ROZDZIAŁ 5
Alexander Febo nigdy nie tryskał dobrym humorem. No może tylko wtedy, gdy z satysfakcją przyglądał się, jak Krzysztof Dobrzański wydziedzicza swojego jedynego syna i jak przepisuje na nich połowę swoich udziałów. Wiele uciechy i radości przyniósł mu widok Mareczka opuszczającego szpitalny korytarz z podkulonym ogonem. Miłym zaskoczeniem był dla niego fakt, że nawet Helena Dobrzańska odwróciła się od własnego syna. To był dla Alexa Febo bezcenny widok widzieć Marka pokonanego i na kolanach. W zasadzie nie współczuł swojej siostrze z powodu odwołanego ślubu, bo tak naprawdę miał do wszystkiego ambiwalentny stosunek. Zarówno Dobrzańscy, jak i Paulina byli mu tak naprawdę obojętni. Był mistrzem gry pozorów i jak się okazało, świetnie na tym wychodził. Dobrzańscy mieli go za geniusza finansów i święcie wierzyli, że równie genialnie sprawdzi się na stanowisku prezesa. On bezustannie zapewniał Krzysztofa, że firma prosperuje świetnie, a on sam radzi sobie znakomicie. Dzięki tym zapewnieniom zdrowie Krzysztofa uległo znacznej poprawie i po dwumiesięcznej rekonwalescencji w jednym ze szwajcarskich uzdrowisk, powrócił do żywych w znakomitej formie. Nadal jednak zalecono, by firmy unikał, jak ognia, nie przemęczał się i nie przeżywał żadnych stresów. Zapewniono, że jeśli będzie się oszczędzał, to ma szansę jeszcze trochę pożyć. Żył więc w błogiej nieświadomości o kondycji firmy święcie przekonany, że jego wspaniały, przybrany syn trzyma rękę na pulsie i dba o nią wzorowo. Jednak mimo tego odizolowania i tutaj docierały jakieś niepokojące wieści. Alex uspokajał, że to wyssane z palca plotki, że wszystko jest w najlepszym porządku, a te pozbawione wiarygodności informacje pochodzą od konkurencji, która im źle życzy.
No cóż… Alexander Febo z pewnością posiadał bujną wyobraźnię i duże skłonności do konfabulacji. Niestety i dla niego nadeszły czarne, jak najczarniejsza noc, dni. Uwikłał się w karkołomny układ ze swymi ziomkami, którzy wyczuli świetny interes. Naiwność Febo i bezkrytyczna wiara w uczciwość swoich rodaków doprowadziła do tego, że teraz miotał się, jak ranny zwierz nie mogąc się uwolnić z rąk szantażystów, którzy żądali od niego coraz większych sum doliczając za każdy dzień zwłoki w płatnościach, złodziejskie procenty. Jedynym ratunkiem na pozyskanie szybkiej gotówki była sprzedaż akcji firmy. Tak też zrobił. Wypuścił na giełdę cztery tysiące akcji. Ten manewr nie był najszczęśliwszy, o czym zdał sobie sprawę po czasie. Mimo wmawiania sobie, iż jest doskonałym finansistą, nie przewidział biedaczek kilku istotnych rzeczy, a przede wszystkim tego, że konkurencja nie śpi. Konkurencja przecierała oczy ze zdumienia widząc tak dużą ilość akcji Febo&Dobrzański wystawioną na giełdzie. Nikt nigdy nie wystawiał akcji tej firmy na sprzedaż. Prosperowała świetnie i nigdy nie trzeba było posuwać się do tak desperackich kroków. To nagłe pojawienie się akcji i to w tak dużej ilości wzbudziło czujność i niepokój. Coś tu śmierdziało i to bardzo mocno. Głównie z tego powodu akcje poszybowały lotem w dół i jak przysłowiowy kamikadze ostro pikowały. A jednak znalazł się ktoś, kto przyhamował ich spadek. To był tajemniczy „ktoś”. Ktoś, kto nie ujawnił swojej tożsamości i najwyraźniej pragnął pozostać anonimowy. Ten intrygujący „ktoś” wykupił wszystkie wystawione na giełdzie akcje i tym sposobem stał się cichym wspólnikiem upadającej firmy.
Alexander Febo nie posiadał wyrzutów sumienia. On w ogóle nie wiedział, co to jest. Liczyła się tylko świadomość, że ktoś wykupił akcje i zapłacił za nie żywą gotówką. Nie było tego tak dużo, jak Febo zakładał, ale pozwoliło mu uratować skórę. Nie zawracał sobie głowy tym, że nie poinformował swojej siostry o pozbyciu się trzydziestu pięciu procent ich wspólnych udziałów. Była na to za głupia i w dodatku wierzyła mu bezgranicznie. Już po wszystkim wcisnął jej jakiś idiotyczny bajer, że tak było trzeba i zapewnił, że niczym nie musi sobie zawracać głowy, bo to są sprawy mężczyzn. Gotówkę natychmiast przelał na konto Włochów i póki co, mógł spać spokojnie.
Święta, święta… One były coraz bliżej. Marek wraz z Ulą szalał po galeriach handlowych. Mogli sobie na to pozwolić w ciągu dnia, bo była Viola. Wprowadzona przez Ulę we wszystkie obowiązki radziła sobie świetnie i wkrótce okazała się niezastąpiona. Uwielbiała paplać godzinami przez telefon, więc liczne rozmowy z klientami nie męczyły jej zbytnio. Wreszcie mogła wygadać się do woli.
Między Markiem a Ulą doszło do zadziwiającej zgodności w kwestii prezentów i postanowili, że wspólnie je kupią dla całej rodziny. Do tego doszły jakieś symboliczne drobiazgi dla swoich wspólników i Violetty. Przyznali też sobie niewielkie premie słusznie przypuszczając, że pieniądze mogą się im jeszcze przydać, gdyby trzeba było ponownie zainwestować w giełdę.
Wigilia była dniem wolnym dla wszystkich. Marek zjawił się w Rysiowie rano, bo postanowił ofiarnie pomóc Uli w przygotowaniach. Robota szła, jak po maśle. Ze szczęśliwą miną kręcił mak po raz pierwszy w życiu i po raz pierwszy w życiu usiłował ulepić pierogi. Było mnóstwo śmiechu i wesołej zabawy.
Ze łzami w oczach łamał się z nimi wszystkimi opłatkiem. Nie komentowali tego, bo znali przyczynę tych łez i widzieli, jak bardzo przeżywa swoje oderwanie od rodziny. Prawdziwie rozpłakał się, gdy Józef nazwał go synem. To poruszyło emocjonalną stronę jego duszy. Ula przytuliła go wtedy mocno i gładząc jego plecy szeptała.
- Już dobrze kochany, już dobrze.
Po wigilii nadszedł czas na prezenty. Beatce wytłumaczono już znacznie wcześniej, że Mikołaj, to tylko taki pan ze sztuczną brodą i nie jest prawdziwy, a prezenty, które dostanie, są od nich wszystkich. Rezolutna dziewczynka zrozumiała wlot te wyjaśnienia mówiąc, że od dawna podejrzewała, że ten Mikołaj, to przebrany tata. Z wielką chęcią wyciągała spod choinki kolorowe torby wręczając je każdemu z nich.
Następnego dnia wszyscy zgodnie poszli do kościoła na poranną mszę, a po niej na cmentarz. Nie mogło ich tu zabraknąć w tym dniu. Tym razem, to Marek tulił Ulę, bo płakała rozpaczliwie wspominając matkę.
Po świątecznym obiedzie urządzili sobie sannę wciągając w to Maćka, który akurat się napatoczył. Było sporo uciechy. Szczególnie małej Betti nie zamykała się buzia i śmiały się do nich jej szczęśliwe oczy.
Drugi dzień świąt minął spokojniej. Poszli na relaksujący spacer, by spalić trochę kalorii. Wieczorem Marek postanowił wyjechać, ale Józef nawet nie chciał o tym słyszeć.
- Nie puszczę cię. Nawet na to nie licz. Co będziesz robił sam w pustym domu? Źle ci u nas? Jutro zabierzesz Ulę i pojedziecie razem do pracy.
Takim argumentom nie mógł się sprzeciwić i został. Było mu tu rzeczywiście dobrze. Nie pamiętał, by kiedykolwiek w taki sposób przeżywał święta. Ta rodzina niczego nie udawała. Wszyscy jej członkowie mieli szczerość wypisaną na twarzach. Cieszyli się autentycznie z jego obecności wśród nich. Ta ciepła, rodzinna atmosfera urzekła go i jeszcze Ula, taka kochana i wspaniała. Jego serce przepełniało szczęście i wdzięczność dla tych skromnych ludzi.
