top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

WYZWANIE - rozdziały: 1, 2, 3, 4, 5 (z cyklu: inne moje opowiadania)

WYZWANIE


ROZDZIAŁ 1


Była wściekła. Z całej siły trzasnęła dzwoniący natrętnie budzik aż rozleciał się na kawałki. – Znowu świeży wydatek – pomyślała. Już nawet przestała liczyć ile budzików skończyło swój żywot w taki właśnie sposób. Usiadła na krawędzi kanapy nie mając siły się z niej zwlec. Kolejny dzień w pracy nie zapowiadał się lepiej niż dwa poprzednie. Właściwie to na okrągło był młyn. Petenci przychodzili lawinowo. Jak nie składali pism, to wciąż o coś dopytywali jakby pracowała w informacji.

Trudne studia nie dały jej niestety możliwości zdobycia porządnej pracy. Cieszyła się, że w ogóle jakąś ma. Od dwóch lat pracowała w urzędzie miejskim jako referent w biurze obsługi mieszkańców. Osiem godzin płaszczenia tyłka za psie pieniądze z piętnastominutową przerwą na lunch. To nie był szczyt jej marzeń. Najpierw marzyła się jej własna kancelaria prawnicza, ale teraz to marzenie było jeszcze bardziej odległe niż wtedy, gdy dostała dyplom ukończenia studiów. Chciała jak najszybciej odciąć pępowinę i uwolnić się od ciągłego zrzędzenia matki, a przede wszystkim chciała dobrze zarabiać. Praca urzędniczki nie przekładała się na wysokie zarobki. Postanowiła dokształcić się jeszcze i zapisała się na studia podyplomowe, które miały jej umożliwić zrobienie uprawnień rzeczoznawcy majątkowego. Potem okazało się, że one tak do końca nie załatwiają sprawy i żeby mogła nim zostać musi jeszcze odbębnić półroczną praktykę. Załatwiła sobie taką. Prosto po pracy szła trzy przecznice dalej do biura rzeczoznawców i robiła te swoje operaty szacunkowe. Na szczęście za dwa miesiące będzie finiszować, a wtedy rzuci tę znienawidzoną robotę w urzędzie.


Zwlekła się wreszcie z łóżka i poczłapała do łazienki. Z niechęcią spojrzała w wielkie, zamontowane na ścianie lustro. Ono obnażało całą prawdę o niej. Przyszło jej do głowy, że powinna je zmienić na takie, które będzie pokazywać tylko jej sylwetkę od czubka głowy do pasa, a jeszcze lepiej tylko twarz. Ściągnęła szlafrok i koszulę nocną z zamiarem wejścia pod prysznic Jeszcze raz zerknęła na swoje odbicie. Wyglądała monstrualnie. Z brzucha zwisały dwie grube fałdy tłuszczu. Nogi były tak masywne, że ocierały się o siebie. Zawsze latem bardzo cierpiała z tego powodu. Krótka szyja i nalana twarz o dwóch podbródkach też nie dodawała jej uroku.

- Jestem beznadziejna – powiedziała na głos. – Jeśli nie przestanę się obżerać, długo nie pożyję.

Prawda była jednak taka, że ona już od urodzenia miała problemy z tuszą. Jej masa urodzeniowa wynosiła pięć kilogramów i siedemset gramów. Taką wagę osiąga dziecko w okolicy piątego miesiąca życia. Ona była już wielka jako noworodek. Jedyny atut jaki posiadała tuż po urodzeniu, to długie, ciemne włosy. Matka opowiadała jej, że była sensacją na porodówce.

- Wszyscy przyszli cię oglądać. Byłaś taka grubiutka i śliczna.

- Teraz też się za mną oglądają i tylko z tego pierwszego powodu – odpowiadała naburmuszona.

- To zrób coś z tym. Musisz się tak objadać? Który chłopak zechce cię taką? – Tym pytaniem rodzicielka zawsze podnosiła jej ciśnienie.

- W dupie mam chłopaków mamo – odpowiadała wulgarnie. - Nie obchodzą mnie kompletnie.

- Teraz tak mówisz. Jak wpadnie ci jakiś w oko, to będziesz żałować. Masz taką śliczną buzię. Gdybyś choć trochę schudła wyglądałabyś naprawdę pięknie.

Po takiej rozmowie opuszczała dom matki nabuzowana i wściekła. Wracając do swojej kawalerki kupowała po drodze kilogramową porcję lodów, kilka paczek chipsów i wsuwała to wszystko pocieszając się i płacząc nad swoim losem. Miała żal do matki nie tylko o to, że wciąż ją krytykowała, ale też za to głupie imię, które dała jej na chrzcie. – Klara, co za idiotyzm. Pewnie naczytała się książek z minionej epoki.

Z czasem znienawidziła wizyty u rodziców i jeździła do nich najrzadziej jak się da. Czasem dzwoniła, ale też nie za często, bo zawsze rozmowa schodziła na drażniące ją tematy.


Wytarła do sucha swoje ogromne ciało i ubrała się. Jej sukienki rozmiarem przypominały dwuosobowy namiot. Wszystkie były szyte przez zaprzyjaźnioną krawcową, wszystkie miały podobny fason, wszystkie były w ciemnych kolorach, „bo ciemne wyszczupla” i wszystkie były obszerne, żeby wywołać w niej poczucie, że w jakiś sposób maskują te ogromne fałdy tłuszczu. Do tego zakładała buty zawsze na płaskiej podeszwie. Tylko raz w życiu kupiła sobie półbuty na obcasie i do dzisiaj zbierały kurz w szafce. Założyła je raz, by pójść do pobliskiego sklepu i ledwo wróciła. Bolały ją nogi tak bardzo, że nigdy więcej nie odważyła się ich włożyć ponownie.

Było lato. Zazdrośnie patrzyła na te wszystkie dziewczyny szczupłe, zgrabne, z rozwianymi na wietrze włosami, w kolorowych sukienkach przed kolana. Wiedziała, że ona nigdy nie będzie tak wyglądać. Jedzenie było jej koszmarem, przekleństwem i uzależnieniem. Nie potrafiła się wyrwać z tego zaklętego kręgu obżarstwa i napadów wilczego głodu.


Odkąd sięgała pamięcią zawsze była narażona na ostracyzm i całkowity brak akceptacji. Dzieci w szkole podstawowej naśmiewały się z niej. Wytykały ją palcami, obrzucały stekiem wyzwisk w stylu gruba Berta, gruba beka, hipopotam, tłusta świnia, betoniara i tym podobne. Tak… Dzieci potrafią być bardzo okrutne i niezwykle kreatywne w wymyślaniu przezwisk, które bolały ją bardziej niż cokolwiek innego. Nie miała łatwego życia i zawsze robiła dobrą minę do złej gry.

W średniej szkole nie było wcale lepiej. Zaczęła dojrzewać. Miała tłustą cerę i wciąż ropiejące wągry na policzkach, czole, czy brodzie. Zdecydowanie nie dodawało jej to uroku. Inne dziewczyny jakoś łagodniej przechodziły ten proces. Nie miała wtedy pojęcia, że to wynikało z niezdrowego jedzenia, którym faszerowała się w MacDonaldzie, czy w KFC.

Najgorzej było na lekcjach wychowania fizycznego. Zawsze odczuwała wstyd, gdy miała rozebrać się w szatni do stroju gimnastycznego. Często jej niezgrabność wynikająca z tuszy była też przedmiotem kpin jej koleżanek. Nigdy nie potrafiła podciągnąć się na linie, nigdy nie udało jej się zrobić zwykłego fikołka, czy przeskoczyć przez kozła. Na tym ostatnim zwykle utykała zawieszając się komicznie. Na wybuchy śmiechu reagowała jednakowo. Też się śmiała, ale w środku szalała w niej burza, a w oczach gromadziły się łzy.

Niezbyt ją lubiano. Raz dlatego, że mocno odstawała od całej reszty, a dwa dlatego, że była naprawdę zdolna. Jej koleżanki umawiały się z chłopakami, ona ślęczała nad książkami. Nigdy nikomu nie pozwoliła na ściąganie od siebie i wszystkie prośby o udostępnianie pracy domowej kwitowała jednym słowem „nie”. Nie chodziło o żadną zemstę za to, że się z niej nabijają, ale o zwykłą uczciwość. Ona skrupulatnie odrabiała zadania domowe podczas, gdy jej koleżanki chodziły w tym czasie na dyskoteki i całowały się z chłopakami.

Pamięta jak w drugiej klasie liceum dołączyła nowa dziewczyna Ewa. Była piękna i od razu wzbudziła ogromne zainteresowanie wśród kolegów. Smukła, długowłosa blondynka o błękitnych oczach rwała spojrzenia płci przeciwnej. Tylko miejsce obok Klary było wolne, więc dosiadła się do jej ławki. Zaczęły rozmawiać. O dziwo ta blond piękność wcale jej nie krytykowała, nie patrzyła z obrzydzeniem, wydawała się bardzo miła i sympatyczna. Po raz pierwszy obudziła w Klarze nadzieję, że mogą zostać przyjaciółkami. Z natury bardzo nieufna otworzyła się przed nową koleżanką. Pomagała jej w nauce, bo Ewa, jak się okazało, nie miała zbyt lotnego umysłu i niewiele rozumiała z matematycznych, chemicznych, czy fizycznych zawiłości.

