ROZDZIAŁ 6
„…muzyka wznieca płomień w sercu mężczyzny,
napełnia łzami oczy kobiety,
muzyka ciszy między tym dwojgiem,
tworzy symfonię miłości…”
Podjechali na parking usytuowany przy budynku filharmonii. Pomógł jej wysiąść i ująwszy ją za ramię poprowadził do głównego wejścia. Oddali w szatni swoje okrycia i podeszli do biletera pytając o lożę, w której mieli zarezerwowane miejsca. Po uzyskaniu informacji udali się na piętro. Zajęli miejsca tuż przy froncie balkonu. Mieli stąd doskonały widok na scenę. Ula czuła lekkie podekscytowanie. Nigdy nie była w takim miejscu. Elegancko ubrani mężczyźni i kobiety w pięknych toaletach. Sama śmietanka Warszawy. Marek też prezentował się doskonale. Ubrany w markowy, czarny garnitur i śnieżnobiałą koszulę wyglądał jak marzenie. Przyglądała mu się ukradkiem zerkając na niego co jakiś czas. Był bardzo przystojny. Jego piękna twarz przyciągała spojrzenia wielu kobiet. Westchnęła cicho. Nie była dla nich konkurencją i dobrze o tym wiedziała. Mimo przemiany nie czuła się ani piękna, ani wyjątkowa. Nadal gdzieś w środku była tą samą, zwyczajną Ulą. Dziewczyną z małego Rysiowa. Szarą myszką, na którą nikt nie zwraca uwagi, bo niknie w tłumie.
Przygasły światła. Zaczynał się koncert. Oderwała wzrok od Marka i skupiła się na orkiestrze. Pierwsze dźwięki przyprawiły ją o dreszcz. Nie sądziła, że tak zareaguje. Jednak na żywo instrumenty brzmią zupełnie inaczej niż te w radio. Zasłuchała się. Nie przypuszczała, że może tak duchowo odbierać muzykę. Nawet nie zauważyła, że jej policzki są mokre od łez. Nie zauważyła też, że od pewnego czasu Marek nie patrzy na scenę, tylko na nią. Wyjął chusteczkę i delikatnie dotknął jej dłoni. Odwróciła do niego twarz, a on starł jej z policzków łzy. Uśmiechnęła się nieśmiało do niego. Wzięła z jego dłoni chusteczkę i szeptem powiedziała.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. To coś wspaniałego.
Pochylił się i nie mówiąc słowa ucałował jej dłoń. Nie sądził, że zareaguje tak emocjonalnie, a z drugiej strony nie był tym zaskoczony. Miała w sobie takie ogromne pokłady wrażliwości. Czy ktoś o tak dobrym sercu i tak pięknej duszy mógłby zareagować inaczej? To cała Ula. Jego Ula. Jego? Nagle zrozumiał to, o czym mówił Sebastian. Siedział i obserwował jej piękny profil i nadal widział płynące po policzkach łzy. Seba miał rację. To, co czuł do tej anielskiej istoty, to była miłość. Rozlała się w jego sercu jak lawa. Burzyła spokój i podrażniała każdy nerw. Zapragnął jej bardzo, bardzo mocno, aż do bólu. Tak… Teraz już wiedział i odczuwał całym sobą. Kochał tę dziewczynę, kochał nad życie. Rozczulała go swoją nieśmiałością i niewinnością dziecka. Rozczulało go zażenowanie, z jakim przyjmowała jego komplementy i pochwały. – Znalazłem swoje szczęście, swoją miłość. Miłość na całe życie i nie wypuszczę jej z rąk – pomyślał uszczęśliwiony.
Przebrzmiały ostatnie takty. Rozbłysło światło. Zeszli do szatni i odebrali swoje okrycia. Pomógł jej założyć płaszcz. Kiedy wyszli na zewnątrz zatrzymała się na chwilę i spojrzała mu w oczy.
- Dziękuję ci. Nigdy nie zapomnę tego koncertu. On nadal jest tu we mnie w środku. Tak cudnej muzyki nie można zapomnieć. Teraz mogę odpowiedzieć na twoje pytanie. Tak. Kocham muzykę klasyczną. – Ogarnął ją ramieniem i delikatnie przytulił.
- Bardzo się cieszę, że ci się podobało. Będę częściej zabierał cię na takie koncerty. W domu mam na płytach obie symfonie. Jeśli byś chciała kiedyś posłuchać jeszcze raz, chętnie pożyczę ci nagrania. Teraz chodźmy. Tu niedaleko jest przytulna knajpka. Samochód zostawimy, bo to zaledwie parę kroków.
Mówił prawdę. Już po chwili weszli do przytulnego wnętrza kawiarenki. Usiedli przy stojącym w najciemniejszym kącie sali stoliku, na wyściełanej suknem ławie i zamówili dania. Spożywali w milczeniu. On myśląc o tym wspaniałym uczuciu, jakie do niej żywił, ona nadal przeżywała ten koncert.
- Masz jeszcze na coś ochotę? – Pokręciła przecząco głową.
- Nie, dziękuję. Najadłam się. Późno już. Wracajmy. Przed tobą jeszcze powrotna droga z Rysiowa.
Wyszli na zewnątrz. Objął ją ramieniem i wolno prowadził w stronę parkingu. Nie protestowała, było jej tak dobrze. Mogła się do niego przytulić i poczuć, choć przez chwilę szczęśliwa.
- Kocham cię Ula… - Zatrzymała się raptownie i spojrzała mu w oczy. Jej własne przypominały wielkością dwa spodki. Wyglądała, jak ktoś, kto jest pod wpływem ciężkiego szoku.
- Słucham? – powiedziała drżącym głosem bezgranicznie zdumiona. Przytulił ją do siebie i z miłością spojrzał w te ogromne dwa błękitne jeziorka.
- Kocham cię Ula – powtórzył. – Kocham bardzo mocno. Tak mocno, że ta miłość nie mieści mi się w sercu i chciałbym wykrzyczeć to całemu światu. Pokochałem cię już tam w Rysiowie, ale całkiem niedawno to sobie uświadomiłem. Nie mogę bez ciebie żyć. Jesteś treścią i sensem mojego istnienia. Powietrzem, bez którego nie potrafię oddychać. Jesteś dla mnie wszystkim. Istotą najważniejszą na ziemi.
Płakała. Szlochała głośno i nie mogła powstrzymać napływających do jej oczu łez. – Czy to jakiś sen? On mnie kocha? Czy to może być prawda? Marzenie się spełniło? – Tulił ją w swych ramionach głaszcząc uspokajająco po plecach. Nie poganiał jej. Musiał dać jej czas, by oswoiła się z tą myślą. Oderwała się w końcu od niego i zatopiła swoje dwa diamenty w jego stalowo-szarych oczach.
- Ja też cię kocham. Bardzo kocham. Pokochałam cię nocą, jak czuwałam przy tobie, a ty rzucałeś się w gorączce. Nigdy nie wierzyłam, że ta miłość się spełni. Wydawałeś mi się taki daleki, nieosiągalny dla mnie. Byłeś… nadal jesteś taki niezwykle piękny, bardzo przystojny i niesamowicie atrakcyjny, a ja byłam tylko zwykłą brzydulą z Rysiowa. – Pokręcił głową.
- Nie byłaś Ula. To nie uroda, czy jej brak ujęły mnie w tobie. Ja zakochałem się w twojej duszy, dobrej, szczerej i współczującej.
Starł kciukami łzy z jej policzków i przylgnął do jej ust. Od dawna pragnął to zrobić. Posmakować tych słodkich, jędrnych, malin. Oddała pocałunek zatracając się w nim bez końca. Doprowadził ją niemal do utraty zmysłów. Oderwał się od niej i mocno przytulił.
- Jesteś moim największym skarbem i nie oddam cię nikomu. – Drżała. Nie wiedziała, czy z zimna, czy od tego pocałunku, którego ślad nadal czuła na swoich ustach. Zauważył to.
- Chodźmy kochanie. Zmarzłaś. Włączę ogrzewanie, to szybko się rozgrzejesz.
Poczuła się tak dobrze, tak wspaniale, gdy usłyszała to słowo „kochanie”. Usadowił ją w samochodzie i włączył nawiew ciepłego powietrza. Wolno ruszył z parkingu w kierunku Rysiowa. Kiedy rozstawał się z nią pod bramą jej domu, nie potrafił się od niej oderwać. Zasypał ją kaskadą pocałunków naprzemian, lekkich jak wiatr i tych żarliwych, gorących.
- Nie wiem jak wytrzymam bez ciebie. Umów się ze mną na jutro, bo nie przeżyję do poniedziałku. – Uśmiechnęła się figlarnie.
- Na pewno dasz radę. – Pokręcił głową.
- Na pewno nie. Uschnę z tęsknoty i będziesz mnie miała na sumieniu.
- Nie chcę mieć cię na sumieniu.
- To umów się ze mną na jutro. – Przewróciła oczami.
- Ależ ty jesteś uparty. Dobrze umawiamy się. – Cmoknął głośno jej policzek. – Jutro przyjedziesz do nas na obiad. To mój warunek. Po obiedzie możesz mnie zabrać, gdzie chcesz.
- Zgadzam się na wszystko. Jesteś aniołem. Na którą mam być?
- Najlepiej na trzynastą. W niedzielę jadamy zwykle wcześniej niż w powszedni dzień.
- W takim razie będę na trzynastą – ostatni raz przytulił się do jej ust i pocałował namiętnie. – Do jutra kochanie.
- Do jutra – szepnęła – i jedź ostrożnie.
Stała jeszcze chwilę, aż straciła z oczu światła oddalającego się Lexusa. Po cichu weszła do uśpionego domu i skierowała się prosto do swojego pokoju. Leżąc już w łóżku ciągle rozpamiętywała ten niezwykły dzień. Dotknęła dłonią nabrzmiałe od pocałunków usta. – Jak on całuje! Jego pocałunki są takie…ach! Kocha mnie równie mocno, jak ja jego. Czy można być bardziej szczęśliwym?
Nazajutrz, tuż przed godziną trzynastą srebrny Lexus zatrzymał się przed bramą budynku z numerem ósmym. Wysiadł z niego przystojny brunet i sięgnął po ogromny bukiet czerwonych róż.
- Marek? – Odwrócił się gwałtownie i ujrzał za sobą Maćka.
- Cześć Maciek. – Szymczyk spojrzał zdziwiony na kwiaty.
- A gdzie ty idziesz z tym bukietem?
- Do Uli.
- No, domyślam się. A z jakiej okazji te kwiaty? Ona nie ma dzisiaj urodzin, dopiero w marcu.
- Wiem Maciek. To tylko po to, żeby zrobić jej przyjemność. – Mina Maćka nadal wyrażała lekkie zdumienie. - No dobra… Powiem ci. Kocham ją Maciek. Kocham, jak nikogo na świecie. Wczoraj wyznałem jej tę miłość i ku mojej radości ona ją odwzajemniła. Jest kobietą mojego życia i myślę o niej bardzo poważnie. Chcę związać z nią swoje życie.
- No przyjacielu, gratuluję – uśmiechnięty Szymczyk uścisnął mu dłoń. – Nie mogłeś lepiej wybrać. Ula to najlepsza osoba jaką znam i jeśli odwzajemniła twoje uczucie, to bądź pewny, że będzie cię kochać aż do śmierci.
- Wiem Maciej. Ja czuję podobnie. Teraz muszę lecieć. Trzymaj się bracie.
Zapukał do drzwi. Otworzyła mu Beatka.
- Cześć Betti. Wszyscy w domu?
- Wszyscy. Czekamy na ciebie.
Wszedł do środka i zobaczył swoje kochanie, które uśmiechało się do niego cudnie.
- Witaj skarbie – szepnął. – Stęskniłaś się za mną?
– Nic a nic – roześmiała się radośnie widząc jego zawiedzioną minę. – Oczywiście, że się stęskniłam. Całą noc myślałam o tobie.
- To tak, jak ja. Proszę, to dla ciebie – wręczył jej róże.
- Marek jakie piękne! Dziękuję! – musnęła jego usta. – Proszę, wchodź dalej. Zaraz podam obiad. – Wszedł do kuchni i przywitał się z Jaśkiem i Józefem.
- Panie Józefie, możemy porozmawiać na osobności. – Zdziwiony nieco Cieplak zaprowadził go do pokoju gościnnego zamykając za sobą drzwi.
- O co chodzi Marek? Coś się stało?
- Nie, nie, nic się nie stało. Chciałem tylko panu coś powiedzieć. Od początku byliście dla mnie jak rodzina i zawsze traktowaliście uczciwie. Ja również chciałbym być wobec was uczciwy. Panie Józefie. Kocham Ulę. Kocham całym sercem i mam wobec niej poważne zamiary. Chciałbym tylko wiedzieć, czy ma pan coś przeciw temu, żebyśmy się mogli spotykać.
Józef był bardzo zaskoczony.
- Ja nie jestem temu przeciwny, żebyście się spotykali. Ona jest przecież dorosła i sama decyduje o tym. Ja nie mam zamiaru niczego jej zabraniać. Jeśli ona odwzajemnia twoją miłość, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wam pogratulować i życzyć szczęścia. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem i nie skrzywdzisz jej.
- Nigdy bym tego nie zrobił, zapewniam pana i bardzo panu dziękuję.
- No dobrze synu, a teraz chodźmy coś zjeść.
Po zjedzonym obiedzie zaproponował jej spacer. Nie w Rysiowie. W Łazienkach.
- Teraz jest tam pięknie. Zima też ma swój urok. Pospacerujemy trochę, a potem pójdziemy na jakąś kawę i ciastko.
Nie opierała się. Nie pamiętała, kiedy była ostatni raz w tym parku, więc przystała na jego propozycję z ochotą.
Park rzeczywiście wyglądał cudnie. Cicho, bajkowo. Tylko czasem mijali ich nieliczni spacerowicze. Pogoda była dobra. Mróz wprawdzie szczypał trochę w policzki, ale świeciło słońce, którego promienie odbijając się od intensywnej bieli śniegu, raziły ich oczy. Objął ją ramieniem i przytulił. Wolno szli alejką podziwiając po drodze drzewa ubrane w śnieżne, białe czapy.
- Miałeś rację. Pięknie tu i cicho, – wyszeptała – aż żal mącić ten spokój. Spójrz tam, ile kaczek i łabędzi. Myślałam, że kaczki odlatują na zimę do ciepłych krajów. – Uśmiechnął się.
- Te chyba nie. Ludzie dokarmiają je. Są tłuste i leniwe. Nie chce im się latać. Mają tu nawet swoje budki, w których mogą spędzać noce. Jezioro zamarzło i mogą tylko dreptać po lodzie.
- Śmiesznie to wygląda – zachichotała. – Łapki im się ślizgają. Rozjeżdżają się do szpagatu. Komiczne – śmiała się perliście. Zawtórował jej. Miała taki zaraźliwy śmiech. Wyciągnął z kieszeni niewielkie zawiniątko i podał jej.
- Co to?
- Kawałek bułki. Pokarmimy je, chcesz?
- Pewnie, chodź. – Podeszli bliżej brzegu. Rwała małe kawałki i rzucała zgłodniałemu ptactwu śmiejąc się przy tym radośnie. Nie mógł się na nią napatrzeć. Miała w sobie tyle entuzjazmu i spontaniczności. Potrafiła się cieszyć takimi drobiazgami. Otrzepała dłonie i założyła rękawiczki.
- Ręce mi zmarzły – poskarżyła się. Zaczął pocierać je energicznie pobudzając w nich krążenie.
- Lepiej już? – spytał po chwili. Spojrzała mu w oczy.
- Znacznie lepiej. Nawet całkiem dobrze – wyszeptała. Popatrzył na jej zaczerwienione od mrozu policzki i czerwony nosek.
- Chyba trochę zmarzłaś, co? – Pokiwała twierdząco głową.
- Chodźmy. Znacznie lepiej iść i ruszać się, niż stać w miejscu.
Objęci poszli dalej kontemplując tę zimową ciszę.
- Marek? – dobiegł ich głos. Odwrócili się, jak na komendę. Zobaczył, jak w ich kierunku w towarzystwie jakiegoś mężczyzny zmierza Paulina.
- Witaj Paulina. Nie sądziłem, że mogę cię spotkać w takim miejscu.
- No cóż, - spojrzała na swojego towarzysza – ostatnio polubiłam takie miejsca.
- Pieniądze za dom dotarły?
- Tak. Dziękuję ci. Bardzo mi się przydadzą. Pozwól, że ci przedstawię. To Lew Korzyński, właściciel „Startexportu”. – Uścisnęli sobie dłonie.
- A to Urszula Cieplak, moja asystentka i dziewczyna. – Ula z uśmiechem podała dłoń najpierw Paulinie, potem Korzyńskiemu.
- Miło mi państwa poznać. Pracuję już jakiś czas w Febo&Dobrzański, a jeszcze nie miałam okazji pani poznać. Jest przecież pani współwłaścicielką firmy.
- Tak, to prawda. Ostatnio nie było mnie w kraju. Zima działa na mnie przygnębiająco – powiedziała pretensjonalnym tonem. - Ponad miesiąc spędziłam w moim ukochanym Milano i tam właśnie poznałam Lwa. A państwo na spacerze?
- Tak. Pogoda piękna, więc żal byłoby nie skorzystać, choć trochę już zmarzliśmy i chyba pójdziemy się gdzieś zagrzać. Pożegnamy się więc. Miłej niedzieli – Marek ukłonił się szarmancko i objąwszy Ulę skierował się do wyjścia z parku.
