top of page
Szukaj
gajazolza

ZŁOTY PIES - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


Czas płynął, a ona jednak nie potrafiła się przestawić na polskie warunki i nie potrafiła zapomnieć o Arvo. Przez prawie rok odbywała regularne loty do Helsinek na jego grób co tydzień lub co dwa tygodnie. Kosztowało ją to majątek, bo jedyne dogodne i najkrótsze połączenie miała przed dziewiątą rano. Na miejsce dolatywała około dziesiątej czterdzieści. Kilka minut przed dwunastą docierała na cmentarz i tam przesiadywała kilka godzin, by potem zdążyć na lot do Warszawy o osiemnastej. Za bilet w obie strony płaciła dwa tysiące dwieście złotych. To nie była dogodna cena pewnie też dlatego, że przewoźnikiem był fiński Finnair.



Czasami spotykała się z Milą na kawie, ale nie były to zbyt częste spotkania, bo Uli szkoda było czasu, który wolała spędzić przy grobie męża niż mitrężyć na jałowe rozmowy o niczym. Generalnie sądziła, że jak wróci do Polski, to jakoś szybciej się ogarnie po dramacie, który przeżyła, ale tak się nie stało. Miała szukać pracy, lecz nie potrafiła się zmobilizować. Wciąż uważała, że ma jeszcze czas. Żyła z pieniędzy, które zostały jej po kupnie mieszkania, choć „żyła” to chyba za wiele powiedziane. Nie przejmowała się pustką ziejącą z lodówki. Często wpadała Dorota i rugała ja za nieodpowiedzialność i to głównie dzięki niej lodówka zapełniała się na jakiś czas. Ula nie gotowała. Czuła do tego wyraźną niechęć. Wbrew temu co mówiła Mili po pogrzebie, godzinami potrafiła przesiadywać nad albumami i oglądać zdjęcia Arvo. To doprowadzało ją do zupełnego rozchwiania emocjonalnego.

- Co ty wyprawiasz, Ula! – krzyczała na nią Dorota. – Ja rozumiem, że żałoba, że rozpacz, że ogromna strata… Czy ty nie widzisz, że sama wpędzasz się do grobu?! Wyglądasz jak twój własny cień. Jak można się tak wyniszczać?! Poza kursowaniem na lotnisko i z powrotem w ogóle nie wychodzisz z domu. Salon przypomina ołtarz wystawiony na cześć Arvo. Wszędzie jego zdjęcia. Nie widzisz, jak bardzo cię to niszczy?

Powinnaś wyjść do ludzi, a ty pochowałaś się już za życia, z własnej, nieprzymuszonej woli w tych czterech ścianach. Nie prościej byłoby podciąć żyły, albo palnąć sobie w łeb?. Po całych dniach nic nie robisz. Nie jesz, nie sprzątasz, nie wychodzisz. Twój ojciec i reszta umierają ze strachu, żebyś nie zrobiła jakiegoś głupstwa. Kiedy ostatni raz byłaś w Rysiowie? Naprawdę wszyscy przestali cię już obchodzić? Ojciec także?

- Skąd wiesz, że ojciec się martwi…?

- Bo w przeciwieństwie do ciebie ja jestem u rodziców bardzo często i często widuję się także z nim. Betti tęskni za tobą. Myślisz, że jak ma dwanaście lat, to już nie potrzebuje twojej troski? Matkowałaś jej od pieluch, a teraz porzuciłaś ją jak wyrodna suka.



- Nie mów tak… To nieprawda…

- Czyżby? Otrząśnij się dziewczyno. Masz trzydzieści jeden lat na karku i całe życie przed tobą. Arvo już nie ma, a ty nie możesz żyć wyłącznie wspomnieniami o nim. Może dla ciebie lekarstwem byłaby kolejna miłość? Żałoba któregoś dnia się skończy i trzeba będzie wrócić do normalności. Póki co zabieram cię na spacer i na dobry obiad. Ja stawiam. Zbieraj się.


Siedziały pochylone nad restauracyjnym stolikiem konsumując nawet dość smaczny obiad. W pewnym momencie Ula odsunęła od siebie talerz i ciężko westchnęła.

- Nie dam rady przełknąć już nic więcej. Mam skurczony żołądek.

Dorota popatrzyła na nią krytycznie.

