ROZDZIAŁ 7
Część 1
Miał wielkie szczęście. W niespełna tydzień po tym, jak rzeczoznawca wycenił jego dom, a on sam powierzył załatwienie sprzedaży pośrednikowi, znalazł się kupiec. Mężczyzna w średnim wieku ze sporym dorobkiem rodzinnym w postaci żony i pięciorga dzieci, a także biznesmen, podobnie jak Marek. Był bardzo ugodowy i nie wybrzydzał. Dom mu się spodobał, a przede wszystkim fakt, że nie musiał go remontować, bo Marek zrobił to dwa lata wcześniej. Dobito targu i podpisano akt notarialny. Dobrzański dostał miesiąc na wyprowadzkę. Codziennie wydzwaniał do pośredników prosząc ich o intensywniejsze poszukiwania lokum dla niego, bo czas naglił. Wreszcie któregoś dnia zadzwonili, że mają ofertę, która mogłaby go zainteresować. Umówił się na spotkanie w agencji. Już na miejscu pośrednik pokazał mu zdjęcia, dwupoziomowego mieszkania na strzeżonym osiedlu na Mokotowie. Urzekły go. Świetny rozkład kuchni i salonu. Pięć jasnych i dużych pokoi. Dwa na dole i trzy na górze i dodatkowy atut, dwie łazienki. Mieszkanie było ogromne, ale i tak metrażem znacznie mniejsze od domu, w którym mieszkał do tej pory. Chciał je obejrzeć. Natychmiast. Pojechał z pośrednikiem i już na miejscu mógł bardziej docenić i miejsce, w którym położone było osiedle i naprawdę ładne, słoneczne mieszkanie. Spytał o cenę, a kiedy ją usłyszał, stwierdził, że jest w zasięgu jego możliwości. Zdecydował się. Po rozstaniu z pośrednikiem zadzwonił do Uli oznajmiając radosną nowinę.
- Bardzo chciałbym, żebyś przyjechała i zobaczyła to wszystko. Nawet malować nie trzeba, bo mieszkanie wygląda, jakby dopiero wyszło spod pędzla.
- Kochanie, tak się cieszę, że ci się udało. Jestem taka ciekawa. Może jutro przyjadę. Jest sobota, a poza tym hotel nie ma już tak dużego obłożenia gości, jak w sezonie, więc Maciek i Raul poradzą sobie.
- Naprawdę przyjechałabyś? Ula, to cudownie. Doradziłabyś mi jak je urządzić. Masz taki dobry gust – powiedział entuzjastycznie.
- Dobrze, jutro będę, koło dziesiątej. Może być? Nie za wcześnie?
- Nie. Dziesiąta będzie w sam raz. Będę czekał. Kocham cię – uszczęśliwiony zakończył rozmowę.
Ula chodziła po mieszkaniu zaglądając w każdy kąt. Rzeczywiście robiło wrażenie.
- Jest naprawdę piękne. Miałeś szczęście, chociaż z drugiej strony to myślę, że miałoby niewielu chętnych. Na przeciętną kieszeń jest zbyt drogie. – Objął ją i cmoknął w policzek uśmiechając się radośnie.
- No proszę. Odezwała się w tobie dusza ekonomisty.
- Przecież jestem nim, nie? – rozchichotała się. – To, kiedy masz zamiar się przeprowadzić?
- Czasu zostało mi niewiele. Do końca miesiąca muszę opuścić dom razem z meblami. Będę się musiał sprężać. Rozmawiałem już z firmą specjalizującą się w przeprowadzkach. Teraz zadzwonię tylko i podam konkretny termin. Chyba wezmę kilka dni wolnego, żeby dopilnować wszystkiego. Nie dam rady pracować i przeprowadzać się jednocześnie. Poproszę ojca, żeby zastąpił mnie w firmie. Po zabiegach w twoim hotelu czuje się jak młody bóg i na pewno chętnie to zrobi.
- To dobry pomysł – przytaknęła. – Wracajmy. Jeść mi się chce. Wstąpimy na jakiś obiad? Słyszę, jak mi w brzuchu burczy.
- Wstąpimy. Dla ciebie kochanie wszystko – pocałował jej słodkie usta.
Była naprawdę bardzo głodna. Rano tylko coś skubnęła. Coś, co okazało się resztkami wczorajszej kolacji. Nawet nie zdążyła napić się kawy. Teraz nadrabiała z nawiązką. Kolejny raz nie mógł wyjść ze zdumienia, gdy pomyślał, gdzie ona to mieści. Za to ona z błogim uśmiechem na ustach pochłaniała drugą porcję naleśników z bitą śmietaną. Nie był w stanie oderwać od niej wzroku. Rozbawiony obserwował jej umazaną śmietaną twarz i ledwo powstrzymywał się, żeby nie scałować jej tej białej słodkości z ust. Na talerzu został jeden naleśnik. Odsunęła go z ciężkim sercem i spojrzała na Marka z wyraźnym żalem.
- Są boskie, ale nie dam rady więcej. – Roześmiał się ubawiony jej rozczarowaną miną.
- Ula! Zjadłaś już pięć. Ja po trzech wymiękłem. Są przecież ogromne. – Popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Uważasz, że jestem za gruba, że nie powinnam tyle jeść? – Nie wiedział, czy to było pytanie, czy stwierdzenie.
- Ula, uważam, że jesteś idealna pod każdym względem i możesz jeść tyle, ile tylko zdołasz zmieścić. Ja kocham każdy kawałek twojego ciałka. – Czuła, jak zdradliwe rumieńce wypełzają na jej twarz. – Co jest kurde blaszka. Już do późnej starości będę się tak rumienić?
Rozczulała go. Najbardziej kochał w niej tą niewinność i bezbronność małej dziewczynki. Gotów był chronić ją przed złem tego świata. Była dla niego wszystkim.
- Chodźmy Ula. Kawę wypijemy u mnie. Trochę odpoczniesz, żebyś miała siłę na powrót. Chyba, że nie musisz wracać. W końcu mamy weekend.
- Nie myślałam o tym, żeby zostać. Nie wzięłam nawet nic do przebrania. – Ucieszył się, że nie nalega na powrót do domu.
- Z tym jest najmniejszy problem. Wstąpimy po drodze do Złotych Tarasów i kupimy coś wygodnego.
Pomyślała o jeansach i jakiejś bluzeczce, ale Marek szalał. Jak tylko widział coś odpowiedniego, zaraz prosił ją, żeby przymierzała i takim sposobem wyszli z sześcioma torbami wypakowanymi po brzegi.
- Jesteś niemożliwy. Wydałeś na mnie majątek, a miała być tylko jedna zmiana ubrania. – Wyszczerzył się do niej i całując ją czule powiedział.
- Nie broń mi tej przyjemności. To cudowne móc cię ubierać w coraz to inne ciuszki. Kocham to robić i kocham ciebie. – Przytuliła dłoń do jego policzka i wyszeptała.
- Jesteś wariat. Mój słodki wariat, którego kocham najbardziej na świecie – objęła go i tak złączeni opuścili galerię.
Przebrana w Marka koszulę siedziała skulona na kanapie popijając aromatyczną kawę. Usiadł obok z filiżanką w dłoni i uśmiechnął się.
- Wyglądasz lepiej w tej koszuli niż ja sam. Choć osobiście – mówił bardzo wolno odkładając filiżankę na stół – zdecydowanie bardziej wolę cię bez niczego. – Wyjął jej z dłoni naczynie i również odstawił. Zbliżył się do niej i mocno ukrył ją w swych ramionach. Pocałował z czułością i namiętnością.
- Bardzo cię pragnę Ula – powiedział stłumionym od nadmiaru emocji głosem. Wplotła palce w jego włosy.
- I ja cię pragnę bardzo… - objęła jego szyję rękami i przytuliła twarz do policzka chłonąc intensywny zapach męskich perfum. Nie czekał dłużej. Porwał ją na ręce i zaniósł do sypialni, gdzie niemal do świtu udowadniali swoją bezgraniczną miłość, oddając sobie ciała i dusze. Było już prawie południe, gdy obudził się i rozejrzał po nocnym rozgardiaszu. Uśmiechnął się na widok gołej Uli śpiącej w pozycji embrionalnej. Kołdra zsunęła się z niej zupełnie odsłaniając to boskie ciało, którego pragnął zawsze, aż do bólu. Przekręciła się na plecy rozrzucając ramiona nad głową. Jej nagie piersi prosiły o pieszczotę a płeć nęciła tak bardzo. Przełknął ślinę. - Jeśli zaraz nie wstanę, nie pohamuję się – pomyślał. A jednak nie dał rady. Wyłączył myślenie i z pasją przylgnął do jej sutków. Obudziła się i objęła jego głowę. Jego włosy łaskotały ją po pępku, kiedy schodził pocałunkami coraz niżej. Zachichotała.
- Dobrzański! Jesteś niewyżytym samcem. Nie masz jeszcze dość?
- Ciebie nigdy nie mam dość – wymamrotał niewyraźnie atakując ustami jej płaski brzuszek. Był pobudzony i sprawił, że i ona poczuła pożądanie. Nie broniła się więcej i poddała namiętności.
Firma zajmująca się przeprowadzkami pracowała szybko i sprawnie. Wszystkie meble zabezpieczono przed otarciem, osłaniając je folią bąbelkową i przewieziono do nowego mieszkania, podobnie, jak inne wielkogabarytowe przedmioty. Drobiazgi i bibeloty Marek przewiózł sam. Ogromne torby wypełnione rzeczami osobistymi czekały na rozpakowanie.
- Dobrze, że poustawiali meble tak jak chciałem i pozbyli się tej folii – pomyślał. – Teraz tylko porozciągam dywany i wreszcie ten skład rzeczy zacznie przypominać dom – spojrzał na zegarek. Jedenasta. Czekał na Ulę i Raula, którzy zadeklarowali się z pomocą. Ula do rozpakowywania rzeczy, a Raul do wbijania w ściany kołków pod obrazy, których Marek miał niemało. Poszedł do kuchni. Rozpakował expres do kawy i kilka filiżanek. Podłączył lodówkę i wypakował z siatki zakupy, które zdążył zrobić po drodze. Usłyszał dzwonek. – No… są – odetchnął z ulgą. Szybkim krokiem poszedł do drzwi i otworzył. Uściskał swoją ukochaną i serdecznie przywitał się z Raulem ciekawie rozglądającym się po mieszkaniu.
- Niezłe mieszkanko Marek. Musiało też nieźle kosztować. Gratuluję. Przywiozłem sprzęt i zaraz wszystko powiesimy, tylko musisz powiedzieć, w jakich miejscach chcesz rozwiesić obrazy.
- Dziękuję Raul, ale może zanim zaczniemy, to napijemy się kawy. Ja jeszcze dziś nie piłem, a wy? Właśnie nastawiłem expres.
- My też z chęcią się napijemy – zadecydowała Ula za siebie i Raula. – Przywieźliśmy to ciasto, które ci tak smakowało i dużą ilość pierogów z mięsem. Mam nadzieję, że lubisz?
- Uwielbiam!
- Ula lepiła je całe wczorajsze popołudnie – wtrącił Raul. – Kiedy ma jakiś problem, zawsze lepi pierogi. Mówi, że lepiej jej się wtedy myśli nad ich rozwiązaniem.
- Jestem pewien, że są pyszne – ucałował wnętrze jej dłoni. – Teraz jednak spróbujmy tego boskiego ciasta.
Robota szła im sprawnie. Raul był niewiarygodnie zręczny. Marek podziwiał jego umiejętności obserwując go przy pracy, która paliła mu się w rękach. W krótkim czasie zawiesił wszystkie obrazy, pomógł Markowi przesunąć kilka sprzętów i rozłożyć dywany. Wnętrze zaczęło nabierać charakteru. I robiło się coraz bardziej przytulne. Ula rozstawiała bibeloty a Marek zapełniał szafy odzieżą.
- Zmienię jeszcze pościel - rzuciła w przelocie do Marka – Będziesz miał świeżą. – Kiwnął głową na znak zgody i posłał jej powietrznego buziaka.
Wszystko już było na swoim miejscu łącznie z ręcznikami w łazienkach. Ula stała przy kuchni i pilnowała gotujących się pierogów. Wyjęła z szafki talerze i sztućce i nałożyła im solidne porcje, suto posypując je kawałkami podsmażonego boczku. Żeby nie wyjść na łasucha, sobie nałożyła znacznie mniej.
- Obiad na stole! Chodźcie! – Zjawili się błyskawicznie, zanęceni smakowitym aromatem potrawy. Raul, który wielokrotnie jadł ten specjał Uli, konsumował swoją porcję ze stoickim spokojem, natomiast Marek nie mógł się ich nachwalić.
- Były wspaniałe. Musisz częściej je przywozić. Od dziś jestem wielkim amatorem twoich pierogów – cmoknął ją w policzek.
Posiedzieli do wieczora. Marek z żalem żegnał się z nimi obiecując, że tym razem to on przyjedzie. W ostatniej chwili wcisnął jej do ręki zapasowy klucz do mieszkania.
- To na wypadek, gdybyś niespodziewanie pojawiła się w Warszawie i nie miała się gdzie podziać – mrugnął do niej łobuzersko. Odpowiedziała tym samym, chowając klucz do torebki. Musnęła jeszcze przelotnie jego usta i już jej nie było. Westchnął zamykając na zamek drzwi. Jutro czekała go jeszcze wizyta rodziców. Oni też byli ciekawi jego nowego lokum.
Od samego rana nie miał w pracy chwili spokoju. Najpierw Pshemko przybiegł do niego z pretensjami, żeby zrobił coś z Violettą, bo ta wchodzi do jego pracowni i nęka go o jakieś kreacje, a to są przecież dzieła sztuki i byle kto nie będzie ich nosił. Potem ona sama przyszła i gadała jak nakręcona, że mistrz jej nie rozumie. Zirytowany wrzasnął na nią i wyrzucił z gabinetu. Na koniec przypałętał się Sebastian, nagabując go o urządzenie parapetówki. Był tak namolny, że Marek wreszcie skapitulował.
- Dobrze. Skoro tak bardzo brakuje ci imprez, to zrobię tą parapetówkę. Jest tylko jeden warunek. Ty troszczysz się o catering, ja udostępniam mieszkanie i kupuję alkohol. Zaproś, kogo chcesz. Może kilku kumpli ze studiów z dziewczynami…
Sebastian z radości unosił się pod sufitem. Wyciskał Dobrzańskiego i pobiegł dzwonić.
Zastanawiał się, czy zaprosić Ulę, ale pomyślał, że mogłaby się czuć niezręcznie, znając z całego towarzystwa tylko Sebastiana. Zadzwonił do niej i przeprosił, że nie będzie mógł się wyrwać w sobotę. Wyczuł, że była zawiedziona, ale obiecał jej, że odbiją sobie to następnym razem.
W sobotnie popołudnie zaczęli się schodzić pierwsi goście. W końcu zaczął się cieszyć tą imprezą. Przyszło paru dawno niewidzianych kumpli z roku wraz z dziewczynami. Na końcu, jak zwykle zjawił się Sebastian w towarzystwie na widok, którego Marka zamurowało. Uwieszona na jego lewym ramieniu weszła Domi, a na prawym Klaudia. Był zły na przyjaciela. Wciągnął go do łazienki.
- Seba, czyś ty do reszty zgłupiał? Po co je tu przyprowadziłeś? Obie? Odbiło ci?
- Nie stresuj się tak. One są ze mną. Nie musisz się przejmować, że coś nawywijają. Zresztą obiecały mi, że będą grzeczne – zachichotał.
- Tego się właśnie obawiam, że nie dotrzymają słowa. – Wyszli z łazienki i dołączyli do gości. Zabawa się rozkręcała. Catering był wyśmienity, a alkohol lał się strumieniem. Obaj z Sebastianem mieli już mocno w czubie. Niemal wszyscy goście już sobie poszli. Został tylko Seba i dwie modelki, z którymi przyszedł.
