TA TRZECIA
ROZDZIAŁ 1
W pośpiechu zamknęła swoje małe biuro i ruszyła w stronę samochodu. Była podekscytowana. Dzwonił Piotr i zapowiedział się na dzisiaj. Ostatni raz widzieli się w zeszłym tygodniu. Strasznie dawno… Musiała jeszcze zrobić jakieś zaopatrzenie. Lubiła dla niego gotować, bo zawsze potrafił docenić jej umiejętności kulinarne, a jej niebywałą przyjemność sprawiał widok rozanielonej twarzy Piotra, który z nabożną czcią wsuwał kolejną porcję pierogów z mięsem, czy placków po węgiersku. Po tych pysznościach zazwyczaj lądowali w łóżku. Seks z nim był niesamowity i bardzo przyjemny. Znał jej ciało bardzo dobrze i potrafił sprawić, że z rozkoszy umierała w jego ramionach. Najgorsze dla niej było to „po”. Bo po „po” on nagle zaczynał się spieszyć i przepraszać, że nie może zostać dłużej, ale sama rozumie… Rozumiała i wmawiała sobie, że nie ma mu za złe. Sama przystała na taki układ, choć nie od początku wiedziała, że Piotr jest człowiekiem zajętym. Źle jej z tym było. Marzyła, żeby choć raz obudzić się w jego ramionach, wziąć wspólny prysznic i razem zasiąść do porannej kawy. To wszystko ją omijało. Kochanki rzadko doświadczają takich przyjemności. Nie znosiła słowa „kochanka” i kiedyś nawet przez myśl jej nie przeszło, że sama może nią zostać. Powinna mieć chyba żal do Piotra, bo właściwie to on wplątał ją w taki układ, a ona była zbyt słaba i zbyt mocno go kochała, żeby z niego zrezygnować. Ta miłość spalała ją od środka. Z każdym dniem stawała się coraz bardziej zaborcza. Wszystkie emocje tłamsiła w sobie. Obawiała się, że jeśli zacznie robić Piotrowi wyrzuty on najpewniej odejdzie i nigdy nie wróci. Milczała więc i cierpiała w myślach układając sobie wspólne z nim życie, snując marzenia i plany, chociaż żaden z kolejnych dni ani o krok nie przybliżał jej do ich realizacji.
Dwa lata później
Dzień zapowiadał się obrzydliwie gorący. Było jeszcze dość wcześnie, a mimo to czuła na twarzy gorący powiew wiatru wciskający się przez uchyloną szybę w drzwiach samochodu. Rozejrzała się za wolnym miejscem i dostrzegłszy je zaparkowała. Wzięła z siedzenia obok niewielką torebkę i wysiadła z auta. Wolnym krokiem ruszyła w stronę bramy parku. Była sobota, a ona nigdzie się nie spieszyła. To nie było tak, że ten park stał się dla niej jakimś wyjątkowo szczególnym i ulubionym miejscem. Raczej był miejscem, które wywoływało w niej przykre wspomnienia dręczące ją od ponad roku. A jednak nie potrafiła się od nich zdystansować, choć zadawały jej ból i wywoływały łzy. Bardziej wyglądało to na jakiś rodzaj psychicznego masochizmu. Nie uważała się za osobę skrzywioną w tej materii. Takie udręczanie się nie przynosiło jej zadowolenia i nie było jej ulubionym stanem, a jednak od dwunastu miesięcy była tu w każdą sobotę i wciąż od nowa przeżywała swój dramat. Przetarła dłonią drewniane siedzisko ławki i usiadła. Z tego miejsca widziała wyraźnie oddaloną o jakieś pięćdziesiąt metrów ruchliwą ulicę, a po jej przeciwnej stronie budynek sądu i strzelistą wieżę kościoła. Pamięta, że wtedy też tu była tylko siedziała znacznie bliżej ulicy. Tego dnia miało się rozstrzygnąć ich być, albo nie być.
Była tylko kochanką. Była tą trzecią. Nigdy nie uwierzyła w typowe, męskie wymówki, że „żona go nie rozumie”, „że od dawna ze sobą nie śpią”. Wiedziała od samego początku, że Piotr naprawdę ją kochał. Nigdy nie oskarżał swojej żony. Nigdy nie mówił, że nie potrafi się z nią już dogadać. Mówił tylko, że po prostu przestał ją kochać, bo kocha teraz ją – Ulę. A jednak nie wyglądało to tak jak sobie wymarzyła. Przez dwa lata spotykali się ukradkiem w jej malutkim mieszkanku z dala od wścibskich oczu i złych języków ludzi. Spotykali głównie w tygodniu, bo soboty i niedziele Piotr poświęcał żonie o ile nie miał w te dni dyżuru w szpitalu. Tam właśnie poznał Irenę. Ona była pielęgniarką, on szybko robiącym karierę kardiochirurgiem. Tylko raz opowiedział Uli historię tej znajomości i już nigdy więcej do niej nie wracał. Przez pierwsze pół roku nawet nie wiedziała, że on jest żonaty. Nie dziwiło jej to, że poświęca dla niej dwa lub trzy popołudnia w tygodniu a soboty i niedziele ma zajęte. Wciąż tłumaczył się dyżurami w szpitalu i nagłymi operacjami. Prawda wyszła na jaw, gdy któregoś dnia po prostu zapomniał ściągnąć obrączki. Zaskoczył ją i już nie mógł nie odpowiedzieć na pytanie, czy jest żonaty. Nie potrafiła się na niego gniewać. Kochała go już wtedy tak mocno, że była mu w stanie wybaczyć największe kłamstwo.
Dwa lata czekała na ten dzień. Dwa lata ukrywanej namiętności, chwil kradzionych ukradkiem, jakiejś dziwnej konspiracji, unikania miejsc, w których mogliby się natknąć na kogoś znajomego. Miotała się i męczyła w tej niekomfortowej dla niej sytuacji, ale nigdy nie zdobyła się na odwagę, żeby zapytać go, kiedy wreszcie dojrzeje do rozstania z Ireną. Marzyła o tym, by był cały jej i tylko jej. To szalone zauroczenie zmieniło ją. Kiedyś miała zasady, którymi kierowała się w życiu a jedną z nich było nie krzywdzić drugiego człowieka. Jej zmarły jakiś czas temu ojciec zawsze powtarzał „żyj tak, żeby nikt przez ciebie nie płakał”. Przy Piotrze stała się zazdrosna i niezwykle zaborcza. Ta miłość otumaniała ją. Działała jak narkotyk. Można powiedzieć, że przez dwa lata żyła na permanentnym haju. Przez te dwa lata smakowali siebie, poznawali się i roili o rajskich wyspach, gdzie byliby nieprzyzwoicie szczęśliwi. Piotr coraz niechętniej opuszczał ich wspólne łoże, a ona za każdym razem coraz dłużej stała w drzwiach odprowadzając go tęsknym wzrokiem i licząc, że być może wróci i zostanie na całą noc pozwalając Irenie domyślić się, że nie jest jej wierny. Któregoś dnia a raczej późnego wieczora wychodził od niej. Stali jeszcze w przedpokoju całując się namiętnie. Ula oderwała się w końcu od niego.
- Rozmawiałeś może z Ireną? – zadała wreszcie to dręczące ją pytanie patrząc mu prosto w oczy.
- Nie – zaprzeczył gwałtownie. – Jeszcze nie, – spuścił nieco z tonu zdając sobie sprawę ze swojej impulsywnej reakcji – ale wkrótce to zrobię - zapewnił.
Jeszcze przez wiele miesięcy to pytanie wisiało między nimi jak miecz Damoklesa, a Piotr wciąż nie odważył się na rozmowę z żoną. Ula zaczęła tracić cierpliwość. Nie naciskała na niego, ale jej wzrok skrzywdzonego zwierzęcia mówił mu wszystko. Uważała, że Piotr ją rani, uważała, że jej od życia też coś się należy, uważała, że zasłużyła na tę miłość.
Tego popołudnia zaskoczył ją. Zadzwonił i powiedział, że za chwilę jest umówiony z Ireną na rozmowę przy budynku sądu.
- Od jutra jestem już cały twój. Jeśli możesz, przyjdź i zaczekaj na mnie w parku.
Oczywiście, że mogła. Dla niego zawsze mogła. Dla niego była gotowa do największych poświęceń. Mimo, że wybrała ławkę stojącą najbliżej ulicy i taką, z której miała dobry widok na sąd, nie słyszała o czym rozmawiał Piotr z Ireną. On nie owijał w bawełnę tylko w sposób brutalnie szczery zakomunikował żonie, że chce rozwodu, bo męczy się w tym związku i bardzo ją prosi, żeby nie utrudniała…
Nie pozwoliła mu dokończyć. Machnęła nerwowo ręką, jakby odganiała muchę.
- Nie martw się, nie będę utrudniać. Od dawna wiem, że masz kogoś, więc nie zaprzeczaj, że to nieprawda. Nie jesteś taki sprytny za jakiego się uważasz. Nie mam jednak zamiaru niczego ci ułatwiać – jej oczy zaszkliły się łzami. – To nie ja powiadomię o tym rodzinę i to nie ja wezmę na siebie winę i wstyd.
- Oczywiście… Jeśli tak wolisz… – chciał jeszcze coś dodać, ale zareagowała nerwowo.
- Już nic nie chcę na ten temat słyszeć i nie muszę na szczęście, bo cokolwiek byś nie powiedział, to nic nie jest w stanie zmienić mojej opinii na twój temat. Jesteś po prostu podły. Nie wiem dlaczego to zrobiłeś? Czy dlatego, że nie mogę mieć dzieci? Zresztą to już bez znaczenia – sięgnęła do torebki wyciągając z niej telefon. – Mam nadzieję, że wyprowadzisz się jak najszybciej.
Ula włożyła ciemne okulary, bo słońce raziło ją w oczy. Dzień jak każdy, dla jednych lepszy, dla innych gorszy. Dla niej zdecydowanie lepszy, a dla Ireny… No cóż…
Piotr odszedł. Ula siedziała jeszcze przez chwilę obserwując Irenę siedzącą na schodach gmachu sądu i rozmawiającą z kimś płaczliwie przez telefon. Nie było jej żal żony Piotra. Już dość się naczekała, żeby on w końcu na coś się zdecydował. Cierpliwość popłaca. Oderwała wzrok od kobiety słysząc sygnał komórki. Odebrała natychmiast. Piotr czekał na nią w małej kafejce za rogiem. Poderwała się z ławki i ruszyła w jej kierunku.
Wspomniała ten wieczór, kiedy ich sobie przedstawiono. Dla niej i dla niego to było jak porażenie piorunem. Ich pierwsza rozmowa, pierwsze emocje i to jak świetnie się rozumieli sprawiło, że przylgnęli do siebie jak dwa magnesy. Nigdy nie czuła się przy nim jak kochanka. Czuła się jak żona.
