„ZŁE NAWYKI”
ROZDZIAŁ 1
Helena Dobrzańska zgniotła w dłoni kolorowy brukowiec. Była zdenerwowana i oburzona. Kolejny raz ich syn skompromitował i siebie, i ich. Zdjęcia, które tym razem ukazały się w kolorowych magazynach szukających taniej sensacji podniosły ciśnienie i jej, i Krzysztofowi. Widząc jak trzęsą mu się ręce i zaczyna ciężko oddychać, zerwała się z kanapy podając mu szklankę z wodą i nitroglicerynę pod język.
- To koniec Helenko – wykrztusił drżącym głosem. – Jak długo mamy się jeszcze wstydzić za naszego syna? Mało razy nas upokorzył? Nie tak go wychowaliśmy, nie tak… Proszę cię zadzwoń do niego i każ mu się stawić tu jutro po pracy. To musi się wreszcie skończyć. Jeśli nie dostosuje się do tego, co mam mu do powiedzenia, wydziedziczę szczeniaka i na tym się skończy. Już nie będę się nad nim litował.
Przerażona Helena w panice obserwowała jak sinieją mu usta i jak łapczywie zaczyna łapać powietrze.
- Krzysztof na litość boską, weź głęboki oddech i spróbuj się uspokoić. Cała twarz ci płonie. Dam ci jeszcze tabletkę na obniżenie ciśnienia.
Przez ostatnie trzy lata ich syn nie dawał im powodów do dumy. Od kiedy rozstał się z Pauliną, córką ich tragicznie zmarłych przyjaciół i współzałożycieli firmy, pozwalał sobie na coraz więcej. Przy niej jeszcze się hamował i mimo, iż wtedy też prowadził rozwiązły tryb życia, to starał się ukrywać przed światem swoje miłosne podboje i skandale. Tym razem jednak przeholował i to grubo. Zdjęcie ukazywało juniora rozwalonego na kanapie w stroju Adama, otoczonego liczną gromadą gołych panienek wątpliwej reputacji, które całowały jego ciało zostawiając na nim krwawe ślady szminki. Młody Dobrzański uśmiechał się błogo trzymając w dłoni niemal całkowicie opróżnioną butelkę szampana. Tego było już seniorom za wiele. Słabe serce Krzysztofa zupełnie nieprzygotowane na tego rodzaju widoki często odmawiało mu posłuszeństwa i zazwyczaj Helena w takich razach wzywała pogotowie. Tym razem jakoś udało jej się zapanować nad sytuacją, bo Krzysztof uspokajał się i zaczynał oddychać normalnie. Miał dość. Marek nie był synem jakiego sobie wymarzył. Całe życie ciężko pracował rozwijając firmę i liczył na to, że kiedyś jego syn przejmie to dziedzictwo i umocni je jeszcze bardziej. Tymczasem okazało się, że na prezesa nie nadaje się w ogóle. Był leniwy, krnąbrny, zupełnie beztrosko podchodzący do swoich obowiązków i cedujący je na innych. Jego lekkomyślne decyzje szybko odbiły się na kondycji firmy i gdyby nie brat Pauliny Alex i jednocześnie przyrodni syn Dobrzańskich, nie wiadomo jak to by się skończyło. Jakie to szczęście, że przynajmniej on okazał się rozsądny i mądry. Tylko dzięki niemu firma podźwignęła się i wyszła na prostą. Marek wrócił na swoje poprzednie stanowisko, a prezesowski stołek objął w posiadanie Alexander Febo. Jutro Krzysztof zamierzał ostatecznie rozmówić się ze swoim synem i albo on przystanie na jego warunki, albo zacznie żyć na własny rachunek.
Marek Dobrzański wyjechał na piąte piętro i ze zblazowaną miną wyszedł z windy natykając się na swojego najlepszego przyjaciela Sebastiana Olszańskiego.
- Nie jest dobrze stary – zagaił HR-owiec machając mu przed oczami jakąś gazetą. – Na rozkładówce tego szmatławca widniejesz cały ty rozłożony na kanapie i goluśki jak cię Bóg stworzył, a do ciebie tulą się kobitki. Spójrz – rozłożył gazetę. Marek zamarł. Przełknął nerwowo ślinę i wyrwał brukowiec z dłoni przyjaciela.
- Cholera! Ty wiesz, że ja nawet tego nie pamiętam? Byłem kompletnie zalany, ale czemu goły? Dobrze, że przynajmniej miałem butelkę, bo zasłoniła mi klejnoty. To dlatego wszyscy tak dziwnie na mnie patrzą? – rozejrzał się po holu.
- Chyba już każdy widział tę fotkę. Twoi staruszkowie pewnie też, bo od pół godziny siedzą u ciebie w gabinecie i wyglądają na podenerwowanych.
- Niech to chudy byk… Myślałem, że nie czytają brukowców… No to mi się dostanie – przełknął nerwowo ślinę i podrapał się po potylicy.
Krzysztof zniecierpliwiony wyszedł z gabinetu syna. Wprawdzie prosił żonę, żeby zadzwoniła do niego jeszcze wczoraj, ale po przemyśleniu sprawy postanowił osobiście się z nim rozmówić i dlatego przyjechali do firmy. Senior rozejrzał się po korytarzu i zlokalizował swojego jedynaka rozmawiającego z dyrektorem HR.
- Marek! Pozwól! – zawołał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Marek oddał gazetę Olszańskiemu i poluzował krawat.
- Mam przesrane – zdążył mu jeszcze szepnąć i ruszył w stronę ojca.
- Witaj tato. Długo czekasz?
- Czekamy, bo i matka tu jest. Ty chyba już zapomniałeś, że pracę w tej firmie zaczynają wszyscy od ósmej i nie przypominam sobie, żeby były jakieś wyjątki. Mamy do pogadania i zapewniam cię, że nie będzie to miła rozmowa.
Przepuścił ojca przodem i wszedł za nim zamykając za sobą drzwi. Przywitał się z matką dość asekuracyjnie, bo widział jak bardzo jest zła, wręcz wściekła.
- Siadaj – ojciec wskazał mu fotel przy drzwiach a sam podszedł do biurka. Oparł się o nie i rozciągnął gazetę wbijając wzrok w syna. – Masz coś do powiedzenia w tej sprawie?
Marek pobladł a na czoło wystąpił mu zimny pot.
- Byłem pijany – wystękał. - Nawet nie wiem kiedy zrobiono to zdjęcie i jak to się stało, że jestem na nim nagi. Jedyne co mogę to bardzo was przeprosić i obiecać, że nigdy to się już nie powtórzy.
- Masz rację – Krzysztof zgodził się z nim. - To nigdy się już nie powtórzy. Od trzech lat nie ma tygodnia, żebyś nie figurował w brukowcach z powodu wywoływanych przez siebie skandali. Od trzech lat kompromitujesz nas do tego stopnia, że odbija się to na naszym życiu i zdrowiu, bo przez twoje nieprzemyślane i szczeniackie działania fundacja mamy straciła możnych sponsorów, dzięki którym mogła uratować kilkanaścioro dzieci od śmiertelnej choroby, a firma cieszy się złą sławą, chociaż Alex dokonuje niemal cudów, żeby przynajmniej utrzymać tych kontrahentów, których już mamy. Jeszcze jeden skandal, jeszcze jedno takie zdjęcie a moje serce też tego nie wytrzyma. Wczoraj doszliśmy z mamą do wniosku, że musimy uratować cię przed tobą samym, bo już przestałeś panować nad swoim życiem. Warunek jest następujący: albo poddasz się naszej woli, albo odejdziesz natychmiast z firmy i z naszego życia, i zaczniesz żyć na własny rachunek, bo od nas nie dostaniesz już ani grosza. Jeśli wybierzesz drugi wariant, jeszcze dzisiaj pójdziemy do notariusza i zmienimy zapisy w testamencie. Jeśli poddasz się naszej woli, znajdziemy ci dobrą i uczciwą kobietę, którą poślubisz i będziesz jej wierny. Ustabilizujesz się, zaczniesz przykładać się do pracy i solidnie zarabiać na każdy grosz. Dajemy ci rok, żebyś doszedł sam ze sobą do ładu, żebyś docenił życie małżeńskie i zrozumiał, co to znaczy troska o drugą osobę. Masz trzydzieści lat i jak dotąd nie dokonałeś niczego, z czego mógłbyś być dumny i z czego my bylibyśmy dumni. Czas dorosnąć i spoważnieć synu. Jeśli przez ten rok nie zmienisz swojego postępowania wrócę do wariantu drugiego i zmuszę cię, żebyś radził sobie sam, bez rodziny. Daję ci pięć minut do namysłu i oczekuję odpowiedzi – Krzysztof wymownie spojrzał na zegarek.
- Ale wy już raz wybraliście mi kobietę i okazało się, że wybraliście źle – próbował się bronić. Ojciec obrzucił go ironicznym spojrzeniem.
- Czyżby? Gdybyś zachowywał się jak należy, gdybyś traktował ją z szacunkiem na jaki zasługiwała, ona nie musiałaby robić ci awantur i scen zazdrości. Doskonale wiesz, że za każdym razem miała powód, bo zdradzałeś ją na lewo i na prawo, upijałeś się i traktowałeś źle. Paulina nie była idealna, ale gdybyś wykazał minimum dobrej woli, dzisiaj bylibyście udanym małżeństwem, a ona szczęśliwą żoną i być może matką. Wiesz, co jest twoją najgorszą wadą? To, że nie potrafisz docenić tego, co masz. Tym razem będziemy rozsądniejsi i wybierzemy ci kobietę mądrą, zaradną i potrafiącą sobie poradzić z takim gagatkiem jak ty. Jeśli po roku stwierdzisz, że kobieta, którą ci wybierzemy nie jest tą właściwą, nie będziemy przeciwni rozwodowi. Wybieraj.
Marek zwiesił głowę i splótł nerwowo palce aż pobielały mu kłykcie. Ciężkie warunki stawiał przed nim ojciec. Gdyby wybrał drugi wariant i odszedł z firmy, na pewno nie poradziłby sobie. Od czasu skończenia studiów nie wykazał się jakoś specjalnie. Z reguły częściej coś zawalał niż załatwiał pozytywnego dla firmy. Alex się zżymał za każdym razem każąc mu się zaangażować w jakieś projekty, ale on był zbyt leniwy i nie lubił się przemęczać. Odejście z firmy wiązało się ze znalezieniem jakiejś pracy i mocno wątpił, czy znalazłby się ktoś, kto by mu zaufał na tyle, żeby powierzyć jakieś stanowisko. Pewnie musiałby zaczynać od zera ze skromną pensyjką i nie sądził, by dał radę się z niej utrzymać. Nie przy swojej rozrzutności. A może jednak zaufać rodzicom w kwestii znalezienia żony? Znają jego gust, a z kobietą zawsze można się dogadać. Od czego ten jego urok osobisty i te słodkie dołeczki w policzkach, które działały na każdą kobitkę. Może nie będzie tak źle…?
