ROZDZIAŁ 7
Ula obeszła z aparatem okolice schroniska. Wróciła koło osiemnastej. Kupiła im herbatę i grillowane kiełbaski, bo pomyślała, że Marek już zgłodniał a i ona sama czuła w żołądku ssanie. Ostrożnie weszła z tacą do pokoju. Marek leżał z otwartymi oczami wgapiając się w sufit. Poczuł zapach kiełbasy i przeniósł wzrok na Ulę. Podniósł się do pozycji siedzącej i pociągnął nosem.
- Kolacja?
- Tak – postawiła tacę na krześle. – Wcinaj.
Z chęcią zabrał się do jedzenia. Wyglądał nieco lepiej i nie był już taki blady.
- Jak nogi?
- Chyba dobrze. Nie wiem jak będzie kiedy założę buty.
- Przed snem wysmaruję je jeszcze maścią i z powrotem zawinę bandażem, ale dość luźno. Rano to powtórzymy. Prześledziłam na mapie ponownie niebieski szlak. Piszą, że w porównaniu z tym zielonym jest łatwiejszy, ale są miejsca, gdzie trzeba będzie iść ostrożnie. Teoretycznie powinniśmy być na Polanie Włosienica w przeciągu dwóch godzin. Ja zakładam o godzinę więcej. Gdybyś był sprawny poszlibyśmy stamtąd już drogą do parkingu, ale to jest około siedmiu kilometrów i chyba byś nie podołał. Na tej polanie zatrzymują się bryczki i od tego miejsca turyści idą nad Morskie Oko już pieszo. Nie jestem zwolenniczką męczenia zwierząt i żal mi tych biednych koni, ale to sytuacja wyjątkowa. Po prostu zjedziemy bryczką aż do parkingu. Tak to sobie wymyśliłam.
- Dobry plan i mam nadzieję, że dojdę. Jest mi głupio, bo nie sądziłem, że moje nogi tak źle zareagują na Tatry.
- Nie ty pierwszy i nie ostatni. Idę po miskę z wodą.
Ponownie wysmarowała mu stopy i owinęła je bandażem. Zrzuciła na podłogę poduszkę i koc. Marek widząc to przesunął się pod ścianę.
- Nie wygłupiaj się Ula i chodź tutaj. Zmieścimy się. Nie będzie tak źle.
Poduszka z powrotem wylądowała na łóżku. Ściągnęła buty i ułożyła się plecami do Marka nakrywając się szczelnie kocem. Była zmęczona, ale jak mówiła Markowi wcześniej, tak przyjemnie zmęczona. Przymknęła oczy. Zasnęła natychmiast jak kamień.
Kiedy następnego ranka obudziła się stwierdziła, że leży przytulona do Marka piersi a jej głowa spoczywa na jego ramieniu. Lewą ręką obejmował ją w pasie. – No nieźle – pomyślała. Delikatnie wyswobodziła się z jego objęć i cichutko, starając się go nie obudzić ruszyła do łazienki. Umyła się na ile to było możliwe i wytarła papierowymi ręcznikami. Napełniła miskę ciepłą wodą i zabrawszy mydło i garść ręczników wróciła do pokoju. Potrząsnęła lekko ramieniem Marka.
- Obudź się. Przyniosłam ci wodę – szepnęła, kiedy otworzył oczy. – Tu masz ręczniki i mydło. Umyj się, a ja idę zamówić nam śniadanie.
Ze smakiem wsunęli obłędnie pachnącą jajecznicę popijając gorącą, mocną kawą. Ula odniosła tacę i zabrała się za zmianę opatrunków. Wysmarowane maścią stopy okleiła solidnie plastrami i naciągnęła skarpety. Rozsznurowała buty i podsunęła mu je.
- Spróbuj je włożyć i przejść kilka kroków.
Nie było tragicznie. Opatrunki na plastrach stworzyły pod odparzonymi stopami coś w rodzaju miękkiej podkładki a grube, wełniane skarpety dodatkowo amortyzowały nacisk stóp.
- Chyba dam radę – ucieszył się.
- W takim razie chodźmy. Usiądziesz sobie jeszcze przy stoliku, a ja poszukam kierowniczki i zapłacę za pokój. Kupię też wodę mineralną w razie, gdyby chciało nam się pić.
Kierowniczka urzędowała już w swoim biurze. Ula jeszcze raz podziękowała jej za nocleg, uiściła zapłatę i pożegnała się z kobietą. Zapakowawszy dwie duże butelki wody do plecaka zarzuciła go sobie na ramiona. Powoli wyszli ze schroniska kierując się na niebieski szlak. Ula dostosowała się do tempa Marka, który szedł podpierając się laską. Trochę utykał, ale konsekwentnie posuwał się do przodu. Początkowo droga była równa, ale po kilkunastu minutach zaczęli łagodnie piąć się w górę idąc zakosami. Tak dotarli do Świstowej Kopy. Widok z niej był zniewalający i Ula nie omieszkała go sfotografować.
Zaczęli schodzić w dół łagodnym trawersem. Natknęli się na spore kamienisko i tu musieli być ostrożni. Kiedy je minęli, Marek odetchnął z ulgą. Dość mocno odczuły te kamienie jego stopy. Na szczęście dalej droga była dość równa. Szli między kępami kosodrzewiny i zarośli wygodnym „chodnikiem” aż wreszcie ujrzeli przed sobą gładką powierzchnię asfaltu.
- Udało się Marek! Udało! – krzyknęła Ula. – Dałeś radę! Jeszcze troszeczkę i dotrzemy do bryczek. Tak jak przewidywałam, szliśmy prawie trzy godziny.
Na wyłożonym granitowym brukiem placu stały dwie bryczki. Podeszli do pierwszej z nich i zapytali siedzącego na koźle górala ile kosztuje przejazd. Wymienił kwotę sześćdziesięciu złotych za dwie osoby. Ula wcisnęła mu pieniądze do ręki i zajęli miejsce na długiej ławce. Musieli czekać, bo właściciel bryczki chciał mieć komplet pasażerów. W końcu uzbierało się piętnaście osób i mogli ruszać. Po czterdziestu minutach byli na dole.
Marek otworzył pilotem drzwi i ciężko usiadł na siedzeniu. Był wykończony. Czuł jak prawa stopa ślizga mu się w bucie i był prawie pewien, że krwawi. Rozsznurował buty i ostrożnie ściągnął je z nóg. Prawa skarpeta była przesiąknięta krwią. Ula z przerażeniem patrzyła na to wszystko. Nie miała pojęcia, że finał tej eskapady okaże się dla Marka taki nieszczęśliwy. Miała wyrzuty sumienia, że wyciągnęła go na tę długą wycieczkę. Gdyby wiedziała, że jest taki wydelikacony i mało odporny, nigdy by mu tego nie zaproponowała.
- Ula otwórz bagażnik. Powinien być w nim jakiś ręcznik i klapki. Daj mi też butelkę z wodą i plastry.
Pomogła mu obmyć rany i poprzyklejała świeże opatrunki. Założyła mu klapki na stopy, ale on już wiedział, że nie będzie w stanie prowadzić.
- Nie dam rady. Jedyne wyjście to zostawić tu samochód i złapać taksówkę. Tylko tak dostaniemy się do pensjonatu.
Spojrzała na niego niepewnie.
- Daj mi kluczyki…
- Co?
- Daj mi kluczyki. Spróbuję pojechać.
- Jak to pojechać? Potrafisz? Masz prawo jazdy?
- Mam, ale dawno nie jeździłam. Parę lat. Nie mam przecież samochodu. Jeśli będziesz mi mówił co mam robić, postaram się nas dowieźć w jednym kawałku.
Z ogromną obawą podał jej kluczyki i zajął miejsce pasażera. Przekręciła je w stacyjce i zapięła pasy. Samochód zapalił od razu.
- Wycofaj ostrożnie i na lewo. Powoli.
Słuchała go manewrując autem. Z parkingu wyjechała bez problemu i włączyła się do ruchu. Jechała nie więcej niż czterdzieści kilometrów na godzinę.
- Możesz trochę przyspieszyć, bo za chwilę zaczną na nas trąbić. Dobrze ci idzie. Jak dojedziemy do Chochołowa to podjedź pod restaurację. Zjemy obiad i dopiero po nim pojedziemy do pensjonatu. Może po drodze będziemy mijać jakiś sklep, to zrobimy zakupy na kolację.
Trafili nie tylko na sklep, ale i na aptekę. Ula zaopatrzyła się w środki opatrunkowe i poprosiła o jakąś skuteczną maść na odparzenia i rany po pęcherzach. Przez dwa kolejne dni Marek nie ruszał się z pokoju. Schodził tylko na śniadania. Ula samotnie zjadała obiad w restauracji i przynosiła w styropianowym pudełku posiłek mężowi. W drugim dniu jego niemocy wsiadła w autobus i pojechała do Zakopanego. Pochodziła po Krupówkach, nakupowała oscypków, zjadła placki ziemniaczane ze śmietaną a ponieważ były pyszne kupiła też porcję dla Marka. W plecaku znalazło się pachnące, chrupiące pieczywo i świeże masło. Czekała na autobus siedząc na ławce, gdy rozdzwonił się jej telefon. Dzwoniła Helena.
- Wszystko w porządku Uleńko?
- No nie tak do końca. Drugiego dnia pobytu poszliśmy w góry i Marek poranił sobie stopy do krwi. Z biedą wróciliśmy. Teraz leży w pokoju z oplastrowanymi nogami, a ja wybrałam się do Zakopanego na zakupy i właśnie wracam.
