ROZDZIAŁ 12
Rok i trzy miesiące później.
Siedział za biurkiem i bezmyślnie wpatrywał się w ekran monitora. Był sam. Godzinę temu wszyscy poszli już do domu. Znowu wróciły wspomnienia i ten znajomy ból w okolicy serca. Czy on jeszcze kiedyś będzie szczęśliwy? Coraz bardziej w to wątpił. Nigdy nie przypuszczał, że poniesie tak surową karę za swoje czyny. - Lepiej już skończyć ze sobą niż tak cierpieć do końca życia. Nie odzyskam jej i nie odnajdę. Uciekła przede mną i starannie się ukryła, żeby nie musieć mnie już więcej oglądać. Boże! Jakiż byłem głupi. Czego ja się spodziewałem, że wybaczy mi? Tak po prostu? Gdybym tylko mógł cofnąć czas… W tym hotelu była taka cudowna i taka moja… - zesztywniał nagle na krześle. Szare komórki zaczęły swój szaleńczy taniec w jego głowie. – Może by tam pojechać? Ula tak bardzo pokochała to miejsce. Było nam tam cudownie i byliśmy naprawdę szczęśliwi. Pojadę – zdecydował. - Poszukam naszych śladów. Może tam odnajdę ukojenie i spokój. - Nerwowo wklepał w wyszukiwarkę nazwę i adres hotelu. Ukazała mu się właściwa strona. Złapał za telefon i wybrał numer.
- Dzień dobry pani. Czy macie wolne pokoje?
- Tak, mamy. O tej porze roku nie ma zbyt wielu gości – odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
- To świetnie. Chciałbym zarezerwować pokój na tydzień. Jednoosobowy.
- A od kiedy?
- Od jutra.
- Dobrze. Proszę mi podać jeszcze swoje personalia.
- Nazywam się Marek Dobrzański i już kiedyś byłem gościem waszego hotelu.
- Rezerwacja przyjęta. Przyjedzie pan rano czy po południu?
- Rano. Dość wcześnie rano.
- Przyjęłam i zapisałam.
- Bardzo pani dziękuję. Do widzenia – rozłączył się.
Zadzwonił do Sebastiana. Nie chciał firmy zostawiać bez gospodarza.
- Słuchaj Seba. Chcę jutro wyjechać. Na tydzień. Prosiłbym cię, żebyś popilnował mi firmy. Na razie nie ma nic ważnego do załatwienia i każdy wie co ma robić. Muszę odpocząć. Jestem wykończony.
- Jasne stary. Nie ma sprawy. Będę trzymał rękę na pulsie. O nic się nie martw i jedź.
– Dzięki Seba. Zadzwonię jeszcze do ojca i uprzedzę go. Gdyby były jakieś problemy, to kontaktujesz się z nim, tak?
- W porządku. Bądź spokojny. Na jak długo jedziesz?
- Co najmniej na tydzień. Gdyby się coś zmieniło, to dam ci znać.
- Trzymaj się stary i przynajmniej przez tydzień nie myśl o robocie.
Podniecony perspektywą wyjazdu spakował teczkę i pośpiesznie wyszedł z biura. Miał jakieś niejasne przeczucie, ale nie potrafił go sprecyzować. Dotarł do domu. Po przekroczeniu progu mieszkania niemal natychmiast skierował swoje kroki w kierunku szafy. Wyciągnął z pawlacza torbę podróżną i zaczął układać w niej rzeczy. Postanowił, że jutro skoro świt wyruszy.
Ula wyszła przed hotel i przysiadła na ławce obok wejścia. Nieśmiałe promienie marcowego słońca muskały jej twarz. Przymknęła oczy. Uwielbiała tę ciszę i spokój. Lód na jeziorze stopniał niemal cały i wreszcie woda mogła spokojnie rozbijać się o piaszczystą plażę. Niezaprzeczalnie nadchodziła wiosna. Lubiła tę porę roku w przeciwieństwie do zimy. Mogła godzinami przyglądać się rozkwitającym pąkom w kolorze soczystej zieleni. Nagle usłyszała za sobą śmiech swoich dzieci. Znowu zamęczały pewnie Marię tysiącami pytań. Były takie ciekawe świata. Obróciła twarz w kierunku wejścia i zobaczyła Warską trzymającą jej pociechy za ręce. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Rosły tak szybko. Nawet nie wiedziała, kiedy wyrosły z pieluch. Marysia już całkiem dobrze mówiła natomiast Jaś od czasu do czasu miewał z tym jeszcze kłopoty. U chłopców podobno to przebiega trudniej. Miały już rok i osiem miesięcy i pewnie stąpały po ziemi na swoich małych nóżkach. Właśnie ją zauważyły.
- Mamusiu chodź z nami na huśtawki – podbiegły do niej i obłapiły ją za kolana. Pogłaskała je po główkach i dała po buziaku. Były jej całym światem. Już nie wyobrażała sobie sytuacji, że miałaby ich nie mieć. No i były Marka. Przypomniała sobie zdanie, które napisała w pamiętniku w dniu, w którym go poznała „Jak dzieci to tylko z Dobrzańskim”. Potrząsnęła głową. - Tak, marzenie się spełniło, tylko jego tu nie ma – pomyślała z żalem. Ilekroć spoglądała na ich twarzyczki to wtedy nasuwał jej się obraz Marka. Tęskniła za nim. Bardzo. Kochała go tak samo jak wcześniej a po przyjściu na świat bliźniąt jeszcze bardziej. Ciągle nie znalazła w sobie odwagi, żeby do niego zadzwonić i powiedzieć, że ma dwójkę cudownych dzieci a im były starsze, tym trudniej było jej się na to zdobyć. Westchnęła. Może kiedyś się odważy…? Wybaczyła mu. Czas jednak zrobił swoje i zatarł w jej pamięci te chwile cierpienia i rozpaczy. Teraz postrzegała to z zupełnie innej perspektywy. Gdyby nie była taka zapiekła w bólu to może dzisiaj jej życie wyglądałoby inaczej? Może byłaby szczęśliwa? Z nim…
- Pójdę z nimi pani Mario. Dam pani odpocząć od tych rozrabiaków. Pewnie jest już pani nimi zmęczona.
- Nic podobnego moje dziecko. Wiesz, że chętnie się nimi zajmuję. To kochane i spokojne dzieciaki. Przy nich odnoszę wrażenie, że szybciej krew mi krąży w żyłach. Odmłodziły mnie.
Ula schwyciła dzieci za rączki i skierowała się w stronę placu zabaw. Odeszła zaledwie kilka metrów, gdy na parking zajechał srebrny Lexus. – Taki sam jaki miał Marek – przeleciało jej przez głowę. Mężczyzna, który z niego wysiadł odwrócił się w jej kierunku i zamarł. Po chwili ocknął się i ruszył wolno w jej stronę z niedowierzaniem w oczach, które szybko wypełniały się łzami. Ona stanęła oniemiała nadal trzymając dłonie swoich dzieci. Podszedł do niej i runął przed nią na kolana. Objął ją rękami i przywarł do niej.
- Ula – spłynęło z jego warg, wymówione z miłością i czułością jej imię - znalazłem cię, znalazłem… - rozszlochał się na dobre.
Stała jak słup soli zszokowana jego obecnością tutaj. Bezwiednie uwolniła się z dziecięcych rąk i wplotła mu nieśmiało dłonie we włosy. Poczuł jak na jego głowę spadają jej łzy. Podniósł się z kolan i przytulił ją.
- Tak bardzo cię przepraszam Ula za wszystkie krzywdy jakie ci wyrządziłem, za to, jaki byłem podły i cyniczny, za wszystko, za wszystko co złe. Wybacz mi proszę – wyszeptał i błagalnie spojrzał w jej oczy pełne łez.
- Już dawno ci wybaczyłam, bo obdarzyłeś mnie czymś najpiękniejszym i najcenniejszym na świecie – powiedziała cicho uśmiechając się delikatnie.
- Ja? Ja nic takiego ci nie dałem prócz cierpienia – powiedział z goryczą. – Musiałaś uciec ode mnie, żeby odnaleźć spokój.
- Mylisz się. Spójrz na nie – wskazała ręką dzieci. Teraz dopiero zwrócił na nie uwagę przyglądając się im bacznie. Zauważył jakie są do niego podobne.
- One są moje? Są moje! Moje! –krzyknął uszczęśliwiony. Porwał Ulę w objęcia i zamknął w swoich ramionach. - Tak bardzo cię kocham Ula, że aż boli. Nie spodziewałem się przyjeżdżając tutaj, że spotka mnie potrójne szczęście. Nigdy nie przypuszczałem, że znajdę cię w tym miejscu. Byłaś tak blisko a ja nie miałem o tym pojęcia – przykucnął przy bliźniakach.
- Matko, jakie one są do mnie podobne.
- To jest Marysia a to Jaś – Ula przedstawiła dzieci i też przykucnęła.
