top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

Z CZYSTEJ DESPERACJI - rozdziały: 1, 2, 3, 4, 5, 6

„Z CZYSTEJ DESPERACJI…”


ROZDZIAŁ 1


Kolejna rozmowa kwalifikacyjna znowu zakończyła się dla niej fiaskiem i była bardzo upokarzająca. Mężczyzna, z którym umówiła się w sprawie pracy już od wejścia otaksował ją krytycznym spojrzeniem a na jego twarzy momentalnie wymalowała się niechęć do przybyłej. Nawet nie podał jej ręki udając, że nie widzi skierowanej do niego jej dłoni. W jednej chwili zrobiła się purpurowa i usiadła niepewnie na skraju krzesła obserwując jak mężczyzna studiuje jej CV.

- Naprawdę skończyła pani dwa kierunki studiów? – zapytał z niedowierzaniem. Ono wzrosło jeszcze bardziej, kiedy doczytał, że zna trzy języki obce. – To jakiś szwindel – pomyślał. – Wygląda jakby była bezdomna… Nie wiem, na co ona liczy? Jak mógłbym przyjąć do pracy kogoś takiego? – pokręcił głową i westchnął. – No dobrze… Za trzy dni ktoś odezwie się do pani i poinformuje o naszej decyzji. Dziękuję, że znalazła pani dla nas czas.

Rozmowa skończona a właściwie monolog, bo mężczyzna nawet nie dał jej szansy na to, by opowiedziała mu o sobie. Wolno podniosła się z krzesła i pożegnawszy się cicho wyszła z gabinetu. Opuściła budynek i już na zewnątrz zawładnęła nią czarna rozpacz. Oparła się z bezsilności o mur i rozpłakała. Nawet nie potrafiła zliczyć w ilu firmach złożyła swoje CV. W każdej bez wyjątku potraktowano ją podobnie. Nie liczyło się to, co ma w głowie, ale to jak wygląda. Wyglądała nieszczególnie. Zawsze ledwo wiązali koniec z końcem. Nie miała środków na to, żeby ubierać się i wyglądać lepiej. Jej odzież pochodziła z drugiej ręki, bo tylko na takie rzeczy było ją stać. Grube, niemodne okulary i niedbale związane w kucyk włosy na nikim nie robiły dobrego wrażenia.

Po ukończeniu studiów sądziła, że wreszcie odmieni swój los i los swojej rodziny. Znajdzie dobrą pracę i zacznie porządnie zarabiać a jej bliscy przestaną biedować. Minęło osiem miesięcy a ona nadal pozostawała bez zajęcia. Najbardziej bolało ją to, że czuła się jak darmozjad będąc wciąż na utrzymaniu ojca. Skromna renta nie wystarczała na długo a przecież oprócz niej w domu była jeszcze dwójka młodszego rodzeństwa. Żeby chociaż trochę uciszyć w sobie wyrzuty sumienia niedojadała i rezygnowała z wielu rzeczy dla dobra brata i najmłodszej siostry. Martwiła się o ojca. Od śmierci żony mocno podupadł na zdrowiu. Wymagał skutecznych i drogich leków, na które nie było ich stać. Zaczęli popadać w długi. Kobieta ze sklepu już nie chciała im nic dawać na zeszyt, bo spóźniali się ze spłatą zaległości. Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Bywały dni, że nawet nie mieli na chleb. Dorastający Jasiek imał się różnych zajęć i czasem przynosił do domu trochę pieniędzy ratując w ten sposób rodzinny budżet. Ona też nie gardziła żadną pracą. Szukając uparcie tej w wyuczonym zawodzie dawała w tak zwanym międzyczasie korepetycje z matematyki i języków uczniom tutejszej podstawówki. Nie było z tego dużego zarobku, ale każdy grosz był ważny.


Wytarła chusteczką zapłakaną twarz. Oderwała się od ściany biurowca i wolno ruszyła w stronę przystanku. Autobus, który nadjechał był prawie pusty. Zajęła miejsce przy oknie opierając głowę o szybę. Przymknęła powieki. Pomyślała, że ojciec znowu będzie rozczarowany, że nic nie załatwiła, chociaż na pewno jej o tym nie powie i jeszcze będzie pocieszał. Zupełnie nie wiedziała, co ma robić. W Warszawie nie było dla niej pracy i nie zanosiło się na to, że spełni się w wyuczonym zawodzie. Znowu zebrało jej się na płacz. Ukryła twarz we włosach. Rozgoryczenie i rozżalenie wzięły górę. Tyle lat nauki poszło na marne a zapewnienie dobrobytu swojej rodzinie jawiło się jak niemożliwy do zrealizowania plan.

Nieśpiesznie wysiadła z autobusu i powlekła się noga za nogą w stronę domu. W połowie drogi zatrzymała się usłyszawszy, że ktoś woła jej imię. Odwróciła się wolno jakby obudziła się z ciężkiego letargu.

- Ula! Wołam cię i wołam! Ogłuchłaś, czy co? - Obok niej zmaterializowała się mieszkająca naprzeciwko Szymczykowa. Stanęła przed nią zasapana. - Z Warszawy wracasz? I jak z pracą?

- Tak jak zwykle. Nie przyjęli mnie – powiedziała cicho łykając łzy. Sąsiadka popatrzyła na nią ze współczuciem.

- To nie koniec świata. Jeszcze poznają się na tobie. Chodź do mnie. Mam dla was kilka jajek i trochę warzyw z ogródka. Zrobisz dzieciom jarzynówki.

- Dziękuję pani Marysiu. Zginęlibyśmy bez pani.

Z wielkim koszem wypełnionym marchwią, kapustą i ziemniakami wtoczyła się do domu, i z wysiłkiem postawiła go na stole. Tuż za nią do kuchni wszedł Józef ciekawy nowin, ale zobaczywszy smutek na twarzy córki nie miał sumienia zapytać jak poszło w stolicy.

- Nie dostałam pracy tatusiu – powiedziała drżącym od płaczu głosem. – Przepraszam, że znowu nic z tego nie wyszło.

Przytulił ją mocno gładząc jej gęste, kasztanowe włosy.

- Nie przepraszaj Ula, przecież to nie twoja wina. Jakoś sobie poradzimy, chociaż robi się coraz trudniej. Przyszedł rachunek za prąd. Astronomiczny. Do siódmego następnego miesiąca musimy zapłacić prawie dwa tysiące inaczej odetną…

Oderwała się od niego przerażona. Nie miała pojęcia skąd wezmą tyle pieniędzy.

- Trochę się ogarnę i pomyślę. Marysia Szymczykowa dała nam sporo jarzyn i jajka. Zaraz ugotuję zupę i zrobię wam trochę naleśników. Po obiedzie siądę do komputera i przejrzę ogłoszenia. Muszę wreszcie zacząć zarabiać, choćby jako sprzątaczka. Nie będę wybrzydzać.


Krzątała się w kuchni pilnując gotującej się jarzynówki i smażąc jednocześnie naleśniki kiedy zjawił się Jasiek pokazując z triumfem wypełnioną jabłkami reklamówkę.

- Przydadzą się? Byliśmy z Robsonem koło starej cegielni. Rośnie tam sporo na wpół zdziczałych jabłoni. Uzbieraliśmy trochę owoców. Nie są ładne, ale zdrowe.

Ula uśmiechnęła się szeroko.

- No jasne, że się przydadzą. Zaraz przesmażę kilka. Będą do naleśników. Zajmiesz się Betti? Jest w ogrodzie. Obiad będzie za godzinkę. Zawołam was.


Dawno nie mieli takiej uczty. Zupa ze świeżych warzyw smakowała bosko a naleśniki to była poezja. Józef z zadowoleniem wytarł serwetką usta i uśmiechnął się do córki.

- To był królewski obiad córcia. Przy okazji podziękuję Marysi za jarzynki. Dobra z niej kobieta. Zawsze nas ratuje w ciężkich chwilach.

- Obiecałem, że pomaluję jej płot – odezwał się Jasiek. – Pójdę jutro z rana, to uwinę się w kilka godzin. Przynajmniej tak się jej odwdzięczę.

- Najpierw pomóż mi pozmywać. Ja też chcę jeszcze prześledzić ogłoszenia o pracy – Ula wstała od stołu i rzuciła bratu ścierkę do wycierania naczyń. – Tak będzie szybciej, nie?

Jeszcze przez pół godziny towarzyszyła rodzinie przy stole zabawiając małą Betti. W końcu podsunęła jej kredki i blok rysunkowy a sama zaszyła się we własnym pokoju odpalając wiekowy komputer.

Ogłoszenia, które przeglądała do późnego wieczora ponownie rozwiały w niej nadzieję na znalezienie czegoś, co dałoby realny dochód i pomogło rodzinie wyjść na prostą. Wynotowała kilka adresów i telefonów. Przez kolejne trzy dni objeżdżała okoliczne miasteczka aż w końcu przyjęto ją w pobliskich Radliszkach do pracy w pieczarkarni. Takich jak ona pracowało w tym prywatnym kombinacie mnóstwo. Idealnie wpisała się w obraz taniej siły roboczej. Harowała jak wół za naprawdę psie pieniądze. Nie skarżyła się jednak, chociaż zatrudnienie było niepewne a rotacja pracowników ogromna. Ludzie odchodzili po miesiącu lub dwóch zorientowawszy się, że są obrzydliwie wykorzystywani. Jasiek też starał się pomóc i szedł do każdej roboty nawet tej najgorszej. Koniecznie trzeba było zapłacić ten wysoki rachunek za prąd.

