top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoragoniasz2

WARIACJE NA TEMAT - rozdziały: 1,2,3,4,5

ROZDZIAŁ 1

Dwa i pół roku wcześniej.


Lipiec objął świat w swe posiadanie. Ludzie oddychali pełną piersią ciesząc się dobrą, słoneczną pogodą. Niektórzy odpoczywali na zasłużonych urlopach, ale było sporo takich, którym przez myśl nie przeszło wyjeżdżać na wakacje. Właśnie budził się nowy dzień. Pierwsze promienie wschodzącego słońca wdarły się przez okno do małego pokoiku, w którym spała młoda dziewczyna. Bezlitośnie omiotły jej twarz. Zacisnęła mocno powieki, ale słońce nie poddawało się. Powoli przekraczała granice między snem a jawą, by wreszcie otworzyć zaspane oczy. Promienie poraziły jej wzrok, jednak ona uśmiechnęła się tylko i z radością stwierdziła – dzisiaj będzie dobry dzień. Sięgnęła po okulary leżące na półce u wezgłowia łóżka i założyła na nos. Przeciągnęła się rozkosznie i zerknęła na budzik. Była piąta trzydzieści. Wiedziała, że jest jeszcze bardzo wcześnie, ale nie chciała już dłużej spać. Zerwała się z łóżka i popędziła do łazienki natykając się po drodze na swojego ojca.

- Ula, a co ty tak wcześnie wstałaś?

- Tato! Zobacz, jaki piękny dzień się zapowiada. To grzech tracić czas na spanie, kiedy takie słońce za oknem. Ogarnę się trochę i zrobię wam porządne śniadanie.

Nie zwlekając dłużej minęła ojca i wpadła do łazienki. Po wzięciu prysznica i spłukaniu z siebie resztek snu ubrała się i stanęła przed lustrem krytycznie patrząc na swe odbicie. Westchnęła. - Jestem beznadziejna. Chyba nigdy nie będę wyglądać jak te modelki, co się kręcą każdego dnia po Febo&Dobrzański. Jeszcze to żelastwo na zębach. Ciekawe jak długo będę musiała to nosić? – pomyślała z wyrzutem. Zaczesała włosy w kucyk, podkręciła grzywkę i z powrotem założyła okulary. One też nie dodawały jej uroku. Były duże, ciężkie i w dodatku przesłaniały pół jej twarzy. Jeszcze raz zerknęła w lustro. Wyglądała żałośnie. Nic dziwnego, że niemal wszyscy w firmie określali ją mianem Brzyduli, bo znacznie odstawała od całej reszty. Byli jednak też tacy, którym nie przeszkadzał jej wygląd. Uśmiechnęła się do swoich myśli. – Ala, Iza, Ela, Władek, a przede wszystkim Marek. Oni nigdy nie oceniali mnie po wyglądzie. - Właśnie. Marek. Kochała go od chwili, jak tylko pojawiła się w firmie wielką, nieodwzajemnioną miłością. Mogła śmiało powiedzieć, że są przyjaciółmi i to dobrymi przyjaciółmi, ale ten rodzaj zażyłości nigdy nie wykroczył poza ramy przyjaźni. Bardzo cierpiała z tego powodu, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że nigdy inaczej nie będzie. Marek był zajęty. Tkwił w oficjalnym, długoletnim związku z Pauliną Febo, współwłaścicielką firmy. Na samo wspomnienie swojego szefa serce zabiło jej mocniej. On nigdy jej nie krytykował i nigdy nie zwracał uwagi na to jak wygląda. Wiedziała o tym, że ceni ją za kompetencje, fachową wiedzę, a przede wszystkim za to, że potrafiła zrobić użytek ze swojego mózgu w przeciwieństwie do Violetty, jego sekretarki, która większość czasu spędzała na portalach zajmujących się sprzedażą ciuchów lub bezustannie wpędzała firmę w poważne kłopoty, z których zarówno Marek jak i Ula musieli niejednokrotnie ratować F&D. Teraz też mieli prawdziwy zgryz. Najpierw Violetta znikła na kilka dni, a jak wróciła okazało się, że doprowadziła do poważnych ustaleń w sprawie kontraktu na szycie ubrań sportowych dla reprezentacji Polski. Korzystała również bezprawnie z firmowej karty, z konta której wyparowało parę tysięcy złotych. Ula pokręciła głową. – Jak Viola mogła zrobić coś tak głupiego? I jeszcze to odszkodowanie, które miałaby zapłacić firma. Awykonalne! Nie stać nas na taką sumę. Ciekawe jak Marek to z nią załatwi. Czy ją zwolni? Chyba powinien. W końcu złamała prawo. Ach. Zobaczymy. Teraz śniadanie. - Wyszła z łazienki kierując swe kroki do kuchni, w której krzątał się już pan Cieplak wstawiając wodę na herbatę.

- Tato, zostaw. Przecież powiedziałam ci, że zrobię porządne śniadanie.

Zajęła się szykowaniem kanapek. Po chwili usłyszała tupot nóg i do kuchni wpadła jej młodsza siostra Betti i brat Jasiek.

- Ula odprowadzisz mnie dziś do przedszkola?

- Nie Betti już nie zdążę. Pójdziesz z Jaśkiem. - Beatka skrzywiła się na taką odpowiedź, co nie umknęło uwadze Uli. Żeby zrekompensować jej to rozczarowanie powiedziała.

– Nie krzyw się Betti, za to wieczorem będą naleśniki. - Twarz dziewczynki rozjaśnił uśmiech.

– Hurra, moje ulubione. Już się nie mogę doczekać. - Ula uśmiechnęła się tylko pod nosem. – Jak niewiele trzeba, żeby uszczęśliwić tą małą istotkę.



Była ósma trzydzieści, kiedy Ula przekroczyła próg sekretariatu. Jeszcze niewielu ludzi kręciło się po firmie, bo dzień pracy zaczynał się o dziewiątej. Usiadła przy swoim biurku i włączyła komputer. Pochyliła się nad wyliczeniami i zatopiła w cyferkach. Po chwili usłyszała trajkotanie Violetty. Rozmawiała z kimś przez telefon nie omieszkując pochwalić się, jaki to intratny kontrakt załatwiła dla firmy. W Uli się zagotowało. Nie bacząc na nic podeszła do sekretarki i wyrwała jej telefon z dłoni rozłączając jednocześnie rozmowę. Oburzona Viola krzyknęła tylko.

– No, co ty wyprawiasz!? Jak śmiesz mi przerywać bardzo ważną rozmowę!

- To była ważna rozmowa? Ilu osobom już zdążyłaś się pochwalić tym wspaniałym kontraktem, z którego musimy się wycofać? Czy ty nie rozumiesz w jakie ogromne kłopoty wpędziłaś naszą firmę? Najlepiej by było dla ciebie i dla nas wszystkich, jakbyś w ogóle nie otwierała ust, chociaż z drugiej strony, to może rzeczywiście trochę podzwoń do znajomych i pochwal im się, że za to, co zrobiłaś, czeka cię kilka lat więzienia.

Mina Violetty była bezcenna. Z oburzenia przeszła w rodzaj osłupienia i wykrztusiła z siebie.

-Ale… jak to do więzienia. Za co?

- Ty się jeszcze pytasz? – Ula w tym momencie dawała upust swojej złości – Sprzeniewierzyłaś pieniądze firmy, posługiwałaś się nie swoim nazwiskiem, negocjowałaś w imieniu prezesa, czy mam wymieniać dalej?! – wrzasnęła. Tyle, co skończyła to mówić do sekretariatu wkroczył Marek Dobrzański.

– Co się tutaj dzieje? Słychać was aż przy windach - spojrzał na wojowniczą minę Uli, a potem przeniósł wzrok na zdumioną Violettę. – Obie do gabinetu. Natychmiast. - Puścił je przodem, a następnie sam wszedł zamykając za sobą drzwi. Usiadł za biurkiem i jeszcze przez chwilę lustrował surowym wzrokiem obie dziewczyny.

- No…, dowiem się w końcu, o co poszło? Ula? Może ty mi wyjaśnisz…

- Proszę bardzo – twarz Uli przypominała swoim kolorem barwę dojrzałego buraczka – Viola wydzwania do wszystkich znajomych informując ich, jaki to wielki sukces i splendor przyniosło firmie załatwienie przez nią tego kontraktu z reprezentacją.

- Że co? – obruszył się Marek i spojrzał na Violettę tak, że wzrokiem wbił ją niemal w podłogę. – Jak śmiesz informować o tym jeszcze osoby postronne, czy ty jesteś naprawdę tak głupia i nie pojmujesz, że w taki sposób zdradzasz tajemnice firmowe i na to też jest paragraf? Jeszcze wczoraj chciałem cię natychmiast zwolnić i to dyscyplinarnie, ale dzisiaj zmieniłem zdanie.

Słysząc te słowa Violetta odetchnęła z ulgą. Najbardziej obawiała się tego, że prezes naprawdę ją zwolni, jednak Marek kontynuując spowodował, że blady uśmiech, który wykwitł na moment na jej twarzy – znikł, a w zamian ukazało się na niej przerażenie.

- Nie zwolnię cię, bo gdybym to zrobił uszłoby ci wszystko na sucho. Jesteś dorosła i powinnaś rozumieć, że człowiek musi ponosić konsekwencje swoich czynów. Za chwilę Sebastian przyniesie ci nową umowę. Zgodnie z nią będziesz spłacała w ratach dług jaki zaciągnęłaś wobec firmy. Doceń to, że nie naliczam ci odsetek. Poza tym będziesz od jutra przychodzić do pracy punktualnie na godzinę dziewiątą. Żadnych spóźnień i żadnego wcześniejszego wychodzenia z pracy. Będziesz ściśle wykonywała polecenia służbowe zarówno moje jak i Uli. Koniec z obijaniem się. Jeśli nie przyłożysz się solidnie do powierzonych obowiązków to wylatujesz i nie pomoże ci już wstawiennictwo ani Uli, ani Sebastiana, ani Pauliny. W takim wypadku radzę ci przeczytać bardzo dokładnie ostatni punkt umowy, bo napisane jest w nim, że twój dług musi zostać spłacony natychmiast. Zrozumiałaś?

Violetta była zdruzgotana takim postawieniem sprawy. Jej przewrotny rozumek już kombinował, jak ominąć niektóre zapisy umowy. Postanowiła porozmawiać z Pauliną, którą uważała za swoją najlepszą przyjaciółkę. Tymczasem kiwnęła głową i powiedziała.

– Tak zrozumiałam.

- To świetnie. Teraz zostaw nas samych i zajmij się wreszcie pracą.



Violetta wyszła z gabinetu i kiedy zamknęły się za nią drzwi Marek ze świstem wypuścił powietrze z płuc.

– Wykończyła mnie. Jest chyba jakimś emocjonalnym wampirem, bo wyssała ze mnie wszystkie siły. Ula usiądź. Czemu stoisz? Chodź, musimy pogadać.

Posłusznie zajęła miejsce na kanapie. On dosiadł się do niej. Przez chwilę usiłował pozbierać myśli, wreszcie już uspokojony zaczął.

- Nie jest dobrze Ula. – Utkwiła w nim swój zaniepokojony wzrok.

– Ale z czym? Coś się stało?

- Tak, poniekąd. Byłem wczoraj na kolacji u rodziców i wałkowaliśmy sprawę tego nieszczęsnego kontraktu. Już prawie przekonałem ojca, wytoczyłem wszystkie te argumenty, które omawialiśmy razem i odniosłem wrażenie, że zrozumiał niefortunność tego dealu. Wszystko było by dobrze, gdyby nie zjawił się Alex. Zaczął roztaczać przed nim wizję, jaka to wspaniała umowa, że nie możemy sobie pozwolić na odpuszczenie jej, bo to podniesie prestiż firmy i świadomość marki. Jednym słowem mówił dokładnie to, co ojciec chciał usłyszeć. Nie przyjmował do wiadomości faktu, że firmę na to nie stać. Twierdził natomiast, że trzeba znaleźć sponsora i poszukać oszczędności w wydatkach firmowych. Taka perspektywa przedstawiona w dodatku tak barwnie przez Alexa przemówiła do ojca i już nie chciał słuchać tego, co mam do powiedzenia w tej sprawie. Zarzucił mi tylko asekuranctwo i niezdecydowanie, żeby nie powiedzieć tchórzostwo przed podejmowaniem poważnych decyzji. Wiesz Ula, – zasępił się - ja chyba będę musiał zrezygnować z prezesury. Ojciec cały czas jest mną rozczarowany i najchętniej na moim miejscu widziałby Alexa. Cóż…, może rzeczywiście on ma jakiś pomysł i byłby lepszym prezesem.

Ula nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. - To nie może być prawda. To niemożliwe, żeby Marek chciał tak łatwo odpuścić. Nie po tym, co wspólnie przeżyliśmy najpierw walcząc o prezesurę dla niego, a potem wyciągając wspólnie firmę z różnych tarapatów. - Siedziała skulona na kanapie wpatrując się w niego z przerażeniem. Otrząsnęła się w końcu z zamyślenia.

- Marek! I ty tak wszystko chcesz zostawić? Odpuścić? Oddać firmę w ręce Alexa? Czy ty nie zdajesz sobie sprawy ilu ludzi rozczarowałbyś takim posunięciem? Wiesz przecież jaki Alex ma pogardliwy stosunek do pracowników. Lekceważy i poniża ich niezależnie od tego, jakie stanowiska zajmują. Jak według ciebie miałby się dogadać z Pshemko? Wyobrażasz to sobie, bo ja nie. Marek! Nie poddawaj się proszę. Jesteś najlepszym prezesem, jakiego znam. Przecież już nie raz z takich kłopotów wychodziliśmy zwycięsko. Razem. Spróbujmy dobrze, chociaż raz. Na pewno znajdziemy jakieś wyjście z tej sytuacji.

Był zdumiony tym, co powiedziała. Mówiła tak żarliwie i tak przekonywująco, że w końcu sam zaczynał wierzyć, że wszystko da się jeszcze odkręcić. Z podziwem popatrzył na nią. – Skąd w tej drobnej osóbce tyle pozytywnej energii, tyle żaru i daru przekonywania. A jeszcze ta bezgraniczna ufność i wiara we mnie, w moje możliwości. Jakie to szczęście, że mam w niej takiego oddanego przyjaciela. To prawdziwy skarb.

- Dobra Ula, spróbujemy. Spróbujemy jeszcze raz, może coś dobrego się z tego urodzi. - Zobaczył jak na jej twarzy rozlewa się uśmiech, a oczy pojaśniały ze szczęścia.

– Wiedziałam, wiedziałam, że można na ciebie liczyć. Zobaczysz, że będzie dobrze, wymyślimy coś. Przepełniała ją taka radość, że nie zastanawiając się nawet nad tym co robi, rzuciła mu się na szyję i uściskała go. Dziękuję, dziękuję, dziękuję…

Wybiegła z gabinetu. Marek wstał z kanapy i podszedł do biurka nadal nie mogąc nadziwić się tej pełnej spontaniczności reakcji Uli. Uśmiechnął się pod nosem. – Ach ta Ula. Ona zawsze wprowadzi mnie w dobry nastrój. Co ja bym bez niej zrobił? Coraz częściej przyłapywał się na tym, że w towarzystwie Uli jego problemy stawały się jakby mniejsze, bardziej możliwe do rozwiązania. Lubił jej towarzystwo. Potrafiła go rozbawić, doradzić a przede wszystkim umiała go słuchać. Wiele błędów popełnił w swoim dotychczasowym, pogmatwanym życiu. Wiedziała o nim niemal wszystko. To, że zdradzał Paulinę również, bo była niejednokrotnie świadkiem tych zdrad. Nie pochwalała tego. Wielokrotnie mówiła mu, że robi źle. Prostowała jego ścieżki i pokazywała inny świat tak różny od tego, w którym żył do tej pory. Świat prosty, nie wyrafinowany, nie wyrachowany, pozbawiony kłamstw i obłudy. Świat prostolinijny i szczery do bólu, taki jak i ona sama. Świat, w którym nie ocenia się ludzi po pozorach, bo bezwarunkowa wiara w drugiego człowieka leżała u podstaw tego świata. Ula trzymała się tych zasad, tak ją wychowano i dzięki temu, a także dzięki wartościom, jakie usiłowała mu przekazać i on stawał się powoli lepszym człowiekiem.



- Cześć wszystkim! Już jestem! – z kuchni wybiegła Beatka rzucając jej się na szyję.

– O Ulcia, nareszcie. Zrobisz mi te obiecane naleśniki?

– Zrobię. A gdzie tata? Wyszedł gdzieś?

- No… poszedł do pani Dąbrowskiej, bo pralka jej się zepsuła, a Jasiek siedzi z Kingą u siebie w pokoju.

