top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

ŚWIATEŁKO W MROKU - rozdziały: 1, 2, 3, 4, 5 (z cyklu: inne moje opowiadania)

ŚWIATEŁKO W MROKU

ROZDZIAŁ 1


- Aniu! Aniu!

Usłyszawszy swoje imię dziewczyna zatrzymała się na korytarzu z szerokim uśmiechem. Nawet nie musiała się odwracać, bo ten głos rozpoznałaby wszędzie. Wysoki, dobrze zbudowany brunet z rozwianą czupryną podbiegł do niej i objął ją wpół. Patrząc w jej chabrowe oczy szepnął.

- I jak poszło? Zdałaś?

Anka zarzuciła mu ręce na szyję.

- A jak myślisz? Miałabym zawalić ostatni egzamin? Jestem już na piątym roku i to mnie cieszy, bo ta sesja wypompowała mnie zupełnie.

- Jeszcze trochę i odpoczniesz. Oboje odpoczniemy. Grecja zapowiada się świetnie. Powłóczymy się, pozwiedzamy, najemy się pysznych rzeczy i popływamy w morzu. Dwa tygodnie błogiego lenistwa. Już się nie mogę doczekać.

Śmiech dziewczyny rozniósł się po korytarzu. Tomek potrafił być czasami taki dziecinny.

- Ja też, ale teraz mam ochotę na mocną kawę. Chodźmy stąd. Póki co, mam dość uczelni.

Objęci wyszli na słoneczną ulicę i pomaszerowali do swojej ulubionej knajpki. Byli równolatkami. Poznali się na pierwszym roku studiów, chociaż nie studiowali na jednym kierunku. Ania wybrała geofizykę, a Tomasz geologię. Kierunki w jakimś sensie zazębiały się, chociaż metody pracy były całkiem inne.

Ona Tomaszowi od razu wpadła w oko. Na inauguracji roku akademickiego stał tuż za nią. Stał na tyle blisko, że czuł zapach jej szamponu do włosów. Włosy były długie, sięgające do pasa, a on przez cały czas trwania inauguracji zastanawiał się, jak wygląda ich właścicielka. Dopiero po przemowach poruszyła się i szepnęła coś do stojącej obok dziewczyny. W końcu odwróciła się napotykając wpatrzoną w nią parę dużych, brązowych oczu. Uśmiechnęła się nieśmiało, a on pomyślał, że to najpiękniejsze stworzenie na ziemi jakie kiedykolwiek widział. Odwzajemnił uśmiech. Czuł, że koniecznie musi poznać bliżej tę niezwykłą dziewczynę.

Kiedy wręczono im uroczyście indeksy i opuszczali aulę, trzymał się blisko. Nie chciał stracić tej piękności z oczu. Zdobył się na odwagę i już na zewnątrz podszedł i przedstawił się. One również. Dowiedział się wówczas, że obie są na geofizyce. – Szkoda, – westchnął - byłoby wspaniale, gdyby były ze mną na roku.

- Ja zdawałem na geologię. Lubię grzebać w ziemi – rozchichotał się.

- My czasami też będziemy musiały to robić, więc nie zazdrościmy ci – Anna spojrzała na zegarek. – No, ja będę się zbierać. Karolina jedziesz ze mną?

- Jadę, jadę. Na razie Tomek.

Anka była niezwykle ambitna. Miała świadomość, że najtrudniejszy jest pierwszy rok i jeśli zaliczy go bez problemów, to następne lata pójdą już z górki. Tomasz aż tak pilny nie był. Uczył się zawsze przed sesją dlatego w ciągu roku miał więcej czasu niż Ania. Zaczęli się spotykać, chociaż nie były to spotkania zbyt częste, bo zazwyczaj w przypadku Anki przegrywały z nauką, ale Tomasz był cierpliwy. Jak się z czasem okazało i drugi i trzeci rok nie był o wiele łatwiejszy od pierwszego. Oboje zawsze mieli sporo nauki, ale bardziej potrafili już wygospodarować więcej wolnych chwil dla siebie. Stali się nierozłączni. Ona była raczej osobą spokojną i cichą. Nie stroniła od studenckich imprez, ale też nie udzielała się na nich jakoś specjalnie. Wolała się przyglądać i słuchać. Za to Tomasz był żywiołowy i spontaniczny. Był duszą towarzystwa. Pod tym względem byli jak woda i ogień. Czasem się sprzeczali. Anka nigdy nie podnosiła głosu i starała się wszystkie swoje racje logicznie argumentować. Tomasz wręcz przeciwnie. Głośno i dobitnie wypowiadał się na każdy temat próbując przekonać do niego swoją dziewczynę. Czasem ustępowała nie chcąc zaostrzać takich konfrontacji. On uważał wówczas, że posiada wielki dar przekonywania. Tak właśnie było z wyjazdem na greckie wyspy. Ona nie była do niego przekonana z zupełnie prozaicznego powodu. Po prostu nie stać ją było na ten wyjazd. Rodzice nie zarabiali kokosów i ciężko było im cokolwiek odłożyć. Nie miała sumienia naciągać ich jeszcze na takie fanaberie. Tomasz nawet nie chciał o tym słyszeć. Pochodzący z dobrze sytuowanej rodziny nigdy nie miał żadnych problemów finansowych. Tak jak Anka był jedynakiem, ale dość rozpieszczonym i czegokolwiek by nie zapragnął, zawsze to dostawał. Na wyjeździe bardzo mu zależało więc mało myśląc opłacił pobyt i Ance. Nie mogła się z tym pogodzić i źle się czuła ze świadomością, że jest mu coś winna. Nie lubiła przyjmować takich drogich prezentów więc od razu zastrzegła, że na pewno mu te pieniądze zwróci. Tak czy owak stanęło na tym, że w drugiej połowie lipca wyruszają na wypoczynek.