- Dzieci, to jest wasz tatuś – powiedziała wzruszona. Spojrzały na nią niepewnie i z niedowierzaniem. Zauważyła jakie są onieśmielone. - Opowiadałam wam kiedyś, że tata bardzo was kocha, ale nie może z nami być, pamiętacie? – Skinęły główkami. – To na co czekacie, uściskajcie go. - Odważyły się i nie zwlekając dłużej rzuciły mu się na szyję, krzycząc.
- Tatuś, tatuś – a on wzruszony przygarnął je do siebie i drżącym z emocji głosem powiedział.
- Bardzo, bardzo was kocham i waszą mamusię też – ucałował je i mocno przytulił. Wyprostował się i zachwyconym wzrokiem popatrzył na tę gromadkę. Poczuł jak wielki głaz przytłaczający do tej pory jego serce uwalnia go z tego ucisku pozwalając mu głęboko odetchnąć. Zrobiło mu się niewyobrażalnie lekko i radośnie.
- Ula uszczypnij mnie, bo myślę, że śnię i to nie dzieje się naprawdę.
- Nie śnis, a te dwa żywiołki są tego dowodem. A teraz chodź, przedstawię ci dobrego ducha tego hotelu. Kobietę o wielkim sercu i szlachetnej duszy, przyjaciółkę naszej Ali, panią Marię, której nasza córka zawdzięcza swoje imię.
Marek wziął za rękę Marysię, Ula Jasia i objęci powędrowali w stronę wejścia.
- Pani Mario przedstawiam pani Marka Dobrzańskiego, mojego Marka, ojca moich dzieci. - Maria uważnie spojrzała w jaśniejące ze szczęścia oczy Uli, po czym przeniosła wzrok na Marka.
- Miło mi pana poznać. Nareszcie. Teraz dopiero mam okazję zobaczyć jak bardzo podobne są do pana dzieci. Nie wyparłby się pan ich – roześmiała się.
- Mnie również jest bardzo miło panią poznać – schylił się i z atencją ucałował jej dłoń. - I nie mam zamiaru się ich wypierać. Gdybym tylko wiedział…, gdybym tylko o nich wiedział, nie zważałbym na nic i już dawno bym tutaj był – znowu zaszkliły mu się oczy. Ula pogłaskała go po ramieniu.
- Już dobrze, już wszystko dobrze – powiedziała łagodnie. - Pani Mario, popilnuje pani tych bąków? My musimy porozmawiać i wyjaśnić niektóre sprawy.
- Oczywiście zajmę się nimi a wy porozmawiajcie. – Zwróciła się do bliźniaków. - To co urwisy? Pójdziecie z babcią na te huśtawki? – W odpowiedzi zaczęły radośnie piszczeć i podskakiwać. Ula i Marek przyglądali się przez chwilę tej scence. Ula z rozczuleniem, a w Marku na ten widok rosło ze szczęścia serce. Gdy Warska z dziećmi znikła im z oczu Marek powiedział - wiesz, zarezerwowałem tu pokój. Muszę tylko skoczyć po torbę do samochodu i wracam. Zamelduję się i może tam moglibyśmy porozmawiać.
- Dobrze, jeśli tak wolisz. Idź, ja zaczekam. – Zamieniła z Anią zaledwie kilka słów i ani się obejrzała a był już z powrotem. Ania wręczyła mu kartę do pokoju.
- Pokój jest na pierwszym piętrze.- Ula uśmiechnęła się do recepcjonistki.
- Ja go zaprowadzę Aniu, nie będzie błądził.
Wszedł za Ulą i zamknął drzwi. Pokój spodobał mu się jak cały ten hotel, chociaż był znacznie mniejszy od tego, który wynajął, kiedy przyjechał tu z nią na ten pamiętny weekend. Nagle poczuł się trochę nieswojo i niepewnie. Bardzo obawiał się tej rozmowy a właściwie jej rezultatu. Tak wiele chciał jej powiedzieć a uświadomił sobie, że ma zupełną pustkę w głowie. Usiedli na fotelach naprzeciw siebie przy małym stoliku. Spojrzał jej w oczy, ale prócz spokoju i miłości nie dostrzegł w nich żalu i nienawiści. Milczał przez chwilę zbierając się w sobie. Zaczerpnął głęboko powietrza i zaczął - Ula, przez ponad dwa i pół roku marzyłem o tej chwili. Szczerze powiedziawszy straciłem już nadzieję, że cię odnajdę. Gdzie ja nie byłem i kogo nie pytałem. Maciek, gdy go zagadnąłem o ciebie, prawie rzucił się na mnie a Ala też nie chciała rozmawiać ze mną na twój temat Pojechałem nawet do twojego ojca, ale nie powiedział mi gdzie jesteś, bo związałaś mu usta tajemnicą. Ja ciągle wtedy łudziłem się, że mi wybaczysz i wrócisz do mnie a potem z czasem zrozumiałem, że zraniłem cię tak bardzo boleśnie, że nie wybaczysz mi nigdy i już nigdy nie będziesz moja. Nie potrafiłem się pogodzić z taką świadomością. Żeby zapomnieć choć na chwilę, całkowicie poświęciłem się pracy. Kiedy odeszłaś, sytuacja w firmie była tragiczna, ale byłem zdesperowany. Obiecałem sobie, że wywinduję ją na szczyt i nie zrobię tego dla siebie, ale dla ciebie i twoich przyjaciół, którzy byli bliscy utraty posady. Udało mi się Ula. Przez te dwa i pół roku firma podźwignęła się i nawet weszła na giełdę. Ludzie teraz świetnie zarabiają i są pewni swoich miejsc pracy. Wszyscy też mają niewielkie pakiety udziałów F&D. Mogę nawet powiedzieć, że jesteśmy jedną, wielką rodziną, bo to, że firma stanęła na nogi, zawdzięczam przede wszystkim im, ich poświęceniu i ciężkiej pracy – przełknął łyk wody ze stojącej na stoliku szklanki. Zsunął się z fotela, uklęknął przed nią i zamknął w uścisku swoich dłoni jej dłonie. - Wydawać by się mogło, że mam wszystko. Jestem prezesem dobrze prosperującej firmy, posiadam majątek i mógłbym mieć co tylko zechcę i o czym tylko zamarzę… Nie miałem tylko najważniejszego – twojej miłości Ula. – Przerwała mu.
- Zawsze ją miałeś. Ja nigdy nie przestałam cię kochać.
Położył głowę na jej kolanach. Zauważyła, że trzęsą mu się ramiona. Zrozumiała, że płacze. Pogładziła go po głowie. Ten czuły gest spowodował, że uspokoił się nieco. Spojrzał jej w oczy.
- Ja żyłem w przekonaniu, że mnie nienawidzisz i nie chcesz mnie znać. Nie przyjmowałem tego do wiadomości, choć coraz częściej nawiedzała mnie myśl, że już nigdy mogę cię nie spotkać.
- Nigdy cię nie nienawidziłam. Nie umiałabym. Owszem, na początku byłam na ciebie wściekła i miałam do ciebie ogromny żal. Nie mogłam pojąć, dlaczego mnie tak potraktowałeś. Przecież znałeś mnie bardzo dobrze. Wiedziałeś jaka jestem. Wiedziałeś, że nigdy, przenigdy nie zrobiłabym nic przeciwko tobie. Twój brak zaufania był dla mnie jak cios prosto w serce i tego nie potrafiłam zrozumieć. Byłam zraniona i rzeczywiście na początku chciałam o tobie zapomnieć, ale nie udało mi się. Dowiedziałam się, że jestem w ciąży i noszę pod sercem twoje dzieci. Skoro je tak bardzo kocham, czy mogłabym nienawidzić ich ojca? Sama zadawałam sobie często to pytanie i powoli weryfikowałam swoje uczucia do ciebie. Może mogłabym cię nienawidzić, ale ilekroć spoglądałam na buzie moich… naszych dzieci, widziałam w nich ciebie i nie potrafiłam zapomnieć – teraz i z jej oczu pociekły łzy. Otarł je z jej twarzy drżącą ręką.
- Przepraszam cię Ula, po stokroć przepraszam, że nie było mnie przy tobie kiedy byłaś w ciąży i przy porodzie. Przepraszam, że nie widziałem jak stawiają pierwsze kroki i jak wymawiają pierwsze słowa. Nie śmiem cię o nic prosić, ale tak bardzo chciałbym być obecny w ich życiu – wziął głęboki oddech przed zadaniem najważniejszego pytania. - Ula…, - zaczął niepewnie - czy myślisz, że moglibyśmy spróbować jeszcze raz? Odciąć przeszłość grubą kreską i pójść dalej przez życie, razem? Kocham cię tak bardzo, bardzo mocno. Bez ciebie nic nie ma sensu i nie jest nic warte - z nadzieją spojrzał jej w oczy. Widział jak łzy zalewają jej twarz. Nie mogła wykrztusić z siebie słowa. - Kochanie odpowiedz mi, proszę – wyszeptał cicho całując jej dłonie. Tak bardzo bał się jej odmowy. Wiedział, że gdyby ponownie ją stracił, nie przeżyłby, bo serce pękłoby mu z rozpaczy. W końcu usłyszał jej drżący głos.
