WRÓĆ DO MNIE
ROZDZIAŁ 1
Dopieszczała jeszcze swoje małe mieszkanko krzątając się ze ścierką do kurzu. Była sobota i spodziewała się dzisiaj gości jak każdej soboty od ponad półtorej roku. Nie było jej lekko, ale od roku i sześciu miesięcy miała spore wsparcie w Helenie i Krzysztofie Dobrzańskich. Kiedyś z ich synem łączyło ją bardzo wiele. Ona sama była pewna, że to miłość. Później dopiero przekonała się jak bardzo się pomyliła, bo Marek Dobrzański okazał się zwykłym tchórzem, który nie potrafił i nie chciał spełnić jej oczekiwań.
Była jego asystentką i jak twierdził najlepszą, jaką kiedykolwiek miał. Często ją chwalił. Była pracowita i niezwykle zdolna. Harowała dla niego jak wół, poświęcając nawet swój prywatny czas firmie, a tak naprawdę jemu. Kochała go niemal od pierwszej chwili, w której go zobaczyła. Zobaczyła też wiele innych rzeczy. Zanim stali się „parą”, miał oficjalną narzeczoną i często miewał liczne kochanki. Niejednokrotnie bywała świadkiem upojnych pocałunków i przytuleń. Dziwiła się, że nawet nie dba o pozory ryzykując przyłapaniem na tej intymności przez narzeczoną. Nie wtrącała się. To nie była jej sprawa, chociaż uważała, że postępuje niegodnie i podle.
Nagle zaczął wykazywać zainteresowanie jej osobą. Zdziwiło ją to, bo nie mogła konkurować z tymi wszystkimi kobietami, które miał. One były bardzo piękne, zadbane, pachnące. Ona ubierała się niezwykle skromnie i nie była atrakcyjna. Duże, czerwone okulary zasłaniały jej pół twarzy, a aparat ortodontyczny szpecił jej uśmiech.
Te jego dziwne podchody, drobne, ale kosztowne prezenty, zaproszenia do drogich restauracji zaowocowały tym, że rozbudziły w niej nadzieję na prawdziwą miłość. Wprawdzie unikał miejsc, w których mógłby zostać przyłapany przez kogoś znajomego, ale jej to nie przeszkadzało. Dla niej najważniejszy był fakt, że są razem. Komuś przyglądającemu się temu „związkowi” z boku od razu rzuciłby się w oczy dziwaczny stosunek Marka do „swojej” dziewczyny. Ona miała wypisaną tę miłość na twarzy, on sprawiał wrażenie, jakby spotykał się z nią z przymusu. Niechętnie ją całował, chociaż pragnęła tego z całej duszy. Jej musiały wystarczyć krótkie cmoknięcia w policzek i tak dość sporadyczne. Wszystko zmieniło się, gdy nagle zaproponował jej stanowisko dyrektora finansowego. Poprzedni, którym był współwłaściciel firmy Alexander Febo, brat jego oficjalnej narzeczonej Pauliny i jednocześnie jego największy wróg, odszedł z firmy. Nie mógł go zastąpić byle kto. Ula wydawała się idealna na to stanowisko, bo miała odpowiednie kwalifikacje.
Znacznie później dowiedziała się, że Dobrzański junior nie ma zamiaru ciągnąć tej niewygodnej dla niego znajomości z nią. To była misternie uknuta intryga, która otworzyła jej oczy. Jednak zanim to się stało, pojechała z Dobrzańskim do SPA. Tam nie miała już żadnych zahamowań i oporów, żeby oddać mu się z wielkiej miłości jaką go obdarzała. On wydawał jej się wymarzonym księciem z bajki. Adorował ją i nadskakiwał.
Miała wrażenie, że gotów był jej nieba przychylić. Opiekuńczy, czuły, delikatny, po prostu wspaniały. No i był tylko jej. Wróciła szczęśliwa i pewna, że Dobrzański odwzajemnił jej uczucie.
Zderzenie z firmową rzeczywistością nie było miłe. Ktoś odkrył ich romans i doniósł o nim narzeczonej Marka. Nie obyło się bez awantury. Wybuchł najzwyklejszy skandal. Febo domagała się wyrzucenia jej z pracy. Ona sama nie widziała innego sposobu jak usunięcie się w cień. Zanim jednak to zrobiła dokończyła kwartalny raport finansowy. Wyniki były fatalne. O tym wiedzieli już przed wyjazdem do SPA. Obiecała Markowi wtedy, że trochę je pozmienia, żeby mógł się utrzymać na stanowisku prezesa.
Spakowała swoje rzeczy do niewielkiego pudełka. Po drodze zaniosła jeszcze ten nieszczęsny raport i zostawiła go u sekretarki Marka. Zanim doszła do windy usłyszała jego samego rozmawiającego z Sebastianem Olszańskim, dyrektorem HR i jego najlepszym przyjacielem. To właśnie z tej rozmowy dowiedziała się o intrydze wspólnie przez nich uknutej. Intrydze, która miała doprowadzić do sfałszowania przez nią tego raportu. Nagle wszystko stało się dla niej jasne. Te potajemne randki, prezenty, czułe słówka, cała ta udawana miłość miała swoje drugie dno.
Łykając łzy, nie zatrzymywana przez nikogo opuściła firmę. To nie był koniec tego koszmarnego dnia, bo musiała jeszcze powiedzieć rodzinie, że rzuciła pracę w Febo&Dobrzański. Wiedziała, że ojciec się zmartwi. Jej pensja stanowiła główny dochód rodziny i to w głównej mierze z niej się utrzymywali. Teraz znowu będą musieli liczyć jedynie na skromną rentę taty.
Ojciec rzeczywiście się zmartwił, ale też nie miał do niej pretensji. Widział jak urabia się po łokcie dla tej firmy. Miał świadomość, że była wykorzystywana.
- Może nie będzie tak źle córcia? Macie przecież własną firmę i czas żebyś odciążyła Maćka. Na pewno przyda mu się twoja pomoc.
- Tak… - pomyślała – zostaje jeszcze PRO-S, które ściśle współpracuje z F&D, a ja nie chcę mieć z tą firmą już nic wspólnego.
Postanowiła porozmawiać z Maćkiem i poprosić go, żeby pojechał jutro do F&D z jej wypowiedzeniem i załatwił świadectwo pracy. Postanowiła też od jutra zacząć szukać nowej.
Przyjaciel nie miał nic przeciwko temu i zaraz z samego rana ruszył do Warszawy. Wyjechał na piąte piętro biurowca należącego do F&D i skierował swe kroki do gabinetu prezesa. Zapukał i kiedy usłyszał „proszę” – wszedł do środka. Na jego widok Marek wyszedł zza biurka z wyciągniętą dłonią.
- Witaj Maciek. Nie wiesz, co się dzieje z Ulą? Nie przyszła dzisiaj do pracy…?
- I już nie przyjdzie. Przysłała mnie, żebym ci to wręczył, – podał mu wypowiedzenie - odebrał jej świadectwo pracy i prosiła, żebyś nie utrudniał.
- Jak to nie przyjdzie? – Marek aż przysiadł z wrażenia. – Dlaczego?
- Szczegółów nie znam, ale ktoś musiał jej naprawdę dać mocno w kość, że zdecydowała się na ten krok.
- To niemożliwe… Ja nie poradzę sobie tu bez niej. Wiesz, że była moją prawą ręką. Ona musi wrócić.
- Ona nie wróci – kolejny raz powtórzył Maciek z naciskiem. – Jeśli tak postanowiła, na pewno nie zmieni zdania. Nie utrudniaj i poleć wydać to świadectwo pracy i dokumenty z teczki osobowej.
- Uparty jesteś, ale dobrze. Zaraz wydam stosowne dyspozycje. Będziesz jednak musiał trochę zaczekać.
- Zaczekam ile będzie trzeba. Będę na korytarzu.
Po wyjściu Szymczyka najpierw zadzwonił do Olszańskiego i wyłuszczył mu sprawę.
- Ula odeszła. Przysłała Maćka z wypowiedzeniem i prośbą o wydanie świadectwa pracy. Sporządź je jak najszybciej. Wydaj też dyspozycje do wypłaty wszystkich należności.
- Ale jak to odeszła? To pewnie przez tę awanturę Pauliny. Naprawdę nie wiem bracie, co cię jeszcze trzyma przy tej suce. Na twoim miejscu już dawno bym ją pogonił. Ona nie nadaje się na dziewczynę, a co dopiero na żonę. To prawdziwa sucz.
- Wiem Seba i nie zamierzam się z nią żenić. Chcę jeszcze dzisiaj to załatwić. To nie z nią mi po drodze. Pośpiesz się z tym świadectwem, bo Szymczyk czeka na nie na korytarzu.
Odłożył słuchawkę i sięgnął po swoją komórkę wybierając numer Uli. Potem zrobił to jeszcze kilka razy. Nie odbierała. W zamian wciąż słyszał jej łagodny głos: „Tu Ula, Ula Cieplak. Zostaw wiadomość”. Naprawdę nie rozumiał. Wprawdzie Paulina zrobiła jej karczemną awanturę i zażądała usunięcia jej z firmy, ale nie sądził, że Ula przyjmie to tak dosłownie.
Weszła Violetta, jego sekretarka wręczając mu plik pism. Był rozkojarzony, ale raport na zarząd nie umknął jego uwadze. Przejrzał go pobieżnie i zrozumiał, że Ula musiała zostawić go wczoraj, gdy wychodziła. Był sfabrykowany, tak jak sobie życzył. Wiedział, że brzydzi się kłamstwem i miał świadomość, że zgodziła się na to fałszerstwo wyłącznie dlatego, że go kochała. A on, mimo że jej obiecał nadal nie zerwał zaręczyn ze swoją narzeczoną. Od czasu tej awantury mieli ciche dni, ale postanowił, że dzisiaj definitywnie rozwiąże ten problem. Wtedy, podczas tej karczemnej pyskówki nie miał odwagi jej się przeciwstawić, a co gorsza właśnie tego oczekiwała od niego Ula. Jakże musiała się czuć rozczarowana i zraniona. Czy to właśnie dlatego odeszła, bo on nie potrafił podjąć decyzji? Naprawdę zakochał się w niej. Była jego podporą i zawsze stała murem za nim. Broniła go i wspierała na każdym kroku. Nigdy go nie zawiodła. Zawsze cicha, skupiona i łagodna. Może nie powalała urodą, ale jej cechy charakteru rzeczywiście go uwiodły. Faktycznie uknuli do spółki z Sebastianem tę paskudną intrygę, ale później już nic nie było ważne i liczyła się tylko Ula. W tym SPA zrozumiał, że ona jest najważniejszą osobą w jego życiu, to dlatego obiecał jej, że zerwie ten toksyczny związek z Paulą. Ula była totalnym przeciwieństwem tej krzykliwej Włoszki. Jak on sobie bez niej poradzi? W dodatku nie odbiera od niego telefonów. Jeszcze raz usiłował się z nią połączyć, ale bez efektu. Postanowił, że po pracy pojedzie prosto do Rysiowa i porozmawia z nią.
