podołać temu zadaniu. Materiały dostarczalibyśmy swoim transportem i odbiór gotowej odzieży odbywałby się w podobny sposób. Koszty weźmiemy na siebie. Wy musielibyście jedynie trzymać się europejskich standardów jakości i wymaganych przez nas terminów. Co do wynagrodzenia liczymy, że pan zaproponuje kwotę, a my się do niej ustosunkujemy.

Wasylko uśmiechnął się szeroko.

- To dla nas bardzo korzystny kontrakt. Po raz pierwszy zgłasza się do nas firma zagraniczna. Dla nas to wielkie wyróżnienie. Mamy dobrych, sprawdzonych ludzi, znających się na swojej robocie, więc jakość szycia będzie naprawdę wysoka. A co do ceny, na pewno się dogadamy. To wielka szansa dla tej firmy. Jesteśmy prywatną spółką. Oprócz mnie jest jeszcze dwóch wspólników, ale oni powierzyli mnie decyzję w tej sprawie. Przejdźmy może na halę. Zobaczą państwo z bliska, jak szyją moi ludzie.

Chodzili wzdłuż ustawionych w rzędach maszyn. Może nie były szczytem techniki, ale i w Polsce szyto właśnie na takich. Marek z zadowoleniem oglądał efekt pracy szwaczek.

- Dobra Ula wiemy już wszystko. Nie musimy więcej oglądać. Zapytaj go, czy moglibyśmy sfinalizować już teraz naszą umowę. Jeśli tak, to podpisujemy i zmywamy się stąd. – Ula przetłumaczyła wszystko Wasilce. Uradowany uścisnął dłoń najpierw Uli potem Markowi.

- Tak się cieszę drodzy państwo, tak się cieszę. Zobaczycie, że ta współpraca będzie bardzo owocna. Nie zawiedziecie się. Chodźmy teraz do biura. Moje sekretarki przygotują umowę, a my napijemy się kawy.

- Kawę wypijemy bardzo chętnie, a co do umowy, to mamy już gotową. Prezes ma ze sobą laptop. Wystarczy, że wpiszemy kwoty i możemy drukować. – Wasilko zatarł dłonie.

- Wspaniale, naprawdę wspaniale. Chodźmy więc.

Marek uruchomił laptop i podsunął go dyrektorowi.

- Zanim wydrukujemy, proszę spokojnie przeczytać. Cieszę się, że kwota, jaką wynegocjowaliśmy jest korzystna zarówno dla nas, jak i dla was. Oczywiście umowa jest też obłożona pewnymi warunkami w razie nie wywiązania się z niej, ale myślę, że to tylko formalność. Zobaczyliśmy wystarczająco, by mieć pewność, że wywiążecie się z każdego zamówienia.

Wasylko rozpływał się ze szczęścia.

- Może być pan pewien, że nie zawiedziemy was. Nam również bardzo zależy, by ta współpraca układała się jak najlepiej – zagłębił się w treści umowy, a oni spokojnie dopijali kawę.

- To, co? Podpisujemy?

- Jeśli pan nie wnosi żadnych uwag, to jak najbardziej.

Podpisali i uścisnęli sobie dłonie, obiecując, że będą w stałym kontakcie. Pożegnali się z tym sympatycznym człowiekiem i ruszyli z powrotem.

- To dokąd teraz?

- Teraz kochanie do Kowla. To zaledwie cztery i pół godziny, ale po drodze będziemy przejeżdżać przez Lwów i chciałbym, żebyśmy zwiedzili to miasto. Ma mnóstwo zabytków, a ja nigdy tu nie byłem, a chętnie zobaczyłbym. Może wreszcie uda nam się zjeść jakiś porządny posiłek.

Lwów zrobił na nich duże wrażenie. Szczególnie starówka i ratusz. Z zachwytem oglądali malownicze kamieniczki otaczające lwowski rynek. Pochodziły z przełomu piętnastego i szesnastego wieku. Zwiedzili też katedrę lwowską. Wygłodniali dotarli wreszcie do niewielkiej restauracji i z ulgą stwierdzili, że przypomina wystrojem te w Warszawie. Usiedli przy wskazanym przez kelnera stoliku i zagłębili się w karcie dań.

- Mam ochotę na barszcz ukraiński. Jadłem go tylko raz w życiu i pamiętam, że mi smakował. Weźmiesz też? – Ula oderwała się od karty i uśmiechnęła się do niego.

- Wezmę i jeszcze pielmienie. To takie małe pierożki podobne do naszych uszek z wołowiną.

- A ja się skuszę na kotlety ziemniaczane i wołowinę w sosie. Może jeszcze jakąś sałatkę. – Zamówili potrawy i nawet nie czekali za długo. Było dość wcześnie i chętnych do posmakowania ukraińskich specjałów jeszcze niewielu.

Ten posiłek pokrzepił ich. Był gorący i smaczny. Objęci wyszli z restauracji i spacerkiem podążyli w kierunku samochodu. Marek co chwilę pochylał głowę i tulił się do jej ust.

- Mam nadzieję, że ten hotel w Kowlu będzie miał lepszy standard niż ta baza turystyczna w Sambirze.

- Nie było tak źle. Przeżyliśmy.

- Owszem przeżyliśmy, ale dla mnie każda noc bez kochania ciebie jest nocą straconą. – Zarumieniła się uroczo patrząc mu w oczy.

- Obiecuję ci, że ta noc taka nie będzie – wyszeptała. Pocałował ją żarliwie i otworzył jej drzwi do samochodu.



ROZDZIAŁ 13 +18



Dojeżdżali do celu. Miasto jak miasto. Nie zrobiło na nich zbyt imponującego wrażenia. GPS zaprowadził ich pod hotel „Lisova pisnija”. Marek uśmiechnął się radośnie na widok budynku.

- No… Ten, to co innego. Wygląda na dość elegancki.

Rzeczywiście budynek prezentował się dość okazale. Po zameldowaniu się w recepcji i otrzymaniu kluczy udali się na piętro. Pokój był bardzo ładny. Wielkie dwuosobowe łoże pobudziło Marka zmysły. Objął Ulę mocno i przytulił się do niej.

- To są odpowiednie warunki dla nas. Tu mogę cię kochać do utraty tchu. – Znowu poczuła znajome ciepło na policzkach. Poczochrała czule jego czarną czuprynę.

- A ty tylko o jednym. Jesteś niepoprawny. – Cmoknął ją siarczyście i roześmiał się.

- Czy to moja wina, że nie potrafię przy tobie utrzymać rąk? – Spojrzała na niego próbując zachować powagę.

- Nieee, no coś ty. To tylko i wyłącznie moja wina. W skrajnych przypadkach będę ci je związywać. Muszę postarać się o kajdanki. Nie masz jakiegoś znajomego policjanta? – widząc jego minę nie mogła już powstrzymać śmiechu i wybuchła na całe gardło.

- Osz, ty diablico jedna. Nie zaśniesz dzisiaj. Obiecuję. Nie dam ci spokoju.

- Obiecanki, cacanki - wyrwała mu się z rąk i zaczęła uciekać chichotając głośno. Szybko ją dopadł i razem runęli na łóżko. Sięgnął jej ust i zaczął całować namiętnie.

- Kocham cię jak wariat – wymruczał.

- Ja też cię bardzo kocham, ty mój wariacie. Teraz jednak puść mnie. Musimy się rozpakować i zadzwonić do szwalni, żeby umówić się na jutro. – Cmoknął ją ostatni raz i powiedział.

- Umów się jak najwcześniej. Długa droga przed nami. Do Grodna mamy ponad dziewięć godzin jazdy i chciałbym dojechać jak najwcześniej. To ty dzwoń, a ja spróbuję połączyć się z ojcem. Dowiem się, co słychać w firmie – wstał z łóżka i usiadł w fotelu. Wyjął telefon i wybrał numer.

- Halo? Cześć tato. Co słychać? Dajesz radę? Nie męczą cię za bardzo?