Pożegnała się z nim przed swoją kamienicą. Rzadko zapraszała go do siebie. Warunki w jakich żyła były dość skromne, ale mieszkanie zawsze było schludne i bardzo czyste. Zarówno ona jak i mama miały zamiłowanie do porządku. Tomasz był w bardziej komfortowej sytuacji, bo gdy był na drugim roku studiów, jego rodzice, kupili mu dwupokojowe mieszkanie niedaleko uczelni i oczywiście nowocześnie je urządzili. Tam właśnie spotykali się najczęściej.

Wbiegła na pierwsze piętro i otworzyła drzwi. Rodziców jeszcze nie było. Oboje wracali dopiero koło godziny szesnastej, a teraz była za piętnaście pierwsza.

Zrzuciła spódnicę, białą bluzkę, i przebrała się w domowe ciuchy. Postanowiła przygotować obiad. Wprawdzie nic wyszukanego, ale wszyscy uwielbiali naleśniki Nasmażyła całą furę. Ojciec potrafił zjeść ich nawet dziesięć. Część wysmarowała konfiturą z róży a resztę zrobionym na słodko białym serem. Podgrzała jeszcze ogórkową zupę i stanęła przy oknie obserwując ulicę i wypatrując znajomych sylwetek.

Już przy stole opowiadała rodzicom wrażenia z ostatniego egzaminu, który do najłatwiejszych nie należał.

- Teraz już pozbywam się wszelkich myśli o uczelni i zaczynam wakacje. Załatwiłyśmy sobie pracę w Instytucie Górnictwa w dziale geofizyki udarowej. Trochę zarobimy i przy okazji czegoś się nauczymy. Karolina najpierw nie chciała, ale w końcu dała się przekonać.

- Dlaczego nie chciała?

- No bo wiecie… Tam pracuje jej ojciec i jest jakąś szychą. Tak naprawdę to on właśnie załatwił nam tę robotę. Do niedawna Karolina była z nim na wojennej ścieżce i żeby poprosić go o załatwienie tej pracy musiała się ugiąć. Znacie ją i wiecie jaka jest harda. Z jej strony to było naprawdę poświęcenie – Anka roześmiała się. – Ale ja bardzo się cieszę. Przynajmniej choć w części spłacę te wczasy.


Nie odpoczęła za wiele, bo zaledwie kilka dni. Potem musiała wstawać tak jak normalny pracownik i stawiać się w pracy. Zarówno ją jak i Karolinę przydzielono do jednego z zespołów zajmujących się sejsmiką górniczą i hydrologią. Były nieopierzonymi w zawodzie gąskami, które wykorzystywano do najgorszej roboty, ale nie narzekały. Przez pierwszy tydzień chodziły na pomiary wraz z ekipą geologiczną, która wierciła otwory pod przyszłą inwestycję. Oni jako geofizycy robili niezależną dokumentację niezbędną do wystawienia opinii o bezpiecznym posadowieniu w tym miejscu budowli. Teren był specyficzny, bo obejmował część hałdy, którą wcześniej zniwelowano i część stanowiącą zaciśnięte wyrobiska górnicze, których od dawna nie eksploatowano. To tu właśnie zachodziło największe prawdopodobieństwo przesączu wody z podziemnych pokładów. Latały więc od jednego otworu do drugiego montując tak zwane piezometry służące do badania ciśnienia powierzchniowego zwierciadła wody i zaznaczały na mapie linię ciśnień piezometrycznych.


Wracała do domu zmęczona. Nie miała ochoty na randki, choć Tomasz wciąż nalegał. Spotykali się w weekendy. Ten ostatni zamykał jej dwutygodniowy okres pracy. W sobotę rano Tomasz podjechał po nią. Mieli zamiar wybrać się nad jezioro. Pogoda była piękna. Obiecywała przyjemną kąpiel i błogie lenistwo na kocu, żeby się trochę opalić. Wzięli ze sobą kosz z wałówką i dzięki temu mogli spędzić nad wodą cały dzień.

