ZAŚLEPIENIE
ROZDZIAŁ 1
Ocknęła się z jakimś niepokojem w sercu. W mieszkaniu panowały egipskie ciemności i jedynie elektroniczny zegar stojący na kominku dawał nieco poświaty wskazując godzinę drugą trzydzieści. Zerwała się z kanapy i ruszyła do pokoju dziewczynek. Uchyliła cicho drzwi i uspokoiła się. Spały. Przeszła do sypialni Marka, ale łóżko stało nietknięte a jego samego nie było. Czuła w sobie narastający gniew. Umawiali się, że wróci do dwudziestej drugiej, tymczasem mocno nadwyrężył tę umowę. Nie pierwszy raz taka sytuacja miała miejsce, ale obiecała sobie, że ten będzie ostatnim. Przyjaźnili się od lat, a raczej to on się przyjaźnił. W jej przypadku śmiało można było mówić o totalnym zaślepieniu i wielkiej do niego miłości. Naiwnie sądziła, że z czasem ją pokocha za jej oddanie, za uczynność, za uprzedzanie jego myśli zanim cokolwiek powiedział. Pomyliła się i od niedawna utwierdzała w przekonaniu, że on ją po prostu wykorzystuje, bo jest dobra i nie potrafi mu odmówić.
Najpierw była Paulina, wieloletnia partnerka i narzeczona Marka. Kiedy Ula przyjęła się do firmy odzieżowej Febo&Dobrzański na stanowisko asystentki młodego Dobrzańskiego, on był w stałym związku z dumną panną Febo. Ta ostatnia nie zapałała sympatią do nowej pracownicy. Zresztą do starej też nie, bo kiedy odkryła romans swojego narzeczonego z nią kazała ją bezzwłocznie zwolnić. Joaśka odeszła w atmosferze skandalu sądząc, że jeszcze wszystko się jakoś ułoży i Marek do niej wróci. Wrócił, ale nie w sposób jaki sobie wyobrażała. Po czterech miesiącach wybuchła kolejna afera, bo okazało się, że Joaśka jest przy nadziei. Paulina szalała. Próbowała namówić seniorów Dobrzańskich, żeby wpłynęli na Marka i wbili mu do głowy, że tylko z nią będzie szczęśliwy. Głupia, włoska gęś. Gdyby tak miało być, przecież nie zdradzałby jej na lewo i prawo. Seniorzy jednak w tym wypadku wzięli stronę ciężarnej Joaśki, bo niczego tak nie pragnęli jak właśnie wnuków. Zaręczyny zostały zerwane a ślub odbył się, ale z inną panną młodą.
Ula kochała Marka od kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Nie sądziła, że w przyrodzie występują tak urodziwi i przystojni mężczyźni. Szkoda tylko, że jego charakter tak diametralnie odbiegał od jego wyglądu. Zdawał sobie sprawę ze swojej atrakcyjności, a biegające za nim kobiety tylko go w tym utwierdzały. Przez to był nieco zarozumiały i zbyt pewny siebie. Na Ulę nie zwracał uwagi w ogóle, co początkowo cieszyło Paulinę, bo zazwyczaj zaliczał hurtowo swoje asystentki a tym razem dostała mu się taka, która była kompletnie nie z jego bajki. On był koneserem kobiecej urody, wielkim estetą a Ula niestety nie powalała wyglądem. Ubierała się dość nędznie w ciuchy nabyte w second – handach, nie malowała się, nosiła ciężkie, niemodne okulary i aparat na zębach. Miała jednak sporo zalet a głównie tę, że była niesamowicie pracowita i odwalała za swojego szefa kupę roboty, co pozwalało mu na tryb życia taki jak lubił, czyli częste chodzenie do ulubionego klubu wraz ze swoim przyjacielem Sebastianem. Tam upijali się i podrywali chętne panny. Najgorsze dla Uli było to, że nie sposób go było nie lubić mimo tych wad. Wiernością na pewno nie grzeszył, o czym wcześniej miała okazję się boleśnie przekonać długoletnia narzeczona a potem żona, którą zostawiał na długie godziny samą z rosnącym z dnia na dzień brzuchem. Było już wiadomo, że to ciąża bliźniacza, czego Marek nie zniósł dobrze i pierwsze co zrobił po usłyszeniu tych rewelacji, to poszedł się upić. Za to seniorzy świętowali i cieszyli się, że od razu będzie dwójka wnucząt. Marek przesiadując w klubie wraz z Olszańskim skarżył mu się, że zupełnie nie dorósł do roli ojca i nie wyobrażał sobie jak to będzie. Sebastian wprawdzie go pocieszał, ale to były tylko słowa.
Joaśka powiła dwie łudząco podobne do siebie bliźniaczki.
Po porodzie uszczęśliwiona pokazywała je Markowi, ale on tylko się krzywił, bo nie rozumiał czym ona się tak zachwyca. Dzieci były przesadnie różowe i miały pomarszczoną skórę. Tak czy siak nic do nich nie poczuł tak jak i do swojej żony, która po powrocie z dziećmi do domu zdana była wyłącznie na siebie, bo Marek nie zmienił nic ze swoich przyzwyczajeń zostawiając zajmowanie się dziećmi jej.
Coraz częściej dochodziło między nimi do kłótni. Joaśka była niewyspana, wymęczona i wściekła. Teściowie przyjeżdżali zazwyczaj w soboty, żeby nacieszyć się wnuczkami, ale pomocy nigdy nie proponowali uznając zapewne, że Marek powinien wreszcie poczuć się odpowiedzialny i dorosnąć. Akurat u niego ani jedno ani drugie nie wchodziło w rachubę. Okres kiedy udręczona Joaśka robiła mu awantury dla Marka był paradoksalnie okresem wyciszenia. Zaprzyjaźnił się z Ulą. Z nią czuł się najlepiej zwłaszcza wtedy, gdy wychodzili na zapiekanki a potem spacerowali po parku rozmawiając cicho.
Ula miała łagodny głos. Nigdy go nie podnosiła. Tłumaczyła mu wiele rzeczy bardziej domyślając się niż mając pewność, że między nim a Joaśką nie jest dobrze. To kojące brzmienie jej głosu wyciszało w nim wszystkie negatywne emocje. Odpływały z głowy gdzieś w niebyt a on czuł się zrelaksowany i odprężony.
Dziewczynki rosły. Joaśka dbała o nie zaniedbując przy okazji siebie. Marka i tak nie było po całych dniach więc dla kogo miała się stroić? Chodziła w wyciągniętym, poplamionym kaszką dresie nie czesząc się tygodniami i popadając w coraz większą depresję.
Któregoś piątku wracając z jakiejś nasiadówki w klubie Marek już w windzie usłyszał rozdzierający płacz swoich dzieci. Zerknął na zegarek i zdziwił się, że jest już tak późno a one jeszcze nie śpią. Wszedł do mieszkania i zdębiał. Dzieci darły się jak opętane a Joaśka leżała na kanapie w salonie i nie reagowała w ogóle. Podszedł do niej i potrząsnął nią mocno.
- Ogłuchłaś!? Nie słyszysz jak dzieci się drą!?
Nie słyszała. Wysunęła mu się z rąk na podłogę. Była nieprzytomna. Wpadł w panikę. Chwilę to trwało zanim zaczął jasno myśleć. W końcu zadzwonił po pogotowie a zaraz potem do Uli z prośbą, żeby wzięła taksówkę i przyjechała do niego na Sienną.
- Potrzebuję pomocy. Dzieci płaczą a Joaśka jest nieprzytomna. Nie wiem dlaczego. Zadzwoniłem po pogotowie.
Czekając na nie podgrzał dzieciom mleko podejrzewając, że są głodne. Nie miał pojęcia jak długo Joaśka pozostawała w tym stanie. Pod stolikiem znalazł puste fiolki po jakichś lekach. Nie znał ich.
Lekarz z pogotowia zbadał Joasię pobieżnie i zadecydował, że zabiorą ją do szpitala.
