ŚPIOCH
Pochyliła się nad mężem i pewnie objęła go pod pachami odwracając na brzuch. Nie było to łatwe dla szczupłej kobiety, ale nie prosiła nikogo o pomoc. Poprawiła mu jeszcze ułożenie głowy, żeby mógł oddychać swobodnie i sięgnęła po myjkę. Jej pięcioletnia córeczka wdrapała się na łóżko i trzymając w rączkach suchy ręcznik wycierała nim umyte przez matkę miejsca na plecach mężczyzny.
- Mamusiu a kiedy tatuś się obudzi? – mała zadała mamie standardowe pytanie jak każdego dnia. Kobieta westchnęła ciężko a w oczach zamigotały jej łzy.
- Mam nadzieję kochanie, że już niedługo – wyszeptała. – Musimy być silne i mocno wierzyć, że któregoś dnia to nastąpi.
Nie tak miało wyglądać jej życie z Markiem, mężczyzną, którego pokochała od pierwszego wejrzenia. Zanim się pobrali wydarzyło się w życiu obojga wiele złych i dobrych momentów. On był jej szefem, ona jego asystentką. Przez kłopoty w firmie uwikłał się w romans z nią motając przy pomocy swojego przyjaciela paskudną intrygę, bo wierzył, że tylko Ula jest w stanie wyciągnąć firmę z zapaści. Kiedy odkryła, że tak naprawdę chodziło mu nie o jakieś wielkie uczucie do niej, ale o manipulowanie nią i jej decyzjami, odeszła. Długo musiał walczyć o nią i o to, żeby ponownie mu zaufała. Przeszedł po dnie własnego piekła, ale dopiął swego. Na pokazie kolekcji którą niejako współtworzyła z mistrzem Pshemko, wyznał co do niej czuje i zapewnił, że jest jedyną kobietą, którą kocha gorąco i szczerze.
Wybaczyła mu. Poszły w zapomnienie wszystkie jego grzeszki, bo i ona uważała, że Marek jest po prostu miłością jej życia. Nie czekali długo ze ślubem. Odbył się pięć miesięcy po pokazie a trzy miesiące później okazało się, że Ula jest przy nadziei. Marek szalał. Chronił i dopieszczał Ulę. Całował ślady jej stóp i uchylał jej nieba. Nie pozwalał się przemęczać. Miesiąc przed porodem przeprowadzili się do Marka rodziców. Chciał mieć pewność, że ona będzie przez cały czas mieć opiekę.
Dzień, w którym miała urodzić ich córeczkę okazał się dla niej najbardziej szczęśliwy i najbardziej koszmarny ze wszystkich. Bóle złapały ją kilka minut po dziesiątej rano. Helena Dobrzańska, jej teściowa, błyskawicznie zadzwoniła po pogotowie. Czekając na nie wykonała też telefon do syna.
- Zaczęło się synku – poinformowała go krótko. – Właśnie przyjechało pogotowie. Jedziemy z Ulą do szpitala. Pospiesz się jeśli chcesz być przy porodzie.
Nawet się nie zastanawiał. Zgarnąwszy z szafy płaszcz i rzuciwszy w przelocie swojej sekretarce, że Ula rodzi, zbiegł na parter budynku, gdzie stal zaparkowany jego Lexus. W głowie kłębiły mu się miliony myśli. Martwił się o Ulę, o to jak sobie da radę z bólem. Koniecznie chciał przy niej być i dodawać otuchy trzymając ją za rękę. Nacisnął mocniej pedał gazu. Z dużą prędkością mijał kolejne samochody na trasie słysząc za sobą dźwięk klaksonów. Nie zważał na to. Nie zauważył również czerwonego światła, które zapaliło się tuż przed nim i z tą ogromną prędkością wjechał na środek dużego skrzyżowania. Na jakikolwiek manewr było już za późno. Najpierw poczuł jak ogromna masa wbija się w bok auta od strony kierowcy i pcha je z impetem do przodu. Kątem oka dostrzegł jeszcze ogromny zderzak na wysokości bocznej szyby a potem stracił przytomność.
Helena Dobrzańska od dwóch godzin przemierzała nerwowym krokiem szpitalny korytarz. Nie rozumiała, dlaczego Marka jeszcze nie ma. Dzwoniła do biura i od Violetty dowiedziała się, że wyszedł z pracy tuż po telefonie informującym, że Ula rodzi. Wielokrotnie usiłowała dodzwonić się do niego samego, ale nie odbierał.