Ula zdjęła buty i ubrawszy na stopy domowe kapcie powędrowała wraz z Beatką do kuchni. Tam przy wydatnej pomocy dziewczynki usmażyły stertę naleśników. Ich zapach zwabił na dół Kingę i Jaśka. Dotarł też i Józef Cieplak. Po smacznym posiłku i uprzątnięciu kuchni Ula poszła do siebie. Tam w ciszy mogła wreszcie pomyśleć nad możliwością rozwiązania patowej sytuacji w firmie. Jeszcze raz przeglądała z dużą starannością firmowe dokumenty, ale im bardziej starała się wykrzesać jakiekolwiek oszczędności z firmy, tym bardziej uzmysławiała sobie beznadziejność sytuacji w jakiej się znaleźli. Kiedy kładła się do łóżka było już dobrze po godzinie drugiej. Prawie już zasypiała, gdy na obrzeża świadomości wypłynęło jedyne możliwe rozwiązanie. Kredyt. Tylko czy Marek zechce go wziąć? Ostatnią jej myślą było postanowienie przekonania go do tego pomysłu.


Narodził się kolejny dzień niosąc ze sobą zapowiedź słonecznej pogody. Ula wstała zamyślona i nie do końca przytomna. Przy śniadaniu odpowiadała na pytania ojca monosylabami. W końcu machnął ręką i dał sobie spokój z wypytywaniem jej o cokolwiek. Przełknąwszy zaledwie parę kęsów i popiwszy to niewielką ilością herbaty wstała i z gotowym planem w głowie podążyła na przystanek. Miała jeszcze parę minut, więc postanowiła zadzwonić do Marka. Na jej nieszczęście odebrała Paulina.

– Halo, słucham – usłyszała w słuchawce wyniosły ton Włoszki.

- Dzień dobry. Ula Cieplak z tej strony. Czy mogłaby pani poprosić Marka do telefonu?

- Nie może teraz podejść.

- W takim razie mogłaby mu pani przekazać, że spóźnię się dzisiaj do pracy?

- Nie widzę żadnego powodu, dla którego miałaby pani się spóźnić – odpowiedź Pauliny ociekała jadem. – Najlepiej pani zrobi, jak zrezygnuje pani ze swoich porannych planów i stawi się do pracy na czas.

W tym momencie Marek wyszedł z łazienki i spytał

– Kto dzwoni?

- Cieplak - odparła Paulina podając mu jednocześnie telefon.

- Halo, Ula? Co się stało, czemu dzwonisz?

- Nie, nie, nic się nie stało. Chciałam ci tylko przekazać, że trochę spóźnię się do pracy. Mam pewien pomysł odnośnie wiadomej sprawy, ale muszę pojechać w jedno miejsce, żeby się upewnić co do jego słuszności.

- Jesteś dzisiaj bardzo tajemnicza, ale dobrze. Załatw, co masz załatwić i przychodź do firmy. To do zobaczenia.

– Do zobaczenia - zakończyła rozmowę Ula.

Marek odłożył telefon na stolik i w zamyśleniu spojrzał na kończącą robić makijaż Paulinę.

- Mogłabyś być dla niej milsza, wiesz. Przecież ta dziewczyna nic ci nie zrobiła. Nie rozumiem, dlaczego jesteś do niej taka uprzedzona? - Paulina podniosła na niego zdumione spojrzenie nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi. Prychnęła z odrazą i wysyczała.

– Czy ty nie widzisz jak ona wygląda? Jak ósme dziecko stróża. Za sam wygląd powinniśmy ją zwolnić z firmy. - Jej słowa ubodły Marka do żywego.

– Wiesz Paulina nie sądziłem, że taka kobieta jak ty, kobieta z klasą może być aż tak powierzchowna. Ula jest bardzo dobrym pracownikiem, moją prawą ręką, moją asystentką, a ty ją obrażasz. To chyba kłóci się z twoimi zasadami dobrego wychowania, których jak twierdzisz, tak mocno się trzymasz. Rozumiem, że to, w jaki sposób się ubiera obraża twoje bardzo wysublimowane poczucie estetyki. Dla mnie mogłaby chodzić w worku pokutnym, bo ja doceniam w niej to, co ma w głowie - po tych słowach okręcił się na pięcie i wyszedł z salonu zostawiając w nim zaskoczoną i oburzoną jego tyradą Paulinę. Wchodząc do firmy zastanawiał się, co też takiego wymyśliła Ula. Rzeczywiście była bardzo tajemnicza – A może znalazła rozwiązanie? Ja nic nie wymyśliłem od wczoraj. - Postanowił cierpliwie poczekać na jej powrót. Kiedy wszedł do sekretariatu, ujrzał niecodzienny dla niego widok. Jego sekretarka Violetta pracowała. Analizowała jakieś dokumenty i nawet nie zauważyła stojącego obok jej biurka Marka.

– Cześć Wiola - gwałtownie podniosła znad papierów głowę.

– O cześć Marek. Widzisz jaka ja zajęta jestem? Ula dała mi wczoraj robotę i muszę się wykazać, dasz wiarę? Powiedziała, że mnie sprawdzi! A co to ja szkapie spod ogona wyfrunęłam, żeby musiała mnie sprawdzać? Przecież nie musi, bo zaiwaniam tu jak jakaś dzika mrówka - robotnica, nie?

Na Marka twarzy odmalował się wyraz rozbawienia. Ledwie powstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem. – Ach ta Violetta i jej pokrętna logika.

– Cieszę się Viola, że starasz się tak sumiennie wypełniać obowiązki. Oby tak dalej.

- No staram się, staram. Ktoś musi tu pracować, bo jak widzisz Ulka się spóźnia.

- Nie spóźnia się, tylko załatwia coś ważnego na mieście. Jak się zjawi powiedz jej, że na nią czekam dobrze?

- Dobrze, dobrze.

Tymczasem Ula dojechała do Warszawy i wysiadłszy na właściwym przystanku skierowała swoje kroki do banku, w którym kiedyś, tuż po studiach odbywała staż. Pamiętając jeszcze rozkład pomieszczeń odważnie skierowała swoje kroki do gabinetu dyrektora banku. Tam przywitawszy się z dyrektorem wyłuszczyła mu sprawę, z którą przyszła. Wprawdzie początkowo miał obiekcje, kiedy zorientował się, że to już drugi kredyt, który bierze na firmę Pro-S, ale widząc regularne spłaty rat i determinację Uli, szybko rozwiał swoje wątpliwości. Dokumentacja była bardzo solidnie przygotowana, jak i cały biznesplan. Z czystym sumieniem zaproponował jej bardzo korzystny kredyt z funduszy unijnych. Wychodząc z banku ledwie powstrzymała się by nie skakać ze szczęścia. – Żeby tylko Marek się zgodził, a wyjdziemy z tego impasu.



ROZDZIAŁ 2



- Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zgadzam się. - Marek miotał się po gabinecie jak zraniony tygrys. – Ula, czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje takiego kroku? A jak coś nie wypali? Jak nie będę w stanie spłacać tego kredytu? Jak przestanę być prezesem? Co wtedy? Przecież ja nawet nie wiem, w jaki sposób mógłbym cię zabezpieczyć. Wystarczy, że zgodziłem się na pierwszy kredyt. Nie mogę pozwolić, żebyś tak ryzykowała, nie aż tak.

Ula siedziała na kanapie i śledziła chodzącego w te i z powrotem Marka. Właściwie to dopuszczała taką reakcję z jego strony. Postanowiła jednak, że załatwi to siłą spokoju i perswazji.

- Marek, możesz przestać chodzić, bo zaczyna mi się kręcić w głowie. - Zatrzymał się i wbił w nią swój rozbiegany wzrok. – Usiądź i uspokój się, teraz ja coś powiem. - Zmitygował się i pokornie usiadł obok niej. Wzięła głęboki oddech i spojrzała mu w oczy.

- Posłuchaj. Nie udało mi się wymyślić nic innego. Nie mamy skąd wziąć tych pieniędzy, a na znalezienie sponsora też nie można liczyć. To musiałby być jakiś desperat z nadmierną ilością gotówki, z którą nie wiedziałby co zrobić. Alex jest idiotą jeśli wierzy, że taka opcja jest w ogóle możliwa. Bardziej przychylam się do wersji, że powiedział o tym twojemu ojcu tylko dlatego, bo dobrze wyczuł, że ojciec właśnie takie słowa chciał usłyszeć. Tak naprawdę to kolejna intryga, żeby pogrążyć ciebie. On zapewne sądzi, że nie znalazłszy sponsora pobiegniesz do niego po te pieniądze i tylko na to czeka, bo wie, że w takim przypadku nie wywiążesz się z zobowiązań wobec firmy. Wiesz dobrze i nie muszę ci tego powtarzać, że nie możesz wziąć tych pieniędzy od Alexa, prawda? Ten kredyt to jedyne wyjście. Nie mam lepszego pomysłu. Dzięki niemu podejmiemy rękawicę. Podpiszemy ten cholerny kontrakt, wyjdziemy z impasu, ty zachowasz prezesurę, a przy okazji utrzemy nosa Alexowi. Kolejną, pozytywną stroną takiego rozwiązania będzie z pewnością fakt, że i ojciec spojrzy na ciebie inaczej i może wreszcie doceni twoje heroiczne starania – wyciągnęła koronny argument.

Marek słuchał jej w skupieniu nie przerywając. Widać było jednak jak szaleją w nim emocje i jak duże wrażenie wywarła na nim przemowa Uli. Z chaosu myśli wyartykułował.

– No wszystko pięknie Ula, tylko ja nadal nie wiem jak mam cię zabezpieczyć… Chociaż…, chyba wiem! Wiem Ula! - oczy zaświeciły mu się tak, jakby doznał nagle objawienia. - Przecież ja mam pięćdziesiąt procent udziałów w tej firmie! Jakiś czas temu rodzice przepisali je na mnie! Mogę przecież dać ci je w zastaw, jako zabezpieczenie kredytu! Ula, że też ja wcześniej na to nie wpadłem!

Tym razem to Ula siedziała jak wmurowana. Wykrztusiła tylko z siebie.

– Ale… jak to udziały? Ja nie mogę ich przyjąć. Przecież ty nie możesz się ich pozbyć. Stanowią cały twój majątek, a ja ci ufam i nie potrzebuję żadnego zabezpieczenia. - Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Ujął jej dłonie w swoje i powiedział.

– Ula, nie upieraj się. Dobrze, może nie dostaniesz udziałów, ale wystawię weksel na nie, wtedy będę mógł z czystym sumieniem wziąć ten kredyt, zgoda?

– Zgoda – odetchnęła z ulgą.

Marek uśmiechnął się do niej szeroko ukazując w całej krasie wdzięczne dołeczki w policzkach. To zawsze działało na nią. Za ten uśmiech dałaby się pokroić.

- Jesteś moim promyczkiem, aniołem stróżem, światełkiem w tunelu, nadzieją, określ to jak chcesz. Życia mi braknie, żeby odwdzięczyć ci się za wszystko co dla mnie robisz. - Twarz Uli pokrył gorący rumieniec. Zdołała tylko wyjąkać

– Marek, na tym polega przyjaźń, żeby wspierać się w trudnych sytuacjach.

Ucałował jej dłoń i szepnął patrząc jej prosto w oczy – dziękuję ci mój przyjacielu. - Trwali tak dłuższą chwilę zatopieni w swoich spojrzeniach. Pierwszy otrząsnął się Marek.

– To co, jutro finalizujemy sprawę w banku, a potem idziemy to uczcić, zgadzasz się?

- Zgadzam. Na wszystko się zgadzam, byle z tobą.



Następnego dnia w firmie wrzało jak w ulu. Rozentuzjazmowany Pshemko rozgłaszał wszem i wobec, że dostał od prezesa zielone światło na projektowanie kolekcji. Euforia udzieliła się niemal wszystkim. Zaskoczony Alex chciał potwierdzenia z ust samego prezesa i otrzymał je. Był wściekły i nie mógł uwierzyć, że ten nieudacznik znów wyszedł na swoje. Jego wściekłość jeszcze bardziej wzrosła, kiedy Marek nie ujawnił mu nazwiska owego tajemniczego inwestora mówiąc, iż ten zastrzegł sobie anonimowość.

Kiedy przyjmował gratulacje od rodziców, do gabinetu wparował podekscytowany Sebastian. Marek szybko skończył rozmowę z rodzicami wymawiając się ogromem pracy i zwrócił się do przyjaciela.

– A co ty dzisiaj taki nakręcony od rana?

- No stary nie udawaj, podobno jednak robimy tę kolekcję dla reprezentacji. Jakim cudem to ci się udało? Przecież nie dalej jak przedwczoraj mówiłeś, że nic z tego nie będzie? – Marek uśmiechnął się tajemniczo i powiedział.

– To wszystko dzięki Uli.

- Dzięki Brzyduli? A co ona może mieć z tym wspólnego?

- Seba, tyle razy prosiłem cię, żebyś tak jej nie nazywał. Ona ma imię. Poza tym wyszperała w banku jakiś kredyt z funduszy unijnych i dzięki temu możemy ruszyć z kolekcją.

- Nie żartuj, Brzyd… to znaczy Ula wzięła kolejny kredyt? No, no, ale asystentka ci się trafiła, niewyczerpane źródło forsy!

- Nie mów tak. Przecież w ten sposób uratowała też moją prezesurę.

- No tak, ale swoją drogą to trochę dziwne, bo kto normalny bierze dzisiaj taki kredyt i to w dodatku nie dla siebie? Przecież to ogromne ryzyko.

- Wiem, że to duże ryzyko i też nie chciałem, żeby brała. Jednak znalazłem sposób, żeby ją zabezpieczyć.

- Jaki?

- Dałem jej w zastaw weksel na udziały w firmie. - Olszański słysząc te słowa zakrztusił się własną śliną.

– Czyś ty zwariował! Czy ty masz świadomość, że jak tylko spóźnisz się z płatnością to ona przejmie połowę firmy?

Marek spojrzał na niego z wyrzutem.

– Seba, nie znasz Uli. To najbardziej uczciwa dziewczyna, jaką znam, ufam jej bezgranicznie podobnie jak ona mnie. Jestem przekonany w stu procentach, że nigdy nie zrobiłaby nic przeciwko mnie.

- Wiesz co Marek? Ja również chciałbym mieć taką pewność. Nikt bezinteresownie nie robi takich rzeczy, więc albo ona zwietrzyła w tym niezły interes, albo… - zawiesił głos, zastanawiając się nad czymś intensywnie.

– Albo? - powtórzył Marek.

– Albo… - ciągnął dalej Olszański - zakochała się w tobie i zrobiła to z miłości – zakończył poważnie, patrząc Markowi w oczy.

Dobrzański żachnął się.

– Co ty Seba, rozum ci odjęło? Przecież ona nigdy nie dała po sobie poznać, że coś do mnie czuje. Łączy nas przyjaźń i dlatego to zrobiła, żeby mi pomóc. Jest moją przyjaciółką i świetnie się dogadujemy.

- Marek, zejdź na ziemię. Przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie istnieje. Może na początku, ale wcześniej czy później i tak jedno się zaangażuje.

- Bzdury pleciesz. Ula przyjaźni się od dziecka z Maćkiem Szymczykiem, tym wiesz jej wspólnikiem z Pro-S i żadne z nich nie jest zaangażowane w inny sposób.

- To co innego. Znają się od pieluch i traktują się jak rodzeństwo. Ja ci mówię, że ona zakochała się w tobie i jeśli któregoś dnia zranisz ją, to nie omieszka się zemścić, a w jaki sposób, to ty już dobrze wiesz. Położy łapę na twoich udziałach. Jedyne wyjście to mieć ją cały czas na oku i trzymać blisko siebie. Mieć nad nią kontrolę, aż do momentu, dopóki ten zafajdany kredyt nie zostanie spłacony.

Marek miał dość. Był już rozdrażniony głupimi uwagami Sebastiana.

- Seba, co ty usiłujesz mi powiedzieć, co? – spytał podniesionym głosem.

- Usiłuję ci powiedzieć, że kto ma Brzydulę, ten ma udziały. Powinieneś się koło niej zakręcić, pobajerować, czarować, uwodzić, jednym słowem uzależnić ją od siebie. Dopiero wtedy będziesz miał pewność, że twoje udziały będą bezpieczne.

Marek już otwierał usta, żeby odpowiedzieć na ten idiotyczny pomysł, ale wywód Sebastiana dał mu jednak do myślenia. Po jego wyjściu z gabinetu popadł w zadumę. – A jeżeli to prawda, co mówił Seba, jeżeli rzeczywiście ona mnie kocha? Czy naprawdę jestem taki ślepy, że tego nie zauważyłem? - Zaczął analizować zachowanie Uli na podstawie różnych sytuacji, w których znajdowali się oboje i z każdą chwilą jego zdumienie i przerażenie rosło. Przetrawił wszystko i po godzinie doszedł do wniosku, że to, co powiedział Sebastian wcale nie jest pozbawione sensu.



Dochodziła godzina siedemnasta i biura zaczęły się powoli wyludniać. Kończył się kolejny pracowity dzień. Rozkojarzony i nieco zbity z tropu Marek zamknął laptopa i uzmysłowił sobie, że przecież jest umówiony z Ulą na świętowanie sukcesu. Ciągle nie mógł się pogodzić z myślą, że ona jednak obdarza go uczuciem. – Trudno. Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Nie będę tego odwoływał. Zobaczymy jak potoczy się sytuacja. Nie będę jej bajerował, jak doradzał Seba, przecież mogę to sprawdzić w inny sposób. Coś wymyślę. - z takim postanowieniem wymaszerował z gabinetu.