- Nawet nie wiesz od jak dawna marzyłam, żeby usłyszeć te słowa. Przepraszam, że nie uwierzyłam w to, co napisałeś w liście. Wtedy myślałam, że nadal się mną bawisz. i tylko udajesz, że kochasz mnie naprawdę.
- Kochałem cię wtedy bardzo a teraz kocham jeszcze bardziej. Przez te wszystkie, straszliwie puste dni bez ciebie ciągle przywoływałem w pamięci twój obraz kiedy tylko zamykałem oczy. Nie było chwili, w której nie myślałbym o tobie. Ula, ja nie potrafię bez ciebie żyć i bez naszych dzieci. Jesteście dla mnie całym światem. Na cóż mi firma, majątek, zaszczyty, gdy nie ma obok mnie was. Kochanie wybacz, że robię to bez odpowiedniego rekwizytu, ale muszę cię zapytać – spojrzał w jej lśniące jeszcze od łez, niemożliwie błękitne tęczówki. - Czy wybaczysz temu durniowi, który wprawdzie na początku się pogubił, ale prędko wrócił na właściwą drogę i teraz błaga cię, żebyś została jego żoną?
Usłyszawszy te słowa rozszlochała się na dobre. Wziął ją w ramiona i przytulił. Usłyszał jej drżący szept.
– Już myślałam, że nigdy mnie o to nie zapytasz. Tak Marku Dobrzański, zostanę twoją żoną. - Przywarł do niej tak mocno, że na moment straciła oddech.
- Już nigdy, przysięgam Ula, nigdy cię nie oszukam, nie skłamię i nie dam powodu, żebyś musiała przeze mnie płakać – ponownie otarł słoną wilgoć z jej policzków i złożył na jej drżących ustach czuły pocałunek.
- Jestem szczęśliwy Ula, tak bardzo szczęśliwy – wyszeptał jej do ucha.
Trwali tak przez dłuższą chwilę wtuleni jedno w drugie. W końcu oderwał się od niej i zapytał – Ula, czy ja mogę zadzwonić do swoich rodziców i powiedzieć im o tobie a przede wszystkim o dzieciach? Oni tak bardzo się o mnie martwią. Przez ten cały czas widzieli jak się gryzę i nie mogę sobie znaleźć miejsca.
Odpowiedziała mu bez zastanowienia.
- Myślę, że nawet powinieneś. W końcu zostali dziadkami i chyba najwyższa pora, żeby poznali wnuki. – Jeszcze raz szczelnie zamknął ją w swoich ramionach.
- Dziękuję ci kochanie. Mogę to zrobić teraz? Jestem taki podekscytowany.
- Oczywiście, ja w tym czasie zobaczę jak sobie Maria z nimi radzi.
- Nie odchodź. Zostań, proszę. Chciałbym, żebyś była świadkiem tej rozmowy. – Wróciła z powrotem na fotel, a on już wybierał numer domowy Dobrzańskich.
- Halo. Część mamo. Jest tam gdzieś tata w pobliżu?
- Tak, siedzi obok. Coś się stało? – zaniepokoiła się Helena.
- Tak, stało się, ale coś bardzo, bardzo dobrego. Wciśnij guzik na „głośnomówiący”, bo chcę, żeby tata też słyszał.
- Witaj synu. Co się dzieje?
- Dzieje się bardzo dużo tato. Jeśli siedzicie, to dobrze i mocno trzymajcie się kanapy, bo to, co zaraz powiem, może zwalić was z nóg.
- Trochę nas zaniepokoiłeś. Mów wreszcie. – Nabrał do płuc powietrza i uroczystym, o emocjonalnym zabarwieniu głosem zaczął mówić.
- Kochani, po tylu beznadziejnych i ciężkich dla mnie miesiącach a nawet mogę powiedzieć, że latach, wreszcie udało mi się. Odnalazłem Ulę. Rozmawialiśmy i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Ona jest cudowna i wspaniałomyślna, bo wybaczyła mi te świństwa, które jej zrobiłem. Oświadczyłem się jej a ona zgodziła się zostać moją żoną. A teraz najważniejsze. Mamy dwójkę cudownych i pięknych dzieci. To bliźnięta. Chłopczyk i dziewczynka. Za niespełna cztery miesiące skończą dwa lata. Są wspaniałe i takie do mnie podobne. Zostaliście podwójnymi dziadkami. - Usłyszeli radosny krzyk po drugiej stronie słuchawki.
- Synku, tak bardzo się cieszymy. Pozdrów od nas Ulę i serdecznie ucałuj. Jesteście daleko od Warszawy? Może moglibyśmy przyjechać? Tak bardzo chcielibyśmy zobaczyć nasze wnuki. – Z ruchu warg Uli odczytał.
– Niech przyjadą.
- To niedaleko kochani, kilkanaście kilometrów od Warszawy. Za jakąś godzinę spokojnie dojedziecie. Tato czujesz się na siłach prowadzić samochód?
- Synu, jeszcze dwadzieścia minut temu powiedziałbym ci, że nie, ale po takich dobrych nowinach mógłbym jechać ze dwadzieścia godzin. – Marek zaśmiał się. Wytłumaczył jeszcze ojcu jak ma jechać i podał adres hotelu.
- To czekamy na was. Do zobaczenia – rozłączył rozmowę i radośnie spojrzał na Ulę.
- Słyszałaś te krzyki? Jeszcze ich nie widzieli a już są wniebowzięci. – Rozchichotali się oboje.
- Chodźmy na dół. Muszę zobaczyć, czy nasze aniołki nie wykończyły opiekunki.
Bawili się z dziećmi na placu zabaw oddalonym kilkanaście metrów od parkingu. Hasały i dokazywały piszcząc wesoło z radości kiedy Marek brał raz jedno raz drugie i podrzucał do góry. Wiedziały już o przyjeździe swoich dziadków. Ula uznała, że trzeba je uprzedzić, żeby nie były zbyt onieśmielone. Właśnie zauważyła samochód podjeżdżający na parking i rzekła do rozbawionego Marka.
- Już są. Przyjechali.
Rzeczywiście z samochodu wyszła Helena i Krzysztof. Zauważyli wesołą gromadkę i ruszyli w ich kierunku. Krzysztof podszedł do Uli i ucałował ją serdecznie.
- Dziękuję ci dziecko, że wybaczyłaś temu nieszczęśnikowi. Od ponad dwóch lat snuł się jak cień – przyjrzał jej się uważnie. – Macierzyństwo ci służy. Wyglądasz pięknie.
Potem wylądowała w ramionach Heleny.
- Uleńko. Dziękuję ci za te wspaniałe dzieci. Nawet nie wiesz jak bardzo ucieszyła nas ta wiadomość.
- Ależ wiem, – odparła poważnie – słyszałam przez telefon – nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Helena jej zawtórowała.
- No Marek, spisałeś się synu. – Krzysztof podszedł do Marka i poklepał go po ramieniu. – I od razu dwójka. Ale jak szaleć to szaleć – puścił do niego oczko. – To może nam je przedstaw.
- To jest Marysia a to Jaś. – Małżeństwo pochyliło się nad dziećmi.
- Witajcie smyki. Jesteśmy waszymi dziadkami, rodzicami waszego taty.
- My wiemy, mamusia nam mówiła – odezwała się odważniejsza Marysia patrząc na dziadków swoimi dużymi, chabrowymi oczkami odziedziczonymi po Uli.
- No właśnie – potwierdził skwapliwie Jaś ukazując w szerokim uśmiechu słodkie dołeczki w policzkach.
- Są cudowne i naprawdę bardzo do Marka podobne. Marysia ma twoje oczy Ula, ale Jaś, to wykapany Marek. Pokażę ci kiedyś jego zdjęcia jak był mniej więcej w ich wieku. Wypisz wymaluj, nieodrodne dzieci swojego taty.
Ula zerknęła na zegarek. Była godzina czternasta. Zwróciła się do seniorów Dobrzańskich.
- Serdecznie zapraszam państwa na obiad. Tutejszy kucharz gotuje wspaniale, nie będą państwo narzekać.
- Potwierdzam – poparł Ulę Marek. - Szczególnie świetnie mu wychodzą pierogi i gołąbki - mrugnął porozumiewawczo do Uli, której natychmiast wypełzły na policzki zdradliwe rumieńce.
Dziadkowie jeszcze długo nie mogli nacieszyć się wnukami. Z rozczuleniem przyglądali się też metamorfozie Marka, który sprawiał wrażenie, że unosi się w chmurach i na krok nie odstępował Uli. To już nie był ten smutny, ciągle zamyślony i pochmurny człowiek, któremu tak bardzo współczuli i tak długo martwili się o niego. W końcu zrobiło się późno i Dobrzańscy zaczęli się żegnać. Uzyskawszy od Uli obietnicę, że na pewno w najbliższym czasie ich odwiedzi i przywiezie im wnuki, odjechali.