- Wszystko w porządku synu. Nie przemęczam się, bo Maciek i Sebastian bardzo o to dbają. Maciek załatwił fotografa, bo są już prototypy wiosennej kolekcji i będzie zamawiał foldery. Ruszyła też strona internetowa. Ania, to naprawdę zdolna osóbka. Świetnie sobie poradziła, a strona wygląda bardzo ładnie i przyciąga wzrok. Pshemko działa jak w amoku. Zabrał się za te suknie ciążowe i nie wypuszcza ołówka z rąk, tylko cały dzień szkicuje.

- Alex się pojawił?

- Nie. Nie mogłem się do niego dodzwonić. Rozmawiałem z Pauliną i od niej wiem, że ma kłopoty z włoską policją. Podobno nawet przesiedział dłuższy czas w areszcie za pobicie jakiegoś mężczyzny. Był ponoć kompletnie pijany, ale miał dość siły, żeby natłuc temu gościowi. Świadkowie tego zdarzenia twierdzą, że wykrzykiwał po polsku „Nie daruję ci tego sukinsynu, jeszcze zobaczysz, kto będzie górą. Nie dopuszczę, żeby ci się udało”.

Marek z niepokojem słuchał tych słów. On pojął je w jednej chwili. Zrozumiał, że pijanemu Febo facet, którego zaatakował, przypominał mu właśnie jego. Nie podzielił się tymi spostrzeżeniami z ojcem. Nie chciał go martwić, ale ta sytuacja uzmysłowiła mu fakt, jak bardzo Alex go nienawidził. Miał świadomość, że on zrobi wszystko, żeby poniósł porażkę na stanowisku prezesa.

- A co u was dzieci? Gdzie jesteście?

Właśnie zameldowaliśmy się w hotelu w Kowlu. Wczoraj podpisaliśmy korzystną umowę ze szwalnią w Sambirze. Jutro chcemy dojechać do Grodna i jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to pojutrze będziemy wracać do Warszawy.

- Świetnie wam idzie. Gratuluję. Pozdrów od nas Ulę. Niecierpliwie tu na was czekamy.

- Dzięki tato. A ty przekaż nasze pozdrowienia Maćkowi, Sebastianowi i Ani, a mamę gorąco od nas uściskaj.

- Przekażę. Uważajcie na siebie i dojedźcie szczęśliwie. Do zobaczenia.

Powtórzył całą rozmowę Uli, która nie chcąc mu przeszkadzać, wyszła na hotelowy korytarz.

- Tak naprawdę to nie wiem, co teraz zrobić. Chyba będę musiał ogłosić konkurs na dyrektora finansowego, bo nie wiem, kiedy on ma zamiar wrócić i czy w ogóle. Trzeba zwołać zarząd. Niech wszyscy zadecydują, co zrobić z tym fantem – popatrzył na nią uważnie. – Chociaż… Właściwie to ten konkurs nie jest potrzebny. Ula może zgodziłabyś się na zastępstwo za Alexa? Poradziłabyś sobie świetnie, a ja nie musiałbym nikogo szukać z zewnątrz. Wolę mieć kogoś zaufanego na tym stanowisku. – Zaskoczył ją.

- Ja…? Na dyrektora finansowego? Naprawdę nie wiem…

- Ula zgódź się. Przecież kochasz cyferki. To twój świat. Nie ma lepszej kandydatury. Porozmawiam z ojcem, a on na pewno nie będzie miał nic przeciw temu. Już zna twoje możliwości.

- No dobrze. Zgadzam się, ale tylko na czas absencji Febo. – Pokiwał radośnie głową i wycisnął na jej ustach soczystego buziaka.

- Uwielbiam cię. A ty co załatwiłaś?

- Umówiłam się na ósmą rano. Oni o tej porze zaczynają pracę. Dzwoniłam też do domu i rozmawiałam z tatą. Masz pozdrowienia od wszystkich. Jak na razie dają sobie radę. Mama Maćka bardzo pomaga. Wspaniała kobieta.

- Tak jak jej syn – dodał Marek. – Czy wiesz, że załatwił fotografa i już zamówił foldery w drukarni? Działa szybciej niż Polska Agencja Prasowa. Ojciec mówił, że strona internetowa też już jest aktywna. Martwi mnie tylko Alex. Nie wiem, co on kombinuje, ale jego nienawiść do mnie jest wielka. – Pogładziła go po policzku.

- Nie martw się. Może nie będzie tak źle? Może wyolbrzymiasz tylko całą sytuację?

- Obyś miała rację. Rozpakujmy się teraz i może pójdziemy na krótki spacer. Chętnie rozprostuję nogi. Dużo czasu spędziłem za kółkiem.

Przebrali się w wygodne stroje. Oboje założyli jeansy i ciepłe swetry. Marek włożył ten, który dostał od Uli na gwiazdkę. Do twarzy mu było w beżu. Założył czapkę i szalik do kompletu. Przyglądała mu się z przyjemnością. Był taki atrakcyjny.

Wyszli z hotelu objęci i spacerkiem ruszyli przed siebie. Było dość mroźno. Klimat jednak był tu nieco ostrzejszy niż w Warszawie, ale nie przeszkadzało im to. Cieszyli się bliskością i tym, że chociaż na chwilę mogą zapomnieć o pracy. Po drodze natknęli się na miejski park i postanowili go zobaczyć. W jego centralnej części odkryli mały staw. Niestety tu nie było kaczek. Staw był zamarznięty a po jego powierzchni śmigało kilkunastu łyżwiarzy. Przystanęli na chwilę podziwiając popisy niektórych z nich.

- Musimy kiedyś wybrać się na lodowisko. Dawno nie jeździłem, a patrząc na nich nabrałem ochoty.

- Pojeździsz jeszcze sobie, a ja chętnie popatrzę.

- Jak to, popatrzysz? – nie rozumiał.

- Nigdy nie jeździłam na łyżwach. Nie potrafię. – Szczęśliwy uśmiech wypłynął mu na twarz.

- To ja cię nauczę. Przekonasz się, jaka to frajda – musnął jej zmarznięty nosek.

- Zimno ci?

- Trochę – przyznała. – Wracajmy, dobrze? Już mi się nie chce chodzić.

- W takim razie wracamy. Może wejdziemy od razu na kolację? Widziałem restaurację na dole w hotelu. Przynajmniej nie będziemy szukać jedzenia jak poprzednio. Weszli do środka, rozebrali się w hotelowym holu i udali wprost do restauracji. Usiedli przy stoliku i przeglądali menu. Oprócz tradycyjnych dań ukraińskich serwowano również dania z zachodniej kuchni europejskiej.

- Na co masz ochotę? Ja zjadłbym coś na ciepło. Może lazanię, albo spaghetti?

- Może być. Chętnie zjem lazanię. Do tego gorącą herbatę z cytryną. Ona na pewno nas rozgrzeje. – Złożyli zamówienie. Lazania okazała się dość dobra. Najedli się. Z czułością popatrzył na zaróżowione policzki Uli. Wyglądała pięknie.

Gdy dopiła swoją herbatę, powiedział

- Chodźmy kochanie. Czas odpocząć.

W pokoju pociągnął ją za sobą pod prysznic. Przyzwyczaiła się do tych wspólnych kąpieli i nie czuła się już tak zażenowana jak na początku. Namydlał ją delikatnie pieszcząc gąbką jej ponętne ciało. Poddawała się tym zabiegom z prawdziwą przyjemnością. Nie pozostała bierna. Z podobną subtelnością wcierała pachnący żel w jego plecy i tors. Był podniecony. Pragnął jej każdym zakamarkiem swojej duszy. Spłukał szybko pianę z siebie i z niej. Wytarł ją w ręcznik, siebie również i porwawszy ją na ręce pomaszerował do łóżka. Westchnęła, gdy poczuła pierwsze pocałunki na swoim ciele. On ich nie żałował. Wycałował każdy jej zakamarek i gdy uznał, że oboje są pobudzeni dostatecznie, wszedł w nią delikatnie i zaczął się poruszać. Ona podjęła rytm. Odpływali jęcząc i wzdychając w miłosnym uniesieniu. Rozkoszowali się sobą. Po jednym spełnieniu przyszło następne i jeszcze kolejne. Rzeczywiście długo nie pozwolił jej zasnąć tej nocy. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę i zasnęli, mocno w siebie wtuleni.

