SZCZĘŚCIE CZEKA ZA PROGIEM
ROZDZIAŁ 1
Ania, odkąd pamięta, zawsze podobała się chłopakom. Inna rzecz, że podwarszawska wioska, w której przyszła na świat i w której mieszkała aż do ukończenia podstawówki nie była zbytnio przeładowana chłopakami, którzy mogli by ją zainteresować.
Zresztą cóż o miłości może wiedzieć dziewczynka w wieku czternastu lat? Jej koleżanki chodziły na zabawy organizowane w wiejskim ośrodku kultury, ale ona nie była nimi jakoś szczególnie zainteresowana. Uważała, że to strata czasu. Zdecydowanie bardziej wolała pochylić się nad jakąś ciekawą książką niż oglądać wygłupy jej rówieśników.
W domu nie przelewało się, ale też nie mogła powiedzieć, że jej rodzina cierpiała z powodu jakiejś koszmarnej biedy. Rodzice posiadali kawałek pola, które uprawiali, dwie mleczne krowy, stadko kur i kaczek, a w chlewie kilka prosiaków. Nie było tak źle. Był jeszcze Piotrek jej młodszy o dwa lata brat. W sumie jak na wiejskie realia to byli nietypową rodziną. Zazwyczaj inne były wielodzietne mające po pięcioro a nawet siedmioro dzieci, a ich sytuacja materialna przedstawiała się znacznie gorzej.
W dni wolne od zajęć ona i Piotrek zawsze pomagali w gospodarstwie, żeby odciążyć rodziców i chociaż oni nie wymagali tego od rodzeństwa, bo zależało im tylko na tym, by ich dzieci „wyszły na ludzi”, to jednak i ona i Piotr posiadali w sobie jakąś wrażliwość, która nie pozwalała im siedzieć bezczynnie i przyglądać się jak rodzice urabiają sobie ręce po łokcie.
W szkole była prymuską. Piotrek zresztą też. Chwalono ich na każdym zebraniu rodziców a ich własnym serca pękały z dumy. Często słyszeli od sąsiadów, że Ania i Piotruś to takie zdolne dzieci, że na pewno w życiu osiągną wiele, bo nie zbijają bąków i dobrze się uczą. Czy może być coś bardziej pokrzepiającego dla rodzica jak takie właśnie słowa?
Ania wyrastała na piękną pannę. Subtelna buzia zatracała dziecięce rysy. Długie, sięgające za pas, gęste blond włosy i ogromne, błękitne oczy stanowiły jej główny atut. Kilka dni przed zakończeniem roku szkolnego rodzice wyprawili jej piętnaste urodziny. To był rok, w którym kończyła naukę w ośmioklasowej podstawówce i zastanawiała się co chce dalej robić w życiu.
- Tu nic nie osiągniesz córcia. Jeśli chcesz się dalej uczyć nie możesz tu zostać – tłumaczyła jej matka. – Na samą myśl ciężko mi się robi na sercu, ale ani ja, ani ojciec nie chcemy żebyś poprzestała na podstawówce. Jesteś mądra i zdolna. Dasz sobie radę. Tylko zdecyduj się na coś. Odłożyliśmy trochę pieniędzy. Będziesz miała na start. Trzeba jednak szukać szkoły z internatem. Jeśli takiej nie znajdziemy, to wynajmiemy ci jakiś pokój.
- Myślę mamuś, żeby pójść do ogólniaka a po nim marzy mi się architektura. Dowiadywałam się już wstępnie w naszym sekretariacie i polecono mi liceum imienia Juliusza Słowackiego. Mieści się na Ochocie przy Wawelskiej, a co najważniejsze posiada internat i to przy samej szkole. Tam chciałabym złożyć papiery. Nie ma egzaminów wstępnych i decyduje konkurs świadectw. Mam przecież same piątki i myślę, że przyjmą mnie bez problemu. W przyszłym tygodniu mogłybyśmy się wybrać i zorientować się w sytuacji, co myślisz?
Winnicka z uznaniem spojrzała na córkę. – Kiedy ona stała się taka zaradna i przedsiębiorcza? – Wiedziała, że od dawna interesuje się architekturą. Świadczyły o tym niezliczone ilości rysunków, które powstawały w wolnych chwilach. Przedstawiały głównie skopiowane projekty, ale sporo też było własnej inwencji Ani.
- Myślę córcia, że to dobry pomysł. Może w środę?
Przyjęto ją. Przyznano jej również pokój w internacie. Dzieliła go z trzema innymi dziewczynami pochodzącymi tak jak ona z wiejskich środowisk. Tylko jedna z nich mieszkała w Legionowie i była bardziej otrzaskana z miastem niż pozostała trójka.
Ani czas umykał bardzo szybko. Ambicja nie pozwalała jej na odpuszczenie sobie czegokolwiek. Wybrała klasę o profilu matematyczno-fizycznym, bo wiedziała, że to przyda jej się przy egzaminach na wymarzony kierunek. Dziewczyny czasem miały jej za złe, że nie udziela się towarzysko, ale ona najczęściej zbywała to milczeniem i nieśmiałym uśmiechem. Koledzy z klasy a także z klas wyższych próbowali się z nią umawiać, ale ona uprzejmie wymigiwała się z takich randek. Żaden z nich nie poruszył jej serca i przy żadnym z nich ono nie zabiło mocniej. Wkrótce przylgnął do niej przydomek panny niedostępnej, ale ona miała to gdzieś i skupiała się wyłącznie na nauce. Każde wakacje i każde ferie spędzała w rodzinnym domu. Pomagała przy żniwach i zbiorach ziemniaków tudzież innych płodów rolnych. W międzyczasie Piotrek zakończył edukację w podstawówce i tak jak wcześniej ona i on trafił do tego samego liceum. Postanowił, że zostanie geodetą. Któregoś lata zawitali na wieś mierniczy więc włóczył się za nimi i wypytywał o wszystko. Był dumny, kiedy pozwolili mu trzymać tyczki lub taśmę mierniczą.
Zarówno Wydział architektury jak i Wydział geodezji i kartografii znajdowały się na Politechnice Warszawskiej i to bardzo cieszyło Winnickich seniorów, bo przynajmniej ich dzieci w tym wielkim mieście będą trzymać się razem.
Maturę zdała śpiewająco. Była taka dumna, kiedy pokazywała dyplom rodzicom. Jeszcze przed nią zapisała się na egzaminy na politechnice. Miały się odbyć w dwóch etapach i zaczynały się piętnastego czerwca. Dwa dni później dowiedziała się, że przeszła pierwszy etap i została dopuszczona do drugiego, wyznaczonego na dwudziestego drugiego czerwca. Po egzaminach pojechała do domu. Teraz musiała tylko poczekać na wyniki, które miano ogłosić dziesiątego lipca. Nie dopuszczała myśli, że mogłaby się nie dostać. Ciężko pracowała przez te wszystkie lata i porażka byłaby dla niej ogromnym rozczarowaniem. Egzaminy wyczerpały ją. Nie sądziła, że będzie aż tak ciężko, bo o osiemdziesiąt miejsc na wydziale ubiegało się dziewięciuset chętnych. Najbardziej bała się rysunku, ale na szczęście nie narzucano tu żadnej techniki. Ona wybrała ołówek. Bardzo chciała pokazać, że posiada wyobraźnię przestrzenną, że potrafi właściwie operować perspektywą i pracą na trzech rzutniach. Miała nadzieję, że to się jej udało. Testy z matematyki, fizyki i angielskiego poszły jej znacznie łatwiej.
Wreszcie doczekała się tej najważniejszej dla niej wiadomości. Nerwowo rozrywała kopertę, którą odebrała od listonosza. Zanim dobiegła do domu już wiedziała, że jest na liście studentów. Tego dnia było wielkie święto w domu Winnickich. Wszyscy gratulowali jej i ściskali. Oboje rodzice popłakali się ze szczęścia.
Przez okres wakacji Ania wreszcie trochę odżyła. Zszedł z niej ten egzaminacyjny stres. Koleżanki, z którymi chodziła do podstawówki i liceum zazdrościły jej. Żadnej z nich nie udało się dostać na studia. Niektóre nie zdały nawet matury, a kilka zaliczyło niechcianą ciążę i obrosło pieluchami. Współczuła im. Ona dla siebie marzyła o innej przyszłości. Owszem, miała zamiar założyć rodzinę, mieć męża i dzieci, ale jeszcze nie teraz, bo przecież najpierw trzeba coś osiągnąć w życiu, do czegoś dojść, żeby móc myśleć o rodzinie. Któregoś wieczora paląc ognisko na polu i piekąc ziemniaki w popiele jedna z koleżanek zapytała ją o jej ideał mężczyzny. Zaskoczyło ją to pytanie i nie bardzo wiedziała co ma na nie odpowiedzieć.
- Chyba nie mam swojego określonego ideału – powiedziała po namyśle. – Chciałabym, żeby miał dobry charakter, żeby mnie szanował i doceniał. Był inteligentny i potrafił mnie rozśmieszyć. Dobrze by było, żeby był rodzinny, opiekuńczy i żebym miała zawsze z nim o czym rozmawiać. Nie musi być piękny byleby posiadał większość z tych cech, które wymieniłam.
- Szukasz Aniu księcia z bajki. Teraz nie zdarzają się tacy faceci. No, chyba że w bajkach.
Ania uśmiechnęła się smutno.
