top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoragoniasz2

WARIACJE NA TEMAT - rozdziały: 6, 7, 8

ROZDZIAŁ 6



Podróż nie była długa. Umilali ją sobie żartami i wyśmiewali powiedzonka Violetty. Cieszyli się swoim towarzystwem, dość dobrą pogodą jak na tę porę roku i perspektywą dwóch cudownych dni tylko we dwoje. Po obu stronach drogi, którą jechali dominowały lasy, co oznaczało, że opuścili już tereny gęsto zabudowane. W pewnym momencie Marek skręcił w prawo i zjechał z głównej drogi. Krajobraz był dość monotonny. Otuliły ich strzeliste sosny a w powietrzu dominował wyraźny zapach żywicy. Ula z przyjemnością wciągnęła mocno powietrze do płuc delektując się leśnym zapachem. Marek spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął się pod nosem. Był zadowolony chociaż to słowo nie w pełni oddawało jego nastrój. Rozpierała go radość z faktu, że może tu być z nią i dlatego, że wyglądała na szczęśliwą. Las przerzedził się. Najwyraźniej dojeżdżali. Przed sobą ujrzeli spory budynek zbudowany z bali a w niedalekiej odległości od niego lśniło złotą taflą niewielkie jezioro. Uli zaświeciły się oczy.

- Marek! Jak tu pięknie! – Na jego twarzy wykwitł uśmiech i dwa słodkie dołeczki.

- Czułem, że ci się tu spodoba. Chyba lubisz takie klimaty, co?

- Uwielbiam! W takich warunkach najbardziej wypoczywam. Dziękuję ci, że mnie tu przywiozłeś – powiedziała uszczęśliwiona obracając w jego kierunku rozradowaną twarz.

Podjechał bliżej budynku i zaparkował w pobliżu.

- Zameldujmy się najpierw Ula a potem wrócimy po bagaże. – Skinęła głową z aprobatą. Weszli do środka i podeszli do recepcji znajdującej się na wprost drzwi wejściowych.

- Dzień dobry. Zamówiłem tu rezerwację na nazwisko Dobrzański…

- Tak, tak, chwileczkę… - recepcjonistka przejechała palcem wzdłuż nazwisk zapisanych w księdze gości.

- Tak, rzeczywiście jest. Pokój dwuosobowy z widokiem na jezioro, zgadza się?

- Tak, zgadza. - Ula odwróciła się do niego i cichym szeptem zapytała.

- Tylko jeden pokój? – Zmieszał się i poczuł niepewnie.

- No, bo pomyślałem sobie, że skoro już razem mamy spędzić ten weekend… Jeśli ci nie pasuje to zmienię rezerwację. - Oblała się rumieńcem, spuściła wzrok i jeszcze ciszej wyszeptała.

- Nie, nie w porządku. Niczego nie zmieniaj.

- Jesteś pewna? – obserwował z rozczuleniem jej zażenowanie zaistniałą sytuacją.

– Tak, jestem.

Odebrał od recepcjonistki kartę magnetyczną od pokoju.

- Pokój numer jedenaście, pierwsze piętro, proszę bardzo.

- Dziękuję. Chodź Ula, zobaczymy najpierw pokój.

Weszli schodami na górę wprost do niedługiego korytarza i odnaleźli drzwi z numerem jedenastym. Otworzył zamek i puścił ją przodem. Nie liczyła na to, że pokój okaże się całkiem dużym apartamentem z ogromnym tarasem wychodzącym wprost na taflę jeziora. Ostrożnie otworzyła szklane drzwi i wyszła na zewnątrz. Jak zauroczona patrzyła na otaczający ją widok. Rozrzuciła ramiona na boki, przymknęła oczy i z lubością kontemplowała ciszę i świeże, żywiczne powietrze. Pociągnęła nosem. Czuła się cudownie. Marek cicho podszedł do niej i oplótł ją ramionami. Przywarła do niego. Było jej tak dobrze, tak bezpiecznie. Obróciła głowę w kierunku jego twarzy.

- Dziękuję ci, że mnie tu przywiozłeś. Nigdy nie byłam w takim pięknym miejscu. Jest takie spokojne i daje ukojenie.

Nie pozwolił jej mówić. Obrócił ją do siebie i zaczął całować. Początkowo pocałunki były lekkie jak muśnięcie piórkiem, potem żarliwsze i bardziej namiętne. Oderwała się od niego łapczywie łapiąc oddech. Znowu płonęły jej policzki.

- Bagaże Marek. Musimy iść po bagaże - powiedziała skonsternowana.

- A tak, masz rację. To wiesz, co? Ty się tu rozejrzyj a ja przyniosę obie torby, dobrze? – Skinęła głową. - Zaraz wracam.

Weszła z powrotem do środka. Pokój był naprawdę ogromny. Pod jedną ze ścian ustawiono dwa łóżka łącząc je ze sobą. Wyglądały na stylowe. W skład kompletu wchodził jeszcze niewielki, okrągły stolik, przy którym przycupnęły dwa fotele zdobione podobnie jak wezgłowia łóżek. Po przeciwnej stronie stała komoda i szafa. Przeszła dalej do łazienki. Jej wielkość też była imponująca. Na środku królowała pokaźnych rozmiarów wanna z hydromasażem. - Spokojnie zmieściłyby się w niej ze cztery osoby – pomyślała ze zdziwieniem. Dostrzegła też kabinę brodzika a na szafce przy umywalce piętrzące się śnieżnobiałe ręczniki i ułożone w kostkę dwa grube frotowe szlafroki. – Zanim Marek wróci to zdążę wziąć prysznic. - Nie namyślając się dłużej rozebrała się i weszła do kabiny zlewając się ciepłą wodą. Gorący prysznic odprężył ją i zrelaksował. Tymczasem Marek objuczony torbami wszedł do pokoju, rzucił je na jedno z łóżek i rozejrzał się.

- Ula! Ula! – Odpowiedziała mu cisza. – Dokąd ona poszła? – stanął zdezorientowany na środku pokoju. Nagle do jego uszu dobiegł szum wody. Energicznie otworzył drzwi do łazienki.

- Ul…a – dokończył na wdechu. Stała w kabinie prysznicowej tyłem do niego. Nawet nie słyszała jak wszedł a on przyglądał jej się jak urzeczony. Krople wody spływały po jej nagim ciele na dno brodzika. Przełknął ślinę, bo poczuł dziwną suchość w gardle. Zrobiło mu się gorąco. Szybko zamknął z powrotem drzwi łazienki i oparł się o nie. Zacisnął powieki. Nawet w snach nie wyobrażał sobie, że może być taka piękna i seksowna. Cudowna linia pleców, wąska talia, pięknie wyrzeźbione pośladki i te niesamowicie długie, zgrabne i smukłe nogi. Musiał się uspokoić. Wziął głęboki oddech i podszedł do komody, na której stały butelki z wodą mineralną. Nalał pełną szklankę i wypił duszkiem. Odetchnął. Musiał przyznać, że widok jej nagiej niemal zwalił go z nóg. Postanowił rozpakować bagaże, żeby czymś innym zająć myśli. Kończył już wieszając ostatnie rzeczy w szafie, gdy z łazienki w białym szlafroku wyszła Ula.

- O! Wróciłeś już i nawet rozpakowałeś rzeczy! Jesteś kochany!

To ostatnie zdanie było spontaniczne i dopiero po chwili zdała sobie sprawę jak to zabrzmiało. Poczuła się niezręcznie i zmieszała się. Podszedł do niej z roziskrzonymi oczami taksując spojrzeniem całą jej sylwetkę. Objął ją w pasie i odgarnął z twarzy mokre pasma włosów.

- To co? Ja też wezmę szybki prysznic i pójdziemy na jakiś mały rekonesans. Obejrzymy okolicę. W recepcji widziałem chyba foldery. Zobaczymy jakie atrakcje tu serwują, zgoda?

- Mhmm. Ja tylko szybko wysuszę włosy i przebiorę się w coś wygodnego a ty idź do łazienki.

- OK – cmoknął ją w policzek i wypuścił z objęć.

Czuła się przy nim jak ktoś wyjątkowy a przynajmniej on ją tak traktował. Sprawiał wrażenie jakby chciał jej uchylić nieba. Miły, dobry, opiekuńczy, troskliwy… Czy nie tak zachowuje się człowiek zakochany? Bardzo mocno pragnęła w to wierzyć. Budowała w sobie nadzieję, że w końcu zdobędzie się na ten krok i będzie miał na tyle odwagi, siły i determinacji, by odejść od Pauliny, której przecież jak twierdził, nie kocha. A ją kocha? Nigdy nie usłyszała od niego tych słów, choć Bóg świadkiem, pragnęła tego z całej duszy. Nie wywierała na niego nacisku, żeby składał jej jakieś deklaracje, bo uznała, że jeśli on cokolwiek do niej czuje to w końcu jej to wyzna.

Wesołe pogwizdywanie dochodzące z łazienki ocknęło ją z tych rozmyślań. Wyłączyła suszarkę. Ubrana w jeansy i ciepły golf była gotowa do wyjścia. Marek wyszedł z łazienki też kompletnie ubrany w luźny sportowy strój. Spojrzał na nią i uśmiechnął się.

- Pięknie wyglądasz.

- Ty też niczego sobie – oddała komplement. Roześmiali się serdecznie.

- Idziemy, tak?

- Chodźmy.

Wyszli z hotelu trzymając się za ręce zaopatrzeni w folder reklamujący to miejsce. Spacerkiem podeszli aż nad brzeg jeziora.

- Popatrz Marek tu też są kaczki. Szkoda, że nie mamy przy sobie bułki. Nakarmilibyśmy je – Ula tryskała dobrym humorem.

- Może będzie jeszcze okazja – uspokoił ją Dobrzański. Objął ją ramieniem i nieśpiesznie poszli wzdłuż jeziora. Nie mówili nic tylko łapczywie chłonęli wzrokiem piękno tego miejsca i spokój. Gości było niewielu. Sezon się skończył i ci nieliczni przyjechali tu tylko po to, żeby złapać trochę dystansu, oddechu i nowych sił do czekającego ich pracowitego, następnego tygodnia.

Przeszli już spory kawałek drogi i Marek stwierdził, że trzeba wracać. Był głodny i podejrzewał, że Ula pewnie też. Była już pora obiadowa.

- Ula, zawróćmy. Trzeba zjeść jakiś obiad. Ciekawe co serwują? Mam nadzieję, że coś dobrego. Najchętniej zjadłbym coś prostego, niewyszukanego. Choćby gołąbki albo pierogi.

- Lubisz pierogi?

- Uwielbiam, ale nie jadam ich zbyt często. Wiesz, Paulina… Ciągle zarzuca mi plebejski gust.

- Ja jak mam problem lub jestem w stresie to robię pierogi w hurtowych ilościach. Czasami mojej rodzinie wychodzą już bokiem. Na szczęście jest jeszcze Maciek, który może zjeść tyle ile sam waży – roześmiała się na myśl o przyjacielu i jego niezaspokojonym apetycie.

- Nigdy mi o tym nie mówiłaś? Naprawdę cię to uspokaja?

- No, może nie do końca, ale na pewno pomaga przemyśleć różne rzeczy i znaleźć dobre rozwiązanie.

- Chciałbym ich kiedyś spróbować –uśmiechnął się na samą myśl.

- Na pewno będzie okazja. Problemów nam przecież nie brakuje, prawda? – rozchichotała się. Zawtórował jej.

- Tak, najszczersza.



Hotelowy jadłospis nie zawiódł ich. Można było wybierać do woli. Od owoców morza i ryb przez cały wachlarz różnych mięs i dań mącznych. Marek z satysfakcją odkrył, że pierogi też są.

- To co Ulka, zamawiamy te pierogi?

- Ty sobie zamów, ja na razie mam ich dość. Wezmę gołąbki, bo dawno ich nie jadłam. Złożyli zamówienie i już po chwili postawiono przed nimi parujące dania. W pewnym momencie Marek wyprostował się i odrzucił sztućce.

- Mam dość. Te porcję są jak dla furmana. Już nic więcej w siebie nie wepcham – złapał się teatralnie za brzuch. Rozbawiło to Ulę.

- Powinieneś codziennie serwować sobie taką porcję, może byś trochę przytył. – Pogroził jej palcem.

- Sugerujesz, że jestem za chudy?

- No, trochę…

- Ula, ja nie jestem chudy tylko szczupły a to zasadnicza różnica. Poza tym chyba mam ciasną skórę – roześmiał się. – A te gołąbki dobre?

- Pyszne, ale ja też mam już dość. Nie dam rady… Zamówmy sobie kawę, może przetrawimy dzięki niej chociaż część tego obiadu. Najchętniej wypiłabym ją w pokoju, jeśli nie masz nic przeciwko. Mam taki pełny brzuch, że na chwilę muszę się położyć.

