ROZDZIAŁ 6
Sebastian Olszański zaparkował samochód na firmowym parkingu. Schwycił teczkę i już miał wysiadać, gdy ze zdumieniem zobaczył parkującego tuż przy nim Lexusa należącego do jego przyjaciela.
- Marek? – zdziwił się w myślach. – To chyba niemożliwe, bo nie wsiadłby z tym gipsem za kierownicę. – Powoli otworzył drzwi i wysunął się na zewnątrz. Widział, że pasażerem jest Krzysztof, natomiast od strony kierowcy wysiadła młoda kobieta. Bardzo piękna kobieta.
- Dzień dobry panie Krzysztofie.
- A Sebastian. Witaj. Ulę zapewne znasz i nie trzeba ci jej przedstawiać?
- To jest Ula? Dobry Boże, Marek miał rację, ona wygląda jak milion dolarów. – Obrzucił ją zachwyconym wzrokiem. - Witaj Ula, dawno się nie widzieliśmy. Nie wiedziałem, że masz prawo jazdy.
- Witaj Sebastian – odparła chłodno i bardzo oficjalnie. - Gdybyś kilka lat temu przeczytał dokładnie moje CV wiedziałbyś na pewno, że je posiadam.
- Wracasz do nas? – niezrażony zadał kolejne pytanie.
- Tylko na jakiś czas i na wyraźną prośbę pana Krzysztofa, ale myślę, że nie zagrzeję tu długo miejsca, bo mam złe skojarzenia.
- Wiem o co ci chodzi i chciałbym cię bardzo przeprosić za naszą bezgraniczną głupotę, szczególnie moją, bo ta intryga była moim pomysłem, nie Marka.
- On ma swój rozum i to nim powinien był się kierować, a nie podszeptami złych doradców. Jest nie mniej winien od ciebie, więc nie usprawiedliwiaj go. Poza tym mamy tu ważniejsze sprawy do załatwienia, niż rozpamiętywanie przeszłości. Ja nie chcę o niej pamiętać, więc nie poruszaj przy mnie tego tematu. OK?
- Jak sobie życzysz Ula. Tak, czy owak jeszcze raz bardzo cię przepraszam.
Na piątym piętrze rozstali się. Ula wraz z Krzysztofem ruszyła wprost do gabinetu Marka. Sekretariat był pusty.
- Violetta już tu nie pracuje? – zapytała.
- Pracuje. Sęk w tym, że ona podobno wiecznie się spóźnia. Nie kontroluję tego, bo jak wiesz siedzę na trzecim piętrze. Teraz jak nie ma Marka, to pewnie nic nie robi i zbija bąki. Mówił, że nie jest zbyt lotna i dość leniwa.
- Hmm. Czyli nic się nie zmieniło. Dziwię się, że tyle lat płaci jej za nic. Na jego miejscu już dawno wywaliłabym ją na zbitą twarz. Ja na pewno nie będę jej folgować i zagonię do roboty. - Rozejrzała się po gabinecie Marka. I tu było tak jak zapamiętała. Nic się nie zmieniło. – Myślę panie Krzysztofie, że trzeba iść do Turka i wyciągnąć od niego wszystkie dokumenty sprzed pięciu lat. Od czegoś muszę zacząć. Pójdzie pan ze mną? On nie bardzo mnie lubił i nigdy nie wydawał mi dokumentów bez zgody Alexa, choć zgodnie z regulaminem, wcale jej nie potrzebował. Miałam do wglądu w nie takie samo prawo jak reszta załogi.
- To chodźmy w takim razie. Szkoda czasu.
Adam Turek niewiele się zmienił. Może tylko miał zdecydowanie mniej włosów niż wtedy, gdy pracowała w firmie. Na widok Krzysztofa podniósł się zza biurka i uścisnął mu dłoń. Uli chyba nie poznał, bo tylko nieśmiało kiwnął jej głową.
- Sam pan prezes…? Do mnie…?
- Dzień dobry Adamie. Przychodzę do ciebie z wielką prośbą i liczę też na wszelką współpracę. Proszę cię o udostępnienie pełnej dokumentacji z ostatnich pięciu lat obecnej tu Urszuli Cieplak. Rzecz dotyczy faktur, bilansów, budżetów z pokazów i wszelkiej innej dokumentacji.
Turek otworzył usta ze zdumienia. - To jest Ula Cieplak? Firmowa brzydula? Ależ ona piękna…? - obrzucił ją łakomym spojrzeniem od stóp do głów. – Oczywiście panie prezesie. Nie będę robił żadnych trudności. Ula dostanie wszystko, czego tylko potrzebuje – uśmiechnął się do niej nieszczerze.
- Dziękuję Adam. W takim razie będziemy pracować sukcesywnie. Na początek poproś ludzi, by przynieśli do gabinetu Marka pierwsze trzy roczniki. Muszę mieć skalę porównawczą – wyjaśniła Krzysztofowi. On pokiwał głową na znak zrozumienia. – Potem zadzwonię i poproszę o dwa ostatnie.
- W takim razie zostawiam cię kochanie z tym balastem i wracam do siebie. Jakbyś miała jakieś pytania to dzwoń, może będę pomocny.
Wracając do sekretariatu natknęła się na Violettę. Oczywiście paplała przez telefon. Standard.
- Może byś już przestała? Od pół godziny powinnaś siedzieć za biurkiem i pracować.
Te słowa sprowadziły nieco pannę Kubasińską na ziemię. Rozłączyła rozmowę i spojrzała z góry na dół na Ulę.
- A kim ty jesteś, żeby mówić mi co mam robić?
- Przez jakiś czas twoją nową szefową – wyciągnęła do blondi dłoń. – Ula Cieplak, jeśli coś ci to mówi.
- Ula Cieplak? O nie, nie, nie. Doskonale pamiętam tę okularnicę. Ona na pewno tak nie wyglądała.
- Ale teraz tak wyglądam Viola. Okulary zawsze można zmienić na soczewki, włosy ufarbować i założyć modny ciuch. Aparatu też się pozbyłam. Marka nie będzie jeszcze co najmniej przez miesiąc, a ja nie będę taka pobłażliwa jak on. Obiecuję ci, że będziesz harować jak wół i zasłużysz na pieniądze, jakie ci się tutaj płaci, jeśli nie - wylecisz z hukiem. Firma to nie miejsce na prywatne pogaduszki i zakupy w internecie. Za chwilę zaczną znosić z finansowego dokumentację z ostatnich pięciu lat. Dopilnujesz, żeby nic się nie pomieszało. Wszystko ma być poukładane datami. Segregatory z dokumentami będziesz układać w gabinecie Marka pod szklaną ścianą. Zrozumiałaś?
Kubasińska bezwiednie pokiwała głową i ciężko usiadła na krześle.
Zaczęto znosić segregatory. Violetta okazała się bardzo operatywna, co świadczyło, że wzięła sobie słowa Uli do serca. Po godzinie ta ostatnia mogła już zasiąść do pracy. Nieco przerażała ją ta ogromna ilość dokumentów, ale postanowiła działać selektywnie i zacząć od faktur, bo to one wydały jej się najbardziej podejrzane i miały ścisły związek z dokumentami, które tak zaniepokoiły Krzysztofa. Faktury za paliwo na razie sobie odpuściła. Nie sądziła, aby na nim można było osiągnąć jakieś niebotyczne zyski. Na pierwszy ogień poszły więc te, które płacono za zamówione materiały sprowadzane zza granicy i dodatki do kreacji. Aby mieć jakieś porównanie musiała iść do projektanta Pshemko. Tylko u niego znajdowały się segregatory, w których z właściwą sobie pieczołowitością gromadził specyfikacje na potrzebne tkaniny. Nie zwlekając udała się do pracowni. Przed nią natknęła się na główną krawcową i prawą rękę mistrza, Izę. Przywitała się z nią, chociaż ta nie od razu rozpoznała w niej dawną przyjaciółkę. Kiedy dotarło do niej, że to Ula we własnej osobie rzuciła jej się na szyję.
- Ula! Prędzej śmierci bym się spodziewała niż ciebie tutaj! Ale wypiękniałaś! Wróciłaś na dobre?
- Raczej nie. Zabawię tu około miesiąca, bo Krzysztof prosił mnie, żebym coś sprawdziła. Jest mistrz?
- Jest i nawet ma dobry humor.
- Przepraszam cię, ale koniecznie muszę go o coś zapytać. Jeszcze się zobaczymy. Na razie.
Wsunęła się cicho do pracowni. Febo-Dobrzański guru mody siedział rozparty na fotelu i popijał swoją ulubioną czekoladę.
- Dzień dobry Pshemko – przywitała się. Odwrócił się w stronę drzwi z całym fotelem i obrzucił ją spojrzeniem. Wstał i z błyskiem w oczach podszedł do niej.
- Nic nie mów. Jesteś nową twarzą kolekcji wiosna-lato. Zgadłem, prawda? – Roześmiała się ukazując garnitur równych, śnieżnobiałych zębów.
- Niestety nie. Ula Cieplak, o ile jeszcze mnie pamiętasz przyjacielu.
- Urszula? Słodki Jezu, ależ ty jesteś zachwycająca – schwycił ją za dłonie i obrócił się z nią kilka razy. – Figurę masz idealną, a urodę powalającą. Wróciłaś do nas? Byłoby wspaniale, bo bardzo odczułem twój brak kiedy odeszłaś tak nagle...
- Na razie planuję być tylko miesiąc, a co będzie dalej, zobaczymy. Jak zapewne wiesz Marek uległ wypadkowi i jest w gipsie. Zastąpię go przez ten czas, bo Krzysztof mnie prosił.
- Tak, słyszałem o tym nieszczęściu. Podobno uratował jakieś dziecko?
- To prawda. Uratował własnego syna, ale zachowaj to dla siebie, dobrze?
- Marek ma syna? Od kiedy?
- Antoś ma prawie cztery lata i jest bardzo do niego podobny.
- A to heca. Oczywiście nie puszczę pary z ust. Zaraz…, zaraz… A ty skąd wiesz jak ma na imię małe Dobrzaniątko? – spojrzał na nią podejrzliwie. Kolejny raz wybuchła śmiechem.
- Bo to też mój syn Pshemko, ale o tym sza…
- No, no Urszulo, nigdy bym się tego nie spodziewał, ale wiesz co? Pasujecie do siebie. Ty taka zjawiskowo piękna i on tak niesamowicie przystojny… - rozmarzył się. – Ale ty coś ode mnie chciałaś. O co chodzi?
