ROZDZIAŁ 12
Alex krok po kroku wprowadzał Ulę w zadania, którymi zajmował się dział finansowy. Wykazywał powiązania z innymi działami. Mówił o rozliczaniu wszelkich wydatków, zliczaniu faktur i zestawieniach miesięcznych. Wspomniał o kwartalnym raporcie na posiedzenie zarządu, którego sporządzenie leżało w obowiązkach dyrektora finansowego.
- Turek wszystko ogarnia i bez wątpienia posłuży ci pomocą. Na półkach w gabinecie znajdziesz segregatory z dokumentami. Powinnaś się z nimi zapoznać. To da ci pełniejszy obraz pracy w dziale. W poniedziałek odbędzie się konkurs na asystentów. Powoli zaczynają spływać zgłoszenia. Chciałbym już to scedować na was i nie brać w tym udziału. Salę konferencyjną macie do dyspozycji. Olszański zajmuje się zbieraniem CV i na pewno przekaże ci Marek. I to chyba wszystko. Nie sądzę, żebyś miała jakieś kłopoty. Ewidentnie jesteś zorientowana i wiesz o czym mówię. Naprawdę bardzo się cieszę, że zgodziłaś się objąć to stanowisko. Witamy na pokładzie Ula.
Tyle co to powiedział drzwi od gabinetu otworzyły się i zobaczyli wchodzącego Krzysztofa.
- Przeszkodziłem?
- Ależ skąd! – Alex podniósł się z fotela i z wyciągniętą prawicą podszedł do seniora. – Właśnie skończyliśmy. Zapowiada nam się znakomity dyrektor finansowy.
Krzysztof uśmiechnął się szeroko. Podszedł do Uli i uściskał ją.
- Jak ci się podoba moja synowa? Mówiłem ci, że nie dość, że piękna, to w dodatku mądra.
- Nie chwal mnie tato, bo póki co nic jeszcze nie zrobiłam.
- Dasz sobie radę kochanie, ja mam nosa do ludzi.
- Też tak uważam. Chciałem Uli jeszcze przedstawić Turka i dziewczyny w dziale.
- To może my pojedziemy na górę tato? Napijemy się kawy, a Ula za chwilę do nas dołączy.
- No dobrze. Niech i tak będzie.
Alex poprowadził Ulę długim korytarzem pokazując jej przy okazji bufet, z którego mogli korzystać wszyscy pracownicy.
- A tu jest królestwo Adama – otworzył drzwi na oścież przepuszczając Ulę przodem.
- Dzień dobry – przywitała się.
- Adam, drogie panie, to jest pani Urszula Dobrzańska, żona Marka. Od dzisiaj pełni funkcję dyrektora finansowego i jest waszym bezpośrednim przełożonym. A to Ula jest Adam Turek kierownik działu, a to panie: Matylda, Barbara i Hanna, nasze niezastąpione księgowe. Mam nadzieję, że wprowadzicie Ulę we wszystkie sprawy. Ja już to poniekąd zrobiłem, ale sami wiecie, że szczegóły wychodzą w praniu. Prawdopodobnie w poniedziałek wyłonimy asystentkę dla pani dyrektor więc dojdzie nam jeszcze jedna osoba.
Alex odprowadził ją do windy i pożegnali się. Wyjechała na piąte piętro i zapytała recepcjonistkę o gabinet dyrektora do spraw promocji i reklamy.
- Była pani umówiona?
- Nie… Nazywam się Urszula Dobrzańska. Jestem żoną Marka i od dzisiaj dyrektorem finansowym – wyciągnęła rękę do Ani witając się.
- Ja bardzo przepraszam, ale nikt mnie nie powiadomił. Pokój pięćset dwanaście. To sekretariat, ten na lewo a w głębi pokój dyrektora.
- Bardzo dziękuję.
Już bez przeszkód dotarła do Marka. Siedzieli obaj z Krzysztofem na białej sofie i gawędząc popijali kawę. Krzysztof uśmiechnął się do swojej synowej. Od Marka dowiedział się, że ściągnęli jej aparat.
- Z każdym dniem piękniejesz i zastanawiam się jak to jest w ogóle możliwe.
Zarumieniła się słysząc te słowa.
- Nie przesadzaj tato. Spójrz jak płoną mi policzki.
- Są urocze i pięknie ci z tymi rumieńcami. Poznałaś już wszystkich z działu?
- Tak. Mogę zaczynać. Już wiem mniej więcej na czym stoję. Na pewno większość rzeczy będę konsultować z Adamem, bo on wie wszystko.
Marek podniósł się z kanapy i odstawił filiżankę.
- Pójdziemy może teraz do Pshemko, a potem pokażę ci twój gabinet.
Krzysztof także wstał.
- Pójdę i ja przywitać się ze starym druhem. Chodźmy.
Jak się okazało Pshemko nie był sam. Kiedy weszli konsultował z Pauliną wybrane przez nią dodatki. Jak na komendę podnieśli głowy znad stołu. Mistrz poderwał się na widok Krzysztofa i zawisł na jego szyi. Po chwili dostrzegł, że senior nie jest sam.
- Pozwól Pshemko i ty Paulinko, że przedstawię wam moją synową Ulę Dobrzańską. Alex wprowadził już ją w zakres obowiązków, ale zanim je zacznie wykonywać przyszła się z wami przywitać. To kochanie jest nasz guru mody i najważniejsza osoba w firmie, mistrz nad mistrze – Pshemko, a to moja przyrodnia córka, siostra Alexa, Paulina Febo.
Ula najpierw podała dłoń projektantowi, chociaż chyba powinna była ją podać Paulinie, ale skoro on był tu najważniejszy…
- To wielki zaszczyt mistrzu poznać pana osobiście.
- No, no, Marco – Pshemko z uznaniem omiótł wzrokiem Ulę od stóp do głów – ależ piękność ci się trafiła. I mnie jest bardzo miło. Mów mi po imieniu, bo tu wszyscy tak się do siebie zwracają.
Podeszła do Pauliny i uścisnęła jej dłoń.
- Cieszę się, że mogę panią poznać. Jest pani bardzo piękna i bardzo do brata podobna.
Paulina łasa na komplementy uśmiechnęła się do Uli.
- Dziękuję i jeśli możesz to nie pani a Paulina, bardzo proszę.
- Skoro formalnościom stało się zadość to zostawiamy was, a my idziemy do gabinetu Uli. Nie będziemy wam przeszkadzać. Tato jeszcze zostaje. Na razie – Marek ujął Ulę pod ramię i wyprowadził z pracowni.
- Oto twoje królestwo. To są te segregatory, o których mówił Alex. Widzę też, że przynieśli laptop dla ciebie. Zaloguj się i wprowadź wszystko po swojemu. Ja cię teraz zostawiam. Muszę odpowiedzieć na kilka pism. Miłej pracy Ula – pochylił się i wycisnął całusa na jej policzku. Już drugi raz zaskoczył ją w ten sposób. Przedwczoraj dziękując za obiad i teraz. Pokręciła głową nie wiedząc co ma o tym myśleć. Zresztą nie chciała się nad tym zastanawiać. Miała sporo roboty. Samo pobieżne przejrzenie tylu segregatorów zajmie jej czas do końca dniówki.
Przez pierwszy tydzień często spotykała się z Adamem i dziewczynami konsultując z nimi konkretne sprawy. Zwłaszcza z tym pierwszym pracowało jej się fenomenalnie. Nigdy nie spotkała tak pieczołowitego i bardzo pracowitego człowieka. U niego wszystko zgadzało się co do grosza i naprawdę imponował jej fachową wiedzą. W międzyczasie wyłonili swoich asystentów. Ona wybrała dziewczynę z kierunkowym wykształceniem i pięcioletnim stażem pracy w zawodzie, a Marek kobietę po studiach ekonomicznych ze sporym doświadczeniem, a co najważniejsze zamężną i posiadającą dwójkę pociech w wieku szkolnym. Oboje byli zadowoleni ze swoich wyborów.
Marek powoli rozkręcał się. Jak tylko dostał od Pshemko specyfikację postanowił zamówić tkaniny. Już wiedział, że Ula świetnie zna niemiecki i angielski. Sam nie miał odwagi załatwiać sprawy rozmawiając po angielsku, bo bał się, że albo on coś przekręci, albo oni nie zrozumieją tego, o czym mówi. Uprosił żonę, żeby zamówiła za niego te materiały. Dogadała się bez problemu. Zapytała, czy mogą faksem przesłać zamówienie i dostała odpowiedź twierdzącą. Zapewniono ją, że tkaniny dotrą do Polski w ostatnim tygodniu lipca. Miały przyjechać dwa tiry: jeden z Niemiec, drugi z Francji.
- Teraz powinieneś objechać szwalnie. Nie uprzedzaj ich dyrektorów. To ma być działanie z zaskoczenia. Ustalcie z Sebastianem datę wyjazdu. Uważam, że zdążycie objechać wszystkie w ciągu czterech lub pięciu dni. Większość z nich położona jest blisko siebie. Działaj z głową i pamiętaj o czym ci mówiłam.
- Pamiętam Ula i nie zawiodę.
Olszański bardzo ucieszył się na myśl o wyjeździe. Sądził, że zrobią kontrolę po łebkach i trochę czasu wygospodarują na przyjemności.
- Jest tam takie SPA. Można odpocząć, zrelaksować się i wyrwać jakieś panienki.
Marek popatrzył na niego jak na ostatniego kretyna.
- Czyś ty na głowę upadł? Naprawdę nie zależy ci na tej pracy? Masz na oku jakąś inną? Jeśli tak, to powiedz a od razu wypiszę ci świadectwo pracy. Już zapomniałeś, co powiedziałem ci po rozmowie z ojcem? Jeden twój błąd i wylatujesz. Ja nie będę ryzykował. Poza tym chyba zapomniałeś, że jestem żonaty.
- Marek wyluzuj. Nikt nas nie sprawdzi, a swoją drogą kiedy przelatywałeś panienkę w moim mieszkaniu, jakoś nie pamiętałeś o żonie.
- Nie pamiętałem i do tej pory żałuję, że po tygodniu małżeństwa ją zdradziłem. Jestem ostatnią świnią, ale już nigdy więcej. Nastaw się na ciężką orkę, bo czasu mamy zaledwie cztery dni a szwalni jedenaście.