- Wie pan co zażyła? – Marek wręczył mu cztery puste fiolki.
- Prawdopodobnie to, ale ja nigdy tych tabletek nie widziałem. Nie wiem po co je zażywała.
- To silne środki psychotropowe. Zabieramy ją. Jedzie pan z nami?
- Dojadę. Czekam na kogoś, kto zajmie się dziećmi, bo nie mogę ich zostawić samych.
Lekarz kiwnął głową i ruszył za sanitariuszami niosącymi bezwładną Joasię na noszach. Marek zamknął za nimi drzwi i nakarmił dzieci. Wreszcie się uspokoiły. Zaniósł je do łóżeczek i wrócił do kuchni. Dopiero teraz zauważył jakąś kartkę pod stołem. Podniósł ją. Rozpoznał pismo swojej żony.
Ty podły draniu
Tylko tak mogę Cię nazwać, bo na inną nazwę nie zasługujesz. Jesteś kanalią w ludzkiej skórze. Jesteś kimś, kto nie zasługuje ani na miano męża, ani na miano ojca. Nie obchodzę Cię ani ja, ani nasze dzieci. Żebyś zdechł. Przez Ciebie nabawiłam się depresji, przez Ciebie już nie radzę sobie z życiem, przez Ciebie jestem nieszczęśliwa i jeśli ta próba samobójcza się powiedzie to moja śmierć obciąży wyłącznie Twoje sumienie. Dzieci mają po dziesięć miesięcy. Ile razy zostawałeś z nimi? Ile razy pomagałeś mi w czymkolwiek, żeby choć trochę mnie odciążyć? Widziałeś jak wyrzynają im się pierwsze zęby? Widziałeś jak zaczynają siadać, jak zaczynają gaworzyć? Opadałam z sił a Ty włóczyłeś się po klubach zwierzając się temu głupkowi Olszańskiemu jaki to jesteś nieszczęśliwy. Odchodzę z nadzieją, że mnie nie uratują a Ciebie życie dopadnie wcześniej czy później, wystawi Ci solidny rachunek i da porządny wycisk. Radź sobie sam i doświadcz tego wszystkiego, czego ja musiałam doświadczyć.
Żegnaj dupku.
Opadły mu ręce a kartka znowu znalazła się na podłodze. - Jak ona mogła mi to zrobić? Zostawić mnie samego z dziećmi? Przecież nawet nie mam pojęcia jak się nimi zająć. Nie wiem, co mają jeść i jak to przyrządzić. Jak mam je ubierać, jak przewijać, przecież są takie delikatne i kruche. Że też akurat rodzice musieli wyjechać… W Uli jedyna nadzieja. Chyba powinna już być…
Tyle co o niej pomyślał rozdzwonił się domofon. Nawet nie pytał kto to, tylko nacisnął guzik. Zdyszana i nieco przestraszona weszła do mieszkania pytając co się stało. Opowiedział jej o wszystkim i pokazał kartkę.
- Powinieneś wziąć sobie do serca jej słowa. Miała rację we wszystkim co napisała. Taki właśnie jesteś. Ubieraj się i jedź do szpitala. Ja zostanę z dziećmi.
Trochę zabolało go to, co powiedziała, ale ruszył się z miejsca zabierając kluczyki od samochodu.
- Zadzwonię jak już będzie coś wiadomo. Dziękuję.
Wpadł na SOR rozglądając się nerwowo. Podbiegł do okienka i zapytał o Joannę Dobrzańską. Kobieta stojąca po drugiej stronie skierowała go do jakiegoś gabinetu. Zastał w nim dwóch lekarzy i ponownie zapytał o Joasię.
- Proszę usiąść – jeden z nich wskazał mu fotel. – Niestety nie mamy dla pana dobrych wiadomości. Żona musiała dość długo być nieprzytomna po zażyciu tej ogromnej dawki psychotropów. Nawet nie dojechała do szpitala. Zmarła w karetce. Zatrzymała im się i próbowali elektrowstrząsów, ale nie udało się.
Marek słuchał tego oszołomiony i chyba nie za bardzo docierała do niego skala tej tragedii. Przełknął nerwowo ślinę.
- Gdzie jest teraz? Chciałbym ją zobaczyć.
- Oczywiście. Jest w prosektorium. Zaraz zawołam pielęgniarkę to pójdzie z panem. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy żona leczyła się na depresję? Leków, które zażyła nie można kupić bez recepty, stąd moje pytanie. Musiał jej przepisać specyfiki jakiś lekarz psychiatra.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo – to pytanie zaskoczyło Marka i nic dziwnego, bo niby skąd miałby wiedzieć. Nie interesował się życiem Joaśki, nie zwierzała mu się uznając zapewne, że to i tak bez sensu, bo on nie zareaguje tak jak powinien. Najgorsze było to, że nie potrafił udzielić żadnych odpowiedzi na pytania zadawane przez lekarzy, bo ich po prostu nie znał. Nie miał pojęcia, co dzieje się w jego własnym domu pod jego nosem.
ROZDZIAŁ 2
Widok martwej Joasi wstrząsnął nim. Jej skóra była śnieżno biała, wręcz przezroczysta. Pod oczami i wokół ust miała sine plamy a na piersiach ślady po elektrowstrząsach. Dopiero tutaj zdał sobie sprawę jak bardzo była wycieńczona. Nigdzie grama tłuszczu a spod skóry przebijała siateczka żył.
– To przeze mnie? – pytał sam siebie. – Tak napisała w liście. Jak bardzo musiała mnie nienawidzić, żeby targnąć się na własne życie? Nie pomyślała, co z dziećmi? Pomyślała. To ja mam teraz misję, żeby je wychować. Wyszła z założenia, że dzieci mają oboje rodziców a nie tylko matkę. Co ty zrobiłaś naszym dzieciom, co zrobiłaś mnie i sobie? – dręczył się pytaniami nadal nie rozumiejąc powodów tego tragicznego kroku żony. Było jednak pewne, że od teraz już nic nie będzie takie samo. On będzie musiał dorosnąć i stać się odpowiedzialnym za siebie i swoje dzieci. Nie miał pojęcia jak ma sobie z tym poradzić i czy w ogóle da radę. Nadzieję pokładał w Uli. Ona mu pomoże tak jak zawsze pomagała. Nie zostawi go z tym samego.
Oddano mu rzeczy osobiste Joasi. Z reklamówką i pielęgniarką powędrował na oddział psychiatryczny. Nie miał ochoty rozmawiać o tej tragedii z psychologiem, ale lekarz, który wcześniej z nim rozmawiał przekonał go, że to mu dobrze zrobi. Psycholog długo mu tłumaczył logikę postępowania potencjalnych samobójców.
- Polecam panu książkę Krakowiaka pod tytułem „Strata, osierocenie i żałoba”. Pisze w niej, że samobójstwo lekceważy wszelką logikę, a nade wszystko logikę życia wpisaną w naturę człowieka. Może pan jeszcze długo nie zrozumieć powodów, dlaczego pańska żona targnęła się na swoje życie. To często ma związek z zanikiem instynktu samozachowawczego w wyniku depresji. Mogła też odczuwać przez dłuższy okres czasu ból egzystencjonalny a oprócz niego wiele innych wydarzeń wewnętrznych i zewnętrznych dokonujących się w świecie jej psychiki. Głównie chodzi tu o emocje i dramaty życia codziennego. Samobójstwa nie da się wytłumaczyć w sposób jednostronny, bo nie decyduje o odebraniu sobie życia wyłącznie jeden czynnik, ale całe spektrum. Samobójstwo nie jest zjawiskiem prostym do wytłumaczenia. Jest skomplikowane, tak jak życie każdego z nas, a sama próba targnięcia się na swoje życie to zawsze dramat człowieka, który nie widzi już żadnej nadziei. W przypadku pańskiej żony to jeszcze bardziej skomplikowane, bo macie państwo dwójkę malutkich dzieci i zgodnie z logiką można byłoby przypuszczać, że to one powstrzymają ją przed tym dramatycznym krokiem a jednak tak się nie stało.
