ROZDZIAŁ 7
Chcąc jakoś rozładować atmosferę Marek przerwał milczenie pytając: – Ula, od czego jutro zaczynacie zwiedzanie? Pytam dlatego, że może mógłbym się do was przyłączyć. Trochę brakuje mi towarzystwa.
- A twój przyjaciel i jego żona?
- Oni pobrali się całkiem niedawno, kilka miesięcy temu i wciąż nie mogą się sobą nacieszyć. Sebastian przez kilka dni namawiał mnie do tej eskapady i w końcu udało mu się, chociaż ja do tej pory nie jestem przekonany, czy dobrze zrobiłem zgadzając się na ten wyjazd z nimi. Oni powinni przyjechać tu sami, a nie ze mną w roli przyzwoitki.
- Ja odczuwam dokładnie taki sam dyskomfort. Dorota też naciskała na mnie z tym wyjazdem. Jest w trakcie rozwodu, a Darek, to jej nowa miłość. Czuję się jak kula u nogi. Mimo to skoro już tu jestem, to chciałabym jednak coś zobaczyć. Praga to fascynujące miasto. Jutro po śniadaniu idziemy na Hradczany. Ponoć nie będziemy zwiedzać zamku i katedry świętego Wita, bo są bardzo duże kolejki i nie zdążylibyśmy obejrzeć wszystkiego. Mamy tylko przejść przez amfiladę bram i zejść aż do winnic, tak przynajmniej mówił przewodnik. Jak się uda to zobaczymy zmianę warty o dwunastej. Szkoda, że mamy tak mało czasu. Pojutrze o piętnastej mamy wyjazd. Chcąc to wszystko obejrzeć człowiek musiałby przyjechać tu co najmniej na dwa tygodnie.
- To prawda. Ja jednak bardzo chętnie spędzę z wami te dwa dni, jeśli oczywiście nie macie nic przeciwko temu. Przynajmniej nie będę się nudził i wałęsał po mieście sam.
- Nie…, oczywiście, że nie mamy nic przeciwko. Będzie nam bardzo miło. Chyba dochodzimy. To ta restauracja, w której jadamy posiłki, a za nią nasz hostel. A wy gdzie się zatrzymaliście?
- Trochę dalej. Sebastian wynajął nam pokoje w całkiem miłym i przytulnym pensjonacie.
Przed wejściem do hostelu oddała mu marynarkę.
- Mam wyrzuty sumienia, bo pewnie trochę zmarzłeś.
Uśmiechnął się szeroko ukazując w pełnej krasie rząd śnieżnobiałych zębów i te dwa uwodzicielskie dołeczki.
- Nie było tak źle. Jutro będę czekał na was przed restauracją. Spokojnej nocy, Ula. Bardzo się cieszę, że cię poznałem.
- Dobranoc, Marek. Do jutra.
Następnego dnia Marek pojawił się przed restauracją kilka minut po ósmej. Wszedł do środka i rozejrzał się po sali. Dostrzegł trójkę nowo poznanych przyjaciół i postanowił zaczekać na zewnątrz.
Nie czekał długo. Trzydzieści minut później cała grupa wraz z przewodnikiem zgromadziła się przed restauracją. Wstał i podszedł, żeby się przywitać. Ucieszyli się na jego widok. Nawet Ula posłała mu nieśmiały uśmiech.
Podjechali dwa przystanki tramwajem i wysiedli w najwyższym punkcie wzgórza, od którego mieli rozpocząć zwiedzanie. Na pierwszy ogień poszło Muzeum Miniatur prezentujące twórczość Anatolija Koněnko, który z niezwykłą precyzją odtworzył w skali mikro karawanę wielbłądów przechodzącą przez ucho igielne, konika polnego grającego na skrzypcach,
najmniejszą książkę świata o rozmiarze dziewięć na dziewięć milimetrów, a także kopie wielu obrazów znanych mistrzów pędzla namalowanych na fragmentach kości mamutów. Dzieła były fascynujące i trzeba było je oglądać pod mikroskopami. Na Uli szczególne wrażenie wywarł portret Čechova namalowany na połówce makowego ziarnka i modlitwa "Ojcze Nasz" napisana na ludzkim włosie.