Otworzyła drzwi i jak go ujrzała, jej oczy momentalnie wypełniły się łzami.
- Co ty tu robisz…? – spytała cicho.
- Nie odbierasz moich telefonów. Musiałem przyjechać, żeby cię przeprosić za moje tchórzostwo. Jak tylko wrócę do domu rozmówię się ostatecznie z Pauliną. Nie mogę już z nią dłużej być. Wróć do pracy Ula. Wiesz, że nie poradzę sobie bez ciebie.
Pokręciła przecząco głową.
- Nie…, już nigdy nie wrócę do F&D. Nie wrócę z dwóch powodów. Po pierwsze pozwoliłeś, by twoja narzeczona upokorzyła mnie przed niemal całą firmą. Po drugie i to jest chyba najważniejszy powód, usłyszałam twoją rozmowę z Olszańskim. Wiem o intrydze. Wiem o wszystkim, nawet o planach wysłania mnie na Malediwy, żebym nie zakłóciła ceremonii ślubnej. Niestety nie skorzystam. Proszę cię też, żebyś do mnie nie wydzwaniał i nie przyjeżdżał tutaj. Nie musisz też z mojego powodu zrywać narzeczeństwa. Ja postaram się zapomnieć o tobie jak najszybciej. Nie chcę cię znać, ani pamiętać.
- Przecież ja cię kocham. Nie rób mi tego Ula.
Popatrzyła na niego drwiąco łykając gorzkie łzy.
- Ty mnie kochasz? Świetny żart. Naprawdę. Gdyby nie fakt, że czuję się tak bardzo upokorzona, mogłabym zrywać boki ze śmiechu. Daruj sobie Marek i idź już. Żegnam. – Wycofała się do przedpokoju zamykając mu przed nosem drzwi. Znowu była emocjonalnym wrakiem. Musi koniecznie oderwać się od Marka, firmy i Warszawy.
Wracał wściekły. Nie dziwił się, że Ula już mu nie ufa, że mu nie wierzy. Przecież zawiódł ją na całej linii. Wjechał do garażu i tylnym wejściem wszedł do domu. W salonie zastał swoją narzeczoną, która obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem zerkając wymownie przy okazji na kominkowy zegar. Dostrzegł to i wyrzucił z siebie.
- Już nie musisz mnie sprawdzać, już nie musisz mnie pytać, gdzie spędzałem czas i z kim. Od dzisiaj jesteś wolną kobietą. Zrywam nasze zaręczyny. Za chwilę spakuję się i opuszczę ten dom, którego szczerze nienawidzę podobnie jak ciebie. Mam tego wszystkiego potąd – przejechał kantem dłoni po gardle. – Zmarnowałaś mi sześć lat. Sześć lat wytrzymałem z tobą i teraz uważam to za wyczyn. Powinienem dostać medal za wytrwałość, bo inny na moim miejscu już dawno by cię pogonił na cztery wiatry. Nie kocham cię i nigdy nie kochałem. Żadnego ślubu nie będzie. Jutro poinformuję rodziców.
Siedziała jak wmurowana. Sądziła, że poboczy się trochę na niego i w końcu wspaniałomyślnie wybaczy mu ten idiotyczny romans z najbrzydszą pracownicą F&D. Wszak ślub już za miesiąc, ale takiego obrotu sprawy nie przewidziała. Nie przypuszczała, że będzie miał na tyle odwagi, by od niej odejść.
- Chyba nie mówisz poważnie. Przecież wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, są zaproszeni goście. Nie możesz mi tego zrobić.
- Mówię śmiertelnie poważnie. Mogę to zrobić i zrobię, a gośćmi zajmiesz się sama, bo to ty ich naspraszałaś. Znakomitej ich większości kompletnie nie znam. - Przeszedł do garderoby i zaczął pakować walizki. – Jeśli chcesz tu mieszkać spłacisz mnie, jeśli nie to sprzedaję to igloo, bo inaczej nie można nazwać tego domu. Daję ci dwa dni do namysłu.
Z dwiema wypchanymi po brzegi walizkami zszedł do garażu. Wyprowadził samochód i skierował się do centrum. Postanowił zatrzymać się u Olszańskiego.
Nie ustawała w poszukiwaniach pracy. Jakiejkolwiek pracy. Wreszcie natknęła się na ogłoszenie hospicjum w Otwocku, które zgłosiło zapotrzebowanie na salowe. Nawet się nie zastanawiała i zadzwoniła natychmiast. Umówiła się na rozmowę kwalifikacyjną i następnego dnia wybrała się na nią. Podróż była dość długa, bo musiała się dostać najpierw do Warszawy a dopiero stamtąd do Otwocka. W sumie jakieś 40 kilometrów. Przyjęła ją miła kobieta, dyrektorka hospicjum i zobaczywszy jej dyplomy powiedziała:
- Naprawdę szkoda mi pani do tej pracy. To znacznie poniżej pani kwalifikacji. Mimo to mam inną propozycję. Może zechciałaby pani pracować u nas w księgowości? Mamy wakat.
Uli rozjaśniła się twarz w szerokim uśmiechu.
- To wspaniała propozycja i z wielką ochotą ją przyjmę. Bardzo dziękuję.
- Martwi mnie tylko ta odległość, którą będzie pani musiała pokonywać każdego dnia. Na górze w budynku mamy pokoiki służbowe, bo niektórzy nasi pracownicy też nie są z Otwocka. Mogłaby pani zająć jeden z nich. Proszę to przemyśleć. Odpłatność jest naprawdę symboliczna.
- Myślę, że nie ma nad czym się zastanawiać. To bardzo korzystna dla mnie oferta. Od kiedy mogłabym zacząć?
- Choćby od jutra. Proszę przyjechać rano. Zagospodaruje się pani a od następnego dnia zacznie pracować.
Wyjeżdżała stamtąd szczęśliwa. Nawet nie sądziła, że aż tak jej się powiedzie. Ożywiona opowiadała ojcu, co załatwiła. Obiecała, że będzie wpadać co sobotę, lub nawet już w piątek i zadba o nich.
Do Otwocka odwoził ją Maciek. I jego prosiła, by zaglądał do ojca i dzieciaków, a także, żeby pod żadnym pozorem nie rozmawiał z Dobrzańskim o niej jak będzie w firmie. Uspokoił ją. Już na miejscu pomógł jej się urządzić i przed południem odjechał.
ROZDZIAŁ 2
Ta praca przyniosła jej satysfakcję. Robiła to, co zawsze kochała. Świat cyferek nie miał dla niej tajemnic. Po pracy lubiła przesiadywać w salach chorych. Poznała ich tu niemal wszystkich. Każdy z nich naznaczony był śmiertelną chorobą. Każdą śmierć przeżywała osobiście jakby umierał ktoś z jej najbliższych. Poznała panią Hankę, osobę jeszcze młodą, niezwykle pogodną mimo cierpienia, jakiego doświadczała. To właśnie ona zmieniła jej wizerunek. Okazało się, że Hanna jest fryzjerką z wykształcenia i dopóki była zdrowa, prowadziła własny zakład fryzjerski.
- Powinnaś trochę ściąć włosy Ula. Spójrz jakie zniszczone mają końcówki. Kup farbę, to rzucimy kolor i ożywimy je trochę. Najlepiej miedziany. Będzie ci pięknie.
Posłuchała jej. Zainwestowała w farbę i nie tylko. Zamiast ciężkich, starych okularów pojawiły się na nosie małe, mające lekkie, twarzowe oprawki. Zniknął też aparat ortodontyczny. Już nie musiała go nosić, bo zęby stały się równe. Teraz imponowała wszystkim śnieżnobiałym uśmiechem.
Hanna dokonała cudu. Pięknie przystrzygła włosy i wymodelowała je. Zrobiła z Uli prawdziwego rudzielca. Włosy niemal podwoiły objętość i błyszczały w słońcu miedzianym odcieniem. Można powiedzieć, że Ula stała się prawdziwą pięknością. Nadszedł jednak dzień, w którym poczuła się źle. Była słaba i wymiotowała. Kiedy uświadomiła sobie, że może być w ciąży, przeraziła się. Test jednak nie kłamał, a ginekolog potwierdził jej odmienny stan. Opowiedziała ojcu o swojej niespełnionej miłości i jej skutkach. Była tak zrozpaczona, że nawet nie miał sumienia, by złościć się na nią.
- Poradzimy sobie córcia. Cieszę się, że będę miał wnuka. Albo wnuczkę.
To ją uspokoiło. Teraz odliczała już tylko dni do porodu. Po dziewięciu długich miesiącach wydała na świat syna. Ilekroć przykładała go do piersi miała wrażenie, że to Marek tuli się do niej czule tak jak w tym SPA. Nie przestała go kochać, a wraz z narodzinami Antosia tak łudząco podobnego do ojca jej tęsknota za Markiem jeszcze bardziej się wzmogła. Z czułością gładziła czarną, gęstą czuprynkę na główce dziecka i płakała jak bóbr.
Małego uwielbiali wszyscy bez wyjątku. Nie miała problemu, by zostawić go u którejś z jego przyszywanych cioć. Chłopczyk był dość spokojny i nie sprawiał kłopotu. Płakał jedynie wtedy, gdy był głodny lub wymagał zmiany pampersa. Dzięki tej opiece nad małym mogła bez przeszkód pracować. Sama nie miała wielkich potrzeb. Teraz skupiła się wyłącznie na dziecku, chociaż nadal część pieniędzy zostawiała w domu, by jej bliskim nie brakowało niczego. Mały rósł jak na drożdżach i z każdym dniem coraz bardziej przypominał swojego ojca.
Któregoś lipcowego piątku spakowała trochę rzeczy swoich i małego. Usadowiła go w wózku spacerowym i ruszyła do Rysiowa. Cieszyła się na ten weekend. W sobotę do południa chciała pojechać do Warszawy kupić Antosiowi trochę ubranek. Szybko z nich wyrastał, co z jednej strony bardzo ją cieszyło, a z drugiej martwiło, bo ciągle musiała liczyć się z pieniędzmi. Jednak nie żałowała na dziecko.