- Matko! Ula! Paulina, to ostatnia osoba, którą spodziewałbym się tutaj spotkać – był w lekkim szoku. – Zaskoczyła mnie. Przez te wszystkie lata, kiedy byliśmy razem, nigdy nie odzywała się do mnie tak łagodnie i miło. Może ten Lew ma na nią dobry wpływ? Może to on jest tym właściwym, którego pokocha jej lodowate serce?
- Zależy ci jeszcze na niej? Ona jest bardzo piękna – zapytała niepewnie. Przystanął i mocno ją objął.
- Bardzo piękna i bardzo podła. Jedyną osobą, na której mi zależy i którą kocham bardziej niż własne życie, jesteś ty. Nie sądzę, bym mógł jeszcze kogoś pokochać równie mocno – powiedział poważnie.
- I ja cię kocham bardzo, bardzo – przylgnęła do jego ust, a on oddał ten pocałunek gorąco i żarliwie.
- A teraz chodź moje szczęście. Musimy się rozgrzać.
Weszli do małej kafejki niedaleko parku. Zamówili espresso i po kawałku ciasta. Usiedli przy stoliku czekając na zamówienie. Powoli rozgrzewali się. Na policzkach Uli ukazały się dwa czerwone rumieńce. Wyglądała ślicznie. Do twarzy jej było w tych pąsach. Uśmiechnął się łagodnie i pogładził ją po buzi.
- Ślicznie wyglądasz. Jesteś uosobieniem piękna. – Rumieńce przybrały jeszcze bardziej intensywny kolor. – Kocham cię – szepnął zmysłowo.
Przyniesiono im kawę i ciasto. Zjedli ze smakiem, a kawa okazała się wyborna. Kiedy opuszczali przytulną knajpkę rozdzwonił się telefon Marka. Spojrzał na wyświetlacz.
- Przepraszam cię Ula. Muszę odebrać, to mama.
- Witaj mamo. Co tam?
- Witaj synku – usłyszał, że drży jej głos. – Tatę zabrało przed chwilą pogotowie. Źle się poczuł, a potem stracił przytomność. Ja czekam właśnie na taksówkę i jadę do szpitala. Zabrali go na Orzycką, tam gdzie już kiedyś leżał.
- Ja też tam jadę w takim razie. Spotkamy się na miejscu – spojrzał przerażony na Ulę.
- Marek, co się stało? Masz dziwną minę.
- Tatę zabrało przed chwilą pogotowie. Wiozą go na Orzycką. Pojedziesz tam ze mną? Proszę, nie chcę być sam. – Przytuliła się do niego.
- Nie będziesz sam. Nie zostawię cię.
Szybko dotarli do samochodu i już po chwili jechali w stronę szpitala. Marek pewnie poruszał się po szpitalnych korytarzach. Bywał w tym szpitalu wielokrotnie. Ojciec był tu częstym gościem. Dość szybko dotarli na oddział kardiologii. Na korytarzu dostrzegł siedzącą w fotelu matkę. Podeszli do niej i przywitali się. Marek przedstawił jej Ulę.
- To moja asystentka mamo i moja dziewczyna, Ula Cieplak. To ona uratowała mi życie wtedy, gdy prawie zamarzłem na śmierć. – Kobiety uścisnęły sobie dłonie. Helena Dobrzańska rozpłakała się.
- Nie wiem synku, czy on z tego wyjdzie. Był tak strasznie słaby.
Ula pogładziła ją po ramieniu.
- Proszę być dobrej myśli. Musi być pani teraz silna za siebie i za męża. Współczuję pani i doskonale rozumiem. Mój ojciec też jest poważnie chory na serce. Każdego dnia drżymy z niepokoju. – Helena uśmiechnęła się do niej przez łzy.
- Masz rację dziecko. Muszę być silna. Nie mogę się rozkleić.
- Wiadomo już coś? Pytałaś?
- Pytałam, ale nic jeszcze nie wiedzą. Ciągle jest na sali. Są zaniepokojeni, bo długo nie odzyskuje przytomności. Obawiają się, że to może być drugi zawał. Kazali mi tu czekać. Zaczekacie ze mną?
- Oczywiście. Nigdzie się stąd nie ruszymy.
Minuty wlokły się w nieskończoność. Marek nerwowo przemierzał korytarz wydeptując na nim ścieżkę. Wreszcie drzwi od sali, w której reanimowano Krzysztofa otworzyły się i wyszedł z nich lekarz. Podszedł do nich i zapytał.
- Państwo są rodziną pana Dobrzańskiego?
- Tak – odpowiedziała Helena. – Ja jestem żoną, a to mój syn i… - spojrzała na Ulę – i… synowa. – Marek i Ula popatrzyli na nią zaskoczeni, ale nie prostowali jej słów.
Lekarz przysiadł na fotelu.
- Zrobiliśmy wszystko, co tylko możliwe w tej sytuacji. Na szczęście udało nam się ustabilizować stan chorego, ale on sam jest nadal bardzo słaby. Odzyskał przytomność. To był zawał, dość rozległy. Teraz musi leżeć i nie wstawać co najmniej przez miesiąc i tyle czasu tu zostanie. Musimy monitorować pracę jego serca. To bardzo poważna sprawa. Jeśli dojdzie do zdrowia, będzie miał całkowity zakaz pracy. Nie może się przemęczać ani denerwować. Jak najmniej stresów a najlepiej w ogóle. Generalnie najgorsze minęło. Teraz będzie już tylko lepiej, ale jego serce jest słabe i już nigdy nie wróci do dawnej sprawności. Już ma jedną rozległą bliznę po pierwszym zawale, a teraz będzie kolejna. Musicie państwo dopilnować, by po wyjściu ze szpitala oszczędzał je.
- Czy możemy go zobaczyć?
- Wolałbym nie, a jeśli już to tylko jedna osoba.
- Ja chciałabym zostać przy mężu. Pozwoli mi pan?
- Dobrze. Zaraz przewiozą go na oddział intensywnej terapii i będzie pani mogła wejść. Państwa zapraszam jak będzie silniejszy. Lepiej dla niego by mu teraz nie przeszkadzać i by unikał silnych wzruszeń. – Marek pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Będzie tak, jak pan mówi – uścisnął lekarzowi dłoń. – Bardzo dziękujemy za wszystko doktorze.
Kiedy medyk oddalił się Helena powiedziała do Uli.
- Przepraszam cię dziecko za tę „synową”, ale gdybym powiedziała, że nie jesteś z rodziny, nie udzieliłby nam tak szybko informacji. Może jednak wcale się tak bardzo nie pomyliłam? – spojrzała na syna.
- Mamo, to jednak trochę za wcześnie - zaprotestował słabo. – My jeszcze nie rozmawialiśmy o tym.
- Dobrze dzieci. Wracajcie do domu. Ja zostaję. Jak tylko będzie z ojcem lepiej, to zaraz zadzwonię.
- Będziemy czekać na telefon. Do widzenia mamo.
Wyszli na zewnątrz. Marek przetarł dłonią zmartwioną twarz i spojrzał na Ulę.
- Mam do ciebie prośbę. – Popatrzyła mu w oczy usiłując coś z nich wyczytać.
- Jaką?
- Mogłabyś dzisiaj ze mną zostać? – Zmieszała się. Zauważył to. – Nie Ula, bez żadnych podtekstów. Nie chcę być po prostu dzisiaj sam. Wystarczy, że będziesz obok.
- Musiałabym zadzwonić do domu. Inaczej będą się martwić – wyjęła telefon i wybrała numer. - Halo, tato? Dzwonię, bo chciałam cię uprzedzić, że nie wrócę do domu na noc. Marka ojciec jest w szpitalu, miał drugi zawał i nie chcę zostawiać go samego z tym wszystkim. On bardzo się martwi i potrzebuje mnie. Wrócę jutro po pracy. Poradzicie sobie? To dobrze. Dziękuję ci tatusiu, do widzenia – rozłączyła rozmowę.
- No to załatwione. Zostaję. To gdzie teraz?
- Chyba na Sienną skarbie i dziękuję, że mnie tak wspierasz.
Przez całą drogę do domu Marek był milczący i nieobecny. Ona też siedziała cicho nie chcąc rozpraszać jego myśli. W milczeniu weszli do mieszkania i zdjęli płaszcze.
- Nastawię expres i zrobię nam kawy, dobrze? – Pokiwał głową i usiadł na kanapie w salonie. Po chwili wniosła dwie filiżanki stawiając je na stoliku.
- Nad czym tak rozmyślasz? – Ocknął się z zamyślenia.
- Nad dalszą sytuacją w firmie i nad tym, co powiedział lekarz. Jeśli ojciec będzie miał całkowity zakaz pracy, to musi wybrać swojego następcę. W grę wchodzę tylko ja i Alex. Szczerze powiedziawszy nie chciałbym dożyć chwili, kiedy miałbym pracować pod rządami Alexa. To nie byłoby dobre nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich pracowników.
- Dlaczego tak uważasz?
- Ula. Alex, to despota. Nie dogaduje się z nikim. Każdy pracownik dla niego, to śmieć. Wszystkich traktuje z jednakową pogardą i lekceważeniem. To byłoby nieszczęście, gdyby on został prezesem. Najgorsze jest to, że wcale nie może dogadać się z Pshemko i jestem pewny, że czy wcześniej, czy później, ten ostatni odszedłby, a dla firmy to byłoby katastrofalne. Sam jestem ciekaw jak ojciec to rozstrzygnie.
- Nie martw się. Twój ojciec nie jest głupcem i postanowi tak, żeby było dobrze. Pożyczysz mi jakąś koszulkę? Chciałabym się przebrać. Jutro niestety będę musiała ubrać tę samą sukienkę.
- Nie pomyślałem o tym. Zaraz coś ci przyniosę – poszedł do sypialni i po chwili wręczył jej swój T-shirt.
- Proszę. Jest dość długa i może posłużyć za nocną koszulę.
- Jeśli pozwolisz, skorzystam z łazienki a potem zrobię nam kolację.
- Oczywiście, idź. Na półce znajdziesz czyste ręczniki i kilka nowych szczoteczek do zębów. Wybierz sobie jakąś.
Z przyjemnością weszła pod ciepły prysznic. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. Najpierw nieoczekiwane spotkanie z Pauliną, a potem jeszcze szpital. Było jej żal Marka. Podświadomie przeczuwała, że będzie miał kłopoty. Wytarła ciało do sucha i ubrała koszulkę. Była dość długa, ale i tak sięgała jej tylko do połowy ud.
- No, trudno – pomyślała. – Będzie musiał przyjrzeć się moim nogom, nie zasłonię ich, bo nie mam czym. – Wyszła z łazienki i skierowała się do kuchni. Zauważyła, że Marka nie ma w salonie. – Pewnie też poszedł się przebrać. – Wyjęła chleb, masło, wędlinę i zajęła się robieniem kanapek. Nastawiła wodę na herbatę.
Podszedł do niej cicho i otoczył ją ramionami. Uśmiechnęła się. Uwielbiała wtulać się w niego. Odgarnął jej włosy i złożył delikatny pocałunek na jej długiej szyi.
- Dziękuję, że jesteś – szepnął.
- Marek… Rozpraszasz mnie… Chcę to skończyć. Zaraz będziemy jeść.
Pomógł jej przy kanapkach i zaniósł gotową herbatę na stół. Usiedli naprzeciw siebie.
- To gdzie będę spała? Pokażesz mi? – zaskoczyła go. Myślał, że to oczywiste.
- Szczerze powiedziawszy to myślałem, że ze mną. – Znowu te rumieńce.
- Ale… jak to? Z tobą? – Uśmiechnął się słodko.
- Ula. Ja nie chcę cię do niczego zmuszać, ani wykorzystywać sytuacji. Chciałem tylko, żebyś była obok. Chciałbym się tylko do ciebie przytulić i móc zasnąć przy tobie. Nie obawiaj się. Ja nie zrobię nic wbrew twojej woli. Nie skrzywdzę cię. Za bardzo cię kocham. – Uspokoiła się słysząc te słowa.
- W takim razie chodźmy spać. Późno już.
Wsunęła się pod kołdrę podobnie jak on. Objął ją w talii i przytulił się do niej. Pocałował ją w policzek szepcząc.
- Dobranoc moje szczęście.
- Dobranoc – odpowiedziała.
ROZDZIAŁ 7
Obudził się rano czując słodki ciężar na swojej piersi. Uśmiechnął się czule wpatrując się w jej zaróżowioną od snu buzię. Była niewinna jak dziecko. Jego mała, słodka, cudowna dziewczynka. Najchętniej zamknąłby ją w swych ramionach i kochał do utraty tchu. Wiedział, że nie jest na to gotowa. Nie chciał nic przyspieszać, ani zmuszać ją do czegokolwiek. Nie zasługiwała na to. Obiecał sobie, że będzie się z nią obchodził delikatnie, bo jest zbyt wrażliwa. Z czasem przywyknie do jego obecności w jej życiu i być może któregoś dnia zapragnie go tak mocno, jak on jej. Poruszyła się i wolno otworzyła oczy. Rozejrzała się nie od razu orientując się, gdzie jest.
- Dzień dobry moje szczęście – usłyszała przepojone miłością słowa. Uśmiechnęła się radośnie.
- Dzień dobry. Która godzina? – Cmoknął ją czule w nosek.
- Musimy już wstawać. Trzeba się zbierać do pracy. Idź do łazienki a ja nastawię expres.
Uwinęli się w imponującym tempie. Kawa postawiła ich na nogi. Punktualnie o ósmej trzydzieści wchodzili do sekretariatu. W chwilę po nich zjawił się też Maciek.
- Witam zakochanych – rzucił na przywitanie.
- Maciek! – oburzyła się Ula – co ty wygadujesz?
- Oj Ulka. Przecież ja już wszystko wiem. Marek mi powiedział, jak przyłapałem go z tym ogromnym bukietem róż. Ale nie obawiajcie się. Nikomu nie powiem.
- Tylko byś spróbował – odgrażała się.
- Widzisz Marek, jaka wojownicza? – Dobrzański roześmiał się widząc minę ukochanej.
- Taaak. Mój skarb potrafi pokazać pazurki.
Musieli zakończyć to przekomarzanie, bo rozdzwoniła się komórka Marka.
- Cześć mamo, jak tata?
- Dobrze synku. Czuje się już znacznie lepiej, ale wciąż jest bardzo słaby. Ja jadę na parę godzin do domu. Trochę się prześpię i potem wracam do niego. Jestem już spokojniejsza. On prosił, żebyście ty i Alex zastąpili go na czas jego nieobecności. Poradzicie sobie?
- Oczywiście. Powiedz mu, że ma się nie martwić o firmę. Godnie go tu zastąpimy. I tak miałem zwołać załogę, żeby przekazać, że jest w szpitalu. Można do niego przyjechać?
- Jeszcze nie synku. Wolałabym, żebyś przyjechał, jak trochę się wzmocni. Teraz zacząłby pewnie rozpytywać o firmę i denerwować się, a wiesz, że mu nie wolno. Ja mówiłam mu, że byliście tu wczoraj ty i Ula. Ja z tego wszystkiego zapomniałam jej podziękować, że uratowała ci życie.
- Nie przejmuj się mamo. Ula, to prawdziwy anioł i na pewno zrozumie. Zresztą ojciec już to zrobił wcześniej. Uściskaj go od nas i powiedz, że przyjedziemy jak tylko nabierze sił.
- Przekażę kochanie, a ty pozdrów Ulę. Do widzenia.
- Mama cię pozdrawia.
- Dziękuję i co z tatą?
Szymczyk patrzył na nich zdezorientowany.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Chyba nie wiesz. Mój ojciec wylądował wczoraj w szpitalu. Przeszedł drugi zawał. Dlatego muszę zwołać zebranie załogi najlepiej na dziesiątą. Możesz obdzwonić wszystkie działy? Będę wdzięczny.
- Oczywiście. Nie ma sprawy. Zaraz się tym zajmę – już łapał za słuchawkę telefonu.
- Ula, ja skoczę jeszcze do Sebastiana, a ty może idź do Pshemko. On nie musi być na tym zebraniu, bo ma dużo pracy, a ja nie chcę mu zabierać czasu. Przekaż mu tą wiadomość, dobrze?
- Nie martw się, przekażę. Już tam idę.
Wszedł jeszcze do swojego gabinetu i uwolnił się z płaszcza i szalika. Po chwili już wchodził do pokoju, który zajmował jego przyjaciel.
- Cześć Seba.
- No cześć. Jak tam weekend? – Marek uśmiechnął się na samo wspomnienie.
- Cudowny – Olszański przyjrzał się jego rozanielonej minie.
- Chyba naprawdę był taki. Twoja mina mówi wszystko.
- Miałeś rację przyjacielu.
- Rację? W czym?
- W sobotę zabrałem Ulę na koncert do filharmonii i tam zrozumiałem, że miałeś rację. Kocham ją. Bardzo. Szczęśliwie dla mnie ona odwzajemnia to uczucie. Powiedziałem jej o tym i ona też wyznała mi miłość. Nadal nie mogę pojąć, jak ty to w nas dostrzegłeś?
- Drogi przyjacielu, pewne zachowania są nazbyt oczywiste dla kogoś, kto obserwuje sytuację z boku. Gdybym nie odkrył, że ty się w niej kochasz i że ona w ten szczególny sposób na ciebie patrzy, sam bym się w niej zakochał. To prawdziwy skarb, wspaniała kobieta i byłbyś głupcem, gdybyś tego nie docenił. Mówiłem ci, że ona może się zmienić i proszę. Wystarczyła tylko niewielka pomoc Pshemko i mamy piękność pierwszej klasy. Zobaczysz jak jeszcze bardziej wypięknieje po zdjęciu aparatu. Wszyscy faceci będą ci jej zazdrościć ze mną na czele.