Klapki z oczu opadły Klarze pod koniec roku szkolnego. Wtedy właśnie Ewa miała urodziny. W tym dniu rano, jeszcze przed lekcjami złożyła jej życzenia i wręczyła prezent w postaci modnej apaszki. Ewa podziękowała i uściskała ją.

- Po lekcjach zapraszam cię do ciastkarni na pyszne ciacho i koktajl czekoladowy.

Była długa przerwa. Klara poszła do toalety a po niej weszły jeszcze trzy dziewczyny, wśród nich Ewa. Rozpoznała ją po głosie.

- To jesteśmy umówione. Sobota, godzina siedemnasta u mnie.

- A kto jeszcze będzie?

- No właściwie to wszyscy i jeszcze kilku chłopaków z czwartej „a”.

- Gruba też przyjdzie?

Słysząc to pytanie Klara zamieniła się w słuch.

- No coś ty. Nawet nic jej nie mówiłam. Na otarcie łez zaprosiłam ją dzisiaj do ciastkarni.

- No i dobrze. Chłopaki też pytali o nią, czy się pojawi. Na pewno im ulży – roześmiały się.

Poczekała aż wyjdą i zostanie sama. Łzy dławiły jej gardło, ale postanowiła, że będzie silna. Po ostatnim dzwonku spakowała torbę i ruszyła w stronę drzwi.

- Klara, zaczekaj! – usłyszała za plecami. Odwróciła się. Ewa dobiegła do niej. – Zapomniałaś, że idziemy do cukierni?

Spojrzała smutno w oczy swojej do niedawna przyjaciółki.

- Nie zapomniałam, ale nie pójdę z tobą do cukierni. Pokazywanie się ze mną w takich miejscach nie jest dobrym pomysłem. Jeszcze natknęłabyś się na jakiegoś znajomego i musiałabyś się za mnie wstydzić. Gruba nie chce ci przynosić wstydu.

- O czym ty mówisz?

- Myślę, że dobrze wiesz. Od dzisiaj już się nie przyjaźnimy – ruszyła do przodu. Odwróciła się jeszcze na chwilę - Aha i znajdź sobie nowego korepetytora, bo ja nie jestem w stanie cię nic nowego nauczyć.

Już nie oglądała się za siebie. Poszła w kierunku schodów zostawiając Ewę z rozdziawioną buzią na środku korytarza. Od tego momentu zamknęła się w sobie na dobre. W szkole otwierała usta tylko wtedy, gdy była wzywana do tablicy. Przerwy spędzała samotnie stojąc przeważnie przy okiennym parapecie i gapiąc się w okno. Nie ruszały jej docinki i przykre uwagi kolegów odnoszące się do jej tuszy. Zobojętniała.

Maturę zdała śpiewająco. Zawdzięczała to wyłącznie swojej pilności i chęci do nauki. Jej niegdyś przyjaciółka oblała matematykę i musiała dodatkowo zdawać we wrześniu, zresztą nie tylko ona, bo było takich więcej. Klara nie współczuła im. Pomyślała nawet, że to jakiś rodzaj satysfakcji dla niej. Postanowiła zdawać na prawo. Już wtedy silnie zakorzenione było w niej poczucie i pragnienie odizolowania się od rodziców. To głównie dlatego wybrała studia w Warszawie a nie w rodzinnym Krakowie. Do domu przyjeżdżała wyłącznie na wakacje. Na dobre wróciła po obronie. Dzięki pieniądzom z korepetycji, które dawała przez cały okres studiów, mogła zainwestować w maleńkie, jednopokojowe mieszkanko. Matka lamentowała nad jej wyprowadzką, ale ona z wielką determinacją urządzała swój własny kąt.



Musiała wziąć dwa dni urlopu. Wreszcie ogłoszono terminy egzaminów na uprawnienia rzeczoznawcy. Wybrała sobie jeden z nich, ale przed nim musiała złożyć w Polskiej Federacji Stowarzyszeń Rzeczoznawców Majątkowych w Warszawie piętnaście operatów szacunkowych, co najmniej trzy transakcje i wniosek o dopuszczenie do postępowania kwalifikacyjnego. Koszty były ogromne, ale miała na to, bo przezornie wzięła kredyt w banku na ten cel. Egzamin był dwuetapowy: ustny i pisemny, i każdy należało opłacić osobno.

Teraz poszło już z górki. Przygotowała się rzetelnie. Pisemny egzamin był po prostu testem wielokrotnego wyboru, natomiast ustny był znacznie trudniejszy. Dała jednak radę. Teraz czekała tylko, aż jej nazwisko ukaże się we właściwym rejestrze, bo to oznaczać będzie, że przyznano jej uprawnienia i prawo wykonywania działalności zawodowej. Miało to potwierdzać stosowne świadectwo.

To był dla niej ciężki okres, ale doczekała się. Kolejne stresy okupione były totalnym obżarstwem. Pochłaniała w ogromnych ilościach chińszczyznę, pizzę, smażone w głębokim tłuszczu udka z kurczaka i frytki. Nie panowała nad tym, bo potrafiła jedynie myśleć o tym, czy dadzą jej uprawnienia, czy nie. Kiedy tylko otrzymała certyfikat trochę spasowała z jedzeniem, uspokoiła się. Wreszcie mogła zacząć rozglądać się za wynajęciem jakiegoś pomieszczenia na biuro. Nie chciała już pracować w urzędzie ani dnia dłużej.


Odeszła bez żalu i wreszcie zaczęła pracować na własny rachunek. Wynajęła niewielkie pomieszczenie niedaleko rynku i zagospodarowała je niezbędnym sprzętem. Zainwestowała w reklamę rozklejając ulotki w całym mieście. Posłużyła się też internetem. Z niego dowiedziała się, że urząd rozpisał przetarg na rzeczoznawcę, który miałby sporządzać operaty szacunkowe nieruchomości drogowych. Złożyła ofertę i to na tyle konkurencyjną, że wygrała. Przez co najmniej rok mogła się przestać martwić, że nie będzie miała zleceń. Z czasem ich przybywało. Mimo oferowanych przez nią dość niskich cen usług i tak wychodziła na swoje. Spłaciła zaciągnięty kredyt i stać ją było odkładać coś na czarną godzinę.


Kolejny już raz poczuła dręczące ją wyrzuty sumienia. Za każdym razem tak miała, gdy przesadziła z jedzeniem. Siedziała wciśnięta w fotel i zalewała się łzami. Wokół niej leżały porozrzucane styropianowe pudełka. – Jesteś kretynką Klara – powiedziała sama do siebie. – Kompletną kretynką.

Podniosła się z fotela i usiadła przy laptopie. W google wystukała „wczasy odchudzające”. Ukazała się długa lista ofert.

- To musi być gdzieś daleko, gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna – mruknęła.

Natrafiła na stronę Instytutu Zdrowia „Sofra” w Mielnie i już wiedziała, że to jest to, czego teraz najbardziej potrzebuje.



ROZDZIAŁ 2



Przejrzała galerię zdjęć. Piękna okolica, bogato wyposażona baza rehabilitacyjna i SPA. Różne rodzaje diet, w tym taka tysiąc kalorii.

Zdjęcia plaży urzekły ją.

- Cudne miejsce. Jeśli tam nie schudnę, to już chyba nigdzie – pomyślała. Zdecydowała się natychmiast. Przeczytała, że turnusy są dwutygodniowe. – To za krótko, zdecydowanie za krótko. Jeśli już jechać to na cały miesiąc. – Złapała za telefon i wybrała numer ośrodka. Dowiedziała się o wolnych terminach i zapytała, czy można wykupić dwa turnusy naraz. Nie było przeszkód. Zabukowała od razu i zastrzegła, że to ma być pokój jednoosobowy. Zapłaciła więcej, ale nie dbała o to. Najważniejsze, że nikt nie będzie oglądał jej wdzięków i taksował ją krytycznym spojrzeniem.

Wieczorem zadzwoniła do matki. Powiedziała jej, że za tydzień wyjeżdża i nie będzie jej miesiąc.

- Nie dzwoń do mnie w tym czasie, bo i tak nie odbiorę.

- A gdzie ty jedziesz dziecko? Daleko?

- Daleko. Nad morze. Muszę odpocząć.

Przez ten tydzień uwijała się z robotą. Pokończyła zaczęte zlecenia i dzięki temu z czystym sumieniem mogła wyjechać. Zaopatrzyła się w dres i kostium kąpielowy, co nie było rzeczą łatwą, bo jak sama stwierdziła, wszystko produkowano na anorektyczki.

Spakowała walizkę na kółkach i w niedzielę wieczorem ruszyła na dworzec. Czekało ją co najmniej dziesięć godzin jazdy. Z wykupionym wcześniej biletem i miejscówką w pierwszej klasie czekała na pociąg, który miano podstawić. Odszukała swój wagon i przedział. Jakiś człowiek pomógł jej wrzucić walizkę na półkę. Rozsiadła się wygodnie zajmując miejsce przy oknie.


Była zmęczona całonocną podróżą. Od siedzenia spuchły jej trochę nogi. Na szczęście dojeżdżała. Już na miejscu zamówiła taksówkę i kazała się wieźć do instytutu. Zameldowała się. Pani w recepcji poinformowała ją o porach posiłków, o wizycie lekarskiej, która miała się odbyć o godzinie siedemnastej i wręczyła kartę magnetyczną do pokoju.

