top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

WESPRZYJ SIĘ NA MNIE - rozdziały: 7, 8, 9, 10, 11 ostatni

ROZDZIAŁ 7



- Witajcie moi kochani. Wyglądacie świetnie i młodziej o co najmniej dziesięć lat. Pozwólcie, że wam przedstawię Ulę, piękną kobietę, wspaniałego człowieka, mojego osobistego anioła stróża i wreszcie moją ukochaną. Dzięki niej odżywam.

Zmieszana i zażenowana tymi gloryfikującymi ją epitetami uściskała dłonie Heleny i Krzysztofa.

- Bardzo mi miło państwa poznać. Marek wiele opowiadał mi o was.

Podsunęła im dwa wolne krzesła, żeby mogli usiąść. Zmartwieni spojrzeli na niego.

- Nadal leżysz synku. Nie ruszasz się. To źle wróży, chociaż zewnętrznie wyglądasz świetnie. Znacznie przybrałeś na wadze. Pamiętam, że jak wyjeżdżaliśmy byłeś bardzo wychudzony.

- To wszystko dzięki Uli. A z poruszaniem się jest wręcz przeciwnie mamo. Ruszam rękami i nogami. Spójrz. Ręce mam silne tak samo jak kiedyś. Nogi trochę gorzej, ale i one z każdym dniem silniejsze. Potrafię sam usiąść na łóżku i się ubrać. Potrafię już wiele rzeczy. Próbuję nawet chodzić o kulach i idzie mi coraz lepiej. Jestem bardzo zmotywowany i zależy mi na jak najszybszym opuszczeniu szpitala.

- Marek, – przerwała mu Ula – ja będę się zbierać, bo na pewno macie sobie wiele do powiedzenia. Przyjadę jutro i zapytam ordynatora o przepustkę.

- Dobrze Ula. Jedź ostrożnie, bo ślisko. Uważaj na siebie kochanie.

Musnęła delikatnie jego usta i już jej nie było.

- Śliczna dziewczyna – 0dezwał się Krzysztof Dobrzański. – Jak ją poznałeś?

- Zupełnie przypadkiem. Na tej sali leżał młody człowiek, który rozpoznał w niej dawną przyjaciółkę z dziecięcych lat. Ona przyszła tu z kobietą, która prowadzi fundację dla osób niepełnosprawnych. Dzięki pieniądzom Uli zakupiono tu dobrej klasy sprzęt rehabilitacyjny i Ula przyszła go obejrzeć. W sali gimnastycznej natknęła się na Maćka. Po jego zabiegach przyszli tu i nie mogli się nagadać. Ja leżałem jak Łazarz. Mogłem tylko poruszać głową. Jęczałem z bólu. Ona pochyliła się nade mną. Dała pić. Współczuła mi i pocieszała. Od tego dnia jest tutaj codziennie. Maciek zdążył stanąć na nogi i opuścił szpital, a ona trwa przy mnie nadal. Opiekuje się mną. Dopinguje do ćwiczeń. Cieszy się nawet z najmniejszych postępów. Przywozi jedzenie. Dzięki jej pysznym posiłkom wróciłem do swojej dawnej wagi. Przybyło mi piętnaście kilo. Już nie jestem szkieletem. Kocham ją całym sercem, bo jest dobra, współczująca, wrażliwa, opiekuńcza i bardzo skromna. Kocham jej wnętrze i zewnętrze, bo jest piękne. To najlepsza osoba jaką znam. Gdyby nie ona, ja dzisiaj wyglądałbym tak samo jak przed waszym wyjazdem do Szwajcarii. Paulinę jak wiecie przestałem obchodzić już po miesiącu. Powiedziała mi, że jej wrażliwość nie może pogodzić się z widokiem mnie jako kaleki i nie jest w stanie przyjeżdżać tu dłużej. Wściekłem się, chociaż mogłem się czegoś takiego po niej spodziewać. Ona potrzebuje sprawnego ogiera, a nie faceta, który nie czuje rąk i nóg. Rozstaliśmy się. Podejrzewałem, że nadal mieszka u mnie, chociaż nie miałem pewności. Kiedyś pojechała tam Ula, żeby wziąć mi trochę ubrań i zastała ją. Przez Ulę właśnie przekazałem wiadomość Paulinie, że ma się wynieść z domu w ciągu dwóch tygodni, a wiecie co ona zrobiła? Zdemolowała mi mieszkanie do tego stopnia, że żadnego z mebli nie można już uratować. Ula powiadomiła policję, bo to ona natknęła się na ten bajzel, jak pojechała sprawdzić, czy Paulina się wyprowadziła. Sprawa jest w sądzie. Grozi jej ponoć od trzech miesięcy do pięciu lat. Mnie nie zależy na tym, żeby wsadzić ją za kratki, ale zapłaci co do centa za tę demolkę. Nie daruję jej.

Dobrzańscy siedzieli wbici w krzesła i nie mogli uwierzyć, że ich wychowanka dopuściła się czegoś takiego.

- Nie do wiary… Jak ona mogła coś takiego zrobić? Jutro będę w firmie i porozmawiam z Alexem. Może on rzuci więcej światła na tę sprawę.

- A co ze świętami synku? Wypuszczą cię?

- No właśnie w tej sprawie Ula pójdzie jutro do ordynatora, ale myślę, że nie będzie miał nic przeciwko temu. U siebie zostać nie mogę, bo nawet nie ma tam na czym spać. Ula zaproponowała, żebym zatrzymał się u niej. Równie dobrze mógłbym u was, ale muszę ćwiczyć i to z jej pomocą. Ona doskonale wie co robić i nie odpuszcza mi. Nie wiem co myślicie o wigilii. Ja bardzo bym nie chciał spotkać na niej Pauliny. Chciałbym natomiast, by Ula ze mną była. Zupełnie nie wiem jak to pogodzić – rozłożył bezradnie ręce.

- Nie martw się na zapas. Myślę, że po tym co Paulina ci zrobiła, nie będzie miała odwagi pokazać się u nas. A jeśli ona nie przyjdzie, to i Alexa nie będzie, bo na pewno nie zostawi jej samej w taki czas. Podejrzewam, a nawet mam pewność, że spędzimy te święta we własnym gronie. Ula będzie bardzo miłym gościem i jeśli nie spotkamy jej już tutaj, to przekaż jej od nas zaproszenie.

- Dziękuję wam. To wiele dla mnie znaczy. Ona świetnie sobie za mną radzi. Wie jak mnie trzymać i chronić przed upadkiem. Wszystkiego nauczyła się tutaj. Nie pozwoli, żeby coś mi się miało stać.


Do świąt pozostało zaledwie pięć dni. Ula niemal nie wychodziła ze szpitala. Markowi bardzo zależało, żeby wyjść stąd na własnych nogach więc ćwiczyła z nim bardzo intensywnie. Po zabiegach, które miał przepisane, dodatkowo próbowała go pionować. Podawała kule takie same jak miał Maciek, a Marek wbiwszy je sobie pod pachy, mocno się na nich opierając przemierzał w te i z powrotem długość sali. Początkowo bardzo się męczył, ale z czasem nabrał wprawy i wiedział jak ma rozłożyć siły.

- Jestem z ciebie taka dumna – powtarzała patrząc mu z miłością w oczy. – To będą piękne święta, a ty zrobisz nam najlepszy prezent. Twoi rodzice się ucieszą.

Dwa dni przed wigilią dostała wreszcie upragnioną przepustkę dla Marka.

- Wracamy po nowym roku. Wspaniale, prawda? Teraz podam ci ubranie. Tu są skarpety, a tu spodnie. Powiedz, jak nie będziesz mógł sobie poradzić.

Jednak poradził sobie. Trwało to nieco dłużej niż zwykle, ale w końcu stanął przed nią opierając się na kulach.

- Jestem gotowy kochanie. Prowadź.

Szli wolniutko korytarzem żegnając się z personelem i życząc wszystkim wesołych świąt. Dotarli do wind. Zauważyła kropelki potu na jego czole i wytarła je chusteczką.

- Masz jeszcze siłę? – Spytała. - Musimy dojść do parkingu. Starałam się zaparkować jak najbliżej wejścia.

- Dam radę Ula. W windzie troszkę odsapnę i pójdę dalej.

Z ulgą usiadł na siedzeniu dla pasażera. Pomogła mu z nogami, a kule wrzuciła na tylne siedzenie. Torby powędrowały do bagażnika. Usadowiła się za kierownicą i spojrzała na niego z uśmiechem.

- Gotowy?

- Jak najbardziej gotowy kochanie. Jedźmy.

Wolno ruszyła z parkingu. Zawsze była ostrożnym kierowcą i tym razem nie było inaczej. Drogi były śliskie i nie zawsze posypane solą. Nieśpiesznie dotarli do jej osiedla. Jej mieszkanie na szczęście położone było na tak zwanym wysokim parterze. Zaledwie kilka schodów. Pomogła mu wysiąść i podała kule.

- Najpierw cię zaprowadzę, a potem wrócę po torby.

W przedpokoju podsunęła mu pufę. - Usiądź tutaj i ściągnij kurtkę. Tu obok kładę kule. Zaraz wracam.

Rzuciła torby w kąt i poprowadziła go do salonu usadawiając na kanapie.

– Oto moje królestwo. Jak trochę odsapniesz, to oprowadzę cię po nim, żebyś wiedział gdzie co jest. Na pewno szybko się zorientujesz, bo to mieszkanie jest znacznie mniejsze od twojego. Twoje to apartament. Mimo to dobrze mi się tutaj mieszka. Dla mnie samej jest w sam raz. Zaraz nastawię expres i napijemy się dobrej kawy. Mam też ciasto. W międzyczasie rozpakuję torby.

Uwijała się jak fryga. Jednak już po chwili doleciał go zapach świeżo zaparzonej kawy. Wkrótce pojawiła się Ula niosąc na tacy dwie filiżanki i talerzyk z ciastem.

- Proszę. To twoja kolejna próba. Już odstawiamy kubek. Przynajmniej na czas świąt. Masz mocne ręce i już nie drżą tak bardzo. Na pewno utrzymasz filiżankę ze spodkiem. – Na jego otwartej dłoni ułożyła najpierw podstawkę, a później wypełnioną aromatycznym płynem czarkę. I tym razem nie sprawił jej zawodu. Spodek trzymał pewnie, a z filiżanki nie rozlała się nawet kropla. Odebrała od niego puste naczynie.