- Dobrze, w takim razie zamówimy ją do pokoju.

Przekroczywszy próg apartamentu Ula od razu skierowała swoje kroki w stronę łóżka i padła na nie.

- Matko, nie mogę się ruszyć. Objadłam się jak bąk - przekręciła się na plecy. Ułożył się obok niej kładąc rękę na jej brzuchu. Znieruchomiała i spojrzała na niego z niemym pytaniem w oczach.

- Pomasuję ci brzuch, może poczujesz się lepiej – uspokoił ją. Przysunął się bliżej zataczając kółka dłonią od miejsca pod piersiami i schodząc coraz niżej. Spięła się. To był bardzo intymny gest. Nie była przyzwyczajona do takiej bliskości. Ręka Marka poczynała sobie coraz śmielej. Właśnie wjechała pod sweter Uli. Zadrżała. Wyczuł to. Nie mógł się nadziwić w jaki sposób reaguje na jego dotyk.

- Marek…

- Ciii… - Musnął jej usta, zjechał na policzek a następnie na szyję. Miała mętlik w głowie. – Co on wyprawia? Czy on chce… Czy ja chcę… Boję się… Ja przecież nigdy nie… Nie!

- Marek… Marek! – krzyknęła. – Nie możemy…, Paulina. – Na wpółprzytomny oderwał się od niej nie rozumiejąc.

- Co Paulina?

- Ja tak nie mogę…, rozumiesz. Ty nadal z nią jesteś. – Dopiero teraz dotarły do niego jej obawy.

- Ula, Pauliny już nie ma.

- Jak to, nie ma?- Odwrócił od niej wzrok i spojrzał w okno zamyślony.


- No zwyczajnie, nie ma. Po zarządzie nie zobaczysz jej już więcej i ja też nie. Mam jej serdecznie dość. Mam dość permanentnych awantur, podejrzeń i gróźb. To mnie wykańcza. Ona mnie wykańcza. Jeśli tak ma wyglądać nasz związek to ja się z niego wypisuję.

- A twoi rodzice? Jak to przyjmą? – spytała niepewnie.

- Pewnie źle, ale w końcu będą musieli się z tym pogodzić. Nie martw się. Wytrzymamy do zarządu a potem wyjaśnię całą sytuację. - Usłyszeli pukanie do drzwi. - To pewnie kawa, pójdę odebrać – wstał z łóżka i poszedł otworzyć drzwi. Na niewielkim stoliczku zaopatrzonym w kółka zobaczył dzbanek z kawą i dwie małe filiżanki.

- Dziękuję panu bardzo – uśmiechnął się do kelnera wręczając mu napiwek.

- To ja dziękuję. Gdyby państwo jeszcze czegoś potrzebowali, proszę zadzwonić – ukłonił się i zniknął jak duch.

- Ula, wstań. Kawa stygnie. – Poderwała się na równe nogi.

- Tego mi było trzeba. Pięknie pachnie – przyjęła od niego filiżankę wypełnioną czarnym płynem. Usiedli przy stoliku delektując się aromatycznym napojem.

- Marek pytałam cię wczoraj o raport od Terleckiego. Masz go ze sobą? – W jednej sekundzie jego dobry nastrój prysł i mina mu zrzedła.

- Tak. Wziąłem go ze sobą – powiedział tak cicho, że zwróciło to jej uwagę.

- To pokaż.

- Ula, muszę ci coś powiedzieć. Ten raport…

- Co, coś z nim nie tak? – zaniepokoiła się. – No wyduś to wreszcie, bo zaczynam się martwić.

- Dobrze… - wziął głęboki oddech i z rozpaczą spojrzał jej w oczy. – Ula. Wyniki są fatalne. W życiu bym nie przypuszczał, że po takim sukcesie kolekcji tak drastycznie spadnie jej sprzedaż już w drugim miesiącu. Terlecki postawił mi ultimatum. Jeśli w ciągu miesiąca nie wypracujemy konkretnych zysków, zrywa z nami umowę – spojrzał na nią niepewnie. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana kobra nie mogąc wydusić z siebie słowa. - Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że jeśli przedstawimy ten raport na posiedzeniu zarządu, to jestem w stu procentach przekonany, że wyleją mnie z prezesury a wtedy Alex ze swoim pięćdziesięcioprocentowym pakietem udziałów przejmie władzę – ukrył twarz w dłoniach. – Nie wiem co robić Ula. Z tej sytuacji nie ma wyjścia. To koniec.

- Pokaż ten raport – powiedziała zdławionym głosem. - Muszę go zobaczyć i ocenić, czy rzeczywiście nie można nic zrobić. Dobrze wiesz, że nie można dopuścić, żeby Alex został prezesem. To pogrążyłoby firmę i wszystkich pracowników.

Podszedł do komody i wyciągnął z niej plik dokumentów.

- Proszę, czytaj.

- Muszę pomyśleć Marek. Chciałabym, żebyś zostawił mnie na godzinę samą, dobrze? Idź się przejść, przewietrzyć głowę. Ja muszę mieć spokój.

- Dobrze, – powiedział przybity – zrobię jak zechcesz - pocałował ją w dłoń i wyszedł z pokoju.



Czytała ten raport już któryś raz z kolei i nie mogła uwierzyć. Rzeczywiście wyniki były katastrofalne. – Myśl Cieplak, myśl. Przecież masz mózg, podobno całkiem sprawny. Nie może cię zawieść w takiej chwili. Gdyby tak ukryć niektóre rzeczy? Nie. Zaraz by się wydało. Co ja mam zrobić? Napisać raport o upadku kolekcji? To by pogrążyło Marka na amen. Cieplak! O czym ty myślisz? O sfałszowaniu raportu? Przecież wiesz, że nie możesz tego zrobić. To by było nieuczciwe. Ale co w takim razie? Mam go tak zostawić bez pomocy i wsparcia? Dąbrowska powiedziała kiedyś, że jak się kogoś bardzo kocha to można dla niego zrobić wszystko, dosłownie wszystko. Czy ja go kocham na tyle, żeby sfałszować ten raport? – długo biła się z myślami. – Cieplak, spójrz prawdzie prosto w oczy. On jest twoim życiem i kochasz go jak nikogo na świecie – odetchnęła głęboko. Właśnie podjęła decyzję.


Marek stał nad brzegiem jeziora i tępo wpatrywał się w jego taflę. Zmierzch zapadał szybko i robiło się coraz chłodniej. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Odruchowo skulił się w sobie. Tysiące myśli przelatywały mu przez głowę. – Czy ona się zgodzi sfałszować ten raport? Nie, na pewno nie. Jest uczciwa do szpiku kości. Nigdy nie posunęłaby się do czegoś tak obrzydliwego. Każda, ale nie ona. Może jednak coś wymyśli? Zawsze w ostatniej chwili dopadały ją najlepsze pomysły więc może i tym razem? - Poczuł się podle, że postawił ją w takiej sytuacji. Nie zasługiwała na to. Najpierw wcisnął jej stanowisko dyrektora finansowego roztaczając przed nią perspektywy dalszego rozwoju, a teraz żąda od niej niemożliwego. – Jesteś podłym sukinsynem Dobrzański. – Spojrzał na zegarek. – Pora wracać i zmierzyć się z rzeczywistością. – Wszedł cicho do pokoju i zobaczył Ulę siedzącą przy stoliku i pochylającą się nad stertą papierów. Z niepewną miną podszedł do niej.

- I co Ula, nie wygląda to dobrze? – stwierdził zrezygnowany. Podniosła głowę znad dokumentów.

- O, jesteś. Siadaj. Pogadamy. – Przycupnął na krawędzi fotela. Wzięła głęboki oddech. – Przeczytałam to kilka razy i powiem szczerze, że w życiu nie sądziłam, że przyjdzie mi się zmagać z czymś takim. Tu nie ma dobrego rozwiązania Marek. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest pozmienianie niektórych wyników tego raportu na lepsze - nie chciała nazywać rzeczy po imieniu. Podniósł gwałtownie głowę.

- Ty chcesz sfałszować raport? – spytał bezgranicznie zdumiony jej słowami. – Nie możesz tego zrobić. Ja nie mogę tego od ciebie wymagać. Zrobiłabyś to wbrew sobie i wbrew zasadom, które wpajano ci od dziecka.

- To prawda Marek. Zrobiłabym to wbrew sobie, ale dzięki temu możemy wiele zyskać i dobrze o tym wiesz. Ten raport może uratować twoją prezesurę, firmę i ludzi, którzy w niej pracują. Ja nie oddam ich na żer Alexowi. Pamiętaj jednak, że przede wszystkim zrobię to dla ciebie. - Zsunął się z fotela i klęknął u jej stóp. Przytulił się do jej kolan.

– Dziękuję ci Ula, po stokroć dziękuję. Nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć ci się za twoją dobroć i wspaniałomyślność. – Odruchowo wsunęła palce w jego kruczo-czarne włosy i westchnęła.

- Wiem, że to, co zrobimy jest na wskroś złe, ale może coś dobrego się z tego urodzi?- Wysunął głowę z jej dłoni i zamknął je w swoich. Pocałował każdą z osobna. Wstał z kolan i przyciągnął ją do siebie przyciskając jej głowę do swojej piersi.

- Każdego dnia dziękuję Bogu, że postawił cię na mojej drodze. Jesteś moim Memento i moim Catarsis. Bez ciebie byłbym nikim. Zwykłym śmieciem z bogatymi koneksjami.

- Nie mów tak, bo ja od początku dostrzegłam w tobie wspaniały materiał na dobrego człowieka – mówiąc to patrzyła mu prosto w oczy. Pochylił się do niej składając na jej ustach niewiarygodnie czuły i delikatny pocałunek.

Przez drzwi tarasu dostrzegli palące się dużym, jasnym płomieniem ognisko, a przy nim skupioną, niewielką grupkę osób.

- Zapomniałem ci powiedzieć…, dyrektorka ośrodka zaprosiła nas na pieczenie kiełbasek. Masz ochotę pójść?

- To chyba dobry pomysł. Przynajmniej pozwoli nam zapomnieć o tym raporcie.

Narzucili na siebie kurtki i zeszli na dół wtapiając się w grupę ludzi trzymających już kije nad ogniskiem. Za chwilę i oni trzymali swoje w dłoniach. Rozsiedli się na niziutkich ławkach ustawionych wokół ogniska i ze smakiem pałaszowali smakowicie przypieczone kiełbaski zagryzając je bułkami. Znalazła się też i gorąca herbata z cytryną. Niedojedzone pieczywo Ula zapakowała w serwetki i ujrzawszy zaskoczone spojrzenie Marka wyjaśniła.

- Będzie na jutro dla kaczek. – Roześmiał się i cmoknął ją w policzek.

- Myślisz o wszystkim i uszczęśliwiasz wszystkich. Kiedy wreszcie pomyślisz o sobie?

- Marek, mnie niczego nie brakuje. Cieszę się z tego co mam. Jeśli jednak jestem w stanie komuś pomóc to dla mnie jest to podwójne szczęście. – Jej nieśmiały uśmiech rozczulił go. Przytulił ją do siebie i trwali tak przez chwilę. Nagle poczuł, że drży. Chwycił ją za rękę. Była lodowata.

- Ula, chodźmy do pokoju. Zrobiło się zimno, jeszcze się przeziębisz.

- Wtedy będziesz się mną opiekował tak jak ostatnio – odparła figlarnie podnosząc się z ławki.

- Pewnie, że będę, choć wolałbym, żebyś była zdrowa. – Objęci pomaszerowali do pokoju.

- Ula, jeśli chcesz skorzystać z łazienki to idź, ja wejdę po tobie. W tym czasie przygotuję łóżka.

Bez protestu podreptała do łazienki zabierając swój ulubiony, owocowy żel pod prysznic. Gdy wyszła wszystko było już gotowe. Zdjęła szlafrok i wsunęła się pod kołdrę. Nie pomyślała, że noce są już chłodne. Miała na sobie cienką koszulkę nocną sięgającą ledwie kolan. Żałowała, że nie wzięła piżamy. Było jej zimno i nie potrafiła się rozgrzać. Marek wyszedł z łazienki odziany w same bokserki. Zarumieniła się. Nigdy nie widziała go bez ubrania. W świetle nocnej lampki taksowała spojrzeniem jego ciało. Faktycznie był szczupły, ale miał wysportowaną sylwetkę a pod skórą wyraźnie rysowały się mięśnie. Wskoczył pod kołdrę. Zetknięcie ciała z chłodną pościelą wywołało u niego efekt gęsiej skórki.

- Trochę zimno, nie?

- Uhm. Ja się trzęsę.

- Przysuń się do mnie to cię rozgrzeję.

- Nie śmiem, wstydzę się…

- Ula! Mnie się wstydzisz? Przecież jesteśmy dorośli. Nie zrobię nic wbrew tobie, przyrzekam – przyciągnął ją do siebie i objął ramionami.