- Potrafisz mnie czasem zadziwić. Dzięki wielkie, że mi to uświadomiłeś. Słuchaj. O dziesiątej zwołuję zebranie, ale jak nie chcesz, nie musisz na nim być. Wczoraj ojciec trafił do szpitala. Miał zawał. Przez przynajmniej miesiąc musi tam zostać. Prosił żebyśmy ja i Alex zastąpili go w firmie i tylko tyle chcę ogłosić. W tajemnicy ci powiem, że on prawdopodobnie nie wróci już do pracy. Ma za słabe serce. Będzie musiał wybrać następcę i sam jestem ciekawy, co postanowi. Modlę się tylko, żebyśmy pewnego dnia nie obudzili się pod rządami Alexa. To byłoby traumatyczne doświadczenie.
Ula cicho wsunęła się do pracowni Pshemko.
- Mistrzu mogę na chwilę? – Podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko.
- Witaj moja piękna. Wyglądasz cudownie. Jak świeży poranek, jak Jutrzenka.
- Pshemko…, proszę cię… Już mi czerwienieją policzki.
- Nie wstydź się Bella. Urody nie należy się wstydzić. Masz jakąś sprawę?
- Mam. Przychodzę tu właściwie w imieniu Marka – przysunęła bliżej niego krzesło. – Wczoraj tato Marka zasłabł i trafił do szpitala. Nie jest z nim za dobrze. Miał zawał i jest bardzo słaby. Nie będzie go przynajmniej przez miesiąc. Marek zwołuje zebranie, ale wie, że masz dużo pracy i nie chce cię od niej odrywać, dlatego przysłał mnie, bym ci wszystko opowiedziała. Na razie on i Alex mają zastąpić prezesa, ale co będzie dalej, to sama nie wiem. – Projektant pokręcił głową i westchnął.
- Biedny Krzysztof. To wszystko przez te stresy. Mało to się uszarpie z kontrahentami? Nerwy go niszczą. Przekaż Markowi, żeby serdecznie pozdrowił Krzysztofa ode mnie i życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia.
- Przekażę. A tobie nic nie trzeba? Przynoszą ci regularnie czekoladę? Podobno przyrządza ją sam szef kuchni w „Książęcej”.
- Przynoszą. Bardzo ci jestem wdzięczny, że załatwiłaś dostawę codziennie. Dla mnie czekolada, to jak zastrzyk adrenaliny. Dzięki niej lepiej mi się myśli i pracuje.
- A jak materiały? Lepsze niż poprzednie?
- O niebo lepsze. Te są doskonałej jakości. Zaraz się lepiej szyje.
- Cieszę się, że wszystko dobrze idzie. Jakbyś czegoś potrzebował, to jestem do dyspozycji i jeszcze raz serdecznie ci dziękuję za moją metamorfozę. Jesteś czarodziejem.
- Urszulo, dla mnie to była prawdziwa przyjemność. Ty byłaś piękna, ale to piękno trzeba było z ciebie wydobyć.
- Pójdę już. Nie będę ci dłużej przeszkadzać. Trzymaj się.
Wracała do sekretariatu, gdy na korytarzu natknęła się na wracającego od Sebastiana Marka.
- I jak Ula? Powiedziałaś Pshemko?
- Powiedziałam. Prosił, żebyś pozdrowił tatę i życzył w jego imieniu szybkiego powrotu do zdrowia.
- Dziękuję Ula. Teraz tylko powiadomię resztę załogi i może zrobię wreszcie dzisiaj coś pożytecznego.
Stan zdrowia Krzysztofa poprawiał się. Pod koniec pobytu w szpitalu sam zadzwonił do Marka i poprosił go o wizytę.
- Chcę wam przekazać coś ważnego w związku z firmą, dlatego wykonałem podobny telefon do Alexa. Możesz być tu jutro do południa?
- Oczywiście tato, na pewno przyjadę.
W szpitalu zjawili się niemal jednocześnie. Obrzuciwszy się nienawistnym spojrzeniem weszli do sali, w której leżał Krzysztof.
- Jesteśmy tato.
- Witajcie i siadajcie – popatrzył na nich zatroskany. – Dowiedziałem się niedawno, że niestety już nie będę mógł pracować. Moje serce jest zbyt słabe i trzeciego zawału mogę już nie przeżyć. Najwyższy czas oddać pole młodszemu pokoleniu. Wiem, że nie darzycie się sympatią i walczycie ze sobą, jak dwa wściekłe koguty. Nie tak to sobie wyobrażałem Myślałem, że będziecie współpracować, a jeden dla drugiego będzie podporą a nie wrogiem. Nie znam powodu tych animozji i chyba nie chcę go poznać. Sprawę mojego następcy chcę załatwić sprawiedliwie. Wy uczciwie staniecie do uczciwej walki. Wygra lepszy i ten obejmie stanowisko prezesa.
- A na czym ma polegać ta walka? – odezwał się Alex. On już czuł się zwycięzcą. Ten nieudacznik Mareczek i tak nie potrafi sobie z niczym poradzić.
- Przygotujecie prezentację. Musi zawierać perspektywę dalszego rozwoju firmy, symulację kosztów i przewidywanych zysków. Ja nie będę oceniał tych prezentacji. Powołam trzech niezależnych ekspertów i to oni zadecydują, która z nich jest lepsza. To najuczciwszy sposób, jaki udało mi się wymyślić. Macie na to dwa tygodnie. Po upływie tego czasu zwołam posiedzenie zarządu i każdy z was przedstawi swoją pracę. Potem obie pójdą pod ocenę ekonomistów. Myślę, że wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższego miesiąca. Macie jakieś pytania?
- Nie tato. Wszystko jest jasne.
Wrócił ze szpitala do biura i zaprosił do siebie swoich asystentów. Wyłuszczył w czym rzecz i powtórzył dokładnie, co powiedział jego ojciec.
- Rozumiecie, że jeśli nie chcemy rządów Alexa, nasza prezentacją musi być o wiele lepsza. Najgorsze jest to, że ja kompletnie nie mam pomysłów na tą firmę.
- Nie martw się Marek, bo my chyba mamy coś w zanadrzu. Nie tak dawno rozmawialiśmy z Ulką w jaki usprawnić działanie firmy i przyszło nam do głowy nawet kilka, jak myślę, niezłych rozwiązań, które mogłyby zwiększyć zyski. Trzeba by było pochylić się nad tym i dokładnie to przeanalizować. Będzie dobrze. – Marek popatrzył na Maćka z wdzięcznością.
- Zatrudnienie was w tej firmie, to była najlepsza decyzja w moim życiu. Od jutra zaczniemy zbierać materiały i trzeba zacząć pisać tą prezentację. Mam tylko jedno „ale”. Nie chciałbym jej pisać tutaj. Już nie raz zdarzały się wypadki niszczenia dokumentów lub ich podmiany, jak ten ostatni ze specyfikacją. Ściany w tej firmie mają uszy. Zauważyłem też ostatnio większą aktywność Adama Turka. Coś za często pojawia się na tym piętrze, ani chybi chce coś wyniuchać. Nie mogę na to pozwolić. Gdyby wpadła w jego łapy nasza prezentacja, byłoby już po nas i moglibyśmy się zacząć pakować. Proponuję, żeby pisać ją u mnie w domu. Nawet gdybyśmy musieli przysiąść w nocy, to przecież jest gdzie spać. Musielibyście tylko uprzedzić wasze rodziny. Co wy na to?
- Dla mnie może być. Wygląda na to, że pomieszkamy u ciebie przez dwa tygodnie. Ula nie martw się. Moja mama pomoże twojemu ojcu i będzie im gotować. Wiesz, że nigdy nie odmówiła pomocy. A sytuacja jest, jaka jest. Mamy bojowe zadanie. Musimy wywindować naszego przyjaciela na stanowisko prezesa – Maciek roześmiał się głośno.
Marek spojrzał na Ulę.
- Co ty na to skarbie – popatrzyła na niego strapiona.
- Dla mnie to trochę trudne. Wolałabym być w domu. Najbardziej ucierpi na mojej nieobecności Beatka. Ona zawsze bardzo za mną tęskni nawet, jak nie ma mnie tylko kilka dni.
- Ula. Być może uporamy się z tym wcześniej. Mogę cię też wozić do domu na kilkugodzinne wizyty. Zawsze to jakaś pociecha. Możemy jeździć prosto z pracy i wieczorem siąść do prezentacji. Jak wolisz. Ja się dostosuję.
- No dobrze. Zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce. Tak czy owak, rodziny trzeba uprzedzić.
Następnego dnia Ula zeszła na trzecie piętro do księgowości. Potrzebowała segregator, w którym wyszczególniono wszystkie firmy współpracujące do tej pory z F&D. Weszła do pokoju, w którym urzędował Turek i trzy kobiety. Wyłuszczyła Turkowi, po co przyszła.
- A do czego ci to potrzebne? Prezentację piszesz?
- A ty co? Pamiętnik piszesz, czy kolejny tajny raport dla Alexa? – Adamowi zrzedła mina.
- Ja nie piszę mu żadnych raportów.
- Nazwij to sobie jak chcesz. Ja to określam albo raportem albo donosem. – Zaperzył się.
- Uważaj, co mówisz.
- Prawdę mówię Adam, tylko prawdę – westchnęła. – To co dostanę ten segregator?
- Bez zgody Alexa nie mogę ci go dać.
- Czyżby? Mam ci przypomnieć punkt regulaminu mówiący o swobodnym przepływie informacji między działami? Dawaj, bo jak nie, to przyjdzie tu Marek i wyszarpie ci ten segregator z gardła. – Podniósł się niechętnie i podszedł do regału.
- Do jutra masz go zwrócić.
- Zwrócę wtedy jak nie będzie mi już potrzebny. Żegnam.
Czerwony ze złości jak burak Turek usiadł za biurkiem.
- Widziałyście jak to się szarogęsi? Paragrafami mi będzie sypać.
- Punktami regulaminu panie Adamie – odezwała się jedna z kobiet. – Poza tym miała rację. Nie możemy jej nie udostępnić takich rzeczy.
- Niech się pani lepiej zajmie swoją robotą i nie wtyka nosa w nie swoje sprawy. Ja tu rządzę i ja decyduję, co mam dać a co nie.
- No to pan zadecydował. Bardzo skutecznie – roześmiały się wszystkie.
Zebrali najpotrzebniejsze materiały i zwieźli je na dół. Ułożyli wszystkie w bagażniku Marka.
- To, co, będziecie wieczorem?
- Będziemy, a ty dasz sobie radę z tymi tomiskami?
- Dam. Najwyżej obrócę kilka razy. W takim razie czekam na was z kolacją.
- Będziesz gotował? – zapytała zdumiona Ula. Marek roześmiał się.
- Nie kochanie, przecież wiesz, że nie potrafię. Będziecie musieli zadowolić się kanapkami, ewentualnie jakąś kiełbasą na gorąco.
– Też dobre – uśmiechnęła się do niego promiennie. Cmoknął ją w policzek.
- Jedźcie już. Byle ostrożnie Maciek. Wieziesz mój największy skarb.
- Bez obaw. Dowiozę ją całą i zdrową.
Spakowała kilka swoich rzeczy pamiętając o nocnej koszuli i szlafroku. Rodzina była już uprzedzona, a mała Betti uspokojona zapewnieniem, że jak Ula wróci, to nadrobią wszystkie nieprzeczytane bajki. Wyszła z torbą ze swojego pokoju i postawiła koło wejściowych drzwi, przez które w tym momencie wchodził Maciek.
- Gotowa?
- Prawie. Jeszcze tylko pożegnam się z nimi – weszła do kuchni, gdzie przy stole siedziała cała rodzina.
- Tato, my już będziemy jechać. Mam nadzieję, że poradzicie sobie przez te kilka dni. Obiady będzie gotować mama Maćka. Pierogi są w zamrażarce. Bigos też. To na wszelki wypadek, gdyby pani Marysi coś nagle wypadło. Zostawiłam ci tato pieniądze na zakupy, ale nie chodź sam. Jasiu wyręcz ojca chociaż w tym, dobrze?
- Nie martw się. Ja tu będę nad wszystkim czuwał. Gdyby coś się działo, to dam ci znać.
Ucałowała ich wszystkich i już po chwili jechali w stronę stolicy.
- No jesteśmy – Marek otworzył drzwi na całą szerokość.
- Wchodźcie. Daj tą torbę Ula – z ulgą pozbyła się ciężaru.
- Maciek zanieś swoją do pierwszego pokoju. Tam będziesz spał. Ula nastawisz expres? - rozebrała się i poszła do kuchni. Marek dołączył do Maćka.
- Myślę, że będzie ci tu wygodnie.
- Na pewno. Nie przejmuj się. Ja nawet zasnę z głową na kamieniu. A Ula? Który pokój dla niej wybrałeś? – Marek zmieszał się, co nie uszło uwadze Maćka.
- Aaa… rozumiem. Sorry, że pytałem.
- Maciek, to nie jest tak, jak myślisz. Myśmy już raz spali razem, ale nawet jej nie dotknąłem i nie mam zamiaru tego robić. To ona zdecyduje, rozumiesz? Ja nie będę jej ponaglał. My tylko śpimy razem, obok siebie, nic więcej.
- Marek. Przecież nie musisz mi się tłumaczyć. To jest wasza sprawa, a ona jest dorosła. Ale szanuję cię za to, co powiedziałeś. To bardzo dobrze o tobie świadczy.
- Rozpakuj się spokojnie. Potem coś zjemy i przy okazji omówimy niektóre rzeczy.
Zaniósł torbę Uli do swojego pokoju i szybko rozpakował. Wrócił do salonu, gdzie Ula ustawiała filiżanki z parującą kawą. Podszedł do niej i przytulił się. Spojrzała w jego szczęśliwe oczy.
- To co na tę kolację zrobimy?
- Kupiłem kiełbaski, ser, jajka, są pomidory i ogórki i cała fura różnego pieczywa. Kupiłem też śledzie, ale wiem, że ich nie jesz. Może Maciek będzie miał ochotę.
- A masz cebulę i majonez? – Pokiwał twierdząco głową. – To wstawię trochę jajek i zrobię pastę jajeczną. Jadłeś kiedyś?
- Chyba nie.
- Jest naprawdę pyszna i idealna do kanapek. W dodatku bardzo szybko się ją robi. Zanim przyjdzie Maciek, ja pokroję cebulę i ogórki.
- Zanim przyjdzie Maciek, ty pokroisz cebulę, a ja pokroję ogórki. Będzie szybciej. – Cmoknęła go w usta.
- Dobrze mój pomagierze. W takim razie bierzmy się do roboty.
Faktycznie robota w kuchni poszła im bardzo sprawnie. Nawet nie minęło pół godziny, jak zasiedli przy zastawionym stole.
- Jak myślicie od czego zaczniemy?
- Od pomysłów na kolekcje. Ula ma kilka świetnych, więc możemy coś wybrać. Powiedz mu, co wymyśliłaś.
- Możemy przedstawić propozycje kilku kolekcji. Zrobić symulację kosztów każdej z nich i symulację zysków. Potem zliczyć wszystko razem i zobaczyć jak będzie się kształtował zysk na przestrzeni roku. Wpadło mi do głowy, że można by było pomyśleć o eleganckich sukniach dla kobiet w ciąży i przy tej okazji zrobić kolekcję dla dzieci od trzech do dziesięciu lat. Trzeba by było tylko przekonać Pshemko do tej ostatniej. Może nie chcieć projektować dla maluchów uznając, że to profanacja jego talentu. Trzecia kolekcja, to ukłon w stronę młodzieży. Ciekawe sportowe kurtki, bluzy i spodnie. Mistrz ma fantazję, więc na pewno coś wymyśli. Oprócz tego stała pozycja, kolekcja letnia. Do tych czterech możliwości zrobilibyśmy cztery mini prezentacje a wszystkie ich zalety, wyliczenia i wnioski, ujęlibyśmy w tej głównej. Maciek przyjrzał się firmom naszym i zagranicznym i też ma swoje propozycje.
- Faktycznie. Przeanalizowałem to wszystko i niektórych rzeczy naprawdę nie rozumiem. Dlaczego na przykład szyją dla nas firmy z Chin. Koszty transportu są niebotyczne. Znacznie taniej i bliżej byłoby sprowadzać z Litwy albo z Białorusi. Zasięgnąłem języka i dowiedziałem się, że jest tam spora ilość szwalni i to w pobliżu granicy. Byłoby szybciej i taniej. Pozostaje jeszcze sprawa dystrybucji. Na razie nie możemy pozwolić sobie na otwarcie nowych sklepów, pomyślałem więc, że dobrze by było założyć stronę internetową z ciekawą ofertą lub wynająć powierzchnię do sprzedaży. Jestem pewien, że koszty wynajmu szybko by się zwróciły. Firma jest znana i kolekcje dobrze się sprzedają. Ula ma jeszcze jeden pomysł, ale niech ci o nim powie sama.
- Dowiedziałam się, że nasza firma ma dwa ogromne magazyny, w których od lat zalegają niesprzedane końcówki kolekcji. Marnujemy nie tylko ładne ubrania, ale też powierzchnię magazynową. Pomyślałam więc, że kolekcje moglibyśmy sprzedać po obniżonej do połowy cenie, ludziom z mniej zasobnymi portfelami. Trzeba by było przeznaczyć na to trochę gotówki na pralnię, bo suknie na pewno nie są pierwszej świeżości skoro tak długo wiszą. No to na razie tyle, jeśli chodzi o nasze pomysły.
Marek słuchał tego, co mówili z otwartą buzią. Otrząsnął się z szoku i wyjęczał.
- Boże. Jesteście genialni. Ja nigdy nie wpadłbym na coś takiego.
- Marek, to nie było takie trudne. To zwykłe ekonomiczne myślenie. Teraz tylko musimy to dobrze ubrać w słowa i dobrze wszystko policzyć. – Marek spojrzał na zegar.
