top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

TROCHĘ INNA BAJKA - rozdziały: 4, 5, 6

ROZDZIAŁ 4


Część 1


Spała mocnym, niezakłóconym snem do momentu, w którym pierwsze promienie słońca nie zaczęły pieścić jej policzków. Przekręciła się na plecy wolno wyrywając się z objęć snu. Leżała chwilę z przymkniętymi oczami błogo się uśmiechając. Pod powieki wdarł się obraz jego twarzy. – Ten wczorajszy dzień był cudowny. On był cudowny. Czy to możliwe, że on mnie…? Powiedział, że zawróciłam mu w głowie. Ja, zwykła dziewczyna z Rysiowa. Co on we mnie widzi? Nie jestem przecież nikim wyjątkowym. Nie jestem piękna. Ale z drugiej strony chce mnie widywać, więc może jednak coś… Nie, nie Ula. Nie rób sobie nadziei. Taki mężczyzna, jak on na pewno ma powodzenie u kobiet. Hmm…byłoby dziwne, gdyby nie miał. Zakochałam się w nim… Tak, na pewno się w nim zakochałam. Siedzi w mojej głowie i sercu. Czy on czuje to samo? Bardzo tego pragnę, ale ostrożności nigdy dosyć. Nie fantazjuj Cieplak! Przecież znacie się od dwóch dni, a ty układasz już sobie z nim przyszłość. To niedorzeczne. Ale całował mnie tak, jak całuje mężczyzna swoją kobietę. Był taki delikatny i czuły…- rozmarzyła się. - Dość tego! Cieplak! Wstajemy!.

Energicznie wyskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki. Z przyjemnością poddawała się kroplom wody obmywającym jej ciało z resztek snu. Z turbanem na głowie osłaniającym jej mokre, długie włosy, wyszła z kabiny. Przebrała się w wygodne rybaczki i T-shirt. To był odpowiedni strój na dzisiejszą wyprawę do Warszawy. W biegu zabrała torebkę sprawdzając jeszcze, czy ma w niej kartę kredytową. – Czymś trzeba zapłacić za te fanaberie. – Wychodząc z domu zauważyła Raula. On też ją zobaczył i z uśmiechem rozjaśniającym zmarszczki na jego śniadej twarzy podszedł do niej.

-Cześć Ula. Jedziesz już?

- Witaj Raul. Tak. Chcę być wcześniej. Sklepy otwierają od dziewiątej, a fryzjer urzęduje już od ósmej. Muszę to jakoś logistycznie rozwiązać, bo nie lubię tracić czasu na głupoty. Wyprowadzisz mi samochód? – wcisnęła mu w ręce kluczyki. – Wiesz, jak jest wąsko w tym garażu. Mogę go porysować – usprawiedliwiała się.

- Oczywiście. Już wyprowadzam. Ale będziesz ostrożna i nie będziesz jechać szybko? Zapytał.

- Przysięgam ci Raul, że będę ostrożna i nie będę szarżować. To nie jazda melexem. Tu znam każdy kamień, a to nie to samo, co zatłoczone ulice Warszawy – pogładziła go po ramieniu. – Poradzicie sobie, tak?

- Nie martw się, wszystkiego dopilnujemy, a ty baw się dobrze. O której wrócisz?

- Chyba późno wieczorem. Umówiłam się jeszcze z Markiem – dodała ciszej. Spojrzał na nią badawczo, a ona pod wpływem jego przenikliwego spojrzenia spuściła głowę i zarumieniła się.

- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz? Nie chciałbym, żeby znowu ktoś cię skrzywdził – popatrzył na nią z troską. Pokiwała głową.

- Raul, to naprawdę nic zobowiązującego. Znamy się przecież dopiero dwa dni. Umówiliśmy się na kawę, na nic więcej – zapewniała go żarliwie.

- No dobrze. Idę wyprowadzić to auto. Wyjechał z garażu i ustąpił jej miejsca przy kierownicy.

- Uważaj na siebie dziecinko.

- Będę. Nie martw się. Do zobaczenia.


Dojeżdżała do miasta. Już z daleka poczuła smród spalin i swąd rozgrzanego asfaltu. Pokręciła nosem. Zdecydowanie to nie były jej ulubione zapachy. Lawirując uliczkami starego miasta dotarła wreszcie do salonu fryzjerskiego. Zaparkowała przepisowo i weszła do klimatyzowanego wnętrza. Przedstawiła się mówiąc jednocześnie, że w sobotę dzwoniła i umawiała się na dzisiaj rano. Zaproszono ją na fotel, do którego podszedł młody mężczyzna.

- Dzień dobry pani. Co robimy? Ma pani jakieś specjalne życzenia, czy zda się pani na mnie?

- Nie mam specjalnych życzeń. Chcę po prostu wyglądać ładnie. Niech więc pan działa.

- Dobrze. Proponuje je dość mocno przyciąć. Nie, nie na krótko – uspokoił ją widząc jej przerażoną minę. – Wystarczy do ramion. Są bardzo długie i zniszczone na końcach. Przyda im się mały lifting. Proponowałbym też farbę, żeby nadać im blasku i intensywniejszego koloru. Co pani na to?

- Proszę robić według uznania, jeśli uważa pan, że tak będzie dobrze.

Nałożył najpierw farbę, a po pół godzinie nożyczki poszły w ruch. Jeszcze tylko ostatnie pociągnięcia szczotką i gotowe. Spojrzała w lustro i nie mogła uwierzyć.

- To naprawdę jestem ja? – z lustra patrzyła na nią twarz pięknej kobiety, z dużymi chabrowymi oczami i pięknie ułożonymi włosami koloru ciemnej, gorzkiej czekolady.

- Tak, to nadal pani – fryzjer pokiwał głową. – Wyszło naprawdę pięknie. Teraz zapraszam panią na stanowisko kosmetyczki a potem makijaż.

Reszcie zabiegów poddała się bez protestu, uspokojona, że jest w fachowych rękach. Zapłaciwszy za usługi jeszcze kątem oka rzuciła spojrzenie na swoją sylwetkę odbitą w lustrze przy wyjściu. Nie mogła uwierzyć, co potrafi zrobić odrobina farby i tuszu do rzęs. Jej twarz promieniała szczęściem. Nie miała pojęcia, że może być aż tak atrakcyjna.

Do optyka postanowiła pójść pieszo. Nie było daleko. Lepsze to niż slalom zatłoczonymi ulicami. Posłuchała dobrych rad i wybrała dwie pary lekkich twarzowych oprawek. Przymierzyła też soczewki, uprzedzając, że ma bardzo wrażliwe oczy podatne na podrażnienia. Soczewki, które włożyła były idealne. Nie działo się nic. Zamrugała parę razy, ale nie odczuła żadnego dyskomfortu. Zadowolona z udanych zakupów wyszła na słoneczną ulicę rozglądając się wokół. Zarejestrowała w niewielkiej odległości kilka sklepów z ciuchami i bielizną. Trochę to trwało, ale w końcu wyszła objuczona całą masą papierowych toreb pełnych sukienek, garsonek, spódnic i przede wszystkim ładnej bielizny. Kupiła też kilka par butów takich jak lubiła na niewysokim obcasie i całkiem płaskim. Znalazło się też kilka par eleganckich szpilek, chociaż nie miała pojęcia, gdzie miałaby w nich wyjść. Żeby dopełnić obrazu całości, już w sklepie przebrała się w jedną z zakupionych sukienek. Cieniutka w kolorze głębokiej zieleni idealnie pasowała do jej nowego koloru włosów. Do tego czarne na niewysokim obcasie sandałki. Wyglądała pięknie. Wpakowała do bagażnika zakupy i wyciągnęła telefon. Wybrała numer Marka. W końcu obiecała mu, że zadzwoni. Spojrzała jeszcze na zegarek. Szesnasta. Poczuła głód. No tak, od rana przecież nic nie jadła.

- Halo, witaj Ula. Jak tam zakupy? Udane? – odezwał się po paru sygnałach.

- Cześć Marek. Udane, nawet bardzo. Słuchaj, możesz się wyrwać? Latam od rana po mieście i aż ściska mnie z głodu. Może poszlibyśmy na jakiś obiad?

- Bardzo chętnie. Ja też zgłodniałem. Mogę zaproponować miejsce?

- Oczywiście. Zdaję się na ciebie. Ja nie znam tu żadnych dobrych lokali.

- Jesteś samochodem?

- Tak. Mogę podjechać tylko powiedz, gdzie.

- Wiesz, gdzie jest ulica Lwowska? Tam mam biuro. Może podjechałabyś i zabrała mnie, wtedy podam ci kilka propozycji restauracji, w których można dobrze zjeść.

- Nie wiem, gdzie jest Lwowska, ale znajdę. Mam GPS. Jak dojadę, to dam ci sygnał na komórkę. Aha. Mój samochód to Citroen Xsara Picasso, zielony metalik. To tak na wszelki wypadek, żebyś nie szukał. To do zobaczenia za…chwilę.

- Już nie mogę się doczekać – usłyszała z drugiej strony i uśmiechnęła się.


Wstał od biurka i zatarł ręce. Zapowiada się świetne popołudnie. Jednak dotrzymała słowa i zadzwoniła. Nieznana dotąd fala ciepła rozlała mu się gdzieś w okolicach serca. Spakował teczkę i wyszedł do sekretariatu.

- Violetta, za chwilę wychodzę i dziś już nie wrócę. Jak chcesz, to też możesz już wyjść, chyba, że masz coś pilnego.- Viola, jego sekretarka, egzaltowana blondynka o niezbyt wysokim ilorazie inteligencji, spojrzała na niego z szerokim uśmiechem.

- Dziękuję Marek. Nie mam nic pilnego. Chętnie już pójdę – zaczęła zbierać drobiazgi do torebki. Do pomieszczenia wszedł Olszański.

- Dobrze, że cię widzę – Marek pociągnął przyjaciela do gabinetu. - Ula przed chwilą dzwoniła i umówiłem się z nią na obiad. Zastąpisz mnie przez tę godzinkę?

- Nie ma sprawy stary. Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że nadal czuję w ustach ten niezapomniany smak hotelowego jedzonka.

- OK. Przekażę. – Do ich uszu dobiegł dźwięk telefonu Marka. Spojrzał na wyświetlacz.

- To ona. Miała dać sygnał jak dojedzie. To ja lecę Seba. Miej wszystko na oku. Na razie.

- Powodzenia!

Nie miał czasu czekać na windę. Szybko przemierzył te pięć pięter w dół schodami. Wypadł przez wejściowe drzwi i rozejrzał się. Zlokalizował zielonego citroena i zobaczył opartą o niego kobietę. Zamarł. Była piękna, zjawiskowa. Wyglądała jak anioł, który zstąpił z nieba. Serce zabiło mu mocniej. Nie spodziewał się aż takiej przemiany. Podszedł bliżej.

- Dzień dobry Ula – ujął jej dłoń i przycisnął do ust. – Wyglądasz cudownie. - Nie mógł oderwać od niej oczu. – Zjawiskowo. – Znów poczuła, że się rumieni.

- Zawstydzasz mnie Marek. Nie jestem przyzwyczajona do takich komplementów.

- To zacznij się przyzwyczajać, bo ja nie mogę nie komplementować tego cudu, który stoi przede mną – uśmiechnął się łobuzersko ukazując w całej krasie wdzięczne dołeczki. Nie odpowiedziała. Była zbyt skrępowana tym jawnym podziwem dla jej urody z jego strony.

- To co, jedziemy? Naprawdę zgłodniałem. Proponuję „Ogród smaków”. To najbliższy lokal i dobrze dają jeść. Ja poprowadzę, bo dobrze znam drogę. – Skinęła głową wręczając mu kluczyki.


Siedzieli przy dyskretnie ustawionym stoliku w rogu sali, nie niepokojeni przez nikogo i spożywali zamówione potrawy. Była naprawdę bardzo głodna, aż skręcało ją w żołądku. Zjadłaby nawet konia z kopytami, gdyby jej go zaproponowano. Przyglądał się z rozbawieniem, jak pochłania kolejne danie. Pokręcił głową.

- Gdzie ci się to mieści? Jesteś taka szczupła. – Posłała mu uśmiech znad talerza.

- Wyjechałam wcześnie rano. Nawet nie zjadłam śniadania, więc nie dziw się, że tak się obżeram. Już prawie siedemnasta, a ja niemal mdlałam z głodu. Przekomarzali się jeszcze jakiś czas. Nagle do ich uszu dobiegły słowa ociekające złością i jadem.

- No proszę! Sam prezes Dobrzański i jego nowa flama! Nie tracisz czasu dupku. Szybko się pocieszyłeś po rozstaniu z Pauliną! – Odwrócił się gwałtownie i zobaczył Alexa z ironicznym uśmieszkiem błąkającym mu się na ustach i stojącą obok Paulinę wpatrującą się z nienawiścią w nową, jak sądziła, zdobycz Marka. – Obrzucił ich chłodnym spojrzeniem i nie zwracając uwagi na słowa Alexa zwrócił się do Uli.

- Pozwól Ula, że ci przedstawię, to Aleksander „wredny” Febo, dyrektor finansowy F&D i jego siostra Paulina Febo, równie wredna jak jej brat. Oboje są siebie warci. – Zwrócił się do Pauliny, której oczy miotały błyskawice. - Ty chyba tracisz czas. Nie powinnaś w tej chwili skupić się na pakowaniu swoich rzeczy i opuszczeniu mojego domu?

- Nie martw się – wysyczała – jeszcze zdążę. Zwróciła się do Uli. – A pani lepiej niech uważa na tego bawidamka. Nie jest stały w uczuciach i skacze z kwiatka na kwiatek. Był ze mną siedem lat i potraktował mnie jak zwykła szmatę. Tak mi się odwdzięczył za poświęcone mu moje najlepsze lata. – Ula patrzyła w jej pełne złości oczy.

- Myślę, że ma pani skłonności do konfabulacji. Proszę się o mnie nie martwić – powiedziała spokojnie. – Ja sobie poradzę. Proszę też nie zwalać winy tylko na niego. Wina zawsze leży po obu stronach, więc nie sądzę, żeby tylko Marek był odpowiedzialny za rozpad tego związku. Proszę się zastanowić, czy i pani była zawsze wobec niego w porządku – po tych słowach skierowała swoje spojrzenie na Alexa. - A panu radzę bardziej panować nad słownictwem. W ogóle mnie pan nie zna i określa mianem „flamy”. Obraził mnie pan. Zdecydowanie brakuje wam obojgu klasy i macie ewidentne braki w dobrym wychowaniu. A teraz proszę nas zostawić i pozwolić nam spokojnie zjeść. Żegnam państwa. – Widziała, że jej opanowanie i spokojnie wypowiedziane słowa zrobiły na nich piorunujące wrażenie, aż się zagotowali. Alex złapał Paulinę pod ramię i z dumnie uniesionymi głowami wymaszerowali z lokalu. Przy stoliku zaległa pełna napięcia cisza. Pierwsza odezwała się Ula.

- Uff… co to było? – Spojrzał bezsilnie na nią z niepewnością w oczach.

- Chyba należą ci się wyjaśnienia. Dokończ obiad i podjedziemy do parku obok firmy. Tam jest najwłaściwsze miejsce na takie rozmowy. – Odsunęła talerz.

- Chyba straciłam apetyt. Chodźmy. – Zapłacił rachunek i poprowadził ją do wyjścia.


Przeszli wolnym krokiem przez szeroko otwartą bramę parku. Nie mówili nic. Marek podprowadził ją do ławki i poprosił, żeby usiadła. Sam usadził się obok.