Święta u Dobrzańskich bardziej przypominały stypę niż wigilię. Alex siedział chmurny i ponury i nie chciał wyjawić powodu braku humoru. Helena, co chwilę roniła łzy tęskniąc za swoim jedynakiem. Krzysztof się zżymał widząc żonę w takim stanie, a Paulina usiłowała nawiązać jakikolwiek dialog, ale bez powodzenia. Nie tak miały wyglądać te święta. Przecież wszystko układało się wspaniale. Dobrzańscy pozbyli się zakały i czarnej owcy w rodzinie, a mimo to jakoś dziwnie i bez entuzjazmu akceptowali obecność rodzeństwa Febo. Coś zaczęło zgrzytać w tym Febo-Dobrzańskim świecie. Helena coraz częściej dostrzegała rysy na idealnym wizerunku swojej niedoszłej synowej i w skrytości ducha przyznawała rację Markowi. Krzysztof natomiast od jakiegoś czasu wyczuwał fałszywe tony w zapewnieniach Alexa o dobrej kondycji firmy. Coś najwyraźniej było nie tak. Czuli to oboje, ale żadne z nich nie odważyło się mówić o swoich podejrzeniach głośno. Nawet nie przypuszczali, że ta bomba z opóźnionym zapłonem wreszcie wybuchnie i zamieni w gruzy tę Febo-Dobrzańską sielankę.
Święta jednak się skończyły i nadszedł czas powrotu do szarej rzeczywistości. Ula nie odpuszczała. Każdego dnia śledziła procesy zachodzące na giełdzie. Długo nic się nie działo, jednak nie poddawała się. Sprzedaż pod koniec roku była znakomita i przerosła ich najśmielsze oczekiwania. Dzięki niej zasilili firmową kasę potężnym zastrzykiem gotówki. Sądzili, że po świętach nastąpi gwałtowny spadek, lub nawet zastój w wyprzedażach, jednak zostali mile zaskoczeni. Między świętami nastąpił prawdziwy boom. Masowo sprzedawali kreacje sylwestrowe. Skuszone dobrą marką i niewysokimi cenami sukien klientki niemal do samego końca licytowały, podbijając ceny do maximum. Maciek zacierał ręce.
- Gdybym tego nie widział, nie uwierzyłbym. Przez cały grudzień zarobiliśmy więcej, niż przez cały rok. Niewiarygodne.
- A wiecie, co mnie przyszło do głowy? – Odezwała się Violetta. – Pomyślałam sobie, że sam Internet to nie jest dobra droga, by przyciągnąć klientów. Przecież nie każdy z nich korzysta z komputera. Może moglibyśmy pozwolić sobie na wynajęcie jakiegoś pomieszczenia, lub dwóch i urządzenia w nich sklepów? Tak naprawdę, to nie wiem, czy nas stać, ale potem moglibyśmy zrobić odpowiednią reklamę nie tylko w Internecie, ale i w mediach, lub na mieście, rozwieszając ulotki.
Marek rozdziawił buzię. Nie przypuszczał, że w głowie Violi może się wykluć taki pomysł. Nie pamiętał, by kiedykolwiek grzeszyła nadmiarem inteligencji. Zaskoczyła go kompletnie.
- Wiesz Viola, to wcale nie jest takie głupie i brzmi całkiem sensownie. Wiąże się też niestety z zatrudnieniem dwóch dodatkowych osób. Nie wiem, czy to udźwigniemy, ale obiecuję ci, że bardzo poważnie się nad tym zastanowimy.
Sprzedaż szła świetnie. Nie oszczędzali się. Dziewczyny harowały w biurze, a chłopaki uwijali się w magazynach. Każdy z nich przydzielił sobie firmę i nią głównie się zajmował upłynniając jej kolekcje. W mieszkaniu zaczynało robić się ciasno. Marek ponownie korzystał tylko z kuchni, łazienki i sypialni. W drugim pokoju ustawiono stojaki, na których wieszano kreacje przeznaczone do wysyłki.
Za to w soboty i w niedziele znajdowali czas na oddech. To był czas, który poświęcali sobie i rodzinie. Co tydzień Marek zapraszany był na obiad do Cieplaków. Nigdy nie odmawiał. Świetnie się czuł w tej rodzinie i nawet już myślał, jak o swojej własnej. Oni też tak właśnie go traktowali, jak członka rodziny. Ula stała się całym jego światem. Przy niej odżył i zdawał się zapominać o tych okropnych latach spędzonych u boku Pauliny. Ula była jej totalnym przeciwieństwem. Nigdy nie podnosiła głosu. Zawsze cicha, spokojna, skupiona. Niezwykle pracowita i oddana firmie. Przede wszystkim jednak akceptowała jego ze wszystkimi wadami i zaletami. Kochała go mocno miłością głęboką i bezwarunkową, podobną do tej, jaką darzył ją on sam.
Któregoś styczniowego poranka weszła do biura i oznajmiła, że dzisiaj musi wyjść wcześniej, bo ma wizytę u lekarza. Zaniepokoił się.
- Coś ci dolega? Źle się czujesz?
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Nie Marek, wszystko ze mną w najlepszym porządku. Po prostu mam wizytę u ortodonty. Być może ściągną mi wreszcie to żelastwo z zębów. Straszę nim już dwa lata i bardzo bym chciała się go pozbyć.
- Pojadę z tobą. Zawiozę cię. I tak dzisiaj nie jadę do magazynów. Zajmę się pakowaniem towarów. Trzeba powysyłać sporo rzeczy.
- No dobrze. Jeśli chcesz. Ja chętnie skorzystam z podwózki, bo to kawałek drogi stąd.
Wyszła z gabinetu uśmiechając się do niego promiennie. Wstał i przytulił ją mocno.
- Uwolnili cię. Wyglądasz cudnie, a twój uśmiech jest jeszcze piękniejszy.
- Tak się cieszę Marek. Już naprawdę miałam dość tego aparatu. Lekarz powiedział, że zęby się ładnie wyrównały i nie ma ani jednego krzywego. To moje poświęcenie miało jednak swój sens. Jestem wreszcie szczęśliwa i wolna.
- A ja jestem szczęśliwy, bo ty jesteś szczęśliwa. Chodź, odwiozę cię do domu.
Była połowa lutego. Marek krzątał się po kuchni robiąc kawę sobie i dziewczynom, gdy usłyszał krzyk Uli.
- Marek! Chodź szybko!
Wpadł, jak burza do pokoju.
- Co się dzieje?
- Zaczyna się. Mieliśmy nosa. Znowu wypuścił akcje. Trzy tysiące. Coś mi się zdaje, że znowu jest w potrzebie i chce szybkiej gotówki. Spójrz, jak nisko stoją. Chyba nigdy ich wartość nie była tak niska. Sześćdziesiąt złotych. Nie obłowi się za bardzo. Jest lekka tendencja zniżkowa. Nikt nie licytuje, to dlatego. Dzwonię do maklera. Kupimy po pięćdziesiąt pięć. Tym razem nie będą tak szybko spadać. Na to nie możemy liczyć. Taka cena będzie bezpieczna.
- Masz rację skarbie. Dzwoń.
Ustaliła wszystko z maklerem i zabroniła mu czekać na spadek ceny niższy od pięćdziesięciu pięciu złotych. Z napięciem obserwowali ruchy na elektronicznej tablicy. Akcje wolno ciągnęły w dół. Stanęły przy kwocie pięćdziesiąt pięć. Ula natychmiast wykonała kolejny telefon. Musiała upewnić się, czy makler zdążył. Marek obserwował ją i widział, jak oddycha z ulgą.
- Zdążył. Wykupił wszystkie za sto sześćdziesiąt pięć tysięcy. Mamy tyle. Możemy zaraz dokonać przelewu.
- Świetnie. To jakieś dwadzieścia pięć procent udziałów. Ula, on popełnia zawodowe harakiri. Zostało mu tylko piętnaście procent. Ja mam większość. Sześćdziesiąt procent. Zostało naprawdę niewiele do przejęcia firmy. Mam nadzieję, że ten włoski dureń szybko wypuści kolejny pakiet. Wystarczy właściwie jeszcze dziesięć procent i jest ugotowany. Nas stać na tą resztę. A jak już przejmę wszystko podzielę udziały w równych częściach między nas, bo każdy z nas włożył swój wkład w wykupienie tych akcji. Tak będzie sprawiedliwie. Połączymy obie firmy i postawimy F&D na nogi. Choć wtedy trzeba się będzie zastanowić nad zmianą nazwy, bo Febo pójdą w zapomnienie.
- Daleko sięgasz swoimi marzeniami kochany, ale jeśli wszystko pójdzie gładko, to te marzenia staną się całkiem realne.
Nie musieli długo czekać. Spanikowany Febo wypuścił w niedługim czasie kolejne akcje. Tak, jak przewidział Marek, nie pozbył się wszystkich zostawiając sobie pięć procent udziałów. Mieli wreszcie te upragnione siedemdziesiąt procent i mogli przystąpić do działania. Najpierw wysłali list do Dobrzańskich z zaproszeniem do firmy w dniu trzydziestym marca o godzinie dziesiątej. Pismo opatrzone logo „Pro-S” podpisała Ula, jako jeden ze wspólników firmy. Podobne pisma poszły do Pauliny i Alexa. Były jednak bardziej szczegółowe i informowały, że rzecz dotyczy udziałów F&D.
Kiedy Alex przeczytał pismo zbladł, a na jego czoło wystąpił zimny pot. A więc stało się. Dlaczego był takim durniem i nie zainteresował się nawet, kto skupuje akcje firmy? Zaraz, zaraz… Firma „Pro-S”? Czy to nie ta firma, która sprzedaje przez Internet końcówki ich kolekcji? Tak, to na pewno oni. Tylko, dlaczego podpisana jest jakaś Urszula Cieplak, skoro on widywał tu mężczyznę? Wybrał numer do Turka.
