top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

ZMANIPULOWANE ŻYCIE - rozdział 12


ROZDZIAŁ 12


Ula długo ściskała przyjaciółkę i gratulowała jej zaręczyn. Trochę jej też zazdrościła, bo oto Agata znalazła wreszcie swoje szczęście i zaczyna nowy etap w życiu, a ona wciąż nie może uporać się sama ze sobą.

- To kiedy ślub?

- Nie uwierzysz. Alex jest w gorącej wodzie kąpany i już zaczął załatwiać. Podobno w święta wychodzi za mąż jego siostra a on postanowił, że ustatkuje się przed nią i ten ślub będzie prawdopodobnie w listopadzie. Niezbyt miły miesiąc na takie uroczystości, ale nie mam sumienia mu się sprzeciwiać, bo działa jak w gorączce. Szykuj się więc kochana, bo będziesz świadkiem naszego szczęścia. Alex wybrał Marka, więc dobrze się złożyło. W sobotę jedziemy do moich rodziców, żeby ich powiadomić a w niedzielę do Dobrzańskich. Jeśli to prawda z tym ślubem Pauliny, to czeka nas wszystkich jeszcze w grudniu podróż do Włoch.


Nie minął tydzień, a Alex zaliczył wizyty u rodziców Agaty i swoich przybranych, wraz z Agatą wybrał u jubilera obrączki, sporządzili wspólnie listę gości i za chwilę mieli jechać do siedziby parafii zabukować konkretny już termin ślubu. Odpowiednia suma pieniędzy otwierała możliwość wyboru, więc wybrał ostatnią sobotę października. Agata w milczeniu przyglądała się tej desperacji narzeczonego. Tylko raz zadała mu pytanie, dlaczego tak bardzo zależy mu na pośpiechu.

- Kochanie przede wszystkim ta miłość nie może czekać i powinna zostać usankcjonowana. Ja już wystarczająco długo byłem sam i teraz, gdy moje serce wreszcie drgnęło i obudziło się z ciężkiego snu, mam zwlekać z tak ważną rzeczą jak poślubienie cię? Nic z tego. A ostatni powód, to ślub Pauliny. W końcu jestem od niej starszy i to ja powinienem się najpierw ożenić niż ona wyjść za mąż. Tak uważam.

To wesele nie miało być zbyt duże. Liczba zaproszonych gości oscylowała w granicach pięćdziesięciu osób. W znalezieniu odpowiedniego domu weselnego wydatnie pomogła Helena Dobrzańska mająca liczne koneksje z racji prowadzonej przez siebie fundacji. Febo miał do wyboru horrendalnie drogi i ekskluzywny hotel lub znacznie tańszą propozycję Heleny. Agata przekonała go, że nie potrzebują wystawnego przyjęcia i nie muszą ponosić tak ogromnych kosztów.

- Już wynajęcie sali bankietowej w takim hotelu kosztuje majątek a do tego dochodzi bardzo drogie menu i alkohole. To naprawdę wyrzucanie pieniędzy. Ten dworek w Otrębusach jest naprawdę śliczny i z całą pewnością goście będą zachwyceni.

Choć początkowo wydawało się to mało prawdopodobne, ale jednak Alex postawił na swoim. Ślub i wesele miało się odbyć w ostatnią sobotę października. Dzięki uprzejmości Pshemko i przy pomocy Uli i Violetty Agata wybrała z ostatniej kolekcji piękną suknię ślubną, w której wyglądała zjawiskowo.

Tydzień przed ślubem pojawiła się w firmie Paulina i to nie sama. Przyjechała ze swoim włoskim narzeczonym.



Wysiadła z windy uwieszona na jego ramieniu i ruszyła długim korytarzem do gabinetu brata, który na jej widok wstał zza biurka i podszedł do niej szeroko rozwarłszy ramiona.

- Witaj sorella. Jak miło cię widzieć. To twój narzeczony? – przeszedł na włoski.

- Tak. Poznaj proszę, to Mario Cozza syn Bruno Cozza, słynnego we Włoszech lekarza okulisty. Mama Mario i on sam także są lekarzami o tej specjalności i posiadają sieć klinik okulistycznych rozrzuconych po całym kraju.