- Ula, wczoraj nic nie mówiłem, bo uznałem, że nie ma już o czym. Właśnie wczoraj, kiedy przyjechała do hotelu, zakończyłem ten chory związek i stałem się wolnym człowiekiem. Bardzo pragnąłem się z tobą widywać i wiedziałem, że dopóki jestem uwikłany w układ z Pauliną nie będziesz chciała, abym do ciebie przyjeżdżał. Ona naiwnie sądziła, że zaprosiłem ją, bo chciałem się jej oświadczyć, ale ja nie mógłbym z nią być dłużej. Może jednak zacznę od początku, żebyś dobrze zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi, dobrze? - Pokiwała w milczeniu głową wpatrując się w jego smutne oczy. Wziął głęboki oddech. - Kiedy byłem dzieckiem moi rodzice na wakacjach we Włoszech poznali rodzinę Febo Francesco i Agnieszkę. Agnieszka była piękną Polką zakochaną w swoim włoskim mężu. Mieli dwójkę dzieci, Alexandra i Paulinę. Dzieci były mniej więcej w podobnym wieku jak ja. Podczas tych wakacji zaprzyjaźniliśmy się, a nasi rodzice postanowili założyć wspólny interes. Tak powstał dom mody Febo&Dobrzański. Interes rozwijał się a my dorastaliśmy. Rodzice zaczęli snuć plany, co do naszej przyszłości i doszli do wniosku, ze najlepiej będzie, jak Paulina zostanie panią Dobrzańską. Widzieli w tym same zalety i korzyści dla firmy. Od najmłodszych lat utwierdzali nas też w przekonaniu, że jesteśmy sobie przeznaczeni, więc w końcu przyjęliśmy oboje to do wiadomości, że tak ma być i już. Mijały lata. Kiedy byliśmy w średniej szkole, bodajże w drugiej klasie zdarzyło się nieszczęście. Febo wracali z lotniska, jezdnia była oblodzona, wpadli w poślizg i uderzyli z całym impetem w betonowy mur oporowy oddzielający autostradę od stojących w pobliżu zabudowań. Oboje Febo zginęli na miejscu. Alex miał tylko złamaną rękę, natomiast Paulina, co było dziwne, wyszła z tego wypadku bez szwanku. Od tego czasu zmienili się oboje. Stali się zimni, wyniośli, dumni i bardzo krytyczni w stosunku do innych. Na pogrzebie nie widziałem, aby choć jedno z nich uroniło łzę. Moi Rodzice podjęli się opieki nad nimi, a ojciec obiecał, że będzie pomnażał spuściznę po ich rodzicach. Starali się, jak tylko mogli najlepiej, wypełniać złożoną nad grobem przyjaciół, obietnicę. Średnią szkołę skończyli oboje we Włoszech mieszkając u rodziny Francesca. Jednak po maturze, moi rodzice ściągnęli ich do Polski i już tu na miejscu studiowali. Paulina wyrosła na piękną pannę. Rwała oczy niejednego mężczyzny. Muszę przyznać, że był czas, kiedy pochlebiało mi to i lubiłem myśleć, że jest tylko moja. Nie, nie kochałem jej, nigdy. To był rodzaj przywiązania i być może wygody. Zamieszkaliśmy razem. Kupiłem dom i wprowadziła się do mnie. Nie traktowała mnie dobrze. Ciągle podejrzewała mnie o romanse, śledziła każdy mój krok, wynajmowała detektywów, nawet nakłoniła moją własną sekretarkę, żeby przeglądała mój kalendarz spotkań. Ta ciągła inwigilacja była nie do zniesienia. W końcu uznałem, że skoro podejrzewa mnie o posiadanie kochanek, to trzeba sprawić, żeby jej podejrzenia nie były bezpodstawne. Zacząłem bywać w klubach. Razem z Sebastianem włóczyliśmy się od imprezy do imprezy zaliczając po drodze kolejne panienki. Wracałem do domu nad ranem zblazowany i wypruty z sił, a wtedy ona urządzała mi karczemne awantury i sceny zazdrości z iście włoskim temperamentem. Nie mogłem tego wytrzymać. Ona bardzo dbała o pozory. Przy ludziach, a przede wszystkim przy moich rodzicach graliśmy wspaniałą, zakochaną parę. Wiesz…uściski, pocałunki, ostentacyjne, przy obcych ludziach i nikt nawet się nie domyślał, że prawda jest zupełni inna. Poza Alexem. On od początku to podejrzewał i mścił się na mnie w każdy możliwy sposób. Knuł, intrygował, rzucał mi kłody pod nogi i uprzykrzał życie na każdym kroku. Miałem dość. Zrozumiałem, że to nie jest kobieta przeznaczona dla mnie, ale jakiś koszmar, z którego nie mogę się obudzić. Co dziwne, ona wybaczała mi wszystkie świństwa, jakie jej robiłem, wszystkie zdrady, tak, jakby chciała za wszelką cenę wypełnić ostatnią wolę swoich rodziców i doprowadzić do zawarcia tego małżeństwa. Jak to dobrze, że nie składałem jej żadnych deklaracji ani obietnic, że nie oświadczyłem się jej. Gdyby tak było, dużo trudniej przyszłoby nam się rozstać. Nie mógłbym być z kobietą, do której nie czuję nic, prócz wstrętu. – Zamknął jej dłonie w mocnym uścisku.

- Kiedy przyjechałem do Rysiowa i cię poznałem coś we mnie drgnęło. Może sprawiła to świadomość, że jesteś całkiem inna niż ona, a może fakt, ze potrafiłaś rozmawiać ze mną tak szczerze, tak otwarcie. Nie potrafię zdefiniować tych uczuć, które tam mną zawładnęły. Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że z czasem to się zmieni. Jednego jestem na sto procent pewien. Chcę cię widywać. Jesteś jak powiew świeżego powietrza w moim pogmatwanym życiu i dajesz nadzieję, a ja uczepiłem się kurczowo tej nadziei i wbiłem w nią pazury, bo może to ona pomoże mi uświadomić sobie, że nie jestem tak do końca człowiekiem spisanym na straty. – Spojrzał na nią niepewnie oczekując z jej strony jakiejś reakcji. Słuchała skupiona nie przerywając mu ani na chwilę. To, co powiedział wstrząsnęło nią do głębi. Wysunęła dłoń z jego rąk i łagodnie pogłaskała jego policzek.

- Cieszę się, że mi to opowiedziałeś – wyszeptała. – Na pewno błądziłeś i robiłeś złe rzeczy, nie mnie to oceniać. Myślę jednak, że drzemią w tobie duże pokłady dobroci i wrażliwości. Jesteś na dobrej drodze, żeby stać się lepszym człowiekiem. Masz dobre serce, potrafisz współczuć, a to ważne, bo jest hamulcem przed popełnianiem złych uczynków. Zmieniasz się na korzyść i na pewno sam już wiesz, że to właściwa droga – spojrzała w jego pełne żalu i smutku stalowe tęczówki, a on podniósł jej dłoń do ust i ucałował.

- Dziękuję ci Ula. Wiedziałem, że zrozumiesz i przepraszam za ten incydent w restauracji. Nie spodziewałem się ich tam spotkać.

- Nie przepraszaj, to nie twoja wina. Pospacerujmy jeszcze z godzinkę, a potem się pożegnam. Nie chcę zbyt późno wracać do domu, bo będą się niepokoić. Podnieśli się z ławki. Marek nie wypuszczając jej dłoni ze swojej poprowadził ją w stronę małego jeziorka, w którym pluskało się stadko kaczek. Odetchnął i poczuł ulgę. Opowiedział jej o wszystkim, a ona zrozumiała. Cudowna istota. Jak dobrze jest iść z nią tak ręka w rękę, zrzuciwszy z serca ten balast. Jednocześnie spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się. Objął ją ramieniem i przytulił do siebie całując ją w skroń.

- Jestem szczęśliwy Ula jak nigdy dotąd. Dziękuję, że jesteś. - Znowu się zarumieniła.



Część 2



Nadal objęci, wyszli z parku i podeszli do stojącego na parkingu, samochodu Uli.

- Szkoda, że musisz już wracać – powiedział ze smutkiem. – Najchętniej trzymałbym cię w ramionach do rana i nie wypuszczał z nich. – Odwróciła się twarzą do niego i położyła mu dłoń na sercu..

- Przecież wiesz, że mam mnóstwo pracy, nie mogę wszystkiego zrzucić na głowę Maćka i Raula. Oni mają dość swoich obowiązków. – Przyciągnął ją bliżej siebie.

- Wiem, wiem… pracowita z ciebie istotka. Będę tęsknić. Już tęsknię. Zadzwoń do mnie, jak dojedziesz. Będę spokojniejszy wiedząc, że dotarłaś bezpiecznie.

- Zadzwonię. A ty masz czym dojechać do domu? Jeśli chcesz, to cię podwiozę.

- Nie, nie trzeba. Mój samochód stoi zaparkowany pod firmą. Chciałbym, żebyś przyjechała ją kiedyś odwiedzić. Pokazałbym ci jak pracujemy. Oprowadziłbym cię. Zobaczyłabyś pracownię Pshemko.

- Jeszcze nie wiem, kiedy, ale bardzo chętnie ją zobaczę. Obiecuję. Wplótł palce w jej gęste włosy, pochylił głowę i zaczął całować. Najpierw delikatnie, czule, później pogłębił pocałunek sprawiając, że stał się namiętny i żarliwy. Nie walczyła z tym. Pragnęła jego pocałunków jak kania dżdżu. Zaczęła się od nich uzależniać. Nie wiedziała, jak długo to trwało. Straciła poczucie rzeczywistości. Dopiero brak powietrza wyrwał ją z tego stanu. Oderwała się i gwałtownie zaczerpnęła haust, uspokajała oddech.

- Muszę jechać – szepnęła.

- Jedź i pamiętaj, zadzwoń, bo będę się niepokoił. – Usiadła za kierownicą i ostrożnie wyprowadziła samochód z parkingu. Widziała, jak macha jej jeszcze w geście pożegnania. On stał do momentu, w którym jej samochód nie zniknął mu z oczu. Wolnym krokiem przeszedł na drugą stronę ulicy. Wsiadł do auta i jeszcze przez chwilę wspominał jej cudowną twarz i te słodkie usta, które uwielbiał całować. Dzwoniąca komórka oderwała go skutecznie od tych myśli. Spojrzał na wyświetlacz. „Mama”. Odebrał.

- Cześć mamo, co tam?

- Witaj synku. Masz czas jutro po południu? Chciałabym, żebyś zajrzał do nas. Chyba musimy porozmawiać.

- Już nawet wiem o czym, a raczej o kim. Co? Zdążyła się już poskarżyć? Szybko działa, ale dobrze, przyjadę. Mam tylko nadzieję, że nie zaprosiłaś Febo do tej rozmowy, jeśli tak, to mnie na pewno nie będzie. I od razu cię uprzedzam. Nie próbuj nas godzić, bo ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

- Nie martw się. Będziemy tylko my i ty, nikogo więcej.

- W takim razie w porządku. Będę o osiemnastej. Do zobaczenia. Rzucił aparat na siedzenie obok. – No tak, jeszcze rozmowa z rodzicami. – Wiedział, że musi się odbyć. Powinien wszystko im wyjaśnić, tak jak Uli. Ona zrozumiała, ale czy oni będą równie wyrozumiali? Miał nadzieję, że staną po jego stronie.


Dojeżdżała do pierwszych zabudowań Rysiowa. Pomyślała, że wstąpi jeszcze do ojca i przywita się z dzieciakami. Dość długo ich nie widziała, a przez telefon nie zawsze można powiedzieć wszystko. Poza tym kupiła kilka rzeczy dla nich w Warszawie i nie chciała zwlekać, bo wiedziała, że się ucieszą, jak je dostaną. Podjechała pod dom. Zza szyby samochodu dostrzegła wychodzącego z garażu ojca. Poznał samochód i pospiesznie podszedł do bramy. Jego poorana zmarszczkami twarz rozjaśniła się radosnym uśmiechem.

- Córcia! Witaj! A co tak późno? Nie mogłaś się pewnie wyrwać wcześniej? – zasypał ją gradem pytań. Uściskali się serdecznie.

- Wracam z Warszawy. Miałam dzisiaj dzień dla siebie i chyba dobrze go wykorzystałam. Spójrz na mnie. – Odsunął ją od siebie nadal trzymając ją za ramiona.

- Pięknie wyglądasz – powiedział wzruszony. – Obcięłaś włosy. Ładnie ci w tym kolorze. No, ale wejdź, nie stójmy przy bramie. - Wyjęła jeszcze z bagażnika przygotowane dla nich torby i ująwszy ojca pod ramię wmaszerowała z nim do domu.

- Betti! Jasiek! Ula przyjechała, chodźcie się przywitać. – Za chwilę usłyszeli tupot nóg na schodach i do kuchni z radosnym okrzykiem „Ulcia!” wpadła jej młodsza siostrzyczka. Ula wzięła ją na ręce i ucałowała oba policzki.

- Stęskniłaś się za mną?

- Bardzo, bardzo, bardzo…- każde „bardzo” było poprzedzone słodkim całusem.

- Cześć Jasiu – podeszła do brata trzymając Beatkę na rękach i cmoknęła go. Józef Cieplak już krzątał się po kuchni robiąc wszystkim herbatę.

- Siadajcie, a ty Ula opowiadaj, co słychać u was.

- Mieliśmy dwa pracowite dni. Firma z Warszawy wynajęła cały hotel na sesję zdjęciową. Musieliśmy wszystko przygotować według ich wskazówek. Raul miał najgorzej, bo robił wybieg dla modelek.

- A właśnie. Co u niego? Zdrowy jest? – ożywił się Józef.

- Zdrowy. Wiesz, że on nigdy nie choruje. Zahartowany jest. Opiekuje się mną i wyręcza we wszystkim. Jest kochany.

- Dobrze, że on tam jest, przynajmniej ja jestem o ciebie spokojny.

- Obaj z Maćkiem stwierdzili, że w końcu powinnam zrobić coś dla siebie i kazali jechać do Warszawy. Zaliczyłam optyka, fryzjera i mnóstwo sklepów. Dla was też coś kupiłam – sięgnęła po leżące w kącie torby.

- Beatka, tu masz trochę sukienek i bluzeczek i chyba jakieś spodnie. Jasiu dla ciebie kilka bluz. Zostawię ci też pieniądze, to kupisz sobie jakąś porządną kurtkę, bo nie wiedziałam, czy dobrze trafię w twój gust. A to dla ciebie tato. Kilka nowych koszul i dwa swetry. Mam nadzieję, że wam się spodobają te rzeczy. – Patrzyła, jak wyrzucają z toreb ubrania i z radością chłonęła entuzjastyczne westchnienia i piski zadowolonego rodzeństwa. Zobaczyła jak wzruszony ojciec dyskretnie ociera łzy.

- Dziękujemy córcia. Rozpieszczasz nas – podszedł do niej i pocałował ją w czoło.

- Kogo mam rozpieszczać, jak nie was. Jesteście jedyną moją rodziną i kocham was wszystkich. – Wyściskana i wycałowana przez rodzeństwo, usiadła wreszcie przy stole i z przyjemnością napiła się herbaty. Posiedziała jeszcze chwile opowiadając im o hotelu i ludziach im znajomych.

- Będę się zbierać. Późno już, a ja jestem zmęczona. – Pożegnała się z ojcem, Jaśkowi wcisnęła plik banknotów na kurtkę, wycałowała Beatkę i z obietnicą rychłej wizyty opuściła rodzinny dom.

Będąc już w swoim własnym, usiadła z podkurczonymi nogami na kanapie i z filiżanką malinowej herbaty w dłoniach rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego, intensywnego dnia. Było jej żal Marka. Mimo, iż przyznał się jej do złych uczynków, żałowała go. Wplątał się w związek z kobietą właściwie tylko dla podtrzymania interesu, który łączył ich oboje. Zero miłości, zero jakiegokolwiek uczucia. Jak musiał męczyć się w takim dziwnym układzie i to przez siedem długich lat. Kobieta nie zrobiła na niej dobrego wrażenia. W jej oczach czaiło się zło i nienawiść do całego świata. Nie rozumiała takich ludzi zimnych i wyzutych z uczuć. Ten jej brat, też niezłe ziółko. - Bezczelny. Jak można tak podejść do kogoś i nie znając go obsypać obelgami. Dobrze, że zachowałam zimną krew i nie pozwoliłam się sprowokować. Chyba dostali nauczkę. Przynajmniej powiedziałam im, co o nich myślę. – Jej myśli poszybowały do Marka.

- Matko! Przecież miałam zadzwonić! Zapomniałam! – złapała za telefon wybierając jego numer.

- Ula? - Usłyszała. – Dobrze, że dzwonisz. Zacząłem się już martwić, że nie dojechałaś.

- Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale jeszcze po drodze wstąpiłam do taty i dzieciaków i trochę zeszło. Ale teraz jestem już u siebie cała i zdrowa. Wszystko w porządku. A ty jak dojechałeś?

