top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


Ula dokończyła zbieranie porozrzucanej prasy, sprzątnęła tacę z naczyniami i przysiadła w fotelu obok łóżka Pauliny.

- Chciałam z panią coś ustalić. Jutro zapowiada się piękna pogoda. Jak przyjadę rano, pomogę się pani ubrać i pojedziemy na długi spacer. Pojedziemy po owoce i warzywa. Od jutra zacznie pani kurację witaminową. Od razu uprzedzam, że nie będzie smaczna, ale zapewniam, że spowoduje poprawę wyników krwi. Codziennie rano będzie pani wypijała szklankę soku z buraków, pietruszki i szpinaku. W ciągu dnia będę też przyrządzać soki ze świeżych owoców, a na obiad półkrwiste steki i wątróbkę. Wygląda pani bardzo mizernie i blado. Najwyraźniej brakuje pani powietrza i słońca. Oczywiście nie chodzi tu o opalanie się.

- Dlaczego to robisz? Co ciebie obchodzi, jak się odżywiam? Czasami w ogóle nie mogę nic przełknąć. Będziesz karmić mnie na siłę?

- Nie, pani Paulino, nie jestem sadystką. Potrafię odróżnić złe samopoczucie od dobrego. Pani ma wszelkie warunki do tego, żeby poprawić swoje zdrowie i bardzo mnie uwiera, że marnuje pani energię, a przede wszystkim czas na nic nie znaczące kłótnie, na bunt, na niszczenie samej siebie. Ja wiem, że ta choroba jest potencjalnie nieuleczalna, ale uważam też, że warto poświęcić wszystkie siły na to, żeby poprawić sobie komfort życia i sprawić, by trwało jak najdłużej. Póki co, pani niszczy nie tylko siebie, ale także osoby, którym na pani zależy. Podziwiam pani narzeczonego. Inny będąc na jego miejscu nie wytrzymałby i oddałby panią do hospicjum. Zapewne nie zdaje sobie pani z tego sprawy, ale Marek jest już u kresu wytrzymałości i proszę mi wierzyć, że wystarczy naprawdę niewiele, żeby i on z pani zrezygnował. Do tej pory był bardzo zdeterminowany, a teraz ta determinacja przeobraża się w bezsilność i rozpacz.



Wychodzi ze skóry, żeby ulżyć pani w cierpieniu, a co dostaje w zamian? Ciągłe fochy, niezadowolenie i wiadra inwektyw. Wie pani, jak on się czuje? Ma wrażenie, że obarczyła go pani winą za swoją chorobę. To nie odra ani ospa, którą może panią zarazić. To rak, choroba często śmiertelna, a pani lekkomyślnie zaniedbała pierwsze jej symptomy i to wyłącznie pani wina, że znalazła się pani w tak ciężko rokującej poprawę sytuacji. Niech pani nie uśmiecha się tak cynicznie, bo dobrze pani wie, że mam rację. Tak naprawdę on nie ma wobec pani absolutnie żadnych zobowiązań. To, że jest pani jego narzeczoną nie oznacza, że musi się panią opiekować, musi o panią dbać i musi zrobić wszystko, żeby ulżyć pani w cierpieniu. Ja doskonale rozumiem pobudki, które nim kierują, pani nie rozumie tego w ogóle, bo uznaje, że to się pani należy głównie dlatego, że jest pani taka biedna i pokrzywdzona przez los. Nie ma w pani za grosz pokory i zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. A wie pani, co jest najgorsze? Najgorsze jest to, że pani nie potrafi być mu wdzięczna za jego dobroć, uczynność, wyrozumiałość i ogromną cierpliwość. Każda miłość się wypali, gdy człowiek nie odwzajemnia się drugiemu tym samym.