- Widzisz, co sobie robisz? Żyj tak dalej, a niedługo będziesz leczyć się z anoreksji. Tego chcesz?

- Wiesz dobrze, że nie… - Ula miała już trochę dość zrzędzenia Doroty. Wiedziała, że przyjaciółka chce dla niej jak najlepiej, ale… Dorota była bardzo żywiołowa i bezpośrednia. Nie owijała w bawełnę, tylko waliła prosto z mostu, co leży jej na wątrobie. Miała rację. Na pewno miała rację, ale przecież nie mogła wymagać od Uli takiego drastycznego przestawiania się na normalność.

- Przedwczoraj złożyłam pozew rozwodowy. Już nie dam rady żyć dłużej z tym dupkiem – przyjaciółka nagle zmieniła temat.

Ula wytrzeszczyła oczy.

- Serio? Myślałam, że w końcu jakoś się dogadacie…

- Dogadamy? Nie Ula, nie z nim. Poza tym poznałam kogoś, kto jest diametralnie różny od Marcina i to z nim chcę być. Mam dość ciągłej szarpaniny o wszystko. Mam dość jego skąpstwa, zazdrości i wiecznych awantur. Naprawdę nie wiem, gdzie ja miałam oczy kiedy wychodziłam za tego kretyna. Trochę się zmieni w moim życiu i mam nadzieję, że na lepsze. Po rozwodzie wprowadzam się do Darka. To już ustalone. Z Marcinem uzgodniłam, że rozwód będzie bez orzekania o winie. Nie będziemy publicznie prać naszych brudów i rozstaniemy się z klasą. Powinno pójść gładko, bo nie mamy dzieci.

- Arvo bardzo pragnął mieć dzieci, a ja przez ponad trzy lata nie potrafiłam mu ich dać - Uli zakręciły się w oczach łzy.

- Nie obwiniaj się, Ula. Pomyśl, że być może to nawet lepiej? Zostałabyś z małym dzieckiem sama. W pojedynkę ledwie sobie radzisz. Z dzieckiem byłoby o wiele trudniej.

- Możliwe, ale przynajmniej jakaś cząstka Arvo przeżyłaby w naszym synu lub córce…

Dorota pogładziła jej dłoń.

- Nie myśl już o tym i nie zadręczaj się. Płacimy i wychodzimy.


Po rozmowie z Dorotą coś jednak do Uli dotarło. Zaczęła częściej przyjeżdżać do Rysiowa i pomagać ojcu w porządkach. Zadbała też o ich żołądki gotując im zawsze na zapas. Mimo to za każdym razem, kiedy pojawiała się w rodzinnym domu ojciec robił jej wyrzuty, że nie dba o siebie, że kiepsko się odżywia i wygląda jak chodzący szkielet.

- Wszystko nadrobię tatusiu, zobaczysz - obiecywała.

- Pracy szukałaś?

- Jeszcze nie…, ale coraz częściej o tym myślę, bo kończą mi się pieniądze.

- Nie zostawiaj tego na ostatnią chwilę. Wiesz, że może z tym być różnie.

- Wiem tato, wiem…



Któregoś letniego popołudnia Dorota wpadła do mieszkania Uli bardzo podekscytowana.

- Zrób mi kawy – rzuciła w przelocie i opadła bez sił na jeden z foteli. – Leciałam tu jakbym miała do przebiegnięcia sprint. Mam świetne nowiny.

Ula postawiła przed nią filiżankę z kawą i przysiadła na skraju kanapy przyglądając się z niepokojem egzaltacji Doroty. Te „świetne nowiny” bardziej ją niepokoiły niż ekscytowały. Bała się pomysłów przyjaciółki.

- Jedziemy na wycieczkę do Pragi. Na trzy dni. Firma Darka organizuje zwiedzanie z przewodnikiem.

- Ale ja nie chcę… - Ula nie była zachwycona tym pomysłem. – W jakim charakterze ja mam tam jechać? W charakterze waszej przyzwoitki?