Nocowała u Tomasza. Uprzedziła o tym rodziców, żeby się nie martwili. Niedziela już nie zapowiadała się tak ładnie. Lało od bladego świtu. Siedzieli więc w domu nudząc się i bezmyślnie gapiąc w telewizor. W końcu koło osiemnastej Ania postanowiła wracać do domu. Pozbierała swoje rzeczy.

- Może cię odwiozę? – Tomasz zadał pytanie takim tonem jakby wcale nie miał zamiaru tego zrobić. Najwyraźniej nie chciało mu się wychodzić na ten deszcz. Wyczuła to.

- Nie, nie, nie trzeba. Poradzę sobie. Mam parasol. Aaa, i jeszcze jedno. Nie zobaczymy się w przyszły weekend. Jadę z rodzicami do dziadków.

- Jak to do dziadków? Ale ja już wykupiłem bilety do teatru. Mają się zmarnować? Nie możesz tego odwołać?

- Niestety nie. Nie widuję się z nimi za często. Poza tym już obiecałam rodzicom. Wiem, że lubisz sprawiać mi niespodzianki, ale nie możesz też zakładać z góry, że ja nie mam żadnych planów. Dobrze by było, żebyś zanim jeszcze coś postanowisz po prostu zapytał mnie o nie. Nie możesz stawiać mnie wciąż przed faktem dokonanym.

Tomasz miał minę nadąsanego dzieciaka.

- To co mam teraz iść i je zwrócić?

- No chyba nie masz innego wyjścia, chociaż z drugiej strony możesz oddać je rodzicom skoro nie chcesz iść tam sam, lub pójść z jakimś kolegą. Zawsze jest jakieś wyjście.

Zupełnie nie o to mu chodziło. Chciał tam pójść właśnie z nią, żeby móc się nią pochwalić. Lubił te zazdrosne spojrzenia innych mężczyzn, gdy z podziwem lustrowali ją od stóp do głów. A teraz ona ma inne plany. Zirytował się i podniósł głos.

- Dobrze wiesz, że rodzice nie znoszą teatru. Zresztą mam to gdzieś – na jej oczach podarł obydwa bilety w drobne strzępki i ostentacyjnie rozrzucił na podłodze w przedpokoju. Przyglądała się temu w milczeniu. W końcu powiedziała cicho

- Jesteś beznadziejny. Traktujesz mnie jak swoją własność. Nie myśl, że jesteś pępkiem świata i wszystko ci się od życia należy. Możemy być partnerami w związku, ale nigdy nie pozwolę traktować się przedmiotowo. Nigdy – szarpnęła za klamkę i wybiegła na korytarz. Dławiły ją łzy. Co za szczęście, że nie rozpłakała się przy nim. – Pieprzony dupek i maminsynek. Mam tańczyć jak on mi zagra? Niedoczekanie. – Wyszła na zewnątrz. Deszcz siekł niemiłosiernie. Rozłożyła parasol, ale porywisty wiatr wciąż wyginał go na wszystkie strony. Zanim dotarła do przystanku była zupełnie przemoczona. Schroniła się pod wiatą. – To już nie pierwszy raz tak się zachowuje – pomyślała. – Uzurpuje sobie prawo do dysponowania moim czasem, torpeduje moje plany i wciąż chce dominować. Już dawno to jego zachowanie powinno dać mi do myślenia. Najlepiej będzie, gdy na jakiś czas damy sobie spokój i nie będziemy się spotykać. Albo on zmieni swój stosunek do mnie, albo się rozstaniemy. Nie ma innej opcji. No i jeszcze ten wspólny wyjazd. Czułam, że to nie jest dobry pomysł. Nadal tak uważam. Najchętniej wcale bym nie jechała.- Zerknęła przez zalaną szybę wiaty i zobaczyła szybko zbliżający się autobus. Na przystanku zahamował z piskiem opon rozbryzgując wodę z kałuż. Odskoczyła w tył, ale za późno. Fala wody, która wystrzeliła spod kół oblała ją od stóp do głów. Z trzaskiem otworzyły się przednie drzwi. Weszła do środka i zrugała kierowcę.

- Oszalał pan? Jak można jeździć z taką prędkością po mieście? Specjalnie wjeżdża pan w kałuże, żeby mieć ubaw z przemoczonych pasażerów?

- Jak się paniusi nie podoba, to droga wolna – otworzył ponownie drzwi. – Trochę się spieszę, więc albo pani jedzie, albo wysiada.

- Jest pan gburem i ostatnim chamem. Zgłoszę to w pana przedsiębiorstwie – przesunęła się do środkowych drzwi i złapała pionowej rurki. Miejsca siedzące były zajęte. Nikt nie stanął po jej stronie. Wszyscy patrzyli na nią z pretensją, że opóźnia kurs autobusu. Ruszył w końcu i znowu nabrał prędkości. Trzymała się kurczowo obiema rękami, ale i tak na każdym zakręcie siła odśrodkowa niemal wyłamywała jej nadgarstki. – On jest albo pijany, albo naćpany. Dobrze, że nie jadę daleko.