Ula po wykąpaniu i uśpieniu bliźniąt, w których to czynnościach gorliwie pomagał jej Marek, usiadła wraz z nim na kanapie w hotelowej świetlicy. Oparła głowę na jego ramieniu myśląc nad czymś intensywnie. W końcu odważyła się zapytać.
- Marek a co z Pauliną? Dalej pracuje w firmie? – Uśmiechnął się do niej czule.
- Nie, nie znasz najnowszych wieści. Wyszła za mąż, dasz wiarę? – zacytował Violettę.
- Naprawdę? A któż jest szczęśliwym wybrankiem? – dała upust ironii.
- Nie uwierzysz. Lew Korzyński. Teraz wreszcie jest odpowiednio traktowana jak to ona mawia, tak jak na to zasługuje, tylko nie bardzo wiem, czym. Jednak muszę przyznać, że rozstaliśmy się z wielką klasą. Nawet o tobie diametralnie zmieniła zdanie a w łapy Lwa wepchnąłem ją sam.
- Jak to, sam?
- Widziałem jak ją adoruje i pożera wzrokiem. Zakochał się w niej i stracił dla niej głowę. Ja tylko powiedziałem Paulinie, żeby z nim spróbowała, bo może to jest ten właściwy i okazało się, że miałem rację.
- Wierzyć się nie chce.
- A wiesz, że Violetta i Sebastian zaręczyli się?
- Naprawdę? – spytała zdumiona.
- Mhmm. Na jesień planują ślub – zadumał się. – Trochę się pozmieniało odkąd ciebie nie ma. Nawet Władek przebąkuje coś o ślubie - ziewnął, co nie umknęło uwagi Uli.
- Zmęczony jesteś- pogłaskała go czule po policzku. – Połóż się i wypocznij. Jutro też jest dzień. – Przytulił ją mocno do siebie.
- Tak. Trochę jestem zmęczony. To był bardzo bogaty w wydarzenia dzień, prawda? Jeszcze rano nie uwierzyłbym, że będę miał aż tak wiele szczęścia - pocałował ją z czułością w skroń. - Dziękuję ci mój promyczku, za wszystko ci dziękuję. Za wybaczenie, twoją miłość i za to, że zaufałaś mi ponownie. Przede wszystkim jednak dziękuję ci za nasze dwa skarby. Jesteśmy rodziną Ula, prawdziwą rodziną, Czy mógłbym marzyć o czymś więcej?
– Ciii… Już dobrze. Nareszcie wszystko dobrze. - Ujął jej dłoń i ucałował jej wnętrze.
– Kocham cię mój aniele.
- Ja ciebie też. Bardzo – wyszeptała.
Następnego ranka po nakarmieniu dzieci zadzwoniła do swojego ojca i dokładnie streściła przebieg wczorajszego dnia.
- Tak się cieszę córcia – był wzruszony. - Ja widziałem jaki on był zdeterminowany i jak bardzo zależało mu na tym, żeby cię odnaleźć. Bardzo się cieszę waszym szczęściem i tym, że moje wnuki wreszcie będą miały ojca.
Marek nie spał już od dawna. Leżał w łóżku z oczami wbitymi w śnieżną biel sufitu. Ciągle jeszcze nie mógł uwierzyć w to, co wydarzyło się wczorajszego dnia. To było jak najpiękniejszy sen. Ula, jego Ula, taka dobra, wspaniałomyślna i kochana, wybaczyła mu. Tak bardzo i tak długo o tym marzył, aż w końcu przestał wierzyć, że kiedykolwiek to będzie możliwe. Samo odnalezienie jej tutaj było jak cud. Ona była cudem, jego cudem. I jeszcze w dodatku okazało się, że jest ojcem tej wspaniałej dwójki. Spojrzał na zegarek. Siódma trzydzieści. - Wstanę i zejdę na dół. Może trzeba Uli pomóc przy dzieciach. – Uśmiechnął się do swoich myśli. – Moich dzieciach.
Wyskoczył energicznie z łóżka i pognał do łazienki. Po kąpieli ubrał się szybko i zszedł na dół. Witając się z recepcjonistką kątem oka dostrzegł zbliżającą się panią Marię. Obdarzył ją szerokim, szczerym uśmiechem.
- Dzień dobry pani Mario. Nie wie pani czy Ula i dzieci już wstały? – Odwzajemniła uśmiech.
- Dzień dobry panie Marku. Dzieci i Ula już są na nogach. Dzieci wstają dość wcześnie a i Ula ma tu swoje obowiązki, które nie pozwalają jej dłużej pospać. No, ale dziś niedziela więc nie będzie nimi tak bardzo obciążona. Na pewno będziecie mieli czas dla siebie. Ja z wielką ochotą zajmę się waszymi słoneczkami. – Z wdzięcznością przyjął jej słowa.
- Pani Mario mam jeszcze prośbę. Proszę zwracać się do mnie po imieniu, bez „pan”, dobrze? Będę się z tym czuł o wiele lepiej.
- Dobrze. Jeśli tylko tego chcesz… W końcu mógłbyś być moim wnukiem – roześmiali się oboje.
- To ja pójdę do Uli. Życzę pani miłego dnia.
- Ja tobie również – powiedziawszy to podreptała do swoich zajęć.
Marek zapukał cicho do pokoju Uli i po usłyszeniu „proszę” wszedł do środka. Pierwsze co ujrzał to ubrane jeszcze w piżamki dzieci, które na jego widok rzuciły się z piskiem krzycząc – Tato, tato! - i przylgnęły do jego nóg. Rozczuliła go ich reakcja. Podniósł je na ręce i obdarował każde słodkim całusem.
- Witajcie moje skarby. Wyspałyście się?
- Taaak! Teraz chcemy na dwór, do koników.
- Ale chyba nie w piżamkach? Trzeba się najpierw ubrać. Chodźcie, pomogę wam – postawił je ostrożnie na podłodze i podszedł do Uli całując ją delikatnie w usta.
- Dzień dobry kochanie. Mam nadzieję, że i ty dobrze spałaś?
- Bardzo dobry dzień i cudownie mi się spało – oddała pocałunek. – Zajmiesz się nimi? Mam trochę zajęć, ale szybko powinnam się z nimi uporać i dołączę do was. Dzieci chcą iść do stajni. Pewnie nie wiesz, gdzie to jest, ale one cię zaprowadzą. Bardzo dobrze znają drogę.
- Dobrze kochanie. Chętnie je zabiorę. Musimy przecież poznać się lepiej. Teraz powiedz w co je ubrać.
Ula wyjęła z szafy ubranka dzieci.
– Ja przebiorę Marysię, bo muszę ją potem jeszcze uczesać, a ty przebierz Jasia. Z nim jest mniej roboty.
Nawet nie przypuszczał ile radości sprawi mu takie prozaiczne zajęcie jak przebieranie tego malucha, któremu buzia nie zamykała się ani na chwilę. Cierpliwie odpowiadał na jego pytania. Także Marysia, której Ula właśnie zaplatała długie kruczo-czarne włosy wtrącała od czasu do czasu swoje trzy grosze.
Gotowych do wyjścia Ula odprowadziła do drzwi. Przykucnęła jeszcze na chwilę obok dzieci i powiedziała.
- Macie być grzeczne i słuchać taty. Pójdziecie z nim do stajni, ale tata nie zna drogi więc pokażecie mu, tak? – Skinęły zgodnie główkami.
- Dobrze. W takim razie idźcie, ja za jakąś godzinkę do was dołączę.
Szedł spacerkiem leśną drogą trzymając za ręce dwójkę swoich pociech. Nigdy nie sądził, że to takie przyjemne. Dopiero uczył się być ojcem, ale zadziwiająco szybko zaczynał przywykać do tej myśli. Był bardzo szczęśliwy. Ta dwójka pozwoliła mu zapomnieć o wszystkich zmartwieniach. Pokochał je całym sercem. Byli krwią z jego krwi i kością z jego kości. Cudownie… Odetchnął pełną piersią. Las przerzedził się i ujrzał przed sobą wybieg dla koni i zabudowania stajni, której wierzeje właśnie ktoś otwierał na oścież. Podeszli bliżej. Marek zobaczył wychodzącego, szczupłego mężczyznę w średnim wieku, lekko przygarbionego. Mężczyzna również dostrzegł jakiś ruch. Podniósł spracowaną dłoń do czoła zasłaniając się przed rażącymi jego wzrok promieniami słońca i uśmiechnął się.
- Jasiek! Marysia! Chodźcie do wujka! – krzyknął.
Jak na komendę wyrwały się z rąk Marka i podbiegły radośnie przekrzykując się nawzajem.
- Dzień dobry wujku. Przewieziesz nas konikiem? – podskakiwały przed nim radośnie.