- Wiesz, że ci dzisiaj nie odpuszczę? Ani dzisiaj ani przez całe święta. Za chwilę przebierzesz się w dres. Proszę bardzo. Będzie ci na pewno wygodniej niż w jeansach. Mam dla ciebie niespodziankę, ale musimy przejść do pokoju. Zamiast niewygodnych kul wypożyczyłam balkonik na kółkach, żebyś mógł się swobodnie poruszać po mieszkaniu. Jest lekki i nie umęczysz się tak. - Postawiła sprzęt na wprost niego. – Przytrzymaj się oburącz i spróbuj wstać. Widzisz jakie to łatwe? – Ucieszyła się, gdy złapał pion. – Teraz chodź za mną. – Otworzyła drzwi jednego z pokoi. – Spójrz co kupiłam. Kupiłam właściwie dla nas obojga, bo tobie pomoże wyzdrowieć, a ja dzięki temu zachowam dobrą figurę. – Przy ścianie z lewej strony pyszniła się imponująca bieżnia. – To nie jest zwykła bieżnia kochanie. Ma szerokie pasy, dzięki którym utrzymasz równowagę i nie przewrócisz się. Ja puszczę ją wolniutko, żebyś się nie zmęczył. Ty tylko musisz przebierać nogami. Wejdź teraz na środek pasa i złap się poręczy. – Kiedy to zrobił upięła mu dziwną uprząż. Ona wyprostowała go nieco i sprawiła, że przyjął właściwą postawę. Ula ustawiła prędkość i pas ruszył. – Powolutku, nie śpiesz się. Zaraz przywykniesz do tego tempa. Nastawiłam na razie na dwadzieścia minut. Ty będziesz sobie szedł, a ja zacznę przygotowywać dla nas obiad. Będziemy mogli też rozmawiać, bo zostawię otwarte drzwi. – Wyszczerzył się do niej.

- Myślisz o wszystkim. Ta bieżnia jest wspaniała. Kocham cię, moja mała, śliczna dziewczynko.

Wieczorem zafundowała mu jeszcze ciężarki.

- To na wzmocnienie rąk. Nie zaszkodzi – wyjaśniła. – Basenu nie będzie przynajmniej przez dwa tygodnie, ale zorganizowałam inny sprzęt, na którym możesz ćwiczyć. No zaczynaj. Dziesięć powtórzeń i minuta przerwy. A jutro zabiorę cię do twojego mieszkania. Trzeba wreszcie policzyć straty.

Tej nocy po raz pierwszy spała wtulona w niego jak kocię. Było jej dobrze. Wystarczyła jej na razie taka bliskość. Jemu też. Zasypiał szczęśliwy.


Przez otwarte żaluzje wpadły pierwsze promienie zimowego słońca. Omiotły twarze Uli i Marka wywołując na nich grymas. On pierwszy otworzył oczy i z uśmiechem przyjrzał się śpiącej na jego ramieniu Uli. Wyglądała tak rozkosznie, a przede wszystkim dziewczęco. Nigdy w życiu nie dałby jej dwudziestu dziewięciu, no prawie trzydziestu lat. Miała w sobie pierwiastek dziecięcej niewinności. Delikatnie, żeby jej nie zbudzić odgarnął spadające pasmo kasztanowych włosów na jej policzek. Był rumiany i ciepły od snu. Żałował, że nie poznali się wcześniej, gdy on był sprawny i pełen młodzieńczego wigoru. Mógłby jej pokazać tyle pięknych miejsc i może zaszczepić pasję górskich wędrówek? On już nigdy nie będzie się wspinał. Na pewno nie tak wysoko. Nawet jeśli udałoby mu się wrócić do dawnej sprawności nie będzie już ryzykował. Teraz ma Ulę i ma dla kogo żyć. W ramach relaksu mogą sobie pojechać w Beskidy lub Bieszczady, bo teraz nawet Tatry wydały mu się zbyt wysokie i potencjalnie niebezpieczne. - Tam też ginęli ludzie – przeleciało mu przez głowę. Wiedział, że nigdy nie wejdzie już tam, gdzie trzeba walczyć z permanentnym brakiem tlenu, własnym ciałem i morderczym terenem. To nie było już dla niego. McKinley nie był ośmiotysięcznikiem. Miał o dwa tysiące metrów mniej, a jednak o mało go nie zabił. – Gdyby nie Michael, zostałbym tam na zawsze.

Otworzyła ciężkie od snu powieki i spojrzała w zamyśloną twarz Marka.

- Królestwo za twoje myśli – wyszeptała.

Odwrócił się w jej kierunku i uśmiechnął cudnie.

- Dzień dobry moje szczęście. Myślałem o tobie, o nas…

- Chyba powinniśmy wstać. Zaraz przygotuję ci łazienkę. Prysznic chyba wystarczy. Zamontowałam uchwyty i dodatkowo dam ci taboret, żebyś mógł się umyć na siedząco. Tak będzie ci wygodniej.

Przytulił się do niej całując ją zmysłowo.

- Bez ciebie zginąłbym marnie.

- Przesadzasz – wyskoczyła z łóżka podsuwając mu balkonik. – Spróbuj wstać i przejść do łazienki. Ja wstawię stołek do kabiny.

Rozsunęła ją na boki, żeby mógł swobodnie wejść. Puściła wodę i ustawiła właściwą temperaturę, żeby się nie poparzył. Pomogła mu się rozebrać. Uczepiony uchwytów usiadł na taborecie. Podała mu gąbkę nasączoną pachnącym żelem.

- Zawołaj mnie jak już skończysz. Pomogę ci wyjść. Idę nastawić expres i zrobić śniadanie.

Ubrany w jeansy i ciepły półgolf wkrótce pojawił się przy stole. Pociągnął z przyjemnością nosem. Jajecznica pachniała bosko. Apetyt mu dopisywał. Pochłonął dwie kajzerki i talerz jajecznicy popijając kawą z mlekiem.

- To było pyszne. Naprawdę czuję się baaardzo dopieszczony. To jakie masz plany na dzisiaj Ula.

- Tak jak mówiłam wczoraj, najpierw pojedziemy do ciebie na Sienną. Zabierzemy faktury i spiszemy wszystkie meble, które zniszczyła Paulina. Potem chciałabym pojechać do galerii. Wiem, że wolisz poruszać się o kulach, ale trzeba zrobić jakieś zakupy na święta i łatwiej mi będzie pchać wózek, niż zatrzymywać się co chwilę, żebyś mógł odpocząć. Wzięłam ze szpitala profilaktycznie i dzisiaj na pewno się przyda. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe? Z tobą o kulach zajęłoby nam to pół dnia, a tak oblecimy piorunem.



ROZDZIAŁ 8



Marek był zdruzgotany widokiem mieszkania. Sam kochał ład i porządek. Dużą wagę przywiązywał do miejsc, w których stały określone rzeczy. Teraz nic nie było na swoim miejscu.

- Suka – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Podła suka.

Ula pokiwała głową i rozejrzała się nieco bezradnie taksując ten rozgardiasz.

- Nie wchodź dalej. Muszę chociaż trochę odgarnąć na boki te rzeczy, żebyś mógł swobodnie przejść. Upadek byłby niewskazany.

Uprzątnęła ścieżkę do pomieszczeń i do garderoby, w której Marek trzymał segregator z fakturami.

- Całe szczęście, że do niego się nie dobrała, bo jestem pewien, że zniszczyłaby go z premedytacją tak jak wszystko tutaj. – Usadowił się na rozbebeszonej kanapie, a Ula oglądała każdą rzecz i wpisywała do notesu. On wyszukiwał odpowiednie rachunki. Po dwóch godzinach zebrał się tego całkiem spory stosik.

- Teraz policzymy. Mam kalkulator. Dyktuj. - Po zsumowaniu wyszło dwieście siedemdziesiąt pięć tysięcy.

– No nieźle pojechała panna Febo. Nawet zemściła się na ekranach telewizorów. Sama plazma kosztowała dziesięć tysięcy. Sześćdziesiąt cztery cale. Za ten drugi, mniejszy zapłaciłem prawie sześć. Pomyślałem sobie Ula, że po świętach wynajmę jakąś ekipę sprzątającą, żeby wynieśli te graty i doprowadzili mieszkanie do ładu. Dam ci moją kartę, żebyś mogła wypłacić pieniądze i pokryć ich usługi. Nie wiem jak długo będę jeszcze w szpitalu, ale chciałbym wrócić do czystego mieszkania.

- Nie martw się. Wszystkiego dopilnuję. Możemy nawet przejrzeć internet i zamówić meble, które będą ci się podobały. Właściwie to wszystko można zamówić. Jakoś to ogarnę. Jeśli sama nie będę mogła, to zaangażuję Maćka, żeby tu siedział i czekał na dostawy. On na pewno chętnie pomoże. Zresztą mam w planach wyjazd do Rysiowa na cmentarz i jeśli będziesz miał ochotę, to możesz ze mną tam pojechać. Przy okazji możemy odwiedzić Szymczyków i pogadać z Maćkiem.

- Ty to masz głowę nie od parady. Ja nawet nie pomyślałem o Maćku. Chyba mamy już wszystko. Możemy się zbierać. Ja chciałbym też kupić rodzicom jakieś prezenty…

- A może kupimy wspólnie? Nie znam ich na tyle, by wiedzieć jaki mają gust. Ty wiesz to najlepiej.

- To będzie coś skromnego Ula, żeby tylko zachować tradycję. Wiesz…, tak symbolicznie.


Najpierw jednak postanowili zrobić świąteczne zaopatrzenie. Wyglądali trochę dziwnie, bo Ula pchała wózek z Markiem, a on pchał przed sobą wielki koszyk. Zakupy poszły jednak bardzo sprawnie, bo Ula wiedziała, czego szukać. Zaopatrzona w kartkę z wypisanymi na niej produktami, bez problemu odnajdywała potrzebny jej towar.

- Lubisz krewetki? – Spytała, gdy dotarli do stoiska rybnego.

- Uwielbiam. Są też mule. Pyszne. Kupisz?

- Kupię.

Jeszcze trochę mięsa, wędlin, cytrusów i już dotarli do kasy. Zawartość koszyka zajęła całe tylne siedzenie. Nie mogła tego wsadzić do bagażnika, bo tam było miejsce na wózek Marka. Mogli teraz ruszać po prezenty.

