top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10



Dzięki pracy u Marka, Uli powodziło się coraz lepiej. Nie wydawała dużo na życie, a jedynie opłacała czynsz i media. Zwykle obiady jadała razem z Pauliną i Markiem, bo nie chcieli jej puścić bez tego posiłku, przy którym zazwyczaj się napracowała. Jedyne przyjemności, na które pozwalała sobie od czasu do czasu, to był fryzjer i okazyjny zakup jakiegoś ciuszka. W tę sobotę postanowiła pójść wreszcie do optyka po szkła kontaktowe i wymienić w końcu te ciężkie, niemodne okulary na coś bardziej twarzowego. Podjechała autobusem do centrum z nadzieją, że tam będzie większy wybór niż tu, gdzie mieszka.



Przez prawie godzinę przymierzała oprawki okularów, by w końcu wybrać te najbardziej pasujące do jej owalu twarzy. Kupiła też szkła kontaktowe jakiejś francuskiej firmy. Od razu je założyła i poczuła się komfortowo. Nic jej nie uwierało i widziała wszystko bardzo wyraźnie. Skoro zaszalała u optyka postanowiła zaszaleć i u fryzjera. Kazała sobie mocno podciąć włosy mniej więcej do połowy ramienia i ufarbować je na ciemny kolor. Po fryzjerze odwiedziła jeszcze parę butików, gdzie nabyła kilka ciuszków i dla Pauliny śliczną apaszkę. Znała już mniej więcej jej gust i liczyła, że to jedwabne cudo jej się spodoba. Nieco zmęczona wstąpiła do małej kafejki na filiżankę kawy. Jakież było jej zdziwienie, gdy przy jednym ze stolików zauważyła Marka siedzącego z jakimś blondynem. On też ją zauważył. Najpierw wytrzeszczył oczy, a po sekundzie wstał witając się z nią.

- Rany boskie, Ula, jaka ty jesteś piękna. Wyglądasz zjawiskowo – lustrował ją od stóp do głów. – Oczu od ciebie oderwać nie można. Wreszcie pozbyłaś się tych okropnych okularów. Niech zgadnę. Soczewki?

Pokiwała głową i uśmiechnęła się promiennie.

- Skróciłaś też włosy i zmieniłaś kolor. Pięknie, naprawdę powalająco. Pozwól, że przedstawię ci mojego najlepszego przyjaciela i jednocześnie dyrektora HR w Febo&Dobrzański, Sebastiana Olszańskiego.

Blondyn podniósł jej dłoń do ust i ucałował z atencją.

- Wiele o pani słyszałem bardzo pochlebnych rzeczy, ale nie wyobrażałem sobie, że wygląda pani tak zachwycająco. Jestem pod wrażeniem.

- Dziękuję – odparła zawstydzona. - Nie chcę wam przeszkadzać. Weszłam tylko na filiżankę kawy. Paulina jest sama? – zapytała Marka.

- Tak. Powiedziała, że dobrze się czuje i nie potrzebuje niańki. Skorzystałem więc z okazji, żeby pogadać z kumplem. Dołącz do nas. Będzie nam bardzo miło.

- No dobrze, ale tylko na chwilę.

- Odwiozę cię do domu, jak wypijesz kawę. Wstąpimy jeszcze po drodze do jakiejś cukierni. Rodzice się zapowiedzieli późnym popołudniem. Alex pewnie też przyjedzie. Kupię coś słodkiego, żeby nie siedzieli tylko przy kawie.



Pożegnawszy się z Sebastianem Marek podjechał pod znaną w mieście cukiernię i zamówił całe pudło ciastek, które teraz rozsiewały swój zapach na tylnym siedzeniu samochodu. Zatrzymał się pod kamienicą i odpiął pas.

- Zanim wysiądziesz, chciałbym ci coś powiedzieć. Paulina zerwała zaręczyny. Wyartykułowała głośno wszystkie moje obawy i lęki. Dała mi wolność. Nawet nie masz pojęcia, jak mi ulżyło. Dzisiaj też powie pewnie o tym rodzicom i bratu. To prawdziwy cud i niewiarygodne, jak ona bardzo się zmieniła, i nie mówię tu o zmianie fizycznej, ale o mentalnej. Nawet nie wiesz, jak ogromny wpływ miałaś na tę przemianę. Sama mi powiedziała, że to za sprawą twoich sugestii doszła do tego, że przez lata krzywdziła mnie swoimi ciągłymi podejrzeniami. Ja naprawdę przeszedłem z nią prawdziwe piekło. Diabła zmieniłaś w anioła. Ty i ta choroba nauczyłyście ją pokory. Mówię jak nakręcony, bo wciąż nie mogę w to uwierzyć.