Alex podszedł do Włocha z wyciągniętą dłonią.

- Bardzo miło jest mi cię poznać. Z tym ślubem to prawda? Pobieracie się w święta?

- To szczera prawda – potwierdził Mario. – Zakochałem się w twojej siostrze bez pamięci i nie chcę zwlekać z zaślubinami. Ty pewnie miałeś tak samo, skoro tak bardzo pospieszałeś ze ślubem.

- Nie inaczej mój drogi. Może przejdziemy do Marka. Tam poznam was z całym towarzystwem a przede wszystkim z moją narzeczoną. Jest asystentką Marka, naszego przyrodniego brata – wyjaśnił Włochowi.

- To wszystko już wiem, bo Paulina mi opowiadała. Prowadź zatem.

Czekano już na nich, bo wieści o przybyciu Pauliny rozniosły się po firmie lotem błyskawicy. Alex najpierw przedstawił siostrze i przyszłemu szwagrowi Agatę, potem Ulę, jako ich świadkową i w końcu Marka, Sebastiana i Violettę. Całe towarzystwo przeszło do sali konferencyjnej, gdzie omawiano jeszcze szczegóły ślubu i przyjęcia weselnego. Na koniec Paulina zaprosiła wszystkich do Mediolanu na święta i na swój ślub.

- Zatrzymacie się w domu naszych rodziców. Jest bardzo duży i na pewno wszystkich pomieści. My teraz pójdziemy przywitać się jeszcze z Krzysztofem, a potem jedziemy do Heleny, bo tak się z nią umawiałam. Nalegała, żebyśmy zostali u nich aż do wyjazdu.



Agata była zdenerwowana i mocno spięta. Im bardziej zbliżała się wyznaczona godzina ślubu tym bardziej jej stres rósł. Ula i mama Agaty próbowały ją uspokajać, ale skutek tego był marny.

- A jak się potknę i przewrócę? Jak się pomylę przy składaniu przysięgi? To będzie blamaż na pół Warszawy.

- Agata nie panikuj i nie zakładaj najgorszego – Ula schwyciła ją za ramiona i zmusiła, żeby spojrzała na nią. – Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam i najbardziej opanowaną. Naprawdę nie rozumiem skąd wzięło się to zdenerwowanie. Zobaczysz, że wszystko się uda i nie będzie żadnej wpadki - zerknęła na zegarek. – Chyba powinnyśmy już schodzić. Limuzyna czeka.

Nie było żadnej przykrej niespodzianki. Przed kościołem czekał Marek z Sebastianem, którzy pomogli wyjść paniom z limuzyny. Ula wsunęła rękę pod ramię Marka i omiotła tłum, który zgromadził się na szerokich schodach katedry. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że widzi Dąbrowską w cudacznie pstrokatej chustce na głowie a obok niej własną matkę w jakichś zgrzebnych, burych ciuchach. Na moment jej serce stanęło z przerażenia. Zamrugała nerwowo powiekami i ponownie spojrzała w to miejsce, ale nie zobaczyła ich. Pomyślała, że wzrok płata jej okrutne figle. Nie było jednak czasu analizować tej sytuacji, bo ustawiał się orszak weselny. Na przedzie powoli kroczyła Agata uczepiona ramienia swojego ojca a za nimi Ula z Markiem, Sebastian z Violettą, Paulina z Mario i reszta gości. Przy ołtarzu czekał zniecierpliwiony Alex, który chciał mieć to wszystko już za sobą. Całą ceremonię uważał za stratę czasu, bo przecież wystarczyłoby powiedzieć sakramentalne „tak” i byłoby po sprawie. Niestety musiał się uzbroić w cierpliwość, bo sam zdecydował się na ślub konkordatowy a to musiało potrwać przynajmniej godzinę.

Barański przekazał córkę narzeczonemu i sam zajął miejsce w ławie obok żony. Zaczęła się ceremonia. Stojący obok Uli Marek wciąż zerkał na nią powtarzając w myślach słowa przysięgi. Ona stała bez ruchu jakby zamieniona w kamień wpatrując się w państwa młodych. Wreszcie koniec. Ksiądz przedstawił gościom panią i pana Febo, którzy chwilę później ruszyli do wyjścia. Marek podał Uli ramię. Czuł jak drży. Pomyślał, że zbyt emocjonalnie zareagowała na ten ślub. Zauważył łzy na jej policzkach i podał jej dyskretnie chusteczkę.