Zbliżali się do dużego skrzyżowania. Z przerażeniem rejestrowała, jak autobus nie hamując błyskawicznie pokonuje każdy metr zbliżając się niebezpiecznie do stojącego na światłach tira. Jeszcze mocniej przywarła do rurki.

- Hamuj człowieku! – rozległy się wrzaski. Zaczął hamować gwałtownie, ale było już za późno. Ogromna siła najpierw oderwała Anię od rurki a następnie sprawiła, że z impetem uderzyła w nią twarzą. Straciła przytomność i osunęła się na podłogę. Momentalnie jej twarz zalała się krwią. Nie tylko ona ucierpiała. Byli też inni. Zrobiło się zamieszanie. Ktoś wtargnął do kabiny kierowcy wyciągając go na środek przejścia.

- Ty cholerny skurwysynu, zobacz co narobiłeś! Widzisz dziewczynę? Mówiła ci, żebyś nie jechał jak idiota? Zabiłeś ją. Spójrz, ona nie ma twarzy, a inni też są we krwi. Niech ktoś zadzwoni po policję i po karetkę. Masz kretynie cały autobus ludzi, którzy będą świadczyć przeciwko tobie. Nie wyjdziesz z kryminału i będziesz płacił odszkodowania do końca życia.

Kierowca uśmiechał się głupawo i nie wiadomo, czy było to wywołane szokiem, czy używkami, które bez wątpienia zażył.

Anię wieziono na sygnale. Była w ciężkim stanie. Miała pogruchotane kości twarzoczaszki i wybite barki. Zachodziło podejrzenie krwiaków i wstrząśnienia mózgu. Jej piękne blond włosy miały teraz kolor czerwieni.



ROZDZIAŁ 2


- Ostrożnie, ostrożnie… - lekarz, który wysiadł z karetki wydawał instrukcje. Delikatnie przewieziono Anię do jednego z pomieszczeń SOR-u. Wykonano pośpieszne oględziny. Nie było czasu. Dziewczyna oddychała płytko przez pogruchotany nos i była nieprzytomna.

– Natychmiast na rezonans – zarządził lekarz mający dzisiaj dyżur. – Musimy znać stan jej mózgu.

Nie zwlekano. Rezonans zrobiono błyskawicznie. Na jego podstawie stwierdzono dwa krwiaki, przerwanie ciągłości nerwu wzrokowego w lewym oku i znaczne naruszenie nerwu oka prawego przez odłamy kostne. Liczne złamania nosa, złamanie żuchwy, która była teraz odsłonięta, bo dolna warga była rozpłatana aż do brody. Trzeba było interweniować natychmiast. Zebrano grupę chirurgów i omówiono poszczególne etapy operacji. Potem przewieziono Annę na blok operacyjny. W międzyczasie przeszukano jej torebkę i znaleziono dowód osobisty a także telefon komórkowy. Jedna z pielęgniarek wybrała numer oznaczony „mama”. Odebrano natychmiast. Zaniepokojony głos pytał

- Ania, gdzie ty jesteś? Martwimy się.

- Pani Kruk? Dobry wieczór. Ja dzwonię ze szpitala. Jestem pielęgniarką. Godzinę temu przywieziono pani córkę Annę Kruk. Uległa wypadkowi. Jeśli pani może proszę przyjechać, bo stan jest dość poważny. Już na miejscu udzielimy więcej informacji. W tej chwili córka jest operowana.

Joanna Kruk odłożyła słuchawkę i spojrzała na męża.

- Musimy jechać Heniu. Ania miała wypadek. Kiepsko z nią. Zamów taksówkę.

Na izbie przyjęć wskazano im lekarza, który pierwszy badał ich córkę. Od niego dowiedzieli się, że wypadek spowodował kierowca autobusu i że jest więcej poszkodowanych. Oddał im rzeczy Ani i wskazał miejsce, gdzie mogli poczekać na koniec operacji córki.

- Proszę być dobrej myśli. To młoda i silna dziewczyna. Na pewno wszystko dobrze się skończy – pocieszał.

Byli zdruzgotani. Nie mieli pojęcia jak duża była skala uszkodzeń organizmu i czym zaskutkuje w przyszłości. Mieli ją tylko jedną i zawsze starali się ją chronić. Nie mogli zrozumieć, dlaczego wracała autobusem. Przecież Tomasz miał ją odwieźć samochodem. Na odpowiedź na te pytania musieli jeszcze poczekać.

Operacja przedłużała się. Usunięto dwa krwiaki, które uciskały mózg. Zabezpieczono spękaną kość czołową. Najbardziej napracowano się nad nosem, bo każdą złamaną kostkę składano do kupy jak puzzle. Zrobiono wszystko, by w przyszłości nie szpecił twarzy Ani, choć i tak jego kształt był już zupełnie inny. Najważniejsze było, żeby mogła dobrze przez niego oddychać. Starannie też zeszyto rozpłataną skórę na brodzie i zdrutowano żuchwę. Potem przyszedł czas na barki. Obydwa były mocno uszkodzone. Po prostu wyrwane z panewek. Nastawiono prawidłowo kości i włożono je w gips.

