ROZDZIAŁ 31
Od kiedy dowiedział się, że jego największe szczęście nosi w sobie drugie największe szczęście, diametralnie zmienił postępowanie. Stał się bardzo przewrażliwiony na punkcie jej wygody, bezpieczeństwa i komfortu. Gdyby tylko mógł przychyliłby jej nieba. Czasami ta jego troska była nieco męcząca i Ula uważała, że mocno przesadza. On jednak tłumaczył to ciągłą obawą o jej zdrowie. Na początku był przerażony, gdy widział ją ciągle wymiotującą po każdym niemal posiłku. Troskliwie podtrzymywał jej głowę nad muszlą klozetową. Te torsje wykańczały ją. Była tak słaba po nich, że nie miała nawet siły, by podnieść się z klęczek i dojść do łóżka. Brał ją wtedy na ręce i układał w nim. Bardzo jej współczuł. Ta ciąża a przynajmniej jej początki były niezwykle trudne. Cały okres wymiotów przesiedziała w domu. Nie chciał, by w pracy dopadały ją mdłości. Sama zresztą uznała, że tak będzie lepiej. Podczas dwóch pierwszych miesięcy bardzo zmizerniała. Wszystko co zjadła, zwracała z powrotem.
- To nie może tak być doktorze – mówił Marek do ginekologa prowadzącego Uli ciążę. – Proszę zobaczyć jak ona wygląda. Cień się z niej został. Skoro ona jest taka wycieńczona, to jak dziecko ma mieć siłę, żeby rosnąć? Martwię się o nią bardzo.
- To minie – uspokajał lekarz. – Jeszcze tylko tydzień lub dwa i te wymioty ustąpią a ona sama nabierze apetytu. Ta sytuacja nie jest niczym wyjątkowym. Kobiety tak właśnie reagują w pierwszych miesiącach ciąży. Jeszcze trochę cierpliwości a przekona się pan, że wszystko wróci do normy. Póki co dziecko rozwija się jak najbardziej prawidłowo i nie ma podstaw do niepokoju. Nie jest za duże, ale to nie wynik tych wymiotów a raczej uwarunkowań genetycznych. Żona jest dość drobna to i dziecko nie może być olbrzymem, prawda?
Te słowa nie uspokoiły go ani trochę. Ula nadal była słaba i wyglądała źle. Sińce pod oczami sprawiały wrażenie, jakby od tygodni nie sypiała. Nawet gdy kładł się wieczorem obok niej, przytulał ją z ogromną ostrożnością bojąc się, że zrobi jej krzywdę. Ona za to chętnie wtulała się w niego jak w ciepłą pierzynkę. Był taki miękki, delikatny i taki kochany. Wiedziała jak bardzo się martwi. Dostrzegała swoje odbicie w lustrze i widziała tylko te ogromne, błękitne oczy, bo cała reszta gdzieś po prostu znikła.
A jednak któregoś dnia zdarzył się cud. Po raz pierwszy wstała wypoczęta, bez mdłości i wręcz rzuciła się na jedzenie. Zaniepokojony patrzył jak pochłania te ogromne ilości i zaczął się bać, że zaraz zwróci to wszystko z powrotem. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Zaczęła nadrabiać utracone kilogramy, a on codziennie serwował jej potężne bomby witaminowe w postaci świeżo wyciśniętych soków. Wreszcie się trochę zaokrągliła. Był koniec kwietnia, który zwiastował czwarty miesiąc ciąży. Brzuszek urósł i wyraźnie zaczął się odznaczać pod ubraniem. Z coraz większą przyjemnością patrzył na nią. Przez bardzo krótki okres czasu niezwykle wypiękniała. Zniknęły te sińce pod oczami a twarz coraz częściej pokrywał zdrowy rumieniec. Teraz z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że ta ciąża jej służy. Zresztą nie tylko on tak uważał. Krzysztof Dobrzański z przyjemnością patrzył na swoją rozkwitającą synową, a i w firmie ludzie nie szczędzili jej komplementów. Pshemko zachwycony jej błogosławionym stanem zaprojektował dla niej kilka ciążowych sukienek.
- To po to Bella, byś nie chodziła w byle czym. Ja wiem, że ciąża to okres przejściowy, ale i wtedy kobieta powinna być ubrana pięknie, prawda?
Wreszcie poczuła się dobrze. Bardzo naciskała Marka, żeby pozwolił jej wrócić do pracy.
- Zgódź się kochanie. Przecież masz mnie za ścianą i gdyby coś się działo zawsze zdążysz zareagować. Choć jestem pewna, że najgorsze mam już za sobą. Czuję się naprawdę świetnie i ciąża mi w niczym nie przeszkadza.
- Dobrze. Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem, a właściwie pod dwoma. Po pierwsze nie zgadzam się, byś sama prowadziła samochód, a po drugie będziesz się oszczędzać w pracy. Nie pozwolę ci się przemęczać. A po trzecie…
- Miały być dwa – spojrzała na niego z wyrzutem.
- A po trzecie masz mówić mi, kiedy będziesz się czuła źle. Nie pozwolę ci się forsować. Oboje chcemy, żeby to dziecko urodziło się zdrowe. Przecież to owoc naszej miłości i nie darowałbym sobie, gdyby poszło coś nie tak.
- Obiecuję ci, że będę na siebie uważać. Przecież wiesz, że jestem odpowiedzialna. To co? Jutro jedziemy razem do pracy?
- No jedziemy. Niech ci będzie.
Z dnia na dzień jej brzuch stawał się coraz większy. Najbardziej uwielbiał poranki, gdy ona jeszcze spała, a on mógł bezkarnie głaskać i całować ten wzdęty balonik szepcząc czułe słowa do ukrytego w nim dziecka. Najczęściej budziły ją te pieszczoty i z uśmiechem wplatała palce w jego włosy przysłuchując się, z jaką miłością przemawia do maleństwa.