Budzik zadzwonił o szóstej trzydzieści. Wstali pośpiesznie i spakowali rzeczy. Zeszli jeszcze na wczesne śniadanie. Jajecznica na bekonie, świeże bułki i kawa postawiły ich na nogi. Nasyceni pojechali prosto do szwalni. Byli punktualni i już po chwili witali się z jej dyrektorem. Okazało się, że nazywa się Lisiecki i ma polskie korzenie. Świetnie też mówił po polsku. Bardzo szybko doszli do konsensusu w sprawie warunków umowy. Po jej podpisaniu i wzajemnej wymianie uprzejmości pożegnali się z nim i ruszyli do Grodna. To był najdłuższy etap ich podróży. Jechali prawie dziesięć godzin często robiąc przerwy. Marek był zmęczony, a ona żałowała, że nie posiada prawa jazdy. Gdyby tak było, z chęcią zmieniłaby go przy kierownicy. Zapadał już wieczór, kiedy dotarli do hotelu „Turist”, w którym mieli zarezerwowany pokój.

Hotel był duży i jego standard był nieco niższy od poprzedniego, ale i tak znacznie lepszy od sambirskiej turbazy. Zjedli tylko coś szybko i położyli się spać. Marek był wykończony a Ula znużona długą podróżą. Rano pojechali do szwalni. Tu też nie było niespodzianki. Dogadali wszystko z szefostwem i z podpisaną umową wrócili do hotelu. Nie mieli ochoty nigdzie wychodzić. Pogoda była niezbyt dobra. Wiał wiatr niosąc ze sobą przenikliwe zimno, które wdzierało im się pod ubranie. Spokojnie popakowali rzeczy i wczesnym popołudniem po zjedzonym objedzie ruszyli do domu. Planowali, że jak dobrze pójdzie i nie będą długo czekać na granicy, dotrą do domu za mniej więcej pięć godzin. Granicę mieli przekroczyć w Kuźnicy, ale w ostatniej chwili zupełnie przypadkowo dowiedzieli się od miłej recepcjonistki, że to przejście kolejowe, ale w niedalekich Bruzgach jest przejście drogowe i tam mogą przejechać granicę. Byli jej wdzięczni za tę informację, bo dzięki niej nie musieli nadkładać drogi. Bardzo szybko dotarli do granicy. Przejście było małe i zupełnie puste. Marek ucieszył się, że nie będą tracić czasu na stanie w kolejce. W dobrym nastroju zdążał już w kierunku stolicy. Postanowili, że zanim pojadą do domu wstąpią jeszcze do Rysiowa. Ula nie chciała, żeby ojciec się martwił, więc zdecydowała, że wejdą tylko na herbatę. Istotnie sprawili dużą niespodziankę Cieplakom pojawiając się na progu rysiowskiego domu. Józef wyciskał ich serdecznie podobnie jak sprowadzony przez Jaśka Maciek.

- No opowiadajcie, jak tam jest? – Maciek niecierpliwie wyczekiwał relacji.

- No jak jest? Biednie jest. Bieda aż piszczy. Pierwszy nocleg mieliśmy w koszmarnych warunkach w Sambirze. Całe szczęście, że po drodze zaopatrzyliśmy się w prowiant, bo nawet nie mielibyśmy gdzie i co zjeść. Szwalnia jednak okazała się w porządku. Zresztą wszystkie są w porządku. Podpisaliśmy korzystne umowy. Naprawdę spisałeś się Maciek wpadając na ten pomysł, a Ula tak dobrze prześwietlając te szwalnie. Bez was nic by z tego nie wyszło.

- Wiesz, że Alexa nadal nie ma?

- Wiem. Rozmawiałem z ojcem. Na czas jego nieobecności Ula będzie dyrektorem finansowym.

- Naprawdę? – wzruszył się Józef. – Tak się cieszę córcia. Pniesz się dziewczyno. - Marek uśmiechnął się do Cieplaka.

- Nie ma się co dziwić. Przecież jest najlepsza. Nikt inny nie wchodzi w rachubę. Wracając jednak do naszej podróży, to zwiedziliśmy trochę Lwów. Ładne, zabytkowe miasto. Kowel też zrobił na nas dobre wrażenie. Tam był najlepszy hotel. Wysoki standard. W Grodnie zupełnie przeciętnie. Zresztą nie zwiedzaliśmy miasta. Chcieliśmy jak najprędzej wrócić, bo zmęczyła nas ta podróż. Cieszę się, że jesteśmy już w domu.

- Ulcia, a przywiozłaś nam coś? – spytała Beatka. Ula pogłaskała ją po główce.

- Nie kochanie. Tam jest bardzo biednie. Nawet nie natknęliśmy się na żaden sklep z pamiątkami, ale obiecuję ci to wynagrodzić w inny sposób. Przyjedziemy za dwa dni to pomyślimy, dobrze? – Dziewczynka pokiwała ugodowo głową.

- Zrobisz mi w sobotę naleśniki? – Ula uśmiechnęła się szeroko.

- Czy wy też macie na nie ochotę? – spytała.

- Ja bardzo chętnie. Chyba jeszcze nie jadłem w twoim wykonaniu i chętnie spróbuję – Marek wyszczerzył się.

- Ja też się piszę – zdeklarował się Maciek. – Byle było dużo.

- No to załatwione Betti. Będą naleśniki. Jaśka i taty nie muszę pytać, bo wiem, że lubią.

Nie posiedzieli już zbyt długo. Byli zmęczeni i marzyli tylko o ciepłym prysznicu i łóżku. Pożegnali się z rodziną i Maćkiem i wreszcie dotarli do domu.

Obładowany bagażami Marek przekręcił klucz w drzwiach i wszedł do środka. Za nim dreptała Ula.

- Home sweet home – powiedział z ulgą. – Nareszcie. – Ula uśmiechnęła się pod nosem.

- Aż tak ci brakowało tego domu? Myślałam, że dobrze ci było w tej podróży ze mną? Teraz się okazuje, że najbardziej tęskniłeś za domem. – Spojrzał na nią i pogroził żartobliwie palcem.

- Ula, nie prowokuj mnie. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

- Wiem, wiem… O to wygodne łóżko i nieźle wypasiony prysznic. Aha. I jeszcze o plazmowy telewizor – rozchichotała się widząc jego minę i drażniła go dalej. – No przyznaj, że miłość do przedmiotów martwych przedkładasz nad miłość do mnie.

- Ula! Nagrabisz sobie.

- A czym? Może nie mówię prawdy? – śmiała się już na całe gardło. Rzucił torby i podszedł do niej wpijając się w jej roześmiane usta.

- Jesteś wariatką. Wiesz, że tak nie jest. Nie przywiązuję wagi do rzeczy, ale lubię odrobinę komfortu.

- Wiem paniczu Dobrzański – chichotała dalej.

- Przegięłaś! Zdecydowanie przegięłaś. Już panicz Dobrzański ci pokaże, co lubi najbardziej – porwał ją na ręce i choć się broniła i wierzgała nogami zaniósł ją i rzucił na łóżko. Za chwilę już do niej przywarł całując zachłannie. Rozpiął jej suwak od spodni wsuwając rękę pod majteczki. Zaczął drażnić jej płeć. Jęknęła.