Marek czuł, że traci czas. Ten psychologiczny bełkot doprowadzał go do szału. W końcu zniecierpliwiony przerwał ten wywód.
- Ja bardzo pana przepraszam, ale mam do załatwienia mnóstwo formalności związanych z pochówkiem żony a w domu czeka na mnie dwójka dziesięciomiesięcznych dzieci, którymi powinienem się zająć. Dziękuję panu za rozmowę, ale muszę już iść.
Zszedł z powrotem na SOR. Odebrał od lekarza akt zgonu i ustalił kiedy może odebrać ciało żony. Wyszedł na parking i poczuł się tak jakby uszło z niego całe powietrze. Zerknął na zegarek. Było już po dziewiątej. Sięgnął po telefon i wybrał numer Uli. Odebrała natychmiast.
- Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale dopiero teraz wyszedłem ze szpitala. Joasia nie żyje. Zmarła w karetce. Resztę opowiem jak wrócę. Właśnie wsiadam do samochodu i jadę do was. Jak dzieci?
- Obudziły się jakieś dwie godziny temu. Przewinęłam i dałam im jeść. Siedzą teraz w kojcu. Zrobię jakieś śniadanie i sporo kawy. Bardzo mi przykro z powodu Joasi – zakończyła rozmowę. Nie takich wieści się spodziewała. Sądziła, że zrobią jej płukanie żołądka i wszystko będzie dobrze. Nie miała pojęcia jak Marek sobie poradzi z dwójką takich maluchów.
Może być ciężko, bo z tego co wiedziała, seniorzy wyjechali na trzy miesiące do Szwajcarii, gdzie Krzysztof miał podleczyć swoje schorowane serce. Zerknęła na dzieci i poszła do kuchni. Nastawiła expres i wrzuciła do tostera chleb. Zajrzała do lodówki. Była niemal pusta. Nie zdziwiła się. Raczej współczuła Joasi. Kiedy ta kobieta miała zrobić jakiekolwiek zakupy, gdy miała dwójkę absorbujących dzieci i była w tym sama? Marek z reguły jadał na mieście i mało go obchodziło zrobienie sprawunków. Poczuła złość do niego o tę beztroskę i nie liczenie się z uczuciami żony. I pomyśleć, że jeszcze do niedawna zazdrościła jej tej ciąży i ślubu z Markiem. Wtedy chętnie zamieniłaby się z nią miejscami, ale teraz zaczynała mieć wątpliwości. Kochała go do szaleństwa, ale czy mogłaby z nim żyć, jeśli traktowałby ją tak jak Joasię? Szczerze w to wątpiła.
Usłyszała zgrzyt klucza w zamku i po chwili ujrzała Marka. Usiadł ciężko przy stole. Wyglądał jakby przybyło mu nagle dziesięć lat. Bez słowa postawiła przed nim kubek z mocną kawą i talerzyk z tostami. Wróciła do kuchni po masło i jajka ugotowane na twardo.
- To wszystko co znalazłam w lodówce. Masz w niej totalny przeciąg. Dziewczynki potrzebują mleko, jakieś kaszki i pampersy. Poza tym kompletnie ich nie rozróżniam. Która jest która?
- Marta ma małe znamię na wierzchu prawej dłoni. Dorotka go nie ma. Muszę zadzwonić do rodziców i powiadomić ich o śmierci Joasi.
- Chcesz ich ściągać do Polski? Dopiero wyjechali. Nie wiadomo jak Krzysztof to zniesie.
- Pojęcia nie mam co zrobić i od czego zacząć. Jak ona mogła nam to zrobić?
- Uważasz, że nie ma w tym twojej winy? Nie obraź się, ale nie byłeś mężem i ojcem jakiego sobie wymarzyła. Miała prawo do frustracji, bo nie pomagałeś jej w niczym. Jej słaba psychika po prostu tego nie wytrzymała. Dzwoń do Szwajcarii. Nie patrz egoistycznie na siebie, ale weź też pod uwagę to, że ostatnio z twoim ojcem nie było najlepiej.
- Pomożesz mi? Sam nie dam sobie rady. Muszę się wszystkiego nauczyć zwłaszcza jak postępować z takimi maluchami. Ty na pewno wiesz, bo miałaś już doświadczenie z Betti.
- Pomogę. Przecież nie zostawię cię z tym samego. Szkoda mi dzieci. Dzwoń a potem trzeba jechać po jakieś zaopatrzenie.
Dobrzańscy byli w szoku. Nie mogli uwierzyć w tę tragedię. Martwili się o Marka i o maluchy. Chcieli wracać, ale wybił im to z głowy.
- Nie przyjeżdżajcie. To bez sensu. Ojciec musi się podleczyć. Jest u mnie Ula. Siedziała z dziewczynkami całą noc i teraz pomoże mi przy nich. Za chwilę jedziemy na zakupy, bo nic w domu nie ma. W poniedziałek zacznę załatwiać pogrzeb. Będą jej robić sekcję zwłok i dopiero po niej wydadzą mi ciało.
Po rozmowie z rodzicami połączył się jeszcze z Sebastianem. Uprzedził, że nie będzie go co najmniej tydzień i Uli prawdopodobnie też.
- Ja tego nie ogarniam i tylko Ula może zapanować nad tym chaosem. Dobrze, że przynajmniej ona myśli za nas oboje. Trzymaj rękę na pulsie i dopilnuj wszystkiego.
Na zakupy musieli pojechać z dziećmi. Ula ubrała je i wsadziła do podwójnej spacerówki. W markecie ona pchała wózek z dziećmi, Marek wózek na zakupy ściągając z półek to, co wskazywała Ula. Był kompletnie zagubiony jakby nigdy w życiu niczego nie kupował. Ta jego bezradność rozdrażniła Ulę.
- Marek ogarnij się. Prawdopodobnie kupujemy na wyrost i spuchliznę, bo pojęcia nie masz, co jest w domu a czego nie ma. Lodówka jest pusta. Musimy pójść na stoisko mięsne po mięso i wędlinę.
Sporo tego było. Same pampersy zajęły połowę bagażnika. Resztę przestrzeni zapełniły reklamówki z towarem. Po powrocie do domu i wniesieniu wszystkiego Ula przebrała dzieci i wsadziła je z powrotem do kojca. Były dość spokojne i potrafiły zająć się sobą. Nie płakały, co pozwoliło dorosłym trochę odetchnąć i porozmawiać.
Ula zrobiła im obojgu kawę i usiadła naprzeciwko Marka w salonie.
- Co masz dalej zamiar zrobić? – zadała mu to najważniejsze pytanie. – Ja mogę pomóc, ale sam dobrze wiesz, że jest to pomoc właściwie doraźna. Oboje pracujemy a dzieci muszą mieć stałą opiekę. Wyjściem byłby żłobek, ale ja nie mam zaufania do tej instytucji. Dzieci szybko łapią choroby a zaangażowanie opiekunów często pozostawia wiele do życzenia. Wyjściem byłoby też wynajęcie niani, kobiety starszej z doświadczeniem i łagodnym charakterem. Chyba w Warszawie jest jakaś agencja, która się tym zajmuje. Trzeba to sprawdzić. Po powrocie z pracy ty musiałbyś przejąć pałeczkę, bo przecież ta kobieta nie będzie siedziała tu cały dzień. Kolejna rzecz, to ich dieta. One skończyły dziesiąty miesiąc i powinny zacząć jeść już dwudaniowe obiady oczywiście specjalnie przygotowane. Owoce też powinny i zaraz zetrę im jabłko. Mają już kilka zębów więc poradzą sobie. Sporo rozumieją a to świadczy o tym, że Joasia musiała dużo do nich mówić. Wymawiają też kilka krótkich słów. Teraz zajmę się obiadem a ty spróbuj znaleźć ich książeczki zdrowia. To ważne.
