top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

WARIACJE NA TEMAT - rozdziały: 9, 10, 11

ROZDZIAŁ 9


Obudził się następnego dnia zadowolony, że tak gładko poszło mu na posiedzeniu zarządu. Było późne, sobotnie przedpołudnie. Wstał, ogarnął trochę pościel na kanapie i wszedł pod prysznic. Oparł dłonie na kafelkach i pozwolił wodzie swobodnie spływać po jego ciele. Znowu myślał o niej. Nawet porządny strumień wody nie zdołał rozwiać tych natrętnych myśli. Wytarł ciało szorstkim ręcznikiem. Otulony we frotowy, gruby szlafrok szykował sobie w kuchni śniadanie. Zjadł je beznamiętnie nawet nie czując smaku kanapek. Parząc sobie kawę pomyślał, że ona chciałaby wiedzieć, jak potoczyły się sprawy na zarządzie. Z filiżanką parującej kawy w ręku podszedł do małego stolika stojącego przy kanapie, złapał za komórkę i wybrał numer Uli. Nie odbierała. Wybrał kolejny raz i kolejny, ale w słuchawce słyszał tylko sygnał nieodebranego połączenia. – Nawet pocztę głosową wyłączyła - zrobiło mu się przykro. – Napiszę e-maila, – wpadło mu do głowy – może odczyta chociaż jego - zasiadł do komputera i zaczął wstukiwać wiadomość.


Ula!. Nie odbierasz moich telefonów dlatego zmuszony jestem w taki sposób poinformować Cię o sytuacji w firmie. Jestem już po zarządzie. Wygraliśmy dzięki Tobie. Nikt się nie zorientował. Nawet tak bardzo podejrzliwy Alex podniósł przy głosowaniu rękę akceptując ten raport. Nadal jestem prezesem i udowodnię Ci, że doprowadzę tę firmę na szczyt a Twoi przyjaciele już nigdy nie będą musieli drżeć, że stracą pracę. Wiem, że jesteś mną rozczarowana i zła na mnie, ale wierz mi Ula, ja nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Gdybym mógł cofnąć czas… Na początku rzeczywiście chodziło o weksle, ale potem… Potem zakochałem się w Tobie i wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo liczyłaś się tylko Ty. Parę dni temu rozstałem się z Pauliną i choć na początku ta rozmowa zaczęła się zwykłą awanturą to skończyła się bardzo ugodowo. Oddałem jej dom i za parę dni wyprowadzam się od niej.

Ula! Ja wiem jak bardzo cię skrzywdziłem i świadomość tej krzywdy nie daje mi w nocy spać. Tak bardzo za Tobą tęsknię i tak bardzo Cię kocham. Nie zasługuję na ciebie, wiem, ale czy będziesz w stanie mi kiedykolwiek wybaczyć? Ja sam sobie nie potrafię i nie mogę uwierzyć, że przez własną głupotę i lekkomyślność straciłem coś tak cennego w swoim życiu, coś, na co niektórzy czekają latami. Twoją miłość Ula. Ośmielam się mieć jedynie nadzieję, że kiedyś uwierzysz, że to, co napisałem w tym liście jest najszczerszą prawdą. Lecz jeśli to dla ciebie będzie zbyt trudne i jeśli nadal w Twojej pamięci pozostanę już tylko nic nie wartym draniem, to pamiętaj Ula, że ja życzę Ci jak najlepiej i pragnę, żebyś była szczęśliwa jak nie ze mną to z kimś, kto jest godzien Twojej miłości. Kocham Cię mój nie mój promyczku. Marek.


Wysłał list i zajął się przeglądaniem ogłoszeń dotyczących mieszkań. Przez dłuższy czas nie mógł znaleźć nic interesującego. W końcu natknął się na ogłoszenie dotyczące wynajmu na okres pięciu lat całkiem sporej kawalerki. Kliknął na galerię zdjęć i spodobało mu się to, co zobaczył. Mieszkanie sprawiało dobre wrażenie. Było dość duże i nowoczesne. Postanowił skontaktować się z właścicielem i wybrał numer telefonu podany na stronie internetowej. Umówił się z nim na oględziny kawalerki o godzinie szesnastej na ulicy Siennej. Była czternasta więc miał jeszcze trochę czasu. Zadzwonił do Sebastiana i poprosił, żeby pojechał z nim. Punktualnie o szesnastej wjeżdżali już na dwunaste piętro wieżowca. Przywitali się z właścicielem mieszkania. Było naprawdę duże jak na kawalerkę i bardzo awangardowe. Widać było, że nie szczędzono pieniędzy na jego wyposażenie. Spory aneks kuchenny z ladą, a za nim otwarta przestrzeń na salon. Ładna, jasna sypialnia i pomysłowo urządzona łazienka. Wszystko gotowe. Nic, tylko się wprowadzać. Właścicielowi zależało na czasie. Tłumaczył im, że wyjeżdża w najbliższym czasie na kontrakt i zależy mu na jak najszybszym sfinalizowaniu umowy. Jeśli więc Dobrzański jest zainteresowany, to mogą ją podpisać nawet dzisiaj. Marek ucieszył się z takiego obrotu sprawy. Podobało mu się to mieszkanie, z którego okien rozciągał się piękny widok na Warszawę a w oddali można było dostrzec wijącą się wstęgę Wisły. Szybko dobili targu i uzgodnili szczegóły. Mógł się tu wprowadzić już w poniedziałek, co bardzo go satysfakcjonowało tym bardziej, że Sebastian zadeklarował mu swoją pomoc. Po opuszczeniu Siennej podjechali jeszcze pod małą, przytulną knajpkę, żeby oblać pomyślną transakcję. Zamówili drinki i usiedli przy ustawionym w kącie sali stoliku.

- No stary, – odezwał się Sebastian – niezłe gniazdko sobie wyszukałeś.

- Mnie też się podoba. Widok z okien jest niesamowity – przerwał, by za chwilę wyrzucić z siebie. – Wiesz, dzwoniłem dzisiaj do Uli. Chciałem jej powiedzieć jak ułożyły się sprawy po zarządzie, ale nie odebrała – powiedział z żalem. Sebastian spojrzał współczująco na przyjaciela.

– Nie dziwię się. Po tym, co jej zrobiliśmy, byłbym zdumiony, jeśliby chciała rozmawiać z którymś z nas.

- Wysłałem jej e-maila, może go przeczyta. Wyjaśniłem jej parę rzeczy, również to, że rozstałem się z Pauliną, ale nie jestem pewny, czy to cokolwiek zmieni.

- Może zmieni jak się dowie, że jesteś już wolnym człowiekiem?

- Nie wiem Seba. Gdybyś widział jej oczy… wtedy jak zastałem ją z tą kartką od ciebie… Były przepełnione łzami, tak bezgranicznie smutne i pełne cichej rozpaczy… Patrząc w nie czułem niemal fizyczny ból i to, jak powoli pęka mi serce. Ja ciągle mam ten obraz przed oczami. Zasypiam z nim i budzę się z nim. To doprowadza mnie do szaleństwa. Postanowiłem jechać jutro do Rysiowa. Może uda mi się z nią porozmawiać, choć trochę wyjaśnić, rozplątać to, co zaplątane… Muszę spróbować, bo ta sytuacja mnie dobija.

Sebastian kiwnął ze zrozumieniem głową.

– Próbować zawsze warto, powodzenia. Będę trzymał za was kciuki.



W sobotni ranek pod dom Cieplaków podjechała Ala. Wtajemniczana od samego początku przez Ulę w sprawy łączące ją i prezesa niechętnie kibicowała temu, jak jej się wydawało, jednostronnemu uczuciu. Znała Marka od dziecka i wiele razy była świadkiem jego wybryków. Ostrzegała Ulę, że to kobieciarz, że skacze z kwiatka na kwiatek, próbowała ją zniechęcić, ale wszystkie jej argumenty rozbijały się jak groch o ścianę. Dowiedziawszy się o ostatnich wydarzeniach postanowiła przyjechać i ją wesprzeć. Miała świadomość, że Ula przechodzi to bardzo ciężko. Jest przecież taka wrażliwa. Drzwi otworzył jej Józef.

- Dzień dobry pani Alicjo. Jak dobrze, że pani przyjechała. Może pani coś poradzi. Ja nie daję już rady. Ula niemal bez przerwy płacze, nie chce nic jeść. Bardzo się o nią boję.

- Wiem panie Józefie. Porozmawiam z nią, wie pan tak delikatnie, żeby ją nie urazić. Ona musi o nim zapomnieć. Wyprzeć go z pamięci, w przeciwnym razie do końca życia będzie rozpamiętywała tą nieszczęśliwą miłość i już nigdy nie zaangażuje się w nowy związek. Wiem coś o tym, bo sama byłam w podobnej sytuacji.

Cieplak pomógł jej zdjąć płaszcz.

– To pani niech do niej wejdzie, a ja zrobię herbatę. Pewnie zmarzła pani a gorąca herbatka z cytryną na pewno panią rozgrzeje.

Ala po cichu nacisnęła klamkę i ostrożnie weszła do pokoju. Ula leżała na łóżku w piżamie a wokół niej walały się mokre od płaczu chusteczki.

- Ula, kochanie… to ja, Ala. – Odwróciła do niej zalaną łzami twarz i rozszlochała się na dobre. Ala przysiadła na skraju łóżka i mocno ją objęła. Zaczęła się z nią uspokajająco kołysać.

- Ulka, ja wiem jak to boli i tak strasznie mi ciebie żal, ale to minie, zobaczysz. Musisz dać sobie trochę czasu, a wspomnienia o nim zbledną i w końcu znikną. Nie możesz się tak zadręczać, bo to ci szkodzi. Tak bardzo zmizerniałaś w ostatnim czasie. No już, już. Proszę cię uspokój się. On nie jest wart ani jednej twojej łzy.

Ciche, przepojone niemal matczyną troską słowa Ali podziałały na nią kojąco. Powoli się uspokajała. Drżącym od płaczu głosem wyszeptała.

- Ala, jak ja mam teraz bez niego żyć? Był całym moim światem a ja jak się okazało, tylko zabawką w jego rękach. Nie mogę sobie wybaczyć, że byłam taka naiwna. Myślałam, że kiedy wyznawał mi miłość, kiedy mówił jak bardzo mnie kocha, że…, że to było szczere i byłam taka szczęśliwa i gotowa dla niego na wszystko, na największe poświęcenie a on to zniszczył, zdeptał. Jemu tylko chodziło o te weksle i raport… - wyrzuciła z siebie jednym tchem.