- Dobrze. W domu bałagan, jakby tajfun przez niego przeleciał. Ta furiatka wywala wszystko z szaf. Moje rzeczy też. Swoje pakuje, a moje zostawia na podłodze. Ewidentnie odgrywa się na mnie. Każdy sposób jest dobry, nie? Dopiero przed chwilą skończyłem wieszać swoje ubrania w szafie. Ale wytrzymam. Jeszcze trochę.

- Oczywiście, że wytrzymasz. Nie prowokuj jej. Staraj się być miły i uprzejmy. Zobaczysz jak to na nią podziała. Będzie wściekła, że jej krzyki i postępowanie spływają po tobie, jak po kaczce. Ja w restauracji też nie pozwoliłam się sprowokować i widziałeś, jakie mieli miny odchodząc? – zachichotała.

- Ja wiem, dlaczego mieli takie miny. Nie powiedziałem ci o tym, ale Paulina zawsze podkreśla, że jest dobrze wychowaną kobietą z klasą, a tu nagle słyszy, że jest wręcz przeciwnie. Rozjuszyłaś ją, ale przynajmniej ma nauczkę. Zadzwoniła do mnie mama. Chce jutro porozmawiać. Trochę obawiam się tej rozmowy.

- Dlaczego?

- Boję się, że będą usiłowali namówić mnie, żebym się zgodził na jej powrót, ale zastrzegłem, że jeśli ta rozmowa ma się odbyć w towarzystwie Pauliny, to nie przyjadę. Obiecała mi, że jej nie będzie. Zobaczymy.

- Będę trzymać za ciebie kciuki. Najważniejszy jest spokój, więc musisz zapanować nad emocjami i spokojnie im wyjaśnić, tak, jak mnie dzisiaj, o co w tym wszystkim chodzi. To przecież twoi rodzice. Na pewno zrozumieją. Bądź dobrej myśli.

- Wiesz Ula, jesteś aniołem. Moim aniołem stróżem zesłanym z nieba. Po rozmowie z tobą zaraz czuję się lepiej. Potrafisz mnie pocieszyć i za to bardzo ci dziękuję.

- Naprawdę nie ma za co. Kończę już. Śpij dobrze. Dobranoc.

- Dobranoc aniele. Myśl o mnie.

- Myślę. Pa.


Następnego dnia o osiemnastej stał przed domem rodziców. Otworzyła mu Zosia, gosposia seniorów Dobrzańskich. Powiedziała, ze rodzice czekają na niego w salonie. Poszedł tam i przywitał się. Nalał sobie drinka i zagłębił w fotelu. Helena Dobrzańska spojrzała na niego z troską.

- Synku wyjaśnisz nam, co się stało? Paulina przyjechała do nas roztrzęsiona i nie mogliśmy jej uspokoić. Dlaczego kazałeś jej się wynosić z domu? – Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić i po chwili opanowanym głosem zaczął mówić.

- Paulina od paru lat jest nie do zniesienia. Osaczyła mnie. Niemal ubezwłasnowolniła. Zrobiła ze mnie niewolnika. Już dłużej nie mogłem tego tolerować, dlatego zerwałem z nią.

- Przesadzasz. Nie wierzę, żeby Paulina była zdolna do takich rzeczy. Zaśmiał się ironicznie.

- To tylko świadczy o tym, jak słabo ją znasz. Przypominam ci, że to ja z nią mieszkałem przez ostatnich siedem lat i zapewniam cię, że poznałem ją na wylot.

- Ale co konkretnie masz jej do zarzucenia.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? – Helena kiwnęła głową.

- Proszę bardzo. Od lat wynajmowała detektywów, żeby śledzili każdy mój krok. Niemal słyszałem ich oddech za moimi plecami. Jest chorobliwie zazdrosna i cierpi na paranoję. Wmawiała mi nieistniejące kochanki, a potem robiła karczemne awantury, że połowa Anina ją słyszała. Po takiej awanturze następnego dnia była słodka jak miód i całowała mnie publicznie przy każdej nadarzającej się okazji. Chyba nie sądzisz, że to normalne zachowanie. Ona jest niezrównoważona psychicznie. Nie dalej jak wczoraj siedziałem w restauracji z właścicielką hotelu, w którym mieliśmy tę sesję zdjęciową. Jedliśmy obiad i rozmawialiśmy o interesach. Niespodziewanie przy naszym stoliku zjawili się oboje Febo. Alex nawet nie znając tej kobiety i widząc ją pierwszy raz na oczy, obraził ją. Powiedział, że szybko pocieszyłem się po Paulinie, a ją nazwał moją flamą. Czy wiesz, jak się poczułem i jak było mi głupio i wstyd wobec tej kobiety?. Już dawno mówiłem ci tato, że trzeba się go pozbyć z firmy. On knuje poza naszymi plecami. Znowu skumał się z Włochami i kombinuje, jak przejąć firmę. Jeśli chcesz, jutro przedstawię ci dowody. Znalazłem umowę napisaną po włosku. Nawet wymienione są w niej stanowiska, które mieliby objąć Włosi. – Krzysztof Dobrzański poluzował krawat i zbladł.

- To niemożliwe. Nie wierzę.

- Oczywiście, że nie wierzysz. Zawsze, to Alexa stawiałeś mi za wzór. Jaki to on uczciwy i kompetentny. Miara się jednak przebrała. Początkowo nie chciałem ci o niczym mówić. Wiedziałem, że się zdenerwujesz i możesz to odchorować, ale w tej sytuacji nie mam wyjścia. To nie są jedyne dowody, jakie posiadam. Mam też nagranie zrobione przez moją sekretarkę, którą próbował skorumpować, w zamian miała znaleźć dowody przeciwko mnie, żeby pozbawić mnie stanowiska prezesa. Pamiętasz sprawę tych materiałów zatrzymanych na granicy? – Krzysztof kiwnął głową.

- Nikt by się nawet nie zorientował, że nie mają patentu, bo nikt nie miał zamiaru ich sprawdzać. To właśnie Alex usłużnie wykonał telefony do La Prezency i na granicę. Tym samym uruchomił lawinę naszych kłopotów. Potem, gdy nieopatrznie obraziłem Pshemko, a on chciał odejść, to właśnie Alex zawiadomił Fox Fashion, że mistrz jest do wzięcia. Mógłbym jeszcze długo wymieniać. Jedno jest pewne. Wszystkie jego działania zmierzają do pogrążenia firmy, a następnie do przejęcia jej przez włoski zarząd – upił łyk z kieliszka. - Jak wiecie Paulina nigdy nie stawała po mojej stronie, nigdy nie wspierała moich działań. Zawsze murem stawała za bratem i broniła go. Może też brała udział w tej brudnej grze braciszka. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Jest nieobliczalna i zdolna do wszystkiego.

- Dlaczego nam nic nie powiedziałeś synu? Gdybym wiedział wcześniej, już dawno bym to rozwiązał. I nie martw się. Żadne z nas nie będzie cię zmuszać do związania się z Pauliną na siłę. Dość usłyszeliśmy, żeby pchać cię w to małżeństwo.

- Dziękuję tato. Nic wam nie mówiłem, bo bałem się o twoje serce, że mógłbyś tego nie wytrzymać. Bałem się też, że mi nie uwierzysz. Tyle razy przecież cię zawiodłem… - spuścił głowę bawiąc się kieliszkiem. Krzysztof spojrzał na syna.

- Marek, każdemu się zdarza popełniać błędy i nikt nie jest od nich wolny. Teraz wiem, że gdyby nie Alex wiele rzeczy mogło się zakończyć inaczej, ale od jutra to się zmieni. Jutro zwołasz posiedzenie zarządu w trybie pilnym. O dziesiątej. Miej ze sobą te dowody, o których mówiłeś Trzeba rozwiązać tę sprawę.

- Ale jak chcesz to zrobić?

- Zaproponuję im odsprzedanie udziałów. Nie po cenach, jakie sobie wymyślą, bo pewnie podaliby takie, na jakie nas nie stać. On musi zapłacić odszkodowanie za straty, jakie poniosła firma w wyniku jego podstępnych działań. Na tym nie koniec. My ich spłacimy, a oni wrócą do Włoch. Niech tam otworzą swój własny interes. Nie chcę ich tu więcej widzieć, a i ty odetchniesz. – Marek spojrzał z wdzięcznością na ojca. Podszedł do niego i uściskał.

- Dziękuję ci tato. Dziękuję wam obojgu za to, że zrozumieliście. Jutro z rana zsumuję wszystkie straty, jakie ponieśliśmy, żeby miał świadomość, na co nas naraził. Może niech zarząd zbierze się o jedenastej, to da mi trochę więcej czasu na przygotowanie się – Krzysztof kiwnął głową.

- Dobrze niech będzie jedenasta.

- Pójdę już. Jutro ciężki dzień. Trzeba się wyspać. Dobranoc kochani.

- Dobranoc synku.

Leżąc już w piżamie zadzwonił jeszcze do Uli i opowiedział jej przebieg rozmowy z rodzicami.

- Miałaś dobry pomysł. Nie poniosło mnie i cały czas byłem opanowany. Spokojnie opowiedziałem, co mi leżało na sercu.

- Mówiłam, że to zawsze odnosi skutek

- Wiesz najbardziej się bałem o reakcję ojca, że jego serce może tego nie wytrzymać, ale okazało się, że przyjął to bardzo dobrze, bez zbędnych emocji. Jutro na zarządzie wszystko się rozstrzygnie. A ty? Byłaś bardzo zajęta dzisiaj?

- Nie bardziej niż zwykle. Nawet wykroiłam trochę czasu, żeby pojeździć na Diablo. Ten koń ma tyle energii, że wypadałoby go przegonić ze trzy razy dziennie, tylko ja nie mam tyle czasu. Raul wpadł na pomysł, żeby podnieść ogrodzenie padoku tak, żeby nie mógł go przeskoczyć. W ten sposób wyszaleje się sam.

- Ula? Chciałbym przyjechać na weekend. Zgodzisz się? – spytał.

- Zawsze jesteś tu mile widziany. Nie będę jednak rezerwować pokoju. Po co masz płacić. U mnie jest niezależny apartament z osobnym wejściem, więc zapraszam cię do siebie. – Serce podskoczyło mu z radości.

- Naprawdę? Dziękuję Ula. Tęsknię za naszymi rozmowami. Może i na naukę jazdy konnej dam się skusić?

- Zobaczymy. Na pewno nie będziesz się nudził. Pożegnam się już. Dobrej nocy, a za jutrzejszy dzień też trzymam kciuki.

- Dziękuję. Jesteś kochana. Dobranoc. – To słowo „kochana” poruszyło jej serce.



ROZDZIAŁ 5


Część 1


Marek już od piątej rano był na nogach. Nie mógł spać z nadmiaru emocji. Po porannym prysznicu ubrał się szybko i ruszył do firmy. Tam przygotował wszystkie materiały potrzebne mu do raportu o stratach i zasiadł do komputera. Robota szła mu wyjątkowo sprawnie. – No widzisz Dobrzański, jak się trochę postarasz, to i efekty są – mówił sam do siebie. O dziewiątej miał już niemal wszystkie wyniki. Wyszedł z gabinetu, przywitał się z Violettą i podszedł do recepcji.

- Aniu, czy Paulina i Alex już są?

- Są. Zabrali klucze.

- Dobrze. Przejdź do nich i powiedz, że o jedenastej mój ojciec zwołał zebranie zarządu w trybie pilnym i powiedz, że obecność obowiązkowa.

- Zaraz ich powiadomię.

- Dziękuję.

Ania zabrała pocztę, która przyszła do działu finansowego i pomaszerowała do gabinetu Febo. Zapukała i po usłyszeniu „proszę” weszła. W gabinecie Alexa zastała też Paulinę.

- Poczta dla pana, panie Febo. Mam jeszcze przekazać, że pan prezes Dobrzański – senior zwołał w trybie pilnym zebranie zarządu dzisiaj o jedenastej. Jeśli mają państwo jakieś spotkania o tej godzinie, to proszę przełożyć. Pan Krzysztof zastrzegł, że obecność jest obowiązkowa. – Oboje Febo kiwnęli głowami.

- Będziemy na pewno. – Ania wycofała się tyłem do drzwi i zamknęła je z ulgą z drugiej strony. – Ich wzrok mógłby zamrozić całą Afrykę – otrząsnęła się i czym prędzej wróciła do recepcji. Za to w gabinecie dyrektora finansowego zapanowała konsternacja.

- Nie wiesz, w jakim celu to zebranie? – rzucił Alex.

- Pojęcia nie mam. Marek nic mi wcześniej nie mówił. Pewnie sam dowiedział się wczoraj.

- Może chce zrezygnować? – spytał z nadzieją Febo. Popatrzyła na niego, jak na wariata.

- To tylko twoje pobożne życzenie. Krzysztof nigdy nie pozbawi go prezesury. Gdyby żyli nasi rodzice na pewno ty byłbyś prezesem i o wiele lepiej poradziłbyś sobie na tym stanowisku od niego.

- Dobra – położył ręce na brzegu biurka – nie mówmy o tym, co by było, gdyby…


Telefon od Marka zastał Ulę w biurze. Wyszła na zewnątrz, by móc swobodnie porozmawiać.

- Cześć Ula. Trzymasz kciuki?

- Cześć. Trzymam. Pewnie, że trzymam – uspokoiła go.

- Mam jeszcze piętnaście minut. Ojciec już przyszedł i czeka w sali konferencyjnej. Polecą głowy, aż mnie nosi, ale wiem, że muszę zachować spokój.

- Tak trzymaj. Pamiętaj, nie pozwól się sprowokować. Oni i tak już są na przegranej pozycji i pewnie będą próbowali nieudolnie się bronić. Ty masz mocne dowody, nie do podważenia. Nie wywiną się.

- Dziękuję ci Ula, że mnie tak wspierasz. To dla mnie bardzo ważne. Zadzwonię do ciebie, jak będę już po zarządzie i wszystko ci opowiem, dobrze?

- Zadzwoń. Jestem bardzo ciekawa, jak się to skończy. Trzymaj się. Pa – rozłączyła się. - Czeka go ciężka przeprawa – pomyślała.


Zebrał potrzebne dokumenty do teczki i poszedł do konferencyjnej wręczając je ojcu.

- Tu masz wszystkie dowody i raport o stratach. Jest też dyktafon, na którym Violetta nagrała propozycję korupcyjną Alexa. Myślę, że to wystarczy.

- Na pewno. Powinni zaraz tu być. – Jakby na potwierdzenie słów seniora drzwi do sali otworzyły się i z ponurymi minami weszło rodzeństwo Febo. Zasiedli na swoich miejscach. Krzysztof otaksował ich wzrokiem i zagaił.

- Zwołałem was tu wszystkich, bo doszły do mnie niepokojące informacje o pewnych działaniach, bardzo szkodliwych dla firmy działaniach, prowadzonych przez Alexa. – Febo podniósł zdziwiony wzrok na Krzysztofa.

- O jakich działaniach mówisz i co masz mi konkretnie do zarzucenia? – Krzysztof otworzył teczkę, wyjął z niej umowę z Włochami i pchnął po szklanym stole w kierunku Alexa.

- Wiesz coś na ten temat? Może wyjaśnisz mi, dlaczego bez naszej zgody i wiedzy zawierasz umowy z naszą konkurencją? - Febo zbladł. Nie spodziewał się, że dokopią się do tej umowy. Trzymał ją przecież w ścisłej tajemnicy. Tylko Turek o niej wiedział. Turek. A to szuja. Sprzedał go. Już on się z nim policzy. Szybko pozbierał myśli i rzekł.

- Próbowałem ratować firmę z kryzysu, w jakim się znalazła dzięki nieprzemyślanym działaniom prezesa.