Spakował walizkę i stanął jeszcze w przedpokoju chcąc się pożegnać z Ulą. Przyciągnął ją do siebie obejmując ramionami.
- Wszystko zapamiętałem i wszystko zrobię tak jak powinienem. Nie martw się już. Nie nawalę. Wrócę prawdopodobnie w piątek. Będę dzwonił – pochylił się i przylgnął do jej ust muskając je i pieszcząc. – Uważaj na siebie – mruknął jej do ucha i chwyciwszy walizkę zniknął za drzwiami zostawiając ją kompletnie zaskoczoną tym pocałunkiem, który był miły, słodki i delikatny. Dotknęła dłonią ust. Ten pocałunek przyprawił ją o szybsze bicie serca. Czyżby on do niej coś poczuł? Ona nie miałaby najmniejszego problemu, żeby się w nim zakochać. Fizycznie pociągał ją bardzo, bo był pięknym mężczyzną. Szkoda tylko, że to zewnętrzne piękno nie szło w parze z pięknym wnętrzem. Pomyślała, że mogłaby umierać z miłości do niego, ale jeśli on się nie zmieni, ona nie będzie z nim nigdy i odejdzie po tym roku, na który umawiała się z seniorami.
Marek gonił Olszańskiego jak przysłowiowego psa. Pierwszego dnia sprawdzili trzy szwalnie. Siedzieli nad dokumentami do późnego wieczora. Kiedy przyjechali do hotelu Sebastian już nie myślał o zabawie suto zakrapianej alkoholem i chętnych panienkach. Marzył jedynie, by móc przyłożyć głowę do poduszki i zasnąć kamiennym snem. Marek działał jakby był w amoku. Ściągnął go z łóżka już o szóstej rano. Nawet nie pozwolił mu nic zjeść tylko kazał pakować się do samochodu. Dzień umordował ich zupełnie, bo działali obaj na wysokich obrotach. Jeszcze nigdy tak ciężko nie pracowali, ale Marek nie odpuszczał. W ciągu tego dnia zaliczyli pięć szwalni i chyba pobili rekord. Skopiowali wszystkie potrzebne im do sprawozdań dokumenty, przetrząsnęli magazyny i spisali braki. Na następny dzień zostały im trzy ostatnie szwalnie. Załatwili je do południa, bo położone były w niewielkiej odległości od siebie. Sebastian nieśmiało zaproponował, żeby odpoczęli w hotelu, ale Marek miał inne plany.
- Odpoczniesz w domu. Skończymy i wracamy do Warszawy. Zatrzymamy się po drodze na jakiś obiad.
Zrezygnowany Olszański tylko pokręcił głową. Nie rozumiał co tak nagle odmieniło mu przyjaciela. Stał się jakiś odległy i obcy. Już nie reagował spontanicznie na jego pomysły zabawienia się. Przez moment zatęsknił za dawnym Markiem. Od kiedy wrócił z podróży poślubnej zmienił się nie do poznania. Już nie miał dla niego czasu, bo wciąż był zajęty robotą. To brzmiało tak kuriozalnie, że trudno w to było uwierzyć. - Dobrzański pracuje – absurdalne.
Marek gnał na złamanie karku. Odległość z Wrześni do Warszawy pokonał w dwie i pół godziny dziękując opatrzności za drogę A-2 i obwodnicę w Łodzi. Już jak ją minęli zatrzymał się przy jakimś Mc Donaldzie i zamówił dwa zestawy zawierające hamburgery i frytki. Raczej nie był zwolennikiem takiego jedzenia w przeciwieństwie do Sebastiana, który pochłaniał wszystko, ale nie mieli wyboru. Zjedli na parkingu, z którego Marek zadzwonił do Uli informując ją o swoim powrocie. Była zdziwiona i nie dowierzała, że wszystko załatwił tak szybko.
- Załatwiłem i mam na to dowody. Niedługo będę w domu to porozmawiamy. Tęskniłem – powiedział ciszej.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
ROZDZIAŁ 13
Podwiózł Sebastiana pod blok i zanim go pożegnał powiedział:
- Jutro musimy pochylić się nad tymi sprawozdaniami i protokołami a ja dodatkowo mam do sporządzenia miesięczny raport więc postaraj się być punktualnie.
Olszański popatrzył na niego wzrokiem zbitego psa i pokręcił głową.
- Miej litość stary - wyjęczał. - Myślałem, że przynajmniej jutro odeśpię tę harówę.
- Nic z tego Sebastian. Ja tym razem nie chcę nawalić i coś przeoczyć. Alex musi dostać to wszystko do dwudziestego ósmego. Mamy naprawdę niewiele czasu i musimy się sprężać. Nie mam zamiaru widzieć kolejny raz rozczarowania na twarzy prezesa i wysłuchiwać połajanek ojca. Leć do domu, weź prysznic i zapakuj się do łóżka. Masz dość czasu, żeby się wyspać. Na razie.
Ruszył z piskiem opon. W centrum zatrzymał się jeszcze przy kwiaciarni i kupił piękny bukiet czerwonych róż. Teraz mógł już jechać bez przeszkód. Naprawę stęsknił się za Ulą, za jej łagodnym, ciepłym głosem, który zawsze go uspokajał i wyciszał w nim negatywne emocje. Nawet jeśli mówiła o sprawach dla niego przykrych, to nie brzmiało to jak zarzut, bo przy okazji uświadamiała mu, że zawsze może w inny sposób coś załatwić lub wybrnąć z jakiejś trudnej sytuacji niekoniecznie się przy tym kompromitując. Słuchał jej, bo była mądra i przewidująca. To nie był typ głupiutkiej panienki z klubu, którą łatwo było złapać na lep czułych słówek i uwodzicielski uśmiech. Ula nigdy w życiu nie dałaby się nabrać na coś takiego. Za to ją podziwiał i cenił. Mimo, że ojciec zadziałał niejako wbrew jego woli, to powinien mu być wdzięczny, bo znalazł mu piękną kobietę i najlepszą żonę na świecie. To prawda, że nie zrobiła na nim na początku jakiegoś powalającego wrażenia, ale im lepiej ją poznawał tym bardziej jego serce skłaniało się ku niej. Nigdy wcześniej nie doświadczał niczego podobnego w stosunku do żadnej kobiety, nawet do Pauliny. Wprawdzie mówił do niej „kochanie”, ale to słowo było zupełnie bez znaczenia, bo przecież nic do niej nie czuł. Ulę najpierw szanował i podziwiał za jej upór, wytrwałość i konsekwencję. Teraz bez wątpienia poczuł do niej coś więcej. Nie określał tego jeszcze miłością, ale czymś bardzo temu uczuciu bliskim. Szczerze żałował tej zdrady. Nie powinien był tego robić.
Zaparkował przed blokiem. Zabrał z przedniego siedzenia kwiaty i wyjąwszy z bagażnika teczkę wypełnioną dokumentami pośpiesznie wbiegł do klatki schodowej. Wyjechawszy na górę nacisnął przycisk dzwonka. Po chwili usłyszał szczęk przekręcanego w zamku klucza. Zasłonił twarz tym wielkim bukietem, na widok którego Ula stanęła jak wryta.
- Marek? – Odsłonił twarz i roześmiał się na całe gardło. Rzucił teczkę i spontanicznie objąwszy ją ramionami przylgnął do jej ust całując je namiętnie i długo. W końcu oderwał się od niej i z żarem popatrzył w jej duże ze zdziwienia, błękitne oczy.
- Strasznie się za tobą stęskniłem – wyszeptał. – A to dla ciebie, proszę – wręczył jej bukiet.
Powoli dochodziła do siebie po tym szoku jaki jej zafundował. Zarumieniona wtuliła twarz w kwiaty, żeby ukryć zażenowanie.
- Dziękuję – wyszeptała. – Na pewno jesteś głodny. Zrobiłam lazanię i zaraz podam, tylko wstawię te piękne kwiaty do wody.
Pałaszował ze smakiem aż uszy mu się trzęsły.
- Pycha. Naprawdę pycha. Nawet nie zjedliśmy porządnego obiadu, bo na całej trasie mijaliśmy tylko McDonaldy. Kupiliśmy hamburgery i frytki. Ja nie znoszę takiego jedzenia, ale Seba nie jest wybredny, byle było dużo. Pokażę ci później, co zdziałaliśmy. Wszędzie robiliśmy kserokopie dokumentów i porządnie przejrzeliśmy magazyny porównując ich stan z tym co było a co jest tam teraz. Miałaś rację. Nie wszyscy okazali się uczciwi. W dwóch szwalniach natknęliśmy się na kradzież materiałów. Powiedziałem obu dyrektorom, że mają zwrócić ich równowartość do firmowej kasy i postraszyłem sądem, jeśli tego nie zrobią. Powiedziałem, że wykrycie sprawców leży już w ich gestii i jeśli to ustalą, powinni złożyć doniesienie na policji. Napracowaliśmy się, ale ja jestem bardzo zadowolony – uśmiechnął się szeroko. – Gdybyś mnie nie uświadomiła, nie powiedziała na co mam zwrócić szczególną uwagę, naprawdę nie miałbym pojęcia, od czego zacząć. Dziękuję Ula za to, że jesteś moim aniołem stróżem – ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- A ja się cieszę, że nie zaniedbałeś niczego i tak dobrze się spisałeś. Teraz kolej na sprawozdania i protokoły. Alex się zdziwi jak oddasz wszystko w terminie. Był pełen obaw przed waszym wyjazdem, ale myślę, że jak zobaczy tę rzetelną robotę jaką odwaliliście, to może bardziej ci zaufa.
Marek porozkładał na ławie całą dokumentację i ułożył ją według kolejności kontrolowanych szwalni. Ula postawiła przed nim filiżankę z kawą i usiadła obok.
- Spójrz. To jest komplet dotyczący pierwszej, którą sprawdzaliśmy. To ta w Zgierzu. Tu było wszystko w porządku. Magazyny prawie puste i niewiele się zostało z materiałów, z których szyto wiosenno-letnią kolekcję. To się zgadza z wykazem zużycia tkanin i dodatków. Dobrze sobie radzą, bo i odpadów mają niewiele. Tu masz jeszcze wykaz tego, co przesłali do poszczególnych butików. W ośmiu innych szwalniach jest podobnie, natomiast te dwie w Swarzędzu i Kostrzynie nie spisały się najlepiej.
