„WESPRZYJ SIĘ NA MNIE”
ROZDZIAŁ 1
Wróciła do domu kompletnie wyczerpana. Takie spotkania wysysały z niej całą energię. Niemal godzinę produkowała się objaśniając strategie finansowe dla jednej z warszawskich firm i uświadamiając jej zarząd, jak najlepiej i najkorzystniej zainwestować nadwyżki finansowe. Potem odpowiadała jeszcze na milion pytań. Miała serdecznie dość. Do pewnego momentu ta praca przynosiła jej prawdziwą satysfakcję. Doceniano jej zaangażowanie, wiedzę, kompetencje i nagradzano uczciwie. Jednak po pięciu latach czuła się wypalona i już nie podchodziła do wszystkiego z tak wielkim entuzjazmem.
Właściwie to nawet nie miała życia prywatnego. Od kiedy skończyła studia i dostała pracę w jednym z towarzystw funduszy inwestycyjnych, poświęciła się firmie bez reszty. Szybko dostrzeżono jej zaangażowanie i równie szybko ją awansowano. Już po dwóch latach została szefem działu zajmującego się doradztwem finansowym. Nadawała się na to stanowisko idealnie tym bardziej, że tuż przed awansem zdała z wynikiem bardzo dobrym egzamin organizowany przez Komisję Nadzoru Finansowego i została wpisana do rejestru doradców finansowych.
Zarządzała dwunastoosobowym zespołem zdolnych i operatywnych ludzi. Jednak nie wszyscy byli jej życzliwi. Większość zespołu stanowili mężczyźni, a tym nie bardzo odpowiadała kobieta-szef. Czasami robili jej na złość lub krytykowali jej poczynania. Czasami też te informacje dochodziły do samego prezesa i wezwana na dywanik musiała się tłumaczyć. Była zdołowana takimi incydentami, bo sama nie czuła się niczemu winna i uważała, że bardzo sprawiedliwie traktuje personel. Z natury była spokojna, cicha i opanowana. Nigdy nie podnosiła głosu, ale zawsze starała się tłumaczyć jasno i rzeczowo. Do tej pory też nie dowiedziała się, który z jej pracowników tak szczerze jej nienawidzi i próbuje oczernić ją w oczach prezesa. Żaden z nich nie dał jej tego odczuć i wszyscy zachowywali się wobec niej uprzejmie.
Tuż po jej awansie przyjęto do działu dwóch mężczyzn mających pełnić rolę jej asystentów, Sławka i Nikodema. Trochę się buntowała, bo uważała, że ma w zespole dziewczynę, która świetnie nadawałaby się na jej asystentkę, niejaką Maję Szukalską. Zaproponowała jej kandydaturę prezesowi, ale on był innego zdania. Trochę dziwiła się, dlaczego tak bardzo obstaje przy tych dwóch facetach, ale w końcu odpuściła. Obaj byli bardzo przystojni i chyba całkowicie tego świadomi szczególnie, że żeńska część zespołu wzdychała na ich widok i podejrzanie się rumieniła. Obaj byli nieco zarozumiali, zbyt pewni siebie, trochę obcesowi, ale też dość kompetentni. Ona szczególną uwagę zwróciła na Sławka. Jako mężczyzna wydał jej się idealny. Był mniej więcej w jej wieku. Po raz pierwszy pomyślała wtedy, że chyba najwyższy czas na jakąś stabilizację, na zaistnienie w jej życiu mężczyzny. Całe wieki nie chodziła na randki, bo zawsze ważniejsza była praca, którą wcale nie tak rzadko zabierała do domu. Tylko przy Sławku jej serce biło mocniej. Kiedy pochylał się nad jej biurkiem z przyjemnością chłonęła zapach drogich, męskich perfum, których używał. Trochę jej nadskakiwał, ale nie wiedziała, czy to dlatego, że chciał zaskarbić sobie jej przychylność jako szefowej, czy dlatego, że podobała mu się jako kobieta. Sama wobec siebie była niezwykle krytyczna. Miała świadomość, że nie posiada jakiejś powalającej urody i nawet nie starała się jej podkreślać. Makijaż był zawsze minimalny, bo rano nie było czasu, żeby pochylić się nad nim. Ledwie pociągnięte tuszem rzęsy i błyszczyk na ustach. Nic więcej. Ubrania też nie były ostatnim krzykiem mody. Zwykle ubierała się w kostiumy, których miała w szafie kilka. Była praktyczna i chociaż mogła sobie na to pozwolić, to zazwyczaj kupowała rzeczy mogące jej służyć przez kilka lat. Nie wynikało to bynajmniej z jej skąpstwa, ale w głównej mierze z braku czasu na chodzenie po galeriach. Włosy miały barwę dojrzałego kasztana i były długie, sięgające do połowy pleców. Na co dzień nosiła je rozpuszczone. Spinała tylko wtedy, gdy miała umówione spotkania z klientami.
Z ulgą zrzuciła mało wygodne szpilki i zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Rzeczywiście wyglądała na przemęczoną. Blada cera i sińce pod oczami były dowodem niedospania.
Przeszła do łazienki i odkręciła kurek nad wanną. Wlała sporo pachnącego płynu do kąpieli i po zdjęciu ubrania z przyjemnością zanurzyła się w ciepłej wodzie. To ją zrelaksowało. Przymknęła oczy. Jej myśli powróciły do Sławka. Przez te trzy lata nigdy nie dała mu powodu, by mógł podejrzewać, że coś do niego czuje. Nigdy nie zdobyłaby się na odwagę, żeby mu zasugerować coś takiego. Jednocześnie coraz częściej przyłapywała się na tym, że bardzo pragnie obecności mężczyzny w swoim życiu. Nie była już podlotkiem. Miała dwadzieścia dziewięć lat i do tej pory nie znalazła nikogo, kto mógłby ją pokochać. Nie znalazła też nikogo, kogo ona mogłaby obdarzyć uczuciem, aż do pojawienia się Sławka.
Częściej też niż przedtem odnosiła wrażenie, że marnuje sobie życie. Do tej pory to praca była jej życiem i to jej to życie podporządkowała. Czy już miało być tak zawsze? Czy pieniądze są aż tak bardzo ważne? Z natury zapobiegliwa i oszczędna nie wydawała ich na siebie zbyt wiele. Zrobiła tylko dwa wyjątki. Kupiła sobie ładne, przestronne mieszkanie i solidny samochód, by móc sprawniej przemieszczać się po mieście. No i zainwestowała w giełdę. Jej gospodarność i zmysł do interesów sprawiły, że z każdym rokiem jej konto powiększało się. Tylko co z tego? Komu miała zostawić te pieniądze? Tak naprawdę to była kompletnie sama. Nie miała rodziny, z którą mogłaby się nimi podzielić. Czasami wspierała jakieś akcje charytatywne, co do których miała pewność, że pieniądze przez nią przekazane naprawdę trafią do potrzebujących. To w żadnej mierze nie uszczuplało jej konta, bo mądre inwestowanie w giełdę raczej powiększało jego stan.
Poczuła chłód, który uwidocznił się na jej ciele w postaci gęsiej skórki. Temperatura wody zdążyła się obniżyć. Wyskoczyła z wanny i otuliwszy się grubym, frotowym szlafrokiem poszła do kuchni. Nawet nie miała siły, żeby naszykować sobie coś do jedzenia. Zagrzała tylko wodę na herbatę i z kubkiem parującego płynu ruszyła do sypialni. Nastawiła budzik na godzinę szóstą trzydzieści i otuliwszy się kołdrą zasnęła jak kamień. Ostatnią myślą, jaką zapamiętała było to, że jutro też czeka ją ciężki dzień.
Oderwała wzrok od wyliczeń i ściągnąwszy okulary mocno potarła zmęczone od ślęczenia przy komputerze oczy. Jeszcze nie minęło południe, a ona już miała serdecznie dość. Zerknęła przez szybę oddzielającą jej gabinet od sporej sali, w której pracowali jej podwładni. Zauważyła, że na miejscu są tylko trzy osoby. – To chyba pora lunchu – pomyślała i w tym momencie poczuła głód. – Pójdę i ja coś zjeść. – Wstała od biurka i wziąwszy portfel skierowała się do wind. Musiała zjechać na parter, bo tam właśnie znajdował się firmowy bufet.
Przed windami stał Sławek i Nikodem. Dość głośno rozmawiali. Byli przyjaciółmi od momentu, gdy zatrudniono ich tutaj. Podeszła cicho nie chcąc im przeszkadzać i stanęła za ich plecami.
- Co powiesz na mały wypad po południu? Może do jakiejś knajpki? – Spytał Nikodem. Sławek skrzywił się i wycedził.
- A niby z kim? Ty przynajmniej masz dziewczynę, a ja? Jakoś nie trafiłem na tę właściwą.
- Też masz problem! – Prychnął Nikodem. – Poproś którąś z naszych koleżanek, albo samą panią dyrektor Cieplak. Ona chyba leci na ciebie. Widziałem nie raz jak na ciebie patrzy. Po-żą-dli-wie bracie!
Ula zamarła. Nie sądziła, że jej słabość do Dyrcza będzie aż tak widoczna.
- Co ty gadasz!? A nawet jeśli, to czy myślisz, że mógłbym umówić się z takim paszczakiem? Nie mój typ, niestety. Nie jest zbyt pociągająca, musisz przyznać, a nawet mniej niż przeciętna.
Sławek poklepał przyjaciela po ramieniu.
- No nie przesadzaj, bo chyba nie jest tak źle? Trochę pudru, trochę tuszu, ładny ciuch, dobry fryzjer i byłaby całkiem do przyjęcia.
- Daj spokój Niko! Upiększanie jej to nie jest moja misja życiowa, poza tym chyba stać mnie na atrakcyjniejszą i młodszą laskę, nie?
W tym momencie poczuła się tak, jakby została odarta ze złudzeń. Jeśli nawet coś jej się roiło w związku ze Sławkiem, to właśnie została przez niego samego sprowadzona na ziemię. To upokorzenie spowodowało, że poczuła łzy na policzkach. Otarła je nerwowym ruchem. Usłyszała dźwięk zatrzymującej się windy i rozsuwające się drzwi. Mężczyźni weszli i odwrócili się ze zdumieniem rejestrując obecność swojej szefowej. Obaj poczuli się niezręcznie. Nikodem wyksztusił.
- Jedziesz Ula?
- Nie, nie… Przypomniałam sobie, że mam jeszcze coś do załatwienia – odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę łazienki, tam dając upust temu poniżeniu.
- Jasna cholera! Sławek! Ona chyba wszystko słyszała!
- Chyba tak, ale nie będę się przejmował. Co mi może zrobić? Wyrzuci mnie z roboty? Nigdy w życiu. Jak wiesz mam poparcie samego prezesa, a on nigdy się nie zgodzi, żebym miał stąd odejść – powiedział zarozumiale.
- Ja nawet nie chcę wiedzieć, jakie ty masz konszachty z prezesem, chociaż myślę, że nie grasz uczciwie. To podłe Sławek i kiedyś może się na tobie zemścić.
- Nie pleć bzdur. Jeszcze na studiach obiecałem sobie, że zrobię karierę i mało mnie obchodzi, czyim kosztem.
- Zaczynam się bać – Nikodem odsunął się od niego. Dyrcz uśmiechnął się drapieżnie.
- Nie obawiaj się. Przyjaciół nie tykam.
Przypudrowała zaczerwienioną od płaczu twarz. Koniecznie musiała stąd wyjść. Czuła się tak, jakby brakowało jej powietrza. Oddychała ciężko i z wysiłkiem. Wróciła do gabinetu i pozbierała swoje rzeczy. Wychodząc rzuciła sekretarce, że nie będzie jej już do końca dnia.
Usiadła za kierownicą i zacisnęła na niej palce. Jej mrzonki o wielkiej miłości właśnie rozsypały się w pył. Nie przypuszczała, że Sławek będzie ją tak źle oceniał. – A może on ma rację? Na pewno ma. Wyglądem nie powalam. Ubieram się jak pięćdziesięciolatka. To pewnie dlatego żaden facet nie zwraca na mnie uwagi.
Ruszyła. Jazda samochodem uspokajała ją. Zatrzymała się wreszcie przed jakimś skwerem. Musiała spokojnie pomyśleć. Usiadła na jednej z ławek obserwując bawiące się nieopodal dzieci. Kiedyś marzyła, żeby mieć dzieci, ale teraz już chyba trochę za późno na potomstwo. Znowu zaszkliły się w jej oczach łzy. – Na wszystko za późno – pomyślała z żalem. – Moje życie przecieka mi między palcami, a ja nie robię z tym nic.