- Jak chcecie, to bawcie się dalej, ja mam dość, idę spać. – Dobrzański zatoczył się i chwiejnym krokiem poszedł w kierunku sypialni, gubiąc po drodze marynarkę, koszulę i spodnie, zdjęcie których sprawiło mu trochę problemu. Rzucił się na łóżko i prawie natychmiast zasnął.
Przebudził się z ciężkim kacem odnotowując, że w łóżku nie jest sam. Obrócił się za siebie i ujrzał Klaudię, która przytuliwszy się do niego spytała.
- Dobrze ci się spało prezesie? Mówiłam, że zatęsknisz. – W tym momencie usłyszał huk rozbijającego się o podłogę szkła. Przekręcił się gwałtownie na bok i spojrzał w kierunku drzwi sypialni, od strony których doszedł go ten głośny dźwięk. To, co zobaczył sprawiło, że zamarło mu serce.
Całe sobotnie popołudnie Ula lepiła pierogi. Nie, żeby miała jakiś konkretny powód, ale po rozmowie z Markiem miała jakieś dziwne przeczucie. Nie potrafiła go sprecyzować. Czuła dziwny niepokój i lęk. Musiała się uspokoić i zająć czymś myśli. Lepienie pierogów nadawało się do tego idealnie. Wpadła na pomysł, że zrobi mu niespodziankę i zawiezie mu jutro rano te pierogi. Przynajmniej będzie miał porządny obiad. Rano powkładała je do dużej szklanej misy, wsiadła w samochód i pojechała. Pogoda nie była dobra. Padał rzęsisty deszcz i wiał dość ostry wiatr. Jechała wolno. Jezdnia była śliska. W takich warunkach nie trudno było o wypadek. Dojechała szczęśliwie i zaparkowała przed blokiem Marka. Wszedłszy na górę zadzwoniła do drzwi. Nikt jednak jej nie otworzył. Przypomniała sobie, że przecież ma klucze. Bez wahania otworzyła zamek i weszła do środka. Salon przypominał pole bitwy. W kuchni walały się brudne talerze, resztki jedzenia i kieliszki z niedopitym alkoholem. Złapała się za głowę. - Co tu się działo? Mieszkanie przypomina chlew. –
Omijając ostrożnie poprzewracane krzesła dotarła do sypialni Marka. Otworzyła drzwi. To, co zobaczyła sprawiło, że misa wypełniona pierogami wysunęła jej się z rąk i z hukiem spadła na ziemię. Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami na Marka i na przyklejoną do jego pleców kobietę. Nie mogła w to uwierzyć. Przecież tyle razy zapewniał ją o swojej miłości do niej. Tyle dowodów jej dawał na potwierdzenie tych słów, a teraz ona zastaje go z inną kobietą. To przekraczało granice jej percepcji. Jej twarz przybrała kolor białej kredy.
- Ula to nie jest to, o czym myślisz. To zupełny przypadek. Myśmy spali tylko w jednym łóżku. Nic nas ze sobą nie łączy – nieskładnie i chaotycznie próbował jej wyjaśnić sytuację, którą zastała. Nie mogła go słuchać. Pokazały się w jej oczach pierwsze łzy. Wyszeptała tylko.
- Byłam głupia, że ci uwierzyłam. Natury nie da się oszukać, a ja nie będę walczyć z twoją ciemną stroną. Nie jesteś monogamistą. Przecież wiedziałam o tym od dawna. Sam się przyznałeś do wielu romansów. – Chciał wyjść z łóżka, ale zatrzymała go. - Nie wstawaj. Zostawiam ci to, mnie nie będzie już potrzebne – wyjęła z kieszeni klucze od mieszkania i położyła na komodzie. – Nie dzwoń i nie przyjeżdżaj. To koniec – odwróciła się na pięcie i jak tylko mogła najszybciej wybiegła z domu. Lało niemiłosiernie. Raz po raz niebo przeszywały błyskawice. Wskoczyła do samochodu i ruszyła z piskiem opon. Miała mętlik w głowie. Prowadziła niemal na oślep. Wycieraczki nie nadążały zbierać wody z zalanej deszczem szyby. Widoczność utrudniały jej też łzy, które nieprzerwanym strumieniem moczyły jej policzki. Nieświadomie naciskała pedał gazu. Byle dalej… Byle dalej od niego. Nie zauważyła, że mija skrzyżowanie na czerwonym świetle. Nie zauważyła też, że z jej lewej strony zbliża się rozpędzona ciężarówka, która z całym impetem wbiła się w Citröena pchając go jeszcze kilkanaście metrów do przodu. Siedziała zakleszczona wygiętymi drzwiami, z dłońmi bezradnie opuszczonymi na kolana i nie czuła już nic.
Część 2
Zerwał się na równe nogi i pobiegł za nią.
- Ula! Ula! Zaczekaj! – usłyszał tylko głośne trzaśnięcie drzwiami. Wrócił do pokoju. Klaudia z triumfalnym uśmiechem nadal leżała w jego łóżku. Był wściekły.
- Możesz mi powiedzieć, co robisz w mojej sypialni?
- Jak to? Nic nie pamiętasz? Ta noc była bardzo romantyczna – uśmiechnęła się przymilnie. Był u kresu wytrzymałości.
- Nie pochlebiaj sobie - warknął. - Gdyby taka była, na pewno bym zapamiętał. Nie byłem, aż tak pijany, żeby urwał mi się film. Poza tym nigdy bym już nie kochał się tobą, bo prócz wstrętu i pogardy nie czuję do ciebie nic. A teraz wynoś się stąd. Nie chcę cię już więcej widzieć. – Widziała jaki jest wściekły. Powoli wstawała z łóżka i szła do salonu zbierając po drodze swoje rzeczy.
- Może byś się pośpieszyła, nie mam całego dnia. – Przelotnie spojrzała w okno.
- Zobacz, jak tam leje i jest burza. Nawet psa byś nie wygonił w taką pogodę.
- Psa na pewno nie, ale ciebie tak. Za to, co zrobiłaś poniesiesz karę i zapewniam cię, że nie będzie to tylko przemoczone ubranie. Pozbyłem się już jednej wrednej kobiety ze swojego życia, mam więc w tym wprawę. Jutro rano masz się stawić u mnie w gabinecie. Zrozumiałaś? – Spojrzała na niego butnie.
- Nic mi nie zrobisz. Mam kontrakt do końca roku.
- Mylisz się – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Do końca roku jeszcze cztery miesiące. Stać mnie, żeby zapłacić ci odszkodowanie, jeśli wniesiesz sprawę do sądu - lekko ją popchnął w kierunku drzwi. – Wyjdź już stąd wreszcie – bez pardonu wystawił ją na zewnątrz. Nie mógł się uspokoić. Choć był pewien, że nie było żadnej upojnej nocy z Klaudią, to rozumiał, co Ula mogła czuć, kiedy zastała ich razem w łóżku. Popatrzył na zalane deszczem szyby i błyskawice przecinające raz za razem ołowiane niebo. – Boże, gdzie ona pobiegła w taką pogodę? A jak się jej coś stało? Nigdy sobie nie wybaczę, jak spotka ją coś złego. - Szybko się ubrał i zadzwonił do Raula.
- Raul? Marek z tej strony. Ula wróciła?
- Nie, nie wróciła - odpowiedział zaskoczony Hiszpan. - Miała wrócić wieczorem. Coś się stało?
- Stało się Raul. Coś bardzo niedobrego. Wczoraj za namową Sebastiana zrobiłem parapetówkę. Przyszło trochę kumpli ze studiów ze swoimi dziewczynami, a ten kretyn Sebastian przyprowadził dwie modelki. Jedna z nich już od dawna ostrzy sobie na mnie zęby. Zrugałem go, ale powiedział, że one na pewno nie zrobią nic głupiego. Było nawet fajnie, ale upiliśmy się. Ja zostawiłem ich w salonie i poszedłem spać do sypialni. Rano jak się przebudziłem zobaczyłem obok mnie tę modelkę. Tak zastała nas Ula. Nie chciała słuchać wyjaśnień i wybiegła z domu zdenerwowana. Raul, ja jej nie zdradziłem, chociaż rzeczywiście mogło to tak wyglądać. Przecież kocham ją nad życie. Nie wiem, co robić. Chyba wsiądę w samochód i zacznę jej szukać.
- Zdenerwowałem się Marek. To niedobrze, że pozwoliłeś jej wybiec w taką pogodę. Ona jest samochodem. Na pewno do niego wsiadła i pognała z dużą prędkością. Znam ją. Módl się, żeby nic jej się nie stało. Ja wsiadam w samochód i jadę do Warszawy. Wezmę po drodze Maćka. Będziemy w stałym kontakcie. Ty jedź drogą na Rysiów. Może zdołasz ją jeszcze dogonić.
- Już jadę - rozłączył się. W biegu porwał kluczyki do samochodu i wybiegł z domu. Zanim dobiegł na parking, był cały przemoczony. Nie zważał na to. Najważniejsza była ona. Modlił się o cud. O to, żeby była bezpieczna. Dojeżdżał do skrzyżowania, gdy zauważył karetkę, samochód policji i straży pożarnej. Serce przyśpieszyło i zaczęło tłuc się w jego piersi, jak uwięziony w klatce ptak. Zobaczył zielonego Citröena i już wiedział. Zatrzymał się na poboczu i podbiegł do miejsca wypadku.
- Ula! Ula! – krzyczał rozpaczliwie jej imię.
- Proszę nie podchodzić! Proszę nie przeszkadzać! – Podszedł do niego policjant, usiłując go odsunąć.
- Pan nic nie rozumie. Tam jest moja… narzeczona, czy ona…?
- Jak się nazywa?
- Urszula Cieplak. – Policjant popatrzył na niego ze współczuciem podnosząc jednocześnie taśmę, którą zabezpieczono miejsce zdarzenia.
- Niech pan przejdzie. – Rozdygotany posłusznie poszedł za funkcjonariuszem do radiowozu.
- Proszę mi powiedzieć, czy ona… nie żyje? – z trudem przeszły mu przez gardło te słowa.
- Żyje, ale bardzo źle z nią. Jest zakleszczona. Strażacy tną teraz blachę drzwi, żeby ją uwolnić. Trzeba jak najszybciej przewieźć ją do szpitala. Straciła bardzo dużo krwi. – Popatrzył na niego oczami pełnymi łez i bezgranicznej rozpaczy.
- Czy… będę mógł jechać za wami do szpitala? Mam tu niedaleko swój samochód.
- Lepiej niech pan go tu zostawi. Jest pan roztrzęsiony. W takim stanie i pan może spowodować wypadek.
- Dobrze. Dziękuję panu. Wiadomo, kto jest sprawcą? – Policjant popatrzył na niego uważnie.
- Ona jest sprawcą. Świadkowie twierdzą, że wjechała na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Nie zauważyła rozpędzonej ciężarówki. Na szczęście przynajmniej kierowcy tamtego samochodu nic się nie stało. Pańska narzeczona miałaby jeszcze życie człowieka na sumieniu – spojrzał na uwijających się strażaków. - Chodźmy. Wyciągają ją.
Podszedł wraz z policjantem do wraku. Przez wyciętą w nim dziurę ostrożnie wyciągali nieprzytomną Ulę. Profilaktycznie miała założony kołnierz ortopedyczny. Nie mógł znieść tego widoku. Drżał na całym ciele, a z jego piersi wydobywał się rozpaczliwy szloch. Upadł na asfalt i powtarzał tylko w kółko. „Uleńko, nie umieraj, błagam, nie zostawiaj mnie…” Resztką sił wystukał jeszcze numer do Raula. Powiedział, gdzie jest i co się stało. Słowa więzły mu w gardle. Nie mógł już wykrztusić ani jednego, bo łzy zaciskały mu krtań. Usłyszał tylko. „Zaraz tam będziemy. Właśnie dojeżdżamy.” Ulę przeniesiono na noszach do wnętrza karetki. Policjant w jego imieniu poprosił lekarza, żeby zabrali jej narzeczonego do szpitala. Lekarz spojrzawszy na zdruzgotaną twarz mężczyzny, zgodził się.
- Proszę usiąść gdzieś w kącie. Będą reanimować, nie może pan przeszkadzać. – Kiwnął głową na znak zgody i przycupnął tuż przy drzwiach.
Oddychała z trudem przez maskę tlenową i miała nieregularny rytm serca. Monitorująca jego pracę aparatura nagle zamilkła.
- Defibrylujemy! – Usłyszał krzyk lekarza. – Szybko! Dajcie też więcej tlenu, chyba ma zapadnięte płuco! Przyłożył dwie elektrody do jej klatki piersiowej. Wstrząsnęło nią bardzo mocno, ale rytm wrócił. Odetchnęli.
Marek był w szoku. Nie wierzył w to, co działo się na jego oczach. Niczego bardziej nie pragnął, jak zamienić się z nią rolami, żeby nie musiała tak cierpieć. Dojeżdżali pod klinikę. Akcja od teraz przebiegała bardzo sprawnie. Nawet nie wiedział jak wydostał się z karetki i biegł za sanitariuszami szpitalnym korytarzem. Nagle ktoś go zatrzymał. Spojrzał nieprzytomnie. – To ten lekarz z karetki.– skojarzył. Usiłował się skupić na słowach przez niego wypowiadanych. Zrozumiał tylko. „Tam nie można, proszę usiąść i czekać. Ona musi być operowana. Proszę być dobrej myśli”.
Usiadł na szpitalnym fotelu i ukrył w dłoniach twarz. Nadal nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Miał ogromne poczucie winy, że pozwolił jej opuścić dom. Tak zastał go Raul i Maciek. Był w tak ogromnym szoku i rozpaczy, że nie mogli wyciągnąć od niego żadnych informacji. Jego rozbiegany wzrok nie świadczył dobrze o jego stanie psychicznym.
- Pójdę po jakiegoś lekarza, – powiedział Maciek do Raula – on jest zupełnie niekontaktowy. Zostań z nim i pilnuj go. – Raul tylko kiwnął głową.
Maciek wrócił po paru minutach prowadząc lekarza dyżurnego. Oceniwszy wstępnie stan Marka powiedział.
- To duży szok. Przeprowadźmy go do pokoju zabiegowego, tam dam mu zastrzyk na uspokojenie.
Szedł podtrzymywany przez nich z obu stron mamrotając w kółko „to moja wina, moja wina”. Popatrzyli po sobie. Raul podczas drogi do Warszawy streścił Maćkowi rozmowę z Markiem. Wierzyli mu, choć takie zbiegi okoliczności nie zdarzają się często. Widzieli przecież wcześniej, jak traktuje Ulę i trudno było nie zauważyć, jak wielką miłością ją darzy. Za bardzo ją kochał, żeby posunąć się do zdrady. Wiedzieli to obaj.
Nawet nie zareagował, gdy lekarz wbił mu długą igłę w przedramię. Zobojętniał na wszystko. W głowie tłukła mu się tylko jedna myśl. „Panie Boże, nie zabieraj mi jej. Ona musi przeżyć”. Znowu zajęli miejsca na korytarzu. Godziny wlokły się w nieskończoność. Maciek uzgodnił z Raulem, że zadzwoni do Sebastiana. Widział, że Marek nie był w stanie. To w końcu Sebastian był współwinny tych dramatycznych wydarzeń po imprezie. To on przyprowadził te dwie głupie modelki. Szymczyk wziął od Dobrzańskiego telefon i znalazł w nim numer Olszańskiego.
- No cześć stary. Jak tam po imprezie? – rozległ się rozradowany głos kadrowego.
- Koniec imprezy tragiczny. Cześć Sebastian. Maciek Szymczyk z tej strony.
- Dlaczego dzwonisz z telefonu Marka? Stało się coś?