- Może mnie jakiś się przydarzy, zobaczymy…
Pierwsze trzy lata miała bardzo intensywne. Było niesamowicie dużo nauki. Dodatkowo udzielała korepetycji z matematyki i brała zlecenia ze spółdzielni studenckiej „Żaczek”. Było to głównie sprzątanie lub mycie okien. Rzadziej roznoszenie ulotek. Czasem pomagał jej Piotrek, który dostał się na pierwszy rok geodezji i tak jak ona mieszkał w akademiku. Do domu starali się jeździć jak najczęściej, czasem przyjeżdżali do stolicy rodzice zwożąc im ogromne ilości wałówki w postaci domowego pasztetu, pachnącego smalcu, czy pysznych dżemów. To starczało na jakiś czas i pozwalało zaoszczędzić pieniądze.
Po trzecim roku okazało się, że nie przyznano Ani miejsca w akademiku i musiała coś wynająć. Trochę się martwiła, czy będzie ją na to stać, ale wtedy rodzice wyszli z propozycją, że jej pomogą, bo mają na to pieniądze.
- Najlepiej wynająć jakąś kawalerkę córcia. Miałabyś więcej swobody i nikt by ci nie przeszkadzał. Popytaj i zorientuj się w cenach. Może nie będzie tak źle.
Długo czytała ogłoszenia i obejrzała mnóstwo mieszkań. Jednak koszty wciąż były dla niej za wysokie. W końcu trafiła na starą kamienicę, w której na pierwszym piętrze było mieszkanie do remontu. Wyglądało strasznie. Jedynym jego atutem były dwa maleńkie pokoiki. Ojciec pojechał wraz z nią obejrzeć tę ruinę. Już na miejscu dołączył do nich Piotrek.
- Tu trzeba włożyć sporo pieniędzy tato. Naprawdę nie warto. Ono jest tanie, bo właściciel chce za nie tylko czterysta pięćdziesiąt złotych i zapewnia, że przez dwa lata nie podniesie mi opłat, ale też nie zwróci nam za ewentualny remont.
- A ja myślę kochanie, że nie będzie tak źle. Zostały się farby z remontu domu. Są nawet panele podłogowe, bo za dużo ich kupiłem. Jak weźmiemy się z Piotrkiem do roboty, to wyremontujemy raz, dwa. Wtedy i on będzie mógł tu mieszkać.
Rzeczywiście przez okres wakacji obaj Winniccy doprowadzili mieszkanie do pełnej używalności i to bardzo tanim kosztem. Znalazły się też płytki, które przeleżały w ich rodzinnym domu na strychu dobre dziesięć lat. Wyrzucili starą wannę i wymurowali z cegieł całkiem porządny brodzik. Pod koniec września Ania wraz z Piotrkiem wprowadziła się do odnowionego mieszkanka. W meble nie inwestowali, ale pozyskali je za darmo od ludzi, którzy chcieli się ich pozbyć. Tym sposobem urządzili obydwa pokoje i kuchnię. Właściciel był pod wrażeniem i zgodnie z tym co obiecał, podpisał z Anią umowę na dwa lata.
Niektórzy koledzy ze studiów bywali czasem wobec niej nachalni. Narzucali się jej usiłując się z nią umówić. Bez wątpienia rwała oczy płci przeciwnej. Długie blond włosy wyróżniały ją od reszty dziewczyn stylizujących się raczej na wieczne chłopczyce w rozciągniętych bluzach i wytartych jeansach. Ona nie miała przekonania do tego stylu ubierania się. Zwykle chodziła w szytych przez mamę spódnicach o różnych fasonach i stylowych bluzeczkach. Nie była zwolenniczką kupowania rzeczy tanich, bo wiedziała, że posłużą jej tylko przez krótki czas. Jeśli miała już coś kupować, to musiało to być gatunkowo na tyle dobre, żeby miała pociechę na kilka lat. Wynikało to głównie nie z tego, że miała sporo pieniędzy, ale właśnie z tego, że ich nie miała i ceniła każdy zapracowany grosz. Zawsze wyglądała schludnie i przyjemnie było na nią patrzeć. Podobnie jak w liceum tak i tutaj nie miała czasu na randkowanie i wszelkie próby namówienia jej na spotkanie spełzały na niczym.
- Wybacz, - tłumaczyła jednemu i drugiemu – ale ja naprawdę nie mam czasu na randki. – Po zajęciach dorabiam korepetycjami lub sprzątaniem, a przecież często trzeba zrobić jakieś projekty. Kiedy ja mam czas na życie osobiste?
Odchodzili zawiedzeni i nawet urok osobisty niektórych z nich na nią nie działał.
Jesień tego roku nie była piękna i złota. Każdego ranka częstowała ołowianymi chmurami i rzęsistym deszczem. To nie nastrajało optymistycznie. Już trzecią godzinę siedziała w uczelnianej bibliotece wyszukując pozycje potrzebne jej do pracy dyplomowej. Już znała jej temat chociaż miała się bronić dopiero za półtora roku. Przetarła zmęczone powieki i zamknęła notatnik. Miała dość na dzisiaj. Odniosła książki i spakowała torbę. Na zewnątrz silny podmuch wiatru uderzył ją prosto w twarz. Nie było mowy, żeby udało jej się utrzymać parasol w dłoni. Nacisnęła mocniej czapkę na uszy i ruszyła w stronę przystanku. Obok niej przemknął osobowy samochód. Ogromna fala brudnej wody z kałuży oblała ją od stóp do głów. Nie zdążyła odskoczyć i krzyknęła głośno. Ku jej zdumieniu auto zatrzymało się kilka metrów dalej i wyskoczył z niego jakiś mężczyzna. Podbiegł do niej usiłując przekrzyczeć świszczący wiatr.
- Strasznie panią przepraszam. Wjechałem w wielką dziurę. Nie sądziłem, że natknę się tu na taką niespodziankę – wygrzebał z kieszeni paczkę higienicznych chusteczek i usiłował wytrzeć jej płaszcz. Jej piękny płaszcz z wielbłądziej wełny.
- Co pan wyprawia? Przecież jeszcze pogarsza pan sprawę, bo rozmazuje mi pan błoto. W taką pogodę jeździ się wolno i zwraca się uwagę na to, czy kogoś się nie wykąpie w brudnej kałuży. Proszę przestać – kategorycznie odsunęła jego rękę i dopiero teraz spojrzała mu w oczy. Zamarła. Te oczy były pełne szczerego żalu, współczujące i dobre. Mężczyzna też utonął w jej spojrzeniu.
- Błagam panią o wybaczenie. Naprawdę nie zrobiłem tego specjalnie. Kolega mnie prosił, żebym odwiózł mu samochód i to dlatego jechałem szybciej niż powinienem. Śpieszyłem się… Może…, może da się pani namówić na kawę? Choć w części chciałbym się zrehabilitować.
- Na pewno nie w tym płaszczu. Ociekam cała wodą.
- To może jutro po południu – nalegał mężczyzna. – Znam tu niedaleko biblioteki przemiłą knajpkę…
- No dobrze – zgodziła się. – Jutro o siedemnastej w tej knajpce. Ja też ją znam. - Ucałował z atencją jej dłoń i zaproponował podwiezienie do domu. Odmówiła jednak. – Pan się śpieszy a ja za chwilę mam autobus. Do zobaczenia.
ROZDZIAŁ 2
Wróciła do domu kompletnie przemoczona. Czapka smętnie ociekała wodą, której ciężar deformował to wełniane cudo. Szalik był w podobnym stanie. Najgorzej wyglądał płaszcz. Nie miała pojęcia, czy uda się go jeszcze uratować. Brudne plamy błota pod wpływem lejącego wciąż deszczu rozmazały się i teraz trudno było określić nawet kolor płaszczyka. Otworzyła drzwi i weszła do przedpokoju natykając się na Piotrka, który na jej widok zaniemówił i tylko wytrzeszczał oczy. W końcu wykrztusił
- O rany… Przewróciłaś się w jakiejś kałuży?
- Samochód mnie ochlapał. Pomóż mi zdjąć te ciuchy. Przemokłam do suchej nitki.
Rzeczywiście nawet biustonosz miała mokry. Pośpiesznie rozebrała się i weszła do brodzika puszczając na siebie strumień gorącej wody. Czuła się słabo. Bolała ją głowa i miała wrażenie, że ciało pali ją od środka. Opatuliła się grubym, frotowym szlafrokiem i wyjęła z apteczki blistr aspiryny. Od razu zażyła dwie i zapakowała się do łóżka. Zanim zasnęła pomyślała jeszcze o nieznajomym, z którym umówiła się na kawę. – Miał takie ładne oczy i przepraszał szczerze. Może do jutra mi przejdzie? Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby poznać go lepiej. Szkoda, że nawet nie wiem jak ma na imię.
Następnego dnia rano było jednak znacznie gorzej. Po niespokojnej nocy była mokra od potu jak szczur. Piotrek z niepokojem patrzył na jej czerwone policzki. Bez wątpienia miała gorączkę. Podał jej termometr, by po chwili odczytać na nim trzydzieści osiem stopni i pięć kresek.
- Dzisiaj siostra to ty nigdzie nie pójdziesz. Zaraz zrobię ci herbatę z sokiem malinowym i syrop z cebuli. Domowe sposoby są najlepsze.
- A ty nie masz zajęć dzisiaj? – wychrypiała.
- Mam, ale dopiero od dwunastej. Zdążę.
- Głowa mnie boli i mam katar. Rozłożyło mnie na amen – wygramoliła się z łóżka. – Wezmę prysznic, zmienię piżamę i położę się. Co za pech…
Najbardziej żałowała, że nie spotka się z intrygującym nieznajomym. Już dawno nikt jej tak nie zafascynował i nigdy oczy żadnego z mężczyzn nie uwiodły jej tak bardzo. Może będzie miała jeszcze okazję go spotkać, chociaż nie było to zbyt prawdopodobne. Warszawa to jednak metropolia i czasem można mieszkać blisko siebie i nigdy się nie spotkać. Ot, takie zezowate szczęście.
Nawet nie wiedziała kiedy przysnęła. Obudził ją Piotrek, który wrócił z apteki przynosząc jej jakieś leki na przeziębienie.