- Tak ją ratowałeś, że mało brakowało, a Włosi trzymaliby już nas za gardła, gdyby doszło do jej podpisania. Chciałeś oddać część udziałów w obce ręce bez porozumienia z nami? Nigdy nie podejrzewałem, że stać cię na taki cynizm, że możesz kupczyć firmą za naszymi plecami. Rozczarowałeś mnie Alex. Poza tym firma nie jest w aż tak dramatycznej sytuacji, że trzeba ją wspomóc obcym kapitałem Rzeczywiście odnotowaliśmy mniejsze zyski, ale jest kryzys. Wszyscy odnotowują spadki obrotów. Teraz kolejna sprawa - Krzysztof wyjął z teczki dyktafon Violetty i puścił nagranie. Po jego wysłuchaniu nastała martwa cisza. Febo zdarł apaszkę, którą miał zawiązaną wokół szyi. Zrozumiał, że to koniec. Koniec jego pracy tutaj. Paulina siedziała sztywno na krześle nerwowo przełykając ślinę i wbijając w splecione na piersiach ramiona, długie, wypielęgnowane paznokcie. Krzysztof omiótł ich wzrokiem. On też zachowywał spokój i był bardzo opanowany. - To jeszcze nie wszystko. – Alex miał dość. Był blady i trzęsły mu się ręce. - Wiem również o twoim donosie do La Prezency i na granicę. Skontaktowałem się z ludźmi, z którymi wtedy rozmawiałeś. W każdej chwili mogą potwierdzić, że wykonałeś taki telefon. Podobnie jak pani Lewicka z Fox Fashion, do której zadzwoniłeś informując ją o tym, że Pshemko odchodzi z firmy i jest do wzięcia. Jestem przekonany, że było tego dużo więcej. Tylko tyle mogę jednak udowodnić. Przedwczoraj także obraziliście oboje kobietę jedzącą obiad w towarzystwie Marka. Ta kobieta, to właścicielka ośrodka, w którym odbywała się weekendowa sesja zdjęciowa. Umówili się na lunch biznesowy, żeby omówić dalszą możliwość współpracy, a ty Aleks nazwałeś ją nową flamą Marka. Czy tak zachowuje się człowiek na poziomie? Człowiek inteligentny? Człowiek z klasą? Ty Paulina wylałaś kubeł inwektyw pod jej adresem i adresem Marka. Ta chorobliwa zazdrość kiedyś cię wykończy. Marka poza sprawami biznesowymi nic z tą kobietą nie łączy. Poznał ją zaledwie trzy dni temu. Wczoraj zrobiliście z siebie głupców i nic nie usprawiedliwia takiego zachowania. – Oboje Febo siedzieli wbici w krzesła ze spuszczonymi głowami. - Sami rozumiecie, że po tych rewelacjach nie możecie zostać w firmie. Proponuję odsprzedanie nam waszego pakietu udziałów. Zapłacimy wam po kursie, ale odejmiemy kwotę stanowiącą równowartość strat jakie firma poniosła na skutek twoich działań Alex. Przemyślcie to sobie. Daję wam czas do poniedziałku. W przypadku waszej odmowy będę zmuszony wszcząć proces przeciwko wam na drodze cywilnej i z takimi mocnymi dowodami na pewno go wygram, więc zastanówcie się. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży udziałów powinniście otworzyć własny interes we Włoszech. To tyle, co miałem wam do powiedzenia. Chodźmy – zwrócił się do Marka.

Wyszli z konferencyjnej zostawiając zszokowanych Febo. Przeszli do gabinetu Marka. Krzysztof ciężko usiadł na fotelu i spojrzał na syna.

- Uwierzysz, że po tym wszystkim moje serce bije spokojnie? Bardzo się starałem nie dać ponieść się emocjom.

- Podziwiałem cię, jak potrafisz się opanować. Ja też starałem się zachować spokój. No, ale już po wszystkim. Teraz musimy tylko czekać na ich decyzję.

- Jestem pewny, że przystaną na moją propozycję. W przeciwnym razie czeka ich sąd, a tego nie znieśliby oboje. Wiesz jak bardzo boją się skandalu.

- Wiem i wiem też, że dla nich to jedyne możliwe rozwiązanie. Napijemy się kawy?

- Chyba dobrze nam zrobi. Masz coś mocniejszego?

- Tato, przecież tobie nie wolno.

- Synu, kieliszeczek koniaku nie zaszkodzi, nawet jest wskazany w tej sytuacji, bo poprawi mi krążenie. – Obaj wybuchnęli śmiechem. Marek podszedł do biurowej szafy, z której wyciągnął kieliszki i butelkę markowego koniaku. Nalał do obu i podał ojcu.

- Piję za twoją przenikliwość synu. Gdyby nie ona, nie wiadomo, co by z nami było. Twoje zdrowie.

- Dzięki tato, a ja piję za wielką klasę, z którą załatwiłeś Febo. Zaimponowałeś mi. – Wychylili kieliszki. Marek zadzwonił do Ani i zamówił dwie kawy. Po chwili zjawiła się trzymając w ręku tacę z aromatycznym napojem.

- Dziękujemy Aniu. Tego nam właśnie teraz trzeba – odezwał się Krzysztof.

- Drobiazg panie prezesie – uśmiechnęła się i jak duch znikła zamykając za sobą drzwi gabinetu.


Odprowadził ojca do windy i pożegnał się z nim. Przypomniał sobie, że miał zadzwonić do Uli. Wrócił do gabinetu i połączył się z jej numerem. Odebrała już po pierwszym sygnale.

- No Marek, jak poszło? Siedzę tu jak na szpilkach. – Uśmiechnął się. Jak to miło, że się o niego martwi.

- Ula. Poszło bardzo dobrze. Ja w ogóle się nie odzywałem. Mówił ojciec. Byli zdruzgotani dowodami, jakie im przedstawił. Mało tego. Poruszył nawet sprawę przedwczorajszego incydentu w restauracji. Zrugał ich oboje za to, jak potraktowali obcą im kobietę i nazwał głupcami. Gdybyś widziała ich miny… Zaproponował odkupienie ich udziałów i dał im czas na zastanowienie do poniedziałku. Nie mają wyjścia, bo zagroził im procesem, jeśli się nie zgodzą. Boże! Ula! Uwolniłem się od nich, również dzięki tobie.

- Dzięki mnie? Przecież ja nic takiego nie zrobiłam?

- Nie bądź taka skromna Ula. Dzięki twoim mądrym radom nie dałem się ponieść, choć najchętniej rozszarpałbym ich gołymi rękami.

- Bardzo się cieszę, że się udało. Gratuluję. Wreszcie nikt nie będzie ci bruździł i będziesz mógł spokojnie pracować.

- Dziękuję Ula. Weekend nadal aktualny? Nie zmieniłaś zdania, co do mojego przyjazdu?

- Nie obawiaj się. Ja tak szybko nie zmieniam zdania – zachichotała. Zawtórował jej.

- W takim razie do zobaczenia. Nie mogę się już doczekać.

- Nie jesteś w tym osamotniony. Ja też. – Serce niemal pękało mu z radości, gdy usłyszał te słowa.

- Do zobaczenia Ula, Trzymaj się.

- Do zobaczenia.


Weekend zbliżał się wielkimi krokami. W piątkowe późne popołudnie Ula poszła posprzątać apartament dla gości. Nie chciała, aby Marek odniósł wrażenie, że nie dba o tę część swojego domu. Pościerała kurze, umyła łazienkę i zmieniła pościel. Wszędzie unosił się zapach świeżości. Spojrzała z zadowoleniem na swoje dzieło. – Jutro rano przyniosę tu jeszcze trochę kwiatów z ogródka. Będzie przytulniej. - Wyciągnęła komplet ręczników i gruby męski szlafrok. Wszystko umieściła w łazience. Była podekscytowana jego przyjazdem. Nie sądziła, że tak bardzo będzie się z nią chciał widzieć ponownie. Jutro to ona zrobi mu niespodziankę i sama coś ugotuje. Już wcześniej przyniosła kilka produktów z hotelowej kuchni i uzupełniła swoją lodówkę. Także ciasto było już gotowe. Cieszyła się, bo było bardzo smaczne i było specjalnością szefa kuchni. Rozejrzała się ponownie jeszcze raz dokładnie lustrując wszystkie pomieszczenia. Było dobrze. Podeszła do niewielkiego regału z książkami i pchnęła mocno. Regał uchylił się i tym tajemnym sposobem znalazła się z powrotem w swoim domu. To było bardzo wygodne, bo za każdym razem, kiedy przyjmowała tu gości, nie musiała obchodzić dookoła całego budynku. Była wdzięczna Raulowi, bo to on właśnie wpadł na ten genialny pomysł, żeby zrobić to przejście.


O godzinie szóstej rano zadzwonił budzik skutecznie wyrywając go z objęć snu. Szybko oprzytomniał przypominając sobie, że to właśnie dziś zobaczy Ulę. Lotem błyskawicy wpadł do łazienki na szybki prysznic. Potem wpakował do niewielkiej torby kilka osobistych rzeczy i pognał do garażu. Jadąc do Rysiowa wstąpił jeszcze na stację benzynową, żeby uzupełnić zbiornik, a gdy dotarł do miasteczka, kupił w kwiaciarni bukiet czerwonych róż. Tak zaopatrzony dojechał pod hotel. Zatrzymał się, ale przypomniał sobie, że przecież Ula zaprosiła go do siebie do domu. Ruszył i po chwili już parkował przed budynkiem. Wysiadł z auta i rozejrzał się. Nagle ją zobaczył. Szła z naręczem ogrodowych kwiatów pogrążona we własnych myślach. Wyglądała jak anioł. W cieniutkiej sukience w drobne kolorowe kwiatki przypominała mu małą dziewczynkę. Popatrzył na nią z rozrzewnieniem Nawet go nie zauważyła i prawie na niego wpadła.

- Ula? – powiedział cicho. Drgnęła wystraszona, lecz po chwili na jej twarz wypłynął radosny uśmiech.

- Marek! Jesteś już! Ale ranny z ciebie ptaszek! – ucieszyła się na jego widok. – Dawno przyjechałeś? Nawet nie słyszałam samochodu.

- Nie, niedawno, dosłownie przed minutą. – Zachwyconym wzrokiem omiatał jej sylwetkę. Przysunął się bliżej i objął ją.

- Tęskniłem za tobą – zamruczał jej do ucha. Przeszedł ją dreszcz. Zauważył to. Wtulił się w jej słodkie usta. Brakowało mu tych pocałunków i jej pełnych, karminowych warg. Oderwał się od niej, nadal jednak trzymając ją w ramionach. Spojrzał jej w twarz. Uśmiechnął się. Była tak uroczo zakłopotana, a jej policzki przybrały czerwoną barwę. Odgarnął jej z czoła niesforny kosmyk.

- To gdzie mnie umieścisz? Mogę nawet spać pod twoimi drzwiami, byle być blisko ciebie.

- Mówiłam ci, że mam apartament dla gości, nie będziesz musiał spać pod drzwiami. Chodź, zaprowadzę cię i dam klucz. – Zabrał torbę z bagażnika i róże, które dla niej kupił.

- Ja też mam dla ciebie kwiaty – wyciągnął zza pleców wiązankę. Zalśniły jej oczy.

- Marek, jakie piękne. Naprawdę nie musiałeś…

- Ale bardzo chciałem.

Z ogromnym naręczem kwiatów podprowadziła go pod drzwi umiejscowione z boku budynku. Wyjął z jej rąk klucz i otworzył. Wnętrze spodobało mu się. Ściany były w nieco innych kolorach niż salon Uli, ale równie ciepłych.

- To jest niewielki salon, na lewo masz łazienkę a po drugiej stronie aneks sypialny. Trudno nazwać go sypialnią, bo stoi tam tylko łóżko. Jest bardzo wygodne, więc myślę, że będziesz zadowolony. Tu jest komoda, w której możesz umieścić rzeczy. - Nalała do wazonu wody i włożyła kwiaty, które ścięła rano w ogrodzie. - Jadłeś śniadanie? Może jesteś głodny?

- Nie jadłem Ula i bardzo mi się chce kawy. – Uśmiechnęła się szeroko na widok jego żałosnej miny. - Strasznie się śpieszyłem, żeby tu być jak najwcześniej i zupełnie na czczo wybiegłem z domu.

- W takim razie zapraszam cię na porządne śniadanie. – Zdumiony patrzył, jak popycha regał i przechodzi do swojej części domu. Ruszył za nią.

- Nie wiedziałem, że masz tu zamontowane takie sekretne przejście.

- To z czystej wygody, żeby nie latać za każdym razem dookoła domu. Proszę rozgość się. Ja tylko wstawię ten piękny bukiet do wody i zaraz coś naszykuję. – Przeszli do kuchni. Kwiaty zajęły honorowe miejsce na granitowym blacie.

- Może pomogę ci w czymś?

- Chętnie skorzystam. Będzie szybciej. Umiesz obsługiwać expres?

- To akurat potrafię. W domu mam podobny.

Zajęli się szykowaniem. Marek pilnował expresu i obserwował poczynania Uli. Podziwiał ją. Była taka zręczna. Z wielką wprawą kroiła pomidory i ogórki. Równo pokrojone kromki wiejskiego chleba leżały już na blacie. Wyjęła z lodówki masło, wędlinę i przygotowane jeszcze wczoraj faszerowane jajka. Do tego dodała miód, dżem i biały twaróg.

- Zjemy w kuchni, czy wolisz w salonie? – spytała.

- Może być w kuchni. Przy stole wygodniej – już stawiał na nim kubki wypełnione pachnącą kawą.

- W lodówce jest jeszcze sok pomarańczowy. Jeśli masz ochotę, to wyjmij.

- Nie Ula, wystarczy kawa. Ależ wszystko pięknie wygląda i smakowicie pachnie.

- Siadajmy. – Spożywali niemal w milczeniu, rzucając od czasu do czasu jakieś zdawkowe uwagi.

- Pyszna ta kawa. Tego potrzebowałem.

- A może zjesz jeszcze kawałek ciasta? Jest bardzo smaczne. – Roześmiał się na całe gardło.

- Kusisz, oj kusisz moja droga – pogroził jej palcem. – Jak Ewa Adama w raju. Dobrze, może spróbuję, ale nieduży kawałek. Najadłem się. Sprawnie uprzątnęli pozostałości śniadania i wsadzili naczynia do zmywarki. Przeszli do salonu i usiedli na kanapie.

- Chyba zaraz pęknę – jęknął Marek. - Dawno się tak nie obżerałem.

- Nie zaszkodzi ci. Jesteś szczupły, możesz jeść bezkarnie. – Zdziwiony spojrzał na nią.

- Mówisz tak, jakbyś była nie wiem jak gruba. Sama jesteś szczupła, tobie też nie zaszkodzi najeść się porządnie od czasu do czasu.

- Nawet jak się najem, to Diablo wytrzęsie to ze mnie skutecznie – roześmiała się perliście. Zawtórował jej. Miała taki zaraźliwy śmiech.

- Co masz w planach na dzisiaj? – zagadnął.

- Wyobraź sobie, że nic. Mogę robić, co chcę. Uporałam się ze wszystkim wczoraj. Chciałam, żebyśmy mieli czas dla siebie przez te dwa dni. – Znowu go rozczuliła. Ucałował wnętrze jej dłoni.

- Doceniam to, naprawdę – wyszeptał.

- Chodźmy na spacer. Być może spotkamy Raula. Chciałbym się z nim przywitać. Maciek pewnie w Rysiowie?

- Tak, pojechał wczoraj wieczorem. – Wstał z kanapy i pociągnął ja do siebie.

- Idziemy – zaordynował.



Część 2



Trzymając się za ręce przeszli przez las i zieloną łąkę. Doszli do zabudowań stajni. Z daleka dojrzeli Raula, jak czyścił koniowi zgrzebłem grzbiet. Był tak zaabsorbowany tym zajęciem, że nawet nie zauważył, jak podeszli.

- Witaj Raul – powiedział cicho Marek nie chcąc, wystraszyć ani jego ani konia. – Na dźwięk swojego imienia Raul odwrócił się i przystroił twarz w szczery uśmiech.

- Marek! Witaj! Tęsknisz za nami, skoro tak cię tu ciągnie.

- Nawet nie wiesz jak bardzo – spojrzał znacząco na Ulę. - Myślę, że to początek pięknej przyjaźni między mną a wami. Chyba, że macie inne zdanie?

- Nie żartuj. Jesteś fajnym facetem, od razu przypadłeś do gustu mnie i Maćkowi, a przede wszystkim naszej stokrotce – objął Ulę ramieniem zauważając jej wstydliwe rumieńce. - No nie wstydź się córeńko. Przecież to normalne, że w twoim wieku człowiek jest zakochany.