- O specyfikacje z ostatnich pięciu lat. Muszę coś porównać i są mi do tego niezbędne.
- To pięć sporych segregatorów. Dasz radę się zabrać? Zresztą zaczekaj. Za chwilę zjawi się tu mój asystent i on zaniesie ci te dokumenty. Nie będziesz dźwigać.
Podziękowała mu i wróciła do gabinetu. Wkrótce pojawił się asystent Pshemko i położył jej na stoliku pięć opasłych teczek. Wzięła te sprzed pięciu lat i zaczęła mozolnie porównywać.
Pierwszy tydzień nie przyniósł żadnych rewelacji i jakichś spektakularnych odkryć. Natknęła się tylko na drobiazgi i to w dodatku nic nie znaczące. W piątek przywiozła Krzysztofa do domu i po obiedzie spakowała kilka rzeczy dla siebie i synka, i ruszyła do Rysiowa. Nie chciała, żeby teraz jej rodzina miała być poszkodowana z powodu jej pracy w F&D i zamieszkania u Dobrzańskich. Antoś pocieszał Marka.
- Nie martw się tatusiu, ja wrócę w niedzielę, bo dziadek Józio, wujek Jasiek i Betti też muszą się mną nacieszyć.
Rozbroił ich zupełnie. Jeszcze przed obiadem Marek rozmawiał z Ulą i wcisnął jej do ręki gruby zwitek banknotów.
- Weź Ula, bardzo cię proszę. To dla ciebie i Antosia. Gdybym był zdrowy, chętnie poszalałbym z nim po galeriach. Może jeszcze będzie okazja. Ty musisz mieć jakieś pieniądze. Wiem, że sporo na niego wydajesz, bo miewa kaprysy.
- To dlatego, że go rozpieszczacie – odparowała.
- Nie gniewaj się, ale on jest taki kochany, wspaniały i rozbrajający, że trudno odmówić mu czegokolwiek. Za długo utrzymywałaś go sama. Tobie też należy się trochę komfortu psychicznego i życia bez stresu, a przede wszystkim zamartwiania się, czy nie braknie ci do pierwszego.
- To naprawdę za dużo Marek. My nie potrzebujemy aż tyle.
- To w sam raz Ula i tutaj nie ustąpię.
- No dobrze. Następnym razem podam ci numer konta, bo strach jeździć z taką gotówką. Dziękuję. Jesteś bardzo hojny.
W sobotę cała rodzina Cieplaków zapakowała się do Lexusa i pojechała po zaopatrzenie. Nie oszczędzała na nich. Nakupiła mnóstwo mięsa, wędlin i innych spożywczych rzeczy, żeby mieli co jeść przez kolejny tydzień. Zostawiła oprócz tego ojcu trzy tysiące złotych mówiąc, by porobił opłaty i może kupił kilka rzeczy dzieciakom na miejscowym bazarku.
Sobotnie popołudnie przeznaczyła na sprzątanie, pranie i gotowanie. W domu pachniało bigosem, gołąbkami i mięsnym gulaszem. W niedzielę nalepiła ogromne ilości pierogów z zamiarem zabrania ich części do Dobrzańskich i upiekła dwie wielkie blachy ciasta.
Ona spędzała czas w Rysiowie bardzo pracowicie, a jej rodzina zajęła się w tym czasie Antkiem. Kochali tego malca od momentu jak tylko pojawił się na świecie. Józef żałował jedynie, że Ula nadal nie podjęła decyzji, czy chce żyć z ojcem swojego dziecka, czy nie. Wciąż miał jednak nadzieję, że jego jedyny wnuk będzie wychowywał się w pełnej rodzinie.
W poniedziałek ruszyła znowu z przeglądaniem dokumentów. Kolejny segregator dał jej trochę do myślenia. Natknęła się na sporo faktur wystawionych przez niejaką Andreę Fabioli reprezentującą włoską firmę tekstylną ALPA Moda. To było zastanawiające, że Pshemko szył z włoskich materiałów. Doskonale pamiętała, jak bardzo był im niechętny i preferował raczej firmy francuskie i niemieckie, bo uważał, że pod względem jakościowym są znacznie lepsze. Pomyślała, że najlepiej dowiedzieć się u samego źródła i w tym celu udała się do pracowni mistrza. On sam był akurat w trakcie tworzenia, ale jak ją ujrzał odrzucił ołówek i wstał, by ją przywitać.
- Witaj Bella. Zakopałaś się w te papierzyska na amen i nawet nie zajrzysz do starego przyjaciela – rzucił ze skargą w głosie.
- Wybacz Pshemko, ale sam dobrze wiesz jak dużo mamy tej makulatury. Ja przyszłam cię jeszcze o coś zapytać – usiadła naprzeciw niego i zniżyła głos niemal do szeptu. – Zanim odeszłam z firmy pamiętam, że był czas, kiedy jakość sprowadzanych z Włoch materiałów budziła twoją irytację. Wolałeś materie z Francji i Niemiec. Coś się od tego czasu zmieniło? Włosi postawili na rzetelność?
- Ależ skąd! Urszulo, nadal wystawiam specyfikacje na tkaniny francuskie i niemieckie. Skąd ten pomysł?
- To dziwne Pshemko, ale właśnie natknęłam się na faktury włoskiej firmy tekstylnej opiewające na niebagatelne sumy.
Mistrz popatrzył na nią osłupiały, by za chwilę powiedzieć.
- A wiesz co? Ja podejrzewałem coś takiego. Przez ostatnie trzy lata jakość tkanin była bardzo nierówna. Jedne były znakomite, ale inne źle się szyły i gniotły strasznie. Izabela ciągle narzekała, że ciężko się prasują. Bagatelizowałem to, bo przecież wiedziałem co zamówiłem. Teraz ty przychodzisz i dajesz mi do myślenia. Jeżeli ktoś maczał w tym palce, to musi być niezłym spryciarzem i zmieniać jakość materiałów już na etapie specyfikacji. Tylko kto? Alexa przecież dawno nie ma w firmie, bo odszedł, kiedy ty tu jeszcze pracowałaś, a to przecież on był mistrzem knucia i robienia Markowi pod górkę.
- To ważna informacja przyjacielu, a ja zrobię wszystko, żeby ją wyjaśnić.
Sprawa wydawała się naprawdę skomplikowana, ale ona miała przeczucie, że trafiła właśnie na coś, co pozbawiało firmę ogromnych dochodów. Pewności nabrała wówczas, gdy natrafiła na kolejne rachunki ALPY tym razem na dodatki. – Dlaczego włoskie nici, guziki, lamówki mają niemal piętnastokrotne przebicie w cenie? Czy one są ze złota? – zadawała sobie pytanie. – Przecież Pshemko zawsze szył naszymi krajowymi, bo były i są nadal równie dobre, co te zachodnie, a przede wszystkim kosztują znacznie, znacznie mniej? – Na odpowiedź jeszcze musiała poczekać, ale odnosiła wrażenie, że coraz bardziej zbliża się do rozwikłania tej zagadki.
ROZDZIAŁ 7
Wieczorem przy kolacji dzieliła się z Dobrzańskimi tym, co odkryła.
- Myślę panie Krzysztofie, że mamy do czynienia z grubszą sprawą. Czy mówi wam coś nazwa ALPA Moda? – Krzysztof przecząco pokręcił głową.
- Mnie nic.
- Mnie także – odpowiedział Marek. – To jakaś nasza konkurencja?
- Chciałabym, żeby tak było, ale nie jest. Pogrzebałam dzisiaj w internecie i zadziwiające jest to, że niewiele się o tej firmie dowiedziałam. Jestem też zaskoczona, że wy nic o niej nie wiecie, bo pierwsze faktury pochodzą sprzed czterech lat i opiewają na naprawdę bajońskie sumy. Do tej pory wyselekcjonowałam około sześciuset rachunków wystawionych przez niejaką Andreę Fabioli. Pewnie jej nazwisko też wam nic nie powie. – Obaj zgodnie zaprzeczyli. – Podejrzewam, że firma płaciła za materiały najgorszej jakości i za prawie nic nie warte dodatki. One tylko wyglądały ładnie, ale ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Jeśli mi się poszczęści, to uda mi się prześledzić sposób w jaki sprowadzano materiały do firmy i kto za tym stoi. Jeszcze mam za mało danych i za mało wiem. Myślę jednak, że zbliżam się do odkrycia prawdy.
- To niewiarygodne – Krzysztof był oburzony. – Jak ktoś śmie pod naszym nosem uprawiać taki nikczemny proceder. Przecież w ten sposób firma w szybkim czasie straci swoją dobrą markę, a stałe klientki pójdą do konkurencji. Kto może nas tak nienawidzić?
- Tego jeszcze nie wiem. Z internetu dowiedziałam się, że firmę założono we Włoszech, w Mediolanie jakieś pięć lat temu. Nie ma prezesa ani dyrektora, ale jest trzech równorzędnych wspólników. Jednym z nich jest właśnie ta Andrea Fabioli. Nic nie wiadomo o pozostałych. Nic nie piszą, czy zatrudniają ludzi, nie piszą nic o kapitale spółki, a przecież to podstawowe informacje. To wygląda jak firma widmo. Nawet nie ma adresu siedziby, więc nie mamy pewności, czy rzeczywiście działają w Mediolanie. Podany jest wyłącznie numer telefonu i faxu. Próbowałam dzwonić, ale odzywa się tylko automatyczna sekretarka i prosi, żeby nagrać zamówienie. To naprawdę mocno podejrzane.
Marek siedział jak zamurowany. Kolejny raz zaimponowała mu dzisiaj. Ona naprawdę nie robi nic połowicznie, ale z wielką konsekwencją i determinacją drąży temat. Był pewien, że w końcu uda jej się dociec prawdy. Tylko ona mogła ustalić kto stoi za tym przekrętem. Był z niej taki dumny. Kolejny raz pożałował, że tak nikczemnie z nią postąpił. Ona była uczciwa do szpiku kości, brzydziła się kłamstwem, a on haniebnie to wykorzystał. Był jej bardzo wdzięczny, że podjęła się tego trudnego zadania, chociaż dobrze wiedział, że nie robi tego dla niego, ale z szacunku do Krzysztofa.