- Przewiozę. A kto to jest? Ten pan, co was przyprowadził? – nieufnie spojrzał na Marka. Ten wyciągnął dłoń chcąc się przywitać.
- Dzień dobry panu. Nazywam się Marek Dobrzański i jestem ojcem tej dwójki.
- Witam pana. Witold Solecki – uścisnął podaną dłoń. - Jestem pracownikiem ośrodka i przyjacielem Uli. Byłem przy narodzinach tych bąbli – dostrzegł zdumione spojrzenie Marka. – To znaczy nie dosłownie. Stałem pod drzwiami – uspokoił go. Roześmiali się. Witek przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Znam waszą historię. Ula opowiedziała mi kiedyś. Często woziłem ją do lekarza i wtedy trochę mi się zwierzała. – Marek pokiwał ze zrozumieniem głową. - Bardzo są do pana podobne – wskazał na stojące nieopodal bliźniaki.
- Tak. Też tak uważam.
- Tato? Pojeździsz z nami na koniku? – Marysia niecierpliwie szarpała go za nogawkę spodni. – Wujek Witek nas przewiezie.
- Wiesz kochanie, ja nie umiem jeździć, ale za to chętnie popatrzę jak wy to robicie, dobrze? – Pokiwała główką.
- To ja pójdę osiodłać klacz – powiedział Witek.
- Czy to bezpieczne? – zaniepokoił się Marek.
- Proszę mi zaufać. To nie jest ich pierwszy raz. Jeżdżą, odkąd samodzielnie utrzymują się na nogach a ja cały czas przy nich jestem. Poza tym to bardzo łagodny i spokojny koń. No to za chwilę przyprowadzę ją.
Uspokojony tymi słowami Marek czekał cierpliwie wraz z dziećmi na zewnątrz. Parę minut później Witek wyprowadził ze stajni dorodną kasztankę. Pomógł bliźniakom usadowić się na jej grzbiecie i wolno poprowadził zwierzę na padok. Marek oparł się o drewniane ogrodzenie i obserwował jak mężczyzna trzymając w dłoni długą lonżę ostrożnie prowadził konia dookoła wybiegu. Zauważył też szczęśliwe i radosne buzie swoich dzieci. Uśmiechnął się do nich i pomachał. Odpowiedziały tym samym. Nagle poczuł dłonie opasujące jego klatkę piersiową i słodki ciężar przytulający się do jego pleców. Odwrócił się i pierwsze co zobaczył to wielkie, jasne, szczęśliwe, lazurowe jak pogodne niebo oczy swojej ukochanej i szeroki, promienny uśmiech, którym go obdarzyła. Zamknął ją w swych ramionach i namiętnie pocałował.
- Kocham was Ula – wyszeptał – najmocniej na świecie. Sprawiłaś, że jestem spełnionym człowiekiem.
ROZDZIAŁ 13
Objęci wracali wolno ze stajni do hotelu. Rozbawione i szczęśliwe ich dwa szkraby biegły przed nimi wesoło pokrzykując, podskakując i co chwilę obracając się w kierunku rodziców, jakby chciały się upewnić, czy wciąż za nimi idą. Marka wzruszył ten obrazek, który miał przed sobą. Czy mógł kiedykolwiek marzyć, że spotka go tyle dobrego naraz? Ula zerknęła na niego z ukosa i dostrzegła łzy płynące mu po policzkach.
- Marek, co się stało? Dlaczego płaczesz? – Przetarł rękawem bluzy mokre policzki i przygarnął ją mocniej do siebie.
- Ze szczęścia kochanie. Nie zasłużyłem na nie, ale bardzo doceniam i jestem tak niezmiernie wdzięczny Bogu, że wysłuchał moich próśb i pozwolił mi cię odnaleźć, to znaczy was odnaleźć.
- Nie zadręczaj się już poczuciem winy – pogłaskała go po ramieniu. – Cieszmy się tym co tu i teraz. Czas też pomyśleć o przyszłości i na tym powinniśmy się skupić. Sam mówiłeś, żeby przeszłość odciąć grubą kreską. Ja to zrobiłam, ale ty jak widzę jeszcze nie. Przestań robić sobie wyrzuty i po prostu zapomnij. Ja ci wybaczyłam. Teraz ty musisz wybaczyć sam sobie. – Przytulił ją i pocałował w skroń.
- Jesteś piękną i bardzo mądrą kobietą Urszulo Cieplak.
- A ty miłością mojego życia i ojcem naszych dzieci. Bardzo przystojnym i seksownym ojcem. – Roześmiali się. Słysząc śmiech rodziców dzieci podbiegły do nich chwytając ich za ręce. W dobrych humorach wesoła gromadka przekroczyła próg hotelu natykając się na Marię. Ta podeszła do nich i uściskawszy dzieciaki powiedziała - macie dzisiejsze popołudnie wolne. Najpierw zjedzcie obiad a potem ty Ula przyprowadzisz do mnie bliźniaki. Zabierz Marka na spacer. Może jest jeszcze coś, o czym powinniście porozmawiać.
- Dziękujemy pani Mario – odezwał się Marek. – Sam chciałem pójść do pani z prośbą o przypilnowanie dzieci. Rzeczywiście jest jeszcze coś, o czym chciałbym porozmawiać z Ulą.
- Mam się bać? – Ula popatrzyła na niego zdziwiona.
- No co ty? Powiedziałem ci przecież, że już nigdy nie narażę cię na żadne przykrości – uspokoił ją. – To idziemy coś zjeść? W brzuchu mi burczy.
- Nam też, nam też burczy! – Marysia i Jasiek podskakując wesoło podbiegli do drzwi jadalni.
Obiad upłynął w wesołej atmosferze. Musieli pomóc dzieciom, bo nie bardzo radziły sobie jeszcze ze sztućcami. Obydwoje mieli umazane buraczkami buzie, co wywołało śmiech zarówno Uli jak i Marka.
- Są takie ruchliwe, nawet przy jedzeniu nie usiedzą spokojnie. Trudno je nakarmić a szczególnie trafić im łyżką do buzi jak się kręcą, ale i tak poradziliśmy sobie świetnie – chichotała rozbawiona Ula.
- Chodźcie brudaski, trzeba was umyć - Marek zabrał córkę a Ula syna. Czyste i przebrane w świeże ubranka zaprowadzili do pani Marii.
- Zostawiamy je a sami idziemy nad jezioro. Pamiętajcie, nie męczcie babci.
Maria zwróciła się do dzieci.
- Będziemy czytać bajki, chcecie?
- Chcemy! – krzyknęły radośnie sadowiąc się już na jednym z foteli.
- To my idziemy – posyłając swoim aniołkom powietrznego całusa złapała Marka za rękę i wyciągnęła z pokoju.
Stali objęci na pomoście wpatrując się w nieruchomą taflę jeziora. Czasem tylko lekki wietrzyk marszczył jej powierzchnię. Trwali w ciszy, zamyśleni. Przywarł do jej pleców opierając swój podbródek na jej ramieniu.
- Wiesz, przypomniał mi się nasz wspólny pobyt tutaj – powiedział cichym głosem Marek. - Wtedy, kiedy kazałaś mi wyjść na godzinę i przewietrzyć głowę. Stałem tu w tym miejscu z niepokojem w sercu. Czułem się podle. Liczyłem, że wymyślisz coś w sprawie raportu i przyznam szczerze, że też nie widziałem innej możliwości niż sfałszowanie go. Nie chciałem jednak nic ci sugerować i zmuszać do czegokolwiek. Kiedy sama to zaproponowałaś, byłem najpierw w szoku a potem już wiedziałem, że robisz to z miłości. Ta noc wtedy… Ula, ja nigdy nie przeżyłem takiej nocy wcześniej. Dałaś mi tyle uczucia a ja zrozumiałem, że tylko z tobą mogę dzielić życie, z nikim innym. Zrozumiałem jak bardzo jesteś mi bliska i jak bardzo cię kocham. To były jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu a potem wszystko zniszczyłem…
Odwróciła się w kierunku jego twarzy.
- Proszę cię zapomnij o tym i nie zadręczaj się już. Ja nigdy nie będę robić ci wyrzutów. Było, minęło. Nie wracajmy do tego. Cieszmy się tym, co mamy a mamy przecież tak wiele. Mamy siebie i przede wszystkim nasze dzieci. To im teraz trzeba się poświęcić i próbować stworzyć im szczęśliwe dzieciństwo. Dobrze się stało, że odnaleźliśmy się i razem możemy je wychowywać w pełnej rodzinie. Jeden rodzic to za mało.
- Ula? Zastanawiałaś się już może nad naszą wspólną przyszłością? Chciałbym, żebyście wrócili do Warszawy. Nie od razu oczywiście. Najpierw muszę zapewnić wam odpowiednie warunki, pomyśleć o jakimś domu. Moje mieszkanie na Siennej jest zbyt małe. Trudno byłoby się nam tam w czwórkę pomieścić. Jak tylko wrócę, to zaraz rozejrzę się za jakimś domem. Postaram się o foldery i przyjadę, żebyś mogła je obejrzeć i pomóc podjąć mi decyzję. Co ty na to?
