top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoragoniasz2

"ZEMSTA NIE ZAWSZE JEST SŁODKA" - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6

 

 

Jęknęła głośno próbując otworzyć oczy. Jej ciało wyło z trudnego do zniesienia bólu. Oprawcy kopali ją wszędzie. Była pewna, że zostawili na jej skórze niejeden siny ślad. Odwróciła głowę wpatrując się w ziejący otwór bramy.

 - Ratunku… - usiłowała krzyknąć. – Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!

Jej głos był słaby i ledwie słyszalny, a jednak ktoś ją usłyszał. Młody chłopak z plecakiem przerzuconym przez ramię zatrzymał się nasłuchując.

 - Ratunku! – doszedł do niego rozpaczliwy krzyk. Wyjął komórkę z kieszeni i przyświecając nią sobie skierował się wprost do źródła tego rozpaczliwego krzyku. Wreszcie zobaczył kobietę. Leżała tuż przy kontenerach na śmieci. Przykucnął przy niej oświetlając jej twarz.

 - Rany boskie! Kto panią tak urządził?

 - Napadnięto mnie i okradziono – wyszeptała cicho. – Czy może pan zadzwonić po pogotowie? Jestem bardzo obolała.

Chłopak nawet się nie zastanawiał i natychmiast wybrał numer pogotowia i policji. Nie czekali długo. Najpierw pojawili się policjanci, a tuż po nich przez bramę wjechała karetka pogotowia. Chłopak opisał całą sytuację jaką zastał i potwierdził, że to on dzwonił po pomoc. Kiedy Ulę zapakowano na nosze podszedł jeszcze do niej.

 - Mam nadzieję, że złapią tych drani, a pani szybko dojdzie do zdrowia.

 - Dziękuję – uścisnęła mu dłoń. – Dziękuję, że usłyszałeś moje wołanie. Powiesz mi jak masz na imię?

 - Szymon Stec. Muszę już iść, bo rodzice będą się niepokoić. Wszystkiego dobrego.

 

Na izbie przyjęć zrobiono jej obdukcję całego ciała. Spisano jej dane. Po prześwietleniu zapytała lekarza, który się nią zajmował, czy mogłaby poinformować bliskich o tym, co się stało.

 - Ukradziono mi torebkę wraz z telefonem…

 - Proszę wziąć mój – medyk wyciągnął z kieszeni fartucha swój aparat – i powiadomić, kogo trzeba.

Wystukała numer Marka. Pamiętała go doskonale więc wybrała bez problemu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że jest zajęty. Wybrała rysiowski numer. Odebrano natychmiast, a w słuchawce usłyszała głos taty.

 



 

 - Ula, gdzie ty jesteś? Marek odchodzi od zmysłów i wydzwania po szpitalach.

 - Napadnięto mnie, okradziono i pobito. Jestem w szpitalu na Banacha. Jeśli możesz zadzwoń do Marka i daj mu znać, bo ja nie mogę się do niego dodzwonić. Znajdzie mnie na izbie przyjęć. Muszę kończyć, bo dzwonię z pożyczonej komórki. Moją ukradziono. Zadzwońcie do Marka – rozłączyła się oddając telefon lekarzowi. – Bardzo dziękuję.

 - Opatrzymy panią teraz. Zszyjemy ten rozcięty łuk brwiowy i zrobimy jeszcze kilka badań. Na szczęście nie ma żadnych złamań i wstrząśnienia mózgu, choć te podbiegnięte krwią miejsca świadczą o tym, że dostała pani kilka silnych ciosów w głowę. Trzeba być prawdziwym zwyrodnialcem, żeby tak brutalnie pobić kobietę. No nic…, zabieram się do pracy. Najpierw podam znieczulenie.

 

Marek zaczynał wariować. Obdzwonił już sześć szpitali i nie dowiedział się niczego. Po raz siódmy miał wybierać numer do kolejnego, gdy na wyświetlaczu ukazało się nazwisko Cieplaka.

 - Co tam, panie Józefie? – zapytał zniechęcony.