Nadszedł czas na rozmowę z rodziną. Lekarze wiedzieli już, że rodzice dziewczyny czekają na korytarzu. Jeden z chirurgów wyszedł do nich.

- Nie będę ukrywał przed państwem, że obrażenia jakich doznała córka są bardzo poważne i choć starannie poskładaliśmy kości twarzoczaszki, to już z rezonansu, który zrobiliśmy przed operacją wiedzieliśmy, że w lewym oku ma przerwany nerw wzrokowy. Nigdy nie będzie na to oko widzieć. W prawym oku nerw również został naruszony, ale tu przynajmniej są jeszcze szanse na zdolność widzenia. Nazywamy to pourazową neuropatią nerwu wzrokowego. Wszystko okaże się za kilka dni. Na razie mamy do czynienia z dość dużym obrzękiem, ale liczymy, że dzięki operacji będzie się z każdą chwilą zmniejszał. Za moment przewiozą córkę na OIOM. Możecie państwo wejść na kilka minut, ale ona nie będzie kontaktowa.

Widok córki wywołał u ich obojga wybuch płaczu. W niczym nie przypominała ich dziecka. Głowa była ogromna i zawinięta w bandażowy turban. Twarz tak opuchnięta, że nie było widać jej oczu. Nienaturalnych rozmiarów powieki, nos i usta, jakby użądliły je miliony pszczół. Od szyi aż po pas uwięziona była w gipsowym gorsecie. Ponownie wszedł do sali lekarz, który rozmawiał z nimi wcześniej.

- Ja wiem, że ten widok jest makabryczny, ale proszę mi uwierzyć, że z każdym dniem obrzęk będzie się zmniejszał.

- Jak długo to potrwa? To znaczy, kiedy będzie wyglądać normalnie? – Henryk przetarł mokre policzki i zawiesił wzrok na lekarzu.

- Trudno mi to sprecyzować. Wszystko zależy od zdolności regeneracyjnych organizmu. Jest młoda więc jest i nadzieja, że nastąpi to dość szybko. Teraz powinni państwo wrócić do domu. Są państwo zmęczeni a ona nie wybudzi się wcześniej jak za siedem, osiem godzin. Być może wtedy będzie można z nią już porozmawiać.

Posłuchali lekarza i wrócili do domu, ale żadne z nich nie zmrużyło już oka. Rano zadzwonili do swoich zakładów pracy i poprosili o kilka dni urlopu. Oprócz tego Joanna zadzwoniła do Karoliny z komórki Ani informując ją, że córka nie przyjdzie do pracy.

- Ona miała straszny wypadek Karolinko. Leży teraz w szpitalu po bardzo rozległej operacji głowy. Chciałam cię prosić, żebyś załatwiła w jej imieniu wszystkie formalności a także wypłatę pieniędzy, które należą się jej za te przepracowane dwa tygodnie.

Karolina była w ciężkim szoku.

- A Tomasz już wie?

- Niestety nie. Próbowałam się do niego dodzwonić, ale nie odbiera. Nie wiem co jest grane. Jeśli możesz to powiadom go, dobrze? Ja muszę zaraz jechać do szpitala.


Tomasz wielokrotnie odrzucał połączenia od Ani. Wciąż czuł się obrażony jej postawą i tym, że wybrała wizytę u dziadków a nie jego propozycję wyjścia do teatru. – Pocierp trochę. Nie będę teraz z tobą rozmawiał nawet gdybyś chciała mnie przeprosić. Widocznie o to ci chodzi, że dzwonisz co chwilę.

Kolejny telefon jednak nie był od Ani. Zdziwił się trochę, gdy na wyświetlaczu ujrzał „Karolina”. Rzadko do niego dzwoniła. Odebrał.

- Jeśli dzwonisz na prośbę Anki, to odpuść sobie. Ona wydzwania tu do mnie od bladego świtu. Na razie nie chcę z nią rozmawiać.

- To bardzo ciekawe co mówisz, ale to niemożliwe, żeby Anka do ciebie dzwoniła, bo leży od wczoraj w ciężkim stanie w szpitalu. To jej matka dzwoni, żeby ci o tym powiedzieć pieprzony egoisto. Jeśli ci chociaż trochę zależy na dziewczynie, to szoruj do szpitala na OIOM. Jej stan jest beznadziejny i nie wiadomo, czy w ogóle z tego wyjdzie – rozłączyła się bez pożegnania.

Zamurowało go. Nie miał pojęcia co się stało i dlaczego jego dziewczyna znalazła się na OIOM-ie. Przebrał się szybko i ruszył do samochodu.

Na oddziale spotkał rodziców Ani i przywitał się z nimi. Przeprosił też, że nie odbierał telefonów.

