ROZDZIAŁ 6
Pokaz, który odbył się jesienią w warszawskich Łazienkach odbił się szerokim echem w całym kraju. Przedstawicieli prasy i mediów było mnóstwo więc już następnego dnia ukazały się liczne artykuły w kolorowych gazetach poparte ogromną ilością zdjęć. Córki Marka też brały udział w pokazie i to już na samym początku, bo w pierwszej kolejności prezentowano kolekcję dziecięcą. Przed pokazem sporo ćwiczyły poruszanie się na wybiegu wraz z grupką innych, małych modeli. One były twarzami tej kolekcji i wzbudziły prawdziwy aplauz. Obie łudząco do siebie podobne, niezwykle urodziwe, poruszające się z dużą pewnością siebie wywołały burzę oklasków, które jeszcze bardziej się wzmogły, gdy oznajmiono przybyłym, że obie panny Dobrzańskie mają zaledwie pięć lat i niekwestionowany talent do modelingu.
Markowi gratulowano córek, Dobrzańskim seniorom wnuczek. Tylko Ula stała gdzieś z boku i uśmiechała się przez łzy. To przecież głównie dzięki niej one były takie a nie inne. To ona wychowywała je od pieluch. Była z nich naprawdę dumna i to wzruszenie wywołało łzy. Umówiła się z Markiem, że posiedzą na bankiecie do dwudziestej pierwszej, a potem Ula zabierze je do siebie na Pańską. Znowu skorzystał z jej dobroci i z tego, że nie potrafiła mu odmówić. Nie przyszło mu do głowy, że może ma ochotę zostać dłużej i dobrze się bawić.
Siedziała przy jednym stoliku z seniorami, Markiem i dziewczynkami. Były głodne. Zabrała je do długiego stołu, który robił za szwedzki bufet, żeby wybrały sobie jakieś przystawki. Sama też nałożyła kilka na talerz. Gdy wróciły z powrotem przy stoliku siedziała tylko Helena. Dziewczynki zajęły się jedzeniem a Ula przysiadła obok Dobrzańskiej. Ta uśmiechnęła się do niej i zagaiła ściszając głos.
- Wciąż się zastanawiam, dlaczego wy jeszcze się nie pobraliście. Od śmierci Joasi minęły ponad cztery lata a wy tylko chodzicie wokół siebie w kółko i nic z tego nie wynika.
Ula wytrzeszczyła oczy i zaskoczona spojrzała na Helenę.
- Ale my nie jesteśmy razem i nie ma powodu, żebyśmy mieli się pobrać. Marek mnie nie kocha i jestem mu całkowicie obojętna. Jest moim przyjacielem i tyle.
- Nieprawda. Zależy mu na tobie. Sam mi mówił.
- Zależy, ale nie w sposób jaki pani ma na myśli. Nie można zmusić nikogo do miłości.
- Przecież wiem, że ty darzysz go uczuciem i to od lat. Tego nie można ukryć. Może w tobie jest tej miłości tak wiele, że wystarczyłoby dla niego i dla dzieci. One szaleją za tobą a i ty kochasz je jak swoje. Bylibyście taką ładną parą. Ja już daję wam moje błogosławieństwo.
- To nie takie proste pani Heleno – westchnęła i odruchowo omiotła salę wzrokiem wypatrując znajomej sylwetki. – On nigdy mnie nie pokocha, bo widzi we mnie wyłącznie swoją asystentkę i opiekunkę do dzieci a nie kobietę z krwi i kości. Zresztą nie ma o czym mówić. Nie jestem w jego typie i nie sądzę, żeby kiedykolwiek coś do mnie poczuł oprócz sympatii a na tym nie można zbudować relacji, o jaką pani chodzi – zerknęła na zegarek. Było kilka minut po dwudziestej, ale postanowiła zabrać dziewczynki i wyjść z bankietu. Rozmowa z Heleną stawała się dla niej niewygodna i trudna. Najwyraźniej Dobrzańskiej wydawało się oczywiste, że Marek ożeni się w końcu z Ulą. Nie miała pojęcia, że ta szczera do bólu rozmowa wywołała u tej ostatniej kolejny ból serca i wielką żałość, że to nigdy się nie stanie. Ostatkiem sił powstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć płaczem. Zauważyła seniora jak zmierza do stolika i podniosła się z krzesła.
- Pojedziemy już. Dzieci są zmęczone i ja też. Nie wiem, gdzie jest Marek, ale to nieważne, bo i tak odbierze dziewczynki dopiero jutro. Marta, Dorotka, chodźcie. Jedziemy do domu.
Pożegnały się z seniorami i wyszły do szatni. Ula ubrała im płaszczyki i fantazyjne berety. Uczepiły się jej dłoni i wyszły na parking. Zauważyła jakiś ruch z lewej strony i odwróciła głowę w tym kierunku. Przy kępie iglaków dostrzegła Marka obściskującego jakąś wysoką, szczupłą kobietę w krwiście czerwonej sukni. W pierwszej chwili sądziła, że to Paulina, ale ta miała długie do połowy pleców włosy, a panna Febo nosiła się krótko. Nie rozpoznała tej kobiety. Pomyślała tylko, że w tym momencie na jej miejscu powinna stać Helena i skonfrontować ten widok przed sobą z tym, co powiedziała przy stoliku. Marek się nie zmieni, bo przyjemności, którą czerpie z łajdackiego życia nie zastąpi mu posiadanie żony i dzieci. To dla niego zbytnie obciążenie, zbędny balast. Joasia umarła, bo to zrozumiała. Ona też powinna przestać liczyć na cud. Marek urządził sobie wygodne życie. Ma bezpłatną opiekunkę na każde pstryknięcie palcami, która robi za niego wszystko. Dzięki temu może popijać w klubach i korzystać z uciech cielesnych chętnych panienek. Coraz trudniej było jej to znosić i coraz trudniej było podjąć decyzję o tym, żeby po prostu odejść. Rzucić to wszystko w diabły i odciąć się od tego chorego układu definitywnie.
Nie przespała dobrze tej nocy. Przewracała się w łóżku z boku na bok nie mogąc zasnąć. Wstała kilka minut po siódmej. Nastawiła expres i przygotowała dziewczynkom śniadanie. Przy nim oznajmiła im, że pojadą dzisiaj na cmentarz.
- Dawno nie odwiedzałyście waszej mamusi. Trzeba zapalić jej światełko i położyć jakieś kwiaty na grobie.
Nie protestowały. Ula nigdy nie powiedziała im, że Joasia targnęła się na własne życie. Opowiadała im, że mama była bardzo chora i dlatego umarła. Marek nie poruszał tego tematu w ogóle. Uważał go za tabu. Ula uznała, że powinny znać matkę choćby z opowiadań czy zdjęć. To ona jeździła z nimi na grób Joasi i to ona nauczyła je modlitwy za spokój jej duszy.