- Nawet niezły – mruknęła wchodząc do środka. – Jest nawet balkon. Idealnie. - Położyła walizę na fotel i zabrała się za rozpakowywanie. W małej lodówce znalazła wodę mineralną. Wypiła pół butelki i rzuciła się na łóżko. Musiała odespać te godziny spędzone w pociągu. Ocknęła się koło dwunastej. Przypomniała sobie, że za godzinę ma obiad. Weszła pod prysznic chcąc zmyć z siebie zmęczenie po długiej podróży i resztki snu. Przebrała się i zeszła na parter.

- Pani Łopacka, – usłyszała swoje nazwisko – można panią prosić? – Podeszła do recepcji. – Tu daję pani kartkę, na której jest zlecenie na badania. Jutro rano o siódmej zgłosi się pani do gabinetu zabiegowego, to na pani piętrze, pokój sto jeden, gdzie pobiorą pani krew. Proszę być na czczo. Tu jeszcze pojemnik na mocz.

Podziękowała i ruszyła do jadalni. Znalazłszy swój numer stolika usiadła przy nim. Po chwili dołączyła do niej kobieta i mężczyzna. Nie mógł mieć więcej jak trzydzieści lat i był równie otyły jak ona. Kobieta z całą pewnością była po czterdziestce. Przedstawili się sobie i od razu przeszli na „ty”.

- Skąd przyjechałyście? – zagaił chłopak o imieniu Wiktor.

- Ja z Krakowa.

- Ja z Poznania.

- Ja jestem z Zielonej Góry. Ciekawe jak nas będą karmić?

- Raczej oszczędnie – odparła Klara siląc się na słaby dowcip.

- Podobno to są jakieś diety warzywne sporządzone przez niejaką doktor Ewę Dąbrowską. Musi być chyba znana, chociaż ja o niej nigdy nie słyszałam – powiedziała Elżbieta. – Tak czy owak będziemy musieli się przyzwyczaić, bo chyba żadne z nas nie radzi już sobie samo ze sobą.

Przerwali rozmowę, bo na stół wjechały talerze z kremem paprykowym. Na środku pysznił się kleks ze śmietany. Klara pociągnęła nosem. Pachniało bajecznie. Pewnie mogłaby zjeść tej zupy z pięć takich talerzy, niestety musiała się zadowolić jej niewielką ilością. Na drugie danie podano bukiet warzyw na parze i kompot bez cukru. Wiedziała, że za godzinę poczuje nieprzyjemny ucisk w żołądku i będzie głodna.

Punktualnie o siedemnastej zjawiła się przed gabinetem lekarskim. Przed nią były dwie osoby, ale wizyty nie trwały długo. Weszła do środka i przywitała się z urzędującą tam lekarką, która obdarzyła ją łagodnym uśmiechem.

- Nie będę pytać, co panią do mnie sprowadza, bo sprawa jest oczywista. Ile pani ma lat?

- Dwadzieścia osiem.

- Od dawna cierpi pani na otyłość?

- Od urodzenia. Urodziłam się już duża. Potem było tylko gorzej. Ciągle jestem głodna i mam napady wilczego głodu. Wtedy nie panuję nad tym i pochłaniam wszystko, co tylko wpadnie mi w ręce.

- Proszę wejść na wagę.

Z duszą na ramieniu to zrobiła. Od dawna się nie ważyła, żeby nie wpędzać się w kolejny stres.

-Sto dwadzieścia osiem kilo. Ile ma pani wzrostu?

- Metr sześćdziesiąt pięć.

- Pani BMI wynosi czterdzieści siedem. To otyłość olbrzymia. Jest pani jeszcze młoda. Nie chcę pani straszyć, ale przy takim wskaźniku grozi pani cukrzyca, miażdżyca, choroba niedokrwienna serca, która może zakończyć się wylewem, zawałem lub zgonem. Skuteczność odchudzania zależy przede wszystkim od tego, jak bardzo chce pani żyć i jak bardzo jest pani zmotywowana. My tutaj zapewnimy pani odpowiednią dietę i warunki do ćwiczeń, reszta będzie zależała od pani zaangażowania. Tu wypisuję kartkę, którą zostawi pani na stoliku w jadalni. Pani dieta nie będzie przekraczać ośmiuset kalorii. Dodatkowo zapisuję pani zabiegi. Przede wszystkim basen, gimnastyka indywidualna, gimnastyka zbiorowa, która zaczyna się zawsze rano tuż po śniadaniu, poza tym siłownia. Będzie miała pani indywidualnego trenera, który dobierze odpowiedni zestaw ćwiczeń na przyrządach i sprawdzi pani wydolność. To chyba wszystko. Życzę powodzenia. Mam nadzieję, że jednak zrzuci pani kilka kilogramów zanim pani stąd wyjedzie. Aha, jeszcze jedno. Dostała pani skierowanie na badania?

- Tak, na jutro rano.

- W takim razie proszę przyjść jutro jeszcze raz o tej samej porze. Omówimy te wyniki.

Do kolacji przesiedziała w swoim pokoju zastanawiając się, czy podoła temu wszystkiemu. Nie miała takiej pewności. Na kolację zjadła dwie kromki pumpernikla obłożne cienkimi plastrami szynki i popiła gorzką herbatą. Ubrała dres i wyszła na spacer. Powędrowała na plażę.


Wieczorem nie potrafiła zasnąć. Przewracała się z boku na bok przez parę godzin. W końcu udało jej się. O szóstej rano obudził ją dźwięk komórki. Ubrała się i poszła do pokoju zabiegowego, gdzie pobrano jej krew i odebrano próbkę moczu.

Po lekkim śniadaniu cała grupa wyszła na zewnątrz, gdzie czekała na nich trenerka. Kazała im za sobą biec. Okrążyli cały ośrodek i skręcili na plażę. Ciężko się jej biegło po grząskim piasku. Sapała jak kowalski miech. W końcu zabrakło jej oddechu i zaczęło ją kłuć w boku. Przystanęła i pochyliła się, bo nie mogła zaczerpnąć powietrza. Obok niej zjawił się Wiktor.

- Wszystko w porządku? – wydyszał. Był tak samo zmęczony i spocony jak ona. Jej twarz kolorem przypominała dojrzałego buraka. Pokręciła przecząco głową.

- Nie…

Podbiegła trenerka i zapytała co się dzieje.

- Kłuje mnie w boku.

Dziewczyna ściągnęła z pleców niewielki plecak i wyjęła z niego aparat do mierzenia ciśnienia.

- Proszę usiąść tu na falochronie. Jest pani bardzo czerwona. Zmierzę ciśnienie. Zazwyczaj to normalne, że ludzie tak reagują. Nie są przyzwyczajeni do ruchu, ale to pierwsze koty za płoty. Za tydzień przebiegnie pani cały dystans. Sto osiemdziesiąt na sto dziesięć. Bardzo dużo. Proszę chwilę odsapnąć i spacerkiem wrócić do ośrodka. My biegniemy dalej. Zostanie pan tak? – zwróciła się do Wiktora.

- Tak, odprowadzę koleżankę.

- Dziękuję. To ja uciekam.

Po dziesięciu minutach wstała i wraz z Wiktorem ruszyła do instytutu. Za pół godziny miała się stawić na siłowni.


Weszła pod prysznic, żeby zmyć z siebie zapach potu i przebrać się w świeże ciuchy. Stojąc pod strugami wody wciąż przeżywała gorycz pierwszej porażki. – Jak ja mogłam dopuścić się do takiego stanu. Mam wydolność osiemdziesięciolatki. Zero kondycji, a nawet minus zero. Jeśli dalej tak będzie to nie zrzucę nawet kilograma. – Wyszła z łazienki i ubrała się pośpiesznie. Wzięła kartkę z rozpiską zabiegów i poszła do siłowni.

- Pani Klara Łopacka – przystojny instruktor odczytał jej nazwisko. – Czy to pani miała kłopoty z ciśnieniem na porannym treningu?

- Tak, to ja niestety.

- W takim razie zaczniemy od czegoś lżejszego. Właśnie zwolnił się rowerek. Proszę wsiąść i pedałować równym tempem przez piętnaście minut. Proszę też spokojnie przy tym oddychać.

- Wiśta wio, łatwo powiedzieć – zacytowała w myślach najstarszego Talara z serialu „Dom”. – Postaram się – powiedziała głośno. Po pięciu minutach pedałowania miała wszystkiego po kokardę. Jej tłuste ciało buntowało się przed jakimikolwiek ćwiczeniami. Drżały jej nogi i oddychała ciężko. Nie poddawała się jednak. Siła razy gwałt. Dokonywała właśnie gwałtu na swoim organizmie. Udało się. Odniosła swój pierwszy mały sukces. Zsunęła się z siodełka i na chwiejnych nogach przeszła na ławeczkę.

- Proszę się położyć, chwycić w dłonie pałąk i pchnąć do przodu. To ćwiczenie przypomina trochę leżenie na plecach i wracanie do pozycji siedzącej. Wzmocni mięśnie brzucha. Proszę ćwiczyć przez pięć minut.