- Nic mu nie będzie kochanie. On po prostu nie jest przyzwyczajony do jakiegokolwiek wysiłku, bo nie lubi się przemęczać. I tak plus dla niego, że dał się wyciągnąć na tę wycieczkę. Wracacie pojutrze tak?
- Tak i mam nadzieję, że on będzie mógł prowadzić. Z parkingu, na którym zostawiliśmy samochód wracałam ja. Nie czuję się pewnie za kierownicą, bo dawno nie jeździłam i na pewno nie odważyłabym się wracać do Warszawy. Liczę, że jednak jego nogi wygoją się na tyle, że podoła. A u was wszystko dobrze?
- Jak najbardziej. Trochę odetchnęliśmy jak Marka nie ma w Warszawie, bo do tej pory żyliśmy w ciągłym napięciu i strachu, czy on znowu nie wywinie jakiegoś numeru. Wciąż liczymy na to, że małżeństwo jednak go zmieni na lepsze.
- Muszę kończyć, bo autobus podjeżdża. Serdecznie pozdrawiam was oboje. Do zobaczenia.
Tymczasem Marek od pół godziny dzielił się wrażeniami ze swoim przyjacielem Sebastianem.
- Dałem się wyciągnąć na tę wycieczkę jak jakiś idiota. Jeszcze w dodatku powiedziałem jej dzień wcześniej, że to długa i trudna trasa i nie chcę słyszeć jej narzekań, że nogi ją bolą, bo nie mam zamiaru jej nieść. Nawet nie wiesz jak było mi wstyd, kiedy okazało się, że to ja wymiękłem. Ona dotarła do schroniska bez najmniejszego problemu w dodatku podtrzymując mnie, bo ledwo się wlokłem. Opatrzyła mi stopy, które zdarłem do krwi i cudem udało jej się wynająć pokój. Kiedy ja dogorywałem ze zmęczenia ona jeszcze poszła na szlak, obfotografowała stawy, wróciła z kolacją i na noc znowu wysmarowała mi nogi maścią. Lepszej opieki w życiu nie miałem. Nie przestaje mnie zadziwiać i chyba trochę czuje się winna, że namówiła mnie na tę marszrutę. Jest niesamowicie wytrzymała i wbrew temu co każdy mógłby pomyśleć o niej, nieprawdopodobnie silna. Sam się zastanawiam jak ona to robi. Wspinając się na górę nawet się nie spociła i nie zadyszała. Drugi raz zaskoczyła mnie jak już dotarliśmy do samochodu. Okazało się, że jednak nie będę mógł prowadzić, bo prawą stopę miałem we krwi. Wtedy ona kazała mi oddać kluczyli i powiedziała, że spróbuje nas dowieźć, choć dawno nie prowadziła. Poszło jej naprawdę dobrze. Wolno, bo wolno, ale dowiozła nas do pensjonatu.
- Naprawdę pozwoliłeś jej prowadzić Lexusa? Nie poznaję cię bracie, przecież nawet mnie nie pozwalasz.
- To prawda, ale sytuacja była nieciekawa i nie miałem wyjścia.
- A tak już z innej beczki, to twój ojciec pojawił się w firmie i rozmawiał z Alexem na twój temat.
- To znaczy? – Marek nagle zrobił się czujny.
- No pytał jak stoisz z robotą, ale Alex tylko machnął ręką, co było bardzo wymowne. Nie słyszałem wszystkiego, ale ojciec coś mówił, że najwyższy czas zrzucić z Alexa część odpowiedzialności i że on tego dopilnuje. Nie chcę cię straszyć, ale podejrzewam, że dostaniesz szerszy zakres obowiązków. Inna rzecz, że Febo jest totalnie zajechany. Niemal nie wychodzi z biura. Chyba jednak za dużo ma na głowie. Sam przyznasz, że nie jesteśmy zbyt pomocni a on zajmuje się finansami, twoim działem promocji, kontrahentami, szwalniami i użera się z Pshemko, który nie pała do niego miłością.
- Brzmi to przerażająco i chyba zaczynam się bać, bo nie wiem, co kombinuje ojciec. Pewnie po powrocie się dowiem i aż mi skóra cierpnie. No nic przyjacielu będę kończył, bo za chwilę Ula się zjawi. Na razie.
W przedostatni dzień pobytu wybrali się na Słowację do Štrbskiego Plesa. Położone było niedaleko granicy a w Chochołowie istniało przejście graniczne. Miejscowość okazała się bardzo urokliwa a Tatry po drugiej stronie o wiele bardziej malownicze.
Nie chodzili za dużo, bo Marek jeszcze utykał, ale pospacerowali trochę wzdłuż pięknego, polodowcowego jeziora i posiedzieli na wygodnej ławeczce chłonąc to piękno. Ula poczytała trochę w przewodniku, że stąd można pójść na Gerlach i Rysy. Trochę żałowała, że Marek jest w takiej kiepskiej formie, bo chętnie skusiłaby się na taką wspinaczkę. Mimo to dzień upłynął im bardzo przyjemnie. Po powrocie spakowali rzeczy. Chcieli wyjechać zaraz po śniadaniu, żeby dotrzeć do Warszawy jeszcze za dnia. Ula pamiętała, że Marka lodówka świeci pustkami i muszą zatrzymać się gdzieś po drodze, żeby zrobić zaopatrzenie.
Wieczorem zadzwonił do Marka ojciec. Zaprosił ich na niedzielny obiad i zapowiedział, że muszą porozmawiać o firmowych sprawach. Marek po telefonie od Sebastiana już wiedział, że tego nie uniknie. Przekazał pozdrowienia od ojca Uli i poinformował ją o zaproszeniu na obiad.
- To nawet dobrze się składa, bo w sobotę zaplanowałam wielkie porządki. Mamy cały dzień, żeby doprowadzić twoje mieszkanie do stanu używalności. Będzie sporo pracy, ale przekonasz się jakie to przyjemne nie mieć wokół siebie bałaganu.
Wbił w nią wzrok nie wyrażający niczego. Nie wiedzieć czemu poczuł się jak szamoczące we wnykach zwierzę. Poczuł się osaczony.
ROZDZIAŁ 8
Pierwszy kryzys zaczął się już w piątek, choć Ula nie miała o tym zielonego pojęcia i niczego podobnego się nie spodziewała. Na Sienną dotarli przed siedemnastą. Trochę czasu zmitrężyli robiąc zakupy, bo nie tylko musieli kupić żywność, ale i środki czystości, których Marek nie miał. Trzykrotnie kursowali w te i z powrotem, żeby opróżnić bagażnik i wszystko pownosić. Ula zajęła się rozpakowywaniem toreb i zapełnianiem półek w lodówce a Marek poszedł do łazienki. Wziął prysznic, żeby zmyć z siebie trudy podróży i zmienił opatrunki. Opróżnił walizkę rzucając brudne rzeczy na stertę innych przeznaczonych do prania, a leżących tu wcześniej. Przebrał się w wygodne jeansy, świeżą koszulę, narzucił marynarkę i chwyciwszy portfel oznajmił Uli, że wychodzi. Zaskoczył ją.
- Jak to, teraz?
- Tak, teraz – potwierdził nieco niecierpliwie. - Umówiłem się z Sebastianem. Chce coś obgadać i prosił, żebym wpadł. Nie biorę samochodu. Pojadę taksówką. Na razie.
Wyszedł z mieszkania i wcisnął guzik windy wybierając jednocześnie numer do Olszańskiego. Po chwili usłyszał jego głos.
- Już jesteście w Warszawie?
- Właśnie przyjechaliśmy. Jestem w drodze do klubu, przyłączysz się?
- No jasne! Dawno się nie widzieliśmy. Już się zbieram. Spotkamy się przed wejściem.
Marek wyszedł z budynku i ruszył w stronę postoju taxi. Kazał się wieźć do „Klubu 69”. To była ich ulubiona knajpa i można powiedzieć, że byli tam stałymi bywalcami. Obsługa znała ich doskonale, podobnie jak ich preferencje odnośnie alkoholi. Nie musieli nic mówić a barman już stawiał przed nimi drinki. Tym razem nie było inaczej.
- No opowiadaj stary. Jak ci się żyje w małżeństwie? Żonka dogadza ci pewnie jak ksiądz Kaśce.
Marek uśmiechnął się krzywo. Pociągnął łyk alkoholu i wycedził przez zęby:
- No właśnie nie.
- Żartujesz – Sebastian zrobił wielkie oczy. – Małżeństwo nie zostało skonsumowane? Nigdy nie przeszkadzało ci, że nie znałeś panny, byleby była ładna i miała niski iloraz inteligencji.
- Ula jest dość ładna a iloraz inteligencji ma wyższy ode mnie i od ciebie razem wziętych. Do tanga trzeba dwojga, a ona jak do tej pory nie jest chętna. Przecież nie będę jej gwałcił. Fakt jest jednak faktem, że brakuje mi seksu – westchnął i kiwnął na barmana, żeby im nalał kolejkę.
- No to rozejrzyjmy się – Olszański odwrócił się od baru lustrując salę. – Tam pod ścianą siedzą jakieś dzierlatki. Nawet niezłe. Zabawimy się?
- Oj kusisz bracie, kusisz – Dobrzański roześmiał się klepiąc po plecach przyjaciela.
- Idę po nie, albo lepiej to my chodźmy. Dosiądziemy się.
Ruszyli w głąb sali i po chwili siedzieli przy stoliku nowo poznanych dziewczyn. Było morze alkoholu, były i tańce. O dwudziestej drugiej impreza przeniosła się do mieszkania Sebastiana. Całe towarzystwo było nieźle wstawione. W końcu rozdzielili się i każdy z nich zaciągnął swoją zdobycz do innego pokoju.
