ROZDZIAŁ 13
Szli wolno parkową alejką milcząc i obserwując leniwie spadające śniegowe płatki. Słowa Uli najwyraźniej podziałały na Marka przygnębiająco.
- Martwię się o ciebie – powiedział cicho – i boję. Boję się, że któregoś dnia tak bardzo zamkniesz się w swoim nieszczęściu, że nie dopuścisz mnie do siebie. Może powinnaś skorzystać z pomocy jakiegoś dobrego terapeuty a nie męczyć się z tym sama? Mówiłaś, że twoja przeszłość nie była dla ciebie dobra a ja mam wrażenie, że osacza cię z każdej strony tu i teraz. Jesteś lękliwa i niepewna siebie. Co ja mam zrobić, żeby to zmienić? Pomóż mi Ula zrozumieć, bo w końcu oszaleję.
Zatrzymali się nad brzegiem na wpół zamarzniętego stawu po którym dreptały kaczki.
- Nawet nie wiesz, że zrobiłeś już dla mnie bardzo wiele. Gdyby nie ty, twoja miłość do mnie i twoje nieustanne wsparcie, nie mam pojęcia, w jakim miejscu byłabym teraz. Nikt nigdy tak bardzo się o mnie nie troszczył jak ty. Wcześniej była Agata. Do dzisiaj się o mnie martwi. Jesteście jedynymi osobami, które dały mi nadzieję i bardzo pomogły. Kiedyś…, dawno… był jeszcze ktoś. Był tata, ale nie wiem, gdzie on jest. Nie wiem, gdzie mam go szukać. Wyczerpałam już wszystkie możliwości. Może kiedyś będzie nam dane się spotkać, chociaż teraz nie jest na to dobry czas. Tak przynajmniej twierdzi moja terapeutka. Tak. Mam terapeutkę – potwierdziła patrząc w zdziwione oczy Marka. – Regularnie chodzę na wizyty. Agata już o to zadbała. Agata… Moja prawie siostra i najlepszy człowiek na ziemi. Wiele jej zawdzięczam. Przygarnęła mnie i stworzyła mi prawdziwy dom. Taki dom bez złych wspomnień. Jak widać poza nim nadal nie mogę się od nich uwolnić. To jak prześladowanie, jak nękanie. Lekarka twierdzi, że nigdy się od nich nie uwolnię, ale z czasem zbledną i nie będą tak dotkliwe i bolesne. Wierzę jej – zamilkła. Marek też milczał. Te strzępy informacji, które do tej pory usłyszał należało poskładać do kupy jak skomplikowane puzzle. Na razie nic nie było spójne. Pamiętał, o czym mówiła mu Agata. Żeby nigdy nie pytał pierwszy. Tego się trzymał. Przyjmował do wiadomości tylko tyle, ile zechciała mu opowiedzieć. Nie naciskał i nie drążył, bo bał się, że ją spłoszy i zamilknie na dobre.
- Chyba zmarzłaś. Masz sine usta. Wracajmy do samochodu i jedźmy do Baccaro. Tam zamówimy gorącą herbatę.
Początek grudnia był bardzo pracowity. Zamykali rok. Po zliczeniu wszystkich kosztów i zysków okazał się jednak bardzo owocny. Kolekcje sprzedawały się znakomicie. Nie było zwrotów a dostawy do sklepów bardzo płynne, bo wszystkie szwalnie pracowały pełną parą. Do tego doszły znaczne oszczędności poczynione przez Ulę w budżecie pokazu i ogromny zysk z zakupionych przez firmę akcji. To wszystko przełożyło się na wysokość świątecznych premii. Podczas firmowej wigilii Krzysztof z dumą dziękował wszystkim pracownikom za zaangażowanie i ciężką pracę a oni byli mu wdzięczni, że jak zawsze potrafił to docenić. Kiedy załoga rozeszła się już do swoich zajęć a w sali konferencyjnej zostało kierownictwo firmy senior usiadłszy za szklanym stołem zapytał o wyjazd do Mediolanu.
- Bilety już zabukowałem tato więc o to nie musicie się martwić. W dniu wyjazdu wraz z Ulą podjadę po was i ruszymy prosto na lotnisko. Seba i Violetta, Alex i Agata a także Pshemko przyjadą swoimi samochodami. Zostawimy je na parkingu, żeby mieć czym wrócić. Wylot o jedenastej a my będziemy u was przed dziewiątą. Wszyscy spotkamy się przy odprawie.
Krzysztof przytaknął głową z aprobatą. Podobało mu się takie rozwiązanie.
- Dobrze to wymyśliliście. W takim razie spotykamy się jutro na lotnisku.
Marek wraz z Ulą wrócił do gabinetu. Usiedli na kanapie omawiając jeszcze ostatnie szczegóły tego wyjazdu.
- Skoro u rodziców mamy być przed dziewiątą, to u ciebie będę musiał być o ósmej. Spakuj już dzisiaj wszystkie rzeczy, żeby jutro tylko znieść je do samochodu.
