top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

UCIEKINIERKA - rozdziały: 5, 6, 7, 8 ostatni (z cyklu: inne moje opowiadania)

ROZDZIAŁ 5


Szybko przywykła do tej pracy. Siedziała cicho i robiła co jej kazano. Nie wdawała się w żadne dyskusje, nie spoufalała z nikim. Z każdym była na stopie oficjalnej. Nie pytana nie odzywała się. Koleżeństwo traktowało ją tak, jakby była niewidzialna. O to jej właśnie chodziło.

Czasem drwiono sobie z niej, ale nie reagowała. Żadne kpiny ani zaczepki nie były w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Jak ognia unikała miejsc publicznych. Nie chodziła na zakupy do galerii handlowych, których kiedyś była stałą bywalczynią. Zresztą teraz nie było jej na nie stać. Żyła bardzo skromnie. Nie jadała w restauracjach, nie chodziła do kawiarni. Omijała szerokim łukiem imprezy plenerowe, parki, dworce i baseny. Zaopatrywała się w żywność w pobliskich, małych sklepikach. Jeśli chciała coś nabyć do domu korzystała z internetu. Bardzo się starała, żeby nikt jej nie zapamiętał. Dbała o to, żeby posiadać jak najmniej rzeczy, aby w każdej chwili móc się spakować i uciekać dalej. Do pracy chodziła pieszo a po powrocie z niej starała się już nie wychodzić z domu. Kontakty z ludźmi ograniczyła do niezbędnego minimum. Od swoich sąsiadów trzymała się raczej z daleka. Traktowała ich uprzejmie, ale z dystansem nie pozwalając się wciągnąć w jakieś pogaduszki. Pozostawała z nimi na etapie mówienia sobie „dzień dobry” może poza jedną panią Zosią.

Poznały się zupełnie prozaicznie. Laura wracała z pracy. Podchodząc do klatki schodowej dostrzegła idącą starszą kobietę obładowaną zakupami. W pewnym momencie jedna z reklamówek nie wytrzymała ciężaru i pękła a na chodnik rozsypały się ziemniaki. Laura podbiegła i zaczęła je zbierać.

- Dziękuję dziecko. Słabe te siatki robią.

- Ja mam przy sobie jedną zupełnie zbędną. Włożę do niej ziemniaki i odprowadzę panią. Daleko pani mieszka?

- Tu mieszkam na pierwszym piętrze – wskazała drzwi.

- Ja też tu mieszkam – odpowiedziała trochę zaskoczona Laura. Nigdy wcześniej nie widziała tej kobiety, ale od razu poczuła do niej sympatię.

- A to ty wprowadziłaś się na poddasze?

- Tak. Całkiem nieźle mi się tam mieszka. Wyremontowałam je a spady determinujące dach dodają mu tylko uroku – odpowiedziała z dumą. Zosia pokiwała głową.

- Jesteś bardzo zaradna. O, tutaj mieszkam. A może wejdziesz choć na chwilę? Pewnie wracasz z pracy i jesteś głodna. Mam jarzynową zupę z warzyw z własnego ogródka. Skusisz się?

Wbrew zasadom, które sobie narzuciła weszła z sąsiadką do jej mieszkania. Było duże. Miało dwa pokoje, kuchnię i łazienkę. Stały tu masywne, dębowe meble, zapewne stare jeszcze z początku ubiegłego wieku. Wszędzie serweteczki, witrynki, ozdobne szkło i sterylna czystość.

- Jak masz na imię dziecko? Ja jestem Zofia.

- A ja Laura.

- Usiądź kochanie. Ja podgrzeję zupę i zaraz będziemy jeść.

Zupa okazała się pyszna a Zosia bardzo taktowna. Nie wypytywała jej o nic, za to sama chętnie opowiadała o sobie.

- Coraz trudniej jest mi sobie radzić. Starzeje się człowiek i niedołężnieje, choć staram się być jeszcze aktywna, żeby nie zastać się zupełnie. Mam tu na końcu Bukowieckiej kawałek ogródka i uprawiam go, bo to sama przyjemność, chociaż siły czasem brak.

- Nie ma pani żadnej rodziny?

- Owdowiałam bardzo wcześnie. Mąż chorował na raka. Po jego śmierci zostałam sama z córką, ale i ona dorosła, wyszła za mąż, urodziła dwóch synów i wyjechała ponad dwadzieścia pięć lat temu do Szwajcarii na stałe. Nieczęsto przyjeżdżają. Pamiętają, przysyłają pieniądze, dzwonią, ale to nie to samo, co odwiedziny. Częściej bywa tu starszy wnuk Tomasz. Parę lat temu kupił budynek niedaleko centrum. Odremontował go i otworzył ekskluzywne delikatesy. Sprowadza ze Szwajcarii artykuły spożywcze, głównie sery. Dzięki niemu mam możliwość zjeść czasem coś dobrego, bo zawsze przywozi kosz wiktuałów. Córka i zięć jeszcze pracują i nie bardzo mogą się wyrwać a młodszy wnuk nadal studiuje. Jest na ostatnim roku archeologii śródziemnomorskiej. On z kolei wyjeżdża często na praktyki, ale raczej na południe Europy. Polska nie jest mu po drodze. A zmieniając temat, ty urządziłaś się już na dobre?

- No nie do końca… Brakuje mi trochę rzeczy, ale z czasem docieplę wizerunek tego mieszkanka. Może jakiś dywanik, może kwiatki…?

- Ja mam tu niepotrzebny dywan. Od kilku lat stoi zwinięty w schowku i czeka na lepsze czasy. Jeśli chcesz, możesz go wziąć, bo mnie nie będzie już potrzebny. Myślę, że pasowałby, bo nie jest duży.

Tego dnia Laura wyszła od Zofii szczodrze obdarowana. Dywanik pasował idealnie i pod względem wielkości i pod względem kolorystyki, bo był brązowo beżowy. Znalazła się i stojąca lampa z ładnym abażurem a także trzypoziomowa półka na nóżkach do łazienki, na której mogła ułożyć środki czystości i zapasowe ręczniki. Była bardzo wdzięczna staruszce zobowiązując się do robienia jej cięższych zakupów.

- Mam też samochód więc jeśli chciałaby pani gdzieś pojechać, to proszę dać znać. Ja chętnie zawiozę.


Nietypowa stała się ta zażyłość między starszą kobietą i dziewczyną, która mogłaby być jej wnuczką. Z biegiem czasu stały się sobie bardzo bliskie a Laura zaczęła traktować Zofię jak przyszywaną babcię, która stanowiła dla niej namiastkę rodziny. Jej własna potraktowała ją podle i nawet nie dążyła do tego, żeby się cokolwiek dowiedzieć o ojcu i matce. Od dawna ich nie obchodziła. Od kiedy była z Wiktorem traktowali ją instrumentalnie manipulując nią i upatrując w tym związku korzyści dla siebie.

Zofia niczego nie oczekiwała. Była wdzięczna Laurze za towarzystwo, za to, że ma do kogo usta otworzyć. W soboty i niedziele jadały wspólnie obiady. Starsza pani była świetną kucharką. Uczyła Laurę jak z prostych i tanich produktów wyczarować coś naprawdę pysznego i zdrowego. Laura w zamian zawoziła Zofię do lekarzy lub na badania. Cierpliwie czekała pod gabinetami aż staruszkę zbadają i zaordynują leki. Zdarzało się, że wraz z nią wchodziła do gabinetu i to jej lekarz tłumaczył jak dawkować tabletki, wyjaśniał co dolega Zofii i jak ważna jest systematyczność zażywania medykamentów. Generalnie Zofia jak na swoje siedemdziesiąt dwa lata trzymała się krzepko. Cierpiała już na jakieś dolegliwości typowe dla wieku, ale nie było to nic, czym należałoby się martwić.

Jednak największą frajdę sprawiały Laurze wyjazdy z Zofią na jej działkę. Nie miały daleko i spacerkiem można było tam dojść w dwadzieścia minut, mimo to jeździły samochodem. Było to zdecydowanie wygodniejsze, bo nigdy nie wracały z pustymi rękami.