- Trochę się wczoraj posprzeczaliśmy…

- I to dlatego nie odwiozłeś jej do domu? Wypuściłeś ją samą w tak koszmarną pogodę? Co z ciebie za człowiek? – ojciec Anki nie ukrywał irytacji. – Gdybyś stanął na wysokości zadania, nie obrażał się o byle pierdołę, ona dzisiaj byłaby w zupełnie innym miejscu. Przez ciebie musiała jechać autobusem, którego kierowca był pod wpływem środków odurzających. Z premedytacją wpakował się w tył ogromnego tira. Ucierpiało sporo ludzi a Anka najbardziej. Wiemy już, że nie będzie widzieć na lewe oko. Nie wiadomo co z prawym. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek dojdzie do siebie. Ukończenie przez nią studiów leży pod wielkim znakiem zapytania, a to wszystko dlatego, że kolejny raz próbowałeś przeforsować swoje racje lub pomysły.

Tomasz poczuł się głupio, ale wciąż nie rozumiał dlaczego pan Kruk obarcza jego winą za to co się stało. On sam nie czuł się w najmniejszym stopniu winny. – Czy to ja naszprycowałem się prochami? Czy to ja byłem kierowcą tego autobusu? Jak on może mnie tak niesprawiedliwie oceniać? To nie była moja wina! – narastał w nim bunt i złość na ojca Ani.

- Chciałbym ją zobaczyć.

- My też. Czekamy na lekarza, który powie nam czy można do niej wejść.

Lekarz pojawił się wkrótce. Oświadczył, że Ania wybudziła się, ale wciąż płacze.

- Jest rozstrojona nerwowo również tym, że nic nie widzi. Mimo to reaguje prawidłowo więc mamy prawo przypuszczać, że wszystkie funkcje mózgu działają jak należy. Możecie państwo teraz do niej wejść, ale proszę nie siedzieć za długo i nie męczyć chorej. Jest jeszcze bardzo słaba.

Wsunęli się do sali po kolei. Joanna pochyliła się nad córką.

- Anusia słyszysz mnie? – szepnęła. – Nic nie mów, tylko ściśnij mi rękę – ujęła jej dłoń w swoją i poczuła lekki uścisk. Po chwili ujrzała jak policzki Ani są coraz bardziej mokre. Nadal nie było widać jej oczu z powodu obrzęku. – Nie płacz kochanie. Wszystko się jakoś ułoży. Ty tylko postaraj się wyzdrowieć. Jest tu ze mną tata i Tomasz. Wszyscy bardzo martwiliśmy się o ciebie. Najważniejsze, że przeżyłaś ten wypadek. Teraz będzie już tylko lepiej. Jutro po południu zajrzy tu Karolinka. Była wstrząśnięta tym, co się stało. Obiecała załatwić wszystkie formalności w pracy.

Tomasz stał jak wmurowany w podłogę. Nie mógł uwierzyć, że to coś w białym gipsowym pancerzu z ogromną jak balon głową jest jego słodką Anią. Mocno powątpiewał w jej całkowite wyzdrowienie. Wyglądało na to, że ma zbyt wiele obrażeń, żeby w ogóle wyszła z tego normalna. – Nie dam rady, gdy okaże się, że ona za bardzo ucierpiała w tym wypadku. Nie udźwignę tego. A jak jeszcze okaże się niewidoma, to będę musiał opiekować się nią do końca życia. Nie tak to sobie wyobrażałem. Mieliśmy być zdrowi i szczęśliwi. Ja nadal tego pragnę, ale już chyba nie z tobą kochanie.

Póki co starał się zachować zimną krew i przynajmniej stwarzać pozory opiekuńczości i okazywać współczucie.

- Zgadzam się z twoją mamą kochanie. Zobaczysz, że nawet się nie spostrzeżesz jak stąd wyjdziesz. Potem załatwimy jakąś rehabilitację, żebyś szybko doszła do siebie.

Sama Ania miała wrażenie, że Tomek mówi zupełnie bez przekonania, a w jego głosie pobrzmiewają jakieś fałszywe tony. – Może jest po prostu przerażony moim wyglądem i stąd ta paniczna reakcja – myślała. Jeszcze nikt jej nie przekazał złych nowin odnośnie wzroku. Nie miała pojęcia, że być może będzie musiała chodzić z białą laską. Rodzice też nie chcieli jej dołować słusznie uznawszy, że jak poczuje się lepiej i fizycznie i psychicznie będą się starali jakoś łagodnie jej to przekazać.

Czuła się trochę zawiedziona postawą Tomasza. Niewiele mówił, trochę pocieszał, ale przecież znała go nie od dziś i dałaby sobie rękę uciąć, że jest wstrząśnięty i nie potrafi sobie z tym poradzić. – Pewnie znowu o całej sytuacji myśli w kontekście „co ja teraz zrobię?” lub „jak ja mam się teraz zachować?” Dziwiła się sama sobie, że do tej pory tak bagatelizowała jego egoizm. Postępowała prawie zawsze tak jak on chciał i zazwyczaj dostosowywała się do niego. Kochała go oczywiście, ale przecież nie można w imię miłości tak bezkarnie się wszystkiemu podporządkowywać. Ona już chyba tak nie chciała.

