top of page
Szukaj
gajazolza

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 11

ROZDZIAŁ 11


Sąsiadki przywitały ją bardzo wylewnie. Ona też ściskała je mocno dziękując im za opiekę i dbanie o mogiłę rodziców.

- Wiem, że dzisiaj macie mnóstwo pracy, dlatego nie będę wam siedzieć na głowie. Przywiozłam wam świąteczne prezenty. Oto i one wraz z moją wielką wdzięcznością za wszystko, co dla mnie zrobiłyście – wyjęła z torby dwie spore paczki i wręczyła im.

- Siadaj Ula, siadaj. Chociaż makowca popróbujesz. Bardzo wypiękniałaś od czasu pogrzebu – Szymczykowa już szykowała kawę dla całej trójki i kroiła ciasto.



- A ja upiekłam ci mały serniczek taki, jak twój tata lubił – Dąbrowska podała Uli pakunek. – Teraz coraz mniej powodów do pieczenia ciast. Nie ma komu ich jeść.

- Dziękuję pani Dąbrowska, a syn nie przyjedzie na święta?



- Niestety nie i to dlatego Marysia zadecydowała, że spędzę wigilię u nich, bo ich Maciek też nie przyjedzie z Londynu. Nikt nie powinien w taki dzień być sam. A ty, gdzie spędzasz święta i w ogóle, jak ci się wiedzie w Warszawie?

- No cóż… nie pracuję w swoim zawodzie. Zatrudniłam się jako opiekunka do kobiety chorej na raka. Zaprzyjaźniłam się z nią i jej narzeczonym, i to właśnie u nich spędzę święta – odpowiedziała wymijająco. Nie chciała, żeby litowały się nad jej samotnością w wigilię. Akurat dzisiaj wolała być sama, żeby trochę powspominać i obejrzeć stare albumy.

- Byłaś już u tego swojego kuzyna? – dopytywała się Dąbrowska. – Ty wiesz, jaki on potężny remont zrobił w waszym domu? Nic tam już nie wygląda tak jak wcześniej. Pan mecenas musi mieć wszystko, co najlepsze. Zauważyłaś tę bramę i podjazd? Ciotkę to widziałam tu tylko raz, ale zachowywała się tak, jakby robiła odbiór techniczny tego domu. Zadzierają nosa. Nie kłaniają się sąsiadom, mimo że przecież są młodzi i to oni powinni pierwsi, nie…?

- Wiecie co? Oni nie obchodzą mnie zupełnie. Jeśli tak bardzo zależało im na tym domu, to mogli inaczej podejść do sprawy, bardziej taktownie, a nie w dniu pogrzebu maglować mnie, żebym odsprzedała im swoją część. Są podli i nic dziwnego, że tata nie chciał mieć z nimi żadnych kontaktów. Od takiej rodziny to lepiej trzymać się z daleka.

Nie siedziała u Szymczyków zbyt długo. Obdarowana przez sąsiadki różnymi świątecznymi smakołykami ruszyła do Mateckich, żeby i im złożyć życzenia.


Dotarła do domu dobrze po piętnastej. Wypakowała torbę chowając słoiki do lodówki. Wyciągnęła kolorowy papier, żeby owinąć w niego prezenty, które kupiła Paulinie i Markowi. Były skromne, ale przy ich wyborze kierowała się sercem. Wyciągnęła albumy i rozłożywszy się na kanapie, zaczęła je przeglądać. Zdjęcia spowodowały ogromne wzruszenie. Poleciały jej łzy mocząc pożółkłe fotografie. Nawet nie wiedziała kiedy, zasnęła.

Obudził ją chóralny śpiew. Gdzieś w jej sąsiedztwie śpiewano „Cichą noc”. Przetarła twarz i zerknęła na zegar. Wskazywał prawie dziewiętnastą trzydzieści. Pochowała albumy i wyciągnęła barszcz, i kilka uszek. Od Szymczykowej dostała trochę postnej kapusty i kawałek karpia. Podgrzała wszystko i z jedzeniem przeniosła się do pokoju. Włączyła telewizor, żeby posłuchać kolęd. To była jej pierwsza samotna wigilia. Ta myśl sprawiła, że ponownie się rozkleiła.


W pierwszy dzień świąt po śniadaniu, ubrała się i poszła na długi spacer. Jakoś musiała zabić ten czas do następnego dnia. Myślała o Marku. Kochała go całym sercem.