Jakoś uzbierali pieniądze, chociaż sytuacja przez to nie stała się lepsza. Wciąż balansowali na krawędzi.

W pieczarkarni Ula przepracowała dwa miesiące. Po tym czasie odeszła, bo w miejscowym dyskoncie zaproponowano jej trochę lepsze warunki. Pracowała na zmiany układając i sortując towar. Ten, który zdaniem szefowej nie nadawał się na półki miała wyrzucać do kontenera, ale często nie stosowała się do poleceń przełożonej. Jeśli uznała, że coś nadaje się jeszcze do zjedzenia ukrywała to skrzętnie w kontenerze i zabierała wówczas, gdy kończyła pracę. Miała świadomość, że łamie przepisy. Często była świadkiem jak przeganiano śmietnikowych szperaczy zabraniając im zabrać cokolwiek. Po kilku miesiącach przyłapano i ją. Szefowa nie miała litości, nie chciała słuchać tłumaczeń i zwolniła ją bez pardonu. Znowu była bez pracy. Czas niepowodzeń odcisnął na niej swoje piętno. Coraz częściej załamywała ręce widząc beznadziejność położenia, w którym tkwili jej bliscy i ona sama. Tato wciąż dopingował, ale ten doping nie motywował jej już tak jak dawniej. Ponownie doszły do głosu wyrzuty sumienia, że nie spełniła oczekiwań jakie w niej pokładała rodzina. Zamykała się w sobie przesiadując po całych dniach przed komputerem, śledząc ogłoszenia lub czytając artykuły niekoniecznie traktujące o pracy.

Któregoś jednak wieczora natknęła się na coś, co dało jej do myślenia, bo było czymś dla niej kompletnie nowym a jednocześnie dawało szansę na w miarę szybkie zdobycie pieniędzy. Artykuł nosił tytuł: „Surogatka urodzi dziecko za pieniądze”. Doczytała, że to jest nielegalny biznes w Polsce, ale istnieje surogackie podziemie i chętnych najwyraźniej nie brakuje. Niektórzy są w stanie zapłacić ponad kilkadziesiąt tysięcy złotych. za upragnione dziecko. Wynajęcie surogatki w Polsce jest niezgodne z prawem, bo według nowelizacji kodeksu rodzinnego macierzyństwo zastępcze jest wykluczone. Przepisy jako matkę jednoznacznie wskazują kobietę, która nosiła dziecko, nawet jeśli genetycznie nie miała z nim nic wspólnego a umowy zawierane między rodzicami a surogatką są zwykłą próbą obejścia prawa a tym samym są nieważne. To trochę Ulę przeraziło. Ostatnią rzeczą jakiej pragnęła, to iść za coś takiego do więzienia. Jednak pragnienie, by polepszyć byt swoich bliskich przeważyło.

Ten artykuł pobudził jej zmysły i nowe nadzieje. Pomyślała, że właściwie dlaczego nie? Jest sama i niezależna, niezwiązana z żadnym mężczyzną. Oprócz swojej rodziny nie ma wobec nikogo żadnych zobowiązań. Mogła by zarobić naprawdę niezłe pieniądze a przy okazji uszczęśliwić jakąś bezdzietną parę.

Postanowiła iść za ciosem. Otwierając link za linkiem natknęła się na forum surogatek a na nim na ogromną ilość ogłoszeń. Niektóre były naprawdę infantylne w stylu: „Urodzę dzidzię wynajmując brzusio”, albo „Brzuszek szczęścia wynajmę”. Nie sądziła, żeby na podstawie takich naiwnych, mało inteligentnych ogłoszeń te dziewczyny miały szansę znaleźć jakąś zdesperowaną, bezdzietną parę. Jej ogłoszenie miało być konkretne i wzruszające. Takie, które dawałoby nadzieję i było w stu procentach wiarygodne.

Od tego dnia ten pomysł, by komuś urodzić dziecko zaprzątał jej głowę bez reszty. Przez prawie dwa tygodnie chodziła od przychodni do przychodni poddając się wszystkim możliwym badaniom. Uważała, że powinna być całkowicie zdrowa, aby potencjalni, przyszli rodzice mogli jej zaufać.

Mając w ręku komplet badań i pewność, że na nic nie choruje usiadła któregoś wieczora do komputera z zamiarem ułożenia sensownego ogłoszenia, które wyróżniłoby ją na tle innych.


25 lat, bez nałogów, 172 cm wzrostu, 52 kg wagi, kasztanowe włosy, niebieskie oczy, grupa krwi ABRh+, zdrowa (komplet badań do wglądu), wykształcenie wyższe (ukończone dwa kierunki studiów). Poszukuję chętnych rodzin, które borykają się z bezpłodnością i szukają matki zastępczej dla swojego przyszłego maleństwa. Jeśli jest to Wasze największe marzenie ja jestem gotowa je spełnić. Oczekuję wyłącznie poważnych zgłoszeń od osób, w których pragnienie zostania rodzicami jest naprawdę silne.


To ogłoszenie nie było jednak tak wzruszające jak chciała, ale na pewno było konkretne, zawierało sporo danych a co za tym idzie według niej było wiarygodne. Przeczytała je kilka razy i dopisała jeszcze nowo założony adres mailowy. Teraz pozostało jej tylko czekać.


ROZDZIAŁ 2


Dzisiaj była druga rocznica ich ślubu. Marek pragnął skromnej uroczystości tylko w rodzinnym gronie, ale Paulina się uparła. Odkąd pamiętał, zawsze stawiała na swoim. Była despotyczna i jeśli sobie coś postanowiła, to nie tolerowała sprzeciwu. Cierpiało trochę na tym jego męskie ego szczególnie wówczas, gdy dochodziły do niego słuchy, że jest niereformowalnym pantoflarzem. Nawet jego najlepszy przyjaciel Sebastian tak uważał. Nie byli zgodnym małżeństwem. Kłótnie zdarzały się często. Po nich Paulinie wracał zdrowy rozsądek i próbowała łagodzić sytuację zwłaszcza w łóżku, ale i tak pozostawała przy swoim zdaniu.

Przed ślubem snuli plany o tym, że się pobiorą, będą mieć co najmniej dwójkę dzieci. Koniecznie chłopca i dziewczynkę. Jeszcze rok temu sądził, że to ich wspólne marzenie. Teraz nie był już tego taki pewien. Najpierw powziął wątpliwości, czy Paulina faktycznie jest gotowa zostać matką. Przez pięć lat narzeczeństwa i dwa lata małżeństwa nigdy nie zaszła w ciążę, chociaż wcale nie uważali i liczyli się z konsekwencjami często uprawianego seksu.

- Paulina, czy ty naprawdę chcesz mieć dzieci? - wielokrotnie zadawał jej to pytanie a ona nieodmiennie potwierdzała.

- Oczywiście, że chcę kochanie? Przecież oboje tego pragniemy. Mam przeczucie, że wkrótce nam się uda – uspokajała jego obawy.

Zaczynał się kolejny rok ich pożycia a oni nadal byli bezdzietnym małżeństwem. Już nie tylko Marek wywierał na Paulinę naciski, ale i jej teściowie. Przy okazji urodzin czy świąt nieodmiennie składali im życzenia w stylu „w każdym kątku po dzieciątku” dając im obojgu do zrozumienia, że latka lecą, a oni wciąż bez potomka.

- Obijacie się dzieci – perorował senior – a my nie młodniejemy. Chcielibyśmy jeszcze przed śmiercią nacieszyć się wnukami.

- Zdążycie, na pewno zdążycie – uspokajała Paulina. – My usilnie nad tym pracujemy, prawda kochanie? - patrzyła przymilnie Markowi w oczy pieszczotliwie gładząc jego szorstki policzek.

Krótko po tej rozmowie Marek przeszedł badania na płodność, bo pomyślał, że to może z nim jest coś nie tak. Kiedy jednak konsultował wyniki badań z lekarzem ten zapewniał go, że wszystko jest w najlepszym porządku.

- Plemniki są bardzo liczne, silne i ruchliwe. Nie widzę najmniejszych przeszkód w tym, by mógł pan zostać ojcem.

Skoro więc nie w nim tkwiła przyczyna ich bezdzietności, to może jednak było coś na rzeczy z Pauliną?

Od tej chwili nie dawał jej spokoju. Tłumaczył jak silna jest w nim potrzeba zostania ojcem.

- Nie chcę umrzeć bezpotomnie. Chcę spłodzić syna a nawet dwóch. Byłem na badaniach i nie stoi nic na przeszkodzie, bym mógł się spełnić jako tata. Właściwie jest tylko jedna przeszkoda – ty. Kiedy ostatni raz się badałaś? Chcę żebyśmy wybrali dobrego ginekologa. Niech cię przebada i ustali co jest nie tak.

- Nigdzie nie będę chodzić. Mam dobrego lekarza i jeśli zajdzie taka konieczność poddam się badaniom. Za bardzo mnie naciskasz, a to nie pomaga. – Jej głos początkowo spokojny szybko osiągał wysoki ton. Nie panowała nad sobą wyrzucając z siebie niekontrolowany potok słów. Nie pozostawał jej dłużny głośno odpierając jej argumenty.

- Czy ty mnie jeszcze kochasz? – pytał z rozpaczą w oczach widząc, że jej nie przekona.

- Oczywiście, że cię kocham. Jak w ogóle możesz o to pytać?

- To dlaczego nie chcesz dla mnie zrobić tego badania? Ono rozwiałoby wszystkie wątpliwości i zażegnało zupełnie niepotrzebne kłótnie.