- To lubię skarbie najbardziej – powiedział gardłowo. – Najbardziej lubię sprawiać ci przyjemność. Nawet nie zorientowała się, kiedy pozbawił ją spodni, swetra i bielizny. Sam pozbył się odzieży równie prędko. Przytulił się do niej mocno, czerpiąc przyjemność z dotyku jej nagiej skóry. Posiadł ją gwałtownie, aż krzyknęła. To był szybki, wręcz zwierzęcy seks, bogaty w inne doznania niż ten delikatny i spokojny. Nigdy tak jej jeszcze nie kochał. Nie był brutalny, lecz zdecydowany i władczy. Taki też jej się podobał. Wszystko działo się bardzo spontanicznie i kiedy wreszcie osiągnęli szczyt, on nie wychodząc z niej szeptał jej do ucha najpiękniejsze słowa o miłości całując jednocześnie jej słodkie usta.

Nagą zaniósł do łazienki, gdzie zmył z siebie i z niej zapach seksu.


Następnego dnia szczęśliwi i uśmiechnięci wysiedli z windy i po przywitaniu się z nowym recepcjonistą Danielem skierowali swe kroki do gabinetu. Zastali w nim urzędującego już Krzysztofa.

- Witajcie moi kochani – podszedł do nich ściskając najpierw Ulę potem Marka. – Siadajcie i opowiadajcie, jak poszło. Poproszę może Anię, żeby zrobiła nam kawy. Temu nowemu nie bardzo to wychodzi - podniósł słuchawkę i poprosił Anię o trzy kawy. Uwinęła się błyskawicznie i już po chwili siedzieli przy parujących filiżankach.

- Poszło świetnie tato. Podpisaliśmy trzy korzystne umowy. Jak policzyliśmy koszty transportu to okazało się, że koszt dowozu materiałów do tych trzech szwalni jest nawet niższy niż koszt ich dowozu do Pekinu. Dobrze, że rezygnujemy z Chińczyków. Tu jest znacznie bliżej i o wiele taniej.

- Bardzo mnie to cieszy dzieci. Spisaliście się na medal. Musicie koniecznie zobaczyć tę stronę internetową. Jest naprawdę świetna. Maciek już wystawił dziesięć kreacji na sprzedaż. Sam jestem ciekaw, czy się to powiedzie. Mam nadzieję, że tak, bo obniżyliśmy znacznie cenę. Przynajmniej o czterdzieści procent. Lepsze to jednak, niż miałyby nadal zalegać w tych magazynach.

- Tak. Na pewno ją obejrzymy. Ja mam jeszcze propozycję tato. Ponieważ nie wiadomo, kiedy raczy tu zawitać Alex i czy w ogóle, trzeba kogoś zatrudnić na jego miejsce. Pomyślałem, że na czas jego nieobecności zastąpi go Ula. Na pewno świetnie sobie poradzi. Ten dział nie może zostać bez szefa. Zgodzisz się?

- Oczywiście synu. To bardzo dobry pomysł.

- Też tak uważam. Ula przeniosłaby się do jego gabinetu a na jej miejscu usiadłaby Ania, która tak naprawdę nie ma swojego kąta i siedzi w konferencyjnej.

- Dobrze. Zrób, jak uważasz. Ja już nie będę się w to mieszał. Jesteś prezesem, więc decydujesz.


Już od dwóch tygodni pracowała w dziale finansowym zastępując Alexa. Najbardziej doceniła tę zmianę Dorota. Znała trochę Ulę i wiedziała, że jest osobą bardzo łagodną i miłą. Nigdy nie podnosiła głosu, lecz łagodnie starała się tłumaczyć. W porównaniu z gwałtownym temperamentem Febo wydawała się aniołem. Zaraz na początku zorganizowała zebranie swojego działu i logicznie rozdzieliła obowiązki. Zaproponowała Matyldzie objęcie funkcji głównej księgowej, bo po zwolnieniu Turka i na tym stanowisku był wakat. Ta zgodziła się bez zastanowienia. Robota szła sprawnie. Ula pracowała dużo, ale też nauczyła się rozdzielać obowiązki na swoich pracowników. Sama brała najtrudniejsze sprawy. Po jakimś czasie okazało się, że sprzedaż internetowa dowiodła, że był to strzał w dziesiątkę. Zaczęli wreszcie zarabiać i na tym. Pshemko tworzył, jak natchniony. Wszystko zdawało się zmierzać we właściwym kierunku.

W połowie marca odbył się pokaz kolekcji wiosennej. Nie spodziewali się, że przyciągnie takie tłumy. Kreacje były zjawiskowe, a Pshemko poczuł się bardzo doceniony. Umowy posypały się, jak z rękawa. Gazety rozpisywały się w największych superlatywach na temat pokazu. Wychwalano Marka za determinację, z jaką dążył do sukcesu, a Marek wychwalał swoich asystentów, a raczej jednego asystenta i jedną dyrektor finansową. Ojciec nie szczędził mu pochwał, a w nim samym rosło ze szczęścia serce. Sprzedaż internetowa rozhulała się na dobre po pokazie. Dla niektórych była to wielka szansa móc nabyć coś taniej z kolekcji wielkiego projektanta. On sam skończył projektować suknie ciążowe i zabrał się za kreacje dla małych klientów. Można było też zakupić materiały do tej pierwszej i wysłać transportem do szwalni na Ukrainie i Białorusi. Interes kręcił się nadspodziewanie dobrze. Żadne z nich nie mogło uwierzyć w tę ilość napływającej codziennie na konto firmy, żywej gotówki. Postanowili podnieść pensje, co spotkało się z wielką radością wśród pracowników. Wychwalali pod niebiosa swojego prezesa i swoją dyrektor finansową, a oni myśleli już nawet o tym by spróbować wejść na giełdę. To był poważny krok i należało się dobrze nad nim zastanowić. Pod koniec marca przeżyli prawdziwy wstrząs. Dostali zaproszenie na ślub od Pauliny i Lwa. Szok był tym większy, że oboje znali się dość krótko a tu nagle taka nowina. Nowina okazała się tym większa, gdy dotarły do nich pogłoski, że Paulina jest w ciąży.

- To ostatnia rzecz, jakiej mógłbym się spodziewać po niej – mówił do Uli Marek. – Zawsze, kiedy wspominałem o dzieciach, krzywiła się i mówiła o tym z niechęcią. Nie wyglądała na kogoś, kto lubi dzieci. Ciągle martwiła się tym, że gdyby zaszła w ciążę popsułaby sobie figurę – pokręcił głową. – To naprawdę bomba.

Ślub miał odbyć się w wielkanocne święta, o dziwo, nie w Mediolanie, a tu na miejscu, w Warszawie w Kościele Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. To była kolejna niespodzianka, bo Paulina zawsze powtarzała, że jak ślub, to tylko w mediolańskiej katedrze.

- Lew naprawdę ją odmienił.

- Miłość ją odmieniła – Ula była pewna tego, co mówi. – Jest zupełnie inna niż ta, jaką zapamiętałam z twoich opowiadań.

- Ciekawe, czy Alex się zjawi. Zapadł się pod ziemię. Nawet jego własna siostra nie wie, co się z nim dzieje. Sam jestem ciekaw, co on kombinuje. Bo, że kombinuje, to pewne. Przyczaił się i uruchomił swoje szare komórki. Tak naprawdę to zniknął bez słowa. Gdyby był szeregowym pracownikiem tej firmy, już dawno wyleciałby dyscyplinarnie.

- Nie myśl o nim. Nie warto. Wyjechał i przynajmniej mogliśmy w spokoju pracować. Nawet jak wróci, poradzimy sobie z nim. Po co martwić się na zapas.

- Masz rację skarbie. Mamy przyjemniejsze tematy do rozmowy.


Święta były tuż, tuż i ślub Pauliny i Lwa zbliżał się wielkimi krokami. Pshemko stanął na wysokości zadania przygotowując dla Uli specjalną kreację na tę uroczystość.

- Przyćmisz pannę młodą – mówił Marek patrząc na nią w przymierzalni roziskrzonym wzrokiem. – Piękna jest ta suknia, a ty w niej wyglądasz olśniewająco.