Wyjechały godzinę później. Pod cmentarzem Ula kupiła dwa znicze i wiązankę ciętych chryzantem. Wytarła ścierką ławeczkę przy grobowcu i usadziła na niej dziewczynki. Uprzątnęła trochę spadłych liści z płyty i zapaliła znicze.
- Złóżcie rączki i pomódlcie się za mamusię – stanęła przy nich i wraz z nimi wypowiadała słowa modlitwy.
Wychodziły już z cmentarza, gdy zabrzęczała Uli komórka. Odezwał się Marek mówiąc, że stoi pod drzwiami jej mieszkania.
- Gdzie wy jesteście?
- W drodze do kina. Zabieram dziewczynki na film. Wrócimy koło południa. Obiad zjedzą u mnie.
- A mogłabyś zająć się nimi przez resztę dnia? Byłbym wdzięczny.
- Przez resztę dnia? To znaczy do której?
- Byłbym o dwudziestej.
- No dobrze… Niech ci będzie…
Nie zjawił się o dwudziestej. Ula wykąpała dziewczynki i położyła je spać. Była wściekła na niego i na te obietnice bez pokrycia. Miała jedną głowę i dałaby sobie ją uciąć, że balował w klubie a potem poszedł w tango z jakąś panną.
W poniedziałek odstawiła dzieci do przedszkola i pojechała do pracy. Przy windach natknęła się na Olszańskiego. Wyglądał jak lump. Pomyślała, że Marek pewnie wygląda podobnie i nie pomyliła się. Weszła do gabinetu z plikiem raportów. Próbował się wytłumaczyć. Nie słuchała go. Położyła papiery na jego biurku i zamknęła za sobą drzwi. Ta sytuacja zaczynała ją przerastać. Powinna natychmiast rzucić tę robotę i wyjechać jak najdalej stąd. Nie odezwała się do niego do końca dniówki. Punktualnie o szesnastej spakowała się i wyszła z biura. Zamknęła się w domu na cztery spusty. Stojąc w łazience przed lustrem zadawała sobie pytanie, po co to wszystko, w imię czego? W imię jakichś głupich mrzonek o wielkiej, spełnionej miłości?
Usłyszała natarczywe pukanie do drzwi. Podeszła i przylgnęła do ich powierzchni plecami osuwając się na podłogę.
- Ula otwórz. Błagam cię, otwórz. Przepraszam. Jestem idiotą. Masz prawo mnie nienawidzić. Proszę cię wpuść mnie. Wszystko ci wyjaśnię.
- Po co mam cię wpuszczać? Po to, żeby znowu usłyszeć stek zgrabnych kłamstw dla zamydlenia mi oczu? Odebrałeś dziewczynki z przedszkola?
Cisza jaka zapadła po tym pytaniu uświadomiła jej, że nie.
- Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. One siedzą tam i pewnie płaczą, bo nie wiedzą co się dzieje. Zapomniałeś, że masz dwójkę dzieci? No to gratuluję.
- Jestem kretynem – usłyszała, a potem szybkie trzaśnięcie wejściowych drzwi.
- Jesteś i tego nie da się ukryć – powiedziała do siebie. – A ja jestem kretynką, że wciąż trwam przy tobie nie wiadomo po co.
A jednak nie mogła się przełamać, żeby zerwać z dotychczasowym życiem. Dwa tygodnie po tym incydencie gruchnęła wieść, że Alex Febo odchodzi i to na dobre. Dostał jakąś intratną propozycję pracy we włoskiej korporacji i wyjeżdża na stałe do Mediolanu. To poniekąd było Markowi na rękę. Nie miał zamiaru zatrudniać nikogo z zewnątrz i zamierzał powołać na stanowisko dyrektora finansowego Ulę. Tak chodził wokół niej i tak zabiegał, że w końcu się zgodziła. Pensja poszybowała znacząco w górę, bo aż o dziesięć tysięcy. Nigdy nie była materialistką, ale pomyślała, że dzięki tym pieniądzom będzie mogła bardziej pomóc swojej rodzinie.
Od tego momentu miała znacznie mniej czasu na zajmowanie się bliźniaczkami Marka. Tęskniły za nią i domagały się spotkań. W takich razach Marek wybierał numer Uli i oddawał słuchawkę Marcie albo Dorotce. Ula oczywiście godziła się na takie kontakty. Przecież kochała te dzieci bezgranicznie.
Któregoś dnia szła do jego gabinetu niosąc ze sobą plik dokumentów. Musiała przysiąść z nim i przejrzeć budżet kolejnej kolekcji. Wchodząc do sekretariatu ze zdumieniem stwierdziła, że biurko, które do niedawna zajmowała jest zajęte. Siedziała za nim kobieta, którą Marek obcałowywał tuż po pokazie jesienno-zimowej kolekcji.
- Cześć Viola – przywitała się z Kubasińską. – A pani…, przepraszam…, to…?
Kobieta wstała i wyciągnęła do niej dłoń.
- Ewa Drabik, nowa asystentka Marka, bardzo mi miło.
- Urszula Cieplak, dyrektor finansowy – odwzajemniła uścisk. – Marek u siebie?
- Jest. Proszę wejść.
- Viola zrób nam kawy. Szykuje się nasiadówka. I nie łącz go z nikim, dobrze?
- Nie ma sprawy. Zaraz przyniosę – Violetta wstała od biurka i ruszyła do pokoju socjalnego.
Ula zamknęła drzwi od gabinetu i rozsiadła się na białej kanapie.
- Nie wiedziałam, że zatrudniłeś nową asystentkę.
- Musiałem. Wiesz dobrze, że Violetta nie bardzo ogarnia.
- To wiem, ale nie rozumiem, dlaczego musi być to kobieta, z którą całowałeś się namiętnie przed Pomarańczarnią. Niewiele brakowało, żeby zobaczyły to twoje córki. Naprawdę jest taka świetna w ekonomii i finansach?
Marka zatkało. Wytrzeszczył oczy na Ulę i przetrawiał jej słowa. Minęła dłuższa chwila zanim się odezwał.
- Widziałaś nas…?
- Widziałam i szybko odciągnęłam uwagę dzieci. Przykre jest to, że ty dalej nic nie rozumiesz. Nie zrozumiałeś powodów, dla których Joasia targnęła się na swoje życie, nie zrozumiałeś treści listu, który zostawiła, nie zrozumiałeś nic i nic, kompletnie nic nie zmieniłeś w swoim życiu. Jesteś tak beznadziejny, że gorzej się już nie da, ale nie jest moją życiową misją resocjalizowanie cię i uświadamianie oczywistych prawd. Kiedyś życie cię dopadnie i wystawi wysoki rachunek za to jak postępujesz. To wszystko co miałam do powiedzenia na ten temat. Mam tylko nadzieję, że twoja nowa asystentka rzeczywiście okaże się taka świetna jak się tego spodziewasz. A teraz bierzmy się za ten budżet.