- Stało się Sebastian i to głównie z twojego powodu – opowiedział mu wszystko dokładnie, tak jak przekazał mu Raul. – Ula zastała go w łóżku z Klaudią. Marek zaklina się, że nic między nimi nie było. Ale podobno przyszła z tobą i to ty miałeś dopilnować, żeby z tobą wyszła. Dlaczego tego nie zrobiłeś? – Sebastian czuł się podle. Rzeczywiście, obiecał Markowi, że nie będą robić problemów.
- Uchlałem się. Nawet nie wiem jak trafiłem do domu –usprawiedliwiał się.
- To jeszcze nie wszystko Sebastian. Ula wybiegła z jego domu zrozpaczona. Wsiadła do samochodu. Na skrzyżowaniu przejechała na czerwonym świetle wpadając wprost pod jadącą ciężarówkę. Jest w ciężkim stanie. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Właśnie teraz ją operują. Jeśli nie przeżyje, będziesz miał ją na sumieniu Seba i nie tylko ją. Marek jest bliski obłędu. Jeśli ona nie przeżyje, on też nie będzie chciał bez niej żyć. Teraz przemyśl to sobie i zastanów się, co mógłbyś zrobić w tej sprawie, bo na wspaniałomyślność Marka chyba bym nie liczył na twoim miejscu.
Olszański był wstrząśnięty. Stał przez dłuższą chwilę wbity w podłogę jak słup soli i przetrawiał usłyszane informacje. Był żałosnym idiotą. Jak mógł uwierzyć w zapewnienia tych głupich bab, gdy mówiły mu, że nie wywiną żadnego numeru? Już on się z nimi policzy, a szczególnie z Klaudią. - Podła dziwka. Chciała wykorzystać sytuację i posłużyła się mną. - Postanowił jechać do szpitala. Musiał porozmawiać z przyjacielem i przeprosić go za swoją głupotę i niedojrzałość.
Siedzieli obaj na szpitalnym korytarzu już kilka godzin w milczeniu. Każdy z nich na swój sposób przeżywał ten dramat. Marek natomiast w przeciwieństwie do nich, ciągle prowadził na głos swój monolog. „Kocham Cię Ula. Nigdy bym cię nie skrzywdził. Nie poddawaj się kochanie. Walcz. Błagam. Zrobię wszystko, tylko żyj…” Szlochał rozpaczliwie i nawet nie próbował wycierać napływających wciąż do oczu łez. Nie mogli tego słuchać i na to patrzeć Był wrakiem człowieka pogrążonym w głębokiej rozpaczy. Próbowali go pocieszać. Mówili, że na pewno z tego wyjdzie, że jest silna i tak łatwo się nie poddaje, a on tylko kręcił głową i mówił.
- Nie widzieliście jej jak wyciągali ją z auta. Była taka krucha, bezbronna i cała we krwi – mówił żałośnie. - Moja biedna, mała dziewczynka. Jak ja będę bez niej żył? – rozkładał bezradnie ręce.
Drzwi od sali operacyjnej otworzyły się na oścież i wyszedł z nich chirurg. Podszedł do nich i spytał.
- Któryś z panów jest krewnym pani Cieplak?
- Wszyscy jesteśmy jej krewnymi – celowo powiedział Maciek. Wiedział, że jak powie prawdę, to lekarz nie udzieli im żadnych informacji. - Ja jestem bratem, to jej stryj – wskazał na Raula – a to narzeczony. – Lekarz przysiadł na fotelu.
- Dobrze, w takim razie nie będę owijał w bawełnę. Stan jest bardzo poważny. Zrobiliśmy, co było w naszej mocy, ale obrażenia są dość rozległe. Miała zapadnięte płuco przez zbyt duży nacisk blachy na jej klatkę piersiową, ale rozprężyliśmy je i w tej chwili może już lepiej oddychać, choć nadal przez maskę. Ma mocno stłuczone narządy wewnętrzne. Pewnie od kierownicy, w którą musiała boleśnie uderzyć. Miała też pękniętą śledzionę, to stąd ten masywny krwotok, ale zapanowaliśmy nad tym. To jednak nie jest największy problem. – Popatrzyli na niego w skupieniu.
- Najgorsze jest to, że ma uszkodzony rdzeń kręgowy. Nie możemy jeszcze powiedzieć na sto procent, czy będzie chodzić. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że jednak nie, ale czas pokaże. Chciałbym się mylić w tej kwestii. Najbliższa doba będzie decydująca. Straciła bardzo dużo krwi i potrzebna będzie transfuzja. – Marek otrząsnął się nagle z natłoku myśli i wyartykułował.
- Ja oddam swoją. Bierzcie, ile będzie trzeba. Nawet wszystko. Mamy tę samą grupę. Byle tylko ona żyła, byle żyła…
- My też oddamy swoją. Wprawdzie nie mamy takiej grupy jak Ula, ale może i nasza krew uratuje komuś życie.
- Moją też proszę wziąć – usłyszeli za plecami. Jak na komendę odwrócili się. Za nimi ze spuszczoną głową stał Sebastian.
Byli zaskoczeni jego obecnością tutaj, ale nie było czasu na wyjaśnienia, bo lekarz zaprosił ich do gabinetu, gdzie pobrano im wystarczającą ilość krwi. Lekarz powiedział do Dobrzańskiego.
- To duże szczęście, że ma pan taką samą grupę krwi jak narzeczona. Po zbadaniu będziemy mogli jej ją zaraz podać. – Marek uśmiechnął się blado.
- Dziękuję doktorze. Czy będę mógł ją zobaczyć…? - wyszeptał. Lekarz spojrzał w jego smutne, załzawione oczy i nie miał serca mu odmówić.
- Pozwolę panu, chociaż muszę uprzedzić, że wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej. Jest tak obolała, że nie wytrzymałaby bólu, dlatego musieliśmy zastosować taki rodzaj znieczulenia.
Marek pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Ja tylko chcę przy niej być.
- Dobrze. Za chwilę wywiozą ją z bloku operacyjnego na oddział intensywnej terapii. Siostra da panu zaraz fartuch ochronny i kapcie. Założy je pan na buty. Potrzebne są takie zabezpieczenia. Ona nie może nabawić się teraz żadnej infekcji.
Wyszli wszyscy na korytarz. Marek spokojniejszy powoli dochodził do siebie. Spojrzał na Sebastiana.
- Możesz mi powiedzieć, co ty tutaj robisz? Mało jeszcze namieszałeś? – spojrzał na niego ze złością. – Mówiłem ci, że przyprowadzenie tych dwóch idiotek sprowadzi na nas kłopoty?
- Teraz to wiem Marek. Przyjechałem cię przeprosić i błagać o wybaczenie. Nie wiem, jakich słów mam jeszcze użyć, żebyś wybaczył mi tę głupotę. Jeśli Ula z tego wyjdzie, na kolanach będę ją przepraszał. Jest mi tak okropnie przykro, że to z mojego powodu ona teraz…
- Dobrze, że przynajmniej to sobie uświadomiłeś. Nie będzie mnie w pracy przez kilka następnych dni. Jutro rano przyjdzie Klaudia. Wręczysz jej wypowiedzenie. Jako uzasadnienie możesz podać, że działała na niekorzyść firmy. Zresztą jest mi wszystko jedno, jaki powód wymyślisz. Nie chcę jej już więcej widzieć. Powiesz jej też, żeby nie próbowała iść z tym do sądu i walczyć o odszkodowanie. Na wszystkie jej zarzuty mam argumenty poparte mocnymi dowodami i może się zdarzyć, że to ona mnie będzie musiała zapłacić. Zwolnisz też Domi. Nie jest lepsza od Klaudii i też kombinuje. Powiesz jej, że mamy nową twarz kolekcji, bo jej opatrzyła się już klientom. Obie mają zniknąć z firmy, Zrozumiałeś.
- Będzie jak każesz. Wszystkiego dopilnuję, o nic się nie martw, a te dwie z wielką radością wyrzucę na zbitą twarz – pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł z oddziału.
Właśnie podeszła do nich pielęgniarka wręczając Markowi ubranie ochronne.
- Słuchajcie. Ja idę na OIOM, bo tam mają przewieźć Ulę. Lekarz pozwolił mi przy niej posiedzieć. Jest nieprzytomna, bo wprowadzili ją w stan śpiączki, żeby nie czuła bólu. Maciek, zawiadomisz pana Cieplaka? – Maciek kiwnął głową.
- Prosto stąd pojedziemy z Raulem do Rysiowa.
- Tylko wiesz…jakoś delikatnie mu przekaż i proszę cię nie mów mu na razie, że rokowania są złe. Właściwie dopóki jej nie wybudzą, to nie ma sensu, żeby tu przyjeżdżał. I jeszcze jedno – wyciągnął do nich dłoń. - Dziękuję wam, że mi uwierzyliście. Ja nie mógłbym jej skrzywdzić. Za bardzo ją kocham – znowu w oczach zakręciły mu się łzy. Raul poklepał go po ramieniu.
- My to wiemy Marek, nie musisz nas o tym przekonywać.
Pożegnał się z nimi i poszedł na drugie piętro, gdzie mieścił się oddział intensywnej terapii. Nacisnął klamkę i cicho wszedł do pokoju. Ścisnęło mu się serce na jej widok. Była cała w bandażach i plątaninie kabli podłączonych do aparatury podtrzymującej w niej życie. Spojrzał na jej twarz, tę piękną twarz, która teraz przybrała barwę kredy. Przysunął krzesło do jej łóżka uważając na przewody, ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- Błagam cię kochanie moje najsłodsze, nie poddawaj się. Jesteś przecież taka silna. Broń się przed tą słabością. Musisz żyć, bo ja nie poradzę sobie bez ciebie. Jesteś całym moim światem. – Łzy, jedna po drugiej kapały na jej dłoń. – Tak bardzo cię przepraszam, że naraziłem cię na takie cierpienie. Gdybym tylko mógł, bez wahania zamieniłbym się z tobą miejscami.
Mówił do niej i mówił. Zapewniał ją o swej gorącej miłości i obiecywał, że już nigdy nie będzie przez niego płakać. Poczuł, że ktoś potrząsa go za ramię. Podniósł głowę i zobaczył pielęgniarkę. Uśmiechnął się blado.
- Chyba przysnąłem. – Pokiwała głową.
- Już ranek. Niech pan jedzie do domu, odświeży się i coś zje. My się tu narzeczoną troskliwie zajmiemy. Jej też dobrze zrobi toaleta poranna.
- Dziękuję pani. Jak wrócę wpuścicie mnie? Chciałbym zostać z nią.
- Dostał pan pozwolenie od doktora Grabowskiego, my nie będziemy kwestionować jego decyzji. Skoro on się zgodził, nam nic do tego. – Jeszcze raz jej podziękował.
- W takim razie będę za godzinę.
Wszedł pod prysznic zlewając swoje umęczone ciało gorącą wodą. Spojrzał w lustro. Nie poznawał sam siebie. Zapadnięte oczy i policzki, a na nich duży zarost. Ogolił się i stwierdził, że teraz bardziej przypomina człowieka. Przebrał się w czyste ubranie i wyszedł z domu. Zadzwonił po taksówkę i podjechał do miejsca, w którym zostawił samochód. Zadzwonił do rodziców i opowiedział im w wielkim skrócie, co się stało. Spytał, czy może przyjechać na śniadanie. Jego własny dom nadal przypominał chlew, a on nie miał teraz głowy, żeby sprzątać.
Podjechał pod dom rodziców i wszedł do środka. Uściskali go mocno i serdecznie. Byli wstrząśnięci informacjami przekazanymi im przez telefon. Domagali się szczegółów. Nie zataił niczego. Opowiedział im, jak było naprawdę. Znowu nie udało mu się powstrzymać łez. Nie potrafił opowiadać o tych wydarzeniach bez emocji. Były zbyt świeże i bardzo bolały. Dobrzańscy chcieli ją odwiedzić, ale wybił im to z głowy.
- To nie ma sensu, żebyście tam jechali. Ona jest w śpiączce, nie wiadomo jak długo będą utrzymywać ją w takim stanie. Mam nadzieję, że jak najkrócej. Jak się tylko wybudzi, zawiadomię was – zapewnił. Poprosił ojca, żeby zastąpił go w firmie. - Tato, jeśli czujesz się na siłach, to zastąp mnie. Ja naprawdę nie mam teraz głowy do niczego, bo bez przerwy myślę o niej i chcę z nią być.
– O nic się nie martw, zrobię to z wielką chęcią. Wiem, jak Ula jest dla ciebie ważna.
- Dziękuję wam. Będę już leciał. – Pożegnał się i pośpiesznie ruszył w stronę szpitala.
ROZDZIAŁ 8
Część 1
Czuwali przy niej na zmianę, raz Maciek, raz Marek raz Raul. Nigdy nie była sama i wciąż do niej mówili. Podświadomie karmili się nadzieją, że ona ich słyszy. Teraz była kolej Raula. Okrył ją troskliwie kołdrą i pogładził po włosach. Przyjrzał się uważnie jej twarzy. Wyglądała bardzo mizernie. Karmiono ją przez rurkę w nosie. Na takich płynnych papkach nie mogła przybrać na wadze. Jego rozmyślania przerwało wejście kilku lekarzy. Wstał z miejsca chcąc wyjść na zewnątrz, ale doktor Grabowski powstrzymał go.
- Proszę nie wychodzić. Za chwilę będziemy ją wybudzać. Było by dobrze, gdyby po wybudzeniu zobaczyła znajomą twarz. Niech więc pan zostanie.
Odsunął się od łóżka, żeby zrobić im miejsce, ale trzymał się blisko. Zaczęli odpinać zbędne przewody. Oddychała już samodzielnie, bo płuco doszło do normy.
- Trzy tygodnie, trzy długie tygodnie – pomyślał. – Wreszcie będzie przytomna. Obiecał sobie, że nie pozwoli, żeby miała być nieszczęśliwa i nigdy nie wrócić do Marka. Ani ona, ani on nie zasługiwali na to. Opowie jej wszystko, co wie o tym nieszczęsnym dniu, a przede wszystkim to, że Marek jest bez winy w tej całej sprawie.
- Pani Urszulo, pani Urszulo, słyszy mnie pani? – Dobiegło do uszu Raula. Przysunął się bliżej. Widział jak lekarz klepie ją delikatnie po policzku. - Jeśli pani mnie słyszy, proszę ścisnąć mi dłoń. – Na początku nic się nie działo, a po chwili Raul, jak na zwolnionym filmie obserwował jej szczupłe palce słabo zaciskające się na dłoni lekarza. - Proszę spróbować otworzyć oczy. – Powoli otwierała jeszcze ciężkie powieki, aż w końcu wszyscy ujrzeli te intensywnie błękitne tęczówki. Raul przysunął się bliżej i wyszeptał wzruszony.
- Córeńko, obudziłaś się wreszcie. – Poruszyła spierzchniętymi ustami, które już zwilżał stojący obok lekarz.
- Raul… spłynęło z jej warg – jesteś…- ujął ją za rękę.
- Jestem kochanie, jestem tu cały czas. Wszyscy jesteśmy.
- Co się stało? Gdzie ja jestem? – powiedziała z trudem.
- Jesteś w szpitalu. Miałaś wypadek. Operowano cię. Nie wolno ci się jeszcze ruszać, więc leż spokojnie, dobrze? – pogładził ją po policzku, który wtuliła w jego spracowaną dłoń.
- Jak dobrze, że jesteś przy mnie.
- Pani Urszulo, może pani powiedzieć jak się czuje? Czy coś panią boli?
- Chyba nic mnie nie boli, nie mogę tylko ruszać nogami. To takie dziwne uczucie, jakby nie były moje. – Lekarz popatrzył na nią zaniepokojony i odkrył kołdrę.
- Może pani poruszyć palcami? – zmartwił się, bo ani drgnęły. - Proszę spróbować jeszcze raz.
– Ja przecież ruszam nimi cały czas.