- Dzisiaj jest już trochę późno, ale jutro po solidnym obiedzie, na jaki was zapraszam po pracy bierzemy się ostro do roboty.
Leżeli już w łóżku rozmawiając o czekającej ich pracy.
- Wiesz Ula, do końca życia będę wdzięczny Bogu, że postawił was na mojej drodze. Zawdzięczam wam tak wiele. Po raz kolejny ratujecie mnie z trudnej sytuacji.
- Nie możesz do tego tak podchodzić. To przecież nasza praca. Płacisz nam za nią, a my jesteśmy szczęśliwi, że nie musimy zmywać garów w obskurnych knajpach na obrzeżach Londynu. To byłby dla nas prawdziwy dramat, że po tylu latach nauki i po tylu wyrzeczeniach musielibyśmy w ten sposób zarabiać na życie. To ty nas uratowałeś a nie my ciebie.
- Nie będę się licytował, bo to bez sensu. Umówmy się, że pomogliśmy sobie nawzajem.
- I tak właśnie masz myśleć kochanie – uśmiechnęła się ciepło do niego. Przytulił ją mocniej i pocałował żarliwie.
- Jesteś bardzo piękną i bardzo mądrą kobietą. Moim szczęściem i miłością na całe życie. Bardzo cię kocham. Dobranoc kotku. Śpij dobrze. – Wtuliła się w niego jeszcze mocniej i prawie natychmiast zasnęła.
ROZDZIAŁ 8
Dla Adama Turka ten dzień nie zaczął się zbyt dobrze. Ledwo przyszedł do pracy już został wezwany do gabinetu swojego szefa. Przed jego drzwiami przełknął nerwowo ślinę i przylizał rzadkie włosy. Zapukał i po usłyszeniu „proszę” niepewnie wszedł do środka.
- Witaj Aleksiu – wyartykułował słabo. Febo skrzywił się paskudnie słysząc to określenie.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał? Czy w ogóle coś dociera do twojej pustej głowy? Siadaj, nie stercz tak. Mamy dużo pracy a dla ciebie dodatkowo bojowe zadanie. – Turek przycupnął na brzegu krzesła i z obawą w oczach spojrzał na szefa.
- Za dwa tygodnie odbędzie się posiedzenie zarządu, na którym musimy przedłożyć prezentacje zawierające wizję rozwoju firmy. Krzysztof odchodzi. Jest zbyt chory, by pracować. Musi wybrać nowego prezesa na swoje miejsce. Muszę nim zostać ja, nie ma innej możliwości. Ten nieudacznik Marek może tylko pogrążyć firmę. Nie ma nikogo lepszego ode mnie. Tylko ja zasługuję na to stanowisko, a ty mi w tym pomożesz.
- Ja? – odezwał się księgowy słabym głosem. – Jak ja mógłbym ci pomóc? Co ja mogę?
- Nie doceniasz się Adam. Możesz bardzo dużo. Na początek przyniesiesz mi wszystkie zestawienia z ostatnich trzech lat. Potem przejdziesz się po korytarzu i spróbujesz zasięgnąć języka, czy Mareczek zabrał się za pisanie prezentacji i na jaki temat. Najlepiej by było, jakbyś umówił się na randkę z tą Cieplak. Możesz ją nawet upić, byleby puściła parę z ust.
- Alex, ona się w życiu ze mną nie umówi. Wczoraj przyszła do mnie po jakiś segregator, a ja nie chciałem jej go dać. Powiedziałem, że muszę mieć twoją zgodę, a ona wyjechała mi z regulaminem i punktem o przepływie informacji między działami. Musiałem jej go dać, bo po prostu sczyściła mnie i to w obecności moich bab. Nawet ją zapytałem, czy to potrzebne jej do napisania prezentacji, a ona mnie zapytała, czy pamiętnik piszę, że niby chcę to wiedzieć. Ona jest bardzo lojalna wobec Marka. Żadna randka z nią nie wyjdzie.
- To może ten Szymczyk?
- Co…, że niby z nim mam się umówić na randkę?
- Nie kretynie. Masz się z nim umówić na piwo, wódkę, na co chcesz. Może on coś chlapnie.
- Wątpię. Trzyma się z Ulką blisko i na pewno nie pójdzie na nic takiego.
- W takim razie przyjdziesz jutro o siódmej i przekopiesz się przez ich biurka. Może coś znajdziesz. – Strapiony Turek podrapał się po niemal łysej głowie.
- A jak nic nie znajdę?
- Adam. Myśl pozytywnie. Myśl, że na pewno coś znajdziesz. A teraz przynieś mi to, o co prosiłem. Aha. Idź też do Pshemko i zapytaj, czy zrobiłby kilka szkiców do mojej prezentacji. Muszę do niej dołączyć załączniki graficzne.
- On się nie zgodzi. Nienawidzi cię przecież.
- Wiem, ale możesz chyba spróbować? Może będzie miał dobry humor? Idź już.
Postanowił iść najpierw do pracowni. Postanowił też, że nie będzie się kajał przed mistrzem, lecz tym razem będzie bardziej asertywny. Energicznie otworzył drzwi i już od progu powiedział głośno i dobitnie.
- Witam mistrzunia. – Pshemko podniósł głowę znad projektów i spojrzał na intruza.
- Co osoba tu robi? Nie widzi kartki na drzwiach „Nie przeszkadzać”? A może osoba nie umie czytać?
- Osoba? Jaka osoba? Mistrzuniu, przecież to ja, Adaś Turek?
- Widzę. Czego chcesz – rzucił niechętnie Pshemko.
- Przysłał mnie tu Alex z prośbą, żebyś zrobił dla niego kilka szkiców do prezentacji.
- Kilka szkiców? Co sobie wyobraża ten włoski matoł, że ja nie mam nic do roboty, tylko będę dla niego szkicował? Po moim martwym trupie. Powiedz mu, że jak się dwie niedziele do kupy zejdą, to wtedy ja dla niego zrobię te szkice, a teraz bądź łaskaw opuścić pracownię.
- Ale mistrzuniu, nie możesz mu odmówić.
- Ja nie mogę mu odmówić? A to niby dlaczego?
- Bo jak zostanie prezesem, to może mistrzunia zwolnić. – Irytacja projektanta sięgnęła zenitu.
- Jak on zostanie prezesem, to sam się zwolnię. Nie będę czekał aż on to zrobi. Żegnam.
Zniesmaczony Turek opuścił pracownię. – Aleksiu mnie zabije. – Pomyślał z trwogą.
Nie minęło wiele czasu od wyjścia Turka z pracowni, gdy zawitała w niej Ula.
- Witaj Pshemko – powiedziała łagodnie. – Masz chwilkę, bo jeśli nie to przyjdę później.
- Urszula. Wejdź kochana. Muszę się odstresować. Czy ty wiesz, że ten włoski idiota przysłał tu Turka z prośbą, żebym zrobił szkice do jego prezentacji?
- I co, podejmiesz się?
- Nie żartuj nawet w ten sposób. Nigdy w życiu nie zrobię nic dla tego krętacza.
- Wiesz… Ja w zasadzie przyszłam z podobną prośbą. Na pewno już Marek ci mówił, że Krzysztof nie wraca?
- Tak wspominał, to bardzo smutne.
- Właśnie. Teraz musi wyznaczyć następcę i zrobił konkurs na najlepszą prezentację. My swoją piszemy u Marka w domu. Tylko sza…, to tajemnica – ściszyła głos do szeptu. - Wpadłam na pomysł trzech nowych kolekcji i chciałam to z tobą skonsultować. Jeśli nie będzie ci się podobało, to zrezygnujemy. Twoje słowo jest ostateczne i najważniejsze. Bez twojej zgody nie zrobimy nic – jej słowa mile połechtały ego mistrza.
- Zaciekawiłaś mnie. Opowiadaj zatem. – Opowiedziała mu o swoich pomysłach tak jak przedstawiła je Markowi.
- Dla dzieci? – skrzywił się.
- Ja wiem Pshemko, że wolisz projektować dla dorosłych, bo oni potrafią docenić twój kunszt i geniusz, ale pomyśl. Przecież te ubranka też będą kupować dorośli dla swoich pociech. Cena ich na pewno nie będzie niska, a jeśli ktoś już zapłaci, to będzie uważał, żeby dziecko nie zniszczyło ubrania i nosiło je tylko od święta. A ubrania dla młodzieży, to też wyzwanie. Jeśli ty go nie podejmiesz, to już chyba nikt, bo drugiego Pshemko nie ma w tym kraju. Młodzież, to prawie dorośli, a tobie pomysły tryskają z głowy jak fontanna. Są genialne, świeże i ponadczasowe. Tylko ty jesteś w stanie udźwignąć ciężar takich wyzwań. – Popatrzył na nią uważnie.
- Czy ty nie przesadzasz Bella? W tym kraju jest wielu projektantów.
- To prawda, – zgodziła się – ale drugiego takiego jak ty, nie znam. Nikt nie zna, bo go nie ma. – Mistrz pod wpływem jej słów niemal unosił się nad fotelem, na którym siedział.
- Urszulo. Przekonałaś mnie. Trochę pomyślę i postaram się zrobić kilka szkiców do każdej z kolekcji. Po trzy wystarczy? To razem będzie dwanaście.
- Dziękuję Pshemko – uściskała go. – Jesteś wielki. Świat ci tego nie zapomni – powiedziała górnolotnie i szybko pobiegła do Marka podzielić się dobrą nowiną.
Wpadła jak burza do jego gabinetu krzycząc od drzwi. – Marek! On się zgodził! Nawet na kolekcję dziecięcą się zgodził! Wyobrażasz sobie!? – Podszedł do niej i zatopił się w jej radosnych, szczęśliwych błękitach.
- Nie wiem jak to zrobiłaś kochanie, ale po dzisiejszym dniu sądzę, że nawet diabła byś przekonała, żeby przypiął skrzydła – wtulił się w jej pełne usta. – Co ja bym bez ciebie zrobił mój aniele? - oderwał się od niej i pociągnął na kanapę.
- To jeszcze nie wszystko. Pshemko mówił, że przede mną był u niego przysłany przez Alexa, Turek. Też w sprawie szkiców do prezentacji. Pshemko spuścił go na szczaw. Nawet nie chciał słyszeć o tym. Plus dla nas. On obiecał, że zrobi po trzy szkice do każdej z kolekcji. Wspaniale prawda? – Marek z uśmiechem przyglądał się jej podekscytowaniu. Była w swoim żywiole. Najszczęśliwsza wtedy, gdy jej się coś udało. A udawało jej się często.
- Ty jesteś wspaniała – przytulił ją do siebie. – Najwspanialsza istota pod słońcem – spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta.
- Maciek wrócił?
- Wrócił.
- To dobrze. Zbieramy się. Jedziemy na obiad, a potem zajmiemy się prezentacją.
Najedzeni do syta wrócili na Sienną. Porozkładali dokumenty. Wszędzie leżały segregatory, a oni wprowadzali dane do trzech laptopów. Każdy swoją część. O ósmej poszła zrobić im kolację. Byli zmęczeni. Całodzienne wlepianie oczu w monitor kończyło się ich bólem i zaczerwienionymi spojówkami.
- Dużo zrobiliśmy dzisiaj. Jutro dokończymy, a pojutrze zaczniemy pisać. Będzie dobrze. Zdążymy – uśmiechnął się do nich. – Dzięki wam zdążymy.
- Nie mów tak Marek – odezwał się Maciek. – Sam też wypruwasz sobie żyły. Wszyscy ciężko pracujemy. Nasza prezentacja będzie lepsza. Zobaczycie.
- Święte słowa – zakończyła Ula.
- Amen – podsumował Marek. Wszyscy parsknęli śmiechem.
Następnego dnia rano drzwi windy na piątym piętrze otworzyły się i wychyliła się z nich skąpo owłosiona głowa Adama Turka. Rozejrzał się nerwowo dookoła z zadowoleniem stwierdzając, że nie ma żywej duszy. Drobnym truchtem przebiegł odległość dzielącą go od sekretariatu Dobrzańskiego. Ponownie zlustrował okolicę i zatarł ręce.
- Co my tu mamy? – zapytał sam siebie. Przejrzał kilka dokumentów leżących na biurku Uli, podrapał się po głowie i jęknął - kurrrteczka! Nic nie mamy. Zobaczmy, co u Maciusia - przeleciał przez biurko Szymczyka jak huragan, ale bez powodzenia. Wyciągnął z kieszeni kawałek grubego drutu, wygiął go i spróbował otworzyć szuflady. Udało się. Systematycznie przeglądał jedną po drugiej, ale nie znalazł niczego, co mogłoby dotyczyć prezentacji. - Co robić, co robić… - nerwowo spojrzał na drzwi gabinetu dyrektora. Zerwał się z krzesła i pognał do recepcji. Z zadowoleniem odnalazł właściwy klucz. - Mam! Znalazłem! – krzyknął radośnie i wrócił z powrotem do sekretariatu. Bez trudu otworzył gabinet i równie łatwo poradził sobie z szufladami biurka. Usiadł na krześle i zagłębił się w lekturze. Tak się zaczytał, że nawet nie zwrócił uwagi na upływający czas.
- Szukasz czegoś konkretnego? Może pomożemy?
Zerwał się jak oparzony z dyrektorskiego fotela i z przerażeniem zobaczył stojących w drzwiach gabinetu Marka, Maćka i Ulę.
- Yyy… Ja tylko….
- Co ty tylko? Tylko przyszedłeś na przeszpiegi?
- Hee….Hee… Marek, hee… No co ty, ja?
- A co, jesteś klonem Adasia Turka?
- Hee… Zabawny jesteś…
- Naprawdę? Nie wiedziałem, bo w tej sytuacji jaką zastałem, to chyba nie ma nic zabawnego. Wiesz, kiedy będę się śmiał? – Turek rozpaczliwie pokręcił głową.
- Będę się śmiał jak wygram konkurs, zostanę prezesem i wyrzucę cię z firmy na zbity pysk. To dopiero będzie zabawne. Zostawcie mnie z nim samego – zwrócił się do swoich asystentów. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, zdjął płaszcz i wrogo spojrzał na trzęsącego się Turka. - Siadaj – wysyczał. – Jeszcze nie skończyliśmy tej interesującej rozmowy. Przyszedłeś poszperać z własnej woli, czy przysłał cię tu Alex?
- Alex? No co ty… – Adam wzruszył ramionami.
- Czyli to twoja inicjatywa? Chcesz podwyżki, czy premii? Co ci obiecał?
- Marek. Przecież on mi nic nie obiecywał.
- No dobrze. W takim razie oświeć mnie i powiedz, czego szukałeś z taką determinacją? Musiałeś chyba dzisiaj wstać wcześniej niż zwykle?
- Aaa… Nic takiego… Tak sobie tylko przeglądałem.
- I tylko dla chęci przeglądania włamałeś się do mojego biurka i do biurek moich asystentów? Adam, proszę cię nie obrażaj mojej inteligencji. Nie jestem idiotą. Już dzisiaj wystąpię z pismem do zarządu o zwolnienie dyscyplinarne dla ciebie. Złożę również pozew w sądzie cywilnym o szpiegowanie i działanie na niekorzyść firmy. Nie daruję ci tego. Być może w całej tej aferze jesteś najmniej winny, bo wiem, że stoi za tym Febo, ale to ty poniesiesz najcięższe konsekwencje. Już nigdy, zapewniam cię, już nigdy nie dostaniesz pracy. Ja dopilnuję tego osobiście. Wystawię ci taką opinię, że żadna firma cię nie przyjmie – wyjął z kieszeni komórkę i włączył dyktafon. Turek był przerażony.
- Marek błagam cię, nie rób tego, ja mam raty do spłacenia. Wziąłem dwa duże kredyty. Co ja teraz zrobię?
- A cóż mogą mnie obchodzić twoje raty? Człowiek musi ponosić konsekwencje swoich czynów, a ty dopuściłeś się jednego z najgorszych – powiedział obojętnym tonem.
- Dobrze, powiem ci. To Alex kazał mi tutaj przyjść o siódmej rano. Powiedział, że nikogo nie będzie i mam poszukać czegoś na temat prezentacji.
- I co, znalazłeś coś? – rzucił na pozór znudzonym tonem.
- No właśnie nie. Nie piszecie jej?
- A po co ci ta wiedza? I tak stąd wylecisz i takie informacje nie są ci już do niczego potrzebne. Nagrałem cię i mam zamiar puścić to nagranie ojcu. Niech się dowie, jak uczciwie przygotowuje prezentację jego pupil Alex. Być może, że wylecicie obaj. Wtedy nareszcie będę miał święty spokój. Zapewniam cię, że zbieranie puszek po piwie może być miłym zajęciem, a zbieranie w towarzystwie ulubionego szefa, to już naprawdę duża przyjemność. A teraz zejdź mi z oczu. Nie chcę cię tu więcej widzieć. – Trzęsąc się i dygocząc Adam Turek opuścił dyrektorski gabinet.
- Ula, Maciek, chodźcie! - zawołał
Weszli do środka zamykając za sobą drzwi.
- Dziękuję kotku, że pogoniłaś nas dziś rano. Gdyby nie to, nie złapalibyśmy go na gorącym uczynku. Nagrałem go. Posłuchajcie – puścił im nagranie.
- A to wredna szuja – Maciek zacisnął pieści. – I jeden i drugi. Co z tym teraz zrobisz? Wykorzystasz to?
- Na razie nie mogę. Ojciec nie wydobrzał całkiem. Taka historia mogłaby się odbić na jego zdrowiu. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Zachowam to nagranie. Nawet przegram je na płytę, żeby mieć pewność, że nie ulegnie zniszczeniu. Na pewno je wykorzystam. Nie puszczę tego płazem. Wreszcie ktoś musi utrzeć nosa temu intrygantowi.