- Raul! – poczerwieniała jeszcze bardziej. – Co ty wygadujesz? – Roześmiał się na cały głos na widok jej oburzonej miny.

- Ja tam swoje wiem i nikt nie wmówi mi, że jest inaczej – machnął ręką.

- On też nie pozostaje ci dłużny – wskazał Marka palcem. - Widzę, z jakim ogniem w oczach na ciebie patrzy. – Marek wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu maskując zakłopotanie. – Czy przed tym facetem nic się nie ukryje? – pomyślał.

- Jesteś dobrym obserwatorem Raul – powiedział z podziwem.

- To i owo w życiu już widziałem, więc nie dam sobie zamydlić oczu. – Ulę żenowała ta rozmowa, postanowiła ją przerwać mówiąc.

- Raul, nie będziemy ci przeszkadzać. Pójdziemy jeszcze nad rzekę. Na razie. Uważaj na siebie i nie czyść Diablo. Sama to zrobię w wolnej chwili.

- Nie mam zamiaru nawet podchodzić do tego wściekłego konia.

- To nie jest wściekły koń - zaprzeczyła Ula. –To koń z charakterem. – Pociągnęła Marka za rękę i powędrowali w kierunku rzeki. Po niecałym kwadransie już siedzieli nad jej brzegiem grzejąc się w porannym słońcu. Zerwał źdźbło trawy i zaczął ją łaskotać delikatnie po ramieniu. Wzdrygnęła się, a na jej ciele wykwitła gęsia skórka. Położył się na trawie pociągając ją za sobą.

- Będziemy mokrzy od rosy – szepnęła.

- Już prawie wyschła, nie będzie tak źle - przekręcił się na bok studiując z zachwytem każdy skrawek jej twarzy. Przymknęła oczy. Było jej tak dobrze.

- Masz twarz anioła. Jesteś piękna – zamruczał. Spojrzała na niego poważnym wzrokiem.

- Nie jesteś obiektywny. Nigdy nie byłam piękna. - Zatopił wzrok w jej dwóch błękitach.

- Jesteś. Nawet nie wiesz, jak bardzo – pochylił się nad nią i musnął jej usta. Omiótł oddechem policzki, czoło i nos, by znowu zatopić się w słodyczy jej warg.

- Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką w życiu spotkałem, - wszeptał w jej usta - a jak wiesz znałem wiele kobiet. Wstyd mi, bo to było o wiele za wiele. - Znowu ją całował. Tym razem żarliwie, namiętnie i z pasją. Oderwała się od niego, łapiąc gwałtownie powietrze. Ciężki oddech unosił jej piersi.

m - Powoli Marek, nie tak szybko, bo brakuje mi tchu – Mówiła urywając słowa.

- Przepraszam za moją nachalność. Ale kiedy jesteś tak blisko nie panuję zupełnie nad sobą i tracę głowę. Co ty ze mną robisz dziewczyno…?

- Ja tylko jestem obok – wyszeptała nieśmiało, spuszczając wzrok.

- I za to ci dziękuję, za „aż obok” a nie „tylko”. Sprawiłaś, że poczułem się szczęśliwy. Już od dawna tak się nie czułem. Paulina potrafiła zabić we mnie całą radość życia.

- Marek. Było minęło. Ona znikła z twojego życia i więcej nie wróci. Nie myśl już o tym. Cieszmy się tym, co tu i teraz.

- Masz rację. Nie rozmawiajmy o przykrych rzeczach. To, co teraz robimy?

- Teraz pójdziemy przygotować obiad. Dzisiaj to ja ci go ugotuję, nie szef kuchni.

Podniósł ją z trawy jak piórko i objął ramieniem. Tak zjednoczeni wolno ruszyli w stronę domu. Czas szybko im mijał. Po obiedzie, pod którego wrażeniem był Dobrzański, chwaląc pod niebiosa zdolności kulinarne Uli, poszli do hotelu. Ula już wcześniej załatwiła mu kilka zabiegów, żeby się zrelaksował po ciężkim tygodniu. Zażył, więc masaży, gorących okładów i biczów szwedzkich idealnych na pobudzenie krążenia. Czuł się po nich jak nowonarodzony. Na koniec miała jeszcze jedną niespodziankę.

- Masz jeszcze siłę na basen? Ja chętnie bym popływała. Jest okazja, bo o tej porze wszyscy przygotowują się do kolacji i basen jest pusty. – Przystał na to z ochotą. Rozebrany do kąpielówek wskoczył do wody i czekał na Ulę pływając w kółko. Wreszcie wyszła. Na jej widok zaparło mu dech w piersiach. Miała na sobie dwuczęściowy kostium z błękitnymi wstawkami na granatowym tle i wyglądała bardzo, ale to bardzo seksownie. Poczuł jak jego tętno przyspiesza. Miała wszystko na swoim miejscu. Nogi, niewiarygodne. Szczupłe i długie, bardzo kształtne i zgrabne. Pięknie uformowane biodra podkreślone przez nie sięgające do pępka majteczki. Wąska talia i jędrne, pełne piersi, schowane za skąpym staniczkiem. Przełknął nerwowo ślinę, przez zaschnięte z wrażenia gardło. – Słodki Jezu! – przemknęło mu przez głowę. – W życiu nie widziałem piękniejszej istoty. Czy nie tak właśnie wyglądają anioły? Muszę się opanować, bo niewiele brakuje, żebym rzucił się na nią.

Widziała jego zaskoczenie malujące się na twarzy i te wielkie stalowe oczy z ogromnymi źrenicami wpatrujące się w nią zachłannie. Poczuła się skrępowana. Zgarnęła z krzesła ręcznik i okryła się nim.

- Marek… - powiedziała niepewnie oblana rumieńcem wstydu – nie patrz tak na mnie, mówiłam ci, że nie jestem piękna. – Podpłynął do niej, spoglądając w górę prosto w jej chabrowe oczy.

- Ula. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. Jesteś ideałem i cudem. Nie sądziłem, że przyjdzie mi oglądać jeszcze w życiu tak wyjątkowe zjawisko, jakim jesteś. Nie zasłaniaj się, proszę. Chcę chłonąć to piękno - podał jej dłoń i pomógł wejść do wody. Przytulił ją mocno.

- Jesteś wspaniała – wyszeptał całując ją w usta, by zaraz potem przenieść pocałunki na szyję i wrażliwe miejsce za uchem. Odepchnęła go lekko.

- Mieliśmy pływać Marek.- Otrząsnął się z chwilowego zapomnienia.

- Tak masz rację, pływajmy – powiedział bez specjalnego entuzjazmu.

Wieczorem zmęczeni odpoczywali po intensywnym dniu u Uli na kanapie. Siedzieli z kubkami gorącego kakao zajadając się ciastem i opowiadając sobie historyjki z ich życia. Poznawali się. Chcieli wiedzieć o sobie jak najwięcej. Zauważył, że okruszek ciasta został jej w kąciku ust. Przybliżył się do niej i językiem zebrał słodką pozostałość po deserze. Przejechał ręką po jej plecach. Drżała. Był zaskoczony. Żadna kobieta nigdy nie reagowała w taki sposób na jego dotyk. Wpił się w jej wargi zachłannie i zaborczo, miażdżąc je ognistym pocałunkiem. Ich języki rozpoczęły swoisty taniec. Ręką sięgnął do jej bioder jeszcze bardziej przyciągając ją do siebie. Zalała go fala pożądania. Nie panował już nad sobą. Błądził dłońmi po jej brzuchu i piersiach. Nagle dotarł do niego jej zduszony, gorączkowy szept. Początkowo nie rozróżniał słów, wreszcie zrozumiał.

- Nie… Marek…. nie… - Opamiętał się. Spojrzał w jej oczy. Szkliły się od łez. Zrobiło mu się głupio. Zachował się, jak napalony samiec.

- Przepraszam Ula. Nie chciałem być taki nachalny. Straciłem głowę. Wybacz mi. – Zobaczył, że dygota na całym ciele. Splotła ciasno ramiona, by uspokoić ten dreszcz. Powoli dochodziła do równowagi.

- To ja cię przepraszam. Dla mnie to trochę za wcześnie. Wszystko tak szybko się dzieje. Ja nie jestem jeszcze gotowa. Musisz wiedzieć, że ja… ja… jeszcze nigdy z nikim… i trochę się boję – popatrzyła mu w oczy, a on rzeczywiście ujrzał w nich strach. Przytulił ją do siebie.

- Nie wiedziałem Ula, przepraszam cię raz jeszcze – powiedział gardłowym głosem. - Obiecuję, że nigdy nie zrobię nic wbrew twojej woli. Przysięgam - ujął jej twarz w swoje dłonie i zmusił, by na niego spojrzała.

- Kocham cię Ula. Kocham od dnia, kiedy zobaczyłem cię na tym szalonym koniu. Wtedy nie potrafiłem tego nazwać. Teraz już wiem, co do ciebie czuję – widział, jak jej dwa niebieskie diamenty rozszerzają się ze zdumienia i niedowierzania pomieszanego ze szczęściem..

- Ja też cię kocham. Bardzo – wyszeptała. – Od tego samego dnia, w którym ujrzałam cię na tej polanie.

Nie wierzył własnym uszom. – Czy ona naprawdę to powiedziała? Kocha mnie? – Jego serce przepełniała euforia i radość. Musnął delikatnie jej usta pocałunkiem lekkim, jak skrzydło motyla. - Dziękuję ci Ula. Dziękuję, że odwzajemniasz moją miłość.


Kolejny raz żegnała go na cały tydzień, który już wydawał jej się wiecznością. Teraz, kiedy wyznali sobie miłość, było jej znacznie trudniej rozstawać się z nim na tak długo. Wiedziała, że będzie cierpieć z tęsknoty. On też nie wyglądał na szczęśliwego. Otulił ją ramionami i przytulił policzek do jej skroni.

- Boże. Ula. Nie wiem, jak wytrzymam bez ciebie przez ten tydzień. To będzie istna udręka.

- Mnie też nie będzie łatwo. Po tym weekendzie ciężko mi będzie wrócić do moich cyferek. Pewnie nie będę mogła się na niczym skupić, myśląc ciągle o tobie.

- Będę codzienni dzwonił. Może uda ci się wyrwać w tygodniu do Warszawy. Pokazałbym ci firmę. Może byś mi doradziła, jak usprawnić pracę w niektórych działach? Twoje rady są takie mądre, a dla mnie bezcenne.

- Przeceniasz mnie.

- Ani trochę – zaprzeczył gwałtownie.- Czy osiągnęłabyś tak wiele, w tak krótkim czasie, gdybyś nie była mądrą i pracowitą kobietą? – Znowu jej policzki pokryły się uroczą czerwienią.

- Nie chwal mnie tak, bo popadnę w samozachwyt, a co do ewentualnego przyjazdu do Warszawy, to może rzeczywiście uda mi się wykroić trochę czasu. Dam ci znać, jeśli coś postanowię.

Jeszcze ostatni uścisk, jeszcze ostatni pocałunek i już jechał swoim Lexusem w kierunku stolicy uśmiechając się do swoich myśli. - To był cudowny weekend. Ona była cudowna. Taka piękna i tak uroczo nieśmiała i kocha mnie. Dobrzański, jesteś szczęściarzem.


Dzwonił do niej codziennie, wypytywał o wszystko i bezustannie zapewniał ją o swojej miłości do niej. Mówił, jak bardzo tęskni i cierpi nie mając jej blisko siebie. Ona też zapewniała go, że odwzajemnia tę miłość równie mocno, jak on. Tęskniła rozpaczliwie za jego silnymi ramionami, w których mogła tonąć bez końca, za spojrzeniem jego stalowych oczu, pod wpływem, którego drżała na całym ciele, za pocałunkami i dotykiem jego warg miękkich i zmysłowych. Kochała go tak mocno, że nie wyobrażała już sobie życia bez niego. On myślał podobnie. Euforia, w którą wprawiła go ta miłość, powodowała, że unosił się trzy centymetry nad ziemią i niemal po niej nie stąpał. Jego przyjaciel Sebastian nie mógł zrozumieć zachowania prezesa. Nigdy nie widział go w takim stanie.

- Zakochałem się w niej Sebastian. Ona jest piękna, mądra i wyjątkowa, nie ma takiej drugiej. Odnalazłem swoją drugą połówkę Seba i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Olszański tylko kręcił głową ze zdumienia i wciąż mamrotał pod nosem, - nie do wiary, co ta miłość może zrobić z człowiekiem.


Febo wyjechali do Włoch. Nie mogli dopuścić do skandalu i bez szemrania zgodzili się na warunki postawione przez Dobrzańskiego-seniora. Marek odetchnął. Życie w firmie wychodziło na prostą. Wezwał zaraz na rozmowę Turka i gdy ten nieśmiało i z niepewną miną wszedł do gabinetu, Marek uścisnął mu najpierw dłoń, a potem poprosił, żeby usiadł.

- Jak wiesz Adam, Febo wyjechali. Możesz odetchnąć, bo nie będziesz już czuł oddechu Alexa za plecami i już nie musisz się go bać. Obaj z ojcem jesteśmy ci bardzo wdzięczni za pomoc i lojalność wobec firmy i nas, dlatego chciałbym cię awansować na stanowisko dyrektora finansowego. Wiem, ze jesteś świetnym ekonomistą i że to ty odwalałeś za Alexa większość roboty. Pensja również będzie dyrektorska. Co ty na to? – Adam był wzruszony. Nie spodziewał się tego. Ściskał dłoń prezesa i mówił

- Marek, dziękuję za to wyróżnienie. Nigdy nie myślałem, że będę kiedyś piastował tak wysokie stanowisko w tej firmie. Przecież wiesz, że nie zrobiłem tego z myślą o jakiejś nagrodzie.

- Wiem Adam i naprawdę to doceniam. Wiem też, że świetnie poradzisz sobie na tym stanowisku. Chciałbym cię jeszcze o coś zapytać. Słyszałem, że twoja siostra też kończyła finanse. Gdy ty obejmiesz nowe stanowisko, jednocześnie zwolni się etat w dziale finansowym. Zapytałbyś ją, czy nie zechce u nas pracować? Podobno bardzo daleko dojeżdża do obecnej pracy? – Serce Turka pękało z nadmiaru szczęścia.

- Marek! To wspaniała wiadomość. Ona zawsze marzyła, żeby tu pracować. Na pewno bardzo się ucieszy i z radością przyjmie to stanowisko. Bardzo ci dziękuję.

- Naprawdę nie ma za co. To my jesteśmy ci bardzo wdzięczni. Gdybyś nie przyszedł z tą umową do mnie, aż boję się pomyśleć, co by się mogło stać. Cieszę się, że się zgodziłeś. Jutro przyjdź koło dziesiątej, to wręczę ci nominację na piśmie. – Pożegnał Turka uściskiem ręki. Wiedział, że w jego osobie będzie miał solidnego i lojalnego pracownika. Postanowił zajrzeć do Pshemko. Obiecał sobie, że już nigdy nie dopuści do sytuacji sprzed paru miesięcy, kiedy to wściekły na niego mistrz chciał odejść z firmy. Chciał, żeby artysta wiedział, że jego dobro i doskonałe samopoczucie leży prezesowi na sercu.

Wszedł do pracowni, w której panowała cisza i pełne skupienie. Ujrzał siedzącego w wielkim czerwonym fotelu mistrza, szkicującego swoje projekty kreacji.

- Witaj Pshemko, nie przeszkadzam? Mogę na chwilę? - Twarz mistrza rozjaśniła się na widok Marka.

- Nie przeszkadzasz! Skąd! Wchodź! Co cię do mnie sprowadza?

- Wpadłem tylko zapytać, czy wszystko w porządku i czy czegoś ci nie trzeba.

- Mareczku, wszystko idzie, jak po maśle. Sprawiłeś mi taką ogromną przyjemność tym wyjazdem i tym pięknym miejscem, które znalazłeś na sesję, że jestem w pełni usatysfakcjonowany i szczęśliwy. Myślałem nawet, żeby zarezerwować tam pokój po pokazie. Taka tam cisza i spokój.

- W takim razie powiem ci w tajemnicy, że w czwartek odwiedzi nas Urszula Cieplak, współwłaścicielka hotelu i na pewno będzie mogła zarezerwować dla ciebie najlepszy apartament. Ja pokrywam koszty i nie protestuj, bo nikt tak jak ty nie zasłużył sobie na to. - Projektant zaniemówił ze szczęścia i zawisł na szyi prezesa.