ROZDZIAŁ 7
Dziewczynki rosły i coraz częściej i chętniej nocowały u Uli. Nie bardzo rozumiała, dlaczego nie chcą nocować we własnym domu, własnym pokoju i przede wszystkim nie chcą przebywać z ojcem. Stały się jakby smutniejsze, bardziej przygaszone i nie tak spontaniczne jak kiedyś. Miały po sześć lat i były dość samodzielne. Od września miały pójść do zerówki.
Od jakiegoś czasu zauważała na ich skórze siniaki w różnych miejscach ciała i to mocno ją niepokoiło. Pytała je skąd to mają i czy tata je bije, ale stanowczo zaprzeczały twierdząc, że upadły, lub uderzyły się o coś. W pracy pytała Marka, czy zauważył te sińce, ale zdziwiony mówił, że nie. Przez ostatnie miesiące niewiele o nim wiedziała. Nie przychodziła do jego mieszkania, bo dzieci wolały być u niej. Z plotek dowiadywała się tylko, że ma nowy obiekt westchnień a romans z asystentką rozwija się i kwitnie. To przekładało się na duże poczucie bezkarności panny Drabik, traktowanie ludzi z buta w tym również Ulę, co bardzo jej się nie podobało.
Była sobota. Ula od rana działała w Rysiowie sprzątając, gotując i piorąc. W tak zwanym międzyczasie podjechała jeszcze do dyskontu na zakupy dla siebie i taty. Przed osiemnastą skończyła, wsiadła w samochód i wróciła na Pańską. Zajęła miejsce na parkingu i wyciągnąwszy reklamówki z towarem ruszyła do domu. Przed swoimi drzwiami zobaczyła siedzące na progu bliźniaczki zalewające się łzami. Przerażona przykucnęła przy nich.
- Rany boskie, co się stało?
Rzuciły jej się na szyję mówiąc na przemian i zachłystując się od płaczu.
- Nie mogłyśmy się na ciebie doczekać. Nie pozwól, żeby tata kazał nam wrócić do domu. My nie chcemy tam być…
- Poczekajcie. Otworzę drzwi i wszystko mi opowiecie, dobrze?
Pośpiesznie wypakowała siatki i wstawiła wodę na herbatę. Umyła im zapłakane buzie i usadziła na kanapie wręczając każdej kubek.
- Co się stało? Dlaczego płaczecie?
- Jakiś czas temu wprowadziła się do nas dziewczyna taty. Taka Ewka… Tata wcześniej zakazał nam o tym ci mówić, ale musimy to powiedzieć.
- Ewa Drabik?
- Właśnie. Rządzi się jakby była u siebie. Rozkazuje nam a jak tata nie widzi szczypie nas, szarpie i bije jak nie chcemy czegoś zrobić, albo ciągnie za włosy. Marcie wyszarpała dzisiaj całą garść i boli ją głowa a mnie ręka. Uciekłyśmy z domu i pobiegłyśmy prosto do ciebie.
- Pokaż – Ula usiadła obok dziewczynek i rozgarnęła Marcie włosy odsłaniając skórę na głowie. – Rany boskie, przecież ty krwawisz? Rozbierajcie się. Muszę was dokładnie obejrzeć.
Plecy dziewczynek nosiły ślady bicia. Podobnie ręce. Nie mogła tego tak zostawić. Zrobiła zdjęcia, ale uznała, że musi pojechać z nimi na obdukcję.
- Słuchajcie, wiem, że jest już późno a wy śpiące, ale musimy jechać z tym do szpitala. Marcie trzeba opatrzyć głowę. Ty Dorotko masz spuchnięty nadgarstek. Wykręcała ci rękę?
- Tak. Mocno złapała, nie mogłam się wyrwać.
Pomogła im się ubrać i szybko pojechała do najbliższego szpitala. Tam wyjaśniła lekarzowi dyżurnemu, że dziewczynki od jakiegoś czasu są maltretowane przez kochankę ich ojca. Podała nazwisko kobiety i poprosiła o obdukcję bliźniaczek. Lekarz nie zwlekał. Zrobił opatrunek na głowie Marty i prześwietlił nadgarstek Dorotki. Był zwichnięty. Miała naciągnięte ścięgna. Założono jej bandaż usztywniający i szynę.
- Zgłosimy ten przypadek na policji. Pani też będzie musiała złożyć zeznania.
- Zrobię to z największą przyjemnością. Nie daruję tej suce, że odważyła się podnieść rękę na dzieci.
Po dwóch godzinach mogła już opuścić szpital. Pojechała prosto na Sienną. Dziewczynki przysnęły, ale je obudziła. Były przerażone tym, że przywiozła je do domu.
- Nie bójcie się, bo nie pozwolę, żeby stała wam się krzywda. Tata musi wiedzieć, co zrobiła jego dziewczyna. To naprawdę ważne.
Ledwo zadzwoniła a natychmiast otworzyły się drzwi i stanął w nich Marek. Odetchnął z ulgą zobaczywszy swoje córki.
- Wszędzie was szukam. Dokąd uciekłyście?
- Uciekły do mnie. Mam ci sporo do opowiedzenia – zauważyła podchodzącą Ewę otulającą się cienkim peniuarem – głównie na temat twojej asystentki. Właśnie wracam ze szpitala, gdzie zawiozłam obie dziewczynki na obdukcję. Pewnie nie masz o tym pojęcia, ale twoja kochanka odkąd się tu wprowadziła tłucze twoje dzieci. Dzisiaj wyszarpała Marcie kłąb włosów. Ma ranę na głowie. Krwawiącą ranę. Nie wiem, czy włosy jej w tym miejscu odrosną. Dorotce zwichnęła nadgarstek i naciągnęła ścięgna, stąd ten opatrunek.
- Ona kłamie! – wrzasnęła Ewa. Ula spojrzała na nią pogardliwie.
- Czyżby? Pokażcie ojcu siniaki. - Marta rozebrała się sama. Dorotce Ula musiała pomóc. - To nazywasz kłamstwem? Wychowałam te dzieci od pieluch i nie pozwolę, żeby jakaś sucz wyżywała się na nich. Sprawę szpital zgłosił już na policji. Jutro rano pojadę złożyć zeznania. Ty na pewno też zostaniesz wezwany. Zapewniam cię suko, że nie oszczędzę cię. Mam zdjęcia, które pogrążą cię na amen. Jak nic pójdziesz siedzieć i żaden prawnik cię nie wybroni. A ty przejrzyj wreszcie na oczy. Budujesz swoje szczęście na krzywdzie własnych dzieci. Nie jesteś lepszy od niej. Zabieram je do siebie i dopóki się nie opamiętasz, będą u mnie. Chodźcie – przygarnęła bliźniaczki do siebie – tata ma coś do załatwienia, prawda?