- Widzisz? Od razu jest cieplej. – Przymknęła oczy. Jego ramiona były takie bezpieczne. Odgradzały jak mur od zewnętrznego świata. Pogładził ją po plecach i odgarnął z jej twarzy natrętnie spadające kosmyki włosów. Przez chwilę wpatrywał się intensywnie w jej oczy, by po chwili zatopić się w jej słodkich ustach. Oddała pieszczotę cichutko westchnąwszy. Nieśmiało wplotła palce w jego włosy. Pogłębił pocałunek. Nie pozostała mu dłużna. Lawina ruszyła i żadne z nich nie chciało już jej zatrzymać. Jednym ruchem zdarł z niej koszulę a następnie pozbawił się swoich bokserek. Przywarł do niej. Pokrywał pocałunkami kolejne partie jej ciała. Dłońmi pieścił jędrne piersi. Pożądał jej. Uzmysłowił sobie, że od dawna czekał na ten moment. Delikatnie połączył ich ze sobą. Jęknęła. Przylgnął do jej ust całując je zachłannie. Zatracili się w namiętności. Aż wreszcie przyszedł moment spełnienia. To było jak trzęsienie ziemi. Ula krzyczała i zanim wybrzmiał jej krzyk on nagle zrozumiał. Zrozumiał jak bardzo kocha tę istotę i że ta miłość nie mieści mu się już w sercu, że zdominowała i rozum i duszę. Poczuł się szczęśliwy i spełniony. Spojrzał na jej twarz zarumienioną z wysiłku i emocji a potem w jej oczy, w których dostrzegł nieprzebrane pokłady miłości, miłości do niego i już wiedział, że tylko z nią może iść przez życie i być szczęśliwym. Wtulił się w jej szyję i stłumionym głosem wyszeptał.

– Kocham cię Ula. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo.

Myślała, że się przesłyszała, że dopadły ją jakieś omamy słuchowe. – Czy on przed chwilą powiedział, że mnie kocha? Czy to możliwe? To nie jest sen? On to naprawdę powiedział?

- Marek…, - wykrztusiła drżącym głosem - czy ty przed chwilą powiedziałeś, że …

- Że cię kocham, – powtórzył patrząc jej prosto w oczy – nad życie. - Pogłaskał ją po policzku ze zdumieniem odkrywając, że jest zupełnie mokry.

- Ula, ty płaczesz? Dlaczego? Powiedziałem coś nie tak? Obraziłem cię?

- Nie, nie – uśmiechnęła się delikatnie przez łzy. - To ze szczęścia. Ja też cię bardzo, bardzo kocham - przywarła do niego i poszukała jego ust. Otulił ich kołdrą.

- Śpij dobrze kochanie – wyszeptał wtulając się w jej ramię.

- Tak długo czekałam na te słowa – pomyślała. - Marzenia się jednak spełniają a cierpliwość jest cnotą.

- Dobranoc. – Zmęczeni, ale szczęśliwi zasnęli.



Obudził się pierwszy i leżał jeszcze z zamkniętymi oczami z rozmarzeniem wspominając wydarzenia poprzedniego wieczoru. Leniwy uśmiech wypełzł mu na twarz. Był naprawdę szczęśliwy. Po raz pierwszy kochał się z kobietą nie z czystego zaspokojenia własnej chuci. Dała mu wczoraj tyle miłości, że od jej nadmiaru niemal pękało mu serce. Otwarł powieki. Z głową ułożoną na jego klatce piersiowej spała spokojnym snem Ula. Wtulił się w jej włosy chłonąc ich owocowy zapach. Poruszyła się. Jego dotyk wyrwał ją z objęć snu. Spojrzała na niego zaspanymi oczami. Wyglądała tak uroczo i niewinnie, że nie mógł się powstrzymać i cmoknął ją w nos.

- Dzień dobry skarbie, jak spałaś?

- Cudownie…

Zamyślił się. Jego milczenie zaniepokoiło ją.

- Nad czym tak myślisz? Nad raportem? Nie martw się, jakoś sobie z nim poradzimy. - Przeniósł na nią wzrok.

– Ula…, dlaczego mi nie powiedziałaś?

- Ale o czym? – nie rozumiała o co mu chodzi.

- No o tym, że ty…, no wiesz…, że ty jeszcze nigdy z nikim… Myślałaś, że się nie zorientuję? Gdybym to wiedział, byłbym delikatniejszy.

- Aaa… o tym. Myślałam, że to nie ma znaczenia – spuściła głowę – i nie rób sobie wyrzutów z tego powodu. Byłeś delikatny a mnie było cudownie. Chciałam to zrobić tylko z tobą.

Odetchnął. Najbardziej obawiał się, że zrobił jej krzywdę. Przylgnął do jej ust namiętnie ją całując.

- Dziękuję ci Ula. Kocham cię. – Posłała mu nieśmiały uśmiech.

- To co, wstajemy? Szkoda dnia. Nacieszmy się jeszcze tym miejscem. Jutro przecież trzeba już wracać – dodała ze smutkiem. Wymknęła mu się z ramion i pobiegła do łazienki. On poleżał jeszcze chwilę a potem z zawadiackim uśmiechem wysunął się spod kołdry. Najciszej jak potrafił wślizgnął się do łazienki i bezszelestnie otworzył drzwi kabiny prysznicowej. Przywarł do jej pleców. Wystraszyła się.

- Marek! Co ty tu robisz? Wyjdź stąd, zawstydzasz mnie. – Obrócił ją twarzą do siebie.

- Ula, dlaczego chcesz przede mną ukryć te cuda? Przecież wczoraj i tak wszystko widziałem – roześmiał się radośnie. – Jesteś taka piękna a ja mógłbym na ciebie patrzeć godzinami.

- Znowu te rumieńce. Czy on zawsze będzie na mnie tak działać?

Całował zachłannie jej mokre ciało. Próbowała protestować, ale słysząc jego gorączkowy i zdławiony szept – nie broń mi siebie Ula, proszę – poddała się namiętności.


Zeszli nieśpiesznie na śniadanie. Oboje byli głodni po tak wyczerpującej nocy i intensywnym poranku. Przez okna jadalni dostrzegł spacerujących pod parasolami ludzi.

- Chyba pada deszcz – powiedział wskazując na mokre szyby.

- Może przestanie? Nie będziemy przecież siedzieć cały dzień w pokoju.

- Ja nie miałbym nic przeciwko temu – zachichotał. Spojrzała na niego karcąco.

- Marek, mamy parasole i dzięki temu spokojnie możemy iść na spacer.

- No dobrze, jak chcesz – odpowiedział nieco zawiedziony. Wspięła się na palce i pocałował go w policzek.

- Rozchmurz się, nie będzie tak źle.

Nasyceni solidnym śniadaniem, ubrani w kurtki przeciwdeszczowe, wyszli z budynku wolnym krokiem. Jezioro wyglądało dość ponuro. Brudno-szare fale uderzały o piaszczystą plażę. Nawet kaczki gdzieś się pochowały chroniąc swe piórka przed deszczem. Postali chwilę na molo i objęci nieśpiesznie powędrowali leśną ścieżką wzdłuż brzegu. Nie oddalili się za bardzo od ośrodka kiedy deszcz przybrał na sile. Dołączył do niego przenikliwy wiatr.

- Ula wracajmy. To jednak nie jest pogoda na spacery a ja nie chcę, żebyś się rozchorowała. Twój tata miałby do mnie żal, że cię nie upilnowałem. Zawrócili depcząc po swoich śladach.


Poniedziałkowy poranek przywitał ich podobną pogodą. Spakowani z żalem opuszczali to miejsce, które wywoływało w nich piękne wspomnienia.

- Musimy tu wrócić latem, – westchnęła– na pewno jest tu jeszcze piękniej.

- Na pewno tu wrócimy – rzekł sadowiąc się za kierownicą. Prowadził ostrożnie. Na jezdni było ślisko a on chciał ją bezpiecznie odstawić do domu. Czule i długo żegnał się z nią przed furtką.

- Dziś jeszcze masz wolne. Widzimy się jutro pani dyrektor i solidnie zabierzemy się do tego nieszczęsnego raportu.

– Nie Marek ja muszę sama to wszystko przetrawić i wymyślić mocne argumenty do tego co w nim napiszę. Dopiero potem usiądziemy do niego razem.

- No dobrze, jeśli tak wolisz… - ostatni raz mocno ją pocałował. – W takim razie do jutra. - Kiwnęła głową i poszła w kierunku domu, a on z natłokiem myśli ruszył w kierunku Warszawy.



ROZDZIAŁ 7


Wysiadł z windy i szybkim krokiem udał się wprost do Sebastiana. Energicznie otworzył na całą szerokość drzwi i wysapał.

- Cześć Seba.

- Noo… witam prezesa. Jak tam po weekendzie? Ostro było? Jaka ona jest? Dobra w te klocki?

- Seba nie bądź wulgarny, bo ci przyłożę.

- Chyba mnie możesz uchylić rąbka tajemnicy? – zaskomlał żałosnym głosem. – Przyjacielowi nie powiesz?- z wyczekiwaniem spojrzał na Dobrzańskiego.

- Było… Cuuudooownie.

- Żartujesz? – Marek przecząco pokręcił głową. - Ona jest wspaniała, jedyna, niepowtarzalna i w ogóle naj...

- Hola, hola, nie rozpędzaj się tak, bo jeszcze pomyślę, że zakochałeś się w tej Brzyduli. – Widząc zezującego na niego ze złością przyjaciela zmitygował się.

– To znaczy w tej... Cieplak. – Marek popatrzył na niego znacząco i przysiadł na fotelu.

- Nieee…, tylko mi nie mów, że się w niej zakochałeś. To przecież niemożliwe. Już zapomniałeś z jaką misją jechałeś na ten weekend? Miałeś ją urabiać, żeby napisała ten raport.

- Nie musiałem, – odparł – sama na to wpadła.

- Ale jak to, wpadła? – wykrztusił zaskoczony Olszański. – Tak sama od siebie? Przecież sam mówiłeś jaka to ona jest kryształowo czysta i brzydzi się kłamstwem.

- I taka jest. Zrobi to dla mnie, bo mnie kocha i jeszcze dlatego, że nie chce rzucać firmy na pastwę Alexa – dorzucił ciszej.

- Widzisz a jednak miałem rację mówiąc ci, że ona cię kocha i tylko z tych pobudek tak się dla ciebie poświęca.

- Wiem Sebastian. Rzeczywiście nie myliłeś się. Tylko, że ja…, - spojrzał na niego obawiając się jego reakcji – tylko, że ja…, ja też ją kocham i to bardzo. - Kadrowy wytrzeszczył oczy ze zdumienia, a przez jego twarz przebiegł nagły skurcz.

- Chy… - przełknął ślinę - chyba nie mówisz poważnie? – z nadzieją spojrzał mu w oczy.

- Seba, czy ja wyglądam na kogoś komu żarty w głowie? Jestem śmiertelnie poważny – splótł dłonie na kolanach.

- Ale w takim razie co ze ślubem, co z Pauliną? Chcesz to wszystko odwołać? Przecież ona się wścieknie a sam dobrze wiesz, że w takim stanie jest nieobliczalna. Co więc zamierzasz?

- Nie mam jeszcze gotowego planu, jeśli o to pytasz. Muszę to załatwić łagodnie w miarę możliwości. Coś wymyślę. To nie jej reakcji obawiam się najbardziej, ale rodziców. Sam dobrze wiesz jak się cieszą na ten ślub.

- No stary, nie zazdroszczę ci. Za żadne skarby świata nie chciałbym być w twojej skórze.

- Seba, ja muszę to przerwać. To chory związek bez przyszłości. Nie mogę znieść tych jej ciągłych fochów, zmiennych nastrojów i podejrzeń. Nawet irytuje mnie sama jej obecność. Od lat nie czuję do niej nic prócz przywiązania a chyba to nie na tym buduje się związek małżeński, prawda? To, jak ona traktuje mnie w miejscach publicznych to tylko gra pozorów. Jedna wielka obłuda i fałsz, bo co ludzie powiedzą. Przecież jesteśmy najsławniejszą parą w stolicy – dorzucił pogardliwie. - To jest wstrętne Sebastian – powiedział rozgoryczony – i ja już nie chcę tak żyć. Nawet nie masz pojęcia jak obmierzło mi życie z nią. Już nawet ze sobą nie sypiamy, bo nie czuję do niej nic prócz wstrętu.

- Przepraszam cię Marek – wyszeptał Olszański. - Nie miałem pojęcia, że tak cierpisz w tym związku. Ja Pauliny nie lubię zresztą z wzajemnością. Tolerowałem ją tylko ze względu na ciebie. Myślałem, że między wami wszystko w porządku.

- Nie przepraszaj Seba. Nie masz za co. Zresztą skąd miałbyś wiedzieć, że jest aż tak źle. Nie rozmawialiśmy ostatnio zbyt często – zakończył smutno.