- Ula jesteś gotowa? – spytał patrząc jednocześnie na puste już biurko Violetty.

- Tak. Gotowa – odpowiedziała wyłączając komputer i zabierając torebkę.

Podeszli do windy, a gdy bezszelestnie otworzyły się drzwi, weszli do niej w milczeniu. Stanęli po przeciwnych stronach. Marek lustrował ją od stóp do głów, jakby pierwszy raz widział ją na oczy. Poczuła się niezręcznie i żeby przerwać tę krępującą ciszę zapytała.

– To dokąd jedziemy?

- A to niespodzianka. Musisz uzbroić się w cierpliwość, bo i tak ci nic nie powiem. Nie obawiaj się. Pamiętam, że jesteś uczulona na ryby, więc nie będzie to żaden bar sushi.

Spojrzała na niego z wdzięcznością – A jednak pamiętał - poczuła przyjemne ciepło rozlewające się wokół jej serca.

Podjechali pod elegancką restaurację. Marek zaparkował samochód i szarmancko otworzył Uli drzwi pomagając jej wysiąść. Weszli do środka. Wnętrze zrobiło na Uli piorunujące wrażenie. Nigdy nie bywała w takich miejscach i poczuła się trochę zagubiona. Marek widząc jej niepewność malującą się na twarzy objął ją ramieniem i poprowadził do zarezerwowanego wcześniej stolika. Natychmiast, bezszelestnie przy ich stoliku wyrósł jak spod ziemi kelner wręczając im karty z menu. Zamówili jakieś lekkie dania, a Marek dodatkowo butelkę dobrego szampana. Jedli w milczeniu, a kiedy kelner uprzątnął puste już talerze, Marek podniósł kieliszek wypełniony szampanem i zwróciwszy się do Uli rzekł

- Wypijmy Ula za nasz, a raczej za twój sukces. Po raz kolejny uratowałaś firmę i mnie. Wypijmy też za naszą przyjaźń. Oby nigdy się nie skończyła i trwała do końca naszych dni - stuknął w jej kieliszek i wychylili trunek. W stonowanym świetle restauracyjnych lamp dostrzegł jej twarz pokrywającą się rumieńcem, a gdy przeniósł swój wzrok na oczy, stwierdził z niepokojem, że wypełnione są łzami.

- Ula, co się stało? Powiedziałem coś nie tak? Dlaczego płaczesz?

- Nie, nie, wszystko powiedziałeś na tak. To tylko wzruszenie, nie przejmuj się.

Zaśmiała się niemal histerycznie i wyjęła z torebki chusteczkę, ściągnęła okulary i zaczęła wycierać zapłakane oczy. Marek obserwował w milczeniu te zabiegi. Zanim założyła z powrotem okulary, spojrzała na niego, a on w tym momencie zamarł. Wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że poczuła się zażenowana. Z trudem oderwała od niego swój wzrok podnosząc rękę uzbrojoną w okulary w kierunku swej twarzy. Nie pozwolił, aby jej dłoń dotarła na miejsce. Złapał ją za nadgarstek i nadal natarczywie wpatrywał się w te dwa chabrowe diamenty, które z każdą chwilą robiły się coraz większe.

– Marek? Co ty robisz? Mam coś na twarzy? – wyjąkała zdziwiona jego reakcją. Otrząsnął się, gdy dotarły do niego jej słowa.

– Ula… Czy mówił ci już ktoś, że masz niesamowite oczy? Są piękne, duże i tak nienaturalnie niebieskie… - Mógłbym utonąć w ich głębi. - Nigdy nie myślałaś o soczewkach kontaktowych? Te okulary, nie obraź się, są naprawę paskudne i w dodatku zasłaniają ci połowę twarzy. – Zakłopotana spuściła głowę.

– Przyzwyczaiłam się do nich, a soczewki w moim przypadku to chyba nie najlepszy pomysł. Kiedyś je założyłam, ale podrażniały mi oczy i więcej nie próbowałam. Nie mówmy już o tym. Wyglądam jak wyglądam. Przywykłam. Nie ma o czym mówić. Zamilkli. Marek był wstrząśnięty tym odkryciem. Kilka razy dyskretnie przyglądał się jej i coraz bardziej dochodził do przekonania, że mimo, iż przylgnęła do niej etykietka firmowej Brzyduli, ona wcale nie jest brzydka. Te nieprzyzwoicie piękne oczy okolone gęstymi, długimi rzęsami, ładnie uformowane, pełne usta, zgrabny nosek, długa szyja…Mógłby tak jeszcze długo wymieniać. Z zadumy wyrwał go głos konferansjera. No tak, zaczynał się dancing, jednak Ula chciała już wracać. W jego głowie zaświtała pewna myśl.

– Ula, a może zostaniemy na trochę. Potańczymy, a potem odwiozę cię do Rysiowa, co ty na to? Proszę, zgódź się – popatrzył na nią błagalnie.

Nie mogła mu odmówić. W ogóle cały ten wieczór wydawał jej się bajką. Nawet kilkakrotnie szczypała się pod stołem upewniając się, że to nie sen, a i Marek był jakiś inny, ciepły, opiekuńczy. Potwierdzająco kiwnęła głową.

– Dobrze, ale tylko pół godziny. Jest już naprawdę dość późno.

Ucieszony wstał i pociągając ją za rękę wyprowadził na parkiet. Przyciągnął ją lekko do siebie i zarzucił jej dłoń na swoje ramię. Przylgnęła do niego nieco speszona tą bliskością, a on nie wiedzieć czemu poczuł się szczęśliwy. Zadziwiająco przyjemnie było trzymać ją w ramionach. Pochylił głowę i przytulił się do niej. Chłonął zapach jej włosów. Muzyka była nastrojowa i spokojna, więc i oni poruszali się leniwie po parkiecie. Przejechał dłonią wzdłuż jej pleców. Zadrżała. Dotarł do niej zapach jego perfum. Zapach, który zniewalał i mącił jej w głowie. Cicho westchnęła. Było jej tak dobrze. Pragnęła, aby ten wieczór trwał i trwał, i nigdy się nie skończył. Marek też odpłynął. Nie pamiętał, że w domu czeka na niego wściekła narzeczona, zapomniał o wszelkich problemach. Najważniejsze było to, co tu i teraz. Uświadomił sobie, że od dawna nie czuł się tak dobrze i komfortowo. – Co ta dziewczyna ma w sobie, że tak bardzo lubię z nią przebywać, rozmawiać, że przy niej zapominam o kłopotach, których przecież niemało. Jest mi po prostu cudownie, tak spokojnie i jestem szczęśliwy.

Przetańczyli jeszcze kilka kawałków i postanowili wracać. Jechali w ciszy, każde zatopione w swoich myślach. Marek od czasu do czasu zerkał na swoją pasażerkę, ale ona była tak zamyślona, że nie zwracała na to uwagi. Dojechali. Wyskoczył z auta i otworzył jej drzwi. Podał dłoń, którą skwapliwie przyjęła. Podprowadził ją do bramy i tam zatrzymał.

– Dziękuję ci Ula za ten wyjątkowy wieczór. Dawno nie czułem się tak wspaniale. Chyba oboje potrzebowaliśmy takiej odskoczni, prawda? – nachylił się do niej.

- Tak, to prawda. Było bardzo miło. Ja też ci dziękuję – wyszeptała.

Stał przed nią i w przypływie nagłego impulsu objął ją ramionami składając na jej ustach delikatny i czuły pocałunek. Nie broniła się. Poddała się całkowicie czarowi tej chwili. W końcu oderwał się od niej i ze skruszoną miną rzekł.

– Przepraszam cię Ula, chyba nie powinienem…

- Tak, nie powinniśmy, jesteśmy przecież przyjaciółmi... - zabolało ją to, co powiedziała, a co dziwne zabolało również jego. Nie rozumiał sam siebie i tych swoich spontanicznych reakcji względem niej.

– To do jutra – powiedziała.

– Do jutra… - patrzył jeszcze przez chwilę jak zdąża w kierunku domu, po czym zamyślony skierował swe kroki do samochodu.


Jadąc przez puste już o tej porze ulice Warszawy analizował swoje postępowanie względem Uli. – Boże, pocałowałem ją! Ona oddała pocałunek. Mam więc dowód na to, że nie jestem jej obojętny, że ona mnie jednak kocha. A ja? Mam przecież Paulinę. Za kilka miesięcy ślub. Nie ma co, wpakowałeś się Dobrzański. Tylko co teraz? Przecież nie mogę składać jej żadnych deklaracji, bo tylko ją skrzywdzę. Nie chcę jej skrzywdzić. Ona na to nie zasługuje. Jest taka dobra, życzliwa, pomocna, prawdziwy anioł w ludzkiej skórze, ale ja przecież jej nie kocham. Owszem, bardzo ją lubię i szanuję, ale ma się to nijak do miłości, a Paulina? Czy ją kocham? Tak, nie, nie wiem…Przecież od zawsze była mi przeznaczona…, tak przynajmniej twierdzą rodzice. Chociaż z drugiej strony ona nie zachowuje się jak moja narzeczona. Nie wspiera mnie, a powinna, prawda? Wszystko robi na pokaz i zachowuje się jakby to wokół niej kręcił się cały świat. I jeszcze ten ślub. A tak chciałem mieć skromny ślub, bez zadęcia i tej całej pompy, a okazuje się, że będzie to wydarzenie miesiąca. Paulina tym żyje. Załatwia wszystko sama, a ja? Nie angażuję się w przygotowania i o to ma do mnie ciągle pretensje, ale jakoś nie potrafię. Zmieniliśmy się. Dużo w tym mojej winy. Zdradzałem ją, a ona wspaniałomyślnie mi wybaczała. Czasami wyglądało to tak, jakby po trupach chciała doprowadzić do tego ślubu. Nie rozumiem, trochę to dziwne. Inna na jej miejscu wykopałaby mnie już dawno ze swojego życia. Nie wiem. Przestałem to wszystko ogarniać. - Podjechał pod dom. Zauważył, że w sypialni pali się jeszcze światło. – A jednaknie śpi. Coś mi się wydaje, że awantura mnie dzisiaj nie minie. Niech to szlag… Cóż, chyba mnie nie zabije? Kto z nią wtedy stanie na ślubnym kobiercu? – pomyślał sarkastycznie. Zamknął samochód i cicho wszedł do domu kierując swe kroki wprost do sypialni.

- Cześć Paulina, jeszcze nie śpisz? – odezwał się niepewnie.

- Nooo…Wreszcie raczyłeś się zjawić. Wiesz, która jest godzina? Możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś do tej pory? No, słucham. Jaką wymówkę masz dla mnie tym razem? – wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Jej oczy ciskały gromy.

Gdyby wzrok mógł zabijać, to leżałbym już martwy – przeszło mu przez głowę. - Pracowałem… – Jego lakoniczna odpowiedź spowodowała jeszcze większe natężenie furii u panny Febo. – Z Ulą – dodał. Rozluźnił krawat i rozpiął pod szyją guziki od koszuli.

- Z Brzydulą? To już teraz nie wystarczają ci te głupie modelki? One są przynajmniej ładne. No, ale ty nie możesz przecież przepuścić żadnej! Nawet za te brzydkie się zabierasz!

Stał przed nią wbity w ziemię jak słup soli i przetrawiał w mózgu to, co od niej usłyszał. W końcu wysyczał.

– Paulina. Wielokrotnie zwracałem ci uwagę, żebyś tak o niej nie mówiła. Obrażasz ją, a ona na to nie zasługuje. Ma takie krótkie imię i zapewniam cię, że naprawdę łatwo je zapamiętać. I nie, nie przespałem się z nią. Pracowaliśmy! To porządna dziewczyna i nie puszcza się na prawo i lewo jak niektóre twoje przyjaciółki! Zresztą mam dość tej kłótni. Idę pod prysznic z nadzieją, że przemyślisz swoje dzisiejsze zachowanie. Nie pozwolę, rozumiesz, nie pozwolę, żeby ktokolwiek w tej firmie, nawet jej współwłaściciel obrażał pracownika. Jeśli wymagasz w stosunku do siebie szacunku, to przyjmij też do wiadomości, że inni oczekują od ciebie tego samego.

Powiedziawszy to skierował się do łazienki zostawiając Paulinę z otwartymi ze zdumienia ustami. Siedziała nieruchomo jeszcze przez chwilę. Nie mogła uwierzyć, że jej narzeczony za każdym razem tak usilnie stara się bronić przed nią tę Brzydulę. Nie mogła się pogodzić z upokorzeniem, jakiego dzisiaj od niego doznała. Z każdą też chwilą wzbierał w niej gniew na tę pokrakę. Jeszcze ona jej pokaże, gdzie jest jej miejsce, bo na pewno nie w F&D.



Ula wsunęła się cicho do uśpionego już domu. Miała wrażenie, że unosi się kilka centymetrów nad ziemią. Błogi uśmiech przyozdobił jej twarz a serce niemal pękało z nadmiaru szczęścia. – Pocałował mnie, pocałował! Nie mogę w to wszystko uwierzyć! Czy to działo się naprawdę? Jeśli to sen, to nie chcę się z niego obudzić. Tańczył ze mną. To było jak magia. I przytulał mnie! Jak cudownie jest zatopić się w jego ramionach. A jego usta? Miękkie, zmysłowe, ciepłe i delikatne. A jego oczy? Duże, piękne, stalowo-szare, ocienione długimi rzęsami i jeszcze te słodkie dołeczki w policzkach, na widok których miękną mi kolana. Chyba nie zasnę dzisiaj. Ten dzień był najpiękniejszy ze wszystkich, jakie do tej pory przeżyłam. Kocham go, kocham, kocham… - Ubrana w piżamę położyła się na łóżku rozrzucając ramiona nad głową. – Dziękuję ci mamo, że czuwasz nade mną. Jeśli możesz to spraw, żeby i on pokochał mnie tak mocno jak ja jego. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa mamusiu. - Długo jeszcze kręciła się na tapczaniku nie mogąc zasnąć i wciąż rozpamiętując wydarzenia dzisiejszego dnia. Sen w końcu przyszedł i otulił jej uśmiechniętą twarz.



ROZDZIAŁ 3


Następnego ranka Ula obudziła się na długo przed budzikiem. Szybko popędziła do łazienki ciągle mając w pamięci wczorajszy wieczór. Rozpierała ją energia. Stanęła przed lustrem i popatrzyła na siebie uważnie. – Mmm…, gdyby nie ten aparat to nie wyglądałabym najgorzej. Może Marek miał rację z tymi okularami? Faktycznie są niemodne, wielkie i ciężkie. Może warto byłoby jednak coś w sobie zmienić? Pomyślę o tym. Chciałabym, żeby choć raz Marek ujrzał we mnie kobietę…, taką do kochania…, nie kobietę – przyjaciółkę. Dobrze, dobrze Cieplak, pomarzyć dobra rzecz.

Po porannym prysznicu zabrała się za przetrząsanie szafy. Ostatnio była z Alicją na paru wyprzedażach i zaopatrzyła się w kilka ciuszków. Wprawdzie nie miała jeszcze okazji być w nich, ale uznała, że od dzisiaj będzie większą uwagę przywiązywać do swojej garderoby. Wybór padł na sukienkę w niebieskie, drobne kwiatuszki. Była skromna, ale kiedy przymierzała ją w sklepie i pokazała się w niej Ali, ta uznała, że bardzo dobrze na niej leży i podkreśla kolor jej oczu. Te argumenty przemówiły za jej zakupem. Szybko się przebrała. Sporo czasu zajęły jej te poranne czynności. – Kurde blaszka, nie zdążę już przygotować śniadania. Trudno, muszą sobie poradzić sami. - Weszła jeszcze na chwilę do łazienki. – O matko, – jęknęła – a co z włosami? Nie będę ich spinać. Dzisiaj zostawię rozpuszczone i grzywkę też zaczeszę na bok. Wczoraj z tych emocji zapomniałam ją zakręcić.

Tak wyszykowana porwała jeszcze z wieszaka torebkę i popędziła na przystanek. Wchodząc już do firmy natknęła się na Alę.

- Cześć Ala – przywitała się.

– Ula! Cześć! Jak ty dzisiaj wyglądasz, jak milion dolarów! - zachwycała się Milewska.

- Ala, proszę cię nie nabijaj się ze mnie – Ula mówiąc to wyglądała na strapioną, ale Alicja objęła ją w pasie i rzekła.

– Wcale się nie nabijam tylko mówię jak jest. Naprawdę wyglądasz super, a ta sukienka jest śliczna. Poza tym masz takie ładne włosy. Nie podkręcaj więcej grzywki, bo wyglądasz jak własna babcia, a w takiej fryzurze jest ci o wiele korzystniej.

Ula podbudowana tymi komplementami odważyła się zapytać.

– Ala mam do ciebie prośbę… - Milewska spojrzała na nią nie ukrywając zaciekawienia.

– Jaką?

– Znalazłabyś dzisiaj trochę czasu po pracy? Chciałam się wybrać do optyka po nowe okulary i potrzebuję kogoś, kto mi doradzi w wyborze – nieśmiało spojrzała na Alę, której twarz rozciągnęła się w pełnym sympatii uśmiechu.

– Oczywiście, że pójdę tam z tobą, nie ma sprawy i tak nie miałam nic lepszego do roboty. To do siedemnastej, tak?