- No dobrze… Zgadzam się na pierwszy wariant – powiedział z ciężkim sercem. - Mam tylko jedną prośbę. Nie chcę żadnego wesela. Nie chcę gości. Ślub ma być cichy i skromny. Najlepiej z dala od Warszawy. Żadnych świadków z zewnątrz. Równie dobrze wy możecie być moimi świadkami.
- Nie możemy ci tego wszystkiego obiecać. Jeszcze nie znamy dziewczyny. Ona ma też coś do powiedzenia w tej kwestii, prawda? Postaramy się, żeby ślub był cichy i skromny, a zamiast wesela możecie pojechać w jakąś podróż. To będziemy proponować. Mamy nadzieję, że jak już się ożenisz, to twoje życie zmieni się na lepsze. Pójdziemy już, bo mamy trochę do przemyślenia.
Po wyjściu Dobrzańskich w gabinecie pojawił się Sebastian.
- I co? Czego chcieli?
- Nie chcesz wiedzieć – odpowiedział Marek z nietęgą miną.
- Wręcz przeciwnie! Aż mnie zżera z ciekawości – Olszański przysiadł na kanapie i wbił wzrok w przyjaciela.
- Ojciec postawił mnie pod ścianą, rozumiesz? Albo mnie wydziedziczy i wyrzuci z firmy, albo oboje z matką znajdą mi żonę. Mam się ożenić i ustabilizować swoje życie. Jeśli wybranka nie przypadnie mi do gustu, to mogę się rozwieść, ale dopiero po roku. Wybrałem tę drugą opcję. W sumie nie przejmuję się za bardzo, bo nie zamierzam wiele zmienić a oni nie muszą wszystkiego wiedzieć. Ja postaram się być ostrożniejszy i nie upijać się do nieprzytomności, żeby znowu nie cyknęli mi jakiegoś kompromitującego zdjęcia. Ślub ma być cichy i skromny bez świadków. Tak więc sorry przyjacielu, może następnym razem…
Seniorzy nie tracili czasu. Po wyjściu z firmy podjechali pod redakcję najpoczytniejszego dziennika w Warszawie i zredagowali ogłoszenie o treści:
Poszukujemy kandydatki na żonę dla naszego syna. Wybranka powinna być osobą inteligentną, wykształconą, konsekwentną i zaradną w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat. Pod uwagę będą brane głównie przymioty charakteru nie urody. Kobiety spełniające powyższe wymogi prosimy o kontakt pod numerem telefonu…
Zadowoleni z siebie wyszli z redakcji i już bez przeszkód pojechali do domu. Przy obiedzie omawiali jeszcze szczegóły.
- Myślę Krzysiu, że będziemy się z nimi umawiać w jakiejś kawiarni. Neutralny grunt jest najlepszy. Najlepiej jakby to była jakaś mała przytulna kafejka, w której można by spokojnie porozmawiać.
- Zgadzam się z tobą. Mam nadzieję, że to ogłoszenie jednak którąś z panien zaintryguje. Celowo nie pisałem o żadnych szczegółach dotyczących Marka, bo chcę im to powiedzieć już na spotkaniu. Trochę się obawiam, czy nie natkniemy się na jakąś, która Marka dobrze zna. Wiesz co mówią o nim na mieście, że to największy playboy stolicy.
- Nie zakładaj Krzysiu najgorszego. Ja wierzę, że znajdziemy tę właściwą, tę najwartościowszą. Kobietę z taką mocą sprawczą, która odmieni nam syna.
ROZDZIAŁ 2
Zdjęła okulary w niemodnych, ciężkich oprawach i przetarła zmęczone powieki. Od rana siedziała nad rozliczeniami. Musiała się sprężać, bo był koniec miesiąca i firmy robiły miesięczne podsumowania. Od kiedy skończyła studia właśnie tym się zajmowała. Wprawdzie na początku usiłowała zatrudnić się w jakiejś firmie, ale gdziekolwiek nie złożyła swojego CV, odmawiano jej i to nie dlatego, że nie posiadała odpowiedniego wykształcenia, ale dlatego, że nie prezentowała się jakoś nadzwyczajnie. No cóż… Trudno było się stroić, gdy ledwo wiązało się koniec z końcem. Już na studiach łapała się dodatkowych zajęć. Łapała cokolwiek, co dawało jej realny dochód i pozwalało przeżyć. Od zawsze żyli skromnie i nie przelewało się im. Po śmierci mamy było tylko gorzej. Ojciec bardzo podupadł na zdrowiu i właściwie wszystkie pieniądze szły na lekarzy i do apteki. Ratowała go jak mogła, ale okazało się z czasem, że mogła niewiele. Ojciec umarł tuż przed jej obroną. Po jego śmierci starała się zebrać do kupy. Wiele wysiłku kosztowało ją skupienie się wyłącznie na obronie prac dyplomowych z ekonomii i finansów. Poradziła sobie, ale egzaminy kompletnie wyzuły ją z sił.
Następne miesiące były równie ciężkie. Wciąż jeździła do Warszawy szukając jakiejkolwiek pracy. Wysiadywała przed dyrektorskimi gabinetami licząc na cud. W końcu zrozumiała, że jeśli sama czegoś nie zrobi, to nikt nie przyjmie jej na żadne stanowisko osądzając ją wyłącznie po wyglądzie. Będąc na trzecim roku studiów założyła własną firmę pod nazwą „Prosiaczek”. Teraz ją po prostu reaktywowała i zmieniła nazwę, bo tamta wydawała jej się mało poważna. Tak właśnie powstało Pro-S.
Pracowała w domu większość zleceń załatwiając mailowo. Ruszała się stąd tylko wtedy, gdy było to konieczne. Potrafiła całymi tygodniami ślęczeć nad robotą z małymi przerwami na zrobienie zakupów. Pieniądze z tego były niewielkie, ale pozwalały na skromne utrzymanie. Wciąż walczyła też o klientów. Jej ogłoszenia niemal codziennie ukazywały się w miejscowej prasie i w internecie. Po trzech latach takiej jałowej harówki czuła się zmęczona i przeraźliwie samotna. Jak żył ojciec, drzwi od ich domu się nie zamykały, bo tata miał złote ręce i często sąsiadom naprawiał różne sprzęty. Od kiedy go zabrakło, to i sąsiedzi zaglądali tu niezmiernie rzadko. Jej sporadyczne wyjścia do sklepu owocowały czasem pozyskaniem informacji o koleżankach, które wychodziły za mąż lub rodziły dzieci. U niej było bez zmian, jednakowo tak samo jak rok, jak dwa, jak trzy lata wcześniej.
Dzisiaj obchodziła swoje dwudzieste siódme urodziny. Lodówka ziała pustką a w chlebaku poniewierała się piętka zeschniętego chleba. Westchnęła ciężko i zaczęła ubierać się do wyjścia. Sprawdziła zawartość portfela, zabrała siatkę na zakupy i wyszła z domu. W sklepie było kilka kobiet. Znała je wszystkie. Stanęła skromnie na końcu kolejki przysłuchując się rozmowom. Były to głównie plotki i niewiele ją obchodziły. Tuż za nią weszła do sklepu największa rysiowska plotkara, pani Dąbrowska. Był czas, że trzymała się blisko z jej synem Bartkiem, ale z tej znajomości nic nie wyszło. Bartuś, jak nazywała go matka, był zwyczajnym obibokiem i cwaniakiem. Żerował na niej wyłudzając od niej ciężko zarobione dawaniem korepetycji pieniądze. Wreszcie zrozumiała, że to żadna miłość a Dąbrowski jest pasożytem. Pogoniła go gdzie pieprz rośnie, chociaż nie mogła powiedzieć, że miała wreszcie spokój, bo mamusia będąca częstym gościem w domu Cieplaków nie byłaby sobą, gdyby za każdym razem nie gloryfikowała synka. Ula w takich razach tylko przewracała oczami i nie podejmowała tematu. Teraz stanąwszy za nią w kolejce też zagadnęła.
- Ula, dawno cię nie widziałam. Tylko pracujesz i pracujesz, i nawet nie wiesz, że Bartuś wrócił z Niemiec i to w dodatku nie sam. Przyjechał z dziewczyną i chyba będzie się żenił.
- To gratuluję pani Dąbrowska – zdobyła się na nikły uśmiech. Dąbrowska westchnęła tylko ciężko.
- I pomyśleć, że to ty mogłaś być moją synową… Ta dziewczyna jest Niemką i w ogóle nie mogę się z nią dogadać. Ma tlenione włosy i długie pazury. Nic nie robi, no bo jak z takimi szponami?
- Widocznie właśnie taka Bartkowi się podoba – skwitowała Ula. - Powinna się pani cieszyć, bo może niedługo będzie pani miała wnuki, a to sama radość przecież, prawda?
- No prawda, prawda… A ty nie wychodzisz za mąż?
- Niestety nie – odpowiedziała lakonicznie i przesunęła się bliżej lady. W końcu nadeszła jej kolej. Zrobiła solidne zaopatrzenie, pożegnała się z Dąbrowską i powędrowała jeszcze do kiosku po Gazetę Wyborczą, w której zamieszczała zazwyczaj swoje ogłoszenia. W domu wypakowała towar i zrobiła sobie solidne śniadanie. Przysiadła przy stole i wbiwszy zęby w chrupiącą bułkę rozłożyła gazetę. W pierwszej kolejności przejrzała ogłoszenia o pracy. Już jej nie szukała, ale robiła to z przyzwyczajenia. Potem sprawdziła, czy zamieszczono jej ogłoszenie i kiedy przekonała się, że jest, zaczęła czytać te towarzyskie. Niemal udławiła się wielkim kęsem bułki, gdy natknęła się na ten dziwaczny anons. Jacyś rodzice szukali żony dla swojego syna. Kto daje takie ogłoszenia? Albo są już tak zdesperowani, że nie widzą innego wyjścia, albo syn ma czterdzieści lat i chcą się go pozbyć z domu. A jeśli nie? Jeśli po prostu jest absurdalnie nieśmiały i nie ma odwagi zagadnąć do jakiejś dziewczyny? To zupełnie tak jak ona…Jest kompletnym tchórzem jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Może dla niej to też byłoby jakieś wyjście z sytuacji, gdyby poznała kogoś przez ogłoszenie? Może to jest właśnie lek na jej samotność? Za szybko przyzwyczaiła się do niej. Samotność dodała jej lat i choć na twarzy nie miała żadnych zmarszczek to była pewna, że na duszy ma ich wiele. Nie sądziła nigdy, że to może tak doskwierać. Wcześniej był tu tata i nie odczuwała jej wcale. Potem, gdy odszedł, często przyłapywała się na tym, że tęskni za towarzystwem kogoś, kto mógłby być jej bliski, kto czasem by wysłuchał, pocieszył i przytulił. Na dobrą sprawę przez większość czasu siedziała zamknięta w czterech ścianach i nie miała do kogo ust otworzyć. A może by spróbować i zadzwonić? Przecież nic na tym nie traci a może zyskać jakąś przyjazną duszę. Nigdy w życiu nie zrobiła nic szalonego. Zawsze była taka akuratna, poukładana i odpowiedzialna. Raz może zaryzykować… Długopisem zakreśliła numer telefonu. Chwyciła za komórkę i zaczęła wybierać.