- A właśnie – przerwała jej Ala. Wiesz, że wczoraj było posiedzenie zarządu? I co dziwne, wszystko przebiegło bardzo spokojnie. Nie było żadnych krzyków ani kłótni. Chyba ten twój raport został przyjęty, bo Marek nadal jest prezesem.

- To dobrze Ala. Dobrze dla was. Mam nadzieję, że nie potępiasz mnie za bardzo, że sfałszowałam ten raport. Nie chciałam dopuścić, żeby to Alex przejął prezesurę. Marek, to mniejsze zło.

- Nie potępiam cię Ula. Wiem, że nie miałaś innego wyjścia. A ty wiesz – przypomniała sobie nagle – jaką Marek parę dni temu zrobił Paulinie awanturę? Na środku korytarza. Darł się na nią strasznie a ona była wściekła jak osa. Wszyscy pracownicy to słyszeli. Chyba poszło o jakieś obrusy, czy coś? Nie wiem dokładnie, bo nie słyszałam dobrze.

- Ala. Nieważne. Mnie to już i tak nic nie obchodzi. Przecież odeszłam z tej firmy.

- No tak. Masz rację – odgarnęła jej włosy z zapuchniętej od płaczu buzi.

– To co, zjesz z nami śniadanie? Twój tata już szykuje coś dobrego w kuchni.

- Nie jestem głodna, ale dla towarzystwa trochę zjem i chętnie napiję się kawy.

- A na sernik się skusisz? Przywiozłam świeżutki z ciastkarni.

- Skuszę się, ale najpierw muszę do łazienki. Obmyję trochę twarz.


Siedzieli w czwórkę przy stole w kuchni popijając kawę. Jako czwarty po południu dołączył do nich Maciek. Z troską spoglądał na Ulę. Jego pani prezes wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka.

- Wiesz Maciek – odezwała się Ala – ja myślę, że to nie jest dobry pomysł, żeby Ula zajęła się pracą w Pro-S. Ona potrzebuje teraz oddechu. Musi nabrać dystansu i oderwać się od tego miejsca. Rysiów leży za blisko Warszawy jeśli wiesz, o co mi chodzi. – Pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Domyślam się.

- Dlatego – ciągnęła Ala dalej – uważam, że powinna wyjechać. Moja bardzo dobra znajoma, dość majętna kobieta jest właścicielką hotelu i niewielkiej stadniny koni w małej, urokliwej miejscowości oddalonej kilkanaście kilometrów od Warszawy. Wierzcie mi, byłam tam kilka razy i zauroczyło mnie to miejsce. Jest nawet jezioro. Niewielkie, ale jest. Mogłabyś tam pojechać Ula i trochę odpocząć. Odległość nie jest duża a gdyby było ci tam źle, zawsze mogłabyś wrócić. Nie gniewaj się na mnie, ale jak byłam tam ostatnio to trochę opowiadałam jej o tobie, o was wszystkich. Ona jest dużo starsza ode mnie i mogłaby być moją matką, dlatego bardzo się ucieszyła, że znalazłam tu u was namiastkę rodziny.

- Ula – odezwał się Józef – co o tym myślisz? Ja uważam, że to dobry pomysł. Może zapomnisz o wszystkich przykrościach?

- Sama nie wiem. A jak ty poradzisz sobie sam z Beatką i z Jaśkiem? Miałabym wyrzuty sumienia, gdyby coś szło nie tak.

- Ula, obiecuję ci, że będę do nich wpadała tak często jak tylko będę mogła i naprawdę o nich zadbam – zdeklarowała się Ala.

- Ja też przecież jestem na miejscu – przypomniał o sobie Maciek – i jak tylko będzie taka potrzeba, to przecież wiesz, że zawsze chętnie pomogę.

Uspokojona tymi zapewnieniami Ula spojrzała pogodnie na towarzystwo zebrane przy stole i po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnęła się promiennie.

- Dobrze, pojadę. Ala zadzwonisz do tej znajomej?

- Oczywiście. Mogę to zrobić nawet zaraz – wyjęła z torebki komórkę i wyszła z kuchni, żeby móc spokojnie porozmawiać.

- A ja cię zawiozę na miejsce – zaofiarował się Szymczyk wstając od stołu. – Pójdę już. Wieczorem przyprowadzę wam Beatkę. Z Zuzią postawiły już chyba dom do góry nogami. Ale świetnie się razem bawią.

- Współczuje twojej siostrze – ze śmiechem odezwał się Józef. – Mieć takie żywe dziecko to prawdziwe wyzwanie. Zuzia pewnie nie tak łatwo daje się okiełznać? Ewa na długo przyjechała?

- Na tydzień. Wraca potem do Poznania. Ma prowadzić jakieś wykłady na uczelni. To na razie, będę wieczorem.

Do kuchni weszła Ala.

- No kochani mam dla was dobre wiadomości. Możesz przyjechać choćby jutro. Maria bardzo się ucieszyła, że będzie miała towarzystwo na jesienne wieczory. Ma już prawie siedemdziesiąt pięć lat i wieczorami raczej siedzi w domu grzejąc kości przy kominku. Na pewno ją polubisz Ula. To bardzo miła i ciepła kobieta.

Posiedzieli jeszcze trochę dogrywając szczegóły wyjazdu. Ala wychodząc z domu Cieplaków mijała się jeszcze z Maćkiem. Przystanęła na chwilę mówiąc mu w skrócie co ustaliły i wcisnęła do ręki adres hotelu.

- Na pewno trafisz bez problemu. Zresztą podobno masz GPS. Lecę już. Dobranoc. – Kuląc się w obronie przed zimnym wiatrem pobiegła do samochodu.



Torba turystyczna powoli wypełniała się ubraniami układanymi starannie przez Ulę. – Nie będę pakować wszystkiego. Ala mówiła przecież, że to niedaleko, więc zawsze Maciek będzie mi mógł dowieźć, albo sama po nie przyjadę. Wezmę tylko te niezbędne. Ciepłe swetry, spodnie, może jakąś spódnicę i ze dwie pary kozaczków. Na razie wystarczy. – Zmęczona pakowaniem otarła pot z czoła i odsapnęła. Rzeczywiście na początku nie podchodziła zbyt entuzjastycznie do pomysłu Ali, ale teraz nawet zaczął ją cieszyć ten wyjazd. Musi się pozbierać i sama stanąć na nogi po tym wstrząsie. Nikt za nią tego nie zrobi. – Mobilizacja Cieplak, pełna mobilizacja. Obiecałaś sobie w końcu, że stajesz się silną, niezależną kobietą i to jest twój cel.

Rozejrzała się po pokoju sprawdzając jeszcze czy niczego nie zapomniała. Jej wzrok padł na komputer. – Przejrzę jeszcze pocztę – postanowiła. Włączyła urządzenie i zalogowała się. Nie sprawdzając nawet nadawcy pierwszej wiadomości kliknęła w nią i zaczęła czytać. Po chwili zrozumiała, że to list od Marka. Pod powiekami poczuła gromadzące się łzy. Czy mogła wierzyć jego słowom? Zerwał z Pauliną, ale jej to już przecież nie obchodzi. Dla niego to dobrze, bo uwolnił się od tej toksycznej kobiety. Dla Uli nie miało to teraz żadnego znaczenia. Czy jest w stanie mu wybaczyć? Nie, być może kiedyś, ale teraz jest zbyt zraniona, żeby mogła to zrobić i nie, nie zaufa mu już nigdy i nie uwierzy w jego zapewnienia o miłości, już nie. – Żegnaj Marku Dobrzański. Byłeś, nadal jesteś miłością mojego życia i nikt inny nigdy cię nie zastąpi, choćby był godzien mojej miłości. Zrywam z mężczyznami. Skutecznie mnie z nich wyleczyłeś prezesie. – Wylogowała się z systemu i wyłączyła komputer. – Od jutra zaczynam nowe życie. Nowe życie nowej Uli. - Włączyła komórkę. Zobaczyła dziesięć nieodebranych połączeń. Od Marka. – Chyba nie liczył na to, że zechcę z nim rozmawiać? – Połączyła się z Maćkiem i ustalili, że wyjadą o dziesiątej rano.


Szymczyk otworzył bagażnik i włożył do środka torbę Uli, która właśnie żegnała się przed bramą ze swoją rodziną.

– Dbajcie o siebie a wy – zwróciła się do rodzeństwa – słuchajcie się taty, szczególnie ty Jasiek nie przysparzaj mu zmartwień. No, jadę kochani. Odezwę się po przyjeździe i opowiem jak się urządziłam. Trzymajcie się. Jeszcze ostatnie całusy i ruszyli. Niezbyt zwracała uwagę na to, co przewijało się za oknami samochodu. Pogrążyła się we własnych myślach. Dopiero jak Maciek zjechał z głównej drogi rozpoznała to miejsce. Już tu przecież była. Z nim. Trochę się spięła, ale zaraz przypomniała sobie jak dobrze to miejsce wpływało na jej samopoczucie i uspokoiła się. Postanowiła nic nie mówić Maćkowi. Wprawdzie wiedział, że była na wyjazdowym weekendzie z Markiem, ale nie powiedziała mu konkretnie, gdzie. Zatrzymali się na znajomym parkingu przed hotelem.

- Wyjmij torbę Maciek a ja pójdę zapytać o właścicielkę. - Już miała ruszyć w kierunku wejścia, gdy zauważyła zażywną staruszkę zmierzającą w ich kierunku.

- Pani Ula Cieplak? - zapytała podchodząc bliżej.

- Tak, to ja a pani to Maria Warska, prawda? Bardzo mi miło panią poznać. Ala wiele opowiadała mi o pani.

- I wzajemnie i wzajemnie moje dziecko. Ja też wiem trochę o tobie. Pozwolisz, że będę zwracać się do ciebie po imieniu?

- Oczywiście, będzie mi bardzo miło. To jest mój przyjaciel Maciek Szymczyk.

– Witam i pana bardzo serdecznie. Zabierzcie w takim razie bagaże i chodźcie. Pokażę ci twój pokój.