Ogródek Zofii wydawał się Laurze rajem. Był odgrodzony od reszty szpalerem owocowych drzew, pomiędzy którymi panoszyły się krzaki dorodnego agrestu, porzeczek i malin. Na równo wydzielonych grządkach dojrzewały warzywa. Było tu niemal wszystko. Dynie, kabaczki, cukinie, z których przyrządzały pyszne kotleciki. Rosła kapusta, brukselka, cebula i czosnek. W niewielkim tunelu foliowym dojrzewały pomidory i ogórki a po ścianach altanki pięły się strąki fasoli i groszku. Laura odkryła w sobie zamiłowanie do grzebania w ziemi. Całymi godzinami kucała przy grządkach wyrywając z nich chwasty i grabiąc. Tak odpoczywała najlepiej.

Jesienią Zosia wszystko przerabiała na przetwory. Kuchenne blaty zajęte były dziesiątkami wyparzonych słoików, które szybko zapełniały ogórkami, kapustą, warzywnymi sałatkami, piklami i dynią w occie. Laura uczyła się robić kompoty, dżemy, konfitury i powidła. Zaplatała długie warkocze cebuli i czosnku. Tarła buraki i chrzan robiąc ćwikłę lub przyrządzając całe buraczki w kwaśnej zalewie i była wdzięczna Zofii, że dzięki niej mogła się tylu rzeczy nauczyć. Jej własna mała kuchenka na poddaszu też pękała w szwach od dużej ilości zapraw. W szafce pod zlewem stały skrzynki z marchwią, pietruszką i selerami, z których miał powstać susz do zupy. Obie bardzo się napracowały, ale efekty ich pracy satysfakcjonowały i przynosiły radość.


Dyrektor Transprojektu dotrzymał słowa. Któregoś ranka wezwał ją do siebie i oznajmił, że przenosi ją do działu księgowości.

- Już najwyższy czas wykorzystać pani umiejętności, a poza tym jestem przekonany, że poczuje się pani lepiej wykonując pracę w wyuczonym przez siebie zawodzie.

Przyjęła ten awans, ale od tej pory zrobiła się jeszcze bardziej czujna i uważna. Unikała dziennikarzy i fotoreporterów, którzy często kręcili się po biurowcu. Firma realizowała mnóstwo projektów rządowych dotyczących budowy dróg i autostrad a także mostów i torowisk. Zawsze istniała obawa, że przez przypadek znajdzie się w kadrze aparatu czy kamery i nieszczęście gotowe.


Na początku grudnia pojawił się wnuk Zosi. Był wysokim, dobrze zbudowanym szatynem o niebieskich oczach i uwodzicielskiej dziurce w brodzie. Wyściskał i wycałował Zofię wręczając jej standardowo kosz smakowitości.

- Jadę do rodziców babciu, ale wrócę przed wigilią. Nie chcę, żebyś samotnie spędzała święta. Za dużo ich miałaś. Przynajmniej raz spędzisz je w moim towarzystwie.

- Naprawdę? – Zofii zalśniły w oczach łzy. Do tej pory Tomasz zawsze spędzał świąteczny czas w Zurychu u rodziców.

- Naprawdę babciu. Pomyślałem, że ich tam jest troje a tu jesteś sama jak palec.

- Nooo nie tak do końca. Jeszcze o tym nie wiesz, ale niecały rok temu wprowadziła się na poddasze dziewczyna. To anioł w ludzkiej skórze. Bardzo się polubiłyśmy i zżyłyśmy ze sobą. Jest niesamowicie pomocna. Pomaga w zakupach, wozi do lekarzy, kopie ze mną w ogrodzie i robi przetwory. Wspaniała istota. Bardzo bym chciała, żeby i ona spędziła ze mną te święta. Chyba nie ma żadnej rodziny ani nikogo bliskiego. To trochę taki typ samotniczki. Przy tym jest bardzo skromna i chyba nieśmiała. Tak naprawdę niewiele o niej wiem. Może przeżyła jakąś tragedię w życiu, o której trudno jej rozmawiać? Nie naciskam na nią i nie indaguję. Mówi o sobie tyle, ile chce. Będziemy więc we trójkę. Nagotujemy z Laurą pyszności. Zobaczysz, to będą wspaniałe święta.


Dwa dni przed wigilią jej firma urządziła swoją własną dla pracowników. Zamówiono świetny catering i szampana. Dyrektor powiedział kilka ciepłych słów dziękując im za ten rok wytężonej pracy. Dzień wcześniej kasa wypłaciła Laurze świąteczną premię. Chyba tylko ona jedna nie posiadała własnego konta, a raczej nie podała numeru tego, na którym wciąż leżały dwa tysiące złotych. Od czasu ucieczki z Krakowa nigdy już nie użyła swojej karty kredytowej i nie skorzystała z bankomatu, bo wiedziała, że jeśli tylko to zrobi Wiktor natychmiast ją odnajdzie. Pensję dostawała więc do ręki.

Na wigilii trzymała się z boku. Nikt z kolegów i koleżanek do niej nie podszedł, nikt nie złożył życzeń jakby była niewidzialna. Jeden jedyny dyrektor i kierownik Jarosz to zrobili ściskając jej dłoń. Zjadła jakąś apetycznie wyglądającą kanapkę z łososiem i faszerowaną połówkę jajka, ale kiedy zaczęto robić sobie wspólne zdjęcia czmychnęła z sali jak duch.

Po wyjściu z pracy zrobiła jeszcze mały rekonesans po sklepach. Chciała kupić Zofii jakiś użyteczny prezent. W końcu wybór padł na gruby frotowy szlafrok. Dokupiła do tego kilka kosmetyków w postaci kremu i perfum o delikatnej, kwiatowej nucie. Będąc już przy wyjściu narzuciła na głowę kaptur. Znacznie ograniczał widoczność a poza tym już z nawyku chodziła z wiecznie spuszczoną głową. W drzwiach niemal nie upadła zderzając się z jakąś kobietą.

- Jak leziesz sieroto?! – wrzasnęła – Ślepa jesteś?!

Laura zamarła. Ten głos poznałaby wszędzie. Nie musiała nawet się oglądać, by wiedzieć, że to Tamara we własnej osobie.

- Przepraszam – wymamrotała i jak najszybciej opuściła sklep. – Cholera, cholera, cholera… - niewiele brakowało a ta plotkara rozpoznałaby ją i niechybnie doniosła Wiktorowi.

Spięta i zdenerwowana postanowiła wracać do swojego azylu. Tam, czuła się bezpiecznie.


ROZDZIAŁ 6


Biegła ślizgając się na zaśnieżonych chodnikach. Chciała być jak najdalej od tego sklepu i od Tamary. Zatrzymała się dopiero przy targowisku, gdzie zamierzała kupić dwa skromne stroiki dla siebie i dla Zofii. Stamtąd miała już blisko do domu. Dopiero tam uspokoiła się i opanowała lęk. Zapakowała prezenty do kolorowej torby i zeszła na pierwsze piętro. Na widok stroika Zofia wydała okrzyk zachwytu.

- Jaki piękny! Wchodź kochanie, wchodź. Napijesz się kawki?

- Napiję. Tu pani Zofio jeszcze skromny prezent pod choinkę. Mam nadzieję, że się spodoba – wręczyła jej torbę z komicznym Mikołajem.

- Po co wydajesz na starą babę pieniądze, – Zofia odezwała się zrzędliwie – ale to jest super – rozłożyła szlafrok i przytuliła do niego swoją pooraną zmarszczkami twarz. – Mięciutki i ciepły. Wspaniały prezent. Dziękuję kochanie. I ja mam coś dla ciebie – wyciągnęła wielki wiklinowy koszyk z pałąkiem. – Zrobiłam ci ciepłą czapkę, długi szalik i rękawiczki. Przymierz. Mam nadzieję, że będą pasowały. W koszu jest trochę szwajcarskich słodyczy i innych specjałów. Jest też pyszna, wędzona szynka w smaku przypominająca prosciutto i duży płat łososia. Będziesz miała po świętach ucztę. A tak w ogóle to chciałam ci zaproponować spędzenie z nami wigilii i świąt.

- Z nami?

- Nie mówiłam ci, ale przyjechał Tomasz. Przez dwa tygodnie siedział u rodziców, ale te święta postanowił spędzić ze mną. Mówiłam mu o tobie i o tym, że być może spędzimy te święta we trójkę.

- Bardzo bym chciała pani Zosiu, ale nie mogę. Umówiłam się z koleżanką z pracy, że dotrzymam jej towarzystwa. Ona podobnie jak ja nie ma żadnej rodziny… Po prostu nie spodziewałam się zaproszenia od pani i już się zgodziłam. Głupio by mi było to teraz odwołać.