- Kiedy masz zamiar powiedzieć Paulinie?

- Po posiedzeniu zarządu. Wtedy już nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby zakończyć tę farsę związaną ze ślubem - podniósł się z fotela.

- Idę do siebie. Muszę trochę popracować. Na razie…

- Cześć – Sebastian wzrokiem odprowadził przyjaciela do drzwi. Zrobiło mu się go strasznie żal i współczuł mu z całego serca. – Czeka go niełatwa przeprawa z Pauliną. Mam tylko nadzieję, że wyjdzie z tej sytuacji zwycięsko.


Wszedł do sekretariatu i przywitał się z Violettą. Ta na jego widok zaczęła trajkotać jak najęta. Nawet jej nie słuchał. Zamyślony usiadł za biurkiem i odruchowo włączył komputer. Zaczął przeglądać pocztę. Nie trwało to długo, bo tę czynność przerwała zaznaczając swą obecność stukotem niebotycznych szpilek, Paulina.

- Witaj Marco. Wróciłeś? Jak w szwalniach? Wynegocjowałeś coś? – Podniósł na nią zdziwione spojrzenie.

- A czemu pytasz? Nie udawaj, że cię to cokolwiek obchodzi?

- Masz rację, nie obchodzi mnie. Mam nadzieję, że kiedy już wreszcie pozałatwiałeś sprawy służbowe, będziesz mi mógł poświęcić więcej czasu?

- To znaczy…? – zawiesił pytanie.

- Lewandowscy, wiesz ci z branży kosmetycznej, zaprosili nas na bankiet w sobotę. Poza tym nadal jest aktualna kolacja u twoich rodziców.

- Wybacz Paulina, ale nic z tego. Wszystkie popołudnia i wieczory mam totalnie zajęte. Za chwilę posiedzenie zarządu. Muszę się solidnie do niego przygotować szczególnie, jeśli chodzi o raport w sprawie sprzedaży. Przykro mi.

Obserwował jak jej szczupłe palce zaciskają się w pięści a jej oczy zaczynają ciskać błyskawice. Przestawała nad sobą panować. Jej twarz przybrała barwę kredy.

- Masz kogoś! – wypluła z siebie. – Kto to jest? Jakaś kolejna modelica, której nie skąpisz swojego cennego czasu? Zabiję ją jak tylko poznam jej nazwisko! I ciebie też! Mam tego dosyć! Twoich wykrętów, kłamstw i zdrad! Za chwilę ślub a ty traktujesz mnie gorzej niż psa! Odpuszczałam ci do tej pory, ale teraz nie daruję i dowiem się kto to jest – zagrała w niej włoska krew. Dziwił się sam sobie, że z takim stoickim spokojem przyjął jej wybuch. Kiedy zamilkła odezwał się do niej przyciszonym głosem.

- Paulina, ty jesteś chora. Powinnaś poszukać jakiegoś specjalisty, bo te urojenia cię wykończą. Nie mam żadnej kochanki i nie zamierzam mieć. – Ula się nie liczy, przecież nie jest moją kochanką tylko miłością mojego życia – przemknęło mu przez głowę.

Jego spokojny głos i to zapewnienie spowodował, że opanowała się.

- Mówisz prawdę?

- Najszczerszą. Przestań wreszcie odsądzać mnie od czci i wiary. Przecież nie jestem jakimś napalonym samcem, który co wieczór szuka wrażeń z panienką poznaną w klubie. Uspokój się więc, bo nic takiego nie ma miejsca. Mam mnóstwo roboty przed zarządem i to jest jedyna prawda. A co do tych Lewandowskich, to jeśli masz ochotę iść na ten bankiet, to weź ze sobą Alexa albo Lwa. Ten ostatni byłby zachwycony.

- Sugerujesz coś?

- Nic nie sugeruję, ale facet najwyraźniej jest tobą zauroczony.

- Ale ja nim nie – ucięła temat i dumnie opuściła gabinet.

Zaśmiał się gorzko w duchu. – Zaczął się kolejny, bogaty w wydarzenia, cudowny dzień w F&D – pomyślał z ironią. - Boże, daj mi siłę, żebym wytrzymał do zarządu, bo w przeciwnym razie ta kobieta mnie wykończy. - Musiał odetchnąć. Postanowił zadzwonić do Uli.

- Halo, Ula? Witaj kotku. Jak dobrze cię słyszeć. Co porabiasz?

- Nie zgadniesz.

- Nawet nie będę próbował – zaśmiał się do słuchawki. – To co, powiesz mi?

- Lepię pierogi. - Spoważniał w sekundzie i zaniepokojonym głosem zapytał.

- Dlaczego lepisz pierogi? Stało się coś? – Usłyszał jej chichot.

- Nie, nic się nie stało. Tym razem lepię je bez wyraźnego powodu. Powiedziałeś, że lubisz więc postanowiłam zrobić ci trochę. Jutro je przyniosę i dam Eli, żeby schowała do zamrażalnika. Jeśli będziesz miał na nie ochotę, to Ela ci po prostu podgrzeje i będziesz miał solidny obiad. - Był wzruszony.

- Ula, nie musiałaś…

- Ale chciałam. A jak w firmie wszystko dobrze? – spytała.

- Tak, dobrze. Powiedziałem o nas Sebastianowi… - W słuchawce zaległa cisza.

- Ula, jesteś tam? – zaniepokoił się.

- Jestem, jestem. Jesteś pewien, że to był dobry pomysł? Że on nikomu nie powie? Jeśli wygada się Violetcie to leżymy.

- Nie martw się. Jestem o niego spokojny i ręczę za niego. Zawsze potrafił utrzymać tajemnicę a poza tym jest naprawdę lojalnym przyjacielem od lat.

- No to ulżyło mi.

- Kończę skarbie. Muszę wreszcie wziąć się do roboty. Z rana przyjdę do ciebie do gabinetu to porozmawiamy jak ugryźć ten raport. Kocham cię.

- Ja ciebie też – z ciepłem czającym się gdzieś w okolicy serca odłożył słuchawkę.


Następnego poranka Ula przekroczyła próg firmy dzierżąc dumnie w dłoniach wielką michę pełną pierogów. Uśmiechnęła się z sympatią do pana Władka mającego dziś swój dyżur.

- Dzień dobry – rzekła radośnie.

- Dddzień Dddobry pani Ulu, a ccco pppani tttak dźźźwiga?

- Pierogi – odparła dumnie. – Poczęstuje się pan? Proszę wziąć więcej na talerzyk – zachęcała.

- Dzzziękuję! – wepchnął sobie pieroga do ust. – Ssą py-pyszne.

- Miłego dnia – rzuciła i pobiegła w kierunku otwierających się drzwi windy. W bufecie przywitała się z Elą.

- Wsadzisz te pierogi do zamrażalnika? – poprosiła.

- A po co je chcesz zamrażać? – zdziwiła się Ela.

- To dla Marka – odpowiedziała a widząc zdumioną minę Eli dodała – Obiecałam mu, że dam mu spróbować pierogów mojej roboty, bo chwalił się, że bardzo je lubi, ale rzadko jada. Jak będzie miał ochotę to wyjmiesz kilka i podgrzejesz mu. On nie ma okazji jadać takich domowych obiadów. Wiesz, Paulina – szepnęła konspiracyjnie - nie gotuje, żeby nie zniszczyć sobie tych wypielęgnowanych rączek. No i ma takie delikatne podniebienie stworzone tylko do szampana i kawioru. – Obie jak na komendę ryknęły śmiechem. Pogadały jeszcze przez chwilę i Ula po obietnicy, że na pewno podczas lunchu przyjdzie na ich święte pięć minut, udała się żwawym krokiem do swojego gabinetu. Około dziewiątej trzydzieści zza drzwi wychynęła głowa prezesa. Rozejrzał się po gabinecie i z zadowoleniem stwierdziwszy, że Ula jest sama wsunął do niego resztę swojego przystojnego ciała.

- Witaj kochanie – wymruczał cichym, seksownym głosem na dźwięk, którego Uli zmiękły kolana.

- Cześć Marek – uśmiechnęła się promiennie – a co ty tak się skradasz? Bawisz się w chowanego? I dlaczego mówisz szeptem?

- Dorota siedzi za drzwiami i nie chcę, żeby usłyszała to, czego nie powinna. – Ze zrozumieniem pokiwała głową. Podszedł do jej biurka i na jej ustach wycisnął słodkiego buziaka.

- Stęskniłem się za tobą, wiesz? Nie mogłem się już doczekać kiedy cię zobaczę.

- A ja lepiąc pierogi też myślałam o tobie. Pamiętaj o nich, bo szkoda by było, żeby się zmarnowały. Są już u Eli w zamrażalniku.

- Na pewno o nich nie zapomnę. Nawet już dzisiaj każę sobie podgrzać. To co, bierzemy się za ten raport?

- Mówiłam ci Marek, że najpierw muszę sama. Każdą pozycję trzeba przeanalizować i zmienić tak, żeby nie podpadło. Nie możemy o zbyt wiele podnieść tych wyników, bo to byłoby podejrzane i kłamstwo zaraz by się wydało. Trzeba to zrobić z głową, żeby miało ręce i nogi. W dodatku muszę wymyślić jeszcze jakieś logiczne argumenty na poparcie tej radosnej twórczości.

- Dobrze Ula, w takim razie zostawię cię samą, żeby ci nie przeszkadzać. Jeśli potrzebowałabyś mojej pomocy to zadzwoń – pocałował ją jeszcze raz, czule pogładził po policzku i wyszedł z gabinetu.

Biedziła się nad tym raportem już od paru ładnych godzin. Nie tak łatwo było ułożyć wszystko w logiczną całość, żeby trzymało się kupy. Wiedziała, że na pewno dzisiaj tego nie skończy. Za dużo kombinowania. – Pamiętaj Cieplak, tylko ten jeden raz to robisz. Więcej razy nie będzie. I tak na samą myśl jak to wypadnie na zarządzie trzęsą mi się ze strachu nogi a serce podchodzi do gardła. Weź się w garść dziewczyno. Pamiętaj, cel uświęca środki i nie trać z oczu tego celu. Chodzi przecież o dobro firmy więc do roboty.

Po kolejnej godzinie miała już dość. Wprawdzie nie była to jeszcze pora lunchu, ale postanowiła zejść do bufetu i wspomóc się kawą. Po drodze minęła się z Sebastianem.

- Cześć Ula – z jawnym zachwytem przyjrzał się jej. – Rzeczywiście wypiękniała i to jak? Boże i ściągnęła wreszcie to żelastwo z zębów – zauważył. - Wracam właśnie z bufetu. Marek tam siedzi i pałaszuje pierogi. Pachną tak smakowicie. Też chciałem sobie zamówić, ale Ela powiedziała, że to danie wyłącznie dla prezesa, dasz wiarę?

Po tym ostatnim zdaniu musiała przyznać, że Olszański jest pod niezaprzeczalnym urokiem Violetty Kubasińskiej. Roześmiała się widząc jego nieszczęśliwą minę. Przysunęła się do niego i rozbawiona tajemniczo powiedziała.

- Wróć ze mną do bufetu to załatwię ci porcję.

- Naprawdę?

- Możesz mi zaufać. - Zeszli na trzecie piętro. Ula podeszła do Eli i szepnęła jej do ucha – Elu zagrzej trochę pierogów dla Sebastiana, bo aż go skręca od ich zapachu. - Ela kiwnęła głową.

- Powiedz mu, że zaraz mu podam do stolika.

Ula rozejrzała się po sali. W kącie zobaczyła jedzącego Dobrzańskiego i wlepiającego w jego talerz oczy Olszańskiego. Podeszła do nich, dosiadła się i zwracając się do kadrowego powiedziała

– Ela zaraz ci przyniesie porcję.

- Dzięki Ula, jak to załatwiłaś? – usłyszał nad uchem chichot Marka.

- Seba, to ona przez całe wczorajsze popołudnie lepiła te pierogi. - Zdumienie Sebastiana osiągnęło apogeum.

- Naprawdę? Czemu mi nie powiedziałaś? - Spojrzała na niego tłumiąc śmiech.

- Bo nie byłoby zabawy – nie wytrzymała widząc jego minę i parsknęła na całe gardło. Za chwilę dołączył do niej Marek klepiąc skonsternowanego przyjaciela po plecach.

- Nie przejmuj się a pierogi są naprawdę pyszne o czym zaraz się przekonasz – powiedział zauważając Elę zmierzającą do ich stolika.

- Elu przynieś jeszcze trzy kawy, dobrze? – poprosiła Ula. Bufetowa przyjęła zamówienie i już po chwili raczyli się aromatycznym napojem.


Sebastian opuścił ich już jakiś czas temu wymawiając się pracą i chwaląc jednocześnie pod niebiosa dzieło rąk Uli. Zostali sami i z pochylonymi głowami cicho konferowali.