- Stawiam wszystko na stole. W kuchni masz syrop z cebuli. Już nie znajdę czasu, żeby przygotować ci coś do jedzenia. Muszę lecieć.
- Dzięki Piotruś. Poradzę sobie. Zresztą nie mam nawet apetytu.
Przechorowała okrągły tydzień zanim pojawiła się na uczelni. Na szczęście to był dopiero październik i zajęć nie miała zbyt wiele. Przyłapywała się na tym, że gdziekolwiek by nie poszła wciąż rozglądała się za mężczyzną z deszczu. Tak nazywała go w myślach. Niestety nie spotkała go. Z czasem odwykła od myśli o nim. Powoli zacierał się w pamięci obraz tych dobrych, poczciwych oczu. Miała sporo zajęć i to one pochłaniały jej czas. Teraz skupiała się głównie na pisaniu pracy i na projekcie, który miał stanowić integralną część bardzo rozbudowanej treści. Ambicjonalnie wybrała temat naprawdę trudny, wymagający ogromnej kreatywności i wyobraźni, a także sporego wysiłku przy obliczaniu wszystkich parametrów projektowanej inwestycji.
Na czwartym, ostatnim roku studiów zajmowała się głównie chodzeniem na seminaria i skupianiem się na pracy dyplomowej, a raczej na wnoszonych do niej poprawkach, które uzgadniała ze swoim promotorem. Obronę wyznaczono jej na czerwiec i chciała się solidnie do niej przygotować. Sporo czasu spędzała też w bibliotece. Zwykle wracała późno obładowana notatkami, z którymi siadała do komputera czytając nie wiadomo który już raz napisany tekst. Na ogromnej desce kreślarskiej rozciągnięta była ogromna płachta białego brystolu, na którym powstawała koncepcja projektu. Oprócz tego kilka nakładek z folarexu - przeźroczystej folii kreślarskiej, zawierających przebieg urządzeń podziemnych, projektowanej małej architektury, układu poszczególnych pomieszczeń i ciągów pieszych na poszczególnych piętrach. Pracy było mnóstwo, ale Ania była systematyczna i krok po kroku realizowała swój projekt.
Był piątek. W sobotę wraz z Piotrkiem miała zamiar pojechać do rodziców. Wracała właśnie kolejny raz z biblioteki. Była zmęczona, bo niemal pół dnia ślęczała nad książkami. Przeszła przez przejście dla pieszych i dotarła do przystanku. Naprzeciwko przystanął autobus jadący w przeciwnym kierunku. Była zamyślona, ale kątem
oka dostrzegła mężczyznę machającego gwałtownie rękami. Przyjrzała się uważniej i oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. To był on. Jej mężczyzna z deszczu. Rzucił się do drzwi chcąc wysiąść, ale autobus powoli ruszył z przystanku. Chłopak z powrotem dopadł szyby i wykonał gest jakby chciał sobie wyrwać serce. W końcu podniósł dłoń do ust i posłał jej całusa. Pomachała mu patrząc ze smutkiem jak autobus oddala się od miejsca, w którym stała. – Kolejny pech – przemknęło jej przez głowę. – Przecież nic by się nie stało, gdyby kierowca zgodził się otworzyć te cholerne drzwi. Teraz pewnie przyjdzie mi czekać kolejne dwa lata, żeby spotkać go ponownie – pomyślała z żalem.
Powroty do rodzinnego domu zawsze były przyjemne. Mama gotowała im ulubione potrawy. Siadywali zazwyczaj przy kuchennym stole i opowiadali o swoich studiach.
- Już wiesz córcia, co będziesz robić jak się obronisz? - dopytywał się ojciec.
- Pewnie dalej będę studiować. Te studia dają mi tytuł inżyniera architektury. Chcę zrobić jeszcze magisterskie, ale już zaocznie. To tylko cztery semestry. Jednak po skończeniu tych poszukam jakiejś pracy, żeby móc na nie zarobić. Marzy mi się porządna pracownia architektoniczna, ale nie wiadomo, czy będą jakieś wakaty. Mam nadzieję, że tak. Najpierw jednak przyjadę tu po obronie, żeby chociaż przez miesiąc odpocząć i nabrać sił.
Obrona wyczerpała ją i psychicznie i fizycznie. Trwała dość długo. Pytano ją bardzo szczegółowo, zadawano podchwytliwe pytania, ale nie dała się podejść. Dzięki swojej pilności była przygotowana na każdą ewentualność. Jej projekt analizowano i rozbierano na czynniki pierwsze, pytano dlaczego takie rozwiązania a nie inne, dociekano skąd wzięła pomysł, by zaprojektować sporą inwestycję tak ekonomicznym kosztem i z materiałów, które nie są standardem. Wybrnęła ze wszystkiego. Na koniec promotor pogratulował jej i szepnął, że jak do tej pory to jest najlepszy projekt na roku i ma zamiar wysłać go na konkurs. Ania puchła z dumy. Uścisnęła mu dłoń i podziękowała. Zdała celująco. Kiedy odbierała swój dyplom wręczono jej również list pochwalny od samego rektora. Po uroczystości rozmawiała jeszcze chwilę ze swoim promotorem. Już wiedziała, że jej praca na pewno trafi na konkurs.
- To nie wszystko pani Aniu – mówił profesor. – Przedstawiłem pani pomysł moim przyjaciołom architektom. Zwłaszcza jeden z nich zapalił się do niego i bardzo chętnie widziałby panią w swoim zespole. Zna pani pracownię architektoniczną Budzyński, Badowski i Kowalewski?
Ania wytrzeszczyła oczy i przełknęła ślinę.
- Profesorze, a kto jej nie zna? Przecież to same sławy. Cały Ursynów, to dzieło pana Marka Budzyńskiego, wiele projektów wykonał do spółki z panem Badowskim, na przykład gmach biblioteki uniwersyteckiej… Długo mogłabym wymieniać.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak dać pani wizytówkę. Proszę skontaktować się z panem Budzyńskim i umówić na rozmowę. Życzę powodzenia.
Wybiegła z uczelni i zatrzymała się dopiero na pobliskim skwerze. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. W życiu by się nie spodziewała, że może pracować dla takiej sławy jak Budzyński. Postanowiła, że jutro rano zadzwoni do pracowni i umówi się w sprawie pracy. Chciała to załatwić jeszcze przed wyjazdem do domu. Najlepiej jakby zgodził się ją zatrudnić od września. Byłoby wspaniale.
Budzyński okazał się niezwykle miłym i pełnym klasy starszym panem. Przyjął ją bardzo serdecznie i przyznał, że jej projekt wywarł na nim ogromne wrażenie.
- Serce mi rośnie, kiedy pomyślę, że jednak zdarzają się w tym zawodzie prawdziwe perełki, ludzie niesamowicie kreatywni i obdarzeni bogatą wyobraźnią. Tylko z takimi chcę pracować i będę szczęśliwy jeśli zgodzi się pani na moją propozycję. Profesor Stępniewski dużo mi o pani opowiadał i zapewniał, że świetnie pani rokuje na przyszłość. Ja na początek proponuję pięć tysięcy pensji i premie w zależności od efektów. Myślę, że jak na pierwszą pracę to warunki są całkiem przyzwoite.
- Warunki są wspaniałe – Ania uśmiechnęła się do niego z sympatią – i postąpiłabym lekkomyślnie, gdybym ich nie przyjęła. Czy to byłby kłopot, gdybym zaczęła pracować od września? Nie ukrywam, że ten ostatni rok studiów wyczerpał mnie trochę i chciałabym odpocząć. Poza tym chciałabym się zapisać na studia zaoczne drugiego stopnia, żeby zdobyć tytuł magistra, a to wiąże się z załatwianiem formalności.
- Na wszystko się zgadzam - zapewnił Budzyński – i doskonale rozumiem potrzebę odpoczynku po takim ogromnym wysiłku intelektualnym. Widzimy się w takim razie pierwszego września. Bardzo się cieszę – pożegnał ją uściskiem dłoni.
Pobyt w domu był błogim lenistwem, wysypianiem się do woli i zbijaniem bąków, ale tylko do czasu. Potem już sama szukała sobie roboty. Lubiła to miłe zmęczenie po całym dniu spędzonym w polu przy zbiorach, czy przy pieleniu przydomowego ogródka. Piotrek pomagał przy naprawie dachu stodoły, bo za chwilę mieli zwozić siano i dach musiał być szczelny.
Ania została niemal do końca sierpnia. Tuż przed wyjazdem mama wcisnęła jej pieniądze mówiąc, żeby opłaciła za nie pierwszy semestr studiów magisterskich.
- Trochę minie czasu nim zarobisz jakieś pieniądze a czesne trzeba zapłacić już – mówiła.
Pierwszego września pojawiła się w pracowni. Podpisała umowę a Budzyński przedstawił jej cały zespół i pokazał biurko, przy którym miała pracować.
Najbardziej przylgnęła do Haliny, trzydziestodwulatki z paroletnim stażem małżeńskim. Halina była niezwykle towarzyska, zarażała dobrym humorem i perlistym śmiechem. Szybko się okazało, że jest duszą towarzystwa. Lubiła imprezować, co Ani raczej nie odpowiadało i bardzo rzadko ulegała namowom koleżanki na jakieś wspólne wyjścia, ale poza tym była zupełnie w porządku. Na pewno nie można było powiedzieć, że zostały przyjaciółkami. Ania skryta z natury nigdy nie wywnętrzała się przed gadatliwą Haliną. Były po prostu koleżankami z pracy.