Obok przysiadła jakaś kobieta przyglądając się jej bacznie. W końcu zebrała się na odwagę i wyrzuciła z siebie.
- Ja bardzo panią przepraszam, ale czy my już kiedyś się nie spotkałyśmy? Pani Urszula Cieplak?
Nieco zdezorientowana Ula popatrzyła na kobietę załzawionymi oczami.
- Tak, to ja, a pani…?
- Monika Zakrzewska. Spotkałyśmy się już na bankiecie organizowanym przez fundację, którą kieruję. Pamięta pani? Była pani wówczas bardzo hojna dla nas.
- Tak…, coś sobie przypominam…
- Czy pani wie, jak bardzo nam wtedy pomogła? Dzięki pani i jeszcze kilku osobom udało nam się zakupić wysokiej klasy sprzęt do rehabilitacji dla niepełnosprawnych. Dzięki pani nasi chorzy wracają do zdrowia.
Ula poczuła się skrępowana. Owszem dawała kilka razy pieniądze, ale przecież nie po to, żeby jej tak wylewnie dziękowano.
- Bez przesady… Cieszę się, że chociaż w małym stopniu mogłam być pomocna… - Kobieta uśmiechnęła się do niej z sympatią.
- A może zechciałaby pani odwiedzić nasz oddział rehabilitacyjny? Naprawdę mamy się czym pochwalić. Niedługo będę kolejny raz organizować bankiet i zbiórkę na rzecz fundacji. Byłoby mi bardzo miło gościć na nim panią. To byłby zaszczyt.
- Naprawdę nie wiem…
Kobieta schwyciła jej dłoń.
- Proszę mi nie odmawiać. Nie musi pani nic dawać, proszę tylko się zgodzić. Pani obecność mogłaby podziałać na potencjalnych darczyńców motywująco. A wracając do naszego oddziału to bardzo bym pani chciała pokazać, że te pieniądze nie poszły na marne. Jeśli ma pani z godzinę czasu, mogłybyśmy pojechać choćby zaraz.
Była nieco przytłoczona informacjami i wielką wylewnością tej kobiety. Pomyślała jednak, że czemu nie pojechać razem z nią. I tak nie ma nic do roboty. Lepsze to, niż siedzenie tutaj i użalanie się nad sobą.
- No dobrze…, skoro pani nalega, to jedźmy. Zaparkowałam tu niedaleko.
- Jest pani samochodem? Świetnie się składa, bo ja nie jestem mobilna – ucieszyła się kobieta.
Podczas drogi Zakrzewskiej nie zamykały się usta. Opowiadała Uli o różnych przypadłościach pacjentów, nad którymi patronat objęła fundacja.
- Zdarzają się prawdziwe cuda, a wszystko dzięki temu sprzętowi, który pozyskaliśmy. Niektórzy chorzy są bardzo pokiereszowani. To ofiary wypadków, przeważnie samochodowych. Nie chodzą, są sparaliżowani, nie poruszają kończynami, nie potrafią nic koło siebie zrobić. Nawet pani nie wie, jaka to ogromna satysfakcja, gdy po tygodniach ćwiczeń taki człowiek zaczyna poruszać rękami lub nogami. To najlepsza dla nas nagroda, bo wtedy wiemy, że nasza praca ma jednak sens.
Sala do ćwiczeń była imponująca. Zakrzewska pokazywała jej zakupione urządzenia do rehabilitacji.
- To zestaw GYMNA W-MOVE. Urządzenie służy do wzmacniania partii mięśni obręczy biodrowej oraz mięśni tułowia i brzucha. A to aparat Mark III Plus MK Beauty. Jest wykorzystywany do mechanicznego masażu limfatycznego kończyn górnych, dolnych oraz tułowia. Tu mamy stół do terapii manualnej, czyli do masażu leczniczego.
Przywitała się z masażystą i pochyliła nad człowiekiem, który leżał na stole.
- Dzień dobry panie Maćku. Jak się pan czuje? Mam nadzieję, że lepiej? Masaże pomagają?
- Witam pani Moniko. Jak najbardziej pomagają. Jest znacznie lepiej – mężczyzna podniósł głowę uśmiechając się do Zakrzewskiej. Potem jego wzrok przeniósł się na Ulę. Oczy rozszerzyły mu się w bezbrzeżnym zdumieniu.
- Ula? Na litość boską, Ula to ty?!
Była nie mniej zaskoczona od niego.
- Maciek? Nie wierzę przyjacielu… Wieki cię nie widziałam. Co ci się stało?
ROZDZIAŁ 2
Siedzieli w szpitalnej sali i nie mogli się sobą nacieszyć. Ostatni raz widzieli się na oblewaniu dyplomów, a potem zniknęli sobie z oczu. Okazało się, że Maciek wyjechał do Anglii i wrócił zaledwie rok temu.
- Staruszkowie zaczęli podupadać na zdrowiu i postanowiłem wrócić. Niestety ten powrót był bardzo pechowy, bo im nie pomogłem, a sobie zaszkodziłem.
- Jak to się stało? - Spytała cicho.
- Wypadek samochodowy. Nie z mojej winy, ale to ja ponoszę jego skutki. Sprawcy nic się nie stało, a ja już przeszedłem dwie operacje kręgosłupa. Poraziło mi nogi i nie bardzo mogę się poruszać, ale powoli czucie wraca i lekarze są dobrej myśli, że wyjdę z tego. A ty co tu robisz?
Uśmiechnęła się. Opowiedziała mu o sobie od początku do końca i wyjaśniła powód swojej wizyty tutaj.
- No to można chyba powiedzieć, że poszczęściło ci się Ula. Masz dobrą pracę, poważne stanowisko i niezły zarobek, czegóż chcieć więcej?
- Uwierz mi, że dla mnie to miało znaczenie kiedyś. Teraz kompletnie mi na tym nie zależy. Jestem sama jak palec i już zaczyna doskwierać mi ta samotność. Coraz bardziej dojrzewam do tego, żeby zrobić jakąś woltę w swoim życiu.
Rozmowę przerwał przeciągły jęk. Jak na komendę odwrócili głowy w kierunku, z którego dochodził. Ula instynktownie podniosła się i podeszła do łóżka mężczyzny, który najwyraźniej cierpiał. Pochyliła się nad nim szeptając.
- Wezwać lekarza? Boli pana?
Mężczyzna pokręcił głową.
- To nic nie da, ale jeśli by pani mogła podać mi szklankę z wodą byłbym wdzięczny. - Sięgnęła po szklankę i podsunęła mu wraz ze słomką do ust. Pił łapczywie. W końcu oderwał się od rurki i spojrzał na nią z wdzięcznością. Chusteczką wytarła mu usta i brodę. - Bardzo pani dziękuję. Jeszcze nie mogę poruszać rękami, ale niedługo to się zmieni.
Jego twarz była bardzo wychudzona i nosiła ślady cierpienia. Mocno zapadnięte policzki porosły gęstą brodą i tylko ogromne, szare oczy wydawały się jedynym, ożywionym elementem tej twarzy. Pogładziła uspokajająco jego dłoń.
- Na pewno wszystko będzie dobrze, zobaczy pan. Powolutku stanie pan na nogi. Trzeba być dobrej myśli.
Wróciła do Maćka i przysiadając na jego łóżku spytała:
- A jemu co się stało? Nie wygląda najlepiej.
- Miał wypadek w górach. Wchodził na McKinley’a na Alasce. Był z wyprawą. W czasie drogi na szczyt zepsuła się pogoda. Opowiadał, że warunki były tak koszmarne, że nie widział nawet własnych butów. Szedł po omacku. Z braku widoczności nie zauważył szczeliny i wpadł w nią. Na szczęście człowiek, który szedł za nim zachował zimną krew i nie dał się pociągnąć w dół. Właśnie on go uratował. To jakiś Anglik. Wyciągnął i zniósł na dół do bazy. Niestety okazało się, że Marek ma poważny uraz kręgosłupa. Nie zgodził się jednak na leczenie na Alasce i uparł się, że chce wrócić do Warszawy. Przetransportowali go, ale od tego czasu pozostaje bezwładny. Wprawdzie po operacji zapewnili go, że z czasem będzie chodził, ale nie będzie już tak sprawny jak wcześniej. Nic dziwnego, że jest zmęczony tym wiecznym leżeniem i niecierpliwi się. Bardzo chce, żeby nastąpił wreszcie jakiś przełom. Jest tutaj już od czterech miesięcy. Ostatnio nikt go nie odwiedza. Na początku przychodzili jego rodzice, ale teraz są w Szwajcarii, bo jego ojciec jest poważnie chory na serce. Dzwonią tylko od czasu do czasu, a ja trzymam mu telefon przy uchu. Nie chcieli wyjeżdżać, ale on się uparł i w sumie chyba miał rację. Oni w niczym mu nie pomogą, a tam jego ojciec ma realne szanse na podreperowanie zdrowia. Przyjeżdżała też jakaś młoda kobieta, chyba jego dziewczyna, ale może tylko przez pierwszy miesiąc. Powiedział, że zerwała z nim, bo nie jest w stanie wyobrazić sobie życia u boku kogoś, kim trzeba zajmować się bezustannie. To się nazywa prawdziwa miłość, nie? Żal mi go, bo jest naprawdę fajnym facetem.
Ula ze smutkiem pokiwała głową. Ta opowieść Maćka wywarła na niej ogromne wrażenie. Podziwiała wszystkich chorych na tym oddziale za ich upór i konsekwencję w dążeniu do pełnej sprawności. Podobnie jak Maćkowi i jej było bardzo żal tego młodego człowieka, którego przyszłość była bardzo niepewna.
Wstała. Musiała się pożegnać, bo obiecała Zakrzewskiej, że jeszcze porozmawiają. Uściskała Maćka obiecując mu, że teraz będzie go odwiedzać najczęściej jak się da i nie pozwoli, by mieli znowu stracić kontakt na kilka następnych lat. Wymienili numery telefonów. Podeszła jeszcze raz do mężczyzny, któremu dawała pić.
- Panie…
- Marek. Po prostu Marek.
Uśmiechnęła się serdecznie do niego.
- A ja jestem Ula. Chciałam cię zapytać, czy czegoś ci nie potrzeba. Pojawię się tu wkrótce ponownie i mogłabym coś ci przynieść.
- Nie chciałbym cię obarczać…
- To naprawdę nic takiego – przerwała mu. – Jeśli tylko czegoś ci brakuje to mi powiedz, a ja to przyniosę.
- No dobrze – uśmiechnął się, a od tego uśmiechu pojaśniały mu oczy. – W takim razie poproszę o środki czystości. Wiesz…, jakiś szampon i mydło, krem do golenia i maszynkę, bo dziwnie się czuję z tak długą brodą. Czy sprawiłoby ci trudność kupienie mi kilku sztuk bielizny i jakąś piżamę? Rozmiar chyba „XS”, bo bardzo zjechałem na wadze.
- Oczywiście, że kupię. Nie będzie problemu. A teraz pożegnam się. Nie poddawajcie się i walczcie. Do zobaczenia.
Zakrzewską znalazła w pokoju lekarskim. Właśnie dopijała kawę. Na widok Uli podniosła się z fotela.
- Będę już jechać. Może odwieźć panią do domu?
- Dziękuję pani Urszulo, ale ja muszę jeszcze zostać i porozmawiać z ordynatorem.
- A ja mam pytanie. Czy mogłabym tu przyjeżdżać częściej? Nie ukrywam, że niektóre przypadki naprawdę mną wstrząsnęły i bardzo chciałabym pomóc. Poza tym jest tu mój przyjaciel ze szkolnych lat…
- Proszę przyjeżdżać i nawet nie pytać o zgodę. Może pani przyjeżdżać kiedy tylko pani chce. Ja zaraz wyrobię pani stałą przepustkę, którą będzie pani mogła odebrać w rejestracji, kiedy będzie tu pani następnym razem.
Wychodząc na parking zerknęła na zegarek. Było jeszcze stosunkowo wcześnie, bo zaledwie piętnasta. Postanowiła wykorzystać to popołudnie. Najpierw pojechała do galerii i zrobiła zakupy Markowi. Oprócz bielizny i piżamy kupiła szlafrok, bo zauważyła na łóżku tylko ten szpitalny, a także dwa kąpielowe ręczniki. Do tego soki, owoce i trochę chudej wędliny, również dla Maćka. Pomyślała, że jego rodzice też nie odwiedzają go tak często, bo mieszkają poza Warszawą i nie są zmotoryzowani.