Weszli do środka. Warska przedstawiła im recepcjonistkę.

- Ula pozwól, to jest Ania, bardzo sympatyczna osóbka. Jest jeszcze Jola, ale ona ma drugą zmianę. - Dziewczyny przywitały się. – Nie będzie trudno zapamiętać. W F&D też Ania stoi w recepcji – pomyślała.

- Daj mi Aniu klucz od siódemki, musimy ulokować tam Ulę. Od dziś to będzie jej pokój.

Minęli recepcję wchodząc w niezbyt szeroki korytarz. Warska otworzyła jedne z wielu drzwi.

- Proszę, wchodźcie – przepuściła ich przodem.

Pokój był nieduży, ale bardzo przytulny. Nie wyglądał jak pokój hotelowy. Wygodny tapczanik pełen kolorowych poduszek, dwa foteliki, stolik, komoda, na której stał telewizor i stojąca w rogu szafa. Warska pokazała jej też łazienkę, wprawdzie bez wanny, ale za to z wygodnym brodzikiem. Ula oglądała wszystko z zachwytem.

– Dziękuję pani Mario. Jest naprawdę piękny.

- Cieszę się dziecko, że ci się podoba. Mój pokój jest tuż obok więc jeśli tylko będziesz miała ochotę na pogawędkę ze starą kobietą, to serdecznie cię zapraszam. Powiem jeszcze tylko, że po drugiej stronie recepcji na parterze jest jadalnia. Będziesz jadała, jeśli ci to nie przeszkadza, ze mną i resztą personelu. O godzinach posiłków powie ci Ania. Pracują tu naprawdę sympatyczni ludzie więc myślę, że ich polubisz. – Ula kiwnęła głową.

– Jeszcze raz bardzo pani dziękuję i oczywiście bardzo miło będzie mi jadać w pani towarzystwie a i na pogawędkę chętnie wpadnę. I jeszcze jedno, – uśmiechnęła się promiennie – proszę nie nazywać siebie starą kobietą, bo niejedna młoda mogłaby pani pozazdrościć energii. – Roześmiały się.

- Zostawiam cię teraz. Rozpakuj się spokojnie i zaaklimatyzuj. – Warska wyszła z pokoju.

- Jak ci się podoba Maciek?

- No nie powiem, jestem pod wrażeniem. Naprawdę jest tu ładnie. Pomogę ci się rozpakować, a potem pójdziemy na spacer. Jest jeszcze dość wcześnie i nie muszę się śpieszyć. To przecież tylko godzinka jazdy, całkiem blisko. Może i na jakiś obiad się załapię?

- Na pewno i założę się, że zamówisz pierogi. – Zachichotał.

- Przegrałabyś. Nikt nie robi takich pierogów jak ty. Zamówię więc coś innego.

Wyciągał z torby rzeczy podając je Uli, która układała je w szafie. Uporali się z tą czynnością bardzo szybko więc bez przeszkód mogli obejrzeć okolicę. Ula już ją znała, ale dla Maćka to było coś nowego. Ubrali ciepłe kurtki i zanim wyszli na zewnątrz, Ula dopytała Anię o godziny posiłków. Obiad był o trzynastej trzydzieści, mieli więc trochę czasu na niedługi rekonesans. Pogoda jednak nie nastrajała do spacerów. – No tak, za dwa dni zacznie się listopad – nostalgicznie pomyślała Ula wczepiając się w ramie Maćka. Spacerując rozmawiali o niczym. Wspominali szkolne czasy i zabawne sytuacje. Cieszył się, że w ten sposób odrywa jej myśli od człowieka, który był głównym powodem jej przyjazdu tutaj. Wrócili do hotelu. Podczas obiadu Warska przedstawiła członkom personelu Ulę a Uli członków personelu. W ten sposób poznała koniuszego Witka, Jacka i Wacka, stajennych, którzy byli bliźniakami a także Gosię, Basię i Romka, trenerów jazdy konnej. Najmłodsi z tej grupy byli bliźniacy. Mieli po dwadzieścia lat i okrągłe, pyzate, wiecznie uśmiechnięte twarze. Trójka trenerów była w podobnym wieku około trzydziestu, trzydziestu dwóch lat, przy czym okazało się, że Romek jest mężem Gosi. Najstarszy był Witek. Miał czterdzieści pięć lat i filozoficzne podejście do życia. Obiad upłynął w bardzo miłej atmosferze. Po opuszczeniu jadalni Maciek zatrzymał Ulę w holu.

- Będę się zbierał Ulka, nie chcę wracać o zmroku. Mam nadzieję, że odpoczniesz i nabierzesz trochę ciała, bo skóra i kości z ciebie zostały. Wszystko opowiem dzisiaj twojemu tacie przy jego słynnej nalewce. Krzywdy tu nie będziesz miała a pani Maria zachowuje się tak, jakby miała cię zaraz adoptować. No głowa do góry, trzymaj się. Cmoknął ją w policzek i poszedł w kierunku auta. Przylgnęła czołem do szklanych drzwi odprowadzając smutnym wzrokiem odjeżdżający samochód.



Siedzieli w kuchni przy stole spożywając ostatnie wspólne śniadanie. Wcześniej rzadko się zdarzało, że jedli w takiej kompletnej ciszy. Oboje nad czymś usilnie rozmyślali.

- To co, pakujesz się dzisiaj? – przerwała mu rozmyślania Paulina.

- Tak. Po śniadaniu postaram się spakować część rzeczy, a po południu resztę. Gdybym o czymś zapomniał, to dasz mi znać, dobrze?

- Oczywiście, że dam. A dlaczego po południu? Wybierasz się gdzieś? – Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.

- Tak… wybieram się… do Rysiowa… – zakończył niepewnie.

- Masz nadzieję z nią porozmawiać?

- Bardzo chciałbym, ale nie wierzę, żeby było to możliwe. Próbowałem do niej wczoraj dzwonić i wysłałem e-maila, ale nie odpowiedziała. – Było tyle żalu i żałości w jego głosie, że Paulinie przeszedł po plecach dreszcz.

– Skoro jesteś pewien, że nie chce z tobą rozmawiać, to po co tam jedziesz?

- Bo chcę chociaż spróbować. Jak nie będę próbował, to nigdy się nie dowiem, prawda?

- Życzę ci powodzenia – powiedziała łagodnie i bez żadnej ukrytej złośliwości.

Chyba naprawdę zaczęła się zmieniać – przemknęło mu przez myśl. - Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć – uśmiechnął się blado. Wstał od stołu i poszedł do sypialni. Powyciągał torby i powoli napełniał je swoimi rzeczami. W pewnym momencie spojrzał na zegar. Była jedenasta. - Będę się zbierał, skończę później. - Ubrał kurtkę i zszedł do garażu. Ostrożnie wyprowadził samochód na podjazd. Pilotem otworzył bramę. Wolno wyjechał włączając się do ruchu i obierając kierunek na Rysiów. Jechał z duszą na ramieniu. Najbardziej obawiał się spotkania z ojcem Uli. Ma pewnie teraz o nim najgorsze zdanie. Nie, nie będzie unikał tego spotkania, jeśli Cieplak mu tylko na to pozwoli, wyjaśni mu tę zagmatwaną sytuację. Dojechał. Głośno przełknął ślinę. Zadzwonił do drzwi. Tak jak się domyślał, otworzył mu senior rodziny. Z nietęgą miną przywitał się.

- Dzień dobry panie Józefie. Jest może Ula? Chciałbym z nią porozmawiać. – Zaskoczony widokiem Dobrzańskiego Józef nie odpowiedział od razu tylko bacznie mu się przyglądał. Pod naciskiem tego spojrzenia Marek spuścił wzrok. - Ja tylko muszę jej coś wyjaśnić… - wyszeptał.

- Panie Marku, ale tu nie ma co wyjaśniać. Moja córka nie chce z panem rozmawiać a ja nie będę jej do tego zmuszał. Poza tym nie ma jej. Wyjechała.

- Wyjechała… A może mi pan powiedzieć, dokąd? To naprawdę ważne, ona musi wiedzieć…

- Przykro mi, nie mogę panu powiedzieć, zabroniła mi.

- W takim razie mam prośbę. Czy mógłby mi pan poświęcić pół godziny na rozmowę? Przysięgam, że po niej nie będę już pana nękał swoją osobą – spojrzał z nadzieją w oczy Józefa, którego zastanowiło to dziwne życzenie Dobrzańskiego.

O czym on ze mną chce rozmawiać? – pomyślał jednak, że może dobrze byłoby wysłuchać argumentów drugiej strony. Odsunął się od drzwi robiąc mu przejście.

- Proszę, niech pan wejdzie. – Marek wszedł niepewnie do środka. Józef wskazał mu krzesło. Usiadł na nim.

- Zanim pan zacznie zrobię herbatę. Lepiej się przy niej rozmawia.

Marek był pod wrażeniem gościnności gospodarza. – Po tym wszystkim co zrobiłem, on częstuje mnie jeszcze herbatą? - Panie Józefie chciałbym, żeby mnie pan wysłuchał nie przerywając mi, a po wysłuchaniu ocenił, czy jestem takim ostatnim draniem. Ja sam za takiego właśnie się uważam. Zacznę więc. Tu popłynęła opowieść o tym jak poznał Ulę, jak stała się dla niego ważna, jak ratowała go z każdej beznadziejnej sytuacji, jak poświęcała się dla niego, jak odkrył, że ona się w nim kocha, o intrydze, prezentach, o wyjeździe w ten pamiętny weekend i o tym jak tam właśnie zdał sobie sprawę, co do niej czuje, o odkryciu przez nią szuflady z prezentami i tą nieszczęsną kartką, o jej i swojej rozpaczy na myśl, że ją stracił, o Paulinie i odwołanym ślubie. Józef nie przerywał mu, tylko w skupieniu słuchał opowieści prezesa. Kiedy skończył zapadła cisza, a Marek z drżeniem serca czekał na wyrok. Po chwili Cieplak odezwał się.