Wreszcie nastał ten dzień. Goście zgromadzili się w kościelnych ławach. Lew czekał przy ołtarzu na Paulinę, którą miał poprowadzić Krzysztof Dobrzański. Wreszcie pojawili się w drzwiach kościoła. Panna młoda wyglądała pięknie. Jej kruczoczarne włosy kontrastowały ze śnieżną bielą welonu. Rozpoczęła się ceremonia. Marek dyskretnie rozejrzał się wśród zgromadzonych osób i uważnie omiatał wzrokiem kościelne ławy. Wreszcie dostrzegł go. Swojego największego wroga. Siedział z ponurą miną na końcu jednej z przednich ław oparty o stojącą obok marmurową kolumnę. Ubrany był całkowicie w czerń, jakby przyszedł na pogrzeb, nie na ślub. Marek ścisnął Uli dłoń i cicho powiedział.

- Spójrz Ula tam – skinął głową. - Widzisz go?

- Mhmm. Nie wygląda na zachwyconego.

- Wygląda na przepitego i skacowanego. Co on ze sobą zrobił?

- Nie odpowiedziała mu. Skoncentrowała się na słowach przysięgi składanej właśnie przez parę młodą. Widział, jakie to robi na niej wrażenie i pomyślał wtedy po raz pierwszy, że powinni również zalegalizować swój związek. Kochał ją przecież nad życie i wiedział, że ona darzy go równie mocnym uczuciem. Obiecał sobie, że nie pozwoli jej dłużej czekać i przy najbliższej nadarzającej się okazji poprosi ją o rękę.

Młodzi wypowiedzieli sakramentalne „tak”. Ceremonia dobiegała końca. Szczęśliwi i uśmiechnięci państwo młodzi wyszli na kościelny dziedziniec, a za nimi podążyli zgromadzeni w kościele goście. Zaczęto składać życzenia. Ula podeszła najpierw do Lwa potem do Pauliny.

- Życzę ci Paulino dużo szczęścia, nieustającej miłości i dużo radości z tego maleństwa, które przyjdzie na świat.

- Dziękuję Ula. Mam nadzieję, że wszystko, co powiedziałaś się spełni. Muszę ci jeszcze powiedzieć, że wyglądasz pięknie. Marek ma dobry gust. Teraz z niecierpliwością będziemy czekać na wasz ślub. – Ula zarumieniła się.

- To chyba nieprędko. Ja nawet nie jestem narzeczoną, a co dopiero żoną.

- Doczekasz się. Widzę jak wielkim uczuciem Marek cię darzy – usłyszały głos właśnie jego.

- Ula pozwól mi się dopchać do panny młodej. – Odeszła na bok czekając, aż złoży jej życzenia. Za chwilę dołączył do niej i wraz z innymi gośćmi udali się do ekskluzywnego lokalu na przyjęcie.

Trwało już jakiś czas. Ula zmęczona tańcami wyszła odetchnąć na wewnętrzne patio. Sprawiało wrażenie małej oranżerii. Posadzono tu egzotyczne rośliny i ustawiono ławki. Na jednej z nich zauważyła siedzącą postać. Rozpoznała w niej Alexa. Postanowiła, że do niego podejdzie.



ROZDZIAŁ 14



- Przepraszam panie Febo. Mogę się przysiąść? – spytała łagodnie. Ocknął się raptownie na dźwięk jej głosu, jak człowiek obudzony z ciężkiego snu i spojrzał na nią nieprzytomnie.

- Tak… tak… proszę… proszę usiąść. – Przysiadła na brzegu ławki uśmiechając się do niego z sympatią. Poczuł się niepewnie. Od wieków nikt do niego tak się nie uśmiechał.

- Czy ja panią znam? – nie mógł skojarzyć jej twarzy z żadną mu znaną osobą. Jej duże chabrowe oczy wpatrywały się w niego i lśniły ciepłym blaskiem. Nie wytrzymał jej spojrzenia i spuścił głowę.

- Zna mnie pan, tylko pewnie nie pamięta. Nie wyróżniałam się z tłumu. Pracuję w Febo & Dobrzański, nazywam się Urszula Cieplak. – Ponownie podniósł głowę, a w jego ciemnych oczach dostrzegła zdziwienie i podziw.

- Zmieniła się pani. Na korzyść – powiedział z uznaniem. Zapamiętałem panią inaczej.

- Dziękuję. To pewnie dlatego, że zaczęłam przywiązywać większą wagę do swojego wyglądu.

- Nadal jest pani asystentką tego… - chciał powiedzieć „nieudacznika”, ale powstrzymał się - Marka?

- Nie, już nie. Zastępuję od jakiegoś czasu pana. – Kolejny raz go zaskoczyła.

- Mnie? – Pokiwała twierdząco głową.

- Znikł pan na bardzo długo. Nie wiedzieliśmy, kiedy pan wróci. Martwiliśmy się, bo nie mieliśmy informacji, co się z panem dzieje. Wtedy Marek postanowił, że na czas pańskiej absencji to ja pana zastąpię.

- Martwiliście się? Trudno mi w to uwierzyć. Wie pani o tym, że nie znosimy się z Markiem.

- Wiem i bardzo przykro mi z tego powodu. Naprawdę tego nie rozumiem. Macie wspólną firmę. Powinniście połączyć wysiłki i razem wynieść ją na szczyt modowego rynku. Przecież od tego zależy wasz byt i zabezpieczenie finansowe na późniejsze lata. Może już czas zakopać topór wojenny i pogodzić się? Nie wiem, jaką krzywdę wyrządził panu Marek. Musiała być wielka, bo do tej pory nie potrafi się pan przełamać i mu wybaczyć. On mówił, że kiedyś byliście dobrymi przyjaciółmi i tęskni za tamtymi latami. W czasie takich zwierzeń widzę żal w jego oczach. Nigdy mi tego nie powiedział, ale ja wiem, że najwyraźniej żałuje czegoś bardzo z waszej przeszłości. Powie mi pan, co się stało, że tak bardzo was poróżniło?

Febo miał mieszane uczucia. W innej sytuacji pewnie by jej powiedział, że nie powinno ją to obchodzić, jednak głos tej kobiety i sposób, w jaki do niego przemawiała, działał na niego dziwnie mile i uspokajająco. Rozluźnił się, choć nadal był zaskoczony, że ona rozmawia z nim tak łagodnie i spokojnie, zupełnie bez żadnych złych intencji. Widział w jej błękitnych oczach szczerość a nawet życzliwość dla jego osoby. – Chyba dlatego tak spokojnie ze mną rozmawia, bo kompletnie mnie nie zna. Gdyby wiedziała, jaki potrafię być wredny, uciekłaby pewnie natychmiast.

- Czy wy jesteście razem? Dużo pani o nim wie.

- Tak. Jesteśmy razem od paru miesięcy – powiedziała otwarcie. - Bardzo go kocham. Jest miłością mojego życia. On też obdarza mnie wielkim uczuciem. Widzę jednak, że konflikt z panem dręczy go srodze, a i pan nie jest szczęśliwym człowiekiem, choć wiem od niego, że kiedyś był pan inny. Jeśli on przed laty wyrządził panu krzywdę i, jak sam mówił, wielokrotnie prosił pana o wybaczenie, powinien pan wybaczyć, i nie tylko jemu. Tak wielkoduszny gest zmieniłby i pana nastawienie, jestem o tym przekonana. Bardzo panu współczuję, bo wiem, że w głębi duszy jest pan wrażliwym człowiekiem. Ta krzywda spowodowała, że zamknął się pan w sobie, zbudował mur, przez który ciężko się przebić. Stał się pan samotnikiem. Nie ma w panu radości. Ja nigdy nie widziałam, żeby pan się uśmiechał. Odcina się pan od ludzi i zniechęca ich do siebie, choć tak naprawdę wcale pan tego nie chce.