Objuczona siatkami zahaczyła jeszcze o salon fryzjerski i optyka. W głowie nadal dudniły jej słowa wypowiedziane przez Sławka. I choć wiedziała już, że między nimi nigdy nic nie będzie, postanowiła mu udowodnić, że jednak wbrew temu, co twierdzi, ona nieco wyrasta ponad przeciętność. Z pięknie przyciętymi i ufarbowanymi na czekoladowy brąz włosami, i sztucznymi soczewkami zamiast okularów wpakowała zakupy do bagażnika i ponownie wróciła do galerii. Tam wybrała sporo markowych, eleganckich ciuchów, w których wyglądała jak milion dolarów. Usatysfakcjonowana już bez przeszkód wróciła do domu.
Rankiem popakowała wszystkie zakupione do szpitala rzeczy. Potem zajęła się sobą. Staranniej niż zwykle wykonała makijaż i uczesała świetnie przycięte włosy. Włożyła elegancką sukienkę, a do niej szpilki na dość wysokim obcasie. Obróciła się kilka razy przed lustrem stwierdzając, że szara myszka odeszła w niebyt. Zerknęła na zegarek i zmartwiała. Te wszystkie zabiegi pochłonęły mnóstwo czasu. Była ósma trzydzieści, a ona od pół godziny powinna być już w pracy.
W pośpiechu zbiegła na dół, wrzuciła rzeczy na tylne siedzenie i ruszyła z piskiem opon. Zdyszana wbiegła do swojego gabinetu, a tuż za nią wszedł Sławek. Obrzucił jej sylwetkę zachwyconym spojrzeniem, ale szybko przypomniał sobie, że nie przyszedł tu po to, żeby ją podziwiać. Przybrawszy na usta zjadliwy uśmieszek wycedził.
- Co za niepunktualność pani dyrektor. Prezes nie będzie zadowolony.
Spojrzała mu w oczy.
- A cóż ciebie może to obchodzić? Patrz lepiej na siebie. Wiele razy się spóźniałeś, a ja nie robiłam z tego afery. Poza tym zapominasz chyba, kto tu jest szefem.
- Pamiętam doskonale. Prezes cię wzywa. Była narada, a ciebie na niej nie było.
- Jaka narada i dlaczego ja nic o niej nie wiedziałam wcześniej?
- Dyspozycje przyszły wczoraj o szesnastej, ale ciebie już nie było.
- W takim razie od czego mam asystentów? To wy nie wiecie, że istnieje coś takiego, co nazywają telefonem?
- Nie denerwuj się. Mieliśmy dużo pracy, a na tę naradę poszedłem zamiast ciebie.
Znowu ją zaskoczył. Spojrzała na niego dziwnie, ale już nie skomentowała. Wyminęła go i udała się w stronę gabinetu prezesa.
Kiedy weszła prezes zajęty był rozmową telefoniczną, ale zauważył ją i kiwnął ręką pokazując krzesło. Usiadła na nim czekając, aż skończy. Odłożył wreszcie słuchawkę i popatrzył na nią z uwagą. Nie wytrzymała tego spojrzenia i spuściła głowę.
- Pani Urszulo, nie będę owijał w bawełnę i powiem wprost. Od jakiegoś czasu wydaje się pani przemęczona a przez to mniej efektywna. Nie było pani dzisiaj na naradzie, a to niedopuszczalne. Na szczęście godnie panią zastąpił pan Dyrcz.
- Przepraszam, ale ja o niej nie wiedziałam. Moi asystenci nie powiadomili mnie. Wyszłam z biura w porze lunchu, bo miałam do załatwienia coś pilnego i nie wróciłam już do pracy. Mogli chociaż zadzwonić. - Wiedziała, że nie powinna się tłumaczyć i oskarżać swoich asystentów. Od wczoraj powzięła podejrzenie, że to właśnie Sławek jest tym, który kopie pod nią dołki i na nią donosi. – Panie prezesie, oprócz dzisiejszego spóźnienia ja nie mam sobie nic do zarzucenia. Swoje obowiązki wypełniam rzetelnie. Nie wiem co takiego naopowiadał panu o mnie pan Dyrcz, ale zapewniam, że nie ma w tym nawet krzty prawdy. Dyrcz być może jest kompetentny, ale ma wielkie parcie na zrobienie kariery i najwyraźniej dąży do tego po trupach nie przebierając w środkach.
- Pani Urszulo, ja nie będę rozmawiał z panią na temat pani asystenta. Po prostu doszedłem do wniosku, że jest pani przemęczona i nadaje się tylko na urlop. Zorientowałem się, że nie była pani na nim od czterech lat. Dlatego proszę wypisać wniosek urlopowy na dziewięćdziesiąt dni od jutra. Zastępstwo znajdziemy, a pani odpocznie i wróci do nas. – Otworzyła usta chcąc zaprotestować, ale uprzedził ją. – To polecenie służbowe. Proszę się nie sprzeciwiać i zrobić tak jak mówię. To wszystko, co miałem do powiedzenia.
Wyszła na korytarz zamykając za sobą drzwi gabinetu prezesa. Była przekonana, że on sam nie wpadł na pomysł udzielenia jej urlopu, bo nigdy nie interesował się urlopami swoich pracowników. Teraz miała już pewność, że to Sławek za tym stoi. Była też pewna, że to właśnie on ją zastąpi. Zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać. Wróciła do siebie. Spakowała wszystkie osobiste rzeczy. Wszystkie dokumenty schowała na swoje miejsce do segregatorów. Nie miała zamiaru przekazywać Dyrczowi żadnych informacji na temat klientów, z którymi aktualnie współpracowała. Nie zamierzała mu nic ułatwiać. Minie dobrych kilka tygodni nim zorientuje się w tym wszystkim. Wypełniła wniosek urlopowy i zaniosła go do kadr. Do końca dnia odbierała jedynie telefony. Na szczęście ani Sławek, ani Nikodem nie pojawili się w jej gabinecie. To było jej na rękę. Nie informując nikogo z załogi o swoim długim urlopie wyszła z biura jako ostatnia. Miała dziwne przeczucie, że nigdy więcej tu nie wróci.
Ciągnąc za sobą torbę na kółkach weszła na salę chorych i przywitała się ze wszystkimi uśmiechając się promiennie. Oprócz Marka i Maćka na sali leżeli jeszcze dwaj mężczyźni. Jeden z nich leczył rany po rozległym poparzeniu, a drugi był ofiarą niefortunnego skoku do wody. Podeszła do Maćka i uściskała go serdecznie.
- Witaj Maciuś. Jak po zabiegach?
- Dobrze. Postępy są powolne, ale zawsze do przodu. Wyglądasz pięknie. Aż się wierzyć nie chce, że od wczoraj potrafiłaś się tak zmienić. Niezła laska z ciebie. – Zauważył wypchaną torbę i wskazując na nią palcem spytał - a co ty tam przyniosłaś?
- Kupiłam Markowi trochę rzeczy, a dla ciebie mam soki, owoce i wędlinę. Zjesz sobie na kolację. Chcę ci też powiedzieć, że będę tu częstym gościem. Mam przepustkę, a od jutra trzymiesięczny urlop. Mam nadzieję, że wam nie obrzydnę. Tu stawiam twoje soki, żebyś miał pod ręką. Zaraz to samo zrobię u Marka. – Podeszła do mężczyzny i uścisnęła mu bezwładną dłoń.
- Witaj Marek. Kupiłam wszystko, o co prosiłeś i zaraz to wypakuję.
Spojrzał na nią a jego oczy wyrażały zachwyt.
- Jaka ty jesteś piękna. Cieszę się, że przyszłaś – wyszeptał z wysiłkiem. Nieco zawstydzona tym niewątpliwym komplementem sięgnęła po karton z sokiem.
- Chyba masz suche gardło, bo mówisz z trudem. Zaraz naleję ci soku. Kupiłam ci taki specjalny kubek z dzióbkiem i przykrywką. Dzięki temu nic ci się nie wyleje. Spójrz – nalała do naczynia pomarańczowego płynu i przytknęła mu do ust. Pił małymi łykami, żeby się nie zakrztusić.
- Dziękuję. Pyszny.
- Tu masz jeszcze bieliznę, kilka szczotek do zębów, pastę, mydło, szampon i męski żel pod prysznic. Są też dwa ręczniki i szlafrok, żebyś nie musiał nosić tego szpitalnego. A tu piżama.
- Pamiętałaś o wszystkim. A ja mam jeszcze prośbę. Pomogłabyś mi się w nią przebrać? To co mam na sobie jest już nieświeże i przepocone.
- A nie wolisz, żeby pielęgniarka to zrobiła? Ja mogę ci zrobić krzywdę, a ona wie jak postępować z chorymi.
- Większej krzywdy już mi nie zrobisz. Nie obawiaj się i nie wzywaj jej. Mam jej dość na dzisiaj. To nic trudnego naprawdę.
Z przyjemnością patrzył jak się zarumieniła.
- To trochę krępujące Marek, ale spróbuję.
ROZDZIAŁ 3
Odrzuciła kołdrę i zaczęła rozpinać guziki szpitalnej piżamy. Ostrożnie wyjęła jego ręce z rękawów i delikatnie objąwszy go wpół uniosła do pozycji siedzącej. Przysiadłszy obok oparła jego ciało o siebie i sięgnęła po czystą bluzę od nowej piżamy wkładając mu ją przez głowę, bo ta nie posiadała guzików. Naciągnąwszy ją na plecy powoli ułożyła go na poduszce.
- Widzisz? Nie jest tak źle – uśmiechnął się do niej.
Spojrzała na niego zatroskana.
- To dlatego, że jesteś bardzo szczupły i lekki. Masz chyba ponad metr osiemdziesiąt. Przy takim wzroście powinieneś ważyć około osiemdziesięciu kilogramów, a na pewno nie masz więcej jak sześćdziesiąt, może sześćdziesiąt pięć.
- Mam sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Rzeczywiście mocno schudłem. Łóżko ponoć wyciąga, a jedzenie tutaj pozostawia wiele do życzenia.
- No dobra, to teraz spodnie. – Pociągnęła za nogawki tych, które miał na sobie i zdębiała, gdy w całej krasie ukazało się jego przyrodzenie. Zrobiła się czerwona jak burak. Szybko nakryła go kołdrą.
- Przepraszam..., przepraszam cię Marek…, nie wiedziałam, że nie masz bielizny. – Rozbawiony tą sytuacją patrzył na nią mówiąc cicho.
- To ja przepraszam Ula. Powinienem był cię uprzedzić. No nie wstydź się już. Przecież to nic takiego. Załóż mi te spodnie. Proszę.
- To może najpierw slipy, a potem spodnie. Obiecuję, że nie będę podglądać.
Odetchnęła z ulgą, kiedy ponownie przykrywała go kołdrą. Zerknęła na Maćka, który próbował usiąść na wózku inwalidzkim.
- Chcesz do ubikacji Maciuś?
- Nie, ale pomyślałem sobie, że skoro Marek jest już przebrany, to ogolę go, bo wygląda jak jaskiniowiec. Co ty na to przyjacielu?
- Ja jestem za, ale jak chcesz to zrobić? Z wózka nie dosięgniesz do mojej twarzy.
- Podniesiemy zagłówek, a ja usiądę na łóżku i będę cię golił. Ula przyniesie tylko miskę z wodą i podłoży ręcznik pod brodę.
Wbrew obawom Uli golenie poszło bardzo sprawnie. Maciek z wielką dokładnością najpierw przyciął nożyczkami gęstą brodę Marka, a potem ogolił ją maszynką. Dopiero po usunięciu zarostu mogli zobaczyć jak bardzo jest wymizerowany. Uli aż ścisnęło się serce. Kiedyś naprawdę musiał być bardzo urokliwym mężczyzną. Teraz zapadnięte policzki mocno uwydatniały kości policzkowe co sprawiało, że oczy były w jego twarzy najbardziej dominujące. Duże, szare, o ciepłym spojrzeniu, po prostu dobre i uczciwe.
- Ty musisz zacząć jeść bardziej kaloryczne pokarmy. Na tym szpitalnym wikcie daleko nie zajedziesz. Od jutra będę przynosić obiady wam obu. Ty Maciek też nie wyglądasz za dobrze i przyda ci się kilka dodatkowych kilogramów.