- Zawieź mnie kochanie do jubilera. Mama lubi błyskotki i na pewno coś dla niej wybiorę. Umówimy się, że będę czekał na ciebie przed sklepem za pół godziny.

- Poradzisz sobie?

- Na pewno.

Podwiozła go do samej lady i zostawiła tak jak chciał. Sama poszła go galerii odzieżowych.

Marek uśmiechnął się do ekspedientki i wyjaśnił, co chce kupić.

-Jeśli ma pani złote naszyjniki, ale bez kamieni, to proszę mi pokazać. Chciałbym obejrzeć również pierścionki.

Nie zastanawiał się długo. Wśród naszyjników, które mu pokazała wybrał jeden bardzo oryginalny. Pomyślał, że mama będzie zadowolona. Ojcu kupił spinkę do krawata. Dłużej namyślał się przy wyborze pierścionka. Wiedział doskonale, że Ula jest kobietą jego życia i zamierzał w wigilię oświadczyć się jej. W końcu wybrał skromny pierścionek z szafirowym oczkiem, ładnie, choć nieprzesadnie zdobiony. Kobieta zapakowała mu każdy przedmiot osobno w świąteczny papier i ozdobiła wstążką. Tylko pierścionek powędrował do wewnętrznej kieszeni kurtki. Resztę pakunków umieścił sobie na kolanach i wolno wyjechał przed sklep. Nie czekał długo, bo Ula zjawiła się dziesięć minut później trzymając w ręku kilka kolorowych toreb.

- Pomyślałam sobie Marek, że moglibyśmy wyjątkowo zjeść tutaj. Nie mam ochoty na gotowanie, a tuż obok jest pizzernia. Weźmiemy jakąś dobrą pizzę i bar sałatkowy. Na pewno się najemy.

Nie protestował. Było już po trzynastej i czuł pustkę w brzuchu. Kiedy przyniesiono im danie zapytał.

- A jak z pracą Ula? Załatwiłaś wszystko?

- No pewnie. Już wcześniej uprzedzałam prezesa, że nie wrócę do firmy, dlatego nie był zdziwiony moim wypowiedzeniem. Szczerze powiedziawszy miałam po dziurki w nosie tej roboty. Płacili bardzo dobrze, ale przez te pięć lat nie miałam ani chwili dla siebie, bo zawsze jakieś papiery brałam do domu. Całodobowa dyspozycyjność potrafi być męcząca, a ja byłam na każde wezwanie. Cieszę się, że stamtąd odeszłam. Na razie mam za co żyć. Pilnuję giełdy, bo zainwestowałam w nią. Dzięki temu mam stały dopływ gotówki. Jest dobrze.


Wieczorem zadzwoniła Marka mama. Pytała, czy dają sobie radę i czy ćwiczy.

- Ula mi nie pobłaża mamo. Pod tym względem to prawdziwa despotka. Mam tutaj wszystko, bo o wszystko zadbała. Jest bieżnia, ławeczka i inne przyrządy do ćwiczeń.

- Ja chciałam jeszcze z Ulą porozmawiać synku, więc oddaj jej telefon.

- Dobry wieczór pani Heleno.

- Dobry wieczór. Uleńko, chcieliśmy cię serdecznie zaprosić na wigilię do nas. Pewnie Marek przekazał nasze zaproszenie, ale czynię to jeszcze raz. Nic dziecko nie przywoź, bo wszystko będzie. Nic nie kupuj. Przyjedźcie koło siedemnastej. Uspokój też Marka i powiedz, że tata rozmawiał z Alexem i ani on, ani Paulina na wigilii nie będą. Będziemy świętować we własnym gronie.

-Dziękuję pani Heleno. To bardzo miłe z waszej strony. Do tej pory spędzałam święta samotnie.

- Już nie będziesz sama. Oboje czekamy na was. Do zobaczenia.


W wigilię rano wybrali się do Rysiowa. Marek dokuśtykał do grobowca Cieplaków i przysiadł na ławeczce. Ula zgarnęła świeżo spadły śnieg i postawiła na płycie doniczkę z chryzantemami, a także zapaliła dwa duże znicze. W ciszy zmówiła modlitwę za ich spokój wieczny. Potem ruszyli do Szymczyków. Zostali przywitani bardzo wylewnie. Ugoszczeni kawą i pachnącym ciastem. Długo rozmawiali z Maćkiem prosząc go o pomoc przy urządzaniu mieszkania. Przyjaciel był entuzjastycznie nastawiony.

- No jasne, że wam pomogę. Jeszcze nie mogę zacząć pracować, bo trochę niedomagam, ale jak widzicie poruszam się już bez kul. Utykam nieco, a to trochę boli. Zresztą idąc za twoim przykładem Ula zainwestowałem w akcje i już są pierwsze profity, a ja dopiero się rozkręcam. Nie biedujemy w każdym razie. Jak będę potrzebny, to dzwońcie, a ja natychmiast się zjawię.

Na koniec uściskali Maćka dziękując mu za wsparcie i serdecznie pożegnali jego rodziców.

Jak tylko wrócili do domu zagoniła Marka do ćwiczeń. Ona krzątała się w kuchni, on maszerował na bieżni.


Wigilię spędzili bardzo rodzinnie. Była oczarowana zarówno pięknym domem Dobrzańskich, jak i ich gościnnością i serdecznością. Długo ją ściskali i dziękowali jej za Marka. Wszyscy mieli łzy w oczach. Po kolacji Marek dyskretnie wyjął z kieszeni małe pudełeczko.

- Kochani, poproszę o chwilę uwagi. Wiecie już jak wielkim uczuciem obdarzam Ulę, bo wam o tym mówiłem. To jasny promyk w moim życiu i największe szczęście. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej życiowej partnerki jak właśnie ona. Przepraszam kochanie, że nie mogę jeszcze uklęknąć, ale nie klękanie jest w tej chwili najważniejsze. – Uchylił wieczko pudełeczka. – Jeśli się zgodzisz trwać przy mnie do końca moich dni uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zostaniesz moją żoną?

Jej oczy promieniały, a usta uśmiechały się szeroko. Wzruszyła się. Drżącym od emocji głosem powiedziała

- Nikogo nigdy nie kochałam tak jak ciebie i z nikim innym nie mogłabym być, tylko z tobą. Zostanę twoją żoną…

Złożył na jej ustach delikatny pocałunek szeptając jej do ucha

- Jestem bardzo szczęśliwy kochanie. Bardzo.

Dobrzańscy przypadli do nich gratulując im zaręczyn. Krzysztof wycałował Uli policzki grzmiąc głośno.

- O takiej synowej właśnie marzyliśmy. Witaj dziecko w rodzinie. Podobnie jak Marek i my jesteśmy bardzo szczęśliwi. Gratulujemy wam.


Te święta były naprawdę wyjątkowe. Ula zaprosiła seniorów na obiad do siebie do domu w pierwszy dzień, a oni skwapliwie to zaproszenie przyjęli. Pochwalili jej talent kulinarny i sposób w jaki urządziła mieszkanie. Drugi dzień mieli wyłącznie dla siebie. Po serii ćwiczeń usiedli przy laptopie wyszukując strony z wyposażeniem wnętrz.

- Internet, to jednak dobra rzecz – stwierdził Marek. – Mamy niemal wszystko. Dostawa po nowym roku, ale Maciek wszystkiego dopilnuje. Jutro zadzwonię jeszcze i umówię ekipę, która posprząta ten bajzel. Zaczynam wierzyć, że będzie dobrze.

- Będzie. Ja to wiem – odpowiedziała z dużą pewnością Ula.


Marek od piętnastu minut negocjował z szefem firmy zajmującej się sprzątaniem. Nakreślił mu pokrótce, co trzeba będzie wynieść i wywieźć.

- Nie będę na was oszczędzał i zapłacę o pięćdziesiąt procent więcej, niż się należy pod warunkiem, że zrobicie to jeszcze przed nowym rokiem.

Propozycja była bardzo korzystna. Nieczęsto trafiał się taki klient. Mężczyzna odpowiedział, że się zgadza i jutro o ósmej rano przyśle ludzi.

- Musimy wcześnie wstać Ula, żeby być na czas. Chcę przy tym być.

- To zrozumiałe. Przecież tam są cenne rzeczy, których nie zniszczyła. Na przykład księgozbiór. Weźmiemy wózek, bo jak zaczną wynosić, to możesz nie mieć na czym usiąść.


Zanim pojawiła się ekipa Ula przeniosła do jednego z ocalałych pokoi wszystkie niezniszczone przedmioty. Teraz ze spokojnym sumieniem czekali na mających opróżnić mieszkanie ludzi. Wraz z nimi przyjechał też ich szef. Ocenił sytuację, coś zanotował odnośnie gabarytów i obiecał im, że w sylwestra rano będzie do odbioru faktura.

Sześciu potężnych mężczyzn uwinęło się ze znoszeniem gratów raz dwa. Po trzech godzinach mieszkanie opustoszało. Ula zmiotła jeszcze szkło w kuchni i pozbierała walające się wszędzie gazety.

- Z resztą poradzimy sobie sami. Nie będzie tak źle. Wracamy.


Sylwestrową noc przesiedzieli przytuleni na kanapie oglądając program telewizyjny. I chociaż Marek w przeszłości zawsze organizował przednią zabawę w tym dniu, to ten spędzony z Ulą wydał mu się najlepszym jaki przeżył do tej pory. O dwunastej wychylili tradycyjnie po kieliszku szampana i poszli do łóżka. Tej nocy kochali się po raz pierwszy. Ona pragnęła go bardzo i nie chciała już dłużej czekać. On był na to gotowy od dawna. Fizycznie nie był jeszcze na tyle sprawny, ale seksualnie sprawny był w stu procentach. Po raz pierwszy pokazała mu się nago, a on zachwycił się pięknem jej kształtów. Ona jego ciało znała od dawna i zdążyła się już z nim oswoić. Kochali się długo celebrując każdy ruch. Było im dobrze, bo dopasowali się idealnie jak dwa elementy tej samej układanki. Kiedy zmęczona opadła na poduszkę przyciągnął ją do siebie.

