Część 1
Przekręciła w zamku klucz i wtoczyła się do mieszkania zamykając plecami drzwi. Rzuciła na komodę wyładowane zakupami siatki i wzięła głęboki oddech. Odgarnęła z czoła lepiące się do niego kosmyki włosów i zerknęła w lustro. Jej twarz miała kolor purpurowy z wysiłku i z gorąca. Wprawdzie był już wieczór, ale upał na zewnątrz nie zelżał ani trochę. Krytycznym spojrzeniem omiotła swoje odbicie w lustrze. – Zośka, jesteś żałosna. Ogarnij się kobieto!
Ostatnie trzy dni były koszmarne. Jej szefowa kolejny raz wykorzystała jej niski poziom asertywności i pewność, że nie odmówi kolejnej delegacji. To, że wysyłała ją na takie wyjazdy dość często podyktowane było faktem, że Zośka nie miała żadnej rodziny to znaczy nie miała męża i dzieci, a to oznaczało, że ma znacznie więcej czasu niż ci „rodzinni”. Zośka wolała przyjąć wariant, że jest doceniana przez kierownictwo i jeśli trafią się trudne negocjacje, to szefowa wie, że tylko ją może na nie posłać. Nie buntowała się, chociaż każdy taki wyjazd rujnował jej plany, bo delegacje zazwyczaj nie były jednodniowe, a kilkudniowe i to w różnych rejonach Polski. Dzisiaj wróciła z Bydgoszczy, gdzie przez dwa dni pracowała nad klientem. Była w tym naprawdę dobra i z reguły przekonywująca, bo zwykle kończyło się to podpisaniem umowy. Tym razem nie było inaczej, ale klient był trudny i dociekliwy. Wyjaśniała mu takie detale, o których przy okazji innych umów wcale nie wspominała. Kiedy wreszcie zaakceptował warunki i podpisał deal, odetchnęła, ale czuła się wyczerpana i fizycznie, i emocjonalnie, a jeszcze czekał ją długi powrót do Warszawy.
Zmęczenie czasami wywoływało w niej frustrację i złość. Zżymała się w duchu, że jest taka uległa i za każdym razem pozwala się tak wykorzystywać. Firma była duża i zamiast niej mógł jechać któryś z kolegów. Jakoś oni potrafili się wyłgać, a to chorobą żony, chorobą dzieci lub śmiercią członka rodziny. Ona tak nie umiała. Zarabiała całkiem przyzwoicie, ale te pieniądze okupione były ogromnym wysiłkiem i zaangażowaniem. Tak naprawdę od kiedy zaczęła tu pracować, jej czas jakby się skurczył. Jeśli nie jechała w delegację, często zostawała po godzinach. Do domu ściągała wieczorem, brała prysznic, zjadała byle jaką kolację i kładła się spać nastawiając budzik na godzinę piątą. Dwadzieścia lat w takim kieracie odcisnęło na niej swoje piętno. Żyła pracą i dla pracy, a w niemal każdy piątek po pracy jechała na cały weekend do Płońska. Stamtąd pochodziła i tam nadal mieszkały jej dwie starsze siostry. Była mobilna więc to na nią spadał obowiązek załatwiania różnych rodzinnych spraw, a także zakupów, czy wyświadczania rozmaitych przysług wymagających podwiezienia. Efekt był taki, że przez weekend nie odpoczywała, bo obowiązki względem rodziny były ważne i czasem się piętrzyły. Wracała niedzielnym popołudniem do Warszawy podobnie zmęczona jak po całym dniu w biurze. Tylko jej świadomość odnotowywała, że właśnie minął kolejny weekend.
Stała oparta o szklaną ścianę prysznica przyjmując na siebie strumień ciepłej wody. – Jutro sobota… Przyjeżdża Karol z rodzinką. Jak oni mogli mi dać znać w ostatnim momencie? Już chyba nigdy się nie nauczą, że telefony komórkowe nie wymyślono po to, żeby pasowały do dłoni. To świństwo, że stawiają mnie przed faktem dokonanym. Równie dobrze mogli jutro stanąć w drzwiach twierdząc, że chcieli zrobić mi niespodziankę. Nie lubię takich niespodzianek. A gdybym miała pustą lodówkę? Przecież w tygodniu nawet nie mam czasu zrobić jakichś zakupów. Jeszcze pościel muszę im przygotować – przypomniała sobie. – Znowu będzie kupa prania… Kocham to, po prostu kocham.
Ubrana w piżamę i szlafrok stała przy blacie wypakowując towar z siatek. Od razu wstawiła kurczaka i jarzyny na rosół, a kawał solidnej pieczeni zamarynowała. Miała nadzieję, że wystarczy na sobotę i niedzielę. W końcu to dodatkowe dwie dorosłe osoby i dwójka dzieci w wieku szkolnym. Pomyślała, że ta część rodziny mieszkająca na południowych krańcach Polski posiada jakąś dziwną manierę nie uprzedzania jej o swoich przyjazdach do stolicy. Jeśli uprzedzali, to w ostatniej chwili i dość rzadko. Uważali, że skoro jest sama, to siedzi wyłącznie w domu, a inne życie, na przykład towarzyskie dla niej nie istnieje. Nie zakładali w ogóle takiej sytuacji, że stają przed jej drzwiami, a jej nie ma. Zawsze przy okazji takich nalotów przysięgała sobie w duchu, że tym razem to już im wygarnie i że, jak jeszcze raz zjawią się bez zapowiedzi, to wyśle ich do hotelu. Oczywiście taki bunt rodził się tylko w jej głowie, bo język nigdy tego nie wyartykułował głośno.