- Adam, jak się nazywa ten facet z firmy „Pro-S”?
- Szymczyk. Maciej Szymczyk, a co?
- Nic, nic. Chciałem tylko wiedzieć.
Odkładał słuchawkę, gdy do gabinetu wparowała wściekła Paulina z listem w ręku.
- Alex! Co to ma znaczyć!? Dlaczego jakaś obca firma chce rozmawiać z nami na temat naszych udziałów? Możesz mi to wyjaśnić?
Otarł pot z czoła i wskazał jej fotel.
- Usiądź. Pamiętasz Scaccich?
- Pamiętam. Robiłeś z nimi interesy. Co z nimi?
- Te interesy były bardzo nietrafione Paulina. To były najgorsze interesy w moim życiu. Okazało się, że cała rodzina Scaccich należy do mafii. Szantażują mnie. Wyniuchali niezły interes i łatwy zarobek. Grozili mi. Musiałem szybko zdobyć gotówkę, by zostawili mnie przy życiu. Musiałem sprzedać akcje. Zostało nam zaledwie pięć procent udziałów.
Słuchała go oniemiała. Nie mogła uwierzyć, że posunął się do czegoś takiego.
- Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Zrobiłeś z nas nędzarzy. Jak ty sobie wyobrażasz, z czego będziemy żyć? Myślisz, że nowy właściciel pozwoli nam nadal tu pracować? Nie sądzę. Co powie na to Krzysztof? Nawet nie chcę myśleć, jak na to zareaguje. Zabiłeś nas Alex!
Trzydziesty marca jawił się Markowi, jako najpiękniejszy dzień w jego życiu. Przynajmniej dotychczasowym. Zostawili Violettę w biurze, a sami wraz z Sebastianem i Maćkiem podjechali pod firmę na Lwowską. Wszyscy prezentowali się niezwykle elegancko i szykownie. Oni w markowych garniturach, Ula w pięknym kostiumie. Przystanęli jeszcze przed wejściem. Marek wziął głęboki oddech i spojrzał na przyjaciół.
- No moi drodzy, do dzieła. Chodźmy uciąć łeb tej włoskiej Hydrze.
Wyjechali na piąte piętro. W recepcji nie było nikogo. Podeszli do sali konferencyjnej. Marek wziął kolejny oddech i otworzył drzwi. Byli wszyscy. Cała czwórka. Wszedł do sali i przywitał się ogólnym „dzień dobry”. Pozostali zrobili to samo. Febo podniósł się z krzesła i wycelował w niego palec.
- Możesz mi powiedzieć, co tu robisz? O ile sobie przypominam, to nie masz prawa przebywać w tej firmie, podobnie jak pan Olszański, nieprawdaż?
Marek obrzucił go pogardliwym spojrzeniem i powiedział kategorycznie.
- Proszę usiąść panie Febo. Mam większe prawo przebywać w tej firmie, niż pan. Jestem w posiadaniu siedemdziesięciu procent udziałów tej firmy.
Alex chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz tylko otworzył usta i usiadł na miejsce.
Krzysztof poruszył się niespokojnie.
- Jak to siedemdziesiąt procent. Jak…? Kiedy…?
Marek odwrócił się do przyjaciół i powiedział.
- Zajmijcie miejsca, proszę. – Skierował swój wzrok na Dobrzańskich.
- Zanim zacznę wyjaśniać, chciałbym się upewnić, czy pan, panie Dobrzański ma przy sobie leki nasercowe. Nie chciałbym, aby podczas tych wyjaśnień pan zasłabł.
- Mamy leki. – Odezwała się Helena. Marek kiwnął głową.
- W takim razie zacznę. Jakiś czas temu obecny tu Alexander Febo zawarł umowę z firmą modową z Mediolanu należącą do niejakich Scacci. Sądził, że ubił świetny interes. Jak się szybko okazało, rodzina Scacci jest rodziną mafijną i w krótkim czasie złapała pana Febo za gardło. Zamiast obiecywanych w umowie profitów płynących z wzajemnej współpracy, zaczęto go szantażować. Jedyną możliwością pozyskania szybkiej gotówki wydawała się sprzedaż akcji. Tak też zrobił. W tajemnicy przed innymi udziałowcami rzucił na giełdę po raz pierwszy cztery tysiące akcji. Okazało się, że nie przyniosły spodziewanych zysków. Sytuacja zaczęła przybierać niekorzystny obrót. Akcje leciały na łeb, na szyję. Stanęły przy wartości pięćdziesięciu pięciu złotych. Wykupiłem je wszystkie podobnie, jak kolejny ich rzut na giełdę w liczbie trzech tysięcy. Trzeci rzut był znacznie skromniejszy, ale i tak mnie zadowolił. Nie posiadam informacji czy pan Febo zaspokoił chciwość swoich włoskich przyjaciół. Jeśli nie, to nie chciałbym być teraz na jego miejscu. - Spojrzał z niepokojem na ojca. - Wszystko w porządku? Jeśli nie, zrobimy przerwę i zażyję pan lek.
- Nie, nie, kontynuuj. Wezmę nitroglicerynę. Podaj mi Helenko.
- Nie ma już zbyt wiele do powiedzenia. Ja i moi wspólnicy mamy siedemdziesiąt procent akcji. Proponujemy odsprzedanie nam pozostałych pięć procent udziałów po cenie aktualnie obowiązującej. Przejmujemy firmę i nie chcemy w niej widzieć ani pana, ani pani Febo. Piętnaście procent pozyskanych udziałów zwracam państwu Dobrzańskim. Resztę w wysokości sześćdziesięciu procent dzielę na cztery, w równych częściach po piętnaście procent dla każdego z moich wspólników. Czy państwo Febo zgadzają się na sprzedaż swoich udziałów? Jeśli tak, mamy gotową umowę. Wystarczy ją podpisać. Notarialnie potwierdzimy sami, chyba, że chcą państwo w tym uczestniczyć.
- Nie, – odezwała się Paulina – nie musimy przy tym być.
- Ula, podaj proszę umowę.
Zaległa cisza, gdy oboje Febo czytali warunki tej umowy. Nie trwała długo, bo podpisali ją bez żadnej zwłoki. Marek odebrał od nich formularze i oddał Uli.
- Dziękuję. A teraz proszę o opuszczenie sali. Proszę też jeszcze dziś spakować swoje rzeczy i nigdy tu nie wracać. Żegnam.
Wyszli z sali bez słowa. Dobrzańscy siedzieli ze spuszczonymi głowami. Helena płakała. W oczach Krzysztofa też lśniły łzy. Otarł je nieporadnie i spojrzał na Marka.
- Wyrządziliśmy ci ogromną krzywdę synku. Nie będę miał ci za złe, jeśli nie będziesz mógł nam wybaczyć. Jako rodzice, zawiedliśmy na całej linii. Bardzo żałujemy tego, w jak okrutny sposób cię potraktowaliśmy. Byliśmy ślepi i głusi, bo uwierzyliśmy w fałszywe oskarżenia. Dziękujemy ci i dziękujemy wam, że nie dopuściliście, by poszedł wniwecz dorobek naszego życia. Nie mieliśmy o niczym zielonego pojęcia, bo Alex do końca zapewniał nas, że z firmą wszystko w porządku. Pójdziemy już. Nie będziemy wam przeszkadzać.
- Jeszcze chwileczkę tato. – Krzysztof podniósł głowę oszołomiony.
- Powiedziałeś do mnie tato… Nie zasłużyłem sobie na to miano. Jeszcze raz bardzo cię przepraszamy oboje.
- Tu jest piętnaście procent udziałów dla was. Ja postaram się postawić tę firmę na nogi. Przyjaciele mi pomogą. Febo odeszli w niebyt i myślę, że już nikt nie będzie mi rzucał kłód pod nogi.
- Dziękujemy synku. Wybacz, że nie doceniliśmy cię tak, jak na to zasługiwałeś. Jesteś dobrym człowiekiem.
Patrzyli, jak seniorzy opuszczają salę konferencyjną, pochyleni, zgarbieni, jakby nagle przybyło im lat. Smutny to był widok.
ROZDZIAŁ 6 +18
Zostali sami. Ula podeszła do niego i uściskała go.
- Byłeś wspaniały. Załatwiłeś ich koncertowo. Gratuluję i jestem z ciebie bardzo, bardzo dumna.
- Dziękuję kochanie. Bez waszej pomocy to by się nigdy nie udało.
Sebastian z Maćkiem również gratulowali.
- Czeka nas mnóstwo pracy, ale poradzimy sobie, jak zawsze – mówił Maciek.
- Kochani. Ja proponuję rozejrzeć się po firmie. Przejdziemy teraz wszystkie pokoje. Zobaczymy, kto został, a kogo trzeba z powrotem przywrócić do pracy. Proponuję zacząć od pracowni mistrza Pshemko. Wieki go nie widziałem i nie wiem, czy jeszcze tu jest. Chodźmy.
Przeszli do pracowni. Wchodząc Marek zauważył krzątającą się Izę, główną krawcową F&D.
- Dzień dobry Iza.
Odwróciła się na dźwięk dobrze znanego jej głosu, a na twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech.