Nie sądziła, że kiedyś w życiu spotka ją prawdziwa miłość. Do tej pory nie miała nawet chłopaka na stałe. Zdarzały jej się podczas studiów jakieś jednorazowe randki, ale dokładnie na jednym spotkaniu się kończyło. Potem, kiedy musiała założyć aparat na zęby, bo były trochę krzywe, przestała być atrakcyjna w ogóle dla płci przeciwnej, a teraz, gdy spotkała na swojej drodze tę kochaną, jedyną osobę, nie może się z nią spotykać, bo kłóci się to z jej uczciwością i przyzwoitością. Miała pewność, że gdyby wyznała to Paulinie, ta poczułaby się w jakimś sensie oszukana. Pomyślałaby pewnie, że celowo Ula mówiła jej o wypaleniu Marka i o tym, co mógłby z nią zrobić, gdyby był inny. To byłoby okropne, a ona na pewno nie zniosłaby takich zarzutów od śmiertelnie chorej Pauliny.

Doszła do Jeziora Kamionkowskiego i przysiadła na ławeczce przyglądając się drepczącym po lodzie kaczkom i łabędziom.



Po mastektomii Paulina czuła się o wiele lepiej. Była pełna energii. Miała siłę, żeby chodzić i mało korzystała z wózka. To napełniało Ulę nadzieją, że być może za kilka miesięcy rzeczywiście okaże się, że zwalczyła raka. Pod koniec stycznia miała przejść znowu badania kontrolne i wtedy wszystko się okaże. Pocieszona tą myślą ruszyła w stronę domu. Trochę przemarzła. To nie była dobra pogoda na spacery.


W drugi dzień świąt przyjechał po nią Marek. Już w progu zamknął ją w swoich ramionach całując namiętnie. Nie broniła się. Jego pocałunki były takie przyjemne.

- Jak wam przeszły te dwa dni? – zapytała, kiedy oderwała się już od niego.

- Było naprawdę wspaniale. Paulina tryskała humorem. Porównując jej stan po pierwszej chemii przyjemnie było na nią popatrzeć. A ty? Załatwiłaś wszystko w Rysiowie?

- Załatwiłam. Wróciłam dość późno – zebrała z kanapy kolorowe torby z prezentami. – Możemy jechać.

Już na miejscu w salonie rozdała im podarunki.

- Są skromne, ale daję ze szczerego serca. Dla ciebie, Paula apaszka i skórzane rękawiczki, a dla ciebie, Marek skórzany portfel i spinka do krawata. Wszystkiego najlepszego.

- Dziękujemy Ula. My też mamy dla ciebie prezent. Proszę – Marek położył na jej kolanach spore prostokątne pudełko. Okazało się, że zawiera laptop.

- Kochani, to bardzo piękny i drogi prezent. Ja nie mogę go przyjąć.

- Musisz go przyjąć - roześmiała się Paulina. – Marek kupił mi taki sam. Będę mogła wysyłać ci wiadomości, jak cię tu nie będzie. Marek mówił, że masz w domu jakiś stary komputer. Na pewno jest bardzo wolny, a ten, to demon szybkości. Niech ci dobrze służy. Z najlepszymi życzeniami od nas.

Była naprawdę wzruszona. Uściskała ich oboje ze łzami w oczach.

- Jesteście niesamowici. Sprawiliście mi wspaniałą niespodziankę.


W połowie stycznia Paulina poczuła się gorzej. Snuła się po domu jak cień trzymając się ręką za żołądek. Czasami wymiotowała, chociaż wciąż dopisywał jej apetyt i chętnie zjadała wszystko to, co podała jej Ula. Leki okazały się mało skuteczne. Ula zachodziła w głowę, co jej tak szkodzi, że podrażnia żołądek i prowokuje wymioty. Jednak gdy prześledziła wszystkie produkty, z których gotowała posiłki, nie znalazła w nich nic, co mogłoby powodować takie reakcje. Martwiła się. Dotarła nawet do dietetyka chcąc skonsultować z nim dietę Pauliny, ale on też nie dopatrzył się niczego niewłaściwego.

Wreszcie doczekali się terminu wizyty i pojechali we trójkę. Paulina miała przejść szereg badań, a w tym czasie Marek rozmawiał z jej lekarzem. Opowiadał o problemach jakie ją ostatnio nękają.