Krzysztof Dobrzański był zniechęcony. Wraz z Heleną przeprowadzili dwanaście rozmów z dwunastoma potencjalnymi kandydatkami na żony i ani jedna nie spełniła ich oczekiwań. Miał wrażenie, że one wszystkie są do siebie łudząco podobne. Głupiutkie, wypacykowane, z tonami różu na policzkach i rzęsami ciężkimi od tuszu, które ledwie dźwigały pod wpływem tego ciężaru. Był pewien, że jego syn, gdyby je widział, na pewno by nie wybrzydzał. Wszystkie były dość urodziwe, ale tylko jedna z nich posiadała wyższe wykształcenie niestety bez tytułu, bo nie obroniła pracy. Cała reszta skończyła edukację na ogólniaku lub innej szkole średniej.
- Mam coraz większe wątpliwości, czy to w ogóle się uda Helenko – mówił do żony zmartwiony. - Dwie z nich śmiały nam się w twarz. Znają Marka. Same przyznały, że są stałymi bywalczyniami klubów i często go w nich widują. Jedna wprost powiedziała, że Marek nie nadaje się na męża, bo za bardzo lubi kobiety. Nie byłby w stanie dotrzymać wierności. Ona może mieć rację. Ciężko mi to przyznać, ale okazuje się, że w ogóle nie znamy własnego syna. On nie ma żadnych zasad, nie ma moralności, nie dba o to, co powiedzą o nim inni. Nie przejmuje się zdjęciami w brukowcach. To obrzydliwe. Gdzie popełniliśmy błąd? Czy to dlatego jest taki, że od zawsze opływał we wszystko, bo rozpieszczaliśmy go do granic możliwości? Chciał rower, dostał najdroższy jaki był na rynku. Chciał samochód, dostał samochód. Do pracy nie przykłada się kompletnie a bierze za nią naprawdę duże pieniądze. To przez nie stał się taki zepsuty i zmanierowany. Gdyby nie one, to… - przerwał, bo zadzwonił telefon. Odebrał szybko i przedstawił się.
- Krzysztof Dobrzański z tej strony. Dzień dobry.
- Dzień dobry panu. Nazywam się Urszula Cieplak – usłyszał w słuchawce miły, łagodny głos. – Pozwoliłam sobie do pana zadzwonić, bo…, bo właśnie przeczytałam państwa ogłoszenie w gazecie. Czy nadal jest aktualne?
- Jak najbardziej. Byłaby pani zainteresowana?
- O ile to ogłoszenie nie jest żartem, to jak najbardziej.
- Zapewniam panią, że to nie żart. Jesteśmy poważnymi ludźmi. Czy byłaby pani skłonna spotkać się z nami? Powiedzmy jutro po południu o szesnastej? Jest taka miła kawiarenka na Żoliborzu przy Jasnodworskiej, nazywa się Chimney Cake Cafe. Tam moglibyśmy spokojnie porozmawiać.
- Dobrze. W takim razie do zobaczenia jutro. Jak państwa rozpoznam?
- Będę miał ze sobą bukiet czerwonych róż. To będzie znak rozpoznawczy.
- Rozumiem. Do zobaczenia zatem – rozłączyła się. – No, klamka zapadła. Jak on się nazywa? Dobrzański? Krzysztof Dobrzański? Jakbym słyszała to nazwisko i to całkiem niedawno – myślała na głos. Poszła do pokoju, gdzie na stoliku leżała sterta kolorowych magazynów. Zaczęła je przeglądać i w końcu uśmiechnęła się z triumfem. – To tu przeczytałam to nazwisko! No nieźle – pochyliła się nad tekstem. - „Marek Dobrzański syn króla mody Krzysztofa Dobrzańskiego znowu przysparza ojcu zmartwień”. - Jak on może to robić rodzicom? Przecież są rozpoznawalni w celebryckim światku, a paparazzi jak hieny tylko czekają na taki materiał. Niezły z niego przystojniak. Czyżby to dla niego rodzice szukali żony? To musi być kobieta, która go ujarzmi i nauczy prawdziwego życia. Czy ja się do tego nadaję? Kiedy trzeba potrafię być nieugięta i konsekwentna. Najwyraźniej panicz Dobrzański potrzebuje szybkiej resocjalizacji. – Postanowiła, że na jutrzejszym spotkaniu nie przyzna się, że czytała o tym skandalu w popularnym brukowcu. Głównie dlatego, że nie chciała tym ludziom sprawiać przykrości. Na pewno wspomnienie o tym nie byłoby miłe.
Następnego dnia wsiadła w autobus i pojechała do Warszawy, Tam musiała się przesiąść, bo z Rysiowa nie miała bezpośredniego połączenia. Nigdy nie była w tamtych okolicach i musiała zapytać kierowcę o Jasnodworską.
- Ja pani powiem, na którym przystanku wysiąść. Proszę usiąść tutaj z przodu.
Kiedy dojechali podziękowała kierowcy. Wysiadła i rozejrzała się. Niedaleko zobaczyła kolorowe balony i szyld. Niezwłocznie pomaszerowała w kierunku otwartych na oścież drzwi. Weszła do środka i rozejrzała się ciekawie. W kącie przy stoliku dostrzegła starszą parę. On w eleganckim, szarym garniturze, ona w zgrabnym, granatowym kostiumiku. Przed nimi leżał bukiet czerwonych róż. Nieco onieśmielona podeszła do nich. Była ubrana niezwykle skromnie w kwiecistą sukienkę i sweterek. To były jej najlepsze rzeczy. Przywitała się z Dobrzańskimi.
- Dzień dobry państwu. Nazywam się Ula Cieplak. To ze mną jesteście państwo umówieni – wyciągnęła rękę do Heleny a następnie do Krzysztofa, który wstał od stolika i wręczył jej bukiet.
- To dla pani. Bardzo dziękujemy, że zechciała pani przyjść. Mieszka pani w Warszawie?
- Niestety nie. Mieszkam w Rysiowie, to jakieś dwadzieścia kilometrów od centrum.
- Czego się pani napije? Kawy, a może herbaty?
- Poproszę kawę czarną bez cukru.
Krzysztof zamówił i uśmiechnął się dobrodusznie do Uli.
- To ogłoszenie wydało się pani z pewnością dość nietypowe, bo rzadko się zdarza w dzisiejszych czasach, żeby to rodzice szukali żony dla syna. Niestety zostaliśmy postawieni w niezwykle niezręcznej sytuacji i doprawdy wstyd o tym mówić, ale nasz syn mocno nas rozczarował i to było jedyne wyjście, żeby wrócił na właściwą ścieżkę. Szukamy kobiety o mocnym charakterze, mającej własne zdanie i potrafiącej zapanować nad żywiołowym charakterem naszego syna. Nie ukrywam, że to będzie trudne zadanie a on najpewniej będzie stawiał opór. Szukamy kogoś, kto się nie zniechęci i podoła wyzwaniu. Oczywiście w każdej chwili może pani zrezygnować. Nie będziemy robić trudności i wynagrodzimy pani wszelkie niedogodności. Czy zechciałaby pani opowiedzieć coś o sobie?
ROZDZIAŁ 3
Ula uśmiechnęła się z sympatią do obojga. Polubiła ich od razu i współczuła im. Najwyraźniej syn doprowadził ich do kresu wytrzymałości.
- No cóż… Nie będzie to wesoła opowieść. W przeciwieństwie do waszego syna moje życie nie było usłane różami. Przez jego większość to była twarda szkoła i ciągła walka o byt. Nie przelewało się nam. Kiedy byłam w maturalnej klasie zmarła moja mama. Okazało się, że w głowie miała tykającą bombę pod postacią ogromnego tętniaka, który pewnego dnia po prostu pękł. Zawalił mi się świat. Ojciec nigdy nie pozbierał się po tej śmierci. Mocno podupadł na zdrowiu. Głównie szwankowało serce. Z jego mizernej renty nie mogliśmy opłacić drogich leków, których potrzebował. Ja zaczęłam studia na dwóch kierunkach: ekonomii i finansach. Szukałam jakiegokolwiek zajęcia, które przyniosłoby choćby minimalny zysk. Najmowałam się do sprzątania, opieki nad dziećmi i dawałam korepetycje. Za wszelką cenę nie mogłam dopuścić do pogorszenia zdrowia taty. Niestety on z roku na rok czuł się coraz gorzej. Został zapisany na operację by-passów, ale nie doczekał jej. Kolejka była zbyt długa – powiedziała z żalem a w jej oczach zalśniły łzy. - Zmarł, kiedy ja broniłam prace dyplomowe z obu kierunków. Nie miałam czasu na rozpacz. Musiałam się wziąć w garść i poszukać jakiejś pracy. Wraz ze śmiercią taty skończyła się i renta. Ja byłam już dorosła i nie mogłam liczyć na jakieś wsparcie. Przez kilka miesięcy wciąż jeździłam do Warszawy i rozwoziłam swoje CV. Przeszłam setki rozmów kwalifikacyjnych i to właśnie wtedy zderzyłam się boleśnie z rzeczywistością, bo okazało się, że nie ważne, co mam w głowie, tylko jak wyglądam. Sami widzicie państwo, że prezentuję się dość skromnie. Nie stać mnie na najmodniejsze ubrania, a grube szkła i aparat ortodontyczny też nie dodają mi urody. Kiedy wreszcie to zrozumiałam postanowiłam pracować na własną rękę. Reaktywowałam firmę, którą założyłam jeszcze podczas studiów. Wciąż zamieszczam ogłoszenia i szukam potencjalnych klientów. Zajmuję się rozliczeniami dla małych firm. Nie przynosi to jakichś spektakularnych dochodów, ale pozwala przeżyć. Jak więc widzicie nadal jeszcze boksuję się z życiem, ale nie poddaję się. A jeśli chodzi o waszego syna, to myślę, że on nie jest złym człowiekiem. Mając takich rodziców nie może być z gruntu złym. On po prostu trochę się pogubił i być może trzeba mu pomóc wrócić do tego, co wpajaliście mu państwo przez całe życie. Jeśli uważacie, że spełniam wasze wymagania, to ja chętnie się podejmę. Na pewno nie należy zakładać, że on pokocha mnie lub ja jego. Nie należy zakładać, że będziemy żyli długo i szczęśliwie, ale możemy spróbować na początek zostać dobrymi przyjaciółmi – wbiła w nich wzrok czekając na ich reakcję.
- Pani Urszulo – odezwała się Helena.
- Ula. Po prostu Ula.
- Ula. Nawet nie wiesz dziecko ile otuchy i nadziei wlałaś w nasze serca. Wierzymy, że mimo tak trudnej i skomplikowanej sytuacji Marek jednak coś zrozumie i zmieni się na lepsze. O niczym innym nie marzymy. Krzysztof też choruje na serce podobnie jak twój tata, a Marek przysparza nam obojgu tylko zmartwień. Myślę, że jesteś najlepszą kandydatką na jego żonę z jaką rozmawialiśmy do tej pory. Czy masz jakąś rodzinę?