Dzięki Maćkowi dotarła do stolicy prędko, bo i on miał do załatwienia jakieś sprawy. Rozstali się przy Złotych Tarasach. Ruszyła do galerii pchając wózek przed sobą. Mały gaworzył po swojemu i ciągle o coś pytał.
Miała szczęście, bo natrafiła na przecenę ubrań dziecięcych. Kupiła małemu kilka par spodenek i bluzeczek, ładne półbuciki i adidaski. Wracała zadowolona. Antoś też wyglądał na zadowolonego trzymając w ręku wielkiego lizaka. Nagle stanęła jak wryta. Naprzeciw niej wyrośli jak spod ziemi państwo Dobrzańscy. I oni byli zaskoczeni jej widokiem. Helena obrzuciła ją spojrzeniem a następnie przeniosła wzrok na chłopca. Oczy rozszerzyły jej się w bezbrzeżnym zdumieniu.
- Ula, to ty? – wykrztusiła.
- Dzień dobry państwu – odpowiedziała zażenowana.
- Krzysztof spójrz na tego chłopca. To nasz wnuk, prawda? Nie wyprzesz się, bo wygląda jak Marek w jego wieku. Dlaczego nic nie powiedziałaś? Znamy sprawę. Wiemy, że przez jakiś czas byliście ze sobą. On nadal cię kocha Ula. Z nikim się nie związał i bardzo cierpi.
- Przepraszam pani Heleno, ale ja nie chcę o nim rozmawiać.
- O nim możemy nie rozmawiać kochanie, ale zgódź się chociaż na krótką rozmowę o naszym wnuku. Nawet nie wiemy jak ma na imię. Nie mieliśmy pojęcia o jego istnieniu. Chodźmy na kawę, proszę. Tu obok jest mała knajpka. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Zgodziła się. Nie było sensu udawać, że Antoś nie jest synem Marka. To niezwykłe podobieństwo wykluczało takie kłamstwo.
Usiedli przy niewielkim stoliku i zamówili po filiżance espresso. Czekając na nie Helena zagaiła.
- Wiemy od Marka, że byłaś bardzo rozżalona i upokorzona po awanturze Pauliny. On opowiedział nam wszystko ze szczegółami. Niczego nie ukrywał. Winił się za całą sytuację i w kółko powtarzał, że jesteś miłością jego życia, że nigdy nikogo już tak nie pokocha. To chyba prawda, bo od momentu jak odszedł od Pauliny i zerwał zaręczyny nie utrzymuje kontaktów z żadnymi kobietami. Żyje jak mnich. On powinien wiedzieć Ula, że ma syna.
Spuściła głowę i pokręciła nią.
- Nie…, nigdy się na to nie zgodzę. Antoś jest mój i tylko mój.
- Zawsze pragnęliśmy mieć wnuki Uleńko. Jeśli tego sobie życzysz, nie powiemy Markowi, że spotkaliśmy cię z jego synem, ale pozwól nam widywać małego. Jest taki śliczny i taki grzeczny. Marek nie był taki spokojny. Był jak żywe srebro. Jeśli nie chcesz się związać z naszym synem, on powinien płacić na Antosia alimenty. Dlaczego nie dochodzisz swoich praw? Przecież to wam się należy.
- Ja nic od Marka nie chcę. Jego pieniędzy również – rzuciła butnie. - Mam pracę i chociaż nie zarabiam kokosów, radzimy sobie jakoś. Nie biedujemy w każdym razie.
- Nie odmawiaj nam Ula. Pozwól nam odwiedzać małego. To przecież też nasza krew.
Była już zmęczona tą rozmową i najchętniej opuściłaby przytulną kawiarenkę. Było jej jednak żal Dobrzańskich. Zawsze byli dla niej życzliwi.
- Dobrze. Zgadzam się, ale to może być trudne, bo ja nie mieszkam w Warszawie. Mieszkam w Otwocku. To dwadzieścia pięć kilometrów stąd. Mam też warunek. Marek nie może dowiedzieć się o tym spotkaniu, nie może dowiedzieć się o Antosiu. Jeśli jesteście w stanie dotrzymać tej tajemnicy zgodzę się na wasze widzenia z małym. Musicie mi to przyrzec.
Krzysztof ujął jej dłoń i ucałował z atencją.
- Przysięgamy ci Ula, że nie puścimy pary z ust, chociaż uważamy, że Marek powinien wiedzieć. On cały czas cię szuka. Jest bardzo zdeterminowany. Wiem, że pytał Maćka, ale ten milczał jak grób. Powiedział tylko, że obiecał ci dyskrecję, a ty nie życzysz sobie kontaktów z Markiem. Nasz syn już nie jest tą samą osobą co kiedyś. Zamknął się w sobie i bardziej przypomina teraz wiecznie chmurnego Alexa, niż samego siebie. Mam nadzieję dziecko, że czas wyleczy twoje rany i zdołasz zapomnieć te niegodziwości, których od niego doświadczyłaś. Byłbym dumny i szczęśliwy, gdybyś została naszą synową.
- To nierealne panie Krzysztofie. Nie wierzę w tę „Markową” miłość. On za bardzo mnie zranił, za bardzo upokorzył. Uknuł intrygę i uwiódł mnie. Wykorzystał moją słabość do niego. Nie, proszę wybaczyć, ale ja nie jestem gotowa na związek z nim. Poza tym nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Natomiast jeśli chodzi o spotkania z Antosiem, to tutaj jest adres – podała Helenie zapisaną kształtnym pismem serwetkę. – Jeśli państwu odpowiada sobota, to możecie przyjeżdżać w każdą. Zapraszam i mam nadzieję, że dotrzymają państwo słowa. Pożegnam się już.
- Masz moje zapewnienie, że Marek o niczym się nie dowie. Jesteśmy ci bardzo wdzięczni, że zgodziłaś się na spotkania z naszym wnukiem. To dla nas niezwykle ważne. W sobotę na pewno będziemy. Do zobaczenia.
Wyszła z galerii i odetchnęła głęboko. Nie była pewna dyskrecji Dobrzańskich, z drugiej jednak strony doskonale znała uczciwość Krzysztofa i to ją nieco uspokajało.
Od tego czasu nie było soboty, by nie gościła u siebie seniorów. Początkowo byli zdumieni, że mieszka w tak ekstremalnych warunkach z dzieckiem. Pokoik był maleńki i zagracony, bo oprócz jej łóżka stało w nim również łóżeczko małego. Podczas pierwszego spotkania poczuli się tu nieco klaustrofobicznie.
- To nie są dobre warunki do wychowywania dziecka Uleńko. Jeśli się zgodzisz, kupimy jakieś większe mieszkanie, żeby tobie i małemu żyło się lepiej. On potrzebuje przestrzeni, a tu nie ma nawet miejsca na zabawę. Wiemy, że jesteś bardzo dumną osobą, ale przynajmniej tyle pozwól nam dla was zrobić. Spróbujemy coś znaleźć w pobliżu, żebyś nie musiała dojeżdżać do pracy.
Próbowała protestować, ale tym razem byli nieugięci. W krótkim czasie Krzysztof kupił dwupokojowe mieszkanie z jasną kuchnią. Nie było duże, ale znacznie większe od tej klitki, którą zajmowała do tej pory. Razem zamówili meble w internecie, a potem już bez przeszkód przeniosła się na ulicę Reymonta niedaleko hospicjum. Nie pozwolili jej też płacić czynszu. Krzysztof ustanowił stałe zlecenie w swoim banku na wszystkie opłaty. Założył również lokatę dla małego.
- To jego zabezpieczenie na przyszłość Ula. Zanim stanie się dorosły, będzie miał pokaźną sumkę na życiowy start.
Nawet się nie spodziewała, że Antoś tak przylgnie do swoich dziadków. Zawsze witał ich radosnym piskiem i tulił im się do kolan. Oni nigdy nie przyjeżdżali z pustymi rękami. Zawsze mieli dla niego ciekawą zabawkę lub książeczki do malowania. Zabierali go na długie spacery, bawili się z nim na placu zabaw, czy chodzili na bajki do tutejszego kina. Wieczorem zawsze odwozili ich oboje do Rysiowa. Przed jedną z takich wizyt zadzwonił Krzysztof. Zdziwiła się, ale wysłuchała go spokojnie.
- Jeśli się zgodzisz kochanie, na tę sobotę chcielibyśmy zabrać małego do nas. Od razu cię uspokoję, że Marka nie będzie. Ma jakiś objazd po szwalniach i na pewno do nas nie zawita. Antoś będzie w swoim żywiole, bo jak wiesz, mamy spory ogród, w którym pełno zakamarków, a on kocha zabawę w chowanego. Przyjechałbym po was w piątek i ciebie od razu zawiózł do Rysiowa. W niedzielę odebrałbym cię razem z Antosiem.
Nie miała żadnych złych przeczuć, tym bardziej, że Krzysztof mówił jej, że Marka u nich nie będzie. Przystała na wyjazd małego zwłaszcza, że on sam był świadkiem tej rozmowy i bardzo chciał jechać do dziadków.
Antek był absolutnie zachwycony ogrodem dziadka Krzysia. Trzymany przez niego na rękach jak oniemiały wpatrywał się w morze różnokolorowych kwiatów.
- Zrobimy mamusi bukiet dziadku? Mamusia kocha kwiaty.
- Zrobimy synku, ale dopiero jutro jak będziemy wracać do domu. Gdybyśmy zerwali je dzisiaj na pewno by zwiędły. Zrobimy mamie piękny bukiet z czerwonych róż. A teraz idziemy do babci. Ma dla ciebie coś naprawdę smacznego.
O dziewiętnastej Helena uśpiła Antosia. Nawet nie musiała specjalnie się wysilać, bo mały utrudzony całym dniem zasnął natychmiast. Oni siedzieli jeszcze w salonie czytając prasę. Po dwudziestej pierwszej usłyszeli dzwonek do drzwi. Spojrzeli na siebie zdziwieni i zaniepokojeni. Helena poszła otworzyć. Przed drzwiami stał jej syn. Jak zmartwiała wpatrywała się w jego oczy.
- Co ty tu robisz? Miałeś przecież jechać do szwalni?
- I pojechałem. Sprężyłem się i postanowiłem przenocować u was. Nie chce mi się już pchać przez całe miasto. Siedziałem za kółkiem kilka godzin. To co, wpuścisz mnie, czy mam spać w altanie?
Otworzyła szerzej drzwi i ruszyła do salonu. Przechodząc koło Krzysztofa rzuciła mu cicho. - Koniecznie muszę zadzwonić do Uli. – Zabrała telefon z komódki i ruszyła do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę, wyjęła pokrojony chleb, masło i trochę wędliny. Postawiła wszystko przed siedzącym przy stole Markiem. – Na pewno zgłodniałeś. Przepraszam, ale muszę na chwilę iść do siebie. Zaraz wracam. - Zamknąwszy swoją sypialnię wybrała numer Uli.