Rozwód to był jego pomysł. Nigdy nie naciskała na to, żeby tak formalnie zostawił Irenę. Było jej wszystko jedno. Liczyło się tylko to, żeby miała go na wyłączność. Tym bardziej nie mogła zrozumieć sytuacji, gdy kilka godzin po rozwodzie poprosił Irenę o zgodę na jego powrót do domu. Tej decyzji chyba już nigdy nie pojmie.
W dniu, w którym miała odbyć się rozprawa ponownie zawitała do tego parku i usiadła na ławce przy ulicy obserwując wejście do budynku. Pół godziny później pojawił się Piotr i ocierająca łzy Irena. Złapał ją za łokieć i usiłował jej coś wytłumaczyć. Najwyraźniej nie chciała go słuchać. Wyrzucała z siebie urywane słowa ociekające żalem, rozpaczą i płaczem. W końcu odwróciła się i wolno zeszła ze schodów nie odwracając się za siebie. Piotr stał jeszcze chwilę a potem ruszył w kierunku ławki, na której dostrzegł Ulę.
Sądziła, że ta decyzja mu ulży, że teraz będzie mógł być wreszcie w pełni szczęśliwy. On jednak usiadł ciężko a jego twarz nie wyrażała kompletnie żadnych emocji.
- Nie chcę o tym rozmawiać – wyrzucił z siebie uprzedzając tym samym jej ewentualne pytania. - To było bardzo przykre i dla niej i dla mnie. Idź teraz do domu. Obiecuję, że zadzwonię.
Posłuchała go. Kilka godzin czekała na jego telefon. Późnym wieczorem wreszcie się odezwał.
- Przepraszam cię Ula, że tak późno, ale miałem do załatwienia kilka spraw. Źle się czuję po tej rozprawie. Nie mogę poradzić sobie sam ze sobą. Pojechałem do Ireny. Musiałem z nią porozmawiać. Błagałem ją, żeby pozwoliła mi wrócić do domu. Ona się zgodziła Ula. Wybaczyła mi.
Poczuła jak w jej gardle rośnie wielki kłąb waty. Po co więc było to wszystko? Po co ten rozwód? Po to by zrozumiał, że tak bardzo kocha Irenę i chce do niej wrócić? Co się wtedy stało na tych schodach? Co ona mu powiedziała i co on jej powiedział? Czuła w głowie kompletny mętlik. Czuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg, że zapada się w jakąś otchłań bez dna. Miała wrażenie, że jedyną ofiarą tej groteski jest ona sama.
- Jak to do niej wracasz? – wyszeptała przez łzy. – Przecież mieliśmy razem budować nasze szczęście. Mieliśmy być razem…
- Ja wiem kochanie, ja wiem… Ale spójrz na to z innej perspektywy. Znowu może być tak jak dawniej…
- Nigdy już nie będzie tak jak dawniej! – nawet nie zdawała sobie sprawy, że krzyczy. - Życie można przeżyć tylko raz, a nie dwa i więcej razy! Mieliśmy plany, mieliśmy podróżować, jeść wspólne śniadania, a weekendy mieć tylko dla siebie. Wszystko zniszczyłeś… Wszystko… Nigdy ci tego nie wybaczę i nigdy tego nie zrozumiem. Mówiłeś mi, że mnie kochasz, że jestem kimś wyjątkowym. Teraz pojęłam, że to były tylko słowa kierowane do twojej żony a powielane mnie. Gdyby było inaczej nie wróciłbyś do niej. Nigdy więcej do mnie nie dzwoń i nigdy nie waż się tutaj przychodzić. Jeśli naruszysz mój spokój załatwię na policji zakaz zbliżania się. Życzę ci jak najgorzej podły draniu. Niech cię szlag trafi… - rzuciła komórkę w kąt i rozpłakała się rozpaczliwie. Jej szczęście właśnie dobiegło końca a człowiek, z którym je dzieliła okazał się zwykłym sukinsynem.
ROZDZIAŁ 2
Od roku usiłowała zrozumieć, co się właściwie wtedy wydarzyło. Przychodziła do parku, siadywała na tej samej ławce i bezustannie myślała o Piotrze. Nadal kochała tego drania. Po tej fatalnej rozmowie telefonicznej jeszcze dzwonił kilkanaście razy, ale pozostała nieugięta. Nie była w stanie z nim rozmawiać. Po kilku miesiącach doszła do wniosku, że ona nie jest bez winy i nagle zaczęła współczuć Irenie. Nie można budować szczęścia na cudzym nieszczęściu, a ona właśnie to chciała zrobić. Pozbawić Irenę męża. Nie znała w ogóle tej kobiety i to było najgorsze. Postąpiła wobec niej bardzo egoistycznie. Już nigdy więcej. Już nigdy więcej nie zwiąże się z zajętym facetem. Nie będzie ranić innych kobiet. Piotr najpierw zdradzał Irenę z nią a potem ją zdradził z Ireną. Ta świadomość nie była zbyt przyjemna. Ula poczuła jak jej policzki pali wstyd. Przetarła zapłakane oczy. Tusz spłynął wraz ze łzami i rozmazał się po twarzy. Zauważyła długi cień przy ławce. Podniosła głowę i spojrzała na człowieka, który przystanął przy niej wyciągając chusteczkę higieniczną.
- Proszę wytrzeć twarz – odezwał się do niej łagodnym, niskim głosem. - Rozmazała się pani i bardzo zapuchła od płaczu. Obserwuję panią już od jakiegoś czasu i za każdym razem widzę jak trzęsą się pani ramiona a z oczu płyną łzy. Może mógłbym jakoś pomóc?
- Nikt mi nie może pomóc. Dziękuję za chusteczkę. Pójdę już.
- A może mógłbym zaprosić panią na filiżankę kawy?
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Nie mam ochoty na kawę z nieznajomymi mężczyznami. Do widzenia – zaczęła się oddalać szybkim krokiem.
- To zawsze można zmienić, prawda!? – krzyknął za nią, ale nie odwróciła się tylko jeszcze bardziej przyspieszyła kroku, jakby obawiała się, że ten człowiek zacznie ją gonić.
Miała ewidentny uraz do mężczyzn. W każdym z nich widziała Piotra, który jawił się jej jako symbol zakłamania i obłudy. Za każdym razem, gdy nachodziły ją myśli o nim otrząsała się ze wstrętem. – Jak mogłam być taka głupia. Jak mogłam dać się tak otumanić, tak zaślepić tym chorym uczuciem. Przecież to nigdy nie mogło się udać. On najwyraźniej kłamał mówiąc, że nie kocha Ireny. Gdyby było inaczej nie wróciłby do niej z podkulonym ogonem w dodatku żebrząc o ten powrót. Jaki facet tak się zachowuje zaledwie kilka godzin po rozwodzie? On nie wiązał ze mną żadnych planów. Mydlił mi oczy wmawiając, że tylko mnie kocha, że to ja jestem najważniejsza w jego życiu. Cieplak jesteś najbardziej naiwną istotą pod słońcem. Czy tę decyzję o powrocie podjął pod wpływem tego, co mu powiedziała Irena tuż po rozprawie? Chciałabym wiedzieć, co było aż tak ważnego, że zrezygnował z życia ze mną. Tego już pewnie nigdy się nie dowiem.
Te myśli przygnębiały ją i za każdym razem wywoływały potoki łez. Czuła się skrzywdzona i tak przeraźliwie samotna. Rzucała się w wir pracy byleby nie myśleć, a tej było całkiem sporo. Prowadziła małą działalność, małe biuro rozliczeń finansowych. Kokosów nie zarabiała, ale to co wypracowywała pozwalało jej wieść skromne życie bez klepania biedy. Po skończeniu studiów, które zbiegło się w czasie ze śmiercią ojca wyprowadziła się z rodzinnego Rysiowa. To małe miasteczko odległe o dwadzieścia kilometrów od stolicy nie niosło ze sobą konkretnych perspektyw ani rozwoju, ani zarobku. Sama czuła, że tam się po prostu dusi. Sprzedała niewielki dom, w którym się wychowała i nieco gruntu wokół niego, a pieniądze, które pozyskała ze sprzedaży przeznaczyła na zakup małej kawalerki i rozkręcenie small biznesu. Zawsze była sama. Nie miała przyjaciół ani znajomych. Ci, z którymi kończyła studia porozjeżdżali się po świecie i pozakładali rodziny. Nie miała z nimi kontaktu i tak naprawdę nie szukała go. Do tej pory miała Piotra i on był całym jej światem. Teraz przywykała do myśli, że jest kompletnie sama. Nadal w każdą sobotę jeździła z przyzwyczajenia do parku i katowała się wspomnieniami. Wracała przygnębiona i smutna, rozczulona swoim pechowym losem i całkowicie rozczarowana życiem, które zupełnie pozbawiało ją energii.
Dzisiaj też tu przyjechała. Był już środek jesieni. Przemierzała alejki usłane różnokolorowymi liśćmi przyjemnie szeleszczącymi pod nogami. Już była blisko „swojej” ławki, gdy podniósłszy głowę ujrzała naprzeciwko Piotra i Irenę pchającą spacerowy wózek. Stanęła jak wryta i wytrzeszczyła oczy. Nie mniej zaskoczony Piotr wbił w nią wzrok, a następnie ze wstydem spuścił głowę przyspieszając kroku.
- Nie pędź tak – Irena natychmiast zareagowała na jego pośpiech. – Przecież to ma być spacer a nie maraton.
- Przepraszam – powiedział głośniej niż zamierzał.
- Ciszej. Obudzisz ją – odparła z wyrzutem.
Więcej Ula nie usłyszała nic. Znacznie oddalili się od niej. Ochłonęła nieco i usiadła. A więc to o to chodziło… Długo nie mogła pojąć, co się stało wtedy po rozprawie. Teraz wszystko okazało się jasne. Irena zapewne powiedziała mu wówczas, że spodziewa się dziecka. To stąd ta nagła chęć powrotu do niej. Ula wiedziała jak bardzo marzył o dziecku, ale podobno Irena nie mogła mu go dać. I proszę, stał się cud. Ma córkę. Tylko dlaczego podczas tej ostatniej rozmowy nie powiedział jej, że zostanie ojcem? Nie sądziła, że taka informacja cokolwiek by zmieniła, ale przynajmniej łatwiej pogodziłaby się z jego odejściem. Dziecko to dobry powód zwłaszcza dla kogoś, kto bardzo chciał je mieć. Ona też chciała mieć z nim dziecko. Nawet bardzo. Sęk w tym, że on zawsze się zabezpieczał, jakby chciał uniknąć wpadki. Teraz uznała to za wielkie szczęście, że jednak nie zaszła z nim w ciążę. Trudno by jej było znieść jego obecność w życiu swoim i dziecka, a tak niewątpliwie by było. Jej policzki znowu były wilgotne od łez, ale poczuła się dzisiaj o niebo lepiej. Wreszcie dowiedziała się, co było przyczyną ich rozstania i w końcu przestanie się tym dręczyć. Westchnęła głęboko jakby chciała zrzucić z siebie to brzemię i przetarła twarz. Sięgnęła do kieszeni płaszcza szukając chusteczki. Nagle ona sama pojawiła się przed jej oczami. Zaskoczona tym widokiem uniosła do góry głowę. Przed nią stał ten sam mężczyzna, który latem wykonał podobny gest.
