Część 2
ostatnia
Następnego dnia po solidnym śniadaniu ruszyła w drogę powrotną. Postanowiła zahaczyć jeszcze o firmę, zostawić szefowej podpisaną umowę i dopiero wrócić do domu. Pani kierownik nie była w najlepszym humorze. Na umowę ledwie zerknęła, a ciśnienie podniósł jej wniosek urlopowy opiewający na jeden dzień wolnego podsunięty przez Zośkę.
- Nie mogę ci tego podpisać. Jutro jedziesz do Kutna.
Zośka spojrzała na nią z rozpaczą.
- Mam skierowanie do szpitala i muszę jutro jechać na izbę przyjęć ustalić termin przyjęcia. To dla mnie ważne.
- A dla firmy ważna jest ta umowa – kobieta potrząsnęła przed twarzą Zośki plikiem spiętych kartek. – To tylko dwie godziny jazdy. Obrócisz raz dwa.
- Wczoraj i dzisiaj zrobiłam dziewięćset trzydzieści kilometrów. Myśli pani, że jestem z kamienia? – powiedziała niemal szeptem. – Nie może mnie pani tak wykorzystywać. W firmie są młodsi ode mnie i sprawniejsi, a przede wszystkim zdrowi. Ja od dwudziestu lat wypruwam tu sobie żyły. Może już wystarczy – wbiła w szefową załzawione oczy. – O rany… ja naprawdę to powiedziałam? – przestraszyła się własnych słów. – Dlatego bardzo panią proszę o podpisanie tego urlopu. Jeden dzień mojej tu nieobecności nie spowoduje, że firma się zawali. Nie jestem aż tak ważna… - dodała drżącym głosem. Pani kierownik zacisnęła zęby ze złości i z rozmachem postawiła parafkę na druku urlopowym.
- Proszę – podała kartkę wystraszonej Zośce. – Mam nadzieję, że jesteś usatysfakcjonowana.
- Dziękuję… - wyksztusiła przez zaciśnięte gardło – i do widzenia.
Wracając do domu zaparkowała przy dyskoncie robiąc w nim skromne zakupy. Nie mogła przestać myśleć o przebiegu tej rozmowy. Zdenerwowała się i przez to dygotała w środku jak osika na wietrze. Po raz pierwszy sprzeciwiła się szefowej. Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Dotarłszy do domu zrobiła sobie gorącej herbaty i kilka kanapek. Usiłowała je zjeść, ale z nerwów miała zaciśnięte gardło i ledwie przełknęła kilka kęsów. Poczuła nagły ucisk w okolicy mostka i na chwilę wstrzymała oddech. Przestraszyła się, bo ból stawał się coraz silniejszy. Nie czekała. Była sama. Gdyby zemdlała, nie miałby jej kto udzielić pomocy. Wybrała numer pogotowia. Opowiedziała co się dzieje.
- Błagam…, przyjedźcie… trzecie piętro, mieszkanie numer dwanaście. Drzwi będą otwarte.
Ostatkiem sił przekręciła w nich zamek i sięgnęła do szafy po torbę przygotowaną do szpitala. Jak to dobrze, że posłuchała lekarki. Nie miała już sił, żeby wrócić do pokoju. Ból był rozdzierający. Osunęła się po ścianie i usiadła na podłodze czekając na karetkę. Lekarz i sanitariusz zjawili się po piętnastu minutach. Wystarczył rzut oka, by stwierdzić, że kobieta ma zawał. Podłączyli ją do butli z tlenem i położyli na noszach.
- Torba…, weźcie torbę i zatrzaśnijcie drzwi – wyszeptała cicho.
Jechali na sygnale. Zośka pomyślała, że chyba z nią niedobrze, skoro tak szybko jadą. Znowu na przemian traciła i odzyskiwała przytomność. Ocknęła się na dobre na sali szpitalnej podłączona do jakiegoś urządzenia monitorującego jej serce. Do żył spływała kroplówka z nitrogliceryną, a do płuc przez maskę dostarczany był tlen.
- Obudziła się pani? – usłyszała nad sobą łagodny głos pielęgniarki. – To dobrze. Proszę się nie ruszać i spokojnie leżeć. To ważne.
Pokiwała głową, że rozumie. Ponownie zapadała w sen. Ból z każdą minutą stawał się coraz słabszy aż w końcu ustał zupełnie. Ogarnęła ją dziwna słabość jakby nagle wypompowano z niej całą energię.