Po wyjściu Marka Ula uprzątnęła kuchnię. Weszła do łazienki i od razu rzuciła jej się w oczy ta sterta brudnych ciuchów Marka. Westchnęła ciężko i zabrała się za ich segregowanie. Wrzuciła do pralki pierwszy wsad z białymi rzeczami i nastawiła pranie. Stanęła na środku salonu i rozejrzała się. Na komodach zalegała spora warstwa kurzu. Zresztą on był wszechobecny. Nie lubiła bezczynności i trochę z nudów zabrała się za sprzątanie. Nie rozumiała dlaczego Marek tak zaniedbuje mieszkanie. Przecież przetarcie kurzu nie jest znowu jakimś nadzwyczajnym wysiłkiem, a umycie podłóg raz w tygodniu i zrobienie prania, to żadna praca. Tu niby taki porządny, a potrafi spać w tym brudzie i wdychać te wszystkie roztocza.
Zrobiła przegląd szaf w poszukiwaniu zmian pościeli i firan. W końcu natknęła się na nie. Pościągała tę, pod którą spali przed wyjazdem i zabrała się za sprzątanie pokoi. Na drugi raz na pewno nie będzie tego robić sama i zaprzęgnie go do roboty.
Pralka skończyła prać. Rozwiesiła na suszarce odwirowane rzeczy i wsadziła kolejną partię. Na koniec zostawiła pościel, bo ta prała się najdłużej. W mieszkaniu zaczęło pachnieć czystością. Został jej jeszcze gabinet. Jutro zagoni Marka do ściągnięcia firan, żaluzji i do mycia okien. Rozłożyła drugą suszarkę, na której rozwiesiła wypraną pościel. Sama weszła pod prysznic i po nim okutana we frotowy szlafrok nastawiła wodę na herbatę. Zerknęła na duży, ścienny zegar i zamarła. Pokazywał dwudziestą drugą czterdzieści pięć. - Przecież to niemożliwe, żeby Marek siedział u Sebastiana do tej godziny. A może poszli w miasto? - Jeśli tak, to nie sądziła, że się go doczeka. Ciągle miała przed oczami ten artykuł z jego nagim zdjęciem a w uszach dzwoniły jej słowa Krzysztofa o tym jakie Marek prowadzi rozwiązłe życie. – No tak, – pomyślała – za długo mu już było. Tydzień bez alkoholu i knajpianej atmosfery to tydzień stracony. – Postanowiła, że nie będzie dzwonić i w ogóle nie będzie komentować tego wyjścia. Będzie robić swoje i tyle. On jest dużym chłopcem i ma swój rozum.
Obudził się z kacem gigantem. Gardło miał suche jak pustynny piasek a język sztywny jak kołek. Przetarł powieki i rozejrzał się. No tak, jest u Sebastiana. Jego ręka trafiła na czyjąś głowę. Uchylił kołdrę. Obok niego spała jak suseł poznana wczoraj dziewczyna. Zerknął na przegub i zmartwiał. Było już po jedenastej. Zerwał się z łóżka i zaczął nerwowo ubierać. Nie miał pojęcia, co powie Uli. Brutalnie szarpnął za ramię śpiącą kobietę i kiedy otworzyła oczy wysyczał szeptem.
- Ubieraj się. Jest już prawie południe. Masz tu kilka setek i zamów sobie taksówkę. Aha i zabierz ze sobą koleżankę.
Ruszył do pokoju, w którym spał Sebastian i najpierw obudził panienkę.
- Pośpiesz się, bo koleżanka odjedzie bez ciebie. Właśnie zamawia taksówkę. Było miło, ale musicie już iść.
Pomógł im pozbierać porozrzucane wszędzie ciuchy i wciąż je popędzając niemal siłą wypchnął na korytarz. Wrócił do Sebastiana i obudził go. Obaj wyglądali nieszczególnie.
- Ja muszę już iść Seba. Nieźle zabalowaliśmy a ja powinienem wymyślić jakieś wiarygodne wytłumaczenie dla Uli. Jak chcesz to pośpij jeszcze, w końcu jest sobota. Ja zatrzasnę za sobą drzwi. Do poniedziałku bracie.
Wyszedł na rozgrzaną słońcem ulicę i rozejrzał się za postojem taksówek. Pamiętał, że był tu gdzieś niedaleko. Wreszcie dostrzegł znak i poszedł w jego kierunku. Dwadzieścia minut później znalazł się na Siennej. Wjechał na górę i przekręcił jak najciszej w zamku klucz. Wszedł do środka i ściągnął adidasy. Omiótł wzrokiem salon i dostrzegł Ulę. Stała na małej drabince i odpinała firanki z karniszy. Zauważył ten nieskazitelny porządek. Podłogi lśniły czystością, że mógł się w nich przejrzeć. Pachniało proszkiem do prania i jakimś płynem o kwiatowej nucie. Zauważył też suszarki stojące przy łazienkowych drzwiach ciężkie od wypranej odzieży i pościeli. Poczuł się głupio.
- Dzień dobry Ula – wychrypiał. Odwróciła się gwałtownie. Nie słyszała jak wchodził.
- Dzień dobry – odpowiedziała. Zeszła z drabinki i pozbierała firanki. Idąc w stronę łazienki i mijając go poczuła obrzydliwy odór przetrawionego alkoholu i zapach damskich perfum.
- Przepraszam, że tak późno wracam, ale zasiedzieliśmy się…
- Raczej dość wcześnie. Jest południe. Jadłeś coś, czy tylko wlewałeś w siebie alkohol?
- Skąd wiesz, że…
- Masz przekrwione oczy i zblazowaną twarz – nie dała mu dokończyć, jakby chciała jak najprędzej uciąć tę dyskusję. - Śmierdzisz na kilometr wódką i perfumami bynajmniej nie męskimi. Wsadzę tylko firanki do pralki i możesz skorzystać z łazienki. Jeśli jesteś głodny to przygotuj sobie coś. Ja nie mam czasu – odeszła uznając, że nic więcej nie musi mówić.
Odprowadził ją wzrokiem – I to tyle? Żadnej awantury, żadnych pretensji, żadnych wyrzutów? Żadnego wypytywania o szczegóły z kim był i co robił? Oczywiście, że nie zadawała pytań kretynie. Wystarczyło popatrzeć w te jej smutne oczy, żeby wiedzieć, że ona domyśla się wszystkiego. Nie trzeba być Einsteinem. Ona doskonale wie, że ją zdradziłeś debilu i na pewno nie będzie pytać z kim. Jesteś durniem Dobrzański. Jeszcze tylko brakuje, żeby opowiedziała jutro o tym rodzicom. Może jednak tego nie zrobi, bo martwi się o nich a zwłaszcza o ojca.
Poszedł do swojej sypialni. Z garderoby wyciągnął wygodny dres i wrócił do salonu. Łazienka była wolna. Ula ściągała z suszarek suche pranie. Obok stała deska do prasowania, na której układała rzeczy. Wszedł do kabiny prysznicowej i puścił na siebie lodowaty strumień wody. To zawsze pomagało. Zachowanie Uli dało mu do myślenia. Żadna z jego poprzednich kobiet nigdy nie zareagowała w taki sposób. One ciągle miały do niego pretensje. Paulina zawsze urządzała karczemne awantury domagając się wyjaśnień z kim był i gdzie. Ula nic na ten temat nie chciała wiedzieć. Chyba po raz pierwszy w życiu zaczął mieć wyrzuty sumienia. Ona nie zasłużyła sobie na takie traktowanie.
Tymczasem Ula zabrała się za przygotowanie obiadu. Wstawiła mięso i jarzyny na zupę. Obrała kilka ziemniaków, rozklepała i opanierowała dwa schabowe kotlety i pocięła sałatę lodową przyprawiając ją śmietaną i octem. Napełniła wiadro wodą, wlała nieco płynu i zabrała się za mycie okna w swoim pokoju. Przetarła je do sucha i upięła firanki. Zmieniła wodę i to samo zrobiła w sypialni Marka i jego gabinecie. Zostało tylko okno w kuchni i salonie. W kuchni były rolety i nie musiała zawieszać firany. Marek siedział na kanapie w salonie przyglądając się temu biernie. W końcu przeniósł się do sypialni zamykając za sobą drzwi.
Skończyła z oknami. Zanim wyciągnęła firanki z pralki wstawiła ziemniaki i usmażyła kotlety. Na tej samej patelni podgrzała dwa gotowe krokiety z mięsem a do zupy wrzuciła pocięte w plastry buraki. Rozwiesiła firany na suszarkach i wróciła do kuchni. Doprawiła barszcz i wlała go w kokilki. Obok postawiła talerzyki z krokietami. Zrobiła puree. Rozdzieliła je na talerze i obok ułożyła kotlety. Na środku stołu wylądowała wielka micha sałaty i dzbanek z herbatą.
Weszła do sypialni Marka. Leżał na łóżku i drzemał.
- Marek obiad na stole. Rusz się, bo szybko stygnie.
Zebrał się i poszedł za nią. Usiadł przy stole i pociągnął nosem. Pachniało bosko.
- Smacznego – powiedziała przystawiając kokilkę z barszczem do ust.
- Nawzajem – odparł cicho. Przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu. Ula popatrzyła na bladą, przepitą twarz Marka.
