top of page
Szukaj
gajazolza

ZŁOTY PIES - rozdział 11 ostatni

ROZDZIAŁ 11

ostatni


- Już w porządku? – zapytał pełen niepokoju. Nie miał pojęcia co tak rozstroiło Ulę. Pokiwała głową.

- W porządku… Nie jedźmy do restauracji, Marek. W domu mam zrobione gołąbki. Podgrzeję w mikrofalówce. Będą błyskawicznie.

- Powiesz mi co cię tak poruszyło, że wróciłaś zalana łzami?

- To było straszne… Na cmentarzu spotkałam swoich teściów. Arvo nie utrzymywał z nimi kontaktów, bo znienawidził ich za to jak traktowali go przez całe życie i jak próbowali mu je ustawiać. Ta kobieta wykrzyczała mi przy jego grobie, że to ja jestem winna jego śmierci, bo wychodząc za niego za mąż przyniosłam mu pecha. Słyszałeś większą bzdurę?



A teraz udają takich zatroskanych rodziców rozpaczających nad grobem syna. Są katolikami i tak też chcieli wychować dzieci. Niestety ani Arvo, ani Mila nie podzielali ich przekonań. Byli ateistami. W dodatku Mila woli dziewczyny i to był wielki, rodzinny wstyd. Oni za nic nie chcieli nikomu o tym powiedzieć, chociaż nikt z ich sąsiadów nigdy nie widział Mili z chłopakiem i pewnie domyślał się, że dziewczyna zorientowana jest na kobiety. Do Arvo mieli pretensje, że chce się ożenić z jakąś przybłędą z Polski. W ogóle nie przyszli na nasz ślub wymawiając się brakiem czasu. Arvo przeżył to strasznie. Widziałam, jak bardzo go to zabolało. Od tej chwili nie chciał ich znać. Kiedy po jego śmierci planowałam powrót do Polski powiedziałam Mili, że sprzedaję mieszkanie, którego byłam współwłaścicielką i wtedy ona zaproponowała, że chętnie je kupi, bo ma dość życia po jednym dachem z rodzicami w Espoo. Kilka tygodni wcześniej wynajęła jakąś kawalerkę w Helsinkach i najzwyczajniej od nich uciekła. Miała po dziurki w nosie wiecznego pouczania, że powinna wyjść za mąż, żeby ludzie nie gadali, że jest lesbijką. Ta rozmowa na cmentarzu kompletnie mnie wykończyła nerwowo. Na koniec powiedziałam im jeszcze, że mam nadzieję nigdy ich nie spotkać przy grobie Arvo.

- Trzeba mieć tupet – mruknął Marek. – Bezczelnych nie brakuje ani w Polsce, ani na świecie. Dojeżdżamy.


Zdjęła kurtkę i ruszyła do kuchni. Wsadziła kilka gołąbków do mikrofalówki i nastawiła expres do kawy.

- Usiądź sobie. Ja za chwilę podaję.

Gołąbki pachniały bosko. Polane gęstym pomidorowym sosem kusiły tak bardzo, że nie można było im się oprzeć.

- Pycha… - Marek przełknął kawałek i uśmiechnął się błogo. – Dasz się jutro wyciągnąć na ten spacer? Zapowiada się słonecznie, chociaż chłodno.

- Powiedziałam ci przecież, że pójdziemy. Dobrze mi to zrobi. Muszę przewietrzyć głowę.


Przyjechał po nią krótko przed dziesiątą, ale nie wjeżdżał na górę tylko przez domofon dał jej znać, że czeka na nią na parkingu. Chwilę później jechali już w stronę Łazienek.



Będąc na miejscu stwierdzili, że nie tylko im wpadł do głowy pomysł porannego spaceru, bo chętnych było całkiem sporo. Marek pomógł Uli wysiąść i zamknął pilotem drzwi. Wolniutko ruszyli parkową alejką ciesząc się ciepłymi promieniami słońca i pierwszą, soczystą zielenią młodego listowia. Ula założyła na nos przeciwsłoneczne okulary i wsunęła rękę pod ramię Marka. Nieco zdziwiony odwrócił w jej kierunku twarz.

- Jest super, prawda? – posłała mu szeroki uśmiech. Odwzajemnił go.

- Jest bardzo, bardzo super – splótł ich dłonie i jej przycisnął do ust. – Nie lubię, jak się martwisz. Wolę cię taką radosną, jak dzisiaj.