- To było wspaniałe. I piękne. Od kiedy pojawiłaś się w moim życiu przeżywam nieprawdopodobne szczęście i obiecuję ci, że zrobię wszystko, żeby ono trwało do końca naszych dni.


Po nowym roku odwiozła go do szpitala. Oboje nie mieli pojęcia, jak długo będzie musiał tu zostać. Liczyli na to, że jednak to będą tygodnie, a nie miesiące. Powrócił do ćwiczeń na basenie, bo te wydawały się najbardziej efektywne. Potrafił już sam pływać. W wodzie miał znacznie swobodniejsze ruchy, bo go rozluźniała. Mięśnie nie były aż tak spięte, dzięki czemu mógł bardziej panować nad motoryką kończyn.

Ona nadal przyjeżdżała codziennie przywożąc mu posiłki, jednak nie siedziała tyle co dawniej. Rozumiał to, bo przecież musiała zająć się urządzaniem jego mieszkania. W połowie stycznia doczekali się nowych mebli. Uruchomiła Maćka. Okazał się bardzo pomocny. Pojechała też do spółdzielni mieszkaniowej, bo okazało się, że Paulina Febo nie zawracała sobie głowy takimi pierdołami jak opłaty. Ula regulowała całe zadłużenie korzystając z karty Marka. Uregulowała też inne płatności. Wszystkie rachunki skwapliwie gromadziła. Któregoś dnia dotarła na komendę i przekazała komendantowi wykaz zniszczonego mienia i potwierdzone notarialnie kopie wszystkich rachunków, tych za opłaty również. Podziękował jej mówiąc, że tylko tych dowodów brakowało i niewykluczone, że jeszcze w styczniu lub na początku lutego przyjdzie wezwanie na rozprawę.

To była naprawdę pozytywna wiadomość. Widziała jak bardzo Marka uwiera ta sytuacja. Dzisiaj przekaże mu dobrą nowinę, a on na pewno się ucieszy.



ROZDZIAŁ 9



Tak się też stało. Termin rozprawy wyznaczono na czwarty lutego. Oprócz Pauliny pojawił się na niej też jej brat Alex. Ula stała na korytarzu u boku Marka czekając na wezwanie.

Sama rozprawa była dość krótka, bo dowody mówiły same za siebie. Pani Febo siedziała na ławie oskarżonych nic sobie nie robiąc z powagi sądu. W nonszalanckiej pozycji rozparta na siedzeniu z założoną nogą na nogę zachowywała się tak, jakby to, co dzieje się na sali rozpraw jej nie dotyczyło. Zresztą niewiele miała do powiedzenia. Adwokat wynajęty przez rodziców Marka powiedział, że poszkodowanemu nie zależy na tym, by sprawczynię zamknąć w więzieniu, ale domaga się zadośćuczynienia za poniesione straty w kwocie pięciuset tysięcy.

- Tu są dowody wysoki sądzie, że mój klient musiał pokryć wszystko z własnej kieszeni. Sam nie był w stanie nawet uprzątnąć mieszkania, bo jak sąd widzi jest człowiekiem niepełnosprawnym. Działania pani Febo dodam, że z niskich pobudek, naraziły pana Dobrzańskiego na ogromne straty i koszty. Jak najbardziej sprawiedliwy i uzasadniony będzie ich zwrot przez pozwaną.

- Pan zwariował! Skąd ja wezmę pięćset tysięcy?! – Wrzasnęła. Stuk sędziowskiego młotka nieco ją opamiętał.

- A to już sądu nie interesuje droga pani. Trzeba było o tym pomyśleć w chwili, gdy demolowała pani mieszkanie mojego klienta.

Sąd przychylił się do wniosku adwokata i zasądził sumę jaka wymieniona była w pozwie.

Wyszli z sali rozpraw usatysfakcjonowani. Zanim jednak opuścili gmach sądu podszedł do nich Alex z wyciągniętą dłonią.

- Uściśniesz ją? - Marek bez słowa wyciągnął swoją prawicę. – Chcę cię przeprosić za nią i ubolewam nad tym czego się dopuściła. Jest moją siostrą, ale od tej strony jej nie znałem. Zachowała się podle wobec ciebie już wtedy, gdy powiedziała ci, że nie będzie przyjeżdżać do szpitala. Zdemolowanie mieszkania było zupełnie niepotrzebne. Zasłużyła na taką karę. Na przyszłość będzie miała nauczkę, chociaż nie wiem, czy rzeczywiście wyciągnie z całej sytuacji jakieś wnioski. Dużo w niej buntu, przekory i zwykłej złośliwości, a tego już chyba nie da się zmienić. Cieszę się, że wracasz do zdrowia. Całkiem nieźle sobie radzisz. Pewnie niedługo wrócisz do firmy. Ja czekam na twój powrót z niecierpliwością i oddam ci stery z wielką chęcią. Dostałem dość intratną propozycję w Milano i chcę się tam przenieść po twoim powrocie.

- Chcesz wyjechać z Polski?

- Takie mam plany. Jeszcze się układam z przyszłym pracodawcą. Jednak udziały w F&D zachowam i jeśli tylko czas pozwoli, będę pojawiał się na zebraniach zarządu. Firma stoi dość dobrze, choć pewnie mogłaby lepiej, ale samemu trudno jest wszystko ogarnąć. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

- Oczywiście. Nie mam do ciebie pretensji i jestem ci wdzięczny, że ciągnąłeś to przez prawie rok. Myślę, że jeszcze z miesiąc, dwa i wrócę. Może nie całkiem zdrowy, ale na tyle sprawny, żeby wypełniać obowiązki prezesa. Pożegnamy się już. Dostałem przepustkę tylko na kilka godzin i muszę wracać do szpitala. Na razie.

Tydzień później na konto Marka wpłynęły zasądzone na jego rzecz pieniądze. Trochę się zdziwił, ale pomyślał, że na pewno Alex tu zadziałał i wsparł finansowo Paulinę. Podejrzewał, że Febo chce zatuszować całą sprawę i uniknąć wstydu, chociaż on w niczym nie zawinił. Pewnie i tak cała firma już o tym trąbi. Zastanawiał się tylko, czy jak Alex wyjedzie do Mediolanu zabierze Paulinę ze sobą. Nie sądził, żeby od czasu rozprawy pojawiła się w firmie. Za duże upokorzenie. I tak już zarzucano jej, że zostawiła prezesa na pastwę losu i nie obchodził jej stan jego zdrowia.

Odetchnął. Etap Pauliny ma już szczęśliwie za sobą. Zaręczył się z kobietą, którą bezgranicznie kocha. Za chwilę stanie na własnych nogach nie potrzebując do tego dwóch kul. Optymistycznie mógł spojrzeć w przyszłość, bo rysowała się przed nim w jasnych barwach.


Podjechała na Sienną. Umówiła się tutaj z Maćkiem. Wcześnie rano jeszcze wdepnęła do Marka zanosząc mu świeże pieczywo i obiad w termosie. Wszystko co zamówili po świętach zostało już przywiezione, ale stało zapakowane w paczki. Od dzisiejszego dnia miała zacząć urządzać mieszkanie ukochanego. Wiedziała, że nawet przy pomocy Maćka będzie potrzebowała na to kilku dni.

Wysiadła i zauważyła opartych o samochód obu Szymczyków. Ucieszyła się z tej dodatkowej pary rąk. Podeszła i przywitała się z nimi. Podziękowała seniorowi, że też przyjechał.

- Żal mi Marka Ula. To dobry chłopak, a wy moglibyście nie poradzić sobie we dwójkę. Przynajmniej potrzymam coś ciężkiego, lub wywiercę dziury w ścianie.

- W takim razie chodźmy.


Paczki leżały wszędzie i były wielkie. Ula z przerażeniem patrzyła na tę ogromną ilość, którą trzeba będzie rozpakować i złożyć. Jej wystraszoną minę zauważył Maciek i uśmiechnął się.

- Nie martw się Ula. Damy radę. Wbrew pozorom one są ułożone bardzo logicznie. Zaczniemy od kanapy i foteli, bo tego nie trzeba skręcać. Potem zajmiemy się kuchnią. Szafki są w całości, ale trzeba je przymocować do ściany. Zaczynamy.

Praca posuwała się początkowo dość szybko, bo zdzierali ze wszystkiego kartony. Ula targała je na mniejsze kawałki i wynosiła na śmietnik. Było tego tak dużo, że obracała kilka razy. Potem Szymczykowie zajęli się kuchnią, a ona myciem okien i podłóg. W międzyczasie dzwoniła do Marka zdając mu relację z postępu prac.

- Jest mi tak głupio, że nie mogę tam z wami być. Przekaż Szymczykom, że jestem im ogromnie wdzięczny za pomoc. Tobie też kochanie. Już nie mogę się doczekać, kiedy mnie stąd wypuszczą…

- Doczekasz się, a tymczasem bądź cierpliwy i zdyscyplinowany. Wiesz, że od tego wszystko zależy.

- Staram się Ula. Naprawdę staram.

- Rozłączam się Marek, bo szkoda czasu. Im tutaj też muszę coś dać jeść. Zadzwonię jeszcze. Pa.


Termosy świetnie trzymały temperaturę. Nałożyła na talerze solidne porcje bigosu, pokroiła pieczywo i zrobiła dla wszystkich herbatę. Początkowo jedli w milczeniu, które przerwał Maciek.

- Wiesz Ula, że smak tego bigosu to ja pamiętam do dzisiaj? Twoja mama robiła identyczny. Zawsze do was biegałem na bigos lub pierogi, pamiętasz?

- Pamiętam Maciuś. Szkoda tylko, że nasze drogi się rozeszły na tak wiele lat. Na szczęście odnaleźliśmy się.

- Nigdy nie mówisz o Jaśku… Masz z nim jakiś kontakt?

- Ostatnio nie, bo dość dawno nie gadaliśmy, ale radzi sobie. Studiuje i jednocześnie pracuje na jakiejś budowie. Ma nawet dziewczynę. Mieszkają razem. Mówił, że jak skończy naukę, to postara się o pracę w swoim zawodzie. Zrobił się bardzo ambitny.

- A co studiuje?

Rozchichotała się.

- A jak myślisz? Co może studiować ktoś, kto nazywa się Cieplak? Ekonomię. Zawsze był lepszy z przedmiotów ścisłych tak jak ja. Jakoś ten polski i pozostałe humanistyczne nie były naszą mocną stroną.