- Musimy sobie coś wyjaśnić – odezwała się cicho. Podniósł głowę i spojrzał przenikliwie w jej oczy. Czyżby się jednak pomylił i ona zacznie wypytywać go o przebieg wczorajszego wieczoru? - Od wczoraj haruję w tym mieszkaniu jak wół. Naprawdę nie mam pojęcia, jak mogłeś je tak zapuścić. To zresztą już bez znaczenia. Robię to pierwszy i zarazem ostatni raz sama. Jeśli nie będziesz pomagał mi w porządkach ograniczę się tylko do kuchni i pokoju, w którym śpię. Ty, jeśli lubisz żyć w brudzie to twoja sprawa. Druga rzecz, to twoje brudne ciuchy, które zalegały w koszu od tygodni. Nie czujesz tego, że im dłużej leżą tym bardziej śmierdzą? Jeszcze mogłabym to zrozumieć, gdybyś nie miał nowoczesnej pralki i musiał prać w rękach, ale tak nie jest. Pranie będziemy robić co tydzień. Wtedy nie będzie tego dużo. Wiesz ile masz samych koszul do prasowania? Osiemnaście. Musiałabym stać przy desce do późnej nocy, żeby uporać się z tym wszystkim. Wyprasuję podkoszulki i połowę koszul. Drugą połowę zostawiam tobie. I tak nie zdążymy przerobić wszystkiego, bo zostaje jeszcze pościel i zasłony. Lubię pracować, bo lubię oglądać i cieszyć się efektami tej pracy, ale nie będę odwalać roboty za ciebie tylko dlatego, że tobie się nie chce. To dla mnie żaden argument. Nie popieram modelu małżeństwa, gdzie mąż przychodzi z pracy i chowa nos w gazetę nic nie robiąc, bo on się już napracował. Jestem za partnerstwem w związku, bo mimo, że nie dojeżdżam do pracy, to zawodowo pracuję w domu i też mam prawo do odpoczynku. Czy tego chcesz, czy nie, musi nastąpić podział obowiązków, bo tak będzie sprawiedliwie. Jestem twoją żoną nie służącą i mam nadzieję, że rozumiesz różnicę.
- Rozumiem Ula i przepraszam, że tak wyszło. Następnym razem na pewno bardziej się postaram. A koszulami się nie przejmuj. Jak tylko skończymy jeść zabiorę się za prasowanie.
ROZDZIAŁ 9
Stał przy desce i konsekwentnie prasował swoje koszule. Ula wysprzątała na błysk cały dom, podczas gdy on urżnął się i przeleciał jakąś pannę. Oprócz alkoholicznego kaca doszedł mu jeszcze kac moralniak. Zachował się jak ostatni kretyn, ale czasu cofnąć nie mógł i chociaż oficjalnie nie przyznał się do zdrady, to doskonale zdawał sobie sprawę, że Ula domyśliła się wszystkiego i to dlatego o nic nie musiała pytać. Chyba lepiej by się czuł, gdyby darował sobie tę panienkę. Zawsze miał duże potrzeby seksualne i młócił wszystko, co tylko nawinęło mu się pod rękę. Nie był wybredny. Nawet nie pamiętał twarzy tych wszystkich dziewczyn, które przewinęły się przez jego łóżko. Czy naprawdę był seksoholikiem jak twierdził ojciec? Może rzeczywiście potrzebował pomocy w tym względzie?
Poskładał w kostkę ostatnią koszulę i ułożył ją na sporym stosie wyprasowanych wcześniej. Zegar wybił północ, ale on nie zamierzał odpuścić. W jakiś sposób chciał się zrehabilitować w oczach Uli. Ona położyła się spać już jakiś czas temu. Musiała być wykończona. Sprzątanie, pranie, gotowanie obiadu, później szykowanie kolacji, to wszystko wyssało z niej resztki sił. Czuł się w obowiązku, żeby wynagrodzić jej swoją głupotę i nieodpowiedzialność, dlatego postanowił, że będzie prasował do oporu. Kiedy kładł się spać było już dobrze po drugiej w nocy, ale dopiął swego. Wyprasował podkoszulki, pościel i zasłony, które zdążyły przeschnąć. Zostawił wszystko na desce do prasowania. Nie chciał robić hałasu odsuwaniem szuflad i otwieraniem szafek. Bał się, że może obudzić Ulę.
Ocknęła się jak na nią, dość późno. Zegarek wskazywał kilka minut po dziesiątej. Musiała odreagować to zmęczenie a sen był najlepszym lekarstwem. Zarzuciła szlafrok i zabrawszy z garderoby czystą bieliznę ruszyła do łazienki. Przechodząc przez salon stanęła jak wryta na widok stosów wyprasowanych rzeczy. – Rany! On to naprawdę zrobił? Ciekawe, do której sterczał przy desce. Czyżby doszły do głosu wyrzuty sumienia? Jeśli tak, to bardzo pozytywne panie Dobrzański.
Umyła się i ubrała. W kuchni nastawiła expres, przygotowała kilka tostów i ugotowała parę jaj. Pamiętała, że dzisiaj idą do seniorów. Wyjęła z lodówki dwa duże oscypki i dwa mniejsze zrobione z koziego mleka. Zapakowała zgrabną paczuszkę i z powrotem umieściła wszystko w lodówce. Miała zajrzeć do pokoju Marka i obudzić go na śniadanie, ale on sam ukazał się w zasięgu jej wzroku. Mruknął – dzień dobry Ula - i zniknął za drzwiami łazienki. Zaczęła jeść bez niego. Chciała jeszcze trochę popracować zanim pojadą do Dobrzańskich. O ile pamiętała mieli być u nich na czternastą. Kończyła śniadanie, kiedy Marek pojawił się w kuchni.
- Przepraszam, że nie czekałam na ciebie, ale mam trochę roboty i chciałabym się nad nią pochylić zanim pojedziemy do twoich rodziców. Są jajka na miękko a w dzbanku kawa – wstała od stołu, opłukała talerzyk i filiżankę, i przeniosła się do salonu wraz z laptopem. Przez dwie godziny zliczała kolumny cyfr, by potem w komplecie z miesięcznymi raportami przesłać je do czterech firm. Około dwunastej trzydzieści zamknęła komputer i poszła się przebrać do swojego pokoju. Marek zrobił to samo. Zabrała do reklamówki paczkę z serami i stanęła przy drzwiach czekając aż Marek ubierze buty. Podniósł się i obrzucił ją spojrzeniem.
- Ślicznie wyglądasz – rzucił jej komplement.
- Dziękuję. Chodźmy już. Nie lubię się spóźniać.
Seniorzy wypatrywali ich niecierpliwie. Kiedy zobaczyli samochód Marka wjeżdżający na podjazd wyszli przed dom witając się z nimi wylewnie. Krzysztof objął Ulę i ucałował jej policzki.
- Wyglądasz jak milion dolarów kochanie. Jeszcze piękniej niż zapamiętałem. Jak pobyt? Udany?
- No nie tak do końca, bo gdyby Marek nie otarł stóp mogło by być jeszcze lepiej, ale na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Przywieźliśmy wam trochę Podhala w postaci oscypków. Proszę mamo – podała Helenie reklamówkę. – Mam nadzieję, że wam posmakują.
Siedzieli przy zastawionym stole racząc się smacznymi daniami i opowiadali swoje wrażenia z Chochołowa. Po obiedzie Helena zadeklarowała, że oprowadzi Ulę po domu i ogrodzie, natomiast Krzysztof chciał porozmawiać z synem w cztery oczy.
- Jesteś tu Uleńko po raz pierwszy i byłoby dobrze, żebyś poznała wszystkie kąty. Najbardziej jesteśmy dumni z ogrodu. Krzysztof uwielbia przesiadywać na patio i podziwiać kwiaty. Chodźmy.
Tymczasem panowie zasiedli w gabinecie seniora z kieliszkami koniaku. Krzysztof zajął miejsce w wygodnym, skórzanym fotelu i upił łyk trunku.
- Byłem któregoś dnia w firmie. To co zobaczyłem bardzo mnie zaniepokoiło. Koniecznie trzeba odciążyć Alexa. On jest już tak zmęczony, że ledwie ogarnia. Nie dosypia i bywa rozkojarzony, co rzutuje na jego pracę. Najchętniej wysłałbym go na długi urlop, ale rzecz w tym, że nie mam go kim zastąpić. Ja sam już się do tego nie nadaję, a ty nawet nie masz pojęcia co się dzieje w firmie. Dobrze wiesz, że to nie tak miało wyglądać. Mieliście współpracować, a tymczasem Alex nie dość, że ma kupę roboty w dziale finansowym, to jeszcze musi odwalać ją za ciebie. Masz u siebie totalny bajzel. Raporty nigdy nie są na czas. PR leży i kwiczy. Nawet nikt telefonów nie odbiera, bo twoja sekretarka ciągle jest nieobecna. To musi się zmienić. Alex w końcu popadnie w jakąś chorobę jak będzie ciągnął dziesięć srok za ogon. Dlatego też postanowiłem inaczej rozdzielić wasze obowiązki. Przede wszystkim chcę zaproponować Uli objęcie stanowiska dyrektora finansowego. Ma gruntowne, kierunkowe wykształcenie, jest rzetelna i uczciwie podchodzi do swoich obowiązków. Jestem pewien, że Alex będzie miał w niej sojusznika. Ty od poniedziałku przejmujesz od niego sprawy związane z organizacją pokazów i ich budżetem. Tu akurat będziesz budżet konsultował z Ulą. Ja wiem, że nie masz wiedzy co należy zrobić, żeby przygotować taki pokaz, ale Alex wszystko ci przekaże punkt po punkcie, żebyś wiedział jak nie dać plamy. Dział reklamy i marketingu nadal zostaje w zakresie twoich obowiązków i chcę widzieć rezultaty twojej pracy na tym polu. Zmianie ulegną też kompetencje Olszańskiego. Jak na dyrektora HR wyjątkowo ma mało pracy, której zresztą nie wykonuje tak jak powinien. Jeśli chce utrzymać stanowisko i tę wysoką pensję, będzie musiał się przyłożyć. Jego oddaję do twojej dyspozycji. We dwójkę będziecie zajmować się organizacją pracy w szwalniach, terminami dostaw materiałów i dodatków. Oczywiście dochodzi do tego sporządzanie umów po każdym pokazie i pozyskiwanie nowych kontrahentów. Jeśli nie przyłożysz się do pracy wkrótce firma zacznie podupadać, bo Alex fizycznie nie da już rady. I tak go podziwiam, że od kiedy skończyłeś studia on bez szemrania odwala za ciebie całą robotę. Nie wstyd ci? Nigdy nie przyszło ci do głowy, że on być może też chciałby czasem wyskoczyć do klubu i zabawić się? Ten człowiek już nawet nie umie odpoczywać, bo twoje lenistwo i bagatelizowanie obowiązków zrobiło z niego pracoholika. Weź sobie to wszystko do serca i zacznij wreszcie uczciwie zarabiać na byt. My nie będziemy żyć wiecznie. A teraz chodźmy. Muszę jeszcze porozmawiać z Ulą.