Po wyjściu ze szpitala kolejny raz pojechała do sklepu, tym razem do sklepu z artykułami gospodarstwa domowego. Zaopatrzyła się w trzy spore termosy, w których mogłaby przewozić im obiady. Uzupełniła też lodówkę, żeby miała im z czego gotować. Wróciwszy do domu zabrała się do pitraszenia z wielką ochotą. Kiedyś uwielbiała gotować i robiła to często. Wiele nauczyła ją mama. Jednak potem, kiedy rodziców brakło straciła do tego zapał. Teraz z entuzjazmem wałkowała ciasto na pierogi i przygotowywała farsz. – Kluski to podstawa. Skoro tuczy się nimi gęsi, człowiek też powinien po nich przytyć.
Z reszty ciasta zrobiła makaron i ugotowała pachnący, esencjonalny rosół.
To intensywne popołudnie sprawiło, że zupełnie zapomniała o wydarzeniach w swojej firmie, jakby odeszły w niebyt. Kładąc się do łóżka pomyślała, że ten urlop nie jest wcale takim złym pomysłem i chociaż nigdzie nie wyjedzie, to na pewno spędzi go z pożytkiem.
Następnego ranka ruszyła do szpitala. Wiedziała już, że zawsze o ósmej jest obchód, a o dziewiątej podają śniadanie. Dzisiaj to ona im zrobi śniadanie jakiego nie jedli pewnie od dawna. Po drodze zatrzymała się przy piekarni i kupiła świeże, jeszcze ciepłe bułki. Kupiła ich tyle, by starczyło im też na kolację.
Kilka minut po ósmej pojawiła się na oddziale. Lekarze opuścili już salę, w której leżeli Maciek i Marek. Mogła swobodnie działać. Przywitała się z chłopakami i zaczęła wypakowywać torby.
- Przywiozłam Maciuś czajnik elektryczny. Masz sprawne ręce więc możesz śmiało robić wam kawę. Dzisiaj to ja wam zrobię.
Uwijała się jak w ukropie. Marek obserwował ją i nie mógł wyjść z podziwu jak bardzo jest zręczna. Na talerzach pyszniły się chrupiące bułki obłożone szynką, a w kubkach pachniała aromatyczna kawa z mlekiem. Pociągnął nosem. Już nie pamiętał kiedy jadł takie smakowitości. Ula podsunęła Maćkowi niewielki stolik i życząc mu smacznego podeszła do Marka.
- A ciebie zaraz nakarmię.
Usiadła tuż obok na łóżku i trzymając talerz w dłoni podsuwała mu do ust na przemian bułkę i kubek z kawą. On mruczał z zadowolenia.
- Ale to dobre Ula. Bułki pyszne, a o takiej kawie marzyłem od dawna. Chciałem się z tobą rozliczyć za te zakupy i w ogóle. Niestety nie mam tu gotówki, ale dam ci kartę do bankomatu i podam pin. Bankomat jest przy wejściu do szpitala. Weźmiesz sobie tyle ile zapłaciłaś za moje zakupy.
Pokręciła przecząco głową
- Nie Marek. Umówmy się tak, że jak już odzyskasz sprawność w rękach, to oboje zjedziemy na dół i sam wypłacisz gotówkę.
. – Ale Ula, przecież to wszystko kosztuje…
- Marek, – przerwała mu – mnie naprawdę stać na to wszystko. Mam wystarczająco dużo pieniędzy, żeby codziennie fundować wam takie jedzonko, więc nie protestuj, dobrze?
- No dobrze. Będzie jak zechcesz.
- A ja mam prośbę do ciebie Ula – Maciek wytarł usta serwetką i odsunął talerz. – Zawiozłabyś moim staruszkom trochę grosza? Wypłaciłem wczoraj i pomyślałem, że skoro masz samochód, to nie będzie to dla ciebie problemem…
- Oczywiście, że zawiozę. Całe lata się z nimi nie widziałam. Przy okazji pojadę na cmentarz. Dawno nie byłam i pewnie jest bałagan.
- Nie jest tak źle, bo moi dbają o grób twoich rodziców. Wystarczy, że kupisz znicze i kwiaty.
- No dobrze. Jednak zanim pojadę, pójdę jeszcze coś załatwić. Tu macie w termosach rosół z makaronem i pierogi. Ty Maciuś rozdzielisz porcje, bo wiadomo, że Marek nie da rady. Postaraj się go nakarmić i nie bierzcie już szpitalnego jedzenia.
Szybkim krokiem przeszła dystans dzielący pokój chłopaków od sali gimnastycznej. Odszukała masażystów i poczekała aż będą mieli wolną chwilę. Cichym, przejętym głosem mówiła do nich.
- Posłuchajcie panowie. Przychodzę do was z wielką prośbą. Chodzi o Maćka Szymczyka i Marka Dobrzańskiego. Oni wprawdzie robią postępy, ale jak na mój gust bardzo wolne. O ile Maciek jest w miarę samodzielny, bo ma zdrowe ręce, tak Marek zdany jest wyłącznie na pomoc innych. Bardzo pragnę, żeby to się zmieniło. Dlatego też chciałam prosić obu panów o dodatkowe masaże nóg, a u Dobrzańskiego i rąk. Każdego z panów solidnie wynagrodzę, a jeśli będzie widoczna poprawa dam extra premię. Mówię tu o kwocie dziesięciu tysięcy dla każdego z was. Jeśli postępy będą zauważalne, na pewno kwota będzie wyższa.
Obaj masażyści wyglądali na zaskoczonych, ale też na dźwięk kwoty, jaką mieliby zarobić, zaświeciły im się oczy.
- Pani wie, że takie niedowłady leczą się długo i wymagają czasu, ale oczywiście zgadzamy się i zrobimy wszystko, żeby obaj panowie jak najszybciej stanęli na nogi.
- Z mojej strony sytuacja jest jasna. Zapewniam, że jeśli będą konieczne jeszcze inne zabiegi, chętnie pokryję ich koszt. Czy możecie panowie zacząć już dzisiaj?
- Dobrze, ale po stałych zajęciach, kiedy sala będzie już wolna od pacjentów. Nie możemy tego robić na łóżku szpitalnym i musimy ich obu przewieźć tutaj.
- Zorganizujcie sobie to panowie jak wam najwygodniej. Ja będę czekać na rezultaty. Oczywiście powiadomię też lekarza prowadzącego, by nie myślał, że robimy coś nielegalnie. Jutro dostaniecie zaliczkę. Dziękuję panom. Do widzenia.
Po opuszczeniu sali zapukała jeszcze do gabinetu ordynatora. Wyłuszczyła mu, z czym przychodzi i zadeklarowała czek na pięćdziesiąt tysięcy na rzecz oddziału.
- Panie ordynatorze, – mówiła – ja jestem bardzo wdzięczna za opiekę i zaangażowanie w powrót do zdrowia moich przyjaciół. Rozmawiałam już z masażystami i oni zgodzili się na dodatkowe zabiegi. Zawsze starałam się wspierać wasz oddział. Jestem w stałym kontakcie z Moniką Zakrzewską prowadzącą fundację na rzecz osób niepełnosprawnych i…
W tym momencie ordynator przerwał jej i uśmiechnął się szeroko.
- No tak, teraz kojarzę. To pani jest tym aniołem, dzięki któremu mogliśmy zakupić sprzęt dla naszych chorych. Dziękuję w ich imieniu. Oczywiście pieniądze zawsze się przydadzą, bo potrzeb mamy mnóstwo. Ja bardzo pani dziękuję za ten czek, a jeśli chodzi o tych dwóch pacjentów, to ja nie mam nic przeciwko temu. Sam wiem, jakie cuda może zdziałać intensywna rehabilitacja, ale chętnych jest tak wielu, że na jednego niepełnosprawnego możemy poświęcić zaledwie kilka minut na każdym przyrządzie. To o wiele za mało, bo cierpimy też na brak fachowego personelu.
- Ja ustaliłam z masażystami, że będą to robić już poza godzinami pracy, by nie ucierpieli inni chorzy.
- Skoro wszystko ustalone, to ja daję zielone światło. Mam nadzieję, że rehabilitacja będzie skuteczna, a oni szybko staną na nogi.
Uścisnęła mu dłoń uśmiechając się do niego wdzięcznie.
- Bardzo, bardzo dziękuję ordynatorze. Do widzenia.
Jak na skrzydłach wróciła do sali. Poinformowała ich obu, że od dzisiaj będą mieli zwiększoną dawkę ćwiczeń.
- Nie buntujcie się, bo to dla waszego dobra. Ja nie chcę przyjeżdżać tu w nieskończoność. Na ciebie czekają rodzice Maciek. Musisz być sprawny, bo oni są coraz starsi. To samo tyczy się twoich rodziców Marek. Na pewno bardzo wierzą w to, że kiedyś będziesz funkcjonował normalnie, a im szybciej tym lepiej. – Posłała im szeroki uśmiech. – No to ja się zbieram. Wracając z Rysiowa wpadnę tu jeszcze i zabiorę termosy. Trzymajcie się.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi Marek zwrócił się do Maćka.
- Podjedź tu bliżej Maciek, bo chciałbym cię o coś zapytać. Opowiedz mi coś o Uli. To taka niezwykła osoba. Zrobiła na mnie duże wrażenie.
Maciek zamyślił się. Po chwili podniósł głowę i uśmiechnął się smutno do Marka.
- To nie będzie wesoła opowieść. To, że ona jest teraz taka sprawiły lata wyrzeczeń i jej wielkiego uporu. Jak wiesz oboje pochodzimy z Rysiowa. To małe miasteczko położone dwadzieścia kilometrów od Warszawy. Znamy się właściwie od pieluch. Ja jestem tylko o pół roku starszy. Mieszkaliśmy naprzeciwko siebie. Brama w bramę. Najpierw zabawy w piaskownicy, potem wspólna ławka w podstawówce i liceum, a na koniec te same studia. Ula ma jeszcze brata, ale nie wiem, czy utrzymują kontakt. On wyjechał jakiś czas temu do Stanów, a ja nie widziałem jej od zakończenia studiów.
Nigdy im się nie przelewało i zawsze ledwo wiązali koniec z końcem. Tuż przed maturą Uli zmarła jej mama. Była w ciąży, ale miała też wielkiego tętniaka w głowie. Nie przeżyła. Dziecko też nie. Po jej śmierci pan Cieplak załamał się zupełnie. Zaczął też niedomagać na serce. Nie był w stanie niczym się zająć i wszystko zostawił na głowie Uli. Ona nawet nie miała czasu na rozpacz, bo musiała się zająć i ojcem i nieletnim wówczas bratem. Musiała zająć się nauką, bo przecież matura była za pasem. Sam do tej pory nie wiem jak jej się to udało. Po maturze zdawaliśmy na studia i oboje się dostaliśmy. Kończyliśmy bankowość, a ona dodatkowo jeszcze ekonomię. Podziwiałem ją, że daje radę ciągnąć dwa kierunki trudnych studiów zajmując się dodatkowo bliskimi. Mało tego. Żeby dorobić dawała korepetycje z matematyki, bo jest naprawdę świetna w cyferkach. Jakoś się to kręciło. Jak była na czwartym roku zmarł ojciec. Jego serce nie doczekało by-passów. Zostali sami. Jasiek po maturze postanowił wyemigrować. Niby miał zacząć jakieś studia tam w Stanach, ale nie wiem, czy tak zrobił. Jak wyjeżdżał nie znał nawet dobrze angielskiego. Pewnie Ula będzie wiedziała więcej na jego temat. W każdym razie ona została sama w Rysiowie. Postanowiła sprzedać dom i przenieść się do Warszawy. Mówiła, że zaczyna pracę i łatwiej jej będzie dojeżdżać. Ja w tym czasie wylatywałem do Londynu. Nasze drogi się rozeszły i to wielkie szczęście, że spotkaliśmy się właśnie tutaj. Gdyby nie ten traf nawet nie wiedziałbym, gdzie mam jej szukać. Ula to typ wojownika. Nigdy się nie poddaje, a jednocześnie jest niezwykle wrażliwa i ufna. Nie zakłada z góry, że zdarzają się ludzie z gruntu źli. Wierzy w człowieka i tyle.
Marek słuchał opowieści Maćka z zapartym tchem. Doszedł do wniosku, że ta niezwykle skromna dziewczyna przez całe życie miała pod górkę. Podziwiał ją.
- A teraz? Co robi teraz?