Rodzice nie siedzieli długo. Mama bezbłędnie wyczytała zmęczenie na twarzy córki. Delikatnie przytuliła ją do siebie całując wciąż mokry policzek.

- Pójdziemy już kochanie, bo nie chcemy cię dłużej męczyć. Ty musisz teraz nabierać sił. Ja jutro przyjdę z tatą do południa, a po południu przyjdzie na chwilkę Karolina, żeby przekazać ci, co załatwiła w pracy. Zostawimy was, bo być może Tomasz ma ci jeszcze coś do przekazania. - Ten ostatni żachnął się.

- Nie, nie… Ja też nie chcę jej już męczyć. Na pewno jest obolała i cierpiąca. Przyjdę jak poczuje się lepiej – uścisnął Ani dłoń. – Trzymaj się kochanie i zdrowiej.


Następnego dnia po południu rzeczywiście zawitała na oddział Karolina. Przywitała się z Anią cmokając ją w policzek. Ona również była przerażona widokiem przyjaciółki, ale trzymała się dzielnie.

- Ja będę mówić, a ty słuchaj. Mam też notes, gdybyś chciała coś napisać. Przede wszystkim zgłosiłam wypadek w kadrach i powiedziałam, że już nie wrócisz do pracy. Niestety nie wypłacą ci pieniędzy za zwolnienie, bo przecież podpisałyśmy umowę-zlecenie a nie stałą umowę o pracę. Mam natomiast dla ciebie kasę za te dwa przepracowane tygodnie. Nie chcieli mi wypłacić, ale poszłam do ojca i to on zadziałał. Czasem jego autorytet się przydaje. Dostałaś siedemset pięćdziesiąt złotych i tylko nie wiem, czy ci je zostawić, czy dać rodzicom. Mogę do nich jeszcze dzisiaj podejść jak będę wracać do domu. Tu masz notes i długopis. Napisz. - Ania dłońmi wymacała kartkę i ująwszy długopis napisała „rodzicom”. – W porządku. Jeszcze dzisiaj dostarczę. Poza tym ten twój chłopak to jakiś cholerny dupek. Na drugi dzień po twoim wypadku mama próbowała się do niego dodzwonić z twojego telefonu a on z premedytacją nie odbierał. Już dawno mówiłam ci, że to nie jest facet dla ciebie. Manipuluje tobą tak, żeby jemu było wygodnie. W końcu ja zadzwoniłam i objechałam go. Rozmawiałam też z twoimi rodzicami. Mama ma do niego żal, że nie odwiózł cię do domu w dodatku w taką ulewę. Gdyby zachował się jak normalny człowiek, ty nie leżałabyś tutaj. Uważam, że jest tak samo winny jak facet, który spowodował wypadek. Co za dupek! – Karolina była wściekła. Nie darzyła chłopaka swojej przyjaciółki sympatią. Była niezłym obserwatorem i od razu wyczuła w nim duszę snoba. Uważała, że nadmiar pieniędzy i łatwy do nich dostęp przewrócił facetowi w głowie. Jej rodzina była średniozamożna. Nie mieli nigdy kłopotów finansowych, ale też pieniądze rozkładały się proporcjonalnie na całą rodzinę, bo oprócz Karoliny była jeszcze dwójka jej młodszego rodzeństwa.

Ania ponownie napisała coś na kartce. Karolina pochyliła się i przeczytała „wczasy Grecja”.

- No tak, zupełnie zapomniałam. Wiem, że to byłby piękny pobyt i długo byś go wspominała, ale w takiej sytuacji Tomasz będzie musiał odmówić rezerwację. Na pewno trochę na tym straci, chyba jakieś trzydzieści procent, ale mogę się mylić. Zresztą dla niego to pryszcz. Ty nie myśl teraz o Grecji, bo masz ważniejsze rzeczy. Musisz stanąć na nogi i skończyć studia. Nie ma innej opcji, a ja ci w tym pomogę. Ze wzrokiem na pewno nie będzie tak źle jak mówią. Oni zawsze uprawiają czarnowidztwo.

Anię zastanowiły słowa Karoliny. - Jak to ze wzrokiem, a co z nim? – Trochę ją to zaniepokoiło więc napisała „mam coś z oczami?”. Dopiero teraz Karolina zorientowała się, że popełniła gafę i Ania nie ma pojęcia, że będzie miała problem.

- Kochanie, nie masz się co martwić na zapas. Wiadomo, że wypadek był poważny i ucierpiała twoja głowa. Miałaś dwa krwiaki, które uciskały mózg zaburzając jego podstawowe funkcje, również wzrok. Tak przynajmniej mówili lekarze. Jak zejdzie ten obrzęk na pewno się okaże, że jest wszystko w najlepszym porządku. Nie martw się więc na zapas, bo na razie nie ma o co – Karolina wstała z krzesła. – Będę się zbierać, bo jeszcze muszę dotrzeć do twoich rodziców. Przyjdę znowu pojutrze. Może będziesz się czuła lepiej i choć trochę zejdzie ta opuchlizna. Bądź dobrej myśli i niczym się nie przejmuj. Ja wierzę, że jeszcze wszystko pozytywnie się ułoży.