Kiedy Marek przekopywał się przez pokój dziewczynek Ula wstawiła rosół i rozklepała kotlety. Dzieciom nie przecierała zupy, ale rozgniotła warzywa widelcem, żeby mogły poczuć smak. Z gotowanego mięsa drobiowego, które zmieliła wraz z marchewką uformowała dla nich małe klopsiki. Nie miała pojęcia, czy Joasia przyzwyczajała je do takiego jedzenia. Podejrzewała, że nie skoro lodówka świeciła pustkami a w szafce było jedno opakowanie kaszki. Starła do miseczki dorodne jabłko i poszła do dzieci. Na początku trochę się krzywiły, ale chyba posmakowało im, bo zjadły do końca.
W salonie pojawił się Marek.
- Znalazłem te książeczki, spójrz.
Przebiegła wzrokiem po treści w nich zapisanej.
- Wygląda na to, że Joasia dbała o to, by były regularnie szczepione. Następne szczepienia dopiero za trzy miesiące na odrę, różyczkę i świnkę. Muszą też wziąć trzecią dawkę na gruźlicę. Trzymaj te książki gdzieś na wierzchu, żeby o tym nie zapomnieć.
- Chciałem cię prosić, żebyś została tutaj chociaż przez tydzień… - Zaskoczył ją tą prośbą. Zdziwiona spojrzała mu w oczy.
- A co z pracą? Przecież przynajmniej jedno z nas powinno być w firmie i to ja powinnam. Ty masz dużo spraw do załatwienia. Szkoda, że jutro niedziela, bo mógłbyś zadzwonić do agencji i zapytać o jakąś nianię. Poza tym nie mam ze sobą nic do przebrania.
- Zamówię ci taksówkę. Kierowca zawiezie cię do Rysiowa i poczeka aż się spakujesz. Mógłbym ja to zrobić, ale znowu musielibyśmy ciągać ze sobą dzieci. Zgódź się Ula, błagam. Nie poradzę sobie bez ciebie. Dzwoniłem do Seby i on już wie, że może nas nie być przez najbliższy tydzień.
- No dobrze… W lodówce przygotowane jest mleko dla dziewczynek. Wystarczy je podgrzać. Nakarmisz je o dziewiętnastej. Ja postaram się wrócić jak najszybciej, bo trzeba je jeszcze wykąpać.
W pośpiechu pakowała rzeczy do podróżnej torby nie zważając na krytyczne uwagi ojca. Starała mu się to wszystko wytłumaczyć, ale on i tak uważał, że poświęca się dla Dobrzańskiego w imię jakiej głupiej idei. Wiedział o jej miłości do niego.
- Myślisz, że jak tak ofiarnie mu pomożesz, to on to doceni i odwzajemni twoje uczucie? To nie jest taki typ człowieka Ula. To egoista. Nawet w obliczu takiej tragedii nie potrafi inaczej – mówił z wyrzutem.
- Nie robię tego dla niego, ale dla dzieci. Mówiłam, że zostały półsierotami? On nawet nie wie jak ma się nimi zająć. Wszystkiego musi się nauczyć. Ja muszę go nauczyć. Nie bądź zły. Przecież robię dobry uczynek, prawda?
ROZDZIAŁ 3
Pomógł jej wykąpać i przebrać dzieci do spania. Ułożyli je w łóżeczkach a Marek włączył cichą, spokojną muzykę.
- Tak usypiała je Joasia – wyjaśnił. – Są przyzwyczajone. Przygotowałem ci pokój i mam nadzieję, że będzie ci w nim wygodnie. Ja posprzątam łazienkę i będziesz mogła zaraz z niej skorzystać. Jestem ci naprawdę wdzięczny, że się zgodziłaś zostać. Bez ciebie chyba bym oszalał.
- Nie ma o czym mówić – uśmiechnęła się blado. Była zmęczona po całym dniu. Usiadła na kanapie w salonie i włączyła telewizor. Nawet nie oglądała, bo jej myśli krążyły wokół Marka a w głowie dźwięczały słowa ojca. Wmawiała sobie, że on nie ma racji opowiadając te wszystkie rzeczy o Marku. On na pewno miał w sobie sporo egoizmu, ale jak zachodziła taka potrzeba, to potrafił być szczodry i wspaniałomyślny. Wynagradzał ją uczciwie, zawsze powtarzał, że jest najlepsza. Inna rzecz, że urabiała się dla niego po łokcie byleby zasłużyć na szczery, szeroki uśmiech odsłaniający największy atut jego urody w postaci wdzięcznych dołeczków i na słowa pochwały. Rzecz tylko w tym, że on był miły dla wszystkich a zwłaszcza dla płci pięknej. Wpadał między modelki, rzucał kilka komplementów a one już sikały po nogach licząc na upojną noc z nim. Nienawidziła takich sytuacji, kiedy musiała stać z boku i przyglądać się temu wszystkiemu. To było ponad jej siły. Obiecała sobie kiedyś, że dokona u siebie rewolucji. Zmieni wizerunek, zacznie się malować i lepiej ubierać. Może wtedy spojrzy na nią jak na kobietę, a nie jak na swoją asystentkę, czy przyjaciółkę. Miała jeszcze inny ważny cel w życiu a mianowicie zdobycie własnego mieszkania. Wniosek od lat leżał w spółdzielni mieszkaniowej a jej pozostawało tylko cierpliwie czekać. Jeździła tam od czasu do czasu, żeby się przypomnieć, ale każda rozmowa kończyła się bezradnym rozłożeniem prezesowskich rąk i tłumaczeniem, że ona jest sama, a w kolejce mnóstwo rodzin z małymi dziećmi. Odpierała te irracjonalne argumenty mówiąc, że w ten sposób to nigdy nie doczeka się własnego lokum, bo dzieci rodzą się bez przerwy a single muszą mieszkać do czterdziestki z rodzicami. Gdyby miała pieniądze, mogłaby sobie kupić jakąś kawalerkę, albo jakieś dwupokojowe mieszkanko. Nie musiałoby być duże, ale własne. Póki co to pozostawało wyłącznie w sferze marzeń.
Ten tydzień był bardzo intensywny dla Marka głównie ze względu na załatwianie formalności pogrzebowych. Ula też miała pełne ręce roboty przy dwójce dzieci. Kąpała, przewijała, prała, karmiła, wychodziła na spacery, gotowała sobie i Markowi posiłki i uczyła go jak ma postępować z własnymi dziećmi.
Pogrzeb miał się odbyć w piątek do południa. Stawiła się niemal cała firma, żeby złożyć prezesowi kondolencje. Przygnębiający to był widok i pracownicy szczerze mu współczuli patrząc zwłaszcza na bliźniaczki w wózku, które nic nie rozumiały a mimo to zanosiły się płaczem.
Stypy nie było. Tę Marek sobie darował. W domu zrobił tylko skromne przyjęcie, na które zaprosił Sebastiana, firmowego projektanta Pshemko, swoją sekretarkę Violettę i oboje Febo. Trochę żałował, że nie zaprosił samego Alexa. Paulina zaczęła się kleić do młodego wdowca dość ostentacyjnie, na co Ula patrzyła ze zgrozą nie mogąc pojąć takiego zachowania. Jeszcze ciało Joasi dobrze nie ostygło a panna Febo chciała już zaklepać po niej miejsce u boku Marka. Na szczęście przypomniała sobie o dzieciach i trochę się zmitygowała. Była ostatnią osobą, która chciałaby wychowywać cudze „bachory” jak to określała. Swoich własnych nie zamierzała mieć więc taki układ zupełnie jej nie odpowiadał.
Czas mijał a dzieci rosły. Marek często korzystał z pomocy Uli a ona nie odmawiała. Wprawdzie udało mu się załatwić naprawdę kompetentną nianię, ale przychodziła na osiem godzin. Przez resztę dnia to on przejmował opiekę lub Ula, jeśli miał popołudniami jakieś spotkania służbowe. Czasami miewał wyrzuty sumienia, bo te spotkania służbowe nie do końca były służbowe a raczej towarzyskie. On się bawił a Ula robiła za niańkę. Zachowywał się tak jak w okresie, kiedy Joasia żyła.