Po nowym roku okazało się, że rozstrzygnięto konkurs, na którym wystawiono projekt Ani. Zajął drugie miejsce, co wiązało się z dość pokaźną nagrodą pieniężną. O wszystkim powiadomił cały zespół Budzyński. Nie wypadało tego nie uczcić tym bardziej, że wszyscy jej gratulowali. Dzięki tej wygranej ugruntowała swoją pozycję w pracowni, koledzy nabrali do niej szacunku, a przełożeni zaczęli doceniać i zlecać jej całkiem poważne projekty.
Dzięki wygranej i zaoszczędzonym pieniądzom stać ją było na zakup dość dużego, bardzo wygodnego mieszkania i urządzenie go. Piotrek pomógł jej w przeprowadzce a na jej miejscu wylądował jego kolega z roku.
Ania żyła pracą i dla pracy. Zaangażowała się w nią w stu procentach. To był jej żywioł i pasja. Nie myślała o życiu osobistym, nie interesowali ją faceci. Czas dzieliła między pracownię i dom. A jednak w pewnym momencie poczuła się zmęczona tą gonitwą za pieniądzem. Dwa lata wcześniej ukończyła studia magisterskie i od tamtej pory soboty i niedziele miała wyłącznie dla siebie. Tak było w teorii, bo naprawdę wciąż ślęczała w domu nad projektami zwłaszcza wówczas, kiedy goniły ją terminy, bądź nalegało na to szefostwo. Nie chciała zawieść ani ich ani siebie. Tylko czasem zastanawiała się nad swoim życiem kiedy gościła u rodziców na wsi i spotykała się z koleżankami, które miały już mężów i gromadkę dzieci. Ona była atrakcyjną, zadbaną kobietą, a jednak nie miała szczęścia do stałych związków. Ba, nie miała szczęścia do żadnych związków. Mężczyźni, którzy jej się podobali zwykle wybierali kobiety niezbyt urodziwe, zdecydowanie mniej inteligentne niż ona, takie szare myszki. Pytała wtedy samą siebie co z nią jest nie tak, ale nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
ROZDZIAŁ 3
Dobiegała do trzydziestki i wciąż była sama. Mimo, że wciąż atrakcyjna, modnie ubrana i świetnie sytuowana, czuła się coraz gorzej z tą samotnością. Piotrek zdążył skończyć studia, podjąć pracę w jednej z warszawskich pracowni geodezyjnych i ożenić się, a ona wciąż była singielką. Po cichu zazdrościła swojej bratowej, bo od trzech miesięcy było wiadomo, że jest przy nadziei. Rodzice ze szczęścia unosili się nad ziemią, choć pewnie spodziewali się, że to od Ani prędzej doczekają wnuków. Coraz częściej dochodziła do wniosku, że pieniądze to nie wszystko. Miała ich dosyć, bo wynagradzano ją uczciwie i doceniano jej ogromny wkład pracy w każdy projekt, którego się podejmowała. Brała udział w konkursach, dzięki którym jej firma tylko zyskiwała a Budzyński nie mógł się jej nachwalić.
Dzięki tym pieniądzom znacznie podźwignęła gospodarstwo rodziców. Zmechanizowała je i usprawniła. Ojciec pobudował nową stodołę, oborę i kurniki. Sama dopilnowywała modernizacji domu, który z zupełnie przeciętnej, wiejskiej chałupy stał się nowoczesną willą z ładnie zaprojektowanym otoczeniem. Bardzo chciała, żeby rodzice na starość mieli dobre i wygodne życie, bo zasłużyli sobie na nie wspierając ją zawsze we wszystkich przedsięwzięciach.
Od trzech lat była mobilna. Zainwestowała w mały, zgrabny samochód i to nim poruszała się po Warszawie doceniając to, że pozwala jej zaoszczędzić sporo czasu. Kiedy Piotrek się ożenił pomogła mu finansowo w zakupie mieszkania a rodzice dołożyli się do samochodu. Teraz dzięki pracowitości i zaradności Ani wiodło się im wszystkim znacznie lepiej niż kiedyś.
Był czwartek. Od rana ślęczała nad projektem dopieszczając w nim ostatnie szczegóły. Sprawdzała też wszystkie wyliczenia. Nawet nie zauważyła kiedy podeszła do biurka Halina i przyglądała jej się myśląc o czymś intensywnie.
- Ania? Masz czas w sobotę? – zapytała w końcu.
Podniosła głowę i spojrzała na koleżankę nieprzytomnym wzrokiem.
- A co ma być w sobotę?
- Po dłuższym pobycie w Stanach wraca już na dobre do kraju dobry znajomy mojego męża. Właściwie to jego kolega ze studiów. Chcemy go przywitać zapraszając do jakiejś dobrej restauracji, ale trochę głupio, że będzie sam. Może mogłabyś być w ten wieczór jego towarzyszką? Byłoby mu raźniej.
Ania roześmiała się na całe gardło.
- Wiesz co? Jesteś najgorszą swatką na świecie, ale dobrze. Zgadzam się, bo nie mam żadnych planów. To gdzie i o której?
Halina wymieniła restaurację i uściskała koleżankę.
- Zobaczysz, będzie fajnie. Kiedy ostatni raz byłaś na randce? Chyba sama nie pamiętasz. Siedzisz w tych papierzyskach i nawet nie zauważasz jak bardzo świat się zmienia. Trzeba się trochę rozerwać dziewczyno!
Kiedy Halina odpłynęła w stronę swojego biurka Ania zamyśliła się. W sumie dlaczego miałaby nie pójść? Faceci nie walili do niej drzwiami i oknami a samotność uwierała ją jak wielki gwóźdź w bucie. Przez lata zmieniła jej się zupełnie optyka dotycząca mężczyzn. Już nie szukała tego właściwego, ale jakiegokolwiek byle by tylko zagłuszyć tę samotność. Może to właśnie w sobotę spotka tego, z którym mogłaby związać swoje życie?
W sobotę już od rana szykowała się do wyjścia. Wybrała elegancką sukienkę z granatowego, lejącego się materiału z błękitnymi wstawkami, które podkreślały kolor jej oczu. Do tego granatowe, zamszowe szpileczki i podobnego koloru kopertówka. Ostatni raz zerknęła w lustro i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Wyglądała jak milion dolarów.
Do restauracji dotarła kilkanaście minut po czasie i to tylko dlatego, że szukała miejsca do zaparkowania. Po wejściu do środka rozejrzała się ciekawie dostrzegając machającą jej Halinę. Podeszła do stolika, a koleżanka dokonała prezentacji.
- To Ania Winnicka Mirku, a to Aniu Mirek Kowalik, kolega mojego Karola, którego już znasz.
Uścisnęła rękę mężczyzny. Była śliska i spocona, co trochę Anię odstręczyło. Usiadła przy stoliku, a Halina już podsunęła jej menu.
- My już wybraliśmy. Jak i ty wybierzesz, to zamówimy.
- No dobrze… W takim razie wybieram stek medium rare i sałatkę z rukoli z kozim serem. Do tego lampkę czerwonego, wytrawnego wina. Dziękuję – odłożyła kartę i dyskretnie przyjrzała się Mirkowi. Był dość pulchny, a raczej krępy, łysiejący o nieco nalanej, pucołowatej twarzy. Zauważyła, że był kilka centymetrów od niej niższy i przynajmniej o dziesięć lat starszy. Nie chciała się od razu zniechęcać. Generalnie wydał jej się dość miły. Ciekawie, chociaż trochę chełpliwie opowiadał o swoich sukcesach w Stanach. Tworzył własny obraz człowieka, któremu się powiodło. Jego opowiastki okraszone były dość grubo rżniętymi dowcipami i mało śmiesznymi, z których często tylko on miał ubaw. Mimo, że wciąż podkreślał swoją wyjątkowość, wykształcenie i inteligencję, jej wydał się dość prostacki. Pomyślała jednak, że aby stworzyć związek posiadanie błyskotliwego poczucia humoru nie jest warunkiem koniecznym. Zmęczona tymi niskich lotów żartami przerwała tę jego tyradę pytając
- To gdzie teraz pracujesz? Założyłeś własną firmę?
- A po co? Szkoda zachodu. Z niejednego pieca chleb jadłem i mogę spełnić się w każdym zawodzie. Właściwie mógłbym nie pracować, bo zarobiłem dość, ale zanudziłbym się na śmierć. Podjąłem się roboty na zlecenie w Riders Express. To firma kurierska. Lubię jeździć więc mam frajdę, a poza tym mam kontakt z ludźmi, a to bardzo mi odpowiada.
Po dwóch godzinach miała już dość. Czuła się tak, jakby ktoś spuścił z niej powietrze. Postanowiła wracać do domu, chociaż jej decyzja spotkała się ze sprzeciwem.
- Nie wygłupiaj się, jeszcze nie jest tak późno – nalegała Halina.
- Przepraszam was, ale boli mnie głowa i najchętniej położyłabym się już.
- To przynajmniej dopij wino.
- Już nie, przecież prowadzę. Trzymajcie się. Było miło.
Umknęła z restauracji jak najprędzej, żeby uniknąć dalszego nagabywania o pozostanie. Już w domu leżąc w łóżku pomyślała, że jej pierwsza ocena Mirka była błędna. On nie był aż taki miły. Pierwsze wrażenie było mylne. Miał się za pępek świata, był zarozumiały i zbyt pewny siebie. Obcesowy i momentami wulgarny, a jego dowcipy zawsze z podtekstem i dwuznaczne. Czy o takim mężczyźnie marzyła?
Następnego dnia Halina przysiadła obok niej komentując wczorajszy wieczór.
- Mirek pytał, czy mogłabym mu dać twój numer telefonu. Powiedziałam, że muszę zapytać. Bardzo chce się z tobą umówić. Spodobałaś mu się. To co z tym telefonem?
Zrezygnowana westchnęła ciężko, ale zgodziła się z czystej desperacji. Może jak będą tylko we dwoje on okaże się inny, normalny…?