- Wspaniale sobie radzisz Ula i jestem pod ogromnym wrażeniem, bo to praca niemal detektywistyczna – pochwalił ją. – Za tydzień zdejmują mi gips. Jeśli będzie wszystko dobrze, to pomogę ci w dotarciu do prawdy. Powiedz mi jeszcze jak Violetta? Bardzo się buntuje?
Słysząc to pytanie rozchichotała się.
- Nie uwierzysz, ale haruje jak dobrze naoliwiona maszyna. Postraszyłam ją trochę i nagle okazało się, że potrafi być bardzo operatywna. Nawet do pracy przestała się spóźniać.
Marek pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Wiesz tato, myślę sobie, że to Ula bardziej nadaje się na prezesa firmy niż ja. Świetnie sobie radzi z krnąbrnymi pracownikami.
- To ciekawe co mówisz synu. Akurat w tym przypadku całkowicie się z tobą zgadzam.
Zaskoczona Ula patrzyła to na jednego, to na drugiego.
- Nawet nie żartujcie sobie w ten sposób.
Obaj jak na komendę ryknęli śmiechem.
Po kolacji wykąpała synka i przebrawszy go w piżamkę zaprowadziła do pokoju. Przyszedł i Marek, by jak co wieczór dać małemu słodkiego buziaka na dobranoc. Antoś zasnął szybko, a oni stali jeszcze przyglądając się jak spokojnie oddycha.
- Wróć do mnie Ula – usłyszała jego szept tuż nad uchem. – Tak bardzo cię kocham i tak bardzo kocham naszego synka. Nie potrafię już żyć bez was.
Dostrzegł gromadzące się w jej oczach łzy.
- Boję się… - szepnęła drżącym głosem.
- Czego Ula? Przecież widzisz, że się zmieniłem. Nie potrafiłbym cię już skrzywdzić. Tę głupią intrygę będę sobie wyrzucał aż do śmierci. Tak strasznie za tobą tęsknię. Mam cię tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a cierpię jak potępieniec, że nie mogę cię nawet dotknąć.
- Właśnie tego się boję, że nie dotrzymasz słowa i potraktujesz mnie znowu tak jak kiedyś. Takiego drugiego razu już nie zniosłabym. Za wiele mnie to kosztuje Marek. Nie chcę już tak cierpieć jak wtedy…
- Przysięgam ci kochanie na głowę Antosia, że nigdy już nie zrobię nic tak okropnego tylko wróć. Przysięgam, że będę najlepszym ojcem dla naszego malucha i jeśli się zgodzisz, najlepszym mężem dla ciebie - przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. – Bez ciebie umieram. Jeśli nie przestałaś mnie kochać, jeśli kochasz mnie choć trochę, wróć do mnie. Chociaż spróbuj. Daj nam szansę. Zawsze powtarzałaś, że każdy zasługuje na szansę. Niczego bardziej nie pragnę jak tego, żebyś była szczęśliwa. Ja postaram się ze wszystkich sił dać ci tyle szczęścia, ile tylko zdołam.
Jej twarz była mokra od łez. Podniosła głowę i popatrzyła mu w oczy.
- Być może popełniam kolejny błąd, ale zaryzykuję. Pamiętaj, jeśli skrzywdzisz mnie kolejny raz, już nie będę w stanie ci wybaczyć.
Starł jej z policzków słoną wilgoć.
- Nigdy cię nie zawiodę, nie oszukam i nie skłamię. Za bardzo cię kocham, bym mógł kolejny raz posunąć się do podłości. Mam nadzieję, że któregoś dnia będziesz mogła powiedzieć, że ufasz mi bezgranicznie. Kocham cię do szaleństwa.
- Ja też cię kocham… - usłyszał. – Nigdy nie przestałam…
Nie wytrzymał i przytulił się do jej ust. Oddała pocałunek. Poczuła się tak jak kiedyś. Jak w tym SPA, gdy trzymał ją w ramionach i całował do utraty tchu.
- Dzięki tobie jestem szczęśliwym człowiekiem Ula. Najszczęśliwszym.
- Viola zadzwoń do Adama, niech przyjdzie tu do mnie – wydała polecenie swojej sekretarce.
- Już się robi.
Turek pojawił się po paru minutach. Miał nietęgą minę. Nie czuł się pewnie w obecności Uli. Zadawała zbyt dużo niewygodnych pytań. Na większość odpowiadał, ale sporo z nich pozostawiał bez odpowiedzi. O co zapyta tym razem?
Zapukał i wszedł do gabinetu. Wskazała mu krzesło po drugiej stronie biurka i od razu przeszła do konkretów.
- Co wiesz o firmie ALPA Moda?
- ALPA Moda? Właściwie to nic. Dostawaliśmy od nich faktury do zapłaty za materiały i chyba dodatki.
- No właśnie. Rzecz w tym Adam, że ani Marek, ani pan Krzysztof nigdy nie składali w tej firmie zapotrzebowania ani na jedno, ani na drugie. Nigdy nie słyszeli nawet o takiej spółce. Wczoraj po raz pierwszy usłyszeli jej nazwę ode mnie. Wiesz może coś więcej na temat tego cudu? Jakim prawem dostajemy od nich faktury na astronomiczne sumy skoro nawet nie mamy podpisanej z nimi umowy? Coś tu jest nie w porządku, nie sądzisz?
- Wydaje mi się, że taka umowa była podpisywana… - bąknął niepewnie.
- Tak? A kto ją podpisał? Bo jak już ustaliłam, na pewno nie Dobrzańscy.
- Musiałbym to sprawdzić…
- To sprawdź i przyjdź tutaj razem z tą umową. Chcę ją zobaczyć. Dokopałam się do siedmiuset faktur. Oto one – wskazała na solidny stosik dokumentów obok telefonu. - Wiesz na jaką opiewają sumę? – Turek pokręcił głową. – Pewnie nigdy nie zadałeś sobie trudu, żeby to policzyć, prawda? Ja dokonałam takich obliczeń i mogę powiedzieć, że wypłaciliśmy tej firmie-guzik przez ostatnie pięć lat sto trzydzieści milionów złotych. Sto trzydzieści milionów! A wiesz za co? Za nic nie warte materiały i dodatki najgorszego gatunku. Zastanawia mnie tylko jedno. Jak ty, taki doświadczony księgowy mogłeś tego nie zauważyć? Jeśli masz coś wspólnego z tym przekrętem lepiej przyznaj się od razu. Im bardziej będziesz zwlekał, tym gorzej dla ciebie, bo bez wątpienia sprawa trafi do sądu.
- Ale ja nic nie wiem. Nie mam z tym nic wspólnego.
- No dobrze, jak chcesz… A teraz postaraj się znaleźć tę umowę. Czekam na nią niecierpliwie. Aha i jeszcze jedna sprawa. Pamiętasz, że za dwa tygodnie posiedzenie zarządu? Jak stoisz z raportem?
- Jestem do przodu. Na pewno będzie gotowy na zarząd.
- To dobra wiadomość. Dziękuję.
Trzymała tę umowę w rękach i nie mogła uwierzyć, że Alex Febo podpisał coś takiego. Coś, co nie trzymało się kompletnie kupy, było spisane byle jak i bez zachowania jakichkolwiek standardów. Firma wymieniona z nazwy z siedzibą w Mediolanie, bez uściślonego adresu. Umowa zawierana między ALPA Moda i Febo&Dobrzański. W imieniu tej pierwszej podpisał ją Andrea Fabioli, choć na początku myślała, że to kobieta. W jednym z punktów zawarta jedynie informacja o trzecim wspólniku bez wymienionych danych osobowych, bez przytoczonego z nazwy dowodu tożsamości. Umowa zawierała tyle podstawowych błędów i nieścisłości, że więcej chyba nie można było w niej zamieścić. W uzasadnieniu podano, że firma ALPA Moda zobowiązuje się dostarczać firmie Febo&Dobrzański wysokiej jakości tkaniny produkowane na licencji zachodniej oraz dodatki. Ani słowa o patencie na materiały, bo pewnie go nie było i nadal nie ma. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Gdyby Krzysztof nie natknął się na te budzące podejrzenia dokumenty, ten proceder nadal by kwitł, aż nie doprowadziłby do upadku firmy i pies z kulawą nogą nie doszedłby do tego, jakim cudem dobrze prosperująca firma nagle zostaje pozbawiona płynności finansowej i upada. Makiaweliczny plan i długofalowy. Na lata, żeby nikt się nie zorientował.
Kolejny raz zawitała do pracowni krawieckiej i poprosiła Izę, żeby pokazała jej te materiały, na które narzekała.
- Najlepiej takie, które posiadają banderole.
Przeszły na zaplecze i tam Iza pokazała jej stojące pionowo w pudle bele wadliwego materiału. Szczególną uwagę zwróciła na etykiety. Opis na nich świadczył, że pochodzą z francuskiej firmy, z którą od lat współpracowała F&D. Chyba zrozumiała już wszystko. Tkaniny były najgorszego gatunku produkowane prawdopodobnie w Rosji lub Rumunii, natomiast banderole były fałszywe, bo wskazywały na Francję jako producenta.
Spisała numery seryjne i dla pewności postanowiła zadzwonić do francuskiej firmy. Powiedziano jej, że w ogóle nie mają w rejestrach takich numerów seryjnych. Uświadomiono ją, że partie tkanin, które są wysyłane do Polski zaczynają się od liter FR, dalej następuje ciąg ośmiu liczb kończących się literami PL.
- To nasze znaki rozpoznawcze, - mówił jej człowiek po drugiej stronie kabla telefonicznego – każde inne są po prostu fałszywką.
Podziękowała mu za informację. Teraz musiała tylko ustalić, kto kryje się za tym oszustwem. Wiedziała, że łatwo nie będzie.
Wróciła do domu zmęczona, ale przy późnym obiedzie kolejny raz opowiadała im wszystkim o najnowszych ustaleniach.
- Nie sądzę panie Krzysztofie, żeby Turek miał z tym coś wspólnego. Nie jest wprawdzie szczerym i budzącym zaufanie człowiekiem, ale też myślę, że nieco naiwnym i na pewno sam nie mógłby wpaść na taki szatański pomysł. Jeśli już, to może być przez kogoś manipulowany.