Dobrzańscy seniorzy też nie bardzo chcieli zajmować się wnuczkami. Kochali je nad życie, ale Krzysztof często niedomagał, potrzebował spokoju a przy dwójce dość absorbujących dzieci było to trudne. Jakby więc na to nie patrzeć większość opieki nie licząc niani spoczywała na barkach Uli. Ona nadal wierzyła, że któregoś dnia Marek przejrzy na oczy i doceni jej poświęcenie.
Kiedyś uśpiwszy dzieci usiadła jeszcze w salonie gawędząc z Markiem cicho. Za chwilę miał jej zamówić taksówkę do Rysiowa.
- To zaczyna być męczące i zbyt drogie – mruknęła.
- A co masz na myśli?
- Noo… te dojazdy. Od prawie dziewięciu lat czekam na mieszkanie i chyba się go nie doczekam. - Od słowa do słowa opowiedziała mu o swoich perypetiach ze spółdzielnią mieszkaniową i jej prezesem, który wciąż przesuwał ją na koniec kolejki. – To niesprawiedliwe. Powiedział mi kiedyś, że pierwszeństwo mają rodziny z dziećmi. Mam wyjść za byle kogo, zmajstrować sobie trójkę dzieci i wtedy dostanę mieszkanie? Co za niedorzeczność! – wstała z kanapy. – Zbieram się. Dzwoń po tę taksówkę.
Marek nie skomentował tego w żaden sposób, ale pomyślał, że mając tak liczne koneksje w różnych branżach mógłby je uruchomić i załatwić Uli to mieszkanie. Najlepiej gdzieś niedaleko niego, żeby miała blisko do dzieci. Ta ostatnia myśl była czysto egoistyczna. Znowu skupiał się wyłącznie na sobie i do głowy mu nie przyszło, że bezczelnie wykorzystuje tę dziewczynę. Nigdy też nie zastanowił się, dlaczego ona tak dużo dla niego robi, wręcz ofiarnie poświęca się dla niego. Zaczęło się od prezentacji do konkursu na stanowisko prezesa. Właściwie napisała ją całą sama bez jego udziału. Potem wzięła dwa potężne kredyty, żeby uratować firmę od zapaści. Odkręcała umowy, które zawalił i w końcu opiekowała się jego dziećmi. Ona zawsze była i trwała przy nim nie wiedzieć z jakiego powodu. Kiedyś rozmawiał nawet na ten temat z Sebastianem, który miał z niego niezły ubaw.
- Człowieku, to przecież takie oczywiste! Zakochana kobieta dla swojego mężczyzny zrobi absolutnie wszystko, bo zdolna jest do największych poświęceń. Ona cię kocha, to chyba jasne?
- Głupoty opowiadasz. Przecież bym coś zauważył. Ona jest moim przyjacielem a przyjaciele też robią dla siebie wszystko.
- No, ja aż tak daleko bym się nie posunął- chichotał Olszański. - A wiesz czym ona różni się od tych wszystkich panienek, które miałeś?
Marek skrzywił się dając tym samym do zrozumienia, że Ula nie powala urodą. Sebastian zrozumiał to w lot i pokręcił głową.
- Nie, nie o urodę tu chodzi. Ona nie dość, że kocha ciebie, to jeszcze kocha twoje dzieci. Opiekuje się nimi od śmierci Joaśki, niemal wychowuje, przyzwyczaiła je do siebie i tylko patrzeć jak zaczną nazywać ją mamą.
- Nie zaczną, bo zwracają się do niej „ciociu”, ale fakt, że przepadają za nią.
Ta rozmowa z Sebą utkwiła mu w pamięci, ale jakoś specjalnie się nie przejął tym, co sugerował przyjaciel. Uważał, że się myli a pomysł, że Ula pała do niego wielkim uczuciem uznał za absurdalny i kompletnie pozbawiony sensu. Nie jest przecież ślepy. Gdyby było coś na rzeczy na pewno by zauważył.
Kilka dni później uruchomił swoje znajomości. Za ich pośrednictwem dotarł do prezesa spółdzielni i umówił się z nim na spotkanie w jakiejś knajpie. Miał zamiar najzwyczajniej w świecie go przekupić a w jego kieszeni spoczywała dość gruba koperta. Prezes najwidoczniej przyzwyczajony był do brania łapówek, bo bez mrugnięcia okiem błyskawicznie schował kopertę do kieszeni i obiecał, że następnego dnia poinformuje panią Cieplak o przydziale lokalu.
Telefon od samego prezesa spółdzielni wbił ją w fotel. Nie mogła uwierzyć, że znalazł się dla niej lokal. Od razu zapytała o adres.
- Mieszkanie ma czterdzieści pięć metrów kwadratowych i mieści się przy Pańskiej na parterze. To dwa pokoje z kuchnią, ubikacją i łazienką, ale do remontu. Jego właściciele wyemigrowali do Niemiec i od dwóch lat stoi puste. Pozytywne jest to, że ma wymienione okna z drewnianych na plastiki. Interesowałoby panią?
- Jak najbardziej. Kiedy mogę się zgłosić?
- Kiedy pani wygodnie. Może być nawet dzisiaj.
Z tą dobrą wiadomością wparowała do gabinetu Marka. Była tak podekscytowana, że nie potrafiła mówić o tym spokojnie. Roześmiał się widząc ją taką rozemocjonowaną.
- Ubierz się i zaraz tam jedziemy.
- Ale jak to…? Teraz…?
- A na co czekać? Trzeba odebrać klucze i zobaczyć ten pustostan. W podziękowaniu za to, co dla mnie robisz oddam naszą ekipę remontową do twojej dyspozycji i pokryję koszty remontu.
- Naprawdę? – wytrzeszczyła oczy.
- Naprawdę – potwierdził a po chwili ona zawisła na jego szyi. Zmitygowała się jednak i odsunęła od niego czując jak zaczynają jej płonąć policzki.
- Przepraszam, ale to ze szczęścia - wydukała. – To ja idę się ubrać.
Najpierw podjechali pod budynek, w którym mieścił się zarząd spółdzielni. Udało im się dostać do prezesa, który z dumą wręczył Uli klucze. Podpisała też stosowną umowę chociaż nie był to koniec formalności, bo należało jeszcze uzupełnić wkład mieszkaniowy.
- Oczywiście odliczymy koszty amortyzacji to będzie taniej – poinformował prezes.
Od razu podjechali na Pańską. Mieszkanie okazało się totalną ruiną. Ula z przerażeniem lustrowała to smętne wnętrze.
- Spójrz, nawet nie chciało się im odkręcać żyrandoli i ucięli kable równo z sufitem. Jestem zdruzgotana wyglądem lokalu i ze zgrozą myślę ile to będzie kosztować. Nie mogę pozwolić na to, żebyś mi robił takie prezenty. Może jakoś sama dam radę…
- Jak chcesz to zrobić i przede wszystkim kiedy? Nie marudź, bo nie na takie prezenty zasługujesz. Mało dla mnie robisz? Przynajmniej w taki sposób ci się odwdzięczę a ty musisz mi na to pozwolić. Zabiorę klucze i jutro rano przyjadę tu z ekipą. Ty tylko wybierz kolor ścian, płytek i podłóg. Nawet razem możemy coś wybrać. O resztę się nie martw. Cieszę się, że to tak blisko Siennej. Przynajmniej nie będziesz musiała już dojeżdżać.
Remont przebiegał dość sprawnie. Marek często zaglądał obserwując przebieg prac. Pilnował, żeby nie robili fuszerki. Dopiero kiedy stanęły w mieszkaniu meble Ula zaprosiła swoją rodzinę. Józef lustrował każdy kąt i tylko cmokał z zachwytu.