– Dobry wieczór Uleńko. Wybacz mi, że dzwonię tak późno, ale nie wiem co zrobić. Antoś ma się dobrze, ale przed chwilą zjawił się Marek. Nie spodziewaliśmy się go, bo miał wrócić dopiero w poniedziałek. Zaskoczył nas. Mały już śpi, a on zapowiedział, że zostaje do jutra. Co ja mam robić? Jest już bardzo późno. Nie uda nam się niepostrzeżenie wywieźć Antosia do Rysiowa. Nie chcę też, żebyś pomyślała, że celowo zabraliśmy dziecko, żeby zobaczył je Marek. Przysięgam ci, że nie mieliśmy pojęcia, że on załatwi sprawy w tych szwalniach tak szybko i zjawi się u nas. Co robić…? Co robić…?
- To bardzo niedobrze…, - Helena po chwili usłyszała cichy głos Uli – ale chyba już nic na to nie poradzimy. Stało się. Trudno. Jak zobaczy Antosia od razu się zorientuje, że mały jest jego. Nie mówcie mu proszę nic o mnie. Ja nie jestem w stanie z nim rozmawiać. Nie podawajcie adresu. O to jedno was proszę.
- Bądź spokojna. Nie podamy. Może nie zorientuje się, że to ty jesteś matką małego? My w każdym razie będziemy milczeć. Zadzwonię jutro. Dziękuję, że jesteś taka wyrozumiała. Dobranoc.
Nie miała jednak dobrej nocy. Bała się, że teraz jej życie dokona jakiejś wolty i zabierze jej spokój, który z takim trudem osiągnęła.
Marek przetarł oczy i przeciągnął się leniwie. Nagle zamarł. Wyraźnie usłyszał śmiech dziecka. – Co jest? Mamy w domu dziecko? – Energicznie wyskoczył z łóżka i poszedł pod prysznic. Odświeżony i ubrany zszedł na dół na śniadanie. Przekroczywszy próg salonu osłupiał. Na kolanach jego ojca siedział trzyletni chłopczyk i zaśmiewał się od łaskotek. Krzysztof ujrzawszy syna spoważniał nagle.
- Dzień dobry Marek.
- Dzień dobry. Co to za dziecko? – przyjrzał się małemu dokładniej. – I dlaczego tak bardzo przypomina mnie samego? Nawet dołeczki w policzkach ma takie jak ja. Czy ja o czymś nie wiem? – Podszedł bliżej i wziął Antosia na ręce przypatrując mu się z uwagą. Nagle jakby doznał objawienia. – On jest mój, prawda? To mój syn. Dlaczego ja nic o nim nie wiem? Ukrywaliście to przede mną?
Do salonu weszła Helena.
- Wybacz nam synku, ale nie mieliśmy wyboru. W zamian za widywanie się z naszym wnukiem przyrzekliśmy jego matce, że nic ci nie powiemy.
ROZDZIAŁ 3
- Jego matce?! Kto jest jego matką?! Kto?! – krzyknął, bo nagle wszystko zaczęło mu się układać w głowie. – Tylko jedna kobieta może być jego matką! Jeśli on ma około trzech lat, to matką może być tylko Ula! Gdzie ona jest! Przecież szukam jej od tak dawna! Musicie mi powiedzieć! Ja muszę to wiedzieć, muszę z nią porozmawiać. Kocham ją do szaleństwa! Czy tego nie widzicie!? - Jego krzyk wywołał płacz u Antosia. Zmitygował się i przytulił go mocniej do siebie. – Nie płacz kochanie. Przepraszam cię, że krzyczałem. Już nie będę. Wiesz, że jestem twoim tatą? – Podszedł z nim do lustra. – Spójrz synku, jesteśmy tacy sami. – Malec otarł łzy i spojrzał w lustro. Palcem przejechał po policzku Marka natrafiając na dołeczek. Uśmiechnął się i mocniej przylgnął do juniora.
- Bardzo chciałem mieć tatusia. Takiego prawdziwego. Mamusia nigdy nie chciała mi powiedzieć, gdzie jesteś.
- A jak ma na imię twoja mamusia?
- Ula, ale dziadek mówi do niej Uleńka. Ładnie, prawda?
- Wiedziałem – odwrócił wzrok od lustra i spojrzał z rozpaczą na rodziców. – Muszę wiedzieć, gdzie ona jest.
Zanim zdążyli otworzyć usta Antoś udzielił mu odpowiedzi.
- Mamusia jest u dziadka Józia, a jutro tam pojedziemy i zabierzemy ją do naszego domku. Też pojedziesz z nami?
- Nie wiem jeszcze synku. Pojadę? – wbił wzrok w ojca.
- Marek zrozum, ona nie chce cię widzieć. Zabroniła podawać nam adres. Dała nam dziecko tylko dlatego, że miało cię tu dzisiaj i jutro nie być. Jesteśmy między młotem a kowadłem. Nie rób nic głupiego. Jutro spróbujemy ją przekonać, żeby odebrała telefon od ciebie. Może zechce? Bądź cierpliwy, nic na siłę. Ona jest nadal bardzo zraniona i nie wierzy w twoją miłość.
Wyjechał od nich po obiedzie. Nie mógł się odkleić od małego, który zadawał mu tysiące pytań w tym to najważniejsze: kiedy znowu będą mogli się zobaczyć. Nie potrafił na nie odpowiedzieć. Tulił w ramionach chłopca i powtarzał - to nie zależy ode mnie synku. Jeśli tylko mama się zgodzi, będziemy się widywać. Na razie to jednak niemożliwe. Pamiętaj o mnie i nie zapomnij mnie. Bardzo cię kocham. Pamiętaj, że cię kocham. Mam jeszcze coś dla ciebie. - Podał mu z komody własne zdjęcie oprawione w antyramę. - Zapakuję ci je. W domu rozpakujesz i postawisz sobie koło łóżeczka. Wtedy będziesz miał mnie blisko.
- Powiem mamusi, że będę bardzo, bardzo grzeczny, żeby pozwoliła ci przyjechać.
Długo żegnał się z nim. Antoś płakał. Helena wzięła go na ręce i uspokajająco głaskała po plecach. Krzysztof uścisnął Markowi dłoń.
- Pamiętaj synu, nic na siłę. Nie zrób czegoś, czego później będziesz żałował. To bardzo delikatna sytuacja.
Wracał do domu z mętlikiem w głowie. Ma syna. Ma syna z kobietą, którą ukochał nad życie. Teraz musi zrobić wszystko, żeby zdołała mu wybaczyć i do niego wrócić. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale był gotowy na tę walkę o ich wspólne szczęście. Zawsze powtarzała, że każdy zasługuje na drugą szansę. Sęk tylko w tym, że on chyba już wyczerpał u niej limit, bo dawała mu tych szans niezliczoną ilość. Z czułością pomyślał o niej. Jak bardzo żałował, że nie był przy niej, kiedy nosiła pod sercem Antosia, że nie był przy porodzie i jako pierwszy nie zobaczył owocu ich miłości. Wszystko spieprzył i to skutecznie. Nie tak powinien był się zachować. Powinien już podczas tej awantury uświadomić Paulinie, że jej nie kocha, że kocha tylko Ulę. Ona czekała na te słowa. Widział to w jej błękitnych, zapłakanych oczach i nie miał odwagi. Stchórzył. I jeszcze ta głupia rozmowa z Sebastianem, którą usłyszała. Otrząsnął się. Miał mu wtedy powiedzieć, że żadnego ślubu z Pauliną nie będzie. Miał mu powiedzieć o wielkiej miłości jaką czuje do Uli, a nie zrobił nic, kompletnie nic.
Nie miał pretensji do swoich rodziców. Ula skutecznie związała im usta tajemnicą. Będzie musiał sam ustalić, gdzie mieszka. Nie może siedzieć z założonymi rękami i czekać na cud. Na początek zamierzał wynająć samochód. Swoim nie mógł jechać do Rysiowa, bo zostałby rozpoznany. Na szczęście wypożyczalnię miał blisko domu. Zaparkował Lexusa pod blokiem i wyjął z bagażnika lornetkę. Tak wyposażony pobiegł do wypożyczalni. Wybrał samochód z przyciemnionymi szybami. Przynajmniej nie będzie się martwił, że zostanie dostrzeżony.
Załatwiwszy wszystkie formalności, usiadł za kierownicą i ruszył wprost do Rysiowa. Postanowił, że tam poczeka na przyjazd swoich rodziców. Czuł lekkie podekscytowanie. Tyle czasu jej nie widział, tyle czasu tęsknił. Dzisiaj nie mógł zmarnować szansy, która sama pchała mu się w ręce. Zaparkował w dyskretnym miejscu, z którego miał dobry widok na bramę Cieplaków. Było już dobrze po siedemnastej, gdy zauważył zbliżający się samochód ojca. Wyjął ze schowka lornetkę. Doskonale widział jak przed bramą pojawił się Józef a tuż za nim Ula. Niemal zamarł z zachwytu. Nie przypuszczał, że ona tak spektakularnie się zmieni. Była piękna.
Antoś uwolniony z fotelika już podbiegł do niej, a ona wziąwszy go na ręce całowała jego policzki. Po niej zrobił to Józef. Potem przywitali się z Dobrzańskimi. Domyślał się, że mówią o nim. Najwyraźniej jego rodzicom było przykro. Ula chyba starała się ich pocieszyć. Zapakowali się wszyscy do samochodu machając na pożegnanie Józefowi i ruszyli. Ruszył wolno i on w dość sporej od nich odległości, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy. Z drogowskazów odczytał, że kierują się w stronę Otwocka. Ojciec trochę kluczył po mieście, zanim wjechał na ulicę Reymonta i zaparkował przed dwupiętrowym blokiem. On stanął niewiele dalej w miejscu, z którego doskonale słyszał rozmowę.
- Odprowadzę was Uleńko. Nie poradzisz sobie z tymi torbami. – Krzysztof wysiadł z samochodu a za nim Helena. Ula pomogła Antosiowi i stanęła jeszcze wraz z nim chcąc pożegnać się z Heleną.
- Dziękuję pani Heleno za te dwa dni opieki nad Antosiem.