Odwróciła się na pięcie i wraz z dziećmi opuściła mieszkanie Marka. Zamknął za nimi drzwi i spojrzał na Ewę żądając od niej wyjaśnień.
- No chyba im nie wierzysz? To wszystko to bzdury wyssane z palca – próbowała się nieudolnie bronić.
- Ewa może jestem głupi, ale na pewno nie ślepy. Staniesz przed sądem. Nigdy ci tego nie wybaczę. Teraz spakujesz się i wrócisz do siebie. Zwalniam cię też w trybie natychmiastowym. Jutro nie musisz już przychodzić do pracy. Świadectwo pracy przyślemy ci do domu, a należną za ten miesiąc pensję wpłacimy na twoje konto. Myślałem, że jesteś inna. Nie chcę cię znać. Pośpiesz się. Chcę się jeszcze wyspać.
Bez słowa spakowała swoje rzeczy. Zadzwoniła po taksówkę i z dwiema wypakowanymi walizkami zjechała na parter. Marek zatrzasnął za nią drzwi i wybrał numer Uli. Nie spała jeszcze i odebrała.
- Wyrzuciłem ją z domu, z pracy i ze swojego życia. O niczym nie miałem pojęcia. Nie zauważyłem tych siniaków, bo gdybym zauważył zareagowałbym dużo wcześniej. Muszę przeprosić swoje córki.
- Musisz. One nie zasłużyły sobie na mamusię z bokserskim zacięciem. Zrozpaczone i zapłakane przybiegły do mnie. A gdyby im się coś stało? Gdyby potrącił je samochód? Zastanowiłeś się, ile strasznych rzeczy mogło się stać? Kiedy ty dorośniesz, co? Nie mam ochoty już z tobą rozmawiać. Dziewczynki zasnęły. Jutro zawiozę je do przedszkola.
- Dziękuję Ula i bardzo cię przepraszam.
Długo nie mogła zasnąć. Ta dramatyczna sytuacja wstrząsnęła nią do głębi. Marek okazał się kompletnym kretynem. Nie da rady już dłużej żyć poświęcając swoje szczęście dla miłości do człowieka, który nigdy miał jej nie odwzajemnić. Musi coś z tym zrobić, bo to już jest ponad jej siły.
Rano odwiozła dziewczynki do przedszkola. Uściskała je mocno zapewniając, że od dzisiaj wszystko będzie dobrze i nikt ich nie tknie palcem.
- Bardzo was kocham moje dwa promyczki.
- My też cię kochamy ciociu.
Prosto z przedszkola pojechała na komendę, gdzie złożyła zeznanie dołączając do niego zdjęcia, które przerzuciła z komórki na komputer i wydrukowała.
Po wyjściu z komendy powzięła pewne postanowienie i zadzwoniła do Marka informując go, że ma do załatwienia kilka spraw na mieście i może jej to zająć parę godzin.
- Jutro wypiszę urlop za ten dzień – zapewniła.
- Nie ma sprawy Ula. Nie musisz wypisywać. Załatw, co masz do załatwienia. Widzimy się jutro.
Nie zwlekając podjechała pod jeden z najdroższych salonów fryzjerskich w mieście. Siadając na fotel poprosiła fryzjera, żeby zrobił z niej piękną kobietę. Uśmiechnął się szeroko i pochylił do jej ucha.
- Proszę mi wierzyć, że to nie będzie takie trudne. Podetniemy modnie włosy i rzucimy cieplejszy kolor. Będzie pięknie.
Naprawdę się postarał. Wyglądała pięknie. Idąc za ciosem zaliczyła kilka ekskluzywnych sklepów zaopatrując się w drogie, markowe i modne rzeczy. Było ją stać. Obiad zjadła na mieście. Dzisiaj nie miała czasu na stanie przy garach. Wróciwszy do domu od razu odpaliła laptop i weszła na ogłoszenia o pracy. Było jej wszystko jedno gdzie, byleby ta praca miała coś wspólnego z wyuczonym przez nią zawodem. Przekopywała się przez tysiące ogłoszeń. Po trzech godzinach miała serdecznie dość i zrozumiała, że nie tak łatwo będzie jej wyjechać z Warszawy. Zaparzyła sobie mocnej kawy i wróciła do poszukiwań. Była coraz bardziej zrezygnowana, gdy natknęła się na ogłoszenie chorzowskiego ogrodu zoologicznego. Poszukiwano dyrektora do spraw ekonomicznych. Prześledziła wymagania i stwierdziła, że to jest to. Nawet się nie zastanawiała i wysłała swoje CV. Na odpowiedź musiała trochę poczekać, ale liczyła się z tym, że nie dostanie jej następnego dnia.
Jej pojawienie się w firmie wywołało prawdziwą sensację. Wysiadła z windy elegancko ubrana w modnej fryzurze i z pięknym makijażem. Stojący przy recepcji Olszański wypuścił wszystkie koperty z rąk i stał jak oniemiały wodząc za Ulą wzrokiem. Bez wątpienia wyglądała zjawiskowo a on doszedł do wniosku, że nigdy nie widział piękniejszej kobiety. Pięć minut później nadal stał zszokowany i nie potrafił z tego szoku wyjść. Drzwi windy ponownie się otworzyły i wyszedł z nich Marek. Zauważył przyjaciela i podszedł do niego.
- A co ty tak stoisz jak żona Lota? Zamurowało cię, czy co?
- A żebyś wiedział. Przed chwilą zobaczyłem Ulę. Jest nie do poznania.
- A co jej się stało? – zaniepokoił się Marek.
- Wyglądaaa… Człowieku, ona wygląda jak milion dolarów. W życiu nie widziałem piękniejszej kobiety…
- Coś ty wąchał? Masz jakieś zwidy?
- To nie zwidy bracie. Ona jest powalająco piękna. Żaden facet nie przejdzie obojętnie koło tego zjawiska. Naprawdę nie wiem, gdzie myśmy mieli oczy…
- My?
- No nie my. Gdzie ty miałeś oczy. Mieć pod nosem coś tak wyjątkowego, delikatnego, subtelnego, anioła wręcz, to ty uganiasz się za jakimiś nic nie wartymi dziuniami. Masz tę perłę w zasięgu ręki i dobrze ci radzę, nie wypuść jej. - Marek ostentacyjnie przyłożył Olszańskiemu dłoń do czoła. Wciąż miał wrażenie, że przyjaciel bredzi, ale czoło było chłodne. – Jak mi nie wierzysz, to idź do jej gabinetu. Sam się przekonasz.