- Szkoda mi będzie stąd wyjeżdżać. Przyzwyczaiłam się. Mam tu oddanych przyjaciół, panią Marię, tu urodziłam nasze dzieci, ale wiem, że nie mogłabym tu zamieszkać na zawsze. Nie teraz, gdy jesteśmy wreszcie razem. Powinieneś dać mi jednak trochę czasu. Muszę tu wszystkich przygotować na mój wyjazd a przede wszystkim Marię, bo jej będzie najtrudniej się pogodzić z tym, że wyjadę razem z dziećmi i nie będzie mogła się nimi opiekować tak jak do tej pory.
- Wiem Ula i nie będę cię pospieszał. Chciałbym też, żebyśmy urządzili zaręczyny, takie prawdziwe z pierścionkiem w gronie naszych bliskich. Marzę też o tym, żebyśmy wreszcie i w świetle prawa stali się rodziną. Myślę o ślubie. Nie każesz mi za długo z tym zwlekać, prawda?
- Nie, nie będziemy zwlekać. Nasze dzieci powinny nosić twoje nazwisko. Trzeba jednak podejść do wszystkiego po kolei, systematycznie. Najpierw dom, potem zaręczyny i na końcu ślub. Tak chyba będzie najlepiej – popatrzyła mu w oczy szukając aprobaty. Uśmiechnął się pokazując w całej okazałości garnitur białych zębów i dołeczki w policzkach.
- Kocham cię, bardzo, bardzo, bardzo – pochylił się czule i namiętnie całując jej usta. Gładził jej plecy przytulając ją coraz mocniej do siebie. Znaczył ślady pocałunków na jej policzkach, szyi i dekolcie. Dłońmi zjechał do linii pośladków. Zesztywniała w jego ramionach a on się opamiętał.
- Marek nie, jeszcze nie teraz. Nie śpieszmy się.
- Poczekam Ula tyle ile będzie trzeba, aż będziesz gotowa. Teraz mogę czekać nawet całą wieczność wiedząc, że jesteś ze mną.
- Całą wieczność? – spojrzała rozbawiona w jego oczy – Nie wytrzymałbyś tyle.
- Wytrzymałbym – zrobił poważną minę. – Od kiedy odeszłaś nie byłem z żadną kobietą. Nie mógłbym. Nie po tym, co zaszło między nami. To by było jak zdrada a ja, mimo że nie było cię przy mnie, nie chciałem cię zdradzać.
Była mu wdzięczna za te słowa. Przybliżyła swoje usta do jego ust i wszeptała w nie.
- Dziękuję mój ty wierny rycerzu. – Znowu smakował jej pełnych, słodkich warg, za którymi do niedawna tak rozpaczliwie tęsknił.
Jego pobyt dobiegał końca. Musiał wracać. Długo ściskał i całował dzieci tuląc je w ramionach.
- Bądźcie grzeczne i opiekujcie się mamusią. Ja wrócę najszybciej jak tylko będę mógł. – Płakały cichutko. Nie chciały, żeby wyjeżdżał. Kroiło mu się serce na widok tych płaczących aniołków. Łzy same mu pociekły po policzkach.
- Nie płaczcie. Będę codziennie do was dzwonił rano i wieczorem. Będziecie mi opowiadać co robiłyście, dobrze? – Zapłakane pokiwały główkami na znak zgody. Podszedł do Uli, której też zdradliwa wilgoć wypływała z oczu. Przytulił ją mocno.
- To tylko na chwilę kochanie. Niedługo przyjadę. Będziemy w stałym kontakcie. Teraz już mi nie znikniesz, prawda? – Rozszlochała się i wtuliła w jego ramię.
- Kocham cię i będę bardzo tęsknić – wyszeptała zdławionym od płaczu głosem.
- Ja też was kocham kotku i moja tęsknota będzie potrójna, ale damy radę. Dla nas i dla naszych dzieci - ostatni raz przygarnął ich wszystkich do siebie i ucałował. Wsiadł do samochodu ze ściśniętym sercem i ruszył obserwując w lusterku nad głową znikającą mu z każdym pokonanym przez samochód metrem Ulę i dzieci.
Poniedziałkowy poranek był ciężki dla niektórych. Po rozleniwiającym weekendzie nie każdy pałał entuzjazmem do pracy. Sebastian Olszański właściwie we wszystkie dni tygodnia oprócz sobót i niedziel był niechętnie nastawiony do zrobienia czegokolwiek. Z natury był leniem i nie lubił się przemęczać, ale ten poniedziałek był wyjątkowo dla niego trudny. Violetta nie dawała mu żyć. Ciągle ciosała mu kołki na głowie w sprawie Marka. Wczorajszy wieczór też przegadali o nim. Dlaczego się tak zmienił, dlaczego jest ciągle nie w humorze, na pewno gnębi go jakaś choroba… Tego typu rzeczy nie dawały Violetcie spokojnie egzystować a co za tym idzie i jemu samemu. Minęło kilka godzin zanim spokojnie wytłumaczył jej, o co w tym wszystkim chodzi. Słuchając tych rewelacji nie mogła uwierzyć jak to się stało, że nic nie zauważyła, że Marek z Brzydulą… Nie no, już teraz z Piękniulą. Musiała przyznać, że kiedy widziała ją po raz ostatni przed odejściem z firmy, była już piękna.
- No i co? Tak nagle znikła? Zapadła się pod ziemię? – zasypywała go gradem pytań. – Jesteś jego przyjacielem, nie mogłeś mu pomóc szukać? Ludzie nie znikają tak po prostu.
- Violetta, uspokój się. Ona jednak ukryła się tak, żeby jej nie znalazł. Kocha ją, dlatego się tak zmienił. Dręczy go sumienie. – Popatrzyła na niego pogardliwie.
- Jesteście obaj jak te dwa głupki. Ciebie też powinno dręczyć Po tym, co namieszaliście to nic dziwnego, że nie chce mieć z wami do czynienia. Ja na jej miejscu wydrapałabym wam oczy – sapała z oburzenia.
Uciekł przed nią do gabinetu w ten poniedziałkowy poranek. Musiał odetchnąć. Ułożył się wygodnie w fotelu zakładając nogi na biurko. Nie dane mu było jednak za długo trwać w takiej pozycji, bo do gabinetu wpadł sam prezes z dziwnie szczęśliwym i rozanielonym wyrazem twarzy.
- Cześć Seba, jak firma? Stoi jeszcze? – Olszański otworzył usta ze zdumienia. Dawno nie widział swojego przyjaciela w tak radosnym nastroju. Opamiętał się jednak
- Dobrze się czujesz? – zapytał ostrożnie.
- Znakomicie. Nigdy nie czułem się lepiej? – Taka odpowiedź wzbudziła jeszcze większe wątpliwości Sebastiana co do dobrej kondycji zdrowia psychicznego prezesa.
- Co spowodowało u ciebie tak diametralnie różne nastawienie do życia od tego, które obserwowałem jeszcze tydzień temu?
- Znalazłem ją.
Zdumienie kadrowego osiągnęło maximum. Zaczął się dławić własną śliną a oczy niemal wypadły mu na biurko.
- Zna… Znalazłeś ją? Gdzie?
- Pamiętasz ten nasz wspólny weekend w tym ośrodku kilkanaście kilometrów za Warszawą?
- Pamiętam.
- Tam właśnie pojechałem tydzień temu, żeby powspominać i kogo pierwszego zobaczyłem po wyjściu z samochodu? Właśnie ją – zakończył triumfalnie.
- Ale, jak to? Ona też przyjechała w tym samym czasie co ty?
- Nie Seba, to długa historia. Okazało się, że właścicielką tego hotelu jest przyjaciółka naszej Ali. To właśnie Ala podsunęła Uli pomysł, żeby wyjechała tam odpocząć. Ula nawet nie wiedziała wtedy, dokąd tak naprawdę jedzie. Maciek ją wiózł. Dopiero jak zjechali z autostrady zorientowała się, że zna to miejsce. To tam właśnie się zaszyła. Ale to nie wszystko. Trzymaj się mocno, bo nie uwierzysz. Po jakimś czasie okazało się, że Ula jest w ciąży. Ze mną. Ten wspólny weekend okazał się brzemienny w skutki. Po badaniu lekarskim dowiedziała się, że to będą bliźnięta.
Olszański siedział wbity w fotel i słuchał tych rewelacji z otwartymi ustami.
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś ojcem? Masz dzieci? – przetarł nerwowo czoło.
- Tak Seba. Dwójkę najcudowniejszych dzieci pod słońcem. Dziewczynkę i chłopca. Marysię i Jasia. Mają rok i osiem miesięcy i są bardzo do mnie podobne. Zresztą pokażę ci zdjęcia, bo zgrałem na płytę, to sam zobaczysz – wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki pudełko i wręczył przyjacielowi.