- Ja na dyrektora finansowego? To jakieś niedorzeczne. Nawet nie wiem, czy podołam – Ula była pełna wątpliwości, kiedy usłyszała propozycję Krzysztofa.
- Kochanie, przecież co miesiąc sporządzasz raporty finansowe dla swoich klientów. Praca w dziale finansowym niczym się od tego nie różni. Może tylko tym, że firma o wiele większa i zdecydowanie jest więcej pracy. Sama mówiłaś, że zarobki ledwie pozwalają wiązać ci koniec z końcem. Tu pensja wyższa i perspektywy szersze. Nabędziesz doświadczenia, a to przecież bezcenne. Jestem przekonany, że sobie poradzisz, bo umysł masz otwarty i jasny. Potrafisz logicznie myśleć i trafnie kojarzyć. Na pewno uczyli was na studiach jak układać budżet, żeby był jak najbardziej optymalny. U nas dokładnie o to samo chodzi. Oczywiście istotne jest, żeby nie przepłacać i nawet czasem wygenerować jakieś oszczędności. Potrafisz to Ula, a w razie jakichkolwiek wątpliwości ja zawsze będę do twojej dyspozycji. Pomóż nam dziecko, bo Alex jest już u kresu sił, a Marek…, - westchnął ciężko – Marek to leń i obibok. Przykro mi to mówić, ale tak właśnie jest. Dzisiaj powiedziałem mu, że jeśli nie weźmie się w garść i nie zacznie dbać o kondycję firmy ona za chwilę podupadnie tak bardzo, że nie będzie co ratować.
Ula ze współczuciem patrzyła na Krzysztofa. Było jej go żal. On powinien mieć spokój na stare lata, a tymczasem wiecznie musi o coś walczyć i o coś się starać.
- No dobrze tato. Spróbuję i bardzo się postaram, bo nie chcę cię zawieść. Od kiedy miałabym zacząć? Szczerze powiedziawszy to potrzebowałabym trochę czasu, żeby pozamykać wszystkie zlecenia i poinformować klientów, że zawieszam działalność. Myślę, że trzy dni mi wystarczą. Czy na czwartek możesz umówić mnie z Alexem? Byłoby dobrze, żeby wprowadził mnie we wszystko. On chyba jest najbardziej zorientowany, prawda?
- O nic się nie martw. Ja jeszcze dzisiaj do niego zadzwonię i porozumiem się z nim. Myślę, że nie będzie z tym problemu, bo jeśli nawet ma jakieś spotkania, to po prostu je przełoży. Bardzo się cieszę, że się zgodziłaś. Kolejny raz ratujesz Dobrzańskich.
Ula uśmiechnęła się smutno.
- Marka jeszcze nie uratowałam, ale nie tracę nadziei, że mi się uda.
- A co? Znowu coś zmalował? – Krzysztof spiął się w sobie wbijając w nią wzrok.
- Nie, nie tato – uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Wszystko w porządku. Wczoraj zagoniłam go nawet do prasowania koszul. Było ich strasznie dużo i skończył koło trzeciej w nocy, a przynajmniej tak mówił. Jeszcze trochę a sam zacznie się angażować, zobaczysz – zapewniała teścia choć sama była daleka od tej pewności.
Koło dziewiętnastej pożegnali Dobrzańskich i wrócili na Sienną. Marek był milczący, ale pomyślała, że wciąż przetrawia rozmowę z ojcem. To, co go czekało, było o wiele cięższe niż wyprawa do Doliny Pięciu Stawów. Tam otarł i odparzył stopy, tu jeśli się nie przyłoży, pogrąży firmę i ludzi w niej pracujących. Stawka była wysoka a on zupełnie nieprzygotowany do takich wyzwań. Już w domu powiedziała mu, że w czwartek pojedzie z nim do firmy.
- Tata ma mnie umówić z Alexem. Od niego dowiem się na czym stoimy. Byłoby dobrze, gdybyś poszedł do niego razem ze mną. Wiem, że finanse to nie twój konik, ale jako współwłaściciel firmy powinieneś o nich chociaż trochę wiedzieć.
Marek usiadł ciężko na kanapie i ukrył w dłoniach twarz.
- Ja nie dam rady Ula. Boję się tego, bo tak naprawdę to nic nie umiem i nic nie wiem na temat zarządzania firmą.
Usiadła tuż obok i zaczęła tłumaczyć jak dziecku.
- Musisz zebrać się do kupy. Najwyższy czas wziąć na siebie odpowiedzialność. Masz trzydzieści lat i to naprawdę nieprzyzwoite, że tak długo woziłeś się na plecach Alexa. Jeśli tylko wykażesz minimum wysiłku ja ci pomogę, bo bardzo mi zależy, żeby twój ojciec przestał się o wszystko martwić i miał wreszcie trochę spokoju. Nie zasłużył na taki stres, który w każdej chwili może go zabić. Czas, żebyś zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i dał wreszcie twoim rodzicom powód do dumy.
- Uważasz, że byłbym w stanie temu wszystkiemu podołać?
- Alex podołał, bo nie dałeś mu wyboru. To on był od czarnej roboty, chociaż obaj jesteście w tej firmie na równych prawach. Udowodnij, że nie jesteś od niego gorszy. Początki będą trudne, ale przecież wprawa czyni mistrza. Najpierw będziesz się zmuszał, potem uznasz to za zupełnie naturalne, a później przyjdzie satysfakcja i wtedy zobaczysz jakie to przyjemne czuć zadowolenie z dobrze wykonanej pracy. Tobie musi się jedynie chcieć zaangażować, a reszta przyjdzie z czasem. Jutro rano pójdziesz porozmawiać z Febo. Poprosisz go o nowy zakres obowiązków i wyszczególnienie w punktach, co wchodzi w ich zakres. Opowiesz o rozmowie z ojcem i poinformujesz, że od jutra odciążasz go, żeby trochę odetchnął. Uważam też, że winien mu jesteś przeprosiny i wdzięczność za to, że harował za ciebie przez kilka lat. Jutro też porozmawiasz ze swoim najlepszym przyjacielem. Z tego, czego dowiedziałam się od twojego ojca, on jest świetnym kompanem do hulanek. Mam nadzieję, że okaże się równie wydajnym pracownikiem, bo jak do tej pory to brał pieniądze za nic, podobnie zresztą jak ty. Ojciec sprowadził cię dzisiaj na ziemię. Jutro ty sprowadzisz na nią Olszańskiego.
ROZDZIAŁ 10
Zderzenie z rzeczywistością było bolesne. Słuchał łagodnego głosu Uli jak natchniony, chociaż to co mówiła nie było ani przyjemne, ani miłe. Wiedział, że ma rację. Już dawno powinien zachować się jak mężczyzna i wziąć odpowiedzialność za wszystkie swoje czyny i zmierzyć się z ich konsekwencjami.
- Naprawdę wierzysz w to, że mi się uda? – odwrócił do niej twarz i wtedy zobaczyła, że oczy ma mokre od łez. Spojrzała w nie z przejęciem.
- Nie zmieni się człowieka, jeśli on sam tego nie chce. Ja wciąż w ciebie wierzę i wierzę w to, że jednak zmienisz swoje podejście do życia. Spędzanie czasu w klubach i dobra zabawa nie będą trwać wiecznie, bo to są rzeczy, które niszczą. Teraz wydaje ci się, że nad tym panujesz, chociaż jak już zaczniesz, to nie wiesz kiedy skończyć. Stoisz niejako na rozdrożu i albo wybierzesz drogę pełną wybojów i trudną, ale prowadzącą do celu, albo pójdziesz tą łatwiejszą i wtedy już jeden krok do choroby alkoholowej i zrujnowania sobie zdrowia. To już u ciebie się dzieje. Wyglądasz na człowieka wysportowanego, a jednak wyłożyłeś się kondycyjnie na szlaku, który pokonują nawet dzieci. To pierwszy sygnał. Jest jeszcze czas, żeby zawrócić, wziąć się w karby, narzucić sobie dyscyplinę i pokazać wszystkim, że jednak się starasz. Ja mogę ci obiecać, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci pomóc. Jeśli jednak zawiedziesz moje zaufanie nic z tego nie będzie, bo ja nie pomagam tym, którzy na to nie zasługują. Kiedyś możesz objąć wspaniałą spuściznę po twoich rodzicach, dobrze prosperującą i prężnie działającą firmę. Jeśli nie zaangażujesz się w jej rozwój, to zostaniesz z niczym. To nie będzie ani łatwe, ani proste, a ty nie lubisz się pocić. Teraz będziesz musiał. Długa droga przed tobą, ale nie jest ona niemożliwa do pokonania. Mam nadzieję, że weźmiesz sobie to wszystko do serca i postąpisz właściwie. Masz o czym myśleć – wstała z kanapy. – Pójdę się położyć. Mam dość na dzisiaj -
wolno ruszyła w stronę pokoju.