- Dzień dobry pani. Tego pani szuka? – uśmiechnął się szeroko a w jego policzkach ukazały się dwa wdzięczne dołeczki. Nie odwzajemniła uśmiechu. Podziękowała cicho i odebrawszy z jego dłoni chusteczkę wytarła twarz.
- Już po raz drugi mnie pan ratuje…
- Naprawdę drobiazg. Odkąd panią widziałem tu ostatni raz, noszę ze sobą cały zapas, ale dopiero dzisiaj miałem szczęście. Ostatnio powiedziała pani, że nie chodzi pani na kawę z nieznajomymi mężczyznami. Pozwoli więc pani, że się przedstawię – wyciągnął w jej kierunku dłoń. – Marek Dobrzański.
Nieśmiało wyciągnęła swoją, którą on uścisnął lekko.
- Urszula Cieplak.
- Bardzo mi miło. Skoro już nie jesteśmy nieznajomymi, to czy da się pani namówić na tę kawę? Tu niedaleko jest przytulna kawiarenka, w której podają aromatyczne i mocne espresso. Da się pani skusić?
Spojrzała mu w oczy i niepewnie oblizała wargi. Zadrżał na ten widok. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo to działa na mężczyzn.
- Widzę, że nie odpuszcza pan – powiedziała z napięciem w głosie. – To, że znam pana nazwisko nie oznacza, że znam pana. Nie rozumiem, dlaczego tak panu zależy, żeby zaciągnąć mnie na tę kawę?
Marek uśmiechnął się szeroko.
- No cóż… Jakby to zgrabnie ująć? Intryguje mnie pani, a raczej jestem zaintrygowany tym smutkiem, który panią otula jak płaszcz. Za każdym razem widząc panią tutaj ściska mi się serce, bo sprawia pani wrażenie zupełnie zagubionej i nieszczęśliwej kobiety i jeszcze te potoki łez. Jestem dość wrażliwy na kobiece łzy, bo one zawsze wywołują u mnie chęć niesienia pomocy. Może tym zaproszeniem udałoby mi się choć na chwilę oderwać panią od przygnębiających myśli?
Podniosła się z ławki sięgając po torebkę. Przez ułamek sekundy dostrzegła w jego oczach rozczarowanie i chyba żal, że jednak nie pójdzie z nim na tę kawę.
- Skoro tak bardzo pan nalega, to chodźmy. Trochę zmarzłam i chętnie napiję się czegoś ciepłego.
Uszczęśliwiony zerwał się z ławki i ujął ją za łokieć. Nieco zaskoczona dała się poprowadzić.
Kawiarenka była mała i bardzo kameralna. Pomógł jej ściągnąć płaszcz i oddał do szatni. Zajęli stolik a Marek zamówił espresso i po kawałku tortu.
- Trzeba trochę osłodzić sobie życie, prawda? – tłumaczył się. – Czy będzie wielkim nietaktem jeśli poproszę, byśmy zwracali się do siebie po imieniu? To znacznie ułatwiłoby rozmowę.
Ula wzruszyła ramionami. Nie miała nic przeciwko temu, a raczej było jej wszystko jedno.
- Jeśli chcesz…?
- Bardzo chcę i bardzo chcę też zadać już mniej taktowne pytanie. Jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj. Dlaczego jesteś taka smutna i przygnębiona? To naprawdę niecodzienny widok, kiedy taka piękna kobieta płacze. Czy coś się stało tragicznego w twoim życiu, że reagujesz w taki właśnie sposób?
- Nie powinieneś w ogóle zadawać mi takich pytań, bo na nie nie odpowiem. Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie reaguję tak bez powodu i tak - przeżyłam swój własny dramat, o którym wcale nie mam ochoty opowiadać. Wystarczą ci takie wyjaśnienia? Nie chciałabym być niemiła, ale to naprawdę nie twoja sprawa.
- Przepraszam. Nie miałem zamiaru cię urazić, ani być wścibski. W takim razie co robisz w życiu? Pracujesz?
- Mam małą firmę zajmującą się rozliczeniami finansowymi. Właściwie to jednoosobowa działalność, a ty?
- Znasz firmę Febo&Dobrzański? – odpowiedział pytaniem. Pokręciła przecząco głową.
- To znaczy nazwa nie jest mi całkiem obca i chyba kiedyś już ją słyszałam, ale nie wiem czym firma się zajmuje.
- To firma modowa. Szyjemy ekskluzywne kolekcje dla tych z zasobniejszym portfelem. Jestem jej prezesem i współwłaścicielem.
- No proszę – mruknęła z podziwem. – Nie domyśliłabym się, bo jesteś dość młody jak na taką funkcję.
- Pełnię ją od niedawna. Przejąłem schedę po moim ojcu, który jest dość mocno schorowany i lekarze zabronili mu pracować. To właśnie on wraz ze swoim włoskim przyjacielem Francesko Febo założyli ponad trzydzieści lat temu firmę. Stąd Febo w nazwie i choć Francesko już nie żyje to udziały po nim odziedziczyły jego dzieci i to one są współwłaścicielami. Firma mieści się tu niedaleko na Lwowskiej i to głównie z tego powodu jestem częstym gościem w tym parku. Przychodzę tu przeważnie w porze lunchu, czasem po pracy. Lubię tutejszy staw i kaczki, które czasem karmię. To idealne też miejsce na letnie upały, bo ten piękny starodrzew skutecznie od nich chroni. Trudno oprzeć się urokowi tego miejsca. Ty pewnie zaglądasz tu z podobnych powodów.
- Nie, nie… Ja z zupełnie innych – żachnęła się. – Przyjeżdżam, żeby powspominać i tyle.
Skończyli konsumować tort i dopili kawę. Ula podziękowała za zaproszenie i podniosła się z krzesła.
- Będę już lecieć. Muszę przejść cały park, bo przed bramą zostawiłam samochód.
- Odprowadzę cię. Ja parkuję pod firmą, a to też po drugiej stronie.
Szli wolno i w milczeniu wsłuchując się w szelest liści pod stopami. W końcu tę ciszę przerwał Marek.
- Spójrz jak tu pięknie – wskazał ręką niedaleki staw i taplające się w nim kaczki. – Trzeba nacieszyć oczy tym widokiem, bo za chwilę mróz skuje lodem staw, a liście całkiem opadną z drzew. Nauczyłem się doceniać takie momenty. To jak obrazy zatrzymane na ułamek sekundy w kadrze aparatu.
- Jak na faceta, jesteś dość wrażliwy. Mężczyźni z reguły nie rozczulają się takimi rzeczami. Są raczej powierzchowni, mało romantyczni i zbyt nieczuli. Masz za to duży plus.
Marek roześmiał się.
- No to mój pierwszy plus u ciebie. Gdzie zaparkowałaś?
- Tu przy bramie. To czerwone Punto jest moje.
- Chciałbym się jeszcze z tobą zobaczyć. Zgodzisz się?
- Naprawdę nie wiem… - odpowiedziała niepewnie. – Jesteś miłym człowiekiem Marek, ale ja…, chyba dla mnie trochę za wcześnie…
- To było pytanie bez podtekstu Ula. Ja chciałem ponownie wypić kawę w twoim towarzystwie i nic więcej.
- Skoro chodzi tylko o kawę, to możemy spotkać się za tydzień w tym samym miejscu. Do zobaczenia.
Wsiadła do samochodu i zgrabnie wycofawszy go z parkingu włączyła się do ruchu.
ROZDZIAŁ 3
To spotkanie dało jej trochę do myślenia. Bardzo pozytywnie odebrała Marka i nawet zrugała się za to, że początkowo nie była dla niego zbyt miła. Właściwie miał prawo zapytać o powód jej smutku, bo jak sam mówił, wielokrotnie widział ją w takim stanie, ale nie mogła zaspokoić jego ciekawości. Nie znała go przecież wcale i nie przywykła też do wywnętrzania się obcym ludziom ze swoich problemów. Z drugiej strony stwierdziła, że miło jest czasem zamienić z kimś słowo choćby o pogodzie. No wprawdzie nie rozmawiali o niej, ale starała się, żeby jej odpowiedzi były dość neutralne i dla niej bezpieczne. Tak naprawdę to on mówił więcej i to ona o nim dowiedziała się szczegółów z jego życia. W zasadzie podobał się jej. Bez wątpienia posiadał urok osobisty, był kulturalny i traktował ją z szacunkiem. Był też przystojny i miał ładną twarz.
Najbardziej ujęły ją jego oczy współczujące, dobre, szczere i łagodne okolone długimi jak na mężczyznę rzęsami. Trochę ją zaskoczyło, że te oczy są szare. Bruneci przeważnie mają ciemnobrązowe. Rzadko niebieskie, czy zielone. Był też wysoki. Znacznie wyższy od Piotra. Trochę zaniepokoiło ją to zestawienie z nim. – Przecież nie mogę wszystkich facetów porównywać do niego. Piotr, to już zamknięty rozdział. – Z zadowoleniem stwierdziła, że przez cały czas spędzony z Dobrzańskim ani raz nie pomyślała o dawnym kochanku. – Może tego mi właśnie potrzeba? Takiej odskoczni od myśli o nim? Nie będę się całe życie zadręczać… Szkoda tylko, że te dwa lata okazały się latami zmarnowanymi… Byłam głupia, że pozwoliłam sobie liczyć na coś więcej. O święta naiwności! Mam nadzieję, że przynajmniej Marek nie jest żonaty. Na pewno o to go zapytam, bo…, bo muszę to wiedzieć.
Zasypiała z pozytywnymi myślami. Nie uważała czasu spędzonego z Markiem za czas stracony.
Energicznie wysiadł z windy i szybkim krokiem ruszył do swojego gabinetu. Koniecznie musiał coś sprawdzić. Jego sekretarki jak zwykle nie było. – Pewnie znowu wymyśli tysiąc usprawiedliwień – pomyślał. Wbiegła tuż za nim ściskając w dłoniach dwa opakowania koktajlowych pomidorków.
- Cześć Marek – rzuciła.