- Denerwuję się Krzysiu – mówiła do męża. – Nie mam dobrych przeczuć. Coś musiało się stać. Przecież tak bardzo zależało mu, żeby być przy porodzie. Ja tu zostanę a ty spróbuj się czegoś dowiedzieć. Może podzwoń po szpitalach?
Krzysztof ciężko podniósł się z krzesła. Nie podzielał obaw żony. Uważał, że martwi się na wyrost. Był w połowie korytarza, gdy zatrzymał go dźwięk komórki. Przystanął i odebrał widząc na wyświetlaczu nazwisko Olszańskiego, kadrowego F&D i najlepszego przyjaciela Marka.
- Witaj Sebastian, co tam?
- Panie Krzysztofie Marek miał wypadek. Właśnie wiozą go tam do was do szpitala. Ja też już wyjeżdżam z firmy. Jak pan może, niech pan zejdzie na SOR.
- Jak się dowiedziałeś?
- Zadzwonili do mnie. Miał mnie w komórce pod jedynką.
Krzysztof rozłączył się. Usiłował zachować spokój, ale nie było to łatwe. Czuł jak po plecach płyną mu stróżki potu a w okolicach serca pojawił się nieprzyjemny ucisk. Sięgnął po tabletkę nitrogliceryny i włożył ją pod język. Dotarł do SOR-u w momencie, gdy przez przeszklone drzwi wjeżdżały nosze z leżącym na nich Markiem. Pospiesznie dołączył do tej grupy powtarzając w kółko „to mój syn, to mój syn”. Jakiś człowiek zatrzymał go przed podwójnymi, szerokimi drzwiami.
- Proszę tu zaczekać. Zaraz wyjdzie do pana lekarz jak tylko zbadamy pańskiego syna.
Wydawało mu się, że czeka całą wieczność. W końcu wyszedł do niego człowiek w białym kitlu i przywitał się z nim.
- Marek Dobrzański to pański syn, tak?
- Tak a ja jestem Krzysztof Dobrzański. Co z nim doktorze? Bardzo źle?
- Ma sporo obrażeń głównie głowy. Liczne rany potyliczne, złamana podstawa czaszki, krwawienie śródmózgowe i nasilający się obrzęk mózgu. Musimy natychmiast operować. Wywozimy go na szóste piętro na blok operacyjny.
Krzysztof podziękował za informacje i usiadł zdruzgotany w fotelu. Tak zastał go Olszański.
- Jest źle, bardzo źle Sebastian…
Ula wykonała ostatni wysiłek i odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała płacz małej. Po chwili tuliła ją w ramionach zastanawiając się, dlaczego Marka jeszcze nie ma. Kilka minut później przewieziono ją na salę poporodową i ustawiono obok łóżeczko z małą Zuzią. Nie mogła się na nią napatrzeć. Była bardzo podobna do Marka i miała na głowie mnóstwo czarnych włosków. Wymęczył Ulę ten poród, bo trwał dość długo. Marzyła, żeby przespać się choć kilka godzin, ale w drzwiach pokazała się jej teściowa. Miała zapłakaną twarz, co trochę zdezorientowało Ulę.
- Co się stało? – zapytała z niepokojem. Helena ciężko przysiadła na łóżku.
- Naprawdę nie wiem jak mam ci to powiedzieć… To takie straszne… - rozpłakała się głośno.
- Coś niedobrego z Markiem, tak?
- On jechał tu do ciebie i miał straszny wypadek. Doznał licznych obrażeń zwłaszcza głowy. Operują go już od pięciu godzin. Krzysztof jest na górze i czeka aż skończą.
Ula odgarnęła kołdrę i spuściła nogi z łóżka.
- Muszę go zobaczyć – wyjąkała zdławionym głosem. – On musi żyć. Dla nas. Musi zobaczyć jak rośnie Zuzia, jak zaczyna chodzić i wymawiać pierwsze słowa – ukryła w dłoniach twarz i rozszlochała się.