- To zrozumiałe drogie dziecko, ale też i szkoda. Myślałam, że poznasz mojego wnuka.

- Na pewno będzie jeszcze okazja – pocieszyła staruszkę. Wróciła do domu i opróżniła koszyk. Miała wyrzuty sumienia, bo okłamała Zofię. Te świąteczne plany, o których jej mówiła były wyssane z palca. Po prostu wystraszyła się. - A co, jeśli ten Tomasz zna Wiktora? – W jej głowie lęgły się pytania zupełnie absurdalne zakrawające już na manię prześladowczą, ale czyż nie miała do tego podstaw?

Położyła stroik na stoliku i zapaliła świeczkę. Nawet nie poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Miała żal do siebie i do Wiktora. Zniszczył jej życie i to przez to musiała teraz kłamać, żeby ochronić siebie przed kolejną ucieczką. Zosi ufała bezgranicznie, ale nikomu więcej. Nie miałaby siły zaangażować się ponownie w jakiś związek, bo wciąż gdzieś z tyłu głowy czaiłoby się pytanie, czy ten kolejny mężczyzna nie zgotuje jej podobnego losu.


W wigilijny poranek ubrała się ciepło i zanim wyszła z budynku zapukała jeszcze do Zofii. Nie wchodziła jednak dalej. W przedpokoju uściskała staruszkę życząc jej udanych, rodzinnych świąt.

- A ty już idziesz do tej koleżanki?

- Idę jeszcze do piekarni po chleb i chałkę do ryby, bo zamówiłam. Kupić pani coś?

- Nie kochanie. Ja mam już wszystko. Wesołych świąt Laura. Baw się dobrze.

Podziękowała i zbiegła na dół. Sięgnęła do klamki, ale ktoś z drugiej strony energicznie otworzył drzwi. Cofnęła się lekko. Przed nią stał facet w modnym kożuszku trzymający w rękach mnóstwo kolorowych toreb.

- Przepraszam – chciała go wyminąć.

- To ja przepraszam. Ma pani na imię Laura?

Wbiła w niego zaniepokojone spojrzenie. Pomyślał, że chyba nigdy w życiu nie widział tak intensywnie zielonych oczu.

- A o co chodzi?

- Ja jestem Tomasz, wnuk Zofii. Chciałem pani podziękować za opiekę nad babcią – oparł torby o nogi wyciągając z wewnętrznej kieszeni skórzany portfel – i zaproponować zapłatę za dotychczasową i dalszą dbałość o nią. Ja jestem człowiekiem bardzo zajętym i nie zawsze znajduję czas, żeby tu przyjechać. Czułbym się lepiej wiedząc, że ma się kto zająć staruszką.

Jego ton był wyniosły a słowa brzmiały na tyle protekcjonalnie, że doprowadziły Laurę do wściekłości. – Co on sobie wyobraża, że kim jest? Chce mnie kupić? Co za tupet?

- Może w Szwajcarii właśnie tak ludzie bogaci traktują ludzi z niższą pozycją społeczną. Zarozumiale i wyniośle. Tu w Polsce wymagamy trochę szacunku. Gdyby miał pan więcej klasy zrozumiałby pan, że taką propozycją obraża mnie i obraża własną babcię. Wszystko co dla niej zrobiłam i jeszcze zrobię, nie było i nie jest podyktowane chęcią wzbogacenia się kosztem starszej kobiety. Robiłam to, bo chciałam. Zawdzięcza mi tyle samo, ile ja jej. Jeśli nie rozumie pan takich niuansów to naprawdę mi pana żal, bo nie ma w panu nawet odrobiny wrażliwości i zwykłego taktu. Ekskluzywnym, szwajcarskim jedzeniem nie odkupi pan nigdy czasu, który mógłby pan spędzić z babcią. Pan jest młody a jej niewiele go zostało. Czy praca i dorabianie się majątku jest ważniejsze od jej starczych łez i samotności? Proszę się nad tym zastanowić, a teraz pan wybaczy… - ominęła go i wybiegła z klatki schodowej.

Zrobiło mu się głupio i wstyd. Nie spodziewał się takiej reprymendy. Najgorsze, że miała rację. Zbyt mało czasu poświęcał staruszce a przecież od centrum do Targówka nie jest daleko zwłaszcza dla kogoś, kto porusza się po Warszawie samochodem. Zdecydowanie źle to rozegrał. Obraził ją i powinien ją przeprosić.

Siedząc przy parującej kawie opowiadał Zofii o tym nietaktownym z jego strony potraktowaniu Laury.

- Ona mi tego nie wybaczy. Co ja sobie myślałem? Miałem wyobrażenie, że to biedna dziewczyna i przyda jej się parę groszy w zamian za doglądanie ciebie.

- Źle ją oceniłeś Tomaszu. To bardzo miła i uczynna osoba. Inteligentna i wykształcona. Nosi w sobie jakąś tajemnicę, ale nie dociekam, co to jest, bo to nie moja sprawa. Jest zaradna i potrafi zadbać nie tylko o siebie, ale i o mnie. Powinieneś ją przeprosić, ale czy ci wybaczy, to już inna sprawa. Dla mnie to też przykre tym bardziej, że chciałam was ze sobą poznać, bo zależy mi przecież na was obojgu.

- To może mógłbym pójść teraz i przynajmniej spróbować z nią porozmawiać?

- Nie zastaniesz jej. Chciałam, żebyśmy wspólnie spędzili święta, ale moja propozycja padła za późno, bo przyjęła inną od koleżanki z pracy.

- No trudno… Szkoda. Jestem kretynem.


Laura wracała z piekarni. Jeszcze była wzburzona słowami Tomasza. Cichutko weszła na swoje poddasze i zamknęła się na cztery spusty. Nie miała zamiaru wychodzić przez cały okres świąt. Zrobiła sobie kawy i ukroiła kawałek piernika, który piekła wraz z Zosią. Włączyła laptop i wybrała jakiś film. Nadal nie dorobiła się telewizora i wciąż uważała, że jest on zbędny.

Święta upłynęły jej leniwie. Przesiedziała przed laptopem w koszuli nocnej i szlafroku. Wreszcie wyspała się do woli.

W pierwszy dzień po nich poszła do pracy. Część pracowników wzięła urlopy aż do końca roku więc załoga była dość okrojona. Laurze było wszystko jedno. Skupiona nad dokumentami robiła to, co do niej należało. Nie wtrącała się do rozmów koleżanek paplających o przebiegu świąt i przygotowujących się do Sylwestra.

- A ty Laura wybierasz się gdzieś? – zapytała kpiącym tonem jedna z nich.

- Nie – odpowiedziała lakonicznie nie podnosząc głowy znad dokumentów.

- Nie masz z kim? – drążyła tamta.

- Nie mam.

- Mój brat szuka partnerki na sylwestrowy bal, może się skusisz?

- Dziękuję. Nie skorzystam.

Tak mniej więcej wyglądały jej rozmowy z koleżankami. Nigdy nie dawała się ponieść nerwom, choć pytania przez nie zadawane były czasem głupie, złośliwe i infantylne. Nigdy też nie pozwoliła się sprowokować.

Wracając do domu zapukała do Zofii. Chciała wiedzieć, czy u niej wszystko w porządku. Zosia podgrzała jej zupę grzybową i świąteczny bigos.

- Tomasz ma straszne wyrzuty sumienia… - powiedziała niepewnie.

- Niepotrzebnie. Można mieć wyrzuty sumienia w stosunku do kogoś, kogo się zna i na kim nam zależy. W jego przypadku nie wchodzi w grę ani jedno, ani drugie.

- A jednak zależy mu na tym, żeby cię przeprosić.

- Naprawdę nie musi. Ja nie czuję urazy. On bywa tu rzadko a mój stosunek i sympatia do pani po rozmowie z nim nie zmieniły się w najmniejszym stopniu. – Zofia westchnęła ciężko.

- Pluje sobie w brodę, że zachował się jak kretyn. Nie tak go przecież wychowano.

- Zamknijmy ten temat. Naprawdę nic się nie stało i nie chcę o tym rozmawiać. Jak wam minęły święta?