Na początku czerwca byli znowu w komplecie. Wrócił Jasiek i z wypiekami na twarzy opowiadał jak urządził mieszkanie. Porobił nawet zdjęcia, by mogli zobaczyć jak ono teraz wygląda. Wiedział już, że na pewno nie przyjadą do niego latem. Ula była w zaawansowanej ciąży i źle mogłaby znieść taką długą podróż. Chwalili go, że tak świetnie dał sobie radę i z remontem i z urządzeniem mieszkalnia. Ula pękała z dumy. Jej mały braciszek wyrastał na bardzo mądrego, odpowiedzialnego i rozsądnego człowieka. Zresztą przecież już wcześniej taki był. Zrobił się bardzo zapobiegliwy. Bał się powrotu do biedy, choć już teraz zupełnie nie miał powodu. Ula opłacała szczecińskie mieszkanie i co miesiąc wysyłała mu pieniądze na życie. Była z niego naprawdę dumna. Z Betti również. Mała uczyła się świetnie. Trzecią klasę zaliczyła celująco i dostała świadectwo z czerwonym paskiem. W nagrodę Dobrzańscy zaproponowali wspólny wyjazd nad jezioro. Nad Śniardwy. Betti była wniebowzięta, a i Jasiek przystał na to chętnie.
- Zostawiamy was na dwa tygodnie, ale nic nie powinno się dziać. Do porodu jeszcze niespełna trzy miesiące, a dzieciom przyda się trochę oddechu po tej intensywnej nauce. Zostaje Zosia. Ona chętnie pomoże. Przynajmniej wyręczy cię w gotowaniu obiadów.
- Dziękuję mamo. To bardzo wiele dla mnie znaczy, że nie będą musieli spędzać całych wakacji w mieście. Kolejny raz robicie im taki wspaniały prezent.
- Nie ma o czym mówić Uleńko. Tobie już coraz ciężej i też powinnaś zrobić sobie wolne od domowych obowiązków. Dla nas to sama przyjemność, bo dzieciaki są duże i nie sprawiają problemów. Zresztą co ja mówię. Dzieciaki. Gdyby to Jaś słyszał, pewnie by się obraził. Przecież to już dorosły mężczyzna. Tylko patrzeć, jak zacznie się oglądać za spódniczkami. Niektórzy chłopcy w jego wieku są już żonaci. Dobrze, że taki jest zawzięty i najpierw chce ukończyć studia.
Dom opustoszał. Oni też się wyciszyli. Często spędzali popołudnia w ogrodzie leżąc na wiklinowych leżakach i ciesząc się dobrą pogodą. Zosię też starali się nie wykorzystywać za bardzo. Nawet zaproponowali jej, by wyjechała do rodziny na tydzień.
- My tu sobie poradzimy Zosiu, - mówiła Ula - a ty pewnie chętnie odwiedzisz swoich. I tak wrócisz przed Dobrzańskimi. Jedź i poodwiedzaj stare kąty.
Zostali sami. Zabronił Uli gotować. Po pracy zabierał ją do najlepszych restauracji i tam zjadali obiady. Śniadania i kolacje robił sam. Często odwiedzał ich Sebastian z Violettą. Polubili ogród Dobrzańskich i choć widywali się w pracy z Markiem i Ulą to chętnie zaglądali do ich domu.
W sobotę postanowili urządzić grill. Marek zaangażował w to Maćka i Anię. Przy ich pomocy zrobił potrzebne zakupy. Zarówno Ania jak i Violetta pod dyktando Uli przyprawiały plastry świeżego karczku i mających trafić na grill warzyw. Marek kupił całą furę kiełbasek więc i one trafiły do obróbki. Ula rwała się do roboty, ale skutecznie ją hamował.
- Zobacz jak dziewczyny dają sobie świetnie radę. Ty tylko siedź i miej oko na wszystko.
Przy pomocy Maćka wytargał do ogrodu spory grill. Szymczyk miał wielką wprawę w pieczeniu na nim, więc Marek tę czynność powierzył właśnie jemu. W sobotnie popołudnie ogród Dobrzańskich rozbrzmiewał gwarem rozmów i śmiechem. Sebastian przyniósł piwo. Adam również wziął ze sobą kilka zgrzewek. Marek widząc to złapał się za głowę.
- Powariowaliście? A kto tyle wypije? Taką ilością też można się nieźle zaprawić.
- To zostaw na następny raz – przytomnie wymyślił Adam. – Fajnie tu macie. Ja jestem pod wrażeniem, bo nigdy tu nie byłem. Można do jesieni urządzić jeszcze niejednego grilla. – Marek poklepał go po ramieniu.
- Masz rację przyjacielu. Już możesz się czuć zaproszony, a piwo przechowam. Nie chcę, by ktokolwiek się upił. Ula bardzo tego nie lubi i jest zdeklarowaną przeciwniczką alkoholu, a i ja sam przestałem to już dawno preferować.
Przyjechała Paulina ze Sławkiem i przywitali się ze wszystkimi. Rozsiedli się na patio. Marek wraz z Violettą poprzynosił talerze i sztućce. Paulina też poszła do kuchni i zabrała z niej szklanki.
- Słuchajcie – odezwała się Ula. – Zanim wszystko się upiecze napijemy się kawy. Marek kupił dobre ciasto i zaraz je przyniesie. Ktoś woli herbatę?
- Ty wolisz kochanie – Marek podszedł do niej i cmoknął ją w policzek. – Przecież nie wolno ci pić kawy. – Zarumieniła się.
- No tak. Ciągle o tym zapominam. W takim razie dla mnie herbata.
Z grilla zaczęły dolatywać smakowite zapachy. Karczek skwierczał na ruszcie, piekły się kiełbaski i kolorowe od papryki szaszłyki. Maciek rozdzielał te smakowitości na talerze podawane na przemian przez Anię i Violę. Po chwili wszyscy pałaszowali aż im się uszy trzęsły. Wolszczan poluzował pasek od spodni.
- Kurczę, ale to dobre. Dawno nie jadłem takich pyszności. Szaszłyki rozpływają się w ustach. Boczek znakomity, a karczek, niebo w gębie.
Gruchnęli śmiechem widząc jego rozanieloną minę. Marek obserwował Paulinę. Musiał przyznać, że odkąd się rozstali ona bardzo się zmieniła. Kiedyś było nie do pomyślenia, by wzięła do ust cokolwiek z rzeczy, które stały teraz na stole. Dla niej to było jedzenie plebejuszy, zbyt prostackie na jej wyrafinowane podniebienie. A teraz, proszę? Nawet oblizuje palce.
- Smakuje ci Paula?
- Bardzo. Nie miałam pojęcia, że to może być takie smaczne. Chyba jeszcze wiele rzeczy muszę spróbować, bo wiele mnie do tej pory ominęło. Nie znam smaku golonki i flaków. Nie wiem jak smakuje gulasz z podrobów. – Ula uśmiechnęła się.