- Nie ma za co moje dziecko, to dla nas wyłącznie przyjemność, a ty przemyśl sobie to, o czym rozmawiałyśmy. Nawet nie wiesz jak bardzo Marek był zrozpaczony tym, że nie mogliśmy mu zdradzić twojego miejsca zamieszkania. On cię szaleńczo kocha Ula. Antosia długo nie wypuszczał z rąk. Wzruszył się i popłakał. On od razu wiedział kto jest matką małego, bo od czasu kiedy byliście razem nie miał żadnej kobiety. Ja nie chcę nic na tobie wymuszać, ale zastanów się przynajmniej nad tym, czy byłabyś w stanie mu wybaczyć i zezwolić na kontakt z małym. Antek bardzo pragnie mieć tatę. Powinnaś i jego uczucia wziąć pod uwagę. Przemyśl to kochanie.
- Pomyślę. Obiecuję. Teraz pożegnamy się już. Do soboty w takim razie. Dobranoc.
Trzymając Antosia za rękę ruszyła do klatki schodowej. Marek zanotował adres, choć doskonale wiedział, że dojazd do tego miejsca wrył mu się już w pamięć. Postał jeszcze przez chwilę obserwując dom aż dostrzegł zapalające się światło na parterze budynku. Teraz mógł wracać.
Wypakowała rzeczy z siatek. Brudne ubranka Antka wrzuciła do pralki i odkręciła kurek nad wanną. Wlała nieco płynu do kąpieli i zawołała synka. Lubił się pluskać w wannie, więc bez zbytniego ociągania pozwolił się rozebrać. Usadziła go na antypoślizgowej macie podrzucając mu kilka gumowych zabawek. Sama przysiadła na brzegu wanny i namydliła gąbkę.
- Widziałem u dziadków mojego tatusia mamusiu. Jesteśmy podobni. Powiedział, że mnie kocha i żebym o tym pamiętał. Dlaczego tatuś nie może mieszkać z nami?
- To zbyt skomplikowane synku – westchnęła.
- Ale ja bardzo chciałbym, żeby on z nami był. Zgódź się mamusiu – marudził. – Obiecuję, że będę bardzo grzeczny. Moglibyśmy się pobawić samochodzikami, albo pociągiem. On lubi samochody tak jak ja.
Naciskał na nią i chociaż robił to zupełnie nieświadomie wiedziała, że od dzisiaj nie będzie miała spokoju. Od dzisiaj on będzie drążył temat. Miał jej charakter i nie odpuszczał. Czy mogła mieć mu to za złe? Był przecież jeszcze dzieckiem, które marzyło o pełnej rodzinie. Czuła w kościach, że jeśli kiedyś Marek pozna syna, jej świat ponownie wywróci się do góry nogami. Dobrzańscy też prosili ją, by przemyślała sprawę. Mówili, że Marek się zmienił, że szukał jej i nie przestał jej kochać. To ostatnie wydawało jej się najmniej prawdopodobne, bo wciąż nie mogła uwierzyć w tę jego miłość do niej. A może jednak oni mają rację? Dlaczego do tej pory z nikim się nie związał? Krzysztof mówił, że nie randki mu w głowie. Siedzi do późna w pracy, a potem wraca do pustego domu. Czasem zagląda do nich. Tamten Marek zawsze szukał okazji do szalonej zabawy, do popijawy w klubie i do podrywu. Zadziwiające. Czyżby z jej powodu tego wszystkiego zaniechał? Trudno było w to uwierzyć.
- Zobaczymy synku… Teraz wyjdź z wody, wytrę cię i założę piżamkę.
Zanim zasnął wciąż mówił o Marku.
- Tatuś dał mi zdjęcie i prosił, żebym postawił je przy łóżeczku. Dzięki temu nie zapomnę jak wygląda i będę pamiętał, że mnie kocha. - Przyjrzała się fotografii. Musiała być zrobiona dawno, bo Marek na nim wyglądał tak jak go zapamiętała. Szelmowski wyraz twarzy, radosne oczy i te dwa słodkie dołeczki spowodowane szerokim uśmiechem. – Tatuś jest ładny, prawda? – Uśmiechnęła się i pogładziła czuprynę malca.
- Ty jesteś ładny. Dla mnie najładniejszy i najukochańszy. A teraz spać, bo nie wstaniemy do przedszkola. Dobranoc synku.
Wypożyczanie samochodu stało się normą. W każdy sobotni poranek zjawiał się w Otwocku i czekał w pobliżu bloku Uli. Widział jak jego rodzice podjeżdżają i zabierają małego. Czasem towarzyszyła im Ula, ale częściej wychodzili sami zabierając małego na pobliski plac zabaw. Późnym popołudniem jechał za samochodem ojca do Rysiowa, gdzie Ula zostawała wraz z Antosiem do niedzieli. To musiało mu na razie wystarczyć. Przynajmniej z daleka mógł zobaczyć syna i ją. W tygodniu zasypywał rodziców telefonami. Pytał, czy rozmawiali z Ulą o ewentualnej zgodzie na spotkania jego z Antosiem, ale to co mu przekazywali nie brzmiało zbyt optymistycznie. Mówili tylko, że Antek bardzo tęskni i wciąż wypytuje Ulę o tatę.
- Myślę Marek, że jeżeli ona się zgodzi, to nie będzie to nasza zasługa, – mówił Krzysztof – bo jak się okazuje, twój syn jest bardzo uparty i w końcu dopnie swego, zobaczysz.
Przez kolejne pół roku jednak nic się nie zmieniło. Nadal w tajemnicy przed rodzicami przemierzał w każdą sobotę trasę z Warszawy do Otwocka. Jego najlepszy przyjaciel Sebastian miał mu za złe, że nie pozwala się wyciągnąć do klubu w sobotni wieczór.
- Co cię tak nagle odmieniło? Od kiedy rozstałeś się z Pauliną nie jesteś sobą. Ty naprawdę musiałeś ją kochać mimo wszystko.
Uśmiechał się gorzko i tylko kiwał głową. Jednak któregoś dnia miał dość nachalności Olszańskiego.
- Seba, nie zawracaj mi głowy. Zajmij się czymś pożytecznym. Poderwij jakąś porządną dziewczynę i spróbuj z nią wytrzymać przynajmniej przez miesiąc. Chyba jednak muszę cię uświadomić, bo już nie mogę słuchać tych głupot, które wygadujesz. Przede wszystkim nigdy nie kochałem Pauliny i poczułem ulgę, kiedy wreszcie się od niej uwolniłem. Kochałem i nadal kocham Ulę i to już się nigdy nie zmieni, bo jest miłością mojego życia. Poza tym…
- Kochałeś i kochasz Ulę? Ulę Cieplak? Brzydulę? A ja myślałem, że dawno zapomniałeś o tym brzydactwie. To niemożliwe, że miałbyś kochać kogoś takiego? – Olszański z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Nie nazywaj jej tak – wysyczał wściekły. - Przypominam ci, że obrażasz osobę najważniejszą w moim życiu. Nie zapominaj, że nie wszystko jest takie jakim się wydaje. Nie wyciągaj pochopnych wniosków i nie sądź po pozorach. Ona jest piękna i wewnętrznie i zewnętrznie. Szukałem jej od momentu, w którym odeszła z firmy. Odeszła nie tylko z powodu awantury Pauliny. Odeszła przede wszystkim dlatego, że odkryła naszą intrygę. Usłyszała naszą rozmowę na korytarzu i wiedziała już wszystko. Nie wiedziała tylko tego, że ja szaleńczo się w niej zakochałem, że to, co miało być wyłącznie zamiarem uwiedzenia jej, przekształciło się w prawdziwą miłość. Kilka miesięcy temu wracałem ze szwalni i wpadłem do rodziców natykając się u nich na trzyletniego chłopca. Jest tak bardzo do mnie podobny, że nie ma żadnych wątpliwości, że jest moim synem. Moim i Uli.
Olszański otworzył usta ze zdumienia.
- Masz syna? Ale jakim cudem?
- Pamiętasz, jak wyjechaliśmy do SPA? To właśnie wtedy zaszła w ciążę. Kiedy dziecko miało półtora roku moi rodzice zupełnie przypadkowo spotkali Ulę wraz z małym w galerii, w Złotych Tarasach. Rozmawiali z nią. Zgodziła się na widzenia wnuka, ale postawiła im warunek, że ja nie mogę się o niczym dowiedzieć. Przez kolejne półtora roku trzymali język za zębami, aż do mojej wizyty. Jednak nie powiedzieli mi, gdzie mieszka. Sam to odkryłem, bo śledziłem samochód ojca. Wielokrotnie widziałem ją. Nie poznałbyś jej. Jest zjawiskowo piękna i nie ma faceta, który by się za nią nie obejrzał. Niestety nadal nie chce mnie widywać, nawet porozmawiać. To dla mnie ciężka sytuacja, bo chciałbym mieć kontakt i z nią, i z moim synem. Na razie cierpliwie czekam, ale jak długo jeszcze?
Olszański przełkną ślinę i zwilżył językiem usta.
- A to ci historia… Pojęcia nie miałem, że tak się sprawy przedstawiają. Tak naprawdę to chyba ja jestem wszystkiemu winien, bo w końcu to ja namotałem tę intrygę. Gdyby nie to, moglibyście już od dawna być razem.
- Opowiedziałem ci o tym wszystkim po to, żebyś wreszcie przestał mnie nękać tymi propozycjami „nie do odrzucenia”. Już nigdy nie pójdę z tobą do żadnego klubu. Chcesz się upijać, to upijaj się sam. Mnie już dawno obrzydło takie życie. Jedynym moim celem jest teraz odbudowanie relacji z Ulą i kontakt z moim dzieckiem. Nie ma nic ważniejszego, rozumiesz? Nic.
ROZDZIAŁ 4
Świat pokrył się białym puchem. Nadal poza tym wzrokowym nie miał kontaktu z synem. Ula wydawała się nieprzejednana. Czy to możliwe, że już na dobre utracił szansę porozumienia się z nią? Nie potrafił się z tym pogodzić. Wciąż każdej soboty jeździł do Otwocka z nadzieją, że coś się odmieni. Mógłby tyle rzeczy robić z małym. Lepić bałwana lub jeździć na sankach… Jak do tej pory od czasu nadejścia zimy jego rodzice zapewniali mu taką rozrywkę.
Wysiadł z samochodu i przeciągnął się. Ubrany w wełnianą czapkę, nowo nabytą kurtkę i ciemne okulary był nie do rozpoznania. Oparł się o maskę i patrzył jak jego syn zjeżdża z górki, u podnóża której stali Dobrzańscy. On znajdował się dokładnie naprzeciwko po drugiej stronie jezdni.