- Głównie na jedzeniu – Zosia roześmiała się. – Tomasz wyjechał dopiero wczoraj wieczorem z wielką torbą wałówki. Dla ciebie też mam. Bigos zamrozisz. Pierogi z kapustą także. Nic im nie będzie. Dostaniesz rybę w galarecie i opanierowanego karpia. Tego musisz zjeść w pierwszej kolejności. Jest też cały słój śledzi w oleju. Jakoś musimy dać radę to pozjadać. Tym razem trochę przesadziłam z ilością jedzenia.



Te kilka dni, które zostały do końca roku minęły Laurze dość monotonnie. W pracy nie było nic pilnego. Panowała luźna atmosfera a pracownicy żyli już przednią zabawą. Ona nigdzie się nie wybierała. Zamierzała po prostu iść spać i potraktować tę noc jako coś zupełnie normalnego. Po pracy wracała prosto do domu zachodząc jeszcze na chwilę do Zofii. W lodówce miała dość jedzenia i nie musiała chodzić za nim po sklepach.

W ostatni dzień roku skończywszy pracę i rzuciwszy kilka zdawkowych życzeń koleżankom z pokoju nacisnęła kaptur na głowę i powlekła się do domu. Szła wolno, bo nigdzie jej się nie spieszyło. Doszła do przejścia dla pieszych i zatrzymała się widząc świecące się czerwone światło. Po drugiej stronie ulicy przed domem zobaczyła Tomasza. Stał oparty o drzwi samochodu i najwyraźniej na nią czekał. Nie chciała ponownej konfrontacji z nim. Już ta pierwsza nie była zbyt miła. Niestety dostrzegł ją więc nie mogła już zrobić w tył zwrot tym bardziej , że zapaliło się zielone światło. Przeszła przez ulicę i ukrywszy twarz w obszernym kapturze podążyła w kierunku klatki schodowej udając, że go nie widzi.

- Pani Lauro proszę zaczekać – podbiegł do niej prosząc. Zatrzymała się i odwróciła głowę. – Chciałem panią bardzo przeprosić. Zachowałem się jak ostatni dupek. Proszę mi wierzyć, że w żaden sposób nie chciałem pani urazić. Miała pani rację naskakując na mnie, bo na to zasłużyłem. Bardzo mi zależy, żeby nasze relacje były poprawne.

- Dlaczego?

- Głównie ze względu na babcię. Ona traktuje panią jak wnuczkę i bardzo panią kocha. Nie może znieść myśli, że dwoje jej wnuków jest skonfliktowanych. Ja pragnę zgody i jeszcze raz przepraszam za moje zachowanie.

- Przeprosiny przyjęte – mruknęła. Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.

- A jednak gniewa się pani… Co mogę jeszcze zrobić, żeby pani mi wybaczyła? Mogę na kolanach błagać, bo bardzo mi na tym zależy – runął przed nią na mokrą, śniegową breję i złożył ręce jak do modlitwy. Spojrzała na niego. Wyglądał tak komicznie, że początkowa złość zaczęła w niej topnieć. W końcu roześmiała się na całe gardło ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych, równych zębów. Zafascynowany patrzył na tę jej spontaniczną reakcję i sam się roześmiał. Wstał i otrzepał kompletnie mokre nogawki jeansów.

- To co, zgoda? – zapytał z nadzieją wyciągając do niej dłoń.

- Zgoda, – podała mu swoją, a on podniósł ją do ust i ucałował – ale pod warunkiem, że przestaniesz zwracać się do mnie „pani” i zaczniesz nazywać mnie po imieniu.

- Z największą radością – zapewnił.


Zosia otworzyła drzwi i kiedy zobaczyła na progu tych dwoje jej twarz rozświetlił uśmiech.

- Pogodziliście się?

- Pogodziliśmy babciu – Tomasz przepuścił Laurę przodem i wszedł za nią zamykając drzwi. – Dostaniemy coś ciepłego? Nie wiem jak Laura, ale ja przemarzłem klęcząc na chodniku.

- Klęczałeś na chodniku? – zaskoczona Zofia aż ściągnęła z nosa grube szkła.

- Inaczej nie dała się przebłagać – roześmiał się głośno. Pomógł rozebrać się Laurze wieszając jej kurtkę na wieszaku. Ściągnęła szalik i czapkę. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozsypały się na jej plecach pasma długich, gęstych, rudych włosów. Tomasz patrzył na to jak oniemiały. Ta kobieta była piękna.


Dojadali świąteczny barszcz z uszkami. Zosia krzątała się po kuchni szykując im drugie danie.

- A co z Sylwestrem dzieci? Macie jakieś plany?

- Ja mam zamiar spędzić go tutaj – Tomasz rozparł się na krześle.

- A ja idę spać – Laura wstała od stołu i zebrała talerze wkładając je do zlewu. Zosia nieco zbulwersowana popatrzyła na oboje krytycznie.

- Zaczynam się bać, co będzie za trzydzieści lat, bo wy już zachowujecie się jak para zgrzybiałych staruszków. Powinniście korzystać z życia i bawić się póki jesteście młodzi. Ja w waszym wieku nigdy nie odpuściłam tej wyjątkowej nocy i szalałam z dziadkiem do białego rana.

Popatrzyli na nią i równocześnie parsknęli śmiechem.


ROZDZIAŁ 7


- Możemy zrobić tak, że posiedzimy tu z tobą do dwudziestej drugiej, a potem podjedziemy na Plac Bankowy. Widziałem jak montowali tam estradę więc na pewno będą jakieś występy – zaproponował Tomasz. – Miałabyś ochotę Lauro?

- Naprawdę sama nie wiem… Nie jestem zwolenniczką takich spędów i chyba nie lubię tłumów. Boję się ich.

- To najmniejszy problem – zbagatelizował sprawę Tomasz. – Staniemy gdzieś z boku, o północy wypijemy szampana i przyjedziemy do domu.

- No dobrze…, - zgodziła się z trudem – ale najwyżej na dwie godziny.


Wyjechali z domu krótko po dziesiątej. Tomasz prowadził ostrożnie, bo zaczął sypać śnieg. W centrum zaparkował w jakiejś bocznej uliczce. Musieli podejść. W reklamówce, którą niósł spoczywał francuski szampan i dwa plastikowe kubki.

Już z daleka słyszeli głośną muzykę i jakiś zespół produkujący się na scenie. Okazało się, że to „IRA”. Tomasz zgodnie z tym co obiecał Laurze, nie ciągnął jej pod estradę. Rozejrzał się wokół i ruszył na koniec skaczącego w rytm muzyki tłumu.

- Tu będzie całkiem dobrze. Jest luz i nikt nam nie będzie leżał na plecach.

Trochę jednak marzli. Padający śnieg osiadał na ich twarzach. Laura zarzuciła kaptur na głowę tupiąc przy okazji nogami.

- Musimy zacząć się ruszać, – zawyrokował Tomasz – bo wkrótce zamarzniemy. – Chodź, zatańczymy – odwrócił się do niej obejmując ją wpół. Nawet nie zdążyła zaoponować, gdy jej nogi same ruszyły do tańca. Przetańczyli tak do północy. Potem zaczęło się odliczanie. Tomasz otworzył szampana i rozlał go do kubków.

- Wszystkiego najlepszego Lauro. Dużo szczęścia w nowym roku.

- Wzajemnie – wyszeptała.

Wokół wiwatowali ludzie, machali szalikami i wznosili toasty. Było strasznie głośno. Spora grupa uczestników tej imprezy oderwała się od sceny i ruszyła poprzez tłum. Laura w ostatniej chwili zauważyła tę kolumnę i zmartwiała. Na jej przedzie szedł roztrącając wszystkich jak taran podpity Wiktor a obok niego kilku znajomych ze studiów. Zauważyła też Tamarę uwieszoną na ramieniu jednego z nich i inne znajome twarze. Początkowo wpatrywała się w tę grupę jak zahipnotyzowana. Tomasz patrzył na nią i nie rozumiał, co się dzieje. Kilka razy wymienił jej imię, ale nie zareagowała.

- O matko… - wyrwało się z jej ust. – Ukryj mnie, proszę, ukryj – wyszeptała spanikowana. - Szybko.

Przygarnął ją ramieniem i przytulił do siebie. Stała teraz tyłem do tej bandy czekając aż przejdą. Słyszała pijackie okrzyki Wiktora. On szedł trzymając w ręku butelkę szampana i popijając z niej od czasu do czasu. W pewnym momencie wrzasnął: – Twoje zdrowie Laura! Znajdę cię, gdziekolwiek jesteś!