- Cześć. Mam pilną sprawę do załatwienia, więc nie łącz mnie z nikim i zapisuj ważniejsze telefony. Muszę mieć co najmniej ze dwie godziny spokoju.
- Załatwione. Dopilnuję tego.
Starannie zamknął drzwi od gabinetu i odpalił laptopa. Wszedł w przeglądarkę i wpisał w wierszu imię i nazwisko Uli. Po chwili ukazało się kilkanaście pozycji, ale on szukał firmy prowadzącej rozliczenia finansowe. Wreszcie uśmiechnął się. Firma Pro-S właściciel: Urszula Cieplak. Rozliczenia finansowe: miesięczne, kwartalne i roczne. Wykonujemy też usługi z zakresu tłumaczenia z języka niemieckiego i angielskiego, telefon… Szybko zapisał ten numer. Podziwiał ją. Powiedziała mu przecież wtedy w tej kawiarni, że sama prowadzi firmę. - Jak ona to wszystko ogarnia? Na pewno ma sporo roboty i jeszcze te tłumaczenia… Pewnie jest gruntownie wykształcona i w dodatku taka piękna… - westchnął. Zerknął jeszcze na adres i zdziwił się. Koszykowa sześćdziesiąt jeden? To chyba gdzieś koło Alior Banku, całkiem blisko. Już miał sięgać po telefon, gdy usłyszał jakąś szamotaninę pod drzwiami i krzyk Violetty.
- Nie mogę cię wpuścić! Zabronił mi wpuszczać kogokolwiek. Ma pilną sprawę i potrzebuje spokoju! Nie nalegaj.
- Odsuń się Violetta, bo nie ręczę za siebie – rozpoznał głos Pauliny Febo. Zamaszyście otworzył drzwi i wysyczał.
- Co tu się do cholery dzieje? Obie upadłyście na głowę?
- Ja na pewno nie! – oburzona Viola obciągnęła bluzkę. – Powiedziałeś, żeby nikogo nie wpuszczać, a Paulina zaczęła mnie szarpać.
Marek spojrzał w oczy pięknej Włoszki, które w tym momencie ciskały pioruny.
- Nie możesz tego uszanować? Myślisz, że wszędzie wolno ci wchodzić? Jestem zajęty i nie mam zamiaru wysłuchiwać, co też masz mi do powiedzenia.
Urażona takim traktowaniem Paulina bezceremonialnie wepchała się do gabinetu.
- Nie ma nic ważniejszego od tego, co chcę ci powiedzieć.
- Czyżby? – zadrwił. – Prowadzę ważne negocjacje i jeśli będziesz mi w tym przeszkadzać, nie załatwię nic a firma dużo straci.
- Mam to gdzieś. Przyszłam ustalić z tobą termin naszego ślubu.
- Oszalałaś? – na jego twarzy wymalowało się zaskoczenie i szok. – Przecież dopiero się zaręczyliśmy. Nie mam zamiaru tydzień po zaręczynach brać z tobą ślubu, a tak naprawdę wciąż się zastanawiam, czy w ogóle tych zaręczyn nie zerwać. Ostatnio mocno zalazłaś mi za skórę i wierz mi na dłuższą metę jest to nie do wytrzymania. Na ślub będziesz musiała poczekać przynajmniej z półtora roku. Jeśli przez ten czas dam radę z tobą wytrzymać, to może i dam radę przez resztę życia.
- Marco – Paulina najwyraźniej spuściła z tonu. – Zegar bije na moją niekorzyść. Ja chcę mieć z tobą dzieci. Kiedy mam je urodzić? Po czterdziestce?
- Do czterdziestki masz co najmniej dziesięć lat. Na pewno zdążysz. A teraz zostaw mnie, bo mam pilne rzeczy do załatwienia.
Wyszła jak niepyszna. Nie była zachwycona takim obrotem sprawy. Nie sądziła, że on będzie chciał zwlekać ze ślubem. Ona też nie chciała. Pójdzie do seniorów. Może oni wpłyną na decyzję Marka.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi odetchnął z ulgą. Paulina doprowadzała go do szału. Byli ze sobą ponad pięć lat, ale z każdym rokiem było tylko gorzej. Przymuszony poprzez mocne naciski ze strony rodziców zdeklarował się jej tydzień temu, ale nie uszczęśliwiło go to w najmniejszym stopniu. Teraz tylko kombinował jak sprytnie uwolnić się z tych więzów. Czekał po prostu na odpowiedni moment. Miał świadomość, że nękanie o szybki ślub na tym się nie skończy. Za chwilę będzie miał na karku rodziców, którzy nakręceni przez przyszłą synową znowu będą mu ciosać kołki na głowie. Tym razem nie ulegnie. W końcu jest dorosły i sam jest w stanie decydować o takich rzeczach. Szkoda tylko, że zapomniał o tej dorosłości w momencie, kiedy oświadczał się pannie Febo. Jakoś musi z tego wybrnąć. Małżeństwo z nią jest niemal tożsame z poderżnięciem sobie gardła. Przypomniał sobie, że miał wykonać telefon. Wybrał numer i po chwili usłyszał łagodny głos Uli.
- Urszula Cieplak, firma Pro-S, w czym mogę pomóc?
- Witaj Ula, Marek Dobrzański z tej strony…
- Marek? A skąd masz ten numer?
- Znalazłem w internecie. Dzwonię, bo mam do ciebie sprawę służbową i jeśli mogłabyś się jutro ze mną spotkać, byłbym bardzo zobowiązany. Mogę też przyjść do twojej firmy, bo to bardzo blisko F&D.
- Tak chyba będzie najlepiej… – odpowiedziała niepewnie. – Raczej w tygodniu ciężko jest mi się wyrwać, bo jak wiesz, jestem tu sama i muszę odbierać telefony, które są dla mnie ważne.
- Doskonale to rozumiem. W takim razie wpadnę jutro w porze lunchu, dobrze?
- Dobrze. Do zobaczenia.
Biuro Uli mieściło się w oficynie przyklejonej do budynku mieszkalnego. Jak się okazało było to niewielkie pomieszczenie z sanitariatem i aneksem kuchennym. Marek wszedł i przywitał się z Ulą rozglądając się jednocześnie ciekawie.
- Bardzo tu przytulnie – stwierdził. – Naprawdę świetnie je urządziłaś. Biuro w sensie…
- Dziękuję. Napijesz się kawy? Właśnie zaparzyłam świeżą.
- Chętnie – przysiadł przy niewielkim stoliku na jednym z dwóch klubowych fotelików.
Ula pojawiła się wkrótce niosąc na tacy filiżanki pełne aromatycznego napoju, dzbanuszek ze śmietanką i cukiernicę. Rozsiadła się wygodnie i z zaciekawieniem zerknęła na teczkę, którą przyniósł ze sobą Dobrzański.
- To co to za sprawa, z którą przyszedłeś?
- Właśnie. Najpierw jednak chciałbym cię o coś zapytać. Czy oprócz rozliczeń finansowych planowałaś już kiedyś budżet?
- Wielokrotnie, zwłaszcza dla małych firm liczących nie więcej niż dwadzieścia osób.
- A z taką jak moja poradziłabyś sobie? Nie chodzi tu o budżet dla całej firmy, ale o budżet dla konkretnej kolekcji. Kolekcji wiosennej. Nie mam już od dawna asystentki, która zwykle się tym zajmowała, a sekretarka jest całkowicie niekompetentna. Ostatni robiłem sam i muszę przyznać, że nabiedziłem się nad nim okropnie. Nie jestem za dobry w te klocki. Chodzi głównie o to, żeby znaleźć jakieś oszczędności, a ja zupełnie tego nie potrafię. Jestem pewien, że sporo przepłaciliśmy przy jesienno-zimowej. Przyniosłem ze sobą wszystkie zestawienia i potrzebne do tego dokumenty. Byłabyś w stanie podjąć się tego? Zawarłbym z tobą korzystną umowę, bo wiem ile trzeba w to włożyć pracy i na pewno nie będę na tobie oszczędzał. Dwadzieścia tysięcy byłoby satysfakcjonującą cię sumą?
Wytrzeszczyła na niego oczy. Zaskoczył ją, bo nie spodziewała się aż tyle. Pokręciła z niedowierzaniem głową.
- To stanowczo za dużo Marek.
Uśmiechnął się szeroko.
- To w sam raz Ula. Taką właśnie zawrzemy umowę. Następnym razem przyniosę ci ją, to podpiszesz. Wprawdzie rzecz dotyczy kolekcji wiosna-lato, ale budżet musimy znać znacznie wcześniej, by być przygotowanym na wydatki. Miesiąc ci wystarczy, żeby mi opracować wszystko z detalami?
- W zupełności.
- Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczny. Niewykluczone, że będziesz miała ode mnie więcej takich zleceń i mam nadzieję, że się ich podejmiesz.
- Nigdy nie gardzę żadną pracą, więc bądź spokojny.
Zadowolony z takiego obrotu sprawy podniósł się z fotela. Wyciągnął w kierunku Uli dłoń, a gdy podała mu swoją złożył na niej pocałunek.
- Mam nadzieję, że to będzie początek owocnej współpracy Ula. Będę leciał, bo na pewno masz sporo roboty. Aaaa…, byłbym zapomniał – wyciągnął z kieszeni telefon. – Chciałbym mieć z tobą też prywatny kontakt, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko temu. Na telefonie służbowym mogę polegać tylko do szesnastej.
Przedyktowała mu numer a on oddzwonił dzięki czemu i ona mogła zapisać jego w pamięci telefonu.
- Do zobaczenia Ula. Miłej pracy – pożegnał się.
Po jego wyjściu podskoczyła do góry z radości. Dwadzieścia tysięcy? Ileż ona musiała się napracować, żeby zarobić taką sumę? Najwyższe kwoty jakie osiągała przez miesiąc, to było sześć, rzadziej siedem tysięcy. Z tego musiała opłacić ZUS, samochód, biuro, mieszkanie i media. Żyła oszczędnie i nie wydawała na siebie zbyt wiele więc udawało jej się trochę zaoszczędzić. Teraz będzie mogła pozwolić sobie nawet na małe szaleństwo zakupowe. Byłoby wspaniale, gdyby ta robota wypaliła i zdarzała się częściej. Nie bała się pracy. Bała się tylko jej braku. Pierwszy kwartał roku i ostatni zawsze był nieco lepszy. Pod koniec roku firmy zwykle rozliczały swoje budżety, a na początku nowego zaczynało się sporządzanie deklaracji podatkowych. Wówczas wpadało jej trochę więcej pieniędzy. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Może kiedyś będzie tak, że nie będzie się wciąż martwić, czy nie zabraknie jej pieniędzy na opłaty?
