ROZDZIAŁ 10
Praca w firmie sprawiała jej radość. To, że była wciąż zajęta i wciąż miała coś do zrobienia odnotowywała na plus. Różnorodność zadań jakie stawiał przed nią Marek nie pozwalała jej na rozpamiętywanie bolesnej przeszłości. Z czasem i jej mieszkanie przestało przypominać sanktuarium i jeszcze bardziej nabrało cech przytulności. Zdjęcia Arvo zajęły miejsce w, a te w szufladach komód. Częściej też jeździła do Rysiowa i pomagała ojcu. On wreszcie mógł przestać się o nią martwić. Już nie chodziła udręczona i smutna. Teraz częściej uśmiech gościł na jej twarzy, chętniej zajmowała się dbaniem o nich i sprawianiem im przyjemności. Najważniejsze jednak było to, że znowu mogła tatę i rodzeństwo wesprzeć finansowo. Jasiek dopiero zaczynał swoją karierę i nie zarabiał kokosów, ale od kiedy podjął pracę, ojcu z pewnością było znacznie lżej.
Mimo tych wszystkich pozytywnych zmian miewała chwile przygnębienia. Zaszywała się wówczas w mieszkaniu oglądając albumy, gładząc twarz Arvo na zdjęciach i opłakując go, jakby zmarł dopiero wczoraj. Tęskniła za nim, za fińskim mieszkaniem, za grobem, w którym został pochowany. Tęskniła za wszystkim co miało kiedyś z Arvo coś wspólnego i miało dla niego jakiekolwiek znaczenie. Miała pretensje do losu, że tak okrutnie się z nim obszedł i że go jej zabrał. Dla niej było to niesprawiedliwe i krzywdzące. Teraz był jeszcze Marek. Miała mieszane uczucia co do niego. Na pewno bardzo go lubiła. Świetnie im się współpracowało. Rozumieli się bez słów. Mogła mu powiedzieć absolutnie wszystko, a on wysłuchał i nie krytykował, a często mądrze doradził. Nie była głupia. Te zaproszenia na lunch, na kolację, na spacer w Łazienkach, czy wypady do kina bądź teatru były jawnym adorowaniem jej. Przyłapywała go czasem, jak ją obserwował, jak na nią patrzył w ten szczególny sposób. To świadczyło tylko o jednym, że najwyraźniej obdarzył ją uczuciem. Nigdy jej tego nie wyznał, ale pewne rzeczy często wydają się nazbyt oczywiste. Takim zachowaniem wpędzał ją w zakłopotanie, bo nie bardzo wiedziała, jak ma zareagować. Najczęściej rumieniła się zażenowana i spuszczała głowę. Bardziej traktowała go jak wypróbowanego przyjaciela niż potencjalnego chłopaka, chociaż wiedziała, że być może takim podejściem go krzywdzi, bo była przekonana, że zasługuje na coś więcej. Nigdy jej nie zawiódł i zawsze był, jeśli go potrzebowała. Czasami wydawało jej się, że cierpi na rozdwojenie jaźni. W sercu nadal nosiła wielką miłość do Arvo i tęskniła za nim, podczas gdy życie każdego dnia weryfikowało jej relacje z Markiem.
Wiosną jej tęsknota za Arvo nasiliła się. Czuła, że jeśli nie pojedzie na jego grób, nie zazna spokoju. Marek chciał ją wyciągnąć w sobotę na obiad i spacer, ale odmówiła.
- Przepraszam cię, Marek, ale nie tym razem. Nie będzie mnie w Warszawie.
Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
- Wybierasz się gdzieś? Do rodziny?
- Jadę, a raczej lecę do Helsinek… Nie gniewaj się, ale po prostu muszę… Nosi mnie – podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich mieszankę rozczarowania i rozżalenia. – Błagam cię, nie rób takiej miny, bo wpędzasz mnie w poczucie winy. Jeśli chcesz, możemy to przełożyć na niedzielę.
- Jak to na niedzielę? To kiedy ty wracasz?
- W sobotę. Wylatuję rano, a przylatuję wieczorem. Od kiedy wróciłam do Polski zawsze korzystam z tego połączenia, bo dla mnie jest najlepsze.
- To przynajmniej pozwól się zawieźć na lotnisko. Wieczorem też przyjadę na nie i odwiozę cię do domu.
Zjawił się u niej już przed siódmą. Zabrał jej bagaż podręczny w postaci małej, poręcznej torby i wrzucił na tylne siedzenie Lexusa.
- O której dokładnie jest ten wylot?
- Ósma pięćdziesiąt pięć. Powrót o dziewiętnastej czterdzieści, jeśli będzie planowy.
- Sądziłem, że dłużej ci to zajmie.
- Ja jadę tylko na jego grób. Na cmentarzu jestem przez niecałe cztery godziny i potem wracam na lotnisko do Vantaa. To niedaleko. Zdążę ze wszystkim.