Ula przeglądała podawane przez Marka dokumenty i potakiwała głową.
- Naprawdę dobrze to zrobiliście. Nawet laik zrozumiałby o co chodzi. Z protokołami pokontrolnymi nie będziesz mieć problemu, bo masz wzory od Alexa i powinieneś się ściśle ich trzymać. Ze sprawozdaniami może być troszkę gorzej, ale jak napiszesz jedno, przynieś mi do przeczytania. Zrobimy niezbędne korekty i już według niego napiszecie następne. Pamiętasz o miesięcznym raporcie?
- Pamiętam i mam zamiar zabrać się za niego jutro. Jeśli nie zdążę w pracy to napiszę go w domu. Pomożesz?
- Pomogę, ale myślę, że nie będzie takiej potrzeby, bo dasz sobie radę. Oczywiście przeczytam go, żebyś poczuł się pewniej. Jeśli dalej będziesz się tak angażował, to wkrótce dojdziesz do takiej wprawy, że nie będziesz nikogo musiał pytać o to, czy zrobiłeś coś dobrze, czy źle. To bardzo przyjemne uczucie mieć taką pewność siebie i uwierzyć, że jest się profesjonalistą w swoim fachu. Przekonasz się, że mam rację.
- Już się przekonałem. Jesteś najmądrzejszą osobą jaką znam i moim największym autorytetem. Uwielbiam cię – przyciągnął ją do siebie całując w skroń.
Miała lekki zamęt w głowie. Wszystko wskazywało na to, że Markowi zaczyna na niej zależeć. Te częste pocałunki w policzek i ten najważniejszy, dzisiejszy, namiętny i długi, musiały coś znaczyć. Przyprawiały ją o szybsze bicie serca i wewnętrzny dygot.
Marek kładł się spać z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku, w czym jeszcze bardziej utwierdziła go Ula chwaląc efekt jego poczynań. Uśmiechnął się przypominając sobie ten spontaniczny pocałunek, którym wprawił ją w lekkie zakłopotanie. Nie potrafił się powstrzymać. Jej usta takie pełne, kuszące i soczyste jak dojrzałe wiśnie smakowały tak słodko… Ta myśl sprawiła, że poczuł pożądanie. Pragnął jej. Do tej pory nie skonsumował tego małżeństwa i nikt, kto dobrze go znał, nigdy by w to nie uwierzył. Nie chciał na niej wymuszać seksu, bo ją szanował. Może kiedyś do niego dojdzie, gdy ona zrozumie, że znaczy dla niego coraz więcej?
Następnego dnia przyjechali do pracy grubo przed czasem. Przywitali się z urzędującą już Anią i przystanęli jeszcze na chwilę przed sekretariatem Marka.
- Trzymaj za mnie kciuki Ula. Jak będę gotowy ze sprawozdaniem to przyjdę do ciebie. A może zjedlibyśmy dzisiaj razem lunch? Tu niedaleko jest świetna restauracja, w której dają pysznie jeść.
- No dobrze, chociaż wiesz, że nie jestem zwolenniczką jadania w restauracjach. – Marek uśmiechnął się szeroko.
- Od czasu do czasu możemy sobie odpuścić domowe jedzenie. Przyjdę w takim razie o dwunastej. Miłego dnia Ula – pochylił się i wycisnął siarczystego całusa na jej ustach. Ruszyła korytarzem do swojego gabinetu. – Jeszcze trochę, a zacznę się do tego przyzwyczajać. Chyba wszyscy uważają za normalne takie zachowanie oprócz mnie, a przecież jakby nie patrzeć jestem jego żoną.
Rozłożył na biurku dokumenty i odpalił laptopa. Z biurka wyciągnął notatki Alexa i otworzył stronę, na której figurował wzór protokołu pokontrolnego. Zrobił dwie kopie i zabrał się do roboty. Punktualnie o ósmej pojawiła się jego asystentka.
- Dzień dobry Magda – przywitał się dość głośno. Weszła do jego pokoju i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry Marek. Już wróciłeś? Szybko. A czemu dzisiaj tak wcześnie?
- Mamy dużo pracy. Najpierw bądź tak dobra i sprawdź czy jest już Sebastian. Jeśli jest powiedz mu, żeby tu przyszedł. Tu masz dwa egzemplarze dokumentów pochodzących z dwóch szwalni. Trzeba na ich podstawie sporządzić protokół pokontrolny a raczej dwa protokoły. Daję ci wzór, według którego należy to zrobić. Myślę, że nie będziesz miała problemów, bo bardzo się staraliśmy, żeby wszystko napisać czytelnie. Wczoraj obejrzała to moja żona i stwierdziła, że takie właśnie jest. To na razie wszystko. Potem dojdą jeszcze sprawozdania, ale przede wszystkim ja sam muszę napisać taki szablon, według którego sporządzimy następne. Najpierw jednak Sebastian.
- Już dzwonię.
Olszański pojawił się po pięciu minutach. Marek dał mu cztery komplety pism i powtórzył mu to, co powiedział wcześniej asystentce. Olszański nie był zachwycony i patrzył na Marka z niechęcią. Nieprzyzwyczajony do tak ciężkiej pracy z trudem znosił kolejne polecenia Marka. Nie mógł nic zrzucić na Milewską, bo to w ogóle nie był jej zakres obowiązków i na pewno protestowałaby.
- Sebastian nie patrz tak, jakbym ci ojca siekierą zabił. Dobrze wiesz, że sam się nie oszczędzam. Pomyśl o Alexie i o tym, że on tyrał tak przez kilka lat i się nie skarżył. Tyrał też za ciebie i za mnie, więc może pora też zrobić coś dla niego, nie uważasz?
- Myślę, że popadłeś z jednej skrajności w drugą. Najpierw się obijałeś, a teraz cierpisz na przerost jakiejś chorej ambicji, tylko nie rozumiem dlaczego. Chcesz zaimponować ojcu, żeby powiedział ci jak bardzo jest z ciebie dumny? Czy może swojej idealnej żonie, która wie wszystko i potrafi wszystko? – zakończył ironicznie.
Marek spoważniał w momencie. Byli przyjaciółmi od lat to fakt, ale Sebastian posunął się zdecydowanie za daleko.
- Od mojej żony wara – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Nie będziesz sobie nią wycierał gęby. Masz wybór. Albo będziesz uczciwie wypełniał swoje obowiązki, albo się pożegnamy.
Olszański wstał z kanapy podnosząc ręce w poddańczym geście.
- No już, już. Nie irytuj się tak, bo ci żyłka pęknie – podszedł do biurka sięgając po przydzielone mu sprawy. – Idę popracować.
Marek już tego nie skomentował. Był wściekły. Nie za to, że Olszański tak bardzo się bronił przed przepracowaniem, ale za to, że obraził Ulę. Potrząsnął głową i wrócił do pisania. Sam zostawił dla siebie pięć szwalni w tym te dwie, w których zdarzyły się kradzieże. Skupiony wprowadzał w tabele dane liczbowe. Magdzie zastrzegł, żeby z nikim go nie łączyła oprócz Alexa, ojca i Uli oraz zapisywała wszystkie rozmowy. Kilka minut przed jedenastą skończył pisać ostatni protokół. Na biurku miał już te sporządzone przez asystentkę. Zabrał się za pisanie sprawozdania. Na początku szło mu dość opornie, ale z czasem rozkręcił się. Trochę dużo wyszło jego zdaniem, bo tekst zajął trzy strony Worda. Mimo to uważał, że widocznie tak miało być, jeśli chciał ująć wszystkie zagadnienia. Wydrukował pismo i z nim udał się do Uli. Siedzącą w sekretariacie Dorotę zapytał, czy jest w gabinecie. Kiwnęła głową, że tak. Zapukał cicho i wszedł.
- Ula, już południe. Obiecałaś, że zjesz ze mną lunch.
- Obiecałam i słowa dotrzymam – zamknęła klapę laptopa i wstała od biurka.
- Przyniosłem ci pierwsze sprawozdanie. Rzucisz na to okiem jak wrócimy?
- Pewnie. Nawet wprowadzę ewentualne poprawki. Zostaw na biurku i chodźmy.
Siedzieli przy stoliku jedząc smaczny bryzol z pieczarkami. Marek opowiadał, jakie rzeczy ujął w sprawozdaniu i wyraził obawę, czy nie jest ono aby zbyt szczegółowe.
- Nie może być inne, jeśli ma w nim być ujęte wszystko, co tam zastaliście. Im dokładniej tym lepiej.
- No to mi ulżyło, bo wyszły tego trzy bite strony. Protokoły napisałem wszystkie, a raczej rozdzieliłem je między Magdę, Sebastiana i siebie. Dla siebie wziąłem najwięcej. Seba zabrał cztery a Magda dwa, z którymi zresztą już się uporała. Ze sprawozdaniami zrobię tak samo, ale raportu chyba nie dam rady już dzisiaj napisać, a raczej nie dam rady napisać go w pracy. Jutro chciałbym wszystko złożyć u Alexa.
- To nie zajmie ci dużo czasu więc na spokojnie możesz pochylić się nad tym w domu. Pomogę ci. – Uśmiechnął się do niej wdzięcznie ukazując swój niewątpliwy atut w postaci tych słodkich dołeczków. Ujął jej dłoń i przytulił do ust.
- Jesteś aniołem Ula. Moim prywatnym, pięknym aniołem.
ROZDZIAŁ 14
Przywitała się z Magdą i weszła do gabinetu Marka.
- Przyniosłam to sprawozdanie – pomachała plikiem kartek. – Wszystko jest dobrze, tylko w dwóch miejscach zrobiłam korektę. Poprawiaj i pisz.
- Bardzo się cieszę – rzekł odbierając od niej pismo – i naprawdę mi ulżyło.
- Musisz mieć więcej wiary we własne możliwości. Wygląda na to, że jak chcesz, to potrafisz. Wracam do siebie. Mam jeszcze trochę roboty.
Po wyjściu Uli szybko wprowadził poprawki do tekstu i wydrukował go. Jego treść przesłał mailem do Magdy i Sebastiana. Wstał od biurka i przeszedł do sekretariatu ponownie wręczając asystentce dokumentację obu szwalni i informując ją, że może pisać sprawozdania opierając się na tekście, który jej przesłał. Potem poszedł do kadrowego. Trochę go niepokoiło, że do tej pory nie przyszedł z protokołami.