Stała w objęciach Tomasza i dygotała na całym ciele. Nie mogła się ruszyć. Dość długo trwało, nim oderwała się od niego. Jej twarz była mokra od łez, a on wpatrywał się w nią przerażony.

- Na litość boską Laura, co to było? Kim był ten człowiek i dlaczego wykrzykiwał twoje imię? Czy ty się ukrywasz przed nim? On ci coś zrobił? Powiedz mi…

Nie mogła przestać płakać i najwyraźniej była roztrzęsiona. Tomasz objął ją ramieniem i ruszył do samochodu. Tam pomógł jej zapiąć pas i otulił kocem. Widział, że jest w szoku i nie może wykrztusić słowa więc na razie o nic jej nie pytał. Postanowił zawieźć ją do domu. Tam chyba czuła się bezpieczna.


Odebrał od niej klucz i otworzył drzwi. Podtrzymując ją podprowadził do wersalki, a gdy położyła się, troskliwie nakrył kołdrą. W kuchni znalazł melisę. Pomyślał, że zaparzy jej, bo być może po tym trochę się uspokoi. Z kubkiem melisy i kubkiem mocnej kawy wszedł do pokoju i postawił to wszystko na stoliku. Podsunął sobie mały, klubowy fotelik i poprosił Laurę, by usiadła i napiła się ziół.

- To cię trochę uspokoi i wyciszy te emocje.

Piła małymi łykami nie chcąc się poparzyć. Wciąż płakała nie mogąc się otrząsnąć i mając przed oczami twarz pijanego Wiktora. Ku zaskoczeniu Tomasza zaczęła snuć swoją opowieść drżącym głosem.

- Człowiek, którego widziałeś nazywa się Wiktor Byczkowski. Znam go od bardzo wielu lat. Kiedyś byliśmy parą. Poznaliśmy się w trzeciej klasie liceum i staliśmy się nierozłączni. Pochodzi z bogatej rodziny. Ojciec ma znaną kancelarię prawniczą w Warszawie a matka jest lekarzem. Od najmłodszych lat wychowywany był w bogactwie, w nieliczeniu się z pieniądzem i opływał we wszystko.

Po liceum poszliśmy na studia. On zgodnie z rodzinną tradycją skończył prawo, ja ekonomię. Gdy był na czwartym roku jego rodzice kupili mu dom, w którym zamieszkaliśmy razem. Jego prawdziwą twarz poznałam na imprezie z okazji skończenia studiów. Wtedy po raz pierwszy mnie pobił. Był kompletnie pijany i bardzo zazdrosny. Dostało się też chłopakowi mojej przyjaciółki, bo Wiktor uważał, że on przystawia się do mnie. Ja oberwałam już w domu. Po prostu mnie skatował. Złamał mi rękę i odbił nerki. Miałam rozerwaną wargę, łuk brwiowy i opuchniętą od ciosów twarz. Kiedy moi rodzice przyszli do szpitala byli przerażeni tym widokiem. Powiedziałam im wtedy, że zrywam z tym bandziorem i nie chcę go znać. Wiesz jak zareagowali? Tłukli mi do głowy jaki to jest wspaniały człowiek, że przy nim będę miała dobre życie, bo opływam we wszystko i nie muszę pracować. Nie oszczędzał na mnie, to fakt. Miałam dobry samochód, mnóstwo biżuterii i najlepsze ciuchy. Raz w miesiącu przelewał mi na konto od dziesięciu do piętnastu tysięcy. Żyłam jak w raju i okazałam się według mojej matki niewdzięcznicą a ojciec powtarzał, że jak się baby nie bije to jej wątroba gnije. Nie rozumiałam skąd u niego takie podejście do przemocy, bo sam nigdy matki nie uderzył.

Wiktor przepraszał i błagał o jeszcze jedną szansę. Zaklinał się, że ktoś musiał mu wsypać coś do kieliszka i przez to stał się agresywny. Uwierzyłam. To był mój pierwszy błąd. Potem bił mnie już na trzeźwo, ale lekcję odrobił, bo tłukł mnie tak, żeby nie zostawiać śladów. One były na plecach, nogach i brzuchu, ale na twarzy nigdy. Obrywałam każdego dnia. Pojechałam do jego matki i pokazałam siniaki. Przyznałam, że mnie bije a ona zamiast mi pomóc prosiła mnie o dyskrecję obiecując, że z nim porozmawia. Po tej rozmowie dostałam takie baty, że nie mogłam się ruszyć. Kiedy wyjechał na delegację spakowałam się i uciekłam do Gdańska, do przyjaciółki. Opowiedziałam jej o wszystkim a ona w ramach pomocy zadzwoniła do niego. W Gdańsku był już następnego dnia. Po tej ucieczce trochę się uspokoił. Był miły. Znowu obsypywał mnie prezentami aż w końcu zorganizował zaręczyny. Wtedy wierzyłam jeszcze, że on się zmienił i zgodziłam się zostać jego żoną. Potem nie miał już żadnych hamulców. Którejś nocy pobił mnie tak, że uciekłam tak jak stałam. Biegłam przez pół miasta do swoich rodziców w potarganych ciuchach, które usiłował ze mnie zedrzeć. Rodzice pozwolili mi zostać, ale jak się okazało tylko na jedną noc, bo rano Wiktor już pukał do drzwi. Od tej pory nie widziałam rodziców i nie chcę ich znać. Kolejny raz uciekłam. Pojechałam do Krakowa, znalazłam tam mieszkanie i pracę, ale po kilku miesiącach znalazł mnie. Zanim mnie dopadł zdążyłam wyjechać z miasta. Wylądowałam w Polkowicach. Tam siedziałam prawie rok. Któregoś dnia ukazał się wywiad w lokalnej gazecie. Mój szef chwalił załogę i mnie. Wymienił moje nazwisko. Na drugi dzień kolega siedzący na portierni powiedział mi, że pytał o mnie jakiś osiłek. Nie czekałam na spotkanie z nim. Znowu uciekłam. Pomyślałam, że pod latarnią najciemniej i wróciłam do Warszawy. Wybrałam Targówek, bo jest kawałek od centrum. Resztę już znasz. Myślałam, że w końcu uwolniłam się od niego, a tu taka niemiła niespodzianka. Znowu będę musiała uciekać, bo zapewne mnie znajdzie – kolejny raz się rozpłakała.

Tomasz siedział wbity w fotel. Był przerażony tym, co od niej usłyszał. Ileż ta dziewczyna musiała przejść…

- Posłuchaj Laura, nigdzie nie będziesz uciekać. Nie można uciekać całe życie. Ten łajdak powinien trafić do więzienia i ja to załatwię. Nie pozwolę, żebyś każdego dnia trzęsła się ze strachu w obawie, że on w każdej chwili może wtargnąć do twojego mieszkania. Zostaw to mnie. Ja wiem, co należy zrobić.

- Mam nadzieję, że nie rzucisz się na niego z pięściami. On jest bardzo silny. Zrobi ci krzywdę. Ćwiczy na siłowni. Moją rękę złamał jak gałązkę.

- Laura, może byłoby lepiej, gdybyś nie znała szczegółów. Są różne sposoby na załatwienie takich drani. Widziałem go. Przez wódę jest czerwony na twarzy i nalany. Jest ociężały. Może być silny, ale mało ruchliwy. Poza tym przyjrzę się jego działalności prawniczej. Skoro potrafi podnieść rękę na kobietę, to może i interesy prowadzi nieczysto. Na pewno się tego dowiem.

Odstawiła kubek i spojrzała mu w oczy.

- Dlaczego chcesz to wszystko zrobić, przecież ty nie doznałeś od niego żadnej krzywdy? Nie bardzo rozumiem co tobą kieruje.

Tomasz spuścił wzrok pod wpływem jej spojrzenia. Nie wiedział jak zareaguje, gdy usłyszy prawdę.

- Chyba zakochałem się w tobie – powiedział cicho. – Nie, nie „chyba”. Na pewno zakochałem się w tobie i nie pozwolę, żeby ktoś cię krzywdził. Zasługujesz na znacznie więcej niż to, co do tej pory dostałaś od losu.