Już tydzień ślęczeli nad prezentacją. Oni pisali poszczególne części, a Ula liczyła i ubarwiała strony licznymi wykresami. Zamknięta u Marka w pokoju puszczała w kółko te dwie symfonie, które zapadły jej głęboko w serce i uparcie podliczała długie kolumny cyfr. Marek wszedł właśnie do pokoju i uśmiechnął się szeroko na widok siedzącej po turecku ukochanej.
- Jak ci idzie kochanie – przysiadł obok.
- Właśnie kończę. Nie uwierzysz, ale zysk z tych czterech kolekcji plus prognozowana sprzedaż przez Internet tych ciuchów z magazynów daje kwotę czterech i pół miliona.
- Żartujesz?
- Ani trochę. Sprawdzałam dwa razy. Nie ma pomyłki. Świetnie prawda? – spojrzała na niego roziskrzonym wzrokiem i uśmiechnęła się uroczo. Zamknął ją w swoich ramionach i pocałował czule.
- Jesteś ekonomicznym geniuszem kochanie. Te symfonie jeszcze ci się nie znudziły? Puszczasz je na okrągło.
- Przeszkadzają wam? – spytała smutno.
- Ależ skąd. W salonie ledwo je słychać – zaprzeczył. – Jeśli tak ci się podobają, to puszczaj sobie tyle razy, ile tylko chcesz. Przyszedłem ci powiedzieć, że zamówiłem chińszczyznę na kolację. Dla nas wziąłem sushi, a dla ciebie chińskie pierożki z kurczakiem. Zmęczona jesteś i nie masz siły na gotowanie. Działasz już od tylu dni na wysokich obrotach, że aż się boję, żebyś tego nie odchorowała.
Uśmiechnęła się do niego promiennie i pogładziła go po policzku.
- Nie martw się. Nic mi nie będzie. Jestem przyzwyczajona do ciężkiej pracy – przytuliła się do niego. Tak miło było siedzieć razem i słuchać rzewnych dźwięków skrzypiec. Ta muzyka poruszała w niej najwrażliwsze struny jej duszy.
- Kocham ten fragment. Cała symfonia jest piękna. I pomyśleć, że Berlioz miał zostać lekarzem. Zmarnowałby taki talent.
- Masz rację. A wiesz, dlaczego nazywają ją symfonią miłości? – Pokręciła przecząco głową. – Berlioz kochał się nieszczęśliwie w pewnej Angielce. Początkowo nie odwzajemniała jego uczuć, choć później faktycznie została jego żoną. Ta symfonia, to jego najlepsze dzieło. Napisał ją na podstawie własnych przeżyć i tej romantycznej miłości – przytulił usta do jej skroni. - Mamy większe szczęście niż on. My się kochamy i nie musimy umierać z nieodwzajemnionej miłości. Nigdy nie wierzyłem w porywy serca i w wielką miłość, a teraz sam jej doświadczam bardzo intensywnie i nie zamieniłbym tego uczucia na nic innego. Jestem bardzo szczęśliwy, dzięki tobie Ula.
- I ja jestem szczęśliwa jak żadna kobieta na świecie, bo mam ciebie. – Usłyszeli dzwonek do drzwi.
- To chyba kolacja – pomógł jej wstać i przeszli do salonu. Maciek już rozkładał talerze na stole.
- Chodźcie jeść. Jest jeszcze ciepłe.
- Ula skończyła liczyć Maciek. Wiesz, jaki wygenerowała zysk? Cztery i pół miliona.
- No nieźle. Nie do wiary.
- No, sam nie mogłem w to uwierzyć, ale liczyła dwa razy i jest pewna tego, co mówi.
- Fantastycznie. Niedługo skończymy, a potem tylko będziemy czekać na zarząd.
- Pomyślałem sobie, że jak będziemy drukować, to od razu w trzech egzemplarzach. Nie chciałbym zanosić tego do firmy i tam kserować, bo to ryzykowne. Sami byliście świadkami, do czego zdolny jest Alex - Marek pokręcił głową.
- Masz rację – odezwała się Ula. – Zrobimy tak, jak mówisz. Lepiej dmuchać na zimne.
Alexander Febo podniósł słuchawkę telefonu i usłyszawszy w niej głos księgowego rzucił nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Adam. Do mnie. – Nie minęło pięć minut i w gabinecie pojawił się on sam. Stanął niepewnie blisko drzwi, jakby miał zamiar za chwilę ewakuować się z tego miejsca. Febo spojrzał na niego pogardliwie. - No, co tak sterczysz. Siadaj i opowiadaj, co zdziałałeś. – Turek nerwowo potarł dłonie.
- Nie jest dobrze Alex, nie jest dobrze…
- Z czym nie jest dobrze? U Pshemko byłeś?
- Byłem. On kategorycznie odmówił, choć nastraszyłem go, że jak zostaniesz prezesem to możesz go zwolnić. – Na twarz Alexa wypełzły czerwone plamy spowodowane irytacją.
- Ty już do reszty zgłupiałeś? Po co miałbym go zwalniać? Kto by wtedy projektował? Ty? – rzucił złośliwie. Turek nerwowo przestępował z nogi na nogę mnąc w dłoniach róg swojej marynarki.
- Kopałeś u Dobrzańskiego? – Słysząc to pytanie księgowy prawie zemdlał. Nie miał pojęcia jak powiedzieć swojemu szefowi o tej wpadce, choć miał świadomość, że jeśli mu sam nie powie, ten wcześniej czy później i tak się dowie, a wtedy może być znacznie gorzej.
- Kopałem – powiedział cicho. Febo przyjrzał mu się badawczo.
- Adam, czy ja muszę cię ciągnąć za język? Wykrztuś wreszcie. Znalazłeś coś? – Wysokie czoło Turka przyozdobiły krople potu.
- Nie… To raczej oni mnie znaleźli… - Alex nerwowo podszedł do niego i złapał za ramiona.
- Jak to cię znaleźli? – wysyczał. – Przyłapali cię? Gdzie?
- W gabinecie Marka, jak czytałem dokumenty. – Jakby wzrok mógł zabijać, to z Turka zostało by tylko martwe truchło.
- Ty cholerny kretynie! – wrzasnął. – Zdajesz sobie sprawę, co narobiłeś? Przecież on mi teraz nie daruje! Na pewno poleci z tym do ojca.
- I będzie miał z czym. On mnie nagrał. Na dyktafon. – Furia Febo sięgnęła zenitu.
- No to po nas. Co mu powiedziałeś?
- On chce mnie zwolnić. Powiedział, że zaraz wystąpi do zarządu o zwolnienie dyscyplinarne dla mnie i wniesie pozew do sądu o szpiegowanie i działanie na niekorzyść firmy. Broniłem się i wtedy mu powiedziałem, że to ty mnie przysłałeś. – Alex stanął oniemiały na środku pokoju i zjadliwym głosem powiedział.
- Że ja cię przysłałem? Ja cię nigdzie nie posyłałem. Nic nie wiem na ten temat.
- Ale… Jak to? Przecież… sam….
- Nie mój drogi, ja wyprę się wszystkiego, on nic mi nie udowodni. Nie ma żadnych dowodów na mnie. Twoje słowo przeciwko mojemu. Jak myślisz, komu Krzysztof uwierzy? – Turek prawie płakał.
- I co, pozwolisz, żeby mnie zwolnili?
- A coś ty myślał! Za głupotę się płaci, a ty byłeś wyjątkowo głupi. Idź się lepiej pakować. Nie znoszę idiotów – rzucił na koniec pogardliwie za wychodzącym księgowym. – Co za debil. Jak będzie trzeba wyprę się wszystkiego. Powiem, że nic nie wiem o tej inicjatywie Adama. Nikt mi nic nie udowodni – pokrzepiony taką myślą zabrał się z powrotem do pracy.
Roztrzęsiony Maciek wpadł do gabinetu Marka i nerwowo usiadł na fotelu.
- Co się stało przyjacielu? – Dobrzański spojrzał na niego zaniepokojony.
- Marek, zwolnisz mnie na dzisiaj? Muszę pojechać do Rysiowa. Mama dzwoniła, że ojciec miał jakiś wypadek. Ciął drzewo na klocki i nieopatrznie przejechał piłą elektryczną po ręce. Rana jest głęboka i bardzo krwawi. Na pewno przeciął sobie jakieś naczynia. Będą mnie potrzebować i mojego samochodu też. Nie ma Uli. Gdzieś wyszła i nie mogłem jej nic przekazać. Ona zostanie z tobą i skończy pisać to, co ja zacząłem. Ja przyjechałbym jutro prosto do pracy.
- Nie ma sprawy Maciek. Jedź i dopóki będziesz tam potrzebny, to zostań tyle ile trzeba. My poradzimy sobie. Jeśli zajdzie taka potrzeba to jutro nie przyjeżdżaj do pracy. Jesteś potrzebny tam bardziej niż tu. Zmykaj już i daj znać, co z ojcem.
- Dzięki Marek. Już uciekam.
W niecała godzinę po tej rozmowie do gabinetu weszła Ula.
- Marek nie wiesz, gdzie jest Maciek? Gdzieś wyjechał? Nie widzę jego rzeczy?
- Wiem Ula. Jego ojciec miał wypadek. Uszkodził sobie rękę piłą elektryczną. Maciek musiał jechać, bo potrzebowali samochodu, żeby dowieźć go do szpitala. I tak będzie szybciej od karetki. Nie wróci dzisiaj. Zostaliśmy sami na placu boju kochanie. – Pogłaskała go po twarzy i czule spojrzała mu w oczy.
- Nie martw się, poradzimy sobie. Już naprawdę niewiele zostało. Może nawet napiszemy dziś podsumowanie i końcowe wnioski? Głodna jestem. Pójdziemy coś zjeść? Kiszki mi marsza grają. – Cmoknął ją w nosek.
- Pójdziemy i ja zgłodniałem.
Pomógł jej ubrać płaszcz, sam narzucił swój i objęci wymaszerowali z biura.
ROZDZIAŁ 9 +18
Wrócili na Sienną i niemal z kopyta zabrali się za dokończenie prezentacji. Wyglądała imponująco. To, co wydrukowali do tej pory w trzech egzemplarzach Marek porozdzielał, wkładając między strony zapełnione treścią, liczne kolorowe wykresy. Ula usiadła z laptopem Maćka na kanapie i kończyła pisać ostatnie linijki tekstu. Spojrzała na dość grube trzy stosiki ułożone pieczołowicie przez Marka i uśmiechnęła się.
- Nieźle to wygląda. Nie sądziłam, że aż tyle tego wyjdzie. Zakasujemy ich. Przed tobą najtrudniejsze zadanie, bo to ty będziesz musiał przedstawić cały plan na posiedzeniu zarządu. Dasz radę wszystko zapamiętać? – Usiadł obok niej i spojrzał na nią czule.
- Na pewno. Przecież też ją pisałem i dużo rzeczy utkwiło mi w głowie. Części przez was pisane przeczytam parę razy i też zapamiętam. Mamy jeszcze kilka dni. Bardzo jestem ciekawy, co przygotował Alex. Skoro przysłał Adama na przeszpiegi, to by znaczyło, że nie miał pomysłu i chciał go wykraść nam. Dobrze się stało, że nie pisaliśmy tego w biurze. Jestem pewien, że wtedy na pewno by coś wywęszył lub znalazł jakieś dokumenty.
- Tak, miałeś dobry pomysł z tym pisaniem. Zrobisz kawy? Ja tymczasem dokończę pisać.
- Zrobię. Zaraz przyniosę.
Przeciągnęła się rozkosznie prostując obolałe plecy. Nareszcie koniec. Napracowali się solidnie, ale było warto. Wszystko jest dokładnie przemyślane, policzone i napisane. Teraz mogą wreszcie trochę odetchnąć.
- Marek! Skończyłam! – Wyszedł z łazienki odziany w szlafrok wycierając ręcznikiem mokre włosy.
- Wspaniale. Jeśli masz ochotę na kąpiel, to idź. Ja porozdzielam tę resztę i powkładam do teczek. Potem zrobię nam kolację.
Z wielką ochotą weszła pod ciepły prysznic. Poddawała się z przyjemnością kroplom wody zmywającym z niej zmęczenie z całego dnia. Tego właśnie potrzebowała. Woda rozluźniła jej spięte mięśnie i przyniosła spodziewaną ulgę. Wytarła energicznie ciało i ubrała koszulkę. Opatulona w szlafrok poszła do kuchni, gdzie Marek kończył szykować kolację.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba kochanie. Już wszystko gotowe. Siadaj. Zaraz podam herbatę.
Zasiedli do posiłku. Z przyjemnością przyglądał się jej jak je. Pałaszowała z apetytem. Zachichotał. Podniosła na niego zdziwiony wzrok.
- Co cię tak bawi?
- Ta sytuacja mnie bawi. Zawsze to ja mruczę z zadowolenia, gdy jem coś przyrządzonego przez ciebie, a dzisiaj to ty wyglądasz, jakby smakowało ci to, co przygotowałem.
- Bo naprawdę mi smakuje. To jest pyszne. Wyrabiasz się mój drogi. Jeszcze trochę, a to ty będziesz lepił pierogi. – Roześmiał się serdecznie.
- Nie kochanie, na pewno nie. Ja nigdy nie doszedłbym do takiej wprawy. Tę czynność zostawiam już tobie, ale takie kolacje mogę robić codziennie. – Pogroziła mu palcem.
- No. Trzymam cię za słowo.
Była dopiero dziewiąta, ale postanowili, że położą się wcześniej. Przez ostatnie dni, to snu brakowało im najbardziej. Kładli się bardzo późno i wstawali skoro świt. Kolejny raz przytulił się do niej. Uwielbiał czuć ciepło jej ciała i jej zapach, choć ten ostatni drażnił jego zmysły i powodował za każdym razem przypływ fali pożądania. Nie wiedział, jak długo da jeszcze radę panować nad tym. Z każdym dniem, a właściwie z każdą nocą spędzoną u jej boku było to coraz trudniejsze. Chyba w całym swoim życiu nie miał tak długiego okresu abstynencji. Gdyby nie kochał jej tak bardzo, pewnie zaspokoiłby swoje pragnienie z przypadkowo spotkaną kobietą, ale wiedział, że już nigdy tego nie zrobi. Nigdy nie mógłby zranić w ten sposób tej cudnej istoty. Wolał męczyć się i czekać, bo wiedział, że nagroda będzie wspaniała.
Przywarła do niego całym ciałem układając głowę w zagłębieniu jego szyi. Znał już ją dobrze i wiedział, że w takiej pozycji najbardziej lubiła zasypiać, wtulona w niego jak kociak.
- Kocham cię – wymruczała cicho – i bardzo cię pragnę. – Spojrzał na nią nie wierząc w to, co przed chwilą padło z jej ust.
- Jesteś tego pewna? – zapytał drżącym z emocji głosem. Oderwała się od niego i zatopiła wzrok w jego dużych oczach.
- Bardzo pewna, ale i pełna strachu. Boję się i wstydzę – spuściła wzrok.
- Zapewniam cię kochanie, że nie masz czego się bać. Ja nie zrobię ci krzywdy i będę bardzo, ale to bardzo delikatny – przylgnął do jej ust muskając je lekko jak wiatr swoimi. Jego pożądanie rosło a wraz z nim intensywność jego pocałunków. Miażdżył jej wargi żarliwie i z coraz większą pasją. Ona oddawała je równie namiętnie. Objął ją wsuwając dłoń pod cienki materiał koszulki. Z czułością gładził wszystkie te słodkie krągłości, których nie poskąpiła jej natura. Nawet nie wiedziała kiedy pozbawił ją tego jedynego skrawka materiału, który miała na sobie. Schodził pocałunkami niżej. Z nabożną czcią objął dłońmi jej pełne piersi i ucałował każdą z nich, delikatnie pieszcząc sutki. Odpływała. Jej pragmatyczne myślenie ukryło się gdzieś na obrzeżach jaźni. Poddała się tym pieszczotom zatracając się w nich zupełnie. Jęczała pod dotykiem jego dłoni i ust zostawiających gorące ślady na jej ciele. Gdy wdarł się pocałunkami w jej kobiecość, krzyczała drżąc pod wpływem błogich skurczów. Była gotowa, by przyjąć tę miłość każdą cząstką swojego ciała i duszy. Jej jęki, krzyki i głębokie westchnienia były dla niego najpiękniejszą muzyką. Były, jak ta symfonia Berlioza, która porusza każdą strunę serca i zostawia trwały ślad we wszystkich zakamarkach umysłu. Nie podejrzewał nigdy, że uprawiając seks z kobietą, którą kochał najbardziej na świecie, może się aż tak zatracić. Nie przestając całować jej zmysłowych ust wchodził w nią powoli z największą delikatnością, pokonując kolejne bariery jej niewinności. Krzyczała, a w jej lazurowych oczach pokazały się łzy. Z czułością scałowywał je z jej policzków poruszając się powoli i przyzwyczajając ją do siebie. Podjęła rytm dopasowując się do ruchów jego ciała. Przywarł do niej mocniej zwiększając intensywność pchnięć. Jej jęki doprowadzały go do szaleństwa. Poczuła nagle nadciągającą falę spełnienia podobnie jak on. Wreszcie nadeszła i rozlała się w ich ciałach powodując rozkoszny spazm i drżenie. Długo leżeli ściśle objęci dochodząc do siebie. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się łagodnie.
- Dziękuję ci. To było piękne, a ty byłeś bardzo subtelny.
- To ja ci dziękuję. Byłaś cudowna, wspaniała, jedyna. Kocham cię jak szaleniec.