Nie było tak źle. Wyciskała z siebie siódme poty, ale zawzięcie ćwiczyła. Potem przyszła kolej na orbitrek i bieżnię. Na tej ostatniej miała przejść szybkim, ale równym tempem dwa kilometry. Była wykończona, a jeszcze dzisiaj czekał ją basen i wizyta u lekarza.

Wbrew jej obawom basen okazał się dla niej najlepszym miejscem do ćwiczeń. Nie miała z nimi w ogóle problemów. Jej ciężkie ciało unosiło się na wodzie jak plażowa piłka. Przez ostatnich dziesięć minut instruktor pozwolił im popływać. Miała naprawdę wielką frajdę. Nie pływała chyba od podstawówki, ale okazało się, że takich rzeczy po prostu się nie zapomina.

O siedemnastej poszła jeszcze do gabinetu lekarskiego. Usiadła naprzeciwko lekarki, która studiowała jej wyniki badań. Podniosła głowę znad biurka i spojrzała na Klarę poważnie.

- Obawiam się, że nie mam dla pani dobrych wiadomości.



ROZDZIAŁ 3


- Jest aż tak źle? – zapytała zdenerwowana.

- Ma pani bardzo zawyżony poziom trójglicerydów. Dwukrotnie przekracza dopuszczalną normę. Poziom cholesterolu całkowitego też zdecydowanie za wysoki. Jeśli pani tego nie zmieni, cholesterolowe złogi zamiażdżą pani żyły. Proces ewidentnie się już zaczął i skoro mówi pani, że jest otyła od dzieciństwa, to oznacza, że trwa tyle samo. Poza tym podwyższony poziom cukru. To prowadzi do rozwinięcia się cukrzycy, chociaż uważam, że właściwa dieta i ćwiczenia mogą jeszcze odwrócić pierwsze symptomy. Wiem, że miała pani rano wysokie ciśnienie. Kolejny zły objaw, bo doprowadza do rozwoju choroby wieńcowej. Muszę przyznać, że dawno nie miałam tak młodej pacjentki z tak poważnymi objawami. Dam pani lek obniżający ciśnienie krwi. Gdyby było za wysokie weźmie pani wtedy pół tabletki. To powinno wystarczyć. Bez tego nie będzie pani mogła wykonywać żadnych ćwiczeń, a przecież nie chcemy, żeby skończyły się wylewem. Dostanie też pani ciśnieniomierz nadgarstkowy, żeby mogła pani w każdej chwili zbadać sobie ciśnienie i jeśli będzie za wysokie, odpowiednio zadziałać. Mam nadzieję, że weźmie pani sobie do serca to, co przed chwilą powiedziałam. Trochę za wcześnie, żeby umierać dziewczyno.

Wróciła do pokoju zupełnie załamana. Rzuciła się na łóżko i wybuchła rozpaczliwym płaczem. – Sama sobie to zrobiłaś. Masz to na własne życzenie. Całe lata pracowałaś w pocie czoła na ten stan – mówiła do siebie. Była tak roztrzęsiona, że nawet nie zeszła na kolację. Widocznie nie była w tym odosobniona, bo następnego dnia po obiedzie wygłoszono im pogadankę o zdrowym odżywianiu i zwrócono uwagę, że nie powinni opuszczać żadnych posiłków.

- Nie chodzi o to proszę państwa, żeby się głodzić, bo tym sposobem nie schudniecie. Wypocicie z organizmu parę kilogramów wody, a potem wrócicie do dawnych nawyków i doprowadzicie do efektu jo-jo. Należy jeść regularnie zbilansowane posiłki, a one tak właśnie są dla państwa tu przygotowywane. Bardzo więc prosimy stosować się ściśle do lekarskich zaleceń i nie robić głupstw.

Po pogadance podszedł do niej Wiktor.

- Jak się czujesz? Dzisiaj poszło ci całkiem dobrze.

- Tak. Jakoś wróciłam do siebie…

- Masz ochotę na spacer? Obejrzelibyśmy miasto, albo poszli na plażę…?

- Nie chcę iść do miasta. Tam czyha zbyt wiele pokus, a ja nie potrafiłabym się pewnie im oprzeć. Wolę już plażę. A gdzie Elżbieta? Nie pójdzie z nami?

- Chyba znalazła sobie inne towarzystwo.

- Skoro tak, to chodźmy.

Szli brzegiem trzymając w dłoniach klapki i mocząc nogi w chłodnej wodzie.

- Od dawna masz problemy z nadwagą? – zapytała z ciekawości. – Ja mam od urodzenia.

- Ja praktycznie też. Zawsze byłem gruby i nigdy nie akceptowany przez środowisko. Rodzice popełnili mnóstwo błędów żywieniowych i po prostu przekarmiali mnie. Nie dostrzegali problemu. Cieszyli się, że zmiatam wszystko z talerza i biorę dokładki. Nie postrzegali mnie jako grubasa, ale jako chłopa na schwał, wielkiego i silnego. Pewnie by tak trwało dalej, gdybym któregoś dnia nie zasłabł w pracy. Pogotowie wywiozło mnie na sygnale. Miałem stan przedzawałowy. Dopiero w szpitalu otworzyły mi się oczy i postanowiłem coś zmienić. A ty jak się tu znalazłaś?

- Któregoś dnia ocknęłam się z amoku. Wokół mnie leżały pudełka po fastfoodach. Zrozumiałam, że dłużej nie mogę tak żyć. Przyjechałeś tu na jeden turnus, czy na dwa?

- Na jeden. Tylko na jeden było mnie stać. A ty?

- Ja wykupiłam dwa, bo stwierdziłam, że jeden to zdecydowanie za mało.


Po tygodniu odbyło się pierwsze ważenie. Klara była go bardzo ciekawa. Przez te siedem dni ani raz nie uległa pokusie, nie jadła żadnych słodyczy, ani gotowego jedzenia na wynos i bardzo przykładała się do ćwiczeń. Kiedy stanęła na wadze okazało się, że jest jej pięć kilo mniej.

- Trochę za szybko pani chudnie – powiedziała pielęgniarka wprawiając Klarę w zdumienie.

- To chyba dobrze, prawda?

- Nie tak do końca, bo na pewno nastąpi moment, że będzie pani wychodzić ze skóry, a waga ani drgnie. Będzie się pani denerwować i zżymać, aż w końcu stwierdzi, że to całe odchudzanie nie ma sensu i powróci do starych nawyków.

- Mam nadzieję, że jednak wytrwam. Zbyt wiele mam do stracenia, żebym miała to zaprzepaścić.


W drugim tygodniu zintensyfikowano jej ćwiczenia. Dystans, którego za pierwszym razem nie potrafiła pokonać, teraz wydłużył jej się dwukrotnie. Doszedł do tego jeszcze popołudniowy nordic- walking. Każdy z grupy dostał dwa kije i maszerował codziennie cztery kilometry. Ogółem musieli zrobić każdego dnia minimum dziesięć tysięcy kroków.

Klara ewidentnie nabrała kondycji. Nie męczyła się już tak jak na początku. Nawet mogła powiedzieć, że te spacery z kijami po plaży sprawiają jej przyjemność. Obiecała sobie, że jak wróci do domu to zainwestuje w podobne i będzie chodzić po krakowskich błoniach.


Po upływie dwóch tygodni pożegnała Wiktora i Elżbietę. Wiktor wyjeżdżał zadowolony. Zrzucił prawie osiem kilo, Elżbieta sześć, a Klara pozbyła się dziewięciu.

Od poniedziałku zaczynał się nowy turnus. Do jej stolika dokooptowano dwie kobiety. Nawet nie pytała o ich imiona. Nie znalazła z nimi wspólnego języka. Dziwiła się tylko, po co one przyjechały na wczasy odchudzające? Dla niej wyglądały zupełnie normalnie. – Niektórym to się w dupach przewraca Pewnie przyjechały podnieść sobie własną samoocenę. Wystarczy, że pogapią się na takich grubasów jak ja i zaraz poczują się lepiej – myślała złośliwie. Tak właściwie to nie rozmawiała z nimi. Witała się tylko i żegnała. Zjadała w milczeniu posiłek i wracała do swoich zajęć. Żałowała, że nie ma Wiktora. Tylko z nim znalazła tu wspólny język, bo mieli podobne doświadczenia.


Po trzech tygodniach poczuła wyraźny luz w ciuchach. Kiedy stawała przed lustrem naga nie zauważała jakoś tych zrzuconych kilogramów. Chyba musiałaby schudnąć ze trzydzieści kilo, żeby można było to dostrzec. Mimo to i tak była zadowolona. Powtórzono jej badanie krwi i okazało się, że wyniki ewidentnie się poprawiły. Cukier spadł do normalnego poziomu, obniżyły się trójglicerydy, cholesterol i ciśnienie. Była zdecydowanie zdrowsza. Miała więcej energii. Obstrukcje, które męczyły ją jeszcze do niedawna odeszły w niebyt. Spała świetnie i budziła się wypoczęta. Same pozytywy.

Któregoś dnia wreszcie wybrała się do miasta, ale nie po to by obkupić się w niezdrowe jedzenie. Po prostu stwierdziła, że skoro już się zmienia, to i z włosami powinna coś zrobić. Były długie. Miała zbyt pełną twarz, żeby nosić je rozpuszczone. Od zawsze spinała je w koński ogon. Chyba była już za stara na taką fryzurę.

Znalazła zakład fryzjerski i zdecydowana wkroczyła do jego wnętrza. Wyłuszczyła fryzjerce swoje oczekiwania.