- No dobrze… - niespodziewanie zgodziła się. – Pójdę do lekarza i zrobię wszystkie badania, jeśli ma cię to uspokoić, chociaż uważam to za stratę czasu, bo jestem pewna, że ze mną wszystko w porządku.

Ta kłótnia tak jak wszystkie poprzednie znalazła swój finał w łóżku, w którym godzili się długo i namiętnie.


Kilka tygodni później Paulina z niewesołą miną weszła do prezesowskiego gabinetu Marka i usiadła na kanapie mnąc w dłoniach jakiś papier. Oderwał oczy od monitora i spojrzał zaniepokojony na posępną twarz żony.

- A co ty tam tak gnieciesz? Co to jest?

- Odebrałam właśnie wyniki badań i jestem załamana. Nie sądziłam, że jest aż tak źle. Spójrz – wstała i podała mu wydruki.

Przebiegł wzrokiem po treści i nerwowo przełknął ślinę.

- Ale to oznacza, że…

- Tak. To właśnie oznacza, że nigdy nie będę mogła dać ci dziecka. Jestem bezpłodna i nic nie da się zrobić.

Był zdruzgotany. Ten kawałek papieru rozwiewał w pył jego szansę na ojcostwo. Paulina też wyglądała na zdołowaną. Usiadł obok niej i objął ją ramieniem.

- Paulina…, zawsze jest jakieś wyjście. W ostateczności możemy zaadoptować jakieś niemowlę lub nawet dwa niemowlęta.

- To już nie będzie to samo, bo to dziecko nie będzie miało z nas nic. Nie chcę wychowywać cudzych dzieci. Jestem pewna, że nie byłabym w stanie pokochać ich tak jak własnych. Nie możesz tego ode mnie wymagać – wyrzuciła z siebie płaczliwym głosem.

- Nie…, oczywiście, że nie… Póki co nic na razie nie mówmy rodzicom, chociaż uważam, że powinni o tym wiedzieć. Najpierw sami musimy oswoić się z tą myślą, że nigdy nie będziemy rodzicami.


Kiedy Paulina wyszła z gabinetu Marek ukrył w dłoniach twarz. Nie podejrzewał, że jego żona będzie bezpłodna. Liczył, że być może lekarz znajdzie u niej jakiś drobny defekt, który łatwo da się wyleczyć. W dodatku Paula była taka pewna, że z nią wszystko dobrze, że i on uwierzył, że tak jest. Może to kara za to, że za bardzo mu zależało? - Nonsens… - żachnął się. – Przecież to normalne, że jak się osiągnie odpowiedni wiek, to chce się mieć następcę. On zarządzał firmą modową, którą przekazał mu ojciec. To była jego sukcesja po seniorze, który nie był w stanie już pracować. Komu on ma przekazać tę schedę? Ma pójść w obce ręce? Paulina nie wyraziła zgody na adopcję. Faktycznie jeśli miałaby nie pokochać przysposobionego dziecka to adopcja nie miała najmniejszego sensu. Przez moment miał wrażenie, że to w nim jest więcej instynktu macierzyńskiego niż w jego żonie i to mogła być prawda. Już dawno dostrzegł, że to w nim przeważa pierwiastek kobiecy i na pewno ma więcej wrażliwości niż zimna jak lód Paulina Febo. Były sytuacje, w których okazywała się kobietą bez serca zupełnie niewrażliwą na cierpienie czy ból. To były takie ulotne wrażenia, ale mogły dawać do myślenia. Jemu nie dały aż do teraz. Wprawdzie nie chciał jej krzywdzić niesprawiedliwym osądem, ale gdy przypominał sobie różne rzeczy nabierał pewności, że jego żona czasami wydaje się kimś innym niż kobietą, z którą się ożenił.

Wygładził zmięty papier z wynikami badań i wsadził go do koperty, którą ukrył w czeluściach biurka. Zastanawiał się jak przekazać te hiobowe wieści rodzicom.


- I tak to mniej więcej wygląda – zakończył cicho spuszczając głowę. Miesiąc później siedział u rodziców w ogrodzie opowiadając im o swoich zawiedzionych nadziejach na zostanie ojcem. Oni trwając w bezruchu wbijali w niego wzrok przepełniony niedowierzaniem.

- Te badania ona powinna była zrobić już dawno temu. Jeszcze przed ślubem. Przez swój upór pozbawiła nas szansy zostania dziadkami a ciebie ojcem. Tak się nie robi. Żyliście ze sobą przez pięć lat zanim pobraliście się i to już powinno wam dać do myślenia. Wyrzucam sobie, że tak bardzo naciskaliśmy z ojcem na ciebie, żebyś się wreszcie zdeklarował – mówiła rozgoryczona Helena. – Nie powinniśmy byli tego robić zwłaszcza, że mieliśmy świadomość niedoskonałości tego związku.

- Nie obwiniaj się mamo. Co się stało, to się nie odstanie. Paulina też cierpi. Była zdruzgotana, kiedy przyszła do mnie z wynikami badań. To nie jej wina, że nie może mi dać dziecka. Trudno tu mówić o czyjejkolwiek winie – podniósł się z wiklinowego fotela. – Będę jechał. Mam jeszcze trochę pracy.



Sala bankietowa w hotelu Marriott jaśniała od świateł zapełniając się wolno gośćmi zaproszonymi na dzisiejszą uroczystość. Byli to goście z najwyższej półki. Lekarze, dziennikarze, właściciele firm modowych i inni przedstawiciele warszawskiego establishmentu. Marek z niechęcią obserwował to towarzystwo i nie miał najszczęśliwszej miny. Paulina za to brylowała za nich oboje. To był jej żywioł. Uwielbiała stać na świeczniku, być w centrum zainteresowania, udzielać wywiadów, by móc się potem delektować swoją celebrycką sławą.

Przybyli rodzice Marka i Alex - brat Pauliny. Dobrzańscy już nie życzyli im standardowo „w każdym kątku po dzieciątku”, ale bez zbytniego entuzjazmu złożyli zupełnie zwyczajne życzenia szczęścia na dalsze lata życia. Od kiedy dowiedzieli się o bezpłodności swojej synowej jakoś zupełnie stracili do niej serce i zaufanie chyba też.

Na tej uroczystości pojawiła się także bliska kuzynka Pauliny. Przyleciała specjalnie z Mediolanu wraz z mężem, by uczcić rocznicę ślubu. Obie rzuciły się sobie w ramiona. To było takie nietypowe dla Pauliny, która raczej nie była zbyt wylewna, jednak w stosunku do kuzynki ostentacyjnie tę wylewność okazywała. Marek nie przepadał za Kiarą. Nie lubił wyrazu jej lisiej twarzy, bo miał wrażenie, że ta kobieta wciąż coś knuje. Każdorazowy pobyt w Mediolanie kończył się tym, że on większość czasu spędzał sam, podczas gdy te dwie najlepiej bawiły się we własnym towarzystwie.

- Jesteś coraz piękniejsza Paula – usłyszał słowa Kiary wypowiadane po włosku. – Po prostu kwitniesz z roku na rok. Strasznie stęskniłam się za tobą. Mam nadzieje, że znajdziesz czas na pogaduszki?

- Z tobą zawsze kochana. A teraz chodźcie. Zaprowadzę was do stołu. Siedzimy razem.


Mimo niechęci Marka do takich wielkich spędów ten wieczór jednak był bardzo udany. Znakomite jedzenie i świetny zespół muzyczny zachwyciły gości i nikt nie wyszedł z tej imprezy zawiedziony. Paulina i Kiara umówiły się na następny dzień w hotelu, w którym zatrzymała się ta ostatnia.


ROZDZIAŁ 3


Siedziały w przytulnej, hotelowej kawiarence przy aromatycznym espresso i rozmawiały cicho. Właściwie to Paulina mówiła a Kiara słuchała z uwagą.

- Już nie wiem co mam wymyślić, żeby uspokoić Marka. Kocham go bardzo, ale nie mam zamiaru urodzić mu jakiegoś rozwydrzonego bachora. Wiesz jak bardzo nie lubię dzieci. Denerwują mnie i drażnią. Poza tym nie zamierzam psuć sobie figury. Za ciężko pracuję, żeby wyglądać atrakcyjnie. Od dwóch lat nie słyszę nic innego tylko dziecko i dziecko. W końcu załatwiłam sobie za odpowiednią cenę zaświadczenie, że jestem bezpłodna i dał mi spokój, ale jednocześnie wpadł na pomysł, żebyśmy adoptowali jakieś. Kuriozum, nie uważasz? Ja miałabym wychowywać jakiegoś obcego smarka? Fakt jest jednak faktem, że on oddalił się ode mnie. Czuję to. Już w sypialni nie jest taki spontaniczny i kreatywny. Często odwraca się do mnie plecami udając, że śpi. Marek uwielbia seks a ja uwielbiam się z nim kochać i to mnie tak bardzo uwiera. On wprawdzie nie obwinia mnie o to, że nie mogę mu dać dziecka, ale jednak nie traktuje mnie już tak jak kiedyś. Może popełniłam błąd dając mu to zaświadczenie o bezpłodności?