- A ja po wczorajszej rozmowie dużo myślałem na ten temat – odezwał się Marek - i chyba na coś wpadłem. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się to bardzo prawdopodobne. Posłuchajcie. Firma nazywa się ALPA Moda. Czy nie wydaje wam się, że mamy tu niezwykłą zbieżność? Al, to pierwsze litery imienia Alex, a Pa, pierwsze litery imienia Paulina. Faktury podpisywał niejaki Andrea Fabioli. I tu jest zbieżność, bo inicjały AF są inicjałami Alexandra Febo. Jeśli wziąć pod uwagę tę idiotyczną umowę, to wygląda na to, że nasz przyjaciel Alex podpisał ją sam ze sobą raz występując pod nazwiskiem Febo, a raz pod Fabioli. Ten niby trzeci wspólnik to Paulina, dlatego nie jest wymieniona z imienia i nazwiska, żeby nie podpadło. Podejrzewam, że Alex sam sporządził tę umowę i celowo zredagował ją tak, żeby nikt się nie zorientował, że chodzi właśnie o niego. Poza tym firma została założona w Mediolanie. Myślę, że to blef. Nie ma żadnej firmy. On wyjechał do Milano ponad pięć lat temu i tam pewnie zrodził się w jego chorej głowie ten szalony pomysł, żeby oskubać F&D z pieniędzy i ugrać jak najwięcej. Kupić najgorszą taniochę, opatrzyć ją fałszywymi banderolami, to dzisiaj żaden problem. Może to zrobić każdy. On nie jest głupcem i znalazł sposób na wygodne życie. Po co miał zakładać legalnie działającą firmę, skoro w łatwy sposób mógł się dochrapać pieniędzy? Paulina jest tam razem z nim i dam sobie głowę uciąć, że oboje opływają w dostatek dzięki firmowej kasie.
Za dwa tygodnie zarząd. Na pewno zjawią się oboje, bo w końcu nadal dysponują pięćdziesięcioprocentowym pakietem udziałów. Trzeba ich zdemaskować i sprawić, żeby ich aresztowano dopóki będą na terenie Polski, bo jak wyjadą, to może być już trudno. Rzecz tylko w tym, że trzeba im będzie udowodnić to bezkarne jak do tej pory wysysanie firmowych pieniędzy. Chciałbym cię prosić Ula, żebyś jutro zawiozła mnie do szpitala na zdjęcie gipsu. Potem podjedziemy na komisariat, gdzie złożę doniesienie o przestępstwie. Mamy dwa tygodnie, żeby udowodnić, że to właśnie oni za tym stoją. Myślę, że to rozumowanie nie jest pozbawione sensu i coraz bardziej upewniam się w tym, że to ich sprawka. Adam nie musiał o niczym wiedzieć. Alex zawsze uważał go za półgłówka i tak go traktował. Nigdy nie poszedłby z nim na żadne układy i nie dopuściłby go do takiego szemranego interesu. Turek jest nieco tchórzliwy i naciskany na pewno by się przyznał. Tymczasem Ula mówi, że wyparł się swojego udziału w tym procederze. Nie uważacie, że to wszystko trzyma się kupy? Koniecznie trzeba podać na policji numer konta, na które szły przelewy. Jestem pewien, że nie ma na nim zbyt wiele gotówki, bo ta już pewnie została przelana na ich prywatne rachunki. Myślę, że policja powinna to ustalić.
- Jeśli masz rację synu, to będzie to prawdziwa sensacja i skandal. Przyznaję, że otworzyłeś mi oczy.
- Mnie też wydaje się to wielce prawdopodobne – odezwała się Ula – i Marek może mieć rację. Pamiętacie jak Alex zawsze knuł przeciw Markowi? Zawsze podkładał mu jakąś świnię. Kręcił i motał, bo był chorobliwie zazdrosny o fotel prezesa. Nie mógł znieść, że to właśnie Marek nim został. To zemsta i od teraz tak właśnie myślę.
ROZDZIAŁ 8
Rano zadzwoniła jeszcze do Violetty informując ją, że spóźni się kilka godzin. Antoś bardzo nalegał, żeby zabrali go ze sobą.
- Nie chcesz zostać z babcią? Będziesz się nudził w szpitalu. Zanim tacie ściągną gips, to trochę potrwa.
- Ale ja chcę być z tatusiem – prosił.
- No dobra. Zabieramy go – zawyrokował Marek, który swojemu synkowi nie potrafił odmówić niczego. – Ubierzesz go mamo?
Helena już brała malucha za rękę i kierowała się do jego pokoju. Antoś podskakiwał z radości. Po chwili wybiegł już całkowicie ubrany i dołączył do rodziców. Ula naciągnęła mu czapkę i owinęła szyję szalikiem. Był podekscytowany, bo po raz pierwszy towarzyszył im obojgu.
W szpitalu musieli trochę poczekać. Śnieg leżący na chodnikach sprzyjał wypadkom. Sporo było osób z połamanymi kończynami. Marek dostał się w końcu do środka. Pokazał kartkę napisaną przez lekarza i zaraz zaproszono go na lekarską kozetkę. Ostrożnie rozcięto gips na ręce, a potem na klatce piersiowej. Czuł, że z ręką słabo. Tyle dni unieruchomienia zrobiło swoje.
- Musi pan zacząć ćwiczyć dłoń, bo palce jeszcze niemrawe. Jeśli będzie pan konsekwentny, to szybko dojdzie pan do dawnej sprawności. A jak żebra? Bolą?
- Nie, tu raczej jest w porządku. Oddycham też bez bólu.
- Za chwilę prześwietlimy pana i upewnimy się, czy wszystko ładnie się pozrastało. Proszę przejść do pomieszczenia obok – pielęgniarka wskazała mu drzwi.
Prześwietlenie nie wykazało żadnych odchyleń od normy. Kości zrosły się tak jak powinny. Ucieszył się, że nie będzie musiał tu więcej przychodzić. Z gabinetu wyszedł ze szczęśliwą miną. Antoś podbiegł do niego i objął go za nogi.
- Już dobrze tatusiu? Jesteś zdrowy?
- No powiedzmy, że prawie dobrze. Jeszcze trochę rękę mam słabą, ale jak poćwiczę, to się wzmocni. Teraz musielibyśmy kochanie jechać na komendę – zwrócił się do Uli. - Koniecznie trzeba złożyć to doniesienie. To pewnie trochę potrwa, ale przynajmniej ktoś już się nad tym pochyli.
Już na miejscu zapytali o kogoś, kto zajmuje się przestępstwami gospodarczymi. Wskazano im pokój. W środku siedział starszy mężczyzna z przystrzyżonymi na jeża włosami i gładko ogoloną twarzą. Przywitali się z nim i wyłuszczyli z czym przychodzą. Mówiła głównie Ula, jakim sposobem dowiedziała się o przekrętach w firmie. Później i Marek opowiedział o swoich podejrzeniach.
- Nie chciałbym nic sugerować, a tym bardziej wkraczać w pańskie kompetencje, ale myślę sobie, że dobrze by było nawiązać współpracę z włoską policją. Oni tam na miejscu mają większe możliwości. Rodzeństwo Febo mieszka w domu odziedziczonym po swoich rodzicach. Tego jestem w stu procentach pewien. Tutaj jest adres – podał śledczemu kartonik z danymi adresowymi. – Wraz z nimi mieszka Sofia ich gospodyni, a przynajmniej mieszkała tam cały czas, kiedy oni przebywali tu w Polsce i zajmowała się domem. Gdyby tamtejsi śledczy uzyskali nakaz rewizji, mam pewność, że znaleźliby tam te trefne materiały, diabli wiedzą skąd sprowadzone. Nasze pierwsze podejrzenie padło na Rosję lub Rumunię, ale to tylko hipoteza. Może się okazać, że byli bardziej kreatywni.
- Tak…, ma pan rację. Tak właśnie zrobimy. Ja jeszcze dzisiaj spróbuję połączyć się z Mediolanem i zorientuję się, z kim można na ten temat rozmawiać. Jak coś ustalimy na pewno poinformujemy.
Podziękowali śledczemu i wyszli na zewnątrz.
- To co teraz Marek? Odwiozę was do domu i wracam do pracy. – Zerknął na przegub. Wskazówki zegara wskazywały kilka minut po dwunastej.
- Mam lepszy pomysł. Pojedziemy gdzieś na lunch, a potem zabierzemy się z tobą do firmy. Pójdę do ojca i opowiem mu o wszystkim. Antek, chcesz zobaczyć, gdzie pracuje mama i tata?
Oczywiście, że chciał. Wiedział, że nie jadą do hospicjum, ale do dużego biurowca, który należał do dziadka Krzysia.
Kiedy wysiedli z windy niemal natychmiast zgromadził się przy nich spory tłumek pracowników. Witali rzecz jasna Marka, ale i Antosiowi przyglądali się z zaciekawieniem odnotowując jego wielkie podobieństwo do prezesa. W pewnym momencie zobaczyli przepychającego się przez tę ciżbę Pshemko.
- A sio! Dajcie i mnie się przywitać. Marco, jakże nam ciebie brakowało - zawisł na szyi Dobrzańskiego.
- Ostrożnie Pshemko. Jestem jeszcze trochę obolały. - Mistrz natychmiast oderwał się od niego i zaczął zezować na Antosia.
- No proszę. Następca tronu we własnej osobie – wyciągnął do małego dłoń, którą ten uściskał. – Witam cię w firmie twojego dziadka i taty. Jesteś do niego bardzo podobny. Mama miała rację.
Ula ściągnęła małemu czapkę, spod której wymknęły się te niesforne kosmyki kruczoczarnych włosów. Mały uśmiechnął się szeroko do mistrza i wtedy ten zauważył te cudne dwa dołeczki.
- No Marco, - pokręcił z podziwem głową - nie wyparłbyś się. Toż to skóra zdarta z ciebie żywcem.
- Wiem Pshemko i nie mam zamiaru zaprzeczać. Kocham tego smyka całym sercem tak jak jego matkę – spojrzał z miłością na Ulę.
Mistrz szepnął mu jeszcze do ucha:
- Pamiętaj, w razie ślubu ja szyję dla was kreacje.
Marek rozchichotał się.
- Nawet nie myślałem, że miałbym o to prosić kogoś innego, ale do tego jeszcze daleko. Na pewno damy znać.
Ula podeszła do recepcji i poprosiła Anię o dwie kawy i herbatę. Mieli już wchodzić do sekretariatu, gdy na końcu korytarza ukazał się Adam Turek machając do nich jakimiś teczkami. Zaczekali aż zrówna się z nimi. Zasapany przywitał się i wyrzucił z siebie.