- Nie chcę, żeby były całkiem krótkie, ale przynajmniej do ramion. I proszę je ładnie wycieniować tak, żeby twarz wydawała się nieco szczuplejsza niż jest w rzeczywistości.

Kobieta z wielką wprawą zabrała się do pracy. Po pół godzinie Klara była całkiem odmieniona. Fryzura była bardzo ładna, twarzowa i dodawała jej uroku. Kosmetyczce pozwoliła na wyregulowanie brwi i ładny makijaż. Zanim wyszła przejrzała się ostatni raz w lustrze. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Była inną osobą.


Jej czas pobytu w tym pięknym miejscu się kończył. Dzień przed wyjazdem zaliczyła jeszcze wizytę u lekarza i ważenie. Przez miesiąc schudła czternaście kilo. Lekarka szczerze jej gratulowała.

- Jestem z pani naprawdę dumna. Jeśli utrzyma pani dietę i tempo ćwiczeń, gwarantuję, że za kilka miesięcy osiągnie pani prawidłową wagę. Teraz waży pani sto czternaście kilo. Idealne byłoby zrzucenie jeszcze pięćdziesięciu. Niech pani chudnie chociaż po pięć kilo miesięcznie, to będzie i tak wielki sukces. Jeśli ma pani gdzieś w pobliżu domu siłownię, proszę się na nią zapisać i koniecznie proszę unikać śmieciowego jedzenia. To przez nie tak bardzo rozchwiał się pani organizm. Teraz jest wszystko w porządku, więc proszę nie zmarnować tego sukcesu.

Podziękowała tej mądrej kobiecie i z milionem rad i zaleceń następnego dnia wyjechała do Krakowa.



Znowu musiała odespać tę morderczą jazdę inaczej nie potrafiłaby funkcjonować. Po południu poszła jeszcze do pobliskiego dyskontu, bo w lodówce miała tylko przeciąg. Tym razem jej zakupy wyglądały zupełnie inaczej. Szerokim łukiem omijała stoiska ze słodyczami i gotowym jedzeniem. Interesowało ją wyłącznie stoisko warzywne. Postanowiła kontynuować dietę, którą miała w instytucie, bo przynosiła pozytywne efekty. Obkupiła się w papryki, bakłażany, cukinie, mnóstwo pomidorów i ogórków, a do tego kalafior i brokuł. Jarzyny stały się jej bazą żywieniową. Od teraz musiała sama przygotowywać sobie posiłki, czego nigdy wcześniej nie robiła. – Chcesz żyć, musisz o siebie zawalczyć – powtarzała w myślach.

Wieczorem przygotowała sobie wielką michę kolorowej sałaty i jej część zapakowała do pojemnika na jutrzejsze śniadanie. Już wiedziała jak duże znaczenie ma regularność posiłków. Rano pełna energii ruszyła do biura. Stamtąd zadzwoniła do rodziców.

- Cześć mamo. Już wróciłam. Tak, wypoczęłam. Po pracy przyjadę do was. Nie, nic dla mnie nie szykuj. Będę po obiedzie – skłamała, chociaż nie do końca, bo ten obiad miała zamiar zjeść przed skończeniem pracy. W pojemniku prócz warzyw miała ugotowaną pierś z kurczaka, więc z głodu nie umrze.

Matka przywitała ją wylewnie. Bardziej powściągliwy ojciec cmoknął ją w policzek mówiąc – witaj córeczko, dobrze cię widzieć. Rodzicielka za to nie mogła przestać się na nią gapić.

- Schudłaś, czy mi się wydaje?

- Wydaje ci się – odparła lakonicznie.

- A jednak wyglądasz jakoś inaczej. Twarz ci się wyciągnęła i jest jakby mniejsza.

- To przez to, że skróciłam włosy masz takie wrażenie.

- Słuchaj, mimo że nie chciałaś to jednak usmażyłam ci kilka schabowych. Wystarczy ci na cały tydzień.

- Wiesz, czasem byłoby dobrze, gdybyś słuchała tego, co mówię. Nie będę zabierać żadnych kotletów. Ostatnio przeszłam na drób, bo wieprzowina obrzydła mi zupełnie. Nie będę wciskać w siebie czegoś, co mi nie smakuje i wręcz odstręcza.

Matka wzruszyła ramionami i pożeglowała do kuchni. Ojciec z uśmiechem spojrzał na córkę.

- Chyba się zaczynasz zmieniać. To dobrze Klara, to bardzo dobrze. Rób swoje i nie słuchaj matki. Ona czasem bywa nadopiekuńcza do zwariowania.

Nieco zdziwiona spojrzała na niego. Pomyślała, że on chyba czegoś się domyśla i chociaż zawsze jest oszczędny w słowach, to jednak wie o czym mówi. Pogładziła jego spracowaną dłoń. Tylko on stał zawsze za nią murem. Nigdy nie krytykował ani jej, ani jej wyborów. Popierał ją absolutnie we wszystkim. Była mu naprawdę za to wdzięczna.

- Masz rację tatku, – powiedziała cicho zerkając na drzwi, czy nie ukarze się w nich jej rodzicielka – dojrzałam do zmian i myślę, że idę w dobrym kierunku. Na razie jednak niech to będzie nasza mała tajemnica, dobrze?

- Nie obawiaj się. To matka gada w tym domu, ja tylko słucham – roześmiał się. Zawtórowała mu. Do pokoju weszła mama niosąc na tacy filiżanki z kawą i domowy sernik. Klara spojrzała na ciasto pożądliwie, jednak szybko się opanowała. Pachniało bosko i było nafaszerowane jej ulubionymi rodzynkami sułtańskimi. Sięgnęła po filiżankę z kawą i odrobinę mleka.

- Tu masz cukier – matka podsunęła jej srebrną cukiernicę.

- Dzięki, ale odzwyczajam się. Ostatnio bardziej smakuje mi taka niesłodzona z niewielką ilością mleka. Przynajmniej czuję jej smak.

Sernika nawet nie tknęła, czym zupełnie zbiła z tropu matkę. Nawet na wynos nie chciała. Kiedy opuściła już mieszkanie rodziców, Maria Łopacka odezwała się do męża.

- Zauważyłeś? Ona jakaś dziwna się zrobiła po tym wyjeździe. Nie wiem o co chodzi, ale ona nie zachowuje się normalnie.

- Ja tam nie widzę żadnej różnicy. Klara, to Klara. Jaka była, taka jest – odparł uśmiechając się pod nosem.

Tymczasem Klara wyszła z klatki schodowej. Zadarła głowę do góry i spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Uśmiechnęła się sama do siebie. Dzisiaj odniosła kolejne małe zwycięstwo. Nie dała się skusić maminymi smakołykami, choć wcześniej pewnie rzuciłaby się na nie. Ojciec dobrze ją zna i od razu się zorientował. Matka jest jak dziecko we mgle i bardzo dobrze. Niech potkwi trochę w nieświadomości. Postanowiła wrócić do domu pieszo. Wieczór był ciepły i pogodny a ona dzisiaj miała duszę lekką jak piórko.



ROZDZIAŁ 4


Jakoś dawała radę. Momentami było ciężko, ale nie poddawała się. Starała się jak najrzadziej korzystać z komunikacji miejskiej i docierać wszędzie pieszo. Zlecenia miała różne. Większość wycen nieruchomości robiła w mieście, ale czasem musiała jechać do Nowej Huty, a nawet dalej do Niepołomic, czy też do Bronowic, tych słynnych Bronowic, w których Wyspiański osadził swoje „Wesele”. Nie narzekała. Lubiła tę robotę, a w dodatku miała z niej całkiem niezłe profity. Zwykle w piątki prosto z pracy jechała na zakupy, żeby zaopatrzyć się w świeże jarzyny na cały tydzień, a soboty i niedziele spędzała bardzo intensywnie uprawiając nordic-walking na krakowskich błoniach tak jak sobie to obiecała. Nie miała jeszcze odwagi zapisać się na siłownię. Wciąż uważała, że jest monstrualnie otyła. Nie chciała narażać się na śmieszność i złośliwe docinki. Na początek kupiła orbitrek i wcisnęła go jakoś do swojej małej kawalerki. To był dla niej taki optymalny sprzęt, bo pozwalał na ćwiczenie wszystkich partii ciała a nie tylko nóg. W dni powszednie, po pracy i zjedzonym posiłku wskakiwała na niego i ćwiczyła przez co najmniej godzinę. Urządzenie miało wmontowany licznik, który wskazywał między innymi ilość pokonanych kilometrów i ilość spalonych kalorii. W domu pojawiła się jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, a mianowicie waga. Klara nie ważyła się codziennie. Nie chcąc wpędzić się w niepotrzebne frustracje robiła to raz na tydzień postępując podobnie jak pielęgniarki w instytucie.