- Słuchaj, zawsze jest jakieś trzecie wyjście. Jeśli nie chcesz go stracić, będziesz musiała się zgodzić na dziecko, które niekoniecznie musisz urodzić. Nie wiem jak tu, ale na przykład w Hiszpanii jest to całkowicie legalne. Zastępcze matki dostają tam nawet zadośćuczynienie za uciążliwy proces, który muszą przejść a który wymaga czasu i terapii hormonalnej. W internecie są fora surogatek, które wynajmują swój brzuch oczywiście odpłatnie. Może dla was to byłoby jakieś rozwiązanie? Ty wciąż będziesz kochającą żoną a potem matką, a on zostanie dumnym tatusiem. Poza tym nawet jak pojawi się dziecko zawsze możesz wynająć opiekunkę i nie będziesz musiała się nim zajmować.

Paulina z zaciekawieniem słuchała słów kuzynki. Ona podawała jej gotowe rozwiązanie na tacy. Ono mogłoby uszczęśliwić Marka i jednocześnie rozwiązać problem adopcji.

- Myślę, że ta opcja chyba najbardziej przypadłaby do gustu Markowi. Dziewczyna wynajmuje brzuch i zostaje zapłodniona nasieniem Marka. Dziecko będzie miało jego geny a o to mu właśnie chodzi. Bardzo chce mieć potomka.


Kiedy Kiara wyjechała do Mediolanu Paulina nie traciła już czasu. Przez trzy dni przekopywała się przez fora dla surogatek usiłując znaleźć tę najodpowiedniejszą. Wreszcie natknęła się na ogłoszenie, które wydało jej się najbardziej poważne z tych które przejrzała. Wydrukowała je i z zadowoloną miną udała się do gabinetu męża.

- Kochanie, chyba znalazłam rozwiązanie naszych problemów. Spójrz – podsunęła mu wydruk przed nos. – To ogłoszenie kobiety, która może urodzić nam dziecko. Czytaj.

Szybko przebiegł wzrokiem po tekście i zdumiony podniósł głowę.

- Ty mówisz poważnie?

- Śmiertelnie poważnie. To najlepsze wyjście z sytuacji. Ja nie chcę adoptowanego dziecka, a to, które urodzi ta kobieta, będzie cząstką ciebie, będzie miało twoje geny. Wprawdzie w Polsce nie jest to legalne, ale z dużą łatwością można ominąć ten zakaz. Ona rzecz jasna nie zrobi tego za darmo. Wyczytałam, że zrzeczenie się praw kosztuje średnio ponad sto tysięcy złotych. Stać nas, żeby jej tyle zapłacić. To cena naszego szczęścia. Wystarczy tylko do niej napisać i umówić się z nią. Zgódź się. To dla nas jedyna i ogromna szansa.

Czy mógł się nie zgodzić? Czy mógł nie skorzystać z tej możliwości? Byłby ostatnim głupcem. Jego oczy pojaśniały ze szczęścia a na twarz wypłynął szeroki uśmiech.

- Zgadzam się. Napisz do niej i poproś o spotkanie. Niech to ona zadecyduje gdzie, my się dostosujemy.

- Zaraz to zrobię. Bardzo się cieszę, że się zdecydowałeś – podeszła do niego wyciskając na jego ustach pocałunek. – Kocham cię.

Kiedy zamknęły się za nią drzwi wypuścił powietrze z płuc. Musiał przyznać, że bardzo go zaskoczyła. Od momentu, gdy nie zgodziła się na adopcję odnosił wrażenie, że wcale jej nie zależy na dziecku a bynajmniej zachowywała się tak, jakby wcale ją nie obszedł fakt bezpłodności. Teraz dała mu dowód, że jest dokładnie odwrotnie. Nie zostawiła sprawy odłogiem i wciąż szukała rozwiązania a co najważniejsze – znalazła.

Zaczął szperać w internecie. Cena za taką „usługę” faktycznie przyprawiała o zawrót głowy, ale pieniądze nie były ważne. Czytał na forach relacje szczęśliwych rodziców. Czytał, że przez cały czas opiekowali się ciężarną od samego zapłodnienia po rozwiązanie i opłacali rachunki za ewentualną pomoc lekarską i kontrolę. To było istotne, żeby pilnować młodej matki i ustrzec ją przed pokusami, na przykład przed nałogami. Ta z ogłoszenia deklarowała, że ich nie posiada, ale kto wie, może nie napisała prawdy? Jeśli się zgodzi, jeśli ich wybierze, będzie musiała się do nich wprowadzić. Nie ma innej opcji. W ten sposób będą mieć ją cały czas na oku. Dziecko musi urodzić się całkowicie zdrowe.



Była sobota. Od bladego świtu sprzątała dom i prała odzież. Jasiek pobiegł do Szymczykowej, bo obiecał jej, że wypieli grządki i zrobi porządek w niewielkim sadzie. Dzisiaj też było u niej świniobicie. Pod topór szedł jeden ze świniaków, który zdążył się upaść do stu czterdziestu kilo. Wynajęty przez sąsiadkę rzeźnik już ostrzył noże na podwórku. Jasiek uwijał się z robotą a kiedy skończył pomagał jeszcze sprzątać obejście. Rzeźnik w tym czasie robił kaszanki, kiełbasy i salcesony. Młody Cieplak nie wrócił do domu z pustymi rękami. Hojna Szymczykowa wypełniła kosz tymi wyrobami dorzucając jeszcze porąbane kości ze schabu i karczku a także kawał słoniny na smalec i płat surowego boczku wraz z kawałkiem wątroby na pasztet. W całym domu pachniało świniną. Ula poporcjowała to wszystko i włożyła do lodówki. Na pewno przez jakiś czas nie będą jeść byle czego. Nie omieszkała też pójść wraz z ojcem podziękować za wszystko.

- Nie ma za co. Jasiek tak pięknie pomalował mi plot i wysprzątał całe obejście. Coś za coś. Niech wam będzie na zdrowie.


Narobiła pasztetu i rozdzieliła go w słoiki. Wytopiła słoninę i nastawiła zupę na jutrzejszy obiad. Czuła się zmęczona po długim, pracowitym dniu. Mimo to postanowiła sprawdzić pocztę. Wciąż liczyła na to, że ktoś przeczyta jej ogłoszenie i odpowie na nie. Zasiadła do komputera i zalogowała się. Ktoś jednak odpowiedział. Czuła podekscytowanie. Szybko kliknęła w wiadomość.

Dzień dobry Pani

Przeczytaliśmy Pani wiadomość na forum dla surogatek i jesteśmy poważnie zainteresowani Pani ofertą. Jeśli wciąż jest aktualna to bardzo prosimy o spotkanie w celu omówienia szczegółów. Do Pani należy wybór miejsca i czasu spotkania, choć nie ukrywamy, że bardzo nam na tym czasie zależy i pragnęlibyśmy, aby stało się to jak najszybciej. Czekamy na odpowiedź. Z poważaniem.

Paulina i Marek Dobrzańscy

- Dobrzańscy? Jakbym już gdzieś słyszała to nazwisko… A może mi się tylko wydaje?

Wiedziona impulsem zaczęła odpisywać.

Szanowni Państwo

Bardzo dziękuję za odpowiedź na mój anons. Jesteście Państwo pierwszymi, którzy na niego odpowiedzieli. Jestem gotowa spotkać się z Państwem choćby jutro o godzinie szesnastej przed wejściem do „STUDIO teatrgaleria” obok Pałacu Kultury. Noszę duże okulary w czerwonych oprawkach i włosy spięte w kucyk. Myślę, że na pewno mnie Państwo rozpoznają.

Pozdrawiam i do zobaczenia jutro.

Ula Cieplak

- Klamka więc zapadła. Jak się powiedziało „A” to trzeba powiedzieć „B”. Odwagi Ula. Pamiętaj, że robisz to dla swojej rodziny.


Następnego dnia przygotowała rodzinie obiad. Przy nim poinformowała ojca, że ma spotkanie w Warszawie o szesnastej i musi jechać. Nałożywszy na siebie najlepszą sukienkę jaką miała, ruszyła na przystanek. Na miejsce przybyła dziesięć minut przed czasem. Była zdenerwowana. Stanęła przed wejściem do galerii tak, żeby Dobrzańscy mogli ją dostrzec. Oni sami zaparkowali tuż przy Placu Defilad. Marek pomógł wysiąść Paulinie, podał jej ramię i rozejrzał się. Ulę dostrzegł z daleka. Bez trudu zauważył te wielkie, czerwone okulary. Podeszli do niej i przedstawili się.

- To jest Paulina Febo-Dobrzańska a ja jestem Marek Dobrzański.

Wyciągnęła do nich dłoń.

- Bardzo miło mi państwa poznać. Urszula Cieplak.

- Powinniśmy porozmawiać w jakiejś kawiarni a nie tutaj. Tu nie ma za bardzo warunków na taką rozmowę. Podjedźmy może do Baccaro. To bardzo klimatyczna restauracja i na pewno tam będzie nam wygodnie. Zapraszam – Marek wskazał ręką samochód.

Drogę do restauracji przebyli w milczeniu i dopiero jak już zajęli stolik Marek zapytał – pani Urszulo, zanim przejdziemy do omawiania najważniejszej dla nas kwestii chciałbym wiedzieć, dlaczego pani to robi i jakie motywy panią kierują. Musi pani przyznać, że to niecodzienna sytuacja.