- Jak dobrze, że jesteście oboje. Nie uwierzycie na co się natknąłem. Możemy teraz pogadać?
- Oczywiście. Chodź – Marek wyciągnął rękę w zapraszającym geście. Kiedy już rozsiedli się w gabinecie, Turek zagaił.
- Wtedy, gdy poprosiłaś mnie o tę umowę Ula, nie dawało mi to spokoju. Przyznawałem ci rację i nie rozumiałem, po co Alex podpisywał umowę z Włochami, jak nie był do tego upoważniony. Przecież takie uprawnienia posiada wyłącznie prezes. Zacząłem grzebać w innych teczkach, które wyglądały na prawdziwe starocie. Okazało się jednak, że zawierały niezwykle cenne informacje. Podejrzewam, że nikt nigdy ich nie czytał, bo znajdowały się w miejscu, które byłoby ostatnim do jakiego bym zajrzał. Leżały jak makulatura w piwnicy przerobionej na archiwum. Myślę, że Alex po prostu o nich zapomniał, kiedy odchodził. Spójrzcie – sięgnął po pierwszą teczkę. – Ułożyłem to chronologicznie. Tu są pierwsze faxy dotyczące współpracy z tajlandzką firmą tekstylną. Alex dopytuje na jakich warunkach zgodziliby się przysyłać materiały. Negocjuje ceny, by były jak najniższe. To korespondencja sprzed siedmiu lat. Wtedy był jeszcze tutaj dyrektorem finansowym, ale już zaczynał kombinować. Siedem lat temu badał jedynie tamtejszy rynek, ale natknąłem się na teczkę, która pochodzi sprzed pięciu lat i zawiera oprócz faxów dobijających targu również umowę przysłaną faxem. Ona nieco zblakła, ale można się doczytać konkretów. Mam tu na myśli ilości zamawianych tkanin i dodatków oraz ich ceny. Są niezwykle niskie. Mało tego. Oni przysłali mu nawet próbki, z których wybierał. Najciekawsze i chyba najistotniejsze jest jednak miejsce dostaw. Spójrz na adres Marek. Mówi ci on coś?
Dobrzański z trudem odczytał wyblakłe pismo. Wszystko pasowało.
- Ula to jest adres, który podałem śledczemu. To dom rodziców Febo w Milano.
- No to mamy ustalone – kontynuował Adam. - Kiedy Alex odszedł, musiał tu zostawić człowieka, który będzie trzymał rękę na pulsie i będzie pilnował specyfikacji, by je skorygować lub podmienić. Nie mógł tego zlecić komuś zaufanemu, bo takiego w firmie nie miał. Pozostała tylko Paulina, która jak wiecie wyjechała do Włoch zaledwie niecały rok temu. Mogła bezkarnie się tym zajmować, bo nikt jej nie sprawdzał. Nikt nie miał pojęcia, że oni oboje zwąchali tu interes życia. Teraz przyjeżdżają tylko na posiedzenia zarządu, ale jak sobie przypominasz Marek, nie wyjeżdżają tuż po nim. Co najmniej przez tydzień kręcą się jeszcze po firmie. Teraz już wiem, że przedłużają pobyt, by podmienić specyfikację. Nigdy się nie zorientowałeś, że coś jest nie w porządku, prawda? Wcale ci się nie dziwię. Są bardzo dyskretni i ostrożni. Ty brałeś wykaz tkanin do zakupu bezpośrednio od Pshemko. Ufasz mu i nigdy nie miałeś do niego zastrzeżeń. Nie wiedziałeś tylko, że ta specyfikacja nie jest już tą sporządzoną przez niego. Wszyscy mieliśmy klapki na oczach niestety. Jako współwłaściciele mieli dostęp dosłownie wszędzie. Ochrona ich nigdy nie zatrzymywała, a zdobycie kluczy do pracowni krawieckiej nie nastręczało problemu. Mieli całkowitą swobodę działania.
Byli wstrząśnięci tymi informacjami. Pierwszy przetrawił to Marek.
- Adam musimy cię przeprosić. Przeprosić za to, że początkowo to właśnie ciebie podejrzewaliśmy o współpracę z Alexem. Myliliśmy się, bo okazałeś się niezwykle lojalny i uczciwy wobec firmy i z całą pewnością docenię to tuż po moim powrocie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo wartościową dokumentację znalazłeś. Byliśmy dzisiaj na komendzie i zgłosiliśmy to przestępstwo. Niestety niczego nie mogliśmy poprzeć stosownymi dowodami. Teraz już je mamy dzięki tobie. Za chwilę zadzwonię do śledczego i umówię się z nim na jutro. Koniecznie trzeba mu zawieźć te dokumenty.
Turek wyszedł zostawiając im teczki. Nawet nie zdążyli porozmawiać na ich temat, gdy do gabinetu wparowała Violetta.
- Marek! Właśnie usłyszałam, że jesteś. Tak się cieszę, że z tobą wszystko dobrze!
- A z tobą chyba nie bardzo – odezwała się Ula. - Wystarczy, że przez chwilę mnie nie ma, a ty korzystasz z wolności, co? Wchodzimy do sekretariatu, który jest pusty. Telefony dzwonią i nie ma ich kto odebrać. To gdzie się podziewałaś?
- Poszłam tylko do warzywniaka po pomidory. Znowu żyję w stresie. A co to za śliczny chłopczyk? – zmieniła temat i przykucnęła przy Antosiu. – Jak się nazywasz?
- Antoś Dobrzański – odpowiedział rezolutnie.
- Dobrzański? To dziecko jest podejrzanie do ciebie podobne Marek.
- No to chyba nic dziwnego, skoro jest moim synem, prawda?
- Synem? No ale jak, kiedy, z kim? – Viola była w wyraźnym szoku.
- Viola, czy ja ci muszę opowiadać jak się robi dzieci? Antek jest synem moim i Uli. Wystarczy, czy jeszcze chcesz znać jakieś szczegóły?
Pokręciła głową nie wiadomo czy dlatego, że nie chciała już nic usłyszeć, czy dlatego, że wciąż była zaskoczona.
- To ja już pójdę – szybko opuściła gabinet zamykając za sobą drzwi.
Marek podniósł się z kanapy.
- Pójdziemy do dziadka Antoś. Nie będziemy przeszkadzać mamie, bo ma jeszcze coś do zrobienia. – Podał chłopcu rękę i wyszedł wraz z nim z gabinetu. Ona natychmiast sięgnęła po telefon i jeszcze raz skontaktowała się z Turkiem.
- Jeśli możesz Adam, to przyślij do mnie ludzi. Niech zaczną powoli wynosić segregatory. Już nie będą mi potrzebne, bo mamy jasność sytuacji. Zatrzymam tylko te faktury, które wystawiał Febo, bo musimy je dostarczyć na komendę. Będą stanowić dowód w sprawie.
- Zaraz kogoś przyślę Ula. Uwiną się raz dwa.
Po powrocie z pracy, przy obiedzie znowu rozmawiali z ożywieniem o tym, czego dopuścili się oboje Febo. Helena wciąż nie mogła w to uwierzyć.
- Po śmierci rodziców przygarnęliśmy ich oboje. Nie wyróżnialiśmy żadnego i traktowaliśmy jednakowo, chociaż teraz jak patrzę z perspektywy lat, to jednak chyba nie do końca. Marek zawsze miał gorzej. On posiadał nas oboje, oni nikogo, żadnej rodziny. Czasami pobłażałeś Alexowi Krzysiu tak jak ja pobłażałam Paulinie. To nie było dobre, mimo to staraliśmy się, żeby wyrośli na porządnych ludzi i robiliśmy wszystko, żeby zapewnić im dobry start. Kochaliśmy ich jak rodzone dzieci. Wykształciliśmy ich. Za co oni nas tak nienawidzą? Za to, że byliśmy dla nich rodziną?
- Już nie ma co teraz tego roztrząsać Helenko. Ta cała afera otworzyła nam oczy i pozwoliła na pewne rzeczy spojrzeć z innej perspektywy. Gdyby nie upór i dociekliwość Uli, my sami niczego nie odkrylibyśmy. Dziękuję ci Uleńko, że pochyliłaś się nad tym. Uratowałaś nas i to po raz kolejny. Naprawdę nie wiem, jak my ci się odwdzięczymy.
Uśmiechnęła się zarumieniona.
- Nie trzeba mi się za nic odwdzięczać panie Krzysztofie, bo zrobiłam to z przyjemnością i miałam przy tym trochę szczęścia. Szczerze powiedziawszy to Marek rozwiązał zagadkę i to jemu należą się pochwały. Dzisiaj pozamykałam wszystkie sprawy. Segregatory są już na swoim miejscu. Gabinet jest opróżniony i czeka tylko na Marka. Ja wracam do Otwocka. Za chwilę kończy mi się urlop.
Marek poruszył się niespokojnie i spojrzał na rodziców. Nie chciał, żeby wyjeżdżała. Nie chciał znowu przemierzać co sobotę trasy Warszawa- Otwock. Najbardziej na świecie pragnął ją tu zatrzymać.
- Nie wyjeżdżajcie Ula – poprosił ją cicho. – Ten dom będzie bez was pusty. Mogłabyś pracować w F&D. Stanowisko dyrektora finansowego chciałem przekazać Adamowi, bo naprawdę solidnie zasłużył na nie i bardzo nam pomógł. Mogłabyś zostać wiceprezesem. Moje mieszkanie na Siennej jest duże. Pomieścilibyśmy się. Poprzewozilibyśmy mebelki Antosia, bo reszta pokoi jest umeblowana, chyba że chciałabyś coś zmienić. Jutro moglibyśmy pojechać i obejrzałabyś mieszkanie. Tamto w Otwocku sprzedałabyś. Bardzo bym chciał mieć was blisko, wiesz o tym dobrze.
- I my bylibyśmy szczęśliwi Uleńko, gdybyś przeniosła się do Warszawy, a pomysł Marka z twoim powrotem do firmy jest genialny. Potrzebujemy cię.
- Mamusiu, – Antoś przytulił się do jej kolan – zgódź się. Wiesz, że tatuś ma słabą rękę, a ja pilnuję, żeby ćwiczył. Bez mojej pomocy nie będzie pamiętał. – Pogładziła jego gęstą czuprynę.
- I tak musimy wrócić, chyba, że zostaniesz z dziadkami a ja pozałatwiam sama. Muszę przecież napisać wypowiedzenie z pracy i dać ogłoszenie o sprzedaży mieszkania. Powinnam wam zwrócić za nie pieniądze, bo to przecież wy kupiliście je dla nas.