W szpitalu spędziła prawie miesiąc. Kiedy już stanęła na nogi i mogła się poruszać, zrobiono jej badania zalecone przez jej lekarkę. Wreszcie przepisano jej właściwe leki i na chorobę wrzodową, i na cukrzycę, a także odpowiednie specyfiki, które unormowały ciśnienie i przywróciły właściwą pracę serca. Zawał okazał się nie tak rozległy i chyba tylko dlatego przeżyła. Część serca była martwa, ale wciąż pracowało. Zośka miała sporo czasu na przemyślenia. Zrozumiała, że zamknął się pewien etap w jej życiu. Już nie może rzucać się na robotę jak szczerbaty na suchary i jeśli jej zwierzchnicy nie zechcą tego zrozumieć, i nie zechcą pójść na ustępstwa, będzie musiała odejść z firmy i poszukać sobie spokojniejszej i mniej stresującej pracy. Postanowiła, że na ten temat porozmawia z samym prezesem, a nie z bezpośrednią przełożoną. Ludzi do dalekich wyjazdów jest w firmie dość, a ona może koordynować ich działania i pracować osiem godzin, a nie dwanaście. Poza tym czuła w sobie wielki żal, bo nikt z firmy jej nie odwiedził w szpitalu, nikt nawet o niej nie pomyślał. Nie było jej cały miesiąc i jakoś obywali się bez niej, więc jednak da się. – Najwięcej ludzi niezastąpionych leży na cmentarzu – pomyślała.
Dzień po jej przyjęciu na oddział zadzwoniła jej szefowa. Telefon odebrała pielęgniarka, bo Zośka była jeszcze zbyt słaba. Najwyraźniej jej przełożona była wściekła, bo nie dała dojść do głosu pielęgniarce tylko wylała na Zośkę całą złość i pretensje, dlaczego nie ma jej jeszcze w pracy i gdzie się podziewa. W końcu między jednym oddechem, a drugim siostrzyczka poinformowała ją, że pani Zosia od dwóch dni leży na oddziale w dość ciężkim stanie ponieważ przeszła zawał mięśnia sercowego i nie wiadomo, kiedy wróci do pracy, i czy w ogóle. Szefowa nawet nie podziękowała za te informacje i rozłączyła się. Dziewczyna odłożyła telefon na szafkę patrząc z sympatią na Zośkę.
- Wściekłe babsko – podsumowała. – Nie dałabym rady z takim zwierzchnikiem. – Zośka uśmiechnęła się blado.
- No widzi pani? A ja wytrzymuję z nią już dwadzieścia lat. Powinnam dostać medal za wytrwałość.
W szpitalu nie pojawił się też nikt z jej rodziny. Płońsk to nie jest koniec świata. Ledwie godzina drogi od Warszawy. Ona jeździła każdego dnia, gdy któraś z sióstr przechodziła operację, lub leżała w szpitalu z innych powodów. To ona dbała o resztę rodziny chorej gotując i robiąc im zaopatrzenie. Ta świadomość była przykra i tkwiła jak zadra w sercu. Gdy trochę się wzmocniła, zadzwoniła do jednej i drugiej siostry informując je co się stało, ale nawet nie zaproponowały, że przyjadą, odwiedzą ją i porozmawiają z lekarzem. Coraz bardziej mieszała się w niej gorycz z wielkim żalem. To nawet nie była złość, ale jedno wielkie rozczarowanie, że tak naprawdę nie ma na kogo liczyć i jeśli sama sobie nie poradzi, to nie pomoże jej nikt.
Wreszcie doczekała się wypisu. Zanim lekarz prowadzący wręczył go jej, przysiadł na skraju łóżka i popatrzył jej w oczy.