- A żebyś wiedział, że pójdę.
Wyminął Sebastiana i energicznym krokiem ruszył do pokoju Uli.
- Jest? – zapytał siedzącą w sekretariacie Dorotę.
- Jest – kiwnęła głową. Otworzył drzwi i wsunął przez nie głowę.
- U…la? – Sebastian mówił prawdę. Wyglądała cudnie.
- Cześć – rzuciła krótko i ponownie pochyliła się nad laptopem.
- Co ty ze sobą zrobiłaś? Wyglądasz… zjawiskowo. Jesteś piękna.
- Nie przesadzaj. Po prostu zaliczyłam fryzjera. Chciałeś coś?
- Chciałem cię zobaczyć, bo cała firma huczy o twojej przemianie – pokręcił z niedowierzaniem głową. – Chyba jestem idiotą.
- Nie jesteś. Tylko czasem nim bywasz. A teraz wybacz. Mam naprawdę dużo pracy.
ROZDZIAŁ 8
Odpowiedź ze Śląska nadeszła pięć dni później. Proszono ją o przyjazd na rozmowę kwalifikacyjną. Tym razem wypisała sobie trzy dni urlopu mówiąc Markowi, że ma do załatwienia coś ważnego i coś osobistego dlatego potrzebuje kilka dni wolnego. Nie dociekał, choć paliła go ciekawość. Zwykle mówili sobie prawie o wszystkim, nawet tym najgorszym.
Jeszcze tego samego dnia Ula odwiedziła Rysiów. Zamknęła się z ojcem w swoim dawnym pokoju i powiedziała mu, że podjęła chyba najważniejsza decyzję w życiu.
- Mam dość Marka i dość F&D. Muszę teraz zadbać o siebie. Miałeś rację we wszystkim. To tylko ja byłam jak ślepa ćma. Poparzyłam sobie skrzydełka, ale już zmądrzałam. Kocham bliźniaczki nad życie, ale czy moje życie jest mniej ważne? Jadę na trzy dni do Katowic. Złożyłam swoje CV w dyrekcji ogrodu zoologicznego w Chorzowie. Szukają ekonomisty na stanowisko dyrektora. Może się uda. A jak się uda, wyjadę na dobre. Marek na pewno będzie mnie szukał, ale nic nie możesz mu powiedzieć. Nikomu nie możesz nic powiedzieć. Zmienię też numer telefonu, który ci podam. Wrócę za trzy dni i mam nadzieję, że wtedy już będę wiedzieć na czym stoję.
Droga zajęła jej ponad trzy godziny. Wybrała trasę przez Piotrków Trybunalski, bo była najszybsza. Dojechała na miejsce późno w nocy, ale nie przejmowała się. Przygotowała się solidnie do tej podróży, bo nie chciała działać po omacku. Wynajęła pokój w jednym z niezbyt drogich hoteli w centrum miasta. Wzięła kąpiel i nastawiła budzik w komórce na godzinę siódmą. Rozmowę miała mieć o dziewiątej i na pewno na nią zdąży.
Dyrektorka ZOO przywitała się z nią bardzo uprzejmie. Przedstawiły się sobie i usiadły przy niewielkim stoliku a sekretarka zaraz wniosła parujące filiżanki z kawą.
- Nie ukrywam, że po cichu liczyłam, że to będzie kobieta – dyrektorka uśmiechnęła się do Uli z sympatią. – Ostatnio miałam takie złe doświadczenia z mężczyznami, że mam ich chwilowo dość. Proszę opowiedzieć coś o sobie.
Ula upiła łyk kawy i splotła na kolanach dłonie. Opowiedziała jej cały przebieg kariery zawodowej z naciskiem na ostatnie lata przepracowane w Febo&Dobrzański.
- Mogłabym tam pracować nadal, bo stanowisko świetne i pensja również. Chcę odejść jednak z powodów osobistych. Mam dość Warszawy i koniecznie muszę zmienić klimat.
- Ten u nas nie jest najlepszy – roześmiała się dyrektorka.
- Dla mnie każdy będzie lepszy niż ten warszawski.
Anna Rycka uśmiechnęła się szeroko słysząc te słowa. Wyciągnęła do Uli rękę.
- W takim razie serdecznie witam na pokładzie pani Urszulo. Od kiedy może pani zacząć?
- Myślę, że od przyszłego miesiąca. Muszę mieć trochę czasu na pozamykanie wszystkich spraw. Teraz przyjechałam na trzy dni i w tym czasie chciałabym się rozejrzeć za jakimś mieszkaniem. Nie chcę kupić, tylko wynająć. Podejrzewam, że może być trudniej niż w Warszawie.
- Nie będzie tak źle. Naprzeciwko tej stylizowanej żyrafy po drugiej stronie ulicy rozciąga się wielkie osiedle Tysiąclecia.
W bloku położonym dosłownie vis-à-vis żyrafy stoi wolne mieszkanie dwupokojowe, które mogę pani wynająć. To mieszkanie mojej siostry. Kilka lat temu wyjechała do Szwecji i dysponowanie lokalem pozostawiła mnie. Trzymam je dla mojego młodszego syna. Ma dopiero piętnaście lat i minie sporo czasu zanim się usamodzielni. Jeśli dopiła pani kawę, możemy tam podjechać. Pokażę je pani. Jeśli się pani spodoba, to zapewniam, że będzie pani miała blisko do pracy.
Ula była totalnie zaskoczona. Od ręki dostała tę pracę i od ręki udało jej się załatwić mieszkanie. Uścisnęła dyrektorce dłoń mówiąc, że jest jej ogromnie wdzięczna.
Mieszkanie położone było na siódmym piętrze i nie było duże. Raczej miało dość dziwny układ. Kuchnia ślepa, ale z przeszkloną jedną ze ścian graniczącą z mniejszym pokojem, z którego docierało dzienne światło. Z tego też pokoju wychodziło się na dość długi, ale wąski balkon. Pokój większy nie był wiele większy od tego, który dyrektorka nazywała sypialnią, ale Ula nie wybrzydzała. Dla niej samej to mieszkanko było w zupełności wystarczające tym bardziej, że umeblowane dość rozsądnie i z głową.
- Bardzo ładne mieszkanie. Nic więcej mi nie potrzeba do szczęścia. Naprawdę jestem ogromnie wdzięczna i zobowiązana, bo nie liczyłam na tak wielką życzliwość. Bardzo dziękuję. To zaoszczędzi mi mnóstwo czasu i energii. Porozmawiajmy jeszcze o opłatach.
Wracała do Warszawy tego samego dnia i była pełna entuzjazmu. Jeszcze kilka dni i zacznie żyć bez katowania się widokiem Marka obściskującego kolejne modelki.