- Jak ci idzie? Kończysz?
- No nie…
- Nawet mi tak nie mów. Wysłałem ci mailem wzór sprawozdania. Jeszcze dzisiaj muszą być gotowe. Nie odpuszczę ci tego. Jutro rano mam zamiar złożyć wszystko u Febo, więc postaraj się. Ja wziąłem na siebie pięć szwalni i za chwilę siądę do sprawozdań, więc jeśli mnie się udało, to tobie też się uda. Sprężaj się przyjacielu – rzucił na odchodne.
Olszański zmełł przekleństwo w ustach i mruknął – żeby cię szlak trafił Dobrzański. Żeby cię szlak… - Szło mu wolno i opornie. Nie potrafił się skupić i co chwilę mylił tabele, w których miał wpisywać dane. Pewnie będzie musiał ślęczeć nad tym do wieczora. A mógł być ten wieczór taki miły…
Alex wszedł do swojego gabinetu i ze zdziwieniem odnotował obecność w nim Marka. Uścisnęli sobie dłonie.
- Długo czekasz?
- Nie… Tyle co przyszedłem.
- Musiałem coś załatwić na mieście i stąd to spóźnienie. Masz jakąś sprawę? – wskazał na teczkę, którą Marek trzymał w dłoni.
- Mam. Nawet dwie sprawy. Jak wiesz zrobiliśmy objazd po szwalniach. Tu są protokoły i sprawozdania podpięte do dokumentacji. Oprócz tego mam dla ciebie miesięczny raport.
Alex szeroko otworzył oczy ze zdumienia.
- Naprawdę uporałeś się z tym wszystkim?
- Naprawdę. Nie było łatwo, bo jak wiesz, nigdy nie przemęczałem się robotą, ale Ula bardzo mnie zdopingowała i ty także. Mam nadzieję, że wszystko zrobiłem jak należy. Gdybyś miał jakieś wątpliwości, to po prostu zadzwoń.
- Bardzo ci dziękuję. To naprawdę miłe zaskoczenie i wysoce pozytywne. Zaraz to przejrzę.
- To ja lecę. Zabieram się za organizację pokazu. Mam niecały miesiąc i nadzieję, że zdążę.
- Zdążysz. Na pewno zdążysz. Jestem o to dziwnie spokojny.
Wyszedł od Alexa z uśmiechem na ustach. Zwłaszcza to ostatnie zdanie bardzo go podbudowało. Zdziwił się, że potrzeba naprawdę niewielkiej zachęty, żeby zdopingować człowieka do jeszcze większych starań. Wszedł energicznie do sekretariatu i oznajmił:
- Magda, robimy naradę wojenną. Dzwoń po Olszańskiego.
Siedzieli u Marka w gabinecie i słuchali co ma do powiedzenia w sprawie pokazu.
- Nie możemy spocząć na laurach. Alex pochwalił nas i ucieszył się, że oddaliśmy wszystko dwa dni przed terminem. Przed nami kolejny wysiłek i to chyba o wiele większy niż objazd po szwalniach, bo znacznie więcej rzeczy trzeba będzie ogarnąć. Przede wszystkim musimy poszukać miejsca, w którym moglibyśmy go urządzić.
- Ale po co? – odezwał się Olszański. – Przecież hotel, w którym odbywały się do tej pory nadawał się do tego idealnie.
- To prawda Seba, ale okazał się zbyt drogi. Mamy napięty budżet a ja nie mam zamiaru go przekroczyć nawet o złotówkę. Wprawdzie to wstępny budżet zawierający koszty szacunkowe, ale i tak muszę być ostrożny. Wiesz dobrze, że nigdy nie sporządzaliśmy tak ogromnego zestawienia kosztów. To będzie niejako nasz chrzest bojowy. Ten wstępny sporządził Alex, ale sam mówił, że jest dość nieprecyzyjny, bo już był tak zmęczony, że ledwo mógł myśleć. W takim stanie nie trudno o pomyłki. Tak czy siak, trzeba będzie przejrzeć jakieś oferty w internecie i wybrać najkorzystniejszą. Do tego dochodzi catering i w to chciałbym ubrać ciebie Magda. Zrób rozeznanie wśród firm cateringowych. Wybierz te z najkorzystniejszymi cenami i zrób rekonesans. Dalej zespół muzyczny. Nie taki co gra disco polo, ale jakiś porządny z dobrym repertuarem. To działka dla ciebie Sebastian. Tobie też powierzam drukarnię, wybór i zamówienie trunków, załatwienie obsługi bankietu i kwiaciarnię. Na pewno trzeba będzie zamówić wielki stojący kosz na finał pokazu. Sobie zostawiam wybór twarzy kolekcji, załatwienie modelek i modeli, oświetleniowców i dźwiękowców, sporządzenie listy gości, powiadomienie mediów i wybór pleneru na zdjęcia do katalogu. Reszta wyjdzie w trakcie. No to do roboty. Ja idę do Pshemko.
Olszański wyszedł od Marka z kwaśną miną. Miał dość. Uważał, że Marek celowo obarcza go nadmierną ilością obowiązków. Obwiniał już wszystkich o to, że musi harować jak ostatni głupek. Winą obarczał przede wszystkim Ulę, bo gdyby nie ona i ten absurdalny ślub, oni nadal wiedliby życie wiecznych chłopców bez trosk i kłopotów. Winił Alexa, bo uważał, że przesadza z tym zmęczeniem i wziął Krzysztofa na litość. Marek też dał się na to nabrać. Czuł, że go traci. Nie miał innych przyjaciół. Od zawsze miał tylko jego a teraz on nie ma dla niego nigdy czasu, bo wiecznie jest zajęty i uwierzył, że ma jakąś chorą misję do wykonania. Poczuł się samotny, opuszczony i nie potrafił poradzić sobie sam ze sobą. Ta bezradność go dobijała, a jednocześnie sprawiała, że narastał w nim bunt, złość i chęć zrobienie czegoś, co sprawiłoby, żeby było jak dawniej. Nie miał pojęcia, co by to miało być, ale wierzył, że coś wymyśli.
Termin pokazu zbliżał się wielkimi krokami. Nadszedł wrzesień. Marek dopinał budżet wciąż radząc się Uli i prosząc ją o przejrzenie poszczególnych pozycji. Udało mu się wynająć salę w Starej Pomarańczarni w Łazienkach. Budynek był zabytkowy, ale z wielkim potencjałem. Najpierw dogadał się telefonicznie, a potem wraz z Ulą wybrali się na oględziny, które wypadły bardzo pozytywnie. Uznali, że Pshemko będzie zachwycony. Marek musiał tylko dopilnować budowy wybiegu dla modelek w większej sali. W mniejszej miał być zorganizowany bankiet. Magda odwiedziwszy wszystkie interesujące ją firmy cateringowe wybrała tę najkorzystniejszą cenowo próbując wszystko, co miała do zaoferowania. Powoli przygotowania zaczęły nabierać rumieńców. Alex ułatwił Markowi sprawę dając listę gości, którzy zaproszeni byli na poprzedni pokaz. Również listę mediów. Marek był mu wdzięczny, bo to pozwoliło zaoszczędzić czas. Wraz z Ulą wypisywali zaproszenia, które Sebastian załatwił w drukarni. Wyglądało na to, że jednak zdążą, chociaż każdy z nich działał w dużym stresie.
Lato dobiegało końca. W porze lunchu Marek zabierał Ulę na spacery do leżącego nieopodal firmy parku. Tu łapali chwile oddechu spacerując wokół stawu i starodrzewu. Marek coraz częściej pozwalał sobie na intymne gesty w stosunku do Uli zachęcony tym, że nie protestowała i nie uciekała przed nimi. Dzisiaj też wybrali się na przechadzkę. Szli wolno zasłaną pierwszymi opadłymi liśćmi alejką. Marek objął ją i przytulił do swojego boku. Spojrzała na jego poważną, skupioną twarz. On już nie był tym Markiem jakiego znała z opowiadań Krzysztofa. Nie biegał po knajpach i nie wywoływał skandali pozwalając się fotografować z roznegliżowanymi panienkami. Te ostatnie miesiące wycisnęły na nim piętno. Piętno rozsądku i odpowiedzialności za własne czyny. Nie spodziewała się aż takiej przemiany i to w tak krótkim czasie, ale bardzo ją doceniała i była naprawdę z niego dumna. Pokochała go, bo stał się taki, o jakim marzyła. Teraz nie miała mu już nic do zarzucenia. Jej teściowie odetchnęli i mocno uwierzyli w jej moc sprawczą, chociaż ona mówiła im, że przecież nic takiego nie zrobiła, a jedynie rozmawiała z Markiem i uświadamiała mu najważniejsze rzeczy. Przylgnęła do niego mocniej.
- O czym myślisz? Jesteś taki poważny i skoncentrowany…
Odwrócił do niej twarz i uśmiechnął się lekko.
- Myślę jak to będzie i czy wszystko się uda. Trochę się boję, żeby nic się nie posypało. Bardzo mi zależy na tym, żeby podobało się rodzicom i obojgu Febo.
- Naprawdę nie masz się czego obawiać – pocieszyła go. - Już niewiele zostało do roboty. To co najważniejsze macie ogarnięte. Więcej wiary, bo nic złego się nie stanie. Jestem tego pewna i dumna z ciebie, bo świetnie sobie poradziłeś.
Przystanął na środku ścieżki i wbił w nią spojrzenie swoich szarych oczu.
- Naprawdę tak uważasz?
- Nie mówiłabym ci o tym, gdybym myślała inaczej.
Objął ją mocno i przytulił twarz do jej policzka.
- Nie wiem jak poradziłbym sobie bez ciebie. Dodawałaś mi otuchy, dopingowałaś do wysiłku, motywowałaś. Bardzo cię kocham Ula i szczerze przepraszam, że na początku naszego małżeństwa nie byłem wobec ciebie w porządku. To zdarzyło się tylko jeden raz i nigdy więcej już tego nie powtórzyłem, i nie powtórzę. Jesteś w stanie mi wybaczyć?