- To prawda i proszę mi wierzyć, że gdyby nie tragiczna sytuacja mojej rodziny a także poważna choroba serca mojego ojca ja na pewno bym się nie zdecydowała na ten krok. Robię to z czystej desperacji, bo nie mam już pomysłu jak zapewnić moim bliskim godziwe życie. Okazuje się, że w moim przypadku fakt, iż skończyłam dwa kierunki studiów i znam języki jest bez znaczenia, bo każdy, kto przeprowadzał ze mną rozmowę kwalifikacyjną patrzył na mnie przez pryzmat moich biednych ubrań a nie tego, co mam w głowie. Od prawie roku szukam bezskutecznie pracy w swoim zawodzie i imam się zajęć znacznie poniżej moich możliwości. Mój ojciec powoli umiera. Wymaga poważnej operacji i dobrych, skutecznych leków. To już dwa powody. Trzeci to taki, że skoro jestem zdrowa, mogę uszczęśliwić jakąś rodzinę. Tu są moje wyniki badań, o których pisałam w ogłoszeniu. Proszę przejrzeć. Jest też zaświadczenie od ginekologa, że nie ma przeciwwskazań do zajścia w ciążę. Ja jestem zdecydowana. Reszta zależy od państwa.

- Posiadanie dziecka, to nasze niespełnione marzenie. My również jesteśmy zdecydowani. Jesteśmy gotowi zaopiekować się panią, pokryć wszelkie koszty zabiegów i utrzymania. Proponujemy pani także nasz dom. Jest dość komfortowy i duży. Jestem przekonany, że będzie pani w nim wygodnie. Proponujemy sumę stu tysięcy rozłożoną na raty. Każdego miesiąca będę robił przelew na pani konto w kwocie pięciu tysięcy aż do rozwiązania. Po załatwieniu adopcji otrzyma pani resztę kwoty. Myślę, że to uczciwa cena.

- Bardzo uczciwa. Niezręcznie mówić o pieniądzach, gdy w grę wchodzi szlachetny cel. Ja nie chciałabym informować mojej rodziny o tej decyzji, bo myślę, że potępiliby ją, zwłaszcza ojciec. Na czas zapłodnienia i ciąży muszę zniknąć z domu i wrócić jak już będzie po wszystkim.

- To bardzo dobry pomysł – odezwała się milcząca do tej pory Paulina. – Tu jest nasza wizytówka z adresem i telefonami komórkowymi. Czy mogłaby pani spakować się i przyjechać do nas jutro o godzinie osiemnastej?

- Oczywiście. Na pewno będę.


ROZDZIAŁ 4


Wpadła do domu jak burza i od razu poprosiła ojca, żeby zniósł jej ze strychu torbę podróżną.

- Załatwiłam sobie pracę tatusiu, ale niestety w Niemczech. Jutro o osiemnastej wyjeżdżam do Düsseldorfu. Będę pracować w tamtejszym Altenheimie. To taki dom starców. W Polsce jestem bez szans. Mam nadzieję, że zarobię dość, żebyście mogli się opłacić i jakoś przeżyć co miesiąc.

Józef był oszołomiony. Ula gadała jak nakręcona.

- Ale tak nagle…? – pytał bezradnie. – A kiedy wrócisz?

- Myślę, że nie zabawię tam dłużej niż rok. Szybko zleci, zobaczysz. Jutro poproszę Marysię, żeby do was zaglądała. Poradzicie sobie, tak?

- Będziemy musieli, ale bez ciebie to już nie to samo. Potrzebujemy pieniędzy, ale nie sądziłem, że będziesz musiała wyjechać tak daleko, żeby je zarobić.

Przytuliła się mocno do niego.

- Wiesz, że nie mamy innego wyjścia. Długi wciąż rosną i trzeba je spłacić. Może uda mi się poprosić o zaliczkę, wtedy wyślę wam wcześniej trochę pieniędzy. Będzie dobrze.



- I co o niej myślisz? – Paulina zapięła pas i popatrzyła na męża. – Nie powala urodą. Szczupła. Chyba za szczupła.

Marek pokręcił głową.

- Nie przesadzaj Paulina. Nie jest brzydka. Ma tylko źle dopasowane okulary, które zasłaniają jej pół twarzy i mało atrakcyjne ciuchy. Nie przelewa jej się, to jak ma o siebie zadbać? Mnie się spodobała. Wygląda na uczciwą. Od razu powiedziała w jakiej jest sytuacji i dlaczego to robi. Wierzę jej. Ma coś takiego w sobie, co wzbudza zaufanie. Poza tym przekonała mnie do siebie opowiadając o chorobie ojca. On też cierpi z powodu serca tak jak mój. Ja także zrobiłbym wszystko, byleby on mógł poczuć się lepiej. Wcale jej się nie dziwię, że tak desperacko o niego walczy.



W poniedziałek dopakowała resztę rzeczy i po południu pożegnała się z rodziną. Dojechała do centrum i stanęła bezradnie przed rozkładem jazdy nie wiedząc jakim autobusem dostać się na drugi brzeg Wisły. Dobrzańscy mieszkali na Saskiej Kępie przy ulicy Łotewskiej. Mało myśląc wybrała numer Marka. Kiedy się odezwał przeprosiła go, że zawraca mu głowę.

- Jestem w centrum na przystanku przy Pałacu Kultury i nie bardzo wiem, czym do państwa dojechać.

- Proszę się stamtąd nie ruszać, ja już po panią jadę. Będę za piętnaście minut.

Rzeczywiście zjawił się punktualnie. Podbiegła do srebrnego Lexusa i przywitała się. Marek wrzucił torbę do bagażnika i szarmancko otworzył jej drzwi.

- Z rodziną wszystko załatwiłaś? – odezwał się po dłuższej chwili nie zauważając nawet, że mówi jej po imieniu.

- Załatwiłam – westchnęła ciężko. – To nie było ani proste, ani łatwe. Bardzo nie lubię okłamywać swoich bliskich. Musiałam powiedzieć ojcu, że wyjeżdżam do pracy w Niemczech. Nie przyjął tego najlepiej. Wciąż nie potrafi zrozumieć, że tu w kraju nie ma pracy dla kogoś tak gruntownie wykształconego jak ja.

- A jaką uczelnię kończyłaś?

- Szkołę Główną Handlową a na niej ekonomię i zarządzanie.

- Ja też kończyłem tę uczelnię i brat Pauliny podobnie. Mógłbym cię zatrudnić u siebie w firmie. Zlecałbym ci jakieś drobne rzeczy. Pracowałabyś u nas w domu. Mam gabinet, z którego mogłabyś korzystać. Nie chciałbym jednak, żeby Paulina o tym wiedziała. Ona rzadko się ze mną zgadza i mogłaby oponować. Oczywiście za zlecenia dostawałabyś wypłatę. Sporządziłem umowę, którą mam nadzieję dzisiaj podpiszemy. Zawarłem w niej to, co wczoraj ustaliliśmy. W piątek pojedziemy do prywatnej kliniki, w której poddasz się zabiegowi in vitro, ale wcześniej przejdziesz jeszcze badania podobnie jak ja. Mam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze i zakończy się pomyślnie.

- Ja również – powiedziała cicho. – A za pracę bardzo panu dziękuję. Skoro mam siedzieć w domu przez dziewięć miesięcy, to przyda mi się jakieś zajęcie. Najbardziej nie lubię tracić czasu. Lubię robić coś pożytecznego. Pomyślałam nawet, że mogłabym gotować wam posiłki, ale to już zależy od was. I tak nie miałabym nic lepszego do roboty.

- Ja chętnie bym skorzystał z domowej kuchni. Nie wiem jak Paulina. Ona jest pół krwi Włoszką i woli włoską kuchnię. Zwykle jadamy na mieście, ale ja nie jestem tym zachwycony. To dlatego tak chętnie jeżdżę do rodziców. Mają gosposię, która genialnie gotuje.

- Mówił pan, że ma firmę. Czym się zajmuje?

- Marek. Po prostu Marek. Tak będzie chyba lepiej. Nie tak oficjalnie. To firma odzieżowa. Szyjemy kolekcje dla eleganckich pań z grubszym portfelem. Mamy na terenie kraju sieć szwalni i butików, a główna siedziba mieści się na Lwowskiej. Firma nazywa się Febo&Dobrzański. Kiedyś założyli ją moi rodzice i rodzice Pauliny i Alexa. Teraz ja jestem prezesem a Alex dyrektorem finansowym. Paulina pełni rolę ambasadora firmy. Tak to mniej więcej wygląda.

Marek zatrzymał się na skrzyżowaniu i czekał na zielone światło.

- Już jesteśmy na miejscu. Skręcę tylko w prawo.

Podjechał pod okazały dom i pilotem uruchomił bramę. Wolno wtoczył się na podjazd i zatrzymał.

- Jesteśmy. Wyciągnę torbę z bagażnika.

Przed wejściowymi drzwiami zmaterializowała się Paulina. Podeszła do Uli z wyciągniętą ręką.

- Witam pani Urszulo. Bardzo się cieszę, że pani już jest.

- Proszę mi mówić po imieniu – odwzajemniła uścisk dłoni. – Ula.

- W takim razie Paulina. Zapraszam do środka. Oprowadzę cię i pokażę twój pokój.


Dom bardzo się Uli podobał. Był naprawdę imponujący i urządzony z wielkim gustem. Jej pokój mieścił się na parterze.

- Celowo wybraliśmy parter, bo uznaliśmy, że tu będzie ci najwygodniej. Naprzeciwko masz łazienkę z toaletą tylko do twojej dyspozycji. Możesz korzystać ze wszystkiego i czuć się tu jak u siebie w domu - Paulina weszła do kolejnego pomieszczenia. – Tu jest salon a tuż obok kuchnia.

- No właśnie… a’propos kuchni. Mówiłam Markowi, że mogłabym wam przygotowywać posiłki. Przynajmniej będę miała jakieś zajęcie. Bardzo lubię gotować, chociaż nie są to jakieś wyszukane potrawy. Zwykła, domowa kuchnia.