Przenocowała w Rysiowie opowiadając ojcu o tym niebywałym szczęściu.
- To osiedle jest ogromne. Taka sypialnia Katowic. To trochę dziwne, bo niby to Katowice, a park, to znaczy ZOO, Wesołe Miasteczko, Park Linowy, Planetarium i taki zwykły park nazywają Wojewódzkim Parkiem Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Najważniejsze jednak, że dostałam tę pracę i udało mi się załatwić mieszkanie blisko parku. Będę zarabiać trochę mniej niż w F&D, ale nie grymasiłam.
- I słusznie. Ja się cieszę, że wreszcie oderwiesz się od imperium Dobrzańskich a zwłaszcza od tego jednego Dobrzańskiego i pomyślisz o sobie. Może i ja kiedyś doczekam się wnuków.
Dzięki temu, że tak pomyślnie załatwiła wszystko w Katowicach miała wolny piątek i poświęciła go na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy w tym pościeli. Cała reszta wyposażenia była na miejscu i nie musiała się przejmować, że czegoś jej zabraknie. Wieczorem zadzwoniła do Marka prosząc go, żeby pozwolił dziewczynkom spędzić z nią sobotę.
- A to już jesteś z powrotem? Szybko…
- Wróciłam w czwartek, bo udało mi się wszystko pomyślnie załatwić. To mogę po nie podjechać jutro o dziesiątej?
- Oczywiście. Ucieszą się. Do zobaczenia.
Zabrała dziewczynki zgodnie z umową. Gdy zadzwoniła do drzwi usłyszała ich radosny pisk. Marek zaprosił ją do środka nie mogąc od niej oderwać oczu i taksując ją z góry na dół.
- To gdzie się wybieracie?
- Będziemy zajmować się babskimi sprawami. To tajemnica. Idziemy dziewczynki – podała im dłonie. Pojechały najpierw do Złotych Tarasów. Ula zaprowadziła je do sklepu z zaopatrzeniem dla uczniów. Tam wybrały sobie kolorowe plecaczki.
- Jak pójdziecie do zerówki, będziecie mogły w nich nosić książeczki albo kredki i farbki. Te zaraz kupimy. Weźmiemy też bloki rysunkowe, książeczki do kolorowania i takie z literkami. - Bliźniaczki były podekscytowane i same nie wiedziały co mają wybrać. Wyszły ze sklepu z wypiekami na twarzy. – Teraz proponuję lody. Musimy trochę ochłonąć.
Po lodach zaczęło się szaleństwo w sklepach z ciuchami. Uparły się na fantazyjne kapelusze i rozkloszowane poncho. Musiała przyznać, że wyglądały świetnie. Potem pojechały do ZOO. Była tu z nimi tylko raz i to ze dwa lata temu. Tym razem obeszły je całe i nie narzekały jak poprzednio, że nogi je bolą.
Pomagała im wsiąść do samochodu, gdy usłyszała dźwięk komórki. To Marek dzwonił i pytał gdzie są.
- Jedziemy na obiad do restauracji.
- A do której?
- Do Bianco, a co?
- Nudzę się w domu, może mógłbym do was dołączyć?
- No nie wiem… Dziewczyny tata chce do nas dołączyć. Zgadzamy się?
- Zgadzamy! – krzyknęły jak na komendę.
- Będziemy tam za jakieś dwadzieścia minut.
Obiad upłynął im we wspaniałej atmosferze. Marek był uprzejmy i miły dla Uli, podziwiał kupione przez nią dla dzieci rzeczy i prawił komplementy. Trochę wydało mu się dziwne, że kiedy podjechali na Pańską Ula żegnała się z dziewczynkami jakby widziała je po raz ostatni. Długo trzymała je w ramionach i przytulała.
- Dobranoc moje skarby. To był wspaniały dzień. Pamiętajcie, że bardzo was kocham – mówiła a w jej oczach szkliły się łzy.
W poniedziałkowy poranek weszła do gabinetu Marka z jakimiś dokumentami. Ucieszył się na jej widok.
- Siadaj Ula, siadaj. Mam dla ciebie pewną propozycję. Pomyślałem, że może pierwszego września pojechalibyśmy oboje na rozpoczęcie roku szkolnego przez bliźniaczki?
Usiadła ciężko na kanapie i westchnęła.
- Niestety Marek, to niemożliwe. Ostatniego sierpnia wyjeżdżam i prawdopodobnie już tu nie wrócę. W tej sprawie właśnie przyszłam. Bardzo cię proszę, żebyś to podpisał – podała mu arkusz zadrukowanego papieru. Odebrał go z jej rąk i wbił w nią zaskoczone spojrzenie.
- Jak to wyjeżdżasz? Dokąd? I co to jest?
- To jest moje wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym. Bardzo cię proszę, żebyś nie utrudniał i oszczędził mi tłumaczenia się.
- Naprawdę tego nie rozumiem. Po tylu latach chcesz wyjechać? Przestać pracować w F&D? Co ja pocznę bez ciebie i jak zareagują na twoją nieobecność dziewczynki? Chyba niezbyt dokładnie to przemyślałaś.
- Wręcz przeciwnie. Przemyślałam to dziesięć razy i zdania nie zmienię. Od siedmiu lat nie robisz nic innego tylko wysługujesz się mną. Najpierw dotyczyło to tylko pracy. Potem przeniosło się na życie prywatne. Musisz zrozumieć, że nie jesteś pępkiem świata i to nie on kręci się wokół ciebie. Zrezygnowałam z własnego szczęścia, żeby wychować twoje dzieci. Żyłam waszym życiem, a co z moim? Gdybym nie wywierała na ciebie nacisków skończyłabym jak Joasia. Mam trzydzieści trzy lata i wciąż jestem singlem. Moje rówieśniczki pozakładały rodziny, urodziły dzieci, a ja wmówiłam sobie, że mam do wykonania wobec ciebie jakąś pieprzoną misję. Już nie będę się dla ciebie poświęcać. Mam tego serdecznie dość. Siedziałam i opiekowałam się twoimi dziećmi a ty hulałeś po klubach i zaliczałeś hurtowo chętne panny. Zrobiłeś ze mnie drugą Joasię. Nawet jej śmierć nic w tobie nie zmieniła. Nie wyciągnąłeś z niej żadnych wniosków. Byłeś lekkoduchem i takim zostaniesz, bo nie chcesz się zmienić. Żal mi tylko dziewczynek. Nie zasłużyły sobie na takiego ojca. Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny i beztroski Nie przejmujesz się niczym i nikim. Wykorzystujesz ludzi do własnych celów. Joasia miała po stokroć rację i naprawdę szczerze żałuję, że nie zdołali jej uratować. Twoje dzieci mając w domu taki wzorzec zachowań pomyślą, że one też tak mogą i jeśli się nie zmienisz, wyrosną na dwie małe egoistki takie jak ich tatuś. Nie jestem ci nic winna i nie czuję się za nic odpowiedzialna. Wystarczająco dużo zrobiłam dla twojej rodziny i już wystarczy. A teraz podpisz to wypowiedzenie.