- Ma zamiar kiedyś tu wrócić?

- Nie sądzę. Dziewczyna jest rodowitą Amerykanką, więc raczej już tam zostanie.

Wymietli talerze do czysta i ponownie zajęli się robotą. Kiedy opuszczali Sienną wieczorem, zostały tylko do złożenia meble do gabinetu i jednej z sypialni. To wszystko mieli zrobić następnego dnia. Do Uli należało już tylko dopieszczenie wnętrza.


Trzy dni później weszła rano na salę. Jak tylko ją zobaczył uśmiechnął się szeroko i kiedy podeszła zamknął ją w swoich ramionach.

- Jesteś… - wyszeptał jej do ucha. – Zostaniesz dzisiaj dłużej?

- Zostanę, bo nie mam już nic do roboty na Siennej. Meble wypakowane, poskręcane i poustawiane. Wszystkie rzeczy znalazły swoje miejsce, ale oczywiście jak wrócisz, to poukładasz sobie po swojemu. W kuchni nowe komplety talerzy i garnków. Jest właściwie wszystko.

Kolejny raz ją przytulił.

- Dziękuję. Bardzo cię kocham. Nie będę nic zmieniać, bo mam dla ciebie pewną propozycję. Chciałbym, żebyś przeprowadziła się na Sienną. Mieszkanie jest ogromne, a my jesteśmy narzeczeństwem. Jak tylko stanę na nogi weźmiemy ślub. Twoje lokum można by wynająć lub sprzedać. Co ty na to?

Pogładziła jego szorstki policzek.

- No cóż…, to chyba jest dość rozsądny pomysł. A co do mojego mieszkania, to zapytam Maćka. Przebąkiwał coś, że zacznie szukać jakiegoś kąta w Warszawie, ale dokładnie nie wiem, czy chce wynająć, czy kupić. Jutro do niego zadzwonię i pogadam.


Połowa marca przyniosła same niespodzianki. Przede wszystkim Ula zamieszkała na Siennej. W jej mieszkaniu zamieszkał Maciek. Zapłacił jej połowę wartości lokalu, a resztę miał spłacać w dogodnych ratach. Najważniejsza jednak była niespodzianka, którą sprawił jej Marek. Zaczął poruszać się o jednej kuli. W takiej sytuacji ordynator zawyrokował, że skoro tak sobie dobrze radzi nie będzie już zajmował łóżka innym i najwyższy czas, by wrócił do domu. Podobnie jak Maciek i on miał zaordynowane zabiegi przez najbliższy miesiąc i musiał na nie przyjeżdżać. Jednak zdecydowanie wolał takie rozwiązanie niż leżenie na oddziale szpitalnym. Wegetował tu grubo ponad rok i miał już serdecznie dość.

Tego dnia miała przyjechać po niego w samo południe. Wtedy też miał dostać wypis. Już dzień wcześniej powiadomiła seniorów Dobrzańskich i Maćka o tym fakcie zapraszając ich wszystkich na godzinę jedenastą przed południem.

- Chcę mu zrobić niespodziankę. Byłoby wspaniale, gdyby po wejściu do domu zastał swoich bliskich i przyjaciela – tłumaczyła seniorom i Maćkowi.

Wszyscy odnieśli się do tego pomysłu z entuzjazmem, a Helena dodatkowo zaoferowała się z pomocą.

- Może ja mogłabym coś przygotować Uleńko? Ty i tak masz wiele spraw na głowie.

- Ja wyjadę koło jedenastej trzydzieści, więc można by już było coś podgotować lub podgrzać. Przypuszczam, że na trzynastą będziemy. Zresztą jutro będziemy się widzieć, to jeszcze porozmawiamy.

Całe popołudnie przyrządzała smaczne rzeczy. Naprawdę zależało jej, by uczcić ten ważny dla Marka dzień. Nazajutrz po przyjeździe Dobrzańskich i Maćka, objaśniła, gdzie co jest i co może Helena ewentualnie zrobić. Seniora wyznaczyła do wybrania dobrych trunków, którymi zaopatrzyła barek, a było ich niemało. Zapewniona, że trzymają rękę na pulsie pojechała do szpitala.

Marek nie mógł się jej już doczekać. Wiercił się na krześle jakby miał robaki. Wreszcie dostrzegł ją jak wchodzi na oddział i podniósł się z siedzenia. Uszczęśliwiony mocno przytulił ją do siebie.

- Nareszcie. Doczekałem się. Nie traćmy czasu Ula. Wypis już mam. Reszta rzeczy w torbie. Jeszcze tylko pożegnam się z personelem i jedziemy. - Był taki podekscytowany jak mały chłopiec, któremu obiecano wyjazd do Disneylandu. – Wreszcie koniec kochanie. Koniec mojej męki tutaj. W domu zawsze lepiej, swobodniej.

- To prawda, ale nie licz, że będę ci pobłażać. Nadal musisz ćwiczyć, żeby utrwalić te dobre odruchy. Jeśli odpuścisz mięśnie osłabną i będzie kiepsko.

- Nie odpuszczę Ula. Wiem, jak to się może skończyć, bo lekarz mi mówił. Fizykoterapeuci też. Jak już skończę zabiegi w szpitalu pojedziemy na kurację w jakieś fajne miejsce. Do SPA. Harowałaś przy mnie prawie osiem miesięcy, też należy ci się odpoczynek.

- Pomyślimy Marek. Pomyślimy.

Zaparkowała i podała mu kulę. Wsparł się na niej mocno. Ona zabrała torbę i otworzyła wejściowe drzwi. Z windy wyszła pierwsza i nacisnęła klamkę. Zdziwił się.

- Zostawiłaś otwarte drzwi?

- Nie Marek. Masz gości.

Już podchodzili do niego rozkładając szeroko ręce. Rodzice mieli łzy w oczach.

- Tak się cieszymy synku, że jesteś już w domu. Wyglądasz wspaniale.

Maciek uściskał jego prawicę.

- Nie ma to jak na własnych śmieciach przyjacielu. Witaj.

Markowi jaśniały oczy i śmiały się do wszystkich Usta rozciągnięte w szczerym, szerokim uśmiechu mówiły

- Ale sprawiliście mi niespodziankę. Tak się cieszę, że tu jesteście.

- To był pomysł Uli. Musisz przyznać, że znakomity, a teraz siadaj synku. My podamy obiad. – Helena wraz z Ulą przeszły do kuchni, a mężczyźni zajęli się rozmową.

Krzysztof usiadł obok syna i zagaił.

- Możesz jakoś przewidzieć, kiedy wrócisz do firmy? Nie pytałbym, ale wiem od Alexa, że ledwo sobie radzi. Ma strasznie dużo obowiązków i jest nimi po prostu zmęczony. Też chciałby trochę odsapnąć. Poza tym on chyba wyjedzie na dobre do Mediolanu.

- Wiem tato, bo powiedział mi o swoich planach po rozprawie. Jak on wyjedzie to będziemy potrzebowali ludzi. Trochę o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że na jego miejsce przyjęlibyśmy Maćka. Jeśli się oczywiście zgodzisz przyjacielu. Wiem, że nie masz parcia na robotę, ale nie widzę nikogo lepszego. Skończyłeś ten sam kierunek co Ula, a finanse masz w małym palcu. O stawce pomyślę później, ale na pewno nie będziesz narzekał. To jak? – Spojrzał niepewnie na Szymczyka. – Zgodzisz się?

- Trochę mnie zaskoczyłeś, ale muszę powiedzieć, że ta robota spada mi jak z nieba. Pieniądze się kończą, chociaż nadal obstawiam giełdę, ale nie zawsze z powodzeniem. Zgadzam się.

- Dziękuję. Uli natomiast chciałbym zaproponować wiceprezesurę. Niedługo się pobieramy, więc główne stanowiska nadal będą należały do członków rodziny. Zaraz ją zapytam jak ona się na to zapatruje.



ROZDZIAŁ 10



Po obiedzie rozsiedli się w fotelach i na wygodnej kanapie delektując się czarną jak smoła kawą. Marek powrócił do tematu podjętego jeszcze przed obiadem przez ojca i pokrótce nakreślił sytuację Uli.

- Kiedy już całkiem wydobrzeję i wrócę do pracy chciałbym zaproponować ci kochanie wiceprezesurę. Maciek zgodził się już zastąpić Alexa na stanowisku dyrektora finansowego. Z wami u boku ta firma wreszcie zacznie prężnie działać. Nie mówię, że do tej pory było źle, ale sam Febo nie mógł dopilnować wszystkiego. To i tak cud, że jakoś to ogarniał. Prawdę powiedziawszy nie wierzyłem, że sobie poradzi, ale jednak. Mimo naszych wcześniejszych animozji potrafię to docenić. Zgodzisz się Ula? Wszyscy jak tu siedzimy bardzo byśmy tego chcieli. Zapewniam cię, że nie będzie to taka harówa jaką miałaś w poprzedniej firmie, chociaż pracy na pewno będzie sporo.

Ula uśmiechnęła się znad parującej filiżanki.

- Zgodzę się, ale pod jednym warunkiem, że będziesz solidnie ćwiczył i usprawnisz się na tyle, by nie narzekać na dyskomfort w pracy.

- To mogę ci przysiąc. Za miesiąc kończę rehabilitację w szpitalu. Na kolejne dwa tygodnie chcielibyśmy wyjechać do jakiegoś SPA – zwrócił się do ojca. - Ja kontynuowałbym ćwiczenia, a Ula odpoczęłaby trochę od tej ciągłej opieki nade mną. Może ty tato dałbyś radę zastąpić mnie na ten czas? Pojutrze pojechalibyśmy do firmy wszyscy. Alex wprowadziłby cię Maciek w bieżące sprawy i mógłbyś już zacząć kiedy nas nie będzie, i pomóc trochę ojcu. Olszański, nasz kadrowiec wypisałby wam umowy. Ja jeszcze dzisiaj zadzwonię do jednego i drugiego, żeby byli gotowi.

- To chyba niezły plan – Krzysztof uśmiechnął się do syna. – Ja jak na razie czuję się świetnie i nic mi nie będzie jak popracuję przez te dwa tygodnie. Maciek pomoże i na pewno damy sobie radę.