Milczała dłuższą chwilę. Nie miała pojęcia, co ma mu odpowiedzieć. Z jednej strony pochlebiało jej jego uczucie a z drugiej bała się ponownie zaangażować. Poza tym znała go bardzo krótko.

- Nic nie mów – poprosił Tomasz. – Ja wiem, że to dla ciebie duże zaskoczenie i że nie możesz odwzajemnić mi się tym samym. Mam jednak nadzieję, że wkrótce poznasz mnie lepiej i być może kiedyś pokochasz. Nie oczekuję od ciebie żadnych deklaracji, więc spokojnie. Dobrze jest jak jest.

- Dziękuję – odetchnęła z wyraźną ulgą - i mam do ciebie wielką prośbę. Zatrzymaj dla siebie to, co tu usłyszałeś. Nie mów babci. Ona jest zbyt wrażliwa i na pewno by się przejęła. Po co jej dostarczać zmartwień?

- Nawet nie miałem takiego zamiaru. Bądź spokojna – zerknął na okienną szybę. – Chyba zaczyna świtać. Musisz się trochę przespać. Ja też powinienem. Zejdziesz na obiad?

- Tak… Chyba tak… Zamknę za tobą drzwi – odrzuciła kołdrę i wstała z wersalki. – Bardzo ci za wszystko dziękuję także za to, że mogłam się przy tobie wygadać. Zbyt długo tłumiłam to w sobie. Teraz czuję się dużo lepiej.


Opowieść Laury dała Tomaszowi sporo do myślenia. Wychowany w poszanowaniu dla kobiet nie wyobrażał sobie, że mógłby którąś bić dla jakiejś chorej satysfakcji, żeby pokazać jej, kto tu rządzi. Czuł wstręt i obrzydzenie dla takiej patologii. Facet wyglądał jak szafa trzydrzwiowa i mógłby Laurę zabić jednym ciosem. Jeśli tak lubił się bić dlaczego nie szukał przeciwnika w swojej kategorii wagowej? To mogło oznaczać tylko jedno a mianowicie, że ta potężna sylwetka kryła w środku tchórzliwe serce. Tak, miał zamiar dać mu nauczkę. Nie przyznał się Laurze, że w Szwajcarii osiągnął mistrzowski pas w kick boxingu. Od dziecka trenował sztuki walki. Zaczynał jeszcze tu w Polsce a potem kontynuował przez wiele lat w Szwajcarii zdobywając coraz wyższe umiejętności. Nadal był aktywny i trenował nie chcąc wyjść z wprawy.

Tuż po nowym roku Tomasz zaczął działać. Pojawił się w najlepszej w Warszawie firmie detektywistycznej, w której złożył zlecenie na inwigilację kancelarii prawnej Byczkowskich.

- To może nie być łatwe – mówił do detektywa. – Może trzeba będzie przeniknąć do ich struktur, może zatrudnić tam kogoś. Nie liczcie się z kosztami. Pokryję wszystko co do grosza, ale znajdźcie coś. Mam jakieś dziwne przeczucie, że oni nie grają uczciwie a wy pozyskajcie na to mocne dowody.

Zostawiwszy delikatesy w rękach zaufanego człowieka sam zaczął śledzić Byczkowskiego. Musiał ustalić jego adres domowy. Nie mógł zapytać o to Laury, bo zaczęłaby zadawać pytania, na które nie mógłby odpowiedzieć. Zlokalizowanie domu prawnika okazało się zadaniem dość prostym. Każdego wieczora parkował w jego pobliżu i obserwował. Okazja do kontaktu trafiła się po kilku dniach. Ulica, przy której stał dom była jak wymarła. O tej porze roku szybko zapadał zmierzch i ludzie siedzieli już w domach. Zobaczył jak Byczkowski zaparkował przed bramą, jednak nie otworzył jej. Wysiadł z auta wyciągając z niego skórzaną teczkę. Tomasz pojawił się przed nim jak duch. Szalik zasłaniał mu pół twarzy a na czoło miał mocno naciągniętą wełnianą czapkę. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie uprawia jogging.

- Dobry wieczór. Pan Byczkowski? – Mężczyzna odwrócił się i od razu otrzymał potężny cios w twarz. Upadł na chodnik plując krwią i dwoma wybitymi jedynkami.

- Ty skurwysynu – wyjęczał niewyraźnie przez szczerby w zębach i zaczął się dźwigać z chodnika.

- No panie Byczkowski walcz pan, bo pomyślę, że tylko kobiety potrafisz pan lać. Czas spróbować z kimś równym sobie.

Prawnik wrócił do pionu i zamachnął się pięścią w kierunku twarzy napastnika. Jednak ten zatrzymał tę pięść w pół drogi. Wykręcił rękę mocno do tyłu prostując łokieć w kierunku odwrotnym od naturalnego. Kości chrupnęły nieprzyjemnie. Wiktor wrzasnął a ręka zawisła bezwładnie wzdłuż tułowia.

- Nadal nie domyślasz się, dlaczego tak cię okładam? – wyszeptał Tomasz przybliżając twarz do ucha Wiktora. – To zemsta. Przekazuję ci pozdrowienia od Laury. Już nie będzie przed tobą uciekać. Teraz sprawą jej licznych pobić zajmą się prawnicy. Uczciwi prawnicy a nie takie szuje jak ty. Na wszystko ma obdukcje - zablefował. - Pójdziesz siedzieć za maltretowanie i nękanie. Obserwujemy cię od dłuższego czasu – celowo użył liczby mnogiej. - Jeśli tylko stwierdzimy, że nadal rozsyłasz psy gończe za nią nie będę miał nad tobą litości i załatwię cię tak, że rodzona matka cię nie pozna i długo będziesz lizał się z ran – odsunął się na odległość metra i prawą nogą wymierzył mu kopniaka w podbródek. Wiktor ponownie upadł na chodnik otrzymując kolejny silny cios w plecy. – To na pożegnanie. Może zaznasz takiego samego bólu jak Laura, kiedy odbiłeś jej nerki. Do zobaczenia gnojku i pilnuj się.

Tomasz szybko przemieścił się do samochodu zostawiając leżącego na chodniku, jęczącego Wiktora. Nie zapalając świateł wyjechał z ciemnej uliczki.


ROZDZIAŁ 8

ostatni


Było kilka minut przed piętnastą. Laura poskładała dokumenty i wyłączyła komputer. Zerknęła przez okno. Pogoda była paskudna. Od rana siąpił deszcz roztapiając zalegające na chodnikach pryzmy brudnego śniegu. Zanosiło się na kilkudniową odwilż. Narzuciła na siebie kurtkę i wyszła z biurowca. Ktoś zawołał cicho jej imię. Ściągnęła kaptur i rozejrzała się. Nieopodal stał przy samochodzie Tomasz i uśmiechał się do niej szeroko. Skręciła w jego stronę.

- Tomasz? A co ty tu…

- Koniecznie musiałem się z tobą zobaczyć – nie pozwolił jej dokończyć – i zapytać o kilka rzeczy. Niestety nie mogę tego zrobić u babci, dlatego chciałem cię teraz porwać do jakiejś przytulnej knajpki na szybką kawę, a potem odwiozę do domu.

Lokal, do którego ją zawiózł świecił o tej porze pustkami. Za ladą urzędowała młoda dziewczyna piłując sobie paznokcie. Przyjęła od Tomasza zamówienie i wróciła do przerwanej czynności.

- Na razie nie chcę ci zdradzać za dużo szczegółów, ale mogę powiedzieć, że kancelaria Byczkowskich umoczona jest w więcej afer niż ja mam włosów na głowie. Wciąż zbieram materiał dowodowy. Od ciebie chciałbym się dowiedzieć nazwisk tych wszystkich osób, które kręciły się i wciąż kręcą wokół Wiktora. Mówiłaś, że w większości to jego znajomi z pracy, ale i są też koledzy i koleżanki ze studiów. Nie ukrywam, że bardzo ułatwiłoby to identyfikację osób zamieszanych w te afery.

Przez pół godziny popijając kawę Laura dyktowała Tomaszowi nazwiska ludzi, z którymi kiedyś miała do czynienia. Podawała też adresy niektórych, a raczej ulice, przy których mieszkali.