Ustawili się w kolejce do odprawy. Przesuwała się dość sprawnie i po kilkunastu minutach Ula zniknęła Markowi za bramkami. Westchnął ciężko. Wciąż nie miał odwagi wyznać, co do niej czuje. Wszystko wskazywało na to, że nadal emocjonalnie związana jest z nieżyjącym mężem. Od Doroty wiedział, że Ula po powrocie do Polski potrafiła co tydzień uskuteczniać loty do Helsinek. Sama Dorota uznawała to za szaleństwo, ale on uważał inaczej i wcale się nie dziwił tym obsesyjnym powrotom do miejsca, w którym Ula była szczęśliwa.
Zajęła miejsce przy oknie i przymknęła oczy. Czuła wyrzuty sumienia, bo nowe życie pochłonęło ją tak bardzo, że przez kilka miesięcy nawet nie pomyślała, żeby odwiedzić grób Arvo. – Mam nadzieję, że mi wybaczysz, kochany.
Samolot lądował zgodnie z planem. Wychodząc z niego poczuła mroźny podmuch lodowatego wiatru. Już zapomniała, że tu jest znacznie zimniej niż w Polsce. Narzuciła na głowę kaptur kurtki i ruszyła na postój taksówek.
Jadąc w stronę cmentarza poprosiła kierowcę, żeby zatrzymał się przed kwiaciarnią. Nie chciała kupować róż, czy gerberów, bo długo nie wytrzymałyby na mrozie. Rozglądając się w sklepie dostrzegła aksamitki w doniczce i upewniwszy się, że są mrozoodporne kupiła je, a do tego cztery spore, długo palące się znicze.
Uprzątnęła grób i wyrzuciła szklane opakowania po wypalonych zniczach. Nowe ustawiła w czterech rogach grobu, a na środku postawiła doniczkę. Grób już od jakiegoś czasu wyglądał tak jak powinien. Zamiast zielonej pokrywy, którą był nakryty na początku, teraz leżała tu pozioma płyta z czarnego marmuru i pionowa zawierająca słowa epitafium i zdjęcie Arvo. Stanęła przy ławeczce i zamyśliła się. Po jej policzkach płynęły łzy, których nawet nie czuła.
- Kiedy zginąłeś myślałam, że już nie mam przed sobą drogi. Zawalił mi się na głowę świat i czułam się tak kompletnie bezradna w obliczu twojej śmierci. Jak można się pogodzić z czymś tak tragicznym? Ja nie mogłam. Sądziłam, że jak wrócę do Polski, będzie mi lżej. Nie było, bo myślami wciąż wracałam do tej dramatycznej nocy, do widoku twojego martwego ciała i myśli, że już nigdy nie powiem ci prosto w oczy, jak bardzo cię kocham. A potem pojawił się w moim życiu Marek.
Bardzo mi pomógł w dojściu do równowagi. Zatrudnił mnie w swojej firmie i sprawił, że częściej zaczęłam się uśmiechać. Myślę Arvo, że on mnie kocha i nie mam pojęcia co z tą wiedzą zrobić. On mi tego nigdy nie powiedział, ale widzę każdego dnia, jak na mnie patrzy. Tak patrzy tylko człowiek zakochany. Nie wiem co robić kochany, bo przecież nadal jesteś w mojej głowie i sercu. Do tej pory myślałam, że Marek może być dla mnie wyłącznie przyjacielem, ale chyba już sama w to nie wierzę. To takie miłe czuć, że ktoś się o ciebie martwi, że mu zależy, że dba o ciebie i troszczy się na każdym kroku. Marek jest dobry i opiekuńczy, i myślę, że mogłabym być z nim szczęśliwa. Tak bardzo żałuję, że ciebie tu nie ma. Żałuję, że nie potrafiłam dać ci dzieci. Po tobie została mi tylko pamięć i dobre wspomnienia. To siedzi we mnie i tak będzie do końca moich dni. Jestem coraz starsza i kurczy mi się czas. Może jest dla mnie jeszcze nadzieja na dobre, szczęśliwe życie, na rodzinny dom wypełniony śmiechem moich dzieci? Bardzo tego pragnę Arvo i jeśli miałoby się spełnić, to tylko z Markiem. Dlatego nie miej mi za złe kochany, bo to co robię nie jest zdradą wobec ciebie, ale naturalną koleją rzeczy – przysiadła na ławeczce i siedziała tak dłuższą chwilę zadumana. Gdzieś za plecami usłyszała odgłosy szarpaniny i słowa wypowiadane zduszonym szeptem. – Co ta przybłęda tu robi? – Odwróciła się. Kilka metrów dalej ujrzała rodziców Arvo. Matka wyrywała się ojcu usiłującemu ją powstrzymać. Wreszcie wyszarpnęła mu się z rąk i podeszła szybkim krokiem do Uli.
- Jak śmiesz tu przychodzić! To przez ciebie zginął mój syn! Nie powinno cię tu być!