– Tak.

Ula uspokojona takim zapewnieniem udała się do swojego miejsca pracy. Chwilę później pojawiła się Violetta. Była w świetnym nastroju, bo już od progu zawołała.

– Cześć i czołem, kluski z bawołem!

Ula odruchowo podniosła głowę i wymamrotała pod nosem – chyba z rosołema na głos powiedziała.

– Część Viola, co ty dzisiaj taka wesoła?

– A wesoła, wesoła jak jakiś gawroneczek, albo inny szpak – zakończyła już wolniej i uważnie popatrzyła na Ulę.

- O jeżuniu, Ulka, jak ty wyglądasz?

- Co, coś nie tak?

- Nie, no wszystko tak, ale jakoś inaczej. Ładniej. Nawet nie przeszkadza to odrutowanie na zębach i okulary. Wreszcie zrzuciłaś z siebie te babcine ciuchy. Najwyższa pora. O! Cześć Marek! Jesteś już! Prawda, że Ulka ładnie dziś wygląda?

Dobrzański skierował wzrok na Ulę i zdębiał. – To jest Ula? Wiedziałem, że pod kupą tych niemodnych ubrań ukrywa się atrakcyjna dziewczyna. - Kiedy minął mu pierwszy szok, wykrztusił. – Ładnie, naprawdę ładnie. Ula wejdziesz do mnie za jakieś pięć minut?

– Oczywiście, przyjdę – uśmiechnęła się łagodnie.



- O! Dobrze, że już jesteś. Mamy trochę spraw do omówienia w związku z tą kolekcją. Z tego co wiem, Pshemko ruszył z kopyta i praca pali mu się w rękach. Najdalej za tydzień będą pierwsze prototypy. Już teraz trzeba zaklepać jakieś miejsce na pokaz, zająć się oświetleniem i wystrojem sali. Cateringiem też. Wiem, że to sporo roboty, ale poradzimy sobie, nie?

- No pewnie. Postaram się załatwić trochę dzisiaj. Trzeba też obdzwonić agencje, żeby załatwić modeli.

- A tak racja, o tym jakoś zapomniałem. Sama widzisz, że gdyby nie ty, poległbym tutaj niechybnie i niczego nie załatwił.

Z przyjemnością przyglądał się, jak jej twarz przyozdabia rumieniec i z zawstydzeniem opuszcza wzrok.

- Nie przesadzaj, to nic takiego. Przeceniasz mnie. Nie wszystko mogę załatwić. Nie mam aż takiej mocy sprawczej.

- Masz Ula, masz. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.

Uśmiechnęła się nieśmiało a on odwzajemnił ten uśmiech. Podszedł do niej i schwycił ją za ramiona.

– Przecież gdyby nie ty to F&D dawno poszłoby już na dno i tylko dzięki tobie trzymamy jeszcze głowy na powierzchni. Za to jestem ci bardzo wdzięczny.

Nachylił się i pocałował ją w policzek. Ugięły się pod nią kolana. – Boże, znowu to zrobił, znowu mnie pocałował. Czy to coś znaczy? Czy on mnie… Boże, nie to niemożliwe, przecież ma narzeczoną…

Jakby na potwierdzenie tej myśli najpierw usłyszeli stukot wysokich obcasów, a następnie pojawiła się w drzwiach otwierając je energicznie ich właścicielka. Ignorując całkowicie fakt, że Ula stoi tuż obok powiedziała.

- Witaj Marco.

- Witaj. Co cię do mnie sprowadza? – Ula nie słuchała dalej. Czmychnęła czym prędzej do sekretariatu zamykając za sobą dokładnie drzwi.

- Dzwoniła przed chwilą twoja mama. Zaprosiła nas dzisiaj na kolację.

- To odwołaj to, bo ja nie mam czasu. Będę pracował. Do późna. Poza tym po twoim wczorajszym występie nie mam ochoty gdziekolwiek z tobą chodzić. Rozumiesz? Mam dosyć twoich ciągłych podejrzeń w stosunku do mnie. Jeśli ci to nie odpowiada, to zawsze możesz zrezygnować.

- Jak to zrezygnować? – jej wyniosły do tej pory ton stracił nieco na ostrości.

- No zwyczajnie, odejść.

Zaniemówiła. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Robiło się niebezpiecznie, a on wyglądał na zdeterminowanego. Postanowiła trochę przystopować. Podeszła do niego i już łagodnie powiedziała.

– Marco, nie kłóćmy się, przecież teraz najważniejszy jest nasz ślub i przygotowania do niego. Jeśli nie masz ochoty na tę kolację to oczywiście odwołam ją, nie ma problemu. Firma najważniejsza, prawda? – przymilała się. Objęła rękami jego szyję i złożyła na ustach czuły pocałunek. – No, nie gniewaj się już, dobrze?

– To nie ja zacząłem.

– Wiem i przepraszam. Nie będę ci już przeszkadzać. Idę do Pshemko. Na razie. Pa.

Kiedy wyszła odetchnął głęboko. – Do czego to wszystko zmierza? Jej humor zmienia się jak w kalejdoskopie. Nigdy nie wiem, czy będzie wylewać na mnie wiadra pomyj, czy będzie słodka jak miód. Zaczynam mieć poważne wątpliwości, czy rzeczywiście panna Febo jest przeznaczona mnie, czy komuś innemu.



Prace nad kolekcją szły pełną parą. Nawet standardowe szaleństwa i fochy głównego projektanta odeszły w niepamięć. Pshemko był teraz wzorem tytanicznej pracy. Gonił swoich asystentów i dużo od nich wymagał, ale siebie też nie oszczędzał. Marek nie krył swojego zadowolenia. Za nimi był już wstępny pokaz prototypów, na który zaprosili szefa StartSportu, Lwa Korzyńskiego i jego przedstawiciela w Polsce, Darka Terleckiego. Obaj wyszli bardzo zadowoleni z pokazu zapewniając Dobrzańskiego, że drzwi ich sklepów z akcesoriami sportowymi stoją otworem dla nowej kolekcji F&D. Marek jednak nie tylko z tego był zadowolony. Spory procent swojego dobrego samopoczucia zawdzięczał Uli. Zmieniła się i to bardzo. Nie, nie mentalnie, ale fizycznie. Z satysfakcją stwierdzał, że z każdym dniem wygląda coraz lepiej. Nadal wprawdzie nosiła aparat, ale za to zmieniła okulary na znacznie lepsze. Także te wszystkie źle dobrane kolorystycznie ubrania poszły w kąt. Lubił myśleć, że to również dzięki niemu tak się zmienia. Taka świadomość mile łaskotała jego męskie ego. Sebastian też był pod wrażeniem i nie omieszkał podzielić się swoimi spostrzeżeniami z Markiem. Któregoś poranka wparował do gabinetu prezesa z nieodgadnioną miną.

- Cześć stary! Jak tam idzie zanęcanie Brzyduli? – Marek karcąco spojrzał na niego.

- Seba, jeżeli jeszcze raz usłyszę…

- Dobra, dobra stary, to tak z przyzwyczajenia, ale muszę przyznać, że ostatnio Ulka wygląda całkiem, całkiem… Przyniosłem ci coś, a właściwie nie tobie tylko dla Brzyd… sorry, dla Uli.

Mówiąc to podszedł do biurka i z papierowej torby, którą dopiero teraz zauważył Marek, wysypał zawartość. Dobrzański popatrzył zdumiony na całkiem sporą ilość złotych i srebrnych precjozów.

- Coś ty jubilera obrabował? Skąd to masz?

- Z domu przyniosłem. Pomyślałem sobie, że takie obdarowywanie prezentami tylko zbliży was do siebie. Wiesz, kobiety lubią błyskotki. Dasz jej od czasu do czasu jakąś i będzie jadła ci z ręki. Przynajmniej będziesz spokojniejszy o swoje udziały. - Marek bardzo krytycznie odniósł się do tego pomysłu.

– Seba, ona jest inna, skromna i nie obwiesza się takimi rzeczami. Nawet gdybym chciał jej coś dać, to ona tego nie przyjmie. - Sebastian uśmiechnął się ironicznie i protekcjonalnym tonem powiedział.

– Stary, ona też jest kobietą nie? Zaufaj mi, każda przyjmie – poklepał po ramieniu prezesa i wyszedł z gabinetu.

Marek przez chwilę oglądał kosztowności a potem zgarnął je wszystkie do szuflady biurka. – Może rzeczywiście kiedyś się przydadzą? - pomyślał.



Pokaz zbliżał się wielkimi krokami. Ula od jakiegoś już czasu funkcjonowała na wysokich obrotach. Musiała trzymać rękę na pulsie. Każdego dnia wracała do domu zmęczona i blada. Zjadała cokolwiek i kładła się spać. Ojciec z niepokojem patrzył, jak niknie w oczach. Rzeczywiście bardzo schudła. Nieregularne posiłki, brak snu i życie w ciągłym biegu zrobiły swoje. Widziała jak ojciec na nią patrzy i miała świadomość, że się o nią martwi, ale ciągle powtarzała

– Tato jeszcze tylko trochę, jeszcze tylko do pokazu, a potem wszystko wróci do normy. - On jednak wcale nie był bardziej spokojny przez te zapewnienia.

Dwa tygodnie przed pokazem znowu zasiedzieli się w biurze. Kończyła ostatnie korekty w budżecie FD Sportivo, bo taką nazwę otrzymała kolekcja. Wydrukowała całość raportu i właśnie szła w kierunku gabinetu, żeby dać go do przejrzenia Markowi. Nagle poczuła się słabo. Zakręciło jej się w głowie. Przystanęła przy biurku i przymknęła oczy. Odczekała, aż karuzela w jej głowie przestanie się kręcić. Ponownie podjęła próbę przejścia tych paru metrów.

– Marek… - powiedziała słabo - możesz…?

Podniósł głowę znad laptopa i z przerażeniem jak na zwolnionym filmie obserwował jej sylwetkę osuwającą się bezwładnie na podłogę. Nie zastanawiając się podbiegł do niej, wziął ją na ręce i delikatnie ułożył na kanapie. Zmoczył ręcznik i podłożył jej pod kark. Otworzył na oścież okno. Ostrożnie zaczął klepać ją po twarzy.

– Ula, Ula proszę cię ocknij się…, Ula… - Zdjął jej okulary i rozpiął bluzkę. Delikatnie przez nią uwolnił jej piersi z zapięcia biustonosza, żeby mogła swobodniej oddychać. Zabiegi trwały dość długo. Wreszcie Ula jęknęła i powoli otworzyła powieki. Zobaczyła nad sobą zaniepokojoną twarz Dobrzańskiego i wpatrzone w nią jego magnetyzujące oczy. On patrzył jak urzeczony w jej chabrowo-błękitne tęczówki i nie mógł oderwać od niej wzroku.

– Ula…, tak bardzo się wystraszyłem…

- Co się stało? Dlaczego leżę na kanapie?

- Zemdlałaś. Przyniosłem cię tu.

- Tak, teraz przypominam sobie…, zrobiło mi się tak dziwnie słabo…, a potem już tylko ciemność…

- Dobrze, że się ocknęłaś. Bardzo się o ciebie bałem. To moja wina Ula. Tyrasz jak wół przy tej kolekcji, a ja powinienem cię oszczędzać. Dość na dzisiaj. Jedziemy do domu. Ty poleż jeszcze trochę. Musisz dojść do siebie, a ja tu ogarnę i wyłączę komputery.

- Marek! Przecież już wszystko dobrze. Sama mogę to zrobić. Już mi naprawdę lepiej – zaczęła się podnosić z kanapy.

- O nie, nie, nie, bo za chwilę znowu mi zemdlejesz. Masz leżeć i to jest polecenie służbowe. Zrozumiano – powiedział groźnie marszcząc brwi.

- Tak generale, zrozumiano – odpowiedziała cicho kładąc się z powrotem.

Szybko poukładał dokumenty na jej i swoim biurku. Z wieszaka zabrał jej sweterek i torebkę. Nie zapomniał też o swojej teczce. Podszedł do kanapy.

– Ubierz ten sweter Ula, teraz jest na pewno chłodno i załóż torebkę na ramię.

Gdy posłusznie wypełniła jego polecenia on ostrożnie, jakby była z kruchego szkła wziął ją na ręce. Zdał sobie sprawę, jak bardzo zmizerniała w ostatnim czasie. Była taka drobna i lekka jak piórko. Twarz też miała wychudzoną i przez to miał wrażenie, że najbardziej dominują w niej te ogromne, absurdalnie błękitne, piękne oczy, patrzące teraz na niego z zakłopotaniem.

- Marek, co ty wyprawiasz, przecież mogę iść o własnych siłach.

- Nic z tego moja droga. Nie będę ryzykował kolejnego upadku, który może się skończyć znacznie gorzej niż ten pierwszy. Nie upieraj się i nie protestuj, bo nie ustąpię. Złap mnie mocno za szyję i idziemy.

Gdy dotarli windą na parter i minęli zdumionego tym niecodziennym widokiem Władka, Marek odwrócił się i poprosił

- Panie Władku, może pan wyciągnąć z kieszeni mojej marynarki klucze od samochodu i otworzyć go?

- Oooczywiście. Coś się stało pani Uli?

- Zemdlała i nie chcę powtórki z rozrywki, dlatego ją niosę.

Wyszli na zewnątrz. Władek pootwierał drzwi z obu stron samochodu. Marek najdelikatniej jak potrafił usadowił Ulę na przednim siedzeniu i maksymalnie odchylił oparcie fotela, żeby mogła się na nim położyć. Sam zasiadł za kierownicą i już po chwili pędzili w stronę Rysiowa. Ula powoli zasypiała zapadając się w miękkość fotela. Początkowo zaniepokojony Marek pomyślał, że to kolejne omdlenie, ale słysząc jej równomierny oddech uspokoił się zrozumiawszy, że to tylko zwykły sen. Skupił się więc na drodze, którą miał do pokonania. Nawet nie drgnęła, kiedy parkował pod jej domem. Wziął ją ponownie na ręce i poszedł w kierunku domu. Zapukał cicho. Otworzył mu Jasiek.

– Cześć Jasiek – wyszeptał. - Nic nie mów tylko otwórz drzwi do jej pokoju.

Młody kiwnął głową na znak, że zrozumiał i poszedł przodem. Z kuchni wyjrzał zaniepokojony Józef Cieplak.

– A co się tutaj dzieje? - Jasiek syknął.

– Cicho tata, bo ją obudzisz, pan Marek ci wszystko wyjaśni.

Marek zaniósł Ulę do pokoju i ostrożnie ułożył ją na łóżku. Nakrył ją kołdrą i przez chwilę przyglądał się jak śpi. Wydała mu się taka niewinna, bezbronna i krucha. Z czułością pochylił się nad nią i pocałował w czoło, po czym wyszedł z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Przeszedł do kuchni i tam spokojnie przy herbacie wyjaśnił ojcu Uli, co się stało. Józef cierpliwie chłonął te informacje.

- Ja wiedziałem panie Marku, że to nie skończy się dobrze. – powiedział zmartwiony. - Ona ostatnio była taka blada i ciągle niewyspana, bo ślęczała po nocach nad tymi papierami. Nawet jeść nie chciała, przez to tak wyszczuplała – skarżył się.

- Panie Józefie, to moja wina – odezwał się z goryczą Marek. - Było tyle pracy, że nawet nie zauważyłem jak bardzo jest nią obciążona, ale spróbuję to naprawić. Mam znajomego lekarza. Jutro go tu przyślę. Zbada Ulę i na pewno zaordynuje jakieś leki na wzmocnienie, czy witaminy. Proszę jej powiedzieć, że przez parę dni ma zostać w domu i nawet niech się nie pokazuje w firmie. Ja postaram się przyjechać jutro po pracy, dobrze? Bardzo mi zależy, żeby szybko stanęła na nogi, to przecież moja prawa ręka – uśmiechnął się.

- Dobrze panie Marku. Jutro nie wypuszczę jej z łóżka i będę ją karmił cały dzień. Mam nadzieję, że wizyta lekarza sprawi, że ona trochę przystopuje. Dziękuję, że pan się nią zaopiekował. Ja wiedziałem, że z pana to dobry człowiek jest.

- Nie ma za co, naprawdę panie Józefie. Jesteśmy z Ulą przyjaciółmi, a jak to mówią przyjaciół poznaje się w biedzie. No, będę już uciekał. To do zobaczenia jutro.

- Dobranoc panie Marku, dobranoc.



Zgodnie z obietnicą daną ojcu Uli, Marek przysłał następnego dnia rano lekarza, który zbadał ją i zalecił wypoczynek. Dużo snu i całą masę witamin. Dobrzański przyjeżdżał codziennie. Józefa dziwiła trochę ta zażyłość, ale w końcu dał sobie z tym spokój. – Przecież Marek powiedział, że są dobrymi przyjaciółmi, to czym się będę martwił.