- Ona wiele zrozumiała, Marek i przestała być egoistką. Nie patrzy tylko na czubek własnego nosa, ale spogląda szerzej i bardzo docenia to, co dla niej robiłeś i robisz. Długą drogę przeszła, ale myślę, że to było jej potrzebne. To takie trochę catharsis.

Pochylił się i delikatnie pocałował ją w policzek.

- Przepraszam, ale nie mogłem się oprzeć. Jestem ci ogromne wdzięczny.

- Pójdę już. Do poniedziałku.

Szła po schodach trochę zaskoczona tym pocałunkiem. Sama przed sobą bała się przyznać, że Marek już dawno skradł jej serce. Udawała obojętność, bo miała wyrzuty sumienia względem Pauliny. Nie mogła się przyznać, że kocha jej narzeczonego. Nie…, już nie narzeczonego, a jednak przyznanie się do tej miłości byłoby gorsze niż śmierć. Mimo tych wszystkich wyrazistych wad, polubiła Paulinę. Traktowała ją, jak kogoś naprawdę bliskiego. Jak siostrę. Paulina wiele zrozumiała, ale mogłaby jej nie wybaczyć tego, że pod jej nosem rozkwita w Uli miłość, chociaż nieodwzajemniona.


Nadszedł grudzień, a wraz z nim te najważniejsze ze świąt. Ula z Pauliną kilka dni przed wigilią stroiły w salonie choinkę. Paula wyglądała na podekscytowaną.

- W tym roku to u nas będzie wigilia. Zawsze organizowali ją seniorzy, ale teraz ze względu na mnie wszyscy postanowili przyjechać tutaj. Bardzo chciałam cię prosić, żebyś dołączyła do nas. Jesteś jak członek rodziny. Musisz być razem z nami.

- Paulina, to bardzo miłe co mówisz i dziękuję ci za zaproszenie, ale muszę odmówić. Ja bardzo chętnie przygotuję wam trochę smacznych rzeczy, na przykład pierogi z kapustą i grzybami, czy śledzie, ale nie mogę z wami być. W tym dniu wybieram się do Rysiowa na grób moich bliskich. Chcę też odwiedzić ludzi, którzy tak bardzo mi pomogli, gdy musiałam urządzić się tu, w Warszawie. Mogę do was przyjść w pierwszy lub drugi dzień świąt, ale wigilia to czas szczególny, przeznaczony wyłącznie dla najbliższych.

- Nie będę na ciebie naciskać. Wiem, że wizyta na grobach jest ważna. W takim razie umawiamy się na drugi dzień świąt, bo nasi wigilijni goście zostaną do następnego dnia.


Tak, jak Ula obiecała, dzień przed wigilią zrobiła mnóstwo pierogów i uszek, których część wraz z Pauliną poporcjowały i zamroziły. Marynowały się też śledzie w trzech różnych zalewach, a na piecu stały spore garnki wypełnione czerwonym barszczem i zupą grzybową. Ryby i ciasta mieli przynieść Dobrzańscy.

- Przed kolacją wrzucisz na wrzącą wodę trochę uszek, a jak wypłyną, odczekasz z minutę lub dwie i wyjmiesz cedzakową łyżką na talerze. Tu masz łazanki, które ugotujesz tak samo jak pierogi czy uszka. Żadna filozofia. Pamiętaj, żeby nic ciężkiego nie nosić. Poproś Marka, gdyby była taka potrzeba. Kompot wstawisz jutro rano. Po prostu wsypiesz ten owocowy susz i zalejesz go wodą. Musisz trochę posłodzić.

- Cześć, dziewczyny – usłyszały glos Marka. – Ale pachnie! Dacie coś zjeść?

- Damy. Myj ręce i siadaj – Paulina już niosła sztućce, a Ula wazę z zupą pomidorową. Na drugie danie miały być ziemniaki z tartymi buraczkami i kotlet mielony. Marek mruczał z zadowolenia jak kot. Po obiedzie zadeklarował się, że odwiezie Ulę do domu.

- Nie będziesz marzła na przystanku. Jest silny wiatr, że głowę chce urwać.

Pożegnała się z Pauliną i złożyła jej życzenia świąteczne. Prosiła, żeby przekazać od niej reszcie rodziny.