– Nie jest dobrze – pomyślał chirurg. Na głos zaś powiedział. - Dzisiaj pozwolimy pani zjeść bardziej treściwy posiłek. Koniec z karmieniem przez rurkę. Jutro zabierzemy panią na badania. Musimy sprawdzić, czy tam w środku wszystko się dobrze goi, a teraz zostawimy panią ze stryjem, na pewno macie sobie dużo do powiedzenia – skinął na pozostałych lekarzy i opuścili pokój. Raul przysunął się bliżej łóżka i usiadł na krześle. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Ze stryjem? – Kiwnął głową rozbawiony.
- Jak cię tu przywieźli, Maciek pomyślał, że to dobry pomysł. Siebie przedstawił jako twojego brata, a Marka, jako narzeczonego. Inaczej nie udzieliliby nam żadnych informacji.
Zmarszczyła czoło intensywnie nad czymś myśląc.
- Marka? To przez niego tu jestem. Okazał się ostatnim draniem. Nakryłam go w łóżku z kobietą. Nienawidzę go.
- Nieprawda Ula… Kochasz go bardziej niż własne życie, a on kocha ciebie równie mocno, jeśli nie bardziej – powiedział cicho.
- Trzymasz jego stronę? Nie wierzę. – Pogłaskał ją po ramieniu.
- Coś ci opowiem. Proszę cię tylko, żebyś mi nie przerywała i dopiero po wysłuchaniu powiedziała, co o tym sądzisz. - Tu opowiedział jej wszystko, co wiedział na temat tej nieszczęsnej niedzieli i o roli Sebastiana w całej sprawie. - Gdybyś wtedy widziała Marka Ula, jak szalał z rozpaczy, kiedy zobaczył cię w tym rozbitym samochodzie. Był strzępem człowieka. Klęczał na mokrym asfalcie i wył, bo nie mógł sobie poradzić z własnym cierpieniem. Był na granicy obłędu. Lekarz kilka razy dawał mu środki na uspokojenie, a one w ogóle na niego nie działały. Mówił sam do siebie na głos i na głos modlił się o cud, o to żebyś przeżyła. Oddał swoją krew, żeby ci mogli zrobić transfuzję, bo bardzo dużo jej straciłaś, a macie przecież tą samą grupę. On przez trzy tygodnie nie odchodził od twojego łóżka. Nie jadł i nie spał, tylko wciąż powtarzał „Walcz Ula, walcz…Musisz żyć…Dla mnie…,bo ja sam bez ciebie nie potrafię…” - Spojrzał na nią i zobaczył jej piękne oczy wypełnione łzami spływającymi na poduszkę.
- Mówisz mi prawdę? – zapytała drżącym głosem.
- Najszczerszą Ula. Przecież wiesz, że nigdy bym cię nie okłamał. – Otarła łzy wierzchem dłoni.
- Gdzie on teraz jest? – Raul spojrzał na zegarek.
- Będzie tu za pół godziny. Przyjdzie mnie zmienić. Trzeba też zawiadomić twojego tatę, że się wybudziłaś ze śpiączki. On był tu kilkakrotnie i bardzo się martwi. Jak tylko Marek mnie zmieni, pojadę do Rysiowa i wszystko mu opowiem.
- Ucałuj ich wszystkich ode mnie i powiedz, że bardzo za nimi tęsknię. Może przywieziesz ich jutro?
- Przywiozę, jeśli tylko czujesz się na siłach, żeby przyjąć większą liczbę gości. Byli też tutaj państwo Dobrzańscy. Oni też nie mogą się doczekać rozmowy z tobą. Widać, że bardzo cię lubią.
Rozmowę przerwało skrzypnięcie drzwi. Do pokoju wszedł cicho Marek i ze zdumienia zatrzymał się w progu zobaczywszy, że ona jest przytomna i rozmawia z Raulem. Łzy pociekły mu po policzkach. Drżącym ze wzruszenia głosem powiedział
- Ula, obudziłaś się…- bał się podejść, bo nie był pewien, jak zareaguje. Może znienawidziła go do tego stopnia, że nie będzie go chciała więcej oglądać?
Uśmiechnęła się promiennie i wyciągnęła do niego ramiona.
- Chodź tu do mnie i przytul mnie.
Nie czekał dłużej. Podbiegł do łóżka i objął ją najczulej i najdelikatniej, jak tylko potrafił. Wtulił się w jej ciepły policzek swoim, mokrym od łez.
- Wybacz mi kochanie, że musiałaś przeze mnie tyle przejść. Ja nigdy nie chciałem świadomie dopuścić do takiej sytuacji. Kiedy zobaczyłem cię tam, w tym zgniecionym samochodzie, myślałem, że oszaleję.
- Ciii…już dobrze. Już wszystko dobrze… - pogłaskała go po głowie. - Raul opowiedział mi, jak było naprawdę i ja mu wierzę, bo on nigdy mnie nie okłamał. Teraz już wiem, że to nie była twoja wina, tylko tej złej kobiety. Kocham cię. – Spojrzał z wdzięcznością na Hiszpana.
- Ja ciebie też. Najmocniej na świecie. – Te czułe wyznania przerwało im chrząknięcie Raula. Odwrócili głowy w jego kierunku.
- Będę leciał kochani. Tak, jak obiecałem Ula, jutro przywiozę tatę i dzieciaki. Beatka bardzo tęskni. – Pożegnał się z nimi i wyszedł. Oni nadal nie wypuszczali siebie z ramion.
- Jak się czujesz skarbie? – uszczęśliwiony wpatrywał się w te dwa błękitne jeziorka.
- O to samo zapytał mnie przed chwilą lekarz.
- I co mu powiedziałaś?
- Powiedziałam, że dobrze i że nic mnie nie boli. Nogi mam tylko jakieś dziwne, jakby nie były moje – zauważyła, że wyraźnie się zmartwił.
- O co chodzi? Czy ja o czymś nie wiem? Marek, masz taka samą minę, jak ten lekarz. Powiesz mi? Chcę wiedzieć. Ja muszę wiedzieć. – Objął ją mocniej.
- Dobrze, powiem ci, ale obiecaj, że wysłuchasz cierpliwie wszystkiego do końca. – Podniosła do góry dwa palce.
- Obiecuję.
Z dużym trudem zbierał się w sobie, żeby opowiedzieć jej o tym, co było po wypadku. Wreszcie zaczął.
- Wyszłaś bardzo poraniona z tego wypadku. Brakowało naprawdę niewiele, a nie przeżyłabyś. Jechałem z tobą karetką i widziałem jak cię reanimują stosując elektrowstrząsy. Nie mogłem tego znieść. Potem podali ci więcej tlenu, bo okazało się, że masz zapadnięte płuco i nie możesz oddychać samodzielnie. Już na miejscu, tu w szpitalu ja, Maciek i Raul, czekaliśmy pięć długich godzin, zanim wyjechałaś z sali operacyjnej. Wcześniej nikt nam nie chciał nic powiedzieć. Dopiero później wyszedł lekarz i opowiedział nam o przebiegu operacji. Oprócz problemów z oddychaniem, miałaś mocno stłuczone narządy wewnętrzne i pękniętą śledzionę. Prawdopodobnie mocno uderzyłaś w kierownicę. Powiedział nam wtedy, że to i tak nic w porównaniu z tym, że masz uszkodzony rdzeń kręgowy. Nie mógł nam wtedy powiedzieć, czy będziesz chodzić, czy też nie, bo było na to za wcześnie. Musieli wprowadzić cię w stan śpiączki farmakologicznej, bo w przeciwnym razie nie byłabyś w stanie znieść bólu. Kiedy cię dzisiaj zbadał, zmartwił się, bo twoje palce pewnie nie reagują – widział jak jej dwa błękity rozszerzają się z niedowierzania i wypełniają łzami.
- Nie będę już nigdy chodzić? To nie może być prawda. To zbyt okrutne. Mam być przykuta do końca swoich dni do wózka inwalidzkiego? Nie wierzę… - kręciła z powątpiewaniem głową. - Przytulił ją mocno i powiedział.
- Zobaczysz Ula. Ja ci gwarantuję, że będziesz chodzić nawet wtedy, gdy lekarze będą przeciwnego zdania. Poruszę niebo i ziemię. Znajdę najlepszych specjalistów. Zobaczysz, że do ołtarza pójdziesz na własnych nogach. – Cichutko łkała wtulona w jego ramiona. Słysząc jednak ostatnie, wypowiedziane przez niego zdanie, oderwała się od niego bezgranicznie zdumiona.
- Do ołtarza? – Odgarnął jej natrętne kosmyki włosów z czoła.
- Mhmm – zszedł z łóżka i klęknął przed nią, wyjmując jednocześnie z wewnętrznej kieszeni małe czerwone pudełeczko.
- Kochanie moje najdroższe. Bez ciebie moje życie traci sens i jest takie ubogie, bo nie króluje w nim twój szczery uśmiech i te cudne, dwa błękitne diamenty, w których widzę tylko miłość. Nie potrafię już bez ciebie żyć. Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wyjdziesz za mnie? – Wpatrywała się w niego i nie mogła uwierzyć, że to, co widzi dzieje się naprawdę. Wreszcie przemówiła.
- Kochanie, czy ty jesteś w stu procentach pewien, że to ja jestem tą właściwą osobą?
- Ula. To jedyna rzecz, której jestem pewien nie na sto, ale na dwieście procent. – Popatrzyła na niego z wielką czułością. Ujęła jego szorstkie policzki w dłonie i wyszeptała.
- Kocham cię Dobrzański i zostanę twoją żoną. – Niczego więcej nie pragnął, tylko usłyszeć od niej te słowa. Objął ją i złożył na jej ustach delikatny i niezmiernie czuły pocałunek.
Siedzieli w gabinecie lekarskim i czekali w napięciu na to, co miał im do przekazania neurochirurg. Byli zdenerwowani. Maciek gniótł w dłoniach kaszkiet, Raul nerwowo zaciskał dłonie, aż zbielały mu kostki, a Marek wiercił się na krześle, nie mogąc usiedzieć w jednej pozycji. Wszyscy trzej wbijali wzrok w twarz doktora przeglądającego kartę Uli.
- Panowie – lekarz ogarnął ich spojrzeniem – jak wiecie, mamy już komplet badań. Z zadowoleniem mogę stwierdzić, że jeśli chodzi o narządy wewnętrzne, wszystko wróciło do normy. Wyniki są bardzo dobre. Gorzej jest z motoryką kończyn i występuje też spastyczność mięśni. Nadal mamy do czynienia z dużym porażeniem. Sytuacja jest poważna, ale nie beznadziejna. Są spore szanse na to, że w przyszłości będzie chodzić, jednak będzie to wymagało dużo cierpliwości i samozaparcia z jej strony. Rehabilitacja, rehabilitacja i jeszcze raz rehabilitacja.
- Ula jest bardzo upartą i konsekwentną osobą. Nie poddaje się tak łatwo, a my wszyscy, jak tu siedzimy, pomożemy jej w tym – Marek uspokojony taką diagnozą spojrzał śmiało w oczy lekarza. – Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby znów zaczęła się cieszyć życiem. – Medyk uśmiechnął się do nich.
- Przy takim wsparciu i determinacji z waszej strony wierzę, że na pewno się to uda. Na wszystko jednak trzeba czasu. To on jest najlepszym lekarzem.
- Kiedy będziemy mogli ją stąd zabrać? – odezwał się milczący dotąd Raul.
- Nie widzę żadnych przeciwwskazań do tego, żeby mogła wyjść już jutro. Jeszcze dzisiaj każę przygotować wypis – wstał zza biurka i każdemu uścisnął dłoń. - Razem z wypisem dostaniecie też grafik badań kontrolnych. Musimy śledzić jej postępy, dlatego konieczne są takie wizyty.
- Oczywiście. Będziemy się trzymać ściśle zaleceń i regularnie ją tu przywozić – Marek jeszcze raz uścisnął dłoń lekarza. - Dziękujemy za wszystko doktorze. Do zobaczenia. - Wolno wyszli z gabinetu i przystanęli chwilę na korytarzu.
- No chłopaki, wiemy już wszystko. Musimy ułożyć sensowny plan, co do ćwiczeń i naszej obecności przy niej. Proponuję, żebyśmy po wyjściu stąd pojechali do mnie. Tam przy kawie spokojnie się nad tym zastanowimy. Wieczorem muszę jeszcze wpaść do rodziców i też ustalić z nimi pewne rzeczy, szczególnie z ojcem. Chodźmy teraz do Uli.
Zeszli piętro niżej, bo po wybudzeniu przeniesiono ją do innej sali. Nie potrzebowała już intensywnej terapii.
- Witaj kotku – uśmiechnięty Marek wślizgnął się pierwszy do pokoju, a za nim pozostali. – Jak się czujesz? – Patrzyła na nich jasnymi, szczęśliwymi oczami.
- Już dobrze i nawet wierzę, że będę chodzić. Nie poddam się tak łatwo. – Marek przytulił ją.
- To właśnie chcieliśmy od ciebie usłyszeć. Jutro zabieramy cię stąd. Koniec szpitala.
- Naprawdę! Jak to dobrze! Kocham was! – łzy zakręciły jej się w oczach.
- I my ciebie kochamy córeńko – odpowiedział wzruszony Raul.
- A ja wrócę tu jeszcze wieczorem i przywiozę ci rzeczy, żebyś nie musiała paradować w szpitalnych ciuchach – Maciek ścisnął ją za rękę.
- Dziękuję wam – wyszeptała – za wszystko, a przede wszystkim za to, że jesteście cały czas przy mnie i mnie wspieracie. Nie wiem, czy przeszłabym przez ten koszmar tak łagodnie, gdyby was tutaj nie było.
- Będziemy lecieć kochanie. Musimy uzgodnić kilka szczegółów, a ja obiecałem rodzicom, że do nich wpadnę. Jutro odbiorę cię i zawiozę do Rysiowa. Nie mogą się tam już ciebie doczekać. – Pogładziła jego policzek.
- Pozdrów ode mnie rodziców i podziękuj w moim imieniu, że przychodzili do mnie, kiedy jeszcze spałam.
- Na pewno przekażę. Ucieszą się, że już nie będziesz musiała tutaj być i na pewno odwiedzą cię w Rysiowie. Teraz już pójdziemy. Do jutra skarbie – pocałował ją czule i odsunął się, żeby umożliwić pozostałym pożegnanie się z nią.
Siedzieli w salonie w mieszkaniu Marka i dogadywali ostatnie szczegóły.
- To wielkie szczęście, że ma na miejscu całą bazę rehabilitacyjną, nie będzie musiała nigdzie wyjeżdżać. Jeśli trzeba będzie kupić jakiś dodatkowy sprzęt, ja się tym zajmę i pokryję wszelkie koszty – zadeklarował się Marek.
- Hipoterapia to też dobry pomysł. Mamy sporo dzieci z podobną dysfunkcją ruchu, a ten rodzaj rehabilitacji daje naprawdę zaskakujące efekty – dodał Raul.
- Tylko nie siodłaj jej Diablo. – zaśmiał się Maciek – bo efekty będą gorsze niż byśmy chcieli.
- Bez obaw. Dostanie łagodnego konia – Raul spojrzał na Marka.
- Będziemy się zbierać. Maciek musi jeszcze raz przyjechać do Warszawy, a ja obiecałem panu Józefowi, że wpadnę. Szykujemy jej na jutro prawdziwe przyjęcie. Zaproś też rodziców, może będę mieli ochotę przy tym być.
- Dziękuję Raul. Na pewno im powiem. Trzymajcie się chłopaki. Jutro koło trzynastej powinienem być z nią na miejscu.
Część 2
Podjechał pod dom rodziców i wolno wszedł do środka. Skierował się do salonu, bo zauważył, że siedzą tam oboje.
- Witajcie kochani. – Jak na komendę oboje podnieśli głowy znad lektury.