Oni zaś zamykali się w swoim małym świecie dostępnym tylko dla nich. Mógł rozmawiać z nią godzinami i nigdy nie było mu dość. Potrafiła być taka spontaniczna i opowiadać tak barwnie, że nieraz miał ochotę nigdy nie wracać do tego swojego obłudnego świata i zostać w jej świecie na zawsze. Przywoził jej różne rzeczy, a to nowy pamiętnik, bo stary jej się właśnie skończył, a to ciekawą książkę, w której wpisał dedykację lub świeże pączki od Bliklego, którymi zajadali się oboje. Nie nudzili się w swoim towarzystwie i dobrze się w nim czuli. Marek coraz częściej łapał się na tym, że potrzebuje bardzo jej bliskości. Wielką przyjemność sprawiały mu te drobne gesty, wykonywane w stosunku do niej. Trzymanie jej dłoni, odgarnięcie z czoła kosmyków włosów, obejmowanie jej, czy całusy w policzek na przywitanie lub pożegnanie. Wszystko to powodowało, że zawładnęło nim jakieś nieznane dotąd uczucie tkliwości, opiekuńczości i ochrony tej dobrej na wskroś istoty. Nigdy wcześniej tak się nie czuł i nigdy wcześniej nie doznawał takich emocji. Mała Beatka zawojowała go zupełnie. Był nią zachwycony i czasem nawet przechodziło mu przez myśl, że kiedyś w przyszłości chciałby mieć córkę taką jak ona. Józef też odnosił się do niego bardzo przyjaźnie. Parę wieczorów spędzili przy kuchennym stole dyskutując o czymś zawzięcie. Z Jaśkiem znalazł wspólną pasję i miłość do piłki nożnej. Za każdym razem wyjeżdżał z tego domu zauroczony jego atmosferą, życzliwością domowników i zwykłym rodzinnym ciepłem. Nie przypominał sobie, aby w jego domu kiedykolwiek panowała taka atmosfera i wspólna troska o siebie nawzajem.


Ula zdrowiała i nabierała sił. Marek z satysfakcją stwierdzał, że coraz częściej bladość jej cery ustępuje miejsca zaróżowionym policzkom. Czuła się już dobrze i stwierdziła, że wraca do pracy. Z takim postanowieniem przekroczyła próg firmy któregoś poniedziałkowego poranka. Przywitała się z panem Władkiem i wjechała windą na swoje piętro. Idąc w kierunku sekretariatu ze zdziwieniem odnotowała obecność Violetty.

- Cześć Viola.

- No jesteś wreszcie. Jak cię nie było to cała firma na mojej głowie, dasz wiarę? Haruję tu za ciebie i siebie jak jakaś nasza szkapa, aż mi się boki zapadły. Już mi nawet pomidory nie pomagają na ten stres. Mówię ci Ulka tu jest jak w jakimś młynku. Ciągle coś ode mnie chcą. No przecież się nie rozmrożę, nie?

– Rozmnożę Viola, – usłużnie podsunęła Ula – ale nie martw się firma na pewno ci tego nie zapomni.

- Cześć moje ulubione dziewczyny! - Do sekretariatu tanecznym krokiem wparował prezes.

- Viola, powysyłałaś te foldery, które ci dałem wczoraj? – zwrócił się do sekretarki. Viola żachnęła się.

– Za kogo ty mnie masz? Jak powiedziałam, że wyślę, to powiedziałam, nie?

- To dobrze. Ula z tobą muszę nieco dłużej pogadać, wejdziesz?

– Tak, już idę. - Puścił ją przodem i wszedł za nią zamykając drzwi.

– Siadaj, siadaj. Jak się czujesz? Wszystko dobrze?

- Dziękuję, że pytasz. Tak, bardzo dobrze. Nabrałam sił, więc teraz mogę góry przenosić.

- No z tymi górami to byłbym ostrożny. Dobrze Ula. Mam jednak mały problem. Pomożesz?

- No, jeśli tylko będę potrafiła…

- Na pewno będziesz – odparł z przekonaniem. - Posłuchaj. Dowiedziałem się, że na pokazie ma się pojawić niejaka Ingrid Krüger, znasz? Słyszałaś może o niej? – Ula pokręciła głową.

– Nie, nie znam, kto to?

- To guru mody, dziennikarka i krytyk modowy. Jeśli jej opinia o pokazie i kolekcji będzie pozytywna, to sukces mamy zapewniony i tu właśnie zaczyna się twoja rola. – Ula z zaciekawieniem chłonęła każde słowo.

– To znaczy?- spytała.

- Ula, nikt z nas, ani Paulina, ani ja nie znamy niemieckiego. Jesteś ostatnią deską ratunku. Tylko ty biegle władasz tym językiem. Zgodzisz się na funkcję tłumacza?

Ula patrząc na jego błagalne spojrzenie i strapioną minę roześmiała się serdecznie.

– No jak mogłabym odmówić takiej prośbie. Oczywiście, że się zgadzam.

Zerwał się z kanapy, porwał ją w ramiona i okręcił się z nią kilka razy.

– Wiedziałem, wiedziałem, że mi pomożesz. Jesteś wielka, wielka, wielka.

Przyciągnął ją do siebie i odcisnął na jej ustach siarczystego całusa. Znów poczuła znane jej ciepło na policzkach. Kolejny raz rumieniła się jak nastolatka. Marek przyglądał jej się z rozbawieniem. Była naprawdę urocza i to w niej uwielbiał.

- Chodź, usiądź jeszcze, bo to nie wszystko. W związku z pokazem mam coś dla ciebie. - Usiadła posłusznie na kanapie obserwując jak Marek z czeluści szklanej szafy wyciąga jakieś pudło. Ułożył je na jej kolanach i rzekł – proszę, otwórz.

Ostrożnie uchyliła wieko. Jej oczom ukazała się przepiękna sukienka, a obok niej w niemal identycznym odcieniu turkusa pyszniły się eleganckie pantofle na wysokim obcasie z delikatnej, irchowej skóry. Odebrało jej mowę. Nikt nigdy w całym jej życiu nie zrobił jej takiego prezentu. Była tak zaskoczona, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Przez dość długo trwającą ciszę przebiły się słowa Marka.

– Ula, chociaż powiedz, czy ci się podoba?

- Bardzo. Bardzo mi się podoba, tylko nie rozumiem, dlaczego, za co?

Ujął jej dłonie w swoje ręce i odparł nadając swemu głosowi poważny ton.

– To będzie bardzo ważny dla nas dzień i chciałbym, żebyś wyglądała wyjątkowo w tym właśnie dniu. To jeszcze nie wszystko.

Podszedł do szuflady biurka i z powodzi precjozów, jakie dostał od Sebastiana wyłowił delikatny naszyjnik nabijany turkusami. Wrócił do niej i wręczył klejnot.

– To z pewnością podkreśli kolor twoich pięknych oczu. - Była zaskoczona.

– Marek, ja nie mogę tego przyjąć, to zbyt cenna rzecz i nie pasuje do mnie. – Uśmiechnął się pobłażliwie.

– Ula, proszę cię nie odmawiaj mi, zrób mi tę przyjemność i załóż go do tej sukienki. Zapewniam cię, że będzie pasował idealnie. – Widział jak walczy sama ze sobą, w końcu głęboko odetchnąwszy kiwnęła głową.

– Dobrze założę go, ale robię to tylko dla ciebie. – Jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech.

– Dziękuję Ula, uwielbiam cię.

- Nie, to ja ci dziękuję, że pomyślałeś o mnie. Dziękuję za prezenty. Mam nadzieję, że cię nie zawiodę i sprawdzę się jako tłumacz.

- Nie zawiedziesz Ula, nigdy nie zawodzisz i tak będzie tym razem. Ja to po prostu wiem.



Wszystko było dopięte na przysłowiowy guzik. Kreacje wisiały już na wieszakach, modele byli gotowi, wystrój sali i catering też. Dzień wcześniej Ula za namową Alicji pojechała wraz z nią do fryzjera i bez zastrzeżeń oddała się w jego ręce. Fryzjer skrócił i wycieniował jej włosy. Zmienił również kolor i teraz siedząc przed lustrem w salonie fryzjerskim podziwiała wraz z Alą efekt pracy stylisty.

- Bardzo ładnie ci w tym rudym kolorze. Ta fryzura dodaje lekkości i tak bardzo pasuje do owalu twojej twarzy. Jesteś piękna Ula. Marek jak cię jutro rano zobaczy to padnie z wrażenia.

- Nie zobaczy, bo pojawię się dopiero na pokazie. Dał mi wolne, żebym się mogła dobrze wyspać i przygotować.

- No, dba o ciebie pan prezes. Wreszcie docenił, jaki skarb mu się trafił.

- Ala, on mnie zawsze doceniał. Przecież nie tylko ja ciężko pracowałam przed pokazem. On też zarywał noce, zapewniam cię.

- Wiem. On się naprawdę zmienił. Już nie szaleje jak dawniej z Sebastianem po klubach i nie podrywa wszystkiego, co się rusza. Wreszcie zaczęło mu zależeć na tej firmie.

- Tak. To prawda. Wiesz Ala, chodźmy jeszcze do optyka. Chcę spróbować ponownie założyć soczewki kontaktowe. Może dobiorą mi takie, które nie będą podrażniać moich oczu?

- Dobrze, chodźmy.

Ula nie obiecywała sobie zbyt wiele po tej wizycie, ale jednak wyszła zadowolona z salonu. Rzeczywiście bardzo dobrze dobrano jej soczewki. Soczewki najnowszej generacji i co najważniejsze nie drapały jej oczu. Alicja odwiozła ją do domu i zasiedziała się jeszcze przy herbacie konferując zawzięcie z panem Józefem.


Piątkowy poranek okazał się czasem błogiego lenistwa. Pokaz zaczynał się o siedemnastej, więc mogła pozwolić sobie na „nicnierobienie” i leniuchowanie w łóżku. O dziesiątej zebrała się jednak i w piżamie poczłapała do kuchni. Nikogo nie było. - Jasiek w szkole, Beatka w przedszkolu, a tata pewnie poszedł na zakupy – pomyślała. Z tych rozważań wyrwał ją natarczywy dźwięk komórki.

- Halo – odebrała

- Cześć Ula, Marek z tej strony. Jak się czujesz? Wyspałaś się?

Uśmiechnęła się, – Jak to miło, że troszczy się o mnie – a na głos powiedziała.

– Tak wyspałam i to jak. Właśnie dopiero wyszłam z pościeli.

- No, nieźle. Zazdroszczę ci. Sam bym chętnie wskoczył pod ciepłą kołderkę.

- Jeszcze wskoczysz, niech tylko ten młyn się skończy wtedy na pewno odpoczniesz.

- Dobrze Ula, ale ja dzwonię, bo chciałem zapytać, czy będziesz miała czym dojechać na pokaz.

– Tak, nie martw się. Przyjadę z Alą. Obiecała, że pomoże mi się przygotować. Będzie dobrze. Na pewno będę na czas.

– To do zobaczenia na miejscu. Pa.

– No to pa…



W sukience podarowanej przez Marka wyglądała zjawiskowo. Buty pasowały idealnie, podobnie jak nowy kolor jej włosów. Ala zrobiła jej delikatny makijaż i pomogła zapiąć turkusowy naszyjnik. Całości dopełniła niewielka kopertówka również w kolorze turkusowym. Kiedy wyszła wreszcie z pokoju, żeby zaprezentować się rodzinie, opadły im szczęki. Józef patrzył z zachwytem na swoją najstarszą latorośl i ukradkiem ocierał łzy. Tak bardzo przypominała mu Magdę, jego zmarła żonę. Jasiek zareagował typowym dla niego – wow siostra, ale pojechałaś. - Za to Beatka podskakując krzyczała

– Ulcia, wyglądasz jak księżniczka.

Pożegnała się z rodziną i wraz z Alą odjechały w kierunku Warszawy.

Na miejscu poszły wprost do garderoby, gdzie rozgorączkowany Pshemko udzielał ostatnich wskazówek modelom. Skończył wreszcie swoją tyradę, powiedział tylko swoje charakterystyczne – a sio! - co miało oznaczać mniej więcej – idźcie na swoje miejsca i przycupnął na stojącym nieopodal krześle. Ula podeszła do niego i spytała.

– Pshemko, wszystko w porządku? – podniósł na nią swój zmęczony wzrok i natychmiast zerwał się z siedziska.

– Urszulo wyglądasz cudnie - okręcił ją kilka razy wokół swojej osi. – No, no nie miałem pojęcia, że taka z ciebie piękność.

– Dzięki, dzięki Pshemko. Muszę teraz iść przygotować się. Robię dzisiaj za tłumacza.


Pokaz przebiegał bardzo sprawnie, nagradzany solidnymi brawami publiczności. Pierwszy rząd jak zwykle zarezerwowany był dla właścicieli i wspólników biorących udział w finansowaniu kolekcji. Obok rodziców Marka zasiadła Paulina Febo wraz z bratem Alexem, dalej siedział Korzyński wraz z Terleckim, a za nimi Ingrid Krüger, przy której przycupnął jej asystent. Po przejściu przez wybieg pierwszych modeli na scenę wkroczył Marek. Przywitał się z gośćmi a następnie zagaił.

- Drodzy państwo, zaszczyciła nas dzisiaj swoją obecnością niezwykła osoba, wybitna dziennikarka, krytyk i guru światowej mody. Proszę państwa powitajmy serdecznie Ingrid Krüger. – Rozległy się gromkie brawa. Marek gestem rąk uciszał publiczność. Kiedy wreszcie zapadła cisza, rzekł

– Proszę mi wybaczyć, nie znam niestety niemieckiego, ale moja asystentka zgodziła się dzisiaj wystąpić w roli tłumacza. – Po sali przeszedł pomruk.

Paulina zacisnęła pięści. – On chyba zwariował. Brzydula? Przecież ona skompromituje nas w oczach Ingrid i w oczach innych gości! Już ja sobie z nim porozmawiam po pokazie. Nie daruję mu tego okrutnego żartu.

- Ula, zapraszam cię na scenę.

Przez moment nic się nie działo. W końcu jedna z kurtyn odchyliła się i na scenę weszła prawdziwa piękność. Publiczność zamarła, a ona szła dalej z nieśmiałym uśmiechem na ustach nie rozglądając się na boki, mając wzrok utkwiony w szeroko otwartych ze zdumienia oczach Marka. Zanim do niego dotarła, przemknęło mu przez myśl – to najpiękniejsze stworzenie stąpające po ziemi, jakie w życiu widziałem.

Paulinę widok takiej Uli wbił po prostu w fotel. – To jest Brzydula? Ta prostaczka? To chyba jakiś żart? Ktoś na pewno musiał coś zrobić z jej twarzą. Przecież to niemożliwe, żeby tak się zmienić z dnia na dzień.

Musiała przyznać, że jest piękna, nawet piękniejsza od niej samej. Uzmysłowiła sobie również, że teraz stanowi potencjalne zagrożenie dla związku jej i Marka. Jej brat siedzący obok również był wstrząśnięty widokiem zmienionej Brzyduli, chociaż on bardziej panował nad emocjami. Siedział sztywno z zaciśniętymi szczękami i kamienną twarzą. Dalej pokaz potoczył się gładko. Marek mówił po polsku a Ula tłumaczyła na niemiecki. Po godzinie pokaz się skończył i gratulacjom nie było końca. Pshemko był w swoim żywiole. Trzymając w dłoniach naręcze kwiatów nisko kłaniał się publiczności. Po owacjach na stojąco Marek ponownie wszedł na wybieg zapraszając wszystkich gości na bankiet.



ROZDZIAŁ 4



Sala bankietowa powoli wypełniała się gośćmi. Potworzyli niewielkie grupki, między którymi uwijali się sprawnie kelnerzy roznoszący szampan i inne trunki. Marek zszedł z wybiegu, oddał obsłudze technicznej pokazu mikrofon i dołączył do Pauliny i Alexa. Chwilę później podeszli do nich rodzice Marka. Krzysztof Dobrzański długo ściskał dłoń syna.

– Marek, to był naprawdę wspaniały pokaz. Jestem z ciebie dumny synu, bardzo dumny. - Helena objęła Marka i wyszeptała mu do ucha.

– Gratuluję synku. Uszczęśliwiłeś nas dzisiaj, szczególnie ojca. Spójrz na niego, dawno nie był w tak dobrym humorze.

Marek uśmiechnął się serdecznie do matki.

– I ja jestem szczęśliwy, że wszystko tak sprawnie poszło. Przyznam, że miałem sporą tremę. Bałem się, że coś będzie nie tak, ale na szczęście udało się. Teraz tylko musimy poczekać na wyniki sprzedaży kolekcji. Jak będą dobre, to dopiero wówczas będę już całkiem spokojny.

- Na pewno będą dobre. Już teraz kolekcja okazała się sukcesem – rzekła Helena klepiąc go pokrzepiająco po ramieniu.

Oboje Febo stali w milczeniu słuchając tych komplementów i o ile Paulina przytakiwała co chwilę słowom Dobrzańskiej tak Alex stał w milczeniu zaciskając szczęki. Nie uszło to uwagi prezesa. Zaśmiał się w duchu – Wściekaj się, wściekaj. Na nic się zdały twoje intrygi. Nic na nich nie ugrałeś, „szwagrze”.


Pierwsze emocje już opadły. Przestrzeń sali bankietowej wypełniła się muzyką. Na parkiecie pojawiły się bardziej odważne pary. Paulina podeszła do Marka i z przylepionym, sztucznym uśmiechem zapytała.