- Z tego co mówiła, to pracuje w jakimś towarzystwie zajmującym się funduszami inwestycyjnymi. Zrobiła dyplom doradcy finansowego i jest dyrektorem jednego z oddziałów. Sama doszła do wszystkiego ciężką pracą i powodzi jej się bardzo dobrze. Obecnie jednak wysłali ją na trzymiesięczny urlop. Musi odpocząć, bo czuje się trochę wypalona. Przynajmniej tak twierdzi. Zresztą od czterech lat nie brała urlopu, więc chyba najwyższy czas, żeby trochę odsapnąć.
- To naprawdę zadziwiająca osoba. Ja nigdy w życiu takiej nie spotkałem. Przyjeżdża tu i zajmuje się nami zupełnie bezinteresownie, a nawet dokłada jeszcze do tego. Naprawdę to doceniam. Moja była już narzeczona nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego dla mnie. Zresztą sam widziałeś, że nie bardzo garnęła się do pomocy. Mycie i dźwiganie mnie przekraczało jej możliwości.
- No widziałem i bardzo dobrze, że ją pogoniłeś. Nie była ciebie warta. - Maciek odsunął się od łóżka. – A teraz panie Dobrzański przygotuję nam obiadek. Pamiętam, że Ula świetnie gotowała, a pierogi w jej wykonaniu, to prawdziwa poezja. Mogłem zjeść ich tyle ile sam ważyłem. – Roześmiał się głośno i sięgnął po termosy.
ROZDZIAŁ 4
Ten urlop nie był jednak do końca urlopem. Wprawdzie nie myślała o firmie i ludziach w niej pracujących, ale jej dni były niemniej intensywne niż tam. Nie narzekała jednak. Poświęciła się słusznej sprawie i nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Prała, gotowała, odciążała Szymczyków, którzy częściej niedomagali, niż byli zdrowi. Zaglądała do Rysiowa właśnie ze względu na nich. Robiła im większe zakupy, a przy okazji odwiedzała grób swoich rodziców. Dni płynęły, a ona w szpitalu była każdego ranka i obserwowała postępy swoich podopiecznych. One naprawdę były. Maćkowi wróciło czucie w nogach. Reagował na bodźce i coraz lepiej radził sobie na bieżni. Potrafił już samodzielnie stać, chociaż z chodzeniem były spore kłopoty. Ona jednak uznała, że samo stanie to duży sukces. Z Markiem szło wolniej. Któregoś dnia jego rehabilitant zadecydował, że może większe efekty przyniesie basen. Jeździła tam razem z nim. Dzielnie pchała jego wózek do drugiego skrzydła szpitala. W szatni pomagała mu się rozebrać do kąpielówek, a potem podprowadziwszy wózek do brzegu basenu wraz z rehabilitantem umieszczała Marka w wodzie. Basen okazał się trafionym pomysłem, bo ciało Dobrzańskiego zaczęło wreszcie reagować. To były ruchy bardzo nieskoordynowane, ale były, a w niej rosła nadzieja i wiara, że te wysiłki któregoś dnia zaprocentują, a uśpione do tej pory nerwy wreszcie zostaną pobudzone do pracy.
Było piątkowe popołudnie. Właśnie wróciła ze szpitala i niemal z marszu zabrała się za gotowanie obiadu. Kupiła kawał dorodnej pieczeni, bo obiecała chłopakom, że zrobi im kopytka i gęsty sos. Kończyła go przygotowywać, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Nieco zdziwiona podeszła do nich. Nikogo się nie spodziewała. Zerknęła w wizjer i ze zdumieniem zobaczyła stojącego przed drzwiami Dyrcza. Przekręciła zamek i wyszła na klatkę schodową zamykając je za sobą. Nie chciała go wpuszczać do środka.
- Witaj Ula.
- Witaj. Co cię tu sprowadza? Mam nadzieję, że nie służbowe sprawy, bo jak zapewne wiesz, jestem na urlopie.
- Nie wpuścisz mnie? Chciałem pogadać…
- Przykro mi, ale nie. Nie jestem sama – skłamała. – To po co przyszedłeś?
- Chodzi o „Install”. Nigdzie nie mogę znaleźć ich teczki, a będzie mi na jutro potrzebna, bo mam z nimi spotkanie.
Pokiwała głową.
- To jednak dopiąłeś swego i zastępujesz mnie? Gratuluję. A co do „Installu” tudzież innych teczek, których ewentualnie nie mógłbyś znaleźć, to zapewniam cię, że są na swoim miejscu w segregatorach. Odchodząc na urlop zostawiłam po sobie porządek. Widać nie jesteś taki błyskotliwy jak zapewniał mnie prezes. Za to świetnie podkładasz ludziom świnię i oczerniasz ich poza plecami. Jesteś zwykłym włazidupcem, ale to się kiedyś na tobie zemści i odczujesz to bardzo boleśnie. Jestem o tym przekonana. A teraz idź już. Mam lepsze rzeczy do roboty, niż rozmowa z tobą.
- Ulka nie wygłupiaj się. Dobrze wiesz, że ta teczka jest mi niezbędna. Tam są wszystkie dane. Powiedz mi choćby ze względu na sentyment do mnie. Wiem, że podkochiwałaś się we mnie.
Mocno zaskoczona spojrzała mu w oczy.
- Ja? W tobie? Chyba coś ci się pomyliło chłopczyku. Nie pochlebiaj sobie. Jesteś kupą łajna, a ja łajno omijam z daleka, bo śmierdzi. Żegnam.
Odwróciła się na pięcie i zatrzasnęła mu drzwi przed samym nosem. Sama oparła się o nie z drugiej strony przymykając oczy i oddychając głęboko. Nie mogła uwierzyć, że wyjechał z czymś takim. – Radź sobie pan sam panie Dyrcz, skoro jesteś taki świetny. – Otrząsnęła się ze wstrętem. – Jak ja mogłam w ogóle coś poczuć do tej namiastki faceta? Jesteś żałosna Cieplak.
Siedziała na łóżku Marka karmiąc go obiadem. Taca z talerzem pełnym smacznych kopytek tonących w gęstym sosie i kawałem pieczeni spoczywała na jego kolanach. Ona podawała mu kawałki klusek uważając, żeby się nie zadławił. Nagle ze zdumieniem poczuła dotyk jego palców na swojej ręce. Wpiła w nie wzrok nie mogąc uwierzyć, że nimi poruszył. On jednak przesuwał palce dotykając wierzch jej dłoni. Zalśniły jej w oczach łzy.
- Poruszyłeś nią. Marek poruszyłeś nią! Maciek chodź i zobacz! Mamy przełom! Marek poruszył ręką i palcami! - Odstawiła tacę z jedzeniem i zaintrygowana poprosiła.
- Spróbuj lewą Marek. Może też się uda.
Na jego czoło wystąpiły kropelki potu. Widziała, jak wiele go to kosztuje wysiłku. Jednak i lewa ręka drgnęła unosząc się wolno w górę.
- To cud, prawdziwy cud – szeptała wzruszona. – Koniecznie trzeba sprawdzić, co z nogami. – Energicznie odkryła kołdrę. – No, pokaż co potrafisz. Dasz radę. Jesteś twardym facetem – dopingowała go. - Najpierw prawa.
Drgnął duży palec, a za nim wszystkie pozostałe. Lewa noga zareagowała podobnie. Nie mógł ich tylko unieść.
- Cierpliwości. I na to przyjdzie czas. Tak się cieszę, tak się cieszę. Koniecznie muszę iść powiedzieć o tym Romkowi. Ależ on się zdziwi. – Zerwała się z łóżka i pognała do sali gimnastycznej. Niemal siłą wyciągnęła z niej rehabilitanta mówiąc gorączkowo, że zdarzył się cud i on koniecznie musi go zobaczyć.
Marek powtórzył przy nim wszystkie odruchy. Mężczyzna pokiwał głową z uznaniem.
- Myślę, że od teraz proces rehabilitacji znacznie przyspieszy i niedługo zacznie pan swobodniej poruszać kończynami. Gratuluję.
Zanim wyszedł z sali Ula zdążyła mu jeszcze szepnąć, że zasłużył na premię i jutro ją dostanie. Wróciła do Marka i ponownie zaczęła go karmić. Z przyjemnością popatrzyła mu w twarz. Przez ten miesiąc nieco się zaokrągliła, a policzki nie wyglądały już na tak bardzo wychudzone. Zauważyła też, że jak się uśmiecha zaznaczają się na nich dwa dołeczki. Nie były jeszcze tak bardzo wyraźne jak na zdjęciu, które kiedyś jej pokazał, ale był to dobry znak, że powoli wraca do dawnego wyglądu. Co najmniej przybyło mu z pięć kilo na jej wikcie. Maciek też wyglądał dużo lepiej. Obaj ewidentnie stali się silniejsi.
Któregoś dnia zapytał ją, czy mogliby wyjść na zewnątrz.
- Brakuje mi powietrza Ula. Chciałbym wyjść chociaż na godzinę tu na skwer i posiedzieć trochę w słońcu. Tak dawno nie byłem na dworze. Brakuje mi tego.
Nawet się nie zastanawiała i poleciała do ordynatora. Obiecała, że ubierze Marka ciepło i nie dopuści, żeby miał złapać jakąś infekcję. Ordynator zgodził się. Przy pomocy pielęgniarki ubrała mu szlafrok i szczelnie opatuliła go grubym kocem. Korzystając z podjazdu dla niepełnosprawnych wywiozła go z budynku na przylegający do niego niewielki skwerek. Zablokowała kółka wózka przy ławce i poprawiwszy koc, którym był opatulony, usiadła na niej.
- Ładny dzień, prawda? – Marek zmrużył oczy pod wpływem słonecznych promieni i rozejrzał się dokoła. - Niby już jesień, a spójrz jak pięknie. I ciepło. Od razu mi lepiej.
Ula uśmiechnęła się. Jego szczęśliwe oczy jaśniały blaskiem.
- Marek, opowiedz mi coś o sobie. Tak naprawdę to nic o tobie nie wiem. Wiem tylko, że kochasz wspinaczki wysokogórskie, bo Maciek mi o tym powiedział i jeszcze o tym, jak doszło do twojego wypadku. A w życiu? Czym zajmujesz się w życiu?
- Słyszałaś o firmie odzieżowej Febo&Dobrzański? – odpowiedział pytaniem. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Oczywiście, że słyszałam. Sama mam kilka rzeczy z ich kolekcji. Zaraz, zaraz… Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to ty jesteś ten Dobrzański? No oczywiście, że jesteś. Jak ja mogłam tego nie skojarzyć? Przecież to takie oczywiste!
- Tak. Jestem prezesem i jednocześnie współwłaścicielem firmy. Drugim jest Alex Febo, brat mojej byłej narzeczonej. On jest dyrektorem finansowym. Przedtem prezesem był mój ojciec, ale mocno zaniemógł na serce, zresztą podobnie jak twój, chociaż twój miał mniej szczęścia. Mój wraz z mamą siedzi od kilku miesięcy w Szwajcarii i leczy się intensywnie. Wracają dopiero na święta. Chciałbym móc do tego czasu chodzić – rozmarzył się.
- Będziesz chodził – powiedziała z całą mocą. - Jestem tego pewna.
Maciek się zbuntował. Któregoś dnia powiedział swojemu rehabilitantowi, że ma serdecznie dość wózka i już nigdy na niego nie siądzie.
- Mam silne ręce. Doskonale poradzę sobie z kulami. W końcu poruszam się zdecydowanie lepiej, prawda? Na salę chcę wrócić na własnych nogach.
Masażysta przyznał mu rację. Uznał, że to właściwy czas, żeby Szymczyk przeszedł na kule. Przyniósł mu takie, które sięgały pach i były bardziej stabilne, niż takie do łokci.
- Masz, spróbuj. Tylko ostrożnie i powoli.
Maciek zsunął się z łóżka rehabilitacyjnego i mocno schwycił dwie kule robiąc pierwszy krok i następny. Jego okrągła twarz rozpromieniła się szerokim uśmiechem.
- Mówiłem, że dam radę? Mówiłem?
Wolno pomaszerował do wyjścia z sali. Na korytarzu natknął się na Ulę i Marka, którzy wracali z basenu.
- Hej kochani! Spójrzcie! Już nigdy więcej wózka.
- Ale się cieszę Maciuś. Zrobiłeś naprawdę ogromne postępy. Obaj zrobiliście. Tylko patrzeć, jak Marek wstanie z tej dwukółki.
- Zazdroszczę ci przyjacielu i gratuluję. Chciałbym już być na tym etapie – odezwał się Marek z żalem.