- Marek! Witaj synku. Co Tam u Uli? Opowiadaj. Jesteśmy bardzo ciekawi. Rozmawiałeś z nią? Jak się czuje po wybudzeniu? – zasypali go gradem pytań. Podniósł ręce, jakby bronił się przed nimi.
- Po kolei kochani, zaraz wszystko opowiem – z ulgą usiadł na foteli i odsapnął.
- Poszliśmy dzisiaj we trzech do neurochirurga, bo już miał wyniki badań. Okazało się, że wszystko wróciło do normy prócz nóg. Nadal jest poważne porażenie i na razie nie będzie mogła chodzić. Dobra wiadomość to ta, że jutro ją wypisują. O jedenastej muszę być w szpitalu, żeby ją odebrać. Jutro w Rysiowie szykują jej powitalne przyjęcie. Zostaliście również zaproszeni. Pojedziecie?
- Oczywiście, że pojedziemy – odezwał się Krzysztof.
- Bardzo chcemy ją zobaczyć i uściskać. Tyle dla nas dobrego zrobiła. Szczególnie dla Krzysztofa. Może też moglibyśmy być jej w czymś pomocni.
- Dziękuję wam. Dla niej to też bardzo ważne. Prosiła, żebym serdecznie was pozdrowił i podziękował, że ją odwiedzaliście. Mam do ciebie prośbę tato. – Krzysztof spojrzał na niego z zaciekawieniem, zamieniając się w słuch. - Ona będzie potrzebowała rehabilitacji, a ja zrobię wszystko, żeby ponownie stanęła na nogi i była sprawna. Dlatego chciałem cię prosić tato, żebyś, co najmniej przez miesiąc zastąpił mnie w firmie. Sebastian ci pomoże we wszystkim. Jak będą jakieś kłopoty, to dacie mi znać, wtedy przyjadę, ale póki co, przeprowadzam się na ten miesiąc do Rysiowa. Ona mnie teraz potrzebuje, a ja nie chcę i nie mogę jej zawieść.
Dobrzańscy pokiwali ze zrozumieniem głowami.
- Oczywiście synku. Tata, dzięki regularnym pobytom u Uli w hotelu czuje się świetnie i chętnie pomoże tu na miejscu. – Marek uśmiechnął się do nich z wdzięcznością.
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę wam powiedzieć. – W skupieniu czekali, jaką kolejną nowiną ich uraczy. - Oświadczyłem się jej…, a ona się zgodziła. Obiecałem, że do ołtarza pójdzie na własnych nogach. – Ujrzał szczęście rozlewające się po twarzach obojga. Podeszli no niego i uściskali go mocno.
- Gratulujemy z całego serca synu – Krzysztof poklepał go po ramieniu. - Dobrze wiemy, że tylko z nią możesz być szczęśliwy, a ją samą ucałuj od nas i przekaż, że jutro na pewno będziemy.
- Dziękuję wam i na pewno przekażę. Dobrej nocy.
Niemal biegł szpitalnym korytarzem. Był taki podekscytowany. W ręku trzymał wypis i całą litanię lekarskich zaleceń z załączonym do niej grafikiem wizyt kontrolnych. Wpadł jak burza do pokoju i triumfalnie obwieścił.
- Kochanie, mam wszystko. Możemy się zbierać. – Popatrzyła na jego radosną twarz.
- A może byś się najpierw przywitał? – rzekła kokieteryjnie. Podszedł do łóżka i objął ją mocno wtulając się w jej usta.
- Wiesz dobrze, że zawsze chętnie się z tobą witam, – wymruczał jej do ucha – ale teraz musimy się sprężać. Obiecałem Maćkowi i Raulowi, że przywiozę cię na trzynastą. Moi rodzice i twoja rodzina też będą na miejscu. Wszyscy nie mogą się ciebie doczekać.
Pomógł jej się przebrać. Zauważył jak bardzo zeszczuplała przez skutki tego wypadku i pobyt tutaj. – Wszystko nadrobimy. W domu poczuje się od razu lepiej – pomyślał wkładając jej spodnie. Spakował jej rzeczy do torby i pobiegł po wózek, bo nie mógł jednocześnie nieść jej i bagażu. Podniósł ją z łóżka i delikatnie umieścił w wózku kładąc jej na kolanach torbę.
- Gotowa? – Szczęśliwa kiwnęła głową.
– Możemy jechać.
Podprowadził wózek do samochodu. Torbę wrzucił do bagażnika, a ją samą usadowił na przednim siedzeniu zapinając pasy. Zanim zamknął drzwi z jej strony, przywarł jeszcze do jej ust i wszeptał w nie.
- Jestem bardzo szczęśliwy kochanie. Zobaczysz, że teraz będzie już tylko lepiej.
- Wiem – odpowiedziała poważnie. – I niczego się już nie boję, bo jesteś przy mnie.
- Już będzie tak zawsze – ponownie ucałował jej usta i usiadł za kierownicę. Jechał ostrożnie i bardzo uważał na drogę. Miał już dość przykrych niespodzianek. Wolno wjechał na parking przed hotelem. Zobaczyli sporą grupę ludzi wysypującą się na zewnątrz z hotelowych drzwi. Zobaczyli rodzinę Cieplaków, Dobrzańskich seniorów, Sebastiana, Maćka i Raula, który wzruszony już biegł w ich stronę. Marek wysiadł z samochodu i przywitał się z nim.
- Raul, w bagażniku jest torba z rzeczami Uli. Wyciągniesz ją? Ja wezmę ją na ręce i zaniosę do hotelu. – Raul kiwnął głową i szeptem powiedział.
- Wszystko jest przygotowane na świetlicy, więc tam ją zanieś.
Otworzył drzwi z jej strony i ostrożnie, jakby była z najdelikatniejszego szkła wziął ją w ramiona.
- Złap mnie mocno za szyję skarbie, żebyś nie wymknęła mi się z rąk. – Zrobiła jak prosił. Niósł ją jak największy skarb w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Na miejscu usadził ją w wygodnym fotelu. Teraz po kolei podchodzili do niej zaproszeni na przyjęcie goście i witali się z nią. Pierwszy podszedł pan Cieplak i wzruszony uściskał przytulając do jej buzi swoją pomarszczoną twarz.
- Tak się o ciebie bałem, córcia. Drżałem na myśl, że mogłoby cię już nie być. Tak się cieszę, że do nas wróciłaś. Z chodzeniem też sobie poradzimy. Zobacz ilu masz przyjaciół gotowych ci pomóc, a przede wszystkim Marka, który bardzo cię kocha.
- Wiem tatusiu i bardzo wszystkim jestem wdzięczna. Kocham was bardzo, Betti, chodź do mnie – zawołała młodszą siostrę – i ty też Jasiek. Podeszli oboje, a mała Beatka przywarła mocno do niej obejmując ją dziecięcymi rączkami.
- Bardzo tęskniłam za tobą Ulcia, bardzo, bardzo, bardzo…
- Wszyscy tęskniliśmy – powiedział Jasiek całując ją w oba policzki. – Dobrze, że już jesteś.
Następni w kolejce byli Dobrzańscy. Helena ucałowała ją serdecznie mówiąc.
- Uleńko, tak bardzo się cieszymy, że z tobą już wszystko dobrze. Cieszymy się również i gratulujemy zaręczyn. Nie moglibyśmy sobie wymarzyć lepszej synowej – widzieli oboje jak się zarumieniła pod wpływem tego, co usłyszała.
- Dziękuję pani Heleno i panu panie Krzysztofie też za tak ważne dla mnie słowa, również za to, że odwiedzaliście mnie w szpitalu mimo, że wtedy nie byłam świadoma niczego. – Uściskali ją jeszcze raz i usiedli przy stole. Przywitała się jeszcze z Sebastianem, Maćkiem i personelem hotelu, wśród którego też miała oddanych przyjaciół. Podziękowała szefowi kuchni, który przygotowywał całe przyjęcie i naprawdę się postarał. Postanowiła jeszcze coś powiedzieć. Głosy przy stole zamilkły.
- Powinnam wstać w takiej chwili, ale… sami rozumiecie, jeszcze teraz nie mogę. Mam nadzieję, że szybko się to zmieni. Przede wszystkim chcę wam wszystkim podziękować za wsparcie i dobre słowo. Jestem szczęśliwa, że do was wróciłam. Przez te długie tygodnie bardzo tęskniłam za wami i za tym miejscem. Jeszcze długa droga przede mną, zanim dojdę do dawnej sprawności. Mocno wierzę, że rehabilitacja się powiedzie i znowu będę mogła biegać po łąkach i lesie, który tak kocham. Chciałabym też móc kiedyś dosiąść Diablo. Znowu chodzić, to teraz moje największe marzenie. Moja mama powtarzała zawsze, że jak się czegoś bardzo chce, to można osiągnąć wszystko, a ja bardzo tego pragnę i wiem, że przy wsparciu rodziny i zgromadzonych tu dzisiaj moich niezawodnych przyjaciół uda mi się to osiągnąć – podniosła kieliszek z szampanem. – Wypijmy kochani za szczęśliwe powroty. - Wszyscy zgodnie wychylili kielichy. Jeszcze długo siedziano przy stole racząc się pysznym jedzeniem i trunkami. Marek rozmawiał z rehabilitantami i uzgadniał godziny ćwiczeń i masaży. Od jutra miała walczyć o sprawność swoich nóg. Przywieźli też jeden z wózków, żeby mu było łatwiej przywozić ją z domu na zabiegi. Podziękował im za wszystko, i był wdzięczny, że tak gorliwie angażują się w jej wyzdrowienie. Klepali go po plecach pocieszając.
- Niech się pan nie martwi panie Marku. Zobaczy pan jak szybko stanie na nogi. Oglądaliśmy tu o wiele gorsze przypadki, a jednak zdarzały się cuda.
Był pokrzepiony tymi słowami i mocno wierzył, że tak właśnie będzie. Spojrzał na Ulę. Zauważył jak była blada. Podszedł do niej i powiedział cicho.
- Ula, jesteś zmęczona. Powinnaś się położyć. Ja tylko skoczę po swoje rzeczy do samochodu i zaraz zawiozę cię do domu. – Pokiwała głową.
- Masz rację. Czuję się trochę słabo. – Pogłaskał ją po głowie i pocałował w skroń.
- Zaraz wrócę kochanie.
Wrócił szybko z powrotem i podprowadził wózek. Podniósł ją z krzesła i posadził w nim. Pożegnali się ze wszystkimi dziękując za przybycie i wsparcie. Marek uściskał rodziców mówiąc, że będzie z nimi w stałym kontakcie. Sebastian już wiedział o zmianach i zapewnił go, że będzie trzymał rękę na pulsie i pomoże we wszystkim seniorowi. Był już spokojny, bo Ula wybaczyła mu i powiedziała, że nie ma do niego żalu. Był jej bardzo wdzięczny, bo wyrzuty sumienia nie dawały mu spokojnie spać i było mu przykro, że to właściwie przez niego musiała tyle wycierpieć.
Wyszli na zewnątrz. Szedł powoli, pchając przed sobą wózek.
- Wziąłem miesiąc wolnego Ula. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciw, jeśli przez ten miesiąc zamieszkam u ciebie? Od jutra zaczynamy intensywnie ćwiczyć i ktoś musi cię zawozić na zabiegi.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciw temu. Chcę, żebyś był blisko. Jak najbliżej – dodała już niemal szeptem. Wniósł ją i usadził na kanapie.
- Przygotuję kabinę prysznicową. Wstawię tam taboret, żebyś mogła wygodnie usiąść. Potem pomogę ci zmyć z siebie ten szpitalny zapach, dobrze? – Pokiwała głową.
- Myślisz o wszystkim. Kocham cię. – Cmoknął ją w policzek i poszedł do łazienki. Przygotował wszystko, co niezbędne było do kąpieli. Przemknął potem do sypialni i przygotował łóżko. Z szafki wyciągnął jej koszulkę nocną, którą kupił jak leżała jeszcze nieprzytomna w szpitalu. Zabrał ją ze sobą i podszedł do kanapy.
- Rozbiorę cię teraz i zaniosę pod prysznic. – Przytaknęła na znak zgody.
- Ostrożnie ściągnął jej bluzkę i spodnie. Odpiął biustonosz i ściągnął majteczki. Drżała. Zauważył to.
- Zimno ci? – zapytał z troską.
- Nie…- odpowiedziała zdławionym szeptem – to od twojego dotyku. Bardzo mi go brakowało.
Podniósł ją z kanapy i usadził w kabinie. Sam też się rozebrał i wszedł do środka zasuwając za sobą drzwi. Puścił prysznic odsuwając go jak najdalej od niej. Nie chciał jej poparzyć. Kiedy temperatura wody była odpowiednia oblał delikatnie jej ciało. Następnie zaczął myć nasączoną żelem gąbką. Poddawała się z przyjemnością tym zabiegom. Tak dawno nie zażywała kąpieli. Dotyk jego dłoni był taki kojący i miły. Przymknęła oczy wciągając z przyjemnością owocowy zapach żelu. Zaniepokoił się.
- Ula? Słabo ci?
- Nie kochanie. Jest mi tak przyjemnie i tak dobrze, a ty jesteś delikatny i taki subtelny.
- Nie mógłbym być inny, przecież tak bardzo cię kocham.
Nałożył na jej włosy szampon i potarł, a następnie spłukał go z jej głowy. Ponownie wlał na gąbkę żel, tym razem męski. Szybko się namydlił i spłukał pianę. Zakręcił wodę i sięgnął po wielki kąpielowy ręcznik. Otulił ją i zaczął energicznie i dokładnie wycierać jej ciało. Sam też wytarł się pośpiesznie. Otworzył kabinę, sięgnął po przygotowaną koszulkę nocną i pomógł jej ją włożyć. Sam narzucił na siebie szlafrok i zaniósł ją do sypialni. Ułożył ją w pościeli delikatnie całując jej usta.
- Odpoczywaj, ja tylko posprzątam w łazience i rozwieszę te mokre ręczniki. Zaraz wracam.
Wtuliła się w miękką pościel. – Nareszcie w domu. - Było jej tak dobrze i jeszcze Marek, taki opiekuńczy i troskliwy. Nie spodziewała się, że może być aż taki wspaniały i aż tak się dla niej poświęcać. Ale z drugiej strony, czyż ona nie była gotowa zrobić dla niego wszystkiego, o co by ją tylko poprosił?
Wrócił do łóżka i wszedł pod kołdrę przytulając się do niej.
- Wszystko w porządku kochanie?
- W jak najlepszym. Jestem bardzo szczęśliwa, że jesteś tu ze mną.
- Nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie tu nie być. Jesteś całym moim światem – pocałował ją namiętnie. Spojrzała mu w oczy.
- Marek… - powiedziała niepewnie. – Czy mógłbyś się ze mną kochać? – spuściła wzrok. – Ja… chciałabym tylko wiedzieć, czy jeszcze coś czuję… wiesz… tam… w środku…- Popatrzył na nią uważnie.
- Jesteś tego pewna? Ja nie chciałbym ci zrobić krzywdy.
- Obiecuję, że jeśli tylko mnie coś zaboli, to ci o tym powiem.
Uspokojony zachłannie wpił się w jej usta pogłębiając pocałunek. Pragnął jej. Bardzo. Tęsknił straszliwie za pieszczotą jej rąk i ust. Pomógł jej ściągnąć koszulkę i przywarł całym ciałem do niej. Miała taką delikatną skórę, jak jedwab. Dotyk jego dłoni i gorące pocałunki, które rozsiewał po całym jej ciele sprawiały, że drżała. Poczuła jak jego usta wessały się w jej kobiecość. Jęknęła. Wiedziała już, że czuje wszystko, że pod tym względem nie jest upośledzona. Rozsunął jej nogi i wszedł w nią delikatnie. Spojrzał na jej twarz, po której toczyły się jedna po drugiej wielkie jak groch łzy.