- Obiecuję, że zrobię ci to wszystko jak tylko pozbędę się tego słodkiego balastu. Teraz ciężko mi jest poruszać się w kuchni. Czuję się jak słonica. Ogromna i niezdarna.
- Już niedługo Ula. Jeszcze trochę a powitacie na świecie tę kruszynkę. Ja cierpliwie zaczekam.
Wyjechali z posiadłości Dobrzańskich dość późno. Dziewczyny pomogły sprzątnąć wszystko i zrobiły porządek w kuchni. Miło było gościć ich tu wszystkich. Ula miała trochę rozrywki a i goście dobrze się bawili i opuszczali to miejsce usatysfakcjonowani.
W poniedziałek Violetta zachowywała się dziwnie. Co chwilę przełykała ślinę, była blada i ciągle ocierała z czoła pot. Ula z niepokojem popatrzyła na nią.
- Co ci jest? Już od rana zachowujesz się i wyglądasz podejrzanie. Nie jest ci słabo? Jesteś taka blada. – Viola smętnie pokiwała głową.
- Czuję się dramatycznie. Chyba zjadłam coś nieświeżego, bo kręci mnie w żołądku, jak w młynku jakimś i ciągle zbiera mi się ślina w ustach. Jakiś ślinotok mam, czy co?
Ula spojrzała na nią podejrzliwie. – A może ona jest w ciąży? – Viola, kiedy miałaś ostatni okres? – zapytała bez pardonu.
- Okres? A co on ma z tym wspólnego? – nagle popatrzyła na Ulę przerażona. – O matulu! Ma bardzo dużo wspólnego! Muszę to sprawdzić – sięgnęła po kalendarz i zaczęła studiować go pilnie. W końcu opuściła ręce bezwładnie. – Co za idiotka ze mnie! Dasz wiarę? Lecę do apteki. Nic nikomu nie mów. Muszę zrobić test.
Wróciła po godzinie jakaś wyciszona i spokojniejsza. Ula pytająco spojrzała na nią.
- Zrobiłaś ten test? – W odpowiedzi Kubasińska wyciągnęła zza pleców garść testów ciążowych.
- Tylko popatrz. Kupiłam dziesięć i wszystkie pokazują to samo. Jestem w ciąży. – Ula rozciągnęła twarz w szerokim uśmiechu. Wstała od biurka i uściskała ją.
- To świetna wiadomość Viola. Gratuluję. Teraz idź do Sebastiana i mu powiedz. On z pewnością się ucieszy. Poza tym musi zawieźć cię do ginekologa. On powinien zrobić ci USG i określić, który to tydzień.
- A jak się nie ucieszy? – tym pytaniem zbiła Ulę nieco z tropu.
- Kto? Ginekolog?
- Nie, Sebulek.
- Viola! Przecież on marzy o dziecku. Mówił to Markowi i nawet zaczynał się martwić, że już prawie rok po ślubie a tu nic. Idź i mu powiedz. Będzie skakał z radości.
Nie minęło piętnaście minut, gdy do sekretariatu wpadł Olszański. Jak burza przez niego przemknął i wparował do gabinetu Marka krzycząc.
- Marek! Będę ojcem! Violka właśnie zrobiła test, a raczej dziesięć testów. Muszę z nią jechać do lekarza. – Marek podszedł do niego i uściskał.
- To świetna wiadomość stary. A tak się martwiłeś. Jednak idziemy łeb w łeb. Za chwilę i ty zostaniesz tatusiem. Jedź i pozałatwiaj wszystko. Daję wam dzisiaj wolne.
Badanie potwierdziło błogosławiony stan pani Olszańskiej. Jej mąż prawie lewitował a ona przyzwyczajała się do tej myśli. Czasem narzekała tylko, że ta ciąża popsuje jej figurę. Ona w przeciwieństwie do Uli te pierwsze tygodnie przeszła prawie bez wymiotów. I ona piękniała z każdym dniem.
Wrócili Dobrzańscy z Jaśkiem i Beatką. Wypoczęci i bardzo opaleni. Krzysztof nie mógł się nachwalić Jaśka.
- Nawet nie wiecie jak on znakomicie radzi sobie na łódce. Wynajęliśmy jacht i pływaliśmy po jeziorze. Wszyscy mieliśmy frajdę nie tylko Beatka. To był bardzo udany pobyt.
- To widać tato. Wyglądacie bardzo zdrowo.
- A ty jak się czujesz dziecko?
- Bardzo ociężała. Jeszcze miesiąc. Pomyślałam sobie, że chyba czas przestać już pracować. – Na te słowa Marek uśmiechnął się szeroko.
- No wreszcie jakaś rozsądna decyzja. Czułem, że któregoś dnia sama dojdziesz do tego wniosku i dasz sobie spokój z robotą.
- Zaczęły mi puchnąć nogi. Nie mogę założyć żadnego eleganckiego buta. W trampkach mam chodzić do pracy? Wolę już zostać w domu aż do rozwiązania.
Tak się też stało. Coraz trudniej było jej znosić te ostatnie tygodnie. Któregoś dnia spakowała w niewielką torbę najpotrzebniejsze rzeczy do szpitala. Nie chciała zostać zaskoczona.
Był dziesiąty wrzesień. Obudziła się jakaś niespokojna. Dziecko przez kilka minionych dni dawało mocno jej odczuć, że chce już opuścić jej przytulne wnętrze. Przemieszczało się w niej z jednej strony na drugą. Cieszyła się, że jest takie żywe, ale też te jego harce sprawiały jej ból.
Marek pojechał już do pracy. Weszła do kuchni chcąc przygotować rodzeństwu śniadanie. Poczuła silny skurcz. Tak silny, że zwinęła się wpół nie mogąc oddychać. Wreszcie ból ustąpił a na kuchennej podłodze pojawiły się kałuże wody. Zrozumiała, że nadszedł już czas.
- Jasiek! – zawołała głośno. – Jasiek!
Wpadł do kuchni wystraszony jej krzykiem i w lot zrozumiał, co się dzieje.
- Leć po panią Helenę. Chyba się zaczęło. Niech wezwie pogotowie i zadzwoni do Marka. Wróć szybko.
Pobiegł jak szalony, ile sił w nogach przez długi korytarz mijając po drodze wystraszoną Beatkę. Mała wbiegła do kuchni z płaczem.
- Ulcia nie umieraj!
- Nie umieram, to dzidziuś pcha się na świat. Jutro już pewnie będzie z nami. Nic złego się nie dzieje, ale muszę szybko pojechać do szpitala.