- Marek! Dobry Boże. Co ty tu robisz? Tak dawno cię nie widziałam.
- Teraz będziesz mnie widywać codziennie. Przejąłem firmę i wykurzyłem z niej oboje Febo. Poznaj proszę. To Ula Cieplak, Maciek Szymczyk a Sebastiana doskonale znasz. To moi wspólnicy. Od dzisiaj my wszyscy będziemy zarządzać firmą. Powiedz mi, Pshemko jeszcze tu pracuje?
- Pracuje. Zaszył się w swojej pracowni i nie wyściubia z niej nosa. Jest bardzo przygnębiony. Zimowa kolekcja w ogóle nie wypaliła, bo Febo nie zamówił żadnych materiałów. Wiesz, że on najlepiej się czuje, jeśli ma możliwość tworzenia, a tej go pozbawiono. Nawet czekolady od dawna mu nie przynoszą, bo Febo odebrał ten przywilej w ramach oszczędności. Ale chodźcie. On na pewno się ucieszy.
Przeszli krótkim korytarzem i weszli do pracowni. Mistrz siedział w czerwonym fotelu zatopiony we własnych myślach.
- Panie Przemysławie, przyprowadziłam panu gości – powiedziała cicho Iza.
Podniósł głowę a jego zasępione oblicze wygładził uśmiech.
- Marco? To naprawdę ty? – Zerwał się z fotela i zawisł na szyi Dobrzańskiego. – Marco, żebyś ty wiedział, co się tutaj wyprawia. Istna Sodoma i Gomora. Ten włoski matoł doprowadził firmę na samo dno. Nie wiem, czy da się jeszcze coś zrobić. Biedny Krzysztof chyba tego nie przeżyje.
- Spokojnie przyjacielu. Właśnie byliśmy na spotkaniu z rodzicami i obojgiem Febo. Przejęliśmy interes, a Febo już nie ma. Spójrz, to są moi wspólnicy, – przedstawił ich po kolei – oni pomogą w podźwignięciu firmy. Jest marzec, a ty pewnie nawet nie zacząłeś projektować wiosennej kolekcji, mam rację?
- Byłem taki zniechęcony, Marco. Zimowa nie wypaliła i nawet nie zabierałem się za projektowanie wiosenno-letniej.
- Nie zostało zbyt wiele czasu, a roboty jest mnóstwo. Zabierzcie się za specyfikację. Iza na pewno ci pomoże. Zróbcie ją jak najszybciej i dostarczcie mi ją. Zamówię potrzebne materiały, a ty zabierz się za projekty. Musimy sprawić, by ta firma znowu zaczęła odnosić sukcesy.
- Och Marco. Lejesz miód na moje znękane serce. Czuję jak wstępuje we mnie nowy duch. Jutro będziesz miał specyfikację na biurku. Tak się cieszę, tak bardzo się cieszę…
- I ja się cieszę. Pójdziemy już, bo chcemy sprawdzić, kto został w firmie, a kto nie. Musimy wiedzieć, na czym stoimy. Trzymaj się.
Większość pokoi świeciła pustkami. Nawet nie zdawali sobie sprawy, jak wielkie cięcia w załodze poczynił Febo. To była wielka strata, bo pozwalniał doświadczonych i sprawdzonych ludzi.
Zeszli na trzecie piętro do działu księgowości. Zastali tam wystraszonego Adama i trzy jego księgowe. Marek rozmawiał z nim na osobności.
- Posłuchaj Adam. Febo już nie ma. Możesz przestać się bać. Od dzisiaj ja i moi wspólnicy zarządzamy firmą. Proponuję ci stanowisko zastępcy dyrektora finansowego. Zasłużyłeś na awans, bo wiem, że to ty odwalałeś całą robotę za Alexa. Dyrektorem finansowym zostanie Urszula Cieplak, osoba ze wszech miar kompetentna, a przede wszystkim wspaniały człowiek. Z pewnością nie będziesz już musiał tak harować, jak przy Febo. Jestem pewny, że będzie wam się ze sobą świetnie pracowało. Chciałbym, żebyś zajął gabinet Alexa. Czy Dorota pracuje nadal?
- Pracuje, ale też drżała już o swoją posadę.
- Przekaż jej, że nikt jej nie będzie zwalniał. Od dzisiaj jest twoją sekretarką i żadna redukcja jej nie grozi. Zgadzasz się na to stanowisko? Na początek będzie niewielka podwyżka pensji, bo ty wiesz najlepiej w jak kiepskiej kondycji jest firma, ale z czasem na pewno to się zmieni i zostaniesz wynagrodzony adekwatnie do swoich kompetencji.
Adam był wzruszony. Uściskał Marka i rzekł.
- Nie mógłbym odmówić. Przyjmuję stanowisko i zapewniam cię, że nie zawiodę twojego zaufania. Bardzo się cieszę Marek. Dziękuję.
- No to załatwione. Od jutra zacznij przenosić swoje rzeczy. Obawiam się, że dzisiaj jest tam jeszcze Alex i pakuje swoje.
W dawnym gabinecie Sebastiana zastali Alę Milewską, byłą asystentkę Olszańskiego. Ucieszyła się tak bardzo ich widokiem, że aż się rozpłakała. Była jednym z nielicznych pracowników firmy zatrudnionym od chwili jej powstania. Uściskała ich obu.
- Tak się cieszę moi kochani, że wróciliście. Już nie było życia w tej firmie. Ja oddaję ci stanowisko Sebastian. Znacznie bardziej wolę być twoją asystentką niż zajmować twoje miejsce.
- Usiądźmy na chwilę – zaproponował Marek. – Ty pewnie najlepiej jesteś zorientowana, kto został, a kto odszedł. Opowiadaj. Musimy wiedzieć, na czym stoimy. Wiemy, że jest Pshemko, ale bez asystenta i Iza. Byliśmy też w księgowości i tam jest komplet. Co z pozostałymi?
- Bufet zamknięty. Febo zwolnił Elę, mimo, że błagała, by tego nie robił. Nie miała się gdzie podziać z dzieckiem. Na razie mieszka u mnie. Zwolnił Anię. Recepcja pozostała bez nikogo. Został jeden informatyk, ludzie z obsługi technicznej i ochrona.
- Mam prośbę Alu. Sporządź proszę listę wszystkich zwolnionych i spróbuj się z nimi skontaktować. Powiedz, że jeśli mogą, niech wrócą do pracy. Od jutra. Dla Eli wygospodarujemy jakiś fundusz, by mogła znaleźć mieszkanie i opłacić je. Również na przedszkole dla jej synka. Umawiaj wszystkich na godzinę ósmą i powiedz, by zebrali się w konferencyjnej. Jutro przekażę też wszystkie ustalenia dotyczące stanowisk. Będziemy potrzebować też dodatkowo dwóch księgowych, które zajmą się naszą obecną firmą. Daj więc ogłoszenie w prasie i w Internecie. Dużo na ciebie zrzucam. Poradzisz sobie?
- Poradzę. Zaraz się do tego zabieram.
Siedzieli w restauracji i po sytym obiedzie omawiali kolejne szczegóły.
- Słuchajcie, mam propozycję stanowisk dla nas wszystkich. Jeśli się zgodzicie, chciałbym wrócić na stanowisko prezesa. Już raz na nim byłem i chyba nie szło mi najgorzej.
- Nawet nie myśleliśmy, że może być inaczej. – Odezwał się Maciek. – Byłeś najlepszym prezesem, jakiego znałem. Żadne z nas nie nadaje się na to stanowisko.
- Dziękuję Maciek. Zabiorę do siebie Violettę. Będzie, jak za dawnych czasów. Ty też Sebastian wrócisz na stare śmieci. Stanowisko dyrektora HR czeka. Chciałbym, żebyś ty Maciek objął funkcję dyrektora do spraw produkcji. Jesteś świetnie zorganizowany i zorientowany w temacie. Z magazynami nie będziesz się już użerał sam. Dostaniesz do tego najlepszych ludzi. To dochodowa działalność i nie chciałbym z niej rezygnować, bo to głównie dzięki niej osiągnęliśmy tak wiele. Ty kochanie – zwrócił się do Uli – świetnie sprawdzisz się na stanowisku dyrektora finansowego. Wyznaczyłem już Adama na twojego zastępcę. Będziesz miała z niego pociechę, bo jest niezwykle sumienny i pracowity. To głównie dzięki niemu Alex się tak mocno wybił. Jechał na jego plecach i wykorzystywał go. Nawet zastraszał. Teraz, kiedy nie będzie czuł jego oddechu za plecami wreszcie będzie mógł pracować bez stresu.
Ja zajmę mój dawny gabinet. Sebastian wracasz do swojego. Ty Maciek weźmiesz dawny gabinet ojca, a Uli urządzimy ten pokój obok mojego. Będziemy mieć wspólny sekretariat, a Violetcie załatwimy koleżankę, żebyś i ty miała swoją sekretarkę. To chyba wszystko. Macie jakieś uwagi?
- Uwag nie, ale trzeba będzie pomyśleć o przeprowadzce. Musimy opróżnić ten pokój w twoim mieszkaniu. Jeśli chcesz, zajmę się tym – zgłosił swoją gotowość Sebastian. – Myślę, że przez następny tydzień urządzimy się już na dobre.