- Nie jest pan draniem tylko pogubił się pan i słuchał złych doradców. Teraz pan już wie, że nie można igrać z uczuciami, bo w ten sposób rani się drugą osobę. Jeśli pan naprawdę kocha moją córkę a ona, póki co, nie chce pana znać, to jest to już dla pana bolesna kara. Cierpi pan, ale jeśli pana uczucie jest szczere to wierzę, że i ona kiedyś panu wybaczy. Proszę nie tracić nadziei. Ja nie mogę panu zdradzić miejsca jej pobytu, bo jej to obiecałem, ale pan może spróbować się tego dowiedzieć w jakiś sposób. Tego zabronić panu nie mogę. Jednak proszę trochę odczekać. Bardzo ją pan skrzywdził i ona musi mieć teraz czas na poskładanie sobie życia do kupy. Jest rozbita. Przez trzy dni nie wychodziła z pokoju Nie jadła, nie spała, tylko płakała, a ja byłem bezradny, bo nie wiedziałem jak mogę jej pomóc - spojrzał na Dobrzańskiego i ze zdumieniem stwierdził, że po jego policzkach płyną łzy. - Oboje wyszliście z tego pokaleczeni, zarówno ona jak i pan. Proszę mi wierzyć, że żal mi was obojga. Doradzam cierpliwość i wytrwałość. Teraz to są pana najlepsi doradcy - zamilkł. Marek otarł z policzków łzy i podniósł się z krzesła.

- Dziękuję panie Józefie, że mnie pan wysłuchał. To było dla mnie bardzo ważne. – Podał mu wyciągniętą dłoń. – Jestem panu bardzo wdzięczny. Jest pan mądrym człowiekiem. Nie będę zabierał panu więcej czasu. Dziękuję i do widzenia.

- Do widzenia, bądź cierpliwy synu – rzucił mu jeszcze na pożegnanie. Ostatnie zdanie spowodowało nagły przypływ nadziei. Zrozumiał, że ojciec Uli, mimo że też cierpiał, nie był jego wrogiem. Zrobiło mu się lżej na sercu. Jadąc w kierunku Warszawy wciąż przetrawiał w głowie to, co usłyszał od Józefa Cieplaka.



ROZDZIAŁ 10



Nadszedł listopad a wraz z nim szarugi i słoty. Coraz częściej porywisty wiatr bezlitośnie smagał ogołocone niemal doszczętnie z liści gałęzie drzew i coraz częściej gwałtowne deszcze intensywnie tłukły powierzchnię jeziora. Ula źle znosiła taką pogodę. Często chodziła przygnębiona i smutna. Najbardziej żałowała, że nie mogła tak jak kiedyś wychodzić na spacery. Dusiła się dosłownie i w przenośni. I z braku powietrza i z braku zajęcia. Była częstym gościem hotelowej biblioteki a wieczorami przesiadywała w pokoju pani Marii słuchając opowieści z jej życia.

To był właśnie jeden z takich wieczorów. Usiadły przy kominku z kubkami wypełnionymi kakao.

- Ula a może ty mi opowiesz dla odmiany coś o sobie. Ciągle tylko ja gadam i gadam. Pewnie jesteś znudzona na śmierć tą moją paplaniną.

- Wcale nie - zaprzeczyła - Mogłabym pani słuchać i słuchać. Opowiada pani takie ciekawe historie. W moim życiu jak dotąd niewiele było ciekawych momentów. Nie było łatwe to moje życie – westchnęła. - Byłam w maturalnej klasie, gdy zmarła moja mama tuż po urodzeniu mojej najmłodszej siostry, Beatki. Betti była niemowlęciem i to na mnie spadł obowiązek opieki nad nią. Mój brat Jasiek też był mały. Miał dopiero jedenaście lat i należało poświęcić mu dużo uwagi, bo lubił rozrabiać. Tato długo nie mógł się otrząsnąć po śmierci mamy, ale jakoś w końcu przejął część obowiązków, które ona kiedyś wykonywała. Ja miałam zdawać maturę i wielkie ambicje pójścia dalej na studia. Jakoś się udało, chociaż nie raz bywało ciężko.

- A jaką uczelnię skończyłaś?

- Studiowałam na SGH finanse i bankowość. Zawsze pociągały mnie cyferki – roześmiała się. - Dość długo po ukończeniu studiów nie mogłam znaleźć pracy. W końcu udało się. Dostałam pracę w domu mody Febo&Dobrzański i miałam piastować stanowisko sekretarki samego prezesa. On docenił moją wiedzę i kompetencje. Szybko awansowałam na jego asystentkę. W firmie poznałam też Alę. Zaprzyjaźniłyśmy się. Z czasem ona zaczęła traktować mnie jak własną córkę a ja ją jak drugą matkę, której mi bardzo brakowało.

- Tak, Ala jak tu była ostatnio to trochę opowiadała mi o waszych relacjach. Dużo mówiła o twoim ojcu, że taki dobry, szczery i szlachetny z niego człowiek.

- Taki właśnie jest i mają się z Alą ku sobie. Byłabym zadowolona, gdyby się pobrali. Zarówno jej jak i jemu często doskwierała samotność. Czuję, że byliby ze sobą szczęśliwi.

- Wiem od Ali, że odeszłaś z firmy. Dlaczego?

- To skomplikowana historia i trudno mi o niej mówić, bo wspomnienia jeszcze bardzo świeże, – powiedziała ze smutkiem – ale jeśli pani zechce wysłuchać, to opowiem. - Maria kiwnęła głową.

– Rozbudziłaś moją ciekawość. Proszę opowiedz mi.

- Nigdy nie byłam ładna. Kiedy zaczęłam pracować w firmie, nosiłam niemodne ubrania, ciężkie okulary i aparat na zębach… - Ula zaczęła snuć swoją opowieść. Doszła do momentu, kiedy Marek przywiózł ją tu na weekend.

- Naprawdę tu byłaś? Kiedy? – zapytała zdziwiona staruszka.

- Ponad miesiąc temu. Dostaliśmy pokój numer jedenaście. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że właścicielką tego pięknego miejsca jest przyjaciółka Ali.

– Widzisz jaki ten świat jest mały? No, ale opowiadaj dalej, bo bardzo jestem ciekawa dalszego ciągu tej historii. - Kiedy skończyła, Maria westchnęła cicho. – Wiesz a może to, co napisał w tym liście było prawdą? To bardzo trudno udawać, że się kogoś kocha. Myślę, że on jednak darzy cię uczuciem. Niewątpliwie się pogubił, bo słuchał złych podszeptów, ale wydaje mi się, że nie jest złym człowiekiem. Zrobisz jak zechcesz Ula, ale uważam, że powinnaś go wysłuchać. Nie mówię, że teraz. Na razie odczuwasz ból i cierpisz, choć myślę, że on też. – Pogłaskała ją po głowie jak małą dziewczynkę i popatrzyła w jej smutne oczy. - Jeszcze będziesz szczęśliwa. Zobaczysz. Dobro przyciąga dobro a ty jesteś dobrym człowiekiem Ula.

Uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością słysząc te słowa, lecz po chwili przez jej twarz przebiegł spazm. Złapała się odruchowo za brzuch i krzyknęła histerycznie.

- Muszę zaraz do…, niedobrze mi… - wykrztusiła. Wpadła jak burza do łazienki. Zaskoczona jej reakcją Warska stała najpierw jak wmurowana. Szybko się jednak ocknęła i podreptała za Ulą z niepokojem słysząc dobiegający stamtąd odgłos wymiotów. Troskliwie trzymała jej głowę zwieszoną nad muszlą klozetową. Otarła jej twarz mokrym ręcznikiem i pomogła wstać.

- Co się z tobą dzieje moje dziecko? Zjadłaś coś nieświeżego?

- Nie, nie wiem. Przecież kucharz zawsze dba o to, żeby były w kuchni świeże produkty. To chyba nie dlatego – powiedziała słabym głosem. Oddychała jeszcze ciężko po wysiłku spowodowanym przez torsje. Maria ujęła ją pod łokieć i posadziła w fotelu.

- Nie wyglądasz za dobrze. Jesteś taka szczupła i bardzo blada. I te sińce pod oczami. Powinien obejrzeć cię lekarz. W pobliskim miasteczku jest przychodnia zaopatrzona w całkiem niezły sprzęt i dobrzy lekarze. Mają też laboratorium. Sama zakupiłam im kilka niezbędnych aparatów. Jutro tam zadzwonię i umówię cię. Poproszę też Witka, to cię zawiezie, dobrze? - Nie miała siły protestować.

– Dobrze. Myślę, że to dobry pomysł. Sama chciałabym wiedzieć, co mi jest. Już parę razy wcześniej robiło mi się słabo i kręciło mi się w głowie a przecież odżywiam się tu bardzo regularnie.

- No to załatwione. Wiesz, przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł. Jeśli się zgodzisz oczywiście. – Ula podniosła na nią zaciekawiony wzrok.

- Kiedy powiedziałaś mi o swoich studiach pomyślałam sobie, że twoja wiedza i umiejętności przydałyby mi się tu w hotelu. Ja już nie za bardzo radzę sobie z finansami i tymi wszystkimi rozliczeniami. Zajmuje mi to mnóstwo czasu i męczy mnie. Oczy już nie te co dawniej a i umysł czasami płata mi figle. Chodzi mi o to Ula, że gdy poczujesz się lepiej, może mogłabyś przejąć ode mnie te obowiązki. Oczywiście za stosownym wynagrodzeniem. Po prostu zatrudniłabym cię. Co ty na to?

Zaskoczyła ją ta propozycja. Pomyślała – W sumie, dlaczego nie? I tak nudzę się jak mops z braku zajęcia a nuda przecież nie leży w moim charakterze.

- To bardzo miło pani Mario, że pomyślała pani o mnie. Ja bardzo chętnie pani pomogę i wcale nie muszę robić tego za pieniądze. Jem tu i sypiam jak do tej pory za darmo a przecież nie powinno tak być.

- Dziękuję ci kochanie – Warska spojrzała na nią z rozczuleniem. – Tak więc mamy gotowy plan. Najpierw lekarz, potem wzmocnisz się trochę a jeszcze potem wprowadzę cię we wszystko. Teraz odprowadzę cię do pokoju, bo jest późno a ty wyglądasz na zmęczoną.


Z duszą na ramieniu przekraczała próg przychodni. Podeszła do sympatycznej pani siedzącej przy okienku w rejestracji.

- Dzień dobry, ja do doktora Kosteckiego. Urszula Cieplak – przedstawiła się.