– Zatańczysz ze mną Marco?

– Oczywiście, bardzo proszę – podał jej dłoń i poprowadził w stronę parkietu. Tworzyli naprawdę piękną parę. Oboje wysocy, smukli. On w świetnie skrojonym, ciemnym, markowym garniturze, ona w sukni koloru krwistej czerwieni. Natychmiast znalazło się kilku fotoreporterów chcących uwiecznić na zdjęciach ten obrazek. Wirowali przez moment w rytmie muzyki.

- Marco? Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to Brzydula będzie tłumaczem? Gdybym wiedziała wcześniej, nigdy bym nie wyraziła na to zgody. - Oderwał się od niej.

- Dlaczego? Nie podobała ci się w tej roli? Ja uważam, że poradziła sobie świetnie i świetnie wyglądała. Poza tobą i Alexem wszyscy wydają się zadowoleni.

- Alexa w to nie mieszaj – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Ciekawe kiedy zdążyła się tak zmienić? Chyba przeszła jakąś błyskawiczną operację plastyczną – prychnęła ironicznie.

- Paulina, a może już dosyć tych złośliwości w stosunku do niej, co? Ja naprawdę jestem zmęczony tą twoją nieuzasadnioną niczym zazdrością. Jak ubierała się niemodnie, naigrywałaś się z niej, teraz, gdy coraz bardziej pasuje do F&D, też nie szczędzisz jej krytyki. O co ci tak naprawdę chodzi? Dziewczyna sumiennie wykonuje swoje obowiązki. Jest rzetelna i pracowita. To najlepsza asystentka jaką miałem od lat.

- Sumienna? Chyba aż za bardzo. Więcej czasu spędzasz z nią niż z własną narzeczoną, a to chyba nie powinno tak wyglądać, prawda? Poza tym niepotrzebnie angażowała się tak bardzo w przygotowanie tego pokazu. Violetta też świetnie by sobie poradziła.

- Taaak. Violetta. Twoja przyjaciółka. Gdyby nie ona nie musielibyśmy z Ulą tak urabiać się po łokcie i zarywać noce, żeby wyprowadzić ten kontrakt na prostą. Rzeczywiście spisała się świetnie, wprost znakomicie – ironizował. - Zarekomendowałaś ją jako najlepszą kandydatkę na stanowisko sekretarki, a okazała się głupią, pustą i infantylną osobą. Od kiedy pod twoim naciskiem zatrudniłem ją w firmie, przysparza jej nieustannie kłopotów, nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, bagatelizuje polecenia służbowe i dostaje pensję tylko za to, że po prostu jest. Faktycznie, dzięki tobie mam idealną sekretarkę – nie panował już nad swoim głosem podnosząc go coraz wyżej. Był wściekły, ona również. Po raz kolejny stawał w obronie tej pokraki. Nie mogła już tego znieść. Uwolniła się z jego ramion i odeszła zabierając po drodze z tacy kieliszek szampana.

Marek rozejrzał się po sali. W najdalszym jej kącie dostrzegł siedzące przy stoliku Alę, Izę, Elę i Ulę. Popijały szampana i dzieliły się wrażeniami z pokazu. Postanowił do nich podejść, ale w połowie drogi zatrzymał go Korzyński.

– Panie Marku napije się pan ze mną za nasz sukces?- zapytał łamaną polszczyzną.

- Oczywiście, będzie mi bardzo miło – przyjął od niego kieliszek szampana. – Za sukces, który miejmy nadzieję przyniesie wymierne efekty. - Stuknęli się kieliszkami i wychylili je.

- A gdzież to podziewa się pańska narzeczona?

- Paulina? Kręci się gdzieś po sali – wzruszył ramionami.

- Czy miałby pan coś przeciwko, gdybym poprosił ją do tańca? - Marek wiedział, że Paulina wpadła Rosjaninowi w oko. Wielokrotnie ją adorował i nie ukrywał swojej fascynacji piękną Włoszką.

- Nie, nie mam nic przeciwko. Proszę się dobrze bawić z kim tylko ma pan ochotę. Pójdę już. Życzę panu udanego wieczoru - skłonił się nisko Korzyńskiemu i powędrował do stolika dziewczyn.

- Witam miłe panie. Jak się bawicie? – zagaił.

- Bardzo dobrze – powiedziały zgodnym chórem – dziękujemy, a pan prezes? – spytała odważnie Ela.

- Aaa pan prezes też ma taki zamiar – odparł figlarnie z widocznymi ognikami w oczach. Spojrzał na swoją asystentkę wyciągając rękę w jej kierunku.

- Ula, mogę cię prosić do tańca? – Znowu na jej twarzy pojawiły się zdradliwe wypieki. Opanowała się jednak szybko i wstała z krzesła podając mu jednocześnie dłoń. Spokojna, liryczna muzyka wprowadziła ją w romantyczny nastrój. Znowu utonęła w jego ramionach. On nie mógł oderwać od niej oczu. – Już dawno podejrzewałem, że jest ładna, ale nigdy nie sądziłem, że mam do czynienia z prawdziwą pięknością. Nawet ten aparat na zębach jakoś specjalnie nie przeszkadza. - Przesunął wzrok na jej usta. – I te boskie usta, takie pełne, jędrne, proszące o pocałunek… Dobrzański opamiętaj się, to Ula, twoja przyjaciółka! – Z trudem panował nad emocjami, które nim targały. Już od jakiegoś czasu zaskakiwał sam siebie tym, że gdy miał ją tak blisko nie potrafił racjonalnie myśleć. Nie potrafił też zdefiniować tych uczuć. To nie było zwykłe pożądanie. Znał dobrze to uczucie. Było tylko chęcią zaspokojenia najniższych samczych instynktów. Na pewno na pierwsze miejsce wysuwała się opiekuńczość w stosunku do niej. Kiedy była zagubiona łapał się na tym, że najchętniej zamknąłby ją w swych ramionach, żeby uchronić ją przed szykanami tego świata. Czy to był normalny odruch? Przyjacielski odruch? Sam się w tym gubił.

Tańczyli od pół godziny bez przerwy i zauważył na jej twarzy zmęczenie. Gdy wybrzmiały ostatnie akordy, postanowił dać jej odetchnąć. Ujął ją pod ramię i skierował się do stołu zastawionego przekąskami.

- Zjedzmy coś Ula na pewno zgłodniałaś.

- Trochę tak. Zmęczył mnie nieco ten taniec a ty powinieneś chyba zatańczyć z Pauliną, bo za chwilę zaczną nas podejrzewać o Bóg wie, co.

- Już z nią tańczyłem i nie wyszło mi to na zdrowie, zresztą nieważne…, spójrz - kiwnął głową w kierunku parkietu, na którym w ramionach uszczęśliwionego Korzyńskiego wirowała Paulina – Chyba się świetnie bawią, nie? – powiedział zjadliwie. Nie skomentowała tego. Przez chwilę przyglądała się tańczącym.

- Wiesz Marek ja chyba już będę wracać. Późno się zrobiło.

- Odwiozę cię – zaproponował.

– Nie możesz, piłeś – zauważyła przytomnie.

- Ula, ja nawet nie wypiłem całego kieliszka szampana a to co wypiłem już dawno dzięki tańcowi wyparowało mi z głowy – argumentował.

- No dobrze, – rzekła bez przekonania – ale obiecaj mi, że będziesz jechał wolno i nie szarżował na drodze.

Wyszczerzył się do niej w szerokim uśmiechu i podniósłszy dwa palce powiedział.

– Przyrzekam odstawić cię bezpiecznie do domu. Słowo skauta! – Parsknęła rozbawiona.

– W takim razie pożegnam się jeszcze z dziewczynami i możemy jechać.

–OK, będę czekał na zewnątrz.

Kiedy wyszła z rozgrzanej sali na powietrze owionął ją chłodny wiatr sierpniowego wieczoru. Zadrżała a na ciele wykwitła jej gęsia skórka. Rozejrzała się. W oddali dostrzegła Marka. Podeszła do niego rozcierając dłońmi zmarznięte ramiona.

- Trochę chłodno się zrobiło. Nic nie wzięłam ze sobą, żadnego swetra ani żakietu…

- Poczekaj chyba mam coś w bagażniku. Tymczasem wskakuj do samochodu.

Za chwilę dołączył do niej wręczając jej swój niebieski sweter.

– Załóż to. Na pewno zaraz się rozgrzejesz. - Zrobiła jak kazał. – To co, ruszamy?

– Ruszamy.

Ostrożnie wyjechał z parkingu włączając się do małego o tej porze ruchu na ulicach stolicy. Droga do Rysiowa zajęła mu znacznie więcej czasu niż zwykle. Tak jak obiecał jechał wolno i ostrożnie. Rozmawiali mało rzucając od czasu do czasu jakieś zdawkowe uwagi. Włączone ogrzewanie w samochodzie i sweter Marka zrobiły swoje. Ciepło rozlewało się rozkosznie po jej ciele, niemal ją usypiało. Mijał właśnie pierwsze zabudowania miasteczka. Zerknął na nią.

– Ula śpisz? – jego głos przywrócił ją do rzeczywistości.

– Nie, nie śpię. Tak sobie rozmyślam.

- A o czym? – drążył.

– A tak ogólnie, o wszystkim – uśmiechnęła się łagodnie.

- No, dotarliśmy – Marek wolno podjechał pod bramę i zatrzymał samochód. Przekręcił się na siedzeniu, odpiął pas i spojrzał na Ulę.

– Jutro nie chcę cię widzieć w biurze wcześniej niż o dziesiątej. Masz się porządnie wyspać, należy ci się.

– Ale Marek… - próbowała zaprotestować.

– Żadnych sprzeciwów, to polecenie służbowe.

Zrobiła naburmuszoną minę, a on przysunął się do niej jeszcze bardziej i z czułością odgarnął jej z czoła opadający kosmyk włosów. Pogładził ją po policzku.

– Ula nie złość się. Mało napracowałaś się przy tym pokazie? No rozchmurz swoją śliczną buzię. – Podniosła powieki i spojrzała na niego. Przez usta przebiegł cień uśmiechu.

– No widzisz i od razu lepiej.

Był blisko, niebezpiecznie blisko. Znów poczuła, że się rumieni, ale zanim zdążyła się opanować, on już przywarł do jej ust. Zakręciło jej się w głowie. – Dlaczego on to robi, czy nie rozumie, że każdy jego pocałunek budzi we mnie nadzieję? – Nie miała jednak siły, żeby przerwać tę chwilę namiętności a gdy pogłębił pocałunek już bez oporu rewanżowała mu się tym samym. Czuła jego ręce sunące po swoich plecach a kiedy pocałunkami zjechał na szyję, zupełnie odpłynęła. Nie wiedziała jak długo to trwało, ale kiedy dotarł do dekoltu, otrzeźwiała.

- Marek…, Marek…, nie możemy… - ujęła jego głowę w dłonie i podniosła na wysokość swoich oczu. Wpiła w niego wzrok i powtórzyła wolno.

– Marek, nie możemy, Paulina… - Stopniowo docierało do niego to, co powiedziała.

- Tak Ula, przepraszam, masz rację, nie powinniśmy, ale to było silniejsze ode mnie, wybacz… - ujął jej dłoń i pocałował. Uspokajali oddechy.

– Dobranoc Marek i dzięki za podwiezienie. Do jutra - kompletnie skołowana otwierała drzwi od samochodu. Przyciągnął ją jeszcze raz delikatnie całując.

– Dobranoc Ula. Dziękuję ci za dzisiejszy wieczór. Było cudownie. – Nie odpowiedziała. Szybko wyskoczyła z auta i niemal biegiem ruszyła w kierunku domu. On odpalił silnik i z zagadkowym uśmiechem wymalowanym na twarzy ruszył w kierunku uśpionej Warszawy. Kiedy podjechał pod dom, zauważył ciemne okna. – Czyżby cię jeszcze nie było, kochanie? - Wjechał na podjazd i pilotem zamknął bramę. – Lew cię pewnie dorwał w swoje łapy i nie chce wypuścić – zaśmiał się w duchu. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest mu to obojętne. Żadnego uczucia zazdrości i złości. Nic, kompletnie nic? – Chyba powinienem być wściekły o to, że nie ma jej jeszcze w domu, a tymczasem jestem szczęśliwy, że nie muszę wysłuchiwać kolejnych inwektyw pod moim adresem.

Po drodze do łazienki zrzucał z siebie kolejne części garderoby. Odkręcił prysznic spłukując emocje dzisiejszego dnia. Leżąc już w łóżku z rękami pod głową długo jeszcze myślał o słodkich ustach Uli, głębi jej pięknych, chabrowych oczu. Pieszcząc w pamięci jej obraz zasnął.



Wpadła do domu jak burza zatrzaskując za sobą drzwi. Nie potrafiła uspokoić tłukącego się w jej piersi serca. – Jak on mnie całował? Nigdy mnie tak nie całował, nie tak! Czy to możliwe, że ujrzał we mnie kobietę? Taką do kochania? Zachowywał się tak, jakby mnie pragnął. Nie mogę w to uwierzyć. Czy nie obiecuję sobie zbyt wiele? Znowu dał mi nadzieję, że między nami może coś być. Gdyby odwzajemnił moją miłość byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie! A Paulina? Rzuci ją dla mnie? Odwoła ślub? Nie…, to chyba niemożliwe. Muszę stłumić w sobie to uczucie, bo to niczego dobrego nie wróży, wręcz przeciwnie. Jutro z nim porozmawiam. Poważnie porozmawiam.


Następny dzień obfitował w pozytywne recenzje prasowe i zdjęcia z pokazu. Ludzie nie przemęczali się pracą, za to wszyscy namiętnie czytali gazety. Marek nie był wyjątkiem. Przerzucał stos dzienników, które rano przyniosła mu Violetta. Pochlebne komentarze na temat kolekcji sprawiły, że poczuł się spełniony. Rozpierała go duma i energia. Parę minut po dziesiątej weszła do gabinetu Ula.

- O! Ula, jesteś. Czytałaś? – wskazał na gazety piętrzące się na biurku. – Wiesz, że nie ma ani jednego złego słowa o kolekcji! Same superlatywy!

- To świetnie. Na to liczyliśmy, prawda? – odpowiedziała cicho. Podeszła do kanapy i usiadła. Zdziwił go jej brak entuzjazmu. Spojrzał na nią i odniósł wrażenie, że jest jakaś przygaszona i smutna. Westchnęła głęboko.

– Musimy porozmawiać.

– No dobrze, rozmawiajmy.

– Ale nie tutaj, dobrze? Jeśli masz trochę czasu to chodźmy do parku. Nie zajmę ci go wiele. – Jej przygnębiony głos zaniepokoił go.

– W takim razie chodźmy - podniósł się zza biurka. - Powiem tylko Violetcie, że nie będzie nas przez godzinę. Tyle wystarczy? - kiwnęła głową.

– Wystarczy.

Zjechali windą na dół w milczeniu i wyszli wprost na słoneczną ulicę. Po jej drugiej stronie rozciągał się park. Ich park. To tu przeprowadzali najważniejsze rozmowy, tu karmili kaczki i tu była ich ulubiona ławka. Podeszli do niej i usiedli. Marek spoglądał na swoją asystentkę z troską.

- Ula czemu jesteś taka smutna? Czy coś się stało?

- Tak i nie – odpowiedziała enigmatycznie. – Muszę cię o coś zapytać. Muszę wiedzieć…, bo…, bo nie rozumiem – rozłożyła bezradnie ręce. - Powiedz mi, dlaczego mnie całujesz, przytulasz i obejmujesz. Musisz przyznać, że ten wczorajszy pocałunek nie był przyjacielski. Tak nie całują się przyjaciele – dodała cicho. – Jeśli to tylko jakiś rodzaj zabawy z twojej strony, to muszę cię prosić, żebyś przestał. Tak się nie robi Marek. Nie można igrać z cudzymi uczuciami. Nigdy ci tego nie mówiłam, ale myślę, że ty wiesz lub się domyślasz, że ja… - widać było, że wyrzucenie tego z siebie przychodzi jej z ogromną trudnością – że ja… - zwiesiła głowę - kocham cię Marek. Od dawna. Dlatego nie całuj mnie więcej i nie przytulaj. Ja nie chcę sobie robić nadziei, rozumiesz? Nawet nie wiesz, że postępując w ten sposób krzywdzisz mnie, a ja nie chcę być zabawką w niczyich rękach a w twoich szczególnie, bo tę krzywdę odczułabym jeszcze bardziej boleśnie. Nie rań mnie…, proszę… - wyszeptała.

Na jej spoczywające na kolanach dłonie spadły pierwsze łzy. Po chwili rozszlochała się na dobre spazmatycznie łapiąc powietrze. Wstrząsnęło nim to wyznanie. Siedział jak skamieniały. Przez głowę przelatywało mu tysiąc myśli. Zupełnie go zaskoczyła. Nie takiej rozmowy się spodziewał. Otrząsnął się z pierwszego szoku i zamknął jej dłonie w swoich.

