top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

WYBRAKOWANA - miniatura

WYBRAKOWANA

Od kiedy pamięta zawsze była wybrakowana. Będąc dzieckiem nie zdawała sobie tak bardzo z tego sprawy, bo jeszcze wtedy nie różniła się jakoś specjalnie od rówieśników. Owszem częściej niż innym zdarzały jej się złamania kości i długie chodzenie w gipsie, ale jakoś zdrowiała i znów mogła uczestniczyć w beztroskim dziecięcym życiu. Z biegiem lat jej stan tylko się pogarszał. Zdiagnozowana wrodzona łamliwość kości coraz bardziej przypominała o swoim istnieniu. Pamięta jak na szpitalnym korytarzu lekarz ortopeda wyjaśniał jej matce z czym się zmaga.

- Wreszcie zdiagnozowaliśmy tę chorobę i nie mamy już wątpliwości, że to wrodzona łamliwość kości, która jest wynikiem zaburzeń w genach odpowiedzialnych za budowę kolagenu. Polega na często samoistnym łamaniu się kości i zbyt długim oczekiwaniu na ich zrost nawet do pół roku. Najczęściej w wyniku braku zrostu, tworzą się stawy rzekome, które są bardzo bolesne i wymagają operacyjnego zespolenia przy pomocy drutów śródszpikowych. Choroba powoduje, że kości są też dość plastyczne i przez to powstają liczne deformacje. To dlatego córka tak niewiele urosła. Ta choroba jest nieuleczalna. Pocieszające jest jednak to, że jak osiągnie wiek dorosły złamania samoistne się skończą a przynajmniej powinny. Niestety deformacje są nieodwracalne i tu medycyna jest bezsilna.


Im była starsza tym bardziej uświadamiała sobie beznadziejność swojej sytuacji. Jej rówieśniczki powychodziły za mąż, rodziły dzieci i tylko ona tkwiła w miejscu, w którym zatrzymała ją choroba. Czuła się gorsza, samotna i opuszczona.

Buntowała się, bo było w niej wiele złości. Nieustannie zastanawiała się, dlaczego jest taka brzydka, taka krzywa, taka połamana. Dlaczego wszystkie jej koleżanki chodzą na randki, a ją wszyscy traktują tylko jako tę chorą, a nie jak dziewczynę czy kobietę. Z wiekiem jednak dojrzewa się do pewnych rzeczy i zaczyna patrzeć z innej perspektywy.

Zaczęła pisać wiersze. Nie takie zwykłe, liryczne o miłości, ale dogłębnie smutne, pełne bezsilnej rozpaczy i beznadziei. Były krzykiem o pomoc. Nie potrafiła inaczej. Uważała, że dla niej wiersze przepełnione tęsknotą za miłością, za bliskością drugiego człowieka są tematem tabu, bo nigdy nie poznała i nie sądziła, że kiedyś pozna miłość prawdziwego mężczyzny, że doświadczy jego pocałunków, pieszczoty rąk i zwyczajnej jego obecności. Te myśli działały destrukcyjnie na jej psychikę. W dni niżu psychicznego działała dużo gorzej. Rehabilitacja, na którą trzy razy w tygodniu zawoziła ją matka nie dawała wówczas ani satysfakcji, ani spodziewanych rezultatów. Z rozpaczą przeglądała się w lustrze widząc potworne zniekształcenia swojego ciała. Liczne złamania, do których dochodziło przez całe jej życie zmieniły kształt jej dłoni, rąk i nóg. Przez nie była bardzo niska. Wyglądała jak ktoś chory na karłowatość a nie jak dorosła kobieta. Gniew na samą siebie rodził też bunt.

Od kiedy skończyła osiemnaście lat złamania zdarzały się coraz rzadziej. Bez wątpienia był to powód do radości, bo ból wynikający z jej stanu był łatwiejszy do zniesienia. Jednak rzadkość złamań nie powodowała poprawy jej wyglądu. Kości były bardzo słabe i stabilizowane drutami śródszpikowymi. Patrząc na swoje odbicie nie wytrzymywała i zalewała się łzami płacząc nad swoim losem i przeklinając stwórcę. Przed matką ukrywała łzy. Nie chciała jej dodatkowo ranić. Doceniała jej poświęcenie a także to, że nie oddała jej do żadnego ośrodka opiekuńczego. Mogła postąpić tak jak ojciec i po prostu odejść zostawiając ją na pastwę losu.

Coraz rzadziej wychodziła z domu. Matka od jakiegoś czasu uskarżała się na ostry ból kręgosłupa i nie potrafiła jej już dźwigać po schodach. Często wieczorami przysiadała na brzegu łóżka córki i płacząc przepraszała ją, że nie jest w stanie wyjechać z nią na powietrze.