- W porządku Seba i dziękuję, że się tym zajmiesz. To chyba wszystko. Wracamy do biura. Trzeba przekazać dobre nowiny Violi. Ucieszy się, że znowu obejmie sekretariat w posiadanie.
Ciężki był dla nich ten tydzień. Pocieszające było to, że wrócili starzy pracownicy i firma wreszcie zaczęła tętnić życiem. Przyjęto też sporo nowych osób. Nie zaniedbywano sprzedaży internetowej, bo ona była głównym źródłem dochodu firmy i pozwalała utrzymać poziom wynagrodzeń. Powolutku wychodzili na prostą. Ula zamknęła się w dawnym gabinecie Alexa wraz z Adamem, który przekazywał jej wszystkie raporty mówiące o kondycji firmy. Była pod wrażeniem jego rzetelności. Kiedy skończyli uśmiechnęła się do niego i powiedziała.
- Jesteś bardzo solidnym człowiekiem Adam. Jestem pewna, że będzie nam się świetnie współpracować. Dawno nie widziałam tak porządnie prowadzonej księgowości. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Kondycja firmy na razie jest kiepska, ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni. Nie wiem, czy Marek ci mówił, że „Pro-S” oprócz sprzedaży przez Internet zajmowało się też prowadzeniem księgowości dla innych firm. Głównie to ja i Marek byliśmy tym pochłonięci. Nie chcielibyśmy z tego rezygnować. Zresztą nie byłoby w porządku zostawiać teraz te firmy na lodzie. Jest ich dwadzieścia. To z tego powodu zatrudnimy dodatkowo te dwie księgowe. Powiększy ci się ten babiniec, ale poradzisz sobie, prawda?
- Nie obawiaj się Ula. Z trzema dałem radę, to i z pięcioma sobie poradzę.
W piątek po pracy pojechała z Markiem do jego mieszkania na Długą. Uprzedziła ojca, że nie wróci i na weekend zostanie w Warszawie. Obiecała Markowi pomóc doprowadzić mieszkanie do porządku. Przez tą przeprowadzkę panował w nim niezły bałagan, a Marek był tak zalatany, że nie znalazł nawet chwili czasu, by zabrać się za sprzątanie.
Po drodze wstąpili jeszcze na zakupy. Lodówka Marka święciła pustkami i należało ją zapełnić. Musieli przecież coś jeść przez te dwa dni. Obładowani weszli do domu rzucając ciężkie torby na podłogę w przedpokoju. Ula zerknęła na pokój, który do tej pory służył im za biuro i jęknęła.
- Rany boskie. Wygląda tu, jak po przejściu huraganu. – Roześmiał się.
- Dlatego najlepiej będzie skarbie, jak zamkniemy do niego drzwi i zajmiemy się tym, jutro. Ja mam dość na dzisiaj.
- Ja chyba też. Dasz mi jakiś ręcznik? Wezmę szybki prysznic i potem zrobię nam coś do jedzenia.
Przyniósł jej duży, kąpielowy ręcznik i frotowy szlafrok. Popatrzyła na niego zdziwiona.
- Skąd masz damski szlafrok?
- Kupiłem go kiedyś dla ciebie z nadzieją, że któregoś dnia zostaniesz u mnie na noc. – Zarumieniła się. Podszedł do niej i objął ją mocno.
- No nie wstydź się kotku. Nawet nie wiesz od jak dawna marzę, by zasnąć przy tobie tuląc cię w ramionach. Kocham cię przecież nad życie. – Cmoknął ją w nosek. – To ty idź a ja nastawię expres. Zrobię nam kawy.
Wyszedł z łazienki i pociągnął nosem. Pachniało bosko. Poczuł zapach smażonych kiełbasek i aż ślina napłynęła mu do ust. Wszedł do kuchni i z zachwytem spojrzał na zastawiony stół.
- Pięknie wszystko wygląda. Jestem głodny jak wilk.
- To usiądź mój wilku, ja już nakładam.
Jedli z wielkim smakiem. Był pełen podziwu dla jej umiejętności, bo z zupełnie zwykłych rzeczy potrafiła stworzyć prawdziwe pyszności. Kiełbaski zasmażone z cebulką i żółtym serem smakowały znakomicie. Najedli się. Posprzątała po kolacji i przeszła do salonu. Tam zapadła się w miękkość wygodnej kanapy podkurczając nogi. Marek nalał im po kieliszku wina.
- Chcesz mnie upić? – Zapytała przekornie.
- Nie skarbie, ani mi to w głowie. Wino jest naprawdę pyszne i rozluźni nas trochę. Ciężki był ten dzień.
Ułożył się obok kładąc na jej kolanach głowę. Wplotła palce w jego czarne, gęste włosy masując ją.
- Wiesz Ula, jeszcze dwa lata temu nie pomyślałbym, że stać mnie będzie na tak duże poświęcenie się ciężkiej pracy. Byłem raczej lekkoduchem. Dużo rzeczy zwalałem na innych. Źle postępowałem. Miałem ogromny żal do rodziców, że postawili mi takie okrutne ultimatum. Albo ślub z Pauliną, albo nic. Wybrałem nic, choć bolało mnie bardzo, że nie uwierzyli wtedy moim słowom, kiedy mówiłem, że Paulina nie jest taka, jak myślą, a Alex jest najgorszym dyrektorem finansowym, jakiego kiedykolwiek zatrudniała ta firma. Oni naprawdę byli ślepi i głusi na jakiekolwiek argumenty. Teraz jednak myślę sobie, że to odrzucenie wyszło mi tylko na dobre. Nie musiało być aż tak drastyczne, ale zmusiło mnie do działania, bo zrozumiałem, że zostałem zupełnie sam i tylko na siebie mogę liczyć. Kiedy spotkałem Maćka byłem bardzo zdesperowany. Musiałem się wygadać, a on mnie wysłuchał nie przerywając słowem, a potem zadeklarował swoją pomoc. Nie znałem go przecież dobrze i trudno było mi się pogodzić z myślą, że wyciąga do mnie rękę zupełnie obcy człowiek, a moja własna rodzina ma mnie gdzieś. Myślę, że takie było moje przeznaczenie, moja karma. Musiałem spotkać Maćka, by dzięki niemu poznać ciebie i zakochać się po raz pierwszy w życiu. Nie wiem, kim byłbym teraz, gdybym was nie poznał. Stałaś się dla mnie osobą najważniejszą na ziemi. Kocham cię tak bardzo, że aż serce boli. Zmieniłaś mnie i sprawiłaś, że moje życie wreszcie znalazło uzasadnienie. Urodziłem się po to, by cię kochać.
Poczuł jak jej łzy spadają na jego głowę. Odwrócił się w jej kierunku.
- Dlaczego płaczesz skarbie?
- To najpiękniejsze wyznanie miłości, jakie może usłyszeć kobieta. Kocham cię najmocniej na świecie. Jesteś całym moim życiem.
Przylgnął do jej ust i pocałował z pasją.
- Pragnę cię Ula. Pragnę, jak wariat. Nie odmawiaj mi i kochaj się ze mną.
- Ja też tego pragnę, ale bądź delikatny.
Wstał i wziął ją na ręce. Wolno poszedł w kierunku sypialni. Ułożył ją na chłodnej pościeli nie przestając całować. Odchylił poły szlafroka i omiótł jej ciało zachwyconym wzrokiem.
- Boże, jaka jesteś piękna. Najpiękniejsza. – Wyszeptał. Ponownie przywarł do jej pełnych warg miażdżąc je w namiętnym pocałunku. Czuł, jak drżała pod jego dłonią, gdy przesuwał ją gładząc te wszystkie cudowne krągłości. Słyszał jak wzdychała, gdy ustami pieścił jej pełne piersi i miękką, jak jedwab skórę na brzuchu. Nie śpieszył się. Chciał delektować się jak najdłużej tą zmysłową bliskością i rozbudzić w niej namiętność. Przymknęła powieki. Nie sądziła, że jego pieszczoty będą takie przyjemne, delikatne i czułe. Pobudziły ją. Każda komórka jej ciała domagała się spełnienia wprawiając je w rozkoszny rezonans. Gdy zaczął gładzić jej łono, a potem zagłębił palce w jej kobiecość, jęknęła. Była wilgotna, wyczuł to. Rozchylił jej delikatnie nogi i wolno zagłębiał się w nią. Uczucie bólu sprawiło, że wstrzymała oddech. Jednak nie trwało to długo. Czuła go w środku, głęboko. Instynktownie przesunęła biodra do przodu a on nie przestając jej całować zaczął się wolno poruszać. Jego ruchy były płynne, rytmiczne, niemal tańczył w niej, a ona poddała się temu rytmowi i dotrzymywała mu kroku. Wstrząsnęło nią. Zesztywniała i napięła się jak struna. Zastygła czując błogie skurcze i ciepło rozlewające się w jej środku. Była w niebie. Czuła, jak on pulsuje w jej wnętrzu przytulony do niej mocno całym ciałem.
Odgarnął spadające na jej twarz pasma długich włosów i wtulił w jej usta.
- Kocham cię – szepnął. Tak bardzo cię kocham. To było cudowne, magiczne, wspaniałe.
- Jestem szczęśliwa.