- Dzięki tato. Ja też rozejrzę się w sytuacji, bo myślę, że trzeba będzie zatrudnić paru ludzi szczególnie do działu promocji i reklamy, który będzie twoją działką Ula i może asystenta dla Maćka. Wprawdzie jest Dorota, ale to sekretarka i nie ma odpowiednich kwalifikacji na asystentkę. Jednak o tym pomyślimy już po naszym powrocie. Koniecznie trzeba spytać Pshemko, co z kolekcją wiosna-lato. Niedługo maj i pokaz. Nie wiem, czy Alex zamówił właściwe materiały. Mam nadzieję, że w tej kwestii nie działał na własną rękę i zakupił te wskazane przez mistrza. Jestem taki podekscytowany. Nawet nie wiecie jak bardzo tęskniłem za firmą i ludźmi. Gdyby nie ciągła obecność w szpitalu Uli, chyba bym zwariował.


Zgodnie z tym co ustalili przy tym wspólnym obiedzie, pojawili się w firmie. Widok idącego o kuli Marka wzbudził sensację. Ludzie podchodzili i ściskali mu dłoń mówiąc jak bardzo się cieszą, że wyzdrowiał. Wzruszyła ich oboje ta wielka życzliwość pracowników. Ania, pracownica recepcji poinformowała ich, że państwo Dobrzańscy, pan Szymczyk i Alex są już w sali konferencyjnej. Będąc już w środku Marek przedstawił Alexowi Ulę.

- Już widziałeś ją w sądzie. To Urszula Cieplak. Obejmie wiceprezesurę i zajmie się public relations. Maciek obejmie schedę po tobie i tu moja prośba, żebyś wprowadził go w bieżące sprawy zanim wyjedziesz stąd na dobre. Masz już wszystko ustalone tam w Mediolanie?

- Wszystko. Czekają tam na mnie i nie ukrywam, że chciałbym wyjechać jak najprędzej, bo nie będą czekać w nieskończoność.

- To zrozumiałe Alex i ja nie będę robił ci żadnych trudności. Teraz zależy od ciebie w jakim czasie przekażesz sprawy Maćkowi. Uruchom Turka, bo on pewnie jest na bieżąco, niech też pomoże. I jeszcze jedno. Co z Pauliną?

- A co ma być? – Zdziwił się Febo.

- Chodzi mi o to, czy ona wyjeżdża razem z tobą. Nie będę ukrywał, że nie chcę jej w firmie.

- No nie dziwię ci się. Zresztą ona i tak przychodzi do pracy w kratkę. Nie wiem jakie ma plany. Nie rozmawiałem z nią. Wie dobrze, że wyjeżdżam na stałe, ale nawet nie wyraziła chęci dołączenia do mnie. Trochę mam jej dość i właściwie jest mi obojętne, co zrobi. Jeśli będzie chciała wyjechać, to proszę bardzo, ale musi sobie poszukać tam pracy, bo ja nie mam zamiaru jej utrzymywać. Jest mi winna mnóstwo pieniędzy i jakoś nie bardzo się kwapi, żeby je oddać. Mieszka u mnie, ale ja chcę sprzedać dom, bo nawet jeśli ona w nim zostanie nie będzie w stanie go utrzymać. Jej jedyne dochody obecnie to pensja i zyski z udziałów. Jednak jak mówiłem wcześniej ona od paru miesięcy nie przychodzi regularnie do pracy i gdyby to był szeregowy pracownik wyleciałby na zbity pysk już dawno. Nie wiem, co postanowisz względem niej.

- No cóż… Nie potrzebujemy pracowników, którzy nie wywiązują się ze swoich obowiązków. Wylatuje. Udziały może sobie zatrzymać, ale pasożyta karmił nie będę. Ona jest dzisiaj?

- Niestety nie. Może pojawi się jeszcze…

- W takim razie zaraz poproszę tu Olszańskiego, albo lepiej sam do niego pójdę. Musi wypisać wam umowy, a Paulinie zwolnienie. Jak się będzie stawiała, to dostanie dyscyplinarkę. Ja z Ulą wyjeżdżam na dwa tygodnie Alex dokończyć rehabilitację. Przez ten czas będzie na miejscu tata i Maciek. Aha. Powiedz mi jeszcze jak kolekcja? Wyjdzie?

- Na pewno. Pshemko mnie nie trawi, ale ostatnio patrzy na mnie łaskawszym okiem, bo załatwiłem materiały z najwyższej półki. Sala w Łazienkach wynajęta. Zostało tylko kilka szczegółów, ale to już przekażę panu Szymczykowi. Myślę, że nie zobaczymy się już, bo wyjadę zanim zdążycie wrócić – wyciągnął rękę do Marka. – Ty wypoczywaj, a ja zrobię wszystko, żeby pozamykać sprawy. Zobaczymy się pewnie dopiero jesienią na posiedzeniu zarządu.


Wraz z Ulą i Maćkiem wyszli z konferencyjnej z zamiarem udania się do kadr. Na korytarzu dostrzegli wychodzącą z windy Paulinę.

- O wilku mowa – mruknął Marek. – Paulina pozwól tutaj – powiedział nieco głośniej. Zdziwiona podeszła do nich.

- O co chodzi? Wracasz?

- Owszem i chciałbym wiedzieć dlaczego przychodzisz do pracy o dwunastej trzydzieści, a nie o ósmej rano. – Prychnęła pogardliwie mierząc go od stóp do głów.

- Nie będziesz mi mówił, od której mam pracować.

- I tu się mylisz. Właśnie idę do Olszańskiego. On wypisze ci wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym. Już tu nie pracujesz. Będziesz mogła od jutra wysypiać się do woli. Nie potrzebuję pracownika, który olewa swoje obowiązki, a wspólnika w interesach tym bardziej. Zatrzymasz swoje udziały, ale twoja praca w firmie właśnie dobiegła końca.

Gdyby wzrok mógł zabijać Marek leżałby już martwy na zimnej posadzce korytarza. Nie zważając na kręcących się po nim pracowników obrzuciła go stekiem wyzwisk. Jej rozwścieczony głos dotarł i do sali konferencyjnej wywabiając z niej Alexa i Dobrzańskich.

- Czyś ty zgłupiała do cholery? – Alex złapał ją za łokieć i odwrócił do siebie. – Zachowujesz się jak jarmarczna przekupa. Dlaczego się tak wydzierasz?

- Czy wiesz, co on przed chwilą mi powiedział?

- Wiem, bo ustaliliśmy to wcześniej – opanowany głos brata zbił ją z pantałyku.

- Jak to, ustaliliście?

- Idziesz do zwolnienia, bo jesteś najgorszym pracownikiem w tej firmie. Nikt ci nie będzie płacił tylko za to, że podpiszesz listę obecności. Udziały nadal są twoje. Poza tym sprzedaję dom, bo za niespełna dwa tygodnie wyjeżdżam na stałe do Milano. Mówiłem ci o tym już dawno. Nie określiłaś się, czy chcesz ze mną jechać, a skoro tak, będziesz musiała poszukać sobie jakiegoś mieszkania i chyba też pracy.

Paulina z niedowierzaniem słuchała słów brata.

- Nie wierzę… Nie wierzę, że robisz mi coś takiego. Wcale nie jesteś lepszy od niego. Nie daruję wam obu. Jeszcze się przekonacie na co mnie stać. – Odwróciła się do Dobrzańskich. – A wy pozwolicie na to? Będziecie stać bezczynnie i przyglądać się jak tych dwóch mnie krzywdzi?

- Przykro mi Paulinko, – odezwała się Helena – ale my nie mamy tu nic do powiedzenia, bo to decyzja Marka i Alexa, a my nie będziemy się wtrącać. Poza tym zapracowałaś sobie na takie traktowanie w pocie czoła i jeśli już chcesz mieć pretensje to tylko do samej siebie.


Po ogarnięciu spraw firmowych wreszcie wyjechali. Ten dwutygodniowy pobyt nad morzem obojgu wyszedł na zdrowie. Odetchnęli. Ula korzystała ze wszystkich zabiegów upiększających i relaksujących. Marek pilnie ćwiczył pod okiem rehabilitantów. W chwilach wolnych spacerowali wzdłuż morskiego brzegu wdychając bogate w jod powietrze.

Ich powrót do domu zbiegł się w czasie z pokazem kolekcji. Mieli zaledwie trzy dni, żeby się do tego przygotować. Mile zaskoczył ich Maciek, bo jak się okazało stworzył wraz z Turkiem zgodny tandem, który po wyjeździe Aleksa pracował jak szalony wspomagany dodatkowo cennymi wskazówkami Krzysztofa. Nawet mistrz Pshemko ulegający zwykle przed każdym pokazem histerycznej panice, tym razem był wyciszony i wyłącznie skupiony na kreacjach. Maciek dowiedziawszy się o tym, że nic tak nie napędza do pracy projektanta jak gorąca czekolada z odrobiną chili, dostarczał mu ją hektolitrami, byleby tylko ten zachował spokój i nie wpadał we furię.

Marek był zachwycony i obiecał, że doceni finansowo ten zbiorowy wysiłek. Jeszcze większe wrażenie zrobiła na nim informacja, że przygotowano dla Uli gabinet i wyposażono go. Położony był naprzeciw gabinetu Marka, a łączył oba jeden sekretariat, w którym urzędowała sekretarka juniora, a do niej miała dołączyć wkrótce asystentka Uli.


Po pokazie, który udał się nadzwyczajnie poszły ogłoszenia o naborze na stanowiska pracowników biurowych, głównie do nowotworzonego działu PR. Do tej pory to Marek zajmował się tą działką sam. Teraz uznał, że firma powinna się dobrze i intensywnie reklamować, a Ula znakomicie sobie z tym poradzi.

Siedzieli u Marka w gabinecie omawiając jeszcze szczegóły, gdy do środka wszedł Olszański ze stosikiem aplikacji. Przywitał się z nimi i usiadł na fotelu stojącym tuż przy drzwiach.

- I co Sebastian – odezwał się Marek – jest ktoś godny uwagi?

- No trochę jest. Wyselekcjonowałem najlepszych. Przyszedłem tylko zapytać na kiedy ich umawiać. Muszę obdzwonić wszystkich.

- Myślę, że nie ma na co czekać. Zaczniemy jutro o dziewiątej w sali konferencyjnej. Tam ich umawiaj. Ilu ich jest?

- Dwudziestu dwóch, w tym większość kobiet.