- Niestety nie. Po śmierci taty zostałam sama jak palec.
- Marek nie chce wesela. Chce tylko skromny ślub i to najlepiej poza Warszawą. Nie chce rozgłosu i nie chce, żeby zwiedzieli się o tym paparazzi. My raczej też wolelibyśmy tego uniknąć. Co o tym myślisz?
- Jeśli tak chce, niech tak będzie. Ja nie mam zakusów na ślub z pompą i nie potrzebuję do tego tłumów. Cieszę się, że będzie dyskretnie i bez zadęcia. Może zorganizowalibyśmy go w Rysiowie? Jest tam mały kościółek bardzo urokliwy, w którym pobierali się moi rodzice. Rysiów jest daleko od stolicy i z pewnością nikt się nie dowie, że coś takiego ma miejsce. Pewnie będą gapie, ale to mała mieścina i o takich nietrudno. Co państwo o tym sądzą?
- Myślę, że to świetne rozwiązanie – przytaknął Krzysztof. – Jeśli się zgodzisz, to odwieziemy cię do domu i obejrzymy ten kościół. Chcielibyśmy, żeby ślub odbył się jak najszybciej, dlatego być może uda nam się zaklepać termin u proboszcza już dzisiaj. Równie dobrze moglibyście wziąć ślub cywilny, ale Marek podświadomie myśli, że to wszystko, to jakiś żart, a kościelny ślub uzmysłowi mu, że jednak my podchodzimy do tego poważnie. Jutro rano przyjechalibyśmy po ciebie i zabrali do salonu, żebyś mogła wybrać suknię. Ponieważ wesela nie będzie zamówię nam wcześniej stolik w dobrej restauracji, żebyśmy zjedli chociaż obiad. Po ślubie wyjedziecie na tydzień dokąd będziecie chcieli. To pozwoli poznać wam się lepiej i w miarę możliwości dogadać. Chciałbym ci pokazać jeszcze zdjęcie Marka, żebyś wiedziała jak wygląda – Krzysztof wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki prostokątną fotografię. Patrzyły na nią dobre, łagodne i nieco rozmarzone oczy okolone długimi rzęsami, a pod kilkudniowym zarostem, który dodawał mu jeszcze większego uroku rysowały się dwa dołeczki w policzkach. Bez wątpienia był pięknym mężczyzną o ponętnych, zmysłowych ustach i wielkim seksapilu. Czy taki mężczyzna byłby w stanie pokochać kogoś tak zupełnie przeciętnego jak ona? Kogoś, kto nie wyróżnia się w tłumie kompletnie niczym?
- Jest bardzo przystojny. Niezwykle urodziwy i męski. Chyba nie narzeka na brak powodzenia?
- I tu tkwi problem moja droga, że ma go aż nadto. Traktuje kobiety przedmiotowo i w tym względzie należy zmienić jego myślenie. Jeśli dopiłyście kawę, to może pojedziemy. Mam nadzieję, że damy radę załatwić ten ślub i opłacić.
Kościół był już zamknięty, ale Ula zaprowadziła państwa Dobrzańskich do budynku plebanii. Zadzwoniła do drzwi, które po chwili się otworzyły i stanął w nich starszy człowiek w sutannie.
- Ula? – rozpoznał Cieplakównę. – A co ty tu robisz?
- Mamy sprawę do księdza proboszcza. Możemy wejść?
- Oczywiście. Zapraszam. Proszę dalej – otworzył drzwi do jednego z pokoi, który jak się okazało, był jadalnią. – Usiądźcie państwo. To co to za sprawa?
- Chcę wyjść za mąż – odezwała się Ula – za syna tych państwa. To państwo Dobrzańscy. Niestety Marek nie mógł dzisiaj przyjechać i oni są niejako w jego zastępstwie. Chcemy się pobrać w następną sobotę. Czy będzie wolny termin?
- Z terminami dziecko to nie ma problemu. Wiesz, że więcej tu pogrzebów niż ślubów. Problem jest w tym, że zapowiedzi nie zdążą wyjść.
- A nie można by tego jakoś przyspieszyć? – wtrącił się Krzysztof. – Ja wiem, że powinny wyjść dwukrotnie… My chętnie zapłacimy za przyspieszenie…
- No dobrze. Ogłoszę je w sobotę i niedzielę. Zapiszę sobie jeszcze dane pana młodego i nazwę parafii, z której pochodzi. Tam też musicie to zgłosić. Ślub będzie konkordatowy?
- Tak – odpowiedzieli chórem.
- Rozumiem, że mam zadbać o wystrój kościoła.
- Jeśli ksiądz proboszcz może wszystko przygotować, to byłoby wspaniale. Bardzo nam zależy na czasie – powiedziała Ula.
- Dokładnie – Krzysztof wyjął z kieszeni portfel i odliczył dziesięć setek. – Czy tak będzie dobrze?
- Jak najbardziej. Ja już wszystko zapisałem. Udzielę wam ślubu w następną sobotę o godzinie jedenastej.
- Bardzo księdzu dziękujemy. Do zobaczenia – podnieśli się z miejsc. Dobrzańscy wyszli pierwsi a ksiądz zatrzymał jeszcze Ulę i szepnął:
- Dziecko, czy ty jesteś przy nadziei?
- Skąd to przypuszczenie? – zrobiła wielkie oczy.
- Skoro nie, to po co tak się śpieszycie?
- Po prostu nie chcemy już dłużej czekać i tyle. Nie ma w tym żadnej tajemnicy księże proboszczu. Dobranoc.
Dobrzańscy podwieźli Ulę pod bramę i pożegnali się. Jutro miała ich się spodziewać około dziesiątej.
Następnego dnia zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami państwo Dobrzańscy zabrali Ulę do jednego z ekskluzywnych salonów z sukniami ślubnymi w Warszawie. Helena podsuwała jej naprawdę piękne i bardzo drogie kreacje, ale ona nie chciała naciągać seniorów na tak duże koszty.
- Jeśli to ma być skromny ślub to i sukienka powinna być skromna – tłumaczyła. – Naprawdę szkoda pieniędzy na coś aż tak bardzo wyszukanego. Ja najlepiej się czuję w prostych, niezbyt okazałych sukienkach. O, ta jest śliczna – pokazała wiszące na wieszaku zupełnie proste, koronkowe cudo. - Nadawałaby się idealnie. Mogę przymierzyć?
- Oczywiście moje dziecko, ale krótka? Faktycznie jest bardzo ładna. Przymierz i dopiero wtedy zadecydujemy.
Kiedy wyszła z przymierzalni oboje Dobrzańscy aż westchnęli.
- Jest piękna i pięknie leży. Masz świetną figurę i to dlatego pasuje idealnie. Chcesz do tego welon?
- Chyba nie… Myślę, że wystarczy jakiś stroik wpięty we włosy.
Tego dnia zaliczyła jeszcze fryzjera, który podciął jej włosy i ładnie ufarbował.
- Koniecznie musimy zmienić te szkła kochanie. One nie pasują teraz do tej fryzury. Są zdecydowanie za duże i zasłaniają ci pół twarzy. Masz takie ładne oczy. Nie powinnaś ich zakrywać. Kupimy jakieś lekkie, nieduże oprawki. Podjedziemy jeszcze do optyka Krzysiu – zadecydowała.
Po zakupach wstąpili do restauracji na obiad. Byli zmęczeni, zwłaszcza Krzysztof. Mimo to cieszył się, że sprawy posuwają się do przodu. Dzisiaj wieczorem miał przyjechać Marek a on nie omieszka poinformować go o wszystkim.
Siedzieli w salonie. Zosia - gosposia seniorów wniosła na tacy parujące filiżanki z kawą i talerzyk z ciastem. Postawiła na stole i ulotniła się. Marek siedział wbity w fotel z niepewną miną. Nie miał pojęcia, co też ojciec zamierza mu oznajmić. Można by nawet rzec, że bał się tego, co staruszek ma mu do powiedzenia.
- Przez cały tydzień szukaliśmy dla ciebie odpowiedniej partnerki. Już zacząłem tracić nadzieję, bo okazało się, że przynajmniej połowa z tych, z którymi się spotkaliśmy zna ciebie doskonale i uważa, że nie jesteś materiałem na męża, bo za bardzo lubisz uganiać się za kobietami i nie jesteś monogamiczny. Nie wiem na ile jest to u ciebie groźne, ale wiedz, że to da się leczyć. Już niejednego uratowano od seksoholizmu. Jednak pod koniec tygodnia dopisało nam szczęście. Poznaliśmy wspaniałą kobietę. Niezwykle mądrą życiowo, bardzo zaradną i doskonale wykształconą. Nazywa się Urszula Cieplak. Jest błyskotliwa, inteligentna i niebywale skromna. Życie ciężko ją doświadczyło a mimo to pokonała wszystkie przeciwności i zdołała się wykształcić. Zasługuje na szacunek i podziw więc nie schrzań tego i nie skrzywdź jej, bo tego nigdy ci nie wybaczymy. Mamy nadzieję, że polubisz ją tak jak my ją polubiliśmy a być może kiedyś pokochasz. Ślub odbędzie się w sobotę o godzinie jedenastej z dala od Warszawy tak jak chciałeś, w Rysiowie. Ula właśnie stamtąd pochodzi. To maleńkie miasteczko i pies z kulawą nogą nie domyśli się, że tam właśnie weźmiesz ślub a paparazzi na pewno. W kościele wszystko załatwiliśmy…
- W kościele? – przerwał zaskoczony. - Myślałem, że weźmiemy cywilny ślub.
- Nie wiem co kazało ci tak myśleć, ale ślub będzie konkordatowy. Jutro pojedziesz do jubilera. Wybierzesz pierścionek i obrączki. Ula nosi rozmiar czternasty. Mają być jak najskromniejsze. Tak sobie zażyczyła. Precjoza przywieziesz tutaj.
- Jaka ona jest? Wiem, że jest dobra, skromna i mądra, ale chodzi mi o wygląd.
Krzysztof spojrzał na syna krytycznie. Nie był zaskoczony jego pytaniem. Miał świadomość, że do tej pory Marka pociągały wyłącznie kobiety o twarzy lalki.
- Nadal jesteś powierzchowny. Z ładnej miski się nie najesz. Dziewczyna jest ładna, ale nie ma wyzywającej urody twoich byłych kochanek. To nie pusta, wypacykowana lala, która ma pstro w głowie. Uroda przeminie, a to co w głowie, zostanie na zawsze, zapamiętaj to sobie.