- Dziękuję ci bardzo. Jestem taki szczęśliwy. - Po chwili wzajemnego poklepywania się po plecach Marek opuścił pracownię.


W czwartek od bladego świtu rozpierała go energia. Nie mógł się już doczekać przyjazdu Uli. Do godziny dziewiątej wykonał do niej z siedem telefonów upewniając się, czy na pewno przyjedzie i o której będzie. Uspokojony jej kolejnymi zapewnieniami, że na pewno zjawi się o jedenastej odliczał minuty do tego spotkania. Punktualnie o umówionej godzinie zadzwoniła jego komórka. Odebrał bez wahania widząc na wyświetlaczu jej imię.

- No już jestem - odezwał się jej ciepły głos po drugiej stronie słuchawki.

- Zaraz po ciebie schodzę. Czekaj – rozłączył się i biegiem wypadł z gabinetu wprost w otwierające się drzwi windy. Zobaczył ją, jak tylko z niej wysiadł. Wyglądała cudownie. Ubrana w blado niebieską garsonkę i wysokie, dobrane pod kolor szpilki. Rzucił jej tylko krótkie „Witaj kochanie” i ciągnąc ją za rękę wszedł z powrotem do windy. Nacisnął guzik z numerem pięć, po czym odwrócił się do niej i czule ją obejmując pocałował namiętnie. - Ależ się za tobą stęskniłem. Nie mogłem się już doczekać twojego przyjazdu. Chodzę od rana, jak nakręcony. – Roześmiała się, a jej perlisty śmiech sprawił, że i on uśmiechnął się szeroko ukazując w całej okazałości swój najpiękniejszy atut.

- Ja też bardzo tęskniłam i też nie mogłam się doczekać, kiedy cię zobaczę.

Dojechali na właściwe piętro i Marek poprowadził ją wprost do swojego gabinetu. Rozejrzała się ciekawie.

- Ładnie tu u ciebie. Bardzo nowocześnie. Kawę też podajesz? Bardzo mi się chce kawy, jeszcze nie piłam dzisiaj.

- Dla ciebie wszystko - złapał a słuchawkę i poprosił Anię o dwie porządne kawy. Nie minęło dziesięć minut, kiedy dziewczyna wniosła dwie aromatycznie pachnące espresso i postawiła na szklanym stoliku, po czym dyskretnie wyszła. Delektowali się kawa patrząc sobie w oczy i nie mówiąc ani słowa. Słowa nie były potrzebne. Z ich oczu bił blask wielkiego uczucia, jakim siebie obdarzali. Pierwszy ciszę przerwał Marek.

- Rozmawiałem wczoraj z naszym projektantem Pshemko. Pamiętasz go, prawda?

- Oczywiście, że pamiętam. Bardzo oryginalny osobnik. A o czym?

- Pshemko jest zachwycony miejscem, w którym stoi hotel. Bardzo chce wynająć apartament, jak już będziemy po pokazie kolekcji, do której robione były zdjęcia. Mogłabyś zarezerwować jeden z waszych pokoi od dziś za dwa tygodnie? Byłby szczęśliwy. Pewnie też sam cię o to poprosi, bo mówiłem mu, że będziesz tu dzisiaj i odwiedzisz go.

- Nie ma problemu. Kiedy tylko będzie chciał, może przyjechać. Rzadko się zdarza, że hotel ma pełną obsadę gości. Pokój się znajdzie. Nie będzie kłopotu.

- Cudownie. To może pójdziemy do niego. Na pewno się ucieszy. – Powiódł ją długim korytarzem wprost do pracowni mistrza.

- Cześć Pshemko. Zobacz, kogo ci przyprowadziłem. – Pshemko podniósł głowę znad swoich projektów i oniemiał.

- Marku, czy to zjawisko nazywa się Urszula Cieplak?

- We własnej osobie mistrzu – odezwała się z rozbawieniem Ula. – Witam pana. Możemy troszkę poprzeszkadzać?

- Bella. Piękne kobiety nigdy nie przeszkadzają. Są przecież ozdobą tego świata. Proszę rozgośćcie się. - Usiedli wygodnie na przyniesionych przez asystentów fotelach.

- Marek mówił, że spodobał się panu nasz zakątek.

- Ach! Co to za urocze miejsce. Istna sielanka. Chciałbym do was jeszcze raz przyjechać.

- Proszę się nie krępować i przyjeżdżać do nas, kiedy tylko ma pan ochotę. Zawsze jest pan u nas mile widziany, a nasz kucharz na pewno postara się usatysfakcjonować pańskie podniebienie naszą staropolską kuchnią, którą pan podobno preferuje.

- Bella, ja jeszcze do dziś czuję smak tych specjałów, które serwowaliście na grillu.

- W takim razie załatwione. Marek da tylko znać, kiedy pan przyjedzie, a my zapewnimy panu wszystko, co najlepsze. – Pshemko ze wzruszenia uronił łzę i z dziesięć razy dziękował za tę przyjemność. W rewanżu kazał z Uli zdjąć miarę i zadeklarował, że stworzy specjalnie dla niej niepowtarzalna kreację. Pożegnali się z nim i wyszli na korytarz.

- O matko! Chyba wszyscy artyści mają w sobie odrobinę szaleństwa. – Marek roześmiał się słysząc to stwierdzenie.

- Nasz artysta Ula, ma go całkiem sporo. Jest kompletnie odjechany. – Teraz oboje już chichotali.

Urwał się z firmy i zaprosił ja na obiad, po którym poszli na spacer do parku obok firmy. Usiedli na ulubionej ławce Marka. Objął ją ramieniem i przytulił.

- Chciałbym cię zaprosić na następny weekend do mnie. Dasz radę się wyrwać? W sobotę jest pokaz i bankiet. Impreza skończy się późno, dlatego proponuję ci nocleg u mnie i spędzenie niedzieli w Warszawie. Wieczorem pojechałabyś do domu – popatrzył w jej twarz i widząc, że się waha szepnął błagalnie całując jednocześnie wnętrze jej dłoni. – Błagam zgódź się. – Nie mogła oprzeć się takiej prośbie. Nie mogła oprzeć się tym oczom proszącym tak błagalnie.

- Chyba nie jestem w stanie ci niczego odmówić. Zgadzam się. – Wydał z siebie okrzyk zachwytu i wpił się w jej malinowe usta.

- Bardzo, bardzo cię kocham i dziękuję, że się zgodziłaś. – Odprowadził ją do samochodu, czule obsypując ją pocałunkami na pożegnanie. Obiecał, że jak zwykle będzie u niej w sobotę i zostanie do niedzieli. Z sercem lekkim jak piórko wrócił do firmy. Ona sprawiła, że poczuł, iż teraz żyje naprawdę. Od kiedy ją poznał nie dał się wyciągnąć Sebastianowi na żadną imprezę w klubie. To świadczyło o tym, że jednak powoli się zmienia. Na lepsze.



ROZDZIAŁ 6


Część 1


Zmiany w zachowaniu Dobrzańskiego zaczęły być dostrzegalne gołym okiem. Nie był to już duży chłopiec, któremu tylko błazeństwa w głowie. Z egoistycznego gówniarza zmieniał się w odpowiedzialnego mężczyznę. Wreszcie zaczął dojrzewać mentalnie. Stawał się odpowiedzialny za firmę i ludzi w niej pracujących. Postawa jaką zaprezentował ojciec podczas rozrachunku z Febo, naprawdę zrobiła na nim wrażenie. Nie znał go takiego. Zawsze był porywczy i często unosił się gniewem, ale to, co pokazał wtedy w sali konferencyjnej, zaimponowało Markowi i wzbudziło jego podziw. Zapragnął, żeby i jemu ojciec powiedział któregoś dnia, że jest z niego dumny. Zaczął więc się starać. Przestał zwalać robotę na innych i teraz częściej niż do tej pory można było go zastać zatopionego w papierach przy laptopie. Ula taż miała w tej przemianie niemały udział. Wielokrotnie obserwował ją podczas wykonywania obowiązków i podziwiał, z jaką łatwością dogaduje się z pracownikami. Nigdy nie słyszał, żeby podnosiła głos. Wyjaśniała niejasności łagodnie, ale stanowczo. Marek wiedział, że daleko mu do niej. Nie, nie był to rodzaj rywalizacji, raczej edukacji. On uczył się od niej, a potem to, czego się nauczył przekładał na grunt własnej firmy, z zadowoleniem stwierdzając, że jednak taktyka Uli i jej podejście do ludzi sprawdza się również w jego przypadku. Pracownicy coraz częściej patrzyli na niego z szacunkiem, a on był szczęśliwy, bo wiedział, ze obrał słuszną drogę. Całym sercem zaangażował się w prace przy pokazie. Jeździł do drukarni, załatwiał foldery, negocjował ceny. Bardzo chciał, żeby wszystko poszło pomyślnie.

Sebastian z niepokojem śledził te zmiany w zachowaniu przyjaciela. Ewidentnie tracił dobrego kompana do kieliszka i szalonej zabawy. Marek miał coraz mniej czasu dla niego. Gdy wracał wieczorem do domu po całym dniu ciężkiej pracy, miał tylko tyle siły, żeby jeszcze zadzwonić do Uli i posłuchać jej ciepłego, łagodnego głosu, który pocieszał go i motywował do dalszego działania. Nie mógł nadziwić się sam sobie, że jakoś daje radę, bo przecież nigdy w życiu tak ciężko nie pracował.


Pokaz zbliżał się wielkimi krokami. Wszystko wydawało się być zapięte na ostatni guzik. Nawet załatwił z właścicielem restauracji „Książęca”, żeby dostarczano Pshemko regularnie gorącą czekoladę. Teraz to było ważne. Nie mógł dopuścić, by mistrz popadł w melancholię lub zły nastrój, który najczęściej zmieniał się w furię. Wtedy artysta był nieobliczalny i niszczył wszystko, co wpadło mu w ręce, łącznie ze swoimi kreacjami.

W przeddzień pokazu, wieczorem zadzwonił do Uli.

- Witaj skarbie. Tęsknisz trochę za mną?

- Bardzo, bardzo tęsknię, nie tylko trochę. Jutro twój wielki dzień. Jesteś gotowy?

- No, mam nadzieję, że nie zaniedbałem niczego. Dzwonię, żeby zapytać, czy nie zmieniłaś zdania i przyjedziesz do mnie na te dwa dni. Ja bardzo chciałbym. Nie mogę się doczekać, kiedy znów będę cię mógł tulić w swoich ramionach. Strasznie mi tego brakuje i twoich boskich ust.

Jej twarz przybrała kolor purpury. – Dobrze, że nie może mnie teraz zobaczyć – pomyślała, a na głos powiedziała - to już jutro, na pewno wytrzymasz. Bardzo cię kocham – wyartykułowała niemal szeptem.

- Jesteś miłością na całe moje życie. Kotku zapisz sobie adres hotelu, w którym będzie pokaz. Jeśli możesz to postaraj się być wcześniej, zanim zaczną schodzić się goście. Chciałbym, żebyśmy mieli jeszcze chwilkę dla siebie.

- Dobrze. Postanowiłam nie brać samochodu. Raul mnie przywiezie, a w niedzielę przyjedzie po mnie. Na bankiecie będzie pewnie szampan, a ja mam na niego wyjątkową ochotę, a po alkoholu nie siadam za kierownicę.

- Doskonały pomysł. W takim razie czekam na was jutro. Daj mi sygnał, że jesteś to wyjdę przed hotel, żebyś nie musiała błądzić.

- Dam. Późno już. Wiem, że jesteś podekscytowany, ale spróbuj się dobrze wyspać. Jak będziesz wypoczęty to jutro ogarniesz wszystko bez stresu.

- Postaram się. Ty też śpij dobrze. Dobranoc moje szczęście.


Ula krygowała się przed lustrem od dobrej godziny. Nie mogła się zdecydować, którą sukienkę ubrać. Miała poważny dylemat, bo ostatnie zakupy były bardzo owocne. Do domu wszedł Raul i ze zdumieniem zauważył stos ubrań leżących na kanapie.

- Raul – jęknęła – pomóż mi wybrać. Niedługo trzeba jechać, a ja jestem w rozsypce.

Żeby mu ułatwić, porozwieszała kreacje we wszystkich możliwych miejscach. Przyjrzał im się uważnie.

- Ta czerwona jest piękna i chyba odpowiednia na taka imprezę. Do niej czarne szpilki i czarna torebka, a na szyję ta obróżka z czarnych koralików. Będzie pięknie – skwitował.

- Uśmiechnęła się szeroko akceptując jego wybór.

- Masz świetny gust Raul. Zaraz się przebiorę, to będziesz mógł ocenić.

Po kilkunastu minutach wyszła z sypialni i okręciwszy się kilkakrotnie stanęła przed nim.

- Mówiłem, że będzie pięknie. Ślicznie wyglądasz córeńko. To co, zbieramy się?

- Tak. Weź jeszcze tę torbę, bo biorę kilka rzeczy do przebrania i buty na zmianę. Nie wytrzymałabym długo w tych szpilkach. Jutro zadzwonię i dam ci znać, o której będziesz mógł przyjechać po mnie, dobrze?

- Dobrze. Przyjadę, o której zechcesz.


Wprowadził adres do GPS-a i ruszyli. Droga zajęła im około czterdziestu minut i po upływie tego czasu Raul już parkował pod hotelem, w którym miał odbyć się pokaz. Powiadomiony parę minut wcześniej Marek, niecierpliwie ich wypatrywał wydeptując ścieżkę przed wejściem do hotelu. Właśnie zauważył zielonego citroena. – No, są wreszcie. – Skonstatował z ulgą. Szybko podbiegł do samochodu otwierając Uli drzwi i podając jej rękę. Wyłuskał ją z auta i zmierzył od stóp do głów roziskrzonym z zachwytu wzrokiem. - Wyglądasz cudownie.

Zapłoniła się pod wpływem komplementu i spojrzała na niego. W czarnym, markowym i eleganckim garniturze, na tle, którego kontrastowała śnieżno biała koszula, wyglądał jak marzenie. Znowu pomyślała, że jest najpiękniejszym mężczyzną na ziemi.

- Ty też – powiedziała z podziwem.

Raul wyjął jej torbę z bagażnika i przywitał się z Markiem.

- Tu jest jej torba z rzeczami na zmianę. Jesteś samochodem, to wsadzę ją do niego?

- Nie, nie jestem, ale zabierzemy ją do przymierzalni i tam przechowamy.

- Marek, uważaj na nią. Nie darowałbym sobie, gdyby coś jej się stało.

- Raul. Bądź spokojny. Tu nic jej nie grozi, a ja nie spuszczę z niej oka, obiecuję.

- Uspokoiłeś mnie. W takim razie będę jechał.

Uściskał jeszcze na koniec Ulę i rękę Marka i powoli wyjechał z parkingu. Młodzi objęci wmaszerowali do wnętrza hotelu. Zostawiwszy bagaż w przymierzalni znaleźli jakieś ustronne miejsce, w którym Marek mógł wreszcie należycie się z nią przywitać. Przylgnął do jej stęsknionych ust i pocałował z pasją i namiętnością.

- Dobijają mnie te puste dni bez ciebie – powiedział cicho oderwawszy się od jej warg.

- Ja też nie znoszę tego dobrze, ale na razie nie możemy z tym nic zrobić i musi zostać jak, jak jest.

- Przynajmniej na dwa dni będę cię miał tylko dla siebie. A teraz chodź oprowadzę cię - pociągnął ją za rękę wprowadzając do głównej sali, w której miał odbyć się pokaz. Była ogromna. Na samym jej środku dominował długi wybieg, obok przygotowano miejsca dla zespołu muzyków, a po przeciwnej stronie ustawiono miękkie, wyściełane krzesła dla gości. Ula była pod wrażeniem.

- Ależ jest wielka. Z pięć razy większa od naszej. Robi wrażenie.

- Podoba ci się? Tu obok jest nie mniejsza sala bankietowa. Zerknijmy i na nią.

Na sali równie wielkiej jak ta pierwsza ustawiono rzędy stołów nakrytych białymi obrusami, na których pyszniły się dziesiątki wymyślnych przystawek. Na jednym z nich królowały butelki z francuskim szampanem i przytulone do nich dziesiątki wysokich kieliszków. Na środku sali zostawiono miejsce na tańce.