- Boję się… - spojrzała na niego niepewnie. – Nigdy nie leciałam samolotem. Nie wiem jak to jest.
Odgarnął jej kosmyk z czoła i uśmiechnął się.
- Nie masz się czego bać, bo latanie jest bardzo przyjemne. Nawet nie poczujesz kiedy samolot wzniesie się w powietrze. Widok z góry jest naprawdę piękny. Poza tym nie licząc tego, że musimy stawić się wcześniej do odprawy to sam lot trwa zaledwie dwie godziny. Ani się obejrzysz, a już będziemy lądować.
Punktualnie o ósmej rano Marek zadzwonił do drzwi Uli. Otworzyła mu natychmiast i wpuściła do środka. Walizka stała już spakowana w przedpokoju a na wieszaku wisiał pokrowiec z sukienką.
- To wszystko?
- Chyba wszystko. Taką mam nadzieję. Ubieram się i wychodzimy.
Zupełnie podobnie było u seniorów. Marek zapakował do bagażnika ich walizki a oni sami przywitawszy się z Ulą rozsiedli się na tylnym siedzeniu Lexusa.
- Oglądaliśmy wczoraj z Heleną prognozę i zapowiada się całkiem spokojnie.
- Też oglądałem. To będzie spokojny lot.
Odprawa poszła dość szybko i sprawnie. Żadne z nich nie miało ponadplanowego bagażu. Im szybciej zbliżała się godzina wylotu tym bardziej Ula wydawała się spięta i nieswoja. Agata uspokajała ją.
- To naprawdę nic takiego Ula. To tylko jeszcze jedno wyzwanie, które musisz podjąć – mówiła cicho. – Wyobraź sobie, że my lecieliśmy do Punta Cana ponad szesnaście godzin i to w dodatku z przesiadką. Tu są zaledwie dwie godzinki lotu. Będzie dobrze, zobaczysz.
Kiedy już zajęli swoje miejsca w samolocie poczuła się wręcz klaustrofobicznie. Marek pomógł jej zapiąć pas i wciąż mówił do niej uspokajającym tonem. To trochę pomagało. Poczuła, że samolot ruszył i wsunęła swoją dłoń w jego splatając ich palce. Przytulił ją do policzka i ucałował czule.
- Spokojnie kochanie, spójrz jesteśmy już w powietrzu. Nawet tego nie poczułaś, prawda?
Odetchnęła głęboko czując ulgę.
- Miałeś rację, a ja spanikowałam. Ale już jest dobrze. Naprawdę dobrze.
Na mediolańskim lotnisku czekała już na nich Paulina i Mario. Wynajętymi przez nich taksówkami dojechali do domu rodziców Alexa i Pauliny. Był naprawdę imponujący i wielkością i wyglądem. W holu Paulina wyjaśniła, że pokoje, które będą zajmować, są na górze.
- Krzysztof i Helenka mają ten co zawsze. Obok umieściliśmy Marka i Ulę. Alex i Agata zajmują dawny pokój mojego braciszka. Obok Sebastian z Violą, a dla ciebie mistrzu przeznaczyliśmy pokój gościnny tu na dole, żebyś miał wszelkie wygody. Idźcie teraz na górę i ogarnijcie się po podróży, my pokażemy pokój Pshemko. Wigilia o osiemnastej a ślub jutro w południe w katedrze przy Piazza del Duomo. Wszystko jest załatwione włącznie z taksówkami. Do zobaczenia na kolacji.
Na piętrze rozeszli się do przeznaczonych dla nich pokoi. Marek przepuszczając Ulę przodem zamknął drzwi od swojego i stanął przyglądając się bezradnie rozglądającej się Uli.
- Przepraszam cię Ula, że nie zaprotestowałem, kiedy usłyszałem, że mamy wspólny pokój. Paulina założyła po prostu, że jesteśmy parą a ja nie wyprowadzałem jej z błędu.
- Ale my jesteśmy parą, prawda? Jesteśmy?
- Tak uważasz? Naprawdę tego chcesz? Ja byłbym bardzo szczęśliwy.
- Myślę, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na ziemi a skoro tak, to na pewno cię kocham…
Te słowa były tym, co chciał od tak dawna usłyszeć. Były jak balsam na ranę, jak miód na serce. Rzucił walizki, podszedł do niej i mocno ją objął. Omiótł jej twarz oddechem i przytulił się do jej ust.
- Jesteś miłością mojego życia, moim szczęściem i moim przeznaczeniem. Kocham cię i nigdy nie przestanę. To najszczęśliwszy i najważniejszy dzień w moim życiu. A teraz przebierzmy się. Do kolacji jest jeszcze mnóstwo czasu. Możemy śmiało pójść na spacer. Pokażę ci kawałek Mediolanu. Dużo tu zabytków, chociaż tak naprawdę to bardzo industrialne miasto.