Trochę się jednak denerwowała. Już od momentu kiedy wstała z łóżka, czuła w żołądku nieprzyjemny ucisk. W końcu nie codziennie wychodzi się za mąż za zupełnie nieznanego faceta. Już wiedziała, że jego miła powierzchowność nie idzie w parze z charakterem. Był pełen sprzeczności i często działał na przekór wszystkiemu. Miał mnóstwo złych nawyków i to właśnie musiała w nim zmienić. Zastanawiała się, czy nie przeliczyła się z siłami. Ciężko jest zmienić człowieka, jeśli on sam tego nie chce. Gdzieś w środku miała nadzieję, że jednak się dogadają, a Dobrzańscy wreszcie będą mogli powiedzieć, że są dumni ze swojego syna. Na tym zależało jej najbardziej. Póki co mocno wątpiła, czy zakwitnie między nimi jakieś cieplejsze uczucie, ale chęć pomocy seniorom była silniejsza, i z tego powodu chciała podjąć ryzyko i poślubić Marka.
ROZDZIAŁ 4
Kończyła się ubierać, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Zerknęła w lustro jeszcze raz i poszła otworzyć. Przed drzwiami stali seniorzy a za nimi Marek.
- Dzień dobry Uleńko – Krzysztof przepuścił żonę i wszedł za nią. – Przyjechaliśmy wcześniej, żeby pomóc ci się przygotować. To właśnie Marek, twój przyszły mąż – przedstawił juniora.
Podała mu dłoń, którą podniósł do ust i ucałował z atencją. Uśmiechnął się do niej wdzięcznie a na jego policzkach wykwitły te słodkie dołeczki. – Matko! Gdybym nie miała pojęcia jaki on jest naprawdę, łatwo bym dała się kupić tym jego wdziękom. Nie dziwię się tym wszystkim kobietom, które lgnęły do niego jak pszczoły do miodu.
- Pozwól Ula, że bardzo nietypowo i w wielkim pośpiechu załatwiam to, do czego inni przygotowują się bardzo długo – uklęknął przed nią wyjmując z kieszeni małe pudełeczko, w którym spoczywał pierścionek zaręczynowy. Podsunął go w jej kierunku i spojrzał jej w oczy. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
- Tak. Zdecydowanie tak – powiedziała cicho. Wsunął jej go na palec i podniósł się z klęczek. – Mam tylko jeden warunek. Wczoraj wieczorem sporządziłam coś w rodzaju umowy. Mówi ona o tym, że gdyby nam nie wyszło i musielibyśmy się rozwieść ja zrzekam się jakiejkolwiek rekompensaty za ewentualne niedogodności. To taki rodzaj intercyzy. Nie chcę, żeby posądzano mnie o jakąkolwiek interesowność i chęć korzyści materialnych, które mogłabym uzyskać rozwodząc się z tobą. W ten sposób sytuacja będzie czysta i klarowna a przede wszystkim uczciwa. W najgorszym wypadku każde z nas pójdzie w swoją stronę zabierając tylko to, co wniosło ze sobą w momencie zawierania związku małżeńskiego. Myślę, że tak będzie właściwie – skierowała wzrok na seniorów.
- A ja myślę kochanie, że źle robisz – Helena pokręciła głową. – Znamy naszego gagatka i wiemy, że potrafi zaleźć za skórę. Chciałabym się mylić, ale Marek nie dał nam powodu, żeby myśleć inaczej. W przypadku rozwodu powinnaś dostać chociaż jakąś rekompensatę, jakieś zadośćuczynienie… W końcu to ty najbardziej ryzykujesz.
- Ja tego tak nie postrzegam. Gdybym nie chciała tego zrobić na pewno bym się nie zmuszała – sięgnęła po umowę leżącą na stoliku. – Proszę Marek, podpisz to.
- Jesteś tego pewna?
- W stu procentach.
Złożył zamaszysty podpis pod treścią na dwóch egzemplarzach. Po nim zrobiła to ona. Wręczyła mu jeden z oryginałów, który schował do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Skoro mamy to już za sobą uczeszę cię jeszcze i poprawię makijaż a panowie poczekają.
Obaj Dobrzańscy siedzieli w skromnie umeblowanej kuchni rozmawiając cicho.
- I co myślisz? – zapytał senior wbijając wzrok w syna.
- Zaskoczyła mnie. Czegoś takiego się nie spodziewałem. W życiu nie spotkałem kobiety, która nie byłaby łasa na moje pieniądze.
- Bo nie szukałeś tam gdzie trzeba. Myślę synu, że ona jeszcze nie raz cię zaskoczy i to mile. Jest naprawdę wyjątkowa. Rzadko się spotyka takie osoby zupełnie bezinteresowne i na wskroś uczciwe. Gdybyś ty przeszedł tyle co ona, to być może i charakter miałbyś lepszy.
- Ona musi nosić ten aparat? – Marek zmienił temat. – Nie dodaje jej uroku.
- Wiecznie go nosić nie będzie, prawda? – senior nieznacznie podniósł głos. - Doceń jej zalety charakteru i nie patrz na nią jak na rasową klacz zaglądając jej w zęby –zerknął na zegarek. – Powoli będziemy jechać. – wstał od stołu i przeszedł do pokoju. – Jesteście gotowe? Musimy już ruszać.
- Już idziemy. Spójrz Krzysiu jaką mamy śliczną synową – uśmiechnęła się szeroko do męża. – Pięknie wyglądasz kochanie. Marek byłby głupcem, gdyby się w tobie nie zakochał.
Ula spłonęła rumieńcem. Odebrała wiązankę herbacianych róż od Heleny i ruszyła do drzwi.
Gapiów pod kościołem było mnóstwo. Rej wśród nich wodziła niezawodna Dąbrowska. Jakby tego było mało przywlekła ze sobą jeszcze Bartka i tę jego Niemkę, jak ją nazywała.
- Kilka dni temu pytałam Ulę, czy nie wychodzi za mąż – mówiła konspiracyjnym szeptem – i twierdziła, że nie. A tu proszę, taka niespodzianka - odwróciła głowę podobnie jak pozostali, bo na plac kościelny wjechał srebrny Lexus ze splecionymi obrączkami na masce, a za nim granatowe BMW. Marek wysiadł z wozu i obiegł go pomagając Uli wysiąść. Stanowili naprawdę piękną parę. Dąbrowska zazdrośnie spojrzała na pana młodego. Poczuła ukłucie w sercu. Jej Bartuś przy tym pięknym i eleganckim mężczyźnie wypadał nadzwyczaj blado, a Niemka uwieszona na jego ramieniu w porównaniu do Uli wyglądała ordynarnie i wyzywająco międląc kwadratową szczęką gumę do żucia.
Marek podał Uli ramię i wolno ruszył w stronę otwartych drzwi kościoła. Dobrzańscy podążyli tuż za nimi. Ksiądz zaczął ceremonię. Trwała dość długo i wreszcie doczekali się przysięgi. Marek powtarzając ją za księdzem nie odczuwał żadnych negatywnych emocji i doszedł do wniosku, że ten ślub nie okazał się ani bolesny, ani traumatyczny. Ula rzeczywiście była inna niż wszystkie jego dotychczasowe kobiety. Delikatny makijaż zrobiony przez matkę podkreślał subtelnie jej duże, błękitne oczy a różowy błyszczyk jej zmysłowe usta. Chętnie wpił się w nie usłyszawszy „a teraz możesz pocałować pannę młodą”. Oddała ten pocałunek, bo był przyjemny i wzbudził miłe doznania. Nie był ani przykry, ani obrzydliwy i na pewno jej nie odstręczał. Nie dziwiło jej to. Przecież on był mistrzem, uwodzicielem i doskonale wiedział jak postępować z kobietami.
Nareszcie koniec ceremonii. Przyjęli życzenia od proboszcza i ruszyli do wyjścia wzdłuż szpaleru zupełnie obcych im ludzi. Helena przed kościołem zrobiła im kilka zdjęć.
Wrócili do domu Cieplaków. Ula przebrała się w zwiewną sukienkę i wraz ze świeżo poślubionym mężem i teściami pojechała do warszawskiej restauracji na weselny obiad. Już przy nim dowiedziała się, że jutro wyjeżdżają.
- Załatwiłem nam pobyt w chochołowskich termach – Marek odłożył sztućce i uśmiechnął się do Uli. – Wygrzejemy się w źródłach, popływamy, skorzystamy z bazy SPA. Będzie fajnie. Jest tam sporo atrakcji na przykład grota solna, albo sauna. Szkoda tylko, że nie ma przy tym jakiegoś porządnego hotelu. Udało mi się jednak wynająć pokój w pensjonacie. Możemy też pochodzić po górkach, bo Zakopane niedaleko.
- Po obiedzie będziemy musieli wrócić do Rysiowa, żebyś spakowała trochę rzeczy. Tak w ogóle to uważam, że powinnaś przeprowadzić się do mnie na Sienną. W końcu jesteś moją żoną i nie chcę, żebyśmy mieszkali osobno.
Po pożegnaniu seniorów Ula i Marek ruszyli w kierunku Rysiowa. Tak naprawdę to trochę się obawiała tego pakowania, bo nie posiadała odpowiednich ciuchów na taki wyjazd. Nie powinna się wstydzić tego, że jest biedna, ale jednak czuła zażenowanie.
- Wiesz… - zaczęła niepewnie – nie jestem pewna, czy to jest dobry pomysł z tym wyjazdem. Ja wiem, że się starałeś i załatwiłeś wszystko już tak do końca, tylko że ja… Ja po prostu nie jestem przygotowana. Nie chciałabym, żebyś przeze mnie czuł się w jakiś sposób skrępowany i wstydził się za mnie.
- Ula, o czym ty mówisz? Nie bardzo rozumiem. Mamy wszystko opłacone. Jeśli teraz się wycofam nie zwrócą nam całej kwoty, tylko zabiorą sobie lichwiarski procent.
- No dobrze, – westchnęła ciężko - powiem prawdę. Po prostu nie mam stosownych ubrań na taki wyjazd. Żyję bardzo oszczędnie i ledwie wystarcza mi na opłaty i wyżywienie. Rzadko kiedy inwestuję w jakąś odzież.
Zdjął rękę z kierownicy i ująwszy jej dłoń przytknął do ust.
- Jeśli tylko taki masz problem to zaraz temu zaradzimy – zwolnił i zawrócił na zatoce przystankowej.
- Ale co ty chcesz zrobić? – rozejrzała się nerwowo.
- Zrobimy zakupy. Ja też potrzebuję kilku rzeczy – pogładził jej policzek – no już, nie wstydź się. Nie każdemu się w życiu szczęści i to nie jest absolutnie powód do wstydu. Jesteśmy małżeństwem i moim obowiązkiem jako męża jest o ciebie dbać.
Jak tylko dojechali do Złotych Tarasów Marek po prostu oszalał. Ze zgrozą patrzyła, jak ściąga z wieszaków sukienki, bluzki i spódnice. Zaciągnął ją do butiku z bielizną i przyjrzawszy się jej bacznie poprosił ekspedientkę o komplety w rozmiarze „S” i biustonosze z miseczką małe „C”. Potem był sklep obuwniczy, w którym wykupił połowę towaru w postaci sandałków, klapek i czółenek na różnej wysokości obcasach. Uli opadły ręce. To było jakieś szaleństwo. Nie potrafiła go zatrzymać, bo był nie do okiełznania. W końcu stanęła na środku sklepu i ujęła się pod boki.