- Sądziłem, że po operacji i brachyterapii będzie już tylko lepiej, a tak nie jest.

- Na pewno to sprawdzimy. Proszę teraz cierpliwie zaczekać.

Siedzieli na korytarzu czekając aż przywiozą Paulę z badań.

- Zupełnie tego nie rozumiem – Ula splotła dłonie i spojrzała na Marka. – Skąd nagle taka wolta, skąd takie pogorszenie? Zauważyłeś, jak bardzo ma spuchniętą prawą rękę? Ja wiem, że lekarz o tym uprzedzał, ale po zabiegu nic się nie działo i ni stąd, ni zowąd takie nietypowe objawy, tylko czego? Ostatnio nawet po zupie trzymała się za żołądek. O co w tym wszystkim chodzi?

- Nie wiem, Ula. Też się martwię i zachodzę w głowę, dlaczego ta poprawa trwała tak krótko. Boję się kolejnej diagnozy…

- Ja też…

W końcu przywieziono Paulinę. Wyglądała na wyczerpaną. Po chwili wyszedł lekarz i zaprosił ich do gabinetu. Marek od razu zauważył, że medyk nie ma zachwyconej miny. Zajął miejsce za biurkiem i popatrzył na nich z wyrazem troski.

- Niestety, nie mam dla państwa dobrych wieści. Jeśli chodzi o miejsca pooperacyjne i wątrobę, to brachyterapia zrobiła dobrą robotę. Na wątrobie są jeszcze ogniska komórek rakowych, ale już znacznie mniejsze. Zła wiadomość to ta, że mimo zastosowanego leczenia rak rozsiał się na inne narządy. Odkryliśmy kilka guzów, dokładnie pięć na ścianie żołądka, a także na obu nerkach. Guzy są jeszcze bardzo małe, ale są. Nie sądziłem, że rak będzie tak inwazyjny. Ponieważ wyniki krwi są nadal dość dobre, poddamy panią kolejnej chemii. Trzy razy w tygodniu co drugi dzień dostawać będzie pani wlewy. Mam nadzieję, że okażą się skuteczne. Zaczniemy od poniedziałku. Proszę przyjechać na godzinę dziesiątą.

Paulina była kompletnie załamana. Płakała tak rozpaczliwie, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Marek pokrótce streścił Uli rozmowę z lekarzem. Ula przykucnęła przy wózku i odgarnęła włosy z zapłakanej twarzy Pauliny.

- Paulina, posłuchaj… Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłam? Mówiłam ci, że co nas nie zabije, tylko nas wzmocni. Te guzy to jeszcze jeden etap na drodze do wyzdrowienia i wierzę w to mocno, że uda ci się go pokonać, bo jesteś silną, dumną Włoszką, a my ci w tym pomożemy.

- Już w to nie wierzę – chlipnęła. – Ja umieram, Ula. Ta chemia niczego nie zmieni. Wyniszczy mnie tylko i sprawi, że będę wymiotować na okrągło. To bez sensu. Skoro mam umrzeć, to nie chcę przez to wszystko przechodzić.

- Tego nie możesz być pewna. Nikt z nas nie może mieć pewności, czy chemia zadziała pozytywnie, czy nie. Ja wiem, że jesteś już zmęczona i najchętniej byś odpuściła, ale nie poddawaj się proszę. Jesteś silna i wiem, że dasz radę.

- No dobrze…, spróbuję.


Paulina zareagowała na chemię strasznie. Po każdym wlewie słaniała się na nogach i miała torsje. Znowu zaczęły wychodzić jej włosy i to nie tylko z głowy. Nie miała już brwi. Któregoś ranka poprosiła Ulę, żeby ogoliła jej głowę.

- Za każdym razem znajduję całe garście kłaków na poduszce. Wolę tego nie oglądać.

Ula spełniła jej prośbę, a następnego dnia przywiozła ze sobą perukę z ludzkich, kruczoczarnych włosów.

- Przymierz. Jestem pewna, że będzie pasować i będzie ci w niej ładnie.

Peruka poprawiła Paulinie humor tylko do momentu kolejnych wymiotów. Dla niej, a także dla Uli i Marka zaczynał się prawdziwy koszmar.

85 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page