Kilka miesięcy temu pochowałam mojego tatę. Przez lata chorował na serce. Było tak słabe, że nie doczekało by-passów. Wie pani, co powiedział mi lekarz po jego śmierci? Powiedział mi, że gdyby ojciec przyszedł do szpitala trzy lata wcześniej, z całą pewnością teraz żyłby. Pani popełniła niemal identyczny błąd nie chcąc się leczyć. Skutki tego błędu być może są już nieodwracalne, ale można i trzeba je w miarę możliwości złagodzić i to właśnie zaczniemy robić od jutra. Jest pani już słaba, ale postaram się nie dopuścić do pogorszenia tego stanu i liczę, że w tym wydatnie mi pani pomoże. Zrobi to pani nie tylko dla siebie, ale i dla Marka, dla swoich przybranych rodziców i dla brata. To od dzisiaj pani misja i życiowy cel. Za chwilę przebiorę panią w ciepły dres. Jest słonecznie i ciepło więc szkoda byłoby siedzieć w domu. Zawiozę panią do ogrodu i tam pooddycha pani świeżym powietrzem. Ja w tym czasie przygotuję obiad i wycisnę pani sok ze świeżych pomidorów – podniosła się z fotela i ruszyła do garderoby. Paulina siedziała bez ruchu i wyglądała tak, jakby ją ktoś zamienił w kamień. W głowie kłębiły jej się różne myśli. Przechodziły przez nią fale oburzenia, niedowierzania, złości i innych negatywnych emocji. Przede wszystkim nie mogła uwierzyć, że ktoś taki jak ta Cieplak, śmie osądzać jej postępowanie. Krytykować ją i wytykać słabości. Co ona sobie wyobraża, że dumna panna Febo będzie tak tańczyć, jak ten śmieć jej zagra? Z drugiej strony z trudem musiała przyznać, że co do Marka, to miała chyba rację, bo faktycznie ostatnio jej wrzaski i naciski nie odnosiły takiego efektu jakiego się spodziewała i chyba uodpornił się na nie.

Wróciła Ula niosąc w ręku dres. Odgarnęła kołdrę i podała Paulinie dłoń chcąc, żeby usiadła na brzegu łóżka. Ściągnęła z niej piżamę i pomogła włożyć bluzę i spodnie. Wsunęła jej na nogi ciepłe, wełniane skarpety i zasznurowała adidasy. Usadziła ją w inwalidzkim wózku wkładając jej na głowę bejsbolówkę.

- Przyniesiesz mi kawę do ogrodu?

- Oczywiście. Jaką pani pija?

- Czarną z odrobiną mleka i łyżeczką cukru. A ponoć nie wolno mi pić kawy? Taka jesteś mądra i tego nie wiesz?

- Myślę, że to bzdura. Niezbyt mocna kawa z mlekiem na pewno pani nie zaszkodzi. Nie musi się pani dodatkowo umartwiać i nie pić, czy nie jeść rzeczy, które pani lubi. Jedziemy.

Wywiozła Paulinę na tyły domu i ustawiła wózek w nasłonecznionym miejscu blokując mu kółka. Okryła ją jeszcze ciepłym pledem i rzuciwszy – zaraz wracam – poszła do kuchni. Nastawiła expres i wrzuciła kilka pokrojonych, sporych pomidorów malinowych do sokowirówki. Do tego doszedł jeszcze seler naciowy ze szczyptą soli i pieprzu. Przelała sok do wysokiej szklanki i przygotowała kawę. To wszystko zaniosła Paulinie i postawiła na małym stoliczku ogrodowym.



- Bardzo proszę. Kawę na pewno wypije pani z przyjemnością, a po niej małymi łykami proszę serwować sobie sok. Może nie będzie zbyt smaczny, ale proszę postarać się wypić całą szklankę. Ja wracam do kuchni.

Paulina nie odezwała się słowem. Sięgnęła po filiżankę z czarnym płynem i wciągnęła z lubością w nozdrza jego aromat. Od bardzo dawna nie piła kawy. Jej poprzednie opiekunki nie wiedzieć czemu uznały, że może jej zaszkodzić i lepiej, żeby jej nie piła. Ula była pierwszą, która to zbagatelizowała. - Pewnie uznała, że skoro mam już tak zaawansowaną chorobę, to już nic mi nie zaszkodzi. Pięknie pachnie i jest taka, jak lubię – uśmiechnęła się - Może ta cała Ula nie będzie taka zła i ograniczona, jak te wszystkie baby, które przewinęły się przez ten dom?

Tymczasem Ula dzielnie walczyła w kuchni. Wiedziała co będzie gotować, bo Marek pokazał jej zawartość lodówki. Zaczęła od buraków, z których miał powstać esencjonalny barszczyk. Podsmażyła mielone mięso i wyłożyła je na arkusz gotowego ciasta francuskiego. To miało być coś w rodzaju pasztecików do barszczu. Na drugie danie zaserwowała krwisty stek ze szparagami polanymi masłem. W międzyczasie zerknęła na ogród. Paulina wystawiła do słońca twarz trzymając w ręku szklankę z sokiem. Ula uśmiechnęła się do siebie. Paulina nie odzywała się za wiele podczas ich „rozmowy”. Może jednak coś zrozumiała, bo sok piła, a nie wylała go na trawę. Zostawiła garnek z zupą na gazie i poszła do Pauliny. Stanęła obok wózka i rozejrzała się. Ogród był jeszcze pełen kwiatów chociaż nieuchronnie zbliżała się jesień.

- Pięknie tu – powiedziała cicho. – Chce pani jeszcze coś do picia?