- Marek przestań! – wrzasnęła. – To jest jakiś obłęd. Ja nie potrzebuję aż tylu rzeczy. Jeśli zaraz się nie uspokoisz, to ja wychodzę.
Jej słowa w końcu go przystopowały. Spojrzał na nią przytomniej i roześmiał się na całe gardło.
- Jak sobie życzysz. Płacę i wychodzimy.
Z domu zabrała tylko torbę podróżną, bo zaopatrzył ją dosłownie we wszystko. Wzięła też swój stary laptop. Musiała mieć go pod ręką, bo większość spraw załatwiała dzięki niemu. Wyjazd wyjazdem, ale trzeba trzymać rękę na pulsie.
- Na co ci laptop? – zainteresował się Marek. – Masz zamiar pracować?
- Nie…, ale szanuję swoich klientów i przynajmniej muszę sprawdzać pocztę, czy nie nadeszło jakieś zlecenie. Będę to robić wieczorami. Nie zniosłabym sytuacji, gdybym miała być wyłącznie na twoim utrzymaniu. Lubię się czuć niezależna. Poza tym uważam, że jesteś strasznie rozrzutny. Najwyraźniej pieniądze przychodzą ci zbyt łatwo, bo nie doceniasz ich. Jeśli zamieszkamy razem nie zgodzę się na jedzenie w restauracjach. Za to co w nich wydajesz w ciągu miesiąca ja przeżyłabym przez co najmniej pół roku. Potrafię ugotować tanio i smacznie. Być może uznasz, że rozporządzam się twoimi finansami i wtrącam w nieswoje sprawy, ale podejdź do tego w ten sposób, że robię to wyłącznie dla twojego dobra. Zaraz będzie ci z tą myślą lżej.
- Już nie zżymaj się tak. Wiem, że szastam pieniędzmi i spróbuję to ograniczyć. Nie chcę się z tobą kłócić już w pierwszym dniu naszego, wspólnego życia. Spakowałaś wszystko? Jeśli tak, to jedziemy.
Mieszkanie Marka zrobiło na niej duże wrażenie. Bez wątpienia miał dobry gust. Meble były z najwyższej półki. Wszystko pasowało do siebie idealnie i pod względem stylu i koloru. Przy tym było ogromne. Pomyślała, że to prawda co mówią ludzie, że do luksusu łatwo i szybko jest się przyzwyczaić. Gorzej bywa na odwrót.
- Tu po lewej jest łazienka i toaleta. Na wprost masz salon a głębiej aneks kuchenny. Dalej są dwa pokoje i gabinet, z którego jednak mało korzystam. Przepraszam cię też za nieporządek. Dawno tu nie sprzątałem. Tu jest moja sypialnia. Teraz właściwie już nasza.
- Jeszcze nie… - odparowała. – Ja wiem, że jesteśmy małżeństwem i tak dalej, ale nie znamy się zupełnie. Musisz dać mi trochę czasu na oswojenie się z tą myślą i poznanie cię lepiej. Mogę spać na kanapie w salonie. – Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Nie będzie takiej potrzeby. Tu jest drugi pokój i spokojnie możesz go zająć. Tam w głębi jest garderoba do twojej dyspozycji. Niestety jeszcze dzisiaj będę musiał zamówić jedzenie na kolację. W lodówce mam tylko światło. Po powrocie wybierzemy się na jakieś zakupy. Zaparzę nam teraz kawy. Trochę postawi nas na nogi.
Kiedy wyszedł rozpakowała torby z ciuchami. Była przerażona ich liczbą. Nigdy w życiu nie miała tylu ubrań nie mówiąc już o butach. Kilka rzeczy zapakowała do torby podróżnej w tym kostiumy kąpielowe. Pamiętała o adidasach i butach trekkingowych. Nie zamierzała wyłącznie moczyć się po całych dniach w basenie, ale i posmakować górskich wędrówek. Jeśli Marek nie będzie miał ochoty, pójdzie sama. Nie miała w planach zmuszać go do niczego ani wywierać na nim jakichkolwiek nacisków w żadnej sprawie. Uważała, że przekona go siła jej argumentów.
Przebrała się w bardziej swobodny strój i ruszyła do kuchni, w której unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Marek właśnie nalewał ją z expresu.
- Jaką lubisz?
- Czarną bez cukru, a ty?
- Czarną z odrobiną mleka i łyżeczką cukru. Jak się przebierałaś zamówiłem chińszczyznę. Powinni przywieźć za kilkanaście minut. Jutro wyjedziemy około siódmej i śniadanie zjemy po drodze. Wcześniej nie przywiązywałem do tego wagi, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo zaniedbałem mieszkanie. Obiecuję, że po powrocie solidnie zabiorę się do pracy.
- Oboje się zabierzemy. Przecież nie będę bezczynnie siedzieć i patrzeć jak zasuwasz na szmacie. Myślę, że jakoś się dogadamy. Dobre porozumienie to podstawa.
ROZDZIAŁ 5
Dzień zapowiadał się piękny. Jeszcze nie było szóstej, gdy Ula przetarła zaspane powieki. Przez niedomknięte żaluzje wdzierały się do środka jaskrawe promienie słońca. Nie ociągała się. Wyskoczyła z łóżka i ruszyła do łazienki. Prysznic orzeźwił ją i pozbawił resztek snu. W pokoju przebrała się już do podróży wkładając krótkie spodenki i koszulkę na cienkich ramiączkach. Przeniosła torbę podróżną do przedpokoju i zajęła się parzeniem kawy. Ustawiła filiżanki na stoliku i cicho weszła do sypialni Marka. Spał w najlepsze posapując cichutko. Stanęła przy łóżku wpatrując się w jego ładną twarz. Kto by pomyślał, że to niewinnie i wręcz chłopięco wyglądające oblicze kryje również ciemną stronę jego natury. Przykucnęła przy nim i pogładziła jego gęste, czarne włosy. - Jeszcze będą z ciebie ludzie. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby tak się stało. Marek. Marek obudź się – powiedziała głośno. – Zaparzyłam kawę.
Mruknął i odwrócił się na bok uchylając powieki. Uśmiechnął się szeroko.
- Dzień dobry Ula. Już wstałaś? Zaczynam doceniać fakt, że się ożeniłem. Wcześniej nikt nie zaparzał mi kawy. Już wstaję.
Wycofała się do salonu. Po chwili ukazał się okutany w szlafrok. Upił kilka łyków i ruszył do łazienki. Nie minęło piętnaście minut, gdy znowu się pojawił już ubrany. Dopił kawę i przeniósł swój bagaż stawiając go obok torby Uli. Ona w tym czasie opłukała filiżanki.
- Jesteś gotowa? Jeśli tak, to wychodzimy. Ja wezmę torby a ty zamknij mieszkanie. Ściągnę windę. - Na dole przepuścił ją przodem obserwując jej zgrabną sylwetkę. – Ależ ma długie i kształtne nogi – przeleciało mu przez głowę. – Tyłeczek też niczego sobie. Niezła laska ci się trafiła Dobrzański. Gdyby jeszcze ściągnęła ten aparat… - Wpakował rzeczy do bagażnika i otworzył Uli drzwi. Wsunęła się zgrabnie i zapięła pas. Po chwili i on usiadł za kierownicą.
- Długo pojedziemy? – zapytała.
- Jakieś sześć godzin. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych niespodzianek. Pojedziemy przez Piotrków Trybunalski. Trasa jest nieco dłuższa, ale przynajmniej nie ma na niej robót drogowych.
Zatrzymali się dopiero przed Częstochową, bo oboje poczuli głód. Marek zaparkował przy jakimś zajeździe i wraz z Ulą wszedł do środka. Wzięli kawę na wynos i po porcji jajecznicy na boczku, którą spałaszowali zagryzając chrupiącymi bułkami. Napełniwszy żołądki ruszyli dalej. Minęli Wieliczkę i wtedy Marek trochę odetchnął.
- Jeszcze jakieś półtorej godzinki i będziemy na miejscu. Bardzo jesteś zmęczona?
- Nie… Wszystko OK.
Rozdzwonił się jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się.
- Twoja mama dzwoni. Halo? Dzień dobry mamo.
- Witaj Uleńko. Bardzo mi miło, że tak się do mnie zwracasz. Jesteście w drodze?
- Tak. Właśnie minęliśmy Wieliczkę i powoli dojeżdżamy. Marek mówi, że jeszcze półtorej godziny i będziemy na miejscu, a co u was? Wszystko w porządku? Dobrze się czujecie?
- Świetnie. Nawet Krzysztof ma dobry humor.
- Pozdrawiamy was oboje. Odezwiemy się jak już dojedziemy.
- Do usłyszenia kochanie.
Rozłączyła się i spojrzała na Marka. Wyczuł jej wzrok i odwrócił do niej twarz.
- Co tam? Coś z ojcem?
- Nie, nie. Wszystko dobrze. Mama zadzwoniła, bo po prostu niepokoi się, czy dojechaliśmy. Oni oboje bardzo martwią się o ciebie. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę. Nie mam zamiaru prawić ci kazań ani wygłaszać pogadanek umoralniających. Jesteś dorosły i odpowiadasz za swoje czyny. Nie wiem jak żyłeś wcześniej, bo oni nic mi nie opowiadali o tobie oprócz ogólnych rzeczy. Ten szybki ślub i sposób w jaki szukali ci żony daje do myślenia zwłaszcza, że jesteś przystojnym, inteligentnym facetem, któremu dobrze patrzy z oczu. Wydaje się, że nie potrzebowałeś w tym względzie osób trzecich, żeby znaleźć sobie żonę. Nie zamierzam cię naciągać na jakieś wynurzenia i jeśli nie chcesz, nie musisz mi o tym opowiadać. Ja jednak trochę się o nich martwię. Bardzo polubiłam oboje i nie darowałabym sobie, gdyby miało im się coś stać. Jeśli w jakiś sposób zawiniłeś wobec nich, spróbuj to naprawić. Gdybym to ja była na twoim miejscu zrobiłabym wszystko, żeby zrzucić im kłopoty z głowy. Nawet nie wiesz ile bym dała, żeby moi rodzice żyli. Mama zmarła nagle, ale wciąż wyrzucam sobie, że nie zrobiłam wystarczająco dużo, żeby uratować ojca.
- A co mu się stało?
- Był ciężko chory na serce. Cierpiał podobnie jak twój ojciec. Wymagał operacji by-passów, ale biedny jej nie doczekał, bo kolejka była zbyt długa. Gdybym miała pieniądze, nie oglądałabym się na nic, tylko załatwiła ten cholerny zabieg w prywatnej klinice – zadrżał jej głos i rozpłakała się rozpaczliwie rozmazując łzy po policzkach. – On mógł żyć, rozumiesz? Mógł żyć. A przez moją nieudolność wysłałam go do grobu.