ROZDZIAŁ 4
Wyszedł z jej biura z uśmiechem na ustach. To nie było tak, że zlecenie tego budżetu miało być pretekstem do spotkań z nią. Naprawdę potrzebował w tym zakresie fachowej pomocy i można powiedzieć, że Ula spadła mu jak z nieba. Przy okazji upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu, bo perspektywa widywania jej była bardzo kusząca. Był ciekawy czy poradzi sobie z zadaniem jakie jej zlecił i czy okaże się na tyle kreatywna, że zaoszczędzi firmie trochę grosza. Okaże się za miesiąc, a przez ten czas będzie próbował poznać ją trochę lepiej. Może powie mu, co ją tak bardzo przygnębia, że tak rzadko się uśmiecha? Kto wie…?
Do końca tygodnia oprócz swojej pracy analizowała dokumenty przyniesione przez Marka. Były tam faktury, zestawienia kosztów pokazu, zamówionych materiałów, dodatków, i koszty bankietu. Wartość całkowita była astronomiczna i mocno ją zaskoczyła. Im bardziej się w to wszystko wgryzała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że mnóstwo rzeczy jest zupełnie niepotrzebnych i śmiało F&D może z nich zrezygnować. - Pieniądze wyrzucone w błoto – mruczała pod nosem. – Kompletna niegospodarność i brak ekonomicznego myślenia. – Powoli też przymierzała się do zrobienia niezbędnych zestawień i wyszczególnienia w nich tylko tych koniecznych pozycji. Ceny materiałów musiały zostać. Marek uprzedził ją, żeby w to nie ingerowała, bo ich projektant nigdy nie zgodziłby się na nic tańszego.
- On bardzo dba o najwyższą jakość i nigdy w życiu nie pozwoli, żeby jego projekty nie miały stosownej oprawy. Jest w firmie najważniejszy, a ja nie chcę z nim toczyć wojny.
Mimo, iż przeznaczona na materie kwota była ogromna, to całą resztę można było śmiało okroić. Sporo czasu poświęciła na wyszukiwanie w internecie firm oferujących konkurencyjne ceny na catering, oświetlenie, nagłośnienie sali, dodatki a nawet kwiaciarnie i zespoły muzyczne. Wszystko skrzętnie wynotowała, żeby udowodnić Markowi, że taką imprezę można zorganizować znacznie taniej. Myślała też o miejscu, w którym odbył się ostatni pokaz. Wynajęto parter ekskluzywnego hotelu i zapłacono za to majątek. – Przepych kosztuje – pomyślała. Przypomniała sobie jak kiedyś w ostatnią noc roku nogi poniosły ją do Łazienek. Dotarła do Starej Pomarańczarni, w której trwała zabawa sylwestrowa. Przez duże okna mogła zobaczyć, jak wiele osób bawiło się na tej ogromnej sali. Zauważyła wtedy, że stoliki stoją w nieco mniejszej - obok. Teraz uświadomiła sobie, że to byłoby idealne miejsce na pokazy. W mniejszej można byłoby urządzić bankiet. Większa doskonale nadawała się na pokaz. -–Koszty też byłyby mniejsze, jestem tego pewna, a sceneria niezwykle romantyczna. Marek jest takim wrażliwcem, że na pewno by mu się spodobało to miejsce.
Idąc za ciosem wyszukała stosowny numer telefonu i połączyła się z człowiekiem, który zarządzał tym obiektem. Wyłuszczyła jasno i klarownie w czym rzecz pytając przede wszystkim, czy wynajmują sale, obie sale na pokazy mody. Dowiedziała się, że jeszcze takie nie były organizowane, ale oni są otwarci na każde rozsądne propozycje.
- Skoro rokrocznie odbywają się tu zabawy sylwestrowe i karnawałowe, to dlaczego nie pokaz mody? – usłyszała. – Policzymy standardowo według cennika jaki posiadamy.
- A mógłby mi pan podać chociaż szacunkowe koszty? To by mi bardzo ułatwiło pracę.
Mężczyzna zamilkł na chwilę licząc pod nosem i w końcu przedyktował jej sumę, którą skrzętnie zapisała. Podziękowała mu za uprzejmość i rozłączyła się. Sięgnęła po fakturę za hotel i uśmiechnęła się triumfująco. Pomarańczarnia była cztery razy tańsza.
Miała właśnie wysiąść z auta, gdy ktoś rozpostarł nad jej głową wielki parasol. Wysiadła i uśmiechnęła się nieśmiało do stojącego obok Marka.
- Wciąż mnie zaskakujesz – powiedziała cicho.
- Witaj Ula. Nie mogłem pozwolić, żebyś zmokła. Dzisiejszy dzień nie bardzo nadaje się na spacer. Zaczęło siąpić już w nocy i nie zanosi się na to, żeby miało przestać. Jednak nie chciałem odwoływać tego spotkania, bo jestem ciekawy postępów w wiadomej sprawie. Bo są jakieś postępy, prawda?
- Są, ale opowiem o nich przy kawie. Teraz zapytam cię tylko, dlaczego wybrałeś na miejsce pokazu drogi hotel?
- Przyznaję, że nie miałem zupełnie pomysłu, gdzie to zorganizować, a to była pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy.
- Bardzo droga myśl…
Spacer dzisiaj był czymś karkołomnym. Zaściełane opadłymi i mokrymi liśćmi alejki były równie śliskie jak zdeptany śnieg. Marek podał Uli ramię.
- Będziesz bezpieczniejsza – wyjaśnił. – Łatwo o upadek na takiej ścieżce.
Szybko dotarli do kafejki i równie szybko delektowali się gorącą kawą. Policzki Uli nabrały rumieńców. Marek z przyjemnością kontemplował ten widok.
- Jak to się stało, że taka piękna kobieta nie ma prywatnego życia i cały swój czas poświęca pracy? To wręcz niedorzeczne.
Co miała mu powiedzieć? Że jeszcze do niedawna czerpała z prywatnego życia pełnymi garściami, ale drań, któremu ufała zawiódł ją na całej linii?
- Jakoś wcale mi tego nie brakuje – odpowiedziała asekuracyjnie. – Lubię pracować i nie męczy mnie to w ogóle. Powiedz mi…, znasz budynek Starej Pomarańczarni w Łazienkach? – zmieniła temat. - Na pewno znasz. Rozmawiałam z zarządcą obiektu. Pytałam, ile by wzięli za wynajęcie go na pokaz. Koszty są cztery razy niższe niż to co zapłaciłeś za hotel. Dodatkowy atut to tak zwane okoliczności przyrody, bo miejsce jest bardzo urokliwe i romantyczne. Przemyśl, czy jest godne wystawienia arcydzieł waszego mistrza. Ja uważam, że to świetny pomysł. - Patrzył jej w oczy zupełnie zaskoczony. Propozycja wydała mu się genialna i bardzo oryginalna. – Poza tym tam w głębi jest jeszcze jedna sala, która świetnie nadaje się na bankiet i chyba temu służy, bo stoją tam stoliki. W porównaniu z hotelem cena naprawdę symboliczna. Mam też propozycje dotyczące taniego cateringu nie ustępującego jakością temu, który ty zamówiłeś, tańszej kwiaciarni, tańszego oświetlenia, dodatków do kreacji, zespołu muzycznego i drukarni. Jeszcze nie liczyłam szczegółowo, ale sądzę, że oszczędności będą rzędu stu pięćdziesięciu tysięcy.
Marek zakrztusił się kawą i przytknął serwetkę do ust. Powoli wyrównywał oddech wytrzeszczając oczy na Ulę.
- Ile? – wystękał.
- Sto pięćdziesiąt tysięcy i to lekko licząc.
- To jakiś żart?
- Wierz mi, nie jestem w nastroju do żartów. W twojej firmie nie ma jakiegoś ekonomisty z głową? Wszystko jest kupowane po najwyższych cenach. Byłam zdumiona, gdy doczytałam, że catering zapewnił hotel. Najdroższy catering o jakim w życiu słyszałam. W taki sposób firma nigdy nie wejdzie na wyższy poziom, bo jeśli nawet zarobicie na kolekcjach, to stracicie organizując kolejne pokazy. To zupełnie bez sensu.
- Jestem w szoku. Ja w ogóle tego tak nie postrzegałem. Chyba właśnie otworzyłaś mi oczy za co bardzo ci dziękuję. To nieprawdopodobne… - pokręcił z niedowierzaniem głową. – Biję się w piersi i przyznaję, że właśnie wychodzą moje braki dotyczące ekonomii. Bardzo się cieszę, że cię poznałem, Gdyby nie ty…, aż boję się pomyśleć. Skąd w tobie takie zamiłowanie do cyferek?
- Uwielbiam to – roześmiała się perliście. – Samej ekonomii było mi mało i kończyłam jeszcze równoległe studia z zarządzania i marketingu. Pilnie też uczyłam się języków i dzięki temu jestem licencjonowanym tłumaczem.
Marek słuchał tych słów kręcąc z podziwu głową.
- Jesteś niesamowita Ula. Nigdy wcześniej nie znałem nikogo takiego jak ty. Ja z biedą skończyłem zarządzanie zasobami ludzkimi. Trochę doświadczenia nabyłem już w firmie, ale nigdy nie byłem dobry z rachunków i teraz to na mnie się mści.
- A ty masz jakieś życie osobiste? – zapytała spuszczając głowę. To pytanie wydało jej się krępujące.
- No jakieś tam mam… Często chodzę z kumplem na squasha, albo pograć w kosza.
- A pani Dobrzańska?
- Pani Dobrzańska? Moja żona w sensie? Nie ma pani Dobrzańskiej. Nie jestem żonaty. Ani dzieciaty, – dodał chichotając – przynajmniej nic o tym nie wiem. A w twoim życiu zaistniał jakiś pan Cieplak?
- Tak. Jeden był – roześmiała się na całe gardło. Nie podejrzewał, że potrafi być taka radosna i spontaniczna. Coraz bardziej mu się podobała. – To mój tato, ale on już niestety nie żyje – posmutniała. – Od bardzo dawna jestem sama jak palec. Nie mam żadnej rodziny nawet tej dalszej.
Miło przebiegało to spotkanie. Ula się rozluźniła i coraz częściej pozwalała sobie na spontaniczność. To bardzo odpowiadało Markowi. Był nią zauroczony. Tak jak poprzednio odprowadził ją do samochodu obiecując, że odezwie się lub przyjdzie do jej biura w tygodniu.
Idąc do własnego auta pomyślał o Paulinie. Pomyślał, że koniecznie musi coś zrobić, żeby pozbyć się jej ze swojego życia. Jakże była różna od Uli. Samolubna, roszczeniowa, zarozumiała, zawsze w pretensjach o wszystko i o wszystkich, niezmiennie zazdrosna o te prawdziwe i te wyimaginowane panny, które rzekomo uwodził Marek, wciąż robiąca mu o to karczemne awantury. Jak normalny człowiek może wytrzymać z taką kobietą? On już nie dawał rady, a po ślubie? Był przekonany, że nie dożyłby z nią późnej starości, bo albo by ją udusił, albo szybko się z nią rozwiódł. Te zaręczyny były tak głupim posunięciem, że do tej pory się dziwił, że w ogóle dał się w nie wmanewrować.