Sebastian wsadził płytę do komputera i uruchomił. Raz po raz przewijały się slajdy przed ich oczami. Nie mógł uwierzyć, ale musiał przyznać, że podobieństwo dzieci do ich ojca było uderzające. Na jednym ze zdjęć dostrzegł Ulę.
- Boże! Jaka ona piękna. Jeszcze bardziej wypiękniała po dzieciach. Zazdroszczę ci stary. Dostałeś to, co najlepsze. Gratulacje. Twoi rodzice wiedzą?
- Wiedzą i nawet przyjechali tam w zeszłą sobotę, bo nie mogli się już doczekać, żeby poznać wnuki. Są przeszczęśliwi. Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć.
- Nie wiem, czy moje serce wytrzyma kolejną dawkę takich nowin. No, ale mów, mów.
- Długo rozmawialiśmy Sebastian i wyjaśnialiśmy wszystko krok po kroku. Wybaczyła mi krzywdę jaką jej wyrządziłem. Potem oświadczyłem się jej a ona się zgodziła. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi przyjacielu. Teraz tylko muszę znaleźć jakiś dom, żebym mógł ich sprowadzić do Warszawy a potem ślub. Niewykluczone, że jeszcze przed waszym. Chcę, żeby dzieci nosiły moje nazwisko i to jak najszybciej. Może uda mi się pozałatwiać wszystko do sierpnia. To chyba dobry miesiąc na ślub. Dzieci będą miały już dwa lata i mogą poprowadzić rodziców do ołtarza, nie? – zaśmiał się radośnie wizualizując sobie tą scenę oczami wyobraźni.
Ula wyszła cichutko z pokoju bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Wreszcie udało się jej uśpić dzieci. Długo nie mogła ich uspokoić po wyjeździe Marka. Rozpaczliwie płakały, nawet nie chciały jeść kolacji. W końcu zasnęły zmęczone płaczem i jej ciągłymi zapewnieniami, że tatuś niedługo przyjedzie. Musiała teraz porozmawiać z Marią. Zupełnie nie wiedziała jak ma jej przekazać wiadomość, że nie zostanie, bo musi na nowo ułożyć sobie życie z Markiem. Obawiała się reakcji Marii. Jak ona zniesie powrót do samotnie spędzanych wieczorów przy kominku. Miała jednak świadomość, że taka rozmowa musi się odbyć. Cicho zapukała do drzwi i wślizgnęła się do środka. Maria siedziała w swoim fotelu trzymając w dłoniach kubek z kakao.
- Zasnęły? – spytała. Ula kiwnęła głową.
– Już myślałam, że nie zasną z tych emocji - usiadła w fotelu obok i splotła na kolanach dłonie. - Pani Mario, chciałabym porozmawiać. – Maria spojrzała na nią wyczuwając niepewność w jej głosie.
- Chcesz odejść? – ni to spytała ni stwierdziła.
- Skąd pani wie? – zapytała zaskoczona.
- Dziecko. To było do przewidzenia. Czy ty myślisz, że ja już nie zauważam niczego? Jestem stara, ale coś niecoś jeszcze widzę. Widzę jak on cię kocha, jakim bezgranicznym uczuciem darzy ciebie i wasze dzieci i widzę też jak ty kochasz jego. Dzieci też go pokochały, czego dowodem był dzisiejszy ich płacz po jego odjeździe. Myślisz, że będąc świadoma waszych relacji byłabym skłonna namawiać cię egoistycznie, żebyś tu została? Jak miałoby to wyglądać? On tam w Warszawie a ty tu z dziećmi? Nigdy nie dopuściłabym do takiej sytuacji. Mam jednak nadzieję, że będziecie mnie często odwiedzać, bo będę tęsknić za tobą i bliźniakami.
- Zapewniam panią, że będziemy przyjeżdżać tak często jak to tylko będzie możliwe. Dzieci panią kochają. Traktują jak babcię. Nie mogłabym ich tego pozbawić. Tak szybko jednak nie wyjadę. Marek musi znaleźć nam dom, bo mieszkanie, w którym teraz mieszka jest dla nas za małe. Poza tym oświadczył mi się i chce jak najszybciej wziąć ślub.
- Naprawdę? Nic nie mówiłaś. On jest jednak porządnym człowiekiem. Ma dobry charakter. Najwyraźniej się zmienił w porównaniu z tym, co mówiłaś mi o nim wcześniej.
- Tak i ja to zauważyłam. Jest zupełnie inny niż dawniej – zamyśliła się.
– Uleńko? – Maria przerwała jej rozmyślania. – Mam do ciebie prośbę. Zanim wyjedziesz chciałabym, żebyś przyuczyła nową dziewczynę do prowadzenia księgowości.
- Znalazła już pani kogoś na moje miejsce? – ucieszyła się Ula.
- Tak po prawdzie to nie szukałam, ale rozmawiałam parę dni temu z doktorem Kosteckim. Pytał mnie, czy nie znalazłaby się jakaś praca w hotelu dla jego bratanicy. Dziewczyna skończyła ekonomię i nigdzie nie może znaleźć pracy. Już wtedy widząc ciebie i Marka razem pomyślałam, że na pewno tu nie zostaniesz, dlatego powiedziałam doktorowi, że chętnie ją zatrudnię u siebie. Przyuczysz ją?
- Oczywiście, że tak. Miałabym wyrzuty sumienia zostawiając panią bez pomocy.
- Dziękuję ci dziecko.
- Pani Mario – Ula podniosła się z fotela i podeszła do staruszki. Pani mnie dziękuje? Ja nic takiego nie zrobiłam. To ja pani dziękuję za wszystko. Za opiekę nade mną i dziećmi. Za wsparcie, słowa otuchy, za pracę. Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Nigdy nie zdołam się pani odwdzięczyć za przychylność dla mnie, za okazane serce i za to, że pokochała pani moje dzieci jak własne – schyliła się i ucałowała dłoń Marii.
- Kocham cię córeńko – wyszeptała wzruszona Maria ocierając łzy z pomarszczonych policzków.
- I ja panią kocham całym sercem. – Teraz płakały już się obie tuląc się do siebie. - Pójdę już. Na pewno chce pani odpocząć. Wykończyła nas emocjonalnie ta rozmowa. Trzeba się uspokoić. Dobranoc pani Mario.
- Dobranoc kochanie, dobranoc.
Podśpiewując jakąś melodyjkę pod nosem prezes Dobrzański wkroczył do sekretariatu. Ujrzawszy stojącą przy biurku Violettę rzucił teczkę, pochwycił ją w ramiona, okręcił kilka razy i wycisnął na jej policzkach dwa siarczyste buziaki.
- Witaj Violetto. Nie zawarłaś przez ten tydzień jak mnie nie było jakiegoś intratnego kontraktu? – rzucił radośnie. Oszołomiona Viola stanęła z nim twarzą w twarz przyglądając mu się uważnie.
- Marek dobrze się czujesz? Co ty dzisiaj taki wesoły jak jakiś gawroneczek?
- Tak, czuję się świetnie i jestem zdrowy jak ryba, albo… inny koń. Zrobisz mi kawy? – zapytał z nadzieją.
- Zrobię, pewnie, że zrobię. Jesteś dzisiaj jakiś dziwny. Powiedziałabym, że taki jak kiedyś. To chyba nie jest zdrowy objaw. Wiesz ludzie czasami mają jakieś upojenia od nieszczęśliwej miłości.
- Urojenia, jak już. Poza tym o czyjej miłości mówisz? – zaniepokoił się Dobrzański.
Viola gwałtownie przycisnęła rękę do ust.
– O rany, miałam nic nie mówić.
- No to skoro już chlapnęłaś to dokończ.
- Bo ja wszystko wiem. Sebastian mi powiedział. O Ulce i o tym jak ty ją nieszczęśliwie kochasz.
- To prawda Viola. Kochałem ją nieszczęśliwie, ale sytuacja się zmieniła. Odnalazłem ją i teraz, jak widzisz jestem bardzo szczęśliwy – uśmiechnął się z rozmarzeniem.
- Naprawdę i wybaczyła ci to świństwo?
- Tak wybaczyła. I powiem ci jeszcze coś, tylko nie wygadaj się, bo polecę ci po premii. – Violetta podniosła do góry dwa palce.
- Przysięgam, że nikomu nie powiem. U mnie jak w grobie. Ani mru, mru. – Uspokojony takim zapewnieniem Marek nachylił się i wyszeptał jej do ucha.
- Mam z Ulą dwójkę dzieci. Bliźniaki. Chłopiec i dziewczynka.
- O jeżuniu… To jakiś cud. Od razu dwójka. Jak ja jej zazdroszczę. Muszę poprosić Sebulka. Ja też chcę mieć od razu dwoje. No… prezesie – klepnęła go z całej siły w ramię - spisałeś się na metal. Przyjedzie tu?