- I bardzo dobrze – Ula wstała i obciągnęła bluzkę. – Mam złe doświadczenia ze współpracy z mężczyznami, bez urazy dla tu zgromadzonych. Jeśli chodzi o współdziałanie w grupie, to zdecydowanie wolę kobiety. Są rzetelne, bardziej precyzyjne i lepiej sprawdzają się na takich stanowiskach. No dobra, to ja idę do siebie. Mam trochę roboty.


Następnego dnia tuż przed dziewiątą zaczął gromadzić się przy recepcji tłumek osób aplikujących do firmy. Ula wraz z Markiem podeszła jeszcze do siedzącej za ladą Ani i poprosiła ją o zrobienie dużej ilości kawy.

- Trochę nam zejdzie Aniu, bo jak wiesz zgłosiło się sporo osób, – mówiła Ula z przepraszającym uśmiechem – więc jeśli byłabyś tak uprzejma…

- Nie ma sprawy. Ogarnę tu tylko trochę i zaraz przyniosę. Tu macie jeszcze imienne listy wszystkich – podała Uli plik kartek. Mieli już iść do konferencyjnej, gdy Uli wzrok przykuł jeden ze stojących w pobliżu mężczyzn. – Nie…, to chyba niemożliwe… - pomyślała. – Zaczekaj tu chwilkę Marek, muszę coś sprawdzić. – Podeszła do stojącego tyłem mężczyzny. – Sławek? – Spytała. – Mężczyzna odwrócił się gwałtownie i wlepił w nią oczy.

- Ula? A skąd ty się tu wzięłaś? Też aplikujesz do tej firmy? Ależ wypiękniałaś.

- A ty? – Odpowiedziała pytaniem nie zwróciwszy nawet uwagi na komplement, którym ją obdarzył.

- Ja tak. Złożyłem tu papiery.

- Bardzo wątpię, czy zostaniesz przyjęty. O ile wiem z poprzedniej zwolniono cię dyscyplinarnie i wytoczono ci proces o finansowe wyrównanie strat, które poniesiono przez brak twoich kompetencji. Sądzisz, że po czymś takim jakakolwiek firma potraktuje cię poważnie? – Dyrcz uśmiechnął się drwiąco.

- Nie muszą o tym wiedzieć, prawda?

- Nie muszą? Tak chyba byłoby uczciwie, nie sądzisz?

- Ula, daj spokój, a od kiedy to uczciwość popłaca?

- W tej firmie bardzo popłaca i myślę, że wkrótce się o tym przekonasz. Powodzenia – odwróciła się na pięcie i dołączyła do Marka wyjaśniając mu znajomość z tym człowiekiem.

- A więc to jest sławny pan Dyrcz. Nie ma mowy, żebyśmy go zatrudnili, ale rozmowę kwalifikacyjną powinien przejść – zerknął na zegarek. – Czas zaczynać kochanie. Chodźmy.

Powoli, acz konsekwentnie wyłuskiwali z tej grupy najlepszych. Już wiedzieli kto zostanie asystentką Maćka. To on zadecydował, bo dziewczyna studiowała w Anglii i tam przeszła chrzest bojowy w jednym z banków. To właśnie referencje wystawione przez ten bank przekonały wszystkich. Ula musiała wybrać co najmniej sześć osób i miała znacznie trudniejsze zadanie od Maćka.

Właśnie przyszła kolej na Dyrcza. Kiedy wszedł do środka oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia, gdy ujrzał za stołem Ulę. Nerwowo przełknął ślinę i przygładził włosy. Poczuł się niepewnie i chyba przeczuwał, że ta rozmowa nie będzie dla niego pomyślna.



ROZDZIAŁ 11

ostatni



Marek sięgnął po jego teczkę zawierającą CV i otwarł ją.

- Pan Dyrcz. Proszę spocząć – wskazał dłonią krzesło stojące naprzeciwko. – Ja nazywam się Marek Dobrzański. Jestem właścicielem i prezesem firmy. To pani Urszula Cieplak, wiceprezes i pan Maciej Szymczyk, dyrektor finansowy. Proszę opowiedzieć nam coś o sobie i o przebiegu pańskiej dotychczasowej kariery.

Dyrcz siedział spięty i wyłamywał palce. Nie bardzo wiedział od czego zacząć. Wreszcie wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie.

- To chyba nie jest konieczne panie prezesie, bo jestem pewien, że pan już o mnie wie wystarczająco dużo dzięki pani Cieplak. Pracowaliśmy kiedyś razem, ale pani Cieplak odeszła, ja zostałem.

- Odeszłam dzięki tobie Sławek – Ula nie mogła powstrzymać emocji. – Knułeś za moimi plecami i donosiłeś na mnie do prezesa. Kariera robiona na czyichś plecach i czyimś kosztem nie zawsze popłaca, ale ty chyba nie nauczyłeś się niczego. Nie potrzebujemy tutaj takich sprzedawczyków i donosicieli jak ty, bo jedna taka czarna owca może zatruć współpracę w całym zespole, a ja nie mogę sobie na to pozwolić.

- Ta firma panie Dyrcz – odezwał się Marek – stawia przede wszystkim na ludzi zaangażowanych i uczciwych i tylko tacy pozostają w kręgu naszych zainteresowań. Oprócz posiadanych kompetencji głównym kryterium przyjęcia do firmy jest właśnie uczciwość, a panu chyba ta cecha jest z gruntu obca. Niestety muszę odmówić. Nie przyjmiemy pana. Dziękujemy za przybycie.

Dyrcz podniósł się z krzesła. Nienawistnym spojrzeniem omiótł wszystkich członków komisji, a przede wszystkim Ulę. Zabrał swoją teczkę i zamknął za sobą drzwi z drugiej strony. Ula odetchnęła.

- Dziękuję Marek. Nie mogłabym pracować z nim kolejny raz. Nie po tym, co mi zrobił.

- I ja nie chciałbym mieć takiego pracownika. To co? Wołamy następnego kandydata?


Emocje związane z rozruchem nowego działu wreszcie opadły. Żeby było sprawiedliwie Ula przyjęła trzy kobiety i trzech mężczyzn jej zdaniem najlepszych. Siódmą osobę, najbardziej kompetentną z tego grona wybrała na swoją asystentkę. Irmina była trzydziestosiedmioletnią kobietą posiadającą rozległą wiedzę w zakresie PR i spore doświadczenie. Na stanowisko asystentki nadawała się idealnie.

Od teraz praca pochłaniała ich bez reszty. Marek za wszelką cenę starał się nadrobić to, czemu Alex z uwagi na nadmiar obowiązków nie mógł podołać. Nie miał absolutnie do niego o to pretensji o czym kolejny raz zapewniał go już telefonicznie. To było dziwne, bo odkąd pamiętał zawsze stał w stosunku do Febo w opozycji. Miał mu za złe, że czasami knuł za jego plecami i utrudniał mu tym samym pracę. Ten wypadek w górach zmienił wszystko, ich wzajemne relacje także. Teraz rozmawiali ze sobą niemal jak przyjaciele. Alex często pytał o jego stan zdrowia, Marek czasem o Paulinę, ale nawet brat nie miał o niej żadnych wiadomości jakby rozpłynęła się we mgle.

- To naturalne, że chciałbym wiedzieć, gdzie ona się podziewa. Na pewno nie ma jej w Mediolanie, a nawet gdyby była, to jestem przekonany, że unikałaby mnie jak ognia. Wisi mi kupę kasy i przestałem już liczyć, że kiedykolwiek zwróci mi pieniądze. Przecież to z mojego konta poszły na odszkodowanie dla ciebie, ale to i tak tylko część sumy, którą jest mi winna.


Dni uciekały jak szalone. Praca pochłaniała im większość dnia. Jednak po powrocie do domu też nie odpoczywali za wiele. Ula zazwyczaj przygotowywała posiłki na następny dzień, a Marek standardowo ćwiczył. Nie pozwalał sobie na najmniejsze odstępstwo od tego harmonogramu. Był już dość silny, jednak nadal używał kuli, bo lekko utykał. Weekendowe dni zawsze do południa wypełnione były ćwiczeniami. Jeśli to była sobota, to po nich jechali na zakupy. Jeśli niedziela, to odwiedzali Dobrzańskich lub jechali do Rysiowa na cmentarz i do Szymczyków. W tak zwanym międzyczasie załatwiali też sprawy związane ze ślubem. Marek bardzo nalegał, żeby odbył się jesienią. Nie sprzeciwiała się. Kochała go przecież tak mocno jak nikogo do tej pory. Miała też już swoje lata. Za chwilę mogło się okazać, że za późno jest na cokolwiek, a Marek był dla niej gwarancją na szczęśliwe życie i posiadanie potomstwa. Rozbudził w niej nadzieję na dziecko. Nadzieję, którą jak wydawało jej się wcześniej, zaprzepaściła.

- Bardzo chcę mieć z tobą dzieci Ula – mówił. – Najlepiej dwójkę, chłopca i dziewczynkę.

- A jak się okaże, że nie będę mogła ci ich dać? Nie jestem już taka młoda. Mam trzydziestkę na karku. W tym wieku kobiety mają dzieci już odchowane i w wieku szkolnym.

- Nie martw się na zapas kochanie. Pójdziemy do dobrego lekarza. On cię zbada i powie jak jest. Poza tym nawet jeśli nie będziemy mogli mieć dzieci, zawsze możemy jakieś adoptować, prawda?

Była mu wdzięczna za te słowa. Bała się sytuacji, że w razie braku potomstwa on ją zostawi i odejdzie. Te obawy były jednak zupełnie bezpodstawne, bo on kochał ją najbardziej na świecie i nie wyobrażał już sobie, że miałby spędzić resztę życia bez niej u boku. Ona nadała temu życiu sens. Gdyby nie pojawiła się w szpitalu, gdyby nie była tak bardzo zdeterminowana i uparta dążąc do jego wyzdrowienia, nie wiadomo na jakim etapie byłby teraz. Może nadal leżałby jak Łazarz i nie mógł ruszyć ani ręką, ani nogą? W nieszczęściu, którego doświadczył miał jednak wielkie szczęście. Najpierw Michael, który nie bacząc na własne bezpieczeństwo wyciągnął go z tej szczeliny i niósł na własnych plecach aż do obozu, a potem Ula, która poświęciła się dla niego bez reszty.