- Czuję cię kochanie, czuję i jestem taka szczęśliwa.
Znów całował ją zachłannie zagłębiając się raz po raz w jej kobiecości. Prowadził ich na szczyt. Spełnili się jednocześnie. Krzyczała, a on nie przestawał całować jej słodkich warg.
- Dziękuję ci kochanie, nie spodziewałem się…
- Nie, to ja ci dziękuję – przerwała mu. – Dzięki tobie wiem, że nadal jestem kobietą, że tam w środku nie jestem martwa. – Otoczył ją kokonem swych ramion całując w skroń.
- Śpij już. Jutro musisz mieć siłę do ćwiczeń. Długa droga przed nami, ale pokonamy ją. Jeszcze pobiegasz po łąkach i pojeździsz na Diablo. Zobaczysz. Musisz tylko mocno w to uwierzyć.
- Wierzę kochanie, wierzę… - odpowiedziała sennym głosem.
Obudziło go dziwne łaskotanie po policzku. Otworzył oczy i uśmiechnął się. Na wysokości swojej twarzy miał czubek głowy Uli. To jej włosy łaskotaniem wyrwały go ze snu. Musnął ustami jej ciepłe od snu czoło. Przyjrzał jej się z uwielbieniem w oczach. Wyglądała tak słodko i tyle szczęścia dała mu wczoraj. - Moja śliczna, mała kobietka – pomyślał z czułością. Zerknął na zegarek. - Ósma. Trzeba się zbierać. Na dziewiątą mamy być na basenie. Muszę ją obudzić – stwierdził z żalem. Pogłaskał ją po policzku a następnie sięgnął jej ust. Poruszyła się.
- Obudź się skarbie, pora wstawać – wyszeptał.
Otworzyła powieki i jeszcze półprzytomnym wzrokiem popatrzyła na jego szczęśliwą twarz. Po chwili obdarzyła go szerokim uśmiechem, od którego pojaśniały jej oczy.
- Już wstaję kochanie. Dzisiaj przecież jest pierwszy dzień, w którym narodzę się na nowo, prawda?
- Prawda. Poleż jeszcze chwilkę, a ja przygotuję łazienkę, żebyś się mogła umyć, a potem zrobię jakieś śniadanie.
Przysunął taboret do umywalki, żeby umożliwić jej umycie się bez jego pomocy. W zasięgu jej rąk umieścił ręcznik, pastę do zębów, szczoteczkę i mydło. Wrócił po nią i zaniósł na rękach wprost na taboret. Sam szybko się rozebrał i wskoczył pod prysznic. Pięć minut wystarczyło. Otulony szlafrokiem już niósł ją na kanapę w salonie. Przygotowanie śniadania poszło bardzo sprawnie. Kawa, kilka kanapek i błyskawiczna jajecznica, którą zjedli ze smakiem. Uwinął się z brudnymi naczyniami. Wyciągnął rzeczy do ubrania, o które prosiła. Pomógł jej założyć bieliznę i spodnie od dresu. Z bluzą poradziła sobie sama. Na stopy wciągnął jej jeszcze ciepłe frotowe skarpetki i zawiązał adidasy. Sam też ubrał dres i po chwili już sadzał ją w wózku. Przekręcił klucz w zamku i ruszył pchając wózek w kierunku hotelu. Usłyszał za sobą szybkie kroki. Obejrzał się i ujrzał Raula.
- Witajcie – przywitał ich serdecznie. – Wszystko w porządku? Poradziłeś sobie? A ty Ula, jak się czujesz?
- Raul. Wszystko dobrze. Marek jest bardzo dobrze zorganizowany i radzi sobie świetnie. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej opieki. Nawet gdyby coś szło nie tak, to przecież ty jesteś tak blisko – popatrzyła mu z sympatią w oczy. - Na tobie też zawsze mogę polegać, bo nigdy nie zawodzisz.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, wiesz o tym dobrze – powiedział wzruszony. Pogładziła go po dłoni.
- Wiem Raul. Kocham cię bardzo.
- Musimy już iść – wtrącił się Marek. – Ula ma za chwilę basen.
- Tak, tak, nie zatrzymuję was. Spotkamy się może na obiedzie, to jeszcze porozmawiamy – pomachał im na pożegnanie kierując się w stronę stajni.
Wjechali do szatni. Przebrał ją w strój kąpielowy, sam też ubrał kąpielówki. Wziął ją na ręce i wszedł na basen. Podszedł z nią do rehabilitanta.
- Jesteśmy. Proszę nam powiedzieć, co mamy robić. – Trener uśmiechnął się do nich. Wyciągnął rękę do Marka i przedstawił się.
- Mam na imię Rafał. Z Ulą znamy się dobrze, a i pana znam, bo często pan tu bywał.
- Skoro tak, to mówmy sobie po imieniu. Jestem Marek. To, co robimy?
- Ja wejdę do wody a ty podasz mi Ulę, potem sam wejdziesz.
Z przyjemnością zanurzyła się w chłodnej wodzie. Marek w sekundę zjawił się przy nich. Obaj utrzymywali ją na powierzchni podtrzymując ją dłońmi ułożonymi na plecach. Rafał podsunął jej pod głowę długi wałek z pianki, żeby ułożyła się na niej wygodnie.
- Spróbujemy rozruszać jej nogi. Ty złap za jedną stopę, ja za drugą. Wykonuj takie ruchy jak przy pływaniu żabką. Pianka pozwoli utrzymać jej głowę na powierzchni. Zaczęli ćwiczenia. Ula nie czuła bólu. Woda skutecznie niwelowała jakikolwiek dyskomfort. Starała się też z całych sił zmusić nogi do posłuszeństwa, ale jak na razie musiała liczyć na swoich pomocników. Po kilkunastu minutach Rafał umieścił jej deskę między udami.
- Ula, my ściśniemy ci nogi tak, żeby deska pozostała na swoim miejscu, a ty postaraj się z całych sił wepchać ją po wodę. Złap się barierki i pchaj z całej siły biodra w dół.
Długo się nie udawało. Deska, co rusz wyskakiwała nad lustro wody. Wreszcie za kolejnym razem zebrała wszystkie siły i wepchała biodra pod wodę. Udało się! Roześmiała się szczęśliwa.
- Chcę jeszcze raz i kolejny! Już wiem jak to zrobić!
Powtarzała ćwiczenie raz za razem nie przestając się uśmiechać z powodu kolejnych prób zakończonych powodzeniem. Rozradowana jak mała dziewczynka krzyczała do Marka.
- Widzisz Marek! Widzisz! Potrafię! – Cieszył się razem z nią i uszczęśliwiał go jej entuzjazm. Po basenie przewiózł ją na salę ćwiczeń. Podeszła do nich młoda dziewczyna i przedstawiła się Markowi. Jestem Ania, to ja będę ćwiczyć z Ulą. Zapraszam.
Usadził ją na siodełku dziwnego przyrządu przypominającego trochę rower. Ania ułożyła jej stopy w szerokich pedałach i zacisnęła na nich paski z rzepami. Włączyła jakiś przycisk z boku i pedały zaczęły się kręcić, a wraz z nimi nogi Uli.
- Ula, pedały kręcą się mechanicznie, ale skup się i spróbuj naciskać stopami na nie, tak, jakbyś naprawdę jechała na rowerze – poinstruowała Ania.
- Dobrze, postaram się.
Marek usiadł na niskiej ławeczce stojącej obok i przyglądał się ćwiczeniu. Ania zostawiła ich na chwilę samych i poszła sprawdzić jak idzie innym jej pacjentom.
- Dajesz jakoś radę? – odezwał się po kilku minutach
- Daję – wysapała czerwona z wysiłku i emocji. Zachichotał.
- Jeśli dalej będziesz taka zawzięta, to na drugi rok wystartujesz w wyścigu pokoju.
- Nie wystartuję.
- No, a skąd wiesz? – przekomarzał się z nią.
- Bo nie przyjmują kobiet – roześmiała się na cały głos. Zawtórował jej. Cieszyło go jej dobre samopoczucie. Pedałowała już dobre dwadzieścia minut, gdy zauważył, że dziwnie drgają jej nogi. Zawołał Anię.
- Aniu przyjrzyj się jej nogom, szczególnie udom. Widzisz jak dziwnie drgają tuż pod skórą? – Rehabilitantka pochyliła się każąc Uli pedałować dalej. Przyjrzała się dokładnie, po czym wyprostowała się i szeroko uśmiechnęła.
- To dobry znak. – Nie za bardzo rozumiał, co ją tak cieszy. – To nerwy – wyjaśniła. - To znak, że nie są martwe i porażone do końca. Mamy dużą szansę na całkowite przywrócenie sprawności.
Ucieszyły ich te słowa i dodały sił do jeszcze większych starań. Przenosił ją z jednego przyrządu na drugi. Na każdym ćwiczyła, co najmniej pół godziny. O dwunastej trzydzieści Ania zarządziła koniec jej wysiłków na dzisiaj. Zmęczona, ale szczęśliwa pozwoliła się przebrać Markowi. Pełnym euforii głosem mówiła.
- Widzisz, dałam radę. Nie będzie tak źle. Wiem, że zniosę wszystko, tylko bądź przy mnie. – Ucałował jej czerwony z emocji policzek.
- Zawsze będę przy tobie, moja mała, słodka dziewczynko – szepnął.
Weszli do jadalni, w której zastali już Maćka i Raula. Podjechał z Ulą do stolika. Przywitali się z nimi.
- I jak pierwszy dzień? Dobrze poszło? Nic cię nie boli? – pytał zaciekawiony Maciek.
- Dobrze. Dałam radę. Nie było tak źle i nie boli mnie nic. Zobaczycie, że szybko stanę na nogi.
Jej wiara we własne możliwości poprawiła im samopoczucie. Zamówili obiad i wymieniali jeszcze informacje przy jego konsumowaniu.
- Dajecie sobie radę beze mnie? Najbardziej martwię się o księgowość. Tam nie można z niczym zwlekać i niczego zostawiać na później. Boję się, że sam Maciek nie ogarniesz wszystkiego.
- To się nie martw. Nie miałem okazji ci powiedzieć, ale zatrudniłem nową dziewczynę. Jest po ekonomii. Wdrożyłem ją we wszystko i już dobrze sobie radzi. Ty masz się skupić tylko na sobie, a nie zaprzątać swojej mądrej główki innymi sprawami.
- Jak w stajniach Raul? Jak Diablo? Chciałabym dzisiaj go odwiedzić – zwróciła się do Marka. – Nie miałbyś nic przeciw temu? Wzięlibyśmy melexa a wózek zapakowalibyśmy z tyłu, żebyś nie musiał mnie nosić. – Uśmiechnął się.
- Wiesz dobrze kochanie, że nie jestem w stanie ci niczego odmówić. Jeśli tego bardzo chcesz, to podjedziemy do stajni. – Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Dziękuję.
ROZDZIAŁ 9
Część 1
Było dość pogodnie, chociaż chłodno. Jak na środek jesieni, aura nie była najgorsza. Najważniejsze, że nie lało. Pchając wózek przed sobą podszedł do parkingu, na którym w szeregu stały zaparkowane melexy. Przeniósł Ulę na siedzenie i złożył wózek umieszczając go bezpiecznie z tyłu. Usiadł za kierownicą i wolno ruszył. Ula przymknęła oczy i pozwoliła wiatrowi wpleść się we włosy. Czuła się cudownie. Spojrzała w lewą stronę przyglądając się spokojnej twarzy Marka.
- Bardzo cię kocham – powiedziała półgłosem. - Inny na twoim miejscu już dawno by zrezygnował. – Popatrzył na nią zdziwiony.
- Zrezygnował? Z czego? – nie rozumiał.
- Ze mnie… - powiedziała. Zatrzymał melexa i odwrócił się do niej patrząc jej prosto w jej dwa chabry powiedział poważnie.
- Nigdy z ciebie nie zrezygnuję. Kocham cię jak wariat. Do szaleństwa. Nie umiałbym bez ciebie żyć. Proszę, nawet nie myśl takimi kategoriami. Należymy do siebie, kochamy się. Czy nie na tym polega miłość, żeby iść razem w jednym kierunku, trzymając się za ręce i nie opuszczać w potrzebie? Dla mnie jesteś cudowna, jedyna, niepowtarzalna i wyjątkowa, a to, że chwilowo nie chodzisz. nie ma tu nic do rzeczy.
Płakała. Policzki miała mokre od łez. Przytulił ją mocno.
- A jeśli się nie uda? Jeśli już nigdy nie będę sprawna? – spytała płaczliwie.
- Ula! Skąd u ciebie te wątpliwości? Tak dobrze poszło ci na ćwiczeniach. Są naprawdę bardzo duże szanse, że będziesz chodzić, ale dobrze odpowiem ci – spojrzał przenikliwie w jej niebieskie tęczówki. – Nawet gdybyś pozostała taka jak w tej chwili, ja nigdy, rozumiesz, przenigdy cię nie zostawię, bo za bardzo cię kocham, żebym miał to zrobić. Nie płacz już, bo całe popołudnie będziesz miała takie rozdygotane. Musisz być spokojna. Jedziemy do Diablo. Pamiętasz? On wyczuje twój nastrój i też będzie nerwowy – wyciągnął chusteczkę i otarł jej łzy z policzków. – Możemy jechać? – Kiwnęła głową. Ruszył więc dalej.
Podjechał i zaparkował jak najbliżej wejścia do stajni. Przeniósł ją na wózek i wjechał do środka. Diablo wyczuł ją, bo zaczął głośno rżeć.
- Diablo, Diablo, spokojnie przyjacielu, już jestem, tęskniłeś za mną? – przemawiała do niego czule, a zwierzę rżało radośnie, jakby rozumiało, co do niego mówi.
- Możesz mnie wziąć na ręce? – zwróciła się do Marka. - Chcę go pogłaskać, a z wózka nie mogę dosięgnąć jego karku – wyjaśniła. Zrobił o co prosiła i przybliżył się z nią do końskiego pyska. Pieszczotliwie gładziła jego chrapy i czoło wplatając palce w jego gęstą grzywę. Koń poddał się tym pieszczotom przytulając chrapy do jej policzka.
- Ja też bardzo, bardzo za tobą tęskniłam – wyszeptała czule. – Bądź cierpliwy, a pojeździmy znowu razem.
Nagle jak spod ziemi wyrósł Raul i podał jej bez słów wiązkę marchewek. Zaczęła nimi karmić konia, a on z największą delikatnością odbierał z jej rąk przysmaki i delektował się nimi.
- Muszę już iść Diablo, ale obiecuję, że będę cię codziennie odwiedzać - pogłaskała go ostatni raz i Marek z powrotem posadził ją w wózku. Wyjechali na zewnątrz.
- Wydaje się jakby odmieniony – powiedziała zamyślona Ula. – Nie wydaje ci się Raul, że on chyba się zmienił? Nie reaguje już tak nerwowo na obcych. Marek był przecież bardzo blisko. Dawniej zacząłby wierzgać, a dzisiaj stał spokojnie.
- Masz rację córeńko. Ja już wcześniej to zauważyłem. Myślę, że to z tęsknoty za tobą. Nie widział cię długo i zaczęło być mu obojętne, kto go wypuszcza na padok lub siodła. Pamiętasz ile razy zrzucił mnie na początku? Jak wierzgał i nie pozwalał mi się dosiąść? – Kiwnęła głową. – Od kiedy cię zabrakło, siodłałem go już wielokrotnie, a raz nawet na nim jechałem. O dziwo nie zrzucił mnie i pozwolił się prowadzić. Podrzucam mu od czasu do czasu pęczek marchewek, albo kilka jabłek i chyba, dlatego przestaje być wobec mnie agresywny.