Jej tyrada wprawiła go w kompletne osłupienie. Usiłował coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle. W końcu wziął kilka głębszych wdechów i wykrztusił.
- Dlaczego…? Dlaczego mi to robisz? Dlaczego nam to robisz? Nie dam rady bez ciebie…
- Właśnie dlatego, żebyś poczuł na barkach ciężar odpowiedzialności a nie zrzucał go na mnie. Masz trzydzieści pięć lat i mentalność szesnastolatka. Czas dorosnąć Marek. Najwyższy czas…
ROZDZIAŁ 9
- Dokąd ty jedziesz Ula? Daj mi jakieś namiary. Co będziesz robić?
- To, dokąd jadę nie jest twoją sprawą. Odcinam się w ten sposób od ciebie, Febo&Dobrzański i od Warszawy. Zaczynam dbać o higienę własnych nerwów. Podpisz to z łaski swojej, bo nie mam całego dnia. Muszę jeszcze załatwić u Sebastiana świadectwo pracy. W moim gabinecie na biurku leży stos teczek z ostatniego miesiąca. Są rozliczone i zawierają podpisane raporty. Zamknęłam wszystkie sprawy więc ktoś, kogo przyjmiesz na moje miejsce zacznie z czystą kartą.
Złożył na wypowiedzeniu zamaszysty podpis i oddał dokument Uli. Po jego policzkach płynęły łzy.
- Nie sądziłem, że tak się to skończy – wyszeptał. – Nie sądziłem, że stracę najlepszego przyjaciela jakiego kiedykolwiek miałem. To bardzo boli Ula. Nawet nie wiesz jak bardzo…
- Wiem, ale musisz zrozumieć, że nadszedł czas, żebym zajęła się własnym życiem. Zawsze zostaje ci jeszcze Sebastian – podniosła się z kanapy. – Bądź mądry, nie ulegaj słabościom, dbaj o córki i bądź szczęśliwy.
Objął ją szczelnie ramionami i mocno przytulił do siebie.
- Odezwiesz się kiedyś…?
- Może…, któregoś dnia…? Trzymaj się – oderwała się od niego i nie oglądając się za siebie wyszła z gabinetu. Marek ciężko usiadł na krześle i zrozpaczony ukrył w dłoniach twarz.
Ocknął się z odrętwienia usłyszawszy dźwięk telefonu. Odebrał. Z drugiej strony usłyszał Olszańskiego.
- Człowieku coś ty zrobił!? Była tu przed chwilą Ula i prosiła o jak najszybsze wypisanie świadectwa pracy. Oszalałeś!? Jak my sobie poradzimy bez niej?
- Nie wiem Seba – powiedział cicho. – Nie męcz mnie. Postawiła mnie pod ścianą. Musiałem podpisać jej wypowiedzenie. Zrób to o co cię prosi. Jestem załamany i muszę stąd wyjść, bo oszaleję. Po drodze zajrzę do ciebie i podpiszę to świadectwo pracy in blanco.
Rozmowa z Ulą i cała ta niemiła sytuacja przytłoczyła go. Czuł w środku wewnętrzny dygot i miał wrażenie jakby rozpadał się na milion kawałków. Najważniejsza osoba w jego życiu opuściła go na zawsze. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę Anina. Musiał porozmawiać z matką. Może ona mu coś doradzi? Zawsze miała świetne relacje z Ulą. Od razu zauważyła jego przygnębienie i zaniepokoiła się.
- Masz taką minę jakby coś się stało.
- Bo stało się mamo coś bardzo, bardzo niedobrego. Dzisiaj rano odeszła Ula. Odeszła z naszego życia i z firmy. Wyjechała a ja nie wiem dokąd. Zupełnie nie mam pojęcia co robić i jak mam przekazać tę wiadomość dziewczynkom. Wczoraj wszyscy mieliśmy taki wspaniały dzień. Ula zabrała dzieci rano i szalała z nimi po galeriach. Ja dołączyłem do nich w porze obiadowej. Kiedy żegnała się z nimi wieczorem odniosłem dziwne wrażenie, że żegna się z nimi na zawsze. Długo je ściskała i przytulała szeptając im, że bardzo je kocha. Dzisiaj rano przyniosła mi wypowiedzenie – zadrżał mu głos i rozpłakał się. – Zupełnie nie wiem jak na to zareagować i co zrobić. Jak ją odnaleźć. Nawet mi nie powiedziała dokąd wyjeżdża. Nie pozwoliła dzwonić. Powiedziała, że ma zamiar zmienić numer telefonu. To wygląda tak jakby wzięła wielkie nożyce i odcięła na zawsze naszą przeszłość. Mam wrażenie jakbym wszystko spieprzył od początku do końca i nie miał szansy, żeby to jakoś naprawić.
Helena westchnęła ciężko i smutno spojrzała na syna.
- Nie chcę kopać leżącego Marek, ale dobrze wiesz, że to zbierało się przez całe lata. Nie byłeś wobec niej w porządku. Uwikłałeś ją w swoje życie i związane z nim problemy. Robiła dla ciebie wszystko, bo cię kochała. To był jedyny powód, w imię którego tak bardzo się dla was poświęcała. Dziwię się, że nigdy tego nie zauważyłeś. Ja zobaczyłam tę miłość w jej oczach od momentu, w którym ją poznałam. Kiepsko to ukrywała, ale mocno się starała zachować obojętność. Nawet na bankiecie kolekcji jesienno-zimowej nie mogła się przemóc, żeby przyznać się otwarcie do tej miłości. Pytałam ją, dlaczego się nie pobierzecie. Mówiłam, że powinniście to zrobić dla dobra dzieci i was samych. Popatrzyła na mnie zdziwiona i powiedziała, że nie jesteście razem, że ty jej nie kochasz, bo nie jest w twoim typie i na zawsze pozostaniecie przyjaciółmi. Miałeś wiele kobiet synu, ale uderz się w piersi i powiedz, czy któraś z nich choć w ułamku była tak wspaniała jak Ula? Czy odważyłaby się na wychowanie od niemowlęctwa twoich dzieci i na pokochanie ich? Jesteś jak większość mężczyzn płytki i powierzchowny. Z ładnej miski nikt się jeszcze nie najadł i dobrze o tym wiesz. Oceniasz ludzi nie patrząc jaki mają charakter, jakie zalety i wady, ale patrzysz na wygląd. Dla ciebie kobieta mogła być bezgranicznie głupia, byleby miała ładną buzię. Ula ma piękne wnętrze, jest mądra i dobra. Ma w sobie tyle miłości i łagodności, że mogłaby nią obdzielić wszystkich ludzi dookoła. Kocha nad życie dziewczynki i równie mocno kocha ciebie. Szkoda, że nie potrafiłeś tego docenić. Założę się, że ona wyjechała pełna żalu i zawiedzionych nadziei. Tyle lat łudziła się myślą, że wreszcie dostrzeżesz w niej kobietę, a nie wyłącznie asystentkę i opiekunkę do twoich dzieci. Nie udało się a ona była już zmęczona czekaniem na ciebie. Bardzo mi jej żal, bo dla ciebie i dzieci poświęciła najlepsze lata swojego życia. Nie wiadomo czy kiedyś będzie miała swoje własne potomstwo. Mam nadzieję, że jednak spotka na swojej drodze człowieka, którego zdoła pokochać tak mocno jak ciebie. Zasłużyła na szczęście jak żadne z nas.