Zadzwonił jeszcze tego samego dnia.
- Witaj maleńka. Bardzo mnie urzekłaś i chciałbym kontynuować tę znajomość. Umówisz się ze mną do kina?
- Chętnie – wykrzesała z siebie resztki entuzjazmu. – Słyszałam, że w Arkadii grają dobrą komedię „Alibi.com”…
- Myślałem, że pójdziemy do kina a nie na film – zarechotał. – No dobra. Żartowałem. W takim razie umawiamy się na jutro o dwudziestej przed Arkadią.
Rozłączyła się. Narastało w niej dotkliwe poczucie gorzkiej porażki. Nie mogła powiedzieć Halinie, co tak naprawdę o nim myśli, bo ta uznałaby pewnie, że ma się za kogoś lepszego od innych i szuka rycerza na białym koniu. Nadal miała poważne wątpliwości, czy iść do kina z tym prostakiem, który kreuje się na zadufanego w sobie osiemnastolatka i w dodatku nosi skarpetki do letnich sandałów. Nie lubiła łamać raz danego słowa, więc i tym razem z ciężkim sercem poszła na to spotkanie. Mirek przywitał ją ohydnie zaślinionym całusem w policzek. Dyskretnie wytarła go wyciągniętą z kieszeni chusteczką.
- Wyglądasz wystrzałowo – obrzucił ją zachłannym spojrzeniem od stóp do głów. – Naprawdę niezła laska z ciebie. Chyba miałem szczęście. Ale ja tu gadu, gadu, a trzeba jeszcze kupić colę i popcorn. Chodźmy – złapał ją za rękę i pociągnął w stronę kas.
Za popcorn podziękowała. Za colę również. Nie uważała, żeby akurat takie przekąski były niezbędne podczas seansu. Mirek natomiast kupił ogromne pudło prażonej kukurydzy i największy z oferowanych kubek coli ze słomką. Podczas seansu było tylko gorzej. Mirek bez żadnego skrępowania mlaskał głośno wcinając popcorn i bekał pod wpływem gazowanej coli. Ania była zdegustowana a mimo to, kiedy żegnała się z nim zapewniła, że bawiła się świetnie i chętnie umówi się z nim ponownie. Nie rozumiała sama siebie. Nie rozumiała, dlaczego robi to wszystko wbrew sobie. Czyżby naprawdę była aż tak bardzo zdesperowana, że godziła się na te chamskie zachowania i odzywki?
Wiadomość, że znalazła sobie wreszcie chłopaka wywołała u jej rodziców szczery entuzjazm. Bardzo chcieli go poznać i zapraszali za pośrednictwem córki na niedzielny obiad. Najgorsze było to, że ona z biegiem czasu zaczęła przyzwyczajać się do Mirka i do jego odrażającego sposobu bycia. Nauczyła się tolerować jego aroganckie żarty, jego impertynenckie odzywki i jego niczym nieuzasadnione zarozumialstwo. Mimo to nie czuła się ani trochę szczęśliwa. Wprawdzie podnosił ją na duchu fakt, że oto dzięki temu, że jest z Mirkiem dołączyła do kobiet zajętych i nie jest już postrzegana jako starzejąca się singielka.
Jednak któregoś dnia coś się w niej zmieniło, coś pękło. To był dzień, który wyznaczał okrągły rok ich znajomości. Mirek bardzo nalegał, żeby go uczcić. Od samego rana nękał ją telefonami i wiercił jej dziurę w brzuchu.
- Maleńka, to okrągły roczek i w dodatku sto pięćdziesiąty dzień odkąd się bzykamy. Podwójne święto. Zaklepię jakiś stolik w dobrej knajpie. Zjemy coś smacznego, napijemy się świetnego wina, a potem jak wrócimy do domu pokażę ci w łóżku jak wielkie miałaś szczęście, że mnie poznałaś.
Miała dosyć. Zacisnęła zęby tak mocno, że miała wrażenie, że za chwilę powypadają jej wszystkie plomby. Do tej pory starała się nie zauważać i ignorować takie zachowania, ale teraz on po prostu przegiął. Miał wielkie mniemanie o sobie, uważał się za kogoś wyjątkowego podczas gdy tak naprawdę miał iloraz inteligencji równy amebie i wrażliwość betoniarki. Nie mogła tego znieść.
Kiedy wróciła do domu już wiedziała, że nie będzie tego ciągnąć dłużej. To było ponad jej siły. Nie potrafiłaby żyć z takim człowiekiem. I mimo, że jeszcze do niedawna sądziła, że mieć faceta, który zaprasza ją do kawiarni, kupuje kwiaty, pamięta o rocznicach i wciąż patrzy na nią pożądliwie to znacznie lepsze od wiecznej samotności, tak teraz miała już tylko same wątpliwości jakby jej dotychczasowe postrzeganie całej sytuacji zaczęło się kruszyć i uwidaczniać wyłącznie wady.
Dzwonek do drzwi oderwał ją od tych myśli. Na progu stał Mirek patrząc na nią pożądliwie.
- Ależ z ciebie laska! Wkładaj buty i zbieraj swój piękny zadek. Stolik już czeka.
I wtedy to poczuła. Poczuła, że nie chce z nim nigdzie iść. To co ujrzała przed sobą było tym, czego starała się nie widzieć i co wypierała od roku. Wreszcie zobaczyła łysiejącego faceta ze sporą nadwagą i tłustą cerą. Prawdziwego dupka silącego się na mało wybredne dowcipy, ubranego w mało gustowne ubranko w postaci sztruksowych, rozciągniętych na kolanach spodni i w przepocony t-shirt. Pojęła, że znosiła go tylko dlatego, żeby uniknąć samotności i jeszcze dlatego, że rodzice tak bardzo nalegali, żeby wreszcie z kimś się związała. To nie była żadna miłość. To nie była nawet przyjaźń, czy czysta sympatia. Sama nie miała pojęcia jak to nazwać.
- Przepraszam cię Mirek, ale nic z tego nie będzie. Nie jesteś właściwym facetem. Nie jesteś facetem dla mnie. Wybacz, ale oczekuję od mężczyzny czegoś więcej, a ty nie jesteś w stanie ani mi tego dać, ani zrozumieć o co mi chodzi.
Długo jeszcze mówiła, a on jej nie przerywał. W dodatku wcale nie wyglądał na załamanego, czy zdruzgotanego. Stał i patrzył na nią z kpiącym uśmieszkiem błąkającym mu się na ustach.
- No cóż kotku. Jeśli tak wolisz... Ja nie będę płakał po tobie, bo wolnych lasek jest mnóstwo i każda poleci na kogoś takiego jak ja, bo wiem jak je uszczęśliwić. Żegnaj.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Stała jak oniemiała. – To już? Tak po prostu? – Przez krótki moment czuła, że wpada w panikę, że znowu wróciła do punktu wyjścia i jest sama, ale szybko stłumiła to w sobie. Poczuła ulgę i to ogromną. - Wreszcie koniec tego idiotycznego związku.
Wieczorem zadzwoniła do rodziców i oznajmiła, że Mirek właśnie zniknął z jej życia na zawsze. Bała się jak to przyjmą, ale ku jej zdumieniu mama ucieszyła się.
- Jak to dobrze, że pogoniłaś córcia tego prymitywa. Na dłuższą metę był nie do strawienia. Zasługujesz na kogoś lepszego, wierz mi. Nic na siłę kochanie. Jeszcze znajdziesz swoją drugą połówkę. My trzymamy kciuki.
ROZDZIAŁ 4
Koniecznie musiała odreagować to rozstanie i to nie dlatego, że była szaleńczo zakochana w Mirku, ale dlatego, że nagle okazało się, że dla niego była tylko kolejną laską, z którą można było się pokazać na mieście, czy miło spędzić czas w łóżku. Była znajomością bez żadnego znaczenia, a wygórowane ego jej eks partnera uznało, że jak nie ona, to znajdzie się na jej miejsce setka innych. Nieprawdopodobne, jak wiele w tym facecie było wiary we własną doskonałość, jak wiele zarozumialstwa i niczym nie uzasadnionej pewności siebie. Ależ była głupia, że pozwalała sobie na tolerowanie przez okrągły rok tego prymitywnego dupka i przymykała oczy na jego przygłupie teksty.
Mimo, że dużą ulgę sprawiło jej pozbycie się tego troglodyty ze swojego życia, to zdenerwowanie wywołało jakiś wewnętrzny dygot. Musiała się uspokoić i wyciszyć. Zaparzyła sobie melisy i z kubkiem w ręku wyłożyła się na kanapie. Sięgnęła po słuchawkę telefonu i wybrała numer zakładu kosmetycznego, z którego usług korzystała od lat. Umówiła się na sobotę do południa na zabiegi kosmetyczne i fryzjera. Przynajmniej trochę poprawi sobie samopoczucie.
W sobotni poranek podjechała pod zakład. Nie miała zamiaru oszczędzać na sobie. Nie tym razem. Chciała pozwolić dać się obrzydliwie dopieścić i wziąć wszystkie, możliwe zabiegi relaksujące. Przechodziła od jednego gabinetu do drugiego. Maseczka na twarz, gorące okłady z czekolady, masaż dłoni i stóp połączony z manicure i pedicure i wreszcie najbardziej przyjemny masaż ciała, po którym poczuła się wreszcie rozluźniona i już nie tak spięta jak wcześniej. Fryzjera zostawiła na sam koniec. Szymon, którego była stałą klientką zaproponował jej drobną zmianę.
- Podetniemy trochę włosy. Nie za dużo, tylko tyle, żeby je wyrównać i rzucimy na nie kilka jaśniejszych pasemek, żeby rozświetlić twarz. Będzie naprawdę pięknie. Zgodzisz się? Nałożę farbę a ty posiedzisz pół godzinki przy dobrej, mocnej espresso, którą zaraz ci zamówię.