- Już dawno ci wybaczyłam. Wybaczyłam w momencie, w którym dostrzegłam jak się zmieniasz. Już nie jesteś taki jak kiedyś i mam nadzieję, że tamten okres zamknąłeś na wielką kłódkę. Ja też cię pokochałam właśnie takiego jak teraz i nie chcę, żebyś się zmieniał.
Jego twarz pojaśniała i wypełzł na nią szczęśliwy uśmiech.
- Nawet nie wiesz jak bardzo pragnąłem to usłyszeć. Modliłem się o to i bałem jednocześnie, że rok minie a ty odejdziesz, bo nie zdołasz mnie pokochać.
- Bez obawy. Nigdzie się nie wybieram. Wracajmy. Kończy się przerwa na lunch.
Stara Pomarańczarnia w sobotnie popołudnie tętniła życiem. To właśnie dzisiaj miał się odbyć pokaz jesienno-zimowej kolekcji firmy Febo&Dobrzański. Zaczęli napływać pierwsi goście, których w otwartych drzwiach budynku witał Alex i Ula z Markiem. Pojawili się Dobrzańscy wraz z towarzyszącą im Pauliną. Przywitali się z nimi serdecznie. Krzysztof jak zwykle przytulił Ulę wyrażając zachwyt jej wyglądem.
- Nie wiem jak ty to robisz moja droga, ale wyglądasz cudnie a twoja uroda jest powalająca.
- Dziękuję tato – wyszeptała zawstydzona. Przywitała się z Pauliną i Heleną informując je, że wszyscy mają miejsca w pierwszym rzędzie. Pojawił się Sebastian z nieznaną Markowi panną uwieszoną na jego ramieniu. Junior odniósł wrażenie, że przyjaciel jest jakiś przygaszony i zasępiony. Nie miał jednak czasu, żeby dociekać, skąd u niego taki nastrój, bo musiał witać następnych gości.
Alex wyszedł na wybieg z mikrofonem w ręku. Przywitał wszystkich zgromadzonych informując ich przy okazji o najnowszych modowych trendach, które wyznaczył na ten sezon genialny projektant Pshemko.
- Jestem pewien, że ta kolekcja nie zawiedzie państwa. Powiem jeszcze tylko, że całość pokazu zorganizowana została przez nasz dział promocji i marketingu pod kierownictwem dyrektora Marka Dobrzańskiego. A teraz zapraszam serdecznie na nasz show.
Kreacje wzbudziły szczery entuzjazm i zachwyt. Pshemko dostał owacje na stojąco, które trwały dłuższą chwilę. Chwilę jego triumfu. Wniesiono wielki kosz pełen kolorowych róż jako uwieńczenie pokazu. Alex ponownie wszedł na wybieg zapraszając zgromadzonych na bankiet.
Kiedy po licznych wywiadach zebrali się przy jednym stole prezes wstał i podniósł do góry kieliszek z szampanem.
- Marek, to tobie należą się największe gratulacje oczywiście oprócz naszego mistrza. Miałem wątpliwości, czy poradzisz sobie, ale jak się okazało, zupełnie niepotrzebne. Spisałeś się bracie na medal. Sam lepiej bym tego nie przygotował. Wielkie podziękowania i dla ciebie Sebastian a także dla Magdy, Uli i Pauliny, bo i one miały w tym niemały udział. Wznoszę toast za Febo&Dobrzański.
Seniorzy byli wzruszeni. To dzisiaj był ten szczęśliwy dla nich dzień, gdy ich syn z wielkim zaangażowaniem zorganizował świetne widowisko. Nie zaniedbał niczego i dopieścił najdrobniejszy szczegół. Krzysztof poklepał Marka po ramieniu.
- Nawet nie wiesz jak bardzo jesteśmy z ciebie dumni. Dorosłeś, spoważniałeś i zrozumiałeś, że w życiu są ważniejsze sprawy od zabawy w klubach. Bardzo nas to cieszy synku. Bardzo.
- A ja dziękuję wam za piękną i mądrą żonę – przygarnął do siebie Ulę. – Z całą pewnością rozwodu nie będzie, bo kocham tę kobietę bardziej niż własne życie i całkiem niedawno dowiedziałem się, że ona mnie także. Mogę was zapewnić, że będą z tego wnuki – spojrzał na Ulę, której policzki przybrały kolor dojrzałego buraczka. Roześmiał się na całe gardło. – No nie wstydź się kochanie. Rodzice już nie mogą się ich doczekać. Zanim jednak się urodzą pozwól, – podał jej rękę – że zatańczymy. – Wyszedł z nią na środek parkietu i poprowadził w takt granej melodii. Był świetnym tancerzem a ona w jego ramionach czuła się lekka jak piórko. Tego wieczora zatańczyli mnóstwo tańców. Ula nie mogła odmówić Alexowi i swojemu teściowi. Także Adam poprosił ją o taniec. Tylko Sebastian trzymał się z dala i obtańcowywał pannę, z którą przyszedł. W pewnym momencie Marek zauważył go przy barze i podszedł do niego z szampanem. Podał mu kieliszek i stuknął w niego swoim.
- Twoje zdrowie przyjacielu. Chcę ci podziękować za współpracę i jednocześnie przeprosić, że bywałem czasem niemiły. Niestety obawiam się, że nie mamy już powrotu do dawnych czasów. Ten krótki okres zmienił mnie i moje podejście do pracy.
Sebastian spojrzał na niego dziwnie. Jego twarz nie wyrażała niczego. Tylko Bóg jeden wie, co działo się teraz w jego głowie.
- No cóż… - odparł. – Szkoda…, naprawdę szkoda… Marzy mi się wspólny wypad. Tęsknię za naszym życiem. Nie muszą być panienki, tylko my dwaj jak dawniej. Nie musimy się upijać, ale zwyczajnie posiedzieć przy koniaczku, pooddychać klubową atmosferą i po prostu pogadać.
- Na takie coś mogę przystać. Ula na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu. To na kiedy się umawiamy?
- Następny piątek po pracy może być?
- No to umówieni.
ROZDZIAŁ 15 +18
O drugiej w nocy wyszli z przyjęcia jako jedni z ostatnich. Marka rozpierała energia. Dzisiaj podobnie jak Pshemko i on święcił swój triumf. Jego życie wkroczyło na zupełnie nowe tory i wreszcie zaczęło mieć sens. Od licznych gratulacji tego wieczora niemal lewitował nad ziemią i jeszcze Ula taka dobra i kochana wciąż powtarzała jak bardzo jest z niego dumna.
Z ulgą ściągnęła wysokie szpilki i rozpuściła włosy. Marek podszedł i rozsunął jej długi zamek od eleganckiej sukienki. Objął ją wpół i złożył na jej szyi delikatny pocałunek. Poczuł jak zadrżała. Odwróciła się do niego kładąc mu dłonie na połach marynarki.
- Ja wiem, że dawno nie miałeś kobiety i mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego, że trzymałam cię na dystans przez tak długi czas.
- Nie mam. Zrozumiałem, że najpierw muszę na ciebie zasłużyć i wciąż cierpliwie czekam.
- Już nie musisz – powiedziała wstydliwie opuszczając głowę.
Zsunął jej sukienkę z ramion. Nadal jeszcze nie dowierzał, że ta nagroda, na którą tyle czasu czekał przypadnie mu dzisiaj. Zachłannie wpił się w jej usta. Jak szalony obsypywał jej twarz pocałunkami schodząc na szyję i z powrotem wracając do ust. Nie odrywając się od nich zrzucił marynarkę i koszulę. Nerwowym ruchem wyrwał pasek od spodni i pozbył się ich zostając jedynie w samych bokserkach. Pobudził się tak bardzo, że zaczęły go uwierać. Sięgnął do zapięcia biustonosza i uwolnił piersi Uli przyglądając im się z zachwytem.
- Boże jakie one piękne… - wyszeptał ujmując każdą z nich w dłoń.
- Zawstydzasz mnie.
- Niczego nie musisz się wstydzić, bo jesteś zjawiskowo piękna a ja jestem wielkim szczęściarzem – podniósł ją delikatnie i zaniósł do łazienki. Puścił ciepły prysznic i wolno zsunął jej majteczki. Sam również pozbył się bokserek uwalniając wzwiedzioną męskość. Podał jej dłoń wprowadzając ją do kabiny. Nalał na gąbkę pachnącego żelu i wmasowywał z pietyzmem w jej ciało całując je i pieszcząc. Zamknęła oczy. To było takie przyjemne i podniecające a on niezwykle delikatny i czuły. Ujął dłońmi jej krągłe pośladki i uniósł do góry opierając o ścianę brodzika. Wszedł w nią ostrożnie i zatrzymał się na chwilę rozkoszując się tym pierwszym zbliżeniem. Westchnęła cicho obejmując dłońmi jego szyję. Poczuła pierwsze pchnięcie a po nim kolejne powolne i głębokie. Następne były już rytmiczne, szybkie i mocne. Nigdy w życiu nie przeżywała czegoś podobnego. Z Bartkiem uprawiała seks zaledwie dwukrotnie i nie mógł się równać z tym, czego doświadczała teraz. Marek usiadł na obrzeżu brodzika i nie wychodząc z niej usadził ją sobie na kolanach. Teraz ona przejęła rytm unosząc się i opadając. Przytuliła się do niego a on objął ją ściśle ramionami jak obręczą. Uklękli oboje na dnie kabiny. Marek penetrował energicznie zagłębiając się raz po raz w jej kobiecości i pieszcząc jej nabrzmiałe z podniecenia sutki. To było coś nieprawdopodobnego i odnosiła wrażenie, że za chwilę eksploduje. Poczuła pierwsze rozkoszne skurcze, które z każdym jego pchnięciem narastały wstrząsając jej ciałem. Krzyknęła głośno, gdy osiągnęła apogeum tej rozkoszy. Marek pulsował w niej mocno przyciskając ją do siebie.