- Już dobrze kochanie, już dobrze – wyszeptał cicho. Od jakiegoś czasu tak właśnie ją nazywał. Nie miał zamiaru ukrywać się przed światem ze swoimi uczuciami do niej, choć nadal nie był pewien, czy ona czuje tak samo. Nawet nie mógł powiedzieć, że są parą, bo jeszcze nią nie byli. Wychodzili często razem a to na lunch a to do kina, czy na spacer do parku, ale głównie była to jego inicjatywa, nie jej.


Wesele było naprawdę udane. Znakomite jedzenie, trunki i zespół muzyczny zadowoliły wszystkich. Ostatni goście wykruszyli się o czwartej nad ranem. Za dwa dni państwo młodzi wyjeżdżali w swoją podróż poślubną na egzotyczną Dominikanę. Na czas nieobecności Alexa Ula miała go zastąpić. Obowiązki Agaty przejęła Violetta, która już na dobre przeniosła się do działu Marka.

Był czwartkowy poranek. Ula przyszła do pracy i jak zwykle zaczęła od śledzenia giełdy. Nie trwało to długo, bo niemal od razu zauważyła zmiany. Bez namysłu wybrała numer maklera. On tylko potwierdził to, co dostrzegła na monitorze. Podekscytowana pobiegła do gabinetu Marka. Wpadła tam jak burza nawet nie przywitawszy się z nim.

- Zarobiliśmy pierwsze pieniądze! – krzyknęła. – Udało się! Udało!

Marek z wrażenia zakrztusił się kawą a jego wielkie oczy wyrażały przestrach i zdumienie. Opanował się jednak szybko i wystękał:

- Kochanie, jakie pieniądze?

Usiadła na kanapie i potrząsnęła plikiem wydruków, które trzymała w ręku.

- No jak to jakie? Z giełdy. Tu mam wszystkie dane. Spójrz.

Rozłożyła papiery na szklanym stoliku. Usiadł obok przyglądając się rzędom cyfr, które nie mówiły mu nic.



- Możesz jaśniej? Nic z tego nie rozumiem.

- Marek pamiętasz, że F&D zainwestowała w akcje czterech spółek pięćdziesiąt tysięcy złotych? To było tuż po tym jak przyjęliście mnie do pracy.

- No tak… Akcje… I co z nimi?

- Poszły w górę tak jak się tego spodziewałam. Długo stały w miejscu i wreszcie się ruszyło. Policzyłam wszystko i wyszło mi, że firma zarobiła prawie pięćset siedemdziesiąt sześć tysięcy bez paru złotych. Ależ się Alex zdziwi. Część pieniędzy znowu zainwestujemy, a reszta pójdzie na konto firmy. Wspaniale, prawda? Myślę, że sto tysięcy wystarczy.

Po raz pierwszy widział ją taką podekscytowaną i chyba szczęśliwą. Udało jej się coś naprawdę ważnego, coś, na czym bardzo jej zależało, bo chciała udowodnić sobie i im, że jest naprawdę warta tych pieniędzy jakie firma jej płaci.

- To ogromna suma Ula. Nawet jak zainwestujesz to i tak zostaje nam prawie pół miliona. Wiedziałem, że jesteś najlepsza. Tylko tobie mogło się to udać. Powinniśmy pójść do ojca i powiedzieć mu o tym. Na pewno się ucieszy i to bardzo.


Po dwóch tygodniach szczęśliwa para młoda wróciła z Dominikany. Oboje byli w świetnych humorach i tryskali energią. Przy porannej kawie opowiadali Markowi i Uli swoje wrażenia z pobytu. Gdy wyczerpali temat Alex zapytał o firmowe nowinki.