Było grubo po północy, gdy kładła się spać. Na przyjezdnych czekała już świeża pościel i złocisty rosół. Nastawiła budzik na szóstą. Tak naprawdę nie miała pojęcia, o której kuzynostwo się zjawi, ale nie lubiła być zaskakiwana. Na jutro zostawiła pieczeń i całą resztę.
Przez dwa tygodnie miała ich na głowie. Wprawdzie po mieście chodzili sami i sami przygotowywali sobie posiłki, ale zakupy już należały do niej. To męczyło dodatkowo. W pracy, jak zawsze, urwanie głowy i nie wiadomo nigdy w co najpierw włożyć ręce. Nauczona doświadczeniem wykonywała kilka czynności naraz. To była norma, do której przywykła przez lata, a oprócz tego liczne telefony i pielgrzymki koleżanek i kolegów proszących o rady. – Powinnam zamontować drzwi obrotowe. Czy kiedyś się to wreszcie skończy? – myślała za każdym razem widząc w progu kolejną osobę. Czasami miała ochotę zamienić się z nimi miejscami. Mieć kogoś u swojego boku, kto by ją wspierał i co najmniej dwójkę dzieci. Takie myśli tylko na krótko gościły w jej głowie. Przecież całkiem świadomie wybrała życie w pojedynkę i ten wybór nie był podyktowany tym, że nie miała powodzenia ani też jakimiś zawiedzionymi nadziejami, czy rozczarowaniem. Od zawsze kochała swoją niezależność i bardzo sobie ją ceniła, tylko że potem jej własna rodzina uwikłała ją w różne sprawy zupełnie jej nie dotyczące, ale wymuszające pomoc i w końcu zorientowała się, że z tej jej niezależności niewiele zostało. To, że nie potrafiła odmówić, tupnąć nogą i powiedzieć „nie” mściło się na niej w dość bolesny sposób.
Tego dnia wstała z tępym bólem głowy, który rozsadzał jej czaszkę. Myjąc zęby stwierdziła, że ma nienaturalne wypieki na twarzy. Zmierzyła temperaturę, ale było standardowo trzydzieści sześć i sześć. Machnęła na to ręką. Ubrała się pośpiesznie i zeszła na parking.
Przez następne trzy godziny ból głowy wcale nie zelżał, a wręcz się nasilił. Ciągle zajmowano jej czas i nie pozwalano pracować normalnie. W końcu pojawiła się sama szefowa, by omówić z nią kolejną umowę. Wstała z krzesła chcąc sięgnąć po właściwy segregator, ale zatrzymała się wpół drogi, bo zakręciło się jej w głowie. Przez moment czuła, że nie potrafi utrzymać się na własnych nogach i osuwa się bezwładnie na podłogę. Kiedy odzyskała przytomność ujrzała pochylającego się nad nią lekarza.
- Co się stało? – zapytała zdziwiona faktem, że leży na podłodze.
- Nie podnoś się, Zosiu – usłyszała głos swojej szefowej. – Zemdlałaś i wezwałam pogotowie. I jak z nią? – zwróciła się do medyka.
- Nie wiemy jaki był powód omdlenia. Zabierzemy panią i zbadamy na SOR-ze.
Spędziła tam kilka godzin. Pobrano jej krew, zrobiono EKG, USG i prześwietlenie jamy brzusznej. Potem podpięto jej jakieś kroplówki. W końcu przyszedł lekarz, żeby omówić wyniki badań.
- Kiedy badała się pani tak gruntownie?
- Gruntownie, to chyba nigdy – odpowiedziała słabym głosem.
- W takim razie trzeba będzie zacząć, bo nie jest najlepiej. Stresującą ma pani pracę?
- Dosyć mocno stresującą. Jest jej dużo, czasem za dużo. Często siedzę po godzinach i często mam wyjazdy służbowe. Trudno w takich warunkach odpocząć. Ostatni raz byłam na krótkim urlopie siedem lat temu. Ciągle się jakoś nie składa – uśmiechnęła się nieśmiało. – Sądzi pan, że to z przepracowania?