- Nie zamierzałam obarczać cię jakimikolwiek obowiązkami. Nie zatrudniamy cię tu przecież w charakterze służącej. Prawda jest jednak taka, że za często stołujemy się na mieście i chyba oboje mamy już trochę tego dość. Jeśli chcesz, możesz gotować do woli. Ja nie gotuję w ogóle a do sprzątania raz w tygodniu przychodzi tu kobieta. Zazwyczaj jest to piątek. Ona też robi nam zaopatrzenie na cały tydzień. Teraz może idź się rozpakować a jak już to zrobisz przyjdź do nas do salonu. Marek chciałby jeszcze zamienić z tobą kilka słów.


Niewiele było rzeczy do wypakowania. Wzięła z domu tylko te najlepsze z tych najgorszych. Pokój, który od dzisiaj miał jej służyć przez kolejne miesiące był bardzo przytulny. Łóżko wyglądało na wygodne. Obok fotel z wysokim oparciem i pikowanym taboretem, na którym można było wyciągnąć zmęczone nogi. Niewielki stolik i komoda, na której stał mały telewizor plazmowy. Właściwie było tu wszystko, czego potrzebowała. Łazienka też miała wysoki standard. Cała w oliwkowych kaflach z lustrami i kabiną prysznicową a obok niej niewielka pralka. Takich właśnie warunków pragnęła dla swojej rodziny.


Weszła do salonu w momencie, gdy Paulina stawiała na stoliku świeżo zaparzoną kawę.

- Napijesz się kawy?

- Z przyjemnością – uśmiechnęła się do Febo i zajęła miejsce na kanapie. Marek podsunął jej umowę.

- Bardzo proszę przeczytaj uważnie i jeśli masz jakieś uwagi, to powiedz od razu.

Rzeczywiście przeczytała ją dokładnie. Zawierała wszystkie ustalenia, które poczynili dzień wcześniej.

- Nie mam żadnych zastrzeżeń i mogę ją zaraz podpisać.

Marek podał jej długopis. Po niej podpisał on i Paulina.

- W takim razie przejdźmy do bardziej przyziemnych spraw. Przede wszystkim musimy mieć z tobą kontakt telefoniczny. Oczywiście możemy dzwonić na numer domowy, ale gdybyś zechciała wyjść na zakupy, czy spacer musimy łapać cię na komórkę. Masz telefon komórkowy?

Wyciągnęła z kieszeni spodni mocno sfatygowaną i oklejoną taśmą starą Nokię. Marek popatrzył na nią krytycznie. Wstał i z jednej z szuflad stojącej za kanapą komody wyjął telefon.

- On nie jest nowy, ale z pewnością nowszy niż ten twój. Zaraz przełożę kartę, a twoja Nokia odejdzie w niebyt, bo już jest mocno wysłużona. Proszę bardzo- zamknął klapkę telefonu i wręczył go Uli. Podaj swój numer.

Oboje wprowadzili go do własnych komórek.

- Kolejna sprawa. Tu są dwa tysiące złotych. Daję ci je po to, żebyś zainwestowała w siebie i kupiła najbardziej niezbędne rzeczy. Zmień okulary. Te są za ciężkie i na pewno niewygodne.

Trzy tysiące przeleję za chwilę na twoje konto, bo masz konto, prawda?

- Mam. Zaraz ci je podam.

- To pierwsza transza za pierwszy miesiąc. W piątek, tak jak mówiłem zabierzemy cię do prywatnej kliniki ginekologicznej na badania. To chyba na razie wszystko. Mamy umowę i ogromne nadzieje, że każde z nas wywiąże się z niej w stu procentach.

- Ja nie zamierzam łamać jej warunków i na pewno słowa dotrzymam – zapewniła Ula.

- My również.


Następnego dnia Ula wstała bardzo wcześnie. W pobliskiej piekarni kupiła świeże bułki i zrobiła dla wszystkich śniadanie. Zapach aromatycznej kawy wyciągnął Dobrzańskich z łóżka. Zwykle nie jadali śniadań. Zadowalali się kilkoma łykami kawy i jechali do firmy. To śniadanie zdecydowanie poprawiło im nastrój. Podziękowali Uli i zostawiwszy jej klucze do domu i furtki pojechali do pracy.

Uprzątnęła po posiłku i ruszyła w miasto. Wymieniła całą garderobę i zgodnie z sugestią Marka okulary na znacznie lżejsze, mniejsze i modniejsze. W banku przelała na ojca konto dwa tysiące złotych. Będąc już w domu zadzwoniła do niego informując, że jest już na miejscu, bo okazało się, że pracodawca zafundował jej przelot samolotem i dał zaliczkę.

- Przelałam ci na konto dwa tysiące złotych. Popłać to co najpilniejsze. Mam nadzieję, że jakoś przeżyjecie. Za miesiąc postaram się przesłać więcej.

- Bardzo ci córcia dziękuję. Cieszę się, że tak dobrze trafiłaś. Szkoda tylko, że tak daleko od nas. Będziemy tęsknić. Dbaj o siebie i odzywaj się od czasu do czasu.

- Na pewno się odezwę. Całuję was wszystkich i przesyłam uściski.


ROZDZIAŁ 5


W piątek szykowali się od samego rana. To był ważny dzień zarówno dla Uli jak i dla Marka. Jechali do kliniki sami, bo Paulina obiecała bratu pomoc w wyborze domu, który chciał kupić.

- Nie mogę mu odmówić – tłumaczyła się. – Poza tym ja i tak przesiedziałabym w tej klinice na korytarzu czekając aż zrobią wam badania. Mam nadzieję, że się nie gniewasz kochanie.

- Nie gniewam się. Załatwimy to sami. Pośpieszmy się Ula. Umówiłem się z lekarzem na ósmą.


Zdążyli. Na pierwszy ogień poszedł Marek. Pobrano mu całkiem sporą ilość krwi. Wręczono mu też pojemnik na nasienie. Potem weszła Ula. Z nią przeprowadzono wywiad - rzekę, ale była cierpliwa. Najwyraźniej potrzebowali tych wszystkich informacji. Głównie chodziło o ustalenie dni płodnych i określenie poziomu stężenia progesteronu i estradiolu we krwi. Zbadano ją też bardzo dokładnie i wykonano dopochwowe USG. Na jego podstawie dowiedziała się, że układ rozrodczy jest w jak najlepszym porządku. Jajowody są drożne i w następnym tygodniu prawdopodobnie będzie można pobrać komórki jajowe.

W końcu lekarz kazał jej się ubrać i do gabinetu zaprosił Marka.

- Proszę państwa wygląda na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. W środę o ósmej rano zrobimy punkcję jajników i pobierzemy komórki jajowe. Zabieg odbędzie się w znieczuleniu ogólnym i potrwa około piętnastu minut. Proszę przyjechać pół godziny przed zabiegiem i być na czczo. Po zabiegu odpocznie jeszcze pani u nas przez jakąś godzinkę. Musimy wiedzieć, czy wszystko jest dobrze.

- A co potem? – zapytał Marek. – No wie pan, jak już pobierzecie komórki.

- Wówczas zapłodnimy je pozaustrojowo. Jednorazowo można tego dokonać na sześciu komórkach. Jeśli wszystkie zostaną zapłodnione i będą dobrze rokować to jedną z nich wszczepimy do jamy macicy a resztę zamrozimy. Wszczepienie nastąpi mniej więcej między drugą a piątą dobą od zapłodnienia. W środę przepiszę też pani receptę na indywidualnie dobrane leki. Będzie je pani brała aż do zapłodnienia in vitro. One zwiększą szansę zagnieżdżenia się embrionu w macicy. I to na razie wszystko. Na ewentualne pytania czy wątpliwości odpowiem w środę – lekarz podniósł się zza biurka i uścisnął dłoń Uli i Marka. – Proszę być dobrej myśli. Mamy tu świetnych specjalistów.

Po wyjściu z kliniki odetchnęli oboje. Marek uśmiechnął się do Uli. Wyglądała na zmęczoną.

- Jak się czujesz?

- Dobrze. Jestem silna. Wytrzymam to wszystko. Bardzo mi zależy, żeby się udało.

- Mnie tym bardziej. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny za to, co dla nas robisz. Gdyby nie ty już nigdy nie mógłbym marzyć o posiadaniu dziecka a przynajmniej nie z Pauliną. Jedźmy na jakiś obiad. Wykończyły cię te badania i nie będziesz stała przy garach w kuchni.


Siedząc przy stoliku w Baccaro Marek zadzwonił do Pauliny i streścił jej przebieg wizyty.

- Dość długo to trwało, chociaż ja nie jestem aż tak bardzo wymęczony jak Ula. Ona miała mnóstwo badań. Następna wizyta w środę. Jeśli będzie wszystko w porządku pobiorą od Uli komórki jajowe. Wspaniale, prawda? Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jestem taki podekscytowany. Chciałbym już tulić w ramionach naszego synka lub córeczkę.

- Doczekasz się kochanie. Ja cieszę się wraz z tobą i trzymam mocno kciuki za Ulę.

- Ona jest bardzo silna – mówił patrząc na jedzącą Ulę - i bardzo dzielna. Mieliśmy ogromne szczęście kochanie, że trafiliśmy właśnie na nią.


Na początku nowego tygodnia Marek w tajemnicy przed Pauliną przyniósł Uli do podpisania umowę – zlecenie w Febo&Dobrzański opiewającą na dwa i pół tysiąca brutto. Była mu naprawdę wdzięczna. Bez wahania ją podpisała.