- Jeszcze tylko trochę. Teraz już pójdzie z górki – pocieszał go Maciek. – Słyszałeś co mówił Romek? Twoje nerwy zaczynają się budzić ze snu. Będzie dobrze.
Po obiedzie ponownie zabrała Marka na powietrze. Po takim godzinnym siedzeniu na skwerze lepiej sypiał i czuł, że jego mózg jest dotleniony. Pogoda nadal dopisywała.
- Wiesz Ula, chciałem cię o coś prosić, ale boję się, czy to nie będzie nadużycie twojej dobroci i przychylności dla mnie. – Roześmiała się klepiąc go po dłoni.
- Nie obawiaj się, nie stracisz jej. Za bardzo cię polubiłam. To co to za prośba?
- Chciałbym, żebyś pojechała do mojego mieszkania. Robi się coraz chłodniej i pomyślałem, że przydałby mi się jakiś dres, adidasy i cieplejszy sweter. Kiedyś prosiłem już o to moją byłą narzeczoną, ale to było w dniu, kiedy rozstaliśmy się na zawsze. Już nigdy więcej tu nie przyszła. Nie chciałbym do niej dzwonić i z nią rozmawiać, chociaż podejrzewam, że ona nadal mieszka w moim mieszkaniu i korzysta z niego ile się da. Dałbym ci klucze, ale najpierw spróbuj zadzwonić do drzwi, bo być może ją zastaniesz. Powiedz, że ja cię przysłałem po ciuchy. Nic jej nie mów o moim stanie zdrowia, gdyby pytała. Nie mów, że jest poprawa. Nie chcę, żeby wiedziała. Przekaż jej też, że proszę ją o opuszczenie mieszkania i wrzucenie kluczy do skrzynki. Daję jej dwa tygodnie. Po tym czasie ma stamtąd zniknąć. Już dość żerowała na mnie przez sześć ostatnich lat. Wiem, że to ogromnie wymagająca prośba i gdybym miał tu kogoś innego, nigdy bym nie ośmielił się poprosić Cię o to wszystko. Sam czuję, że teraz pójdzie znacznie lepiej z moim wyzdrowieniem i chciałbym chociaż część spraw wyprowadzić na prostą. Jak będę mógł już stąd wyjść, to muszę mieć pewność, że w progu nie przywita mnie ta jędza. Dasz radę to zrobić?
- Pewnie, że dam. Nie martw się. Pojadę jeszcze dzisiaj. Dasz mi klucze i adres. Mam GPS-a i na pewno nie będę błądzić.
- Dziękuję. Jesteś naprawdę wspaniała.
Podjechała pod wysoki, dwunastopiętrowy blok na jednym z warszawskich osiedli. Musiała przyznać, że otoczenie było ładnie utrzymane i zadbane. Wiedziała od Marka, że mieszkanie znajduje się na ostatnim piętrze. Wyjęła z samochodowego schowka klucze i ruszyła do wejścia. Otworzyła drzwi kluczem od domofonu i wyjechała na samą górę. Nacisnęła dzwonek. Po chwili zrobiła to jeszcze raz. – A może jednak się wyprowadziła? – pomyślała. Już miała wsadzić klucz w zamek, gdy drzwi otworzyły się i stanęła przed nią wysoka brunetka ubrana jedynie w krótki, kwiecisty szlafrok. Ula nawet nie zdążyła otworzyć ust, gdy kobieta z zaciętym wyrazem twarzy syknęła.
- Dziękuję, ale niczego nie potrzebujemy.
Ula przytrzymała zamykane przez nią drzwi.
- Ja przepraszam, ale przysyła mnie pan Dobrzański junior. - Drzwi otworzyły się na oścież, a na twarzy stojącej przy nich brunetce malował się wyraz zaskoczenia. – Jestem ze szpitala. Pan Marek dał mi klucze od mieszkania prosząc, bym przywiozła mu kilka rzeczy. Wpuści mnie pani?
- Proszę.
Ula weszła do przedpokoju rozglądając się ciekawie. Potem jej wzrok ponownie przeniósł się na brunetkę.
- Pani jest zapewne Pauliną Febo, byłą narzeczoną pana Dobrzańskiego. Podejrzewał, że może pani nadal korzystać z jego mieszkania. Prosił, żebym przekazała pani, że ma się pani wyprowadzić w ciągu najbliższych dwóch tygodni zabierając wszystkie swoje rzeczy osobiste oraz meble zakupione przez panią, a klucze zostawić w skrzynce na listy. Jeśli są jakieś zaległe płatności, to proszę je uregulować. Jeśli pani tego nie zrobi pan Dobrzański będzie egzekwował je sądownie…
ROZDZIAŁ 5
- Pani jest bezczelna! Jak pani śmie mówić do mnie w ten sposób!? Kim pani w ogóle jest!?
- Już pani mówiłam. Jestem ze szpitala i przysłał mnie pani były chłopak. To co mówię, to jego słowa. Ja je tylko cytuję. Jak więc już mówiłam pan Marek będzie sądownie egzekwować należności za czynsz i media, z których pani korzystała przez czas jego nieobecności w domu. Prosił, by pani nie utrudniała i pozwoliła mi zabrać rzeczy z jego garderoby. Pokaże mi pani, gdzie ona jest?
- Tam w głębi korytarza po lewej stronie. Proszę też przekazać Markowi, że jest ostatnim draniem i kanalią. Nie daruję mu tego, że potraktował mnie w tak podły sposób.
- A pani?
- Co ja?
- Pani nie potraktowała go podobnie? Leży jak Łazarz od tak wielu miesięcy, a pani zostawiła go bez żadnego wsparcia i pomocy. Jak inaczej można nazwać takie zachowanie jak nie podłością? Dopóki był sprawny, to było OK. Jak teraz wymaga opieki, własna narzeczona się na niego wypina. Faktycznie postawa godna naśladowania.
- Nie pani będzie mnie oceniać, bo to wyłącznie sprawa między mną a Markiem. Proszę spakować rzeczy i się wynieść. Mam dość pani impertynencji.
Weszła do niewielkiego pomieszczenia i zapaliła światło. Na jednej z półek dostrzegła niedużą torbę podróżną. Bez trudu znalazła adidasy i dwa komplety dresów. Zabrała też kilka par ciepłych skarpet, trochę bielizny i piżamę. Sięgnęła po wełniany, ciepły golf i jeszcze jeden sweter. Uznała, że wystarczy. Jak Paulina się wyniesie, będzie można ewentualnie tu przyjechać i wziąć coś, co przyda się Markowi. Zasunęła zamek i podniosła się z klęczek. Zgasiła światło i wyszła do przedpokoju. Jednak Pauliny tam nie było. Krzyknęła więc tylko, że wychodzi, dziękuje i życzy jej miłego dnia. To ostatnie było dość przekorne, bo ten dzień na pewno nie będzie miły dla panny Febo.
Następnego dnia objuczona torbami wparowała do pokoju chłopaków. Personel przywykł do jej wizyt. Bez wątpienia wpasowała się w szpitalny krajobraz. Maćka i pozostałych nie było. Już ćwiczyli na sali gimnastycznej i tylko Marek leżał na plecach z oczami wbitymi w sufit i czekał na nią. Zawsze zaczynali od basenu.
Promiennie uśmiechnięta przywitała się z nim. Opowiedziała mu przebieg wczorajszej wizyty u niego w domu.
- Nie wiem jak ty z nią wytrzymałeś przez tyle lat? To okropna kobieta. Nie potraktowała mnie zbyt przyjaźnie, więc postanowiłam trochę dodać od siebie. Powiedziałam jej, że ma się wynieść w ciągu dwóch tygodni, ale wcześniej uregulować wszystkie rachunki za czynsz i media. Jeśli tego nie zrobi, to będziesz dochodził należności w sądzie.
Marek parsknął i roześmiał się na całe gardło.
- No, no… Na to bym nie wpadł, ale dobrze jej powiedziałaś. Ona przez te sześć lat ani raz nie dołożyła się do opłat. Zawsze płaciłem ze swojej kieszeni. Utarłaś jej nosa. Mądra dziewczynka.
Ula podsunęła wózek inwalidzki i odkryła kołdrę przekręcając jego ciało do pozycji siedzącej. Zarzuciła jego ręce na swoją szyję i delikatnie zaczęła go zsuwać z łóżka. Takich trików nauczyła się od pielęgniarek i teraz znakomicie radziła sobie bez ich pomocy.
- Należało jej się. Niech nie myśli, że jest kimś wyjątkowym, bo nie jest.
- Za to ty jesteś wyjątkowa – szepnął jej wprost do ucha. – Bardzo cię kocham Ula.
Znieruchomiała i zdziwiona spojrzała mu w oczy.
- Słucham?
- Kocham cię – powtórzył. – Ja wiem, że nie takiego chłopaka sobie wymarzyłaś i na pewno mogłabyś mieć każdego o niebo lepszego od takiego kaleki jak ja. Jesteś taka piękna, mądra i dobra. Masz wspaniałe, współczujące serce. Od dawna chciałem ci to wyznać i w końcu to powiedziałem, chociaż mam świadomość, że ty raczej nie odwzajemnisz mojego uczucia. To tak jakbym sięgał po gwiazdkę z nieba. – Westchnął ciężko i wtulił głowę w jej ramię.
Trwali tak chwilę i w ciągu tej chwili przez jej głowę przeleciała lawina myśli. Zdała sobie sprawę, że coś, czego nie umiała wcześniej nazwać przebywając z tym mężczyzną, on wyraził w dwóch słowach. Przecież to dla niego gnała tu każdego dnia. Maciek radził sobie genialnie. Chodził niemal samodzielnie. To Marek najbardziej potrzebował jej pomocy, a ona chętnie mu jej udzielała, bo go… kochała? Właśnie. Kochała. Nie miała już żadnych wątpliwości. To nie było takie samo uczucie, którym wcześniej obdarzała Dyrcza. Tamto było pewnego rodzaju fascynacją, to było zupełnie inne, głębokie, wzruszające i przede wszystkim szczere. Oderwała się od niego wciąż przytrzymując go w pasie. Jej oczy lśniły od łez, a usta uśmiechały się cudnie.
- Nigdy nie mów nigdy – wyszeptała. – Ja też bardzo cię kocham Marek, a inni mężczyźni nie obchodzą mnie zupełnie.
Jego oczy też wypełniły łzy, ale to były łzy wielkiego szczęścia.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda.
- Najprawdziwsza prawda Marek. Kocham cię bardzo, bardzo mocno i zrobię wszystko, żebyś wyzdrowiał. Musisz mi tylko troszkę w tym pomóc, a będzie dobrze.
Przylgnął ustami do jej ust. Całował delikatnie, pieszcząc język i delektując się tym pocałunkiem. – Smakujesz tak słodko – powiedział cicho i ponownie ucałował jej usta.
- Musimy już iść, bo spóźnimy się na zabiegi – powiedziała przytomnie. – Będziemy mieć mnóstwo czasu, żeby się sobą nacieszyć. A teraz pomóż mi troszeczkę i spróbuj się nieco unieść. O właśnie tak. – Przeniosła go na wózek. – Już nie jesteś taki lekki jak kiedyś, ale to dobrze dla ciebie. Dzisiaj po zabiegach pojedziemy się zważyć. Wagę wózka znam, więc wystarczy ją odjąć od całości i będzie wiadomo ile kilogramów przybrałeś.
Marek kończył ćwiczyć. Rozłożyła wielki, kąpielowy ręcznik na oparciu i siedzeniu wózka, i trzymając w ręku frotowy szlafrok podeszła do krawędzi basenu. Dwaj rehabilitanci posadzili najpierw Marka na brzegu, a gdy założyła mu już szlafrok, usadowili go w wózku. W szatni wytarła go do sucha. Już nie wstydziła się jego nagości. Przywykła, bo wiedziała, że sam sobie nie poradzi. Ściągnęła mu mokre kąpielówki i założyła suche bokserki. Zamiast piżamy naciągnęła spodnie dresowe i bluzę, a na stopy ciepłe skarpety. Zawiązała adidasy.
- Wygodnie ci? Nie jest ci zimno?
- Jest mi jak w niebie. Rozpieszczasz mnie Ula. – Zachichotała.
- Dopiero mam zamiar cię rozpieszczać, ale wtedy jak już stąd wyjdziesz. Teraz pojedziemy się zważyć, a potem na masaż.