Marek zjechał na pobocze i zatrzymał się.
- Ula, nie możesz się za to obwiniać. To nie było coś, na co miałabyś wpływ – wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek i wytarł jej oczy jedną z nich.
- Musisz mi coś obiecać. Musisz mi obiecać, że przynajmniej postarasz się ich oszczędzać. Twój tata w bardzo emocjonalny sposób mówił o tobie. Widziałam jak bardzo był spięty. Był na granicy wybuchu, choć nie mam pojęcia, co go tak zirytowało. To wspaniały człowiek. Oboje są wspaniali i jeśli nie zrobisz nic, żeby oni mieli spokojną starość, to będziesz żałował tego do końca życia, kiedy już zamkną oczy. Ja znam to okropne poczucie winy, które niszczy człowieka od środka. Minęły już ponad cztery lata od śmierci taty, a ja wciąż się tym gryzę i nie mogę zapomnieć. Pomyśl o tym. O to jedno cię proszę.
- Pomyślę Ula. Obiecuję – powiedział cicho. Jej słowa wstrząsnęły nim do głębi. Nie spodziewał się takiego wybuchu rozpaczy. Ojciec mówił, że ona wiele w życiu przeszła. To musiało być traumatyczne skoro reagowała tak emocjonalnie. Pierwsze myśli jakie przeleciały mu przez głowę, to takie, że on wobec rodziców nigdy nie był w porządku. Wciąż coś kombinował, wciąż starał się coś przed nimi ukryć, a kiedy w końcu wychodziło na jaw, kręcił i kłamał im w żywe oczy byle się tylko wybielić. Ojciec nie był naiwny i rozumiał więcej niż mu się wydawało. I jeszcze te artykuły w brukowej prasie. On starał się to bagatelizować i nic sobie z nich nie robił w przeciwieństwie do rodziców. Oni zapewne przeżywali każdą linijkę tych parszywych tekstów i każde jego skandaliczne zdjęcie odczuwali jak cios prosto w serce. To musi się skończyć. Ula ma rację. Jeśli się nie postara, jeśli nadal będzie prowadził takie życie jak do tej pory, niechybnie wpędzi oboje do grobu. Czy tego właśnie chciał? Na pewno nie. Bez nich w żaden sposób nie poradzi sobie. Przez swoje lenistwo i totalne olewactwo nie rozwinął się zawodowo w ogóle. Zatrzymał się na etapie studiów i tak już zostało. Jak mógł porządnie wywiązywać się ze swoich obowiązków skoro nawet nie rozumiał czasem czego tak naprawdę oczekuje od niego Alex? On nie uczynił najmniejszego wysiłku, żeby pogłębić wiedzę przynajmniej w tym zakresie, jakim się zajmował. Trzeba koniecznie to nadrobić, bo jeśli nie, to firma za kilka lat będzie należała wyłącznie do Febo.
- Dojeżdżamy Ula. Nasz pensjonat nazywa się Chochołowskie Zacisze. O, to ten. Spójrz jaki ładny. Ja widziałem go już na zdjęciach jak zamawiałem dla nas pokój, ale w rzeczywistości jest jeszcze ładniejszy.
Odpięła pas i wysiadła z samochodu z ulgą rozprostowując ramiona i nogi. Wzięła głęboki wdech wciągając w płuca powietrze przesiąknięte zapachem sosnowych igieł, tarcicy i jakiejś żywicznej nuty.
- Ależ tu pięknie… - rozejrzała się dokoła. Na horyzoncie majaczyły zarysy górskich pasm. – Wypakowujemy się?
- No pewnie. Już otwieram bagażnik.
Obładowani ruszyli w stronę wejścia do budynku. W środku było niezwykle urokliwie i przytulnie. Charakter nadawały ociosane bale i pięknie zeszlifowane deski. Wszystko było w drewnie. Podeszli do niewielkiej recepcji i przedstawili się.
- Dzień dobry. Urszula i Marek Dobrzańscy. Mamy u was zabukowany pokój.
- Zgadza się. Poproszę o dowody państwa.
- Są nieaktualne. Wczoraj pobraliśmy się i dopiero będziemy załatwiać ich zmianę. To chyba nie jest przeszkoda, prawda?
- Oczywiście, że nie. Ja tylko wpiszę nazwiska państwa do książki a tu jest klucz od pokoju. To na pierwszym piętrze od schodów na lewo. Pokój sto jeden. Bardzo proszę.
Pokój zachwycił ich. Stało tu prawdziwe, małżeńskie łoże i było tak duże, że bez problemu mogły tu spać trzy osoby. Posiadał telewizor, małą lodówkę i sporą łazienkę z prysznicem. Zupełnie wystarczająco jak na ich potrzeby. Oboje odświeżyli się po podróży i przebrali. Marek zaproponował spacer do term. Okazało się, że są położone bardzo blisko pensjonatu i w ogóle nie opłaca się uruchamiać samochodu, żeby tam dotrzeć.
- Tam jest ponoć świetna restauracja. Zjedlibyśmy obiad i przy okazji zobaczyli jak to wszystko wygląda.
- Możemy iść. Myślę jednak, że powinniśmy zlokalizować jakiś spożywczy sklep. Z tego co piszą, to oferują tu tylko śniadania a pozostałe posiłki we własnym zakresie. Wieczorem możemy być głodni i nie będziemy mieli nic do jedzenia.
- Masz rację. W takim razie wezmę samochód. Najpierw podjedziemy pod termy a potem przejedziemy się do Zakopanego. Nie wiadomo, czy w Chochołowie działa jakiś sklep.
Byli zachwyceni termami. Zanim trafili do restauracji obeszli teren, żeby zorientować się gdzie co jest i obiecali sobie, że jutro spędzą tu cały dzień. W restauracji zajęli jeden ze stolików studiując menu.
- Na co masz ochotę?
- Wezmę purée z kotletem mielonym i buraczkami. Do tego jakiś kompot.
- Nie chcesz żadnej zupy?
- Nie… Rzadko jadam dwudaniowe obiady. Jeśli najem się zupy to nie wcisnę w siebie drugiego dania.
- Ja wezmę to samo i jeszcze zupę pomidorową.
Najedzeni pojechali do Zakopanego. Na Krupówkach dostali wszystko. Przylegający do nich targ oferował wiele i pieczywo, i do pieczywa. O ósmej wieczorem byli już w pokoju. Marek poszedł pod prysznic a Ula sięgnęła po telefon wybierając numer Heleny.
- No i jak Uleńko? – usłyszała jej głos. – Dotarliście szczęśliwie?
- Dotarliśmy. Pensjonat bardzo piękny w tutejszym, góralskim stylu. Pokój świetny wyłożony drewnem. Mamy balkon a z niego widok na góry. Termy są dosłownie o rzut beretem i jutro idziemy tam na cały dzień.
- A jak sprawuje się Marek?
- Dobrze. Bardzo dobrze. Sporo rozmawiamy. Staram się uświadomić mu kilka rzeczy i mam nadzieję, że odniesie to jakiś skutek. On jest dobrym materiałem na porządnego człowieka i to nie jest komplement z mojej strony. Fakt, że od urodzenia opływał we wszystko, nie musiał się troszczyć o byt a do tego lata kompletnej beztroski trochę go zepsuły, ale myślę, że to wszystko jest do naprawienia. Jeśli on choć w ułamku zrozumie, jeśli się przejmie, to poczytam to sobie za sukces. Metoda małych kroków jest powolna, ale skuteczna i wierzę w to, że spełni swoje zadanie.
- Lejesz miód na nasze serca. Obyś miała rację i oby udało się wam obojgu. Będę kończyć kochanie. Życzę wam udanego pobytu. Dobranoc.
Marek wyszedł z łazienki przepasany ręcznikiem. Na jego gołym ciele błyszczały jeszcze kropelki wody. Obrzuciła go spojrzeniem i zrobiło jej się gorąco. – Mój Boże, ale on piękny… Ma boskie ciało. Wysportowane i ładnie wyrzeźbione. Jest szczupły, ale umięśniony. Jest cudowny. Uspokój się Cieplak i nie napalaj jak szczerbaty na suchary. On jest wprawdzie twoim mężem, ale chyba nie będziesz się rzucać na niego jak rozochocona nastolatka.
- Łazienka wolna Ula.
Zabrała piżamę, szlafrok i weszła do środka zamykając za sobą drzwi. Marek wytarł włosy i usiadł na łóżku wybierając numer do Sebastiana Olszańskiego.
- No nareszcie stary – usłyszał w słuchawce głos przyjaciela. – Już zaczynałem wątpić, czy w ogóle się odezwiesz. Jesteś już szczęśliwym małżonkiem?
- Jestem Seba i powiem ci, że niepotrzebnie trząsłem się ze strachu. Wszystko przebiegło bezboleśnie, a żona bardzo w porządku. To naprawdę świetna dziewczyna. Dzisiaj przyjechaliśmy do Chochołowa i zamierzamy się dobrze bawić. Trzymaj kciuki za mnie i za nią. To tyle. Odezwę się jeszcze. Na razie nikomu ani słowa.
ROZDZIAŁ 6
Następnego dnia tuż po śniadaniu ruszyli do term. Marek wykupił karnet na cały dzień. Zaczęli od zabiegów w SPA. Ula po raz pierwszy doświadczała czegoś podobnego. Odprężyła się i zrelaksowała, ale nie sądziła, że miałaby to powtórzyć. Dla niej to była strata czasu i niepotrzebnie wydane pieniądze. Po zabiegach poszli na basen. Kiedy wyszła z przebieralni Marek po prostu wstrzymał oddech. Nie podejrzewał, że ona będzie tak idealnie proporcjonalna. Już wcześniej docenił jej długie, zgrabne nogi, a teraz stwierdził, że i cała reszta jest bez zarzutu. Szczupłe biodra, wąska talia, płaski brzuch i ładnie uformowany biust zupełnie zaspokajały jego wyrafinowany gust.
Weszła do basenu dołączając do niego. Przepłynęli razem kilka długości i po pół godzinie przebrawszy się ruszyli do groty solnej. Po niej Ula już miała powyżej uszu tych luksusów. Nieco znudzona oznajmiła Markowi, że jeśli chce, może wykorzystać karnet do końca, ale ona ma dość na dzisiaj.
- Gdybym miała spędzić w ten sposób cały tydzień zanudziłabym się na śmierć. Tu przecież jest tyle innych atrakcji. Termy, to lenistwo i gnuśność. Ja nie potrafię tak funkcjonować. Muszę mieć jakieś zajęcie. Jak chcesz, to zostań. Ja kupię po drodze przewodnik i wrócę do pensjonatu – odwróciła się na pięcie chcąc odejść, ale zatrzymał ją łapiąc za ramię.
- Ula poczekaj… Może najpierw zjemy jakiś obiad? W brzuchu mi burczy. Widziałem też kiosk z pamiątkami i może tam dostaniemy przewodnik.
- W takim razie chodźmy. Mam dość tego miejsca.