- Jak ci się udało to wszystko tak dobrze zorganizować? – Roześmiał się serdecznie.

- Miałem dobrą nauczycielkę i oto efekty – przygarnął ją do siebie. – Gdyby nie ty, nie osiągnąłbym nic.

- Nieprawda. Od początku dostrzegłam w tobie potencjał. Wystarczyło cię trochę zmotywować i proszę…- wskazała dłonią na salę. Wtulił wargi w jedwabną skórę jej policzka.

- Nawet nie wiesz jak bardzo ci jestem wdzięczny, ale teraz chodźmy już. Chyba zaczynają schodzić się goście.

Podeszli bliżej drzwi wejściowych. Ula stanęła trochę z boku, za Markiem, nie chcąc mu przeszkadzać. Witał pierwszych celebrytów znanych z kolorowych okładek czasopism i zapraszał do zajmowania miejsc. Właśnie przybyli jego rodzice. Uściskał ich i powiedział.

- Chciałbym wam kogoś przedstawić. Osobę naprawdę wyjątkową pod każdym względem. - odwrócił się. - Ula, pozwól tu do nas. Mamo, tato, to jest Urszula Cieplak, właścicielka tego ośrodka za Rysiowem, w którym mieliśmy naszą sesję. Ula, to są moi rodzice Helena i Krzysztof Dobrzańscy.

- Bardzo miło mi państwa poznać. Marek wiele mi opowiadał, – podała rękę najpierw Helenie, a potem Krzysztofowi – a szczególnie o panu. Bardzo mu pan imponuje i stara się panu dorównać. – Senior z kurtuazją ucałował jej dłoń.

- I my o pani wiele słyszeliśmy, o pani przedsiębiorczości, pracowitości i mądremu podejściu do interesów, nie mieliśmy tylko pojęcia, że jest pani osobą tak bardzo młodą i tak zjawiskowo piękną.

Słysząc te komplementy nie mogła zareagować inaczej, jak pokaźnymi rumieńcami, które przyozdobiły jej twarz. Zauważyli to wszyscy, a ona poczuła się jeszcze bardziej skrępowana.

- Przepraszam – powiedziała cicho. - Państwo wybaczą, ale nie jestem przyzwyczajona do takich komplementów i reaguję na nie w taki właśnie sposób.

- Ależ to urocze, moje dziecko – zareagowała Helena. – To świadczy tylko o tym, że jesteś osobą bardzo skromną i wrażliwą, a to zaleta, nie wada.

- Dziękuję pani Heleno – wyjąkała spuszczając z zawstydzeniem wzrok.

- Słuchaj Ula, a może pójdziesz z rodzicami i zajmiecie miejsca? Cały pierwszy i drugi rząd jest zarezerwowany dla pracowników firmy. Usiądźcie gdzieś na środku i zatrzymajcie dla mnie miejsce. Ja tylko przywitam gości i zaraz do was dołączę.

- Będzie nam bardzo miło spędzić ten wieczór w pani towarzystwie pani Urszulo – zwrócił się do niej Krzysztof.

- Po prostu Ula. Proszę mi mówić po imieniu. – Dobrzańscy uśmiechnęli się do niej serdecznie.

- Będzie nam bardzo miło dziecko, a teraz chodźmy – Krzysztof ujął swoje damy pod ręce i poszedł z nimi w kierunku widowni.

Sala dość szybko wypełniła się gośćmi. Przygaszono lekko światła, a gdzieś w tle rozległa się cicha muzyka. Oświetleniowiec skierował reflektor na wybieg. Zza kurtyny wyłonił się sam prezes z mikrofonem w ręku.

- Dobry wieczór. Państwu. Nazywam się Marek Dobrzański i reprezentuję firmę odzieżową Febo&Dobrzański. Chciałbym zaprosić państwa na pokaz letniej kolekcji ekskluzywnej odzieży dla pań i panów w różnym wieku. Mam nadzieję, że kolekcja przypadnie państwu do gustu i nie wyjdą stąd państwo rozczarowani. Po pokazie zapraszam serdecznie na bankiet, który odbędzie się w sali obok. Życzę miłych wrażeń, mając nadzieję, że czas spędzony razem z nami nie uznają państwo za zmarnowany. Zapraszam.

W burzy oklasków zszedł z wybiegu i usiadł obok Uli chwytając ją za rękę. Nachylił się do niej i spytał szeptem,

- Jak wypadłem?

- Rewelacyjnie.

Ścisnął jej dłoń i ucałował, co nie uszło uwago seniorów, którzy popatrzyli na siebie znacząco. Pokaz się zaczął. To był prawdziwy sukces i triumf geniuszu Pshemko. Na sam koniec zgotowano mu owację na stojąco. Był w swoim żywiole. Ze wzruszeniem wymalowanym na twarzy, z naręczem pięknych róż, kłaniał się nisko publiczności. Marek o mało nie popłakał się ze szczęścia. Nie sądził, że kolekcja zostanie tak entuzjastycznie przyjęta. Zbierał gratulacje, ściskał dłonie zupełnie nieznanym mu ludziom i udzielał wywiadów. Kiedy dano mu wreszcie spokój, zmęczony ale szczęśliwy odnalazł swoich rodziców i towarzyszącą im Ulę.

- Synu, niech i ja ci pogratuluję – ojciec uściskał mu dłoń. – Włożyłeś mnóstwo pracy w przygotowanie tego pokazu. Jesteśmy z ciebie bardzo dumni i mama i ja.

Łzy zakręciły mu się w oczach. Tak bardzo pragnął to usłyszeć i wreszcie się doczekał. Wiedział, że zasłużył. Tym razem napracował się solidnie. Krzysztof i Helena uściskali go mocno. Po nich nadeszła Ula i niemal do ucha wyszeptała mu.

- Gratuluję kochanie, byłeś wspaniały. Sam z siebie możesz być dumny, bo uczciwie na to zapracowałeś. Ja pękam z dumy. - Przyciągnął ja do siebie i wcałował w jej usta.

- Dziękuję ci kochanie, to wszystko dzięki tobie i twojej niezachwianej wierze we mnie - kątem oka zarejestrował zdziwione spojrzenia swoich rodziców obserwujących tę scenę. Oderwał się od niej i z zażenowaniem drapiąc się charakterystycznie dla niego, w tył głowy. Powiedział.

- Chyba zapomniałem wam powiedzieć… Ula jest moją dziewczyną i bardzo ją kocham. Jesteśmy razem.

Na chwilę zapadła cisza, a potem rozległ się tubalny głos Krzysztofa.

- Gratulujemy wybranki. Nie dość, że piękna to jeszcze mądra. – Roześmiali się wszyscy rozładowując tym samym napiętą atmosferę.


Bankiet trwał. Ula rozluźniona po wypiciu paru kieliszkach szampana bawiła się znakomicie. Zatańczyła z Krzysztofem i Sebastianem, który, jak tylko zauważył jej obecność, przyszedł się przywitać i poprosić ją do tańca. Potem była już tylko Marka. Obserwował zawistne spojrzenia mężczyzn, ale też i te pełne uznania dla jej niebanalnej i nietuzinkowej urody. Serce mu rosło. Ta cudowna istota była jego i tylko jego, a co najważniejsze, że i on należał tylko do niej. Wirowali więc na parkiecie wśród szmeru podziwu dla piękna ich obojga, bo i on był przedmiotem westchnień wielu pań przybyłych na pokaz.

Była zmęczona. Buty dały jej w kość. Była też głodna. Poprosiła Marka, żeby usiedli, choć na chwilę. Poprowadził ja do stolika i przyniósł misternie przyrządzone tartinki i inne przystawki. Zabrali się za jedzenie.

- Marek, ja już chyba nie dam rady wyjść na ten parkiet. Okropnie mnie bolą nogi od szpilek. Długo musimy tu jeszcze być? – Spojrzał na zegarek. Było parę minut po północy.

- Jeśli chcesz, to zamówię taksówkę i pojedziemy do domu. Nie musimy tu zostawać do rana.

- Byłoby wspaniale. Gorący prysznic dobrze by mi zrobił – rozmarzyła się.

- W takim razie zbieramy się. Zaczekaj tu jeszcze chwilę, ja tylko skoczę po twoją torbę i zaraz jestem z powrotem. – Kiwnęła głową upijając łyk zimnej już kawy. Nie czekała długo. Za chwilę wrócił.

- Masz jakieś buty na zmianę? Może chciałabyś przebrać?

- Zrobię to z wielką chęcią. Tych nie dam rady założyć z powrotem na stopy. – Dyskretnie przebrała obuwie i po chwili jechali wynajętą taksówką w kierunku Anina.


Otworzył drzwi przepuszczając ją przed sobą i zapalił światło. Z ciekawością rozejrzała się po przestronnym wnętrzu.

- Ładnie się urządziłeś. To naprawdę piękny dom.

- To prawda. Piękny. Jednak trochę za duży, jak dla mnie. Nie korzystam nawet ze wszystkich pomieszczeń. Pokoje na górze stoją puste. Ja urzęduję tylko na parterze. Myślę o sprzedaniu go i kupnie czegoś mniejszego, przytulniejszego. Jutro w świetle dnia obejrzysz go dokładniej, a teraz przygotuję ci kąpiel. Zrelaksujesz się i odprężysz. Ból nóg na pewno minie. Przebierz się w coś wygodnego a ja idę do łazienki.

Zrzuciła z ulgą sukienkę i ubrała gruby, frotowy szlafrok. Przysiadła na kanapie czekając na Marka. Wyszedł z łazienki i uśmiechnął się radośnie.

- Możesz wskakiwać do wanny, a ja przygotuję coś do picia. Na co masz ochotę?

- Na herbatę. Z cytryną, jeśli masz. - Kiwnął głową.

Zamknęła się w łazience i z przyjemnością zanurzyła swoje zmęczone ciało w pachnącej, pełnej piany wannie. Przymknęła oczy. Było jej cudownie. Zaniepokojony zapukał do drzwi łazienki.

- Ula? Zasnęłaś? Odezwij się. Bardzo długo już tam siedzisz. Wszystko w porządku? – Ocknęła się. Rzeczywiście, prawie już zasypiała.

- Już wychodzę! – krzyknęła pociągając jednocześnie korek i uwalniając wannę od wody. Spłukała ją jeszcze pospiesznie i wyszła.

- No …jest moja rusałka - podszedł do niej i z zachwytem spojrzał w jej oczy. – Na stoliku masz herbatę. Ja tylko wezmę szybki prysznic i wychodzę – cmoknął ją w nosek i zniknął za drzwiami łazienki.

Usiadła na kanapie biorąc gorący jeszcze kubek w dłoń. Była jakoś dziwnie podekscytowana i lekko spięta. Jej ukochany działał na nią jak narkotyk. Czasami nie potrafiła nad tym zapanować. Pragnęła go, a jednocześnie bała się własnej nieporadności i braku doświadczenia w sprawach damsko - męskich. – Przecież w końcu muszę TO zrobić. Nie chcę do końca życia być dziewicą, a jego kocham i wiem, że tylko z nim to jest możliwe.

Wyszedł z łazienki w samych bokserkach i stanął na środku patrząc na jej zamyśloną minę. Podszedł do niej i musnął jej policzek.

- Nad czym tak myślisz kotku?

- Nad niczym ważnym. Chciałabym się położyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

- Oczywiście, że nie mam – porwał ją na ręce i uniósł tak lekko, jakby nic nie ważyła. Chciała zaprotestować, ale pocałunkiem zamknął jej usta. Wszedł do sypialni i ułożył ją na miękkim łóżku. Sam położył się obok i przytulił ją. Oparła głowę na jego klatce piersiowej słuchając jak szybko bije mu serce. Pokonała swoją nieśmiałość i wyszeptała.

- Chciałabym TO zrobić. – Nie zrozumiał najpierw, o co jej chodzi.

- Ale co?

- No wiesz…TO…Bardzo cię pragnę, ale jest też we mnie tyle lęku i niepewności… – Spojrzał jej prosto w oczy, zrozumiawszy, co miała na myśli.

- Jesteś tego pewna? – Kiwnęła głową. – Obiecuję ci, że będę bardzo delikatny.

Schylił się sięgając do jej warg. Oddawała pierwsze nieśmiałe pocałunki, które z biegiem czasu stawały się zachłanne i natarczywe. On pożądał jej od dawna, ale czekał cierpliwie, bo jej to obiecał. Pieścił z niezwykłą delikatnością jej szyję schodząc coraz niżej. Dłonie błądziły po całym jej ciele rozbudzając w niej uśpione do tej pory emocje. Jego dotyk palił, jak ogień i powodował drżenie całego ciała. Gdy z pieszczotą dotarł do jej piersi, jęknęła. On też błądził już na granicy świadomości. Nie mógł i nie chciał się zatrzymać. Gdy poczuła jego wargi w swojej kobiecości, krzyknęła. Była gotowa. Połączył ich delikatnie i z wielką ostrożnością. Zaciskała zęby z bólu i wielkiej rozkoszy. Dała się ponieść. Nie sądziła, że można tak intensywnie przeżywać miłość. Poddała się tej nadciągającej fali. Byli jednym, wielkim gejzerem namiętności. Krzyczała, a on całował te otwarte usta i patrzył z miłością w te niemożliwe błękitne tęczówki szepcząc jej, jak bardzo ją kocha i dziękuje jej za ten zaszczyt, że oddala mu to, co miała najcenniejszego. Powoli wracała z niebytu. Wplótł dłonie w jej włosy i pocałował nabrzmiałe usta.

- Byłaś wspaniała.

- Dziękuję ci, że byłeś taki delikatny. Było mi cudownie – objęła go dłońmi i przykleiła się do niego. – Kocham cię najbardziej na świecie – powiedziała cicho zamykając oczy.

- I ja też cię bardzo kocham aniele. Śpij, bo jesteś zmęczona - pogłaskał ją po głowie i ucałował jej skroń. Rzeczywiście szybko zasnęła, a on jeszcze przeżywał ten pierwszy raz z nią i doszedł do wniosku, że to również był jego pierwszy raz. Pierwszy raz, kiedy kochał się z kobieta z miłości.



Część 2



Słońce było już wysoko na niebie, kiedy przekroczył granicę snu i jawy otwierając oczy. Z głową ułożoną na jego piersi spała snem sprawiedliwego jego ukochana, przyklejona ściśle do jego ciała. Jej ciemne włosy rozsypały się na poduszce a krótsze niesforne kosmyki opadły na czoło. Ledwo się pohamował, żeby ich nie odgarnąć. Spała tak słodko, że nie miał sumienia zakłócać jej snu. Uśmiechnął się na widok jej zaróżowionych policzków i tych cudownych, karminowych ust. Była taka urocza, dziecięco niewinna i anielsko dobra. Fala czułości rozlała mu się w sercu. Kochał ją nad życie. Gdyby teraz z jakiegoś powodu chciała odejść, nie przeżyłby. Była jego powietrzem, którym oddychał, jego dobrym duchem, spełnieniem jego marzeń o wielkiej, bezwarunkowej miłości. Poruszyła się i powoli otwierała powieki usiłując uzmysłowić sobie, gdzie jest. Uniosła lekko głowę i spojrzała wprost w stalowo- szare oczy, które śmiały się do niej radośnie.

- Dzień dobry kotku, – wyszeptał – dobrze spałaś?

- Cudownie. Już dawno tak dobrze nie spałam – zerknęła na zegarek. – I tak długo! Matko! Już jedenasta! – Zaśmiał się całując jej usiany piegami nosek.

- Nie stresuj się kochanie. Dzisiaj niedziela i możemy leniuchować do wieczora.

- No tak, rzeczywiście, zapomniałam – uspokoiła się. Wtuliła się w jego ramiona i cichym głosem wymruczała.

- Jestem okropnie głodna, a ty?

- Zaraz coś przygotuję, a ty sobie odpocznij.

Z żalem oderwał się od niej. Najpierw wziął szybki prysznic, a potem wmaszerował do kuchni. W lodówce oprócz światła, był kawałek zeschniętego sera i jedno jajko.

- Cholera! – zaklął. - Zupełnie zapomniałem o zakupach! Co za kretyn ze mnie! – z miną zbitego psa wszedł z powrotem do sypialni.