W lipcu zaczął powoli rezygnować z podpórki w postaci kuli. Chwiał się jeszcze w momentach, gdy próbował zachować pion, ale wtedy była przy nim Ula i kładąc sobie na ramiona jego rękę mówiła

- Wesprzyj się na mnie, tak będzie ci łatwiej.

Spacery podczas przerwy na lunch w pobliskim parku działały uzdrawiająco. Przytuleni błądzili po wysypanych żwirem ścieżkach, karmili ptactwo w pobliskim stawie i chłonęli piękno przyrody. Z przyjemnością przyglądała mu się, gdy rozparty na ławce zamykał oczy wciągając w nozdrza świeże powietrze. To już nie był tamten Marek z zapadniętymi, bladymi policzkami i z ciałem jak u kościotrupa. Osiągnął docelową wagę. Twarz zrobiła się piękna, bo odzyskała wszystkie atuty, które wcześniej zatraciła przy tym wychudzeniu. Dla Uli był najpiękniejszym mężczyzną na świecie.

Dzięki Dobrzańskiej udało się załatwić wizytę w jednej z prywatnych klinik ginekologicznych w Warszawie. Jechała tam z duszą na ramieniu. Bardzo bała się ostatecznej diagnozy. Marek uspokajał ją. On siedział na korytarzu, a ona przechodziła serię niezbyt przyjemnych badań. Do gabinetu lekarza weszli już razem, gdy miał omówić jej wyniki.

- Wiem, że przyjechaliście tutaj po to, by upewnić się, że pani może zajść w ciążę. Wyniki badań nieco mnie zaskoczyły, bo okazało się, że pani już jest w ciąży.

To stwierdzenie zdumiało ich oboje do tego stopnia, że przez chwilę odebrało im mowę. W końcu Ula wyszła z szoku i niepewnie spytała.

- Ale jak to? Ja jestem w ciąży? Jeśli tak, to dlaczego nic nie czuję?

- Proszę pani, ta ciąża jest bardzo wczesna, bo to dopiero piąty tydzień i nic dziwnego, że nie odczuwa pani żadnych zmian. One za chwilę dadzą o sobie znać w postaci porannych mdłości, wymiotów, nudności, bólu piersi przy dotyku i tym podobnych rzeczy. Niektóre kobiety mają wszystkie te objawy czasem już od pierwszego tygodnia ciąży, niektóre nie mają ich wcale. Ja o nich mówię, żeby przygotować panią na nie. Mogą do tego dojść częste wizyty w toalecie, nadwrażliwość na zapachy, zawroty głowy i zmiana apetytu. Mogą być dość męczące, ale ustąpią w okolicy dwudziestego tygodnia. Póki co, zalecam dużo wypoczynku, nie forsowania się i unikania stresów. Proszę przyjść za miesiąc na badania kontrolne, wtedy powiem trochę więcej.

Kiedy opuścili gabinet Marek przytulił ją mocno.

- Jestem taki szczęśliwy Ula. Kolejne moje marzenie się spełnia. Będziemy mieli dziecko, czy to nie wspaniała wiadomość? Nawet nie liczyłem na takie pomyślne wieści. Od dzisiaj to ja będę o ciebie dbał najlepiej jak potrafię. Nie pozwolę ci się przepracowywać. Ze ślubem wszystko załatwione. Daliśmy radę i nie mamy już nic do roboty jak tylko czekać na połowę września. Jutro odbiorę jeszcze zaproszenia i powysyłam je. Mamy wszystko ogarnięte kochanie. Ależ jestem podekscytowany! Koniecznie trzeba powiedzieć o tym rodzicom. Już widzę jak się ucieszą. A może zaprosimy ich na niedzielny obiad i wtedy im powiemy?

Szczęśliwe oczy Uli wpatrywały się w jego rozjaśnioną radością twarz. Naprawdę się cieszył.

- Zaprosimy kochanie. Ja też nie chcę trzymać tego w tajemnicy. Spotkało nas ogromne szczęście.


Kolejna wizyta w klinice okazała się dla nich jeszcze większym szokiem. Podczas badania USG, na którym i Marek był obecny, lekarz wskazując palcem na monitor mówił

- Widzicie te trzy kropki? To trzy serca. Będą trojaczki drodzy państwo. Gratuluję.

Najpierw patrzyli na siebie z przerażeniem w oczach, a potem jak na komendę roześmiali się.

- To fantastyczna nowina doktorze – mówił z entuzjazmem Marek. – Czy można wyobrazić sobie większe szczęście?

Od tej pory ciąża Uli była częściej monitorowana, niż to bywa zazwyczaj. Takie mnogie ciąże nie zdarzały się często, a lekarz wziął sobie za punkt honoru, żeby doprowadzić tę do pomyślnego rozwiązania.

- Zrobimy cesarskie cięcie. Jest pani dość szczupła i może mieć problemy z porodem naturalnym. Tak będzie bezpieczniej.


Ślub zbliżał się milowymi krokami. Zaproszenia zostały wysłane, a jedno z nich trafiło również do Alexa. Zapewnił ich, że nie przegapi takiej okazji i na pewno przyjedzie. Ula przez skypa połączyła się z bratem, ale on nie mógł się wyrwać z uwagi na pracę. Pogratulował tylko im obojgu i życzył szczęścia. Marek rozmawiał też z Michaelem, swoim wybawcą. Bardzo chciał, by ten był świadkiem na jego ślubie, ale okazało się, że przyjaciel już od dawna ma zaplanowany wyjazd w Himalaje i dziesiątego września wyrusza na K-2. Marek wyraził swój żal, ale życzył mu też powodzenia i bezpiecznego powrotu. W tej sytuacji pozostał im Maciek i Ania z recepcji, w której Szymczyk zadurzył się po uszy.

Uroczystość zapowiadała się wspaniale. Oboje stali przed kapłanem jednakowo wzruszeni i w podniosłych nastrojach. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden incydent, który zaburzył ceremonię. Kiedy ksiądz wypowiedział słowa „jeśli ktoś zna powody, dla których to małżeństwo nie powinno być zawarte, niech wyzna je teraz lub zamilknie na zawsze”, z jednej z ostatnich ławek podniosła się kobieta. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Płaszcz już dawno nie pamiętał czasów swojej świetności. Był pognieciony i brudny. Sama kobieta wyglądała na bezdomną, jednak głośno powiedziała

- Ja się sprzeciwiam! On należy do mnie, a nie do tej tutaj!

Dopiero jej głos uświadomił obecnym kim jest ta osoba. To była Paulina Febo. Jej brat podbiegł do księdza i poprosił go o kontynuowanie.

- To moja siostra. Jest psychicznie chora. Ja zaraz dzwonię po pogotowie.

Ruszył w jej kierunku i schwyciwszy ją za łokieć wyprowadził z kościoła. Będąc już na zewnątrz wezwał karetkę, która odwiozła Paulinę do szpitala psychiatrycznego. Nie stawiała oporu, była kompletnie bierna, a jej wzrok nieobecny. Jej zachowanie ewidentnie wskazywało na chorobę psychiczną i w tym Alex się nie pomylił. Potem uroczystość przebiegła już bez problemów. Nieoceniony fotograf Czarek zrobił im piękną sesję w jesiennym parku, po której pojechali świętować.



Na początku marca Marek zawiózł Ulę do kliniki. Była bardzo ociężała i zmęczona noszeniem swoich wciąż rosnących pod sercem pociech. Pracować przestała w połowie szóstego miesiąca, bo coraz trudniej było jej wykonywać swoje obowiązki. Widział to Marek i zareagował natychmiast. Na początku chciał, żeby nie pracowała w ogóle, ale miał też świadomość, że ona się na to nigdy nie zgodzi. Sama zapewniła go, że jak tylko poczuje, że nie da rady, powie mu o tym.

Pod koniec lutego pojawili się w klinice po raz ostatni przed rozwiązaniem. Podczas USG lekarz zapewnił ich, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dzieci są donoszone i na początku marca będzie można zrobić cesarskie cięcie.

Był razem z nią na sali. Nigdy by nie dopuścił, żeby w takiej sytuacji zostawić ją bez wsparcia. Nic nie czuła. Uśmiechała się tylko łagodnie, gdy lekarz mówił

- Mamy pierwsze. Dziewczynka. Piękna mała. A teraz drugie. Znowu dziewczynka. I trzecie. O, to rodzynek. Piękny chłopaczek. Gratuluję państwu.

Dzieci krzyczały ile sił miały w płucach, co dla nich było najpiękniejszą muzyką. Potem przyniesiono im je i ułożono obok Uli. Popłakali się oboje widząc te trzy maleńkie zawiniątka, z których wystawały tylko buźki ich pociech. Lepiej przyjrzeli się im już na sali poporodowej, w której umieszczono Ulę.

- To najpiękniejsze bobasy jakie w życiu widziałem kochanie – mówił rozczulony Marek – i w dodatku wszystkie są nasze. Bardzo cię kocham i dziękuję ci za nasze dzieci. – Uśmiechnęła się do niego.

- Wszystkie mają czarne czuprynki, zauważyłeś? Będą podobne do ciebie.

- Myślę Ula, że będą podobne do nas obojga. Najważniejsze jednak, żeby chowały się zdrowo i szczęśliwie, a my zrobimy wszystko, żeby tak było, prawda? – Przytaknęła. – Jeszcze dwa lata temu nie przypuszczałbym, że moje życie tak bardzo się zmieni. Nie liczyłem na żaden cud, bo wiedziałem jak bardzo jestem pokiereszowany i na ciele i na duszy. A jednak ten cud się zdarzył. Przyszedł do mnie w niebieskiej garsonce i sprawił, że uwierzyłem w siebie. Jesteś moim wielkim cudem Ula, a moja miłość do ciebie jest tak ogromna, że nie mieści mi się w sercu. Teraz odpoczywaj kochanie i nabieraj sił. I o nic się nie martw, bo ja jestem gotowy, żeby zająć się nami wszystkimi. – Ucałował jej pełne usta i wyszedł z sali. Rzeczywiście czekały go wyzwania. Musiał urządzić pokoik dla dzieci i zapewnić im niezbędne rzeczy, ale wiedział, że poradzi sobie. Miał teraz cztery powody, dla których bardzo chciało mu się żyć.


K O N I E C

31 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Commenti


bottom of page