- Podejrzewam, że większość z nich siedziała u niego w kieszeni. Płacił im, żeby ciągle mieli mnie na oku przynajmniej do czasu jego powrotu z kancelarii. Nie miałam chwili oddechu ani pola manewru, bo bez przerwy ktoś albo dzwonił, żeby wyciągnąć mnie na zakupy, albo przychodził do domu. Tomasz, ja jednak boję się o ciebie. Czy ty sam prowadzisz to śledztwo? Nie darowałabym sobie, gdyby miało ci się coś stać.

- Bez obawy – pieszczotliwie pogładził jej dłoń. – Wynająłem ludzi z agencji detektywistycznej. To oni wzięli na siebie największe ryzyko. Chcę cię też zapewnić, że Wiktor już nigdy nie będzie cię nękał. Rozmawiałem z nim. Zagroziłem procesem, bo zablefowałem, że masz wszystkie obdukcje. Dałem też do zrozumienia, że jest obserwowany i jeśli jeszcze raz zdecyduje się ciebie odnaleźć i napuści na ciebie swoich ludzi, pożałuje. Ustalenie wszystkich przekrętów zajmie trochę czasu, ale w końcu one ujrzą światło dzienne a on faktycznie trafi do ciupy a wraz z nim cały jego dwór. Szkoda, że nie będzie sądzony za pobicie ciebie, ale i tak będę szczęśliwy jak go wsadzą a ty wreszcie odzyskasz spokój.

Laurze zalśniły w oczach łzy. Była wzruszona, bo nikt nigdy tyle dla niej nie zrobił co ten człowiek.

- Jedźmy do domu. Babcia pewnie czeka z obiadem i niecierpliwi się.


Zebranie wszystkich dowodów trwało ponad dwa miesiące, ale wreszcie pozyskano ich na tyle, że dokumenty zajęły kilka segregatorów. Do tego skompletowano też zdjęcia i filmy, w których główne role grał ojciec i syn Byczkowscy. To tatuś wpadł na pomysł kilkanaście lat wcześniej, że pranie brudnych pieniędzy może przynieść rodzinie niezły dochód. Kiedy syn dorósł przy jego pomocy jeszcze prężniej działała ta siatka przestępcza.

Któregoś dnia Tomasz wraz z trzema detektywami wkroczył do biura komendanta komendy głównej policji i ułożył na jego biurku segregatory. Wyjaśnianie wszystkiego trwało kilka godzin, ale po tym czasie komendant miał już jasność. Natychmiast postarał się o nakaz prokuratorski zatrzymania do wyjaśnienia wszystkich pracowników kancelarii. Tę ostemplowano, oklejono taśmami i zamknięto na cztery spusty. Wieść o tym rozeszła się lotem błyskawicy po całej Warszawie. Byczkowscy uchodzili za jednych z najlepszych i najskuteczniejszych prawników. Prowadzili mnóstwo spraw cywilnych, które były jednak tylko przykrywką ich prawdziwej działalności.

Laura dowiedziawszy się o aresztowaniu Wiktora rozpłakała się ze szczęścia. Tomasz okazał się jej bohaterem i obrońcą. Poświęcił czas i mnóstwo pieniędzy, żeby doprowadzić do tych aresztowań. Zapewniała go, że będzie urabiać się po łokcie, żeby zwrócić mu wszystkie koszty, ale on uśmiechał się tylko łagodnie. Wycierał łzy z jej policzków i mówił, że wcale tego nie oczekuje i że najważniejsze się dokonało, bo ona wreszcie jest wolna i już nie musi uciekać ani się ukrywać.


Latem w sierpniu odbył się proces. Tomasz musiał zeznawać, bo to za jego sprawą odkryto przestępczą działalność kancelarii.

Na ławie oskarżonych zasiedli obaj Byczkowscy i dwóch prawników zatrudnionych w kancelarii i umoczonych w przekrętach po szyję. Oprócz nich miejsca dla oskarżonych zajęło piętnaście osób, z których przynajmniej dziesięć było dobrze Laurze znanych. Ona podobnie jak Tomasz dostała wezwanie na rozprawę, ale tak naprawdę nie miała pojęcia, co mogłaby do niej wnieść. Nic nie wiedziała o podwójnych standardach kancelarii.

Proces ciągnął się przez wiele tygodni. Udowodniono na nim, że na czele siatki przestępczej stał ojciec i syn. Zajmowali się praniem brudnych pieniędzy metodą smurfing’u i to dlatego potrzebna była tak duża liczba pośredników tak zwanych smurfów. To właśnie oni zamieniali gotówkę o niskim nominale na banknoty o wysokich nominałach. Najczęściej dokonywali tego w kantorach lub kasynach, gdzie pieniądze wymieniane były na żetony, a później na czeki bądź na wysoko nominałowe banknoty.

Oprócz tego dokopano się do działań korupcyjnych. Znaleziono liczne dowody przekupstwa decyzyjnych polityków, którzy mieli przepchnąć przez sejm ustawy korzystne dla dużych przedsiębiorstw produkcyjnych zwłaszcza w zakresie ochrony środowiska, by te były zwolnione z wysokich kar za jego zanieczyszczanie.

Przez kilkanaście lat obaj panowie a także inni wspólnicy w tym procederze byli niezwykle pracowici. Konto kancelarii puchło od nadmiaru pieniędzy podobnie jak ich prywatne konta.

Wreszcie wezwano i Laurę. Wiktor na jej widok ożywił się. Wyglądała pięknie. Po rudych włosach nie było już śladu. Teraz miały swój naturalny kolor świetnie kontrastujący z porcelanową bielą jej cery. Przedstawiła się i podała sędziemu głównemu swój dowód.

Pytano ją, jak poznała Wiktora i czy wiedziała o jego działalności w kancelarii. Zaprzeczyła.

- On nigdy mi o tym nie opowiadał. Ja nie byłam partnerem do takich rozmów. Byłam przedmiotem zamkniętym w złotej klatce, z którym można zrobić co tylko się chce. Przez kilka lat byłam ofiarą przemocy z jego strony. Bił mnie i traktował gorzej niż więźnia. Przynajmniej dziesięć z siedzących tu osób na ławie oskarżonych było opłacanych przez niego za pilnowanie mnie i permanentne inwigilowanie. Niestety nic mu nie mogę udowodnić. Posiadam tylko wypis ze szpitala po pierwszym pobiciu i prywatne zdjęcia robione przeze mnie a nie przez lekarzy. Byłam ofiarą a jednak wstydziłam się iść i pokazywać swoje siniaki obcym ludziom. Moi rodzice i matka oskarżonego, która jest lekarzem widzieli mnie pobitą, ale stanęli po jego stronie. Pani Byczkowska miała nawet czelność poprosić mnie o dyskrecję, żeby się nie rozniosło, że jej syn jest zwykłym bandziorem stosującym przemoc wobec kobiet.

Tu przerwał jej prokurator, który zawnioskował odrębne postępowanie za znęcanie się fizyczne i psychiczne. Twierdził, że nawet mimo braku obdukcji będzie można to udowodnić, bo są świadkowie.

Jej zeznanie zakończyło postępowanie. Czterej główni oskarżeni dostali po piętnaście lat. Pozostali od trzech do pięciu lat. Wiktora czekała jeszcze jedna rozprawa, która mogła skończyć się dla niego znacznie wyższym wyrokiem.

Laura i Tomasz opuścili salę sądową. Na holu dostrzegła swoich rodziców rozmawiających z matką Wiktora. Dyskretnie pokazała ich Tomaszowi i szeptem wyjaśniła kim są. Zauważyli ją i szybkim krokiem podeszli do niej.

- Jak mogłaś to zrobić – burknęła z wyrzutem jej matka. – Teraz chłopak przesiedzi tyle lat w więzieniu.

Laura zacisnęła zęby.

- A ty nadal odtwarzasz tę zdartą płytę? I tak za mało dostał. Przez niego ciągle uciekałam i ukrywałam się. Jakoś niespecjalnie was to obeszło. I ty i ojciec jesteście siebie warci. Najlepiej zainwestujcie w dużą ilość wazeliny i za jej pomocą wejdźcie w tyłki Byczkowskim. Wtedy może was to uszczęśliwi. Nie chcę was znać. Jesteście wyrodnymi rodzicami.

- Laura proszę odwołaj to – poprosiła cicho Byczkowska. – Wycofaj to oskarżenie o pobicie…

- Nigdy w życiu – tym razem odezwał się Tomasz. – Ta kanalia dostała to na co zasłużyła i cieszę się, że mogłem się do tego przyczynić. Powinna się pani zapaść ze wstydu pod ziemię, że wychowała pani takiego bydlaka. Widziała pani rany Laury, widziała jak bardzo była zmaltretowana i nie zrobiła pani absolutnie nic. Pani śmie nazywać się lekarzem? Wstyd i hańba – objął Laurę ramieniem i ruszył do wyjścia.