- Zaczniesz od przyszłego miesiąca. Ja często przywożę do domu jakąś robotę w sensie dokumenty, czy segregatory, więc nie sądzę, żeby Paulina nabrała jakichś podejrzeń. Nawet jeśli, to zawsze mogę jej powiedzieć, że pomagasz mi bezinteresownie. Do szesnastej możesz spokojnie działać w moim gabinecie. Tam jest komputer połączony z firmą poprzez ruter. Ma dostęp do wszystkich dokumentów. Wszystko będziesz przesyłać na mojego maila a ja będę drukował już u siebie w robocie.

- Bardzo ci dziękuję. Ratujesz mnie i moją rodzinę.

- To ty mnie ratujesz Ula. Mnie i chyba moje małżeństwo też. Kiedy dowiedziałem się, że Paulina jest bezpłodna kompletnie się załamałem. Byłem nawet na nią zły, że nie zrobiła badań jeszcze przed ślubem tylko mamiła mnie wizją posiadania dwójki dzieci. W dodatku sprawiała wrażenie, jakby ta wiadomość o bezpłodności w ogóle jej nie obeszła. Teraz mam wyrzuty sumienia, bo to właśnie ona nie odpuściła i znalazła cię w internecie. Za to zawsze będę jej wdzięczny.


W środę ponownie jechali do kliniki. Paulina i tym razem nie towarzyszyła im. Nie musiała szukać pretekstu, bo po prostu nie była tam potrzebna. W domu niby wspierała Marka i popierała jego wszystkie decyzje, ale już poza nim spadała z niej ta maska. Tak naprawdę wcale jej nie zależało na dziecku. Zależało jej wyłącznie na Marku i na pozycji jaką dzięki niemu osiągnęła. Nazwisko Dobrzański znaczyło jednak o wiele więcej niż nazwisko Febo. Rodzinę Dobrzańskich doskonale znano. Szanowano Krzysztofa a potem zaczęto szanować Marka, bo po objęciu steru w firmie prowadził politykę identyczną jak ojciec. Dbał o pracowników i uczciwie ich wynagradzał tak jak senior. Kto wie, być może bardziej dla Pauliny liczyła się właśnie ta pozycja społeczna niż miłość, którą rzekomo obdarzała swojego męża. Jeśli się kogoś kocha, to jest się gotowym poświęcić dla ukochanej osoby wszystko. Paulina nie była gotowa poświęcić nic i w dodatku oszukiwała swojego męża w sprawie wątpliwej bezpłodności.

Tak więc rano zapewniając go o tym wielkim uczuciu i ostentacyjnie go całując przy Uli na pożegnanie, pojechała taksówką do pracy. Tymczasem oni pośpiesznie jechali do kliniki. Pamiętali, że muszą być co najmniej pół godziny wcześniej przed zabiegiem. Ulę zaraz zabrano do gabinetu zabiegowego i przebrano w szpitalny chałat. Lekarz przejrzał wyniki badań, ponownie zrobił jej USG i z zadowoleniem stwierdził, że będą pobierać. Początek był trochę nieprzyjemny, ale później zaczęło działać znieczulenie i wkrótce zasnęła. Po dwudziestu minutach wywieziono ją z zabiegówki na salę obserwacyjną i kazano leżeć. Siedzący na korytarzu Marek poderwał się z krzesła i dołączył do niej.


Jeszcze była śpiąca. Próbowała się wybudzić, ale powieki miała zbyt ciężkie. Pogładził jej kasztanowe włosy.

- Ula słyszysz mnie?

- Słyszę – wyszeptała. – Nie śpię już tylko oczu nie mogę otworzyć.

- Jak się czujesz?

- Chyba dobrze. Nic przecież nie pamiętam. Mam tu leżeć przez godzinę.

Przysunął sobie krzesło.

- Posiedzę przy tobie.


Po godzinie pojawił się lekarz i przywitał z Markiem.

- Tak jak mówiłem pobraliśmy sześć komórek. Pana plemniki są bardzo ruchliwe i silne. Kto wie, może uda się dzięki nim uzyskać sześć zdrowych zarodków. Przyjedziecie państwo w sobotę rano i wówczas dokonamy zapłodnienia. Przez pierwsze dni od chwili umieszczenia zarodka w macicy musi pani ograniczyć aktywność fizyczną i unikać stresu. Nie wolno pani też współżyć do czasu poddania się testom ciążowym. Po upływie dwunastu dni od transferu zbadamy poziom hormonu HCG we krwi. On pozwala na stwierdzenie ciąży biochemicznej. W piątym tygodniu wykonamy badanie USG.

Tu daję receptę na leki, o których mówiłem wam ostatnio i rozpiskę, jak mają być dawkowane. Do zobaczenia w sobotę.

Po wyjściu lekarza Marek upewniwszy się, że Ula może już wstać wyszedł na zewnątrz, żeby mogła się ubrać. Naprawdę imponowała mu niezwykłym spokojem i pozytywnym nastawieniem do całego, skomplikowanego procesu zapłodnienia. Nie sądził, że to będzie takie trudne. On oddał tylko krew i nasienie a cała robota należała do niej. Gdyby był członkiem rodziny Cieplaków nigdy nie potępiłby jej decyzji. Byłby z niej dumny, że zdecydowała się na coś tak heroicznego.

Przywiózł ją do domu i poprosił, żeby się położyła.

- Dość miałaś wrażeń na dzisiaj. Odpocznij. Ja teraz muszę o ciebie dbać i oszczędzić ci stresów. Na razie koniec z gotowaniem. Będę zamawiał catering z restauracji.

Posłuchała go. Z natury miała łagodne i zgodne usposobienie. Nie szukała dziury w całym i nie wszczynała kłótni o pierdoły. – Gdyby Paulina miała charakter Uli to miałbym idealną żonę – pomyślał Marek. Zamówił catering i zaparzył Uli herbatę. Wszedł cicho do jej pokoju stawiając filiżankę na stoliku. Ula spała. Stanął obok łóżka przyglądając jej się ciekawie. Kasztanowe, gęste włosy rozsypały się na poduszce tworząc wokół jej twarzy wdzięczną aureolę. – Wygląda jak dziecko – przemknęło mu przez głowę. – Nigdy nie dałbym jej dwudziestu pięciu lat. Jest śliczna. Paulina nie miała racji. Jest zbyt powierzchowna i nie dostrzega tego piękna. Ono jest delikatne i kruche jak porcelana. Jeśli urodzisz to dziecko Ula, będzie ono mieszanką naszych najlepszych genów.


W sobotę znowu przemierzał szpitalny korytarz i znowu sam, bez Pauliny. Uważał, że tym razem powinna być tu z nim, bo od dzisiaj w Uli miało zacząć się nowe życie. Już nie usypiano jej. Zabieg był bezbolesny. W jej macicy umieszczono zarodek, który miał się w niej zagnieździć i zacząć rosnąć. Marek wiedział, że od dzisiaj będzie umierał z niepokoju o to jajeczko. Nigdy nie był przesadnie wierzący, ale dzisiaj modlił się do opatrzności o cud.


ROZDZIAŁ 6


Wyszła z łazienki i znieruchomiała. Do jej uszu dotarły odgłosy głośnej wymiany zdań między Markiem a Pauliną. Marek najwyraźniej miał do żony pretensje, że nie była obecna przy zapłodnieniu.

- Zachowujesz się tak jakbyś była biernym obserwatorem a nie czynnym uczestnikiem całego procesu. Sądziłem, że będziesz bardziej zaangażowana a ty wolisz kolacyjki z Alexem lub spotkania ze znajomymi. Zupełnie tego nie rozumiem. Przestało ci zależeć?

- Nie, nie przestało! Ale nie możesz wymagać ode mnie, żebym co kilka dni włóczyła się z wami po klinikach. Nie znoszę ich tak jak szpitalnego zapachu. Mdli mnie od niego. Poza tym nie uważasz, że odkąd Ula tu zamieszkała masz dla mnie znacznie mniej czasu? Kiedy ostatni raz się kochaliśmy? Nawet tego nie pamiętasz.

- Jesteś niesprawiedliwa Paulina i cholernie egoistyczna. Czy ci się to podoba czy nie to właśnie Ula jest teraz najważniejsza i to o jej wygody będę dbał a nie o twoje. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. W końcu to ty ją znalazłaś…

- Tak, to prawda i chyba zaczynam tego żałować - mruknęła pod nosem.

- Słucham?

- Nie…, nic ważnego. Marek nie kłóćmy się. Przecież się kochamy.

- To nie ja zacząłem. Dobrze by było, gdybyś uzbroiła się w więcej wyrozumiałości i empatii dla tej dziewczyny. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo się dla nas poświęca i jak nieprzyjemne zabiegi musi przechodzić.

- Nie przesadzaj – Paulina prychnęła z pogardą. – W końcu dostanie za to ogromne pieniądze. Nie ma prawa narzekać.

- Nie narzeka i bardzo dzielnie wszystko znosi a pieniądze tu są najmniej ważne przynajmniej dla mnie.

- Bronisz jej i stajesz za nią murem jakby była kimś wyjątkowym. A może ona ci się podoba? – rzuciła odkrywczą myśl. – Kiedyś nie potrafiłeś przepuścić żadnej. Jeśli tak, to na co to całe in vitro? Po prostu idź z nią do łóżka. Tak będzie prościej – wysyczała złośliwie.

Stał naprzeciwko niej w milczeniu i patrzył na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.