Dobrze pamiętała jak wspaniale czuła się na basenie. On skutecznie niwelował jej zakwasy i łagodził ból mięśni. Wyszukała adres w internecie i przeczytała o godzinach otwarcia. Nadal nosiła w sobie wielki wstyd i była bardzo niepewna siebie. Ucieszyła się, gdy zobaczyła, że raz w tygodniu basen jest otwarty do godziny dwudziestej pierwszej. Pomyślała, że o tej porze nie będzie zbyt dużo ludzi. Zdecydowała się. Wykupiła na próbę godzinę pływania tuż przed zamknięciem. Zaopatrzona w czepek i kostium kąpielowy przebrała się w szatni i weszła nieśmiało na halę. Omiotła ją uważnym spojrzeniem. W wodzie taplały się jakieś dwie starsze kobiety i trzech nie najmłodszych mężczyzn. Pokonała zażenowanie i weszła do wody. Tu poczuła się znacznie swobodniej i pewniej. Przemierzyła długość basenu chyba ze dwadzieścia razy dopóki nie usłyszała gwizdka oznaczającego wyjście z wody. Ściągając w szatni mokry kostium usłyszała rozmowę kobiet, które wraz z nią pływały.

- Widziałaś tego hipopotama? Myślałam, że woda wystąpi z brzegów jak wlazła do basenu. Gdybym była nią w życiu nie pokazałabym się w takim miejscu – zachichotała jedna z nich. Druga zawtórowała jej.

- No. Nie rozumiem jak można tak się spaść. Wygląda jak ciężarna maciora – teraz obie wybuchły gromkim śmiechem.

Klara poczuła dławienie w gardle i pierwsze łzy w oczach. Przebrała się szybko i wyszła z pomieszczenia. W holu natknęła się na te dwie. Podeszła do nich z zaciętą miną i wysyczała.

- Być może wyglądam jak hipopotam, czy ciężarna maciora, ale na pewno nie wyglądam jak stara, zasuszona larwa, która ma coś na sobie, ale nie bardzo wyprasowanego. To niewyprasowane wdzianko drogie panie, to wasza stara, zwiotczała i obrzydliwie pomarszczona skóra. Gdybym miała taką skórę, w życiu nie pokazałabym się na basenie. Jak można tak wyglądając być zupełnie bezkrytycznym wobec siebie i pozwalać sobie na krytykowanie innych? Wstyd, doprawdy wstyd drogie panie – odwróciła się na pięcie, pchnęła szklane drzwi wychodząc na zewnątrz i zostawiając ryczące siedemdziesiątki z rozdziawionymi ustami na środku holu.

Biegła zanosząc się płaczem. – Jak one mogły…, jak mogły być takie podłe… Już nigdy nie przyjdę na ten basen. Już nigdy. Mam dość upokorzeń. - Zrozpaczona wbiegła do pierwszego napotkanego po drodze MacDonalda. Kupiła podwójnego hamburgera, butelkę coli i frytki. Już na dworze wbiła zęby w błogo pachnącą bułę ociekającą majonezem, wypełnioną mięsem, serem i sałatką. Pochłaniała jakby nie jadła miesiącami. Dławiła się jedzeniem, które wciąż wpychała do ust. Usiadła na ławce i przytomniej spojrzała na to śmieciowe żarcie, które trzymała w drżących dłoniach. Wytarła z policzków łzy. – Co ja robię? Czy mi już całkiem odbiło? Z powodu dwóch głupich staruch mam zaprzepaścić ten cały wysiłek? Jeszcze pewnie nie raz usłyszę tego rodzaju uwagi. Powinnam się bardziej na nie uodpornić, a nie rzucać się na hamburgery jak jakaś idiotka. – Ze wstrętem wyrzuciła wszystko, co kupiła do stojącego obok kosza. Zrobiła parę głębszych oddechów. To pozwoliło jej się uspokoić. Już w domu rozebrała się i wskoczyła na orbitreka. Przez godzinę pedałowała jak szalona dysząc i zalewając się potem. Wypociła całą złość. Stojąc pod prysznicem przysięgała sobie, że już nigdy nie da się tak ponieść emocjom.


Minęły trzy miesiące od tego incydentu. Była uparta. Teraz już ściśle trzymała się diety i nie odstępowała ani na krok. Zrobiła ponownie wszystkie badania. Wyniki były w normie, co bardzo ją ucieszyło. Zrzuciła trzynaście kilo i teraz jej waga oscylowała w granicach stu jeden kilogramów. To już zdecydowanie było widać. Ciuchy stały się o wiele za duże. Musiała wymienić garderobę. Teraz mogła sobie pozwolić nawet na chodzenie w spodniach. Kupiła dwie pary jeansów a do nich kilka luźnych tunik. W takim zestawie wyglądała znacznie lepiej niż w tych ogromnych, namiotowych sukienkach szytych na miarę.

Z rodzicami nie widziała się dawno. Dzwoniła jedynie od czasu do czasu i ciągle wymawiała się nadmiarem pracy. Z ojcem rozmawiała tylko raz. On od razu przeszedł do rzeczy.

- Jak ci idzie córuś? – zapytał.

- Chyba dobrze tatusiu. Myślę, że dobrze. Bardzo się staram i trzymam się konsekwentnie planu. Może wkrótce się zobaczymy, to sam ocenisz.

- Bardzo bym chciał. Kocham cię i trzymam mocno kciuki za twój sukces.

- Ja też cię kocham tato – powiedziała drżącym ze wzruszenia głosem. – Do zobaczenia.



- Klara!? Rany boskie! Coś ty z siebie zrobiła!?

Takimi okrzykami została przywitana przez rodzoną matkę któregoś piątkowego popołudnia. Matka taksowała ją od stóp do głów najwyraźniej nie mogąc uwierzyć w widok, który ma przed sobą.

- Mogę wejść, czy będziesz mnie tak trzymać na korytarzu aż się sąsiedzi zlecą? – odparowała zgryźliwie bezceremonialnie odsuwając rodzicielkę i wchodząc do przedpokoju. – Nie podobam ci się? Przecież zawsze tego chciałaś. Zawsze powtarzałaś „Masz taką ładną buzię. Jak zrzuciłabyś parę kilogramów, to byłabyś śliczna” – przedrzeźniała matkę. – I co, teraz zmieniłaś zdanie? Dzień dobry tatusiu – przywitała się z ojcem, który wyszedł z pokoju. Przytulił ją mocno do siebie.

- Wyglądasz pięknie córcia. Naprawdę jesteś śliczna.

- Dziękuję tatusiu. To jeszcze nie koniec, ale wytrwam – szepnęła mu do ucha.

- Na litość boską! Klara! Dlaczego nic nie powiedziałaś, że się odchudzasz? Ty już ostatnio wydałaś mi się jakaś inna.

- A co by to dało, gdybym ci powiedziała? Czy to by coś zmieniło? Nadal witałabyś mnie schabowymi i zasmażaną kapustą. Założę się, że na dzisiaj też przygotowałaś coś w tym stylu. Od razu mówię, że jeść nie będę.

- Ale to rolady! Z chudej wołowiny.

- I w gęstym sosie, prawda? Nie ma mowy. Do ust nie wezmę. Chcę tylko kawy i nic więcej. Chodź tato, pogadamy.

Rozsiedli się wygodnie na kanapie. Po chwili dołączyła do nich matka Klary stawiając przed nią kubek z czarną kawą.

- To ile zrzuciłaś? – zapytała siadając na fotelu. – Chyba dużo, bo niemal zawału nie dostałam jak zobaczyłam cię w drzwiach.

- W sumie dwadzieścia siedem kilo. Jeszcze dużo pracy przede mą. W najbliższych dniach zapisuję się na siłownię. Muszę czuć jakiś reżim, bo inaczej nie schudnę.

- Trzymasz jakąś dietę? – wtrącił się ojciec.

- Ścisłą, a do tego ostro ćwiczę tatku. W soboty i niedzielę uprawiam nordic-walking na błoniach. Świetnie działa na krążenie. Sam mógłbyś spróbować tego rodzaju sportu. Dobrze by ci zrobił.

Łopacki roześmiał się.

- Ja mam sport na działce. Czasem tak daje mi w kość, że wyprostować się nie mogę. Za stary już jestem.

- Co ty opowiadasz? Osiemdziesięcioletnie dziadki chodzą z kijami, a ty masz dopiero pięćdziesiąt siedem. Byłoby mi raźniej, gdybyś mi towarzyszył. Kije mogę kupić, tylko się zgódź.

- No dobra. W takim razie zacznę od przyszłego tygodnia.

Matka obserwowała ich oboje krytycznym wzrokiem.

- W głowach wam się przewraca - skwitowała.

- Tobie też mogłoby się przewrócić. Przydałoby ci się trochę schudnąć. Chociaż z dziesięć kilo – wytknęła jej Klara. – Jak chcesz, to tobie też kupię kije.

- Nie, nie, dziękuję. Spróbuję w inny sposób.

Klara porozumiewawczo mrugnęła do ojca.

- W takim razie umawiamy się tylko my. Sobota, dziewiąta rano. Potem zjemy obiad i jak będziesz chciał, to po nim wrócisz ze mną na błonia, a jak nie, to pójdziesz do domu.



Ostatni raz zerknęła w lusterko. Pociągnęła jeszcze usta błyszczykiem i poprawiła ciemne włosy. Rzeczywiście jej twarz znacznie wysubtelniała. Oczy zrobiły się większe, a policzki straciły pucołowaty wygląd. Zabrała torebkę z biurka i siatkę, w której miała cienki dres. Dzisiaj szła na siłownię. Pierwszy raz. Miała zamiar wykupić karnet na cały rok.