- Ula… – odwróciła się i spojrzała na Marka. – Dziękuję. Uśmiechnęła się blado.
- Jeszcze nie masz za co. Dobranoc.
W poniedziałek rano Marek jechał do pracy z duszą na ramieniu. Bał się rozmowy z Alexem, a raczej bał się kpin z jego strony. To mogłoby być upokarzające. Na parkingu spotkał Sebastiana, który szeroko się uśmiechając uścisnął mu dłoń.
- I jak tam stary, awanturka była?
To pytanie nieco Marka zirytowało. Olszański czasem potrafił być żałosny.
- Ula to nie Paulina Sebastian – syknął. - Mamy dzisiaj do pogadania i zapewniam cię, że ten piękny uśmiech z twojej twarzy prędko zniknie, bo nie mam dobrych wiadomości. Niech na razie wystarczy ci informacja, że wczoraj byliśmy u rodziców i oboje mieliśmy poważną rozmowę z ojcem, a o czym, powiem ci później. Na razie muszę iść do Alexa.
Wsiedli do windy. Marek przycisnął guzik z numerem trzecim, a Sebastian z piątym. W gabinecie prezesa zastał jego siostrę a swoją byłą narzeczoną - Paulinę, co trochę zbiło go z pantałyku i chciał się wycofać, jednak Alex zatrzymał go.
- Cześć Marek. Wchodź, wchodź… Słyszeliśmy, że się ożeniłeś. Gratulujemy. Sądziliśmy, że kiedy ten dzień nastąpi, będziemy hulać na twoim weselu.
- Przepraszam, że nawet was nie powiadomiłem. Nie było wesela a jedynie cichy, skromny ślub. Tylko rodzice i my. Po nim zaraz wyjeżdżaliśmy... Znalazłbyś trochę czasu dla mnie? Chciałbym porozmawiać…
- Oczywiście. Paula i tak już wychodzi.
- Tak, tak. Mam trochę roboty. Na razie chłopaki.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi Marek ciężko usiadł na krześle i spojrzał na Alexa. Febo wyglądał naprawdę źle. Oczy miał przekrwione z niewyspania a pod nimi sine worki. Jego twarz była zmięta, a cera poszarzała i niezdrowa.
- Na pewno wiesz, dlaczego tu jestem – zagaił. – Ojciec uprzedzał cię, że przyjdę?
- Tak – odpowiedział dość powściągliwie i zajął miejsce naprzeciwko. – Mam ci przekazać część obowiązków. Cieszę się, bo ostatnio jestem w kiepskiej formie. Za dużo mam na głowie…
- Wiem i za to chciałbym cię bardzo przeprosić i obiecać, że zrobię wszystko, żeby cię odciążyć. Moja żona przejmie dział finansowy, ale o tym pewnie ojciec ci wspominał. Jest świetną ekonomistką i zna się na finansach. Ja mam dostać szwalnie, pokazy i marketing. Byłbym ci zobowiązany, gdybyś zechciał mnie wprowadzić w temat i oświecić mnie trochę. Ze wstydem przyznaję, że mam o tym blade pojęcie.
- Najważniejsze, że chcesz pomóc – Alex pośpiesznie uciął to samobiczowanie się juniora. - Przygotowałem ci szczegółową rozpiskę, co, gdzie i kiedy. Najbardziej istotna jest jednak logistyka. Jak to opanujesz, nie będziesz miał problemów. Musisz pamiętać o tym, że dużo wcześniej przed pokazem należy od Pshemko wziąć specyfikację tkanin i je zamówić nie tylko na pokaz, ale i dla szwalni, a to będą spore ilości. Napisałem ci mniej więcej, ile każda z nich jest w stanie przerobić. Z tym wiążą się dodatki do kreacji. Tu robi specyfikację Paulina i to ona dostarczy ci zamówienie na stosowną ilość. Wypisałem też namiary na naszych dostawców z Niemiec i Francji. Będziesz musiał podszlifować angielski, bo inaczej się nie dogadasz, a z tego co wiem nie znasz ani niemieckiego, ani francuskiego. Na dodatki mamy umowę z jedną z tutejszych firm. Pokaz jest przewidziany na połowę września więc już możesz powoli się do niego przymierzać. Wszystko dokładnie ci napisałem krok po kroku i nie powinieneś mieć problemu, jeśli tylko będziesz trzymał się planu. Cztery razy do roku objeżdżamy szwalnie. Musisz mieć rozeznanie, czy pracują właściwie, czy nie robią jakichś przekrętów i sprawdzić jakość szycia. Od tego zależy, czy będą zwroty z butików, czy nie. Jak wiesz raz na kwartał mamy posiedzenie zarządu. Musisz za każdym razem sporządzać raport kwartalny. Pod spodem masz wzór jak należy go wykonać i co w nim ująć. Raporty miesięczne składasz u mnie do dwudziestego ósmego każdego miesiąca. I jeszcze jedna dobra rada. Jeśli naprawdę chcesz to wszystko ogarnąć, zwolnij Kubasińską. Ona nic nie robi. Kiedykolwiek nie zawitałbym na piątym piętrze, nigdy jej nie ma. Diabli wiedzą, gdzie ona się szwenda i czym zajmuje, bo że nie pracą, to pewne. Będę ogłaszał konkurs na asystentkę dla twojej żony i nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś i ty dostał kogoś kompetentnego. Asystentka bądź asystent znacznie cię odciąży, ale nie może być tak, że to na nią, czy na niego zwalisz wszystkie obowiązki. Nie na tym to polega. Przejrzyj te notatki dokładnie. Miej je pod ręką w razie, gdybyś się pogubił. Jeśli będziesz miał pytania to przyjdź lub zadzwoń. Jeśli nie będziesz czegoś pewien, też pytaj. Nie możemy sobie pozwolić na pomyłki. I to chyba wszystko. Reszta wyjdzie w praktyce. Już teraz możesz pójść do Pshemko i zapytać, kiedy będzie gotowy ze specyfikacją. Wiem, że jest bardzo zaawansowany, jeśli chodzi o kolekcję jesienno-zimową więc tylko patrzeć jak ją zrobi. W czwartek mam spotkanie z twoją żoną. Ona będzie miała o wiele trudniejsze zadanie niż ty, bo prowadzenie spraw finansowych to poważna sprawa.
- Chciałbym przyjść razem z nią. To jej pomysł, ponieważ uważa, że i o finansach powinienem mieć jakieś pojęcie.
- Ja nie mam nic przeciwko temu. Jak ma na imię? Muszę wiedzieć jak się do niej zwracać.
- Ula. Urszula – Marek podniósł się z krzesła i wyciągnął do Alexa dłoń. – Bardzo ci dziękuję za wszystko i jeszcze raz przepraszam za wszystko. Postaram się cię nie zawieść. Na razie - zamknął za sobą drzwi i spuścił powietrze z płuc.
Nie było tak źle i nie bolało tak bardzo. Alex okazał się bardzo rzeczowy i w przystępny sposób wytłumaczył w czym rzecz. - Może nie będzie tragicznie? Ula obiecała, że pomoże…
Od rana obdzwaniała swoich klientów i wyjaśniała, że z względu na sytuację rodzinną jest zmuszona zawiesić działalność firmy i rozwiązać z nimi umowy. Przepraszała, że powiadamia ich o tym telefonicznie a nie osobiście. Odetchnęła z ulgą po rozmowie z ostatnim klientem. Nie było to zbyt przyjemne i większość z nich nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Jeszcze dzisiaj chciała dotrzeć do urzędu miasta, bo tam musiała złożyć wniosek na specjalnie do tego przeznaczonym druku. Wiedziała, że może zawiesić działalność gospodarczą maksymalnie na dwadzieścia cztery miesiące. Potem, albo ją wznowi, albo w ogóle zlikwiduje firmę. Wszystko zależy od tego jak rozwinie się sytuacja z Markiem. Na szczęście nigdzie indziej nie musiała chodzić, bo kopie tego druku urząd miasta rozsyłał do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, Urzędu Skarbowego i Głównego Urzędu Statystycznego.
Jutro też koniecznie musiała zaliczyć wizytę u ortodonty. Miała nadzieję, że lekarz w końcu usunie jej to żelastwo z zębów, z którym męczyła się już od roku. Środa miała być dniem, w którym chciała się psychicznie przygotować do nowej pracy i nowego stanowiska. Postanowiła jechać do Rysiowa, uprzątnąć trochę dom i pójść na grób rodziców. Tam zawsze mogła się wyciszyć i w spokoju pomyśleć.
Marek energicznie otworzył drzwi od gabinetu Olszańskiego odrywając go od jakiejś gry strategicznej.
- Nie możesz jakoś normalnie wchodzić? – kadrowy teatralnie złapał się za serce. – Zawału kiedyś dostanę.
- Zawał może przyjść szybciej niż myślisz jak usłyszysz, co mam ci do przekazania – usiadł nonszalancko na krześle i wbił wzrok w przyjaciela. Ten głośno przełknął ślinę. Mina Marka nie wróżyła nic dobrego. – Jak już wiesz miałem wczoraj rozmowę z ojcem. To był efekt jego wizyty tutaj, o której mi mówiłeś. Postanowił zmienić zakres naszych obowiązków, żeby odciążyć Alexa. Kiedy wszedłem do niego dziś rano, przeraziłem się. Wygląda strasznie. Jest po prostu umordowany robotą i jeśli czegoś nie zrobimy, zajedzie się na śmierć.