- Nie ma o czym mówić Ula. To naprawdę nic nie znaczący drobiazg, a ogłoszenie można dać i tutaj, może się ktoś skusi. Cieszę się, że nie oponujesz i rozważasz możliwość powrotu. Dla nas też będzie łatwiej, bo nie jesteśmy coraz młodsi.
Zanim zasnęła, sporo rzeczy musiała przemyśleć. – Najważniejsza jest logistyka.
ROZDZIAŁ 9
Następnego dnia nie zabierali już ze sobą Antosia. Mieli do załatwienia sporo spraw. Najpierw udali się na komendę. Wręczyli śledczemu dokumenty, które zdołali pozyskać i pokazali mu adres figurujący na umowie z firmą tajlandzką, pod który docierały zamówione materiały. On w zamian powiedział im, że skontaktował się z włoską policją i ustalił, że nakaz prokuratorski dotyczący przeszukania będzie datowany na dzień, w którym oboje ruszą do Polski.
- W ten sposób ich zaskoczymy. Gdyby Włosi chcieli zrobić rewizję wcześniej, dałoby to sprawcom do myślenia i mieliby czas na pozacieranie przynajmniej niektórych śladów.
- To bardzo dobra wiadomość. Dokładnie za dwanaście dni oni przylatują do Polski. Wtedy odbędzie się posiedzenie zarządu, a na takich posiedzeniach oni zawsze są obecni.
-Proszę już się niczym nie martwić. My mamy swoje metody i poradzimy sobie. Będziemy informować o postępach śledztwa.
Prosto z komendy pojechali na Sienną.
- Trochę tu brudno kochanie, ale nie było mnie tutaj prawie półtora miesiąca, więc nic dziwnego. Rozejrzyj się dokładnie i powiedz mi, co ewentualnie chciałabyś zmienić.
Mieszkanie było rzeczywiście duże. Łazienka wyposażona w wannę z hydromasażem i kabinę prysznicową. Ogromny przedpokój, kuchnia otwarta na salon o imponujących rozmiarach i do tego cztery spore pokoje. Marek otworzył jeden z nich.
- Ten jest najmniejszy i moglibyśmy tu urządzić pokoik dla Antosia. Przewieźlibyśmy jego meble i wstawili tutaj. Może chciałabyś przewieźć i twoje?
- Raczej nie. Nie są takie ładne jak te i już trochę zniszczone. Tu wszystko wygląda bardzo elegancko.
Kolejnym pokojem była sypialnia Marka. Miał nadzieję, że wkrótce będzie ją dzielił z Ulą. Następny był pokój gościnny i gabinet Marka. Obeszła mieszkanie dookoła i była naprawdę pod dużym wrażeniem.
- Wszystko bardzo mi się podoba i nic nie trzeba tu zmieniać. Wspaniale urządziłeś to gniazdko. Masz dobry gust – pochwaliła go.
- Pomyślałem sobie, że jest jeszcze dość wcześnie i moglibyśmy pojechać do Otwocka. Złożyłabyś od razu wypowiedzenie i może spakowała trochę waszych rzeczy. Zabiorę z domu ze dwie walizki i wracając zostawimy je już tutaj. Co ty na to?
- Możemy spróbować. Potem zostałoby tylko dać ogłoszenie o sprzedaży. W piątek koniecznie muszę pojechać z Antosiem do Rysiowa i myślę, że powinieneś pojechać z nami. Trzeba ojcu wszystko wytłumaczyć i opowiedzieć, co postanowiliśmy.
- Pojedziemy Ula. Na pewno pojedziemy. Sam chciałem ci to zaproponować.
Wpakował dwie spore walichy do bagażnika i usiadł na miejscu pasażera. Po chwili Ula już kierowała samochód w stronę Otwocka. Od razu podjechała pod hospicjum. Marek czekał w samochodzie, a ona wyłuszczała dyrektorce powody, dla których musi zrezygnować z tej pracy. Podziękowała jej za szansę, jaką dała jej ta kobieta parę lat temu.
- Doszliśmy do porozumienia z ojcem Antosia pani dyrektor. Mój synek bardzo przylgnął do taty i pragnie, byśmy stworzyli prawdziwą rodzinę. W związku z tym muszę przenieść się do Warszawy. Tam też dostałam pracę. Chciałam pani jeszcze raz za wszystko podziękować i powiedzieć, że odchodzę stąd z prawdziwym żalem, bo pracowało mi się tu naprawdę wspaniale.
Dotarłszy do mieszkania zabrała się za pakowanie rzeczy swoich i Antka. Zbyt wiele tego nie było. Do mniejszej torby powkładała bibeloty i zabawki małego.
- Możemy też zabrać pościel Ula. Wrzucimy ją na tylne siedzenie. Myślę, że garnków i zastawy nie musisz brać, bo u mnie jest wszystko. Można to oddać biednym. Znasz tu kogoś takiego?
- Na pewno się znajdą tacy w potrzebie. Przejdę jeszcze do klatki obok. Tam na parterze mieszka samotna matka z dwójką dzieci. Zapytam, czy nie potrzebuje mebli kuchennych i pokojowych. Jeśli tak, to zostawię jej jeden komplet kluczy. Niech weźmie wszystko, co jej się przyda. Nawet telewizor. Laptop tylko zabiorę, bo jest prawie nowy.
Kobieta z klatki obok była zachwycona propozycją Uli i dziękowała jej dziesięć razy.
- Naprawdę nie ma za co – Ula czuła się zażenowana. – Jeśli tylko coś się pani przyda, proszę brać bez skrępowania. W segmentach są zmiany pościeli, firan i zasłon. Są ręczniki i kuchenne ściereczki. Proszę to wszystko zabrać. Jeśli nawet pani się nie przydadzą, to może komuś innemu. W pawlaczach są dwa całkiem dobre, ciepłe koce i narzuty na kanapę. Jeśli zabierzecie zestaw wypoczynkowy, na pewno z nich skorzystacie.
W zamian kobieta, zobowiązała się wysprzątać całe mieszkanie po opróżnieniu go ze sprzętów. Wymieniły jeszcze numery telefonów i Ula ponownie zasiadła za kierownicę Lexusa.
- Wierzyć się nie chce, że udało nam się aż tyle załatwić. Nie mam już jednak siły na rozpakowywanie dzisiaj tego wszystkiego.
- Tym na razie się nie martw. Myślę, że zostaniemy u rodziców do piątku właśnie, a w niedzielę wracając z Rysiowa pojedziemy już prosto na Sienną. Od poniedziałku wracam do pracy. Nie wiem jak ty, ale byłbym szczęśliwy, gdybyśmy zaczęli razem.
- Tak, to chyba dobry pomysł. Trzeba jeszcze zapytać rodziców jak z Antosiem, bo nie wiem. Czy my będziemy zawozić go każdego ranka, czy oni będą przyjeżdżać? Koniecznie muszę to wiedzieć.
Wieczorem ustalali jeszcze z seniorami ostatnie szczegóły. Dobrzańscy wiedzieli już, że Ula wybaczyła Markowi i że wracają do siebie.
- Nie mogliście nas bardziej uszczęśliwić – mówiła Helena. – Bardzo pragnęliśmy, żeby wam się udało. Jesteś wspaniałą kobietą Uleńko. Marzyliśmy o takiej synowej jak ty. Marek też już nie jest taki jak dawniej. Zmieniłaś go i stał się lepszym człowiekiem. Dostał porządną nauczkę i jesteśmy pewni, że już nigdy nie popełni podobnych błędów.
- Zapewniam was, że to się nie zdarzy. To najgorsze uczucie na świecie, gdy nie można być z ukochaną kobietą i w dodatku szuka jej się tak długo bezskutecznie. Drugi raz już bym tego nie przeżył – ujął Uli dłoń i przycisnął do ust. – To nagroda za moją desperacką tęsknotę. A tu druga – wziął synka na kolana. – Kocham ich oboje nad życie.
- My też cię kochamy tatusiu – odpowiedział sennie Antoś. – Bardzo, bardzo – ziewnął – bardzo…
- Chyba czas do łóżeczka synku, bo śpiący jesteś. Położysz go mamo? My oboje dzisiaj padamy już na twarz. Bardzo zmęczył nas ten dzień.
Z samego rana zadzwonił do Sebastiana.
- Mam dwie prośby stary. Pierwsza dotyczy tego pustego gabinetu naprzeciw mojego. Załatw ludzi, niech go pomalują i zorganizuj jakieś porządne biurko i regały. Jak trzeba będzie kupić, to idź do Adama, on da ci firmową kartę. Kolor ścian? Jakiś jasny i ciepły. Może blado pomarańczowy? Wstaw też dużego kwiatka. Będzie przytulniej. Dla kogo? Dla Uli. Wraca do nas. Została wiceprezesem.
Druga prośba już bardziej osobista. Mógłbyś podjechać do moich rodziców w porze lunchu? To super. Oczywiście, że mogę cię zaprosić, ale nie chodzi o jedzenie, a o pierścionek. Chciałbym oświadczyć się Uli w najbliższym czasie. Postanowiliśmy wrócić do siebie, a raczej to ona postanowiła wrócić do mnie. Wspaniale, prawda? Czas zalegalizować ten związek i mogę ci obiecać, że będziesz pierwszym drużbą. To co przyjedziesz? Dzięki. Będę czekał.
Ula wraz z Heleną zabrały Antosia i ruszyły na zakupy. Miał więc sporo czasu, by wybrać najpiękniejszy pierścionek. Długo przyglądali się precjozom w gablotach.
- Co myślisz o tym? – Marek pokazał palcem na skromny klejnocik z diamentowym oczkiem.
- Nie będzie za mały?
- Na pewno nie. Wiesz przecież, że Ula to bardzo skromna osoba i nie lubi obwieszać się błyskotkami.
- No wiem, wiem… A swoją drogą, czy pięć lat temu pomyślałbyś, że to ona ci jest przeznaczona? Z brzydkiego kaczątka narodził się łabędź i to bardzo piękny. Masz szczęście przyjacielu, bo dostała ci się naprawdę zjawiskowa kobieta, która w dodatku ma olej w głowie.
- A żebyś wiedział. Im dłużej z nią jestem tym bardziej to doceniam. Poprosimy ten – zwrócił się do ekspedientki – i jeszcze te dwie obrączki. Proszę je wygrawerować na wewnętrznej stronie. Napis to: „Powroty są cudowne”.