- Liczyliśmy na to, że jednak spędzisz wigilię w naszym towarzystwie – mówił rozczarowany Marek wyjeżdżając za bramę.

- Spędzę z wami drugi dzień świąt. Jutro muszę być w Rysiowie. Paulina wyjaśni ci dlaczego, bo wszystko wie.

- Mogę się wprosić na kawę? Ostatnią przedświąteczną kawę z tobą?

- Skoro tak bardzo chce ci się kawy, to zapraszam.


Stała przy kuchennym blacie czekając aż woda się zagotuje. Poczuła dłonie Marka oplatające ją w pasie i zdrętwiała. Przytulił twarz do jej policzka i wyszeptał jej wprost do ucha:

- Nie wiem, co ty mi zrobiłaś, dziewczyno. Siedzisz w mojej głowie i sercu. Wariuję na samą myśl o tobie. Kocham cię jak szaleniec.

Przełknęła nerwowo ślinę i odwróciła się do niego. Jej oczy błyszczały od łez. Trochę go to zaskoczyło.

- To niemożliwe, Marek. Marzyłam o tym, żebyś mnie pokochał, ale to zakazana miłość. Między nami stoi chora na raka Paulina. Ja wiem, że zwróciła ci wolność i masz pełne prawo ułożyć sobie życie jak chcesz, ale pomyśl, jak ona będzie się czuła w takim trójkącie. To dla niej bardzo niekomfortowa sytuacja. Nie możemy jej tego zrobić. Ja nie mogę jej tego zrobić. Dopóki ona nie stanie na nogi, nie wydobrzeje do końca, nie usamodzielni się, ja nie będę miała odwagi powiedzieć jej, że cię kocham.

- Więc jednak mnie kochasz… - przylgnął do jej ust pieszcząc je delikatnie. – Jestem skłonny zaczekać i nie obnosić się z tą miłością. Też nie chcę Pauliny w żaden sposób urazić. Przynajmniej teraz mam już pewność, że nie jestem ci obojętny.

- Nie jesteś… - westchnęła. – Kawa gotowa.

- O której chcesz jechać jutro do Rysiowa?

- Rano, koło ósmej. Chcesz mnie zawieźć?



- Może masz dużo do zabrania… Pomyślałem, że nie będziesz się z tym wozić autobusem…

- Mam sporo do zabrania, ale mam też torbę na kółkach.

- Ula, proszę cię…Torbę też trzeba wnieść do autobusu, a potem ją wynieść. Dla mnie to tylko godzinka. Zawiozę cię i wracam.

- No, dobrze. W takim razie zatrzymamy się jeszcze przy bazarze. Kupię znicze i może jakiś wieniec z choinki. Dziękuję. Mam nadzieję, że Paulina to zrozumie.

- O to się nie martw. To już nie ta Paulina, co kiedyś.

Pożegnał się z nią czułym pocałunkiem i zapewnieniem o swojej miłości, a jej wciąż wydawało się to takie nierzeczywiste, że ten dobry, empatyczny człowiek jednak odwzajemnił jej miłość.



Marek zaparkował pod bramą rysiowskiego cmentarza i wyciągnął torbę z bagażnika.

- Poradzisz sobie?

- Teraz na pewno, a ty wracaj i pomóż Paulinie. Nie pozwól jej nic dźwigać. Spokojnych, zdrowych świąt dla was wszystkich.

- I dla ciebie, kochanie. Uważaj na siebie. Do zobaczenia.

Złapała za rączkę torby i weszła na teren cmentarza. Grób rodziców wyglądał całkiem porządnie i pomyślała, że to pewnie zasługa Szymczykowej lub Dąbrowskiej. Wyrzuciła wypalone znicze, zapaliła swoje i ułożyła na płycie choinkowy stroik. Postała dłuższą chwilę przy grobie odmawiając modlitwę za spokój duszy rodziców. Potem ruszyła do Szymczykowej. Dzwoniła do niej wcześniej i prosiła, żeby i Dąbrowska zajrzała do niej rano. Przystanęła przy bramie Szymczyków lustrując swój rodzinny dom, który teraz wyglądał jak mała willa. Był odnowiony od fundamentów aż po dach, a zamiast starego płotu stało solidne ogrodzenie na podmurówce z bramą z kutego żelaza. – Udławcie się moją krzywdą – pomyślała i weszła na teren posesji Szymczyków.

79 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page