- Jestem ślepym idiotą – mówił drżącym głosem Marek. - Parę lat temu Sebastian sugerował mi, że Ula mnie kocha a ja głupi wyśmiałem go i nie uwierzyłem. Dlaczego ty nic mi nie powiedziałaś?
- Myślałam, że o tym wiesz, bo to było takie oczywiste. Sądziłam, że ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę jak wielkim uczuciem ona cię darzy. Naprawdę jesteś ślepy jak kret. Przy niej miałbyś dobre i szczęśliwe życie. Bylibyście taką piękną rodziną. Masz rację w jednym. Wszystko spieprzyłeś i nie sądzę byś w jakikolwiek sposób mógł naprawić tę relację.
- Nie odpuszczę. Zmienię się dla niej i znajdę ją. Chcę, żeby była ze mnie dumna i nie patrzyła na mnie przez pryzmat lekkoducha i birbanta. Na pewno tak tego nie zostawię. Teraz pojadę po dziewczynki i postaram się im wszystko wytłumaczyć.
Podjechał pod przedszkole i wszedł do środka. Był trochę wcześniej niż powinien, ale postanowił zaczekać. Wybiegły z sali pół godziny później i wpadły w jego rozłożone ramiona. Dał po buziaku każdej z nich i pomógł im się ubrać.
- Najpierw pojedziemy po zakupy a jak wrócimy do domu będę chciał z wami porozmawiać. Macie ochotę na ciepłą kolację? Jakieś specjalne życzenia?
- Zrobisz nam spaghetti? Ciocia Ula robi pyszne. Może nam się też uda? Widziałyśmy jak ciocia to robi. Musimy kupić mielone mięsko, długi makaron i pomidorowy sos. Dasz radę tatuś – pocieszyła go Dorotka – a my ci pomożemy.
Uśmiechnął się do siedzących z tyłu córek.
- Wasze życzenie jest dla mnie rozkazem. Będzie spaghetti.
Stał przy piecu przepasany fartuchem i mieszał mięso, żeby się nie przypaliło. Obok niego na wysokich krzesłach siedziały dwie jego pociechy i udzielały mu wskazówek.
- Musisz to posolić. Ciocia dodawała też oregano i bazylię.
- I dużo słodkiej, wędzonej papryki – dodała Marta. – Takiej w proszku. A potem wszystko zalewała pomidorowym sosem. Będzie pycha, bo ładnie pachnie.
Nałożył na talerze ugotowany makaron i polał go sosem. Przeniósł wszystko na stół w salonie i usiadł przy nim. Po obu jego stronach zajęły miejsce Marta i Dorotka.
- Muszę wam powiedzieć o czymś ważnym – zaczął z poważną miną. - Dzisiaj rano widziałem się z ciocią. Powiedziała mi, że musi koniecznie wyjechać na dłużej i już nie będzie się mogła wami zajmować. To dla cioci bardzo ważne, bo musi sobie poukładać i przemyśleć trochę spraw. Prosiła, żeby was pożegnać od niej i powiedzieć, że bardzo, ale to bardzo was kocha.
Przestały jeść i wbiły w niego dwie pary oczu.
- Tatuś my wiemy, że ciocia wyjechała. Mówiła nam o tym wczoraj. Nie chciała, żebyśmy płakały.
- A mówiła dokąd wyjeżdża? – zapytał zaskoczony przewidywalnością Uli. - Więc i o tym pomyślała. Przygotowała je na to, że długo jej nie będzie. - Poczuł do niej wdzięczność. Chroniła dzieci przed szokiem i płaczem spowodowanym jej nieobecnością. Nadzwyczaj dobrze to przyjęły, bo nic takiego nie miało miejsca.
- Mówiła, że to daleko – powiedziała Dorotka – i że któregoś dnia zrobi nam niespodziankę i wróci.
- Mówiła też, że zawsze nas będzie nosić w sercu nawet wtedy, gdyby miała wyjechać na koniec świata – dodała Marta. – Ciocia nas kocha, ale na razie nie może z nami być.
- Bardzo się cieszę, że to rozumiecie – powiedział wzruszony.- A teraz myć się i spać, bo jutro musimy wcześnie wstać.
Kiedy już wykąpane i przebrane w piżamki położyły się do łóżeczek Marek wszedł do ich pokoju i zwyczajowo włączył im spokojną muzykę. Pochylił się nad każdą z nich dając buziaka na dobranoc.
- Bardzo was kocham dziewczynki. Jesteście całym moim światem.
- My też cię kochamy tatusiu – odpowiedziały sennie.
Usiadł jeszcze w salonie i wyciągnął telefon. Zaczął pisać sms-a do Uli z nadzieją, że jeszcze nie zdążyła zmienić numeru telefonu.
Wyjechała bladym świtem. Celowo wybrała tak wczesną porę, żeby uniknąć korków na trasie i żeby jak dojedzie na miejsce mieć trochę czasu na urządzenie się i zrobienie jakichś zakupów. W te ostatnie zaopatrzyła się po drodze zauważywszy dyskont na obrzeżach miasta.
Obracała kilka razy, by do końca opróżnić bagażnik. Zdyszana wwiozła ostatnie rzeczy na siódme piętro i rozejrzała się po mieszkaniu. Trzeba było jednak trochę je uprzątnąć. Włączyć lodówkę, odkręcić zawór wody i gazu. Powoli znikał przykry zapach kurzu i zaczęło pachnieć świeżością. Rozpakowała walizki i wyciągnęła z wielkiego worka pościel rozciągając ją na łóżku. Zrobiła sobie kilka kanapek i usiadła przy ławie jedząc z apetytem. Była głodna. Sięgnęła po telefon chcąc ustawić budzik, ale usłyszała dźwięk przychodzącego sms-a. Był od Marka. Ciekawość zwyciężyła i Ula otworzyła wiadomość.
Comments