- Kochanie, nie możesz. Dopiero urodziłaś. Sprowokujesz jeszcze jakiś krwotok, z którym nie będą mogli sobie poradzić. Ja ci przysięgam, że na bieżąco będziemy cię informować o jego stanie. Musisz być silna dla Zuzi i dla Marka. Ona jest taka śliczna i tak bardzo do niego podobna. Teraz spróbuj się trochę przespać. Ja idę na blok operacyjny, bo może już skończyli. Przyjdziemy tu jeszcze z Krzysztofem. On bardzo chce poznać swoją wnuczkę. Może już będziemy wiedzieć coś więcej o Marku.
Następnego dnia Ula już nie wytrzymała. Jak tylko pojawiła się Helena poprosiła ją, żeby na wózku zawiozła ją na oddział urazowy.
- Uzgodniłam już z pielęgniarką, że będzie przez pół godziny częściej zaglądać do Zuzi. Ona i tak teraz śpi, bo właśnie ją nakarmiłam.
Jadąc z teściową na „urazówkę” drżała z niepokoju. Już wczoraj dowiedziała się, że operacje się udały, ale rokowania nie były zbyt dobre. Obie nogi w gipsie, kilka obrażeń narządów wewnętrznych a przede wszystkim urazy czaszki. Sporo tego jak na jednego człowieka. Najgorsze jednak było to, że Marek nie wybudził się z narkozy i zapadł w śpiączkę.
Kiedy wjechały na OIOM i Ula zobaczyła go z zabandażowaną głową, posiniaczoną twarzą, leżącego w plątaninie kabli podłączonych do urządzeń podtrzymujących życie, rozsypała się kompletnie. Helena ostrożnie manewrując wózkiem podwiozła ją do łóżka. Ula ujęła dłoń Marka i przytuliła ją do policzka.
- Walcz kochany, walcz dla nas. Zuzia bardzo cię potrzebuje. Jest do ciebie podobna. Córeczka tatusia. Wszyscy czekamy aż się wybudzisz i wszyscy bardzo cię kochamy.
Od tej pory zaczęło się dla Uli prawdziwe piekło. Wróciła z dzieckiem do domu teściów. Uważali, że tak będzie najlepiej.
- Nie dasz rady opiekować się Zuzią i Markiem. My chętnie pomożemy i zaopiekujemy się nią, kiedy ty będziesz w szpitalu.
Tak też się stało. Marek przez ponad rok zajmował łóżko szpitalne, a Ula przez ten czas nie odstępowała go na krok. Była w szpitalu każdego dnia. Wyręczała pielęgniarki. Myła go, goliła, przebierała w czystą piżamę i karmiła przez sondę umieszczoną w nosie. Od rehabilitantów uczyła się jak postępować z takim bezwładnym chorym, jak ćwiczyć jego mięśnie, by po wybudzeniu nie był taki niesprawny. Całymi godzinami przesiadywała przy jego łóżku opowiadając mu historie z jego życia, z ich wspólnego życia, czy zdając mu relację z postępów Zuzi.
- Ona już chodzi kochanie i wymawia pierwsze słowa, a kiedy ty zaczniesz się budzić? Tak bardzo pragnę usłyszeć znowu jak mocno nas kochasz…
Mimo, że w szpitalu wszyscy byli dla niej mili, to jednak któregoś dnia zaprosił ją na rozmowę sam ordynator informując, że szpital nic już nie może zrobić dla jej męża.
- On zajmuje łóżko innym, bardziej potrzebującym pacjentom. Nie sądzę, aby kiedykolwiek wyszedł ze śpiączki. To już nie jest pani mąż, ale jak to mówią kolokwialnie oddychające warzywo. To na pewno brutalne stwierdzenie, ale taką mamy rzeczywistość. Proszę załatwić przeniesienie do prywatnej kliniki lub zapewnić odpowiednie warunki mężowi w domu. Mam nadzieję, że tydzień pani wystarczy.
Wyszła od ordynatora zdruzgotana. Nie mogła zrozumieć dlaczego powiedział jej te wszystkie, okropne rzeczy. Jak mógł powiedzieć, że Marek jest warzywem, podły drań.
Opowiedziała wszystko Dobrzańskim i wspólnie postanowili, że Marek wróci do domu.