Przybiegła Helena z telefonem w dłoni. Pomogła jej się ubrać.
- Pogotowie zaraz będzie kochanie. Oddychaj spokojnie. Ja już dzwonię do Marka – szybko wybrała jego numer.
- Synku, zaczęło się. Przyjedź jak najszybciej do kliniki. Wezwałam już pogotowie i zaraz tam pojedziemy. Ojciec zostaje na razie w domu. Potem zadecydujemy, czy ma przyjechać i przywieźć dzieci.
Przez moment stał jak wmurowany nie wiedząc co robić. W końcu wziął się w garść i wybiegł z gabinetu.
- Viola! Wyjeżdżam. Ula rodzi. Jadę do kliniki. Powiedz Sebie niech ma na wszystko oko. Nie wiem, czy wrócę. Raczej nie wrócę. Na razie.
Zjechał windą na dół i pobiegł do samochodu. Wsiadł i zanim przekręcił kluczyk wziął kilka głębokich oddechów. – Spokojnie chłopie. Spokojnie, bo jeszcze spowodujesz wypadek – ruszył wolno i przepisowo włączył się do ruchu. To było trudne, bo emocje brały w nim górę. Jednak dojechał szczęśliwie pod budynek kliniki. Dopadł recepcji i spytał o Ulę. Poinformowano go, że przyjechała i jest teraz na porodówce na drugim piętrze. Nie czekał na windę tylko pognał na złamanie karku schodami. Wpadł na korytarz i zobaczył swoją matkę siedzącą przed salą porodową.
- I jak? Wiadomo już coś?
- Jeszcze nie. Dopiero odeszły ją wody. To może trochę potrwać. Pytali mnie o ciebie i czy chcesz być przy porodzie. Mówiłam, że zaraz tu będziesz, ale nie wiem, czy chcesz przy tym być.
- No oczywiście, że chcę. Chcę być przy niej i chociaż potrzymać ją za rękę.
- W takim razie musisz poczekać. Za chwilę ktoś powinien wyjść. Wtedy powiesz, że chcesz być z nią. Ja zadzwonię do taty i powiem, żeby tu przyjechał z Jaśkiem i Beatką.
Drzwi od sali otworzyły się i wyszła z niej pielęgniarka. Podeszła do nich i spytała.
- To pan jest Markiem Dobrzańskim, ojcem dziecka?
- Tak, to ja. Czy mógłbym być przy żonie? Podobno jest taka możliwość.
- To prawda. Zaraz przyniosę panu fartuch i maskę. Ubierze się pan i może wejść do środka.
Przebrany wsunął się za pielęgniarką. Podszedł do Uli i pocałował ją czule.
- Jak się czujesz skarbie? – Uśmiechnęła się do niego blado.
- Jakbym rozpadała się na milion kawałków. Bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną. Nasze dziecko pcha się na świat, bo coraz częściej mam silne skurcze. Właśnie chyba nadchodzi jeden z nich – grymas wykrzywił jej twarz. Zacisnęła zęby i na prośbę lekarza „proszę przeć” wzięła głęboki wdech i z całej siły zaczęła to robić. Ściskała kurczowo rękę Marka, ale nie zważał na to. Drugą podtrzymywał jej głowę i w przerwach między jednym skurczem a drugim ocierał z twarzy pot.
- Jeszcze tylko trochę kochanie, – szeptał jej do ucha – jeszcze tylko trochę, a nasze maleństwo się urodzi.
- Jest pani bardzo dzielna – usłyszeli głos lekarza. – Jest duże rozwarcie, to nie potrwa już długo.
Kolejny skurcz i jeszcze jeden. Wreszcie ulga.
- Mamy ją – lekarz wyciągnął dziecko. – Chce pan przeciąć pępowinę?
- A nie zrobię jej krzywdy?
- W żadnym razie. Pokażę panu, w którym miejscu ciąć.
Drżącymi rękami przeciął ostatnie wspólne połączenie dziecka z matką. Usłyszał jego płacz i samemu pociekły mu łzy. Zaraz zabrano je, by je zważyć i zmierzyć. Otarto je z krwi i oczyszczono drogi oddechowe. Zawinięto je jak mały kokonik i przyniesiono Uli.
- Ma pani śliczną i zdrową córeczkę. Pięćdziesiąt osiem centymetrów i trzy kilo dwieście gramów. Gratuluję – pielęgniarka położyła jej zawiniątko na piersi. Z rozczuleniem pochylili się nad tą kruszynką.
- Zobacz kochanie jaka jest malutka. Ma chyba twój kolor włosów, ale oczy ma moje. Zobacz, zobacz – pokazała mu palcem na policzki – odziedziczyła po tobie dołeczki. Będzie śliczną dziewczynką. Jestem bardzo zmęczona ale niesamowicie szczęśliwa. Kocham was – przytknęła usta do czółka małej.
- Ja kocham was bardzo, bardzo mocno. Dziękuję ci skarbie za ten cud.
Podeszła znowu pielęgniarka.
- Muszę na chwilę zabrać dziecko. Jak będzie pani już na sali to przywieziemy ją. Teraz jednak trzeba panią wyczyścić i pozszywać. Mąż też może odetchnąć. Za chwilę przewieziemy żonę, a pan niech zaczeka na korytarzu.
Wyszedł kompletnie wyzuty z sił. Na korytarzu zobaczył całą swoją rodzinę i uśmiechnął się do nich szeroko. Otoczyli go kołem.
- I co synku? Urodziła?
- Urodziła mamo. Urodziła śliczną dziewczynkę. Ma jej oczy, ale włosy po mnie i dołeczki w policzkach. Jest zdrowa. Za chwilę ją przewiozą na salę, w której będzie razem z Ulą. Wtedy pozwolą nam ją zobaczyć. Ula jest bardzo słaba i zmęczona, ale szczęśliwa. Ja jestem nie mniej szczęśliwy. Macie wspaniałą wnuczkę a wy cudowną siostrzenicę.
ROZDZIAŁ 32
ostatni
Wsunęli się cicho do sali, w której umieszczono Ulę. Marek podszedł do łóżka i przysiadł na nim. Z czułością wpatrzył się w twarz swojej żony. Pogładził ją po policzku. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.
- Jesteś…
- Jestem skarbie. Są też rodzice i dzieciaki. Nie będziemy długo. Oni bardzo chcieli zobaczyć nasze maleństwo i zobaczyć ciebie.