Po drodze do zamku i katedry minęli jeszcze dom z namalowanymi na tynku oknami, które śmiało można było pomylić z oryginalnymi. Na obejrzenie zmiany warty przed Zamkiem Praskim było zdecydowanie za wcześnie, ale przewodnik nie chciał czekać. Minąwszy zamek powiódł całą grupę w stronę katedry świętego Wita. Zszokowała ich długość kolejki oczekujących do wejścia. Przewodnik miał rację. Mieli za mało czasu.
Ula z Markiem wlekła się na końcu grupy. Było gorąco. Dorota z Darkiem byli daleko przed nimi. Oni szli wolno rozmawiając cicho. Marek opowiadał Uli o firmie.
- Sebastian pełni w niej rolę dyrektora HR, a Violetta jest moją sekretarką. Kiedyś miałem nawet kilka asystentek oczywiście nie w tym samym czasie, ale moja była żona była chorobliwie zazdrosna o każdą kobietę, jaką widziała w moim pobliżu, no może oprócz Violi, którą sama zatrudniła, żeby mogła jej donosić o moich poczynaniach. Akurat do tej roli Viola nadawała się idealnie, bo jeśli chodziło o pracę, to nie była zbyt lotna i nadal nie jest. Żadnego z niej pożytku i większość roboty muszę odwalać sam. Nie zwolnię jej, bo przecież jest żoną mojego najlepszego przyjaciela. Zresztą już nie musi donosić Paulinie, bo po naszym rozwodzie jej rola straciła sens. Tu właśnie dochodzę do sedna. Mówiłaś wczoraj, że od dawna szukasz pracy, a ja od dawna szukam kompetentnej asystentki. Byłbym szczęśliwy, gdybyś przyjęła ten etat. Ja naprawdę potrzebuję pomocy, a zatrudnienie ciebie rozwiązałoby mnóstwo problemów.
Zaskoczona Ula aż przystanęła z wrażenia. Marek z wyrazem wyczekiwania wymalowanym na twarzy czekał na jej decyzję.
- Mówisz poważnie?
- Śmiertelnie poważnie – potwierdził. – Tęsknię za kimś, kto rozumiałby o czym mówię, bo Viola pod tym względem jest totalnie beznadziejna. Ona nadaje się tylko do bezmyślnego przepisania czegoś, ale nie do pochylenia się nad budżetem. Czasem myślę, że to prawda, co mówią o blondynkach. Zupełnie nie rozumiałem Sebastiana. Zastanawiałem się, co on w niej widział, że aż tak się zakochał. Owszem dziewczyna jest bardzo ładna, ma świetną figurę, ale móżdżek kurzy. Jest roztrzepana, nie potrafi trzymać języka za zębami i do tego wszystkiego przekręca słowa i przysłowia. To ostatnie akurat mnie bawi, ale na dłuższą metę jest nie do zniesienia, a moja dusza rozpaczliwie krzyczy „ratunku!”.
Ula roześmiała się na cały głos. Z przyjemnością patrzył na tę radosną odsłonę jej osobowości. To było takie spontaniczne i tak bardzo stało w kontraście z jej żałobnym ubiorem i tym przejmującym smutkiem, który ją otaczał.
- To wspaniała propozycja, Marek – powiedziała, gdy przeszła jej ta fala śmiechu – i bardzo jestem za nią wdzięczna. Od kiedy mogłabym zacząć?
- Choćby od zaraz. Dam ci wizytówkę. Na niej masz mój numer komórki i adres firmy. To właściwie centrum Warszawy, na Lwowskiej. Możemy umówić się na wtorek. Przyniesiesz dokumenty do przyjęcia. Te sprawy akurat załatwia Sebastian. We wszystko cię wprowadzę. Stawka to cztery i pół tysiąca brutto plus premia kwartalna. Myślę, że to niezłe warunki.
- Wspaniałe. Na pewno nie mogłabym marzyć o lepszych. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
- To ja ci dziękuję. Ratujesz mi życie, dziewczyno.