- To nie takie proste – przerwał jej. - On zniszczył mi życie. Kochałem kiedyś pewną kobietę całym sercem i duszą. Była dla mnie wszystkim, a on w jednej chwili obrócił to wniwecz, zdeptał – powiedział z goryczą. - Po jakiejś imprezie zaciągnął ją do łóżka. Widziałem ich. Z kobietą rozstałem się następnego dnia, a jego znienawidziłem z całego serca. Takich rzeczy się nie wybacza – pokręcił głową.

- Myli się pan – powiedziała cicho. – Wybacza się znacznie gorsze rzeczy. Jeśli ona mu uległa to oznacza, że jej uczucie do pana nie było aż tak silne i nie była pana warta. Pańska miłość wyniosła ją na piedestał. Stworzył pan z niej ideał i uwierzył, że taka właśnie jest, choć tak naprawdę była przecież tylko człowiekiem, który zbłądził. O zdradę obwinia pan jedynie Marka, a ja myślę, że oboje byli winni w równym stopniu – spojrzała mu w oczy a on ujrzał w nich smutek. - Zrobi pan jak zechce, ale proszę przemyśleć naszą rozmowę, może zmieni pan zdanie, co do niektórych spraw? Dobrze by było, gdyby pan zechciał wrócić do pracy. Ja wywiązuję się ze swoich obowiązków, jednak wolę pracować jako asystentka Marka. Dobrze się czuję na tym stanowisku i nie mam ambicji, by zostać na stałe dyrektorem finansowym – położyła dłoń na jego dłoni. Drgnął pod wpływem dotyku.

- Zostawię pana teraz. Proszę mi obiecać, że zastanowi się pan nad powrotem. – Wyraz jego oczu jakby złagodniał a na ustach pojawiło się coś na kształt uśmiechu.

- Obiecuję – szepnął.

Było jej naprawdę żal tego człowieka, podobnie jak Marka. On też się tym dręczył, choć nigdy nie powiedział jej, że chodziło o kobietę i o zdradę. Miała nadzieję, że Febo weźmie sobie jej słowa do serca i wyciągnie właściwe wnioski. Wróciła na salę wpadając wprost w objęcia Marka.

- Gdzie ty się podziewałaś? Wszędzie cię szukam.

- Musiałam trochę odetchnąć. Zmęczyły mnie te tańce. Najchętniej wróciłabym już do domu, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

- Nie mam. Już pierwsza. Pożegnamy się z młodymi i zamówię taksówkę.

Pół godziny później zamówiony pojazd przemierzał puste o tej porze ulice wioząc ich wprost na Sienną.


Z ulgą rozpięła zamek sukni i zrzuciła wysokie szpilki. Wsunęła stopy w domowe kapcie i poczłapała do łazienki. Marek poluźnił krawat i zdjął z siebie garnitur zostając jedynie w bokserkach i koszuli. W łazience pozbył się reszty i wsunął się za nią do kabiny. Odprężył ich ten prysznic, ale i spowodował, że poczuli się senni. Nie zwlekając ułożyli się do snu. Ona, jak zwykle wtuliła głowę w zagłębienie jego szyi, a on zamknął ją w uścisku swych ramion.

- Wiesz, kiedy mnie szukałeś, ja rozmawiałam z Alexem.

- Z Alexem? – spytał zdumiony. – A o czym?

- O przeszłości. Opowiedział mi, co było powodem waszej wzajemnej nienawiści.

Był zaskoczony. Nie spodziewał się, że dowie się właśnie od Febo o tym nieprzyjemnym epizodzie z młodzieńczych lat. On sam starał się o tym nie pamiętać i ta chęć zapomnienia spowodowała, że nie chciał jej wyjawić prawdy. Zrobiło mu się głupio.

- Przepraszam cię Ula. Przepraszam, że nie dowiedziałaś się tego ode mnie. Powinienem był ci powiedzieć, ale tak bardzo chciałem o tym nie myśleć. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe?

- Nie mam. Przecież to są stare sprawy. Twoje sprawy. Nie znaliśmy się wtedy i nie mogę mieć do ciebie pretensji. – Ucałował jej ciepły policzek. – Alex, to bardzo nieszczęśliwy człowiek. On nadal przeżywa ten dzień, w którym nakrył was oboje. Stworzył wokół siebie mur obojętności i wrogości do wszystkich i może minąć jeszcze bardzo wiele czasu zanim ktoś zechce go skruszyć. On rozpaczliwie pragnie miłości i akceptacji. Nie potrafi sobie z tym poradzić, bo boi się kolejnego rozczarowania. Jest tak zapiekły z żalu, że naprawdę nie wiem, czy kiedykolwiek zdoła uciszyć tę emocjonalną burzę, która w nim szaleje. Podczas naszej rozmowy chyba uświadomiłam mu parę rzeczy i być może wyciągnie z niej jakieś pozytywne wnioski dla siebie?. Dałam mu do zrozumienia, że ty cierpisz podobnie jak on, tylko z innego powodu. Powiedziałam, że tęsknisz za ich przyjaźnią i żałujesz, że tak to zepsułeś.

- Sam bym tego lepiej nie ujął i jestem ciekaw, czy nastąpi jakaś reakcja z jego strony. Nie wiem, jak ty to robisz Ula, ale poruszyłabyś nawet głaz i jeśli z twojej rozmowy wyniknie dla niego coś dobrego, zacznę wierzyć w twoje cudotwórstwo. Kocham cię skarbie – przygarnął ją mocniej do siebie. – Śpijmy. Jutro przecież trzeba jechać do Rysiowa.

- Słodkich snów kochany – odpowiedziała szeroko ziewając.


Kilka dni po świętach Marek postanowił zajrzeć do swojego dawno niewidzianego przyjaciela Sebastiana. Nadmiar pracy, potem ten ślub i parę innych rzeczy spowodowały, że nie kontaktowali się przez dłuższy okres czasu, mimo, że ich gabinety nie były od siebie zbytnio oddalone. Wszedł cicho i rzucił.

- Cześć Seba, co słychać?

- Witam prezesa! – twarz Olszańskiego rozciągnęła się w serdecznym uśmiechu. – Jak wesele? Opowiadaj.

- No cóż… - Marek usiadł na krześle naprzeciw niego. – Nawet nie spodziewałem się, że będzie tak udane. Wybawiliśmy się i najedli smacznych rzeczy. Wiesz, że przyjechał Alex?

- Żartujesz?

- Ani trochę. W kościele siedział pochmurny, jak chmura gradowa, a i na weselu wycierał się gdzieś po kątach. Ula go dorwała i rozmawiała z nim.

- Ula rozmawiała z Alexem? Świat się kończy! To dziwne, że on w ogóle chciał rozmawiać właśnie z nią? Przecież przejęła jego fotel.

- Seba! On kompletnie nie miał o tym pojęcia. Nie było go tutaj, jak Ula przejmowała jego obowiązki. To od niej się o tym dowiedział. Ona bardzo mu współczuje, bo jak stwierdziła, jego dusza przeżywa dramat i dlatego jest nieszczęśliwym człowiekiem. Chyba nic nie pozostało z jego dawnej buty.

- Nie do wiary. Alex łagodny, jak baranek – Olszański pokręcił głową. – Kto by pomyślał, dasz wiarę?

Słysząc ostatnie słowa Dobrzański podskoczył, jak dźgnięty rozżarzonym pogrzebaczem.

- A ty, co? Nadal bujasz się z Violettą? Myślałem, że pogoniłeś ją?

- Dlaczego miałbym ją pogonić? Dziewczyna mi się podoba. Jest ładna, zgrabna. Tak zabawnie przekręca słowa. Dla mnie jest wyjątkowa – rozmarzył się. Dobrzański przyglądał mu się z uśmiechem. Miał już pewność, że Viola skradła serce jego najbliższego przyjaciela. Wpadł, jak śliwka w kompot.

- Kochasz ją? – Olszański spojrzał mu poważnie w oczy.

- Jak nikogo na świecie. Jest dla mnie najważniejsza i nie zamieniłbym ją na żadną inną – ledwo skończył mówić a do pokoju wparował energicznie przedmiot jego westchnień.