- Ulcia? – Betti ostrożnie przytuliła się do niej. – Ona jest taka malutka, ja się boję ją brać na ręce. Wygląda jak laleczka.
- Nie martw się Betti. Ona szybko urośnie i będziesz mogła się nią zajmować razem ze mną. Jak ty się urodziłaś też byłaś taka maleńka i delikatna.
Marek zrobił miejsce rodzicom.
- Porozmawiajcie chwilę a ja zrobię małej kilka zdjęć. Muszę przecież pochwalić się w pracy.
Helena i Krzysztof stanęli obok łóżka.
- Dziękujemy Uleńko. Mamy śliczną wnuczkę. Wiecie już jak dacie jej na imię? Za parę miesięcy trzeba będzie ją ochrzcić.
- Tak, rozmawialiśmy o tym z Markiem. Podoba nam się imię Michasia, Michalina. Michalina Dobrzańska.
- Śliczne imię, prawda Krzysiu? My kochanie już pójdziemy. Ty musisz odpocząć. Za kilka dni na pewno będziesz już z nami. Do tego czasu przygotujemy wraz z Markiem pokój dla dziecka i kupimy najpotrzebniejsze rzeczy. Dobrze, że nie kupowałaś nic przed porodem, bo to ponoć przynosi pecha. Odsypiaj teraz i nabieraj sił. My postaramy się przyjechać jutro.
- Nie przyjeżdżajcie. Wystarczy jak Marek tu będzie. Przecież nie będą mnie tu trzymać wiecznie. Dziecko jest zdrowe i ja też. I tak macie sporo na głowie. Zajmujecie się Beatką. To dość. Niedługo będę w domu.
- No dobrze. W takim razie do zobaczenia.
Pożegnała się też Betti i Jasiek. Został jeszcze na chwilę Marek.
- I ja będę się już zbierał. Pośpij trochę skarbie, bo wymęczył cię ten poród. Przyjadę jutro do południa. Wezmę kilka dni wolnego. Maciek na pewno nie odmówi zastępstwa. Prosto stąd pojadę do Rysiowa. Pokażę Szymczykom zdjęcia małej i przy okazji pogadam z Maćkiem. Do zobaczenia moje szczęście – przylgnął do jej ust i pocałował czule. Potem podszedł jeszcze do wózeczka, w którym leżała jego pierworodna i ucałował jej czółko. Z żalem je opuszczał, ale już cieszył się na myśl, że niedługo będzie je miał obie w domu. Zanim ruszył spod szpitala wykonał telefon do Maćka i powiedział mu, że za pół godziny będzie u nich i wszystko im opowie.
Przywitali go jak zwykle serdecznie i usadzili przy stole przy parującej, aromatycznej kawie.
- Bardzo mi się chciało kawy. Od rana jestem na nogach. Byłem przy porodzie i przecinałem pępowinę. Zobaczcie to nasze cudo – wyjął komórkę z kieszeni i pokazał im zdjęcia. Szymczykowie wzruszyli się.
- Jaka ona śliczna – mówiła Marysia ze łzami w oczach. – Ma dużo włosków. Chyba ciemne, takie jak twoje Marek.
- Tak włosy ma moje i dołeczki w policzkach, ale najbardziej się cieszę, że odziedziczyła po Uli oczy i ich oprawę. Ma długie rzęsy a oczy prawie granatowe. Ula zawsze traktowała was jak swoją rodzinę, dlatego mogę powiedzieć, że zostaliście dziadkami tej kruszynki i na pewno tak będzie się do was zwracać jak podrośnie. Ja jeszcze chciałbym cię prosić wujku Maćku, żebyś zastąpił mnie w firmie przez kilka dni. Chciałbym być z Ulą aż do jej powrotu do domu. Myślę, że za dwa, trzy dni jak będzie wszystko w porządku, to ją wypiszą. Zgodzisz się?
- No pewnie. Nawet nie musisz pytać. Sebastian i reszta już wie, że Ula urodziła?
- Jeszcze nie. Zadzwonię do wszystkich jak wrócę do domu. Jutro rano pojadę do szpitala a potem z mamą na zakupy. Trzeba urządzić pokoik naszej Michasi. Będę się zbierał kochani. Jak Ula wróci do domu zaprosimy was wszystkich. Zrobimy przyjęcie na cześć małej Dobrzańskiej. Do zobaczenia.
Następnego dnia przed dziesiątą zjawił się na oddziale położniczym. Nacisnął klamkę od pokoju Uli i wszedł cichutko. Zastał scenę, która wzruszyła go do łez. Ula karmiła małą. Na jego widok uśmiechnęła się promiennie.
- Chodź, zobacz jak ładnie ssie. Mały głodomorek.
Wycisnął na ustach żony słodkiego buziaka i pocałował córkę.
- Ciągle nie mogę uwierzyć, że ją mamy. Jak się czujesz kochanie? Wyspałaś się przynajmniej?
- Wyspałam się i odpoczęłam. Czuję się dobrze. Mała też. Jest dość grzeczna i spokojna. Mam nadzieję, że dalej tak będzie i pozwoli nam się wysypiać. Jest słodka, prawda?
- To najsłodsze stworzenie na ziemi i jest nasze. Popatrz. Uśmiecha się. Rzeczywiście teraz widać wyraźnie te dołki. Najpiękniejsze ma jednak oczy. Są takie jak twoje. Najpiękniejsze oczy na świecie. Bardzo was kocham. Nie będę tu długo skarbie, bo umówiłem się z mamą na zakupy. Kupię nosidełko dla małej, łóżeczko i wózek. Mama mówiła też o kosmetykach dla niemowląt i pampersach.
- Tak, to ważne. Kup najmniejsze jakie będą. Już nie mogę się doczekać, kiedy będziemy w domu.
Podczas zakupów zdał się całkowicie na matkę. Ona w końcu była kobietą i najlepiej wiedziała, co potrzebne jest takiemu maleństwu. Jego przecież też wychowała. Kupili mnóstwo rzeczy. Nawet przewijak. Samochód pękał w szwach, ale jakoś zdołał to wszystko w nim poukładać. Przy pomocy Jaśka złożył łóżeczko, a Helena ułożyła w nim pościel. Na całą furę pampersów przeznaczyli specjalną półkę podobnie jak na niemowlęce kosmetyki. Pokój był gotowy i czekał już tylko na swoją małą lokatorkę.