- To było piękne, wspaniałe, mocne i szalone. Kocham i uwielbiam cię jak wariat – wyszeptał jej do ucha. Pomógł jej wstać. Jeszcze się trzęsła i przeżywała ten błogostan, w który ją wprowadził. Zakręcił prysznic i otulił ją wielkim ręcznikiem wycierając jej ciało. Sam też się wytarł. Nagą wziął na ręce i zaniósł do swojej sypialni. Nie chciał skończyć tych miłosnych uniesień. Wciąż było mu mało. Znowu ją całował i pieścił poznając każdy zakamarek jej pięknego ciała. Rozpalił ją. Ponownie poczuła pożądanie i zwilgotniała. Wyczuł to i wiedział, że jest gotowa. Tym razem jednak to zbliżenie było spokojnie. Marek celebrował je utrzymując do samego końca jednostajny rytm. Spełnili się oboje. Długo nie wychodził z niej chcąc przedłużyć te błogie chwile. W końcu przylgnął do jej pleców obejmując ją. Była zmęczona i senna, ale bezgranicznie szczęśliwa. Nie miała pojęcia, że seks może dawać aż tyle przyjemności.
Wstali późno. Musieli odespać te szalone tańce na bankiecie i zmysłową kontynuację wieczoru. Marek wysunął się cicho z pościeli, wziął szybki prysznic i poszedł szykować śniadanie. Ułożył na tacy filiżanki z aromatyczną kawą, kilka tostów, biały twarożek i dżem. Ostrożnie otworzył drzwi do sypialni kładąc te pyszności na nocnym stoliku. Uklęknął przy łóżku i pochylił się całując delikatnie usta Uli.
- Obudź się kochanie. Zrobiłem nam śniadanie.
Otworzyła powieki i uśmiechnęła się radośnie do niego. Zapach kawy sprawił, że poczuła głód. Usiadła na łóżku i upiła łyk.
- Pyszna – mruknęła. – Chyba nieźle zaszaleliśmy wczoraj a właściwie to chyba już dzisiaj.
- Mógłbym bez przerwy tak szaleć byle z tobą. Byłaś cudowna.
- Ty też… Która właściwie jest godzina?
- Kilka minut po jedenastej.
- Strasznie późno.
- Jest niedziela. Możemy wcale nie wychodzić z łóżka – podniósł znacząco do góry brew. Rozbawił ją i roześmiała się perliście.
- Nie, nie mój drogi, nie będziemy gnuśnieć w łóżku. Zjemy, ogarnę się trochę i pójdziemy na spacer. Nigdzie nie musimy się spieszyć, bo obiad mam podgotowany i wystarczy go podgrzać.
- No dobrze księżniczko. Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. Nie mógłbym… To mój telefon dzwoni – przerwał usłyszawszy melodyjkę. - Kto się dobija w niedzielę? – zerknął na wyświetlacz. – To mama. Halo, mamo? Dzień dobry.
- Witaj synku. Mam nadzieję, że nie obudziłam was?
- Nie, nie. Wstaliśmy już jakiś czas temu. Coś się stało?
- Wszystko w porządku. Dzwonię, żeby zapytać was, czy przyjechalibyście do nas na obiad. Zosia szykuje same pyszności. Rozmawiałam już z Alexem i Paulinką. Oni na pewno będą. To będzie taki rodzinny obiad, żeby uczcić wasz wczorajszy sukces.
- Bardzo chętnie przyjedziemy. Jak zwykle na czternastą?
- Tak. Czekamy na was.
- Mama zaprasza nas na rodzinny obiad. Będą oboje Febo.
- No dobrze. W takim razie podjedziemy do parku, trochę pospacerujemy i prosto stamtąd pojedziemy do rodziców.
Usiedli na ławeczce przy niewielkim stawie. Tu najbardziej lubili przychodzić. Park obok firmy stał się ich odskocznią od codziennych zajęć.
- Wiesz Ula, na bankiecie rozmawiałem z Sebastianem – postanowił poruszyć drażliwy dla siebie i dla niej temat kadrowego. – Wydał mi się jakiś nieswój, jakby myślami krążył gdzieś indziej. Ma żal do mnie, że nie poświęcam mu już tyle czasu co kiedyś. Wydaje się nie rozumieć, że nie ma już powrotu do tamtych czasów.
- Sądziłam, że w końcu pogodził się z faktem, że się ożeniłeś, i masz sporo na głowie w związku z firmą. Nie rozumie, że jeśli ona upadnie, to on straci pracę? Nie zależy mu na niej?
- Sam tego nie rozumiem. W szwalniach zaczął mi się buntować i stawiać, że musi tak tyrać. Przecież ja też się nie oszczędzałem. Pracowałem więcej niż on. Tak czy siak porozmawialiśmy i powiedział mi, że tęskni za tamtymi czasami, za wypadami do klubu i naszymi rozmowami. Mówił, że przecież nie musimy się upijać, ani podrywać panienek, ale posiedzieć przy lampce koniaku i zwyczajnie pogadać. Powiedziałem, że na to mógłbym się zgodzić i mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko temu. Umówiłem się z nim na piątkowe popołudnie po pracy. Posiedzę z nim ze dwie godzinki i wracam do domu.
- Marek ja nie mam nic przeciwko waszej przyjaźni, ale jeśli on będzie ciągnął cię w dół, pogrąży cię i mam nadzieję, że do tego nie dopuścisz.
- Na pewno nie. Zmieniłem się i zmądrzałem. Nie bawią mnie już szaleństwa w klubach i upijanie się do nieprzytomności. Zaufaj mi, bo już nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobił – zerknął na zegarek. – Chyba powinniśmy już jechać. Za kwadrans czternasta.
Sebastian Olszański był podekscytowany. Dzisiaj po południu wybierał się z Markiem do klubu. W radosnym nastroju obaj opuścili firmę i wsiadłszy do zamówionej wcześniej taksówki kazali się wieźć do lokalu. O tej porze nie było jeszcze tłumów, mogli więc spokojnie usiąść i pogadać. Kiedy weszli do środka Olszański wskazał na stolik w kącie pomieszczenia mówiąc:
- Idź zająć a ja pójdę zamówić nam po szklaneczce whiskey – ruszył w stronę baru. Przywitał się ze znajomym barmanem.
- Po koniaczku? – zapytał ten ostatni stawiając przed Sebastianem pękate kieliszki przeznaczone do tego trunku. Olszański roześmiał się koślawo.
- Nie tym razem. Dzisiaj poproszę Jack’a Daniels’a. – Barman nalał i podsunął mu szklaneczki. Seba wyjął portfel i uiścił zapłatę. Kiedy mężczyzna odwrócił się, żeby odliczyć mu resztę on sięgnął po blistr jakichś tabletek i ułamawszy ćwiartkę z jednej z nich wrzucił ją do alkoholu. Potrząsnął naczyniem i wkrótce fragment tabletki rozpuścił się. Usiadł przy stoliku wznosząc toast.
- Za twoje zdrowie bracie.
- Za nasze zdrowie Seba.
Rozmawiali przez chwilę o mało istotnych sprawach, gdy Marek odniósł wrażenie, że słowa przyjaciela docierają do niego jak ze studni i w zwolnionym tempie. Potrząsnął głową i przetarł powieki. – Co się ze mną dzieje? – Obraz tracił ostrość i sylwetka Sebastiana zaczęła mu się rozmywać przed oczami.
- Marek, co z tobą? – usłyszał jeszcze i stracił przytomność. Olszański kiwnął głową przywołując dwie dziewczyny siedzące przy barze. Pomogły mu podnieść Dobrzańskiego i wyprowadzić na parking, na którym stał od kilku godzin samochód kadrowego. Usadzili go z przodu, a kobiety zajęły miejsca na tylnych siedzeniach. Po piętnastu minutach zaparkowali przed jakimś tanim hotelem. Wnieśli Marka do wynajętego pokoju i ułożyli na łóżku ściągając z niego ubranie. Dziewczyny także się rozebrały zostając w samej bieliźnie. Olszański nie tracił czasu. Robił zdjęcie za zdjęciem a panienki tylko zmieniały pozycje. Wreszcie skończył.
- Wychodzimy. Tu macie zapłatę – wręczył im po kopercie – tak jak się umawialiśmy.
Ocknął się i rozejrzał dokoła. W pomieszczeniu panował półmrok. Nie miał pojęcia, gdzie jest i jak w ogóle się tu znalazł. Na chwiejących się nogach podszedł do stojącej lampy i zapalił światło. W wielkim lustrze zauważył, że jest kompletnie nagi. Zebrał z łóżka ubranie i z trudem założył je na siebie. Wyszedł z hotelu zataczając się jak pijany. Był całkowicie zdezorientowany. W ostatniej chwili przytrzymał się jakiegoś znaku drogowego, żeby nie upaść. Zrobiło mu się niedobrze i zwymiotował. Nie miał siły iść. Tuż przy nim zatrzymał się policyjny patrol.
- Kolejny nawalony – mruknął wysiadający z samochodu policjant. Przeszukał go znajdując dokumenty.
- Marek Dobrzański – odczytał w świetle latarki. – Znam go – rzucił do kolegi. – Ostatnio jakoś o nim ucichło, ale jak widać nie na długo. Zabieramy go.
Z trudem udało im się umieścić bezwładne ciało Marka na tylnym siedzeniu. Dojechawszy do komendy wywlekli go dosłownie jak nieboszczyka. Usadzili na fotelu i oddali dokumenty przełożonemu.
- Zalany w trupa – skomentowali stan Marka. Sierżant podszedł bliżej i pociągnął nosem.
- Dziwne… W ogóle od niego nie czuć alkoholu. Dajcie alkomat.
- Panie Dobrzański – zaczął klepać Marka po twarzy. – Panie Dobrzański, obudź się pan. Podajcie wodę – rozkazał. Całą szklankę wylał na głowę juniora, a pod nos podsunął buteleczkę z amoniakiem. Poskutkowało, bo Marek ocknął się i półprzytomnie spojrzał na człowieka przed nim. – Weź pan głęboki wdech i dmuchnij pan tutaj. - Posłuchał i ile miał sił dmuchnął w ustnik alkomatu. – Widzicie? Zero. Musiał zażyć coś innego, że jest w takim stanie. Sprowadźcie Zośkę z laboratorium, niech pobierze mu krew do badania pod kontem narkotyków.
- Może wziął jakieś dopalacze?
- Raczej nie. Jest za spokojny. Po dopalaczach zacząłby świrować. Zrobię mu mocnej kawy, może po niej dojdzie do siebie na tyle, żeby coś nam powiedzieć.
Odchodziła od zmysłów i co chwilę nerwowo zerkała na ścienny zegar. Marek obiecał, że wróci do domu koło dziewiętnastej, a teraz była już dwudziesta trzecia. Ze dwadzieścia razy wybierała numer Sebastiana, ale nie odbierał. Nie miała odwagi zadzwonić do seniorów. Nie chciała ich denerwować.