Ula miała sporo pracy. Firmy zamykały rok i zlecenia rozliczeń spływały do niej lawinowo. Nie narzekała jednak. Opracowywanie budżetu dla F&D zostawiała na popołudnia. Ślęczała nad nim w domu. Z mozołem wpisywała w tabelki wszystkie dane tak, żeby Marek miał jasność, co z czego wynika. Ostatnio odpuściła sobie jeżdżenie do parku. Pogoda nie nastrajała optymistycznie, a Ula nie lubiła ani moknąć, ani marznąć. Czasem Marek dzwonił lub wpadał i wtedy kawę pili u niej w biurze. Pod koniec grudnia tuż przed świętami to ona zadzwoniła informując go, że budżet już gotowy. Ucieszył się i zaproponował lunch w dobrej restauracji. Zgodziła się. Zawdzięczała mu to, że dzięki niemu otrząsnęła się z tej głupiej miłości do Piotra i już prawie o nim nie myślała. Marek traktował ją jak koleżankę. Nie wykonywał wobec niej żadnych intymniejszych gestów jakby się bał, że ją spłoszy lub zniechęci do siebie. Nie chciał być nachalny, chociaż często czuł silną potrzebę przytulenia się do tych pełnych, słodkich ust. Ograniczał się tylko do muśnięcia jej policzka i to było wszystko.
Spotkali się przed wejściem do Baccaro. Zamówili dania i konsumując omawiali jeszcze wszystkie założenia budżetu. Już przy deserze Ula podała mu grubą teczkę.
- Prześledź to sobie dokładnie. Myślę, że nie zaniedbałam niczego i wzięłam pod uwagę najistotniejsze rzeczy. Oszczędności są rzędu stu czterdziestu ośmiu tysięcy. Całkiem spore, prawda?
- Są ogromne. Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że uda ci się wygenerować aż tyle. Jeszcze dzisiaj prześlę na twoje konto umówioną sumę, bo zasłużyłaś na nią jak nikt. Jestem ci niewymownie wdzięczny. Po nowym roku na pewno dostaniesz kolejne zlecenie. Gdyby nie fakt, że masz własną firmę ja bardzo chętnie zatrudniłbym cię u siebie. Jesteś genialnym ekonomistą.
Zajęci rozmową nawet nie zwrócili uwagi na kobietę, która weszła do restauracji rozglądając się nerwowo. Zlokalizowała stolik i szybkim krokiem ruszyła w jego kierunku. Jej oczy ciskały gromy a zaciśnięte usta świadczyły o wysokim poziomie furii. Zatrzymała się przy Marku i wyrzuciła z siebie.
- To tak się zabawiasz w czasie pracy? Urywasz się na obiadki z kochanicami? Myślisz, że długo to będę znosić?
- Przepraszam bardzo – przerwała jej Ula. – Kim pani jest?
- Pani nie wie? Nie powiedział pani, że ma narzeczoną, a wkrótce żonę? Jakie to żałosne. Jesteś zwykłą świnią! – zamachnęła się i strzeliła Marka w twarz budząc poruszenie wśród siedzących gości.
- Uspokój się – wysyczał. – Chyba już całkiem ci odbiło. Idź się leczyć, bo twoja głowa nie funkcjonuje normalnie. Ta kobieta nie jest moją kochanką. Znowu ponosi cię fantazja.
- Nie myśl sobie, że tak to zostawię. Zaraz jadę do twoich rodziców. Ciekawe jak im będziesz się tłumaczył – odwróciła się na pięcie i wybiegła z kawiarni.
ROZDZIAŁ 5
Przy stoliku zaległa cisza. Ula była w wyraźnym szoku. Marek potarł obolały policzek, który przybrał barwę krwistej czerwieni.
- Przepraszam cię Ula za nią. Czasami bywa nieobliczalna.
- Kto to jest? – wyszeptała. – Dlaczego mówi, że jest twoją narzeczoną? To prawda? Od dłuższego czasu adorujesz mnie, zapraszasz do kawiarni, do restauracji, na spacery. Kiedyś zapytałam czy jest jakaś pani Dobrzańska. Zaprzeczyłeś. Okłamałeś mnie? Z drugiej strony to chyba ja źle postawiłam to pytanie, bo powinnam była zapytać, czy jesteś człowiekiem wolnym. Okazuje się, że nie. Kiedyś przyrzekłam sobie, że już nigdy nie zwiążę się z zajętym facetem obojętnie, czy będzie miał żonę, czy dziewczynę. Już nigdy nie dopuszczę do sytuacji, żebym miała być tą trzecią. To koniec naszej znajomości. Nie dzwoń i nie przychodź. Ja nie chcę mieć przez ciebie kłopotów i nie chcę być świadkiem waszych awantur – podniosła się z miejsca. W jej oczach błyszczały łzy. – Dziękuję za lunch. Żegnaj.
- Proszę cię zaczekaj – podniósł się również i chwycił jej dłoń. - Pozwól mi się wytłumaczyć. Chyba mam prawo się bronić? Chodźmy do parku. Tam wszystko ci opowiem, ale nie odchodź i nie zostawiaj mnie z tym wszystkim w zawieszeniu. Proszę… Bardzo mi na tym zależy, żebyś poznała całą prawdę i potem mnie osądziła. Nie odmawiaj mi błagam - jego oczy wyrażały tyle żałości, że w końcu ustąpiła.
- Dobrze. Chodźmy.
Przekroczywszy parkową bramę Marek wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
- Nie okłamałem cię Ula. Pytałaś, czy jestem żonaty. Powiedziałem ci prawdę. Nie powiedziałem tylko, że od jakiegoś czasu jestem zaręczony z kobietą, którą narzucili mi rodzice. Wręcz wymusili na mnie, bym się jej zdeklarował. Ta kobieta nazywa się Paulina Febo i jest współwłaścicielką firmy, córką Francesko Febo, o którym ci opowiadałem. Od pięciu lat jesteśmy ze sobą. Kiedy zginęli państwo Febo moi rodzice uznali, że jak dorośniemy ja i Paulina, to pobierzemy się. Głównym powodem takiej decyzji było utrzymanie udziałów to znaczy, żeby nie przeszły w obce ręce, ale zostały w rodzinie. Nie mieliśmy nic do powiedzenia w tej kwestii. Wyglądało to tak, jakbyśmy byli sobie pisani. Nie było mowy o żadnej miłości, ale oboje wierzyliśmy, że się kochamy, choć tak naprawdę nic do siebie nie czuliśmy. Paulina jest bardzo piękna, ale to piękno zupełnie nie przekłada się na jej charakter. Jest trudna we współżyciu. Więcej w nim miałem awantur niż spokojnych dni. Oskarżała mnie o wszystko. O brak zainteresowania nią, o wyimaginowane zdrady, o tabuny kochanek, jakbym był jakimś niewyżytym samcem. Moje asystentki wylatywały z pracy tylko za to, że były dla mnie miłe, uprzejme i wykonywały moje polecenia. Zatrudniła mi sekretarkę tylko po to, żeby śledziła każdy mój krok, żeby analizowała mój notes, czy nie ma w nim wpisów dotyczących spotkań z kobietami. Dzisiejsze spotkanie nie było przypadkowe. Musiała mnie śledzić. Skąd by wiedziała, że jem obiad właśnie tutaj? Nawet kiedyś posunęła się do wynajęcia detektywa, który jednak szybko został przeze mnie zdemaskowany. Zacząłem się dusić w tym związku. Każdy następny rok był gorszy od poprzedniego. Latała do moich rodziców i mówiła im o mnie straszne rzeczy nie mające w ogóle potwierdzenia w rzeczywistości. Prosiłem i błagałem, żeby przestała to robić. Mówiłem, że ojciec ma chore serce, a ona tymi urojeniami jeszcze bardziej go dobija. To było jak rzucanie grochem o ścianę. Moi rodzice, którzy wychowali i ją, i jej brata wciąż trzymali jej stronę, a na moje próby obrony reagowali zawsze negatywnie. Byłem ich rodzonym synem, ale nigdy nie otrzymałem od nich żadnego wsparcia. Zostałem z tym wszystkim sam. Z każdym dniem narastała we mnie niechęć do Pauliny, a ostatnio nawet nienawiść. Po prostu organicznie nie mogę jej znieść. Coraz częściej myślę o zerwaniu zaręczyn. To nie na moje nerwy. Paulina nie będzie dobrą, wyrozumiałą żoną, bo zawsze będzie wietrzyć zdradę. Po dzisiejszej akcji w restauracji jestem gotowy na rozmowę z rodzicami i rozstanie z moją narzeczoną. Już czas. Najwyższy czas. Życie z Pauliną było piekłem, ale to nie jedyny powód odejścia od niej. Drugim powodem jesteś ty. Zakochałem się w tobie Ula. Teraz wiem, co to znaczy miłość, bo to właśnie czuję do ciebie. Paulina była jedną, wielką pomyłką i nigdy nie mógłbym jej pokochać. Chcę cię prosić, żebyś mnie nie skreślała, żebyś dała mi szansę. Przysięgam ci, że jeszcze dzisiaj zerwę te nieszczęsne zaręczyny.
Ula miała mokre policzki. Po tej awanturze w restauracji chciała odejść i już więcej się z nim nie spotkać. Znowu czuła się tak jak wtedy, gdy Piotr powiedział jej, że wraca do Ireny. Było jej tak strasznie żal, że akurat teraz, gdy wreszcie coś poczuła do Marka, gdy sądziła, że mogłaby z nim być, on sprawia jej taki zawód. Nie okłamał jej, nie miała racji, ale też nie powiedział jej całej prawdy. Stanął naprzeciwko i ujął w dłonie jej twarz ścierając kciukami łzy.
- Proszę cię nie płacz, bo serce mi się kraje. Nie zasłużyłaś na to wszystko, co dzisiaj cię spotkało i gdybym mógł cofnąłbym czas i nie dopuścił do tej przykrej sytuacji. Kocham cię i będę o ciebie walczył. Nie pozwolę ci odejść, bo jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.