 - Ula dzwoniła do ciebie, ale miałeś zajęty numer więc zadzwoniła do nas. Została napadnięta i pobita. Ukradziono jej torebkę, w której miała telefon. Jest na izbie przyjęć w szpitalu przy Banacha. Jeśli jesteś w stanie, jedź do niej. Ja już jestem spokojniejszy, bo wiem, że żyje, chociaż jest mocno poturbowana. Tobie na pewno powie więcej.

 - Dziękuję panie Józefie. Już do niej jadę. Trochę odetchnąłem. Dziękuję, że mnie pan poinformował.

Ubierał się pośpiesznie. Wyjął jeszcze z szuflady komody starą Nokię Uli i zasilacz. Na razie musi wystarczyć, a on przynajmniej będzie miał z nią kontakt. Jeszcze świeża piżama, szlafrok, czyste ręczniki i kapcie. Mydło, pasta i szczoteczka do zębów. – Niewykluczone, że zostawią ją na oddziale. Nie wiadomo w jakim jest stanie – pomyślał. – Jeśli zostanie, jutro dowiozę resztę.

Wsiadł do samochodu i uruchomił silnik. – Najszybciej będzie przez Koszykową – stwierdził, choć szpital położony był zaledwie trzy kilometry od Siennej. Po dziesięciu minutach już parkował przed izbą przyjęć. Biegiem dotarł do rejestracji, żeby zasięgnąć języka. Przedstawił się i zapytał o Ulę.

 - Przywieziono ją tu z godzinę temu. Została napadnięta i pobita.

 - Rzeczywiście mamy taką pacjentkę. Kim jest dla pana? Kimś z rodziny?

 - Jest moją narzeczoną, wkrótce żoną.

Pielęgniarka wstała od biurka i spojrzała na zdenerwowaną twarz Dobrzańskiego.

 - Zaprowadzę pana. Proszę za mną.

Niemal rozpłakał się, kiedy ją ujrzał. Leżała z zamkniętymi oczami, posiniaczona i opuchnięta. Przysiadł przy jej łóżku i ująwszy jej dłoń przycisnął do ust. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego, choć bardziej przypominało to grymas bólu.

 - Jesteś…

 - Nie rób mi tego nigdy więcej, Ula. Niemal oszalałem. Kiedy proponuję ci, że po ciebie przyjadę nie buntuj się i nie wymyślaj świetnych, autobusowych połączeń. Już nigdy się na to nie zgodzę. Widzisz ile nieszczęścia może się zdarzyć podczas krótkiej drogi na przystanek? Jak to się w ogóle stało?

 - Wciągnęli mnie do bramy. Było ich trzech zakapturzonych i w kominiarkach. Dwóch nie odzywało się w ogóle. Mówił tylko ten trzeci, ale jakoś dziwnie.

 - Dziwnie…?

 



 

 - Mówił, jakby nie był stąd, to znaczy z Polski. Brzmiał jak obcokrajowiec. Może pomyślisz, że mam paranoję, ale dałabym sobie głowę uciąć, że mówił z włoskim akcentem.

 - Już nic sobie nie pomyślę. Jeśli to sprawka Pauliny, odpowie za to, choć myślę, że ciężko będzie jej to udowodnić. Mówiłaś o tym policji?

 - Mówiłam, ale nic nie wspominałam o Paulinie. Jestem obolała  i nawet przy mówieniu odczuwam ból. To przez tę rozciętą wargę. Dostałam pięścią i aż dziw, że nie wybił mi zębów.

 - Nie mówił lekarz, czy zatrzymają cię na oddziale? Nie wyglądasz dobrze – powiedział z troską.

 - Na pewno zostanę. Czekają tylko aż ta kroplówka zejdzie.

 

Było dobrze po północy, gdy opuścił szpital. Był już o wiele spokojniejszy zwłaszcza po rozmowie z lekarzem, który zapewnił go, że Ula i tak miała wiele szczęścia.

 - Rany tylko tak okropnie wyglądają, ale nie są groźne. Za trzy, cztery tygodnie wszystko powinno się wygoić. Proszę myśleć pozytywnie. Równie dobrze mogła mieć połamane od kopniaków kości, czy odbite nerki, albo wstrząśnienie mózgu. Konsekwencje tego napadu mogłyby być daleko idące. Na szczęście nie jest tak źle.