- Jak ci idzie Ula? Dasz radę coś zrobić z tym raportem? – Nie uszedł jej uwadze niepokój czający się w jego szarych oczach.

- Ciężko jest i na pewno potrzebuję na to więcej niż jeden dzień.

- Ja cię nie poganiam. Jest jeszcze trochę czasu. Myślisz, że to wystarczy?

- Na pewno. Powinnam się uporać z tym w ciągu trzech dni, tak myślę.

- Źle się z tym czuję, że zmuszam cię do robienia tego przekrętu, bo chyba tak to powinienem nazwać.

- Przecież sama ci to zaproponowałam, pamiętasz?

- Jednak mam wyrzuty sumienia. Nie powinienem się na to zgodzić.

- Miałbyś o wiele większe wyrzuty sumienia, gdybyś musiał oddać prezesurę. - Uspokoiły go jej słowa. Popatrzył na nią z wdzięcznością i dyskretnie ucałował jej dłoń. Doceniła ten gest. - Wracam do siebie. Mam jeszcze sporo pracy. Dorota przygotowała jakąś pocztę. Tym też powinnam się zająć.

- Chodźmy więc.

Po wyjściu z windy rozeszli się do swoich gabinetów.



Nie przypuszczała, że kolejny dzień będzie obfitował w tak niemiłe dla niej niespodzianki. Do pracy przyjechała z tępym bólem głowy nękającym ją od momentu, w którym otworzyła oczy. Mimo zażytej tabletki nie ustępował. Nie mogła się na niczym skupić. Drażniło ją nawet światło biurowej lampy. Wyszła do firmowej kuchenki po filiżankę kawy. Tam natknęła się na Izę, prawą rękę Pshemko. Uradowana jej widokiem Iza pociągnęła ją za ramię.

- Ula, jak dobrze, że cię widzę. Chodź, koniecznie musisz coś zobaczyć.

Ruszyła bezwolnie za krawcową wprost do pracowni mistrza. Przekroczywszy jej próg stanęła jak wryta. Na podium stała Paulina w sukni ślubnej i welonie na głowie a dokoła niej skakał rozanielony Pshemko. – To niemożliwe. Przecież obiecywał, że odwoła ten ślub. Przecież wyznał mi miłość. Co ona tu robi? Nadal jest jego narzeczoną? Ano tak… Mówił, że jakoś po zarządzie ma to załatwić. Ale z drugiej strony ona zachowuje się tak, jakby nie miała o niczym pojęcia a jak sam mówił, ostatnio nie traktował jej zbyt dobrze. Ona naprawdę po trupach dąży do tego ślubu a przecież musiała się już zorientować, że nie ma między nimi uczucia. O co jej chodzi? O męża, prezesa dużej firmy, żeby mogła się nim chwalić? Naprawdę dziwne…

- Urszulo, niech Urszula powie, czy nie wygląda pięknie? – doleciał do jej uszu zachwycony głos Pshemko. Otrząsnęła się i uśmiechnęła blado czując pod powiekami zbierające się łzy.

- Tak, bardzo pięknie – wyszeptała. Odwróciła się do stojącej obok Izy.

- Przepraszam cię Iza, ale muszę już iść. Mam dużo pracy. - Przyjaciółka ze zrozumieniem pokiwała głową.

Niemalże wybiegła z pracowni nie mogąc uspokoić tłukącego się w jej piersi serca. Nie, to nie może być prawda. Przecież był taki zdeterminowany, żeby odejść od Pauliny a tymczasem z tego, czego była naocznym świadkiem wynika, że przygotowania do ślubu idą pełną parą. Jak w amoku wybiegła z firmy wprost w otwartą bramę parku. Musiała się uspokoić. Podbiegła do ich ławki i usiadła. W głowie miała totalny zamęt a wydarzenia ostatnich dni przewijały się jak na kołowrotku. Wcisnęła dłonie pod pachy, bo nie umiała powstrzymać ich drżenia. Zwinęła się w kłębek podkurczając nogi. Trwała w takiej pozycji niemal godzinę a potem jak automat ruszyła z powrotem do firmy. Wyszła z windy trzęsąc się z zimna No tak, wyszła przecież bez płaszcza. Ktoś za nią wołał, ale nie zwracała na nic uwagi. Zawładnęło nią dojmujące uczucie rozpaczy. – Czy ja go tracę? Jest całym moim życiem, moim sercem. Czy można żyć bez serca? – Ktoś złapał ją za ramię i odwrócił gwałtownie. Zachwiała się i o mało nie przewróciła. Silne ręce powstrzymały ją przed upadkiem. Spojrzała w górę. Przed sobą miała zaniepokojoną twarz Marka.

- Ula! Wołam cię i wołam a ty w ogóle nie reagujesz. Coś się stało? Jesteś taka blada i zimna? Chodź, zaprowadzę cię do gabinetu – ujął ją pod ramię i przeprowadził przez cały korytarz rejestrując kątem oka zdumione spojrzenia pracowników. Usadził ją na fotelu i zaczął rozmasowywać jej dłonie.

- Gdzie ty byłaś, że jesteś taka lodowata?

- W parku – wyszeptała zdrętwiałymi ustami.

- W parku? Bez płaszcza? Ale po co? – nie rozumiał.

- Musiałam…, musiałam coś przemyśleć.

Zastanowił go jej wyprany z emocji głos.

- Ale co przemyśleć? Czy to było aż tak ważne, że nie wzięłaś ze sobą okrycia? To lekkomyślne Ula – skarcił ją.

- Nie przejmuj się, nic mi nie będzie. A teraz, jeśli możesz to zostaw mnie samą. Mam dużo pracy. – Popatrzył na nią uważnie.

- Jesteś pewna, że chcesz żebym poszedł?

- Tak, jestem pewna. – Poczuł się dziwnie. Była jakaś nieswoja i unikała kontaktu wzrokowego uciekając spojrzeniem na boki.

- Dobrze, idę, ale gdyby coś się działo to dasz mi znać, tak? - Kiwnęła twierdząco głową. Popatrzył na nią jeszcze przez chwilę zastanawiając się, co nią tak wstrząsnęło i doprowadziło do takiego stanu. - Dojdzie do siebie to na pewno mi powie. Teraz nie będę naciskał – pomyślał zamykając cicho za sobą drzwi.

Powoli się uspokajała, ale ból głowy nadal ją dręczył. Próbowała pracować, ale nie szło jej najlepiej. Była kompletnie rozkojarzona. Chwyciła za słuchawkę i wybrała numer Marka. Po chwili odezwał się.

- Dobrzański, słucham.

- Marek… to ja, Ula… Mógłbyś mnie zwolnić na resztę dnia? Nie czuję się dobrze. Już od rana boli mnie głowa i nie mogę zebrać myśli. Popracowałabym w domu. Może tam łatwiej będzie mi się skupić.

- Oczywiście Ula. Zawiozę cię.

- Nie, nie, nie ma takiej potrzeby. Maciek zaraz tu będzie więc z nim się zabiorę.

- No dobrze. Jedź w takim razie. Martwię się o ciebie.

- Naprawdę nie musisz. Jest wszystko w porządku. Muszę tylko pozbyć się tego bólu głowy… - miała się już rozłączyć, gdy usłyszała jeszcze.

- Kocham cię Ula, pamiętaj o tym.

- Pamiętam – odpowiedziała zrezygnowana i odłożyła słuchawkę. Ubrała się, zjechała windą na dół i wlokąc nogę za nogą poczłapała na przystanek autobusowy.



Przytuliła czoło do zimnej szyby nie zwracając uwagi na rozmowy współpasażerów. O tej porze autobus nie był jeszcze przepełniony, więc bez problemu znalazła miejsce siedzące. Wydarzenia dzisiejszego dnia przytłoczyły ją. Nie rozumiała dlaczego Marek wyznaczył taką sztywną datę rozstania się z narzeczoną. Dlaczego akurat po zarządzie? Czyżby zależało mu na jej poparciu? Tak, to chyba jedyne wytłumaczenie jego decyzji. Westchnęła ciężko. Źle się z tym czuła. Nie lubiła takich niejasnych sytuacji. Miała dość tego ciągłego ukrywania się i spotkań w miejscach, gdzie nikt ich nie znał a raczej jego nie znał. Sama powiedziała, że cierpliwość jest cnotą, więc będzie musiała się w nią uzbroić i dotrwać do piątku, bo na ten dzień zwołano posiedzenie.

Po powrocie do domu nic nie mogła przełknąć, choć na stół wjechała popisowa potrawa taty, żeberka w miodzie. Z troską patrzył jak dziabie widelcem po talerzu.

- Ula, co ty taka dziwna dzisiaj? Może chora jesteś, bo wyraźnie nie masz apetytu. Jak tak dalej pójdzie, to zostanie z ciebie tylko skóra i kości – gderał.

- Nie gniewaj się tato, ale nie jestem głodna – powiedziała podnosząc się od stołu. – Pójdę się położyć - zabrała tylko kubek z herbatą i zamknęła się u siebie. Przyłożyła głowę do poduszki. – Tylko się zdrzemnę przez godzinkę. Oczy same mi się zamykają. – Po chwili spała w najlepsze.

Poczuła, że ktoś potrząsa ją za ramię.

- Ula, Ula wstawaj, już szósta. – Przekręciła się na plecy.

- Jak to szósta? Tato, ja nie mam ochoty na kolację, chce mi się spać – wymamrotała.

- Ula! No co ty wygadujesz?! Jest szósta rano! Wstawaj! Śniadanie na stole!

- Jak to szósta rano? – zauważyła, że ma na sobie ubranie z poprzedniego dnia. – O Matko! Przespałam pół dnia i całą noc? Miałam pracować! Kurde blaszka nic nie idzie tak jak powinno. Muszę do łazienki… - Wzięła chłodny prysznic tak na otrzeźwienie i założyła świeże ubranie. Była głodna więc pośpiesznie wpadła do kuchni i łapczywie rzuciła się na talerz wypełniony kanapkami. Ojciec przyglądał jej się z niepokojem.

– Jednak zgłodniałaś przez noc – ni to stwierdził ni zapytał podając jej kubek z gorącą herbatą.

- Bardzo. Mogłabym zjeść słonia z kopytami jak mówi Violetta. Aha! I nie czekajcie na mnie dzisiaj z obiadem, bo jest bardzo prawdopodobne, że wrócę dopiero wieczorem. – Na pytające spojrzenie ojca dodała. – Mam bardzo dużo pracy, rozumiesz… - Pokiwał głową i ciężko westchnął.

– Rozumiem, rozumiem…

Jak tylko weszła do biura zaraz zabrała się za ten raport. Szło mozolnie, ale jednak posuwała się do przodu wypisując na osobnej kartce uzasadnienie dla każdej pozycji. W pewnym momencie utknęła. – No tak, przecież Marek miał mi dać to dodatkowe zestawienie. Zapomniał. – Wstała od biurka i poszła wprost do gabinetu prezesa. W sekretariacie natknęła się na Violettę o dziwo, pracującą.

- Cześć Wiola, Marek u siebie?

- O! Cześć Ulka! – spojrzała z podziwem na panią dyrektor. – Ale się z ciebie laska zrobiła. Dobrze, że ściągnęli ci to żelastwo, bo wyglądałaś okropnie – była do bólu szczera. – Masz ochotę na pomidorka? Jakaś taka blada jesteś? – wyciągnęła do niej pudełko z pomidorkami koktajlowymi.

- Nie Viola, dzięki. To jest Marek u siebie? – powtórzyła pytanie.

- A ty tylko Marek i Marek. Nie ma go. Paulina wyciągnęła go na lunch. Wiesz, – ściszyła konspiracyjnie głos – on wcale nie miał ochoty iść, ale ona potraktowała go jak jakiegoś zapchlonego kundla i niemal rozkazała mu. Poszedł za nią jak jakaś krowa na rzeź. Dasz wiarę?

A może to dobra okazja, żeby wreszcie jej powiedział o nas? Mam nadzieję, że będzie na tyle odważny. - Viola, muszę z jego gabinetu wziąć dokumenty. Są mi potrzebne, bo bez nich nie ruszę z robotą.

- To idź, przecież nie będę broniła ci dostępu własnym ciałem. To nie barykada, nie? – dodała błyskotliwie.