- Zadziwiające. Ale to dobrze. On musi się wybiegać każdego dnia, a ja nie dałabym rady go siodłać w takim stanie – zwróciła głowę w kierunku Marka. – Wracajmy. Zaczyna się robić zimno. Zrobimy sobie jakąś kawę. Mam na nią ochotę. Idziesz z nami Raul?
- Nie dzisiaj Ula. Mam tu jeszcze trochę roboty przy ogrodzeniu.
- W takim razie do jutra. Trzymaj się.
- Wy też. Jakbyście mnie pilnie potrzebowali, to wiecie gdzie mnie szukać. Poza tym jestem przecież pod telefonem, więc jakby, co…
- Dziękujemy Raul – powiedział Marek. – Chętnie skorzystamy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Podjechali w milczeniu pod dom. Wjechał z wózkiem do środka i przeniósł Ulę na kanapę. Ściągnął z niej dres i przebrał w wygodną sukienkę. Nastawił expres. Po chwili siedzieli rozkoszując się aromatem świeżo parzonej kawy. Położyła głowę na jego piersi.
- To był intensywny dzień – westchnęła. Zmęczył mnie trochę.
- Chcesz się położyć?
- Nie… - uśmiechnęła się blado. - Dobrze mi tu z tobą. Uwielbiam się w ciebie wtulać. – Siedzieli w ciszy sącząc kawę zatopieni w swoich myślach. Wieczorem przygotował dla nich kolację, po której wzięli wspólny prysznic, a po nim, tak jak wczoraj, ułożył ją do snu. Tym razem również nie skończyło się na słodkich pocałunkach. Chciała mu udowodnić, że da mu tyle miłości, ile tylko zdoła za to, że przy niej jest.
Mijały dni, a jeden był podobny do drugiego. Codzienna, kilkugodzinna rehabilitacja powoli, ale jednak przynosiła jakieś efekty. Pierwszym objawem było mrowienie w nogach. Zdziwiła się, bo przedtem mogli ją kłuć igłami i nie odczuwała żadnego bólu. Teraz też go nie czuła, ale to mrowienie było intensywne. Marek zabrał ją do Warszawy na pierwszą wizytę kontrolną. Po niej mieli jechać do Dobrzańskich na obiad. Serdecznie przywitali się z neurochirurgiem, który ją operował. Opowiedzieli o dziwnym mrowieniu na całej długości nóg. Był zdumiony.
- Naprawdę pani to czuje?
- Naprawdę. Trochę to dziwne. Ja odczuwam to tak, jakby coś łaskotało mnie bez przerwy pod skórą.
- Ile godzin dziennie pani ćwiczy?
- Co najmniej trzy i pół godziny i naprawdę są to bardzo intensywne ćwiczenia.
- Dużo. Daje pani radę? Ma na tyle siły? Nie robi się pani słabo? – Uśmiechnęła się.
- Nic z tych rzeczy. Poza tym mój narzeczony bardzo mnie wspiera i ćwiczy razem ze mną. Pilnuje też, żebym nie czuła dyskomfortu. Powie mi pan, co oznacza to mrowienie?
- To mrowienie oznacza odradzanie się nerwów po porażeniu. Jeśli w dalszym ciągu utrzyma pani takie tempo ćwiczeń jestem przekonany, że wkrótce zacznie pani poruszać palcami.
- To naprawdę fantastyczna wiadomość – odezwał się milczący dotąd Marek. – Ona jest bardzo zdeterminowana i zawzięcie ćwiczy. Nie odpuszcza sobie i nie użala się nad sobą. Jest wspaniała – spojrzał na Ulę z żarem w oczach, co nie umknęło uwagi lekarza. Uśmiechnął się pod nosem.
- I tak trzymać pani Urszulo. Najważniejsze to nie poddawać się. Bardzo mnie cieszą pani postępy. Widzimy się za miesiąc. Niech mnie pani znów czymś zaskoczy – spojrzał na nią z wyraźną sympatią w oczach.
- Bardzo się o to postaram. Do widzenia doktorze.
Wyszli z gabinetu. Marek promieniał szczęściem nie mniej niż ona.
- Mówiłem, że jesteś wspaniała, cudowna, jedyna i wyjątkowa. Dzisiaj lekarz to tylko potwierdził. Teraz do rodziców. Nie wiem jak ty, ale ja naprawdę zgłodniałem. Mam nadzieję, że Zosia przygotowała coś smacznego.
Podjechał pod dom. Krzysztof zauważył ich i wyszedł pomóc Markowi.
- Witajcie kochani – podszedł i uściskał najpierw Ulę potem Marka. – Ula wyglądasz kwitnąco. – Zarumieniła się, co Krzysztof przyjął z dobrodusznym uśmiechem.
- Dziękuję panie Krzysztofie. – Podjechali z wózkiem pod drzwi po świeżo wybudowanym, właśnie ze względu na nią, podjeździe. W progu już witała ich wylewnie Helena.
- Uleńko jak się czujesz dziecko? Nic cię nie boli? – Uśmiechnęła się do Dobrzańskiej.
- Nic, a nic i czuję się świetnie. Właśnie wracamy od lekarza. Powiedziałam mu, że od jakiegoś czasu czuję mrowienie na całej długości nóg, a on powiedział, że to wspaniała nowina, bo oznacza, że odradzają się porażone nerwy. Jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia.
- To cudowna wiadomość kochanie. My tak mocno trzymamy za ciebie kciuki i modlimy się, żebyś wyszła zwycięsko z tej nierównej walki.
- I tak będzie. Ja nie mam zamiaru się poddawać. Zresztą Marek bardzo mnie wspiera i dodaje sił.
Krzysztof pochylił się nad nią i ucałował w czoło.
- Ma ta nasza synowa charakterek. Tylko pozazdrościć. – Zrobiło jej się przyjemnie na sercu, gdy usłyszała, że nazywają ją już swoją synową, chociaż nią jeszcze nie była. W miłej i rodzinnej atmosferze zjedli pyszny obiad. Ula gawędziła z Heleną, a Marek przeszedł z Krzysztofem do gabinetu. Usiedli w fotelach.
- W firmie wszystko w porządku tato? Nie męczą cię zbytnio? Nie denerwują?
- Nie martw się. Wszystko pod kontrolą. Podpisałem kilka umów na sprzedaż letniej kolekcji. Interes idzie dobrze. Płynność finansowa też dobra. Sebastian pracuje jak nigdy dotąd, a i w Adamie mam cichego sojusznika. Zna się na finansach, jak mało, kto.
- To prawda. Przedtem nie miał jak się wykazać. Był bardzo zastraszony przez Alexa, za którego odwalał robotę, a jego zasługi przypisywał sobie Febo. Wiedziałem, że będzie dobrym dyrektorem finansowym, kiedy awansowałem go na to stanowisko. A ty jak się czujesz? Serce ci nie dokucza?
- Nie synu. Dawno nie czułem się tak dobrze i cieszę się, że mogę być jeszcze przydatny w firmie. Zresztą chciałem prosić Ulę, żeby zarezerwowała nam pokój na weekend. Chcę przyjechać i wziąć profilaktycznie trochę zabiegów. Dobrze mi robią i świetnie się po nich czuję, a i spacery po okolicy bardzo przyjemne. Poza tym chciałem ci zaproponować, żebyś został u Uli, ile będzie trzeba. Ona bardziej cię potrzebuje niż firma. My dajemy sobie świetnie radę. Pshemko pracuje, jak szalony i nie przysparza kłopotów. Dostaje regularnie swoją czekoladę i jest spokojny jak trusia. Każdy wie, co ma robić. Gdybyś wrócił po miesiącu, to jestem pewien, że i tak nie mógłbyś spokojnie pracować zamartwiając się o nią, prawda? – Marek pokiwał twierdząco głową.
- Dziękuję ci tato. Sam się zastanawiałem, jak to miałoby wyglądać. Cieszę się, że tak nam pomagasz. Ula też jest wam bardzo wdzięczna, bo dzięki waszej pomocy ma mnie ciągle przy sobie. Pokój oczywiście załatwimy. Cieplakowie też przyjadą w sobotę, ale oni mają do nas tylko trzy kilometry, więc całkiem blisko i mogą wpadać nawet w tygodniu. Zresztą możemy się umówić, że my w każdy weekend będziemy rezerwować wam pokój. Zabiegi nie zaszkodzą, a wręcz przeciwnie. Wychodzi na to, że im więcej ich bierzesz, tym lepiej się czujesz. Mama też powinna skorzystać i zamówić sobie więcej, choćby basen. Odprężyłaby się. To świetny sposób.
- Masz rację synu. Wracajmy do naszych pań.
- Wiesz Ula, rozmawiałem właśnie z Markiem. Chcemy przyjechać z mamą do was na weekend, zarezerwujesz nam pokój?
- Oczywiście, bez problemu. Moglibyście, co tydzień przyjeżdżać, a pan korzystałby z zabiegów. Pani Helena też powinna, bo do tej pory wzięła ich niewiele. Zrelaksowałaby się. – Krzysztof patrzył na nią z otwartymi ustami.
- To zadziwiające. Wy nawet myślicie podobnie. To tak, jakbyś czytała Markowi w myślach. Właśnie przed chwilą powiedział mi dokładnie to samo. – Roześmiali się serdecznie.
- W takim razie załatwione. Macie permanentną rezerwację na następne lata – powiedziała rozbawiona Ula. Posiedzieli jeszcze trochę a gdy nadszedł wieczór pożegnali gościnny dom Dobrzańskich i wrócili do Rysiowa.
Monotonia zabiegów uległa nieco modyfikacji. Zakładano jej teraz sztywny stelaż obejmujący nogi, biodra i pas, który przypinano skórzanymi rzemieniami do poręczy bieżni. Zaczęto ją pionować. Wolno puszczano ruchomy chodnik, a ona zmuszona przez podłączoną do stelaża aparaturę zaczynała przebierać nogami. Na początku bardzo nieporadnie potykając się o własne stopy. Marek najczęściej stawał na końcu bieżni i wyciągając do niej ramiona powtarzał. „No chodź tu do mnie, chodź do tatusia” Śmiała się wtedy na cały głos, a jej zaraźliwy śmiech rozlegał się po całej sali wywołując uśmiech na twarzach innych ćwiczących. Z każdym dniem stawała się coraz silniejsza i z każdym dniem widziała postępy i pozytywne rezultaty swoich wysiłków. Marek też to dostrzegał i radowała mu się dusza na samą myśl. Dzielił się tymi rewelacjami z Raulem i Maćkiem, którzy podobnie, jak on też entuzjastycznie reagowali na te nowiny.
Którejś nocy nastąpił przełom. Spał wtulony w nią, gdy nagle poczuł kopnięcie. Oprzytomniał w sekundzie zrozumiawszy, co się stało. Zapalił nocną lampkę i odkrył kołdrę wpatrując się z przejęciem w jej zgrabne nogi. Znowu silnie drgnęła jedna z nich. Potrząsnął łagodnie jej ramieniem.
- Ula, Ula, obudź się. – Otworzyła senne powieki oślepiona światłem nocnej lampki.
- Marek, co ty wyprawiasz, jest środek nocy. – Był zbyt podekscytowany, by brać do serca jej marudzenie.
- Spójrz Ula na swoje nogi. Czy wiesz, że kopnęłaś mnie przed chwilą, dlatego się obudziłem. – Patrzyła na niego zszokowana, a jej oczy przypominały wielkością dwa spodki.
- Żartujesz?
- Wcale nie. Spróbuj poruszyć palcami. – Skupiła całą swoją wolę i wzrok na palcach. Początkowo ani drgnęły, ale po chwili oba duże palce odgięły się. Patrzyli jak zaczarowani. Przyłożył dłoń do nich, a ona rozpłakała się. Nie rozumiał, dlaczego
- Ula, dlaczego płaczesz?
- Bo… - wychlipała – czuję ciepło twojej dłoni… - Był wzruszony, podobnie jak ona. W jego oczach też pokazały się łzy.
- To cudownie kochanie. To prawdziwy przełom. Od dziś będzie coraz lepiej. Zobaczysz – ujął w dłonie jej stopy i zaczął energicznie masować.
- Czujesz to skarbie? Czujesz? – uśmiechał się do niej a po policzkach płynęły mu łzy. Szlochała głośno obserwując jego zabiegi.
- Czuję bardzo silnie i ucisk twoich rąk i ich ciepło. – Przytulił ja mocno i równie mocno pocałował.
- Teraz mi wierzysz, że do ołtarza pójdziesz na własnych nogach? – Wtuliła się w jego ramiona.
- Wierzę kochanie, teraz już uwierzę we wszystko, co powiesz.
Zaczęła też zajęcia z końmi. Raul siodłał jej najłagodniejszego konia i przy pomocy Marka pomagał jej wsiąść. Odruch ściśnięcia udami końskiego grzbietu nie był bez znaczenia. Pobudzał jej uśpione mięśnie i zmuszał do pracy. Zaczęły ją boleć nogi, ale nie narzekała. Była szczęśliwa z tego powodu, bo to oznaczało, że wszystko zaczyna wracać do normy.
Pojechali na kolejną wizytę do kliniki. Lekarz poprosił Marka, żeby położył ją na kozetce.
- Mamy dla pana niespodziankę – rzekła Ula. – Proszę zobaczyć. Spojrzał na jej pozbawione skarpet stopy i zobaczył jak rusza palcami, wszystkimi palcami.
- Muszę przyznać, że każda pani wizyta jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Robi pani niesłychane postępy.
- To jeszcze nie wszystko – odezwał się Marek. – Bolą ją nogi.
- Bolą ją nogi? – powtórzył za nim jak echo zdumiony doktor. – To wspaniała nowina! Stajemy do pionu pani Urszulo! Gratuluję! To świadczy, że spastyczność mięśni ustępuje. Są jeszcze słabe, dlatego mogą boleć podczas ćwiczeń, ale jestem przekonany, że z każdym dniem będą coraz silniejsze. Tak trzymaj dziewczyno, tak trzymaj.
Pożegnali sympatycznego doktora uszczęśliwieni pomyślnym rokowaniem. Mieli dzisiaj do załatwienia jeszcze jedną wizytę. Czas najwyższy, żeby odwiedzić ortodontę. Wizyta była bardzo udana. Wreszcie zdjęto jej aparat. Nie mógł oderwać wzroku od jej uśmiechu wolnego od szpecącego go aparatu. Wyglądała cudnie, a w jego szczęśliwych oczach miała twarz anioła, była istotą idealną, pozbawioną wad. Zabrał ją na kolację do najlepszej restauracji w mieście, żeby uczcić ten szczęśliwy dla nich dzień. Po powrocie do domu, jeszcze długo w nocy udowadniali sobie swoją miłość i oddanie.
Część 2
Na bieżni szło jej coraz lepiej. Z każdym dniem nogi były silniejsze i z każdym dniem pewniej stawiała stopy na ruchomym pasie bieżni. Marek, jak zwykle stał na jej końcu, lecz nie dopingował jej już tak, jak kiedyś. Tym razem wołał. „Biegnij maleńka, biegnij”. Bardzo się starała temu sprostać. Mokra od potu, ale szczęśliwa radziła sobie coraz lepiej. Jeszcze nie biegła, ale obiecała Markowi, że któregoś dnia go zaskoczy.
Stali przed stajnią i czekali na swoją kolej. Koń, na którym zwykle ćwiczyła, był zajęty. Siedziała skulona w wózku i myślała nad czymś intensywnie. Podniosła głowę i zerknęła na Raula stojącego obok.
- Raul? – Odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem.
- Co kochanie? Jeszcze parę minut i będziesz mogła ćwiczyć. – Pokręciła głową i spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie o to chodzi… Osiodłaj mi Diablo. – Był zszokowany.
- Nie Ula, nie… Wiesz dobrze, że ten koń jest nieobliczalny. Może cię zrzucić z grzbietu, a wtedy to byłoby prawdziwe nieszczęście. – Nie mniej zaskoczony Marek również próbował użyć swoich argumentów.