Nagle zaobserwował coś niepokojącego. Oprócz grupki dzieci z górki zjeżdżała też spora liczba wyrostków. W pewnym momencie jeden z nich jadąc na samochodowej oponie znalazł się tuż za Antosiem. Opona miała większy poślizg i w związku z tym większą prędkość. Zahaczyła o sanki malucha i popchnęła je silnie do przodu. Marek oderwał się od samochodu i pobiegł na skraj jezdni. Cała sytuacja nie wyglądała dobrze, bo ulica była ruchliwa, a mały zmierzał wprost na nią.
Wszystko wydarzyło się w ułamku sekund. Antek wjechał na jezdnię, a z prawej strony wprost na niego jechał rozpędzony samochód. Marek nawet nie wiedział kiedy znalazł się przy synku. Poderwał go z sanek i odrzucił na miękką zaspę. Sam poczuł silne uderzenie w bok i przekoziołkował kilka metrów do przodu tracąc z bólu przytomność. Kiedy się ocknął klęczał przy nim lekarz i sanitariusz.
- Proszę się nie ruszać. Może pan mieć obrażenia wewnętrzne.
Usłyszał płacz swojego synka i odetchnął z ulgą. – Chyba wszystko z nim w porządku…
- Marek? Marek synku, powiedz coś? – usłyszał drżący głos swojej matki. Nie mógł jednak wykrztusić słowa. Uniósł tylko do góry kciuk dając im znak, że jest OK. – Dokąd go zabieracie? – Spytała Helena trzymając na rękach roztrzęsionego Antosia.
- Tu niedaleko mamy szpital urazowo-ortopedyczny. Jeśli państwo chcą, mogą jechać za karetką.
Helena podziękowała i wybrała jeszcze numer do Uli.
- Uleńko, ubierz się dziecko i przyjdź na izbę przyjęć do szpitala urazowego. Nie, nie, z Antosiem wszystko w porządku, ale jest mocno wystraszony i trochę poturbowany. Wjechał niemal pod samochód. Nie wiem jakim cudem znalazł się tu Marek. Gdyby nie on, Antoś nie wyszedłby z tej sytuacji cało.
- Marek…?
- Później wyjaśnię. Pośpiesz się. My jedziemy za karetką.
Zadyszana i bardzo zdenerwowana wpadła na izbę przyjęć rozglądając się nerwowo. Na fotelach zauważyła Dobrzańskich i swojego synka. Podbiegła do niego i wzięła go na ręce. Nadal był w szoku i płakał.
- Już dobrze kochanie, już wszystko dobrze – przytuliła go mocno.
- Wcale nie dobrzeee – rozpłakał się jeszcze bardziej. – Tatusia potrąciło auto. Nie jest dobrze. Czy on umrze? Ja nie chcę, żeby on umarł. Uratował mnie.
- Uspokój się skarbie. Zaraz wszystkiego się dowiemy – spojrzała na Dobrzańskich. – Skąd on się tutaj wziął? Jakim cudem? – Krzysztof pokręcił głową.
- Naprawdę nie mamy pojęcia. Zgodnie z twoją wolą nie podaliśmy twojego adresu. Jedyne wytłumaczenie jest takie, że nas śledził. Jednak gdyby nie zareagował w porę, Antoś mógłby już nie żyć. My sami staliśmy jak sparaliżowani. Widzieliśmy jak ta wielka opona popycha sanki małego, ale nie sądziliśmy, że wypchnie go aż na ulicę. Wszystko stało się bardzo szybko. Marek na jezdni pojawił się nagle, chociaż wtedy nie mieliśmy pojęcia, że to on, bo wyglądał inaczej niż zwykle. Miał czapkę nasuniętą mocno na czoło i ciemne okulary. Porwał małego z sanek i odrzucił na miękki śnieg. Niestety sam został potrącony. Nie wiemy jak bardzo i nie wiemy kogo zapytać. Na razie prawdopodobnie robią mu USG.
Ula po tej relacji wyglądała na wstrząśniętą. Oddała Antosia w ręce Krzysztofa.
- Zaraz spróbuję się czegoś dowiedzieć. Zaczekajcie. - Skierowała się do rejestracji. Wyłuszczyła pielęgniarce, że są mocno zaniepokojeni brakiem informacji o człowieku przywiezionym z wypadku. – Proszę zrozumieć, ten człowiek uratował mojego synka. Są z nami rodzice poszkodowanego. Proszę nam tylko nie mówić, że trzeba zaczekać. Będziemy wdzięczni za każdą informację.
Pielęgniarka ze zrozumieniem potakiwała głową. Wyszła z dyżurki z obietnicą, że zaraz się wszystkiego dowie.
- Poszkodowany nazywa się Marek Dobrzański – rzuciła za nią jeszcze Ula.
Nie minęło pięć minut, gdy ujrzeli ją wychodzącą z jakiejś sali. Podeszła do nich mówiąc - w tej chwili pan Dobrzański jest już po prześwietleniu. Nie ma obrażeń wewnętrznych, ale za to ma połamane cztery żebra i lewą rękę. Teraz go gipsują. Za jakieś dwadzieścia minut trafi na oddział chirurgii urazowej. To na trzecim piętrze. Możecie państwo skorzystać z windy.
Ula uśmiechnęła się do kobiety z wdzięcznością.
- Serdecznie pani dziękujemy za te informacje. Bardzo nas uspokoiły.
Kiedy pielęgniarka oddaliła się, sprowadzili windę i wjechali na trzecie piętro. Znowu usiedli na fotelach. Czas się dłużył. Mały w końcu się uspokoił i wciąż pytał, czy będzie mógł zobaczyć tatę.
- Zobaczysz kochanie jak tylko go przywiozą – zapewniała Ula. Sama nie była spokojna. Bała się tej konfrontacji. Nie widziała go bardzo dawno i choć Dobrzańscy zapewniali ją o jego dobrych intencjach, czuła strach. Mimo to była mu ogromnie wdzięczna, że uratował życie Antosia, że nie wahał się ani chwili i z taką determinacją rzucił się pod koła samochodu.
Wreszcie się doczekali. Na widok wjeżdżającego mobilnego łóżka wstali z foteli. Antoś natychmiast do niego podbiegł.
- Tatusiu, nie umrzesz, prawda?
- Bez obaw synku. Jestem tylko trochę połamany, ale szybko się zagoi – spojrzał na idącą obok wózka Ulę i zalśniły mu w oczach łzy.
- Witaj Ula. Nie spodziewałem się ciebie tutaj – powiedział niemal szeptem.
- Nie mogłam nie przyjść. Uratowałeś Antosia. Za chwilę porozmawiamy.
Z łóżka przeniesiono go już na to właściwe z pościelą i zostawiono ich samych. Dobrzańscy dyskretnie wycofali się na korytarz. Przysiadła na krześle, a Antek wgramolił się na łóżko tuląc się do Marka. Pogładził zdrową ręką jego głowę.
- Już się nie martw, bo wszystko skończyło się dobrze. Za sześć tygodni będę jak nowonarodzony. A ty bardzo się potłukłeś?
- Nic a nic. Wystraszyłem się tylko, bo myślałem, że to jakiś obcy pan. Jak to dobrze, że to byłeś ty…
- Antoś – odezwała się Ula – zostawisz nas na chwilkę samych? Musimy porozmawiać, a ty w tym czasie zaczekaj z dziadkami. Jak skończymy, zawołam cię.
Mały niechętnie oderwał się od Marka.
- Ale pamiętaj, zawołaj mnie – rzucił jeszcze, zanim zamknął za sobą drzwi.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. W końcu Ula odezwała się pierwsza.
- Jak nas znalazłeś Marek? Wierzę, że twoi rodzice nie mają z tym nic wspólnego.
- Nie mają Ula. Nie mają pojęcia, że od ponad siedmiu miesięcy jestem w Otwocku w każdą sobotę, by chociaż popatrzeć na mojego syna i jak mam szczęście, popatrzeć na ciebie. Jesteś taka piękna… Dowiedziałem się, gdzie mieszkacie, bo śledziłem ojca samochód. Nie mógł o tym, wiedzieć, bo wypożyczyłem auto w wypożyczalni. Lexus nie wchodził w grę. Przepraszam cię za to, ale od kiedy dowiedziałem się, że mam dziecko, nie mogłem tak tego zostawić. Szczególnie, że to dziecko mam z tobą. Nawet nie wiesz jak wiele czasu i energii poświęciłem, żeby cię odnaleźć. Milion razy dzwoniłem, ale nie odbierałaś. Potem pytałem Maćka, ale powiedział mi, że nie mieszkasz już w Rysiowie. Gdzie ja nie byłem i kogo nie pytałem… Widok Antosia niemal zwalił mnie z nóg. Od razu wiedziałem, że on jest twój i mój, bo po tym pamiętnym SPA nie miałem innej kobiety. Ten weekend Ula był najpiękniejszą rzeczą jakiej kiedykolwiek doświadczyłem, bo po raz pierwszy kochałem się z kobietą z miłości. To tam zrozumiałem, jak bardzo jesteś mi bliska. Zrozumiałem, że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Tak strasznie żałuję, że nie miałem na tyle odwagi, by wyznać to przy Paulinie. Ubolewam bardzo, że byłaś świadkiem tej rozmowy z Sebastianem. Wyszedł tam na kompletnego debila, choć wiele razy sugerowałem, że nie będzie żadnego ślubu. Wiem, że straciłem twoje zaufanie, wiem, że zraniłem cię jak nigdy w życiu. Ta intryga nie była moim pomysłem, ale moją winą było to, że uległem podszeptom Sebastiana. On nie przewidział tylko, że tak bardzo cię pokocham. Całym sercem i duszą. Jeśli nadal nie potrafisz o tym wszystkim zapomnieć i mi wybaczyć, pozwól mi chociaż widywać Antosia. Ja nie chcę z tobą prowadzić wojny. Niczego nie pragnę bardziej jak pojednania. Nie mogę sobie wybaczyć, że nie wiedziałem nic o ciąży, że nie było mnie wtedy przy tobie, że nie byłem przy narodzinach Antka, a najbardziej mi żal, że nie mogę być przy was teraz, chociaż to akurat zależy wyłącznie od ciebie. Błagam Ula, jeśli czujesz jeszcze odrobinę tej miłości do mnie, nie zabraniaj mi być obecnym w życiu Antosia i twoim. On potrzebuje ojca, a ja potrzebuję was. – Zauważyła, że po policzkach płyną mu łzy. – Nie odtrącaj mnie Ula. Nigdy nikogo nie kochałem tak jak ciebie i nigdy nikogo już tak nie pokocham. Tylko ty możesz nadać sens mojemu życiu. Ty i nasz syn.