Weszła do środka. Najpierw przetrząsnęła jego biurko i korytka na dokumenty, ale nie znalazła tych, po które przyszła. Usiadła na fotelu machinalnie pociągając za pierwszą szufladę i osłupiała. Całą jej zawartość stanowiły błyszczące intensywnie cudeńka sztuki jubilerskiej. – Po co mu to? – nie rozumiała – Dla Pauliny? Żeby ją udobruchać jak się na niego wścieka? - Zauważyła jakąś złożoną na pół kartkę. Wyciągnęła ją z szuflady, rozpostarła i zaczęła czytać. „Niezawodny zestaw do zanęcenia Brzyduli. Powodzenia. Seba”. Zrobiło jej się ciemno przed oczami i niemal spadła z fotela. – To jednak nie dla Pauliny tylko dla mnie. Jak mogłam być taka naiwna i wierzyć w te jego słowa o miłości – doznała nagłego olśnienia. - Jemu chodziło o weksle i o ten raport. Pewnie bał się, że będę chciała ugrać coś dla siebie. Jak on mógł mnie tak cynicznie wykorzystać. Podły, podły, podły… To wszystko, ta udawana miłość, te wielkoduszne prezenty, ten wyjazd…, to była tylko gra. A ja mu ufałam i wierzyłam w jego słowa. Głupia, głupia, głupia… - Siedziała jak skamieniała trzymając w jednej ręce jakiś wisior a w drugiej tę nieszczęsną kartkę, na którą raz po raz spadały jej gorące, słone łzy. Tak zastał ją Marek. Wszedł do gabinetu z uśmiechem na ustach.

- O! Ula, jesteś. – Nie zareagowała. Podchodził do niej wolno i z każdą sekundą uśmiech znikał a na twarz wypełzło przerażenie. W jednej chwili zrozumiał wszystko.

- Boże słodki! Znalazła prezenty od Sebastiana! - nie mógł uwierzyć w to, co widział. Dlaczego nie pozbył się tych gadżetów? – Jestem żałosnym kretynem.

- Ula? – zaczął niepewnie – To nie jest tak jak myślisz. – Podniosła na niego zapłakane oczy.

- A skąd ty możesz wiedzieć, co ja myślę. Nie masz o tym zielonego pojęcia. Chciałam wziąć tylko od ciebie dokumenty potrzebne do tego raportu a znalazłam coś znacznie ciekawszego. Jaki wielki musiałam wzbudzać w tobie wstręt kiedy mnie przytulałeś i całowałeś, że musiałeś się wspomagać tymi prezentami – z obrzydzeniem odrzuciła na biurko trzymany w ręku wisiorek. – To dziwne, ale nawet ci współczuję, że musiałeś przechodzić takie męki umawiając się ze mną na randki. To musiało być dla ciebie traumatyczne przeżycie, prawda? – Podszedł do niej chcąc objąć ją ramieniem. Odsunęła się gwałtownie od biurka. – Nigdy więcej mnie nie dotykaj – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Nigdy więcej o nic mnie nie proś. Nie chcę cię znać i mam nadzieję, że szybko o tobie zapomnę – zerwała się z fotela i z zapuchniętą od płaczu twarzą wybiegła z gabinetu.

Stał oniemiały i wbity w podłogę jak słup. Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce. Był idiotą. Jak mógł przypuszczać, że cała tak misternie uknuta intryga nie wypełznie któregoś dnia na światło dzienne. – Muszę z nią porozmawiać, muszę ją przekonać, a przede wszystkim powiedzieć jej całą prawdę. Ona nie może odejść. Za bardzo ją kocham. Niech się trochę uspokoi. Dam jej czas, żeby ochłonęła. Nie mogę tego tak zostawić - zrozpaczony usiadł przy biurku i ukrył w dłoniach twarz.



ROZDZIAŁ 8


Wpadła do gabinetu jak burza nie zwracając uwagi na zaskoczoną minę Doroty, która próbowała jej wcisnąć do ręki dzisiejszą korespondencję. – Łotr, łajdak, wilk w owczej skórze! Śmiał jeszcze zaprzeczać, że to nie tak jak myślę. A niby jak? Gadać to on potrafi. Dość! Nigdy więcej Dobrzańskiego, nigdy więcej F&D. Hipokryzja, fałsz, obłuda, oto czym jest ta firma i pracujący w niej ludzie. No, może nie wszyscy, ale większość na pewno - aż się zatrzęsła z obrzydzenia. Dopadła do biurka, zgarnęła najważniejsze dokumenty i spakowała do teczki. Wysłała jeszcze e-mailem na swój adres internetowy treść raportu a w zasadzie jego część. W pośpiechu ubrała się i zabrała rzeczy. Wychodząc z gabinetu rzuciła jeszcze do sekretarki - Dorota, nie będzie mnie już dzisiaj do końca dnia. Trzymaj rękę na pulsie. Do widzenia - pobiegła do windy. Ta jak na złość długo nie przyjeżdżała. Zawróciła w stronę schodów zauważając kątem oka wychodzącego na korytarz Marka. Też ją dostrzegł i zawołał ją. Nie zareagowała. Ile sił w nogach i na ile pozwalały jej obcasy puściła się pędem klatką schodową słysząc za plecami rozpaczliwy krzyk prezesa.

- Ula zaczekaj! Proszę, Ula!

Zbiegając coraz niżej usłyszała gdzieś nad głową tupot jego nóg. – Goni mnie? Co on sobie wyobraża? – Była już na parterze. Szybko przemknęła przez oszklone, wejściowe drzwi. Wybiegła na chodnik nie oglądając się za siebie. Nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie, aż nią zakręciło. – Dopadł mnie – przemknęło jej przez myśl. Półprzytomnie spojrzała na niego.

- Marek, czego ty jeszcze ode mnie chcesz? – wysapała zmęczona tą ucieczką.

- Ula proszę cię, porozmawiajmy – popatrzył na nią błagalnie.

- My nie mamy już o czym rozmawiać. Wszystko co miałam ci do powiedzenia powiedziałam w twoim gabinecie. Teraz puść mnie jeśli łaska i daj mi wreszcie spokój.

- Błagam cię nie zostawiajmy tak tego. Ja chcę ci wyjaśnić, wytłumaczyć…

- Czy ty nie rozumiesz? – popatrzyła mu ze złością w oczy. – Ja nie chcę słuchać żadnych, twoich wyjaśnień. Wystarczy mi to, co zobaczyłam. Dla mnie wszystko jest jasne. Mam tylko nadzieję, że przynajmniej dobrze się bawiłeś kpiąc sobie ze mnie. Gratuluję inwencji – dodała z goryczą. Obróciła się na pięcie chcąc odejść.

- Kocham cię Ula – doleciały do niej jeszcze jego słowa. Zawróciła i wpiła w niego wzrok.

- Oczywiście, że mnie kochasz – pogłaskała go po policzku. - To przecież z tej wielkiej miłości zrobiłeś mi to wszystko. Powinnam być ci właściwie wdzięczna, bo otworzyłeś mi oczy, odarłeś ze złudzeń a przede wszystkim z wrażliwości. Od dziś twardo stąpam po ziemi. Bez ciebie – dodała brutalnie.

Nie mógł wykrztusić słowa. Bezradnie patrzył jak oddala się w stronę przystanku. Pod powiekami poczuł gromadzące się łzy. Powoli zaczynała kształtować się w nim świadomość, że ją stracił. Wolnym krokiem wrócił do firmy. Wychodząc z windy wpadł na Sebastiana. Ten przyjrzał mu się uważnie.

- A coś ty taki zmarnowany? – Dobrzański otaksował go wzrokiem.

- Nie chcesz wiedzieć.

- Jak to, nie chcę wiedzieć? O czym? – złapał go za rękaw marynarki, zaciągnął do swojego pokoju i usadził w fotelu. Z barku wyciągnął butelkę mocnego trunku i rozlał do kieliszków.

– No, opowiadaj – rzekł wręczając mu jeden z nich.

Długo zbierał się w sobie nie mogąc odnaleźć słów, którymi mógłby opisać swoją rozpacz. Olszański obserwował go w milczeniu. Nie pośpieszał go. Czuł, że musiało się wydarzyć coś złego, coś, co doprowadziło Marka do takiego stanu.

- Ula odeszła – wyszeptał z bólem.

- Jak to odeszła? Od ciebie odeszła? Czy z firmy odeszła? – Sebastian się pogubił.

- I jedno i drugie Seba, – podniósł na niego oczy wypełnione łzami – przez naszą głupotę odeszła.

- Przez naszą głupotę? Co przez to rozumiesz?

- Znalazła prezenty od ciebie w moim biurku. Zupełnie przypadkowo. Przyszła po jakieś dokumenty potrzebne do raportu i nieopatrznie otworzyła tą nieszczęsną szufladę. Kiedy wróciłem z lunchu zastałem ją płaczącą nad tą kartką napisaną przez ciebie.

- O cholera – zaklął Olszański – i co teraz? Z tego poprawionego raportu nici. Ona już nie będzie pewnie taka chętna, żeby ratować twój tyłek, no i te weksle na udziały… - Marek popatrzył na niego krytycznie.

- Czy ty myślisz Seba, że obchodzi mnie teraz jakiś dęty raport i moje udziały? Mam to wszystko w nosie. Straciłem ją, rozumiesz! Straciłem!

- Marek, uspokój się. Minie trochę czasu i zapomnisz o niej. Mało to panien na świecie? – Dobrzański pokręcił głową.

- Nie zapomnę Seba. Ona jest całym moim życiem. Bez niej jestem nikim, zwykłym śmieciem jakich wiele. Nie umówię się już nigdy z żadną dziewczyną, bo żadna nie jest nią - był rozgoryczony i przybity. Dopił swoją porcję alkoholu i pożegnał się z przyjacielem.

Dochodził już do sekretariatu kiedy dopadła go Paulina. – Jeszcze mi tylko jej brakowało – pomyślał z niechęcią.

- Marco. Musisz mi pomóc – pocałowała go w usta. Wzdrygnął się.

- Tak? A w czym?

- Wiesz, – zaszczebiotała – twoja mama podesłała mi katalog z obrusami i chciałabym, żebyśmy wybrali jakieś wspólnie. – Spojrzał na nią skonsternowany.

- Ty chyba żartujesz? – Dostrzegł jak się obruszyła.

- Dlaczego miałabym żartować? Nie żartuję nigdy w sprawach dotyczących naszego ślubu. – Skrzywił się na słowo „ślub”.

- Paulina, nie teraz. Nie mam do tego głowy. – Widać było, że się zagotowała.

- A do czego masz, jeśli wolno wiedzieć? Ślub za pasem a ty jak do tej pory nie wykazałeś się żadną inicjatywą w tym względzie.

Miał dość tej jałowej dyskusji. I w nim wzbierał gniew na tę pustą, bezdennie głupią kobietę.

- A dajże ty mi święty spokój i nie zawracaj głowy takimi duperelami –wrzasnął. - Naprawdę to jest takie ważne, czy te obrusy będą w kropki czy w kratkę? Zajmij się wreszcie czymś pożytecznym a nie głupotami.

Obok nich przemknęło kilka osób zszokowanych nagłym wybuchem prezesa i to w dodatku na swoją narzeczoną. - Znowu będzie pożywka dla plotek – pomyślała. Wściekła jak stado rozjuszonych byków zaciągnęła go do gabinetu.

- Jak śmiesz tak do mnie mówić i to przy obcych ludziach! Czy tobie już naprawdę na niczym nie zależy? Nie zależy ci już na naszym związku? Na naszym wymarzonym ślubie?

- Szczerze? – zapytał. Kiwnęła twierdząco głową. – Jeśli mam być szczery, to rzeczywiście nie zależy mi na naszym związku. Od dawna. – Aż przysiadła z wrażenia. – Jesteś zimną, pozbawioną głębszych uczuć, bezduszną, kochającą wyłącznie samą siebie no i może jeszcze swojego brata Alexa, kobietą. Jesteśmy ze sobą siedem lat a ty mnie w ogóle nie znasz. Nie wiesz co lubię zjeść, jaki jest mój ulubiony kolor, nawet nie wiesz jaką kawę lubię pić – spojrzał jej w oczy – Nic o mnie nie wiesz – wysyczał dosadnie zaciskając szczęki. - Zrobiłaś wszystko, absolutnie wszystko, żeby zniszczyć ten związek. Ja też nie jestem kryształowo czysty, przyznaję. Rzeczywiście zdradzałem cię i okłamywałem wiele razy. Robiłem to tylko dlatego, bo nie czułem do ciebie już nic. Nie kocham cię. Nigdy cię nie kochałem, choć myślałem od zawsze, że to ty jesteś mi pisana, bo to właśnie przez tyle lat usiłowali mi wmówić rodzice. Ale koniec z tym. Żadnego ślubu nie będzie. Ja pragnę szczęśliwego życia a przy tobie dostałem już przedsmak tego, jak ono by wyglądało po naszym ślubie. Zrobiłaś z mojego życia piekło i mam już tego po dziurki w nosie. Od jutra zacznę powiadamiać ludzi, których zaprosiłaś i pewnie zajmie mi to cały dzień. Niełatwo jest obdzwonić siedmiuset gości – rzucił ironicznie. - Jeszcze dzisiaj poinformuję rodziców.

Siedziała wbita w oparcie kanapy nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nie mogła uwierzyć w to wszystko co powiedział, również w to jak określił ją. Nie mogła i nie chciała dopuścić za wszelką cenę, żeby to miało taki finał.