- Ula…- jęknął. - W lodówce mam tylko przeciąg. Ubierzmy się i pojedźmy na jakieś śniadanie. Tak mi wstyd. Załatwiałem tyle rzeczy i myślałem, że nie zapomniałem o niczym – rozłożył bezradnie ręce. Zachichotała widząc jego nieszczęśliwą minę.

- Nie przejmuj się. Ogarnę się trochę i pojedziemy.

Po upływie pół godziny już pędzili w kierunku centrum. Marek najwyraźniej wiedział, dokąd zmierza. Od wielu lat stołował się na mieście. „Damy nie gotują” – to była dewiza Pauliny. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek skalała swe wypielęgnowane dłonie obieraniem na przykład ziemniaków. Otrząsnął się z rozmyślań. Dojeżdżali. Z galanterią podał jej dłoń i pomógł wysiąść z samochodu.

Napełniwszy żołądki pysznym jedzeniem, przekomarzając się, wyszli z restauracji.

- Teraz porwę panią pani Urszulo w moje sekretne miejsce, bardzo urokliwe i idealne do rozmyślań. – Uśmiechnęła się łagodnie gładząc go po dłoni.

- Dokąd chcesz mnie zabrać?

- Zobaczysz, niespodzianka – szepnął jej tajemniczo wprost do ucha.

Podróż nie trwała długo, kiedy nagle zwolnił wjeżdżając na prowizoryczny parking. Spojrzała przez okno. Byli nad Wisłą. Poprowadził ją polną dróżką wśród wysokich traw aż do drewnianego pomostu.

- Lubię tu przychodzić. To miejsce daje ukojenie. Taki tu spokój. Oprócz skrzeczących mew nikt go nie zakłóca. Czasami przyjeżdżam tu wieczorem, żeby pomyśleć – stanął za nią, oplatając ją ramionami i z brodą opartą na jej ramieniu. Przymknął oczy.

- Jestem z tobą bardzo szczęśliwy, Ula. Czy i ty czujesz tak samo? Pod względem mentalnym jesteśmy bardzo do siebie podobni. Rozumiemy się bez słów, a ty w dodatku potrafisz mi czytać w myślach.

- Nie potrafię ci czytać w myślach, czasem tylko po prostu przeczuwam, co powiesz lub, co zrobisz – odwróciła się do niego patrząc mu prosto w oczy. - To podobno nazywa się porozumienie dusz. – Ujął jej twarz w dłonie.

- To bardzo trafne sformułowanie, skarbie – wyszeptał w jej malinowe usta.


Spotykali się tak często, jak tylko mogli i na ile pozwalały im liczne obowiązki. Jeździli na zmianę. Raz on do Rysiowa, raz ona do Warszawy. Maciek z Raulem cieszyli się, że wreszcie kogoś ma. Do tej pory żyła jak mniszka, w cieniu, nie udzielając się towarzysko, dzieląc cały swój czas między hotel, ich obu, swoją rodzinę i Diablo. Czasami pokpiwali z niej, ale wiedziała, że nie robią tego złośliwie. Któregoś piątkowego wieczoru przyjechała do rodzinnego domu i opowiedziała ojcu o zmianach, jakie zaszły w jej życiu. Przyznała mu się, że pokochała i darzy Marka wielką, odwzajemnioną miłością. Był taki wzruszony.

- Tak się cieszę córcia. Ja wiedziałem, że ty w końcu znajdziesz tę swoją wielką miłość. Może niedługo wyjdziesz za mąż? Kto wie? – No tak…tato i jego sny o zięciu…Może kiedyś…

Cieszył ją też fakt, że zarówno Maciek jak i Raul polubili Marka. Podobał im się ten „miastowy”, żywiołowy chłopak, który spoglądał na ich Stokrotkę z takim ogniem w oczach, a dla nich był najlepszym kompanem i do rozmowy i do zabawy. Wreszcie nauczył się jeździć konno. Raul dał mu kilka wskazówek. Początki były komiczne, ale cierpliwy Hiszpan wszystko dokładnie tłumaczył tak, żeby Dobrzański jak najlepiej poznał arkana konnej jazdy. Był uparty i zawzięty, co przyniosło dobre efekty, bo już po kilku lekcjach, całkiem nieźle trzymał się w siodle. Raul przygotowywał mu zawsze najłagodniejszego konia i wraz z Ulą mogli urządzać sobie przejażdżki po okolicy.

Którejś wrześniowej soboty wraz z Markiem zostali zaproszeni do jego rodziców na obiad. Bardzo była zestresowana tą wizytą. Wprawdzie poznała ich na bankiecie, ale przecież to nie to samo, co wizyta domowa. Na trzęsących się nogach wysiadła z samochodu Marka przed domem Dobrzańskich. Nawet nie potrafiła powstrzymać drżenia rąk. Zauważył to i mocno przytulił ją do siebie.

- Nie denerwuj się tak, nie zjedzą cię przecież. Polubili cię bardzo i nic w tym dziwnego, że chcą cię poznać lepiej. No chodź. Zobaczysz, nie będzie tak źle.

Rozejrzała się dookoła. Dom był ogromny. Bardziej kojarzył jej się z zamkiem, niż z willą pod miastem. Piękny, zadbany ogród. Tu i ówdzie posadzone dość gęsto tuje, srebrne sosny i modrzew. Dostrzegła też w oddali romantyczną altanę okrytą płaszczem pnącego powoju. Podeszli do szerokich marmurowych schodów prowadzących do drzwi, gdy one same otworzyły się na oścież i ukazał się w nich Krzysztof. Z radosnym uśmiechem na ustach i wesołymi chochlikami w oczach, szerokim gestem zaprosił ich do środka. – Ależ Marek podobny jest do ojca - stwierdziła zdumiona. – Ten sam figlarny błysk w oczach i podobne gesty.

- No…doczekaliśmy się was. Zapraszamy. – Po chwili Ula wylądowała w ramionach seniora, który z niekłamanym podziwem lustrował ją od stóp do głów.

- Ula – rozkwitasz. Jesteś coraz piękniejsza.

Z rozbawieniem przyglądał się jej twarzy, na której ukazał się wstydliwy rumieniec. Podziękowała za komplement i już po chwili serdecznie witała się z Heleną. – Chyba mnie lubią, więc nie będzie tak źle – pomyślała.

Obiad przebiegał w rodzinnej atmosferze. Dobrzańscy poprosili ją, żeby opowiedziała im trochę o sobie. Na początku czuła się skrępowana, ale zachęcona przez Marka dyskretnym uściskiem dłoni zaczęła snuć opowieść o swoim, nielekkim przecież życiu. Opowiedziała im, jak od dziecka zmagała się z biedą, bo rodzicom było niezwykle ciężko, jak bardzo chciała się uczyć i jak mało brakowało, że nie osiągnęłaby nic, kiedy musiała zająć się domem i rodzeństwem po śmierci mamy, jak chcąc dorobić i finansowo wspomóc rodzinę, wyjeżdżała, co roku za granicę, ciężko pracując przy zbiorach i jak opłacalny był to trud, bo dzięki niemu miała na własny start. Wspominała, z jak wielką determinacją skończyła niemal w jednym czasie trzy kierunki studiów, o bezowocnymi, desperackim poszukiwaniu pracy po ich ukończeniu i o tym, jak wraz z przyjacielem z dziecięcych lat wpadła na pomysł zakupu ziemi i postawieniu hotelu, a także o tym, że w końcu jej życie osiągnęło taki etap, na którym może nareszcie odetchnąć, bo choć pracy nadal jest dużo, ona spokojnie może patrzeć w przyszłość, bo zapewniła godny byt sobie i swojej rodzinie.

Słuchali jej opowieści, jak bajki, nie mogąc wyjść z podziwu. Ileż siły, ambicji i determinacji było w tej drobnej, skromnej dziewczynie. Zaimponowała im. Szczególnie Krzysztofowi, chociaż Helena też była pod niemałym wrażeniem.

- Podziwiam cię Ula. Oboje z Heleną cię podziwiamy. Ciężkie miałaś życie dziecko i tylko dzięki własnej pracy potrafiłaś osiągnąć tak wiele. To takie rzadkie wśród młodych ludzi. Oni najchętniej woleliby przyjść na gotowe, bo ich nastawienie jest wybitnie konsumpcyjne. Ciężkie życie uszlachetnia charakter i bardziej doceniamy to, co mamy. Hartujemy się na przeciwności losu i nie poddajemy bez walki. Dziękuję ci Ula, że pozwoliłaś nam się poznać. Jesteś wspaniałą i bardzo mądrą kobietą – z atencją ucałował jej dłoń. – To dla nas zaszczyt kochanie i cieszymy się, że i Marek dzięki tobie stał bardziej odpowiedzialny. Dojrzał i zmienił się zdecydowanie na lepsze. - Skierowała wzrok na Marka.

- A ja myślę, że on zawsze taki był – odpowiedziała cicho. – Obracał się tylko w niezbyt dobranym towarzystwie.

- Masz rację skarbie, ale to już przeszłości i mam nadzieję, że nigdy nie wróci, Teraz proponuję szampana - wzniósł do góry kieliszek. – Za to miłe spotkanie i za kolejne, równie miłe. – Wychylili do dna.

Od tego czasu rzeczywiście było wiele takich spotkań. Państwo Dobrzańscy wielokrotnie gościli u Uli i nieodmiennie wyjeżdżali stamtąd zachwyceni okolicą, przytulnością hotelu, przemiłą obsługą i cudowną kuchnią. Oboje korzystali też z bogatej oferty zabiegów leczniczych, po których czuli się odmłodzeni, jak twierdzili, o co najmniej piętnaście lat. Krzysztofowi dobrze robiła taka rehabilitacja. Odpowiadał mu klimat okolicy i coraz rzadziej skarżył się na serce, co bardzo cieszyło Helenę. Markowi serce puchło z dumy i był szczęśliwy, że rodzice tak pokochali jego małą dziewczynkę. Poznał ich też z rodziną Uli. On sam został przedstawiony dużo wcześniej i bardzo przypadł do gustu panu Cieplakowi, a najmłodsza latorośl, Beatka ubóstwiała go nieprzytomnie. Z Jaśkiem też się polubili, znajdując wspólne zainteresowania. Sympatia rodzin była obopólna, co bardzo uszczęśliwiało zakochanych.


Coraz częściej myślał o sprzedaniu tego wielkiego domu. Nie było mu w nim wygodnie. Uświadomił też sobie fakt, że to przecież Paulina go urządzała, a z nią nie chciał mieć nic wspólnego, nawet wspólnych wspomnień. Przestała dla niego istnieć. Ich rozstanie stało się tajemnicą Poliszynela. Nie chciał, aby to się rozniosło, ale raz rzucona nieopatrznie plotka zaczynała żyć własnym życiem. Zresztą po pokazie, na którym zrobiono mnóstwo zdjęć jemu i Uli, a następnie pokazano na pierwszych stronach gazet, nikt już nie miał wątpliwości, że w życiu Dobrzańskiego rozdział pod tytułem „Paulina Febo”, został definitywnie zamknięty. Najbardziej z tego faktu były zadowolone jego byłe kochanki. Myślały, że ponownie mogą liczyć na przychylność prezesa. Miał z nimi prawdziwy kłopot. Nie mówił nic Uli, bo nie chciał jej denerwować, ale niektóre z nich były naprawdę bezczelne i nachalne.

Wszedł rano do firmy z mocnym postanowieniem, że zacznie szukać nowego domu, może mieszkania, jeśli będzie wystarczająco duże. Dopiero po południu miał dwa spotkania z przedstawicielami sklepów zainteresowanych sprzedażą ich ostatniej kolekcji. Miał więc czas. Sekretariat był pusty. Violetta, jak zwykle miała ważniejsze sprawy, niż praca. Był zirytowany. – Muszę z nią porozmawiać. Jeśli nie weźmie się do uczciwej roboty, to wywalę ją na zbitą twarz. – Wszedł do gabinetu i zdębiał. Na jego kanapie, w wyzywającej pozie spoczywała jego była kochanka i modelka zarazem, niejaka Klaudia Nowicka. – Co ona tu robi? Przecież wysłałem ją do Mediolanu - przemknęło mu przez głowę. Uśmiechnęła się do niego promiennie i kocim ruchem zsunęła się z kanapy.

- Miło cię widzieć prezesie – odezwała się seksownym głosem.

- Co ty tutaj robisz? – spytał lodowatym tonem. Podeszła bliżej ocierając się o jego klatkę piersiową. Odsunął się na bezpieczną odległość. - Nie powinnaś być teraz we Włoszech? Termin kontraktu chyba jeszcze nie upłynął?

- Wzięłam trochę wolnego. Zresztą i tak na razie nie mają w planach nowych pokazów, więc leniuchuję. Spotkałam Paulinę i dowiedziałam się, że nie jesteście już razem. – Uśmiechnął się ironicznie.

- No tak… A ty nie mogłaś sobie odpuścić takiej okazji, prawda? Dlatego tu jesteś? Rozczaruję cię. Nie jestem już tobą zainteresowany. Nie jestem zainteresowany żadną z was. – Podeszła i pogładziła go po policzku.

- Ależ jesteś, nawet nie wiesz jak bardzo – wyszeptała, a następnie wpiła się w jego usta jak pijawka. Złapał ją za nadgarstki ściskając mocno i odrywając od siebie, aż syknęła z bólu.

- Mylisz się – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Nie przeceniaj się. Nie jesteś nikim wyjątkowym, a ja nie jestem już tym durniem sprzed paru miesięcy, a teraz wyjdź. Jestem zajęty.

- To jeszcze nie koniec prezesie. Jestem pewna, że zatęsknisz za mną. Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Pa. Na razie - dodała kokieteryjnie i kołysząc ostentacyjnie biodrami wyszła z gabinetu. Ciężko usiadł na krześle i wtulił w dłonie twarz. – Czy to się nigdy nie skończy? Najpierw Domi, a teraz ona. Wszystkie modelki to puste, próżne, pozbawione zasad lale. Co one mają w głowach? Chyba zbyt dużo wolnej przestrzeni, bo mózgu ani na lekarstwo. – Otrząsnął się z tych myśli widząc, jak do gabinetu wchodzi Violetta. - Następna do kompletu – pomyślał. - Jej iloraz inteligencji jest równy ilorazowi owcy. - Nareszcie raczyłaś się zjawić. Nie wiesz, od której się tu pracuje? – spojrzał na nią ze złością. – Mamy do pogadania. Siadaj – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu. Obrzuciła go pełnym strach spojrzeniem i posłusznie usiadła.

- Przepraszam cię Marek. Byłam tylko w warzywniaku po pomidory.

- Czyżbyśmy mieli porę lunchu? – ironizując, teatralnie spojrzał na zegarek. – O ile dobrze pamiętam, zaczyna się o trzynastej, a mamy dziewiątą trzydzieści. Możesz mi powiedzieć, dlaczego wychodzisz załatwiać prywatne sprawy w czasie godzin pracy? Przychodzę do biura a telefony dzwonią jak oszalałe i nie ma ich kto odebrać. - Otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale był szybszy. Podniesionym z irytacji głosem wycedził. - Nie odzywaj się. Nie chcę słuchać żadnych usprawiedliwień. Ostrzegam cię po raz ostatni. Jeśli nie przyłożysz się do pracy i dalej będziesz tak postępować, to pożegnamy się. Nie będę trzymał w firmie pracownika, który osiem godzin spędza albo na gadaniu przez telefon, albo na oglądaniu wyprzedaży w internecie. Do tej pory dostawałaś pensję za nic i już wystarczy. Od dzisiaj masz na nią solidnie zapracować, w przeciwnym razie wylatujesz stąd z hukiem. Zrozumiałaś? – Kiwnęła tylko głową nie mogąc wykrztusić słowa. Była w ciężkim szoku. – Co mu się dzisiaj stało? Chyba krowa nadepnęła mu na język.

- Idź już i zajmij się czymś pożytecznym.

Kiedy opuściła gabinet odetchnął. Włączył laptop i zaczął przeglądać ofert sprzedaży domów. Zadzwonił do kilku agencji zajmujących się sprzedażą i kupnem nieruchomości. Zanotował adresy i telefony. - Najwyższy czas coś zrobić z tym domem, najwyższy czas – pomyślał.

42 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page