- No, ale co my możemy…? – Olszański bezradnie rozłożył ręce. Marek uśmiechnął się złośliwie.
- Ależ możemy. Bardzo wiele możemy i ojciec już o to zadbał. Alex przekazał mi przed chwilą sprawy dotyczące pokazów i szwalni. Nadal marketing i reklama jest moją działką. Ula zostaje dyrektorem finansowym i przejmuje cały dział Turka. Jeśli chodzi o ciebie, to ojciec stwierdził, że jeśli chcesz zachować dotychczasowe stanowisko i pensję, będziesz musiał się wykazać, bo to, czym zajmujesz się teraz, a właściwie co zwalasz na swoich podwładnych, zupełnie nie upoważnia cię do brania co miesiąc tak dużych pieniędzy. Od dzisiaj niczego nie będziesz cedował ani na Milewską, ani na innych. Sam będziesz się przykładał do roboty. Poza tym wchodzisz razem ze mną w sprawę pokazów i objazdy po szwalniach. Ojciec oddał cię do mojej dyspozycji więc od teraz podlegasz bezpośrednio mnie, nie Alexowi. Możesz mi wierzyć, że skoro ja się nie będę oszczędzał, to tobie też nie pozwolę. Od dzisiaj pracujemy rzetelnie i uczciwie na każdą złotówkę. Alex będzie miał na nas oko i w razie najmniejszej wpadki wywali nas na zbity pysk. Ojciec wprawdzie nie powiedział mi tego wprost, ale dobitnie dał mi to do zrozumienia. Koniec ze szlajaniem się po klubach, pijaństwem i koniec z panienkami. Jeśli przyjdziesz do roboty pod wpływem alkoholu osobiście wypiszę ci dyscyplinarkę. To teraz nasza rzeczywistość jak powiedziała Ula. Zderzenie z nią jest bolesne, ale konieczne.
Olszański siedział nieruchomo wytrzeszczając na Marka oczy. Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. On podobnie jak Marek też nie lubił się przemęczać. Jego praca ograniczała się wyłącznie do podpisywania dokumentów przygotowanych przez Milewską, których nawet nie czytał.
- No to pięknie… - wykrztusił. – Mamy przesrane.
Opuścił gabinet Sebastiana i odebrawszy pocztę wszedł do swojego sekretariatu. Ojciec miał rację. Po Violetcie nie było śladu. Drzwi od jego pokoju stały otwarte na oścież i praktycznie każdy mógł tu wejść i wziąć co tylko mu się podobało. Ta bezmyślność sekretarki podniosła mu ciśnienie. Kiedyś przeszedłby z tym do porządku dziennego, ale po rozmowie z ojcem a przede wszystkim z Ulą zaczął inaczej postrzegać sytuację w swoim dziale. Tu nie było mocnej ręki i nikt za nic nie czuł się odpowiedzialny. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer Kubasińskiej. Niestety odezwała się poczta głosowa. Wściekły rozłączył się. Rzucił teczkę na biurko i zamknąwszy drzwi od gabinetu wyszedł na korytarz.
- Aniu nie widziałaś Violetty? – zapytał dziewczynę z recepcji.
- Przyszła rano spóźniona. Podpisała się, weszła na chwilę do sekretariatu, żeby otworzyć twój gabinet i po pięciu minutach z powrotem weszła do windy.
- Czyli jest poza firmą tak?
- Na to wygląda.
- Już ja sobie na ciebie poczekam. Wywalę z hukiem na zbitą twarz. Alex ma rację. Ja się obijam, ale do niej to mi jeszcze daleko – wszedł do gabinetu zostawiając otwarte drzwi. Musiał wiedzieć, kiedy pojawi się w pracy. Zajął się przeglądaniem poczty z całego tygodnia. Było tego sporo. Odłożył tę część, na którą musiał udzielić odpowiedzi. Reszta to były same śmieci. Jakieś zaproszenia na eventy i inne bzdury.
Violetta zjawiła się koło południa. Z zadowoloną miną weszła do sekretariatu wachlując się jakimś czasopismem. Wstał od biurka i ruszył w jej kierunku.
ROZDZIAŁ 11
Nawet nie zauważyła jak stanął w drzwiach gabinetu i oparł się o futrynę. Stała przy oknie wybierając jakiś numer w telefonie.
- Dzień dobry pani. Tu Violetta Kubasińska. Ja dzwonię w sprawie tego fioletowego kompleciku. Tak, chodzi o majteczki i biustonosz. Macie w rozmiarze siedemdziesiąt „E”? To świetnie. Proszę przysłać na adres firmy Febo&Dobrzański tak jak zwykle. Dziękuję i do widzenia – rozłączyła się i odwróciła dopiero teraz zauważając obserwującego ją Marka.
- Marek! – krzyknęła uszczęśliwiona, jakby wygrała milion dolarów. – Wróciłeś już?
- Jak widać. To zamówienie, które przed chwilą złożyłaś będziesz musiała zmienić, a raczej zmienić miejsce dostarczenia przesyłki.
- Dlaczego? – zapytała zdziwiona. – Zawsze podaję ten adres, bo tu mi najwygodniej je odbierać.
- Jesteś zwolniona – oznajmił spokojnie. – Najchętniej zwolniłbym cię dyscyplinarnie, bo ciągniesz firmę w dół. Wychodzisz i przychodzisz kiedy ci się żywnie podoba. Zostawiasz niezamknięte biuro, które wręcz zaprasza, żeby je okraść. Ojciec był tu w zeszłym tygodniu i nie doczekał się ciebie, bo łaziłaś nie wiadomo gdzie i za czym. Telefony dzwoniły jak zwariowane i nie miał ich kto odebrać. Zdaje się, że poczułaś się zbyt pewnie. Uznałaś, że skoro ja nie przejmuję się pracą, ty też nie musisz. Różnica jest tylko taka, że to ja jestem współwłaścicielem tej firmy, a ty jej szeregowym pracownikiem. Wiele razy ci odpuszczałem, ale nie tym razem. Jeśli zaczniesz odstawiać cyrk, rzucać się na kolana i wydzwaniać do mojego ojca, że dzieje ci się krzywda, zmienię to zwolnienie na dyscyplinarkę i już nigdzie nie dostaniesz roboty. Daję ci dwie godziny. Po tym czasie ma nie być tu nawet smrodu po tobie. Żegnam – wycofał się do gabinetu zamykając za sobą drzwi i zostawiając kompletnie osłupiałą Violettę na środku sekretariatu. Ocknęła się dopiero wówczas, gdy zauważyła przechodzącą korytarzem Paulinę.
- Paulina, zaczekaj – podbiegła do niej. – Proszę cię pomóż mi. Marek właśnie mnie zwolnił za niewinność. Przecież ja nic nie zrobiłam. – Paulina uśmiechnęła się złośliwie. Rozmawiała z bratem i znała całą sytuację. Znała decyzję Krzysztofa i treść rozmowy Marka z Alexem, także to, że Marek go przeprosił i obiecał się zaangażować.
- No i właśnie o to chodzi Violetta, że od kiedy cię tu zatrudniono nie robisz kompletnie nic i za to „nic” bierzesz pieniądze. Uważasz, że to w porządku wobec tych, którzy harują w tej firmie jak woły? Jak ci nie wstyd? Nadchodzą wielkie zmiany i nie potrzeba nam tu obiboków i śmierdzących leni, a ty nie lubisz brudzić sobie tych wypielęgnowanych rączek. Gdzie byłaś dzisiaj? Szukałam cię od samego rana.
- Pojechałam do solarium, bo musiałam wykorzystać karnet, który mi dałaś.
- W godzinach pracy? Wybacz, ale nawet ja nie jestem do tego stopnia bezczelna. Przykro mi, ale nie mogę i nie chcę ci pomóc. Sama jesteś sobie winna i tylko do siebie możesz mieć pretensje.
Violetta otworzyła usta chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale Paulina ubiegła ją.
- Ani słowa więcej. Lepiej pakuj się i znikaj.
Wybrał wewnętrzny do Alexa i kiedy usłyszał jego głos powiedział mu, że właśnie zwolnił Violettę.
- Jeśli możesz dopisać na tym ogłoszeniu jeszcze jeden etat na moją sekretarkę, to byłbym ci wdzięczny.
- Nie ma sprawy. Właśnie je redaguję. Masz jakieś specjalne wymagania?
- Tak… Kobieta najlepiej po czterdziestce, zamężna, z dużym doświadczeniem zawodowym i studiami na SGH.
- Asekurujesz się?
- Przed czym?
- Przed pokusami, to oczywiste.
- Im będę miał ich mniej, tym dla mnie lepiej. Dzięki za wszystko. Na razie.
Jeszcze tego samego dnia poszedł do pracowni mistrza. Pshemko lubił Marka mimo jego licznych wad. O wiele lepiej dogadywał się z nim jak z Alexem. Na jego widok zerwał się z fotela rozkładając szeroko ręce.
- Marco! Jacy dobrzy bogowie cię tu przywiedli? Aaa i gratuluję. Słyszałem a jakże o tym cichym ślubie. Szczęśliwy jesteś?
- Nie narzekam Pshemko, nie narzekam. Już w czwartek będziesz miał okazję poznać moją żonę, bo zatrudniamy ją w charakterze dyrektora finansowego. Ona też nie może się doczekać poznania ciebie, bo sporo jej opowiadałem o twoim geniuszu i jest pełna podziwu dla twojego talentu.