- Ula, ja nigdy bym cię nie skrzywdził, nie mógłbym. Jesteś dla mnie kimś bardzo, bardzo ważnym i naprawdę zależy mi na tobie. Nie chciałem, żebyś odebrała moje pocałunki w taki negatywny sposób. Ja sam nie wiem tak naprawdę, co się ze mną dzieje. Przy tobie tracę jasność myślenia i kieruję się impulsem. Wiele razy próbowałem nad tym zapanować, ale nie zawsze mi się to udaje. Tak było właśnie wczoraj. Bardzo cię za to przepraszam. Przepraszam, że nie rozumiem swoich własnych uczuć. Muszę to sobie wszystko przemyśleć i poukładać w głowie i może wtedy dojdę do jakichś konstruktywnych wniosków - objął ją ramieniem. – Proszę cię Ula, nie płacz, twoje łzy sprawiają mi ból. - Ze ściśniętym sercem patrzył na jej zapłakane policzki. Próbowała zatrzymać ten potok łez, ale bezskutecznie. Wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł z jej twarzy resztki makijażu wymieszane ze słoną wilgocią. Podniosła mokre powieki i popatrzyła na niego. Zakłuło go w piersiach na widok tych dwóch lazurowych jeziorek, z których wyzierał taki bezbrzeżny smutek i rozpacz. Odgarnął jej włosy z zapuchniętej od płaczu buzi.

- Ula, uwierz mi, że to, co powiedziałem przed chwilą, to najszczersza prawda. Może nie doszedłem do ładu ze swoimi uczuciami, ale tego, że zależy mi na tobie bardzo jestem pewien w stu procentach. Wiem, że to dla ciebie za mało, ale czy możemy, przynajmniej na razie cieszyć się tym co mamy? Czy możesz się na to zgodzić?

Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana – Czy on powiedział, że mu na mnie zależy? Bardzo zależy? Czyli nie jestem mu obojętna? Może jednak on mnie kocha, tylko nie potrafi tego nazwać? Chyba się zagubił i sam nie wie, co czuje.

Dobrze – wyszeptała drżącym głosem – zgadzam się. - Dostrzegła, jak jego źrenice powiększają się, a na twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech. Przygarnął ją do siebie i pocałował w skroń.

– Dziękuję ci Ula. Dziękuję ci za to, że jesteś.

Posiedzieli jeszcze chwilę rozpamiętując w myślach tę ważną dla nich obojga rozmowę, po czym wolnym krokiem udali się z powrotem do firmy.

Po wyjściu z windy Ula poszła do łazienki poprawić makijaż, a Marek powędrował do swojego gabinetu. – Chyba czas zająć się robotą – pomyślał. Pozbierał w stosik dokumenty walające się na biurku i usiłował skoncentrować się nad ich treścią. Nie wychodziło mu za bardzo. Ciągle w uszach brzmiało mu wyznanie Uli „Kocham cię Marek. Od dawna”. – Szkoda, że nie mogę zrewanżować jej się tym samym. – Postanowił jednak zrekompensować jej to w jakiś sposób. – Może kolacja, albo kino? Może wyjazd? Swoją drogą dobrze by nam zrobił. Odpoczęlibyśmy. Pomyślę. Jakiś pomysł przyjdzie mi w końcu do głowy.

Drzwi gabinetu otworzyły się i do środka wszedł Sebastian.

– Cześć stary, od rana cię szukam. Gdzie ty się podziewasz?

– Musiałem na chwilę wyjść z firmy a coś się stało, że tak rozpaczliwie mnie szukasz? – zapytał ironicznie.

- No, to ty mi powiedz. Wczoraj na bankiecie nie wypuszczałeś Brzyduli z ramion. – Marek spiął się, gdy znowu usłyszał to pogardliwie brzmiące w ustach Olszańskiego przezwisko.

– Seba… - ten podniósł ręce w poddańczym geście.

– No dobrze przepraszam, rzeczywiście wypiękniała. A swoją drogą z tym aparatem też mogłaby coś zrobić. Zauważyłem wczoraj ten naszyjnik. Jednak na coś przydały się błyskotki, które ci przyniosłem a tak się przed tym broniłeś. Ale dobrze stary, dobrze. Pamiętaj, że najważniejsze są udziały a w ten sposób na pewno zatrzymasz ją przy sobie.

Udziały? Całkiem o nich zapomniałem – przeszło mu przez myśl.

- A Paulina? – ciągnął dalej Sebastian – Widziałem, że była wściekła, a potem dorwał ją Korzyński, widziałeś? Szaleli chyba przez pół nocy na parkiecie.

- Tak widziałem – rzucił obojętnie i po chwili dodał. – Nie wróciła na noc do domu, dasz wiarę? – posłużył się ulubionym powiedzonkiem Violetty.

- Żartujesz? Paulina, kobieta z zasadami nie nocowała we własnym łóżku, to w czyim? – mina Olszańskiego wyrażała bezgraniczne zdumienie.

- Nie wiem w czyim, pewnie zatrzymała się u Alexa. Szczerze powiedziawszy, mało mnie to obchodzi. Pokłóciliśmy się wczoraj. Jak do tej pory nie dała znaku życia a jest już po dwunastej.

Nagle usłyszeli stukot wysokich obcasów i do gabinetu wparowała rozjuszona Paulina. Marek skurczył się w sobie. - Chyba wywołałem wilka z lasu - a na głos powiedział – cześć kochanie…

- Cześć. Sebastian mógłbyś zostawić nas samych? – zwróciła się do kadrowego.

- Tak, tak, ja już wychodziłem, na razie Marek.

Paulina utkwiła swój przenikliwy wzrok w twarzy Marka i wysyczała.

– Możesz mi powiedzieć, gdzie tak nagle wczoraj zniknąłeś? Szukałam cię po całej sali – dodała z wyrzutem.

- Ty mnie szukałaś? Raczej świetnie się bawiłaś razem z Lwem – zakpił – i to chyba do białego rana, bo ani wczoraj po powrocie do domu, ani dzisiaj, gdy się obudziłem, nie odnotowałem twojej obecności.

Przystopował ją trochę tymi słowami. Zaciskając dłonie przycupnęła na kanapie i spokojniejszym już głosem wyjaśniła.

– Nocowałam u Alexa.

– Oczywiście, jak mogłem się nie domyślić? - drwił dalej.

Zabolały ją jego słowa. Zacisnęła zęby, by po chwili odparować.

– Mam dosyć tej rozmowy. Powiem ci tylko jedno. Rzeczywiście świetnie się wczoraj bawiłam i nie jest to twoja zasługa. Lew jest o wiele lepszym tancerzem niż ty i o niebo lepszym partnerem do rozmowy w przeciwieństwie do ciebie.

Myślała, że mówiąc te słowa wywoła przynajmniej niewielkie ukłucie zazdrości w sercu Marka, jednak rozczarowała się. On skrzywił się tylko i ze stoickim spokojem rzekł.

– W takim razie bardzo się cieszę, że tak wspaniale spędziłaś wczorajszy wieczór.

Nie takiej reakcji spodziewała się z jego strony. Wściekła wstała z kanapy i szybkim krokiem z zadartym do góry nosem wymaszerowała z gabinetu. Marek roześmiał się tylko głośno, ale po chwili przyszła refleksja – To na tym ma polegać nasz związek? Na ciągłych kłótniach i nieporozumieniach? Tak naprawdę to nie możemy się dogadać już od dawna i to na żadnej płaszczyźnie. Różnimy się pod każdym względem. Żadnych wspólnych pasji ani zainteresowań i ja mam z nią przeżyć życie? Nie dam rady. Muszę coś z tym zrobić dopóki nie jest jeszcze za późno. Tylko co na to rodzice? - Ich reakcji obawiał się najbardziej.



ROZDZIAŁ 5



Był koniec października. Coraz częściej niebo zasnuwało się ciężkimi, ołowianymi chmurami, z których co rusz padał deszcz. Liście już dawno straciły swoją zieloną intensywność i przyoblekły brązowo-złociste barwy. Marek nie wyglądał na uszczęśliwionego. Wydarzenia ostatnich tygodni utwierdzały go w przekonaniu, że oddalają się od siebie z Pauliną coraz bardziej. Dziwiło go, że nadal tak uparcie i konsekwentnie zajmuje się przygotowaniami do ślubu. – Nawet gołębie zamówiła, co za idiotyczny pomysł. – On w ogóle nie przykładał do tego ręki tak, jakby bezpośrednio go to nie dotyczyło. Jedyną pociechą były rozmowy z Ulą jego promyczkiem i aniołem stróżem. Nie tak dawno podczas spaceru w ich parku wyznał jej, że nie kocha Pauliny, ale zobowiązania jakie jego rodzice złożyli nieżyjącym już rodzicom obojga Febo, nie pozwalają zrezygnować mu z tego związku.

- Nie wiem co robić Ula – powiedział przybity. – Do jednego doszedłem już na pewno, że nie będę z nią szczęśliwy. To małżeństwo nie ma przyszłości i jeśli do niego dojdzie ja na pewno przy niej wrócę do swoich starych nałogów. Znowu będę ganiał za panienkami. Nie chcę tak żyć, to już nie jest życie dla mnie. – Pogłaskała go po głowie a potem ujęła jego dłoń patrząc mu prosto w oczy.

– Marek jesteś dorosły dlatego sam musisz wiedzieć, co jest dla ciebie najlepsze. To ty powinieneś dokonać świadomego wyboru. Twoi rodzice i ich zobowiązania nie mają z tym nic wspólnego. Oni nie przeżyją za ciebie życia. Pamiętaj też o tym, że jeśli ty nie będziesz szczęśliwy w tym małżeństwie, to ona również. - Podniósł głowę.

– Naprawdę jej nie rozumiem – westchnął - i nie rozumiem tej chorej konsekwencji dążenia za wszelką cenę do zawarcia tego małżeństwa. Po tylu zdradach, szczeniackich numerach jakie jej robiłem nie mogę uwierzyć, że jej miłość do mnie jest tak wielka, że postanowiła być ze mną za wszelką cenę. To nie jest normalne Ula. Nie wierzę też w to, że ona naprawdę mnie kocha. Gdyby tak było, szłaby ze mną ramię w ramię, wspierałaby mnie, a tymczasem ona ciągle staje w obronie Alexa, zawsze trzyma jego stronę i jeszcze te udziały, które mu sprezentowała. Czy ona tego nie widzi, że jej kochany braciszek utopiłby mnie najchętniej w łyżce wody? – Był bardzo rozgoryczony i przez to wyglądał żałośnie. Uli ścisnęło się serce. Współczuła mu i próbowała dodać otuchy.

– Może nie będzie tak źle? Może powinniście porozmawiać ze sobą tak szczerze i otwarcie? Wyznać, jakie macie oczekiwania względem siebie – uśmiechnął się do niej smutno.

– To nie wchodzi w rachubę Ula. Ja próbowałem wielokrotnie, ale ona zachowuje się tak, jakby była inteligentna inaczej i w ogóle nie rozumiała, o co mi chodzi a przecież mówimy jednym językiem. Naprawdę nie wiem jak mam z nią postępować – westchnął. Spojrzał na zegarek. – Wracajmy Ula, późno jest. Odwiozę cię do domu. – Przyjęła jego propozycję z wdzięcznością.


To było kilka dni temu a potem w F&D rozpętało się prawdziwe piekło z Violettą w roli głównej, która zawarła pakt z samym diabłem - Alexandrem Febo. Nie uzyskawszy od Marka zgody na umorzenie długów, które zaciągnęła z firmowej karty, myśląc, że coś wskóra udała się wprost do dyrektora finansowego. Ten wyczuwając rzadką okazję do pogrążenia prezesa zgodził się umorzyć dług jego sekretarce pod warunkiem, że znajdzie ona jakieś dowody, dzięki którym można będzie pozbawić go stanowiska. Opierająca się początkowo takiemu pomysłowi Violetta mamiona obietnicami bez pokrycia przez Alexa, zgodziła się. Tak długo szperała w sekretariacie, aż wreszcie natknęła się na teczkę Pro-S leżącą w jednej z szuflad biurka Uli. Wprawdzie prawie nic nie zrozumiała czytając treść schowanych tam dokumentów, ale ogólnie uznała, że odkryła prawdziwą bombę. Zaopatrzona w dyktafon i ową nieszczęsną teczkę poleciała do Febo. Chcąc się zabezpieczyć nagrała całą rozmowę z dyrektorem finansowym, podczas której obiecał jej stanowisko dyrektora PR, umorzenie długu i umowę na czas nieokreślony. Po tej deklaracji złożonej przez niego Viola przyrzekła oddać mu teczkę jak tylko to wszystko dostanie na piśmie. Febo zmełł przekleństwo w ustach, ale zgodził się. Zachwycona takim obrotem sprawy Violetta ze śpiewem na ustach pognała do sekretariatu. Tam jednak jej mały rozumek się opamiętał. Przeanalizowała jeszcze raz wszystkie za i przeciw, po czym uznała, że nie może jednak zrobić takiego świństwa Markowi. Wparowała więc do gabinetu i puściwszy na głos dyktafon przysiadła na jego biurku. Dobrzański nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. To była ewidentna zdrada, próba przekupstwa i działanie na niekorzyść firmy. Po konsultacji z Ulą, która była w nie mniejszym szoku niż pan prezes, ten ostatni postanowił niezwłocznie porozumieć się z ojcem w celu zwołania w trybie pilnym posiedzenia zarządu. Odwołał też wyjście na proszoną kolację z okazji kupna domu przez Alexa tłumacząc Paulinie, że jej brat na pewno nie będzie miał ochoty na świętowanie. Próbowała wyciągnąć od niego jakieś informacje, ale uciął wszelkie spekulacje tłumacząc jej, że wszystko wyjaśni następnego dnia na zarządzie. Ona jednak uparcie domagała się od niego wyjaśnień. W końcu zmęczony jej natarczywością opowiedział, czego dopuścił się Alex. Nie mogła w to uwierzyć. Alex, jej kryształowo czysty brat miałby się dopuścić tak obrzydliwej rzeczy jak próba skorumpowania Violetty?

- Nie wierzę w to rozumiesz, nie wierzę. Viola to sobie wy-my-śli-ła a to nagranie na pewno sprokurowała, żeby pogrążyć Alexa.

- Sprokurowała? Paulina, ona nawet nie ma zielonego pojęcia jak to zrobić.

- Marco, proszę cię odwołaj to. Przeproś Krzysztofa i powiedz…

- Ja mam przeprosić Krzysztofa? Ja nie mam za co go przepraszać, to nie ja dopuściłem się zdrady wobec firmy, to twój brat będzie go jutro przepraszał.

- Ale to na pewno jakieś nieporozumienie, które łatwo da się wyjaśnić – nie poddawała się.

– Oczywiście, że wyjaśnimy, ale przy udziale wszystkich członków zarządu - Marek obstawał przy swoim.

- Marco błagam cię nie rób mu tego… - przerwał jej brutalnie.

– Paulina, litości. Nawet nie ma o czym mówić. To zbyt poważna sprawa, żeby zamieść ją tak po prostu pod dywan. Nie proś mnie, bo nie ustąpię. Ten człowiek jest chory. Cierpi na obsesję bycia prezesem. Robi mi różne świństwa, intryguje poza moimi plecami i ja mam mu to puścić płazem? Nigdy w życiu. Poniesie odpowiednie konsekwencje swoich czynów, bo zasłużył sobie na nie.

Jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem patrzyła na niego, w końcu odwróciła się i wybiegła z salonu wprost do sypialni zatrzaskując z impetem za sobą drzwi. Uśmiechnął się z dziką satysfakcją. – Wreszcie cię dorwałem „szwagrze” i nie odpuszczę.



Marek od rana miotał się po gabinecie jak zranione zwierzę. Był wściekły, bo ledwie otworzył dzisiaj oczy, Paulina ponownie zaatakowała go usiłując przekonać o niewinności brata. Miał jej dość. Siedząca na kanapie Ula obserwowała jego bezowocne wysiłki wyciszenia emocji.

- Ula, ja po raz pierwszy mam okazję się go pozbyć na dobre z tej firmy, rozumiesz? Wyobraź sobie jak inaczej wyglądałaby nasza praca bez jego oddechu za plecami. Prawdziwa sielanka, nie uważasz? Nie wiem tylko jak ojciec zareaguje. Wiesz jego serce… - zawahał się.

- Tak wiem, ale ty robisz dobrze. Nie możesz przemilczeć tej całej historii. Gdyby to on był na twoim miejscu, nawet by się nie zastanawiał, prawda?

- Prawda i to właśnie powiedziałem wczoraj Paulinie. Jak zwykle stanęła po jego stronie.

– I co, zrozumiała w końcu?

– Chyba nie. Jest na mnie wściekła. On musi odejść a ona skoro tak bardzo go kocha, może odejść razem z nim.

– No, nie mówisz poważnie.