- Ula nie bądź niemądra. Dla ciebie już najwyższy czas, żeby zacząć korzystać z życia. Ile lat jeszcze potrzebujesz, żeby wyrwać się z tej inercji? Pięć, dziesięć…? To zaledwie trzy dni z twojego życia, które możesz poświęcić przyjaciółce, a nie wiecznemu rozpamiętywaniu swojego nieszczęścia. Zresztą tak naprawdę stawiam cię przed faktem dokonanym, bo już cię zapisałam i wpłaciłam za ciebie pieniądze. Nic nie musisz zwracać, bo to prezent urodzinowy ode mnie.

- Ale moje urodziny były w marcu…

- Dla mnie są w ten piątek. Jedziesz i koniec.


W piątek bladym świtem przed jej drzwiami pojawiła się Dorota z Darkiem. Na dole czekała już taksówka, która miała ich zawieźć na miejsce zbiórki. Tam stał też autokar, którym mieli dojechać na miejsce. Darek przedstawił dziewczynom swoich kolegów i koleżanki z pracy. Towarzystwo było w świetnych humorach i cieszyło się na ten wyjazd. Zapakowano bagaże, a podekscytowani ludzie zajęli miejsca. Obok kierowcy zasiadł młody przewodnik. Kiedy ruszyli, rzucił im garść informacji o trasie zwiedzania.

- Drodzy państwo, do Pragi zajedziemy za niecałe siedem godzin. Rozlokujemy się w hostelu położonym niedaleko Mostu Karola. Zostawimy bagaże i udamy się na obiad. Po nim ruszamy na drugą stronę Wełtawy przez Most Karola właśnie. O jego historii opowiem już państwu tam na miejscu. Na drugim brzegu rozciąga się Stare Miasto, którego jednak nie zdążymy zwiedzić w całości. W sobotę będzie jeszcze ku temu okazja, bo zaczynamy zwiedzanie od Hradczan i będziemy schodzić w dół oglądając po drodze najciekawsze miejsca. Jutrzejszy dzień kończymy łazęgą po Starym Mieście właśnie. Mam nadzieję, że państwa pobyt będzie udany, a sami państwo zadowoleni.


Przez całą drogę Ula nie odzywała się prawie wcale. Słuchała rozmów Darka z kolegami i dowcipów opowiadanych przez Dorotę i innych. Momentami znudzona przysypiała. Zgodnie z tym co mówił przewodnik w hostelu zostawili swoje rzeczy i ruszyli coś zjeść. Organizacja wycieczki była znakomita. Nigdzie nie musieli czekać, bo wszystko było wcześniej załatwione, również leżąca w pobliżu hostelu restauracja, w której mieli się stołować przez te trzy dni. Po obiedzie cała grupa ruszyła niespiesznie w kierunku Mostu Karola. Ula, która od początku czuła niechęć do tego wyjazdu teraz z ciekawością słuchała słów przewodnika. Musiała uderzyć się w piersi i przyznać, że to miasto całkowicie ją zauroczyło. Z zachwytem patrzyła na przepięknie odrestaurowane, secesyjne kamienice, które przetrwały wojnę i podziwiała ludzi, którzy musieli włożyć mnóstwo wysiłku, żeby doprowadzić je do pierwotnego stanu.

- Budowę Mostu Karola rozpoczęto za panowania cesarza Karola IV w tysiąc trzysta pięćdziesiątym siódmym roku i stanął on w miejscu zniszczonego przez powódź mostu Judyty – dotarły do niej słowa przewodnika. - Poprzednia konstrukcja posiadała wieże na obu końcach, które zresztą można podziwiać do dziś. Most ten był jedynym połączeniem między dwiema dzielnicami Pragi i nie nazywano go Mostem Karola, a Mostem Kamiennym bądź Praskim. Początkowo na moście ustawiono jedynie krzyż, natomiast później, w okresie baroku, wzbogacono go o wiele rzeźb i wizerunków, najczęściej świętych. Z mostem wiąże się mnóstwo pięknych legend. Jedna z nich mówi, że jeśli się dotknie którejś ze stojących tu rzeźb, to zapewni sobie pomyślność i szczęście. Jest jednak płaskorzeźba, dzięki której most nazywają Mostem Zakochanych. To właśnie ta – przewodnik podszedł do kamiennej bariery i wskazał na mosiężną płaskorzeźbę poczerniałą przez mijający czas i zwykły brud. – Według legendy jeśli ktoś dotknie psa, doświadczy wiecznej i wiernej miłości.



85 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page