Krótko po ogłoszeniu wyroku Laura dostarczyła do prokuratury wszystko, co posiadała w związku ze znęcaniem się nad nią w tym zdjęcia zrobione telefonem komórkowym. Złożyła też pisemne zeznanie, w którym opisała swoją gehennę. Dodatkowo przeszła wszystkie badania lekarskie także te u ginekologa, który stwierdził liczne bliznowce wewnątrz pochwy spowodowane użyciem przedmiotów o ostrych krawędziach. To badanie było dla Laury najbardziej krępujące, ale konieczne.

Na rozprawę nie czekali długo. Laura zeznawała płacząc niemal przez cały czas. Zobligowano do zeznań jej rodziców i Byczkowską pouczając o karze za poświadczenie nieprawdy. Chcieli czy nie, musieli zeznać jak było. Ich zeznania oczywiście nie pomogły Wiktorowi. Dostał dodatkowych pięć lat.

Dopiero po tej rozprawie Laura poczuła się naprawdę wolna. Przytuliła się do Tomasza i wycisnęła na jego ustach słodki pocałunek.

- Dziękuję – wyszeptała. – Gdyby nie ty, nie wiadomo gdzie bym teraz była. Może znowu pędziłabym autostradą na wschód lub na zachód. Uratowałeś mnie. Bardzo cię kocham.

Patrzył jej w oczy i uśmiechał się szczęśliwy. Te słowa właśnie pragnął usłyszeć.


Po powrocie do domu posadzili Zofię w bujanym fotelu. Teraz, gdy wszystko szczęśliwie się skończyło mogli opowiedzieć jej historię Laury i drugą o swojej miłości.

- Laura jest już wolna – mówił Tomasz. - Nie musi uciekać przed swoim katem. Kocha mnie a ja ją. Szykuj się babciu na wesele, bo odbędzie się najszybciej jak tylko się da. Za dwa tygodnie jedziemy do Zurychu. Przecież moja ukochana musi poznać swoich przyszłych teściów i szwagra. Po powrocie zaczniemy przygotowania. I jeszcze jedna dobra wiadomość. Sprzedaję mieszkanie. Chcę kupić dla nas wszystkich dom w ładnej, spokojnej okolicy. Koniecznie musisz zamieszkać z nami, bo jesteśmy rozwojowi i być może wkrótce będziesz niańczyć prawnuki.

Zofia uściskała ich oboje. Marzyła o tym, żeby tych dwoje poczuło coś do siebie. Jej wnuk był wspaniałym człowiekiem a Laura idealną kandydatką na żonę dla niego.

- Bardzo się cieszę dzieci waszym szczęściem. Wiele wycierpiałaś Lauro. Od czasu gdy cię poznałam wciąż zastanawiałam się, skąd u ciebie ten wieczny smutek. Teraz już wiem i wiem też, że Tomasz nigdy czegoś takiego by ci nie zrobił, bo jest wrażliwy i dobry.

- Ja też to wiem babciu – uśmiechnęła się do niej. – Dał mi na to milion dowodów.


Wesele było bardzo skromne i urządzili je w swoim nowym domu. W sumie razem z nimi było siedem osób. Najbliższa rodzina Tomasza. Laura nie miała zamiaru zapraszać swoich rodziców a w pracy nie miała nikogo takiego, kogo chciałaby widzieć na swoim ślubie. Świadkami byli brat Tomasza i jego dziewczyna.

Nie wyjeżdżali w podróż poślubną. Nie chcieli Zosi zostawiać samej, choć tryskała zdrowiem i energią. Była z nimi szczęśliwa. Dom, który kupił Tomasz miał niezależny pokój z kuchnią i tam właśnie zamieszkała. Sprzedała swój zadbany ogródek, żeby zająć się tym wokół domu i tak jak dawniej grzebała w ziemi razem z Laurą wysiewając warzywa i kwiaty.


Trzy lata później


Tomasz podjechał pod delikatesy, wyskoczył z samochodu i wyciągnął z bagażnika spacerowy wózek. Wysupłał z fotelika półtoraroczną dziewczynkę i słodko ucałował jej policzki.

- No chodź maleńka, tata posadzi cię w wózku.

Z samochodu wysiadła Laura i zabrawszy kolorową torbę z pieluchami, biszkoptami i butelką pełną soku marchwiowego umieściła ją na pałąku wózka.

- Pójdę z nią na ten skwer. Tam nas znajdziesz przy placu zabaw.

- Dobrze kochanie. Ja szybko załatwię to co najpilniejsze i zaraz do was dołączę. Potrzebujemy coś do domu?

- Weź zgrzewkę wody mineralnej i może trochę wędliny.

Tomasz ruszył w stronę pawilonu a ona pchnęła wózek i spacerkiem ruszyła na skwerek.

- Zosieńko chcesz ciasteczko? – pochyliła się nad dzieckiem. Mała kiwnęła głową. Była bardzo podobna do Laury. Tak jak ona miała duże, zielone oczy, długie rzęsy i gęste ciemne włosy. Jak tylko się urodziła Laura wiedziała, że otrzyma imię takie jak babcia. Ona sama była wzruszona. Tuliła to dziecko w ramionach szepcząc: - moja Zosieńka, moje maleństwo, jesteś taka śliczna.

Wraz z jej pojawieniem się na świecie babcia Zosia nabrała niesamowitej energii. Pomagała Laurze jak potrafiła najlepiej. Lubiła się czuć potrzebna a jej wnuki bardzo to doceniały.

Zatrzymała wózek i usiadła na ławce. Mała wierciła się i chciała wyjść. Postawiła ją na ziemi trzymając za rękę. – Chyba nie posiedzę dzisiaj – pomyślała z żalem. Zosia odkąd zaczęła samodzielnie chodzić była bardzo ruchliwa.

Dochodziły do placu zabaw, gdy za plecami usłyszała swoje imię. Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stała Tamara i zdziwionym spojrzeniem omiatała raz ją raz dziecko.

- Cześć. Wieki cię nie widziałam.

- I bardzo dobrze. Jakoś nie tęskniłam za tobą – odpowiedziała hardo Laura.

- No tak… Masz prawo mnie nienawidzić.

- A żebyś wiedziała. Doskonale znałaś całą sytuację. Widziałaś ślady pobicia na moim ciele a jednak bez skrupułów brałaś od Wiktora pieniądze i nachodziłaś mnie niemal każdego dnia udając moją przyjaciółkę i donosząc mu o wszystkim w najdrobniejszych szczegółach. Jesteś po prostu podła. Podła i chciwa. Teraz, gdy siedzi pewnie klepiesz biedę, bo urwały ci się te łatwe pieniądze.

- Rzeczywiście nie powodzi mi się najlepiej i myślę, że to kara za moje postępki w przeszłości. Bardzo chcę cię za to przeprosić. Jesteś przynajmniej szczęśliwa? To twoja córeczka? Jest bardzo do ciebie podobna. Jest śliczna.

- Jestem bardzo szczęśliwa. Mam wspaniałego męża i dziecko. Tego nie kupi się za żadne pieniądze świata. Pieniądze zniszczyły ci charakter. Zmanierowały cię. W jakimś sensie też stałaś się ofiarą Wiktora, ale też ofiarą własnej chciwości.

- Dzień dobry… - Tomasz podszedł, ukłonił się Tamarze i ucałował żonę. – Zakupy w bagażniku kochanie. Możemy jechać? Chodź do taty Zosiu – wziął małą na ręce.

- Mimo wszystko życzę ci powodzenia – powiedziała Laura na odchodne.

Tamara stała w miejscu patrząc jak oddalają się od placu zabaw. Stanowili ładną parę. Chyba po raz pierwszy w życiu pozazdrościła Laurze naprawdę. Pozbawiona źródła pieniędzy straciła wszystko i została sama jak palec a Laura? Laura rozkwitła. Stała się szczęśliwą kobietą. Kobietą spełnioną pod każdym względem.

Tamara wolno ruszyła przed siebie. Ona nie miała takich perspektyw.


K O N I E C

47 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentários


bottom of page