- Kochanie, nie darowałbym sobie, gdyby znowu ci się coś stało. Nie rób tego, proszę.
- Nic mi się nie stanie. On nigdy nie mógłby zrobić mi krzywdy. Kocha mnie i jest do mnie bardzo przywiązany. Sami widzieliście jak się zmienił. Nie reaguje już nerwowo na obcych. Poprowadzisz go wolno Raul, a Marek będzie mnie asekurował idąc obok – popatrzyła na nich obu wzrokiem nieszczęśliwego psiaka. – Proszę zgódźcie się. Tak bardzo chcę się do niego przytulić i poczuć go pod sobą, tak jak kiedyś.
Wielkie łzy potoczyły się po jej policzkach. Byli bezradni. Nie byli w stanie odmówić jej niczego. Z ciężkim westchnieniem Raul skierował się do boksu Diablo. Odwrócił się jeszcze i powiedział.
- Chodźcie ze mną, kiedy zobaczy Ulę, będzie spokojny i bez problemu pozwoli się osiodłać. – Marek ruszył za nim pchając przed sobą wózek.
- Bardzo się boję Ula. Boję się, że wszystko, co do tej pory osiągnęłaś, pójdzie wniwecz.
- Marek, ten koń nigdy mnie nie skrzywdził i był zawsze wobec mnie łagodny. Wiesz dobrze, że wtedy, gdy poniósł, to nie była jego wina. Bardzo się przestraszył. Człowiek, jak się przestraszy też nie działa i nie myśli racjonalnie, prawda?
- Chyba cię nie przekonam. Będę obok cały czas. Tyle tylko mogę zrobić. – Pogłaskała jego dłoń.
- „Aż” tyle możesz zrobić. Kocham cię i dziękuję.
Raul otworzył boks i z siodłem w ręku wszedł do środka. Koń był spokojny i pozwalał się siodłać. Łagodny głos Uli dodatkowo uspokajał jego temperament. Hiszpan zacisnął ostatni popręg i przywiązał uzdę do pionowego drąga uniemożliwiając koniowi jakikolwiek ruch. Marek wziął na ręce Ulę i z wydatną pomocą Raula umieścił ją na grzbiecie zwierzęcia, które nadal stało spokojne nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Włożyli jej nogi w strzemiona, a ona położyła się na końskim grzbiecie gładząc czule jego kark.
- Bardzo za tobą tęskniłam, koniku, bardzo. – Wolno wyprowadzili go na padok. Był już pusty. Marek szedł tuż przy boku Diablo trzymając za biodra Ulę, która cały czas mówiła do konia. Zrobili kilkanaście rund wokół ogrodzenia. Wszystko było w porządku. Koń spisał się na medal, jakby wyczuł, że z nią jest coś nie tak i powinien być delikatny. Nie szarżował, nie zrywał się nagle i nie wierzgał. Sprawiał wrażenie, że jest szczęśliwy, bo może wreszcie wozić na grzbiecie swoją właścicielkę. Ćwiczenia dobiegły końca. Raul spokojnie wprowadził z powrotem konia do boksu. Marek ściągnął Ulę z jego grzbietu i podszedł z nią, żeby mogła go pogłaskać. Przytuliła twarz do jego pyska.
- Dziękuję Diablo, że byłeś taki grzeczny, a tu masz nagrodę – podsunęła mu kilka marchewek, które schrupał ze smakiem. Przytulił chrapy do jej policzka, a ona roześmiała się radośnie.
- Cudowne są te końskie pocałunki. – Jeszcze ostatnie przytulenie, ostatni całus i obietnica, że jutro też pojeżdżą razem, a już Marek wsadzał ją z powrotem do wózka mrucząc jej do ucha.
- Chciałbym być na miejscu tego konia. – Rozbawił ją. Odpowiedziała figlarnie.
- A on pewnie na twoim. Masz mnie przy sobie cały czas, a on tylko przez pół godziny w ciągu dnia. Chyba nie jesteś zazdrosny o konia?
- Oczywiście, że nie jestem i obiecuję ci, że pobrykam dzisiaj z tobą wieczorem – dodał z błyskiem w oku. Rozchichotała się głośno.
- Trzymam cię za słowo Dobrzański. – Pochylił się i wycisnął na jej ustach siarczystego buziaka.
- Masz to jak w banku.
Rodzina odwiedzała ją często. Przyjeżdżali parę razy w tygodniu. Cieszyły ich postępy, jakie robiła Ula. Szczególnie ojcu pękało serce z dumy. Podziwiał ją za jej nieugiętość i determinację, z jaką dążyła do celu.
- Ma to po mojej Magdzie – powtarzał w kółko wzruszony, ocierając łzy.
Co tydzień, na sobotę i niedzielę przyjeżdżali też rodzice Marka. Oboje zasmakowali w zabiegach i nie szczędzili na nie pieniędzy widząc, że przynoszą takie pozytywne skutki. Helena czuła się znakomicie. Nabrała kondycji i z entuzjazmem mówiła młodym.
- Dzieci, te zabiegi odmłodziły nas. Spójrzcie na Krzysztofa. Ma tyle energii i siły. Dawno go takiego nie widziałam. Chyba ostatni raz jak miał trzydzieści lat mniej.
On sam grał właśnie z Beatką w ping-ponga, ale usłyszał, co mówi żona.
- To prawda. Wszystko dzięki Uli, - mówił – gdyby nie ona, nawet nie wiedzielibyśmy, co tracimy.
Siedzieli w hotelowej świetlicy, gdzie ustawiono stoliki i wygodne fotele dla wszystkich. Przyniesiono też ciasto i aromatyczną kawę. Na dworze było już zbyt zimno i co chwilę padał deszcz. W końcu był listopad. Krzysztof zmęczony zabawą z Beatką przysiadł przy stoliku obok Józefa i zatopił się w rozmowie z nim. Helena gawędziła z Ulą, a Marek z Jaśkiem i jego dziewczyną Kingą. Ogólnie panowała radosna atmosfera. Nagle rozmowy ucichły. Wszyscy ze zdumieniem wlepili oczy w Ulę, która podnosiła się z wózka mocno opierając ręce o jego poręcze.
- Ula…? – wyszeptał Marek – co robisz? - Nie słuchała go. Wypięta jak struna stała przy wózku usiłując złapać równowagę. On wiedział, co robić. Stanął naprzeciw niej i wyciągnął ramiona.
- No, maleńka, chodź do tatusia – powiedział cicho, choć w jego głosie wyraźnie wyczuwalne było napięcie. Wszyscy zamarli widząc, jak zrobiła pierwszy krok.
- Nie śpiesz się, powolutku… - uspokajał ją Marek nadal trzymając wyciągnięte ramiona. Zrobiła następny. Na jej czole pojawiły się kropelki potu świadczące o tym, ile wysiłku musiało ją to kosztować. Chwiała się mocno, ale ze wszystkich sił starała się utrzymać pion i nie upaść. Przeniosła stopę stawiając kolejny i jeszcze następny, wpadając wprost w otwarte ramiona ukochanego. Przytulił ją i rozpłakali się oboje.
- Zrobiłaś to, zrobiłaś! Moja dzielna dziewczynka – szeptał jej wzruszony do ucha. Na jej twarzy wymalował się szczęśliwy uśmiech. Wszyscy zaczęli bić brawo i gratulować i jej i jemu. Józef podszedł do Marka i poklepał go po ramieniu. Jego poorane przez czas policzki były mokre od łez.
- Dziękuję ci synu, gdyby nie ty, ona nie doszłaby do siebie w tak krótkim czasie. Sama mi powiedziała, że to ty właśnie byłeś jej motorem napędowym do działania i mocno wierzyłeś, że ona jeszcze będzie chodzić.
- Panie Józefie. Ja nigdy w to nie wątpiłem. Wierzyłem w to mocno, bo wiedziałem, że ona da radę, że się nie podda i będzie walczyć.
Zwabiony okrzykami przybiegł z biura zdyszany Maciek i pierwsze, co zobaczył, to stojącą Ulę wtuloną w podtrzymujące ją ramiona Marka.
- Ula? – popatrzył zaniepokojony w jej oczy wypełnione łzami. Marek odwrócił się w jego stronę.
- Maciek, ona właśnie zrobiła pierwszych pięć kroków. Sama, bez niczyjej pomocy – powiedział z dumą.
- Naprawdę? – podszedł do niej i ucałował ją w policzek. – Tak się cieszę Ula. Znowu będziesz biegać. Lecę powiedzieć Raulowi, ależ on się ucieszy – uściskał ich oboje i już go nie było.
Marek wziął ją na ręce i umieścił z powrotem w wózku. Spojrzał na jej zarumienione policzki i lśniące od potu czoło. Wyjął chusteczkę i wytarł jej twarz.
- Na dzisiaj dosyć. Zmęczyłaś się. Jutro zrobimy dziesięć kroków. Co dzień będziemy ich robić więcej. Jeszcze trochę kochanie, a pięknie zatańczysz na naszym weselu. – Spojrzała mu w oczy z wielką miłością.
- Gdyby nie ty….
- Ciii… Nic już nie mów. Kocham cię – pocałował ją czule.
To był pamiętny dzień dla obu rodzin. Dobrzańscy jeszcze długo komentowali go w zaciszu hotelowego pokoju.
- Heleno, ta dziewczyna to prawdziwy skarb. Naprawdę bardzo, bardzo ją podziwiam. Ma wspaniały charakter. Potrafi zawalczyć. To prawdziwa rzadkość. Spójrz, ile osiągnęła. Wykształciła się, stworzyła od zera to piękne miejsce, a teraz z taką desperacją walczy o siebie. Jestem pełen uznania dla niej.
- Masz rację Krzysztofie. Ja bardzo ją pokochałam. Jest dla mnie jak córka i trzymam mocno za nią kciuki. Po dzisiejszym dniu wiem, że wszystko jej się uda. Jest bardzo dzielna. Podziwiam też naszego syna. On ją szaleńczo kocha. Ma szczęście, że odwzajemniła tę miłość. Pamiętasz przecież jaki był do niedawna. Hulaka i podrywacz. Mało mieliśmy z nim kłopotów? Ula odmieniła go zupełnie. Przewartościował całe swoje życie i teraz już wie, co w nim jest ważne.
- Zgadzam się z tobą w zupełności. Wyobrażasz sobie, gdyby pojął za żonę Paulinę? Unieszczęśliwiłby się na resztę życia, bo z zazdrości zrobiłaby z jego życia piekło. Ona nawet nie dorasta Uli do pięt. Jest zimna, wyrachowana i zła do szpiku kości. Zupełne przeciwieństwo naszej słodkiej Uleńki.
- Będziemy mieć wspaniałą synową Krzysztofie i może doczekamy równie wspaniałych wnuków.
- Wiem i również bardzo tego pragnę, żeby wreszcie pojawili się na świecie mali Dobrzańscy.
Każdy dzień był dla nich niespodzianką, bo każdego robiła niesamowite postępy. Wózek służył już tylko do tego, żeby przywozić ją na zabiegi. Generalnie radziła sobie bez niego opierając się mocno na kulach. Jeszcze trochę włóczyła stopami, ale było coraz lepiej. Znowu jechali do Warszawy. Kolejna wizyta w klinice. Trochę czekali na lekarza, bo jak im powiedziano, właśnie operuje i trochę się spóźni. Siedzieli przytuleni w poczekalni, pogrążeni w swoich myślach. Wyrwał ich z nich wesoły głos chirurga.
- Dzień dobry państwu! A gdzie pani wózek pani Urszulo? – Uśmiechnęła się do lekarza promiennie.
- Znowu mam dla pana niespodziankę. Nie jest mi już potrzebny. Poruszam się o kulach. – Kolejny raz zaskoczyła go. Gestem zaprosił ich do gabinetu, obserwując jak sobie radzi. Usiedli przy biurku naprzeciw doktora.
- Muszę się wam do czegoś przyznać. Jeszcze nigdy w całej mojej karierze nie spotkałem się z podobnym przypadkiem. Nie zdarzyło się też nigdy, żeby ktoś z taką dysfunkcją ruchu w tak krótkim czasie stanął na nogi. Jest pani moim precedensem pani Urszulo i jeśli pani się zgodzi, chciałbym opisać pani przypadek w biuletynie medycznym. Opowie mi pani o przebiegu rehabilitacji i jakie zabiegi zastosowano. Zgadza się pani?
- Jestem panu taka wdzięczna, że nie mogę odmówić.
- Cudownie, bardzo pani dziękuję.
- Naprawdę nie ma za co. Najważniejsze, to mieć wsparcie w ukochanej osobie – spojrzała z miłością na Marka. – Zdradzę panu jeszcze coś. Dużą rolę w mojej rehabilitacji odegrała hipoterapia. Mam tu niedaleko w Rysiowie niewielki hotel z bazą rehabilitacyjną i kilkoma końmi przeznaczonymi właśnie do tego celu. Najczęściej korzystają z tego rodzaju terapii dzieci z upośledzeniem narządu ruchu, ale jak widać i na dorosłych działa to rewelacyjnie. – Patrzył na nią zdumiony.
- Jest pani wyjątkową osobą. Mam w takim razie jeszcze jedną propozycję. - Spojrzała zaciekawiona w twarz medyka. - Czy mógłbym kierować do pani ośrodka na rehabilitację moich pacjentów? Sporo z nich dobrze rokuje na przyszłość. Moglibyśmy podpisać jakąś umowę, być może też z Narodowym Funduszem Zdrowia, żeby mniej zasobni finansowo pacjenci też mogli skorzystać z dobrodziejstw terapii.
- To świetny pomysł doktorze! Zostawię panu swoją wizytówkę. Jeśli pan coś już będzie wiedział, proszę zadzwonić. – Uśmiechnięty uścisnął jej dłoń.
- No to teraz zapraszam na kozetkę. Zbadam panią.
Przez całą drogę powrotną do Rysiowa nie mogła przestać się uśmiechać. Pochwały doktora podziałały na nią mobilizująco. Znowu nabrała siły do dalszej walki. Położyła dłoń na kolanie Marka. Spojrzał na nią ukazując w policzkach dwa słodkie dołeczki.
- Co tam, kochanie?
- Jestem bardzo szczęśliwa. Dzisiejszy dzień był wspaniały. Koniecznie muszę powiedzieć Maćkowi, że pojawiły się nowe możliwości. Może z czasem uda nam się dokupić trochę koni i rozbudować stajnie. Ja mam środki i jeśli tylko będę w stanie pomóc tym wszystkim nieszczęśliwym ludziom, to zrobię to. - Popatrzył na nią z rozczuleniem.
- Jesteś aniołem, wiesz? Tak wiele osób tak dużo ci zawdzięcza. Masz wielkie i bardzo dobre serce. Przy tobie i ja jestem lepszym człowiekiem i bardzo cię kocham. – Poklepała go po kolanie.
- Wiem i nigdy, przenigdy nie dam już zwieść się pozorom i nigdy nie zwątpię w twoją miłość. - Zaparkował przed hotelem i pomógł jej wysiąść podając jednocześnie kule. Byli głodni. Pora obiadowa już dawno minęła. Weszli do jadalni i zamówili posiłek. Przyszedł też Maciek, a zaraz za nim Raul, ciekawi nowych wieści od doktora. Opowiedziała im wszystko, co od niego usłyszała. Była podekscytowana propozycją lekarza i tą ekscytacją zaraziła również ich.
- Na razie Ula to ty wylecz się do końca, a jeśli przyjdą jakieś propozycje, to my z Raulem się tym zajmiemy. Nie wszystko od razu, ale muszę przyznać, że podoba mi się ukierunkowanie hotelu na hipoterapię.
- No, to załatwione. My idziemy teraz do domu. Musimy trochę odpocząć. Ten dzień był niesamowity. – Pożegnali się z przyjaciółmi i pomalutku ruszyli w kierunku domu.
Comments