- Opadłam z sił Zosiu a kręgosłup boli tak mocno, że czasem odbiera mi oddech. Myślałam nawet, żeby wynająć kogoś, kto przynajmniej trzy razy w tygodniu z tobą wyjdzie. Jesteś taka blada. Potrzebujesz świeżego powietrza, ale nie stać nas. Dzwoniłam nawet do ojca licząc na to, że on mógłby przyjeżdżać i wychodzić z tobą, ale odmówił. Powiedział, że ma swoją rodzinę, którą musi się zająć a twój widok wpędza go w przygnębienie. Obłudny drań – zakończyła z rozpaczą.

Zosia pogładziła jej dłoń i uśmiechnęła się smutno.

- Niepotrzebnie dzwoniłaś do niego. Przecież odkąd odszedł nigdy nam nie pomagał, dlaczego więc miałby teraz? Poradzimy sobie. Mogę przecież posiedzieć na balkonie. Oprzemy o próg jakąś deskę, żebym mogła przejechać wózkiem. Będzie dobrze, nie zadręczaj się już.

A jednak ta rozmowa z matką nie dawała jej spokoju. Miała wyrzuty sumienia, że to przez nią rodzicielka niedomaga. Do głosu doszła też jej samotność i wielka potrzeba porozmawiania z kimś innym a nie tylko z mamą, czy rehabilitantką. Marzyła by znalazł się ktoś, kto mógłby zaakceptować jej wygląd i stać się jej przyjacielem takim od serca, i nie chodziło tu bynajmniej o mężczyznę. Sny o wielkiej miłości pogrzebała już jakiś czas temu wiedząc, że się nigdy nie spełnią. Było jej obojętne, czy to byłaby kobieta, czy mężczyzna, byleby ten ktoś postarał się ją zrozumieć.

Któregoś dnia odpaliła laptop i weszła na media społecznościowe. Zredagowała ogłoszenie, w którym napisała szczerze, że jest wybrakowana. Żeby nikt nie miał złudzeń zamieściła również swoje zdjęcie na wózku. Napisała, że szuka bratniej duszy, że jest samotna i pragnie kontaktu z drugim człowiekiem. „Płeć nie ma znaczenia. Chodzi o to, czy znajdzie się ktoś, kto mógłby się ze mną zaprzyjaźnić, czasem zabrać mnie na spacer i porozmawiać o życiu”.

Ogłoszenie ukazało się a tuż po nim w krótkim czasie sporo komentarzy, w których piszący je ludzie po prostu jej współczuli. Nie o to jej chodziło. Nie oczekiwała od nich litości, mimo to dziękowała za życzliwe słowa, bo uważała, że tak wypada. W końcu pojawił się komentarz z konkretną propozycją. Jakiś Kuba pisał, że przedpołudnia ma zajęte, bo pracuje, ale popołudniami mógłby z nią wychodzić. Zasiał w niej nadzieję. Odpisała mu już w prywatnej korespondencji, że bardzo chętnie go pozna i umówi się z nim na pierwszy spacer. Wymienili się telefonami a ona podała mu jeszcze adres. Gdzieś tam w głowie czaił się niepokój, że być może to jakiś oszust, który względem niej ma nieczyste intencje, ale wytłumaczyła sobie, że przecież nie może być aż tak nieufna.

Umówili się na konkretny dzień.


Była podekscytowana. Już nie mogła się doczekać tego spotkania. Może Kuba okaże się wartościowym człowiekiem i doskonałym materiałem na przyjaciela? Mama miała bardziej krytyczny stosunek do tego spotkania, ale nie komentowała widząc na twarzy córki wielką radość.

Kuba zjawił się punktualnie. Jego widok nieco zaskoczył obie panie, bo chłopak miał na głowie dredy a odziany był w mocno wytartą jeansową kurtkę i spodnie przetarte na kolanach. W dłoni dzierżył bukiecik konwalii i jedną samotną różę, którą w progu wręczył mamie Zosi.

- Dzień dobry – przywitał się. – Jestem Kuba Wojnowski – uśmiechnął się szeroko wkładając w dłonie Zosi bukiecik. Odwzajemniła ten szczery, szeroki uśmiech.

- Witaj. Jestem Zosia Bojanowska a to moja mama Krystyna. Masz ochotę na spacer w Łazienkach?

- Ogromną. Po to właśnie przyszedłem. Musisz mi tylko powiedzieć, co mam robić.