- Też siebie taką wolę i przepraszam cię za wczoraj, ale po prostu rozsypałam się emocjonalnie. Na szczęście byłeś…

- Zawsze jestem, przecież wiesz.

- Wiem – spoważniała – i bardzo to doceniam. Spójrz – wskazała ręką – czyż to nie bajkowy obrazek? Cudne są te wierzby…



Marek przystanął. Ściągnął jej okulary i popatrzył z miłością w jej chabrowe oczy.

- Ty jesteś cudna i bardzo, bardzo cię kocham.

Spojrzała na niego zaskoczona tym nagłym wyznaniem rozciągając jednocześnie twarz w szerokim uśmiechu.

- Wiem. Wiem to od dawna.

Teraz on wyglądał na zaskoczonego.

- Jak to wiesz od dawna?

- Nie potrafisz skrywać uczuć, a z twojej twarzy można czytać jak z otwartej księgi.

- A ty? Co ty czujesz?

- Myślę, że czuję podobnie i wiem, że mogłabym być z tobą bardzo szczęśliwa. W końcu dotknęłam złotego psa, a on jest gwarancją wielkiej i wiernej miłości.

- Nie nabijaj się z tego, Ula. Ja też go głaskałem i natychmiast zakochałem się w tobie i twoich błękitnych oczach. To naprawdę działa.

- Na nasze szczęście – powiedziała cicho. Pochylił się do jej ust całując je delikatnie i pieszcząc. Ten pocałunek był bardzo przyjemny. Do tego stopnia przyjemny, że poczuła dreszcz na całym ciele. Tak dawno nikt jej nie obdarzył taką pieszczotą. Ostatni raz całował ją Arvo, gdy w nocy wyjeżdżał do wypadku.

Marek oderwał się od niej i wplótł dłonie w jej gęste włosy.

- Musisz mi coś obiecać. Musisz mi obiecać, że wyjdziesz za mnie najszybciej, jak to tylko możliwe.Za bardzo cię kocham, żebym musiał tracić czas na randki.

- To oświadczyny? – zapytała rozbawiona.

- Noo, można tak powiedzieć, chociaż nie mam przy sobie pierścionka. Przysięgam jednak, że wkrótce nadrobię to karygodne niedopatrzenie.

To niedopatrzenie Marek nadrobił w ciągu dwóch dni. Kupił pierścionek z małym brylancikiem i klęknąwszy przed Ulą ponownie poprosił ją o rękę.


Musiała przyznać, że jej przyszły mąż był człowiekiem niezwykle zorganizowanym i bardzo sprawnym logistycznie. Najpierw zaklepał termin w Urzędzie Stanu Cywilnego na dzień piętnasty czerwca i od tego momentu ściśle trzymał się planu. Wziąwszy pod uwagę, że oświadczył się trzynastego kwietnia, czasu miał niewiele, ale potrafił go świetnie wykorzystać. Tuż po oświadczynach zorganizował u siebie na Siennej zjazd obu rodzin, żeby mogły się poznać i ze sobą oswoić. Na tym spotkaniu poinformowali ich wszystkich o dacie ślubu, czym wywołali wielką konsternację zwłaszcza u Heleny Dobrzańskiej. Marek jednak uspokajał matkę zapewniając, że ze wszystkim zdąży.

- Kochani, gości wielu nie będzie. Jak policzyliśmy, ze strony Uli będzie jej tata, Betti i Jasiek z dziewczyną, a także najlepsza przyjaciółka Uli Dorota z partnerem Darkiem, a z mojej wy, Olszańscy i Pshemko. Mam zamiar wręczyć zaproszenia obojgu Febo, bo nie wypada inaczej, ale po cichu liczę, że jednak nie pojawią się na ślubie. W sumie więc będzie razem z nami i nie licząc Febo, trzynaście osób. Świadkami będą Dorota i Sebastian.



Obrączki załatwione, zaproszenia też. Pshemko już wybrał dla Uli suknię z ostatniej kolekcji. Nie będzie rzecz jasna biała, ale łososiowa. W poniedziałek jedziemy do Marriotta uzgodnić menu, bo tam wynajęliśmy salę i zespół muzyczny. I jeszcze informacja dla Jaśka. W najbliższych dniach Ula przeprowadzi się tutaj na Sienną. Postanowiła, że mieszkanie na Filtrowej zostawi tobie. Będziesz miał bliżej do pracy. Damy ci znać, kiedy możesz przewieźć rzeczy, no chyba że masz inne plany.