- Pani Cieplak. Rzeczywiście doktor wspominał, że pani przyjdzie. Czeka na panią. To ten pokój po lewej stronie. – Podziękowała kobiecie i podszedłszy do drzwi cicho zapukała. Po usłyszeniu „proszę” nieśmiało weszła do gabinetu.

- Dzień dobry panie doktorze, nazywam się Ula Cieplak.

- Ach tak, pani Ula. Czekałem na panią. Maria dzwoniła, że nie czuje się pani najlepiej. Podobno wymiotowała pani wczoraj.

- Tak i nie rozumiem co się dzieje i skąd te wymioty. Miałam też wcześniej zawroty głowy.

- Dobrze. Najpierw panią osłucham a potem przejdzie pani do laboratorium. Tam pobiorą pani krew. Wyniki będą za jakąś godzinę. – Zastanawiał się nad czymś przez moment bacznie jej się przyglądając.

- Kiedy była pani ostatnio u ginekologa?

- U ginekologa? – powtórzyła zaskoczona – Dawno. Bardzo dawno. Kilka lat temu.

- No, dobrze. W takim razie zanim dostaniemy wyniki zrobi pani i te badania. Tak na wszelki wypadek. Gabinet ginekologiczny jest na pierwszym piętrze. Urzęduje w nim doktor Kobiela. To kobieta, więc będzie się pani czuć może mniej skrępowana.

Zaopatrzona przez doktora Kosteckiego w kartkę, na której wypisał szereg laboratoryjnych badań opuściła gabinet. Zanim udała się do laboratorium, wyszła na zewnątrz powiedzieć Witkowi, żeby na nią nie czekał.

- Wituś, to potrwa znacznie dłużej niż myślałam. To bez sensu, żebyś czekał tu na mnie tyle czasu. Masz przecież swoje zajęcia.

- Dobrze Ula, ale jak skończysz to zadzwoń do mnie. Przyjadę cię odebrać.

- Zadzwonię. Jedź już.

Weszła z powrotem do przychodni. Nie lubiła widoku krwi. Podczas jej pobierania zrobiło jej się słabo. Najpierw ciemne płaty zaczęły jej latać przed oczami a potem nie czuła już nic. Zaalarmowany przez pielęgniarkę doktor Kostecki przybiegł natychmiast i zaczął ją cucić. Powoli odzyskiwała przytomność.

- Co się stało? – wyszeptała słabym głosikiem widząc nad sobą twarz doktora.

- Zemdlała pani. Musi być pani bardzo osłabiona. Spróbuje pani wstać? - Podał jej rękę. Usiadła na kozetce.

- Niech pani trochę posiedzi. Jak poczuje się pani lepiej to pielęgniarka zaprowadzi panią do doktor Kobieli. Nie wypuszczę pani stąd dopóki nie ustalimy, co pani dolega. – Pokiwała bez sprzeciwu głową zgadzając się z doktorem.


Leżała na kozetce czując na brzuchu chłodny żel. Doktor Kobiela okazała się sympatyczną osobą w średnim wieku. Jej łagodny głos podziałał na Ulę jak balsam.

- Zrobimy USG i zobaczymy co tam pani siedzi w brzuszku. – Z uwagą obserwowała obraz na monitorze mrucząc do siebie. – Wątroba i śledziona w porządku, trzustka w porządku, nerki nie powiększone… - Nagle skupiła się bardziej na obrazku, który miała przed sobą. - No i wszystko jasne – uśmiechnęła się z sympatią do Uli. – Mamy ciążę. szósty tydzień.

Pacjentka wyglądała na totalnie zaskoczoną.

– Jak to ciążę…, przecież to niemożliwe… - czyżby to stało się wtedy, kiedy ja i Marek… Boże! Przecież nie zabezpieczaliśmy się!

- Możliwe. To właśnie widzę na ekranie i jeśli dobrze to odczytuję, to będzie to ciąża bliźniacza. Wprawdzie nie jestem tego pewna, bo sprzęt nie jest najmłodszy i czasem można źle zinterpretować to, co się widzi, ale kiedy wróci tu pani do mnie za miesiąc, to wtedy będę miała już pewność.

Ula była w szoku. Jej wielkie jak spodki oczy wpatrywały się w twarz lekarki. Ta poklepała ją po ręce.

- Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze. Musi pani tylko zadbać o siebie. Dobrze się odżywiać i odpoczywać jak najwięcej. Widzimy się w takim razie po świętach.

Oszołomiona wyszła z gabinetu. Nie mogła w to uwierzyć. Przecież chciała o nim zapomnieć. Wymazać go z pamięci, a tymczasem nosi pod sercem jego dziecko lub dwoje dzieci. Usiadła na krześle w poczekalni chowając twarz w dłonie. - Co teraz? Jak ja sobie poradzę? Muszę powiedzieć tacie. Zmartwi się to pewne jak pewne jest to, że nie mogę teraz wrócić do Rysiowa. Zadzwonię dzisiaj i powiem mu o wszystkim. – Z zadumy wyrwał ją głos doktora Kosteckiego.

- Pani Urszulo są wyniki, proszę wejść to je omówimy. – Posłusznie poszła za doktorem.

- Po pani minie zgaduję, że już pani wie o ciąży. Zleciłem próbę ciążową i wyszła pozytywnie – wyjaśnił. – Wyniki nie są najlepsze, ale przepiszę odpowiednie leki i wszystko wróci do normy. Jest za mało żelaza, co wskazuje na anemię. Będzie je pani zażywać. Cukier też jest bardzo niski, ale to możemy uregulować bez leków. Przepiszę sporo witamin i kilka leków na wzmocnienie całego organizmu. Będzie dobrze - uśmiechnął się do niej pokrzepiająco wciskając jej w dłonie plik recept i zaleceń.

- Na kiedy umówiła się pani z doktor Kobielą?

- Na grudzień tuż po świętach.

- W takim razie proszę i do mnie zajrzeć w tym dniu. Muszę wiedzieć czy przez ten miesiąc kuracja odniosła pożądany skutek.

- Dziękuję panie doktorze za wszystko. Do widzenia.

- Do widzenia pani Urszulo i proszę ode mnie pozdrowić Marię.

- Pozdrowię – powiedziała cicho opuszczając gabinet.



Warska stała przed wejściem do hotelu i niecierpliwie wyglądała samochodu Witka. Długo nie wracali. Zaczęła się martwić, że u Uli wykryli coś poważnego. Bardzo polubiła tę szczerą i dobrą dziewczynę. Polubiła wieczory spędzane w jej towarzystwie, które umilały jej samotną starość. Wniosła w jej życie powiew świeżości. Przy niej czuła się odmłodzona o przynajmniej dwadzieścia lat. Przycisnęła dłonie do ust, żeby ogrzać je oddechem a potem wcisnęła je w kieszenie płaszcza. Było przeraźliwie zimno. Czuła jak lodowaty wiatr przenika jej starcze ciało aż do kości. Zmrużyła oczy dostrzegając coś w oddali. – No są wreszcie. - Podeszła do samochodu otwierając Uli drzwi. - Już się zaczęłam martwić, że coś się stało. Dlaczego to trwało tak długo? Wiesz już, co ci dolega? – popatrzyła na Ulę z niepokojem.

- Wiem – odparła – i zaraz wszystko opowiem, ale nie tutaj, dobrze?

- Chodźmy do mnie. Zrobię ci herbaty, bo pewnie zmarzłaś.

Ujęła ją pod ramię i wolno poprowadziła do hotelowego wejścia. Cierpliwie zaczekała, aż zagotuje się woda i za chwilę wręczyła Uli parujący kubek z gorącym napojem. Usadowiła się naprzeciwko niej w fotelu i wyczekująco spojrzała Uli w oczy.

- Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności. Wyglądasz na przygnębioną więc chyba nie jest za dobrze. – Dziewczyna westchnęła i rozpłakała się.

- Jestem w ciąży – cichy szept spłynął z jej warg. – Z Markiem – dodała. Podniosła zapłakane oczy na Marię. – Podejrzewają, że to ciąża bliźniacza – rozszlochała się na dobre. – Jak ja sobie poradzę? Nie spodziewałam się tego. - Zaskoczona Warska wstała i podeszła do niej wtulając ją w swe ramiona.

- Nie martw się dziecko. Wszystko się ułoży. Jestem pewna, że sobie poradzisz. W końcu wychowałaś Beatkę więc doświadczenie masz a ja ci pomogę. Dziecko to wielkie szczęście a jak się okaże, że to dwójka, to będzie to podwójne szczęście. Damy radę. Teraz najważniejsze, żebyś wzmocniła się trochę. Ja już zadbam o to, żebyś odżywiała się tak jak powinnaś. Będziesz dużo odpoczywać i zażywać leki, które przepisał doktor. No nie płacz już. Jesteś pod moją opieką a ja nie dam ci zrobić krzywdy – uśmiechnęła się do niej głaszcząc ją czule po głowie. - Powiesz Markowi?

- Nie wiem. To wszystko dzieje się tak szybko i przytłacza mnie. Najpierw muszę powiedzieć ojcu. Z jednej strony boję się, że źle to przyjmie a z drugiej to myślę, że jeśli mu nie powiem, będzie miał do mnie żal.

- Masz rację. Zadzwoń do niego. Może zaproś go tutaj z Alą. Zawsze lepiej porozmawiać w cztery oczy niż przez słuchawkę telefonu.

- Ma pani rację. Tak właśnie zrobię. Dziękuję pani Mario za to, co pani dla mnie robi. Gdyby nie pani i pani pełne otuchy słowa, chyba bym się załamała.

- Będzie dobrze córeńko, będzie dobrze. We dwie damy radę.


Józef siedział w kuchni i konferował z Alicją. Był zmartwiony i zaskoczony telefonem od Uli. Nie spodziewał się, że znajomość z Dobrzańskim zrodzi takie owoce. Słyszał jej roztrzęsiony głos w słuchawce i postanowił, że nie będzie jej potępiał za to, co zrobiła. Już sama siebie karała wystarczająco i ewidentnie żałowała tej znajomości. Był przecież jej ojcem i bardzo ją kochał. Jak mógłby ją teraz zostawić bez pomocnej dłoni? Nie dał po sobie poznać, że jest nią rozczarowany i zły na nią. Przeciwnie. Pocieszał i dodawał odwagi. Powiedział, że bardzo się cieszy, że będzie miał wnuka, lub wnuki. Uspokoił ją, choć jemu samemu daleko było do osiągnięcia takiego stanu ducha.