Poczekali kilka minut. Marek w międzyczasie zapłacił kartą i z ładnie zapakowaną torebką wyszli z jubilerskiego salonu. Sebastian odwiózł go do domu. Nikogo nie zastał. Wybrał numer do Uli i po chwili usłyszał jej ciepły, łagodny głos.
- Kochanie, gdzie jesteście? Długo to jeszcze potrwa?
- Nie, jesteśmy już blisko domu. Zaraz będziemy. Wyjdź, to pomożesz z zakupami.
Jechał do Rysiowa pełen obaw. Nie był pewien jak Józef go potraktuje i jak potraktuje go reszta Cieplaków. Wiedział od Uli, że powiedziała ojcu wszystko nie pomijając tej intrygi, którą wraz z Olszańskim uknuli. Najbardziej bał się braku akceptacji seniora i jego gniewu. Kiedy Ula zatrzymała się przed bramą nerwowo przełknął ślinę, ale nie było już odwrotu. Koniecznie musiał porozmawiać z Józefem. Drzwi otworzyła Betti i uśmiechnęła się od ucha do ucha na widok całej trójki. Cmoknęła Antosia i Ulę, a Markowi podała nieśmiało dłoń. Za chwilę w przedpokoju pojawił się Jasiek i ojciec Uli. Widać było, że obecność Marka nieco ich zaskoczyła.
- Dzień dobry Marek – Józef wyciągnął do niego prawicę, którą ten szybko i mocno uścisnął.
- Dzień dobry panie Józefie. Przyjechałem wyjaśnić coś bardzo ważnego i mam nadzieję na chwilę rozmowy z panem.
- Nawet na dłużej. Chodźcie, zaraz wstawię wodę na kawę.
Kiedy rozsiedli się przy stole przy aromatycznej małej czarnej i bosko pachnącym cieście, Marek zagaił.
- Wiem panie Józefie, że zna pan całą historię naszej znajomości, bo Ula panu opowiadała. Nie wie pan tylko, że bardzo długo jej szukałem i nie miałem pojęcia o istnieniu mojego syna. Żałuję, że sprawy tak źle się dla nas potoczyły. Żałuję, że nie mogłem być wsparciem dla Uli wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebowała. Kochałem ją wówczas i kocham teraz bardzo, bardzo mocno. Postanowiliśmy wrócić do siebie i ze względu na tę miłość i ze względu na Antosia. On i Ula są dla mnie najważniejsi na świecie. Dlatego chciałbym w obecności was wszystkich poprosić ją, by zechciała zostać moją żoną.
Wyciągnął z zanadrza ozdobne pudełko i wyciągnął z niego pierścionek. Uklęknął przed Ulą i rzekł.
- Wiesz jak głębokim uczuciem cię darzę. Jeśli i ty żywisz do mnie podobne, mam nadzieję, że spędzisz ze mną resztę życia na dobre i na złe - ujął jej dłoń. – Zostaniesz moją żoną?
- Zostanę Marek. Marzyłam o tym od zawsze.
Wsunął jej pierścionek na palec i ucałował czule. Antoś wdrapał mu się na kolana.
- Ożenisz się z mamusią tatusiu?
- Ożenię. Słyszałeś przecież, że się zgodziła. Będziemy najprawdziwszą rodziną synku.
Józef pogratulował im. Reszta także. Wzruszony Cieplak ściskając mu dłoń mówił, że niczego bardziej nie pragnął jak tego, by Antek miał wreszcie rodzinny dom i ojca z prawdziwego zdarzenia.
- Zalegalizujemy nasz związek jak najszybciej panie Józefie, bo ja już dosyć się naczekałem. Jak tylko ogarniemy firmowe kłopoty, zaraz będziemy planować ślub. Ula wraca do firmy. Została wiceprezesem. Ojciec jest bardzo szczęśliwy i ja również. Ona jest najlepsza i jak najbardziej zasługuje na to stanowisko.
W Rysiowie zostali do niedzieli. Późnym popołudniem odjechali, ale już nie do rodziców Marka, ale na Sienną. Tam Antoś biegał po tym wielkim mieszkaniu otwierając każde drzwi i zapoznając się z rozkładem pomieszczeń. Jego pokój okazał się znacznie większy od tego w Otwocku, ale znalazł tu swoje mebelki, które tak lubił i wszystkie zabawki.
Dla Uli i Marka ta noc była spełnieniem marzeń. Nie mógł się nią nacieszyć. Tyle lat tęsknił za nią, za jej ciałem, jego zapachem i gładkością. Niemal celebrował każdy dotyk, każdą pieszczotę, każdy pocałunek, jakby przypominał sobie to SPA i to co tam się wtedy działo. Ona poczuła się niemal identycznie jak właśnie tam, gdzie traktował ją tak wyjątkowo czule, delikatnie i z szacunkiem. I chociaż nie była wtedy najpiękniejsza, nie dał jej tego odczuć, jakby jej uroda nie miała dla niego najmniejszego znaczenia. Wtedy kochał ją za jej wnętrze. Teraz kocha ją i za zewnętrze. Jedno i drugie wspaniale się uzupełnia i czyni z niej kobietę absolutnie dla niego idealną.
Leżeli przytuleni do siebie i nieprzyzwoicie szczęśliwi. Delikatnie odgarnął jej kosmyk włosów z czoła i szepnął.
- Nawet nie przypuszczałem, że można się tak zatracić z miłości. Ty i Antoś jesteście najlepszym co dostałem od losu. Zawsze będę was kochał, do końca moich dni.
ROZDZIAŁ 10
ostatni
Dzień posiedzenia zarządu zbliżał się wielkimi krokami. Ula i Marek przygotowywali się do niego niezwykle skrupulatnie. Wszystkie faktury a także ta nieszczęsna umowa, którą Alex zawarł z samym sobą, zostały skopiowane. Oryginały spoczywały w teczce na komendzie.
Poniedziałek miał się okazać przełomowy nie tylko dla firmy, ale też i dla rodzeństwa Febo. Przed godziną dziewiątą pojawili się oboje. Byli w świetnych nastrojach i tryskali humorem. Nikt nie pamiętał ich takich. Wylewnie przywitali się z seniorami i nawet nie zauważyli, że ci starają się zachować dystans. Z niejakim zaskoczeniem przyjęli informację, że na posiedzeniu będzie też obecny wiceprezes.
- Mamy wiceprezesa? – spytała Paulina. – A od kiedy?
- Od mniej więcej sześciu tygodni.
- Znamy go?
- Ją. Z całą pewnością znacie.
- A więc to kobieta? – Krzysztof skinął głową.
- Bardzo piękna, bardzo uzdolniona, niezwykle kompetentna – potwierdził. – Zresztą za chwilę wam ją przedstawię. Usiądźcie. Marek powinien zaraz przyjść.
Drzwi od sali konferencyjnej otworzyły się, weszła przez nie śliczna kobieta i przywitała się ze wszystkimi ogólnym „dzień dobry”. Paulina zmarszczyła brwi. Bez wątpienie skądś ją znała. Była pewna, że już kiedyś spotkała tę dziewczynę. Za Ulą wszedł Marek i skinąwszy tylko głową zajął miejsce przy szklanym stole. Krzysztof stanął u jego szczytu.
- Zanim zaczniemy przedstawię wam – tu zwrócił się do rodzeństwa – naszego wiceprezesa Urszulę Cieplak.
Przełykająca właśnie łyk kawy Paulina zakrztusiła się nim i część płynu spłynęła po jej brodzie i eleganckiej, jedwabnej bluzce.
- Cieplak?! To jest Cieplak?! Ja się nie zgadzam. Ta kobieta zniszczyła mi życie, a wy zrobiliście z niej wiceprezesa?
- Paulinko uspokój się – Krzysztof przemówił do niej łagodnie jak do dziecka. – Kto komu zniszczył życie, zaraz się okaże.
- Co masz na myśli? – zapytała i spojrzała na seniora podejrzliwie.
- Spokojnie. Wszystko w swoim czasie. Czekamy jeszcze na Adama. O, już jest. Zaczynajmy zatem, żeby nie tracić czasu. Oddaję ci głos Adam.
Turek odczytał kwartalny raport finansowy, który najwyraźniej poprawił obojgu Febo nastrój, bo wyniki były bardzo dobre. Zanosiło się na niezłe profity z posiadanego przez nich pakietu udziałów. Wszyscy jednogłośnie zaakceptowali to sprawozdanie przez podniesienie rąk. Krzysztof podziękował Adamowi i kiedy ten wyszedł, zagaił.
- Formalną część mamy już za sobą. Teraz przejdziemy do mniej przyjemnych rzeczy. Chciałem was zapytać, co wiecie na temat firmy ALPA Moda?
Alex poruszył się niespokojnie i zerknął na siostrę.
- A dlaczego nas o to pytasz? Ja pierwszy raz słyszę tę nazwę.
- A to bardzo ciekawe, bo właśnie trzymam w ręku kopię umowy podpisaną przez ciebie i niejakiego Andreę Fabioli dotyczącą współpracy w zakresie dostarczania materiałów i dodatków do naszych kolekcji. Mało tego. Jesteśmy w posiadaniu umowy, jaką podpisałeś z firmą tajlandzką na dostawy tkanin na adres domu świętej pamięci waszych rodziców. Oni przekręcają się chyba w grobie. Dodam, że to najgorszy chłam jaki widziałem w życiu. Firma ALPA Moda istnieje tylko na papierze. Posiada trzech wspólników na równorzędnych prawach, a tak naprawdę to jest ich tylko dwóch. Ty i Andrea Fabioli, to jedna osoba, a twoja siostra, to druga. Wymyśliłeś genialny plan wydojenia z firmy ogromnych pieniędzy. Dzięki Uli, która tak ofiarnie poświęciła się w wykryciu tego przekrętu wiemy, że w ciągu pięciu lat wasza fikcyjna firma wystawiła siedemset faktur na zawrotną sumę stu trzydziestu milionów złotych. Obłowiliście się jak rasowi, profesjonalni złodzieje. Kupowaliście najtańszą tandetę, opatrywaliście bele materiału sfałszowanymi banderolami i przysyłaliście tutaj jako towar najwyższej jakości. Dodatki, to zwykły, pozłacany, nic nie wart plastik. Ty Paulinko bardzo sprytnie fabrykowałaś specyfikacje i podmieniałaś je zabierając te sporządzone przez Pshemko. Działaliście bezkarnie przez pięć długich lat, ale to już koniec. Oddacie co do grosza ukradzione firmie pieniądze. Na pierwszy ogień idą wasze udziały wycenione na dzień dzisiejszy na pięćdziesiąt milionów złotych. Jeszcze dzisiaj podpiszecie stosowny akt notarialny i przekażecie nam je. To jednak tylko pięćdziesiąt milionów. Nie mam jeszcze informacji ile zawierają wasze konta, ale wkrótce się dowiem. Dzisiaj rano, tuż po waszym przylocie do Polski włoska policja skonfiskowała towar zalegający w waszym domu i zabezpieczyła go. Dom będzie wystawiony na licytację, a całość uzyskanych z niej pieniędzy wróci do firmy. Zupełnie nie obchodzi mnie, czy będziecie mieli za co żyć po wyjściu z więzienia. Tu są sporządzone notarialnie akty przejęcia waszych udziałów przeze mnie. Proszę o podpisy. – Podsunął im dokumenty. Podpisywali drżącymi rękami.