- Nie! Skąd! To wspaniała nowina. Bardzo dziękuję, siostra. Naprawdę nie spodziewałem się. Ja i Kinga planujemy ślub w przyszłym roku więc to mieszkanie spadło nam jak z nieba.

Po obiedzie Ula rozmawiała z ojcem. Najwyraźniej był wzruszony. Poznał już Marka wcześniej, bo kilka razy gościł u nich w Rysiowie i wiedział, że to porządny gość.

- Bardzo się cieszę córcia, że tak dobrze ci się życie ułożyło. On bardzo cię kocha i nawet nie potrafi tego ukryć. Po tej tragicznej śmierci Arvo powinnaś wreszcie zacząć żyć. Już dosyć łez wylałaś. Może i wnuki się trafią? Marek powiedział mi kiedyś, że bardzo chciał mieć dzieci, ale jego pierwsza żona była temu przeciwna. Mam nadzieję, że wam się uda i będę mocno trzymał za to kciuki.

Tymczasem w drugim końcu salonu Marek rozmawiał ze swoimi rodzicami. Oni, podobnie jak Cieplak Marka, Ulę też poznali wcześniej, bo często zaglądali do firmy.

- Gratulujemy, synu – mówił Krzysztof Dobrzański – Ula, to świetna dziewczyna. Jest piękna, mądra i tak bardzo zrównoważona. Zupełne przeciwieństwo Pauliny.

- Wiem, tato. Przy niej wreszcie odżyłem i zamierzam być z nią nieprzyzwoicie szczęśliwy. Ona na to zasługuje i ja też.


Piętnastego czerwca o godzinie jedenastej trzydzieści założyli sobie wzajemnie na palce obrączki. Ula przyjęła nazwisko Marka i od tego dnia nazywała się Kiuru-Dobrzańska. Marek nie miał nic przeciwko temu. Doskonale rozumiał dlaczego postanowiła zostawić nazwisko pierwszego męża. Rozumiał, że pamięć o Arvo na zawsze zagościła w jej sercu. Starczyło w nim miejsca i na wielką miłość do niego. Doskonale pamiętał ich pierwsze zbliżenie. Było takie cudowne i bardzo namiętne. Po nim Ula rozpłakała się mówiąc mu, że już zapomniała, jak bardzo seks potrafi być czuły i wspaniały. Kochał się wtedy z nią do bladego świtu, bo nie mógł się nacieszyć tą bliskością. Pragnął jej od samego początku, jak tylko ją ujrzał i jak dotknął jej dłoni. Nie powinien wierzyć w legendy i wróżby, a jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że pogłaskanie złotego psa pomogło im obojgu. On uwierzył, że świat nie kończy się na Paulinie Febo i może być jeszcze szczęśliwy z inną kobietą, ona uwierzyła, że żałoba po ukochanym mężczyźnie nie musi trwać wiecznie i że życie, które jej zostało może dzielić z innym, którego będzie w stanie pokochać.


Słońce, które wdarło się przez tiulowe firanki nie pozwoliło mu spać. Zacisnął powieki i powoli otworzył oczy. Jego żona spała przytulona do niego i kompletnie naga. Czuł na ciele jej wszystkie krągłości. Uśmiechnął się. Dzisiaj był pierwszy dzień ich wspólnego życia. Noc poślubna okazała się namiętna i długa, bo zasnęli dopiero koło szóstej rano. Zerknął na zegarek. Była dwunasta trzydzieści. Odgarnął Uli włosy z czoła i przytulił do niego usta. Poruszyła się i mruknęła coś niewyraźnie.

- Obudź się, śpiochu – szepnął jej do ucha. – Już południe.

- A nie możemy jeszcze trochę pospać? Tak mi tu dobrze…

- Powinniśmy coś zjeść, a potem zacząć się pakować.

- Pakować? – zdziwiona oparła głowę na łokciu. – A po co?

- To niespodzianka, którą ci przygotowałem. Jutro rano jedziemy do Pragi na całe dwa tygodnie. Będziemy zwiedzać, będziemy głaskać złotego psa, żeby czuwał nad naszym szczęściem i będziemy się kochać do utraty tchu.

Uśmiechnęła się promiennie.

- Bardzo podoba mi się ta niespodzianka. Ty to wiesz, jak mnie uszczęśliwić.

- Tam popracujemy nad bobasem. Musi się udać. Poproszę złotego psa o wsparcie.

- Kocham cię, wariacie – zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki. Nie miała pojęcia, że marzenie Marka o posiadaniu potomstwa już się spełniło. Była w szóstym tygodniu zdrowej ciąży.


K O N I E C


84 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page