Poranek był dla niego cudowny. Obudził się i ujrzał ją leżącą na wznak z zarzuconymi nad głową rękami i odkrytymi piersiami, które unosiły się łagodnie pod wpływem jej spokojnego oddechu. Przyglądał jej się z zachwytem. Zaróżowiona od snu twarz, lekko rozchylone usta i zamknięte powieki ozdobione długimi firankami rzęs, kładących się cieniem na jej policzkach. Kiedyś marzył o cudzie, a teraz ma go w zasięgu ręki. Niezmiennie pozostawał pod urokiem jej nietuzinkowej urody, intensywnego błękitu tych pięknych, dużych oczu, w których było tyle niewinności i szczerości, jak w oczach dziecka i tych pełnych, zmysłowych ust, które prosiły o pocałunek i które mógł całować bez końca. Tym razem również nim uległ. Przywarł do nich całując delikatnie. Czuł, jak się uśmiecha. Oderwał się na moment spoglądając w jej dwa zaspane błękity, jeszcze nieprzytomne od snu, niewybudzone do końca. Uśmiechnął się do niej najpiękniej, jak potrafił, eksponując w całej okazałości te dwa słodkie dołki. Podniosła dłoń i pogładziła czule jeden z nich.
- Dzień dobry moje szczęście. Dobrze spałaś? – Wyszeptał.
- Cudownie. Już dawno tak dobrze nie spałam. – Przeciągnęła się rozkosznie. Zobaczyła swoje nagie piersi i zawstydziła się. Szybko nakryła się kołdrą. Rozbawiła go.
- Nie zasłaniaj się kotku. Nie masz się czego wstydzić. Masz piękne ciało, a ja kocham nieprzytomnie każdy jego milimetr, szczególnie te dwa skarby. Odkrył ją energicznie i przywarł ustami do jednego z sutków.
- Uwielbiam je. – Mruknął.
- Marek…, zawstydzasz mnie. To krępujące.
- Nie wstydź się. Przecież widziałem wczoraj to wszystko i pieściłem do utraty tchu. Chętnie bym to powtórzył. – Powiedział z błyskiem w oku.
Naburmuszyła się.
- Idę stąd. Jesteś niewyżyty. – Zgrabnie wyskoczyła z łóżka i błyskawicznie okryła się szlafrokiem. – Idę do łazienki. Trzeba się zabrać za sprzątanie.
Uwijali się, jak w ukropie. Koniecznie chcieli mieć chociaż niedzielę dla siebie. Porządki były gruntowne łącznie z myciem okien i trwały aż do bardzo późnego popołudnia. Mocno przesunięty w czasie obiad rozleniwił ich, ale też byli usatysfakcjonowani, bo zrobili wszystko i wreszcie mieszkanie przypominało mieszkanie a nie chlew.
Ta noc nie różniła się w niczym od poprzedniej. Znowu ją kochał mocno i namiętnie. Wynagradzała mu te wszystkie dni samotności, gdy tak rozpaczliwie odczuwał brak ukochanej kobiety, a na myśl o przelotnych miłostkach otrząsał się ze wstrętem. Wreszcie czuł się spełniony, a przede wszystkim dzięki niej poczuł się pełnowartościowym człowiekiem.
Z każdym dniem w firmie zachodziły znaczące zmiany. Pierwsza, jaka już na wejściu rzucała się w oczy, to zmiana nazwy. Już nie było Febo&Dobrzański, ale Dobrzański&Pro-S. Uzgodnili, że taka nazwa będzie najlepsza. Zmiany były również w środku. Za ladą recepcji ponownie stała uśmiechnięta Ania. Pshemko miał wreszcie wymarzone materiały do wiosenno-letniej kolekcji, a co najważniejsze, nowego asystenta, który każdego dnia dostarczał mu gorącą czekoladę. Mistrz mógł wreszcie poświęcić się temu, co wychodziło mu najlepiej, czyli tworzeniu. Ela z wielkim entuzjazmem przywracała bufetowi dawną świetność, dziękując wcześniej wiele razy Markowi za jego wspaniałomyślność i hojność. Maciek i Ula rozgościli się już na dobre w swoich gabinetach. W sekretariacie łączącym gabinety jej i prezesa królowała Viola wraz z nowo przyjętą Bożeną. Dogadały się od razu, więc współpraca kwitła. Sebastian wraz z niezastąpioną Alą kompletował pełną dokumentację osobową dotyczącą wszystkich pracowników, a Adam wychodził ze skóry, by usłyszeć pochwały z ust samego prezesa. Maciek dobrawszy sobie sześciu solidnych i sprawdzonych pracowników zgrabnie poprzedzielał im zadania i obwiózł po magazynach. Każdy wiedział, co ma robić.
Praca posuwała się naprzód. Nikt się nie oszczędzał. Przywróceni do niej pracownicy z ochotą i bez przymusu wykonywali wszystkie polecenia, tym bardziej, że nikt nie podnosił na nich głosu i nie traktował z pogardą. Wreszcie Marek zaczął odnosić wrażenie, że ogarnęli ten bałagan i tryby tej wielkiej, firmowej maszyny zaczynają się kręcić we właściwym kierunku. Mogli odetchnąć.
ROZDZIAŁ 7
ostatni
Trzydziesty marca okazał się najbardziej koszmarnym dniem w życiu seniorów Dobrzańskich. Krzysztof przeżył go strasznie i jeszcze przez wiele dni leżał w łóżku słaby i schorowany doglądany przez Helenę, która za każdym razem z drżeniem serca wchodziła do ich wspólnej sypialni.
Krzysztof nie potrafił sobie wybaczyć, że przez tak wiele lat był jak ślepiec i niczego nie dostrzegał i zrozumiał, że przez te wszystkie lata był manipulowany. Oboje byli manipulowani. Stali się marionetkami w rękach ich przybranych dzieci. Leżąc w łóżku analizował całe swoje życie po śmierci ich przyjaciół i jednocześnie rodziców Alexa i Pauliny, Agnieszki i Francesco Febo. Przypomniał sobie dzień ich pochówku i kamienne twarze ich dzieci. Ani jedno nie zapłakało. Stali oboje z zaciśniętymi szczękami a z ich oczu nie można było wyczytać niczego. Pamiętał lata ich nauki. Mieli duży kłopot z Pauliną. Nie garnęła się do niej. Gdyby nie ich wymagania i żelazna dyscyplina, którą zmuszony był zaprowadzić, nie skończyłaby nawet szkoły średniej. Potem było nieco lepiej, bo wreszcie zrozumiała, że jej pozycja wymaga od niej odpowiedniego wykształcenia. Chyba tylko z tego powodu jakoś przebrnęła przez studia. Alex był inny. Zawsze chorobliwie ambitny, lubiący rywalizację. Bezustannie konkurujący z Markiem o względy Krzysztofa. Był zazdrosny o każdą pochwałę, którą Marek słyszał z ust rodziciela, a nie zdarzały się one zbyt często. Dobrzański-senior był surowym i bardzo wymagającym ojcem. Alexowi pobłażał. Chyba w ten sposób chciał mu wynagrodzić brak rodziców. Pamięta początki w firmie ich obu. Ciągle się kłócili i docinali sobie. Niepokoiła go ta wzajemna niechęć, ale składał to na karb ich młodości i zdrowej rywalizacji. Teraz już wiedział, że zdrowa to ona nigdy nie była. Przyszedł mu do głowy ten dzień, w którym na posiedzeniu zarządu miała się rozstrzygnąć sprawa prezesury. On sam nie mógł już pracować. Był zbyt chory. Musiał oddać ster któremuś z nich. Wymyślił, że każdy z nich napisze prezentację i zawrze w niej ustalenia, co do dalszej działalności firmy i kierunków jej rozwoju w przyszłości. Uznał, że tak będzie uczciwie. Wygrał Marek. Bardzo ambicjonalnie i rzetelnie podszedł do zadania. Zdecydowanie jego prezentacja była lepsza. Wtedy nie zwrócił na to uwagi, ale teraz przypomniał sobie mściwe spojrzenie Alexa rzucające gromy w kierunku Marka. Jakże on musiał go nienawidzić. Potem, gdy Marek wielokrotnie przyjeżdżał i skarżył się, że Alex knuje, robi mu świństwa, utrudnia mu pracę, nie uwierzył. Podobnie, jak nie uwierzył, gdy usiłował mu powiedzieć, że Paulina to nie jest dobry materiał na żonę. Ona omotała ich. Nie było dnia bez jej skarg na zachowanie Marka. Opowiadała im, jak ją ignoruje, jak lekceważy, jak zdradza z kobietami w klubach. Teraz już wiedział, że większość z tych informacji była mocno przesadzona, lub nawet zmyślona. Oni oboje, zarówno ona, jak i jej brat robili wszystko, by zdyskredytować Marka w jego oczach. Z ciężkim sercem musiał przyznać, że udało im się. Przez te złe podszepty wyrzekł się własnego syna, wydziedziczył go. Uznał go za syna marnotrawnego. Chciał wszystko przepisać na rzecz Pauliny i Alexa. Dobrze, że stanęło tylko na połowie udziałów, która była ich własnością. Dobrze, że powstrzymał się przed zmianą zapisów w testamencie.