- Jak pani myśli Alicjo, to dobry pomysł, żeby tam jechać? Bardzo bym chciał ją zobaczyć.

- Bardzo dobry panie Józefie. Pojedziemy tam w sobotę rano. Ona nie może być teraz sama. Musi wiedzieć, że ją wspieramy i kochamy ją –ścisnęła dłoń mężczyzny. - Ale pojedziemy tam sami bez dzieci. Jasiek jest dorosły więc poradzi sobie a Beatka pójdzie do Szymczyków. Jak będziemy po rozmowie z Ulą, wtedy zastanowimy się jak przekazać tę nowinę dzieciakom.

- Ma pani rację. Trzeba ich jakoś delikatnie przygotować na ten szok.

W sobotni poranek żegnani przez dzieci pojechali. Ala znała na pamięć drogę do hotelu, a i ruch o tej porze na drogach był jeszcze mały, więc sprawnie i w zadziwiająco krótkim czasie dotarli na miejsce. Ala ująwszy Józefa pod ramię pewnie prowadziła go do pokoju Marii. Zanim tam dotarli ujrzeli ją samą idącą im naprzeciw z otwartymi ramionami.

- Ala, przyjechałaś! Jak dobrze cię znowu widzieć! – zerknęła na stojącego obok mężczyznę. – A to pewnie pan Józef, ojciec Uli. Już od dawna chciałam poznać pana osobiście. Wiele dobrych rzeczy słyszałam o panu od Ali i od Uli.

- Ja również pragnąłem panią poznać i bardzo podziękować za opiekę nad moją córką. - Maria zauważyła jak zakręciły mu się w oczach łzy. Poklepała go uspokajająco po ramieniu.

- Ula to wspaniała dziewczyna. Dobra, miła, uprzejma i szczera. Naprawdę trudno jej nie lubić. Nie wyobrażam sobie, że miałoby jej tutaj nie być. Ale nie stójmy tak. Chodźmy do niej – zapukała cicho do drzwi pokoju Uli i wsunęła przez nie głowę. - Uleńko, masz gości – otworzyła drzwi na całą szerokość.

Zerwała się z fotela i rzuciła wprost w rozpostarte ramiona ojca. Długo nie chciał jej puścić, a ona trzymając go w objęciach rozpłakała się rozpaczliwie.

- Ulcia, proszę cię nie płacz. Takie wzruszenie może zaszkodzić dziecku, dzieciom… no już, cichutko. - Uspokoiła się i ocierając mokrą twarz podeszła do Ali, żeby ją uściskać.

- Dziękuję ci Ala, że przywiozłaś tu tatę – wyszeptała jej do ucha.

- Słuchajcie, – odezwała się Maria – mam propozycję. Jest już po śniadaniu i jadalnia jest pusta. Przejdźmy może tam. Poproszę kucharza, to zrobi wam kawy i przyniesie ciasto. Będziecie mogli spokojnie porozmawiać i nikt wam nie będzie przeszkadzał.

Wszyscy poparli jej propozycję. Kiedy kelnerka postawiła przed nimi aromatyczny napój, odezwała się Milewska.

- Wiecie co? To wy sobie porozmawiajcie a ja z Marią przejdę do jej pokoju. Nie widziałyśmy się dawno i też mamy mnóstwo rzeczy do opowiadania – zabrała ze stołu swoją filiżankę i talerzyk z ciastem, po czym wraz z Warską wyszły z jadalni.

Zostali sami. Siedzący naprzeciwko córki Józef uważnie jej się przypatrywał. Ścisnął jej dłoń.

- Martwię się o ciebie córcia. Wyglądasz tak mizernie. Myślałem, że odpoczniesz tu, wyciszysz się i trochę przytyjesz. – Uśmiechnęła się smutno.

- Teraz już wiem, że to przez tę ciążę, ale zaczęłam brać witaminy i leki a pani Maria bardzo pilnuje, żebym przestrzegała zaleceń lekarzy i dba o mnie – pogłaskała go po dłoni. – Jesteś bardzo zły na mnie? Dla mnie to też był szok – powiedziała płaczliwie.

- Nie jestem zły. Cieszę się. Bardzo. Myślę tylko, że to dziecko lub dzieci powinny mieć też ojca. Ula, nie chciałem ci mówić przez telefon, ale w tym dniu, w którym wyjechałaś był u mnie Marek. – Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Jak mógł… po tym wszystkim.

- Nie denerwuj się. Ja na początku chciałem go wyrzucić, ale prosił tak żarliwie o rozmowę, że w końcu postanowiłem go wysłuchać. Opowiedział mi wszystko. O niektórych rzeczach wiedziałem już od ciebie, ale poznałem też, jak to wyglądało z jego strony – zamyślił się. - Wiesz Ula, kiedy opuszczał nasz dom, płakał. Ja myślę, że on naprawdę cię kocha, tylko się pogubił. Uważam, że powinnaś powiedzieć mu o ciąży. Ma do tego prawo. Będzie ojcem.

- Nie wiem tato, czy powinien o tym wiedzieć. Jak do tej pory nie wykazał się odpowiedzialnością. Muszę to przemyśleć. Na razie nie jestem w stanie ani mu wybaczyć, ani ponownie zaufać. – Józef westchnął ciężko.

- Dobrze. Zrobisz jak zechcesz, ja nie będę do niczego cię zmuszał. To twoja decyzja.


Józef żegnał się z Warską prosząc ją o dalszą opiekę dla Uli a potem uściskał swoją najstarszą latorośl.

- Uważaj na siebie córcia. Na święta przyjedziesz tak jak uzgodniliśmy. Pani Maria też się zgodziła. Załatwię z Maćkiem, żeby po was przyjechał. Zadzwoń, gdyby coś się działo, albo gdybyś chciała po prostu porozmawiać. Do zobaczenia.

- Do widzenia tatusiu i dziękuję za to, że cię mam. Ty też uważaj na siebie i ucałuj dzieciaki.

Stały z Marią na środku drogi do momentu, w którym samochód nie zniknął im z oczu.



ROZDZIAŁ 11



Nadszedł grudzień, a wraz z nim śnieżyce i zawieje. Mróz skuł jezioro lodem tak grubym, że spokojnie można by było przejść na jego drugą stronę. Obsługa ośrodka dzielnie walczyła każdego dnia odgarniając łopatami świeżo spadły śnieg. Witek przynajmniej dwa razy dziennie uruchamiał mały spychacz i odśnieżał drogę, aż do zjazdu z autostrady. Gości nie było wielu a ci, którzy przyjechali nie byli zbyt absorbujący.

Ula czuła się już znacznie lepiej. Lubiła siadywać w oknie z nosem przyklejonym do szyby i kontemplować ten bajkowy krajobraz. Opieka i troska pani Marii sprawiła, że znikła bladość z jej policzków i coraz częściej ukazywały się na niej rumieńce. Troszkę przytyła. Nie wydawała się już taka koścista jak wcześniej. Można było nawet zaryzykować stwierdzenie, że wreszcie nabrała kobiecych kształtów. Zniknął też z oczu smutek ustępując miejsca radosnym iskierkom. Już nie patrzyła w przyszłość tak pesymistycznie. Z czułością gładziła niewidoczny jeszcze brzuszek zaczynając się wreszcie cieszyć nadchodzącym macierzyństwem.

Dzień przed wigilią pojawił się Maciek. Tak bardzo się za nim stęskniła, że jak nienormalna rzuciła mu się na szyję niemal go dusząc. Gdy go wreszcie uwolniła od siebie przyjrzał jej się dokładnie od stóp do głów.

- Nooo! Pani prezes, wreszcie zaczyna pani przypominać tę dziewczynę, którą pamiętam. A tak poważnie, to wyglądasz o niebo lepiej niż w dniu, w którym cię tu przywiozłem. I gratuluję ciąży. Jak mi twój tata powiedział, to prawie zjechałem z krzesła. Dzieciaki też dobrze przyjęły tę wiadomość, choć twój tata obawiał się ich reakcji. Betti bardzo się ucieszyła, że zostanie ciocią a Jasiek skomentował po swojemu „Wow! Siostra. Ale pojechałaś…” – roześmiali się serdecznie.

- To co? Jesteście już spakowane? Gdzie pani Maria? – rozejrzał się.

- Jesteśmy. Pójdziemy po nią a ty weźmiesz nasze bagaże, dobrze? – Poszli w stronę zajmowanych przez Ulę i Marię pokoi.


Obie panie usadowiły się na tylnych siedzeniach samochodu. Maciek upewniwszy się, że jest im wygodnie i ciepło, ostrożnie ruszył w drogę do Rysiowa. Wyczekiwano tam na nie z niecierpliwością. Beatka co chwilę dobiegała do okna obserwując drogę. Wreszcie usłyszeli jej pisk.

- Jadą! Jadą! Tata, już są! – podskakiwała radośnie.

Przeszli do przedpokoju i już za chwilę witali Ulę, która przechodziła z rąk do rąk stęsknionej rodzinki. Serdecznie przywitano też Marię. Szczególnie Józef otoczył ją wielką atencją prowadząc do gościnnego pokoju.

- Dziękuję pani Mario – mówił półszeptem – za opiekę nad moją Ulą. Od razu widać jej skutki. Wygląda o wiele lepiej i chyba przybrała na wadze.

- Tak panie Józefie. Jest znacznie lepiej. Przestała płakać i zaczęła myśleć o dziecku, dzieciach. To dobrze, bo teraz tylko na tym powinna się skupić.


Po południu przyjechała Ala. Radości nie było końca jak zobaczyła je obie. Wspólnie zabrały się za przygotowania jutrzejszej, wigilijnej kolacji. Ula jak zwykle lepiła swoje popisowe pierogi, Ala zajęła się rybami. Dzieci pod okiem pani Marii ubierały w pokoju choinkę a Józef obładowany prezentami czmychnął do garażu, żeby je tam ukryć. W końcu Beatka nadal wierzyła w świętego Mikołaja. Jutrzejszy dzień zapowiadał się bardzo emocjonująco.