Ocknął się następnego ranka przywołując pod powieki wydarzenia minionej nocy. Uśmiechnął się błogo i spojrzał na swoją ukochaną, która spała przyklejona do niego z głową ułożoną na jego piersi. Rozsypane włosy tworzyły wdzięczną aureolę wokół jej zaróżowionej od snu, pięknej twarzy. Była cudowna i cała jego. Bał się nawet oddychać, by nie zakłócić snu swojej księżniczce. Delikatnie odsłonił jej ciało odkrywając kołdrę. W świetle poranka wyglądała jak anioł. Piękne, pełne piersi, które całował wczoraj z taką miłością. Wąska talia, płaski brzuszek, cudownie wysklepione łono i te fantastycznie smukłe nogi. Była ideałem. Istotą bez wad. Poczuł, że zadrżała a na jej ciele wykwitła gęsia skórka. Poruszyła się, mrucząc rozkosznie i nie otwierając oczu bezwiednie wyciągnęła dłoń w poszukiwaniu skrawka kołdry. Pomógł jej przykrywając ją z żalem z powrotem. Gdyby mógł, patrzyłby na nią bez końca. Skrzywiła się i otwarła ciężkie od snu powieki. Uśmiechnął się do niej radośnie i wtulił w jej ciepłe, pełne usta.
- Dzień dobry moje szczęście – wyszeptał. – Wyspałaś się?
Kiwnęła głową. – Spało mi się cudownie. Miałam taki piękny sen.
- Tak? A o czym? Opowiesz mi? – Zauważył jak jej policzki pokrywają się tą uroczą czerwienią.
- Nie wiem… - powiedziała niepewnie. – Nie wiem, czy powinnam.
- No… skoro tak zaczęłaś, to teraz musisz mi powiedzieć – pogłaskał ją po głowie. Spuściła wzrok.
- Śniło mi się, że ty i ja… no wiesz… - Roześmiał się rozbawiony.
- Skarbie, to nie był sen. My naprawdę kochaliśmy się wczoraj i było cudownie i pięknie – powiedział rozmarzonym głosem. – Ty byłaś cudowna – dokończył szeptem całując ją w skroń. – A teraz musimy już wstawać, bo nie dojedziemy na czas.
Wychodząc z samochodu pod firmą spotkali Sebastiana.
- Witajcie moi kochani. Dawno was nie widziałem. Dużo pracy, co?
- Żebyś wiedział. Przez kilka ostatnich dni pisaliśmy prezentację i rzeczywiście nie mieliśmy na nic czasu.
- To może umówimy się wszyscy po pracy. Gdzie macie Maćka?
- Już wczoraj wrócił do Rysiowa. Jego ojciec miał wypadek, a dzisiaj ja zawiozę tam Ulę. Musi się jeszcze spakować. Tak więc stary z dzisiejszego spotkania nici. Odłóżmy to lepiej po zarządzie. Może będziemy mieli co świętować?
- No ja myślę! Nie może inaczej być. Musisz wygrać. Nie będzie Febo pluł nam w twarz.
- Robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby tak się stało Sebastian, a ty trzymaj za nas kciuki. – Wjechali na właściwe piętro i zajęli się pracą. Przed południem przyszedł Pshemko dzierżąc pod pachą jakąś teczkę.
- Witaj Urszulo. Marek jest?
- Pshemko! Jak dobrze cię widzieć. Właśnie myślałam o tobie.
- A ja o tobie – zniżył głos do szeptu i rozejrzał się nerwowo. – Przyniosłem ci te projekty, ale chciałbym, by i Marek rzucił na nie okiem.
- Oczywiście. Przecież to on będzie je omawiał na zarządzie. Chodźmy do niego.
Weszli do gabinetu. Marek widząc projektanta wyszedł zza biurka i przywitał się z nim wylewnie.
- Pshemko, przyjacielu, co słychać? Bardzo obciążyliśmy cię pracą i naprawdę jesteśmy ci wdzięczni, że podjąłeś się tak trudnego zadania. Z czym przychodzisz? Potrzebujesz czegoś? Jeśli tak, to zaraz to załatwimy.
- Nie Marco. Niczego mi nie trzeba. Przyniosłem te projekty i chciałbym, żebyś je obejrzał i powiedział, co o nich sądzisz – otworzył teczkę i rozłożył szkice na stole. Pochylili się nad nimi i oglądali z podziwem.
- Pshemko! One są piękne! Wspaniałe, świeże i nowatorskie. Są genialne. Nikt inny nie mógł wymyślić nic równie fantastycznego. Mistrzu chylę przed tobą czoło. Jesteś wielki. Nikt nie zrobiłby tego lepiej, tylko tobie mogło się to udać.
Mistrz odpływał zalany falą tych pochwał. Te słowa były miodem wylanym na jego łase na pochwały ego.
- Cieszę się, że wam się podobają. W takim razie idę dalej tworzyć. – Pożegnali się z nim ponownie pochylili się nad szkicami.
- Są naprawdę wyjątkowe. On jest wielkim dziwakiem, ale posiada niezaprzeczalny talent
- To prawda. Proponuję, żebyś je włożył z powrotem do teczki i schował wszystko do swojej. W niej nikt nie będzie ci grzebał a biurko nie jest dobrym schowkiem.
- Masz rację kochanie. Musimy być ostrożni – wyjął dzwoniącą w jego kieszeni komórkę i spojrzał na wyświetlacz – to Maciek.
- Halo. Maciek. No i jak sytuacja?
- No już w miarę dobrze, ale nie obyło się bez operacji. Miał nawet przecięte ścięgno. Gdyby go nie połatali, do końca życia miałby niewładną rękę. Chciałem cię prosić o kilka dni wolnego i robię to mając wyrzuty sumienia, bo wiem ile mamy pracy, ale oni mnie tu potrzebują.
- Maciek o nic się nie martw. Wczoraj skończyliśmy, a dzisiaj Pshemko przyniósł projekty. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Wystarczy do końca tygodnia? W poniedziałek jest zarząd i nie ukrywam, że chciałbym cię tu mieć na miejscu.
- Spokojnie, wystarczy. Bardzo ci dziękuję.
- Naprawdę drobiazg. Dzisiaj wieczorem przywiozę Ulę. Beatka za nią bardzo tęskni a i pozostali też. Trzymaj się. Do zobaczenia.
- Wy też i jeszcze raz dziękuję.
Wyjęła torbę z szafy i zaczęła pakować swoje rzeczy. Nastawiła cicho odtwarzacz ze swoją ulubioną symfonią, by umilała jej ostatnie chwile pobytu u Marka. Wszedł do pokoju i smutno przyglądał się czynności, którą wykonywała. Podszedł do niej i przytulił ją.
- Będzie mi ciebie tu brakowało. Jesteś jak powiew świeżego powietrza. – Uśmiechnęła się łagodnie gładząc go po policzku.
- Nie będzie. Przecież widzimy się codziennie w pracy.
- Przecież wiesz, że to nie to samo. Uwielbiam, gdy śpisz wtulona we mnie a ja mogę cię trzymać cały czas w ramionach.
- A ja kocham się przytulać do ciebie. Jesteś zawsze taki miękki i ciepły.
- Zamieszkaj ze mną. – Posmutniała.
- Kochanie. Przecież wiesz jaka jest sytuacja. Ja nie mogę ich teraz zostawić. Betti jest jeszcze taka mała, potrzebuje mnie.
- Wiem Ula, ale przecież można to jakoś rozwiązać. Moglibyśmy w każdą sobotę tam jeździć. Pomagałbym ci w sprzątaniu i gotowaniu. Nauczyłbym się. I Beatce moglibyśmy poświęcić czas, żeby nie czuła się osamotniona. To taka mądra dziewczynka. Na pewno zrozumie. Jasiek jest już prawie dorosły i nie wymaga opieki, a na miejscu jest zawsze Maciek i gdyby coś działo się z twoim ojcem, z pewnością dałby nam znać. – Pocałowała go czule.
- Obiecuję, że się nad tym zastanowię. Teraz mamy na głowie zarząd, ale po nim bardzo poważnie o tym pomyślę. Trzeba by było uprzedzić też tatę. Nie mam pojęcia jak zareaguje na wieść, że chcę się wyprowadzić.
- Dobrze skarbie. Dałaś mi nadzieję. Spakuj się spokojnie a ja idę uwolnić się od garnituru i przebrać w coś wygodniejszego.
Zatrzymał samochód przed domem Uli i pomógł jej wysiąść. Zabrał jej torbę i objął ramieniem ruszając w stronę drzwi. Weszli po cichu i zajrzeli do kuchni. Wszyscy siedzieli przy stole. Ojciec grzebał w starym zegarku, a Jasiek droczył się z Beatką.
- No tak. Siedzicie tu sobie, a drzwi otwarte. Cały dom można wynieść, a wy nawet nie zauważycie.
- Ulcia! – Beatka zerwała się z krzesła i przywarła do siostry. – Ale się za tobą stęskniłam. – Ula pochyliła się nad nią i ucałowała dziecięca buzię.
- Ja też się za wami stęskniłam – podeszła do ojca i uściskała go. Potem przywitała się z Jaśkiem. Betti zawisła na szyi Marka i przytuliła buzię do jego policzka.
- Za tobą też bardzo tęskniłam.
- I ja za tobą iskierko. Dobry wieczór panie Józefie. Dawno mnie tu nie było, a tu jak zawsze rodzinnie i ciepło. Witaj Jasiu – uścisnął dłonie obu Cieplakom.
Szczęśliwy Józef już krzątał się po kuchni szykując herbatę i ciasto upieczone przez mamę Maćka.
- Siadajcie kochani, siadajcie. Zaraz będzie herbatka. Opowiadajcie. Dużo mieliście pracy, co?
- Bardzo dużo – Marek rozsiadł się wygodnie na krześle. – Ale na szczęście wczoraj skończyliśmy. Teraz tylko czekamy na zarząd i wybór nowego prezesa.
- A jak ojciec? Wydobrzał już?
- Tak. Jest już w domu, ale nie będzie mógł pracować, stąd ta nagła zmiana na tym stanowisku. Słaby jest jeszcze. Miał leżeć cztery tygodnie, ale jest tak uparty, że wymógł na lekarzu skrócenie tego okresu. Tak długo go męczył aż ten wreszcie się zgodził. Mama chucha na niego i dmucha, więc w domu szybciej powinien dojść do siebie.
- Tak. Z sercem nie ma żartów. Wiem coś o tym. Sam byłem parę dni temu u lekarza, ale na szczęście nie ma pogorszenia. Dodał mi kilka nowych leków na wzmocnienie.
- Fatalnie wypadł ten zarząd, bo w poniedziałek, a w piątek zaczynają się święta. Wyniki i tak będą znane dopiero po nowym roku. To nas będzie kosztowało sporo nerwów. Najgorsze jest czekanie i ta niepewność.
- Nie martw się synu – Cieplak poklepał go po ramieniu. – Przy takich pomocnikach na pewno ty obejmiesz ten fotel. Oboje są zdolni i mają głowy do ekonomii. Byli najlepsi na roku, a to o czymś świadczy.
- Wiem panie Józefie, zdążyłem już się o tym przekonać i bardzo doceniam pracę ich obojga. Są naprawdę świetni.
Posiedział jeszcze trochę mile gawędząc z tą sympatyczną rodziną. Usadowiona na jego kolanach Betti zasnęła nawet nie dopominając się o bajkę. Zaniósł ją do łóżeczka i troskliwie okrył kołdrą.
- Będę już wracał kochanie. Późno jest, a ty też musisz się wyspać. Do jutra skarbie – wtulił się w jej ciepłe wargi i pocałował gorąco. Pożegnał się z resztą rodziny i odjechał.
Poniedziałek zaczął się nerwowo. Od rana byli spięci i mimo, że to na Marku spoczywał cały ciężar przedstawienia prezentacji, to i oni byli nie mniej zestresowani.
- Pamiętasz wszystko? – spytała zaniepokojona Ula.
- Mam nadzieję. Chyba z dziesięć razy przeczytałem te części pisane przez was. Prześledziłem wykresy i część multimedialną. Poradzę sobie. Przynajmniej taką mam nadzieję. Dużo tego jest, ale dzięki temu, że jest tak logicznie usystematyzowane, łatwiej wchodzi do głowy.
Do gabinetu wszedł Krzysztof i obrzucił całą gromadkę ciepłym spojrzeniem.
- Witajcie moi drodzy. Jesteście gotowi?
- Cześć tato. Jesteśmy. A ty jak się czujesz?
- Dobrze. Chyba wróciłem do dawnych sił. Mama nie pozwala mi się przemęczać – spojrzał na zegarek. – To co, za dziesięć minut w konferencyjnej. Alex i Paulina też są gotowi. W takim razie czekam na ciebie. – Po wyjściu Krzysztofa wziął głęboki oddech.
- Będę się zbierał kochani. Chyba wziąłem wszystko. Trzy egzemplarze są. Projekty są i płyta. Laptop już tam jest – obrzucił ich pogodnym spojrzeniem. – Mam nadzieję, że nasza ciężka praca nie pójdzie na marne. Musimy wygrać. Trzymajcie mocno kciuki.
- Ja też trzymam – do gabinetu wszedł Olszański – połamania nóg stary – poklepał go po ramieniu. – Będzie dobrze.
Wszedł na salę konferencyjną, na której byli już wszyscy. Przywitał się i usiadł przy szklanym stole. Krzysztof rozpoczął posiedzenie. Postanowił, że najpierw przedstawi prezentację Alex, a potem Marek. Febo z pewną siebie miną podszedł do laptopa i umieścił w nim płytę. Zaczął się pokaz i omawianie każdego punktu. Marek słuchał tego uważnie. Był ciekawy, czy jego największy rywal wpadł na podobne pomysły. Ale nie… To, o czym mówił nie było czymś tak rewolucyjnym jak pomysły jego asystentów. Owszem zawarł w prezentacji kilka propozycji oszczędności i zysków, ale były one mało znaczące i nie przyniosłyby w krótkim czasie spodziewanych profitów. Wreszcie przyszła kolej na niego. Był już spokojny, bo zyskał pewność, że to, co za chwilę powie może być dla obecnych dużym i miłym zaskoczeniem. Wziął głęboki oddech i zaczął. Wyłuszczał punkt po punkcie popierając swoje słowa prezentacją multimedialną i projektami zrobionymi przez Pshemko. Słuchali go w ciszy i skupieniu. Febo nerwowo poluźnił fioletowy, jedwabny szaliczek, którym przewiązana była jego szyja. – Skąd ten nieudacznik wziął takie pomysły? – wiedział, że w świetle tego, co przedstawił do tej pory Dobrzański, jego prezentacja wypadła raczej blado. A to jeszcze nie koniec, bo Marek dopiero się rozkręcał. Właśnie skończył omawiać cztery kolekcje i przeszedł do propozycji związanej z przeniesieniem zamówień z Chin na Białoruś i Ukrainę, a przecież jeszcze pozostała do omówienia sprawa magazynów ze starymi kolekcjami. Produkował się od dobrych dwóch godzin sięgając co chwilę po wodę z cytryną, bo od gadania zasychało mu w gardle. Wreszcie skończył i odetchnął z ulgą.
- Czy są jakieś pytania odnośnie obu prezentacji? – Helena poruszyła się niespokojnie.
- Ja chciałabym tylko wiedzieć, jakie zyski są przewidywane, jeśliby wdrożono w życie propozycje zawarte w prezentacjach. Jaki przewidujesz u siebie Alex?
- Mój liczę na dwa miliony.
- A u ciebie Marek? – uśmiechnął się złośliwie.
- Ja mój wyliczyłem bardzo precyzyjnie i mogę powiedzieć, że przy tych założeniach wygeneruję zysk rzędu czterech i pół miliona. – Zamurowało ich. Spoglądał na ich zaskoczone miny i triumfował. Szczególnie mina Alexa była bezcenna. Wiedział, że dla takiej chwili, by zobaczyć tę minę, warto było się tak męczyć.
- To niemożliwe – powiedział Febo odzyskawszy głos.
- Ależ jak najbardziej możliwe. Na końcowych stronach prezentacji jest przeprowadzona szczegółowa kalkulacja. Krok po kroku. Każda pozycja. I uwierz lub nie, nie chce być inaczej. Za każdym razem wychodzi dokładnie taka kwota.
- Chciałbym to zobaczyć.
- Proszę bardzo. Ale tutaj. Nie pozwolę ci tego stąd wynieść. Możesz to sprawdzić przy nas.
- A czego tak się boisz? Że wytargam z niej kartki? – powiedział złośliwie.
- Nie Alex. Boję się, że możesz je podmienić tak, jak zrobiłeś to przy ostatniej specyfikacji.
- Niczego nie możesz mi udowodnić – rzekł wyzywająco.
- Masz rację. Niczego. Ale doskonale wiem, że to ty maczałeś w tym swoje włoskie paluchy. – Krzysztof patrzył na nich zdezorientowany.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- O tym nie wiesz tato. W partii materiałów, z których ma być szyta wiosenna kolekcja znalazły się prawdziwe buble. Ktoś podmienił specyfikacje. Nazwy pozostały te same, ale symbole przy nich zostały zmienione na gorszy gatunek. Gdyby nie narzekanie Pshemko, że materiały się gniotą i ciężko z nich szyć, a także gdyby nie zaradność i przenikliwość Uli, nigdy bym tego nie odkrył, a kolekcja okazałaby się totalną klapą. Jest wiele rzeczy, których nie mogę ci udowodnić, ale uważaj, któregoś dnia wpadniesz, a wtedy nawet wstawiennictwo mojego ojca ci nie pomoże.
- A ty, co? Grozisz mi? – zaperzył się.