Pshemko pokraśniał z zadowolenia.
- Bardzo chętnie ją poznam. A ty w jakiej sprawie tu jesteś?
- No właśnie. Przyszedłem ci powiedzieć, że od dzisiaj pokazy to moja działka. Będę ci nieba uchylał w fazie projektowania i szycia. Będę cię obrzydliwie dopieszczał, żebyś się nie denerwował i miał spokój przy tworzeniu. Jeśli czegoś potrzebujesz, to mów. Ja wszystko załatwię. Czekoladę dowożą?
- A jakże. Alex załatwił i to tę najlepszą, z Książęcej.
- A co ze specyfikacją? Przymierzasz się do niej?
- Owszem. Kończę projektować. Najdalej za tydzień będziesz miał wszystko. Przyszły katalogi i naprawdę jest w czym wybierać. Paulina dostała jeden i pewnie też kompletuje dodatki.
- Tak…, coś wspominała. No nic. Nie przeszkadzam ci już przyjacielu. Gdybyś czegoś potrzebował - dzwoń. Na razie.
Wrócił do domu koło siedemnastej. Już od progu poczuł zapach pieczonego mięsa i aż zakręciło go w żołądku. Cały dzień był tylko o kawie.
- Dzień dobry Ula – wszedł do kuchni i przywitał się z żoną. – Co tak bosko pachnie?
- Żeberka. Siadaj. Już podaję - postawiła na stole talerze z zupą pieczarkową i żeberka z kopytkami. – Jak ci poszło w pracy?
- Byłem u Alexa. Długo rozmawialiśmy. On naprawdę źle wygląda i ojciec w niczym nie przesadził. Przeprosiłem go i zapewniłem, że bardzo się postaram nad wszystkim zapanować. On dał mi cały skoroszyt spisanych w podpunktach rzeczy, które należy załatwić organizując pokazy i objeżdżając szwalnie. Jak zjemy, to ci pokażę. Rozmawiałem też z Sebastianem. Nie był zachwycony zmianami, ale ojciec wyraźnie mi powiedział, że jeśli on się nie zaangażuje, to wyleci. Niechętnie, ale chyba wziął to sobie do serca. Zwolniłem Violettę. Posłuchałem Alexa. To on mi uświadomił, że ona strasznie się obija i przychodzi do pracy kiedy chce. Dzisiaj zjawiła się o dwunastej. Alex zamieści jutro ogłoszenie o konkursie na asystentki lub asystentów dla ciebie i dla mnie. Wyśrubował wymagania. Nie będziemy przyjmować byle kogo, ale kogoś kompetentnego. Rozmawiałem też z Pshemko. Koniecznie chce cię poznać a ja obiecałem mu, że przyprowadzę cię w czwartek. Ucieszył się, gdy mu powiedziałem, że od teraz to ja będę organizował pokazy. On nie bardzo lubi Alexa, choć nie wiem skąd u niego ta niechęć. Ze mną zawsze lepiej się dogadywał. A ty co załatwiłaś?
- Właściwie wszystko. Obdzwoniłam swoich klientów i byłam w urzędzie miasta, żeby wypełnić wniosek o zawieszeniu działalności. Jutro muszę jechać do ortodonty, bo mam umówioną wizytę, a w środę do Rysiowa. Ogarnę trochę dom i pójdę na cmentarz. Wrócę jednak przed twoim powrotem z pracy.
Skończyli posiłek. Marek wstał i zebrał ze stołu talerze wsadzając je do zmywarki. Podszedł do Uli i cmoknął ją w policzek.
- Dziękuję. To było naprawdę pyszne.
Siedzieli obok siebie na kanapie w salonie i omawiali to, co wyszczególnił Alex w swojej rozpisce.
- Jestem pełna podziwu dla niego. On opisał dokładnie wszystko nawet najdrobniejsze rzeczy, żebyś nie miał problemów i wątpliwości. To nie jest aż tak skomplikowane, żebyś nie potrafił sobie z tym poradzić. Będzie trochę załatwiania i latania po mieście, ale to nic trudnego. Miesięczne i te kwartalne raporty też nie są niczym zawiłym. Powiedziałabym nawet, że są przejrzyste, bardzo czytelne i jasne. Wszystko jest w tabelach, co ułatwia ich sporządzenie, bo w dość lakoniczny, ale precyzyjny i sensowny sposób można opisać każdą pozycję. Gorzej by było, gdybyś musiał pisać jakieś elaboraty. Jeżeli wszystko sobie zaplanujesz dzień po dniu, nie powinieneś mieć żadnych kłopotów. Najlepiej zapisuj w kalendarzu plan na kolejny dzień. To na pewno pomoże.
- Naprawdę nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobił – powiedział cicho. – Mógłbym się co najwyżej podciąć.
- To już się nie podcinaj. Masz naprawdę wystarczająco dużo czasu, żeby uporać się ze wszystkim. Zaplanuj objazd szwalni. Alex pisze, że po takiej kontroli sporządzane jest sprawozdanie i protokół pokontrolny. Musicie się do tego przyłożyć i sprawdzać dosłownie wszystko. To są drogie materiały Marek i stanowią nie lada pokusę dla nieuczciwych ludzi. Chodzi o to, żebyście skontrolowali stan magazynów i porównali to z wykazem mówiącym ile przyjęli w trakcie dostawy i ile wyszło na szycie. Jeśli będziecie sumienni szybko wyłapiecie wszystkie ewentualne przekręty. Ja nie wierzę, że każdy z dyrektorów jest na wskroś uczciwy. Nie chcę od razu ich osądzać, ale szwalni jest jedenaście i dam głowę, że zawsze w takiej liczbie znajdzie się czarna owca. Chcę cię też uczulić, że taki wyjazd może stanowić dla was pokusę. Wyrwiecie się z firmy i poczujecie luz. Nie możesz pozwolić sobie na jakiekolwiek odstępstwo od planu. Pamiętaj o tym, co powiedział ci ojciec. Nie znam Sebastiana, ale wydaje się, że to trochę taki zły duch, którego podszeptów nie powinieneś słuchać. Przecież masz swój rozum więc zacznij go używać.
- Przysięgam Ula, że nie zrobię nic głupiego. Widok znękanego Alexa wywołał we mnie takie wyrzuty sumienia, że do tej pory nie umiem sobie z nimi poradzić.
- Udowodnij mu, że nie rzucasz słów na wiatr. Zaskocz go pozytywnie. Myślę, że on na to właśnie czeka.
Wyszła od ortodonty uśmiechnięta od ucha do ucha. Nareszcie koniec jej męki z tym żelastwem. Lekarz stwierdził, że zęby pięknie się wyrównały i nie ma już potrzeby go nosić. Po drodze do domu weszła jeszcze do optyka po soczewki kontaktowe i do fryzjera, który wyrównał jej włosy i ładnie ułożył.
- Wygląda pani oszałamiająco – skomplementował ją.
Faktycznie podobała się sama sobie. Nie do wiary jak bardzo ten aparat szpecił jej uśmiech i zmieniał kształt ust. Wyglądała teraz zupełnie inaczej i czuła się inaczej. Wróciła do domu i podgotowała obiad. Marek zjawił się punktualnie. Umył ręce i zasiadł do stołu. Rozmawiali przez chwilę i wtedy zauważył tę zmianę.
- Dobry Boże, Ula… Jaka ty jesteś piękna. Cieszę się, że ściągnęli ci ten paskudny aparat. Masz śliczny uśmiech i powinnaś uśmiechać się jak najczęściej – roześmiała się perliście.
- To wszystko zależy od ciebie i od tego, czy dostarczysz mi powodów do uśmiechu. I ja się cieszę, że się go pozbyłam. Męczyłam się z nim przez okrągły rok, ale było warto.
W czwartek wstała wcześnie. Przygotowała im śniadanie i zaparzyła kawę. Dopiero wtedy poszła obudzić Marka. Wyszli z domu o siódmej trzydzieści. Mieli wystarczająco dużo czasu, żeby się nie spóźnić.
Marek zaparkował w podcieniach budynku i pomógł wysiąść Uli. Przed drzwiami wejściowymi natknęli się na Alexa.
- Witaj Alex. Pozwól, że przedstawię ci moją żonę. To Urszula Dobrzańska, a to Ula Alexander Febo, prezes firmy. Podała mu dłoń i uśmiechnęła się szeroko.
- Bardzo mi miło poznać pana. Mam nadzieję przydać się na coś w tej firmie.
- Alex. Po prostu Alex. Szczęściarz z tego Marka – pochylił się i ucałował jej dłoń. „Piękna i mądra” to słowa Krzysztofa. Zazdroszczę Markowi. Ja nawet nie mam czasu, żeby poznać jakąś dziewczynę a co dopiero wziąć z nią ślub.
- To się wkrótce zmieni Alex, zobaczysz – popatrzyła na niego z sympatią. - Ja dołożę wszelkich starań, żebyś wreszcie mógł odpocząć i zacząć normalnie żyć. Marek też się o to postara. Obiecujemy i słowa dotrzymamy. Będziesz miał czas, żeby wprowadzić mnie we wszystko?
- Oczywiście. Specjalnie nie umawiałem dzisiaj żadnych spotkań. Chodźmy może najpierw do mnie, a potem Marek pokaże ci gabinet, bo on jest na piątym piętrze. Ja siedzę na trzecim i tam jest też dział finansowy, którym kieruje Adam Turek. To solidny pracownik i wręcz pedantyczny. Tabelki w kolorach i tak dalej… - roześmiał się. - Zresztą sama zobaczysz.
Comments