- Pięknie wszystko odremontowane, naprawdę pięknie. To kiedy się wyprowadzasz? Będzie nam ciężko bez ciebie, ale rozumiem twoje dążenie do niezależności.
- I tak będę przyjeżdżać co tydzień, żeby was oprać, posprzątać i nagotować wam na kolejne dni. A wyprowadzę się pod koniec tego tygodnia.
ROZDZIAŁ 4
W piątek rano Marek podjechał na Pańską i wyciągnąwszy z bagażnika duże, płaskie pudło zadzwonił do drzwi Uli. Zdziwiła się jego obecnością. Umawiali się, że pomoże jej przewieźć rzeczy z Rysiowa, ale w czasie dniówki. Musieli to załatwić dzisiaj, bo w sobotę i niedzielę Ula miała mieć dzieci u siebie. Marek wieczorem wylatywał do Mediolanu w interesach a przynajmniej tak twierdził. Nie dociekała. Wierzyła mu.
- A co to jest? Telewizor? Kupiłeś mi telewizor?
- Nie kupiłem. Zabrałem od siebie. Stał w gabinecie i w ogóle z niego nie korzystałem. Zbierał tylko kurz a tobie na pewno się przyda. Jak wrócimy z Rysiowa wszystko ci podłączę.
Popatrzyła na niego z wdzięcznością.
- Bardzo dziękuję, to miło z twojej strony. Jedziemy do biura, czy od razu do Rysiowa?
- Od razu do Rysiowa. Mało mam czasu dzisiaj. Ja sam też muszę się jeszcze spakować. Wrócę w niedzielę wieczorem i odbiorę dzieci. Chodźmy.
Podczas gdy ona w pośpiechu pakowała swój skromny dobytek Marek siedział w kuchni popijając zrobioną przez Józefa kawę. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Cieplak starał się unikać tematu wykorzystywania przez Dobrzańskiego swojej córki. Ona twierdziła, że mają dobre relacje i nie powinien takimi rozmowami ich psuć. Nie rozumiał tego zaślepienia Uli. Marek był miły, przystojny i najwyraźniej ją lubił, ale to nadal nie była miłość z jego strony.
Przez sobotę i niedzielę nie było jej łatwo. Musiała mieć oczy naokoło głowy. Dziewczynki już nie chciały siedzieć w kojcu i Marek nawet go nie przywoził. Biegały po całym mieszkaniu zaglądając w każdy zakamarek.
- Marta, Dorotka, bądźcie grzeczne. Chodźcie do kuchni. Pomożecie mi ugotować obiadek.
Słuchały Uli chętnie. Ciocia zawsze potrafiła wymyślić różne ciekawe rzeczy, żeby miały fajną zabawę. Po obiedzie brała spacerówkę i usadowiwszy w niej dzieci szła z nimi do Parku Ujazdowskiego. W ciepłe dni miały tam naprawdę frajdę. Pięknie urządzony plac zabaw przyciągał maluchy jak magnes.
Musiała cały czas je pilnować, żeby nie zrobiły sobie krzywdy. Marek chyba nigdy by jej tego nie darował. Z drugiej strony obserwując ich rozwój często myślała, że gdyby on był inny, gdyby coś do niej poczuł, mogliby stanowić taką piękną rodzinę. Dziewczynki były swoistą mieszanką. Dużo miały z Marka, ale też niemało z Joasi. Oczy, długie rzęsy i delikatną urodę na pewno odziedziczyły po nim. Po Joasi jaśniejszy kolor włosów, których Marek nigdy nie podcinał. Trochę to trwało zanim Ula zaczęła je odróżniać. Wciąż patrzyła im na dłonie lokalizując u Marty to niewielkie znamię. Z czasem jednak zaczęły się trochę różnić i już nie miała z tym problemu.
Czas działał przeciwko niej. Coraz częściej myślała o tym, że on płynie a w jej życiu nic się nie zmienia. Patrząc na bliźniaczki Marka marzyła o własnych dzieciach. Kiedy go poznała i zakochała się w nim postanowiła, że jeśli ma mieć dzieci to tylko z Dobrzańskim. Jednak najwyraźniej nie zanosiło się na to. On niezmiennie traktował ją wciąż tak jak na początku ich znajomości. Lubił ją, pomagał w potrzebie i wspierał, ale nic ponadto. Uświadomienie sobie tej beznadziejnej sytuacji było bolesne. Nigdy nie odważyłaby się powiedzieć mu wprost, co do niego czuje i czego od niego oczekuje. Gdyby się na to zdobyła, to byłby koniec ich przyjaźni, koniec wszystkiego.
- Marnujesz sobie życie – nieodmiennie powtarzał ojciec. – Nie będzie z tej mąki chleba. Powinnaś wyjść z tej dobrzańskiej skorupy i dobrze się rozejrzeć. Nie jeden Marek na świecie. Poznałabyś kogoś i może pokochała z wzajemnością? Najlepsze lata ci uciekają.
Nie chciała tego słuchać. Dla niej na świecie liczył się tylko on. Jedyny mężczyzna, z którym mogłaby być aż do śmierci.
Kiedy dziewczynki skończyły trzy lata Marek zapisał je do przedszkola. To znacznie odciążyło Ulę a przede wszystkim nianię dziewczynek, którą Marek zwolnił wypłacając sutą odprawę. Teraz to on wstawał wcześniej, szykował dziewczynom śniadanie i odwoził do przedszkola. Ula nieco odetchnęła. Postanowiła wreszcie zająć się sobą. Nie dokonała jakiejś spektakularnej przemiany, ale zainwestowała w lepszej jakości ubrania i w samochód. Nie był nowy, ale dobrze utrzymany. Po zakup tego autka pojechała z ojcem i z bratem Jaśkiem. Cieplak znał się na mechanice i był prawdziwą złotą rączką. Po oględzinach zdecydowali się. Samochód mimo, że miał sześć lat był od nowości garażowany i nigdy nie stał pod chmurką. Do Rysiowa jednak prowadził Józef. Ula nie byłaby w stanie. Prawo jazdy robiła będąc na piątym roku studiów i od kiedy je dostała nigdy nie jeździła.
- Nie martw się córcia. Poćwiczysz trochę i zaraz sobie przypomnisz – pocieszał ojciec. Zajechał na pusty, wybetonowany plac stanowiący pozostałość po wyburzonym tartaku i tu Ula przejęła kierownicę. Okazało się, że pewnych raz wyuczonych rzeczy po prostu się nie zapomina.
- Widzisz jak dobrze ci idzie? To tak jak z jazdą na rowerze, czy pływaniem. Jutro też tu przyjedziemy i poćwiczymy, żebyś mogła bezpiecznie dojechać do domu.
Dojechała ostrożnie i wolno. Od tej pory już nie jeździła autobusem do Rysiowa. Autko okazało się bardzo przydatne w wielu innych sprawach i znacznie oszczędzało czas.
Do pracy zaczęła ubierać się może nie najmodniej, ale na pewno schludniej. Rzeczy pochodzące z lumpeksu wylądowały na śmietniku i praktycznie w ciągu jednego popołudnia wymieniła całą garderobę. Kiedy po raz pierwszy pokazała się tak w firmie Marek zdębiał na jej widok. Jedyne co zdołał wykrztusić, to słowo „wow”. Jej widok dostarczał przyjemnych doznań estetycznych.
- Wyglądasz… O matko… Wyglądasz jak milion dolarów – wydukał wreszcie.
- Dziękuję, – odparła skromnie spuściwszy głowę – ale z tym milionem to bym nie przesadzała.
- Nie przesadzam ani trochę. Jak mogłaś ukrywać przez tyle lat taki potencjał? – pokręcił z podziwem głową.
- No dobra. Dość tych komplementów, bo policzki mi płoną. Idę pracować.
- Zaczekaj chwilę… Mam do ciebie prośbę. Czy mogłabyś pojechać dzisiaj ze mną po dziewczynki? Chciałbym je zabrać na zakupy. Ze wszystkiego wyrastają błyskawicznie głównie z butów. Muszę im kupić nowe rzeczy, bo niedługo będę je zawoził do przedszkola boso.