Ula patrzyła na swoją teściową szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. To co powiedziała ta zimna jak ryba kobieta podniosło jej ciśnienie. Opanowała się jednak i cicho, ze stoickim spokojem powiedziała: – jeśli kogoś nie powinno tu być, to właśnie was. Nie wiem, co za myśli lęgną się w pani chorej głowie, ale Arvo zginął w tragicznym wypadku bez udziału osób trzecich. Pani jednak nie byłaby sobą, gdyby nie obarczyła winą za jego śmierć wszystkich, tylko nie siebie. Po naszej wizycie u państwa przed naszym ślubem doprowadziła pani Arvo do ostateczności. Znienawidził was. Panią za to, że od zawsze ingerowała w jego życie i mocno usiłowała wpłynąć na jego życiowe wybory. Nie pozwalała mu pani odetchnąć ciosając kołki na głowie i pouczając, jak ma żyć i z kim. Pana znienawidził za tchórzostwo, za to, że nie miał pan nigdy odwagi, żeby przeciwstawić się żonie i stanąć po stronie syna, chociaż w głębi duszy przyznawał mu pan rację. Oliwy do ognia dolała wasza nieobecność na naszym ślubie. Mila powiedziała, że nie przyjdziecie, bo jesteście zajęci. W odpowiedzi prosił siostrę, żeby przekazała wam, że jeśli będziecie ciężko chorzy, lub umrzecie, on też nie znajdzie czasu, bo będzie zajęty. Wasza nieobecność na ślubie to był cios prosto w jego serce. Liczył na pojednanie, a dostał od was kolejnego umoralniającego kopniaka, bo chciał się ożenić z jakąś przybłędą z Polski. Nic o mnie nie wiecie i nie wykazaliście minimum dobrej woli, żeby dowiedzieć się czegokolwiek, choćby od własnej córki. Ja nie wyleciałam krowie spod ogona. Skończyłam dwa kierunki studiów na renomowanej, polskiej uczelni. Mam mózg i potrafię z niego korzystać. Za to kochał mnie Arvo i czy wam się to podoba, czy nie, ja nadal będę przyjeżdżać na jego grób, bo był najdroższą mi osobą na ziemi. Nie zabronię wam wizyt tutaj, ale gdybyście mieli choć odrobinę honoru, uszanowalibyście jego wolę i nie udawali teraz jakimi to byliście kochającymi rodzicami. Widząc was tutaj on chyba przekręca się w grobie. Czas uświadomić sobie wreszcie, że zostaliście sami. Mila odetchnęła z ulgą, gdy wprowadziła się do mieszkania Arvo i wyniosła od was. Ona też ma po dziurki w nosie waszych umoralniających gadek. Wreszcie żyje tak, jak chce i na własny rachunek. Bądźcie pewni, że potraktuje was dokładnie tak samo, jak wy potraktowaliście Arvo i ją. Naprawdę to taki wstyd przyznać, że córka ma inną orientację niż większość ludzi? Jeśli ktoś ma się tu wstydzić to właśnie wy, bo idą za wami przez całe wasze życie czyny niegodne rodzica, a tego dzieci nie wybaczają. Żegnam państwa z nadzieją, że już nigdy się tutaj nie spotkamy – podniosła torbę z ławeczki i wolnym krokiem ruszyła w kierunku bramy zostawiając państwa Kiuru z otwartymi z osłupienia ustami. Była roztrzęsiona. Dopiero, jak minęła bramę rozpłakała się z nerwów. To spotkanie całkowicie ją zaskoczyło. Ta kobieta była nieobliczalna. Gdyby mogła rzuciłaby się na nią i wydrapała jej oczy za to, że przyniosła pecha jej synowi i tym samym doprowadziła do jego śmierci. Co za piramidalna bzdura. W samolocie nadal czuła ten nieprzyjemny dygot spowodowany zdenerwowaniem i nie potrafiła nad tym zapanować. Chyba nikt nigdy nie doprowadził ją do takiej ostateczności.
Pokład samolotu opuściła jako jedna z ostatnich. Zeszła po trapie i wolno powlekła się do hali przylotów. Nie mogła przestać myśleć o tej scenie na cmentarzu, której wspomnienie wywoływało łzy.
Marek z niepokojem wypatrywał znajomej sylwetki. Już zaczął myśleć, że jednak nie przyleciała, ale wreszcie ją dostrzegł, jak szła zgarbiona z trzęsącymi się ramionami i ze spuszczoną głową.
– Chyba nie jest dobrze – pomyślał zmartwiony. Podszedł do niej szybko zastawiając jej drogę. Wpadła na niego i dopiero wtedy podniosła zapłakaną twarz. Przeraził się.
- Na litość boską Ula, co się stało?
Rzuciła torbę i mocno przytuliła się do niego głośno szlochając. Kompletnie go zaskoczyła. Objął ją ramionami i stał tak dłuższą chwilę czekając aż się uspokoi. Sięgnął do kieszeni po chusteczkę i wytarł jej mokre policzki.
- Już dobrze Ula, już dobrze… Chodźmy stąd. Jadłaś dzisiaj coś w ogóle? - Pokręciła przecząco głową. – Zabieram cię na jakąś ciepłą kolację, a potem zawiozę do domu. Wyglądasz na zupełnie wykończoną.
Commentaires