- A są. Żebyś wiedział, że są. Przede wszystkim nasz geniusz ekonomiczny i giełdowy postawił nasze pieniądze na właściwe spółki, bo pięknie zaprocentowały i dały prawie półmilionowy dochód. Dokładnie pięćset siedemdziesiąt sześć tysięcy złotych. Sto tysięcy Ula już zainwestowała za zgodą ojca. Reszta stanowi przychód firmy. Jest naprawdę wspaniała – spojrzał z miłością na zarumienioną twarz dziewczyny.

- Moje gratulacje Ula. Spodziewałem się wprawdzie jakichś zysków, ale nie aż takich. Faktycznie czujesz giełdę i jesteś w tym naprawdę dobra. My odciążymy was trochę, bo pewnie macie dosyć zastępstwa. A jak seniorzy? Zdrowi?

- Zdrowi. Powoli szykują się na wyjazd do Mediolanu. Mama już lata za ślubnym prezentem i my chyba też powinniśmy.


Z piątku na sobotę świat przybrał białą szatę. Kilka minut po dziesiątej Ula odebrała telefon od Marka.

- Jest tak pięknie i biało więc pomyślałem sobie, że może pojechalibyśmy do Łazienek. Park na pewno wygląda cudnie i bajkowo. Miałabyś ochotę? Pospacerowalibyśmy a potem zabrałbym cię na jakiś smaczny obiad do Baccaro.

- W sumie… czemu nie. I tak nie mam nic lepszego do roboty. Gotować też mi się nie chce.

- W takim razie będę za pół godzinki.



Park istotnie wyglądał bajecznie. Gałęzie drzew pokryte jeszcze rudymi liśćmi, które nie zdążyły opaść, uginały się pod ciężarem białego puchu. Ula wysiadła z samochodu i nacisnęła mocniej na uszy wełnianą czapkę. Było kilka stopni mrozu a ona nie lubiła marznąć, mimo że zima też miała swój niezaprzeczalny urok. Ta niechęć do tej pory roku miała swoje uzasadnienie. Kiedy odszedł ojciec, przez jakiś czas próbowała buntować się przeciwko despotycznej matce, odgrażała się, że ucieknie do taty, bo przynajmniej on ją kocha i nigdy nie próbował nią rządzić. Takie pyskówki doprowadzały Magdę do białej gorączki. Zdesperowana, szarpiąc brutalnie Ulę za rękę, wystawiała ją za próg i trzymała po kilka godzin za drzwiami. Latem to było do zniesienia, bo Ula zaszywała się w sadzie, ale zimą odziana przeważnie w jakąś bluzkę i sweter dygotała z zimna i zalewała się łzami przeklinając swój los. Błagała matkę, żeby wpuściła ją do domu, że zamarza i trzęsie się, ale rodzicielka była nieustępliwa.

- Posiedzisz tam trochę, to zaraz te głupoty wywietrzeją ci z głowy ty niewdzięcznico jedna. Jesteś wyrodną córką i nie potrafisz docenić tego, co masz. Życie dla ciebie poświęciłam, a ty ojca chcesz szukać? Niedoczekanie.

Po dwóch lub trzech godzinach otwierała w końcu drzwi i zbierała z progu zsiniałą i skostniałą z zimna dziewczynkę. Sadzała ją przy kuchennym piecu wręczając jej kubek z gorącą herbatą. To i tak nie pomagało, bo Ula za każdym razem odchorowywała tę karę zmagając się przez kilka dni z czterdziestostopniową gorączką, katarem i kaszlem. Leżąc w łóżku zadawała sobie jedno pytanie - która kochająca matka tak karze swoje dzieci? Matki jej koleżanek były zupełnie inne, troskliwe i czułe. Jej matka nigdy nie powiedziała jej, że ją kocha, nigdy nie wykazała troski, nigdy nie przytuliła. Była wredną, zimną suką, która nigdy nie powinna mieć dzieci.

Poczuła ramię Marka, które przyciągnęło ją do swego boku. On sam zmartwiony patrzył na jej wypełnione łzami oczy.

- Co się stało Ula? Dlaczego płaczesz?

Wytarła nerwowo policzki rękawiczkami.

- To nic. Naprawdę nic – wyszeptała. – Wspomnienia też czasem potrafią ranić i otwierać stare blizny. Chodźmy. Im dłużej stoję tym bardziej mi zimno.

37 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentários


bottom of page