- Wreszcie wychodzi pani, ale chcę uświadomić pani, że brakowało niewiele i dzisiaj nie rozmawialibyśmy. Oprócz stwierdzonej choroby wrzodowej i cukrzycy ma pani wiele objawów przepracowania. Wie pani co to jest karoshi? - Pokręciła przecząco głową. – To japoński termin określający śmierć z przepracowania. Chorzy obarczeni nadmiarem pracy, biorący nadgodziny, nie wypoczywający należycie i śpiący po dwie, trzy godziny dziennie umierają na zawały, wylewy czy zatory, ale punktem wyjściowym jest tu, że tak to nazwę, zmęczenie materiału. Jeśli chce pani dopracować do emerytury, musi znaleźć sobie mniej stresującą pracę i nie taką wymagającą, jak do tej pory. Oprócz tego kontynuacja leczenia w przychodni kardiologicznej, diabetologicznej, gastrologicznej i u swojego lekarza rodzinnego. Proszę nie bagatelizować tego co powiedziałem i zacząć dbać o siebie, a także oszczędzać się. Jeśli nic pani nie zmieni, to wkrótce będziemy wypisywać pani akt zgonu, bo ten zawał był pierwszym ostrzeżeniem i to całkiem poważnym. Tu daję pani trzydziestodniowe zwolnienie, podczas którego dojdzie pani do pełni sił. Proszę unikać dużego wysiłku fizycznego. Zamiast niego polecam przyjemne, niezbyt długie spacery.
Od nadmiaru informacji kręciło jej się w głowie. Wciąż zadawała sobie pytanie, jak ona to wszystko ogarnie. Musi ułożyć jakiś sensowny plan, żeby uporządkować swoje życie i zdrowie.
Do domu wróciła taksówką. Na stole wciąż stała niedopita herbata ze sporym kożuchem pleśni. Niedojedzone kanapki zeschły na wiór pokrywając się także charakterystyczną zielenią. Opróżniła lodówkę z zepsutych produktów i wyrzuciła spleśniały już chleb. Właściwie to nie miała nic do jedzenia. Pomyślała, że poprosi sąsiadkę o zrobienie zakupów, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu, podobnie jak z wykonania telefonu w tej sprawie do Magdy, koleżanki z pracy. Dwa lata temu pomagała jej w opiece nad chorą matką. Często zamiast niej jeździła do szpitala. Teraz jednak nie sądziła, by koleżanka powodowana odruchem wdzięczności mogła jej się zrewanżować. Przecież przez cały pobyt Zośki w szpitalu nie pojawiła się tam ani raz, dlaczego miałaby teraz zrobić dla niej cokolwiek? Nastawiła czajnik i zaparzyła kubek herbaty. Usiadła do laptopa i wyszukała sklepy spożywcze realizujące zakupy przez internet. Tak było o wiele prościej, bo nie będzie musiała nic nikomu zawdzięczać. Sporządziła długą listę i złożyła zamówienie.
Przez kilka dni rzeczywiście wypoczywała i nabierała sił. Potem zarejestrowała się w wypisanych przez lekarza przychodniach. Najważniejszy był kardiolog i to do niego trafiła najpierw. Lekarz przeczytał przyniesioną przez nią dokumentację medyczną i zaproponował kurację.
- Wypiszę pani od razu wniosek. Nie będzie pani długo czekać, bo to będzie rehabilitacja w ramach prewencji rentowej. Wnioski z taką klauzulą rozpatrywane są bardzo szybko i sprawnie.
- Ale ja nie chcę iść na rentę - zaprotestowała. Lekarz uśmiechnął się.
- I o to chodzi proszę pani, żeby panią podleczyć na tyle skutecznie, by za szybko nie trafiła pani na takie świadczenie. To właśnie prewencja. Pojedzie pani w jakieś miłe miejsce i oderwie się od Warszawy. Nie musi pani tego wniosku oddawać osobiście w ZUS-ie. Proszę wysłać go priorytetem poleconym i czekać na odpowiedź. Jak przyjdzie, wróci tu pani do mnie, a ja wypiszę zwolnienie na cały pobyt.
Odpowiedź przyszła osiem dni później. Miała jechać za trzy tygodnie do Nałęczowa. Wcześniej jednak wybrała się do swojej firmy. Oddała w kadrach zwolnienie i poinformowała, że jedzie do sanatorium więc będzie kolejne. Udało się jej też dostać do prezesa. Był wczesny poranek, a on jeszcze nie obciążony obowiązkami. Wysłuchał jej spokojnie i przeczytał zalecenia lekarskie. Najwyraźniej jej współczuł, że taka młoda, a już po zawale.
- Pani Zosiu, byłbym ostatnim głupcem, gdybym chciał się pani pozbyć. Ta firma zbyt dużo pani zawdzięcza. Jak pani wróci, koniec z delegacjami. Będzie pani działać na miejscu i tylko przy jakichś skomplikowanych umowach. Ja dopilnuję, żeby pani dostała nowy zakres obowiązków.