Zjechała z nim na SOR. To tam była elektroniczna waga, na której można było zważyć pacjenta wraz z wózkiem. Wprowadziła go na platformę i zablokowała kółka. Nacisnęła odpowiedni przycisk. Po chwili na ekranie pojawiła się liczba osiemdziesiąt siedem. Uśmiechnęła się zadowolona.
- Ważysz siedemdziesiąt cztery kilo, bo sam wózek waży trzynaście. Jeszcze pięć, sześć kilo i dojdziesz do prawidłowej wagi. Już wyglądasz o wiele lepiej niż wtedy, gdy zobaczyłam cię po raz pierwszy. Byłeś tak wychudzony, że pomyślałam sobie, że w lepszym stanie kładą ludzi do trumny. Teraz już nie jesteś taki kościsty. Żebra przykrył tłuszczyk, a i twoje policzki są takie jak na zdjęciu. Brawo panie Dobrzański. Jest pan bardzo zdyscyplinowanym pacjentem. Oby tak dalej.
Podniósł dłoń i ułożył ją na jej własnej opartej o poręcz fotela. Splotła ich palce razem.
- To wszystko dzięki tobie – powiedział wzruszony. – Gdyby nie twoje poświęcenie dla mnie, nic by się nie zmieniło. Nadal leżałbym jak kłoda w tym łóżku, a mój powrót do sprawności stałby pod wielkim znakiem zapytania. Dzięki tobie uwierzyłem, że to wszystko da się zmienić.
- Oczywiście, że się da. Zobaczysz, że za miesiąc będziesz samodzielnie siadał bez mojej pomocy. Ja w to bardzo wierzę i ty też powinieneś. A teraz wracamy na ćwiczenia.
W porze obiadu rozdzieliła na talerze placki ziemniaczane, które piekła bladym świtem, żeby mieli świeże i suto polała je pikantnym gulaszem. Podała na stolik Maćkowi i jak zwykle przysiadła z tacą na brzegu łóżka Marka. Wcisnęła mu w dłoń kubek z herbatą.
- Spróbuj sam się napić. Uważam, że dasz sobie już radę. Pomalutku podnoś kubek do ust.
Początkowo szło opornie, ale walczył i zmagał się sam ze swoimi słabościami. Ręka drżała i wydawało się, że nie ma nad nią kontroli. Wreszcie udało mu się pociągnąć łyk.
- Nooo. Brawooo. Wiedziałam, że sobie poradzisz. Od dzisiaj sam trzymasz kubek. Jutro spróbujemy ze sztućcami. Wreszcie przestanę cię karmić jak niemowlę.
- Diablica – usłyszała jego szept zza kubka. Roześmiała się.
- Nawet nie wiesz jaka. Prawdziwa zołza.
Któregoś dnia wrócili po ćwiczeniach na salę, gdzie czekał już na nich Maciek z prawdziwymi rewelacjami.
- Wypisują mnie jutro. Wracam do domu kochani. Nareszcie. Będę jeszcze przyjeżdżał na rehabilitację, ale moje leżenie tutaj i zajmowanie komuś łóżka już nie jest konieczne. Odwieziesz mnie jutro do domu Ula?
- No pewnie. Tak się cieszę Maciuś. Zrobiłeś naprawdę ogromne postępy i z każdym dniem jest coraz lepiej. Tylko jak ty będziesz dojeżdżał na zabiegi? Może będę przyjeżdżać po ciebie?
- Nie trzeba Ula. Przecież ja mam samochód. Miesiąc po wypadku ojciec przywiózł go od blacharza. Pewnie stałby u niego do dzisiaj, bo ojciec dawno nie jeździł. Na szczęście to rysiowski blacharz i ma zakład niedaleko od naszego domu, chociaż ojciec i tak miał duszę na ramieniu, jak nim jechał i potem jak wprowadzał go do garażu.
- No dobrze, ale jak będziesz nim kierował? Nogi nie są jeszcze na tyle sprawne.
- No nie są, ale to Ford Escort z automatyczną skrzynią biegów. Poradzę sobie.
- Cieszę się Maciek, że wychodzisz, – Marek smutno spojrzał na przyjaciela – ale i zazdroszczę. Ja też chciałbym być już w domu. Duszę się tutaj… Gdyby nie Ula, to pewnie popadłbym dodatkowo w jakąś depresję.
- I ty się doczekasz. Ćwicz ostro i nie obijaj się. Desperacja zawsze w takich wypadkach przynosi pozytywne efekty. Ja będę przyjeżdżał i dopingował cię. Trzeba się jakoś wspierać, nie?
Pod koniec października Marek radził już sobie całkiem nieźle. Budzące się do życia ręce otrzymały dodatkowy bodziec w postaci kolejnego zabiegu. Każdego dnia wkładał je do specjalnej wirówki, która pobudzała jego krążenie i nerwy. To samo dotyczyło nóg. Samodzielnie już sięgał po kubek z herbatą i samodzielnie jadł. Nie potrafił co prawda jeszcze wstać, ale już pojawiły się pierwsze symptomy, że wkrótce tak będzie. Uli rosło serce. Była dumna i z niego, i z siebie za to, że nie odpuściła i każdego dnia motywowała go do walki o sprawność.
Właśnie mijały dwa miesiące jej urlopu, gdy którejś soboty zadzwoniła jej komórka. Sądziła, że to Marek czegoś potrzebuje. Od jakiegoś czasu całkiem nieźle radził sobie z telefonem i właściwie każdego wieczoru dzwonił do niej mówiąc „dobranoc” i zapewniając ją o swojej wielkiej miłości. Niestety ten telefon zadzwonił w sobotę tuż po jej powrocie ze szpitala. Numer nic jej nie mówił, ale odebrała. Okazało się, że to jej prezes dzwoni. Zdziwiła się nieco, skąd ma jej numer i dlaczego dzwoni akurat w sobotę.
- Ja bardzo przepraszam pani Urszulo, że niepokoję, ale mam pilną sprawę i chciałbym, żeby pani pojawiła się w firmie w poniedziałek. Koniecznie muszę z panią coś omówić. Mam również dla pani pewną propozycję. Przyjedzie pani?
- No dobrze… Skoro to coś ważnego to przyjadę, ale nie wcześniej jak na czternastą.
- Czternasta może być. W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia – powtórzyła za nim jak echo.
W niedzielny poranek jak zwykle pojawiła się na szpitalnym korytarzu. Dzisiaj była dość wcześnie i sądziła, że będzie musiała poczekać, aż przejdzie obchód, ale od pielęgniarki dowiedziała się, że obchodu nie będzie.
- Ordynator się rozchorował. Złapał jakieś przeziębienie i nie będzie go dzisiaj. Może pani śmiało wejść na salę.
Cicho uchyliła drzwi i wsunęła przez nie głowę. Poparzony i pechowy skoczek do wody już nie spali gawędząc cicho. Jej kochanie natomiast spało w najlepsze posapując cichutko. Przywitała się z dwoma mężczyznami kiwnięciem głowy i podeszła do łóżka Marka. Jego twarz nabrała dawnego uroku. Z miłością spojrzała na nią. Przymknięte powieki zakończone niemożliwie długimi rzęsami zakrywały jego duże, szare oczy, a na wpół otwarte, bardzo zmysłowe usta wydawały cichutki dźwięk: puff, puff. Uśmiechnęła się. Marek okazał się jej ideałem. Miał wspaniały charakter i w dodatku był naprawdę nieziemsko przystojny, i jak na mężczyznę niezwykle urodziwy. Przysunęła sobie krzesło, ale zgrzyt jego metalowych nóg spowodował, że Marek się poruszył. Pochyliła się nad nim szepcząc w jego usta:
- Obudź się kochanie. Przyniosłam śniadanko.
Na jego twarz wypełzł szeroki uśmiech, który spowodował wykwit tych wdzięcznych dołeczków w policzkach. Powoli otwarł oczy i spojrzał w twarz pochylonej nad nim Uli.
- Witaj moje szczęście. – Nagle spoważniał i popatrzył na nią z przestrachem. – Tylko nie odkrywaj kołdry Ula, nie odkrywaj kołdry…
- Ale co się stało? – Nie bardzo rozumiała. – Dlaczego jesteś taki wystraszony?
- Bo nie wiem jak mam ci to powiedzieć…
- Najlepiej prosto z mostu. O co chodzi?
- Nie uwierzysz, ja sam jeszcze nie bardzo mogę – powiedział szeptem. - Mam wzwód. Po raz pierwszy od miesięcy mam wzwód. Czy ty wiesz, co to oznacza? - Zrobiła się czerwona jak burak. – Nie, nie wstydź się. To oznacza, że nadal jestem mężczyzną Ula. Stuprocentowym mężczyzną. Nawet nie wiesz jak bardzo się bałem, że już nigdy nie będę mógł się kochać z kobietą. Widzisz jak na mnie działasz? Dobry Boże, to najlepsza niespodzianka dzisiejszego dnia.
Roześmiała się i już opanowana rzekła.
- Masz rację. Tej erekcji nie przebiją nawet rolady z kluskami i ciasto marchewkowe.
ROZDZIAŁ 6
W poniedziałek po zabiegach Marka i po podaniu mu obiadu pojechała do firmy. Decyzję, żeby po urlopie już do niej nie wracać podjęła jakiś czas temu, ale ciekawość zwyciężyła. Prezes zaintrygował ją. Przy windach natknęła się na Nikodema.
- Ula! Witaj! Świetnie wyglądasz i tak wypiękniałaś! No, no… Więc już wiesz?
- O czym?
- No nie udawaj. Skoro jesteś w firmie, to chyba wiesz o tej całej aferze z Dyrczem w roli głównej?
- Nic nie wiem. W sobotę zadzwonił prezes i prosił, żebym przyszła, no to jestem. A co z Dyrczem? Coś nie tak?
- Wszystko nie tak. Pozawalał tyle rzeczy, że naraził firmę na ogromne straty. W piątek prezes wyrzucił go na zbity pysk.
- Aaaa, to takie buty. Teraz rozumiem ten telefon. Muszę lecieć, bo umówiłam się z nim na czternastą. Na razie. Pozdrów załogę.
Weszła do gabinetu prezesa. Na jej widok wstał i zapiął guzik marynarki.
- Bardzo się cieszę, że pani przyszła, pani Urszulo. Proszę usiąść. Może napije się pani kawy lub herbaty?
- Nie, bardzo dziękuję. Byłabym wdzięczna, gdyby przeszedł pan do rzeczy.
Usiadł obok niej i rozparł się w fotelu.
- Od kiedy pani poszła na ten urlop, źle dzieje się w pani dziale, a co za tym idzie, w firmie. Pan Dyrcz niestety nie okazał się godnym pani zastępcą. W piątek dostał wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym. Będziemy też się sądzić o wyrównanie strat finansowych jakie ponieśliśmy na skutek jego nieprzemyślanych działań.
- No to grubo – pomyślała. – Wywróżyłam to panu, panie Dyrcz. To kara za zbytnią pewność siebie, tupet, bezczelność i chamstwo. – No dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego? O ile dobrze pamiętam, uprzedzałam pana, by zbytnio nie faworyzował Dyrcza, bo to karierowicz z wielkim parciem na szkło.
- Tak, tak, przypominam sobie i bardzo żałuję, że pani nie posłuchałem. Teraz najważniejsze jest jednak, żeby wyprowadzić dział na prostą i tu wielka prośba do pani, żeby zechciała pani przerwać urlop i wrócić do pracy. Dyrcz, a raczej jego działania sprawiły, że straciliśmy sporo klientów. Koniecznie trzeba odbudować zaufanie, jakie wcześniej w nas pokładali.
Ula popatrzyła na prezesa z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nawet nie było jej go żal. Wykorzystywał jej umiejętności i czas bez żadnych skrupułów. To prawda, że wynagradzał uczciwie, ale też nie miał żadnych hamulców. Westchnęła nieznacznie.