Wigilia była na bogato. Paulina bardzo się postarała, żeby stało się zadość polskiej tradycji i obyczajom. Przy wigilijnym stole zasiedli też rodzice Mario i jego siostra znacznie od niego młodsza. Dla nich też przygotowano włoskie potrawy świąteczne. Dla Polaków był karp, zupa grzybowa, czerwony barszczyk z uszkami, pierogi i postna kapusta, dla Włochów tradycyjnie dorsz i wszelkiego rodzaju sałatki z owoców morza, między innymi z ośmiornicy i krabów, babeczki z ciasta francuskiego ze skorupiakami w beszamelowym sosie, koktajl z krewetek, wędzony łosoś i plasterki szczupaka. Nikt nie mógł narzekać, bo próbowano obu kuchni. Przy kawie i pysznym cieście śpiewano kolędy w obu językach.
Kolacja trwała do późnych godzin wieczornych. Po niej towarzystwo udało się do swoich pokoi. Marek przygotował łóżko. Było ogromne i śmiało mogły na nim spać jeszcze ze dwie osoby. Ula w tym czasie skorzystała z prysznica. Kiedy Marek zniknął za drzwiami łazienki wsunęła się w chłodną pościel. Poczuła zmęczenie, bo to był dla niej intensywny dzień i pod względem fizycznym i emocjonalnym. Wreszcie odważyła się i powiedziała Markowi, co do niego czuje. Na pewno to była miłość, bo nigdy na nikim tak bardzo jej nie zależało jak właśnie na nim. Jak mogła to inaczej nazwać? W tym jej całym zwichniętym życiu on był jasnym promykiem, który napełnił ją nadzieją na lepszą przyszłość. Nawet nie słyszała, kiedy wyszedł z łazienki. Zgasił nocną lampkę i wszedł do łóżka.
- Bardzo jesteś zmęczona, co? Widać jak kleją ci się powieki. Przytul się do mnie i nie bój się, bo ja nie zrobię nic wbrew twojej woli. – Wyciągnął ręce i objął ją jak obręczą.
- Śpij dobrze kochanie. Dobranoc.
- Dobranoc…
Przymknęła oczy. Jego ramiona były takie silne i ciepłe. Czuła się w nich tak, jakby zapadła się w puchową pierzynę. Spokojnie, komfortowo i bezpieczne.
Pod katedrą mediolańską zaczęły parkować prywatne samochody i liczne taksówki. Wysiadali z nich uczestnicy dzisiejszego wydarzenia towarzyskiego, bo tak można było nazwać ślub dziedzica fortuny rodziny Cozza. Nie zabrakło także wszędobylskich paparazzi, którzy uwieczniali uroczystość na zdjęciach. Z białej limuzyny wysiadł Mario, podał dłoń swojej narzeczonej i poprowadził ją przez szeroko otwarte drzwi katedry wprost do ołtarza. Za nimi kroczył Alex wraz z siostrą Mario, Bibianą. Marek prowadził Ulę i Agatę.
Ten ślub był niesamowicie okazały. Wnętrze samej katedry było imponujące i kapało od złota. Ula zadzierała do góry głowę oszołomiona tym przepychem. Msza i przysięga małżeńska trwały około godziny, po czym państwo młodzi wyszedłszy na schody przed wejściem wypuścili w niebo setki białych gołębi. Potem składano życzenia. Minęło trochę czasu zanim całe towarzystwo pojechało do jednego z nowoczesnych hoteli, gdzie miało się odbyć wesele. Nie żałowano na nie pieniędzy. Zarówno sala jak i potrawy a także dość liczny zespół przygrywający gościom do tańca robiły imponujące wrażenie.
Było tak jak sobie Paulina wymarzyła. Był pierścionek z wielkim brylantem, grawerowane obrączki, gołębie na Piazza del Duomo i wyrafinowane jedzenie. Zawsze lubiła być w centrum uwagi, kochała kosztowne błyskotki i kochała męża, którego będzie na to wszystko stać. Jakby na to nie patrzeć jej miłość powiązana była ściśle z sytuacją materialną. Pod tym względem zupełnie nie była podobna do Alexa, chociaż i tak zawsze byli ze sobą blisko a śmierć rodziców jeszcze bardziej ich zbliżyła. Tańczyła właśnie z Krzysztofem i mówiła mu, że tak naprawdę to udziały w Febo&Dobrzański nie są jej potrzebne.
- Materialnie nieźle mi się powodzi więc jeśli się zgodzisz przepiszę je na Alexa. On nie zamierza emigrować i zostaje w Polsce.
- Zrobisz, jak uważasz. Ja nie mam nic przeciwko temu i nie będę ingerował w twoje decyzje. Przecież to są udziały po waszych rodzicach i możesz z nimi zrobić, co tylko zechcesz. Nie potrzebujesz mojej zgody Paulinko.
- Dziękuję Krzysztof. Zrobię mu świąteczny prezent. Na pewno się ucieszy.
Comments