- Nie ma sprawy tylko, że ja dzisiaj przyjechałam samochodem…
- Jak to samochodem…? Kupiłaś samochód?
- Kupiłam. Miałam dość jazdy do Rysiowa zatłoczonymi autobusami. Auto nie jest nowe, ale dobrze utrzymane. Zrobimy tak. Po pracy podjedziemy najpierw do mnie. Ja zostawię samochód i twoim pojedziemy po dzieci – twarz Marka rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.
- Wielkie dzięki. Tak właśnie zrobimy.
Zanim jednak dniówka się skończyła miał miejsce incydent, który zupełnie wytrącił Ulę z równowagi. Firma szykowała się do pokazu i dzisiaj musiano wyłonić twarz kolekcji. Już od rana w holu gromadziły się modelki. Miały uczestniczyć najpierw w sesji zdjęciowej. Ula trzymając listę z nazwiskami starała się przekrzyczeć ten tłum, ale nic nie pomagało. Z odsieczą przyszła Violetta, która wsadziwszy sobie palce do ust gwizdnęła tak przeraźliwie, że ucichło momentalnie. Ula uśmiechnęła się do sekretarki.
- Dzięki Viola, że okiełznałaś ten jazgot.
Kubasińska odeszła a do Uli podeszła zeszłoroczna twarz kolekcji Domi pytając, czy jest prezes.
- A do czego on ci potrzebny? Masz tu do wypełnienia ankietę i na tym się skup.
- To strata czasu – prychnęła modelka – i tak wiadomo, że zostanę twarzą F&D.
- A skąd ta pewność? – Ula spojrzała na nią zdziwiona.
- Mam chody u prezesa i takie wyjaśnienie powinno ci wystarczyć.
- To bardzo ciekawe co mówisz, a teraz proszę o wypełnienie ankiety.
Domi odwróciła się do niej plecami mrucząc pod nosem – sama sobie ją wypełnij.
- Skoro tak, to wykreślam cię z listy. Możesz iść do domu – ostentacyjnie przekreśliła jej nazwisko.
- Zgłupiałaś? Nie daruję ci tego. Idę do Marka.
- Wolna droga – zakończyła Ula tę bezsensowną dyskusję. Odebrała ankiety od pozostałych i zaprowadziła całą grupę do Pshemko. Wróciwszy zabrała z biurka stertę zdjęć modeli i energicznie weszła do gabinetu Marka. To co zobaczyła wbiło ją w podłogę. Domi z rozpiętą bluzką leżała na biurku a na niej leżał prezes obcałowując jej dekolt. Znowu poczuła ten znajomy ból serca. Ile razy jeszcze przyłapie go z kimś takim jak Domi? Jak długo da radę znosić takie widoki? W jej oczach zgromadziły się łzy i popłynęły po policzkach. Wytarła je i chrząknęła znacząco, czym wystraszyła całującą się parę. Marek oderwał się od modelki usiłując się wytłumaczyć, ale Ula nie pozwoliła mu nic powiedzieć. Rzuciła zdjęcia na szklany stolik i spojrzała mu w oczy.
- Jesteś beznadziejny… - odwróciła się na pięcie i jak najszybciej opuściła gabinet. Marek poczuł się chyba po raz pierwszy w życiu zażenowany. Domi wstała z biurka i przykleiła się do niego. Odepchnął ją mocno.
- Wyjdź stąd. W ten sposób nic nie ugrasz. Staniesz do konkursu jak wszystkie twoje koleżanki i dopiero wtedy zadecydujemy.
- Szkoda… Przed chwilą byłeś taki miły i gdyby nie to brzydactwo twoja asystentka, to kto wie… Ona zawsze tak wchodzi bez pukania?
- Ty też tak weszłaś, pamiętasz? Dzięki niej wrócił mi rozum. Na szczęście. A teraz wynoś się stąd i nie próbuj tego nigdy więcej.
ROZDZIAŁ 5
Zapłakana wbiegła wprost w otwarte drzwi windy. Musiała ochłonąć. Już nawet przestała liczyć jak wiele razy przyłapywała go z modelkami. Ten raz był pierwszym, gdy nakryła go tak otwarcie. Poprzednio nawet nie wiedział, że go obserwuje. Kiedy wyjechał na weekend do Mediolanu i zostawił ją z dziećmi nie pokojarzyła, że tam mieszka i pracuje ich była, sztandarowa modelka Klaudia. Dużo później usłyszała strzępy telefonicznej rozmowy i wywnioskowała, że Marek właśnie z nią rozmawia, wspomina ten upojny wspólnie spędzony czas i obiecuje jej następne wizyty. Straciła rachubę jak wiele kobiet przewinęło się przez jego ramiona a przecież robił tak jak był z Pauliną i nie inaczej postępował, gdy ożenił się z Joasią. Teraz był wolnym człowiekiem więc właściwie te jej pretensje nie mają uzasadnienia. Może robić co chce. Z drugiej strony chyba nie do końca. Ma dzieci a to też do czegoś zobowiązuje. Nagle dotarło do niej, że to wszystko nie ma sensu. On nigdy jej nie pokocha i już dawno powinna to zrozumieć. Ile można czekać? Rok, dwa lata, dziesięć lat? Zrobiła dla niego wiele. Nadal robi, ale przecież nie zmusi go do poślubienia jej z wdzięczności, bo ten związek byłby budowany na fałszywych podstawach i pewnie długo by nie przetrwał. Zdradzałby ją tak jak Paulę i Joasię. Żal było jej tylko dzieci. Nie był dla nich dobrym przykładem.
Poczuła chłód i splotła ramiona przyciskając je do siebie. Powoli odzyskiwała spokój. Wytarła twarz i zaczerpnęła głęboki haust powietrza. – Już dobrze Ula, już dobrze. On ma prawo do własnego życia i nie możesz go ograniczać. Będzie, co będzie. Dobrze jak nie za dobrze…
Ktoś szarpnął nią gwałtownie sprawiając, że niemal straciła równowagę. Przestraszyła się. Przed nią ciężko dysząc stał Marek.
- Ula… przepraszam. Pozwól sobie wytłumaczyć…
- Z niczego nie musisz mi się tłumaczyć i za nic nie musisz mnie przepraszać. To twoje życie i możesz z nim robić co tylko chcesz a ja nie powinnam cię krytykować. Zareagowałam zbyt emocjonalnie i to ja bardzo cię przepraszam. Nie byłam przygotowana na taki widok i stąd ten szok.
- Ona przyszła wymusić na mnie zaaprobowanie jej jako twarzy kolekcji…
- Nie chcę nic wiedzieć – przerwała mu. – To nie moja sprawa.
Nie opowiadaj mi. Wracam do pracy – wyminęła go i ruszyła w stronę budynku firmy.
W porze lunchu zjechała na trzecie piętro do bufetu. Przy stoliku, który zwykle okupowała wraz z Izą, prawą ręką Pshemko, Elą bufetową i Alą - asystentką Sebastiana, zastała tylko tę ostatnią. Ela była zajęta obsługiwaniem klientów. Pomachała jej tylko przywołując jednocześnie, żeby odebrała sobie kawę i kanapkę. Z tacą podeszła do stolika witając się z Alą. Milewska była najstarsza z nich, ale to z nią przyjaźniła się najbardziej często czerpiąc z jej doświadczeń. Ala od początku wiedziała, że Ula darzy miłością Marka i od początku starała się wybić jej to z głowy.
- Ależ jesteś elegancka – pochwaliła taksując Ulę od stóp do głów. – Naprawdę ładnie ci w tej zieleni i wreszcie przekonałaś się do makijażu.
- Musiałam coś zmienić. Miałam dość samej siebie i tych niemodnych ciuchów z drugiej ręki. Kupiłam też samochód i przestałam się poruszać komunikacją miejską.