Dźwięk dzwonka jej komórki postawił ją na równe nogi. Rzuciła się w jej kierunku i odebrała natychmiast widząc na wyświetlaczu „Marek”.
- Halo Marek? Na litość boską, gdzie ty jesteś? O mało nie oszalałam.
- Nie denerwuj się kochanie – mówił wolno i z trudem. – Jestem na komendzie na Wilczej. Mogłabyś mnie stąd odebrać? Weź taksówkę.
- Miałeś wypadek? Jesteś ranny? – panikowała.
- Nie kochanie. Samochód został pod firmą. Tak naprawdę to nic nie pamiętam. Przyjedź proszę jak najszybciej.
- Już się zbieram.
Kiedy zjechała windą na dół zamówiona taksówka już czekała. Obiecała kierowcy podwójną zapłatę, jeśli szybko zawiezie ją na Wilczą. Postarał się i po dwudziestu minutach wbiegła do budynku komendy.
ROZDZIAŁ 16
ostatni
Rozejrzała się nerwowo i dostrzegła siedzącego w fotelu ze zwieszoną głową Marka. Podbiegła do niego i przykucnęła przy nim.
- Marek? Co się stało? Dlaczego jesteś w takim stanie?
Popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem.
- Ja nic nie pamiętam Ula. Pamiętam tylko, że pojechaliśmy z Sebą do klubu. On zamówił whiskey. Zaczęliśmy gadać, a potem wszystko się rozmyło i już nic nie wiem. Ja wypiłem tylko parę łyków alkoholu. Nie upiłem się. Jak się obudziłem okazało się, że jestem w jakimś hotelowym pokoju kompletnie nagi. Nie rozumiałem, po co się rozebrałem do rosołu. Ubrałem się i wyszedłem stamtąd, ale po drodze zrobiło mi się niedobrze i zwymiotowałem, a potem ocknąłem się już tutaj.
- Pani Dobrzańska? – podniosła się i przywitała z policjantem. – Sierżant Jaros. Mąż prawdopodobnie coś zażył. Jeszcze nie wiemy co. Na pewno nie były to dopalacze, bo jego zachowanie po ich zażyciu byłoby skrajnie inne. Na pewno też nie jest pod wpływem alkoholu, bo to sprawdziliśmy.
- Ale mąż nie bierze narkotyków ani innych środków odurzających. Nawet nie pali papierosów.
- Dlatego chcemy to wyjaśnić. On nic nie pamięta. Opowiedział nam przebieg wieczoru, ale przynajmniej cztery lub pięć godzin ma wyrwane z życiorysu. Pielęgniarka pobrała mu krew do zbadania pod kątem toksyn. Niestety wynik będziecie znać państwo dopiero w poniedziałek. Proszę się tu stawić koło dziesiątej.
Podziękowała mu zapewniając, że na pewno się zjawią. Pomogła Markowi wstać i trzymając go pod ramię wyszła z nim wolno prowadząc go do taksówki.
Obudził się koło dziewiątej z wielkim bólem głowy. Mimo, że przespał kilka godzin nadal czuł się zmęczony i słaby. Do sypialni weszła Ula niosąc mu wodę w szklance i tabletki przeciwbólowe.
- Masz. Wypij to. Trochę poczytałam na temat środków odurzających i wiem, że po nich boli głowa.
- Jestem nie do życia Ula – jęknął. - Już dawno tak podle się nie czułem. Muszę zadzwonić do Seby. Może on jest w podobnym stanie.
- Nie dzwoń. Ja wydzwaniam do niego od wczoraj i w ogóle nie odbiera. „Abonent chwilowo poza zasięgiem”. Poleż trochę i odpocznij. Ugotuję ci lekkiego rosołu, to może postawi cię na nogi.
Przez cały weekend przeleżał w łóżku, z którego nie miał siły się podnieść. Dopiero w niedzielę wieczorem poczuł się silniejszy i wstał na kolację.
- Jutro pojedziesz na komendę. Ten sierżant mówił, że wyniki z krwi będą koło dziesiątej. Ja muszę być w biurze, bo zapomniałam, że umówiłam się rano z Adamem. Chce obgadać coś pilnie. Poradzisz sobie, prawda? Już prawie wydobrzałeś.
- Oczywiście. Nie musisz ze mną jechać. Ja i tak prosto z komendy przyjadę do firmy.
Wyjechała na piąte piętro i odebrała od Ani pocztę. Poprosiła Dorotę o kawę i zabrała się za przeglądanie korespondencji. Adam miał przyjść o dziewiątej więc miała jeszcze trochę czasu. Zaczęła od dość grubej, żółtej koperty. Wysypała jej zawartość na biurko i zamarła. To były zdjęcia pokazujące nagiego Marka obcałowywanego przez dwie wyzywająco wymalowane panienki. Nie mogła w to uwierzyć. – A więc w taki sposób spędził wczorajszy wieczór? – Rozpłakała się. Przecież przysięgał jej, że nigdy więcej tego nie zrobi, bo ją kocha. Oto ile warte są jego słowa. Wybrała numer Turka i poprosiła go o przełożenie spotkania o kilka godzin. Nie była w stanie skupić się teraz na pracy. Schowała zdjęcia do szuflady i poszła do gabinetu Olszańskiego. Zastała go rozwalonego w fotelu z nogami na biurku. Spuścił je jak tylko zobaczył ją w drzwiach.
- Witaj Sebastian. Wydzwaniam do ciebie od piątku i nie mogę się dodzwonić.
- A coś się stało?
- Tak jakby. Możesz mi powiedzieć, gdzie spędziliście wieczór, bo że nie w klubie to już wiem.
- Pojechaliśmy do klubu, pogadaliśmy i wypiliśmy po kieliszku. Ja zostałem a Marek wyszedł.
- Mów mi prawdę. Wyszedł sam?
- No nie sam. Upatrzył sobie jakieś dwie dzierlatki i wyszedł z nimi. Byłem trochę zły, bo przecież umówiliśmy się na pogaduchy, a on nagle wyskoczył z czymś takim. Ja posiedziałem jeszcze trochę i poszedłem do domu. Nie odbierałem, bo telefon mi się rozładował.
- Dziękuję – odwróciła się na pięcie i wyszła. Olszański uśmiechnął się pod nosem. Jego plan zaczynał działać a przynajmniej tak mu się wydawało. Był pewien, że Ula dostała i przejrzała zdjęcia. Inaczej nie przyszłaby tutaj i nie zadawała takich pytań.
Marek przywitał się z sierżantem i zapytał o wyniki.
- Są a jakże. Ktoś nafaszerował pana niezłym świństwem. To świństwo nazywa się Rohypnol i stosowane jest jako środek nasenny i znieczulający, głównie przed zabiegami operacyjnymi. W większej dawce działa jak pigułka gwałtu. Dawka, którą pan dostał nie była duża, ale wystarczyła, żeby stracił pan pamięć na kilka godzin. W tym czasie mogli pana wywieźć nawet do lasu i tam zostawić na golasa, a pan i tak nie mógłby zidentyfikować sprawców, bo nic by pan nie pamiętał. Proszę sobie przypomnieć, co pan jadł i pił po wyjściu z pracy a przede wszystkim w czyim towarzystwie. Pigułka sama nie wskoczyła panu do gardła.
- Mówiłem już, że poszliśmy z Sebastianem Olszańskim do klubu i tam wypiłem kilka łyków whiskey. Nic tam nie jadłem. On jest od lat moim najlepszym przyjacielem, chyba nie sądzi pan, że to jego sprawka. Nikt też nie podchodził do stolika i nie rozmawiał z nami.
- Cudów nie ma – sierżant rozłożył ręce. – Może zrobił pan coś, co rozzłościło pańskiego przyjaciela i to jednak on wsypał panu to świństwo do kieliszka.
Marek z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Nie…, na pewno nie…
- W każdym razie jeśli uda się panu coś przypomnieć lub ustalić, proszę dzwonić.
Wróciła do siebie i ponownie wyciągnęła zdjęcia z szuflady. Rozłożyła je na biurku przyglądając im się dokładnie. Marek wyglądał dziwnie, a raczej dziwnie wyglądała jego twarz. Sprawiał wrażenie jakby spał – lub był nieprzytomny – powiedziała na głos. - A to co? – sięgnęła po najdalej leżącą fotografię. Zauważyła duże lustro. – To pewnie garderoba – Ale nie to było najważniejsze. W lustrze odbijała się czyjaś noga ubrana w elegancki, skórzany, sznurowany, brązowy but. – Ja znam te buty! – Zaczęła myśleć intensywnie i wreszcie doznała olśnienia. – Olszański! Czyż nie miał ich dzisiaj na nogach? Wyraźnie je widziałam, kiedy ściągał nogi z biurka. A to parszywa świnia! Ależ się Marek zdziwi. - Ledwie o tym pomyślała, gdy otworzyły się drzwi i do gabinetu wszedł on sam. Nie miał najweselszej miny, a kiedy spojrzał na rozrzucone na biurku zdjęcia po prostu oniemiał.
- Ula…, co to jest? To przecież ja. A te panienki? Kim są? Ja cię nie zdradziłem, przysięgam. Nie wiem skąd są te zdjęcia – panicznie wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
- Marek uspokój się. Wiem, że mnie nie zdradziłeś. Jeśli chcesz, to przywrócę ci pamięć i opowiem co się z tobą działo tamtego wieczora. Usiądź i odetchnij. Zacznę od tego, że na bankiecie Seba ci się skarżył, że czuje się opuszczony a ty dla niego nie masz czasu. Zaprosił cię do klubu. To miało być niewinne spotkanie przy kieliszku na pogaduchy. Ty poszedłeś zająć stolik, on zamówić trunki. Zanim doszedł do stolika, wrzucił ci jakiś środek odurzający do kieliszka. Wypiłeś tylko trochę i to wystarczyło. W tym samym klubie umówił się z dwoma dziewczynami. Właśnie tymi ze zdjęć. Kiedy straciłeś przytomność wywiózł cię do jakiegoś hotelu, tam rozebrał i przy pomocy nagich panienek zrobił ci te fotografie. Wiesz po czym się zorientowałam, że nie byłeś niczego świadomy? Spójrz na swoją twarz. Masz zamknięte oczy, bo już środek zaczął działać i jesteś nieprzytomny, ale to jeszcze nic. Popatrz na to zdjęcie. Widzisz, co odbija się w lustrze? Czyjaś noga w brązowym bucie. Buty należą do Olszańskiego. Byłam u niego dzisiaj i widziałam je na jego nogach, Kiedy spytałam o piątkowy wieczór, powiedział mi, że rozmawialiście krótko, bo ty napaliłeś się na jakieś dwie panny i wraz z nimi opuściłeś klub.