Nie miała nic przeciwko temu. To co proponował nie było jakąś spektakularną rewolucją, a jedynie delikatną odmianą. Szymon nałożył jej farbę na długie pasma włosów, zapakował jej głowę w niezbyt twarzowy, foliowy czepek i usadził ją przy stoiku.
- Tu twoja kawa, a tu masz trochę prasy. Możesz poczytać.
Podziękowała mu i sięgnęła po jakiś magazyn ze środka stosiku. Z przyjemnością upiła łyk dobrej kawy i zagłębiła się w lekturze. Leniwie przewracała kolorowe strony, gdy jej uwagę przykuł jeden z artykułów noszący znamienny tytuł „Rozpaczliwie szukając miłości”. Zdjęcie człowieka, który opowiadał w artykule swoją historię wprawiło ją w głęboki szok. Patrzyły na nią te dobre, pełne życzliwości i łagodności oczy, które tak dobrze znała i które wryły się w jej pamięć na zawsze. To był on, jej mężczyzna z deszczu. Opisywał historię, którą i ona dobrze znała. Mówił o dziewczynie, którą przed laty przez swoją nieuwagę ochlapał wodą z kałuży niszcząc tym samym jej ładny i zapewne drogi płaszcz.
- Była śliczna i tak bardzo na mnie zła, że próbowałem czyścić ten nieszczęsny płaszcz, a tylko rozmazywałem na nim jeszcze bardziej błoto. Usiłowałem ją przeprosić, tłumaczyłem, że to przez pośpiech jechałem szybciej niż powinienem. Jakoś ją udobruchałem i nawet pozwoliła się zaprosić na kawę następnego dnia. Niestety czekałem na próżno. Nie przyszła i nie wiem, czy dlatego, że nie mogła, czy dlatego, że wciąż była na mnie zła. Nawet nie znam jej imienia… Potem spotkałem ją drugi raz, ale ona stała na przystanku, a ja jechałem w autobusie w przeciwnym kierunku. Usiłowałem wysiąść, ale kierowca nie chciał mi otworzyć drzwi. Zauważyła mnie wtedy i tylko pomachała mi ręką. Byłem wściekły, bo przez złośliwość kierowcy drugi raz zaprzepaściłem szansę poznania tej wyjątkowej dziewczyny. Nie umiałem o niej zapomnieć. Mijały lata, a ona tak bardzo zapadła mi w pamięci, że nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Przez te lata wciąż jej szukałem, ale bez powodzenia. Nie wiem jak ma na imię, nie wiem jak się nazywa i nie mam pojęcia, gdzie mieszka. Może przeczyta ten artykuł i odezwie się do mnie? Nazywam się Kacper Wiśniewski. Adres i numer telefonu podaję na końcu artykułu.
Była wstrząśnięta. Szukał jej przez te wszystkie lata i nie odpuścił. - Zaraz… Z jakiego dnia jest ta gazeta…? Cholera, niemal sprzed roku…- wyciągnęła z torebki notes i spisała adres i telefon. Postanowiła, że zadzwoni, albo jeszcze lepiej jak pojedzie pod ten adres. Miała nadzieję, że nadal tam mieszka. Ma takie ładne imię… Pasuje do niego.
Szymon rozczesał jej włosy i z dumą spojrzał na swoje dzieło.
- Jesteś prawdziwą pięknością Anno. Skończyłem.
Podziękowała mu. Uiściła opłatę za wszystkie zabiegi i ruszyła do samochodu. Ustawiła GPS. Nie chciała błądzić. Zatrzymała się przy jednym z wysokich bloków przy Bukowińskiej i weszła do środka. Zerknęła na listę lokatorów. Uśmiechnęła się, bo znalazła na niej nazwisko Kacpra. – To drugie piętro… - ruszyła schodami na górę i bez trudu odnalazła właściwe drzwi. Zadzwoniła raz, drugi i trzeci, ale nikt jej nie otworzył. Z mieszkania naprzeciwko wyszła jakaś starsza kobieta i z ciekawością popatrzyła na Anię.
- Panienka do Kacpra? – zapytała.
- Tak…, tak…, ale najwyraźniej nie ma go w domu.
- Ano nie ma, bo wyjechał. Do Niemiec. Przyszła wiadomość o śmierci jego ojca. Musiał pojechać, żeby go pochować i pozałatwiać jakieś sprawy spadkowe. Ma chłopak pecha, bo nie tak dawno pochował matkę. Ciężko to przeżył. Opiekował się nią do samego końca. Rodzice byli w separacji, ale Kacper utrzymywał kontakty z ojcem.
- A nie orientuje się pani, kiedy wróci?
- Dokładnie to nie wiem, ale chyba jakoś przed świętami, w grudniu.
Podziękowała kobiecie. I tak sporo się o nim dowiedziała dzięki jej gadatliwości. Postanowiła, że zadzwoni do niego. Może odbierze? Siedząc już w samochodzie wybrała jego numer, ale usłyszała, że abonent chwilowo niedostępny. – Pewnie ma wyłączony telefon. Spróbuję za jakiś czas – postanowiła.
Poniedziałek nie zaczął się dla niej zbyt przyjemnie. Ledwo przekroczyła próg pracowni napadła na nią Halina. Odciągnęła ją na korytarz i wysyczała jej do ucha
- Coś ty zrobiła? Pogoniłaś Mirka? To taki fantastyczny człowiek. Znowu chcesz być sama jak palec?
Ania nie dała się sprowokować ani ponieść nerwom. Cicho i spokojnie zaczęła wyłuszczać.
- Przede wszystkim nie przeżywaj tego aż tak, bo tak naprawdę to nie czuję się w obowiązku tłumaczyć ci się z czegokolwiek. Jestem już dużą dziewczynką i nie trzeba mnie prowadzić za rączkę. Ty tak na serio uważasz, że on jest taki fantastyczny? Nie widzisz jak bardzo jest prymitywny i chamski? Jak bardzo dosadny i uszczypliwy? Jak mało ma lotny umysł i mimo, że tak bardzo wierzy w swoją nieomylność i doskonałość, to jego iloraz inteligencji jest równy zeru? Potrafisz się śmiać z jego mało zabawnych, dwuznacznych żartów? Dowcipów z podtekstem seksualnym? Jeśli to aż tak cię bawi to naprawdę współczuję ci, bo prezentujesz ten sam poziom, który mnie absolutnie nie odpowiada. Długo przymykałam oczy na to wszystko i starałam się to tolerować, ale moje nerwy też mają swoje granice. Pogoniłam go, bo jest prymitywnym prostakiem i zachowuje się tak, jakby skończył nie studia, ale trzy klasy szkoły podstawowej. Żal ci go, współczujesz mu, to sama rzuć mu się w ramiona i pociesz tego debila. Ja mówię pas. I mam jeszcze jedną małą prośbę. Nie swataj mnie więcej. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę swojego biurka zostawiając zszokowaną Halinę na środku korytarza.
Od tej pory schodziły sobie z drogi, a raczej to Halina unikała konfrontacji. Miała żal do Ani, bo przecież tak się starała, a ta nie potrafiła tego docenić.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Tym razem postanowiła, że zrobi je u siebie. Zwykle spędzali je u rodziców, ale uznała, że trzeba ich trochę odciążyć, głównie dlatego, że mama nie czuła się najlepiej i nie miała już tyle siły, żeby po całych dniach stać przy garach.
- Przygotujemy wszystko z Marzeną mamuś. O nic nie musicie się martwić. Marzena sama się zadeklarowała. Mówi, że czuje się bardzo dobrze i ciąża zupełnie jej nie przeszkadza. Piotrek załatwi ryby.
- My kochanie przywieziemy mięso i wędliny, albo weźmie je Piotruś, bo będzie u nas przed świętami. Tata uwędzi boczki i szynki. Poślemy też kapustę kiszoną, bo wyszła w tym roku naprawdę wspaniała. Przyjedziemy dzień przed wigilią, to pomogę wam przy ciastach. Już się cieszę na ten wspólny czas i nie mogę się doczekać.
Musiała to wszystko dobrze zorganizować. Przede wszystkim powinna sprężyć się w pracy i dokończyć pilny projekt. Chciała uniknąć sytuacji, która zmusi ją do siedzenia po godzinach. Poza tym prezenty. One były dość istotne, praktyczne i przemyślane, bo nie chciała nikomu kupować nic, co miało by potem leżeć i zbierać kurz. W tym ferworze przedświątecznej walki nie miała czasu, żeby kolejny raz próbować dodzwonić się do Kacpra. Przez ostatni miesiąc próbowała kilka razy, ale nic z tego nie wyszło. Nie odbierał.
Dwa dni przed wigilią przyjechał Piotr i przywiózł mnóstwo rzeczy od rodziców. Lodówka pękała w szwach. Swojskie, wędzone kiełbasy pachniały zabójczo. Były domowe pasztety pieczone przez mamę i słoje marynowanych śledzi w oleju i śmietanie. Ania łapała się za głowę.
- Rany boskie, kto to wszystko zje?
Piotrek przysiadł na brzegu kanapy z filiżanką mocnej kawy i obrzucił ją spojrzeniem.
- No właśnie… A ja mam do ciebie wielką prośbę. Wiem, że spędzamy święta w rodzinnym gronie, ale tym razem chciałbym złamać tę tradycję. Mam kumpla, a właściwie to mój szef, który jest sam jak palec na tym świecie. Nie ma żadnej rodziny. Sporo przeszedł ostatnio i jak mi o tym wszystkim opowiadał, to zrobiło mi się go bardzo żal. Święta to taki szczególny czas i nikt w te dni nie powinien być sam. Postanowiłem go zaprosić. To naprawdę fajny i spokojny gość. Jestem pewien, że polubicie go.