Nieco onieśmielona przekroczyła próg i rozejrzała się ciekawie. Pomieszczenie było ogromne, a w nim każde miejsce wykorzystane na sprzęt do ćwiczeń. Zauważyła coś w rodzaju recepcji i podeszła do urzędującej tam dziewczyny.

- Dzień dobry pani – przywitała się. – Chciałabym się zapisać na cały rok. Chciałam też zapytać, czy jest możliwość wynajęcia prywatnego trenera. Bardzo mi na tym zależy.

- Oczywiście. Tu proszę karnet, a trenera zaraz zawołam, tylko sprawdzę, czy jest wolny – dziewczyna zerknęła na grafik rozwieszony za jej plecami. – Pani trenerem będzie Miron Zwoliński.

- Miron? Dziwne imię…

- Trochę tak. Już dzwonię – sięgnęła po komórkę. Klara nadal przetrawiała to imię. – Jezu, jego matka musiała być jeszcze bardziej walnięta niż moja. Kto tak daje na imię dziecku? Jak to zdrobnić? Pewnie tak samo „łatwo” jak moje. – Już idzie – poinformowała dziewczyna.

Do lady podszedł mężczyzna, na widok którego Klara przestała oddychać. Wyglądał jak młody bóg. Wysoki, świetnie umięśniony, ale nie przesadnie, z blond rozwianą, gęstą czupryną i dużymi, błękitnymi oczami. Uśmiechnął się do niej szeroko ukazując garnitur śnieżno białych zębów i wyciągając rękę.

- Witaj. Jestem Miron, ale wszyscy mówią mi Miro. A ty jak masz na imię?

- Klara i wszyscy tak do mnie mówią – wyksztusiła. – Bardzo mi miło.

Człowiek roześmiał się serdecznie i rzekł:

- Skoro już się poznaliśmy to pozwól ze mną. Zaraz ustalimy sobie godziny zajęć. Pracujesz?

- Tak.

- Masz stałe godziny, czy ruchomy czas pracy?

- Stałe. Od siódmej do piętnastej.

- To świetnie, bo ułatwia sprawę. Jak często chcesz przychodzić?

- Codziennie oprócz sobót i niedziel.

- Skoro tak, to treningi będą trwały dwie godziny. Chcesz zacząć już dzisiaj?

- Jeśli to możliwe to tak. Jestem przygotowana.

- W takim razie pokażę ci szatnię. Przebierzesz się i możemy zaczynać.

Wyszła po piętnastu minutach i podeszła do trenera.

- Jestem gotowa.

- Zaczniemy od bieżni. Muszę wiedzieć w jakim stopniu jesteś wydolna. Podepnę tylko takie małe urządzenie… i już. Zrobię tak zwany test Coopera. Będziesz biegła przez dwanaście minut i zobaczymy jak sobie dasz radę. Zaczynaj.

Ostatkiem sił dotrwała do końca testu. Była czerwona, spocona i ciężko dyszała. Miro poklepał ją po ramieniu.

- Nie jest tak źle. Myślałem, że będzie gorzej. Usiądź na chwilę i powiedz mi jaką chcesz osiągnąć wagę docelową.

- Jakieś sześćdziesiąt pięć kilo, może trochę mniej. Teraz ważę równe sto kilo.

- A ile ważyłaś najwięcej?

- Sto dwadzieścia osiem.

Miro popatrzył na nią z podziwem.

- No, no. Wielki szacunek dziewczyno. Teraz będzie już z górki. Dietę trzymasz tak?

- Bez niej nic bym nie osiągnęła.

- Dobrze. Chyba wiem już wszystko. Ty powinnaś mi zaufać i jeśli będę czasem zbyt wymagający, to musisz pamiętać, że to wszystko dla twojego dobra.

- Muszę mieć nad sobą bat, bo inaczej nic nie zdziałam. Nie będę mieć pretensji.

Miro ponownie obdarzył ją pięknym uśmiechem.

- W takim razie do roboty droga Klaro.



ROZDZIAŁ 5


Miron dawał jej niezły wycisk. Nie litował się nad nią i rzadko ją chwalił choć wychodziła ze skóry. Przy tak intensywnych ćwiczeniach odczuwała ogromny ból całego ciała. Bolały ją barki i ręce, gdy musiała boksować treningowy worek trzymany przez Miro, lub leżąc na ławeczce podnosić ciężary. Niezauważalnie, ale jednak jej tłuszcz zamieniał się w masę mięśniową.

Najlepiej radziła sobie robiąc ćwiczenia aerobowe, bo nordic-walking dobrze ją do tego przygotował. Lubiła bieżnię i bieg. Nieco gorzej szło jej na ergometrze wioślarskim, ale była uparta. Ta jej zawziętość była czasem przedmiotem kpin Miro.

- Klara nie przesadzaj. W takim tempie już dwukrotnie dopłynęłaś do Gdańska. Nie zrzucisz wszystkiego w ciągu jednego miesiąca i nie osiągniesz talii osy. Uszarpiesz się tylko niepotrzebnie, zmęczysz i będziesz wściekła sama na siebie.

- Mógłbyś mieć więcej wiary we mnie – mówiła z pretensją. – Nie marzę o talii osy. Mam to gdzieś. Chcę wyglądać normalnie.

- I będziesz. Obiecuję. Nie bez powodu ćwiczysz biegi, rower i wiosłowanie. Mam dla ciebie konkretną propozycję. Zejdź na chwilę z bieżni i usiądź. – Gdy to zrobiła kontynuował. – Pierwszego maja nad Jeziorem Żywieckim, a konkretnie w Pietrzykowicach odbędzie się triatlon. Chciałbym żebyś w nim wystartowała. Masz niecałe trzy miesiące, aby się przygotować. Jestem pewien, że dasz radę. Najpierw będziesz płynąć. Musisz przepłynąć dwa i pół kilometra. To średnia szerokość jeziora. Potem będziesz jechać na rowerze jakieś dwadzieścia kilometrów, a jeszcze potem musisz przebiec pięć. Teren jest trudny, górzysty i nie twierdzę, że będzie łatwo. Nie chodzi mi też o to, żebyś zajęła jakieś medalowe miejsce. Chodzi głównie o to, żebyś pokonała własne ograniczenia i słabości. Masz ukończyć ten triatlon. Jeśli to zrobisz przekonasz się jakie to wspaniałe uczucie. Co ty na to?

Patrzyła na niego kompletnie zaskoczona, ale też spanikowana. – Czy on oszalał? Ja mam wziąć udział w zawodach? Ja, taka grubaska? Przecież wszyscy mnie wyśmieją. Szaleństwo.

- Klara widzę po twojej minie, że nie jesteś zbyt przekonana. Zaufaj mi. Ja przygotuję cię tak, że pokonasz te dystanse.

- Boję się – szepnęła cicho patrząc mu w oczy.

- Że nie podołasz? – Pokręciła przecząco głową.

- Nie…, boję się ośmieszenia.

- Przekonasz się, że nikt nie będzie się z ciebie śmiał. Gwarantuję ci. Ja cały czas będę przy tobie. Zabiorę kajak i będę cię asekurował podczas pływania. Na rowerze też będę ci towarzyszył. Tylko podczas biegu będziesz sama, ale jak dla ciebie to tylko dwadzieścia pięć minut, może nieco więcej. Od jutra zaczęlibyśmy intensywny trening.

- Intensywny trening? To jak nazwiesz to, co robiłam tu do tej pory?

Miro roześmiał się.

- Trzeba poćwiczyć bieganie w terenie i jazdę na rowerze. Jutro zabieram cię na basen. Na zawodach będziesz płynąć w piance podobnej do tej, której używają nurkowie. Musisz się do niej przyzwyczaić.

- O święta naiwności! To ty nie wiesz, że nie produkują takich rozmiarów?

- Produkują i ja już dla ciebie taką piankę mam. Jutro umawiamy się na basenie o godzinie szesnastej. A teraz chodź. Zważę cię.

Stanęła na wadze. Sama była ciekawa ile zrzuciła przez te dwa miesiące chodzenia na siłownię.

- Osiemdziesiąt osiem kilo. Świetny wynik. Gratuluję. A teraz już zmykaj.

Jej dusza śpiewała. Nie podejrzewała, że zejdzie z niej aż tyle. Dwanaście kilo! Przełamała magiczną setkę. Cieszyła się i to bardzo. Trochę mniej było w niej entuzjazmu, gdy patrzyła w łazienkowe lustro i widziała tę paskudnie obwisłą skórę. Łudziła się jeszcze, że to jakoś samo się wchłonie. Zauważyła, że ostatnio jakby szybciej łapie infekcje. Podczas ćwiczeń dawała z siebie dwieście procent, pociła się i chyba przez to między tymi obwisłymi fałdami rozmnażała się flora bakteryjna. Starała się temu zaradzić. Często brała prysznic i smarowała zaczerwienione miejsca maścią lub zasypywała talkiem. Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że jak zrzuci wagę do wymarzonych sześćdziesięciu pięciu kilo, będzie musiała pomyśleć o operacji plastycznej. Przecież nie może do końca życia chodzić z takim fartuchem do kolan. To jednak była melodia przyszłości.