- Trzeba znieść na dół wózek a potem mnie. Mam tu samochód więc podjedziemy do parku. To jednak spory kawałek drogi.

- Nie wiedziałem, że jeździsz samochodem – stwierdził mile zaskoczony.

- To specjalny samochód przystosowany do mojego kalectwa, ale mogę zabierać pasażerów. Jedźmy.

Kuba uwinął się bardzo sprawnie. Kiedy brał Zosię na ręce wydawała mu się tak krucha i delikatna, że bał się, by jej nie zrobić krzywdy.


Łazienki okazały się wymarzonym miejscem na rozmowę i spacer. Wiosna była już w pełnym rozkwicie. Na rabatach królowały kolorowe tulipany, narcyzy i szafirki. Zosia chłonęła ten obrazek wszystkimi zmysłami.

- Czyż nie jest tu pięknie? – zadała retoryczne pytanie nawet nie oczekując odpowiedzi.

- Pięknie – potwierdził Kuba. – Można oddychać pełną piersią.

Podjechał z wózkiem do ławeczki otoczonej różnobarwnym kwieciem i przysiadł na niej odwracając Zosię do siebie. Nawet nie przypuszczała, że złapie z chłopakiem tak dobry kontakt. Pobyt w Łazienkach trwał pięć godzin i nie było chwili ciszy ani przerwy w rozmowie. Opowiedzieli wzajemnie o sobie. Kuba był wstrząśnięty historią Zosi. Nie wyobrażał sobie, że jeden człowiek może przejść tyle cierpienia. On nie doświadczył takiego nigdy. Był zwyczajnym chłopakiem zakochanym w komputerach. Skończył studia informatyczne i pracował w jednej z warszawskich firm.

- Marzy mi się otworzenie własnej firmy. Byłbym wówczas niezależny. Uwielbiam projektowanie stron internetowych i tym chciałbym się w przyszłości zająć.

- Myślę, że ci się uda. Najważniejsze to być konsekwentnym i wytrwałym.

O dwudziestej zadzwoniła mama Zosi, ale ta uspokoiła ją.

- Wszystko w najlepszym porządku mamo. Jedziemy jeszcze z Kubą do MacDonalda, bo zgłodnieliśmy a potem wracamy do domu.


Kuba przychodził regularnie. Nie musiała się już z nim umawiać na konkretny dzień i godzinę. Mimo, że nadal traktowała go jak przyjaciela i nawet przez myśl jej nie przeszło, że on może być jej potencjalnym chłopakiem, nie ukrywała przed nim niczego. On pomagał jej w zakładaniu gorsetu, który musiała nosić z powodu niestabilnego kręgosłupa. Za każdym razem musiał go ściągać, gdy chciała skorzystać z toalety przy okazji oswajając się z jej zdeformowanym ciałem. Z czasem poznał ją całą i wiedział jak ma ją podnosić, żeby nie sprawiać jej bólu.

Przy kolejnym pobycie w Łazienkach, kiedy jesień mamiła swoimi barwami a opadłe liście szeleściły pod kołami wózka zdobył się na odwagę i wyznał jej, że się zakochał.

- Myślę Zosiu, że jesteś miłością mojego życia.

Rozpłakała się.

- To niemożliwe Kuba. Ty mylisz miłość z litością a ja nie chcę litości. - Przykucnął przy niej i wyjąwszy z kieszeni chusteczkę wytarł jej policzki.

- Ja wiem, co czuję Zosiu i to na pewno nie jest litość. Miłości nie można pomylić z czymś innym. Dlaczego miałbym się nad tobą litować? Przecież właściwie funkcjonujesz jak zdrowy człowiek i potrzebujesz tylko niewielkiej pomocy z mojej strony.

- Nie będziesz ze mną szczęśliwy- wyszeptała. – Jesteś mądry, przystojny, po prostu piękny. Powinieneś znaleźć sobie dziewczynę o podobnych walorach. Ja będę dla ciebie tylko ciężarem.

- Głupstwa opowiadasz. Jakoś do tej pory nie byłaś. Dla mnie jesteś najmądrzejszą i najpiękniejszą istotą na ziemi i to przy tobie chcę się zestarzeć. A tu daję ci dowód mojej miłości – wyjął z zanadrza małe, czerwone puzderko i otworzył wieczko. – Zofio Bojanowska, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną?

Uśmiechnęła się do niego przez łzy. – Czasami nierealne marzenia się spełniają – pomyślała. – Tak – odpowiedziała drżącym głosem. – Bardzo cię kocham i zostanę twoją żoną.

Przywarł do jej ust przytulając ją delikatnie.


K O N I E C

35 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page