Trzydziesty marca był kolejnym gwoździem do jego trumny. Nie tego się spodziewał. W głowie mu się nie mieściło, że człowiek, na którego tak bardzo liczył i któremu tak bezgranicznie ufał, wbił mu nóż w samo serce.
Gdyby nie jego syn, gdyby nie ten marnotrawny syn, dzisiaj nie mieliby już nic. Zachodził w głowę, skąd Marek miał aż tyle pieniędzy, że stać go było na wykupienie siedemdziesięciu procent udziałów. Jak ciężko musiał pracować na takie pieniądze? Kiedy w ten dzień wszedł do sali konferencyjnej, zaskoczył ich oboje. Był poważny, skupiony i bardzo kategoryczny. Zmienił się. To nie był już trzpiotowaty chłopiec, któremu były tylko żarty w głowie. Dorósł i zmężniał. Stał się odpowiedzialny. Syn marnotrawny? Dobre sobie. Pragnął z całych sił, by on wybaczył im, że tak okrutnie go potraktowali, że nie dali wiary jego słowom, że nie zaufali w ich prawdziwość. Wtedy, gdy widzieli go ostatni raz nawet jego łzy wydawały im się fałszywe.
Te rozważania sprawiły, że biedny, schorowany człowiek zapłakał szczerze, bo okazał się wielkim głupcem.
Był ostatni kwiecień. Firma zdążyła już okrzepnąć i wróciła do dawnego trybu pracy. Siedział pogrążony w papierach, gdy do gabinetu wsunęła się Violetta.
- Marek? – Podniósł głowę i uśmiechnął się do niej.
- No? Co tam Viola?
- Twoja mama przyszła. Chce się z tobą koniecznie zobaczyć. Mam ją poprosić?
Wytrzeszczył na nią oczy.
- Jak to przyszła? Jest tu, w sekretariacie?
- No przecież mówię. Jakoś źle wygląda. Jakby postarzała się o dziesięć lat.
Przełknął ślinę.
- No dobrze. Poproś ją i zrób nam kawy.
Wstał zza biurka i zapiął guzik marynarki. Nie przypuszczał, że może tutaj przyjść. Chyba musiało wydarzyć się coś ważnego. Może coś z ojcem?
Weszła do środka i spojrzała na niego niepewnie.
- Dzień dobry Marek – powiedziała cicho.
Rzeczywiście wyglądała mizernie. Przybyło jej więcej zmarszczek i miała podkrążone oczy. Ścisnęło mu się serce.
- Dzień dobry mamo. Usiądź proszę.
Ponownie weszła Violetta i ustawiła na szklanym stoliku dwie filiżanki z gorącą kawą.
- Dziękuję Viola. Dopilnuj, by nam nie przeszkadzano, dobrze?
- Dopilnuję. – Wyszła z gabinetu zamykając za sobą cicho drzwi.
Usiadł na fotelu zakładając nogę na nogę.
- Co cię do mnie sprowadza? Coś z ojcem?
- On nie wie, że tu jestem. Musiałam przyjść, bo nie mogę już patrzeć, jak bardzo się męczy. Nie wiem, co robić, jak mu pomóc. On od miesiąca nie wstaje z łóżka i to wcale nie dlatego, że narzeka na serce. Mam wrażenie, jakby on nie chciał już żyć. Nie może sobie wybaczyć tego, jak bardzo zraniliśmy cię oboje. Mnie też jest trudno. Wierz mi, że bardzo długo nie miałam odwagi by przyjść tu i prosić cię o cokolwiek. Ale jestem taka bezradna.
Zobaczył, jak jej oczy wypełniły się łzami, które zmoczyły jej pomarszczone policzki.
- Synku błagam cię, przyjedź do nas. Porozmawiaj z nim. On niknie na moich oczach. Nie mogę tego znieść. Odmawia przyjmowania leków, nie chce nic jeść. Ja już nie mam siły. – Wstrząsnął nią szloch. Jemu również pociekły z oczu łzy. Podsunął jej pudełko z chusteczkami.
- Dobrze mamo. Przyjadę i porozmawiam z nim. Przyjadę jeszcze dzisiaj po pracy.
- Dziękuję ci synku. Dziękuję, że nie odwróciłeś się od nas. Wierzę, że ta rozmowa mu pomoże. Wracam do niego.
- Poczekaj. Zamówię ci taksówkę.
Zjechał z nią na dół i pomógł jej wsiąść. Nadal płakała i dziękowała w duszy Bogu, że jej syn okazał się tak wspaniałomyślny mimo krzywdy, której od nich doświadczył.
Prosto z windy poszedł do Uli. Wszedł cicho i ujrzał swoje szczęście wlepiające oczy w monitor. Podszedł do niej i cmoknął ją w policzek. Uśmiechnęła się.
- A ty skończyłeś już na dzisiaj?
- Nie skarbie, ale muszę ci coś ważnego powiedzieć. Przerwij sobie na chwilkę. Była u mnie mama. Dosłownie przed kilkoma minutami odprowadziłem ją na taksówkę. Byłem zszokowany jej wyglądem. Bardzo schudła i przybyło jej zmarszczek. Chyba często też płacze, bo ma podkrążone oczy. Powiedziała, że ojciec nie wstaje z łóżka od miesiąca. Nie chce jeść i przyjmować leków. Powiedziała, że odnosi wrażenie, jakby on nie chciał już żyć. Dręczą go wyrzuty sumienia i poczucie winy, że mnie tak potraktował. Ona błagała mnie, bym do nich przyjechał i porozmawiał z nim. Zgodziłem się. Nie byłem w stanie jej odmówić. Obiecałem, że pojadę tam po pracy.
Podeszła do niego i usiadła mu na kolanach przytulając do piersi jego głowę.
- Dobrze zrobiłeś kochany. Myślę, że on potrzebuje tej rozmowy a i tobie ona pomoże. Być może sprawi, że zamknięcie wreszcie przeszłość i wybaczycie sobie wzajemnie. On odetchnie z ulgą a i tobie spadnie kamień z serca. Uważam, że powinieneś wybaczyć im obojgu. To twoi rodzice. Gdyby nagle ich zabrakło, do końca życia miałbyś wyrzuty sumienia. Znam cię dobrze. Jesteś dobrym, wrażliwym człowiekiem. Innego nie pokochałabym tak bardzo. Spróbuj się przełamać i pierwszy wyciągnij rękę do zgody. Niech przynajmniej te lata, które im zostały, przeżyją w poczuciu, że nie żywisz do nich urazy.
Przytulił ją mocno i ucałował czule.
- Jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam. Zrobię tak jak radzisz, bo to mądre rady. Zadzwonię do ciebie wieczorem i opowiem przebieg tej rozmowy.
Podjechał pod dom rodziców i z obawą zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu Zosia, ich gospodyni. W milczeniu uściskała go ledwie hamując łzy.
- Dobrze, że przyjechałeś – powiedziała szeptem. – Mama jest w salonie.
Była tam w istocie. Siedziała zamyślona trzymając gazetę na kolanach.
- Jestem, tak jak prosiłaś.
Ocknęła się z zadumy i uśmiechnęła blado.
- Zjesz coś może? Na pewno jesteś głodny.
- Nie mamo. Dziękuję. Jeśli pozwolisz od razu pójdę do niego.
- Dobrze. Mam nadzieję, że po tej rozmowie poczuje się lepiej.
Poszedł korytarzem aż do jego końca, gdzie mieściła się sypialnia jego rodziców. Ojciec leżał na wznak z otwartymi oczami bezmyślnie wpatrując się w sufit.
- Dzień dobry tato.
Na dźwięk znajomego głosu drgnął i obrócił głowę w kierunku drzwi.
- Marek? – Powiedział ledwie słyszalnie.
- Przyszedłem, bo chciałem porozmawiać z tobą, jeśli się zgodzisz.
- Tak, proszę wejdź. Usiądź tutaj – wskazał mu fotel stojący w pobliżu łóżka. Zajął w nim miejsce i uważnie przyjrzał się ojcu. Bardzo zmizerniał. Te ostatnie wydarzenia sprawiły, że oboje zarówno on, jak i mama postarzeli się o dobre dziesięć lat. Popatrzyli sobie w oczy. Obu zalśniły w nich łzy.
- Martwię się o ciebie tato. – Powiedział drżącym głosem. – Martwię się o was oboje.
- Nie zasłużyliśmy na to synku. Nie zasłużyliśmy nawet na to, żebyś się o nas martwił. Tak wiele złego ci wyrządziliśmy.
- Na początku też tak myślałem. Byłem bardzo zraniony, ale wierz mi nie mogłem postąpić inaczej. Nie mogłem zgodzić się na ten chory związek Pauliną.
- Ja to wiem Marek. Nie byłem sprawiedliwy wobec ciebie. Za bardzo wierzyłem im. Teraz już wiem, że to tobie powinienem był zaufać. Nawet nie wiesz jak wiele razy żałowałem tego, co ci wtedy powiedziałem. Żałuję do dziś. To nigdy nie powinno było się wydarzyć, ale czasu nie cofnę.
- Tato. Było, minęło. Ja już dawno wam wybaczyłem i mam nadzieję, że wy wybaczycie mnie. Wbrew wszystkiemu wyszło mi to na dobre i chyba powinienem być wam wdzięczny, bo gdyby nie to, nigdy nie poczułbym smaku prawdziwego życia i nigdy nie poznałbym wspaniałej kobiety, którą bezgranicznie kocham.