Tak też było rzeczywiście. Wszystko się pięknie udało. Potrawy były pyszne a życzenia wspaniałe, przy których potoczyła się niejedna łza. Przebrany za Mikołaja Józef rozdawał wszystkim prezenty. Dom tętnił radością i kolędami śpiewanymi wspólnie przy choince. Siedzieli do późna, ale w końcu zmęczenie wzięło górę i rozeszli się do przygotowanych wcześniej łóżek. Było trochę ciasno, ale nikt się tym nie przejmował. Zmęczona Ula wolno wchodziła na górę. Miała spać z Beatką. Usłyszała nagle dźwięk przychodzącego sms-a. Wróciła na dół i wyjęła z torebki telefon. Na wyświetlaczu ukazało się imię „Marek”. Zawahała się. Miała wątpliwości czy go odebrać, ale jednak ciekawość zwyciężyła.

„Promyczku mój – pisał. Z okazji świąt, życzę ci zdrowia i pomyślności, nieustającego uśmiechu na Twojej ślicznej buzi i radości, którą zawsze widziałem w Twoich lazurowych oczach. Pociechy i wsparcia, którego nie potrafiłem ci dać a także tego, żebyś już nigdy nie trafiła na takiego drania jak ja, który potrafi tylko krzywdzić i ranić. Kocham cię Ula. Zawsze będę cię kochał. Szczęśliwych i udanych świąt.

Wpatrywała się jak zahipnotyzowania w mały ekranik komórki, na który z coraz większą intensywnością kapały jej łzy. Rozum walczył z sercem, a w głowie kołatały słowa.

- Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę w to, co czytam.


Zaraz po świętach Maciek odwiózł je z powrotem do ośrodka. Następnego dnia Ula miała przecież umówioną wizytę u doktor Kobieli. W czasie podróży wspominały jeszcze pobyt w Rysiowie. Szczególnie Maria była pod wielkim wrażeniem atmosfery panującej w domu Cieplaków. Miała już swoje lata i przeżyła w życiu niejedno, ale nigdzie nie doświadczyła takiego ciepła, miłości, wzajemnego wsparcia i opiekuńczości względem siebie jak w tym skromnym domu. Po przyjeździe szybko rozpakowały rzeczy i zasiadły jeszcze przed kominkiem grzejąc nogi i popijając gorące kakao.



Wigilia w domu Dobrzańskich zaczęła się dość późno ze względu na Marka. Musiał być tego dnia w firmie, żeby pracownikom zgodnie z tradycją urządzić firmowy opłatek, złożyć życzenia i wręczyć symboliczne prezenty, w przygotowaniu których wydatnie pomogła mu Paulina.

Od czasu rozstania z Ulą działał jak w amoku. Harował jak przysłowiowy wół. Musiał wyjść z impasu i koniecznie poprawić sprzedaż F&D Sportiwo. Miał zaledwie miesiąc, o czym wielokrotnie przypominał mu Terlecki. Przyszło mu do głowy, że mógłby część kolekcji sprzedawać za granicą a przynajmniej tę część, która nie nosiła charakteru stricte narodowego. Przecież oprócz strojów dla drużyny była cała masa innych. Zaczął więc działać. Uruchomił swoje stare kontakty a dzięki starym nawiązał nowe i w krótkim czasie podpisał dwie korzystne umowy na sprzedaż we Francji i w Niemczech. Kolekcja spodobała się. Stroje schodziły jak przysłowiowe bułeczki, szwalnie urabiały się po łokcie a na konto firmy zaczęły spływać pierwsze profity. Prezes był zadowolony i zacierał ręce.

W wigilię rano poprosił Violettę, żeby zwołała wszystkich do sali konferencyjnej. Sam wcześniej sprawdził czy wszystko jest przygotowane tak jak sobie życzył. Rzeczywiście na szklanym stole piętrzyły się kanapki i ciasta. Stał szampan i kieliszki a w kącie ustawione były papierowe torby z prezentami.

Zaczęli się schodzić pracownicy. Kiedy upewnił się, że już wszyscy są, zaczął

- Kochani. Ten rok nie był łatwy. Wielokrotnie nawarstwiały się przed nami problemy, ale dzięki wam udało się je przezwyciężyć. Dziękuję wam za ten rok. Wiem, że trochę narzekacie na pensje. Niestety z uwagi na trwający kryzys byliśmy zmuszeni je zamrozić i mam nadzieję, że nie na długo. Z uwagi na to, iż kolekcja F&D Sportiwo została bardzo dobrze przyjęta i świetnie się sprzedaje zarówno we Francji jak i w Niemczech, co przekłada się rzecz jasna na dochodowość firmy, postanowiłem zrekompensować wam tę niedogodność związaną z brakiem podwyżek pensji. W związku z tym każdy z was znajdzie na swoim koncie satysfakcjonującą, mam nadzieję, premię. – Rozległy się oklaski. - Moi drodzy z okazji nadchodzących świąt życzę wszystkim zdrowia, pomyślności i radości. Obyśmy się spotkali za rok w takim samym gronie. Wesołych świąt – uniósł kieliszek wypełniony szampanem a w ślad za nim poszli pracownicy. Potem było wręczanie prezentów i indywidualne życzenia, po których Marek pojechał do domu na Sienną. Obiecał rodzicom stawić się na wigilii, choć wcale nie miał na to najmniejszej ochoty. Przed osiemnastą zjawił się w domu seniorów.

Helena Dobrzańska z troską i obawą przyglądała się swojemu synowi. – Gdzie podział się ten zawadiacki, tryskający energią, chłopak. - Musiała przyznać, że bardzo się zmienił. Znała już historię jego miłości do Uli. Opowiedział jej i ojcu któregoś dnia. Nie mogli uwierzyć, że był zdolny zrobić jej takie świństwo. Przecież nie tak go wychowali. Jednocześnie współczuli mu i podziwiali twardość charakteru Uli. Dostał dobrą lekcję pokory i na pewno wyciągnął z niej właściwe wnioski. Patrzyła jak bez apetytu grzebie widelcem w talerzu. Wyraźnie zmarniał, a na wychudzonej twarzy rzadko gościł uśmiech. Gdzie niegdzie na skroniach zauważyła kilka siwych włosów.

- Synku zjedz coś. Jak na razie to tylko bawisz się tym, co masz na talerzu – powiedziała z troską.

- Nie mam ochoty mamo. Nie jestem głodny – odpowiedział jej cicho. Senior podniósł na niego wzrok.

– Ula nie odzywała się?

- Nie, chyba dalej mnie nienawidzi. Nawet nie wiem, gdzie ona jest. Próbowałem wypytać Maćka, tego jej przyjaciela, ale on milczy jak grób. Ma mi za złe, że ją tak podle potraktowałem i ma rację. Powinien mi jeszcze przyłożyć. Zasłużyłem – biczował słowami sam siebie.

- Marek, nie możesz się tak katować. Ona prędzej, czy później wróci i może popatrzy na ciebie inaczej, może wybaczy. To dobra dziewczyna i na pewno nie będzie długo chować urazy.

- Nie wiem tato. Nie wiem... Chyba za bardzo ją skrzywdziłem – powiedział z żalem. – Nie mówmy już o tym. To za bardzo boli. Febo się nie zjawią? – zapytał zmieniając temat.

- Nie. Alex siedzi we Włoszech a Paulina poleciała z Korzyńskim do Rosji, do jego rodziców – wyjaśniła Helena.

- No, brzmi poważnie. Wiedziałem, że on jest tym właściwym dla niej mężczyzną i miałem jak widać rację.

- Miałeś. Teraz i my to dostrzegliśmy, że nie bylibyście ze sobą szczęśliwi. Dobrze jednak się stało, że odwołaliście ten ślub.

Marek zerknął na zegar na kominku.

– Zrobiło się późno, będę się zbierał – rzekł podnosząc się od stołu.

- Zostań. Przecież możesz nocować w swoim pokoju – prosiła Helena.

- Nie mamo, wolę być sam. Przepraszam i dziękuję za kolację.

Opuścił dom rodziców. Wsiadł do samochodu i wyjechał z posesji. Jechał wolno. Padał gęsty śnieg uniemożliwiający szybką jazdę. W domu zaległ na kanapie z pilotem w ręku przerzucając bezmyślnie kanały. Nagle poderwał się i złapał za komórkę. Prędko wstukiwał kolejne słowa tworzące treść sms-a. Po przeczytaniu całości wybrał numer Uli i nacisnął „Wyślij”.



- Może pani wytrzeć brzuch – powiedziała doktor Kobiela podając Uli kłąb ligniny. – Wszystko jest już jasne i z całą pewnością mogę stwierdzić, że to będą bliźnięta pani Urszulo. Oczywiście na rozpoznanie płci jest stanowczo za wcześnie, ale ciąża z tego co widzę rozwija się prawidłowo. Pani też wygląda znacznie lepiej – uśmiechnęła się z sympatią do Uli. - Była pani już w laboratorium na pobraniu krwi? – spytała.

- Tak. Jak tylko stąd wyjdę muszę iść jeszcze do doktora Kosteckiego.

- W takim razie nie zatrzymuję już pani. Widzimy się za dwa miesiące. Gdyby się coś działo, to proszę dzwonić – wręczyła jej wizytówkę. – Mieszkam tu w miasteczku i jestem mobilna więc zawsze mogę podjechać do ośrodka, gdyby pani nie mogła.

Ula popatrzyła z wdzięcznością na lekarkę.

- Bardzo dziękuję pani doktor. Do zobaczenia w takim razie.

Zeszła na parter i skierowała się wprost do gabinetu Kosteckiego.

- Dobrze, że pani jest – powiedział po przywitaniu. – Mamy już wyniki i muszę panią pochwalić. Są o niebo lepsze od poprzednich. Żelazo się prawie unormowało a i cukier jest dość dobry. Wychodzimy z anemii pani Urszulo. – Jego okrągła, jowialna twarz przybrała radosny wygląd. Ula uśmiechnęła się promiennie.

- To znaczy, że jestem już zdrowa? – chciała to usłyszeć.

- No prawie. Nadal proszę brać witaminy, dobrze się odżywiać i nie przemęczać się. Proszę też do mnie zajrzeć jak będzie pani z kolejną wizytą u ginekologa.

- Na pewno to zrobię – zapewniła lekarza i uścisnąwszy mu na pożegnanie dłoń wyszła z gabinetu.