Trzy dni później przywiózł je obie. Z dumą wniósł nosidełko wraz z córką do domu. W ich salonie już czekali rodzice i Jasiek z Betti. Wyściskali Ulę, a Helena przyjrzała jej się z podziwem.
- Wiesz Uleńko, wyglądasz jakbyś nigdy nie rodziła. Jesteś tak samo szczupła jak przed zajściem w ciążę. Masz dobre geny dziecko. Tusza ci nie grozi.
- Dziękuję mamo. Rzeczywiście chyba nie mam tendencji do tycia. Trzeba położyć Michasię. Jestem bardzo ciekawa jej pokoju.
Rozejrzała się z zachwytem. Łóżeczko było takie słodkie. Miało blado różowy baldachim pod którym wisiały na plastikowej karuzeli różne zabawki. Kołderka i poduszka pokryte były białą pościelą w różowe hipopotamy. Uśmiechnęła się.
- Założę się, że to ty Betti wybierałaś pościel. Uwielbiasz hipopotamy.
- Podoba ci się Ulcia, prawda? Ja tylko powiedziałam Mareczkowi, że taka byłaby najlepsza i on ją kupił.
- Świetnie się wszyscy spisaliście. Pokój jest śliczny i Michasi na pewno będzie tu bardzo wygodnie.
- Kupiłem też takie urządzenie, zobacz. Dzięki niemu będziemy słyszeć płacz małej. Świetna rzecz.
- Dziękuję kochanie. Pomyślałeś o wszystkim.
W sobotę zaprosili przyjaciół. Helena wraz z Zosią przygotowała wszystko odciążając tym samym Ulę. Maciek przywiózł rodziców. Ze wzruszeniem ściskali Ulę i gratulowali dziecka.
- Szkoda tylko, że moi rodzice nie dożyli tej chwili – powiedziała ledwie hamując płacz. – Mam tylko nadzieję, że są gdzieś tam na górze i cieszą się z naszego szczęścia.
- Na pewno Ula. Śliczne macie to maleństwo a my, jeśli się zgodzisz, zastąpimy mu dziadków.
- Oczywiście, że się zgadzam. Nie ma innej możliwości.
Paulina i Violetta były zachwycone dzieckiem. Pochylały się nad kołyską i komentowały cicho.
- Śliczna, prawda? Zobacz Viola, jak się uśmiecha to ma w policzkach identyczne dołeczki jak Marek. Pozbierała od nich wszystko co najlepsze. Kiedyś wyrośnie na prawdziwą piękność i będzie łamać mężczyznom serca. Zazdroszczę wam obu. Ula spełnia się teraz jako matka. Ty za chwilę nią zostaniesz. Tylko ja na szarym końcu.
To ostatnie zdanie usłyszała podchodząca do nich Ula.
- Nie mów tak Paulina. Tylko patrzeć jak Sławek runie na kolana i oświadczy ci się. Przecież on świata poza tobą nie widzi i kocha cię nieprzytomnie. I ty się doczekasz. Zobaczysz.
Dni płynęły. Jasiek wrócił już do Szczecina, a Betti zaczęła czwartą klasę. Przez wakacje sporo urosła i sięgała Uli do ramienia. Powoli zaczęła też tracić dziecięce rysy twarzy. Subtelniała. Przez te niemożliwie duże i błękitne oczy bardzo przypominała Ulę. Kolor włosów też miała podobny. Były długie. Sięgały do pasa. Nie pozwoliła ich obcinać. Ula czasami tylko szła z nią do fryzjera, by wyrównał je trochę. Zaczęła wyrastać na prawdziwą piękność. Bardzo angażowała się w pomoc przy Michasi. Mała lgnęła do niej i choć niewiele jeszcze rozumiała, to przy Betti zawsze śmiała się głośno. Okazała się być spokojnym dzieckiem i nie sprawiała też kłopotów. Najwyraźniej odziedziczyła ten spokój i łagodność po Uli. Chowała się zdrowo. W święta zorganizowali chrzciny. Ojcem chrzestnym został Maciek a matką chrzestną Paulina.
Marek miał bzika na punkcie córki. Zawsze stęskniony wracał do domu i poświęcał jej mnóstwo czasu. Wieczory i noce należały tylko do Uli. Jego miłość do niej nie osłabła ani trochę. Wręcz przeciwnie. Wydawało się, że kocha ją jeszcze mocniej niż dawniej, choć jemu samemu wydawało się to niemożliwe. Macierzyństwo najwyraźniej jej służyło. Rozkwitła i jeszcze bardziej wypiękniała. Gdy przebywali gdzieś w towarzystwie, Marek z dumą łowił zachwycone spojrzenia mężczyzn taksujących jego żonę. Schlebiała mu myśl, że ta wyjątkowa, piękna kobieta jest tylko jego i cieszył się, że ona nie zwraca na żadnego z nich uwagi. Bez wątpienia byli tymi samymi połówkami jednego jabłka.
Dostali zaproszenia do Hiszpanii i Szwecji od swoich kontrahentów. Póki co nie mogli z nich skorzystać. Ula nadal karmiła piersią. Jednak obiecali sobie, że jak Michasia trochę podrośnie i zacznie być karmiona z butelki, zrobią sobie krótkie wakacje.
W maju Violetta powiła chłopca. Niezły ubaw mieli z niej na porodówce. Wrzeszczała jak opętana na personel domagając się znieczulenia. Najwięcej dostało się Sebastianowi, który nie był w stanie wytrzymać do końca porodu i po prostu zwiał z sali porodowej. Te wrzaski nie były bezpodstawne. Okazało się, że chłopak jest duży i trzeba było wykonać cesarskie cięcie, bo Violetta nie byłaby w stanie urodzić go siłami natury. Dziecko miało cztery kilo osiemset gram i prawie ją rozerwało. Na szczęście lekarze zareagowali w porę. Tomaszek, bo tak dali mu na imię, jako żywo przypominał swojego tatusia. Tak jak on, miał pucołowate policzki i ciągle domagał się jedzenia. Marek śmiał się, że to dziecko już od powijaków stało się koneserem dobrego żarełka. Olszańscy poprosili ich, by zostali chrzestnymi malca, na co ochoczo przystali.
Paulina też doczekała się swojego szczęścia. To szczęście objawiło się w sylwestrową noc, którą spędzała wraz ze Sławkiem w eleganckim hotelu. Przed dwunastą wymknęli się z sali balowej do pokoju, który wynajął na tę noc. Tam w jego zaciszu uklęknąwszy przed nią wyznał jej jak bardzo ją kocha i nie może bez niej żyć. Wyjął pudełeczko zawierające pierścionek ze sporym brylantem i poprosił ją o rękę. Była bardzo wzruszona i nie potrafiła zapanować nad głosem.