- Marek… jak możesz mówić mi te wszystkie, okropne rzeczy. Przecież ja cię kocham i chcę z tobą spędzić resztę życia. – Ujął jej dłonie w swoje i pokręcił głową.

- Nie Paulina. Tobie się tylko wydaje. Ty nawet nie wiesz jak to jest kochać, bo nigdy tak naprawdę tego nie czułaś. To jest naprawdę coś cudownego, sprawiającego, że unosisz się ze szczęścia parę centymetrów nad ziemią. Jestem przekonany, że i ty kiedyś znajdziesz swoją wielką miłość, ale zapewniam cię, że to nie ja nią jestem.

Uspokoiła się trochę analizując w głowie jego słowa. W końcu odważyła się zapytać.

- A ty…, znalazłeś swoją miłość? Skąd wiesz, że właśnie tak można się czuć będąc zakochanym?

- Znalazłem Paulina, ale szybko ją straciłem przez własną głupotę. Kocham ją tak bardzo, że aż boli i zrobię wszystko, żeby to uratować. – Wytarła z policzków łzy.

– Zazdroszczę ci tej miłości. Sama bym chciała się tak zakochać.

- To nie trać czasu. Spróbuj z Lwem. On cię kocha Paulina. Nie adorowałby cię aż tak, gdyby było inaczej. – Spojrzała na niego zdziwiona. - Uwierz mi, wiem, co mówię i widziałem jak na ciebie patrzy. Tego nie da się pomylić z czymś innym – zapewnił ją żarliwie.

- Powiesz mi, kim ona jest?

- Nie. Nie obraź się, ale nie jestem jeszcze na to gotowy. Dużo pracy przede mną, bo muszę na nowo odbudować zaufanie, które we mnie pokładała, a które zawiodłem. To nie będzie proste, ale jestem zdesperowany. Jeśli jej nie odzyskam, już nigdy nikogo tak nie pokocham - ścisnął jej dłonie i uśmiechnął się nieśmiało. - Czy ty wiesz, że po raz pierwszy od siedmiu lat porozmawialiśmy wreszcie szczerze? Bez napinania się?

- Chyba masz rację – uwolniła swoje dłonie. - Pójdę już. Do rodziców pojedziemy razem wieczorem. Trzeba ich powiadomić, a gości pomogę ci odwołać. - Już chciała wyjść, gdy zatrzymał ją jeszcze.

- Paulina? – Obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem. - Dziękuję ci za to, że zrozumiałaś i przepraszam za to, co powiedziałem w nerwach. Wybacz mi. Mam nadzieję, że nadal będziemy przyjaciółmi, bo to wychodzi nam znacznie lepiej niż miłość.

- Nie przepraszaj. Miałeś dużo racji w tym, co powiedziałeś. Pójdę już…, na razie.

Opadł na kanapę pozbawiony zupełnie sił. Ta rozmowa wykończyła go emocjonalnie.

- To naprawdę koniec. Pauliny już nie ma. Przynajmniej w tym byłem wobec Uli szczery. Nawet nie spodziewałem się, że ta awantura zakończy się spokojną rozmową Uff… ulżyło mi. Teraz jestem twój Ula, tylko twój. - Nie miał już siły, żeby zająć się pracą. Czekała go jeszcze przeprawa z rodzicami. Bardzo bał się ich reakcji. Dobrze, że Paulina zgodziła się z nim pójść. To mu na pewno pomoże.



Wysiadła z autobusu i wolno skierowała się w stronę domu. Była kompletnie rozbita. Nadal nie mogła pogodzić się ze sposobem w jaki ją potraktował. Lecz nie to było najgorsze. Najgorsza była świadomość, że ona nadal kocha go tak mocno jak przedtem. Czy to możliwe? Powinna go znienawidzić za to, co jej zrobił. Jednak nie potrafiła wyrzucić go ot tak po prostu z myśli i z serca. – Muszę zapomnieć, że kiedykolwiek istniał w moim życiu. Muszę stłamsić w sobie to chore uczucie bez przyszłości. On nigdy nie miał zamiaru rozstać się z Pauliną. Jest zbyt wielkim tchórzem. Na co ja liczyłam? Że pokocha najbrzydszą dziewczynę w firmie? Co za głupota. Swoimi kłamstwami sprawił, że dopuściłam nadzieję do swojego serca. Budowałam zamki z piasku, które właśnie dzisiaj rozsypały się w pył. Już nigdy nikomu nie zaufam i nigdy nikogo tak nie pokocham. To za bardzo boli. Nie zniosłabym kolejnego rozczarowania. Od dziś staję się innym człowiekiem. Silnym, zdecydowanym i konsekwentnym. Czas najwyższy pomyśleć o sobie. - Weszła do domu. W kuchni oprócz ojca przy stole siedział Maciek.

- Cześć – wyartykułowała słabo.

- Ula, tak wcześnie? Mówiłaś, że wrócisz dopiero wieczorem? Chodź no tu bliżej. – Ojciec przyjrzał się jej uważnie. – Wyglądasz, jakbyś płakała. Stało się coś? – zapytał z niepokojem malującym się na twarzy. Maciek również dostrzegł jej zapuchnięte od płaczu oczy.

- Ula! Na litość boską! – poderwał się z krzesła. – Wyduś to z siebie!

Opuściła bezradnie ramiona a jej ciałem wstrząsnął spazmatyczny szloch. Usadzili ją na krześle zupełnie zdezorientowani jej wybuchem. Maciek podał jej chusteczki a pan Cieplak grzebał już w apteczce szukając jakiś środków na uspokojenie.

- Masz, wypij – podał jej niezbyt ładnie pachnącą miksturę. Wychyliła kieliszek krztusząc się od łez i przykrego smaku lekarstwa. Powoli uspokajała się.

- To powiesz nam w końcu co się stało? – zapytał Maciek.

- Powiem, tylko pozwólcie mi zebrać myśli – odpowiedziała drżącym głosem.

Opowiedziała im wszystko. Od początku do końca. Nie pominęła niczego. Obydwaj byli zbulwersowani zachowaniem Dobrzańskiego.

- A ja miałem go za porządnego człowieka – powiedział wzburzony po wysłuchaniu całej historii pan Cieplak.

- Jak bym dorwał go w swoje ręce to nie wiem, co bym mu zrobił. Najchętniej udusiłbym, albo zdeptał jak robaka. Co za…

- Nic mu nie zrobisz, – przerwała przyjacielowi - bo ja kończę z tą firmą. Muszę jeszcze dzisiaj nad czymś popracować, żeby zamknąć wszystkie sprawy i mam do ciebie prośbę Maciek. Ja nie chcę już tam wracać a muszę dostarczyć tam na jutro pewne dokumenty i moje wypowiedzenie, możesz to zrobić za mnie?

- No pewnie. O której mam jechać?

- Najlepiej wcześnie rano tak, żeby być tam około ósmej trzydzieści. Nie chcę, żebyś się z nim spotykał. Zostawisz mu tylko teczkę na biurku i wyjdziesz, dobrze?

- Dobrze. I już nie martw się. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mamy w końcu swoją firmę i obecność w niej pani prezes wydaje się niezbędna. Głowa do góry. Poradzimy sobie. – Uśmiechnęła się blado.

- Dzięki Maciek. Nie wiem jak poradziłabym sobie bez ciebie.

- Nie masz za co. Zrobisz mi trochę pierogów i będziemy kwita.

- Pójdę do siebie. Muszę się do jutra uporać z tym co przyniosłam. Zrobisz mi kawę tato?

- Zrobię. Przyniosę ci do pokoju. – Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i wyszła.


Punktualnie o siódmej rano Maciek zapukał do drzwi pokoju swojej pani prezes.

- Wejdź, wejdź – usłyszał. Wślizgnął się do środka. Ula siedziała przy swoim biureczku i segregowała wydrukowane dokumenty.

- Dasz mi jeszcze chwilkę, zaraz kończę?

- Spałaś w ogóle dzisiaj? – zapytał z troską patrząc na jej zmęczoną twarz. Uśmiechnęła się niepewnie.

- Nie, nie spałam, ale za to uporałam się ze wszystkim i przynajmniej to mam już z głowy – pomachała zawiązaną teczką pełną firmowych papierów. - Zawieziesz tę teczkę i tak, jak ci mówiłam wcześniej, zostawisz ją na biurku Marka lub w recepcji u Ani. Bardzo cię proszę, żebyś nie czekał na niego i broń Boże rozmawiał z nim na mój temat. Od dziś nie chcę, aby cokolwiek o mnie wiedział, rozumiesz?

- Dobrze Ula. Przecież nie musisz mi tego tłumaczyć. Jadę i wracam. Firmą, naszą firmą trzeba się zająć, nie? – puścił jej oczko i wyszedł. Odetchnęła. Wreszcie mogła się położyć i spać, spać, spać… i nie myśleć. Do pokoju wszedł ojciec.

- Ula zjedz śniadanie i wypij coś ciepłego. Zrobiłem kakao, może masz ochotę? Chyba nie zmrużyłaś dzisiaj oka, co?

- Mhmm – wymruczała. - Musiałam to skończyć, ale teraz rzeczywiście coś zjem i jeśli nie jestem ci potrzebna, to chciałabym się trochę przespać. Nie dam rady być na nogach przez kolejny dzień. - Popatrzył na nią z rozczuleniem, podszedł do niej całując ją po ojcowsku w czoło i powiedział.

- Jestem z ciebie bardzo dumny córeczko, bardzo dumny. - Nie zdawał sobie nawet sprawy jak dobrze się poczuła usłyszawszy jego słowa. Wiedziała, że w nim zawsze znajdzie oparcie i że on nigdy jej nie zawiedzie.



Biura F&D powoli zapełniały się ludźmi. Kolejny dzień wytężonej pracy. Violetta Kubasińska objuczona dwiema pokaźnych rozmiarów siatkami właśnie wkraczała do firmy. Zerknęła nerwowo na zegar wiszący przy stanowisku ochroniarzy, który pokazywał ósmą czterdzieści pięć. – No. Zdążyłam – odetchnęła z ulgą. Nagle na wysokości jej oczu pojawił się Maciek. Odezwała się w niej natura kokietki.

- Cześć Maciek, a co ty tu robisz? Dawno cię nie widziałam. Rzadko przyjeżdżasz ostatnio. Jak tam interesy? – trajkotała jak najęta. Musiał powstrzymać ten słowotok. Nie chciał się spotkać z Dobrzańskim. W końcu obiecał to Uli.

- Cześć Viola. Przepraszam, ale śpieszę się – usiłował ją wyminąć. Nie pozwoliła mu tarasując sobą całe przejście.

- A dokąd ci tak śpieszno o tej porze? Myślałam, że zaczekasz na tę swoją czarną wdowę poślubioną mafii?

- O kim ty mówisz? – był już lekko poirytowany.

- No jak to o kim? O Ance przecież. – Złapał ją za ramiona i przestawił jak mebel.

- Wybacz Viola, ja naprawdę mam mało czasu – minął ją w pośpiechu i wyszedł zostawiając oszołomioną Kubasińską na środku holu.

- No co za… dasz wiarę? Gdzie się podziali ci prawdziwi faceci. Już nawet pogadać nie można - zdegustowana, mamrocząc coś pod nosem weszła do windy. Jej drzwi nie domknęły się jednak, bo ktoś powstrzymał je wkładając między nie skórzaną teczkę. Kiedy się rozsunęły oczom Violetty ukazał się Marek.

- Marek! – krzyknęła uszczęśliwiona. - Widzisz, jestem przed tobą. Gdyby mnie Maciek nie zatrzymał siedziałabym już przy swoim biurku i pracowała jak pszczółeczka. – Niezbyt uważnie słuchał jej paplaniny, ale na imię Maciek zareagował.

- Jaki Maciek? Szymczyk?

- No a jaki? Pewnie, że Szymczyk.

- A co on tu robił tak wcześnie rano?

- A bo ja wiem? Pewnie u Turka był. Wiesz, oni często się spotykają i o czymś ciągle koncertują. - Niemal parsknął śmiechem, ale poważnie dodał.

- Konferują Viola.

- No przecież mówię.