Po nowym roku Maria zaczęła wprowadzać Ulę w arkana księgowości ośrodka. Ula poczuła się wreszcie w swoim żywiole. Cieszyło ją, że nie spędza już czasu na zbijaniu bąków, ale jest wreszcie komuś potrzebna. Praca pochłonęła ją bez reszty, choć musiała przyznać, że w porównaniu z jej obowiązkami w F&D, gdzie wiecznie była zagoniona i nie miała na nic czasu, to był pikuś. Nie narzekała też na brak gości. Często odwiedzał ją ojciec z Alą i rodzeństwem. Czasem wpadał Maciek. Uspokoiła się ta jej życiowa huśtawka i chociaż nadal w jej głowie obecny był ciągle Dobrzański, to były również momenty, że w natłoku zajęć zapominała o nim. Pod koniec marca poznała płeć dzieci. Tak dzieci, bo była i dziewczynka i chłopczyk. Ucieszyła się i zaraz zadzwoniła do taty, żeby mu o tym powiedzieć. Ciąża przebiegała bez komplikacji. Jej brzuszek z każdym miesiącem stawał się większy i im bardziej się powiększał tym bardziej ona niecierpliwie czekała tych narodzin. Pod koniec maja zwolniła tempo. Maria widząc jak jest jej już ciężko, zabroniła jej tak intensywnie pracować.

- Musisz się teraz oszczędzać moje dziecko. Trzeba nabrać sił przed porodem – mówiła. Ula nie sprzeciwiała się. Była zdyscyplinowana i nie darowałaby sobie, gdyby z jej winy miało ucierpieć któreś z dzieci.


Pewnej lipcowej nocy wyrwał Marię ze snu przeraźliwy krzyk. Usiadła półprzytomnie na łóżku i uświadomiła sobie, że to Ula krzyczy. Zerwała się na równe nogi i pośpieszyła do jej pokoju. Otwarłszy na całą szerokość drzwi ujrzała leżącą na mokrym prześcieradle, wijącą się w bólach Ulę. – Cholera, zaczęło się – pomyślała. Trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami złapała telefon Uli i wyszukała w nim numer do doktor Kobieli. Po kilku sygnałach usłyszała zaspany głos kobiety.

- Pani doktor? Mówi Maria Warska. Ula zaczęła rodzić. Odeszły jej wody. Ma częste skurcze. Chyba nie damy rady jej dowieźć do szpitala, to za daleko. Nie wiem co robić, ona bardzo cierpi.

- Zaraz tam przyjadę. Proszę przygotować ręczniki i gorącą wodę. - Rozłączyła się.

Maria poszła do łazienki. Zmoczyła ręcznik i wytarła Uli czoło.

- Już dobrze Ula, doktor Kobiela zaraz tu będzie i pomoże ci. Obudzę Gosię i Witka. Mogą być potrzebni. – Ula z grymasem pokiwała głową.

Po dwudziestu minutach zjawiła się lekarka. Zbadała Ulę i powiedziała do Marii.

- To nie potrwa długo. Dzieci już pchają się na świat. Proszę nas zostawić teraz i mieć w pogotowiu ręczniki. Jak będą potrzebne to zawołam, dobrze?

Maria wyszła i usiadła na korytarzu. Popatrzyła na stojących Gosię i Witka.

- Przepraszam, że was obudziłam, ale zupełnie straciłam głowę.

- Nic się nie stało. Zaczekamy razem z panią – odezwała się Gosia. - Może pójdę do kuchni i zrobię kawę. Nie wiadomo jak długo to potrwa.

- Lekarka powiedziała, że niedługo, ale chętnie napiję się kawy. I tak już dzisiaj nie zasnę. – Maria zacisnęła powieki. – Denerwuję się. Mam nadzieję, że urodzi szczęśliwie.

- Na pewno – odpowiedział Witek.

Czas wlókł się niemiłosiernie. Coraz częściej dochodził do ich uszu rozpaczliwy krzyk Uli rozdzierający ciszę uśpionego hotelu. Wreszcie po niespełna godzinie z pokoju wychyliła się głowa lekarki. Usłyszeli także kwilenie dzieci.

- Dajcie ręczniki i przynieście jeszcze wodę. Najlepiej w jakiejś dużej misce. Muszę umyć noworodki. – Bez mrugnięcia okiem Witek z Gosią pognali do kuchni. - Już po wszystkim - doktor Kobiela położyła rękę na ramieniu Marii. – Ula jest cała i zdrowa. Czuje się dobrze. Dzieci też. Mają zdrowe płuca i głośno krzyczą. Słyszy pani? Jak tylko je wykąpię, będzie pani mogła do nich wejść – odebrała z rąk Witka miskę i ręczniki, i wycofała się do pokoju. Po pół godzinie wyszła stamtąd.

- Będę jechać, już świta, może złapię jeszcze trochę snu – zwróciła się do Marii. – Jutro a właściwie to już dzisiaj tu zajrzę i przywiozę pediatrę, żeby obejrzał dzieci. Ula niech odpoczywa. Przebierzcie ją ostrożnie w czystą koszulę i zmieńcie pościel. Do zobaczenia.

Maria z Gosią weszły do środka. Maria podeszła do Uli i pocałowała ją w spocone z wysiłku czoło.

- Już dobrze maleńka, już dobrze. Byłaś bardzo dzielna – mówiła uspokajająco. Podniosła zawinięte w ręcznik jedno z dzieci i podała je Gosi. Drugie przygarnęła do siebie. Podeszły do Uli.

- Zobacz Uleńko jakie one śliczne. Mają takie ciemne włoski. To pewnie po ojcu. Ciekawe do kogo będą bardziej podobne?

- Wiesz Ula – odezwała się milcząca dotąd Gosia – Mam w domu łóżeczko po moich chłopakach. Poproszę Romka, żeby je przyniósł. To wprawdzie prowizorka, ale na razie będzie przydatna. Zmienimy trochę rozkład mebli i wstawimy je tutaj.

- Dziękuję Gosiu – słabym głosem powiedziała Ula.

Położyły dzieci na fotel i zaczęły zmieniać pościel. Przebrały potem Ulę. Gosia już poszła, a Maria powiedziała - spróbuj zasnąć moje dziecko. Musisz odpocząć. Ja zostanę i będę czuwać nad dziećmi. Jutro jak poczujesz się silniejsza, zadzwonimy do twojego taty i przekażemy radosną nowinę.

Ula zamknęła oczy. Była szczęśliwa. Mimo ogromnego bólu szarpiącego jej brzuch była naprawdę szczęśliwa. Wreszcie je ma, jej dwa skarby. Bezgraniczna miłość do nich nie mieściła się jej w sercu.



Dzieci chowały się zdrowo i rosły jak na drożdżach Rzadko chorowały, bo zdrowy klimat okolicy sprzyjał ich rozwojowi. Z każdym dniem zauważała jak bardzo są podobne do Marka chociaż nie identyczne. Zwłaszcza Jaś był miniaturką swojego ojca. Te same kruczo-czarne włosy niesfornie sterczące na głowie. Te same stalowo-szare oczy oprawione w długie rzęsy i te dołeczki kiedy się uśmiechał. Marysia też je miała i tak jak brat czarne włosy. Oczy, wykrój ust i mały piegowaty nosek odziedziczyła po Uli. Charakter też chyba przejęły po niej. Były raczej spokojne. Nie rozrabiały i dzięki temu Ula mając je ciągle na oku lub zostawiając pod opieką Marii, mogła spokojnie wrócić do pracy.

Rodzina Cieplaków była teraz częstymi gośćmi ośrodka. Przyjeżdżali niemal co tydzień. Józef był bardzo dumny ze swoich wnuków a Beatka wniebowzięta, że Ula pozwalała jej się nimi zajmować. W grudniowe święta odbył się ślub Ali i Józefa. Uszczęśliwiona tym faktem Maria nawet nie chciała słyszeć, żeby mieli go zorganizować gdzieś indziej niż u niej w hotelu. Ula była zachwycona. Widziała szczęście w oczach ojca i radość Ali. Bliźniaki za chwilę kończyły pół roku. Odetchnęła. Nareszcie wszystko wychodziło na prostą.


Firma Febo&Dobrzański też wychodziła na prostą. Marek pracował jak szalony. Ciągle w ruchu, ciągle w biegu byle nie myśleć, byle nie myśleć… Pozyskiwał nowych kontrahentów, zawierał umowy, podliczał zyski. Wreszcie stać go było, żeby podnieść ludziom pensje. Wrócił do starego pomysłu Uli i rozwinął sieć sklepów, bezustannie motywował Pshemko, a on w zamian odwdzięczał mu się genialnymi kolekcjami. Coraz częściej słyszał od ojca jaki jest z niego dumny. Jednak wszystko to nie cieszyło prezesa. Spalał się z tęsknoty za tą jedną, jedyną. Nadal nie miał pojęcia, gdzie ona jest. Szukał jej wszędzie i pytał wszystkich dookoła chcąc uzyskać jakiekolwiek informacje na jej temat, ale jak na złość odnosił wrażenie, że wszyscy zmówili się przeciwko niemu i nabrali wody w usta. Nie miał odwagi po raz kolejny jechać do Rysiowa i prosić ojca Uli o pomoc. Wiedział, że ten związany tajemnicą jaką jej złożył, nic mu nie powie. Próbował podpytać Alę, lecz i ona odmówiła mu wyjawienia miejsca jej pobytu. Nie wiedział już co robić. Coraz bardziej zamykał się w sobie i robił nieprzystępny. Nadal dobrze traktował pracowników, ale nie potrafił już cieszyć się życiem tak jak kiedyś. Oni szanowali go za determinację w walce, którą podjął, żeby ratować firmę i żeby ich ochronić przed utratą pracy, ale podchodzili do niego z dystansem. On nie obdarzał ich jak niegdyś beztroskim uśmiechem, bo ten przestał już istnieć na jego twarzy dawno temu.

Sebastian nie mógł tego zrozumieć. Współczuł mu bardzo i żałował, że Marek się aż tak zmienił. Żył teraz jak mnich. Ciężko pracował do późna, jechał potem do domu i rano praktycznie otwierał biura. Wszystkie starania Sebastiana , żeby rozruszać go chociaż trochę. paliły na panewce. Nie pozwalał się nigdzie wyciągnąć ani na imprezy, ani na popijawy w klubie. Pod względem towarzyskim prezes ewidentnie się staczał.




54 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page