Mimo to Marek był przytłoczony tą sytuacją i najchętniej wziąłby Uli ból na siebie. Rany i siniaki może nie były groźne, ale z pewnością bolesne, bo Ula krzywiła się przy każdym ruchu. Poza tym nie mógł przestać myśleć o tym, co mu powiedziała o całym zdarzeniu i o napastnikach. Z całą pewnością nie miała urojeń. Jeśli rozpoznała włoski akcent napastnika, to nie miał prawa jej nie wierzyć.

Zasnął dopiero nad ranem nie mogąc uspokoić galopady myśli. Koło ósmej zadzwonił do Olszańskiego prosząc go o zastępstwo przynajmniej na dwa dni i po krótce opowiadając o wydarzeniach zeszłego wieczoru.

 - Wprawdzie obiecałem Violetcie, że oddzwonię, ale było już bardzo późno i nie chciałem was budzić. Powiedz jej, co się wydarzyło i uczul, żeby na razie trzymała język za zębami. To ważne, bo wprawdzie mam pewne podejrzenia, ale na razie żadnych dowodów na ich potwierdzenie więc lepiej nie mówić nic.

 

 

Trójka mężczyzn podjechała pod dom Alexa i pośpiesznie wysiadła z samochodu kierując się do drzwi wejściowych. W środku czekała już na nich Paulina zgłodniała wieści. Jak tylko ujrzała całą trójkę rzuciła w ich kierunku. – I jak poszło, chłopcy?

 



 

Luiggi triumfalnie potrząsnął torebką.

 - Poszło zgodnie z planem. Dostała małe lanie, ale muszę przyznać, że jest odważna. Za żadne skarby nie chciała podać pinu do karty. Wolała śmierć niż powiedzieć cokolwiek. W torebce są tylko dokumenty i komórka, a w reklamówce jakieś zakupy, które zrobiła. Jutro pewnie dowiesz się reszty w firmie.

 - Dziękuję wam. Dobrze się spisaliście. Na stole w kuchni macie kolację. Dopiero ją przywieziono i pewnie jest jeszcze ciepła.

Kiedy zniknęli jej z oczu zaczęła przetrząsać torebkę Uli. Faktycznie niewiele w niej było. Sięgnęła do szuflady komody wyciągając z niej nożyczki. Z mściwą satysfakcją pocięła w drobny mak kartę do bankomatu, dowód osobisty i prawo jazdy. Torebkę wraz z pozostałą zawartością wrzuciła do szuflady. Zajrzała do reklamówki i aż zaświeciły jej się oczy na widok pięknego szala firmy włoskiej Dolce&Gabbana. - Musiała wydać za niego majątek – mruknęła. – To z najnowszej kolekcji… Tego na pewno nie wyrzucę. Zbyt cenne.

 

Następnego dnia pojawiła się w firmie punktualnie i wprost z windy udała się do Olszańskiego. Dzisiaj miała odebrać swoją umowę. Ona już czekała na nią. Olszański wskazał jej miejsce, gdzie miała się podpisać. Zrobiła to z szerokim uśmiechem pytając jednocześnie o Marka.

 - Marka nie będzie przez co najmniej dwa dni.

 - Dlaczego? Coś się stało?

 - A dlaczego miałoby się stać? Ma pilne sprawy do załatwienia.

 - No tak, rozumiem… Tylko nie ustaliliśmy, gdzie będę siedzieć.

 - Konferencyjna jest pusta. Pamiętam, że lubiłaś tam pracować. Jest do twojej dyspozycji. Zajrzyj do Pshemko. On pokaże ci najnowsze projekty i opowie o dodatkach.

Wyszła z kadr z uśmiechem błąkającym się na ustach. Skoro Marek wziął aż dwa dni wolnego, to oznacza, że z panną Cieplak nie jest wesoło. Bez niej w firmie będzie miała większe pole manewru. Kontakt z Pshemko był ważny i nie omieszka go odnowić. Znów będzie mu prawić komplementy i będzie dla niego słodka jak miód, a wszystko po to, by pokrzyżować mu plany. On też nie był dla niej miły przed wyjazdem do Milano. Zarzucił jej kłamstwo i nielojalność. Takich rzeczy się nie wybacza, ale pielęgnuje w pamięci.

118 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page