- Panie prezesie. Poświęciłam tej firmie pięć długich lat. Przez pięć długich lat nie miałam życia prywatnego, nie umawiałam się z mężczyznami na randki, nie udzielałam się towarzysko, bo zawsze to firma była najważniejsza. Oddałam jej swoje najlepsze lata, ale to już koniec. To się nazywa zmęczenie materiału. Jak skończy mi się urlop złożę wypowiedzenie i nie wrócę już tutaj, bo mam serdecznie dość pracy całodobowej. Wypaliłam się i nie ma już we mnie tego entuzjazmu, co na początku. Mam nadzieję, że pan to zrozumie. Ja w tej chwili mam zupełnie inne priorytety. Jeśli jednak miałabym panu doradzić, to proszę postawić na czele działu panią Maję Szukalską. Kobieta ma wieloletnie doświadczenie. Czuje temat i jest naprawdę dobra. Jest kreatywna i ma zdolności negocjatorskie. Wprawdzie nie posiada dyplomu doradcy finansowego, ale to jest do zrobienia. Dopóki nie zda egzaminu, niech pełni obowiązki dyrektora działu. Zapewniam pana, że będzie miał pan z niej pociechę i satysfakcję. To bardzo dokładna i drobiazgowa osoba. Pochyli się nad każdym szczegółem i nie zaniedba niczego. Pan Dyrcz na tym stanowisku, to był niewypał i dziwiłam się, że to właśnie nim pan mnie zastąpił. Proszę to przemyśleć, – podniosła się z fotela – bo ja na pewno nie wrócę już tutaj.
Podniósł się i on.
- Szkoda. Naprawdę szkoda. Była pani najlepsza i chociaż nie często dawałem to pani odczuć, to jednak bardzo panią cenię, bo jest pani znakomitym fachowcem. Życzę pani szczęścia w takim razie, a kandydaturę Szukalskiej przemyślę.
Wychodząc z budynku poczuła wielką ulgę tak, jakby ktoś zdjął z jej ramion wielki ciężar. Rozstawała się z tym miejscem bez żalu. Nie była nic winna ani firmie, ani prezesowi. Finansowo nadal stała dobrze, bo ostrożne i mądre inwestowanie w giełdę przynosiło spodziewane zyski. Nie musiała się martwić o byt przez co najmniej kilka lat, nawet gdyby żyła ponad stan. Ale nie żyła jak milionerka. Żyła skromnie.
Marek zaczynał siadać. To była wielka radość. Potrafił się samodzielnie podnieść, spuścić nogi z łóżka i usiąść. Nie posiadała się ze szczęścia. Każdy dzień niósł ze sobą niespodziankę i każdego dnia był bardziej sprawny. Kolejny raz poprosił ją o wizytę w swoim mieszkaniu.
- Myślę Ula, że dadzą mi przepustkę na święta. Nie pojadę przecież w piżamie. Weź mi jakieś jeansy, kalesony, zimowe buty i koszule. Pamiętaj o kurtce, czapce i szaliku. Dasz radę to przywieźć?
- Na pewno. Mam nadzieję, że nie zastanę już tam Pauliny.
- Ja też. Sprawdź przy okazji skrzynkę, czy zostawiła w niej klucze.
Klucze o dziwo, były. Wyjęła je ze skrzynki i pojechała windą na dwunaste piętro. Jednak widok jaki zastała po otwarciu drzwi, niemal zwalił ją z nóg. W mieszkaniu panował nieopisany bałagan. Przedpokój usiany był starymi gazetami i kawałkami rozbitego lustra, a ze ściany zwisał smętnie urwany wieszak. Salon przedstawiał się niewiele lepiej. Kanapa i dwa ogromne fotele były pocięte, a spod przeciętego materiału wyzierały kłęby gąbki i sprężyn. Szuflady z komód leżały obok nich. W kuchni walały się potłuczone talerze i szklanki. Nie wchodziła dalej, tylko sięgnęła po telefon i wybrała numer policji. Potem czekając na nią zrobiła mnóstwo zdjęć, również w pokojach. Koniecznie musiała pokazać to Markowi.
Przyjechała policja. Trzej panowie weszli do przedpokoju i rozejrzeli się dokoła. Zauważyli stojącą Ulę i przywitali się.
- Włamanie? – Zapytał jeden z nich. Pokręciła przecząco głową.
- Nie sądzę. Byłam tu jakiś miesiąc temu. Mieszkanie należy do pana Marka Dobrzańskiego, który obecnie przebywa w szpitalu po wypadku w górach. Razem z nim mieszkała tu jego narzeczona Paulina Febo. Kilka miesięcy temu rozstali się, lecz panna Febo nie opuściła mieszkania i korzystała z niego dalej, bo jak mówiłam wcześniej pan Dobrzański od wielu miesięcy przebywa na oddziale rehabilitacyjnym. Jakiś miesiąc temu poprosił mnie, żebym przywiozła mu kilka rzeczy z mieszkania. Podejrzewał, że jego narzeczona nadal je zajmuje i prosił mnie, żebym przekazała jej, że ma się wynieść. Dał jej na to dwa tygodnie. Po tych informacjach ona się wściekła. Oskarżała pana Dobrzańskiego o podłe traktowanie tym bardziej, że zażądał od niej pokrycia kosztów za czynsz i media, za okres pobytu od chwili ich rozstania. Myślę, że to jej sprawka. Zrobiła to w odwecie za to, że musiała się stąd wyprowadzić. Jednak straty są ogromne. Proszę spojrzeć. Wszystko pocięte chyba jakimś ostrym nożem. Skórzane, na pewno bardzo drogie kanapy i fotele nie do naprawienia. Zdewastowała meble w trzech pokojach i w kuchni. Potłukła naczynia. To nie powinno ujść jej płazem tym bardziej, że pan Dobrzański jest osobą niepełnosprawną. Nie porusza się samodzielnie i wymaga opieki osoby trzeciej. Jak ma sobie poradzić, żeby doprowadzić mieszkanie do dawnego wyglądu?
Jeden z policjantów zajął się fotografowaniem tego pobojowiska, inny szukał odcisków palców, trzeci jeszcze dopytywał Ulę o szczegóły.
- Moje odciski mogą być w garderobie pana Dobrzańskiego, bo stamtąd brałam bieliznę i trochę innej odzieży. O ile sobie przypominam, niczego więcej nie dotykałam. Teraz też nie, bo jak zobaczyłam ten bajzel natychmiast do panów zadzwoniłam.
- Dobrze pani zrobiła. A z panią Febo sobie porozmawiamy. Wie pani może, gdzie znajduje się ta firma odzieżowa?
- Gdzieś na Lwowskiej, ale nie jestem pewna. Myślę, że to nie będzie takie trudne do ustalenia.
Po dwóch godzinach podziękowali jej. Pozwolili zamknąć mieszkanie. Wcześniej jednak przy nich spakowała rzeczy dla Marka. Przynajmniej garderoba pozostała nienaruszona.
Następnego dnia opowiedziała mu o wszystkim. Pokazała zdjęcia, które wydrukowała na większym formacie. Marek był wściekły.
- Podła, wredna suka. Nie daruję jej tego. Zapłaci za najdrobniejszą rzecz, którą zniszczyła. Nie daruję. Jakie to szczęście, że mam manię zbierania faktur. Posiadam wszystkie, na każdy mebel, na zastawę i inne rzeczy. Niech ja tylko wrócę do domu – odgrażał się.
- Wiesz, ja myślę, że nie ma co się denerwować. Nie mam czarodziejskiej różdżki i nie sprawię, że za jej machnięciem będzie tam porządek i nowe meble. Na okres świąt zatrzymasz się u mnie lub u rodziców. Jak zechcesz. Jeśli będziesz w stanie, podjedziemy do twojego mieszkania i oszacujesz straty. To chyba będzie potrzebne zarówno policji jak i sędziemu jeśli dojdzie do rozprawy. Póki co, musisz się skupić na ćwiczeniach i rozruszać nogi tak, żeby mogły cię unieść. Idziemy na basen.
O dziesiątej rano rozsunęły się drzwi windy na piątym piętrze w firmie Febo&Dobrzański i wysiadło z niej dwóch ludzi w policyjnych mundurach. Podeszli do recepcji i przywitawszy się ze stojącą za ladą ładną brunetką poprosili o wskazanie gabinetu panny Febo.
- Pani Febo nie dysponuje własnym gabinetem. Zazwyczaj urzęduje w sali konferencyjnej, w pracowni projektowej lub siedzi w gabinecie dyrektora finansowego. To jej brat i współwłaściciel firmy. Jeśli panowie pozwolą ja zaprowadzę. Proszę za mną.
Znaleźli ją u brata. Recepcjonistka Ania zaanonsowała ich tylko i wycofała się. Paulina obrzuciła mężczyzn zdziwionym spojrzeniem. Niemniej zaskoczony był Alex.
- O co chodzi panowie? – Spytał.
- Pani Paulina Febo? – Kobieta kiwnęła potwierdzająco głową. – Pójdzie pani z nami. Jest pani oskarżona o zdewastowanie mieszkania pana Marka Dobrzańskiego. Zapewne to nazwisko nie jest pani obce.
- Niczego nie zdewastowałam i nie widzę potrzeby, by z panami pójść – odparła wyniośle zadzierając do góry brodę. - To niedorzeczne.
- Proszę pani, my nie prosimy pani o towarzyszenie nam dla przyjemności. Mamy nakaz aresztowania i albo pójdzie pani z nami dobrowolnie, albo skujemy panią i wyprowadzimy siłą. Nie mamy zamiaru dyskutować z panią. Komendant ma do pani kilka pytań, więc proszę nie utrudniać.
- Coś ty zrobiła Paulina? Zdewastowałaś mu mieszkanie? Po co?
- Nic nie rozumiesz fratello. Zasłużył sobie na to.
- Więc jednak zrobiła to pani – odezwał się jeden z policjantów. – To znacznie ułatwi sprawę.
- Zasłużył sobie? Czym?
Nie odpowiedziała już. Wyszła z gabinetu stukając wysokimi obcasami, a za nią podążyli ludzie w mundurach.
Na komendzie straciła nieco pewności siebie. Komendant zadawał liczne pytania, a ona z uporem maniaka twierdziła, że Marek to prostak, cham i skąpiec i zasłużył sobie na wszystko, co mu zrobiła, bo nie potrafił docenić kobiety takiej jak ona.
- Panno Febo, albo zacznie mnie pani traktować poważnie, albo pogadamy inaczej. Czy pani nie rozumie, że za to, czego się pani dopuściła grozi pani więzienie od trzech miesięcy do pięciu lat, a także zadośćuczynienie finansowe na rzecz pana Dobrzańskiego? Mnie kompletnie nie obchodzi jaki on był w stosunku do pani. Nie obchodzi mnie czy traktował panią dobrze, czy źle. Pani dopuściła się czynu karalnego, a moim obowiązkiem jest wyjaśnić jak do tego doszło. Z materiału, który posiadam wynika, że pan Dobrzański prosił panią poprzez osobę o nazwisku Urszula Cieplak, o opuszczenie mieszkania w ciągu dwóch tygodni. Zaznaczę, że w mieszkaniu tym nie była pani zameldowana i mogę uznać, że korzystała pani z niego nielegalnie i bez wiedzy właściciela. Nie prościej było wynieść się po cichu zostawiając klucze w skrzynce tak jak było umówione? Przez te destrukcyjne inklinacje ma pani teraz kłopoty. Prawdopodobnie jutro zbierze się sąd i orzeknie, czy można będzie wypuścić panią za kaucją, której wysokość ustali. Nie radzę wyjeżdżać z miasta, bo tylko pani sobie zaszkodzi. Proszę też o dostarczenie przez kogoś z rodziny pani paszportu. Dzięki temu nie ulegnie pani pokusie. Teraz pozwolę pani zadzwonić. Proszę nie zmarnować tego telefonu.
W szpitalu pojawili się policjanci po cywilnemu. Dość długo przepytywali ich oboje. Poinformowali również, że pani Febo została zatrzymana na dwadzieścia cztery godziny i prawdopodobnie dzisiaj wyjdzie po wpłaceniu kaucji.
- Rozprawa dotycząca dewastacji mienia odbędzie się dość szybko, bo sprawa jest jasna, a sprawczyni przyznała się do winy. O terminie poinformujemy, a tymczasem proszę wracać do zdrowia.
Po ich wyjściu Marek powiedział cicho.
- Jestem zdumiony ich operatywnością. Szybko działają. Chciałbym widzieć minę Pauliny w momencie zatrzymania. Na pewno była bezcenna.
Dziesięć dni przed świętami wrócili Marka rodzice. Nie mieli pojęcia w jakim jest stanie. Telefony nigdy nie oddają rzeczywistości, a on niezmiennie w rozmowach powtarzał im, że czuje się dobrze, że jest poprawa i lepiej niech zajmą się swoim zdrowiem. Pełni obaw przekroczyli próg szpitala. Wchodząc do sali usłyszeli jego śmiech i zobaczyli siedzącą przy nim kobietę. Ucieszył się na ich widok. Nie widział ich przez ponad pięć długich miesięcy i zdążył zatęsknić.
Comments