- Bardzo chciałabym ci wierzyć, – powiedziała drżącym od płaczu głosem – ale mam z tym pewien problem. Kiedyś, dawno byłam z pewnym człowiekiem. To, że jest żonaty wyszło po pół roku naszej znajomości. Nie potrafiłam odejść. Zbyt mocno zaangażowałam się w ten związek. Przez dwa lata obiecywał mi, że porozmawia z żoną o rozwodzie. Nie naciskałam. Nie popędzałam go, bo wierzyłam, że w końcu to zrobi. Do rozwodu doszło, ale kilka godzin po nim on zadzwonił i powiedział, że ubłagał żonę, żeby mu wybaczyła i pozwoliła wrócić. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. W dniu ich rozwodu siedziałam na ławce bliżej ulicy. Widziałam jak oboje wychodzą z sądu. Ona coś do niego mówiła, on coś jej tłumaczył. Długo nie wiedziałam, o czym była ta rozmowa. Przychodziłam tu w każdą sobotę i usiłowałam zrozumieć, co się stało tamtego dnia. Wreszcie kiedyś spotkałam tu ich oboje. On spuścił głowę i przyspieszył kroku udając, że mnie nie zna. Ona podążyła za nim pchając przed sobą spacerowy wózek. Wtedy zrozumiałam, że na tych schodach ona mówiła mu o ciąży. On bardzo chciał mieć dziecko, więc ja nie byłam pierwsza na liście jego priorytetów. To właśnie wtedy postanowiłam, że nigdy nie zwiążę się z zajętym facetem. Nigdy nie będą już tą trzecią. Ty póki co jesteś narzeczonym a ja nie mogę ci nic obiecać. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.
- Rozumiem Ula i chcę cię zapewnić, że nie zawiodę, nie zrezygnuję z ciebie tak jak on, bo kocham cię całym sercem. Jeszcze dziś porozmawiam z rodzicami i wszystko wyjaśnię. Chodź, odprowadzę cię do samochodu. Sam chcę to załatwić jak najszybciej.
Kiedy odjechała sięgnął po telefon i wybrał numer matki. Odebrała natychmiast jakby czekała z palcem na przycisku z zieloną słuchawką.
- Dobrze, że dzwonisz Marek. Jest tu Paulinka i opowiada straszne rzeczy. Mógłbyś tu przyjechać?
- Taki mam zamiar mamo i świetnie się składa, że ona tam jest, bo to co dzisiaj zrobiła i jak się zachowała przechodzi ludzkie pojęcie, ale opowiem wszystko na miejscu.
Wszedł do domu rodziców dzierżąc pod pachą teczkę, którą dostał od Uli. Wszystkich zastał w salonie. Poprosił Zosię, gosposię seniorów o kawę i zajął miejsce w fotelu. Paulina siedziała z podkulonymi nogami na kanapie i ocierała nieistniejące łzy. Obok siedział Krzysztof i Helena.
- Zanim cokolwiek powiecie i zanim zaczniecie komentować rewelacje Pauliny chcę wam o czymś powiedzieć. Zacznę od początku, bo tak chyba będzie najlepiej. Od przynajmniej dwóch lat czuję się przez Paulinę osaczony. Nasyła na mnie detektywów, jest zazdrosna o nieistniejące kochanki, na jej polecenie została zatrudniona moja sekretarka tylko po to, żeby przeglądać mój notes i w razie potrzeby śledzić mnie. Nie ma dnia bez awantury, bo moja narzeczona wymyśla rzeczy, które mają za zadanie oczernić mnie w waszych oczach. To nie jest normalne zachowanie i być może należało by to leczyć.
- Jak śmiesz - syknęła prostując się na kanapie.
- Zamknij się, teraz ja mówię – odparował brutalnie. - Ty już dzisiaj dość powiedziałaś.
- Jeszcze za mało. Powinnam więcej nawrzucać twojej kochanicy – zaperzyła się.
Zacisnął dłonie na poręczy fotela aż zbielały mu kostki. Ta kobieta wyzwalała w nim najgorsze instynkty.
- Ta kochanica, jak ją nazywasz to Urszula Cieplak, właścicielka firmy Pro-S zajmującej się rozliczeniami finansowymi a także tworzeniem budżetu dla firm. Przy tym znakomity ekonomista. Jak wiecie, ostatni pokaz się udał, ale jego koszty były ogromne. Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w tym zakresie, dlatego pomyślałem, że potrzebny jest nam specjalista, który mógłby pomóc w sposób oszczędny zarządzić funduszem przeznaczonym na pokaz wiosenno-letniej kolekcji. Przeglądając internet natknąłem się na firmę pani Cieplak. W dodatku okazało się, że funkcjonuje całkiem blisko nas, bo na Koszykowej. Poszedłem tam i zapytałem, czy podjęłaby się sporządzenia dla F&D takiego budżetu. Nie miała nic przeciwko temu. Dałem jej miesiąc, ale to bardzo solidna i uczciwa osoba, bo wykonała zadanie przed terminem – odwiązał troki teczki wyciągając z niej plik dokumentów. – Oto on. Wiesz tato ile udało jej się wygenerować oszczędności? Prawie sto pięćdziesiąt tysięcy. Tyle zostanie w firmie jeśli będziemy się ściśle trzymać tych wytycznych. Dzisiaj rano pani Cieplak zadzwoniła do mnie i poinformowała, że budżet jest już gotowy. Umówiłem się z nią na lunch w Baccaro, gdzie miała mi wręczyć tę właśnie teczkę, ale w najgorszych koszmarach nie przypuszczałem, że ta bezdennie głupia kobieta – wycelował palcem w Paulinę – będzie mnie śledzić i zrobi w miejscu publicznym karczemną awanturę. Mało tego, uderzyła mnie przy ludziach w twarz, a panią Cieplak nazwała moją kochanicą. Nawet nie wiecie jak było mi wstyd. Dziesięć razy przepraszałem tę kobietę. Spisała się tak doskonale z tym budżetem, że chciałem zaproponować jej stałą współpracę z F&D, ale po takim czymś mocno wątpię, żeby się na nią zgodziła. W związku z tym nieprzyjemnym zajściem a także mnóstwem wcześniejszych incydentów zrywam zaręczyny. Żadnego ślubu nie będzie. Nie wytrzymałbym z tobą ani dnia dłużej. Jeszcze dzisiaj spakujesz swoje rzeczy i wyniesiesz się z mojego domu a dokąd, to zupełnie mnie nie obchodzi. Może to być dom twojego brata lub ławka na dworcu. Nie chcę mieć z tobą już nigdy nic wspólnego. Jesteś żałosna, zupełnie brak ci taktu i klasy a twój mózg ma wielkość włoskiego orzecha. To wszystko, co miałem do powiedzenia w tej sprawie i mam nadzieję, że już żadne z was nie będzie naciskać na mnie w sprawie ożenku z tą durną babą. Radzę ci się zbierać. Późno już a ty masz sporo dzisiaj do zrobienia. Walizki są w garderobie.
Paulina była w szoku. Jednak szybko się opanowała i odzyskała rezon.
- Ty podła świnio, ty zdrajco, zapłacisz mi za to. A wy nic nie zrobicie? Będziecie przyglądać się biernie, jak traktuje mnie wasz syn?
- Nie bardzo wiem, co moglibyśmy zrobić – odezwał się Krzysztof. – Okłamywałaś nas, manipulowałaś nami. Jesteś zwykłą egoistką i intrygantką. Obrażasz publicznie ludzi, których kompletnie nie znasz. Szczerze powiedziawszy ja nie chcę mieć takiej synowej. Musisz poszukać sobie szczęścia gdzie indziej. Nikt nigdy tak bardzo mnie nie rozczarował jak ty. Teraz opuść ten dom i idź swoją drogą.
Podniosła się z kanapy bez słowa i ruszyła w stronę drzwi. Marek odetchnął podobnie Helena i Krzysztof.
- Zostaniesz na kolacji? Zosia przygotuje coś smacznego.
- Szczerze powiedziawszy nie jestem głodny. Ten dzisiejszy dzień kompletnie mnie rozstroił nerwowo. Wciąż liczę na to, że Ula da się przeprosić i nie zrezygnuje ze współpracy ze mną.
- Naprawdę zaoszczędziła sto pięćdziesiąt tysięcy?
- Dokładnie sto czterdzieści osiem. Niewiarygodne, prawda? To najlepszy budżet tato jaki kiedykolwiek mieliśmy. Wynajęcie hotelu na pokaz było bardzo złym pomysłem. Od wiosny następnego roku wszystkie pokazy będą się odbywały w Starej Pomarańczarni. Budynek zabytkowy i bardzo piękny, a co najważniejsze ma potencjał i jest cztery razy tańszy niż hotel. To Uli pomysł i przyznasz, że genialny.
- Przyznaję. Wspaniale się spisała a i tobie należą się pochwały za to, że usiłujesz poprawić stan finansów firmy.
- Dzięki tato. Będę się zbierał. Czuję się jak przekłuty balon –podniósł się z fotela. - Dobranoc kochani.
ROZDZIAŁ 6
Opuścił dom rodziców i przystanął jeszcze na moment przy samochodzie. Odetchnął głęboko. Zerknął na zegarek i stwierdziwszy, że jest jeszcze dość wcześnie postanowił zadzwonić do Uli. Odebrała po kilku sygnałach.
- Halo Ula? Nie przeszkadzam?
- Nie… Oczywiście, że nie…
Bardzo chciałbym jeszcze dzisiaj z tobą porozmawiać. Właśnie wyszedłem od rodziców. Mógłbym przyjechać?
Trochę ją zaskoczył. Nigdy jeszcze nie był u niej. Może już czas to zmienić?
- Ula jesteś?
- Tak, tak. Czekam. Jasnodworska dwadzieścia cztery, drugie piętro, mieszkanie numer piętnaście.
- Zapamiętałem. Już jadę.
Była już po wieczornej toalecie okutana w gruby szlafrok, ale nie miała zamiaru się przebierać. Będzie musiał znieść taki widok. Poszła do kuchni i nastawiła express. Na talerzyku ułożyła trochę herbatników. Piętnaście minut później usłyszała domofon. Stanęła w drzwiach, żeby nie błądził. Po chwili wszedł otrzepawszy wcześniej buty. Przyciągnął ją do siebie i popatrzył głęboko w jej błękitne oczy.
- Jestem wolnym człowiekiem Ula i byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciała zaanektować moje serce. Już nigdy nie będziesz tą trzecią. Będziesz zawsze pierwszą. Zawsze.
Wzruszenie odebrało jej mowę. A jednak zrobił to. Zrobił dla siebie, ale i dla niej też. Uwolnił się z tego toksycznego związku. Niebezpiecznie zwilgotniały jej oczy. Przytuliła się mocno chłonąc zapach jego perfum.
- Uszczypnij mnie, bo myślę, że to sen – wyszeptała.
- To nie sen kochanie, to jawa, a ja jestem szczęśliwym człowiekiem. Bardzo cię kocham.
- Ja też cię kocham. Bardzo, bardzo mocno.