Marek wypuścił powietrze z płuc. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Nie mógł uwierzyć, że jego najlepszy przyjaciel posunął się do czegoś tak ohydnego.
- No to ja jeszcze dodam coś do tej opowieści – wyjął z koperty kopię wyników badań pod kątem toksykologii. – Prawie wszystkie wyniki są dobre poza tym jednym. Sebastian wsypał mi do kieliszka substancję o nazwie Rohypnol. To ponoć środek, którego używają do usypiania i znieczulania podczas operacji. Sierżant powiedział mi, że on działa jak pigułka gwałtu i że nie połknąłem tego dużo, ale wystarczyło, żebym stracił przytomność i nic nie pamiętał. Seba zrobił to wszystko po to, żeby nas rozdzielić. Uważał, że ten ślub był jakąś farsą. Nie przypuszczał, że zakochamy się w sobie. Sądził, że po roku wszystko będzie jak dawniej. Rozwiedziemy się a on będzie mógł wspólnie ze mną znowu szaleć i zaliczać panienki. Co za dureń. Po tym co mi zrobił nie sądzę, by mógł dłużej pracować w tej firmie. Pójdę do Czarka. Niech powiększy to zdjęcie, a potem rozmówię się z Olszańskim. Dziękuję kochanie, że nie uwierzyłaś tym fotografiom. Ja już nie potrafiłbym cię zdradzić, bo za bardzo cię kocham.
Przemierzał szybkim krokiem firmowy korytarz kierując się do gabinetu Olszańskiego. Był po prostu wściekły. Tyle lat pięknej przyjaźni dzisiaj będzie miało swój smutny finał. Nigdy by nie przypuszczał, że tak to się wszystko skończy i zamiast nadal być przyjaciółmi, zostaną wrogami. Jakie to szczęście, że Ula jest taka spostrzegawcza i dopatrzyła się tej nogi w lustrze. Gdyby nie to, to nawet mimo sugestii sierżanta nie uwierzyłby, że to Sebastian tak go wrobił działając z zupełnie absurdalnych pobudek. Ewidentnie był zazdrosny o czas, którego nie mógł mu poświęcić i zły o to, że narzucił mu tyle obowiązków jak szeregowemu pracownikowi. Wszedł do gabinetu i zastał kadrowego rozmawiającego z kimś przez telefon. Zobaczywszy Dobrzańskiego szybko zakończył rozmowę przysiadając na brzegu biurka.
- Chłopie, gdzieś ty zniknął? Wszyscy cię szukają. No może nie wszyscy, ale twoja żona na pewno.
- A ja myślałem, że ty mnie oświecisz i opowiesz mi co tak naprawdę wydarzyło się w klubie – Marek usiadł na krześle i spojrzał na stopy kadrowego. – Piękne buty. Prawdziwa skóra.
- A tak… Udało mi się okazyjnie kupić. No co się stało? Zostawiłeś mnie samego i ulotniłeś się z jakimiś panienkami. Trochę się zdziwiłem, bo mówiłeś, że się zakochałeś w Uli i nie będziesz jej zdradzał.
- I słowa dotrzymałem. To teraz ja ci opowiem moją wersję wydarzeń. Zaciągnąłeś mnie do tego klubu tylko po to, żeby wsypać mi do kieliszka środek odurzający o nazwie…, - sięgnął po arkusz z wynikami – o nazwie Rohypnol. Tobie ta nazwa na pewno jest doskonale znana. Udało ci się, bo po zaledwie kilku łykach alkoholu po prostu odpłynąłem. Wynająłeś dwie dziwki i przy ich pomocy przewiozłeś mnie do jakiegoś podrzędnego hotelu. Tam rozebrałeś i zrobiłeś mi zdjęcia z tymi pannami w sytuacji dość jednoznacznej. Wiesz skąd wiem, że to byłeś ty? Okazałeś się niezbyt ostrożny „przyjacielu” – rozłożył przed nim powiększone zdjęcie. - Widzisz ten but i kawałek nogawki? Stałeś w takim miejscu, z którego objąłeś obiektywem kawałek lustra i odbicie własnej nogi. Potem wydrukowałeś zdjęcia i przesłałeś mojej żonie, żeby zobaczyła jaki to ze mnie „wierny” mąż. Na szczęście nie jest naiwna i od razu zwietrzyła jakiś kant. Jest spostrzegawcza i to ona zauważyła na zdjęciu tę nogę, a przede wszystkim but. Zapamiętała te buty, bo rano była tu u ciebie. Na co ty liczyłeś? Na to, że nie ustalę, kto za tym stoi? Przez trzy dni ciężko odchorowałem tę pigułkę. Po co to zrobiłeś? Żeby skłócić mnie z żoną i doprowadzić do rozwodu? Sytuacja wygląda tak, że powinienem teraz pójść na komendę i złożyć dodatkowe zeznania. Powiedzieć pewnemu miłemu sierżantowi, że wiem, kto wyciął mi taki numer. To jest karalne Sebastian i niedozwolone.
- Ja chciałem tylko, żeby było jak dawniej… - powiedział cicho spuszczając głowę.
- Czy ty naprawdę tego nie rozumiesz? Nie może być jak dawniej. Jestem mężem. Bardzo chcę zostać ojcem. Zaangażowałem się całym sercem w rozwój firmy. Ty zatrzymałeś się na etapie klubów. Ja dorosłem, ty przechodzisz okres buntu jak szesnastolatek. Nie pójdę z tym na policję, ale też nie możesz tu dłużej pracować. To koniec twojej kariery tutaj i koniec naszej przyjaźni. Ja nigdy w życiu nie zrobiłbym ci czegoś równie podłego. Zaraz pójdę do Milewskiej i powiem jej, że od jutra zostaje nowym dyrektorem HR. Poproszę ją też o napisanie ci wypowiedzenia ze skutkiem natychmiastowym. Nie będę ci bruździł i wydam świadectwo pracy takie jak trzeba. Oszczędzę ci dyscyplinarki, żebyś mógł bez problemu zatrudnić się gdzieś indziej. To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. A teraz bądź tak dobry i zacznij się pakować.
EPILOG
- Kochanie jesteś gotowa? – Marek ubrany w ciepły kożuszek stał przy drzwiach trzymając w dłoniach mnóstwo kolorowych toreb. Ula wyszła z łazienki i założyła długie kozaki.
- Już jedziemy, nie denerwuj się. Zdążymy. Mama mówiła, żeby przyjechać na siedemnastą. Mamy sporo czasu.
Ułożył torby w bagażniku i otworzył Uli drzwi od samochodu pomagając jej wsiąść. Wolno ruszył z parkingu włączając się do ruchu. Była wigilia. Każdy śpieszył do domu na świąteczną kolację.
U seniorów dom błyszczał od świateł a przed nim stały dwie choinki ustrojone kolorowymi, migającymi lampkami. Weszli do środka otrzepując buty ze śniegu. Oboje Febo już byli, a Helena z radością witała swojego syna i synową.
- Chodźcie kochani. Chodźcie.
Rozebrali się z ciężkich ubrań i weszli do salonu. On też miał mnóstwo świątecznych akcentów. Krzysztof poderwał się z kanapy i witał Ulę całując jej policzki. Uściskał syna patrząc na niego z dumą. Paulina i Alex też podeszli, żeby się przywitać.
- To będzie wspaniała wigilia – Helena obrzuciła całe towarzystwo ciepłym spojrzeniem. - Tak się cieszymy, że mamy tu was wszystkich. Siadajcie proszę.
Stół zaczął się zapełniać tradycyjnymi, świątecznymi potrawami. Zanim zaczęli jeść podzielili się między sobą opłatkiem i złożyli życzenia.
- Ja chciałbym coś ogłosić – Marek wstał od stołu. – Moi drodzy te święta dla nas będą szczególnie wyjątkowe, bo właśnie dowiedzieliśmy się, że w lipcu przyjdzie na świat nasze pierwsze dziecko. Moja kochana Ula jest przy nadziei a ja nie mogę się doczekać, kiedy wezmę w ramiona mojego syna lub córkę.
Ta wiadomość zelektryzowała wszystkich. Podnieśli się z miejsc i gratulowali im obojgu. Helena miała łzy w oczach.
- To najlepszy prezent jaki mogliśmy dostać, prawda Krzysiu?
- Prawda. Całe lata marzyliśmy o dniu takim jak ten. I nie chodzi tu o wigilię, czy święta. Marzyliśmy o tym, że kiedyś nasz syn ustatkuje się, spoważnieje, dorośnie, zacznie podejmować decyzje i weźmie odpowiedzialność za firmę. Stało się to możliwe dzięki jednej, drobnej, ale niezwykle silnej kobiecie. Dziękuję Ula za twoją mądrość, cierpliwość, wyrozumiałość i za to, że pokochałaś tego gagatka. Nikt nie zaprzeczy, że gdyby nie ty, on nie spoważniałby nigdy i dalej włóczył się po klubach. To, co zrobiłaś dla naszej rodziny jest nie do przecenienia. Alex wciąż cię chwali za to, że jesteś bardzo kompetentna i zdolna. W ciągu kilku miesięcy ogarnęłaś wszystkie sprawy do tego stopnia, że on wreszcie mógł odetchnąć i odpocząć. Paulina cię podziwia za ogromną wiedzę, za skromność i łagodny charakter, a nasz syn niemal całuje ślady twoich stóp i kocha cię nad życie. Wszyscy jak tu siedzimy coś ci zawdzięczamy. Spadłaś nam z nieba jak dobra wróżka i ocaliłaś naszą rodzinę. Tego nie zapomnimy ci do końca naszych dni. Piję za wasze zdrowie kochani i za zdrowie tej istotki, która rośnie Uli pod sercem. Wszystkiego dobrego moi drodzy i wesołych świąt.
K O N I E C
Comentarios