- Jeszcze nie teraz. Muszę kupić dom i dopiero będę mógł wszystkich przywieźć.
- Jak będziesz się z nią widział to pozdrów ją ode mnie i Sebulka. Bardzo chciałabym ją zobaczyć,
- Na pewno będzie jeszcze okazja – pocieszył ją Marek. – Nie łącz mnie teraz z nikim i zrób mi tę kawę, OK.?
- Dobra, już robię.
Wszedł do gabinetu. Z ulgą usiadł na fotelu. Spojrzał na zegar. Dziewiąta trzydzieści. Postanowił zadzwonić do Uli. Wyjął komórkę i wybrał jej numer. Po paru sygnałach odezwała się.
- Cześć kochanie.
- Witaj kotku. Musiałem zadzwonić, bo tęsknię bardzo za wami.
- My za tobą też. Wczoraj nie mogłam uśpić dzieci. Bardzo płakały.
– Mnie też było strasznie smutno, że musiałem was zostawić. Za chwilę zacznę przetrząsać Internet. Może uda mi się znaleźć jakiś porządny dom do kupienia. Chcę to szybko załatwić i mieć już was przy sobie.
- Ja jeszcze wczoraj odbyłam rozmowę z panią Marią.
- I jak zareagowała?
- To bardzo mądra kobieta Marek. Powiedziała mi, że jak tylko zauważyła jak bardzo się kochamy i jak nasze dzieci pokochały ciebie, to już wiedziała, że ją opuszczę. Załatwiła nawet zastępstwo i za parę dni będę przyuczać nową dziewczynę, która zajmie moje miejsce. Postawiła tylko warunek, że musimy ją często odwiedzać, bo będzie bardzo tęsknić za dziećmi i za mną. Obiecałam jej to. Nie masz nic przeciwko temu, prawda?
- Oczywiście, że nie. Bardzo polubiłem ją i to miejsce. Nasze dzieci też za nią będą tęsknić i za Witkiem także. Widziałem jak są do niego przywiązane. Nie mógłbym odciąć ich od ludzi, których kochają.
- Dziękuję ci Marek, uspokoiłeś mnie.
- Masz tam w pobliżu nasze skarby? Chciałem z nimi chwilę porozmawiać.
- Już ci daję. Najpierw Marysia. – Usłyszał jak woła dzieci mówiąc im, że tata dzwoni i ich radosny pisk. Uśmiechnął się do słuchawki.
- Halo – dotarł do niego dziecięcy głosik.
- Witaj córeczko, co porabiasz?
- Bawimy się z Jasiem w piasku. Stawiamy babki, ale nie takie do jedzenia. Kiedy przyjedziesz?
- Już niedługo. Tęsknisz za mną? Bo ja bardzo, bardzo za wami tęsknię.
- My też. Wczoraj płakaliśmy.
- Nie płaczcie więcej, bo mamusi jest wtedy smutno, dobrze?
- Nie będziemy. Teraz Jasiek. Pa tatusiu, kocham cię – prawie się rozpłakał słysząc te słowa.
- Tatusiu to ja, Jasiek.
- Witaj synku. Słyszałem, że bawisz się w piasku.
- No, a potem pójdziemy z mamusią na koniki do wujka Witka.
- Kocham cię synku. Bardzo. Dasz mi jeszcze do telefonu mamusię?
- Halo, Marek?
- Boże Ula, po rozmowie z nimi jestem rozbity emocjonalnie. Nie wiem jak ja bez was wytrzymam. Muszę jak najszybciej kupić ten dom.
- Wytrzymasz. Pamiętasz co mi powiedziałeś przed odjazdem? „Damy radę” i tak się stanie.
- Kocham cię skarbie. Uważaj na siebie i na nasze dwa promyczki. Być może, że zdołam się urwać koło środy i przyjadę chociaż na parę godzin, ale jeszcze dam ci znać. Zadzwonię wieczorem, bo obiecałem to przed wyjazdem dzieciom. Do usłyszenia. Całuję was wszystkich mocno.
- Do usłyszenia kochanie.
Uśmiechnął się do swoich myśli. Zadzwonił jeszcze do rodziców i zapowiedział się z wieczorną wizytą. Ucieszyli się. Nie mogli doczekać się wieści o swoich wnukach.
Wreszcie zaczął przeglądać oferty w internecie, ale żadna z nich nie przypadła mu do gustu. Wstał zniechęcony od biurka. Chyba będzie trudniej niż przypuszczał.
Po pracy pojechał do rodziców. Wieczorem jednak chciał być już w domu, żeby spokojnie móc porozmawiać z dziećmi. Helena i Krzysztof uściskali go mocno i poprowadzili do jadalni na spóźniony obiad. Podczas jego trwania zasypali go gradem pytań. Na wszystkie odpowiadał cierpliwie. Opowiedział im o swoich planach dotyczących oficjalnych zaręczyn.
- Poczekaj chwilę synku, mam pewien pomysł – Helena z tajemniczą miną wyszła z pokoju. Po chwili wróciła niosąc dość pokaźnych rozmiarów szkatułkę. Otworzyła ją i z jej czeluści wyciągnęła małe, niebieskie, obite aksamitem pudełeczko. Zwróciła się do Marka.
- Zobacz kochanie – otworzyła wieczko, a jego oczom ukazał się misternie zdobiony, niedużych rozmiarów pierścionek z szafirem. Prawdziwe arcydzieło sztuki jubilerskiej.
- Ten pierścionek jest w rodzinie od ponad stu lat. Byłabym szczęśliwa, gdybyś zechciał podarować go Uli jako pierścionek zaręczynowy. - Odjęło mu mowę. Klejnot był naprawdę piękny i tak bardzo pasowałby do błękitnych oczu Uli. Wzruszony podszedł do matki i przytulił się do niej.
- Dziękuję ci mamo. Nie mógłbym wybrać piękniejszego. Uli też na pewno się spodoba.
Pani Zosia, gosposia Dobrzańskich wniosła właśnie kawę i świeżo upieczone ciasto. Kiedy znikła w czeluściach ogromnej kuchni, Marek zwierzył się rodzicom.
- Przeglądałem dzisiaj oferty sprzedaży domów w Internecie, ale nie znalazłem niczego ciekawego. - Na pytające spojrzenie matki dodał wyjaśniająco. - Chcę kupić dom i ściągnąć tu Ulę z dziećmi. Na Siennej się nie pomieścimy. Chciałbym, żeby zaręczyny odbyły się już w nowym domu, ale wygląda na to, że będzie trudno znaleźć coś odpowiedniego. – Dobrzańskiego seniora nagle olśniło.
- Poczekaj Marek… Pamiętasz ten duży dom na końcu ulicy? Ten przypominający trochę dworek. Wejście ma portal wsparty na kolumnach. Jest wprawdzie parterowy i tylko ma strych w szczycie dachu, ale dla was byłby w sam raz. Dokoła jest spory ogród a dodatkowy atut to ten, że jest ogrodzony z każdej strony więc i bezpieczny dla dzieci. – Marek słuchał go uważnie.
- Ale co, jest na sprzedaż?
- No właśnie, widziałem dzisiaj tablicę z ogłoszeniem o sprzedaży. Jeśli chcesz to skontaktuję się z właścicielem. Zapytam, czy możemy obejrzeć dom i ewentualnie o cenę.
- Tato! Będę ci bardzo wdzięczny. Dasz mi znać jutro?
- Oczywiście a poza tym byłoby wspaniale mieć was tak blisko. Ula mogłaby wrócić do pracy a Helena o niczym innym nie marzy jak o rozpieszczaniu wnuków. –Markowi zaświeciły się oczy.
- Mam nadzieję, że dom mi się spodoba. Zrobiłbym też kilka zdjęć, żeby pokazać Uli. Nie chcę bez niej decydować.
- Ani mi się waż podejmować decyzję bez niej. To przede wszystkim jej ma się spodobać dom – odezwała się Helena.
- Wiem mamo i na pewno nic bez niej nie zrobię. Dowiedz się tato możliwie jak najszybciej i daj mi znać. A teraz już się pożegnam. Obiecałem jeszcze zadzwonić do Uli i dzieci – wstał od stołu i pożegnał się z rodzicami.
- Pozdrów od nas wszystkich i powiedz, że nie możemy ich się tu doczekać.
- Przekażę mamo, dobranoc.
Wrócił na Sienną. Wziął szybki prysznic i przebrał się w luźniejsze ubranie. Złapał za komórkę i połączył się z Ulą. Opowiedział jej przebieg wizyty u rodziców i o nadziei na nowy dom. Nie powiedział tylko nic o pierścionku. Chciał, żeby było to dla niej niespodzianką. Jeszcze chwilę rozmawiał z dziećmi. Wysłuchał ich relacji o tym, co robiły przez cały dzień. Leżąc już w łóżku, z błogim uśmiechem na ustach przywołał obraz całej trójki i po chwili zasnął.
Comments