- Noo, gratuluję. Mimo to wyglądasz na przemęczoną. Jakaś blada jesteś… Pewnie Marek zarzuca cię robotą. Serca nie ma drań.
- Nie zleca mi więcej niż zwykle. Nie obwiniaj go za wszystko.
- A co to dzisiaj była za akcja? – Ula zdziwiona podniosła głowę. – No nie udawaj. Widziałam jak lecisz zaryczana do windy a zaraz za tobą Marek.
- Aaa… to…, nic takiego. Po prostu nerwy mnie trochę poniosły.
- Nerwy? Znowu go przyłapałaś z jakąś modelicą? – bardziej stwierdziła niż spytała Milewska. Ula spuściła głowę. Nie chciała kolejny raz tego roztrząsać tym razem z Alą.
- Daj spokój Ala… On jest wolnym człowiekiem i może robić co chce.
- To prawda, ale czemu na oczach całej firmy? Ja też widziałam niejeden raz jak obściskiwał modelki. Nie rób z niego świętego i daj sobie wreszcie z nim spokój. On nie jest dla ciebie i nie zasługuje na ciebie. Odpuść i zacznij żyć własnym życiem a nie życiem jego i jego dzieci.
Zanosiło się na kolejne kazanie. Nie mogła już tego słuchać. Każdy wiedział lepiej co powinna zrobić i jak ułożyć sobie przyszłość. Dopiła pośpiesznie kawę i zapakowała kanapkę w serwetkę. Podniosła się z krzesła.
- Przepraszam Alu, ale muszę już iść. Mam sporo pracy. Wybieramy twarz kolekcji. Na razie.
Zeszła z Markiem na firmowy parking. Z ciekawością obejrzał jej nowy nabytek.
- Niezłe, naprawdę niezłe. Jak na sześciolatka świetnie wygląda. Dobrze ci się jeździ?
- Dobrze, ale wciąż trochę niepewnie. Z czasem nabiorę wprawy. Pojadę za tobą.
Na Pańskiej przesiadła się do jego Lexusa i nie zwlekając pojechali do przedszkola. Na widok Uli dziewczynki wydały z siebie przeciągły pisk i podbiegły przytulając się do jej kolan. Przykucnęła i rozdała im buziaki.
- Tak bardzo stęskniłyście się za mną?
- Bardzo. Zrobisz nam dzisiaj naleśniki? Tata nie umie.
- Zobaczymy. Najpierw zabieramy was na zakupy.
Obkupili je od stóp do głów. Marek wydał majątek na buty, sukienki, rajtuzy i spodnie. Do tego doszły cieplejsze płaszczyki i kurtki. Po dwóch godzinach wszyscy mieli dość i Marek zarządził odwrót.
- Jedźmy do mnie. Usmażę im te naleśniki.
- Pomogę ci. Przy okazji może się nauczę.
Wyciągnęła dziewczynkom kosz z zabawkami i zaczęła przygotowywać ciasto. Podała Markowi biały ser, cukier i trochę rodzynek.
- Namocz je i dodaj do sera i cukru. Zrób taką masę. Ja zacznę smażyć.
Skupiła się na tej czynności i zamilkła. Marek ucierał ser przyglądając się jej w milczeniu. Była jakaś inna. Zamyślona i nieobecna. Złożył to na karb zmęczenia. Nawet nie pomyślał, że mogła poczuć się dotknięta tym, co zobaczyła dzisiaj rano u niego w gabinecie. Zerknął na talerz, na którym układała usmażone naleśniki.
- Ula, wystarczy…
- Co…? – spojrzała na niego rozkojarzona. Pokazał palcem talerz.
- Wystarczy. Nie damy rady zjeść więcej.
Kiwnęła głową ściągając patelnię z palnika.
- Zabierz je do pokoju. Ja wyjmę jeszcze dżem i zaleję herbatę.
Posmarowała dzieciom naleśniki i zwinęła je w rulonik. Sama sięgnęła po jednego i zaczęła go skubać.
- Te zakupy dzisiejsze poddały mi pomysł, który muszę przedyskutować z Pshemko. Pomyślałem o kolekcji dziecięcej. Już raz projektował dla młodzieży więc może i dla dzieci mógłby? Zabrałbym któregoś dnia do firmy moje córki. Mogłyby posłużyć jako modelki dziecięce.
- To świetny pomysł, ale jak mistrz się nie zgodzi to nici z tego.
- Już ja go przekonam. Upiję go czekoladą a potem wykorzystam – parsknął śmiechem, gdy zwizualizował sobie tę myśl. – Jutro z nim pogadam. A co ty tak skubiesz? Spójrz ile myśmy już zjedli. Wcinaj.
- Nie jestem głodna – zdjęła okulary i potarła zmęczone powieki. – Zapakuję wam w pojemnik to weźmiecie do domu.
- Zmęczona jesteś. Nie będziemy ci siedzieć na karku. Pozmywam po kolacji i wyniesiemy się a ty połóż się wcześniej i daj odpocząć nogom.
Uściskała dziewczynki a one ją. Pytały kiedy do nich przyjdzie, ale nie potrafiła im odpowiedzieć.
- Na pewno niedługo. A jak już przyjdę to upieczemy ciasteczka. Będzie fajna zabawa. Obiecuję – podniosła się z kucek. Marek pochylił się i cmoknął ją w policzek.
- Bardzo dziękuję Ula za wszystko. Dobrej nocy.
Zamknęła za nimi drzwi i dotknęła miejsca, w które ją pocałował. To zdarzało się niezmiernie rzadko a właściwie tylko okazjonalnie. Nie wiedziała dlaczego akurat dzisiaj to zrobił. Takimi gestami wzbudzał w niej złudne nadzieje. Tak trwała od jednego pocałunku do drugiego wyobrażając sobie nie wiadomo co i rojąc o czymś romantycznym. Dla niego zapewne te gesty były bez znaczenia a dla niej kolejną nadzieją, która umrze w niej jak wiele poprzednich.
Pshemko zapalił się do pomysłu Marka. Nie zrzędził, nie marudził, tylko zaczął szkicować zanim jeszcze Marek opuścił pracownię. Kazał mu za tydzień przyprowadzić dziewczynki.
- Weźmiemy miarę z obu i będziemy się jej trzymać. Posłużą za wzór. A teraz już idź i daj mi pracować.
Marek nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo pobudził wyobraźnię mistrza. Kolekcja na pokaz była już gotowa więc mógł skupić uwagę na czymś nowym. Pomysły strzelały mu w głowie jak fajerwerki. Pierwsze opisane projekty przekazał Izie. Ona miała uszyć prototypy.
- Mamy tydzień Izabelo. Niech Izabela dobierze sobie dwie najsprawniejsze szwaczki i zacznie kroić i fastrygować. Rozmiar na typowe pięcioletnie dziecko. Jak przyjdą małe modelki, wtedy je zmierzymy i dopasujemy tak jak trzeba.
Iza przewróciła tylko oczami. Mistrz najpierw powinien wziąć miarę a potem kazać jej szyć. Nie odważyła się jednak sprzeciwić, żeby nie wywołać w nim furii. Ostatnia rzecz jakiej pragnęła to doprowadzenie go do ostateczności.
Marek pojawił się zgodnie z życzeniem mistrza po tygodniu i przyprowadził swoje dwie pociechy. Pshemko był oczarowany ich urodą.
- No Marek, ależ one piękne. Już są piękne, a jak dorosną, będą łamać serca mężczyzn. Dla jednej jest sukieneczka, dla drugiej komplet spodnie i bluzeczka. Izabelo! Proszę mierzyć.
Dziewczynki były zachwycone. Podobała im się ta zabawa w modę. Chętnie pozwalały się przebierać i mierzyć. Czarek robił im zdjęcia.
- Kolekcję pokażemy na pokazie jesienno-zimowej. Mam w głowie projekty płaszczyków, ciepłych sukieneczek i całych kombinezonów. Będzie hit. Zobaczysz – mówił rozanielony projektant.
Comments