Następnego dnia pojawiła się na basenie. Tuż za nią podjechał pod halę Miron. Wręczył jej pakunek zawierający piankę i kazał się przebrać. Ciężko jej szło. Pianka wydawała jej się dość elastyczna, ale w rzeczywistości wcale taka nie była. Wreszcie jakoś udało się jej wciągnąć ją na siebie. – Tak powinnam wyglądać – pomyślała gładząc plaski brzuch. Pianka skutecznie zniwelowała wszystkie fałdy skórne i gładko przylegała do jej ciała. Na basenie rozebrany do kąpielówek czekał na nią Zwoliński. Weszła do wody. On został trzymając w ręku stoper.

- Płyniesz na setkę. To dwie długości basenu. Płyniesz crawlem i jak najszybciej. Start!

Ruszyła. Poszła jak torpeda. Pianka sprawiła, że jej ciało przybrało opływowy kształt i niczym nie opierało się wodzie.

Miro wyłączył stoper i uśmiechnął się pod nosem. Wynurzyła się z wody trzymając się poręczy.

- I jak? – zapytała.

- Dziewczyno! Pojęcia nie miałem, że drzemie w tobie taki potencjał. Teraz popłyniemy wolno. Klasykiem. Będziemy pływać w te i z powrotem do momentu, w którym powiesz mi, że już nie dasz rady. Ruszamy.

Przy nim płynącym u jej boku poczuła się bardzo pewnie i w jakiś dziwny sposób nabrała energii. Zdecydowanie potrafił ją zmotywować. Po upływie półtorej godziny miała jednak dość. Słabła.

- Nie dam już rady Miro. Wysiadam.

- Podpłyń do drabinek. Wychodzimy. Zrobiłaś dzisiaj półtora kilometra. Całkiem nieźle. Przed zawodami na pewno przepłyniesz cały dystans. Na szczęście organizatorzy nie mają żadnych wymagań co do stylu pływania i możesz zmieniać na jaki tylko chcesz. Jak się zmęczysz crawlem, możesz przejść do klasyka, żeby trochę odpocząć. Idź się przebrać. Odwiozę cię do domu.


Zatrzymał samochód pod jej domem. Zupełnie spontanicznie zaproponowała mu kawę, a on się zgodził. Z ciekawością oglądał ten jej mały kurnik.

- Nie wiem dlaczego, ale myślałem, że mieszkasz we własnym domu. Trafiłem jak kulą w płot. Wystarcza ci ta mała powierzchnia?

- W zupełności. Jestem sama. Na co mi większe mieszkanie? – wzruszyła ramionami. - Oczywiście może kiedyś w przyszłości zmienię, ale to chyba nie nastąpi tak prędko.

- Może prędzej niż myślisz? Masz chłopaka? – spytał znienacka. Wbiła w niego zdziwione spojrzenie.

- Żartujesz? A który chciałby mnie taką? – powtórzyła dokładnie słowa swojej matki. – Mam lustro tutaj i wiem jak wyglądam. Nigdy z żadnym się nie umawiałam i nigdy żaden nie wykazał mną zainteresowania.

- Chyba przebywałaś w towarzystwie samych ślepców i głupków. Jesteś przecież śliczna.

Spoważniała nagle.

- Nie kpij sobie Miro. To drażliwy dla mnie temat. Za to ty pewnie nie możesz opędzić się od panien.

- Rozczaruję cię, ale to wcale tak nie jest. Od dłuższego czasu wiodę życie samotnika. Ładna buzia i zgrabne ciało, to nie jest wszystko, czym mógłbym się zauroczyć. Poza tym uważam, że jednak najseksowniejszy jest mózg. Lubię mądre kobiety, a nie głupiutkie kokietki, które paplają o byle czym. – Dopił kawę i wstał. – Będę się zbierał, a ty odpocznij. Jutro podjadę do ciebie do pracy, daj mi tylko adres. Pojedziemy na błonia. Będę miał ze sobą dwa rowery. Na razie.


Zauważyła go jak zaparkował i wyszła żeby się przywitać i zamknąć biuro. Na jego samochodzie pyszniły się dwa górskie rowery.

- Wskakuj. Plan jest taki. Zostawimy samochód na parkingu i ruszymy na Kopiec Kościuszki. To będzie dobry trening, bo trzeba wjechać na górę i z niej zjechać. Potem wrócimy na błonia i tu jeszcze trochę pojeździmy.

Dla niej wjechanie na kopiec okazało się karkołomne. Czerwona z wysiłku mocno naciskała na pedały. Była już niemal u szczytu, ale musiała zejść z roweru. Drżały jej nogi i nie potrafiła jechać.

- Nie przejmuj się, – pocieszał Miro – jestem pewien, że trasa jaką wyznaczą organizatorzy zawodów nie będzie taka stroma. Mają świadomość, że uczestnikami są amatorzy a nie zawodowcy. I tak poszło ci bardzo dobrze. Odsapniemy trochę i powolutku zjedziemy na dół.

Zjazd wcale nie okazał się łatwiejszy. Wciąż musiała korzystać z hamulca, żeby nie pognać w dół z szaleńczą prędkością i skończyć gdzieś u podnóża z rozbitymi kolanami, albo jeszcze z czymś gorszym. Dojechali do błoni i tam już spokojnie na płaskim terenie zrobili kilkanaście rund.


W sobotę jak zwykle spotkała się z ojcem. Odkąd zaczął wraz z nią uprawiać chodzenie z kijami jego kondycja znacznie się poprawiła. Już nie przesiadywał przez cały weekend nad gazetą, ale starał się być aktywny.

- Będę brać udział w triatlonie tato. Dasz wiarę? – pochwaliła się.

- Serio? A kiedy?

- Pierwszego maja w Żywcu. Jadę tam z moim trenerem z siłowni. On bardzo we mnie wierzy i uważa, że dam radę. Od kilku dni ostro trenujemy i pływanie i jazdę na rowerze, bo z bieganiem radzę sobie całkiem nieźle. Nie mam parcia na jakąś pozycję medalową, ale byłoby miło, gdybym nie była ostatnia. Miron mówi, że jak uda mi się ukończyć zawody, to od razu poczuję się lepiej i w ogóle wzrośnie moja samoocena. Najpierw byłam sceptycznie nastawiona, ale teraz bardzo chcę tam pojechać.

Ojciec popatrzył na nią z dumą.

- Wiesz, że zawsze popieram cię we wszystkim i wierzę w ciebie. Poradzisz sobie. Spójrz jak wiele już dokonałaś. Połowy cię nie ma. Ciężko pracujesz, żeby osiągnąć cel. To godne podziwu, naprawdę. Szkoda tylko, że mama tego nie rozumie, a ja nie rozumiem jej. Najpierw ciosała ci kołki na głowie, żebyś schudła. Jak tylko sięgnę pamięcią wciąż robiła ci z tego powodu przykre uwagi i zamiast zadbać o odpowiednią dla ciebie dietę rozpychała ci żołądek tłustym jedzeniem zrzędząc jednocześnie, że się obżerasz. Co za niekonsekwencja. Teraz, gdy tyle schudłaś ona wciąż jest niezadowolona. Aktualnie twierdzi, że zamorzysz się z głodu na śmierć. Popada z jednej skrajności w drugą. Chyba nigdy nie pojmę, o co jej tak naprawdę chodzi.

- Nie przejmuj się nią. Ja już dawno odcięłam pępowinę i przestałam jej słuchać. Robię swoje i uważam, że słusznie, bo dzięki temu poprawiły się moje wyniki badań, waga poszła w dół, dobrze sypiam i mam świetne samopoczucie. W końcu nie robię tego dla niej, ale dla siebie, choć ostatnio usłyszałam, że dobrze, że jej posłuchałam i zaczęłam się odchudzać. Wyobrażasz sobie? Ona przypisuje sobie całą zasługę, a prawda jest taka, że to jej permanentne ględzenie napędzało mnie do pochłaniania coraz większej ilości jedzenia. To moja matka, ale czasem mam ochotę nią naprawdę potrząsnąć, żeby się opamiętała. Nie gadajmy już o niej, bo to mnie denerwuje. Chodźmy pomaszerować trochę.


Termin zawodów zbliżał się nieubłaganie. Miro wychodził ze skóry, żeby przygotować ją jak najlepiej. Zrzuciła kolejne dziesięć kilo, co było bardzo pozytywne. Wciąż miała problemy ze skórą. Zaliczyła nawet kilka wizyt u dermatologa, jednak specyfiki, które jej przepisał, nie za bardzo były skuteczne. Postanowiła, że jak tylko osiągnie wagę docelową zrobi sobie operację. Było ją stać na taki wydatek. Dzięki temu, że teraz odżywiała się bardzo skromnie, nie wydawała bajońskich sum na słodycze, chińskie żarcie, czy fastfoody.

Miro stał się dla niej kimś naprawdę ważnym. Nie wyobrażała już sobie, że miałaby spędzić dzień bez jego towarzystwa. Mogli rozmawiać o wszystkim i to bardzo szczerze. Znał jej najmroczniejsze sekrety i przeszłość. Ona też poznała jego własną. Była bardzo zdziwiona, gdy pokazał jej zdjęcie ze szkoły średniej. Był na nim otyły chłopak o blond czuprynie i gdyby nie ona i te błękitne oczy, w życiu nie rozpoznałaby w tym chłopcu swojego trenera. Nabrała do niego jeszcze większego szacunku. Teraz wiedziała, że on doskonale rozumie, co ona musi przeżywać i przez co musiała przejść. On miał podobną przeszłość.

18 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page