- Nawet jestem tego pewien. Jest pani osłabiona, ma zawroty głowy i omdlenia. Poza tym stwierdziliśmy arytmię serca, i nadciśnienie tętnicze. To też objawy przepracowania. Jeszcze godzina i dostałaby pani wylewu. Miała pani dużo szczęścia. Oprócz tego trzeba wykonać krzywą cukrową, bo ma pani dość wysoki poziom cukru. Musi pani pójść do gastrologa, ponieważ dwunastnica wykazuje cechy owrzodzenia. Jak na czterdziestopięciolatkę ma pani tego całkiem sporo. Czas zadbać o siebie. Jutro pójdzie pani do swojej przychodni z tym wypisem. Tam zamieściłem wszystkie zalecenia. Tu jeszcze recepty na leki obniżające ciśnienie i na wyrównanie pracy serca. Tu ich dawkowanie, – dał jej kolejną kartkę – proszę jeszcze dzisiaj zażyć przed snem. Jak wyjdzie pani ze szpitala to za rogiem budynku mamy aptekę. Tam można zrealizować recepty. Zaraz pielęgniarka wyjmie pani wenflon i może pani wracać do domu. Niestety na wolną karetkę musiałaby pani czekać kilka godzin więc lepiej wziąć taksówkę. Nie polecam komunikacji miejskiej.
Opuściła SOR oszołomiona. Jak to się stało, że nagle przyplątało jej się tyle chorób? Przecież zawsze tryskała żelaznym zdrowiem. To ona odwiedzała swoje siostry i znajomych na oddziałach szpitalnych, a nie odwrotnie. Lekarz miał rację. Powinna zacząć o siebie dbać, a nie zgrywać nieugiętej siłaczki. Mimo, że kroplówki postawiły ją na nogi wciąż czuła się niepewnie i słabo. Wykupiła recepty i wsiadła do taksówki stojącej na przyszpitalnym parkingu. Dotarłszy do domu zdobyła się na ostatni wysiłek tego dnia i zadzwoniła do swojej szefowej informując ją, że prawdopodobnie jutro nie dotrze do biura, bo musi zaliczyć wizytę w przychodni.
- No trudno, moja droga. Będziemy musieli poradzić sobie bez ciebie, choć nie ukrywam, że będzie ciężko. Szybko zdrowiej, bo bez ciebie jak bez ręki. Pamiętasz, że za cztery dni trzeba jechać do Koszalina z tą nową umową? Mam nadzieję, że do tego czasu wzmocnisz się na tyle, że będziesz mogła pojechać.
- Jak to, pani nie chce zwolnienia? Żartuje pani? W tym stanie nie nadaje się pani do pracy. Czasami trzeba trochę odpuścić.
- Pani doktor, jeśli muszę iść na zwolnienie, to niech to będą trzy dni. To mi wystarczy. Piętnastego mam służbowy wyjazd do Koszalina i muszę tam być. To dla firmy bardzo ważne. Nie mogę zawieść.
Lekarka pokręciła głową. Coraz częściej zdarzali jej się tacy pacjenci, którzy nie chcieli brać zwolnienia. Jedni dlatego, że obawiali się utraty pracy z powodu absencji, inni dlatego, że byli po prostu pracoholikami takimi jak ta pacjentka.
- No dobrze, jak pani chce, ale to nie jest dobra decyzja. Ma pani zleconych mnóstwo badań. Tu daję skierowanie do szpitala na oddział. Poleży pani kilka dni i zrobi je wszystkie. Na pewno zajmie to mniej czasu niż chodzenie od specjalisty do specjalisty. Proszę przez te trzy dni wypoczywać i na wszelki wypadek spakować torbę do szpitala, bo nie wiadomo na kiedy wyznaczą termin przyjęcia. Jak pani wróci z Koszalina, proszę pójść na izbę przyjęć i to ustalić. Życzę dużo zdrowia.
Te trzy dni potraktowała jak krótki urlop. Wysypiała się wreszcie do woli, jadła zdrowe posiłki i leniuchowała przed telewizorem. Pomogło, bo poczuła się silniejsza. W szpitalnej aptece oprócz leków zakupiła też ciśnieniomierz i glukometr. Teraz sama mogła kontrolować i ciśnienie, i poziom cukru. Tak zalecał jej lekarz z SOR-u.
Piętnastego stawiła się w pracy i zabrawszy dokumenty ruszyła w stronę Koszalina. Kolejna długa trasa. Jak była młodsza lubiła usiąść za kierownicą i jechać przed siebie. Teraz odczuwała ciężar kilometrów i zmęczenie za kółkiem. Dotarcie na miejsce zajęło jej prawie siedem godzin. Podjechała pod firmę i zadzwoniła do jej prezesa informując, że już jest i czy zamiast jutro mogą się spotkać jeszcze dzisiaj.
- Nie mam nic przeciwko temu. To nawet lepiej więc zapraszam panią.
Pan prezes okazał się starszym, zadbanym mężczyzną. Nie robił ceregieli, bo bardzo mu zależało na nawiązaniu współpracy. Nie minęły dwie godziny, a oni mieli już wszystko omówione i składali podpisy na umowie. Pomyślała, że jeszcze dzisiaj mogłaby wrócić do domu, ale wycofała się z tego pomysłu. To kolejne siedem godzin za kierownicą. Lepiej nie ryzykować, bo ze zmęczenia mogłaby spowodować wypadek.
Podjechała pod hotel, w którym miała zabukowany pokój na jedną noc. Marzyła o łóżku.
Comments