Dołączyli do grupy dochodzącej właśnie do Złotej Uliczki, która wyglądała na dość zatłoczoną. Usłyszeli słowa przewodnika.
- Drodzy państwo znajdujemy się w najsłynniejszym zaułku Hradczan zwanym Złotą Uliczką. Od końca szesnastego wieku była ona siedzibą zamkowych strażników. Potem budyneczki zaludnili rzemieślnicy, a jeszcze później miejsce zaanektowała praska biedota i cyganeria. W domku pod numerem dwudziestym drugim w latach tysiąc dziewięćset szesnaście, siedemnaście pomieszkiwał Franz Kafka. W połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku kamieniczki pieczołowicie odrestaurowano, a na parterze niemal każdej z nich urządzono sklepy.
Zejdziemy teraz w dół, żeby podziwiać hradczańskie winnice. Proszę za mną.
U podnóża hradczańskich schodów zostali poczęstowani białym, wytrawnym, orzeźwiającym winem.
Potem już nieustannie schodzili w dół aż do Pałacu Wallensteina, który jest siedzibą czeskiego senatu. Nie wchodzili do środka, a jedynie obejrzeli bryłę budynku.
Do restauracji dotarli dobrze po godzinie piętnastej. Marek dołączył do nich zamawiając sobie obiad. Po nim Dorota i Darek ruszyli do hostelu. Oboje byli zmęczeni, a Dorota dodatkowo odparzyła stopy wybierając rano zamiast adidasów zdradliwe klapki.
- Zostaliśmy sami… - stwierdził Marek. – Bardzo jesteś zmęczona?
- Prawie wcale. Przecież szliśmy wolno. Słyszałeś przewodnika. Z Hradczan to zaledwie dwa i pół kilometra, tylko że ciągle w dół.
- W takim razie dla ochłody proponuję rejs po Wełtawie i dobrą kawę na pokładzie wodnego tramwaju.
- Naprawdę odbywają się tu rejsy? Dlaczego tego nie zauważyłam? Widziałam jedynie czarnoskórych gondolierów przy wejściu na most Karola.
- Niedaleko tego miejsca jest przystań i tam wsiądziemy na pokład. Chodźmy.
Marek bez problemu wykupił bilety na dwugodzinny rejs. Trochę musieli zaczekać, bo tramwaje odpływały punktualnie co pół godziny zabierając około trzydzieści osób.
Rozsiedli się wygodnie na górnym pokładzie zamówiwszy wcześniej kawę i po lampce czerwonego, półsłodkiego wina.
- Nawet nie przypuszczałem, że mój pobyt tutaj będzie tak udany. – Marek upił łyk kawy i uśmiechnął się do Uli. - Nie dość, że całkiem sporo zwiedziłem, to jeszcze skaperowałem do pracy asystentkę. Prawdziwy szczęściarz ze mnie.
- Nie mów „hop”, bo wkrótce może się okazać, że jestem do niczego i nie sprawdzę się w zawodzie. Przez trzy lata robiłam zupełnie coś innego. Pracowałam w szpitalnym magazynie sprzętu medycznego. To trochę odbiega od zarządzania, chociaż ma wiele wspólnego z ekonomią.
- A w którym szpitalu pracowałaś?
- W Centrum Medycznym Mehiläinen. To w Helsinkach… Wiem o co chcesz zapytać i do czego zmierzasz więc powiem od razu, żeby mieć to z głowy i uniknąć dalszych pytań. Kiuru, to nazwisko po moim mężu. Miał na imię Arvo. To właśnie o nim mówiła Dorota i to po nim noszę żałobę. Był lekarzem. Chirurgiem. Został wezwany w środku nocy, bo zdarzył się straszny wypadek. Ucierpiało wielu ludzi. Zginął tragicznie nie dotarłszy nawet na miejsce. Wpadł w poślizg i nie wyrobił się na zakręcie uderzając w drzewo, a potem ześlizgując się z wysokiej skarpy. Mam nadzieję, że zaspokoiłam twoją ciekawość, bo nie chcę już więcej poruszać tego tematu. Jest dla mnie zbyt bolesny i mam nadzieję, że to rozumiesz.
Comments