- Nie Alex, to tylko obietnica. Od jakiegoś czasu mam oczy naokoło głowy i obserwuję cię. Nie wiem jakie masz zamiary wobec tej firmy, ale twoje działania ewidentnie jej szkodzą, dlatego będę ci się przyglądał.
- Dobrze. Dosyć już tych wzajemnych wycieczek. Prezentacje zabieram. Wszystkie egzemplarze. Nie będziesz musiał ich sprawdzać Alex, bo zrobią to eksperci. Mam nadzieję, że po nowym roku sytuacja będzie już jasna. To wszystko.
Wyszedł z sali i głęboko odetchnął. Zobaczył na korytarzu Ulę i obu przyjaciół. Podszedł do nich.
- I jak wyszło? Mów, bo zżera nas ciekawość – Maciek był bardzo podekscytowany.
- Chodźcie do mnie, to wszystko wam opowiem.
Rozsiedli się na kanapie w jego gabinecie i wlepili w niego wzrok.
- Poszło doskonale. Gadałem przez dwie godziny. Alexa praca w porównaniu z naszą wypadła słabo. Nie popisał się. Ten projekt jest rewolucyjny. Wszyscy byli pod wrażeniem, nawet ten włoski dupek. Jak mama zapytała już na końcu, jakie przewidujemy zyski, to zaniemówili, gdy wymieniłem kwotę. Alex swoje wyliczył na dwa miliony. Przy okazji wyszła sprawa tej podmienionej specyfikacji. O Adamie na razie nic nie mówiłem, bo ojciec mógłby nie znieść dobrze tylu rewelacji na temat swojego pupila. Ale spokojnie. Ja jestem cierpliwy i tak mu o tym powiem. Ojciec zabrał wszystkie egzemplarze do oceny. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać. Wytrzymamy, prawda? Po drodze są jeszcze święta. Sebastian, - zwrócił się do kadrowego - jak co roku trzeba przygotować dla ludzi upominki i firmową wigilię. Muszę jeszcze porozumieć się z ojcem w kwestii świątecznych premii. Po upominki pojedziemy jutro rano. Nie chcę tego zostawiać na ostatnią chwilę. Kupimy też do każdego prezentu świąteczną kartkę i tu prośba do ciebie Ula, żebyś wypisała je imiennie dla każdego pracownika. Masz takie ładne i czytelne pismo, a mojego mogliby nie odczytać - roześmiał się. – Dla ciebie Maćku też mam bojowe zadanie. Zamówisz catering na przyjęcie w firmie? Wiesz, jakieś kanapki, sałatki, może koreczki i świąteczny szampan. Opłatki też by się przydały. Dasz radę?
- No pewnie. Żaden problem.
- No to załatwione. To chyba wszystko. Teraz, jeśli pozwolicie chciałbym porozmawiać tylko z Ulą. – Wyszli z gabinetu zostawiając zakochanych samych. Usiadł obok niej na kanapie i objął ramieniem.
- Kochanie niedługo święta. Jeśli nie miałabyś nic przeciwko temu chciałbym was odwiedzić w pierwszy dzień. Bardzo bym chciał i z twoją rodziną spędzić trochę tego świątecznego czasu.
- Nie śmiałam cię prosić, bo myślałam, że całe święta będziesz u rodziców. – Pokręcił głową.
- Najchętniej wcale bym tam nie jechał, bo na wigilii są zawsze Febo, a to niezbyt miłe dla mnie towarzystwo. Jestem tam właściwie tylko ze względu na mamę, bo ojcu jest wszystko jedno, czy jestem, czy nie. Dla niego zawsze ważniejsza była obecność Alexa niż moja.
- Nie mów tak. Ojciec jest surowy, ale bardzo cię kocha. To naprawdę widać.
- Wiem kochanie, ale czasami tak bardzo pragnę usłyszeć od niego, że jest ze mnie dumny…
- Od niego może się kiedyś doczekasz, dzisiaj ja ci powiem, że jesteśmy z Maćkiem bardzo, bardzo z ciebie dumni. – Przyciągnął ją do siebie i pocałował czule.
- Dziękuję ci kochanie. Chciałbym też omówić z tobą sprawę sylwestra. Przyznam ci się, że już wykupiłem bilety. Nie gniewaj się proszę, bo chciałem ci zrobić niespodziankę. Będziemy się bawić w Grand Hotelu, a w nowy rok zapraszam cię do filharmonii na koncert noworoczny. Zgadzasz się?
- Marek, naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Ja nigdy nie spędzałam sylwestra w takich miejscach. To dla mnie nowość. Nie wiem, czy potrafię się odpowiednio znaleźć wśród tylu wspaniałych gości. Poza tym trzeba mieć w czym pójść, a ja nie mam. Na koncert chętnie pójdę.
- Ależ masz kochanie. Pshemko już zadbał o to, żebyś wyglądała pięknie na balu i przygotował kreację wraz z dodatkami. Musisz tylko przymierzyć. – Zrobiła wielkie oczy.
- Naprawdę? Chyba nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać.
- Nie mam zamiaru przestać skarbie – wycisnął na jej ustach namiętny pocałunek.
ROZDZIAŁ 10 +18
Święta zbliżały się wielkimi krokami i zapowiadały się naprawdę pięknie. Mróz trzymał a i śniegu przybywało. W sklepach panowała już od jakiegoś czasu przedświąteczna gorączka. Ula urwała się na kilka godzin z firmy. Przecież musiała kupić swoim bliskim prezenty. Wiele nie mogła wydać, ale zaoszczędziła trochę na ten cel. Prezenty miały być skromne, ale praktyczne. Weszła do galerii handlowej i rozejrzała się ciekawie. Postanowiła, że tacie kupi porządną koszulę. Jasiek miał dostać ciepłe rękawiczki, a Betti nowe, zimowe buty. Dziewczynka szybko rosła i praktycznie każde buty miała tylko na jeden sezon, bo w następnym okazywały się za małe. Głowiła się, czym obdarować Marka i kiedy zobaczyła ten komplet z grubej beżowej wełny postanowiła go kupić. Ładny sweter z golfem czapka i długi szalik. - Na pewno mu się spodoba. Nie będzie już trząsł się z zimna. – Maćkowi też kupiła czapkę i szalik. Ta, którą nosił była już mocno wysłużona i nie wyglądała najlepiej.
Obładowana prezentami schowanymi w kolorowych torbach, wróciła akurat na firmową wigilię. Rozebrała się prędko i weszła do gabinetu Marka.
- Już jestem. Załatwiłam wszystko i teraz mogę już popracować. Dziękuję, że pozwoliłeś mi wyjść. – Podszedł do niej z uśmiechem i cmoknął ją słodko w jeszcze czerwony od mrozu policzek.
- Dla mnie też kupiłaś prezent? – Dała mu prztyczka w nos.
- Nie bądź taki ciekawy, bo dostaniesz rózgę. Przyjedziesz w święta, to zobaczysz. – Roześmiał się radośnie.
- Jesteś bardzo tajemnicza kotku – zerknął na zegarek. – Chyba będziemy się zbierać. Już dochodzi trzynasta i na tę godzinę jesteśmy umówieni z pracownikami. Widziałaś jaki świetny catering załatwił Maciek? Naprawdę się spisał.
- A co z upominkami? Powkładaliście do toreb karty, które wypisałam?
- Powkładaliśmy. Seba mi pomógł. A teraz chodźmy.
Weszli do sali konferencyjnej, do której wolno zaczęli napływać pracownicy F&D. Kiedy wypełniła się po brzegi Marek uciszył ich.
- Kochani, występuję tu dzisiaj jako przedstawiciel całego zarządu firmy. Jak wiecie ojciec nie jest zdrowy i poprosił mnie, bym to ja w jego imieniu złożył wam w tym roku świąteczne i noworoczne życzenia. Mijający rok nie był najgorszy. Były wzloty i upadki jak w każdej firmie, ale dzięki waszej ciężkiej pracy i zaangażowaniu poradziliśmy sobie. Ma to swoje wymierne przełożenie na świąteczne premie, które każdy z was znajdzie na swoim koncie. Mam nadzieję, że ich wysokość was usatysfakcjonuje. Z okazji nadchodzących świąt życzę wam dużo zdrowia, cierpliwości i optymizmu. Niech te święta będą radosne, ciepłe i rodzinne. Niech przyniosą dużo szczęścia i mile spędzonych chwil wśród najbliższych – podniósł kieliszek z szampanem i dodał jeszcze. – Wznoszę też toast za pomyślny nowy rok. Oby był lepszy, niż ten, który właśnie mija. Wszystkiego najlepszego moi drodzy. – Wszyscy, jak jeden mąż wznieśli kieliszki i spełnili toast. - To jeszcze nie wszystko kochani. Pod firmową choinką każdy z was znajdzie skromny upominek od firmy a na stole, jak zdążyliście zauważyć, wyśmienity catering. Serdecznie wszystkich zapraszam - wziął ze stołu opłatek, podszedł do Uli i powiedział cicho. - Kochanie moje najsłodsze, życzę ci zdrowia, nieustającego uśmiechu, który tak uwielbiam, pomyślności, mam nadzieję u mojego boku i długich szczęśliwych lat. Nie zmieniaj się, bo kocham każdą cząstkę ciebie takiej, jaką jesteś. Wszystkiego najlepszego mój aniele – przytulił się do jej ust.
- A ja ci życzę, byś nigdy nie zawiódł się na ludziach, których kochasz, a praca zawodowa stała się pasmem samych sukcesów i przynosiła tylko zadowolenie a jak najmniej trosk i kłopotów. Dużo zdrowia kochanie.
Poszli razem do Pshemko, by i jemu osobiście złożyć życzenia, a potem Maćkowi i Sebastianowi. W pewnym momencie podeszła do nich Paulina. Zaskoczyła ich.
- Ja również chciałam wam obojgu złożyć życzenia wszelkiej pomyślności, a tobie Marku dodatkowo podziękować.
- Podziękować? Za co?
- Za nasze rozstanie. Powinniśmy to byli zrobić dużo wcześniej, a nie męczyć się w tym związku bez przyszłości. Chciałabym cię też przeprosić za te wszystkie lata. Zrozumiałam, że raniliśmy się nawzajem. Ja też odnalazłam swoją prawdziwą miłość, podobnie jak ty. Ula to wspaniała dziewczyna i zrób wszystko, by była szczęśliwa.
- Mam taki zamiar. I ja cię przepraszam. Czas świąt, to dobra okazja do pojednania i wybaczenia. Cieszę się, że wreszcie potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać. Złóż proszę w naszym imieniu życzenia Lwu, bo to on jest twoją miłością, prawda? – Pokiwała głową.
- Prawda i na pewno mu przekażę. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego – uścisnęła im dłonie i oddaliła się.
- Ula uszczyp mnie, bo nie wierzę w to, co przed chwilą miało miejsce. On ją naprawdę odmienił.
- To chyba dobrze? Wreszcie jest normalna i nie tryska jadem. A teraz chodź, spróbujemy tych pyszności, które tak Maciek zachwalał.
W pierwszy dzień świąt już od rana zaczęła się w domu Cieplaków wesoła krzątanina. Ula nakryła stół białym obrusem i ustawiała na nim talerze. Czekali na Marka, który obiecał się stawić na świąteczne śniadanie. Humory dopisywały. Wigilia upłynęła im bardzo spokojnie. Nie mieli gości, ale w takim dniu jak ten, najlepiej czuli się w rodzinnym gronie. Pięknie przygotowane przez Ulę potrawy, dzielenie się opłatkiem, wspólne kolędy przy choince i prezenty, wprawiły ich wszystkich w radosny nastrój. Najszczęśliwsza była mała Betti, która na widok kozaczków z ciepłym futerkiem aż jęknęła z zachwytu i słodko wycałowała policzki Uli. Jedyną przykrą chwilą okazała się tylko ta, kiedy całą rodziną stali nad mogiłą Magdy Cieplak, wspaniałej żony i matki, która odeszła zbyt wcześnie. Poleciały wtedy łzy po policzkach ich wszystkich.
- Ula! Marek podjechał! – Jasiek wpadł do kuchni oznajmiając im tę nowinę.
- Ma wyczucie czasu. Wszystko gotowe.
Ula z zadowoleniem popatrzyła na zastawiony stół. Po chwili już witali go wszyscy ucieszeni jego widokiem. A on był tak wzruszony, że zaszkliły mu się oczy. Od samego początku traktowali go, jak kogoś z rodziny. Zawsze ciepli, serdeczni, uczynni. Uwielbiał ich wszystkich, bo doświadczał tu tylu cudownych wzruszeń. Nie pamiętał, by w jego domu kiedykolwiek panowała taka rodzinna atmosfera. Przywitał się z każdym i rozebrany z rękami pełnymi różnych toreb wszedł do kuchni.
- Co tam masz? – spytała zaintrygowana Beatka.
- Zaraz się dowiesz. Jadąc tu do was spotkałem spóźnionego Mikołaja. Miał tyle prezentów, że nie zdążył wczoraj wszystkich rozwieźć. Jak się dowiedział, że do was jadę, poprosił mnie, bym go wyręczył i oddał prezenty przeznaczone dla was. Oto i one. To jest dla ciebie Betti, to dla Jasia, a ten dla mojej kochanej Uli i wreszcie dla seniora rodu. Proszę panie Józefie- podał mu sporej wielkości paczkę.
- Marek. Nie trzeba było – Józef poczuł się zażenowany. - Wiesz, że nie musisz nas obdarowywać prezentami. My zawsze cieszymy się, jak przyjeżdżasz i bez nich. Dziękujemy ci bardzo.
- Wiem panie Józefie, ale to takie przyjemne widzieć radość na waszych twarzach.
Zaczęli rozpakowywać prezenty. Jasiek pierwszy zdarł opakowanie ze swojego i oniemiał.
- Marek? To… to… jest laptop. To zbyt drogi prezent, ja nie mogę go przyjąć.
- Jasiek. Od Mikołaja nie przyjmiesz? Zastanów się, bo w następnym roku przyniesie ci rózgę. – Chłopak miał łzy w oczach.
- Bardzo ci dziękuję. Nigdy nie spodziewałbym się tak wspaniałego prezentu. Od dawna o takim marzyłem. – Marek uśmiechnął się.
- Niech ci dobrze służy bracie. A wy, - zwrócił się do pozostałych – będziecie musieli swoje prezenty przymierzyć.
Nagle Ula z Beatką wydały z siebie okrzyk zdumienia pomieszany z radością. Mała trzymała w rękach śliczny zimowy płaszczyk a Ula kożuszek w grafitowym kolorze z kapturem i mankietami obszytymi futrem.
- Jakie to piękne, Marek! – krzyknęła zakładając go na siebie. Pasował idealnie. Podobnie Beatka, już zakładała płaszczyk wydając okrzyki zachwytu. Rzuciła się Markowi na szyję wyciskając mu na policzkach niezliczone całusy. Podeszła i Ula całując go czule w usta wyszeptała.
– Teraz na pewno nie zmarznę. To bardzo piękny prezent kochanie. Ja nie kupiłam ci aż tak imponującego. – Spojrzał uszczęśliwiony w jej rozradowane oczy.
– Ty jesteś dla mnie największym prezentem. Nie potrzebuję nic innego.
Do kuchni wszedł Józef dumnie prezentując popielaty garnitur, którym obdarował go Marek.
- Dziękuję ci synu. Jest naprawdę piękny. Nogawki trochę za długie, ale to nic. Najważniejsze, że spodnie w pasie pasują i marynarka leży idealnie.
- Bardzo się cieszę, że jest dobry. Kupowałem na „oko” i trochę się bałem, że nie trafię z rozmiarem.
- Trafiłeś idealnie. Bardzo dziękuję.
- A tu masz prezent od nas. Jest skromny, ale dajemy ci go ze szczerego serca. Też mam nadzieję, że będzie pasował – Ula wręczyła mu torbę. Wyciągnął z niej wełniany sweter, czapkę i szalik. Zaśmiały mu się oczy a w policzkach pokazały wdzięczne dołeczki.
- Jest śliczny kochanie. Zaraz go przymierzę. Myślę, że i ja nie przemarznę już tej zimy, żebyście ponownie nie musieli mnie ratować. – Jego słowa wywołały ogólną wesołość wśród domowników.
- A teraz siadajcie. Trzeba coś zjeść.
Zasiedli do bogato zastawionego stołu i zajęli się jedzeniem. Marek spojrzał na Józefa i rzekł.
- Panie Józefie, to jeszcze nie koniec niespodzianek. Mam dla pana i dzieciaków jeszcze jedną i mam nadzieję, że ucieszy zarówno pana, jak i ich. Otóż. Wykupiłem trzytygodniowy turnus rehabilitacyjny w Nałęczowie dla pana. Musi pan o siebie zadbać i podreperować trochę zdrowie. Ja widziałem jak wiele cierpienia przyniosła ta choroba mojemu ojcu. Nie chcę by pan przechodził przez to samo. Tam są wspaniałe warunki. Bogata baza rehabilitacyjna i świetni kardiolodzy. Zrobią tam na miejscu kompleksowe badania i zaordynują odpowiednie leki. Przy okazji odpocznie pan od tej wesołej gromadki i nabierze sił. – Józef był wzruszony i nie krył łez.
- Synu, to bardzo szlachetny gest z twojej strony, ale ja nie mogę zostawić ich tu samych. Ula pracuje, a oni nie poradzą sobie beze mnie. – Marek poklepał go uspokajająco po dłoni.