- Nie widzieliśmy cię tak długo Marek. Nic nie wiemy o tobie. Jak doszedłeś do tak dużych pieniędzy, że stać cię było na wykupienie udziałów?
- To długa historia tato, ale jeśli chcesz opowiem ci.
Długo trwał ten monolog. Krzysztof często ronił łzy. Ta historia była tak niesamowita, że aż trudno było w nią uwierzyć.
- Jak odkryłeś, że Alex skumał się z Włochami?
- Nie odkryłem tato. Violetta mi powiedziała. To było w tym samym dniu, gdy Ula obserwując giełdę zobaczyła, że F&D wystawiło akcje do sprzedaży. Zaraz też ich cena zaczęła drastycznie spadać. Zrozumiałem, że nie mogę pozwolić, by ktoś obcy je kupił. Porozumieliśmy się z naszym maklerem. Zadziałał błyskawicznie. W taki sposób stałem się właścicielem trzydziestu pięciu procent. Po południu Sebastian przywiózł Violettę. Pracowała jeszcze wtedy w firmie, więc wiedziała znacznie więcej niż my, co się tam dzieje. Opowiedziała nam wtedy, że Alex jest szantażowany, że wciąż żądają od niego pieniędzy. Powiązałem fakty i już wiedziałem, że pewnie w niedługim czasie wypuści do sprzedaży kolejną partię akcji, bo będzie potrzebował gotówki. Powiedziała nam też wtedy, że Febo znacznie zredukował załogę, że pozwalniał mnóstwo ludzi, wieloletnich pracowników. Nie mogłem tego tak zostawić. Musieliśmy przejąć firmę, by nie trafiła pod młotek licytatora.
- Za to będę wam wdzięczny do końca życia, że nie zostawiliście jej na żer lichwiarzom, że uratowaliście nasz wieloletni dorobek. A teraz? Jak jest teraz?
- Teraz tato wszystko wkracza na właściwe tory. Pshemko pracuje, jak szalony, bo czeka nas pokaz kolekcji wiosna-lato. Przywróciłem do pracy wszystkich zwolnionych pracowników i zatrudniłem kilku nowych. Moi wspólnicy objęli kluczowe stanowiska. Moja kochana Ula jest dyrektorem finansowym, bo to prawdziwy talent ekonomiczny. Jeszcze rok, a przekonasz się, że firma rozkwitnie, jak nigdy dotąd. Żeby jednak móc się o tym przekonać, musisz wstać z tego łóżka. Musisz zacząć jeść i przyjmować leki. Oboje musicie o siebie zadbać, bo będziecie mi potrzebni. Wkrótce mam zamiar oświadczyć się Uli i być może jeszcze w tym roku wziąć ślub. Potem, jak Bóg da, przyjdą na świat nasze dzieci, a one będą potrzebowały dziadków. Musicie być w formie, bo to na pewno będą bardzo ruchliwe dzieci.
Po policzkach Krzysztofa płynęły prawdziwe potoki łez. Marek wstał z fotela i mocno przytulił go do siebie.
- Bardzo cię kocham tato, więc nie spraw mi zawodu.
- I ja cię kocham synku. Jesteś najlepszym synem na świecie. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego. Jestem z ciebie bardzo, bardzo dumny. Dziękuję ci, że wybaczyłeś nam. Jesteś wspaniały. A teraz, jeśli mi pomożesz, ubiorę szlafrok i pójdę do salonu. Chyba zgłodniałem.
Marek uśmiechnął się szeroko przez łzy.
- I tak trzymać tato.
Na widok Marka prowadzącego pod ramię Krzysztofa Helena prawie zemdlała. Usadził go przy stole i zwrócił się do matki.
- Mamo, poproś Zosię, by dała nam coś do zjedzenia. Zgłodnieliśmy. Podaj też leki taty. Zażyje po kolacji.
Helena podeszła do Marka i objęła go mocno.
- To cud synku. Prawdziwy cud. Dziękuję.
Było późno, gdy żegnał się z nimi. Obiecał, że następnym razem przyjedzie ze swoją ukochaną i przedstawi ją im.
Siedząc na kanapie w salonie relacjonował Uli przebieg tej rozmowy, która rzeczywiście oczyściła atmosferę i sprawiła, że poczuł się znacznie, znacznie lepiej.
Maj nastroił świat optymistycznie. Pogoda dopisywała. Zazieleniły się na dobre ogrody i parki. Nie odpuszczali sobie przyjemności spacerów. Oboje kochali siadywać na ławce w parku położonym na wprost firmy i leniwie wyciągać twarz do słońca. W ten sposób odreagowywali stresy z całego tygodnia a przecież nie mieli ich mało.
Ten spacer był jednak inny niż wszystkie. Marek był dziwnie milczący i spięty. Ta jego nerwowość udzieliła się i Uli, która co chwilę zerkała na niego z niepokojem.
- Jesteś dzisiaj jakiś dziwny. Co się dzieje? Jakieś kłopoty?
- Nie Ula, wszystko w porządku.
- Chyba jednak nie wszystko. Za dobrze cię znam. Mów zaraz, co jest grane. Zaczynam się denerwować.
- No dobrze, ale chodźmy na naszą ławkę.
Usiedli a on długo zbierał się w sobie. Wygrzebał wreszcie z kieszeni marynarki jakiś pakunek i zsunął się z ławki na kolana. Ula wytrzeszczyła na niego oczy.
- Marek, co ty wyprawiasz?
- Ula, proszę cię… Już i tak jestem wystarczająco zestresowany. Chciałem powiedzieć, że w życiu mężczyzny przychodzi taki moment, że już dłużej nie może żyć nie mając codziennie u boku ukochanej kobiety. Ja właśnie teraz tego doświadczam. Wiesz dobrze, że kocham cię mocniej niż własne życie i już nie chcę dłużej czekać. Dlatego w tym pięknym miejscu chcę cię zapytać, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną?
Otwarł wieko pudełeczka. Oczom Uli ukazał się piękny pierścionek z małym diamentowym oczkiem. Zaszkliły jej się oczy a na twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech.
- Tak kochanie. Zgadzam się. Zostanę twoją żoną, bo jesteś miłością na całe moje życie.
Wsunął jej pierścionek na palec. Wstał z kolan i mocno ją przytulił.
- Dziękuję skarbie. To mój najszczęśliwszy dzień w życiu.
Pobrali się jesienią w pewną wrześniową sobotę. Ten ślub zgromadził wielu gości. Większość z nich stanowili pracownicy firmy, którzy zawdzięczali im obojgu tak wiele. Byli też obecni najważniejsi goście. Rodzice Marka i rodzina Uli, a także ich przyjaciele: Maciek z Anią recepcjonistką, którą pokochał całym sercem i Sebastian z Violettą, która zawróciła mu w głowie na dobre. A im samym pękały serca ze szczęścia. Z zachwytem patrzono na zjawiskową pannę młodą ubraną w suknię projektu najlepszego projektanta w kraju, Pshemko i na pana młodego w świetnie skrojonym garniturze.
Oboje niebanalnie piękni, zakochani i zapatrzeni w siebie, jak w obraz przysięgali przed Bogiem, że będą ze sobą do końca swoich dni w chorobie i zdrowiu, w szczęściu i nieszczęściu.
Patrząc na nich Krzysztof ukradkiem ocierał łzy. Był taki dumny ze swojego jedynaka i do tej pory nie mógł zrozumieć, jak w ogóle mógł go kiedyś nazwać synem marnotrawnym. Ten syn okazał się najlepszym synem na świecie.
Zaczęli wspólne życie. Byli szczęśliwi. Wkrótce przyszły na świat dzieci. Rok po roku Ula urodziła ich trójkę. Były oczkiem w głowie zarówno dla Dobrzańskich, jak i dla Cieplaków a także dumą swoich rodziców. Dwie starsze dziewczynki i najmłodszy chłopiec. Córki stanowiły urodziwą mieszankę, bo były podobne i do Uli i do Marka, za to syn był wierną kopią swojego tatusia.
Nie musieli martwić się o byt. Firma prosperowała znakomicie przynosząc krocie. Sowicie wynagradzani pracownicy nie oszczędzali się i z wielkim poświęceniem pracowali na dobro firmy.
Któregoś dnia Violetta wpadła wraz z Sebastianem do ich domu i już od progu zawołała.
- Czytaliście? Ale numer. – Rozłożyła gazetę trzymaną w ręku.
- Zobaczcie – pokazała palcem.
Pochylili się nad krótkim artykułem.
„Wczoraj w Mediolanie w godzinach popołudniowych doszło do wybuchu samochodu-pułapki. Ofiarami jest rodzeństwo, Paulina i Alexander Febo, będący najprawdopodobniej na czarnej liście tutejszej mafii. Policja wszczęła śledztwo w tej sprawie”.
Byli zszokowani tą informacją. Kiedy wreszcie Marek odzyskał głos powiedział tylko jedno.
- No cóż moi drodzy. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Tym samym możemy zamknąć już rozdział pod tytułem „Paulina i Alex Febo”.
Comments