- Nie sądziłem, że możesz być taka podła zwłaszcza, że to ty przecież nie ustawałaś w wysiłkach, żebyśmy wreszcie zostali rodzicami. Ja do niedawna nawet nie miałem pojęcia co to jest surogatka. Zastanawiam się, czy nie kierowały tobą jakieś inne pobudki niż chęć stworzenia prawdziwej rodziny. Może ja o czymś nie wiem?

- Nie mam nic do ukrycia. Ja tylko ci uświadamiam, że to ja jestem twoją żoną, a nie kobieta, która wynajęła nam swój brzuch.

- Doskonale o tym wiem. Skończmy już tę bezcelową dyskusję. Chwilowo mam ciebie dość, mimo że jesteś moją żoną i wiesz co? Ta dziewczyna jest naprawdę wyjątkowa – odwrócił się na pięcie i wyszedł z ich wspólnej sypialni.

Ula słysząc szybkie kroki na schodach umknęła do swojego pokoju starając się jak najciszej zamknąć za sobą drzwi, ale Marek zauważył jak się domykały i zapukał w nie. Kiedy wszedł Ula wycierała z oczu łzy. Domyślił się, co było ich przyczyną.

- Słyszałaś? - Kiwnęła twierdząco głową. – Przepraszam cię za Paulinę. Ona czasem nie panuje nad językiem a przy tym jest chorobliwie zazdrosna.

- Skoro tak, to po co to wszystko? Po co oferowała mi swój dom, skoro uważa, że mogłabym zostać twoją kochanką? Przecież to dla niej duże ryzyko. Aż tak bardzo zależy jej na dziecku, że gotowa była narazić swoje małżeństwo? Trochę nie trzyma się to kupy.

- Ula, może cię to zdziwi, ale ja też nabieram coraz większych podejrzeń co do jej pobudek. Nie sądzę, żeby były do końca szlachetne i szczere. Nie wiem o co chodzi, ale na pewno się dowiem. Mnie na dziecku zależy bardzo i pragnę, żeby się urodziło. Dlatego puść w niepamięć tę awanturę. Wiesz, że nie wolno ci się denerwować a ja zrobię wszystko, żeby zapewnić ci spokój. Za dwa tygodnie jedziemy potwierdzić lub nie ciążę biochemiczną, pamiętasz?

- Pamiętam. Mam tylko nadzieję, że Paulina pragnie tak samo mocno tego dziecka jak ty.


Dwa tygodnie później znowu przemierzali korytarz prywatnej kliniki ginekologicznej. To właśnie dzisiaj miało się rozstrzygnąć, czy Ula jest w ciąży, czy też zabieg zapłodnienia in vitro się nie powiódł. Zarówno ona jak i Marek byli spięci. Paulina przed ich wyjściem z domu zapewniała, że będzie trzymać kciuki i przepraszała, że nie pojedzie z nimi, bo ma dużo pracy w związku z nową kolekcją. Markowi było już wszystko jedno. Pomyślał nawet, że może to i dobrze, że jej nie będzie.

Dotarli do drzwi gabinetu i usiedli przed nim na wyściełanych krzesłach. Po dziesięciu minutach z gabinetu wyszła pielęgniarka zapraszając Ulę do środka. Wskazała jej fotel.

- Proszę ułożyć się wygodnie. Dzisiaj pobierzemy krew, żeby zbadać poziom hormonu HCG. To najważniejszy wskaźnik potwierdzający ciążę biochemiczną. Jeśli wyjdzie większy od pięciu będzie to oznaczało, że prawdopodobnie jest pani w ciąży. Dokładnie potwierdzi to badanie USG, które wykonamy za trzy, cztery tygodnie. Proszę podwinąć teraz rękaw bluzki.

- Kiedy będę znała wynik?

- Jeśli poczekają państwo godzinę, to powinien już przyjść z naszego laboratorium.

- Poczekamy bardzo chętnie.

- W takim razie powiadomię jeszcze lekarza prowadzącego, bo to on musi wam o tym powiedzieć.

To była chyba najdłuższa godzina w życiu ich obojga. Siedzieli na korytarzu popijając kawę z automatu i nie mogąc się doczekać lekarza z wynikami. Wreszcie przyszedł i już bez zwłoki zaprosił ich do siebie. Popatrzył na ich skupione twarze i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

- Nie będę państwa trzymał dłużej w niepewności. Poziom hormonu HCG wskazuje, że mamy ciążę. Wynik to dwadzieścia cztery jednostki bata HCG. Gdyby były poniżej pięciu oznaczałoby to, że ciąży nie ma. Ostatecznym jej potwierdzeniem będzie badanie USG, na które zapraszam za cztery tygodnie.

Marek odetchnął tak głośno, że rozbawił medyka.

- Kamień z serca, prawda?

- Prawda. To wspaniałe wiadomości.

Po wyjściu z kliniki przystanął jeszcze, ujął Uli dłonie i przycisnął do ust.

- Bardzo, bardzo ci dziękuję za całe twoje poświęcenie. Ostatniego przeleję ci kolejną ratę, a od pierwszego zaczynasz działać w mojej firmie. O Boże…, gdybym mógł, wykrzyczałbym to szczęście na cały głos.

- Może lepiej nie… - powiedziała z obawą. – Trochę za dużo tu ludzi.



Zanim pojechali na pierwsze USG ona już była pewna tej ciąży. Miała powiększone piersi i tkliwe brodawki. Rano męczyły ją mdłości i zawroty głowy. Często zwracała posiłki, bo nie mogła ich utrzymać w żołądku. Marek mocno się niepokoił, bo Ula wyglądała źle. Dzwonił nawet do lekarza w tej sprawie, ale ten uspokajał, że to jest normalne na początku ciąży.

USG potwierdziło błogosławiony stan Uli. Marek trzymając w ręku zdjęcie z badania niósł je jak najświętszą relikwię. Był tak podekscytowany, że postanowił je od razu pokazać Paulinie. Pojechali do firmy. Ula była tu po raz pierwszy więc Marek objaśniał jej, co gdzie się mieści i przedstawiał pracowników. W końcu dotarli do gabinetu Pauliny wprawiając ją przy okazji w osłupienie, bo na pewno nie spodziewała się tu Uli.

- Mamy wspaniałe nowiny – rzucił Marek już od progu. – Spójrz, to nasz bobas.

Paulina wzięła z rąk Marka zdjęcie i zaczęła je obracać w różne strony.

- Kompletnie nie wiem jak mam na nie patrzeć – mruknęła.

- Zgodnie z opisem. Ta czarna plamka to zarodek, który szczęśliwie zagnieździł się w macicy. Za kilka tygodni będziemy mogli zobaczyć jak kształtuje się główka i kończyny a także posłuchać bicia serca – mówił Marek z rozczuleniem. – Już kocham to dziecko. Uciekamy, bo nie chcemy ci przeszkadzać. Ja tylko odwiozę Ulę do domu i wracam. Do zobaczenia kochanie.


Tego dnia przygotowała dla nich uroczysty obiad, żeby uczcić tę ciążę. Oboje wróciwszy do domu byli zaskoczeni widokiem nakrytego obrusem stołu.

- Trzeba uczcić ten ważny dla was dzień – wyjaśniła Ula. – Zapraszam.

Marek był wniebowzięty. Zupa kokosowa z krewetkami smakowała genialnie a ravioli z nadzieniem z kaczki rozpływało się w ustach. Podczas gdy on z zapałem zmiatał wszystko z talerzy, jego żona ledwie skubała.

- Nie smakuje ci Paulina? Spróbuj. Ula naprawdę się postarała.

- Tak wiem i doceniam to, ale jakoś nie mam apetytu. Może później coś zjem. Boli mnie głowa. Pójdę na górę się położyć.

Kiedy zniknęła za zakrętem schodów Ula usiadła obok Marka i powiedziała cicho – ona chyba nie bardzo się cieszy z tej ciąży…

- Na pewno się cieszy Ula, ale reaguje inaczej niż moglibyśmy się tego spodziewać. Myślę, że ona ci zazdrości. Nie chcę być złym prorokiem, ale im bardziej będziesz miała większy brzuch, tym jej zazdrość będzie proporcjonalnie rosła. No taka już jest. Nic na to nie poradzimy. Uspokoi się dopiero wtedy, gdy maluch będzie już nasz pod względem prawnym. To dopiero początek ciąży a ona jest wciąż niepewna finału. Będzie dobrze, zobaczysz. Ona tylko musi oswoić się z myślą, że to dzieje się naprawdę.

Naiwny Marek. On naprawdę uważał, że Paulina zazdrości Uli błogosławionego stanu a tymczasem ona już się martwiła sytuacją, w której będzie musiała się dzieckiem zająć. Nie czuła instynktu macierzyńskiego. Uważała nawet, że go nie posiada. Nie znosiła płaczących, usmarkanych dzieciaków. To nie było na jej nerwy. Jakoś musiała wyłgać się od tego obiadu, żeby ani Marek ani Ula nie domyślili się, że dla niej to dziecko, to dopust boży. To, że zależy jej na Marku wcale nie oznacza, że pokocha jego dziecko. Miała nawet pewność, że na sto procent go nie pokocha, bo nie jest materiałem na matkę Polkę. – Marek pewnie myśli, że będę przewijać tego bachora, wycierać mu tyłek usmarowany kupą i wcierać w niego oliwkę. No to się rozczaruje. Od razu zażądam zatrudnienia niańki tak jak radziła Kiara. Niech ona się użera z pętakiem.

41 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page