Odebrał od Ani obsługującej recepcję klucz od gabinetu i całkiem spory stosik poczty. Prosząc Violettę, żeby nie łączyła żadnych rozmów, zasiadł za biurkiem i zaczął się jej przeglądaniem. Zaczął od pękatej, wiązanej teczki. Otworzył ją i zdębiał. Na wierzchu leżało wypowiedzenie umowy o pracę podpisane przez Ulę. Kolejno przekładał trzęsącymi się dłońmi dokument po dokumencie. Raport wyglądał świetnie. Do podanych przez Ulę uzasadnień do każdego jego punktu nikt nie mógł się doczepić i cokolwiek im zarzucić. On musiał się tylko nauczyć wszystkiego na pamięć. Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami. Trzymał w ręku weksle na jego udziały. - Czy ona oszalała? Przecież pozbywa się jedynego zabezpieczenia jakie ma. To tylko dowód na to jak bardzo musi mnie nienawidzić. Nie wybaczy mi tego co zrobiłem. Nigdy. Coś ty narobił…, coś ty narobił chłopie. - Pod wekslami leżała jeszcze jakaś wypchana koperta. Jednym ruchem ręki rozdarł ją. Na biurko wyleciała jej zawartość, na widok, której zamarło mu serce. Przed nim leżał naszyjnik z turkusami i bransoletka. Wszystko było już jasne i tłumaczyło obecność Maćka. Zrozumiał jak bardzo nie chciała tu przychodzić i widzieć się z nim. Zrozumiał ile pracy i wysiłku musiała włożyć w ten raport, żeby skończyć go tak szybko. Pewnie zarwała noc a to dowodziło, że nie chciała mieć z nim już nic wspólnego. Poczuł ukłucie w okolicy serca. Doskonale zdał sobie sprawę, że droga do niej będzie jego drogą przez mękę, drogą przez własne prywatne piekło. Nie, nie podda się. Będzie o nią walczył. O swoje a przede wszystkim o jej szczęście. Jutro posiedzenie zarządu. Postanowił się solidnie do niego przygotować i mimo, że przedstawi ten fałszywy raport, to zrobi to dla niej i dla jej przyjaciół, których w ten sposób starała się ochronić. - Jeśli przetrwam ten jutrzejszy dzień, to przysięgam ci Ula, na naszą miłość ci przysięgam, że będę pracował jeszcze ciężej i wyprowadzę tę firmę z dołka. Jeszcze będziesz ze mnie dumna a ja poczuję się ciebie godzien.

Do gabinetu wszedł Sebastian. Nie miał zbyt szczęśliwej miny podobnie jak Marek.

- Co czytasz? – zagaił.

- Był tu dzisiaj rano Szymczyk. Przyniósł teczkę od Uli, a w niej wypowiedzenie, fałszywy raport, weksle i to – wskazał dłonią na klejnoty.

- Żartujesz? Wszystko oddała? I raport też napisała taki jak powinien być? Nie wierzę. Chociaż z drugiej strony na mściwą to ona nie wyglądała i nie wygląda. Nie sądziłem, że okaże się po tym, co jej zrobiliśmy, taka wspaniałomyślna.

- Mało ją znasz Seba – powiedział Marek z goryczą. - Bez niej firma już nie będzie taka sama. Drwili z niej, wyśmiewali ją a ona znosiła te jawne kpiny w milczeniu i pokorze, bo była zbyt wrażliwa, żeby móc się przed nimi bronić. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ilu ludziom ona tutaj pomogła – mówił przyciszonym głosem. - Nigdy nic dla siebie nie chciała, a zawsze wspierała innych. Każdy mógł u niej znaleźć pociechę, dobre słowo i szczery uśmiech. Nie podejrzewałbyś nawet jak piekielnie jest zdolna, inteligentna i błyskotliwa. Dzięki tym cechom wielokrotnie ratowała firmę z kryzysu, ratowała mnie. Byliśmy głupcami Seba. Nie doceniliśmy jej poświęcenia, szlachetności i dobroci jej serca. Ona jest człowiekiem przez duże „C” a co myśmy daliśmy jej w zamian i czym się odwdzięczyliśmy? Intrygą, kłamstwem, oszustwem i igraniem z jej uczuciami. Nie jesteśmy lepsi od zwykłych alfonsów. Zabawiliśmy się nią - wylewał przed nim cały żal, gorycz i rozczarowanie. - Jak to się stało Sebastian, że zrobiliśmy się tacy cyniczni, tacy podli? Potrafimy tylko krzywdzić bliskie nam osoby i je niszczyć a raczej niszczyć to, co w nich najwartościowsze. Nawet nie zauważyłem, kiedy zmieniłem się w potwora, a ty?

Sebastian siedział ze spuszczoną głową i milczał. Po raz pierwszy musiał przyznać sam przed sobą, że czuł się źle we własnej skórze. Zdał sobie sprawę, że to, co powiedział Marek jest najszczerszą prawdą i to zabolało. Bardzo. Podniósł głowę i zobaczył na twarzy Marka łzy i ten charakterystyczny wyraz oczu widziany tylko u ludzi dotkniętych głęboką rozpaczą. Tak bardzo mu współczuł, aż ścisnęło go za serce. Nie miał pojęcia jak mógłby mu pomóc. Był tak samo winny wobec Uli a może nawet bardziej, bo to on przecież namotał tę obrzydliwą intrygę.

- Marek? A może ja mógłbym z nią porozmawiać i wyjaśnić, że to moja wina, że to ja jestem głównym prowodyrem? – popatrzył na niego z nadzieją.

- Nie Seba, to nie jest najlepszy pomysł. Ona potrzebuje teraz spokoju a ja zrobię wszystko, żeby jej to zapewnić. Jadąc do niej pogorszyłbyś tylko sytuację. Nie chcę, żeby kolejny raz przez to przechodziła, rozumiesz?

- Dobrze, nie pojadę do niej – uspokoił go. Milczeli przez chwilę zatopieni we własnych myślach. Pierwszy przerwał ciszę Sebastian.

- Marek, a coś ty tak wrzeszczał na Paulinę wczoraj. Było cię słychać chyba aż u Władka na dole?

- Aaa…, bo ty przecież nic nie wiesz. Zaczęło się wprawdzie od kłótni, ale skończyło się bardzo ugodowo. Uzgodniliśmy, że odwołujemy ślub.

- Naprawdę? I przeżyłeś? Nie masz żadnych zadrapań?

– Nie kpij Seba. Rozstaliśmy się jak kulturalni ludzie. Powiedziałbym nawet, że z wielką klasą. Ona w końcu zrozumiała, że nie możemy być razem. Dzisiaj obdzwonię gości. Wczoraj wieczorem byliśmy razem u rodziców. Byli w ciężkim szoku, bo nie tego spodziewali się po naszej wizycie. Długo trzeba im było tłumaczyć, ale w końcu pogodzili się z tą decyzją.

- Czyli, co? Jesteś wolny jak ptak więc może skoczylibyśmy dzisiaj do klubu?

- Jesteś niereformowalny, wiesz? Dzisiaj to ja się muszę przygotować do zarządu i to solidnie a po zarządzie będę się starał o odzyskanie zaufania Uli, o ile w ogóle pozwoli mi się do siebie zbliżyć. Nie odpuszczę jej sobie. Od razu cię uprzedzam, że żadne kluby i panienki nie wchodzą już w grę. Skończyłem z tym i tobie też radzę. Violetta nie będzie tego długo znosić i zostawi cię. Przemyśl to sobie a teraz zostaw mnie samego. Mam dzisiaj do zrobienia mnóstwo rzeczy. – Po wyjściu kadrowego złapał za słuchawkę. Pierwsza rzecz, odwołać zaproszonych gości.



Marek gimnastykował się już od pół godziny przedstawiając i argumentując wyniki raportu. Starał się nie zwracać uwagi na ironiczny uśmieszek błąkający się na diabolicznym licu Aleksandra Febo. Reszta zebranych słuchała go z uwagą. Wreszcie skończył i siadając złapał za wypełnioną wodą szklankę. Od tego perorowania zaschło mu w gardle.

- Dziękuję synu – Dobrzański senior nie miał zachwyconej miny. – Szczerze powiedziawszy spodziewałem się lepszych wyników, ale cóż mamy kryzys. Miejmy nadzieję, że przyszły kwartał będzie znacznie lepszy.

- Nie sądzę – odezwał się Febo. – Przy takich wynikach drogi, były szwagrze – postawił szczególny nacisk na „były” – nie ma szans, żebyś wygenerował założone na początku zyski.

- A ty co? Zacierasz już łapki na samą myśl o fotelu prezesa? – odbił piłeczkę Marek.

- Jestem pewien, że poradziłbym sobie z tą sytuacją zdecydowanie lepiej niż ty. Szczególnie teraz. Doszły mnie słuchy, że twoja Brzydula złożyła wypowiedzenie. Jak ty sobie bez niej poradzisz? Bez twojej prawej ręki. Zaczniesz znów używać mózgu? Bo o ile zdążyłem się zorientować, do tej pory ona używała go za ciebie – nie mógł nie wykorzystać takiej okazji, żeby nie dopiec Dobrzańskiemu. Nie dane było Markowi odpowiedzieć na tą zjadliwą uwagę, bo odezwał się Krzysztof.

- Czy wy naprawdę nie potraficie zachowywać się jak cywilizowani ludzie? Dość mam tych waszych kłótni a ty Alex chyba zapomniałeś, dlaczego wyleciałeś z tej firmy. To, że masz połowę udziałów nie oznacza jeszcze, że zostaniesz prezesem.

- Ty Krzysztof jak zwykle bronisz tego nieudacznika – odparował z niesmakiem Febo. - Całe szczęście, że Paulina w porę się opamiętała i odeszła od niego. Już się bałem, że ten ślub naprawdę dojdzie do skutku.

- Alex, przestań. Ślub odwołaliśmy za obopólną zgodą a poza tym nie musisz go obrażać, bo nie jesteś od niego lepszy. – Zdziwiony spojrzał na swoją siostrę. Po raz pierwszy nie stała za nim murem. Niesłychane. Podobnie zaskoczony był Marek. Nigdy nie sądził, że może wziąć jego stronę a nie stronę Alexa.

- Uspokójcie się - głos seniora przywołał ich do porządku. – Głosujemy. Kto jest za przyjęciem tego raportu. Marek z zadowoleniem stwierdził, że podniosły się wszystkie ręce. Odetchnął jakby ciężki kamień spadł mu z serca. – Dziękuję ci Ula, uratowałaś nas.


Posiedzenie się skończyło i kolejno opuszczali salę konferencyjną. Paulina pożegnała Alexa i rodziców Marka. Ten ostatni uścisnął dłoń ojca i ucałował matkę.

- Jesteś taki blady synku. Za bardzo się przemęczasz. Przyszedłbyś do nas któregoś dnia i zjadł jakiś porządny obiad – zapraszała go.

- Teraz nie mogę. Muszę jeszcze pozałatwiać trochę spraw. Oddaję dom Paulinie więc i do notariusza musimy pójść.

- Ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że nie jesteście już razem. To gdzie ty teraz będziesz mieszkał? Może wrócisz do nas, do swojego dawnego pokoju? – zaproponowała.

- Dziękuję mamo, ale nie. Poszukam jakiegoś mieszkania i to jak najszybciej. Nie chcę za długo siedzieć Paulinie na głowie. Ona też ma własne życie.

- No dobrze, jeśli tak wolisz… Będziemy się zbierać. Do zobaczenia dzieci.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi windy Paulina podeszła do Marka.

- Marek, chciałabym cię o coś zapytać.

- Słucham.

- Nie, nie tu… Możemy iść do twojego gabinetu?

- Oczywiście.

- To Ula prawda? – rzuciła Włoszka sadowiąc się w fotelu. Nie bardzo zrozumiał.

- Ale co, Ula?

- To Ula jest twoją miłością? – zwiesił głowę.

- Nie chciałem ci mówić. Byłaś tak bardzo do niej uprzedzona. Jak się dowiedziałaś?

- Domyśliłam się. Widziałam jak zareagowałeś na słowa Alexa o niej. Miałam ostatnio dużo czasu na przemyślenia i muszę przyznać, że myliłam się, co do niej. Dotarły do mnie też pewne informacje na jej temat od Pshemko i innych osób. Nawet Alex, co rzadkie u niego, wypowiadał się o niej pochlebnie. Ja rzeczywiście oceniałam ją po pozorach a powinnam docenić to, że pochodząc z biednej rodziny potrafiła skończyć renomowaną uczelnię, zna języki, jest bardzo kompetentna i nasza firma naprawdę dużo jej zawdzięcza – spojrzała na Dobrzańskiego. - Marek – powiedziała półgłosem - miałeś w rękach skarb. Co ty jej zrobiłeś, że musiała odejść z pracy? – Popatrzył na nią żałośnie i westchnął.

- Bardzo, bardzo ją skrzywdziłem Paulina. Ona mi tego nigdy nie wybaczy. Znienawidziła mnie.

- Nie sądzę. – Zerknął na nią zdziwiony. – Z tego co mi mówili i z tego, co sama zdążyłam zaobserwować, – kontynuowała - ona jest zbyt dobra i nie zdolna do takich niskich uczuć jak nienawiść. Z czasem na pewno ci wybaczy, ale czy zapomni, to już inna sprawa.

Był jej wdzięczny za te słowa. Wlały w jego serce nieco otuchy. Jego walka o serce Uli musi zakończyć się szczęśliwie, żadna inna opcja nie wchodzi w grę.


34 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page