Brat zaskoczył ją zupełnie. Usiadła naprzeciwko niego.
- Piotruś, ale my mamy tu tyle roboty – próbowała się bronić. – Jak on odnajdzie się w tym wszystkim?
- Nie martw się – uspokajał. – On jest wszechstronny. Nawet zadeklarował się do smażenia ryb. Potrafi pichcić o czym miałem okazję się już przekonać. Pomoże nam. Zgódź się. Please – złożył ręce jak do modlitwy.
- No dobrze. W takim razie przyjedźcie w wigilię do południa. Wtedy jest szansa, że zdążymy na czas. Pamiętasz, że rodziców masz przywieźć dzień wcześniej?
- Pamiętam i nie zawiodę. Dzięki siostra.
Kiedy dzień przed wigilią Ania wróciła z pracy do domu zastała swoją rodzinkę w komplecie. Marzena, żona Piotra z racji swojej już bardzo zaawansowanej ciąży siedziała przy kuchennym stole ucierając ciasto na świąteczną babkę. Ojciec i Piotrek stroili choinkę a mama doglądała makowca i sernika, które piekły się w piekarniku. Ania rzuciła torby i zakasała rękawy. Nastawiła zupę grzybową i czerwony barszcz, a potem zabrała się za lepienie uszek i krojenie ciasta makaronowego na drobne łazanki. Cały dom pachniał żywą choinką, aromatycznymi przyprawami i suszonymi śliwkami.
Mama już wcześniej przygotowała do smażenia ryby.
- Wszystko wyłożyłam na tace w lodówce. Karpie przełożyłam cebulą. Ojcu udało się zdobyć wielkiego suma i szczupaka. Będą dobrym urozmaiceniem. Będziemy robić karpia w galarecie?
- Będziemy. Takiego lubię najbardziej, – Ania uśmiechnęła się do rodzicielki – przecież wiesz o tym. Przygotowałam wam pościel, ale nie zdążyłam przebrać. Ja tu już sobie poradzę, a ty odpocznij trochę i potem może oblecz kołdrę i poduszki. Jutro pewnie trzeba będzie wcześniej wstać tym bardziej, że Piotrek zaprosił swojego szefa na wigilię.
- Chyba nie masz mu za złe? To podobno bardzo porządny i uczciwy człowiek. Piotrek mówił, że życie go nie oszczędzało. Nie powinien spędzać świąt sam.
- Nie mam nic przeciwko temu i powiedziałam Piotrkowi, żeby go przyprowadził. Będzie nam miło. W końcu zawsze stawiamy jedno puste nakrycie dla zbłąkanego wędrowca, prawda?
W dzień wigilii zerwała się już o siódmej. Zachowywała się cicho sądząc, że rodzice jeszcze śpią, ale wyszedłszy z łazienki zauważyła krzątającą się w kuchni mamę.
- Myślałam, że dłużej pośpisz mamuś i to ja naszykuję wam śniadanie – powiedziała nieco rozczarowana.
- Już nie umiem tak długo spać. Nalej sobie kawy, bo właśnie zaparzyłam. Ja pójdę obudzić tatę, bo jajecznica nam ostygnie.
Siedząc i jedząc wspólne śniadanie omawiały jeszcze to, co miały do zrobienia.
- W sumie zostało już naprawdę niewiele. Jak przyjedzie Piotrek i przywiezie towarzystwo, to zaczniemy smażyć ryby. Ja wstawię trochę jarzyn na sałatkę i w wolnej chwili popakuję prezenty. Dla tego kolegi też mam. Kupiłam w ostatniej chwili, bo chyba głupio by się poczuł, gdyby nic nie dostał. Trudno coś kupić facetowi, którego kompletnie się nie zna. Kupiłam mu markowy koniak i butelkę dobrych perfum. Mam nadzieję, że nie poczuje się rozczarowany.
- A my nawet o tym nie pomyśleliśmy – mruknął zasępiony Winnicki.
- Nic nie szkodzi. Powiemy, że to prezent od nas wszystkich – uspokoiła go Ania.
- Do domu dostanie trochę kiełbasy i szynkę – mama Ani była bardziej praktyczna. – Na pewno się ucieszy.
Sprzątnęły po śniadaniu i zabrały się do pracy. Ania kończyła właśnie układać pod choinką kolorowe torby z prezentami, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Zerwała się z klęczek i pobiegła otworzyć.
ROZDZIAŁ 5
ostatni
Otworzyła drzwi na oścież i szeroki uśmiech, który zdobił jej twarz zaczął powoli znikać. Wpatrywała się w te szare, dobre oczy i nie mogła uwierzyć. On też stał jak słup soli. Tyle lat ją szukał, a tymczasem okazuje się, że dziewczyna, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia jest siostrą jego pracownika i najlepszego kumpla. Piotrek i Marzena nieco zdezorientowani przenosili wzrok raz na Anię raz na Kacpra.
- To ty? – wykrztusił wreszcie Wiśniewski.
- To ty? – powiedziała cicho Ania.
- Czy wiesz jak desperacko cię szukałem? W każdej dziewczynie widziałem ciebie. Pisałem do gazet niestety bez powodzenia, a tymczasem byłaś tak blisko. Niemal na wyciągnięcie ręki. Nie miałem pojęcia, że jesteś siostrą Piotra. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
- To wy się znacie? – zapytał skonsternowany Piotr.
- Znamy się Piotruś. Pamiętasz jak kiedyś wróciłam do domu kompletnie przemoczona, bo ochlapał mnie samochód? Oto winowajca – uśmiechnęła się nieśmiało. – Ale nie stójcie w progu. Wchodźcie.
Kacper wyciągnął zza pleców czerwoną różę.
- Proszę, to dla ciebie.
Przyjęła ją z jego rąk wtulając twarz w pachnące płatki.
- Pięknie pachnie. Dziękuję. Muszę z tobą koniecznie porozmawiać.
- Ja też bardzo chciałbym.
Wlała do filiżanek gorącą kawę i zaprosiła go do swojego pokoju.
- Nie uwierzysz, ale przeczytałam artykuł w kolorowym magazynie, w którym opowiadałeś o nas. To z niego dowiedziałam się jak się nazywasz, gdzie mieszkasz i znam twój numer telefonu.
- Telefon nieaktualny – przerwał jej. - Zgubiłem go i teraz mam nowy numer.
- To wyjaśnia dlaczego nie mogłam się do ciebie dodzwonić. Artykuł przeczytałam jakieś dwa miesiące temu, ale gazeta nosiła datę sprzed roku. Byłam u ciebie w mieszkaniu a raczej pod twoimi drzwiami. Twoja sąsiadka powiedziała mi, że wyjechałeś i wrócisz dopiero w grudniu. Potem dzwoniłam wielokrotnie, ale teraz już wiem, że nie mogłeś odebrać. Nie mogłam uwierzyć, że szukałeś mnie przez tyle lat.
Kacper uśmiechnął się łagodnie i pogładził jej dłoń.
- To dlatego, że zakochałem się w tobie jak wariat. Byłem taki rozczarowany, gdy nie przyszłaś do tej kawiarni…
- Wierz mi, że bardzo chciałam. Przemokłam jednak tak strasznie, że dostałam wysokiej gorączki i cały tydzień przeleżałam w łóżku. Nie byłam w stanie nigdzie wyjść i ogromnie żałowałam, że ominęło mnie to spotkanie. Jak to się stało, że zostałeś szefem Piotrka? To niesamowity zbieg okoliczności, prawda?
- Piotrek trafił na moją firmę tuż po studiach. Ja tak jak on kończyłem geodezję i zaraz po studiach rozkręciłem swój własny interes. Jak zobaczyłem jego dyplom nie wahałem się ani chwili i przyjąłem go do pracy. Nigdy się na nim nie zawiodłem. Jest naprawdę świetny w tym co robi i w dodatku jest moim najlepszym kolegą, wręcz przyjacielem.
- Aż dziwne, że nic mi o tobie nie wspominał. Pewnie dlatego, że zawsze były inne rzeczy do obgadania. Twoja sąsiadka mówiła mi, że pojechałeś do Niemiec pochować ojca a wcześniej pochowałeś mamę… Bardzo ci współczuję, bo to okropne przeżycia.
Kacper zwiesił głowę. Sprawiał wrażenie, jakby samo wspomnienie o tych przejściach wciąż stanowiło ciężar nie do udźwignięcia.
- To prawda. Mama mieszkała ze mną. Opiekowałem się nią, ale ona nikła w oczach w zastraszającym tempie. Cierpiała na raka wątroby i miała przerzuty. Nie mogli jej już pomóc. Ojciec zginął tragicznie pod kołami rozpędzonej ciężarówki. Tam w Niemczech miał swoją firmę. Oprócz tego, że musiałem go pochować, to jeszcze załatwiałem sprzedaż tej firmy i sprawy spadkowe, bo był i spory dom. Na szczęście udało mi się ogarnąć wszystko po mojej myśli i to dość szybko. Już nie muszę tam wracać. Przez ten cały czas tu zastępował mnie Piotr i znakomicie sobie poradził. Teraz na szczęście mogę go już odciążyć i sam zająć się firmą.
Jeszcze sporo rzeczy muszę ci o sobie powiedzieć. Wielu rzeczy nie wiem o tobie. Jedno wiem na pewno, że kocham cię całym sercem i jeśli ty nie jesteś z nikim związana, to byłbym naprawdę szczęśliwy, gdybyś zgodziła się na spotkania ze mną. Może z czasem odwzajemniłabyś tę miłość?