- Cześć Sebulku. Idziemy gdzieś na lunch? – dopiero teraz dostrzegła Marka i nieco zbita z tropu powiedziała.

- Cześć prezesie. – Uśmiechnął się do niej.

- Witaj Violetto. Co słychać? – Przycupnęła na krawędzi drugiego krzesła.

- No właśnie nic nie słychać. Pauliny nie będzie przez cały miesiąc a ja nie będę mieć zajęcia. Zostawiła mnie na pastwę losu. Zapomniała o mnie… - prawie się rozpłakała. Marek popatrzył na nią skonsternowany. – Violetta chcę pracować? Violetta się nudzi? Od kiedy zrobiła się taka pracowita? – Na głos zaś powiedział.

- Nie martw się Viola. Znajdziemy ci zajęcie. Jeśli chcesz, to przez ten miesiąc możesz pomagać Sebastianowi – mrugnął szelmowsko do przyjaciela.

- Naprawdę? – jej oczy pojaśniały ze szczęścia. – Pewnie, że chcę. Bo wiesz… ja i Sebulek od jakiegoś czasu…

- Wiem Viola, wiem. Właśnie się dowiedziałem i gratuluję – wstał z krzesła i rzekł - Będę już leciał. Mam nadzieję, że wasza współpraca okaże się bardzo owocna.

Wyszedł od Sebastiana z uśmiechem błąkającym się na ustach. W życiu by nie pomyślał, że tych dwoje tak do siebie przylgnie. Maciek z Anią też nie próżnowali. Wszędzie razem. Przy biurku razem, do magazynów razem. Rozstawali się chyba tylko na noce, choć tego też nie był do końca pewny. - Wszystko zaczyna się układać, tak jak powinno – pomyślał. – Zaczęliśmy się zmieniać i ja i Maciek i Sebastian. Jak do tej pory wychodzi nam to na zdrowie. Chyba spoważnieliśmy i wiemy już, co najbardziej liczy się w życiu – pokrzepiony tymi myślami udał się wprost do gabinetu swojej ukochanej. Uchylił cicho drzwi i wsunął w nie głowę. Zobaczył, jak siedzi pochylona analizując jakieś dokumenty.

- Kochanie, mogę wejść? – Poderwała do góry głowę i ujrzawszy go uśmiechnęła się promiennie.

- Po co pytasz? Pewnie, że możesz? – Podszedł do niej i pocałował prosto w usta.

- Wracam właśnie od Seby. Dawno nie rozmawialiśmy. Czy wiesz, że on nadal jest z Violą? Jeszcze teraz jest mi trudno w to uwierzyć. Powiedział mi, że ją kocha, dasz wiarę? – posłużył się ulubionym powiedzonkiem swojej byłej sekretarki. Ula uśmiechnęła się pobłażliwie.

- A co w tym takiego dziwnego? Violetta nie jest taka zła. Jak chce to potrafi być miła, a że przekręca słowa? To bywa bardzo śmieszne. Czasem dosiada się do nas w bufecie i mamy naprawdę niezły ubaw. Przy tym wszystkim jest śliczna. Wcale mnie nie dziwi, że tak bardzo pociąga Sebastiana. Sam wiesz, że przeciwności się przyciągają. W naszym przypadku też tak było.

- Mhmm… Może rzeczywiście masz rację. Ja nie patrzyłem na nią, jak na kobietę, ale jak na nieudolnego pracownika, który totalnie olewa swoje obowiązki. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, przecież nie przyjąłem jej po to, żeby pracowała, ale żeby mnie szpiegowała i donosiła Paulinie. To był chyba główny powód mojej niechęci do niej. No ale było, minęło… Pójdziemy gdzieś na lunch?

- Wybacz Marek, ale dzisiaj nie mogę. W porze lunchu chcę załatwić wizytę u ortodonty. Może wreszcie ściągną mi to żelastwo z zębów? – Ożywił się.

- Wiesz co Ula? To może ja cię podwiozę do lekarza, a po wizycie pójdziemy coś zjeść? – uśmiechnęła się do niego szeroko.

- Nie masz nic do roboty, tylko będziesz mnie woził po lekarzach?

- Maciek nad wszystkim czuwa razem z Anią. Mam trochę luzu i chyba mogę poświęcić trochę czasu dla mojej ukochanej? – Pokiwała głową i zerknęła na zegarek.

- Dobrze w takim razie. Za godzinkę możemy jechać. Przyjdę do ciebie. Chciałabym jeszcze tylko skończyć przeglądanie tych dokumentów. – Podniósł się z krzesła i ponownie ja pocałował.

- Będę czekał skarbie – rzucił na odchodne.


Wyszła z gabinetu od ortodonty i uśmiechając się podeszła do czekającego na nią Marka. Podniósł się z fotela i roziskrzonym wzrokiem patrzył na nią. Przyciągnął ja do siebie mówiąc.

- Uwolnili cię od aparatu. Wyglądasz cudnie a twoje usta są jeszcze piękniejsze – przytulił się do nich muskając delikatnie. – Czy wiesz, jakie to wspaniałe uczucie wiedzieć, że kocha cię najcudowniejsza istota na ziemi? – Pogłaskała go czule po policzku.

- Wiem. Przecież ja doświadczam tego samego i z twojej strony. Dla mnie to ty jesteś najcudowniejszym człowiekiem na świecie i to już nigdy się nie zmieni. Zawsze będę cię kochać jednakowo mocno. – Odgarnął z jej twarzy niesforny kosmyk włosów.

- Chodźmy moja piękna. Pewnie zgłodniałaś a i ja czuję pustkę w żołądku. Zabieram cię do najlepszej restauracji w mieście. Trzeba uczcić fakt pozbycia się tego żelastwa.


Wrócili z powrotem do firmy i żegnając słodkim buziakiem rozeszli się do swoich gabinetów. Ula ponownie zagłębiła się w zawiłą treść dokumentów leżących na jej biurku. Była tak skupiona na tej czynności, że gdy rozdzwonił się telefon, aż podskoczyła przestraszona na krześle. Podniosła słuchawkę.

- Halo.

- Pani Urszula Cieplak? – padło z tamtej strony.

- Tak. Słucham pana.

- Dzień dobry pani Urszulo. Alexander Febo mówi. – Zaskoczona przełknęła nerwowo ślinę.

- Witam pana – powiedziała łagodnie. – Coś się stało, że dzwoni pan do mnie?

- Nie. Nic się nie stało, ale długo myślałem o naszej rozmowie tam na weselu i w związku z nią chciałbym się z panią spotkać, jeśli się pani zgodzi. – Była tak zdumiona, że wyjąkała.

- No… dobrze. A kiedy?

- Najchętniej zaraz, jeśli nie jest pani zbyt obciążona pracą. Jestem w parku, tym przed firmą i byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani przyjść.

W głowie miała mętlik, ale skoro tak grzecznie prosił nie mogła mu odmówić. Nie po tej rozmowie, jaką odbyła z nim wcześniej. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi, ale jak nie pójdzie, to nie dowie się przecież.

- Dobrze. Przyjdę za dziesięć minut. Gdzie pana znajdę?

- Siedzę na ławce przy stawie.

- Do zobaczenia zatem.

Odłożyła słuchawkę i ubrała się pośpiesznie. Postanowiła powiadomić Marka, żeby się nie niepokoił. Weszła do jego gabinetu.

- Marek, dzwonił przed chwilą Alex. Prosił o spotkanie tu niedaleko w parku. Obiecałam, że przyjdę.

- Żartujesz? Alex dzwonił? Może chce wrócić?

- Może. Ja jednak myślę, że on chce wrócić do tej rozmowy na weselu Pauliny. Lecę kochanie. Przyszłam tylko, żeby ci o tym powiedzieć i żebyś się nie martwił. Powinnam wrócić do godziny. Jeśli miałoby się coś zmienić, zadzwonię.

- Dobrze idź i uważaj proszę na niego. On może być nieobliczalny.

- Obiecuję. Będę ostrożna.