Była mu wdzięczna, bo perspektywa szukania nowej posady trochę ją przerażała. Prosto od niego ruszyła do gabinetu swojej szefowej. Przed wejściem wzięła głęboki oddech. Nie miała zamiaru niczego jej tłumaczyć i usprawiedliwiać się. Przywitała się z nią i oświadczyła, że wciąż jest na zwolnieniu, bo kierują ją na kurację, a po niej będzie miała zmieniony zakres obowiązków.
- Tak zadecydował prezes. Już nigdy więcej nie pojadę w żadną delegację. To właśnie mi obiecał. I to w zasadzie wszystko, co miałam pani do przekazania. Do widzenia – odwróciła się na pięcie i zamknęła za sobą drzwi.
Rozmowa z prezesem uskrzydliła ją i dodała pewności siebie. Czekając na windę zauważyła idące na wprost dwie młodsze koleżanki. Jedną z nich była Magda, której matkę doglądała.
- Zośka! Jak miło cię widzieć! Jesteś już zdrowa? – uśmiechnęła się nieszczerze. – Wyglądasz całkiem dobrze.
- Noo…, chyba ciebie nie bardzo to obchodzi? Nie obchodzi to żadnej z was. Sądziłam, że przynajmniej raz odwiedzisz mnie w szpitalu i dopytasz, co ze mną. Nie doczekałam się. Ty zawsze mogłaś na mnie liczyć, ja od teraz polegam wyłącznie na sobie i pozostaję ślepa i głucha na prośby o pomoc i wsparcie. Radźcie sobie same. Mam windę. Na razie.
Po powrocie do domu usiadła wygodnie w fotelu i wybrała numer najstarszej siostry. Była zdziwiona tym telefonem. Sądziła, że Zośka nadal przebywa w szpitalu.
- Zapewne jesteś bardzo zajęta więc będę się streszczać. Jestem już w domu. Pozbierałam się do kupy i jestem na chodzie. Oprócz kroplówek dostałam tam ogromną dawkę egoizmu więc od teraz nie będę przyjeżdżać do Płońska. Mam dość tego, że wykorzystujecie mnie na każdym kroku, i że jestem na każde wasze zawołanie. Od teraz, kochane siostrzyczki żyjecie własnym życiem, nie wtrącacie się w moje i radzicie sobie bez mojej pomocy. Macie mężów, macie dorosłe dzieci więc dacie radę. To taki rodzaj podziękowania za to, że tak bardzo przejęłyście się moim losem i tak bardzo wsparłyście mnie w chorobie. Do śmierci wam tego nie zapomnę.
Rozłączyła się i poczuła satysfakcję, że nie jest już tym samym człowiekiem co kiedyś. Potrafi się bronić zarówno przed rodziną, jak i przed szefostwem w firmie. Tego dnia obdzwoniła jeszcze rodzinę mieszkającą na południu kraju. Swojemu kuzynostwu zapowiedziała, że kończy z przyjmowaniem niezapowiedzianych gości.
- A myśmy właśnie planowali przyjazd w sierpniu – mówił rozczarowanym głosem kuzyn Karol.
- To sobie planuj. Zabukuj hotel dla całej rodziny i ciesz się urlopem, ale beze mnie. To bardzo wygodne zwalić się komuś wraz z rodziną na głowę, siedzieć u niego dwa tygodnie i żywić się na jego koszt. Jesteście zwykłymi pasożytami. Wiedzieliście, że przeszłam zawał i leżę w szpitalu. Ani jednego z was nie zastrzykało w tyłku, żeby dowiedzieć się o moje zdrowie. Jak to mówią: „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Jeśli któryś z was stanie pewnego dnia z rodziną na progu mojego mieszkania, niech nie liczy na to, że go wpuszczę. Ja też chcę trochę pożyć. To wszystko, co miałam do powiedzenia.
Te rozmowy podziałały na nią terapeutycznie. Wyciągnęła z lodówki mały torcik kupiony w sklepie dla diabetyków i zapaliła na nim świeczkę. Podniosła do góry kieliszek z odrobiną czerwonego wina.
- Za twoje nowe życie, Zośka. Niech ci się wiedzie.
K O N I E C
Comments