- Nie ma respiratora, nie potrzebuje tlenu, bo oddycha samodzielnie więc to już odpada. Wynajmiemy łóżko ortopedyczne i umówimy rehabilitantów. Zorganizujemy mu tu opiekę lepszą niż w szpitalu. Teraz myślę Uleńko, że chyba dobrze się stało. Będziemy mieli go tu na miejscu i łatwiej będzie go doglądać. Może jak Zuzia się z nim oswoi to on zacznie się budzić?
Mijały następne lata, ale stan Marka zupełnie się nie zmieniał. Ula powoli zaczynała tracić nadzieję. Nawet obecność Zuzi nie wywoływała w nim żadnych reakcji może tylko poza nerwowym ruchem gałek ocznych. Mała przychodziła każdego ranka wraz z Ulą i pomagała w porannej toalecie. Przytulała się do Marka prosząc go, żeby otworzył oczy.
- Jesteś wielkim śpiochem tatusiu, – mówiła z wyrzutem głaszcząc jego zarośnięte policzki i rozdając całusy – ale i tak bardzo cię kocham.
Ula w wolnych chwilach przeglądała internet szukając przypadków podobnych do Marka lub specjalistów mających jakieś sukcesy w wybudzaniu ze śpiączki pacjentów pozostających w stanie wegetatywnym. Któregoś dnia natknęła się na artykuł o człowieku, który wybudził się ze śpiączki po jedenastu latach dzięki zabiegom stymulującym części ciała stosowanym z powodzeniem od wielu lat przez bydgoskiego lekarza Jana Talara. Idąc tym tropem znalazła sporo informacji o nim. Okazało się, że nie był zbyt popularny w swoim środowisku, bo mimo iż odnosił sukcesy, to zarzucano mu niekonwencjonalne metody leczenia. Ona jednak nie zraziła się tymi opiniami. Wydrukowała wszystkie informacje i pokazała je Krzysztofowi.
- Uważam tato, że to szansa dla Marka. Powinniśmy zadzwonić i poprosić profesora o konsultację obojętnie ile miałoby to nie kosztować.
- Jestem za i zaraz spróbuję się tam dodzwonić.
Krzysztof uparcie wybierał numer aż wreszcie ktoś odebrał po tamtej stronie. Okazało się, że to sam profesor Talar. Krzysztof wyłuszczył mu w czym rzecz i zapytał, czy lekarz zechciałby udzielić prywatnej konsultacji. Miesiąc później profesor zawitał w domu Dobrzańskich. Dokładnie zbadał Marka i wypytał Ulę o wszystkie szczegóły. Opowiadała ze łzami w oczach pokazując przy okazji całą dokumentację medyczną. Lekarz uśmiechał się do niej dobrodusznie.
- Proszę nie płakać i nie martwić się, bo będzie pani jeszcze tańczyć z mężem na niejednym balu. Uważam, że tu wszystko jest jeszcze możliwe. Dużym plusem jest to, że oddycha samodzielnie. Jest w niezłej kondycji fizycznej. Widać, że nie zaniedbaliście rehabilitacji. Nie jest też jakoś specjalnie wychudzony, chociaż ta papkowata dieta potrafi zrobić z człowieka prawdziwy szkielet. Za dwa tygodnie proszę przywieźć męża do bydgoskiej kliniki. Na czas pobytu w niej powinna pani wynająć jakieś mieszkanie, by móc z nim być. Obecność rodziny jest bardzo ważna. Ja liczę na to, że wszystko potrwa do miesiąca czasu i mam nadzieję, że się nie mylę.
Nie zwlekała. Przy pomocy Krzysztofa udało jej się załatwić karetkę wraz z obsługą medyczną dla Marka. Ona z Zuzią i Dobrzańskimi miała jechać za ambulansem samochodem Olszańskiego, który był duży i mógł pomieścić ich wszystkich. Udało jej się też wynająć niewielką, umeblowaną kawalerkę w pobliżu kliniki. Jechała do Bydgoszczy z nową wiarą, że jeszcze nie wszystko stracone, że Marek dzięki profesorowi Talarowi wybudzi się i zacznie normalnie żyć. W dodatku lekarz podczas konsultacji powiedział im, że Marek na pewno słyszy i rozumie co się wokół niego dzieje, ale nie potrafi wyrazić tego ciałem.
- On z całą pewnością jest świadomy i nie powinniście myśleć państwo, że jest inaczej.
To było bardzo pocieszające i dodało Uli sił.