- Bardzo cię kocham Sławku i zostanę twoją żoną. Od dawna o tym marzyłam.
Nie wrócili już na bal. Woleli zostać w pokoju i cieszyć się swoim małym, wielkim szczęściem. Rozmawiali o ślubie starając się uściślić jego datę.
- Pobierzmy się we wrześniu. Wtedy będzie już Alex. Wyjdzie na początku lipca. Bardzo chcę by był na naszym ślubie. To mój jedyny brat, jedyna rodzina. Wiesz jak bardzo go kocham. Moje szczęście nie byłoby pełne, gdyby go nie było przy mnie w tym najważniejszym dla nas dniu.
- Wiesz, że zrobię wszystko, co tylko zechcesz. Niech będzie wrzesień.
Potem była już tylko upojna noc. Kochali się do bladego świtu. On z czułością całował jej plecy i tę bliznę świadczącą o tym, jak wiele przeszła. Znał już tę historię. Opowiedziała mu wszystko nie zatajając niczego. Podziwiał ją i jej wspaniałomyślność podyktowaną wielką miłością do brata. Potrafiła mu wybaczyć mimo krzywdy jakiej się dopuścił wobec niej. W jego oczach była najwspanialszą istotą na ziemi. Bardzo ją kochał.
Szczęk odsuwanej zasuwy wyrwał go z odrętwienia. Już od trzech godzin tak siedział w jednej pozycji z oczami utkwionymi w niebo za zakratowanym oknem. Bał się dzisiejszego dnia. Bał się tego, co go spotka, gdy opuści wreszcie te więzienne mury. Z jednej strony cieszył się, że to już koniec jego kary, że wreszcie wyjdzie na świat. Z drugiej strony wpadał w panikę na myśl, co ten świat ma mu do zaoferowania. Wiedział już, że prosto stąd pojedzie do Dobrzańskich. Prosili Paulinę, by przywiozła go do nich. Czy to oznacza pojednanie i wybaczenie? Czy oznacza, że oni mają względem niego jakieś plany? Sam gubił się w tej gonitwie myśli. Miał świadomość, że ta wizyta musi się odbyć. Był im to winien. Nie zasłużyli sobie na to wszystko, co spotkało ich z jego strony. Nikt sobie nie zasłużył, a Paulina najmniej.
- Wstawaj Febo. Wychodzisz – usłyszał donośny głos strażnika. – Dzisiaj nie będę cię skuwał.
Podniósł się ociężale z łóżka i wolnym krokiem podążył za nim. Dotarli do szatni, gdzie wydano mu jego rzeczy. Wszystkie, prócz broni.
- Broń została zarekwirowana. Lepiej nie kupuj kolejnej. Znowu mogła by cię podkusić. Lepiej nie prowokować losu. - Nie odpowiedział. Nie zależało mu na tym przedmiocie. Obiecał sobie, że już nigdy nie weźmie broni do ręki. Z reklamówką pełną rzeczy wyszedł przez więzienną bramę.
- Bądź grzeczny Febo – usłyszał jeszcze. – Nie chcemy cię tu oglądać powtórnie.
Jaskrawe słońce poraziło mu oczy. Zmrużył je i przyłożył dłoń do czoła. Była tu. Czekała na niego. Szeroki uśmiech przyozdobił jej twarz. Ruszyła w jego kierunku z rozpostartymi ramionami. Przytuliła go mocno.
- Nareszcie braciszku. Nareszcie. Koniec naszej męki. Jesteś wolny. Taka jestem szczęśliwa. Chodźmy. Już nigdy nie chcę oglądać tego okropnego miejsca. Sławek zawiezie nas do Dobrzańskich.
On sam wyskoczył z samochodu i uścisnął Alexowi dłoń.
- Bardzo się cieszę Alex, że to już koniec. Wiesz, że pobieramy się we wrześniu i bardzo byśmy chcieli, byś został naszym świadkiem. Zgodzisz się?
- Zgodzę. Oczywiście, że zgodzę. Teraz jednak jedźmy. Trudno mi znieść widok tych więziennych murów.
Dość szybko przejechali tę trasę. Sławek zaparkował na podjeździe Dobrzańskich i pomógł Paulinie wysiąść. Alex również wysiadł z auta i zobaczył stojących na schodach seniorów. Niepewnie do nich podszedł.
- Witajcie – powiedział cicho. – Dobrze was widzieć.
- I my cieszymy się, że już z nami jesteś. Witaj w domu synku. – Rozpłakał się słysząc te słowa wypowiadane przez Krzysztofa. Tylko jeden Bóg wie, że nie zasłużył sobie na nie. To był niecodzienny widok. Płaczący Febo. Twardy, bezwzględny, pozbawiony skrupułów facet. Krzysztof objął go mocno.
- Już dobrze Alex. To więzienie cię zmieniło, ale zdecydowanie na lepsze a ja bardzo się z tego cieszę. Wejdźmy do środka.
W salonie zastali Ulę i Marka. Na podłodze raczkowało dziecko. Młodzi podnieśli się z kanapy na widok wchodzących. Alex otarł rękawem mokrą od łez twarz.
- Dzień dobry Ula, dzień dobry Marek.
- Witaj Alex. Czekaliśmy na ciebie.
Podeszli do niego i przywitali się z nim uściskiem dłoni. Ciągle patrzył na dziecko. Jego widok tutaj zaintrygował go. Wprawdzie Paulina wspominała, że powiększyła im się rodzina, ale nie sądził, że to dziecko jest już takie duże. Myślał, że zastanie leżące w wózku niemowlę. Wskazał na nie mówiąc.
- To mała Dobrzańska, prawda?
Marek schylił się i wziął córkę na ręce.
- Przedstawiam ci Alex Michalinę Dobrzańską. Naszą córkę.
- Nie wyparlibyście się jej. Jest podobna do was obojga. Witaj maleńka – połaskotał ją po brzuszku. Dziewczynka roześmiała się radośnie i wyciągnęła do niego rączki. Spojrzał na nich z obawą.
- Mogę?
- Oczywiście, że możesz. To cygańskie dziecko. Idzie do każdego – Marek podał małą Alexowi. Dziwnie się poczuł trzymając ten dobrzański skarb na rękach. Jakaś czułość, jakaś radość i wielkie szczęście, gdy mała przytuliła się do niego.