- Myślę Kacper, że ja już cię kocham. Przez te wszystkie lata wciąż miałam wrażenie, że za chwilę cię spotkam, że znowu zobaczę te ładne, szczere, łagodne oczy. One urzekły mnie już wtedy, kiedy pierwszy raz w nie spojrzałam i nie mogłam o nich zapomnieć. Mieliśmy prawdziwego pecha, że nie doszło do spotkania w kawiarni, że nie udało ci się wysiąść z tego nieszczęsnego autobusu. Nie znaliśmy swoich imion i przez to nie wiedzieliśmy o kogo pytać i kogo szukać. Naprawdę bardzo to doceniam, że nie zrezygnowałeś, że minęło tyle lat, a ty wciąż mnie szukałeś. Kiedy zobaczyłam twoje zdjęcie pod artykułem postanowiłam, że odnajdę cię za wszelką cenę, bo kolejnej szansy mogę już nie mieć. Próbowałam, ale potem zaczął się w pracy taki młyn, bo rok się kończy a ja musiałam sfinalizować zaczęte projekty. Pomyślałam, że po świętach znowu pojadę na Bukowińską i będę jeździć aż do skutku, do momentu kiedy wreszcie zastanę cię w domu. Tymczasem okazało się, że moje szczęście czeka za moim progiem – podniosła głowę. Jej oczy lśniły od łez. – Jeśli myślisz, że wypuszczę to szczęście z rąk, to grubo się mylisz.
Przygarnął ją do siebie wtulając twarz w jej długie włosy.
- Jesteś moim najpiękniejszym świątecznym prezentem. Ktoś tam na górze jednak nade mną czuwa. Marzenia się spełniają a ja jestem dzisiaj najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Przetarła mokre powieki i uśmiechnęła się do niego.
- Chodźmy. Jest jeszcze trochę pracy. Piotr mówił, że nieźle radzisz sobie ze smażeniem ryb. Bardzo na ciebie liczę.
Te święta okazały się wyjątkowe. Przede wszystkim przy świątecznej kolacji Ania i Kacper na przemian opowiadali historię swojej znajomości. Winniccy seniorzy byli zauroczeni Wiśniewskim. W przeciwieństwie do Mirka, którego uważali za prymitywnego zarozumialca zupełnie nie potrafiącego zachować się w towarzystwie Kacper ujął ich wielką wrażliwością, szacunkiem i wielką atencją z jaką zwracał się do Ani a także bijącą z twarzy szczerością. W dodatku okazał się najlepszym przyjacielem ich syna. Byli też pod wrażeniem jego umiejętności kulinarnych, bo ryby były usmażone wzorowo i wszystkim bardzo smakowały. Kiedy opuszczał gościnny dom Ani dostał reklamówkę wypełnioną kiełbasą, szynką, pysznym pasztetem, rybami i innymi smakołykami. Był wszystkim bardzo wdzięczny za te dary choć i trochę zażenowany. Dziękował im dziesięć razy obiecując, że pojawi się jutro na późnym, świątecznym śniadaniu.
Pierwszy i drugi dzień świąt spędzili dość aktywnie spacerując po zaśnieżonym parku. Dobrze czuli się w swoim towarzystwie i idealnie dogadywali. Ania nie miała nic przeciwko temu, gdy Kacper przytulał ją do swojego boku. Było jej wspaniale, a przykre wspomnienia o jej poprzednim związku zacierały się w błyskawicznym tempie. Coraz więcej wiedzieli o sobie. Ze zdziwieniem odkrywali, że podobają się im te same rzeczy, te same książki, czy te same filmy. O wielu mieli niemal identyczne zdanie, co bardzo dobrze rokowało na przyszłość.
Sylwestrową noc spędzili razem. W ostatniej chwili Kacper załatwił bilety na bal w jednym z warszawskich hoteli. Chciał kupić też i dla Piotra i Marzeny, ale ten stwierdził, że tym razem nowy rok przywitają w domu, bo Marzena czuje się już zbyt ociężała na sylwestrowe szaleństwa. Oni natomiast bawili się świetnie. Ania w ramionach jej chłopaka z deszczu czuła się lekka jak piórko. To było takie przyjemne, bo kiedy przypominała sobie o imprezach z tańcami, na których bywała z Mirkiem mimowolnie wykrzywiała twarz w grymasie. Mirek trzymał ją zawsze bardzo blisko dysząc jej prosto w twarz, deptał jej buty i często tracił rytm. Najgorsze, że nigdy nie potrafił utrzymać przy sobie rąk i zwykle kładł je na jej tyłku, lub sięgał do jej piersi, co zawsze wprowadzało ją w ogromne zażenowanie. Kacper był zupełnie inny. Posiadał w sobie wielkie pokłady wrażliwości, taktu i wielkiej klasy. Tego nie można się nauczyć. To się po prostu ma lub nie.
Z biegiem czasu doceniła i inne jego zalety. Był niesamowicie pracowity. Kiedy wiosną zawitali u rodziców Ani nawet nie chciał słyszeć, że miałby bezczynnie siedzieć i patrzeć jak obie Winnickie kopią ogródek i sieją nowalijki. Usadził Ani mamę na werandzie w bujanym fotelu, troskliwie okrył ją kocem mówiąc, że to nie wypada, żeby starsza kobieta tak ciężko pracowała. Wraz z Anią skopali wszystko i wysiali też wszystko. Nie miał najmniejszego problemu z wyrzucaniem gnoju z chlewów i obory, co było sporym dysonansem w odniesieniu do zachowania Mirka, który z obrzydzeniem kręcił nosem, narzekał na smród i uciekał najdalej jak tylko mógł. Kacper dzięki swojej pracowitości i zaangażowaniu kupił sobie na dobre serca seniorów.
Po pół roku znajomości oboje postanowili, że zamieszkają razem. Uznali, że Kacper przeniesie się do mieszkania Ani, które było o wiele większe, przestronniejsze i przez to wygodniejsze. Teraz zasypiali i budzili się obok siebie. Byli szczęśliwi. Ich pierwsze zbliżenie było po prostu magiczne. Spragniony jej ciała Kacper traktował je jak największą świętość. Całował i pieścił każdy jego skrawek, czym doprowadzał ją niemal do utraty zmysłów. Mirek nigdy nie dał jej tak ogromnego poczucia błogości, przyjemności i rozkoszy mimo, że uważał się za eksperta w sprawach seksu. Po stosunku zwykle odwracał się od niej tyłem i po prostu zasypiał. Kacper otaczał ją ramionami i przytulał mocno szeptając jej tak ważne słowa o swojej ogromnej miłości do niej. Nigdy też nie dał jej powodu do kłótni. Czasem przekomarzali się, ale wynikało to z przekory nie ze złości. Nie potrafiłaby się na niego gniewać. Był najlepszym co spotkało ją w życiu i bardzo to doceniała. Chronili swoje małe wielkie szczęście i dbali o nie.
Pod koniec sierpnia oboje wzięli po dwa tygodnie urlopu, żeby pomóc rodzicom przy zbiorach. One już od paru lat nie były aż tak ciężkie, bo dzięki finansowej pomocy Ani senior zakupił niezbędne do nich maszyny. Wieczorami po pracowitym dniu lubili chodzić na łąki, słuchać koncertu świerszczy i zwyczajnej ciszy. Mieli swój ulubiony, zwalony pień, na którym siadywali przytulając się do siebie. Nie musieli nic mówić, bo rozumieli się bez słów.
Podczas jednego z takich wieczorów przepojonych szumem traw i szelestem liści Kacper zsunął się z pnia i ukląkł przed Anią. Spojrzał jej głęboko w oczy i uśmiechnął się nieśmiało.
- Kochanie moje, wiesz, że jesteś w moim życiu najważniejsza i nie ma dnia bym nie dziękował opatrzności za ten szczęśliwy zbieg okoliczności, który sprawił, że spotkaliśmy się i pokochaliśmy. Nie czekajmy już dłużej i pobierzmy się. To przecież takie naturalne, że jak dwoje ludzi się kocha, to chce razem przejść przez życie i być ze sobą na dobre i na złe – otworzył dłoń, na której spoczywał śliczny pierścionek z małym diamencikiem. – Przysięgam, że będę najlepszym mężem i jak nam się poszczęści, najlepszym ojcem na świecie. Zostań moją żoną.
Wzruszyło ją to wyznanie. Czyż i on nie był najważniejszym człowiekiem w jej życiu? Czy nie kochała go równie mocno? Przecież i ona nie wyobrażała sobie już życia bez niego. Podniosła załzawione oczy i spojrzała w jego własne.
- Bardzo cię kocham – wyszeptała, jakby bała się zmącić tę panującą dokoła ciszę - i dobrze wiesz, że nie mogę odpowiedzieć inaczej jak tylko twierdząco. Z radością będę dzielić z tobą życie na dobre i na złe, do końca moich dni.
Wsunął jej pierścionek na palec i przylgnął do jej ust.
- Chce mi się krzyczeć z radości. Jestem szczęśliwy Aniu. Bardzo szczęśliwy.
Podzielili się tą radosną nowiną z Winnickimi, którzy długo im gratulowali, a mama nie mogła powstrzymać łez.
- Nie mogliście nam zrobić większej przyjemności. Tak się cieszę dzieci, tak bardzo się cieszę…
Pobrali się w zimowe święta. To było takie trochę symboliczne, bo równy rok wcześniej Kacper stanął na progu mieszkania Ani. Oboje przepełniała wielka radość i szczęście. Oboje mieli wrażenie, że wreszcie dobili do spokojnej przystani, w której panuje zgoda, wzajemny szacunek i wielka miłość. Po wyjściu z kościoła przytulił ją mocno.
- Kocham cię, mój śliczny, wspaniały darze od losu.
- Kocham cię, mój chłopaku z deszczu – przywarła do jego ust całując go namiętnie.
K O N I E C
Comments