- Mamusiu a kiedy tatuś się obudzi? – mała zadała mamie standardowe pytanie jak każdego dnia. Kobieta westchnęła ciężko a w oczach zamigotały jej łzy.
- Mam nadzieję kochanie, że już niedługo – wyszeptała. – Musimy być silne i mocno wierzyć, że któregoś dnia to nastąpi.
Już od sześciu tygodni mieszkały w Bydgoszczy i każdego dnia odwiedzały Marka w klinice. Niewielki postęp był już widoczny. Codziennie jego ciało poddawane było stymulacji opracowanej przez profesora Talara. Dzięki temu zaczął ruszać rękami i nogami. Na razie to nie były jakieś sensowne odruchy a przynajmniej tak wydawało się Uli. Zaczął też marszczyć brwi lub rozciągać twarz w uśmiechu w momentach, gdy dochodził do niego głos Zuzi. Wciąż jednak nie otwierał oczu.
Wyniosła miednicę z wodą do umywalni i wypłukała myjkę. Wróciła na salę chorych chcąc przebrać Marka w świeżą piżamę. Już od drzwi słyszała wesoły szczebiot Zuzi.
- Uśmiechnij się do mnie tatusiu – mała siedziała okrakiem na Marku trzymając w dłoniach jego twarz. Ula zamarła. Marek miał otwarte oczy i patrzył na Zuzię. Podbiegła do łóżka i pochyliła się nad nim.
- Marek!? Marek!? Poznajesz mnie?
Jego wzrok przemieścił się. Teraz wbił go w twarz Uli jakby usiłował sobie przypomnieć. Uśmiechnął się szeroko.
- Ula, moja piękna Ula – wyszeptał niezbyt wyraźnie. Omal nie podskoczyła z radości.
- Poznajesz mnie mój kochany, poznajesz? To Zuzia nasza córeczka. Nigdy jej nie widziałeś, ale spójrz jak bardzo ciebie przypomina.
Mała przytuliła się do niego.
- Strasznie długo spałeś tatusiu. Obiecaj, że już nie zaśniesz na tak długo.
- Obiecuję kochanie.
- Muszę iść po lekarza. To cud, prawdziwy cud. Zuzia zostań z tatą ja zaraz wrócę.
Marek został poddany szczegółowym badaniom. Miał trochę problemów z mową, ale szybko robił postępy. Powoli pionowano go i uczono chodzić. Dzięki wcześniejszym godzinom rehabilitacji prędko nadrabiał zaległości. Dziwił się, że przespał pięć długich lat. Wiedział, że uległ wypadkowi, ale samego wypadku w ogóle nie pamiętał. Twierdził natomiast, że pamięta opowieści Uli może niezbyt dokładnie, ale jednak.
Tydzień po jego wybudzeniu przyjechał Sebastian i przywiózł Dobrzańskich. Wszyscy popłakali się jak jeden mąż ze szczęścia.
Miesiąc później w domu Dobrzańskich hucznie świętowano powrót Marka. Już chodził całkiem nieźle. Zdarzały mu się jeszcze momenty zachwiania równowagi, ale były coraz rzadsze.
Wieczorem, gdy goście się rozjechali a oni leżeli już w łóżku Marek objął swoją żonę i czule wtulił się w jej usta.
- Dziękuję kochanie za to, że walczyłaś o mnie i nie pozwoliłaś mi umrzeć. Rodzice mówili jak wiele dla mnie poświęciłaś. Mnie szkoda tylko tych pięciu przespanych lat, w ciągu których mogliśmy zrobić tyle wspaniałych rzeczy. Jestem pewien, że już nigdy nie przekroczę prędkości i będę zawsze jeździł ostrożnie. Jestem pewien, że nigdy nie przestanę kochać ciebie i Zuzi. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby już nigdy nie narazić was na taką traumę. Te pięć straconych lat już nie da się nadrobić, ale przed nami kolejne i mam nadzieję, że będą szczęśliwe i dobre dla nas wszystkich. Chcę mieć jeszcze jedno dziecko i zaraz zacznę nad nim pracować. Pięć lat bez ukochanej kobiety… Jakie to szczęście, że wszystko wróciło do normalności – przygarnął Ulę do siebie i zaczął powoli ściągać z niej koszulkę.
K O N I E C
コメント