- To bardzo trudne Marek, bo zraniłeś mnie bardziej niż ktokolwiek inny. Człowiek, którego tak mocno pokochałam zawiódł mnie na całej linii. To już ponad cztery lata, a ja wciąż pamiętam i wciąż mam przed oczami wściekłą twarz Pauliny i słyszę ironiczny szept Olszańskiego mówiącego „wyślij ją na Malediwy, żeby nie zakłóciła ceremonii ślubnej”. Ciężko po czymś takim przejść do porządku dziennego. Kiedy urodził się Antoś wiedziałam, że już nigdy o tobie nie zapomnę, bo nasz syn będzie mi przypominał ciebie do końca życia. Z wielkim trudem budowałam swój spokój. Tylko ja i Antek. Potem jeszcze twoi rodzice, którzy okazali się wspaniałymi dziadkami i nigdy mnie nie zawiedli. Przez całkowity przypadek znowu straciłam ten spokój i wiem, że już nic nie będzie takie samo. Nie mam pojęcia, czy potrafię ci wybaczyć. Czas robi swoje, a wspomnienia być może się zatrą. Nie mogę ci nic obiecać. Nawet nie mam ci za złe, że śledziłeś ojca, by zdobyć mój adres. Doceniam twoją determinację, że przyjeżdżasz tu przez tyle miesięcy, by przynajmniej popatrzeć na syna. Naprawdę nie spodziewałam się czegoś takiego. Na razie jest za wcześnie, żeby cokolwiek wyrokować. Nie mogę z tobą być, ale nie zabronię ci widywać się z synem. On bardzo cię kocha i nie ma dnia, by nie mówił o tobie. Zasługuje na to, żeby mieć tatę na co dzień a nie okazjonalnie. Musisz jednak zrozumieć, że nadal tkwi we mnie wiele żalu, którego bardzo trudno mi się pozbyć. Niezależnie od tego możesz przyjeżdżać tu kiedy tylko zechcesz i w tygodniu, i w weekendy. Masz na to moją zgodę, bo wiem, że Antek tego właśnie pragnie. Zrobiłeś dzisiaj naprawdę wyjątkową rzecz. Uratowałeś własnemu dziecku życie i za to będę ci zawsze wdzięczna.
- Dziękuję Ula. To więcej niż oczekiwałem, chociaż i tak nie przestanę marzyć o tym, że kiedyś uda nam się stworzyć szczęśliwą rodzinę.
Wstała z krzesła i skierowała się w stronę drzwi.
- Zawołam rodziców. Oni bardzo się martwią, więc uspokój ich. Zaraz przyślę też Antka. Ja już się pożegnam. Zaczekam na nich na korytarzu, a ty zdrowiej jak najszybciej. Do widzenia.
- Do widzenia kochanie – wyszeptał, ale ona już tego nie słyszała.
Wracali do domu. Krzysztof zaparkował samochód i powiedział.
- Co najmniej przez półtora miesiąca Marek nie będzie mógł pracować. Muszę go zastąpić, bo firma nie może być bez szefa. Będziemy przyjeżdżać w sobotę, ale nie wiem, czy damy radę na cały dzień, bo i do Marka trzeba będzie zajrzeć. Musimy przywieźć mu jakąś piżamę i szlafrok. Ja będę tu jutro. Muszę jeszcze zadzwonić do wypożyczalni, żeby ściągnęli samochód, który Marek wypożyczył. Nie mam pojęcia ile będą go tu trzymać i czy w ogóle będzie mógł się poruszać w tym gipsowym pancerzu. Jutro wszystko się okaże. No smyku ucałuj babcię i dziadka. Do widzenia Uleńko.
Następnego dnia Antek nie dawał jej spokoju i już od rana dopytywał się, czy pójdą do taty. Skapitulowała. Ugotowała tradycyjny, niedzielny obiad i przed dwunastą w południe ruszyła z domu. Marek nie spodziewał się, że przyjdzie i jak ujrzał ją w drzwiach uśmiechnął się do niej najpiękniej jak potrafił. Antoś bez pardonu wskoczył na łóżko i wycisnął mu na policzku siarczystego całusa.
- Przynieśliśmy ci obiadek. Mamusia ugotowała.
- Naprawdę? Dziękuję Ula, nie musiałaś…
- To tylko zwykły rosół i kilka klusek z sosem i mięsem. Szpitalne jedzenie pozostawia wiele do życzenia.
- Wiem, właśnie miałem okazję się przekonać przy śniadaniu. Naprawdę doceniam ten gest. Pachnie bosko. A wy już jedliście?
- My zjemy po powrocie do domu. Mieliśmy dzisiaj późne śniadanie.
- Ojciec miał tu być. Może będzie miał szczęście i was tu zastanie. Musi mnie zastąpić w firmie przez te kilka tygodni.
- Tak…, wiem… Mówił mi wczoraj. Próbowałeś chodzić?
- Próbowałem. Nogi mam wprawdzie posiniaczone, ale sprawne. Myślę, że nie będą mnie tu długo trzymać. Trochę bolą mnie żebra przy chodzeniu, ale nie jest to nic, z czym nie mógłbym sobie poradzić. Nie chcę leżeć tutaj dłużej niż to konieczne.
Rzeczywiście nie leżał długo. Po tygodniu wypisano go. Dalszą rekonwalescencję miał przechodzić u rodziców.
ROZDZIAŁ 5
Podczas jednego z pobytów w Rysiowie powiedziała ojcu o Marku. Opowiedziała o uratowaniu Antosia i o tym, że zdecydowała się nie utrudniać mu kontaktów z ojcem.
- Wiesz Ula, ja myślę, że Marek naprawdę cię kocha i kocha to dziecko. Gdyby tak nie było, czy postępowałby z taką determinacją? Czy przyjeżdżałby przez tyle miesięcy tylko po to, by nacieszyć się synem choć z daleka? Wiem, że on bardzo cię skrzywdził, ale teraz wygląda na to, że usiłuje naprawić swoje błędy. Zmienił się i to na korzyść.
- Tak…, ja to też widzę. Widzę jak wiele dla niego znaczy Antoś. Bardzo mu zależy, by nasze relacje były poprawne. Sam mówił, że nie chce ze mną konfliktu, chce pojednania. Gdyby było inaczej równie dobrze mógłby iść do sądu, a sąd na pewno przyznałby mu prawo do widywania się z synem i moja niechęć nie miałaby tu nic do rzeczy. Cieszę się, że jest taki ugodowy. Rozmawialiśmy też o alimentach. On bardzo się przy nich upiera. Wyznaczył kwotę dziesięciu tysięcy miesięcznie. To ogromna suma i naprawdę nie wiem, czy zgodzić się na nią. Z drugiej strony mogłabym nie pracować i poświęcić ten czas małemu. Może mogłabym się z powrotem przeprowadzić do Rysiowa i być tu na miejscu z wami? Jutro zawożę małego do Dobrzańskich. Marek już tam jest. Zajmie się nim, a ja wrócę i zrobię ci tu porządki. Maciek obiecał, że nas zawiezie.
Faktycznie w sobotni poranek czekał już na nich przed bramą. Usadowił w foteliku Antosia i pomógł Uli zapiąć pasy. U Dobrzańskich już ich wyglądano. Marek stał w przedpokoju i co chwilę zerkał przez okno. Gdy zobaczył samochód Maćka, wyszedł przed dom. Przywitał się z nimi i poprosił Szymczyka o chwilę rozmowy.
- Posłuchaj Maciek, wiem, że Ula posiada prawo jazdy, ale dawno nie jeździła. Dałbym ci kluczyki do Lexusa. Zabrałbyś go do Rysiowa i tam poćwiczył z nią. Teraz, kiedy ojciec ma tak bardzo ograniczony czas przydałoby się drugie auto, a jej byłoby lżej dojeżdżać. Zgodzisz się Ula?
- To dość ryzykowne i chyba nie przemyślałeś do końca konsekwencji mojej jazdy takim cackiem. A jak otrę go, albo co gorsza, rozbiję?
- To tylko samochód Ula, a ty na pewno będziesz ostrożnym kierowcą, bo będziesz wozić Antosia.
- No dobra. Spróbujemy – powiedział Maciek. - Ja jutro rano ściągnę go do Rysiowa.
Wbrew temu, co myślała o swoich umiejętnościach kierowcy, nie było wcale tak źle. Kilka godzin ćwiczeń pod okiem Maćka zrobiło swoje. Jej pewność siebie znacznie wzrosła. Wzrosła na tyle, że odważyła się w niedzielę już sama przyjechać do Dobrzańskich po dziecko. Krzysztof pomógł jej z fotelikiem i usadził w nim małego.
- Jedź ostrożnie Ula – szepnął do niej Marek. – Dasz radę jak ze wszystkim.
Popatrzyła mu w oczy.
- Wiem, że kochasz ten samochód i postaram się zwrócić go w takim stanie, w jakim jest teraz. Będziemy w następny piątek wieczorem. Do widzenia.
Kilka tygodni po tej rozmowie znowu przemierzała trasę Otwock – Warszawa. Zanim wyjechała z domu zadzwonił Krzysztof prosząc ją o godzinę rozmowy jak już dojadą. Nie miała pojęcia, o co chodzi, ale musiało to być coś ważnego, bo głos Krzysztofa brzmiał bardzo poważnie.
Wypięła Antosia z fotelika i zabrała torbę z jego rzeczami. W progu już stali seniorzy i witali się z nimi wylewnie. Mały dopytywał się o tatę.
- Jestem synku, jestem. Uściskaj mnie. – Malec wycałował mu policzki, a on tą zdrową ręką podniósł go i przytulił. Z zachwytem w oczach patrzył na Ulę, bo wyglądała cudnie.
- Dzień dobry Ula, wyglądasz zjawiskowo. – Zarumieniła się pod wpływem tego komplementu i podziękowała. Oddała torbę z rzeczami Antosia Helenie i wraz ze wszystkimi przeszła do salonu. Krzysztof nie tracił czasu i zaprosił ją do gabinetu.
- Zanim Helenka poda kawę, zdążymy porozmawiać.
Zajęła miejsce w wygodnym, skórzanym fotelu naprzeciw seniora i wyczekująco popatrzyła na niego. Krzysztof splótł dłonie na kolanach i zagaił.
- Chcę cię prosić o wielką przysługę i nawet nie wiem jak zacząć, bo sprawa jest bardzo poważna. Wiem Uleńko, że F&D kojarzy ci się z krzywdą jakiej tam doświadczyłaś i nie zamierzałaś nigdy wrócić do firmy. Myślę jednak, że jeśli mi nie pomożesz, to dla firmy i wszystkich jej pracowników skończy się fatalnie. Nie zrozum mnie źle. Ja absolutnie nie chcę wywierać na tobie żadnego przymusu i zrozumiem jeśli odmówisz.
- Ale o co konkretnie chodzi? – zapytała zaniepokojona.