- Nie, dziękuję. Kawa była pyszna, a sok wcale nie taki zły.

- Nie jest pani zimno?

- Jest w sam raz. Na półce nad łóżkiem leży taka gruba książka. Proszę mi przynieść. Poczytam trochę.

- Ale nie za długo. Ma pani osłabioną odporność i nie chcę, żeby złapała pani jakąś infekcję. Góra, pół godzinki.

- Dobrze, mamusiu – rzuciła z ironią. Ula udała, że tego nie słyszała.

Kilka minut po piętnastej zadzwonił Marek. Był ciekawy, jak Ula radzi sobie z krnąbrną Pauliną.

- Jest wszystko w porządku i naprawdę już się nie martw. Po twoim wyjściu wzięła kąpiel, zjadła śniadanie, a teraz siedzi w ogrodzie i czyta książkę. Za chwilę ściągnę ją stamtąd, bo nie chcę, żeby się przeziębiła. Trochę sobie porozmawiałyśmy, a raczej to ja się nagadałam i uświadomiłam jej kilka rzeczy. Liczę na to, że coś do niej dotarło. Jutro zabiorę ją na bazar. Kupimy trochę jarzyn. Głównie buraków i marchwi, ale też parę innych. Weźmiemy trochę owoców. Będę jej robić świeże soki. To na pewno jej nie zaszkodzi, ale tak, czy siak, będą potrzebne znacznie większe ilości wszystkiego i tu niezbędna twoja pomoc i twój samochód, bo w rękach wszystkiego nie przyniosę.

- Nie ma sprawy Ula. Jutro wszystko załatwię. Będę w domu za jakieś pół godzinki. Do zobaczenia.



Rozłączyła się i poszła po Paulinę.

- Dzwonił Marek i pytał o pani zdrowie. Mówił też, że za chwilę tu będzie. Wróci pani teraz do łóżka, a ja przygotuję wam obiad. Na pewno będzie miło zjeść go w towarzystwie narzeczonego.


Kończyła smażyć steki, gdy wrócił Marek. Wszedł do sypialni i z troską spojrzał na Paulinę.

- Jak się czujesz dzisiaj? – pochylił się i cmoknął ją w policzek.

- O dziwo, nadzwyczaj dobrze. Nawet apetytu dostałam. Zjem z tobą przy stole jeśli tylko pomożesz mi do niego dojść.

Zarzucił jej szlafrok na ramiona i podtrzymując ją, powoli podszedł do stołu odsuwając jej krzesło. Weszła Ula z talerzami wypełnionymi pachnącym barszczem.

- Pomóc w czymś? – zapytał Marek.

- Przynieś sztućce. Ja zaraz podam resztę.

Paszteciki pachniały bosko, a na widok steków Markowi pociekła ślinka.

- Dawno nie jedliśmy takich frykasów, prawda kochanie?

- Prawda – uśmiechnęła się. – Wszystko wygląda pysznie.

- To ja w takim razie życzę państwu smacznego i pożegnam się już – Ula ściągnęła z siebie kuchenny fartuszek.

- Ale, jak to…? Nie zjesz z nami?

- Dziękuję, ale mam obiad w domu. Widzimy się jutro o ósmej.

- Zaczekaj Ula, przynajmniej odprowadzę cię do drzwi – Marek wytarł usta serwetką i podniósł się od stołu. W przedpokoju wręczył jej stuzłotowy banknot mówiąc, że to na jutrzejsze zakupy. Podziękował jej za dzisiejszy dzień. – Dokonałaś cudu. Ona jest w dobrym humorze i nie wydziera się na mnie. Aż się wierzyć nie chce.

- Porozmawiamy o tym jutro, dobrze? Ja wiem, dlaczego ona jest taka drażliwa i jutro ci o tym opowiem. Do widzenia.

Zamknął za nią drzwi i wrócił do stołu.

- Jak ci minął dzień?

- Dobrze…, bardzo dobrze. Po kąpieli zjadłam pyszne śniadanie, a potem skorzystałam z pięknego dnia i posiedziałam trochę w ogrodzie. Było naprawdę bardzo przyjemnie.

- A co sądzisz o twojej nowej opiekunce?

- No cóż… Ma zalety i wady, ale chyba z tych wszystkich tu zatrudnionych jest najlepsza. Świetnie gotuje i stara się być miła, a to duży plus.

- Cieszę się, że nie jesteś wobec niej tak bardzo krytyczna. Ona ostatnio wiele przeszła i bardzo potrzebuje tej pracy. Postaraj się więc jej nie zniechęcać – uśmiechnął się do Pauliny. – Bardzo lubię, kiedy masz dobry nastrój i nie wykłócasz się o drobiazgi.

79 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page