Szybkim krokiem opuściła gabinet i równie szybko podążyła w stronę otwartej bramy parku. Znalazła go bez trudu. Już z daleka zauważyła, że siedzi smutny i przygarbiony, jakby przetrawiał coś w głowie. Podeszła i przywitała się wyrywając go z zadumy.

- Dzień dobry panie Alexandrze. – Poderwał się z ławki i uścisnął jej dłoń.

- Dziękuję, że przyszła pani tak szybko.

- Naprawdę nie ma za co. Nie mogłam odmówić takiej prośbie. – Popatrzył w jej błękitne oczy.

- Czy byłoby dużym nietaktem, gdybym poprosił panią, abyśmy mówili sobie po imieniu? Tak byłoby mi łatwiej. - Uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Oczywiście. Ja nie mam nic przeciwko temu. To bardzo miłe z twojej strony – wyciągnęła do niego dłoń.

- Ula – odwzajemnił uścisk.

- Alex.

- Skoro formalności mamy już za sobą, to wyjaw mi proszę powód, dla którego zadzwoniłeś dzisiaj do mnie.

- Wiesz, dużo myślałem o tym, co powiedziałaś mi tamtejszego wieczora i doszedłem do wniosku, że miałaś sporo racji. Ta noc, kiedy nakryłem ich razem… To wstrząsnęło mną do głębi. Nie mogłem pojąć, jak on mi mógł to zrobić? Najlepsi przyjaciele nie robią sobie takich świństw. A to było świństwo. Nie mogłem też pojąć, jak ona mogła dopuścić do takiej sytuacji zapewniając mnie wcześniej wielokrotnie o swojej miłości do mnie. Łatwiej jednak było mi obarczyć całą winą Marka, być może dlatego, że nadal ją kochałem, choć następnego dnia, tak jak ci mówiłem, rozstałem się z nią. Dopiero ty uświadomiłaś mi, że wina leży po stronie ich obojga. Masz rację. Ten incydent sprawił, że zamknąłem się w sobie. Zrobiłem się zimny i okrutny, jakbym chciał mścić się na każdym człowieku za moje nieszczęśliwe życie. Od tego czasu nigdy nie spojrzałem na żadną kobietę i żadnej nie pokochałem. Moje serce skamieniało na wiele lat. Nie miałem przyjaciół. Jedyny przyjaciel, jakiego miałem, zdradził mnie, a ja nie umiałem poradzić sobie z ciężarem, jaki spadł na moje barki. Tej nocy Ula, kiedy przemawiałaś do mnie tak łagodnie i szczerze, zrozumiałem, jak wiele krzywdy wyrządziłem ludziom mi bliskim. Najwięcej jednak doświadczył Marek. Nigdy nie było mi dość tej zemsty. Cieszyłem się widząc jak cierpi. Zrobienie mu na złość, czy pokrzyżowanie jego planów sprawiało mi dużą satysfakcję. A przecież nigdy taki nie byłem. W czasach, kiedy byliśmy jeszcze dobrymi przyjaciółmi, wspieraliśmy się nawzajem, pomagaliśmy sobie, kryliśmy swoje wybryki przed surowym okiem Krzysztofa. Zrozumiałem, że utraciłem to wszystko bezpowrotnie.

Zamilkł przetrawiając w głowie te słowa. Ona pogładziła go delikatnie po ramieniu.

- Alex. Nigdy nie jest za późno na słowo „przepraszam”. Powiedziałam o tej rozmowie Markowi i gdy patrzyłam w jego oczy widziałam ile było w nich smutku i żalu. On bez przerwy obwinia się o to, że te wydarzenia tak bardzo was poróżniły i wiele by dał, by móc cofnąć czas. Nie sądzę, aby powróciło wasze dawne zaufanie, bo zbyt dużo się wydarzyło, ale można przecież zacząć utrzymywać poprawne stosunki. Nie knuć, nie intrygować, tylko ramię w ramię pracować dla dobra tej firmy. To ona jest dla was wspólnym mianownikiem i to na niej właśnie powinniście skupić całą energię, a nie rozpamiętywać, co było kiedyś. Wiele krzywd wyrządziliście sobie nawzajem i myślę, że jest właściwa pora na wybaczenie, przede wszystkim z twojej strony, ale też i Marka, bo wielokrotnie utrudniałeś mu życie. Podobno mściłeś się za Paulinę sądząc, że ją też skrzywdził. Nie wierz w to. Ona nie kochała go. Była z nim tylko ze względu na firmę. Sama się do tego przyznała. Od kiedy pokochała Lwa, jest zupełnie inną osobą. Ciepłą, serdeczną i miłą. Związek z Markiem zmienił ją w mściwą nawet podłą kobietę, a przecież podobnie, jak ty, w głębi duszy wcale taka nie jest. To przy Lwie dała się poznać od tej dobrej, prawdziwej strony. Ty też tak możesz. Nie zasklepiaj się w swoim świecie, nie odcinaj od ludzi. Może i nie masz przyjaciół, ale przecież zawsze można to zmienić. Jeśli się zgodzisz, ja będę twoją pierwszą przyjaciółką i mogę cię zapewnić, że nigdy nie zawiedziesz się na mnie.

Jej gorące zapewnienia zdumiały go. Nie sądził, że może jeszcze znaleźć z kimś wspólny język. Ona była niezwykła. Pozazdrościł Markowi. Ta dziewczyna to prawdziwy skarb. Uścisnął jej dłoń i podniósł do ust całując jej wierzch z szacunkiem.

- Dziękuję ci Ula. To dla mnie wiele znaczy. Myślę, że może nie od razu będę dobrym kompanem do rozmowy, ale mogę cię zapewnić, że będę się starał. – Uśmiechnęła się do niego z sympatią.

- Wrócisz do pracy?

- Trochę się tego obawiam. Nie wiem, jak Marek zareaguje…

- Nie bój się jego reakcji. On przyjmie twoją decyzję powrotu z ulgą. Ja jemu jestem potrzebna, jako asystentka i z pewnością by wolał, żebym wróciła na poprzednie stanowisko. – Zastanawiał się nad czymś.

- On wie, że jesteś teraz ze mną?

- Wie. Powiedziałam mu, że wychodzę na to spotkanie z tobą. Gdyby był inny, nie zgodziłby się na nie. On też pragnie pojednania, wierz mi. Ta sytuacja gryzie was obu od tak dawna, że trzeba wreszcie położyć temu kres. Nie wiem, czy to nazbyt śmiałe prosić cię o to, ale chciałabym cię zaprosić do nas na kolację. W takim okrojonym gronie lepiej się rozmawia, a ja na pewno nie będę wam przeszkadzać. To byłaby dobra okazja, by wyjaśnić sobie wszystko. Co ty na to?

Otworzył ze zdumienia usta.

- Wpuściłabyś mnie do waszego domu? – Roześmiała się serdecznie widząc wyraz jego twarzy.

- Oczywiście. Zostaliśmy przecież przyjaciółmi, a o ile wiem przyjaciele spotykają się ze sobą. To, co? Zgodzisz się? Może być dzisiaj, powiedzmy o dziewiętnastej?

- Trochę się obawiam, ale masz rację. Czas wreszcie wyjaśnić te wzajemne animozje. Podaj mi proszę adres, bo wiem, że Marek nie mieszka w domu, który dzielił z Pauliną. – Wyrwała kartkę z notesu i szybko wpisała ulicę, numer domu i mieszkania. Wręczyła mu i powiedziała.

- W takim razie do wieczora. Czekamy na ciebie. Do zobaczenia.

Stał jeszcze chwilę przy parkowej ławce patrząc, jak oddala się w kierunku bramy. – Jest naprawdę zadziwiająca. Piękna, niezwykle mądra życiowo, życzliwa i dobra. Chyba nigdy nie spotkałem nikogo podobnego. – Z natłokiem myśli wypełniających mu głowę skierował swe kroki w zupełnie przeciwnym kierunku.

38 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentários


bottom of page