- Panie Józefie, ja to wszystko wiem, dlatego w tym samym czasie postarałem się o obóz nad morzem dla Jasia i kolonie dla Beatki. Wszyscy wrócicie jednego dnia. Macie przecież telefony i możecie dzwonić, kiedy tylko chcecie. Dzieciaki pojadą autokarem, a my zawieziemy pana do samego Nałęczowa. Proszę nie odmawiać. Cały czas i siły poświęca pan dla nich. Najwyższa pora pomyśleć o sobie. To tylko trzy tygodnie a mogą zdziałać cuda. – Ula siedziała wpatrując się w Marka a po jej policzkach toczyły się łzy. Odezwała się cicho.
- Tato pojedzie na ten turnus. Nawet nie wiesz jak bardzo jesteśmy ci wdzięczni. Nas nigdy nie byłoby stać na taką rehabilitację. Wykorzystaj szansę tato, proszę – zwróciła się do ojca. – Druga może się już nie powtórzyć. A wy chcecie jechać?
- No pewnie. Ja zawsze jestem chętny i bardzo ci Marek dziękuję.
- Ja też pojadę. Chcę żeby tatuś był zdrowy i pojeździł ze mną jeszcze kiedyś na rowerze.
Marek pogłaskał małą po główce.
- Jesteś bardzo mądrą dziewczynką Betti. Zobaczysz, że będzie fajnie. Morze jest piękne a na plaży tyle piasku, że można zbudować mnóstwo zamków. Poznasz też nowe koleżanki i na pewno nie będziesz się nudzić - wyciągnął z kieszeni marynarki wszystkie skierowania i wręczył Józefowi. – Jest jeszcze sporo czasu, bo całe pół roku, ale skierowania daję już teraz. Proszę dobrze je schować, ja mógłbym je zgubić. I jeszcze jedno. - Ula, na jutro moi rodzice zaprosili nas do siebie. Dasz się namówić na tą wizytę? Bardzo prosili.
- Trochę mnie zaskoczyłeś…
- Ula – odezwał się Cieplak – nie wypada odmówić.
- Wiem tatusiu. Dlatego chętnie pojadę – uśmiechnęła się radośnie do Marka.
Józef wstał od stołu i z kuchennej szafki wyciągnął dwie pękate butelki. Jedną z nich postawił przed Markiem.
- To moja nalewka własnej roboty z kaliny. Dasz ją ojcu. Jest bardzo mocna, dlatego pije się dosłownie naparsteczek. Nie zaszkodzi mu a na pewno pobudzi krążenie. Ta druga jest dla ciebie, a z trzeciej, już napoczętej wypijemy za udane święta.
- Panie Józefie, ale ja jestem samochodem. Nie mogę pić.
- A musisz dzisiaj wracać?
- No… nie muszę, ale też nie planowałem, by zostać u was na noc. To by było nadużycie gościnności. – Józef obruszył się.
- Nonsens. Jesteś przecież jak członek rodziny. Jasiek pożyczy ci piżamę. Sprawa załatwiona. A teraz nie odmawiaj mi i wypij ze mną kieliszeczek. – Marek uśmiechnął się uszczęśliwiony.
- Dziękuję. Wasze zdrowie kochani.
Wieczorem, gdy już wszyscy pokładli się spać, Ula i Marek siedzieli przytuleni w gościnnym pokoju zasłuchani w kolędy. Marek przygarnął ją do siebie i czule ucałował jej skroń.
- Dawno nie miałem tak udanych świąt. Pamiętam, że przez ostatnie lata spędzając je u rodziców byłem ciągle rozdrażniony pozerskim zachowaniem Pauliny, która za wszelka cenę chciała pokazać rodzicom, jaka z nas szczęśliwa para. To było okropne. W tym roku było trochę lepiej przynajmniej z jej strony, bo do Alexa nie powiedziałem ani słowa. Zresztą on też nie był skory do rozmowy. Pewnie się obawiał, że wyskoczę z tą sprawą Turka. Na szczęście jutro ich nie będzie, bo są zaproszeni do Lwa. Dla nas lepiej. Dzisiejszy dzień był wspaniały. Uwielbiam twoją rodzinę i kocham spędzać z nimi czas.
- Oni też cię kochają. Zrobiłeś nam dzisiaj tak wielką niespodziankę i przyjemność dając te wszystkie prezenty, a za ojca będę ci wdzięczna do końca życia. Serce nie pracuje mu najlepiej, a przecież chcemy by żył jak najdłużej.
- Wiem kochanie. To samo pomyślałem i stąd ten pomysł. Trzeba go jakoś ratować. Jak się wzmocni od razu poczuje się lepiej. Zobaczysz, jaki wróci odmieniony z tego Nałęczowa.
- Chodźmy spać. Powieki mi się kleją. Idź skorzystać z łazienki. Masz tam już piżamę. Ja pościelę łóżko. Na pewno nie chcesz tu spać? Byłoby ci wygodniej. Mój tapczanik nie jest zbyt szeroki. – Uśmiechnął się czule.
- Nic nie szkodzi. Nie chodzi przecież o wygodę, ale o bliskość, prawda? – zobaczył, że znowu się rumieni. – No nie wstydź się skarbie. Przecież lubimy zasypiać w swoich ramionach. Idę w takim razie pod prysznic.
Wsunęła się pod kołdrę i przytuliła do niego. Był taki ciepły i miękki. Przywarła do niego i wtuliła głowę w zagłębieniu jego szyi. To faktycznie była jej ulubiona pozycja i tak najchętniej zasypiała. Otoczył ją ramionami i niemal przykleił się do niej.
- Słodkich snów aniele.
- Dobranoc kochany – wyszeptała.
Zanim pojechali do Dobrzańskich wpadli jeszcze na Sienną. Marek musiał zmienić koszulę. Nie lubił dwa razy z rzędu chodzić w tej samej. Źle się z tym czuł. Popatrzył roziskrzonym wzrokiem na swoją ukochaną. Wyglądała cudnie w grafitowych spodniach idealnie pasujących kolorystycznie do kożuszka, który jej podarował. Westchnął z zachwytu.
- Jesteś chodzącym cudem. – Roześmiała się perliście, widząc jego rozanieloną minę.
- Ty też. Jesteś moim największym z cudów. Jedźmy już, nie lubię się spóźniać.
Podjechał pod dom rodziców i szarmancko podał jej ramię. Drzwi otworzyła Helena entuzjastycznie ich witając.
- Tak się cieszę, że przyjechaliście. Pewnie zmarzliście. Zaraz się rozgrzejecie. Wchodźcie dalej. Ojciec jest w salonie.
Rozebrali się z okryć i podążyli za Heleną. Krzysztof wstał i podszedł do nich serdecznie witając się z Ulą. Przyjrzał jej się uważnie.
- No moje dziecko, jesteś z każdym dniem piękniejsza. Rozkwitasz. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że jesteście razem. Cieszy mnie to bardzo. Nie dość, że uratowałaś życie tego gagatka, to jeszcze go pokochałaś. On to ma szczęście.
Ula płonęła od tych komplementów, co nie uszło uwadze Krzysztofa. Przyglądał jej się z prawdziwą przyjemnością. Rumieńce sprawiały, że wyglądała jeszcze piękniej. Spojrzała niepewnie na Marka, a on przytulił ją do siebie.
- Nie wstydź się kochanie. Ojciec powiedział prawdę. Ona nie tylko jest piękna zewnętrznie tato – zwrócił się do ojca. – Ma też piękną, na wskroś dobrą duszę i w dodatku jest bardzo mądrą kobietą. To anioł w ludzkiej skórze. Kocham ją nad życie.
- Bardzo nas to cieszy dzieci. Teraz, gdy Paulina również znalazła swoją miłość i wytłumaczyła nam, że między Markiem i nią nie było żadnego uczucia, bijemy się w piersi i żałujemy, że tak naciskaliśmy na zaręczyny i ślub. On nie byłby z nią szczęśliwy. Ale dość o tym. Siadajcie proszę. Zosia zaraz poda obiad.
Nie rozczarowała się tą wizytą. Było naprawdę bardzo miło. Dobrzańscy opowiadali różne zabawne historyjki z czasów, gdy Marek był jeszcze dzieckiem. Z przyjemnością oglądała też jego albumy z tego okresu. Już wtedy był śliczny. Miał te charakterystyczne dołeczki w policzkach i duże oczy okolone długimi rzęsami jak u dziewczyny. – Chciałabym, żeby kiedyś nasze dziecko było do niego podobne – pomyślała.
Opuszczali wieczorem dom Dobrzańskich serdecznie żegnani przez ich oboje. Musieli obiecać, że nie będą odkładać na długo kolejnej wizyty. Marek przypomniał sobie jeszcze o nalewce i zostawiwszy na chwilę Ulę z rodzicami pobiegł do samochodu. Wrócił i podał pękatą butelkę ojcu.
- Tu masz tato prezent od ojca Uli. To jego słynna nalewka. Robi je sam. Ta akurat jest z kaliny. Jest bardzo mocna, więc uważaj. Pan Józef mówi, że wystarczy mały kieliszeczek i zaraz pobudza krążenie, więc pij na zdrowie i traktuj jak syropek. – Senior roześmiał się.
- Podziękuj Ula tacie w moim imieniu i powiedz mu, że będę stosował ściśle według jego zaleceń. – Uśmiechnęła się z sympatią do seniora.
- Na pewno przekażę. Dobranoc państwu i dziękuję za miłe przyjęcie.
- Dobranoc dzieci. Jedźcie ostrożnie.
Przez te trzy dni dzielące ich do nowego roku nie przepracowywali się specjalnie. To była taka cisza przed burzą. Choć żadne z nich o tym nie mówiło głośno, to jednak ciągle myśleli, na czyją korzyść przechyli się szala opinii ekspertów.
Ania weszła do sekretariatu i powiedziała cicho do Uli.
- Ulka, Pshemko prosił, żebyś przyszła do niego.
- Dziękuję Aniu. Już idę – szybkim krokiem przemierzyła korytarz i cicho otworzyła drzwi pracowni.
- Witaj Pshemko. Potrzebujesz coś ode mnie?
- Dobrze, że jesteś Urszulo. Musisz przymierzyć tę kreację na bal. Wejdź prędziutko za parawan. Izabela pomoże ci się przebrać.
Gdy zobaczyła suknię wydała okrzyk zachwytu. Była piękna. Soczyście błękitna, uszyta z jakiegoś połyskującego i lejącego się materiału. Długa z niewielkim trenem na dole. Kiedy ją założyła, materiał przylgnął do jej ciała, jak druga skóra. Wyszła zza parawanu i weszła na podest.
- I jak Pshemko? – Odwrócił się w jej kierunku i zamarł.
- Boże drogi, wyglądasz zjawiskowo. Jak bogini. Izabelo, podaj dodatki.
Iza zapięła jej na szyi turkusowy naszyjnik a na ręce bransoletę stanowiącą z nim komplet. Przyniosła również niewysokie szpilki w kolorze granatowym i w identycznym kolorze małą torebkę. – Mistrz piał z zachwytu.
- Nie przebieraj się, o boska. Muszę zadzwonić po Marka. Niech i on zobaczy to cudo. – Nie minęło pięć minut i do pracowni wszedł Dobrzański.
- Co tam Pshe… - nagle stanął jak wryty.
- Dobry Boże, Ula! Jesteś piękna! Ta suknia leży idealnie. Będziesz najpiękniejszą kobietą na tym balu. I bardzo dobrze. Niech mi zazdroszczą. Zakasujemy wszystkich.
- Urszulo, to jeszcze nie wszystko. Izabelo, proszę przynieść futro. Było granatowe, piękne i miłe w dotyku, choć sztuczne. Pięknie komponowało się z suknią.
- To na wszelki wypadek, żebyś nie zmarzła.
- Podeszła do niego i uściskała go.
- Dziękuję ci Pshemko bardzo. Naprawdę nie spodziewałam się czegoś tak wyjątkowego. Jesteś niekwestionowanym artystą. – Na twarz mistrza wypłynął błogi uśmiech. Kochał pochwały z jej ust.
W sylwestra nie wróciła już do domu. Umówiła się z ojcem, że Marek przywiezie ją w nowy rok wieczorem. Mieli przecież jeszcze iść na koncert. Po pracy ukochany zabrał ją do restauracji na obiad. Nie było czasu na gotowanie.
Zamówili solidny posiłek i z pełnymi brzuchami pojechali na Sienną. Marek postanowił zamówić taksówkę. Chciał się dobrze bawić, a szampan przy takiej zabawie jest przecież nieodzowny, a po nim nie mógłby wsiąść za kierownicę. Podjechała o ósmej trzydzieści. Bal miał się zacząć o dziewiątej. W dobrych nastrojach przekroczyli próg Grand Hotelu. Wskazano im stolik. Usiedli rozglądając się ciekawie. Sala była ogromna. Spory parkiet, a pod ścianą długie stoły z zimną płytą i miejsce dla orkiestry. Powoli zaczęli się schodzić goście i w niedługim czasie wszystkie stoliki zostały zajęte. Zabrzmiała muzyka. Spokojna i nastrojowa. Pierwsze pary wyszły na parkiet. Marek też pociągnął Ulę za sobą. Objął ją i delikatnie przycisnął. Była spięta. Pierwszy raz uczestniczyła w takiej imprezie.
- Rozluźnij się kotku i pozwól się prowadzić, zobaczysz jakie to przyjemne. Wsłuchaj się w muzykę i płyń razem z nią.
Popłynęła, dzielnie dotrzymując mu kroku. Jego ramiona były takie bezpieczne i prowadziły ją pewnie. Cudownie tańczył. Ich taniec przyciągał wzrok pozostałych gości. Stanowili śliczną parę, aż przyjemnie było popatrzeć. Ona, zjawiskowo piękna w sukni koloru jej oczu, on, niezwykle przystojny i wpatrzony tylko w nią. Niejedno damskie serce zadrżało na jego widok i niejeden mężczyzna pozazdrościł mu tej cudownej kobiety. Oni nie widzieli nikogo poza sobą. Zatopieni w swych oczach przemierzali kolejne metry parkietu zatraciwszy się w tańcu. Czuła się wspaniale. Lekka niczym piórko niemal unosiła się nad powierzchnią podłogi. Przetańczyli jeszcze wiele tańców. O dwunastej uroczyście przywitali nowy rok składając sobie życzenia i pijąc szampana.
Była już zmęczona. Szpilki mimo, że nie za bardzo wysokie, obtarły jej stopy. Ściągnęła je dyskretnie pod stołem i spojrzała na Marka.
- Marek, ja już nie dam rady więcej tańczyć. Nawet nie wiem, czy będę mogła iść w tych butach. Mam bąble na stopach. Moglibyśmy już wrócić do domu? Zmęczona jestem. – Popatrzył na nią z troską.
- Dobrze kochanie. Zamówię taksówkę i pójdziemy pomalutku do szatni. Z biedą tam dokuśtykała. Stopy piekły ją niemiłosiernie. Całe szczęście, że wzięła inne buty z domu, ale tu nie miała ich ze sobą. Pomógł jej włożyć futro i sam się ubrał. Zauważył, że podjechał zamówiony pojazd. Wziął ją na ręce i ruszył w jego kierunku. Ostrożnie posadził ją na tylnym siedzeniu i dołączył do niej. Dość szybko znaleźli się pod domem. Trzymając ją na rękach wjechał na dwunaste piętro. Tam ją postawił i otworzył drzwi. Z ulgą pozbyła się tych szpilek. To i tak cud, że wytrzymała w nich tyle godzin.
- Pójdziesz pod prysznic. Dobrze ci zrobi i może spowoduje, że pękną te bąble. Powinienem mieć w apteczce jakąś maść, która to złagodzi.
Na bosaka i na krawędziach stóp przeszła do łazienki. Rozebrała się i z ulgą weszła pod ciepły prysznic. Stała odwrócona tyłem do drzwi kabiny i nawet nie zauważyła jak wszedł. Stanął na środku łazienki i przyglądał jej się zafascynowany. Oblizał bezwiednie zaschnięte wargi i przełknął ślinę. Błyskawicznie się rozebrał i cicho wślizgnął do kabiny. Nawet nie zdążyła się zasłonić, bo przylgnął do niej całym ciałem. Chciała protestować. Trochę ją wystraszył, ale gdy spojrzała w jego rozszerzone źrenice, wyczytała w nich wszystko. Z żarem wpił się w jej usta, gładząc dłońmi plecy i pośladki.
- Pragnę cię jak wariat – powiedział stłumionym z emocji głosem. – Chcę cię tu i teraz. Nie odmawiaj mi błagam.
I ona poddała się temu żarowi. Całowała jego tors i gładziła plecy drażniąc je od czasu do czasu paznokciami. On pieścił jej jędrne piersi i brzuch. Klęknął i pociągnął ją za sobą. Oplotła jego biodra swoimi smukłymi nogami. Nie czekał już. Wszedł w nią impulsywnie pozbawiając oboje tchu. Zatracili się. To było szaleństwo. Przykleił się do niej mocno i wchodził coraz głębiej. Jęczała. Woda obmywała ich silnym strumieniem, ale nie zważali na to. Prawie oszalała w jego ramionach. Wyłączyła całkowicie świadomość, by myśleć jedynie o tym, żeby spełnić się do końca. On całował ją gorąco i żarliwie mocno wpijając się w jej wargi i gniotąc je w miłosnym uniesieniu. Krzyczeli oboje a ich ciałami wstrząsał spazm. Przytulił ją do siebie i trwał tak wraz z nią czekając, aż wróci z niebytu. Niemal omdlała w jego ramionach miotana silnym drżeniem. Ta dawka niewyobrażalnej błogości była zbyt wielka. Powoli wracała świadomość. On nadal całował te rozszerzone rozkoszą oczy i otwarte w niemym krzyku usta.
- Dziękuję ci kochanie – szepnął. - Byłaś cudowna. – Nie odpowiedziała. Wtuliła się w niego nadal drżąc na całym ciele.
Comments