- Od jakiegoś czasu mamy poważne kłopoty. Marek nawet tego nie zauważył i nic dziwnego, bo musiałby się przekopać przez tony dokumentów, żeby się zorientować, lub wpaść na to przypadkiem tak jak ja. Przeglądałem ostatnio dokumenty finansowe i zauważyłem, że nic się nie zgadza, nic nie pasuje. Wygląda to tak, jakby ktoś wyprowadzał w sposób niezwykle inteligentny i zakamuflowany pieniądze z firmy. Pytałem Adama Turka, który jak wiesz, pełni obowiązki dyrektora finansowego, ale on uważa, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ja natomiast sądzę, że mamy w firmie kreta. W związku z tym chciałem cię bardzo prosić, żebyś zgodziła się wrócić chociaż na kilka dni. Masz lepszy umysł i lepsze oczy niż ja i jestem pewien, że na pewno coś znajdziesz. Nie możemy sobie pozwolić na dalsze straty. My z wielką ochotą zajmiemy się Antosiem. Ty zajęłabyś na razie gabinet Marka. Jeśli się zgodzisz, chcę ci też zaproponować swój dom, żebyś nie musiała dojeżdżać z Otwocka. Ja wiem, że ta propozycja może cię zaskoczyła i na pewno niesie za sobą konsekwencje, że musiałabyś zrezygnować z pracy w hospicjum, ale zapewniam cię, że wszystko ci wynagrodzę, tylko się zgódź. W przeciwnym wypadku będę mógł tylko obserwować, jak przepada dorobek całego, naszego życia.
Krzysztof skończył i przez moment słychać było tylko tykanie kominkowego zegara. Wiedziała, że nie będzie w stanie mu odmówić. Zażyłość między nią i Dobrzańskimi była już zbyt daleko posunięta. To już nie byli dla niej obcy ludzie, ale dziadkowie jej synka, którzy kochali nie tylko jego, ale i ją.
- Ja pomogę bardzo chętnie panie Krzysztofie, nie wiem tylko, czy sobie poradzę. Już dawno nie miałam do czynienia z tak rozbudowaną księgowością. Będę musiała przejrzeć faktury co najmniej od czasu, kiedy odeszłam z F&D. Za swoją pracę jestem pewna, bo zostawiłam po sobie porządek. Nie znam Turka zbyt dobrze i nie wiem jak pracuje, ale skoro on objął schedę po mnie, to właśnie jego muszę prześwietlić i jego dział. Jeśli chodzi o hospicjum, to po prostu wezmę zaległy urlop. To ponad miesiąc. Mam nadzieję, że tyle czasu wystarczy, żeby dokopać się do prawdy.
Krzysztof się wzruszył. Ujął jej dłoń i ucałował z szacunkiem.
- Dziękuję ci Uleńko. Wiedziałem, że nie zostawisz mnie z tym wszystkim. Marek jest chory i jeszcze trochę potrwa zanim zdejmą mu gips, a ja sam chyba nie dałbym rady.
Siedzieli przy kawie i jeszcze uzgadniali szczegóły. Marek z miłością patrzył na Ulę. Doskonale wiedział, że nikt inny nie poradzi z tym sobie tylko ona. Zawsze miała świetne pomysły, zawsze ratowała go z najgorszych wpadek, czy opresji i zawsze mógł na niej polegać.
- Dziękuję ci Ula, że się zgodziłaś i naprawdę jestem ci wdzięczny, chociaż wiem, że nie jest to dla ciebie komfortowa sytuacja. Sam bym się tym zajął, ale pewnie z marnym skutkiem, bo doskonale mnie znasz i wiesz, że nie jestem zbyt biegły w finansach. Zupełnie tego nie rozumiem, jak można tak dyskretnie i niemal niespostrzeżenie wyprowadzać z firmowej kasy takie ogromne kwoty? Gdyby ojciec nie natknął się na tych kilka dokumentów, pewnie żylibyśmy w błogiej nieświadomości nie wiedząc nawet, że jesteśmy okradani do momentu, aż nie mielibyśmy na wypłaty dla pracowników. Nawet nie mogę sobie wyobrazić takiej sytuacji.
Dopiła kawę i spojrzała na niego.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Jeszcze nie wiadomo, czy w ogóle coś ustalę. Mam nadzieję, że tak, bo szkoda mi bardzo ludzi tam zatrudnionych, żeby mieli przez zwykłego złodzieja stracić pracę. Zostawiłam tam przecież przyjaciół. No, będę się zbierać. Daj mamie buziaka Antoś. Zostajesz z tatą, a ja przyjadę w poniedziałek. Przywieźć ci jakieś zabawki, albo książeczki?
- Przywieź tę z samochodami i kredki. Będziemy malować z tatusiem.
- Załatwione. Bądź grzeczny.
Jeszcze ostatni buziak, pożegnanie z seniorami, i już kierowała się w stronę Rysiowa. Szybko przyzwyczaiła się do Lexusa i wcale nie dziwiła się, że Marek tak bardzo kocha to autko. Było niezwykle wygodne i szybkie, a przy tym bezpieczne.
Jeszcze tego samego wieczora sącząc herbatę zrobioną przez ojca opowiadała mu najnowsze wieści.
- Może przez ten miesiąc będę częściej do was zaglądać? Jest samochód i można jutro do południa zrobić większe zakupy bez potrzeby dźwigania. Jutro też nagotuję wam dobrych rzeczy i trochę was opiorę.
W poniedziałek zjawiła się w pracy punktualnie i od razu skierowała kroki do gabinetu dyrektorki. Tam wyłuszczyła jej z czym przychodzi.
- Ten urlop jest mi bardzo potrzebny pani dyrektor. Wykorzystałabym ten, którego nie wybrałam w zeszłym roku. Mam skomplikowaną sytuację rodzinną i muszę jakoś pomóc.
Nie chciała kobiety wtajemniczać w szczegóły. One dla niej nie były istotne.
- No dobrze pani Urszulo. Proszę wypisać wniosek i zanieść do kadr. Widzimy się za miesiąc.
Podziękowała jej szerokim uśmiechem i poszła wypełnić druczek urlopowy. Potem już nie zwlekając ruszyła do Warszawy. Zaparkowała na podjeździe Dobrzańskich i otworzyła bagażnik. Schwyciła za uchwyt torbę i poczuła dłoń na swojej dłoni. Odwróciła się i ujrzała Marka.
- Witaj Ula. Cieszę się, że już jesteś. Pozwól, że ci pomogę.
- Ty chyba nie powinieneś nosić, prawda? Powinieneś się oszczędzać. - Uśmiechnął się szeroko, a na jego policzkach wykwitły w pełnej krasie te uwodzicielskie dołeczki, od widoku których zawsze miękły jej kolana. Tym razem nie było inaczej. – Cholera, sądziłam, że już się uodporniłam! – pomyślała - A gdzie Antoś?
- Jest z ojcem. Tu niedaleko jest bezpieczna górka. Poszli na sanki. Chodź, pokażę ci twój pokój. Mama przygotowała ten obok pokoju Antosia, żebyś miała go blisko.
W środku przywitała się z Heleną i poszła za Markiem, żeby rozpakować rzeczy. Nie było ich wiele, więc nie zajęło to dużo czasu. Postanowiła pomóc Helenie w kuchni. We dwójkę przygotowanie obiadu poszło bardzo sprawnie. Po trzynastej pojawił się Krzysztof z Antosiem. Weszli do przedpokoju głośno otrzepując buty. Mały miał wielkie rumieńce na policzkach, które wymalował mróz i wiatr. Przytuliła go mocno całując te zimne, czerwone placki.
- Wyszalałeś się, co? Teraz szybciutko się rozbieraj, bo zaraz będzie obiadek. Włóż kapcie.
Reszta dnia przebiegła bardzo spokojnie. Usadowiony w wielkim fotelu Antoś, przyklejony do Marka malował z jego pomocą samochody. Obaj mieli świetne humory i wciąż żartowali. Ula przyglądała się temu w milczeniu. Pomyślała, że jeśli dalej byłaby tak bardzo zapiekła w żalu i złości, a także trwała w uporze, by utrudnić Markowi kontakty z synem, popełniłaby największy błąd w swoim życiu. Nie miała racji. Ten sielankowy obrazek dowodził jak bardzo Markowi zależy na dziecku, jak bardzo jest czuły i opiekuńczy względem niego, jak wielką miłością go obdarza. Nic dziwnego, że mały tak bardzo przylgnął do niego. Ona wciąż patrząc na nich nie mogła się nadziwić, że urodziła dziecko tak bardzo fizycznie podobne do swojego ojca. To tak jakby postawić obok siebie obraz i jego miniaturę. Gdyby nie ta zła przeszłość, którą wspominała tak boleśnie, patrząc teraz na nich wszystkich odnosiła wrażenie, że stanowią zgraną, kochającą się rodzinę. Do Dobrzańskich przywykła niezwykle szybko. To dzięki temu, że byli wobec niej zawsze w porządku. Nigdy jej nie zawiedli i zawsze traktowali uczciwie i dobrze. Teraz powinna chyba przywyknąć do Marka, choć nie było to takie proste. Widziała jak bardzo się stara, jak bardzo mu na niej zależy. Ona sama miewała takie momenty, że pragnęła się do niego przytulić, zniknąć w jego ramionach tak jak wtedy, gdy byli dla siebie wszystkim w tym uroczym SPA, a przynajmniej tak jej się wydawało. Powiedział, że tam zrozumiał jak bardzo ją kocha. Może mówił prawdę? Gdyby był bardziej odważny, ta cała historia mogła mieć zupełnie inny finał. Może dzisiaj byliby szczęśliwym małżeństwem?
- Pojedziemy Lexusem panie Krzysztofie. Obiecuję, że dowiozę pana w całości – uśmiechnęła się z sympatią do seniora, który bez protestu przyjął jej propozycję. Zanim usiadła za kierownicą usłyszała jeszcze od Marka:
- Trzymam kciuki kochanie.
Głęboko spojrzała mu w oczy i wyszeptała - nie nazywaj mnie tak. Ja jestem tylko matką twojego syna, nikim więcej.
- A ja wciąż żyję nadzieją, że jednak wróci ta miłość, którą kiedyś mnie obdarzyłaś. Pragnę tego jak niczego na świecie.
Zarumieniona schowała się we wnętrzu samochodu. Nie odpowiedziała mu nic.
– Będę próbował do skutku, do momentu, aż wróci do mnie. Nie zrezygnuję z niej. Nigdy - pomyślał. Otworzył im bramę i jeszcze stał przy niej chwilę patrząc jak odjeżdżają.
Comments