- To twój wujek Michasia – powiedziała łagodnie Ula. – Uściskaj go.
Mała objęła rączkami jego szyję i przytuliła policzek do jego twarzy. Zaszkliły mu się oczy. Poczuł żal, że on nie ma takiej wspaniałej kobiety u boku i kochającego dziecka.
- Zazdroszczę wam. Stworzyliście naprawdę kochającą się rodzinę. Mała jest wspaniała a ty Ula wyglądasz pięknie.
- Nie zazdrość Alex. Każdemu pisane jest szczęście. I ty się doczekasz.
- Kochani nie stójmy tak. Siadajmy do stołu. Zosia zaraz poda obiad – Helena zapraszała wszystkich.
Do salonu weszła Beatka. Nieco zawstydzona podeszła do Uli i przywitała się ze wszystkimi ogólnym „dzień dobry”.
- To Alex moja młodsza siostra, Beatka. Mam jeszcze brata, ale on mieszka i studiuje w Szczecinie. Zwykle o tej porze jest w Warszawie, ale szykuje się do obrony pracy i nie mógł przyjechać.
Alex uścisnął Betti dłoń.
- Cieszę się, że mogę cię poznać. Jesteś bardzo podobna do siostry. Za parę lat będziesz równie piękna jak ona.
- Dziękuję. Mnie też jest miło pana poznać – wybąkała zarumieniona.
- Chodź Betti, pomożemy Zosi. Dużo nas dzisiaj – Ula już kierowała swoje kroki do kuchni ciągnąc za sobą siostrę.
Kiedy wszystko stało już na stole zajęli się jedzeniem. Krzysztof zerkał co chwilę na swojego przybranego syna w końcu spytał.
- Zdradzisz nam swoje plany Alex? Co zamierzasz teraz robić?
- Plany? Właściwie nie mam żadnych. Nie zastanawiałem się, co będę robił po wyjściu na wolność, bo cały czas myślałem tylko o was. Jak mnie przyjmiecie, jak zareagujecie. Bałem się tego momentu. Bardzo. Powinienem chyba pojechać do Mediolanu i pokazać się babci. Staruszka bardzo przeżyła to wszystko. Jednak nie będę tam dłużej niż tydzień. Potem wrócę. Zatrzymam się u Pauliny. Tak ustaliliśmy. Później poszukam chyba jakiejś pracy. Muszę przecież z czegoś żyć. Wprawdzie zostało sporo pieniędzy na koncie ze sprzedaży domu, ale nie mogę korzystać z nich wiecznie.
- A ja mam dla ciebie propozycję. Właściwie to mamy, bo uzgodniliśmy to wspólnie z Markiem, Ulą i Pauliną. Chcemy zaproponować ci stanowisko wice prezesa F&D i odkupienie dwudziestu pięciu procent udziałów.
Alex wyglądał jakby był w ciężkim szoku. Jego wielkie, czarne oczy omiatały wszystkich siedzących przy stole. – Czy to możliwe? Po tym wszystkim czego ode mnie doświadczyli, składają mi taką propozycję?
- To bardzo piękny gest z waszej strony, jednak nie wiem, czy to dobry pomysł. Do tej pory tylko szkodziłem firmie – powiedział z wyraźną przykrością spuszczając głowę.
- Składamy ci tę propozycję, bo wiemy, że bardzo się zmieniłeś i liczymy na to, że te lata już nie wrócą. Powinieneś kontynuować dzieło swoich rodziców. Firma przez okres, w którym cię nie było, bardzo się rozwinęła. Pozyskaliśmy zagranicznych kontrahentów. Jest mnóstwo pracy. Marek, Ula, Paulina i ich przyjaciele urabiają się po łokcie. Każda para rąk się przyda. Ty masz wieloletnie doświadczenie. Czas synu żebyś użył go z uczciwych pobudek. Powinieneś teraz wszystkie swoje siły poświęcić firmie po to, by po latach spojrzeć w odbitą w lustrze swoją twarz i powiedzieć: „Tak, byłem zły, ale stałem się porządnym człowiekiem”.
- Chyba nie mam tyle gotówki, by wykupić wszystkie udziały – powiedział niepewnie.
- Tym się nie martw. Zapłacisz ile możesz. Resztę będziesz spłacał w dogodnych ratach. Spiszemy umowę i będziesz się trzymał jej założeń.
- Naprawdę nie spodziewałem się… Nie po tym czego się dopuściłem, że wy… - nie mógł mówić dalej. Szloch wstrząsnął całym jego ciałem. Ukrył w dłoniach twarz. Marek podszedł do niego i poklepał go uspokajająco po plecach.
- Zapomnij o tym co było. Czas się zebrać się do kupy. Ta firma cię potrzebuje i my też.
- Dziękuję wam za wszystko i jeszcze raz szczerze przepraszam za wszystko. To już nigdy się nie powtórzy. Nigdy. Przysięgam.
Późno skończyło się to spotkanie. Betti zabrała Michasię, położyła ją do łóżeczka i opowiadając jej bajki sprawiła, że dziewczynka szybko usnęła. Młodzi Dobrzańscy pożegnali wszystkich i też udali się na spoczynek. Leżąc już w łóżku komentowali wydarzenia dzisiejszego dnia.
- Popatrz kochanie jak wszystko uległo zmianie. Alex jest zupełnie innym człowiekiem. Wszystko powoli się układa. Każde z nas poskładało życie do kupy. Paulina za chwilę będzie szczęśliwą żoną. W grudniu Maciek pobiera się z Anią a Olszańscy są tak samo szczęśliwi jak my. Mamy dobre życie Ula. Nie zamieniłbym go na nic innego. Mam nadzieję, że jego reszta będzie równie szczęśliwa. Jednak do pełni szczęścia czegoś mi brakuje.
Wsparła się na łokciu i zdumiona spojrzała na niego nie wiedząc o co mu chodzi.
- Czego?
- Drugiego dziecka. Brakuje mi syna. Małego Kacperka. Dlatego już teraz popracuję nad tym, by pojawił się wkrótce wśród nas.
Przylgnął do niej obsypując jej twarz pocałunkami. Dłonie już ściągały jej koszulkę. Zachichotała, gdy jego usta przeniosły się na pępek.
- Jesteś niemożliwy Dobrzański, ale za to cię kocham. Bardzo kocham.
K O N I E C
Comments