Zupełnie jej nie rozumiał. On uważał, że miejsce jest idealne, warunki komfortowe do wypoczynku i błogiego nic nierobienia. Nie chciał jednak się kłócić o takie błahostki. Zjedli obiad i ruszyli do pensjonatu. W kiosku z pamiątkami było wszystko. Koks, mydło i powidło, także przewodniki. Kupili jeden z dużą ilością opisów i już w pokoju Ula zaczęła go wertować. Marek wyciągnął się na łóżku podkładając sobie ręce pod głowę.
- Moglibyśmy jutro podjechać do Palenicy Biełczańskiej. To jakieś pół godziny stąd. Tam jest parking. Zostawilibyśmy samochód i spacerkiem poszlibyśmy do Wodogrzmotów Mickiewicza. To dwa i pół kilometra. Stamtąd jest szlak do Doliny Pięciu Stawów a potem na Zawrat. Stawy na zdjęciach wyglądają cudnie. Bardzo chciałabym je zobaczyć.
- A jak to daleko?
- Piszą, że sześć i pół kilometra.
- Sześć i pół kilometra? Ula, nie damy rady przejść takiej długiej i trudnej trasy. Nie mamy wprawy we wspinaczkach.
- To nie Himalaje Marek. Będzie trochę pod górę i trochę z góry. Po płaskim też. Jak nie damy rady, to zawrócimy. Aż tak bardzo nie lubisz się spocić? Trochę wysiłku ci nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie. Na pewno wyjdzie ci na zdrowie. Spójrz na mapę – podeszła do Marka i przysiadła na skraju łóżka. - Poszlibyśmy do Wodogrzmotów Mickiewicza, stamtąd zielonym szlakiem przez Dolinę Roztoki, potem skręcilibyśmy w lewo i czarnym szlakiem dotarlibyśmy do Doliny Pięciu Stawów i do schroniska. Tam zjedlibyśmy i trochę odpoczęli, a potem ruszylibyśmy dalej niebieskim szlakiem do Polany Włosienica, na której zatrzymują się bryczki wożące turystów nad Morskie Oko. A dalej już łatwizna, bo zeszlibyśmy do parkingu jezdnią. To będzie fajna wycieczka i na pewno coś o wiele lepszego niż leżenie w saunie.
Marek skrzywił się. Nie bardzo uśmiechała mu się ta łazęga.
- Niech ci będzie, ale żebyś nie jęczała mi po drodze, że nogi cię bolą, bo nie mam zamiaru cię nieść.
Uśmiechnęła się uradowana.
- Bez obawy. Na pewno nie będę narzekać, bo to nie w moim stylu. Naprawdę doceniam to, że się zgodziłeś. Jutro wstajemy o świcie, bo później trudno o wolne miejsce na parkingu.
Niestety szybko się okazało, że to Marek jest tym, który zaczął marudzić pierwszy. Trasa do Wodogrzmotów Mickiewicza była łatwa. Szli cały czas asfaltową drogą i dotarli tam w przeciągu pół godziny. Chwilę postali podziwiając wartko płynącą wodę. Marek porobił trochę zdjęć Uli na tle wodospadu, a później poprosił jakąś kobietę, żeby sfotografowała ich oboje. Przytulił Ulę do swojego boku i szeroko się uśmiechnął.
Potem ruszyli dalej, ale droga już nie była tak wygodna. Była stroma i wyboista. Nieprzyzwyczajony do wysiłku Marek sapał jak kowalski miech i za każdym razem kiedy się poślizgnął lub potknął, klął pod nosem jak szewc. Ula tego nie widziała i nie słyszała, bo szła przed nim skupiając się na równym oddechu i równym tempie marszu. Teraz wędrowali już Doliną Roztoki. Droga stała się łagodniejsza i nie tak męcząca. Doszli do rozwidlenia szlaków i skręcili w lewo wchodząc na ten oznaczony na czarno. Niestety wciąż było pod górkę i to przez bite dwadzieścia minut. Wielkie kamienie o ostrych krawędziach nie ułatwiały wędrówki. Marek miał po dziurki w nosie tej wspinaczki. Jego ciało lepiło się od potu a zmęczone nogi drżały. Ula dotarła do końca szlaku i zatrzymała się przy imponującej ścianie skalnej oglądając się za siebie. Marek został daleko w tyle. Trochę ją to niepokoiło. Sądziła, że skoro wygląda na wysportowanego faceta, to ma dobrą kondycję i dość siły, żeby pokonać taką trasę.
Głośno dysząc dotarł do niej i usiadł ciężko na jednym z kamieni. Zdjęła z ramion niewielki plecak i wyciągnęła z niego butelkę wody mineralnej, i paczkę nawilżających chusteczek.
- Masz. To ci trochę pomoże. Odsapnij. Już mamy niedaleko.
Opróżnił łapczywie pół butelki i spojrzał na żonę.
- Jak ty to robisz, że nawet się nie pocisz?
- Jestem przyzwyczajona. To znaczy nie do wycieczek górskich, ale do wysiłku w ogóle. Lubię czasem popracować fizycznie. Po ciężkiej pracy człowiek jest zmęczony, ale w przyjemny sposób. To zupełnie inny rodzaj zmęczenia niż przy wysiłku umysłowym. Moim zdaniem bardziej satysfakcjonujący.
- Zupełnie nie rozumiem, co w tym przyjemnego – burknął pod nosem. Zignorowała to jego gadanie.
- Możemy iść dalej? - Marek ociężale podniósł się z kamienia i bez słowa ruszył.
Wreszcie dotarli do doliny. Ula wzięła od Marka aparat i uwieczniała na zdjęciach to surowe piękno. Była gotowa iść dalej do przełęczy Zawrat, ale Marek wyglądał na zupełnie wykończonego i nie miała sumienia ciągnąć go aż tam. I tak sporo czasu zajmie im powrót do samochodu.
- Jesteśmy przy schronisku. Jeszcze tylko trochę wysiłku i odpoczniesz. Wesprzyj się na mnie – przełożyła mu rękę na swoje ramiona. Powoli dotarli na miejsce. Usadziła go przy stoliku i poszła zamówić dla nich posiłek i kawę. Wierzyła, że jak Marek zje i napije się mocnej kawy, jakoś stanie na nogi.
Na tacy przyniosła gorący rosół i dwa talerze gołąbków z pomidorowym sosem, i tłuczonymi ziemniakami. Wróciła jeszcze po sztućce i kawę. Jedli w milczeniu. Marek zsunął buty z nóg i odetchnął z ulgą. Piekły go stopy jakby ktoś przykładał do nich żywy ogień.
- Ja chyba nie dam rady iść dalej Ula – powiedział cicho. - Przepraszam cię, ale nie sądziłem, że będzie aż tak ciężko. Mam wrażenie, że moje nogi są z drewna. Bolą mnie stopy i drżą mi łydki. Nie przypuszczałem, że jesteś aż tak silna. Naprawdę cię podziwiam.
- To co chcesz zrobić? Przecież jakoś musimy dostać się do samochodu – zmartwiła się.
- Wiem, ale wiem też, że nie dotrę do niego. Oni tu mają pokoje do wynajęcia. Możesz zapytać, czy mają coś wolnego? Przenocowalibyśmy i jutro ruszylibyśmy dalej.
Podniosła się od stolika.
- No dobrze…, zapytam.
Rozmowa z kierowniczką schroniska nie przebiegała pomyślnie i Ula zaczęła tracić nadzieję, że coś wskóra.
- Mąż ma opuchnięte nogi i pęcherze na stopach. Ledwie tu dotarł. Nie jest w stanie iść dalej. Błagam panią. Możemy przenocować nawet na materacu. Przecież nie doniosę go na własnych plecach do parkingu.
- Pani nie rozumie. Ludzie zanim tu przyjadą robią rezerwację pokoi. Jest sezon i mamy pełne obłożenie.
Ula rozpłakała się. Nagle poczuła się zupełnie bezradna i bezsilna. Zrezygnowana chciała wyjść, ale kobiecie zrobiło się jej żal i zatrzymała ją.
- Mamy służbówkę, ale jest tam tylko jedno wąskie łóżko. Mogę wam dać koce i poduszki.
Ula uśmiechnęła się przez łzy.
- Bardzo pani dziękujemy oboje i jesteśmy pani ogromnie wdzięczni. Pokaże mi pani, gdzie jest ten pokój?
Był rzeczywiście maleńki, ale Ula nie narzekała. Najważniejsze, żeby Marek odpoczął i mógł jutro ruszyć dalej.
Wracając do niego kupiła w punkcie udającym kiosk z gazetami, aptekę i sklep z pamiątkami w jednym wełniane skarpety, dwie rolki elastycznego bandaża, jakąś maść i sporo plastrów z opatrunkiem. Przeczuwała, że na pewno się przydadzą. Usiadła przy stoliku i zmartwiona spojrzała na męża. Był bardzo blady i najwyraźniej cierpiał.
- Płakałaś? – przyjrzał jej się uważnie marszcząc brwi.
- Nie, nie… Nie ma wolnych pokoi, ale udało mi się załatwić służbówkę z jednym łóżkiem. Jeśli wypiłeś kawę to chodźmy. Zrobię ci opatrunki i położysz się.
Na bosaka dotarł do pokoju. Jego mikroskopijne rozmiary przyprawiły go niemal o klaustrofobię.
- Nie zmieścimy się na tym łóżku – stwierdził z powątpiewaniem.
- Ty się zmieścisz. Ja prześpię się na podłodze.
- Nie mogę się na to zgodzić. Przynajmniej spróbujemy.
- Usiądź. Przyniosę jakąś miskę z ciepłą wodą. Musisz wymoczyć stopy i dopiero zrobię ci opatrunek.
Pęcherze zdążyły popękać. W niektórych miejscach miał skórę zdartą do krwi. Ostrożnie posmarowała poranione stopy maścią i owinęła je bandażami.
- Kupiłam ci wełniane skarpety. Jutro poprzyklejam plastry i założysz je. Mam nadzieję, że dasz radę iść. Kupiłam też taką góralską laskę. Nie na pamiątkę, ale po to, żebyś mógł się na niej oprzeć. Powinno być ci lżej. Połóż się teraz. Ja wezmę aparat i poszwendam się po okolicy.
Zostawiła go samego. Ułożył się wygodnie nakrywając kocem. Pomyślał, że Ula jest naprawdę niezwykłą kobietą. Bardzo troskliwą i współczującą. Jeszcze nigdy żadna z tych, z którymi miał do czynienia nie zajęła się nim z taką dbałością i opiekuńczością. Nawet Paulina nie miała za grosz współczucia dla niego. Nie był dla niej dobry, ale opiekował się nią kiedy była chora. Ona nigdy nie wykazała nawet minimum zainteresowania, gdy leżał w łóżku rozpalony gorączką. Ojciec miał rację. Ula była naprawdę wyjątkowa. W jej drobnym ciele kryło się wielkie serce i duch wojownika. Nigdy wcześniej nie znał nikogo podobnego. Czym jeszcze go zaskoczy?
コメント