– Ula, ja jestem śmiertelnie poważny. To zaszło za daleko, żebym miał mu teraz odpuścić. Już dziesiąta, – stwierdził patrząc na zegarek - idę do konferencyjnej, a ty trzymaj kciuki. – Zabrał z biurka dyktafon, w przelocie musnął jej usta i wyszedł. Wysunęła się za nim z gabinetu i stanęła na korytarzu obserwując konferencyjną przez przeszkloną ścianę. Widziała kamienną, bladą twarz Pauliny i jej zaciśnięte dłonie, w które wbijała pomalowane na krwisto czerwony kolor, długie, wypielęgnowane paznokcie. Widziała Krzysztofa nerwowo poluźniającego krawat i odpinającego pierwsze guziki koszuli, jakby brakło mu nagle powietrza, Alexa, już nie tak buńczucznego, siedzącego ze zwieszoną głową i Marka, jej Marka, który z wielką determinacją wyłuszczał wszystkie przewinienia dyrektora finansowego. – Koniec Alexa, koniec kłopotów, chociaż u Marka to one pewnie się dopiero zaczną. Paulina mu tego nie wybaczy. - Zrobiło jej się go żal. Nagle drzwi sali konferencyjnej otworzyły się. Wyszedł z nich Krzysztof żegnając się z Markiem. Za nim szła Paulina z Alexem. Obrzuciła nienawistnym spojrzeniem Marka i podążyła za bratem do jego gabinetu. Dobrzański spostrzegł stojącą na korytarzu Ulę.

- Chodź do mnie, musimy pogadać - objął ją w pasie i zaprowadził do gabinetu. Tam rzucił się na kanapę.

– Jestem kompletnie wypompowany Ula. Muszę stąd wyjść, bo oszaleję. Zabierzesz mnie na zapiekanki? –zapytał z nadzieją.

- Zabiorę – kiwnęła głową akceptując jego wybór.

Nasyceni jedzeniem wolno spacerowali ciesząc się rzadką o tej porze roku słoneczną pogodą. Było wprawdzie chłodno, ale nie padał deszcz. Marek szedł obok Uli intensywnie nad czymś rozmyślając. W końcu przystanął i spojrzał na nią.

– Usiądźmy gdzieś, dobrze?

Usiedli na najbliższej ławce. Zamknął jej dłonie w swoich i zagaił.

– Ula, Alex wyleciał. Zwolniło się przez to stanowisko dyrektora finansowego… - zawiesił głos. - Byłbym szczęśliwy jeśli zechciałabyś je przyjąć – wypalił na jednym wdechu. Spojrzała na niego zaskoczona.

– Ale jak to…, ja? Ja miałabym zostać dyrektorem finansowym Febo&Dobrzański? Ja nie nadaję się na to stanowisko – zaprotestowała.

- Nadajesz się Ula i to bardzo. Nikt bardziej nie zasługuje na ten awans od ciebie. Jestem przekonany, że poradzisz sobie świetnie tak jak ze wszystkim do tej pory. Zgódź się, proszę – popatrzył na nią oczami małego szczeniaczka. Chwilę się wahała, ale czy mogła mu odmówić? Pod wpływem jego spojrzenia zawsze roztapiała się jak wosk.

– Dobrze, zgadzam się. Wykorzystujesz sytuację, bo wiesz, że nie jestem w stanie ci niczego odmówić. - Przyciągnął ją do siebie i przylgnął do jej ust składając na nich czuły i pełen wdzięczności pocałunek.

– Jeszcze dziś podpiszemy twoją nominację a po pracy porywam cię i nie pytaj, dokąd, bo nie powiem. To będzie niespodzianka. Cmoknął ją w nosek.

– Wracajmy.



Podobał jej się ten intymny klimat restauracji w jakiej się znaleźli. Poszczególne stoliki oddzielone były od siebie boksami. Umieszczone w nich wygodne kanapy w kolorze zielonego, butelkowego szkła zapraszały gości. Rozsiedli się na nich i już po chwili zjawił się kelner przyjmując od Marka zamówienie.

- Pięknie tu – stwierdziła Ula rozglądając się po sali.

- Miałem nadzieję, że ci się tu spodoba.

Gdzieś w tle usłyszała muzykę. Zrelaksowała się i odprężyła. Dużo dzisiaj się wydarzyło. Najpierw zwolnienie Alexa, potem jej awans i czułe pocałunki Marka. Powoli przywykała do nich podobnie jak do dotyku jego rąk i silnych męskich ramion, które sprawiały, że czuła się w nich tak bezpiecznie. Marek też wydawał się rozluźniony a nie tak spięty jak jeszcze dzisiaj rano. Nareszcie mógł odetchnąć, bo pozbył się największego intryganta z firmy. Uśmiechnął się do Uli. Był jej wdzięczny za to, że od kiedy ją zatrudnił zawsze przy nim trwała bez względu na to, czy było dobrze, czy źle. Wspierała i pocieszała go w najgorszych momentach. Już nie wyobrażał sobie, że miałoby jej zabraknąć w jego życiu. Stanowiła integralną jego część. Nigdy nie zdoła odwdzięczyć się jej za słowa otuchy podtrzymujące go na duchu w najbardziej krytycznych chwilach, za budującą wiarę w niego nie jako prezesa, ale jako człowieka i za jej wielką, rzadko spotykaną u innych dobroć. Z atencją ucałował jej dłoń. Spojrzała na niego zdziwiona.

– Dziękuję ci Ula za to, że jesteś przy mnie i mnie wspierasz. - Znowu to znajome ciepło napływającej na policzki krwi. Skromnie spuściła wzrok.

– To naprawdę nic takiego Marek i nie masz za co mi dziękować. Inna będąc na moim miejscu zrobiłaby to samo.

– Nieprawda Ula. Przecież przed tobą miałem inne asystentki, ale żadna z nich nie zrobiła dla mnie tyle co ty.

Pojawił się kelner i ustawił przed nimi zamówione potrawy. Były naprawdę pyszne, więc skupili się na nich niewiele rozmawiając. Po zjedzonej kolacji delektowali się jeszcze wybornym winem.

- Wiesz, Terlecki dzisiaj dzwonił.

– Tak? A co chciał.

– Nie wiem, ale nalegał na spotkanie. Umówiłem się z nim na jutro rano, więc spóźnię się trochę. Zresztą ty i tak musisz na mnie zaczekać, bo jak wrócę to przeprowadzimy cię do nowego gabinetu, pani dyrektor – błazeńsko zakończył. Popatrzyła na niego z niepokojem.

- Marek, a nie mogłabym zostać tu, gdzie jestem? W gabinecie Alexa jest jakoś dziwnie. – Uśmiechnął się do niej rozbawiony.

– Ula pomyśl jak to będzie wyglądało. Dyrektor finansowa siedząca w sekretariacie prezesa, to niedorzeczne. Zobaczysz, przyzwyczaisz się. Wstawimy ci kilka doniczkowych kwiatków, żeby rozgrzać tę lodową atmosferę jego gabinetu – uścisnął jej uspokajająco dłoń. – Będzie dobrze.

Odetchnęła. – Może rzeczywiście ma rację a ja robię z igły widły? Nie będę się martwić na zapas.

- Ula, chciałbym ci coś ofiarować. Wiem, że jesteś osóbką bardzo skromną i raczej na co dzień nie nosisz takich rzeczy…, - wyciągnął z kieszeni niewielkich rozmiarów prostokątne pudełko - ale proszę cię przyjmij to ode mnie jako drobną namiastkę mojej wdzięczności. Ja wiem, że to nic wielkiego, ale bardzo bym chciał, żebyś to nosiła – zaintrygowana patrzyła jak z pudełka wyłuskuje delikatną, niezwykle misterną, srebrną bransoletkę.

– Marek – wyksztusiła przez ściśnięte gardło - jest piękna, ale ja naprawdę nie mogę jej przyjąć, bo jest zbyt cenna.

– Ula, - popatrzył na nią błagalnie - proszę nie rób mi tego, nie odmawiaj mi. Zobacz jak pięknie wygląda na twojej ręce – kończył właśnie zapinać malutki zamek.

– Dobrze, przyjmuję, ale obiecaj mi, że to będzie już ostatni taki drogi upominek. Wiesz dobrze, że nie potrzebuję ich i tak zawsze będę po twojej stronie, nie musisz obsypywać mnie prezentami.

- Wiem i tym bardziej doceniam, że go przyjęłaś. – zakończył, delikatnie całując jej usta.



Seba – ratuj! - krzyknął Marek rozpaczliwie, wpadając do gabinetu Olszańskiego. Ten oderwany tak brutalnie od gry komputerowej niemal spadł z krzesła. „Game over”, „game over” dało się słyszeć od strony komputera.

– A niech to… – zaklął pod nosem. Spojrzał półprzytomnie na rozedrganego Dobrzańskiego.

– Co jest? Stało się coś? – Marek nerwowym ruchem ściągnął z siebie płaszcz i rzucił teczkę na krzesło.

- Nie jest dobrze Seba, nie jest dobrze. Powiedziałbym nawet, że jest fatalnie. Wracam właśnie ze spotkania z Terleckim. StartSport chce rozwiązać z nami umowę – wyrzucił z siebie jednym tchem.

- Ale jak to rozwiązać, dlaczego?

- Terlecki dał mi raporty finansowe z dwóch miesięcy. Stary, sprzedaż poleciała na łeb na szyję. Wyniki są fatalne, katastrofalne wręcz. Próbowałem mu tłumaczyć, że jest kryzys i wszystkie firmy odnotowują spadki, ale nawet nie chciał mnie słuchać. Powiedział, że Korzyński jest zły, bo po tak wielkim sukcesie jakim okazał się pokaz, spodziewał się znacznych zysków a tu klapa. Dał nam miesiąc na poprawienie wyników jak się nie wyrobimy zrywa kontrakt. - Oczy Dobrzańskiego niemal wyszły z orbit a źrenice były wielkości spodków. Był przerażony.

– Co ja mam robić Seba? Za dwa tygodnie jest posiedzenie zarządu. Ja nie mogę im przedstawić tego raportu, bo mnie rozszarpią. Alex nadal ma pięćdziesiąt procent udziałów i tylko czeka, żeby przejąć władzę. – Olszański uruchomił szare komórki i zaczął intensywnie myśleć.

– Raport na zarząd przygotowuje dyrektor finansowy, tak?

– No tak i co z tego.

– To z tego, że skoro nie możesz pokazać tych wyników, to trzeba je trochę podrasować.

- Co ty zgłupiałeś? Przecież Ula nigdy się nie zgodzi na to fałszerstwo. Jest zbyt uczciwa.

- No właśnie i tu zaczyna się twoja rola.

– Moja rola? Że niby co…?

– Marek, czy ja muszę cię uczyć takich rzeczy? Wyjedź z nią gdzieś na weekend, zabajeruj, uwiedź, obdaruj niezawodnym zestawem prezentów a wtedy zmiękczysz ją i zrobi wszystko, co tylko zechcesz. – Marek popatrzył na niego jak na wariata.

– Ty chyba nie sądzisz, że ja mógłbym ją wykorzystać w ten sposób?

– Człowieku! Nie masz wyjścia. To jest wyższa konieczność. Poświęcasz się dla dobra firmy i swoich udziałów też! Zresztą może być całkiem przyjemnie. Już nie jest taka brzydka jak kiedyś tylko ten aparat… - wyszczerzył zęby w ironicznym uśmiechu.

- Wiesz co? Jesteś obrzydliwy. Idę do siebie, muszę pomyśleć. - Już na korytarzu doszedł do jego uszu ociekający jadem głos Pauliny.

- Gratuluję pani awansu. Mam nadzieję, że docenia pani to, co ta firma dla pani robi i liczę, że godnie zastąpi pani mojego brata.

– Postaram się – odpowiedziała Ula zauważając nadchodzącego Marka.

- Co się tu dzieje? – skierował pytanie do Pauliny.

- Nic się nie dzieje. Właśnie pogratulowałam pani Cieplak awansu. Możemy porozmawiać?

– Proszę - wskazał jej drzwi do gabinetu, puścił oczko do Uli i wszedł za Pauliną.

– To o czym chciałaś rozmawiać? – spytał głosem zupełnie wypranym z emocji.

– O ślubie.

– O ślubie? A co z nim? Przecież trzymasz rękę na pulsie i nic nie umknie twojej uwagi – nie mógł się powstrzymać od kpiącego tonu.

- Trzymam, owszem, ale pragnęłabym też, żebyś i ty wykazał jakiekolwiek zainteresowanie, bo jak do tej pory sprawiasz wrażenie, jakby ci nie zależało na nim kompletnie – przyjęła wyzywającą postawę założywszy ręce na piersiach.

Bo mi nie zależy, – pomyślał – kompletnie. - A czego ode mnie oczekujesz? Mam wybrać kolor zastawy, czy fason sukien dla druhen?

– Nie bądź bezczelny! Wszystko jest na mojej głowie a ty nie pomagasz mi w niczym!

– Bo straciłem do tego serce. Mówiłem ci wielokrotnie, że chcę skromnego ślubu, ale taka kobieta z klasą jak ty musi mieć tłum gości. A tak a’propos doliczyłaś się wreszcie ich liczby? Ilu ich będzie siedmiuset, czy może tysiąc? - ta rozmowa drażniła go coraz bardziej.

Wiedziała, że ją prowokuje. Była niemal na granicy furii i ostatkiem sił hamowała gniew.

– Na sobotę umówiłam nas z organizatorką, żeby dograć szczegóły.

– Na sobotę? W sobotę nie mogę przecież.

– Jak to, przecież? Masz inne plany?

- Tak. Wyjeżdżam.

– Wyjeżdżasz? A dokąd, jeśli można wiedzieć? – była niemile zaskoczona.

- Mam objazd po szwalniach. Umówiłem się na rozmowy w sprawie oszczędności.

- To, kiedy zamierzasz wrócić?

– W poniedziałek przed południem powinienem już być.

- Mam nadzieję, że jedziesz sam?

– Tak sam, a co chcesz dołączyć? – Prychnęła głośno na tak absurdalny pomysł.

– Dobrze, jedź i wracaj szybko.

– Postaram się – zakończył już łagodnie. Kiedy opuściła gabinet, szybko uruchomił internet. Wyszukał interesującą ofertę w miejscowości położonej kilkanaście kilometrów od Warszawy i zrobił rezerwację. Zatarł ręce z zadowolenia. – Teraz tylko muszę przekonać Ulę do tego wyjazdu, ale najpierw pomogę jej w przeprowadzce. Wyszedł z gabinetu i zobaczył Ulę pakującą do pudeł ostatnie drobiazgi.

- Spakowałaś się już? Szybka jesteś. Wezmę to większe i cięższe pudło, ty weź to lżejsze i możemy iść.

W pokoju należącym jeszcze wczoraj do Alexa rzeczywiście wiało chłodem. Pomógł jej rozpakować rzeczy i zadzwonił po informatyka, żeby podłączył jej komputer. Usiedli na fotelach czekając na niego. Nie wiedział jak zacząć rozmowę. W końcu przełamał się i zaczął niepewnie.

- Ula, pomyślałem sobie… Tyle pracy włożyliśmy w ten pokaz, tyle się napracowaliśmy, że obojgu przydałaby się jakaś chwila wytchnienia. – Słuchała go uważnie, ale wyczuła w jego głosie napięcie. – Chciałem ci zaproponować wspólny weekend za miastem. Urocze, ciche miejsce idealne na zregenerowanie sił. Co ty na to? - Zaskoczył ją. Nigdy nie sądziła, że mógłby jej zaproponować coś takiego. – Wspólny weekend z Markiem! To jak wisienka na torcie, jak spełnione marzenie, ale czy możemy sobie na to pozwolić? – Nieudolnie zaczęła się przed tym bronić.

- Marek, ale mamy tyle pracy… Niedługo zarząd. Dostałeś raport od Terleckiego?

– Dostałem i później ci go dam, a teraz nie zmieniaj tematu – pogroził jej palcem. – Praca i raport to tylko wymówki. Równie dobrze możemy popracować nad raportem tam, na miejscu, a poza tym to polecenie służbowe – użył koronnego argumentu.

- No, jeśli to polecenie służbowe, to chyba nie mam wyjścia.

– Żadnego… - pocałował ją namiętnie.


W sobotę o siódmej rano Marek podjechał pod dom Cieplaków. – Całe szczęście, że nie pada – pomyślał. Wyjął telefon i po chwili w słuchawce usłyszał głos Uli.

– No Ula ja już jestem i stoję pod domem, a ty jesteś gotowa?

- Tak, tak, gotowa, zaraz do ciebie przyjdę – złapała torbę podróżną i jeszcze wsunęła głowę do kuchni. – To ja lecę tato. Trzymaj się i pożegnaj ode mnie dzieciaki.

- Uważaj na siebie córeczko. Jedźcie ostrożnie.

- Dobrze tato, to pa, do poniedziałku.

Zobaczyła opartego o samochód Marka. Gdy ją dostrzegł podbiegł i odebrał od niej bagaż, całując ją jednocześnie w policzek. Uśmiechnęła się do niego promiennie ukazując rząd śnieżnobiałych, równych zębów. Oniemiał.

– Ula! Nie masz aparatu! Wyglądasz cudownie – rzucił torbę do bagażnika i obejmując ją w pasie zakręcił się parę razy dookoła własnej osi.

– Uspokój się wariacie – chichotała – Nic ci wczoraj nie mówiłam, bo chciałam ci zrobić niespodziankę.

– Zrobiłaś i to jaką! – wymruczał jej seksownym głosem do ucha, aż ugięły się pod nią nogi, a po ciele przebiegł dreszcz.

- To co? Wskakuj do auta i ruszamy, szkoda marnować czas.

W radosnych nastrojach mijali drogowskaz z napisem Rysiów.


56 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page