- Byliśmy dla was rodziną. Traktowaliśmy was lepiej niż rodzonego syna. Dopilnowaliśmy waszego wykształcenia. Pomnażaliśmy wasz majątek, byście mieli solidny, życiowy start. Za to wszystko odwdzięczyliście się nam z wielką nawiązką. Nie będziemy gorsi. Marku? - Skinął głową w stronę syna. Marek podniósł się z krzesła i otworzył drzwi do konferencyjnej. Do środka wszedł inspektor i czterech policjantów. Skuli zszokowanych Febo kajdankami.
- Jesteście aresztowani za popełnienie przestępstw gospodarczych, za naruszenie praw wynikających z ochrony znaków towarowych, za malwersacje, za wyprowadzenie z firmy Febo&Dobrzański ogromnych środków pieniężnych. Ponieważ uczyniliście sobie oboje z tej przestępczej działalności stałe źródło dochodów, kara pozbawienia wolności przewidziana za ten czyn wynosi od sześciu miesięcy do pięciu lat. Na waszym miejscu nie liczyłbym na łagodny wyrok. Wyprowadzić.
Krzysztof podszedł do inspektora i uścisnął mu dłoń. To samo zrobił Marek.
- Dziękujemy panu. Przybył pan w samą porę.
- Nie ma za co. Reszta, to już tylko formalność. Proces i sprawiedliwy wyrok. Do widzenia panom – ukłonił się i wyszedł z sali.
Marek uśmiechnął się do ojca.
- Nawet nie wiesz jak bardzo mi dzisiaj zaimponowałeś. Załatwiłeś ich bez mydła i z wielką klasą. Szkoda, że nie wpadłem na pomysł sfotografowania ich głupich min. To było bezcenne. Ja mam jeszcze coś do załatwienia, ale muszę zadzwonić do Adama, żeby tu przyszedł. Zaczekajcie chwilkę.
Kiedy Adam po raz drugi pojawił się w sali konferencyjnej Marek podszedł do niego i uścisnął mu dłoń.
- W imieniu mojej rodziny chciałem ci bardzo podziękować Adam za twoją lojalność wobec nas i firmy. Wszyscy bardzo doceniamy twój wkład w wyjaśnienie tej nieprzyjemnej historii, a oto dowód tej wdzięczności. Twoja nominacja na stanowisko dyrektora finansowego. Jeszcze dzisiaj zamów nowe pieczątki. Od teraz już nie jesteś pełniącym obowiązki dyrektora, ale dyrektorem.
Turek był bardzo wzruszony. Dziesięć razy dziękował im za ten awans, o którym marzył i który wielokrotnie obiecywał mu Alex.
Seniorzy podnieśli się ze swoich miejsc.
- Idziemy po Antosia. Nie wiemy czy Pshemko daje sobie z nim radę. Przyjedziecie na obiad?
- Przyjedziemy mamo.
Wieczorem, kiedy uśpiła synka usiedli jeszcze w salonie rozpamiętując wydarzenia dzisiejszego dnia.
- Pozbyliśmy się kochanie ropiejących wrzodów z firmy. Teraz są nikim. Dostali to, na co sobie zasłużyli. W związku z tym, że wszystko wróciło na właściwe tory ja już nie chcę dłużej czekać. – Zsunął się z kanapy klękając na kolana i całując jej dłonie. – Kocham cię nad życie. Kocham naszego syna. Najwyższy czas zalegalizować nasz związek. Bądź mi żoną i przyjacielem do końca moich dni.
Wsunęła swoje szczupłe palce w jego gęstą, czarną czuprynę i uśmiechnęła się najpiękniej.
- Kocham cię – wyszeptała. – Najbardziej na świecie.
Usiadł obok i przytulił ją.
- Teraz, kiedy oczyściliśmy tę stajnie Augiasza, zaczniemy załatwiać ślub. Obrączki już kupiłem i mam nadzieję, że ci się spodobają. Spójrz. – Podał jej podłużne, aksamitne pudełko.
- Bardzo ładne. Tu jest coś wygrawerowane. „Powroty są cudowne”? Dlaczego akurat te słowa?
- Bo twój powrót do mnie był moim największym marzeniem, które się spełniło. Ślub załatwimy najszybciej jak się da. Jutro pojadę się zorientować w terminach. Już dosyć się naczekałem. To za długo trwało, a ja byłem nieszczęśliwy. O wszystko zadbam, wszystko pozałatwiam, byle by ten ślub odbył się jak najszybciej.
- Jesteś w gorącej wodzie kąpany.
- Dziwisz się? Zawsze się śmiałem z tekstów w stylu, że ktoś umiera z miłości. Teraz wcale mi nie do śmiechu, bo ja bez ciebie umierałem każdego dnia. Na szczęście ten etap mam już za sobą i jestem szczęśliwym człowiekiem, że was mam.
Pobrali się dwa miesiące później. Szczęśliwy Antoś dumnie kroczył środkiem kościoła niosąc na poduszce dwie złote obrączki. Po ślubie nie odstępował ich na krok wciąż upewniając się, że tata będzie już z nimi na zawsze. Wzruszył ich tymi pytaniami.
W podróż poślubną wybrali się we trójkę do słonecznej Grecji. Wrócili wypoczęci i opaleni.
Pod koniec sierpnia odbyła się rozprawa Febo. Byli na niej obecni wszyscy Dobrzańscy. Marek jako prezes firmy najdłużej składał zeznania podpierając się bezspornymi dowodami winy rodzeństwa. Bardzo pomógł zaprzyjaźniony z rodziną prawnik. Sąd nie znalazł żadnych okoliczności łagodzących i skazał oboje na najwyższy w tym przypadku wymiar kary, czyli pięć lat. Do tego doszło jeszcze orzeczenie o zwrocie zagrabionych pieniędzy a także o należnym odszkodowaniu, co dało sumę stu pięćdziesięciu milionów.
Z czasem okazało się, że wartość udziałów Febo, pieniądze uzyskane ze zlicytowanego domu i kwoty, które posiadali na kontach nie pokryją w całości zasądzonej sumy. Brakowało prawie czterdzieści milionów. Dobrzańscy zdawali sobie sprawę, że one już nigdy do nich nie wrócą, bo nawet jeśli po wyjściu z więzienia Alex i Paulina podjęliby jakąś pracę, to i tak do końca życia nie spłaciliby tych pieniędzy.
- Nie ma już o co kruszyć kopii – mówił Krzysztof. – Cieszmy się z tego, co udało się odzyskać. To i tak sporo, a oni są już na straconej pozycji i nie sądzę, żeby kiedykolwiek podźwignęli się z kolan. Nie przypuszczałem, że są aż tak zmanierowani, chciwi i zepsuci do szpiku kości. Szczęście, że ich rodzice nie dożyli tej hańby.
Po tej całej aferze firma zaczęła wreszcie prężnie działać. Marek osobiście pilnował, żeby gatunek zamawianych we Francji i Niemczech tkanin był jak najlepszy. To bardzo przełożyło się na jakość szycia, a Pshemko dysponując taką różnorodnością materii projektował jak szalony. Krzysztof po każdym pokazie puchł z dumy. Jego syn i synowa nie szczędzili sił, by wyprowadzić firmę na szczyt. Z czasem zapomnieli o tym co spotkało ich ze strony rodzeństwa Febo.
Szedł właśnie do Adama, żeby ustalić z nim koszty budżetu na zbliżający się pokaz wiosenno-letniej kolekcji, gdy ujrzał wychodzącą z windy Ulę. Trochę się zdziwił.
- Wychodziłaś? Nawet nie zauważyłem, kiedy.
- Byłam u lekarza – odpowiedziała lakonicznie.
- Jak to u lekarza? Dlaczego nie powiedziałaś, że coś ci dolega?
Uśmiechnęła się widząc jego zdenerwowanie, które wynikało z jego troski i opiekuńczości.
- Nie denerwuj się kochanie, bo nic mi nie jest.
- To w takim razie po co ten lekarz?
- Zaraz ci powiem, ale chodźmy do mnie, bo nie chcę rozmawiać na korytarzu. Muszę trochę odsapnąć. - Usiadła na kanapie obok męża i podała mu wydruk z USG. – Jestem w szóstym tygodniu ciąży. To jest właśnie nasze dziecko – wskazała palcem czarną plamkę. Pogładził zdjęcie kciukiem.
- O mój Boże…, o mój Boże… Ula nawet nie wiesz jak o tym marzyłem. O małym, słodkim bobasie. To cud, to prawdziwy cud. Znowu będę ojcem. Ależ rodzice się ucieszą jak się dowiedzą. Musimy koniecznie to uczcić.
- Ale może nie dzisiaj, dobrze? Jestem zmęczona. Trochę się wyczekałam w kolejce. Przełóżmy to na sobotę.
- Co tylko zechcesz kochanie. Niech będzie sobota. – Z miłością ucałował jej usta i ruszył do Adama. Jego serce przepełniała ogromna radość. Cztery lata rozpaczliwie za nią tęsknił. Nie wiedział o istnieniu swojego syna. Ominęła go ciąża Uli i poród. Teraz już nic go nie powstrzyma, by trwał przy niej i był dla niej wsparciem. Nadchodził dla niego czas próby, ale wiedział, że da radę. Kochał ją przecież nad życie.
K O N I E C
Comentários