Pochylił się i wreszcie posmakował jej ust. Były takie delikatne, ciepłe i miękkie.
- Smakujesz tak słodko jak najsłodszy cukierek. Mogę wejść? Opowiem ci przebieg rozmowy z rodzicami no i z Pauliną, bo oczywiście jak tylko wybiegła z kawiarni pojechała poskarżyć się na mnie – wszedł do pokoju i rozejrzał się. – Jak tu ładnie. Maleńkie mieszkanko, ale bardzo przytulne. Ma duszę – zaburczało mu głośno w brzuchu. Złapał się za niego i zachichotał.
- Jesteś godny? – zdziwiła się usłyszawszy ten charakterystyczny dźwięk.
- Trochę. Wprawdzie mama proponowała mi kolację ale odmówiłem. Za bardzo byłem podekscytowany i chciałem jak najszybciej się z tobą spotkać.
- Mam gołąbki. Lubisz?
- Uwielbiam.
- Zaraz podgrzeję a ty w tym czasie napij się kawy.
Nie minęło dziesięć minut, gdy z lubością wciągał boski zapach mięsa, kapusty i pomidorowego sosu. Z ochotą zabrał się za jedzenie mrucząc z zadowolenia.
- Matko, ale to pyszne. Wspaniale gotujesz. Mam przekonanie, że wszystko potrafisz. Jesteś bardzo zdolna – powiedział z uznaniem. - Ojciec jest pod ogromnym wrażeniem twoich kompetencji. Pokazałem mu budżet. Był naprawdę zaskoczony tą wysoką kwotą oszczędności. Powiedział, że powinniśmy jako firma zawrzeć z tobą stałą umowę na rozliczenia. Zgodzisz się?
- Oczywiście. Wykazałabym się brakiem rozsądku, gdybym się nie zgodziła. To wspaniała propozycja.
- Kiedy opowiedziałem im o zajściu w kawiarni byli zbulwersowani, bo Paulina oczywiście opowiedziała im swoją wersję wydarzeń. Opowiedziałem też o tych wszystkich spędzonych z nią latach, które dla mnie były istną męczarnią. Opowiedziałem jak robiła mi awantury oskarżając, że ją zdradzam przy każdej okazji. Każdy mój późniejszy powrót do domu był pretekstem do takich oskarżeń, bo do głowy jej nie przyszło, że mam nawał pracy i zasiedziałem się w biurze. Mama była w szoku a ojciec oburzony, bo oboje nie mieli pojęcia, że to tak wyglądało. Trochę się bałem jak to zniesie jego schorowane serce, ale nie było tak źle. Kazał jej się wynosić z domu i nigdy nie wracać. Powiedział, że nikt nigdy tak go nie rozczarował jak ona. Oznajmił, że nie chce mieć takiej synowej, a ja kazałem jej spakować rzeczy i opuścić mój dom, w którym mieszkała razem ze mną. Nic jej nie jestem winien. Dom jest tylko mój, bo to ja go kupiłem. Mam też nadzieję, że zniknie z firmy raz na zawsze. Udziały może sobie zatrzymać, ale nie chcę jej już więcej widzieć. Zresztą była kiepskim pracownikiem. Piastowała funkcję ambasadora firmy, udzielała głównie wywiadów i pozowała do zdjęć. Tak czy siak, nie generowała dla firmy żadnych zysków, bo przecież ta funkcja była wyłącznie reprezentacyjna.
- Mówiłeś, że wychowaliście się razem…
- To prawda… Po śmierci obojga Febo moi rodzice podjęli się opieki nad ich dziećmi i od tej pory miałem rodzeństwo. Nie wiem jakim cudem w głowach moich staruszków zrodził się pomysł, żeby zeswatać mnie z Pauliną. Może przez pamięć jej rodziców i tę wspólną firmę? To był krok w bardzo złym kierunku i od kiedy się z nią związałem, miałem przez nią wyłącznie kłopoty. W końcu zamknąłem ten traumatyczny etap w moim życiu, bardzo chcę teraz otworzyć nowy i jestem przekonany, że o wiele lepszy. Bardzo się cieszę, że uwolniłem się od niej i żałuję, że wcześniej nie zdobyłem się na to. Gdybym tak zrobił z całą pewnością miałbym mniej siwych włosów.
- Nie jest tak źle – pocieszyła go. – Masz ich naprawdę niewiele i tylko dodają ci uroku. Bruneci i brunetki znacznie szybciej siwieją od blondynów, czy szatynów.
- Chciałbym cię jeszcze o coś zapytać. Gdzie spędzasz święta?
Nieco zaskoczyło ją to pytanie. Jak żył ojciec spędzała je z nim a wcześniej z obojgiem rodziców. Mama zmarła młodo. Zmarła, gdy Ula była w maturalnej klasie. Po jej śmierci to na Uli spoczął obowiązek zajęcia się domem, bo ojciec trochę się posypał i psychicznie i fizycznie. Kiedy i jego zabrakło święta zupełnie straciły na znaczeniu. Nie widziała większego sensu w przygotowywaniu wigilii wyłącznie dla siebie. Potem, gdy związała się z Piotrem nic pod tym względem się nie zmieniło, bo on spędzał święta z żoną, swoimi rodzicami i teściami. Nie mógł od tego uciec. To były dla niej ciężkie momenty, ale przyzwyczaiła się, że w ten świąteczny czas jest sama.
- Tutaj… Jestem w domu. Nigdy nic nie planuję chociaż mogłabym skorzystać z licznych świątecznych ofert i wyjechać gdzieś. Jednak mało mnie to pociąga. W wigilię zwykle jadę do Rysiowa na grób rodziców i jak wracam to zazwyczaj leniuchuję przez te dwa dni, albo pochylam się nad jakąś robotą, bo raczej nie lubię bezczynności. Nie mam nikogo z kim miałabym je spędzać, to znaczy nie mam żadnej bliższej ani dalszej rodziny.
- To świetnie się składa, bo ja bardzo chciałbym spędzić te święta w twoim towarzystwie. Wigilia zawsze jest u rodziców i byliby szczęśliwi, gdybyś do nas dołączyła. Do tej pory na wigilii byli też obecni oboje Febo, ale myślę, że po tym jak ojciec nawrzucał Paulinie ona nie pokaże się u rodziców w ogóle, a jeśli ona nie przyjdzie to Alex też nie, bo nie będzie chciał jej zostawić samej.
Tato jest bardzo ciebie ciekawy, podziwia cię. Powiedział mi, że rzadko się zdarza taki ekonomiczny talent. Resztę świątecznego czasu zorganizowalibyśmy sobie sami, albo u mnie, albo u ciebie. Co ty na to?
- No nie wiem… - odpowiedziała niepewnie. – Trochę jestem oszołomiona tą propozycją, bo wszystko dzieje się tak strasznie szybko… Czy to wypada tak ich nachodzić i to w dodatku w wigilię? To chyba nie jest dobry pomysł. Będę się czuła skrępowana i pewnie zażenowana. Nie znam ich przecież…
- Ula, oni naprawdę nie gryzą i są miłymi, pełnymi taktu ludźmi. Nie zrobią niczego, co miało by cię wprowadzić w zakłopotanie, wierz mi – ujął jej dłonie w swoje i podniósł do ust. – Nie chcę na ciebie naciskać. Po prostu to przemyśl. Jest jeszcze trochę ponad tydzień do wigilii i mam nadzieję, że jednak twoja odpowiedź będzie pozytywna. Późno się zrobiło i chyba powinienem już pójść. Powiem jeszcze tylko, że jutro przeleję na twoje konto należność za zlecenie, bo dzisiaj już nie zdążyłem. - Ubrany do wyjścia przytulił się do jej ust. – Dobranoc moje szczęście. Odezwę się jutro.
- Dobranoc. Jedź ostrożnie.
Po jego wyjściu uprzątnęła naczynia i położyła się, ale sen długo nie nadchodził, bo jej myśli wciąż krążyły wokół Marka. Okazał się niezwykle słownym mężczyzną. Nie zawiódł jej i dotrzymał słowa. Po doświadczeniach z Piotrem nie bardzo wierzyła, że się na to zdobędzie, a jednak. Może to właśnie Marek okaże się miłością, której szukała przez całe życie? Ta miłość do niego rozwijała się w niej powoli. Kiedy ma się takie doświadczenia życiowe jak te z Piotrem trudno jest potem zaufać komuś nowemu. Na początku była nieufna i bardzo sceptycznie nastawiona do tej znajomości. Z czasem poczynania Marka coraz bardziej ją do niego przekonywały. Okazał się człowiekiem wrażliwym, niezwykle uprzejmym i po prostu miłym facetem, który ją szanował, nic na niej nie wymuszał, nie żądał żadnych deklaracji, a teraz w dodatku okazało się, że ją kocha. Czyż można marzyć o czymś więcej? Ta ich znajomość nie była długa, ale rozwijała się dość intensywnie. Świetnie się dogadywali, uprzedzali swoje myśli i jak to mówią nadawali na tych samych falach. To dzięki niemu z każdym dniem coraz bardziej zapominała o Piotrze, bo skutecznie potrafił nakierować jej myśli na inne aspekty życia. Ewidentnie w jej sercu miłość do Piotra ustępowała miłości do Marka.
Wrócił do domu bardzo późno. Wjeżdżając na podjazd ze zdumieniem stwierdził, że wszystkie okna są oświetlone. Nie bardzo rozumiał, co to ma oznaczać. Kiedy wszedł do wnętrza zastał w nim nieopisany bałagan charakterystyczny dla kogoś, kto chce pośpiesznie opuścić to miejsce. Paulina nie zadała sobie trudu, by spakować się spokojnie i logicznie. Ten bałagan świadczył też o tym, że musiała być piekielnie wściekła, wręcz rozjuszona. Nie oszczędziła i jego rzeczy. Zauważył, że z półek zniknęło kilka cennych drobiazgów, ale machnął na to ręką. – Niech jej będzie. Nie będę się z nią o to wykłócał. Najważniejsze, że się wyniosła z tego domu i nigdy tu już nie wróci. – Najgorzej było w garderobie, bo powywalała rzeczy i z jego półek. – Jak można być tak złośliwym? I ja miałem się z nią ożenić? Z pewnością zrobiłaby ze mnie „szczęśliwego” małżonka. – W kuchni wszedł w kałużę wody. Okazało się, że zostawiła na oścież otwarte drzwi do lodówki i zamrażarki. Pokręcił głową zrezygnowany. Ściągnął marynarkę, zakasał rękawy i zabrał się za sprzątanie. Kiedy skończył była już czwarta nad ranem, ale przynajmniej miał satysfakcję, że doprowadził dom do ładu. Niewiele spał tej nocy. Kiedy budzik zadzwonił o siódmej rano, był kompletnie nieprzytomny.
Comentarios