ROZDZIAŁ 3


Dni mijały. Mama bywała codziennie i obserwowała zmiany zachodzące na twarzy córki. Niemal całkowicie zeszła opuchlizna z powiek i policzków. Wreszcie mogła otworzyć oczy. Denerwowało ją, że lewe oko jest jak martwe, a prawym niewiele mogła dostrzec. Widziała zarys konturów i barwnych plam, ale nic więcej. Wciąż zadawała sobie pytanie czy to już tak będzie na zawsze? Bardzo bała się diagnozy okulisty. Na razie jeszcze nie mogła przemieścić się do gabinetu, bo była zbyt słaba, ale przeczucie mówiło jej, że ta diagnoza będzie dla niej wyrokiem.

Karolina przychodziła średnio trzy razy w tygodniu. Przesiadywała u niej czytając na głos gazety i plotkując. W ten sposób starała się skierować myśli Ani na bardziej prozaiczne rzeczy. Tomasz od pierwszej wizyty nie pokazał się więcej. Nie miała pojęcia co o tym myśleć. Przecież podobno tak bardzo ją kochał, wręcz umierał z miłości do niej, nie mógł bez niej żyć. Tymczasem coraz częściej dochodziła do wniosku, że z jego strony to była wyłącznie obłuda. Gdyby ją kochał, nie odchodziłby od jej łóżka.


Po paru tygodniach wreszcie ściągnięto jej z głowy bandaż. Lekarz, który to robił ze współczuciem spojrzał na nią.

- Przepraszam panią, ale do operacji musieliśmy wygolić trochę włosów. Mam nadzieję, że szybko odrosną i będą takie piękne jak kiedyś.

- Nie mam wam za złe – powiedziała z trudem i niezbyt wyraźnie. Nadal odczuwała ból szczęki i dyskomfort związany z zabliźnianiem się rany na brodzie. – Uratowaliście mi życie. Myślę, że jak już stąd wyjdę znacznie je skrócę. Teraz sprawiają tylko kłopot.

Lekarz odsłonił miejsce operacji i uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Bardzo ładnie się goi. Jeszcze tydzień i zostanie tylko różowa blizna, która z czasem zblednie. Nie będę już zakładał bandaża tylko przykleję niewielki plaster. O właśnie tak. Siostro proszę odprowadzić pacjentkę do sali. Jutro rano czeka panią wizyta u okulisty. Zobaczymy jaki wynik przyniesie. Oby dobry.

Kiedy wróciła do pokoju zastała w nim Karolinę. Trochę się zdziwiła, bo było przedpołudnie i przyjaciółka powinna być w pracy.

- Nooo… jesteś wreszcie – Karolina odetchnęła z ulgą.

- A co ty tak wcześnie?

- Bo od dzisiaj mam już luz. Skończyłam wczoraj pracę i wreszcie mam wakacje. To zresztą nieważne, bo mam prawdziwą bombę. Lepiej usiądź. – Ania przysiadła na brzegu łóżka. - Zachodziłaś w głowę przez tyle dni, gdzie się podziewa twój ukochany, prawda? A ja wreszcie dowiedziałam się co on porabia. Otóż moja droga wyjechał na greckie wyspy. Spotkałam wczoraj jego matkę i rozmawiałam z nią. Pytałam, czy ma świadomość jak ciężkiemu wypadkowi uległaś i w jak fatalnym stanie byłaś. Mówiłam, że liczyłaś na wsparcie Tomasza, którego w efekcie nie otrzymałaś. Wiesz co mi powiedziała? Że jej syn jest zbyt wrażliwy, by trwać u boku kogoś tak okaleczonego. Podobno bardzo przeżył twój wypadek. Przeżył do tego stopnia, że jedynym wyjściem, by mógł otrząsnąć się z tej traumy był wyjazd na wykupione wczasy W dodatku jak się okazuje nie pojechał tam sam. Wiesz kogo zabrał? Majkę Olszewską. Ta pinda mizdrzyła się do niego na każdej imprezie. Nie wiem, czy to zauważyłaś, ale być może, że nie, bo miłość jest ślepa. Mamusia twierdzi, że zabrał ją tylko dlatego, żeby bilet się nie zmarnował. Akurat! Powiedziała mi jeszcze, że jak Tomasz wróci, to na pewno cię odwiedzi. Tak się wściekłam na tę głupią babę, że syknęłam tylko, że te odwiedziny może sobie darować, bo ty wcale ich nie oczekujesz ponieważ jesteś bardzo rozczarowana postawą jej syna. Wywaliłam jej kawę na ławę, że wychowała pieprzonego egoistę i zadufanego gnojka, który patrzy tylko na czubek własnego nosa, a ty od takich dupków trzymasz się z daleka. Mało brakowało a rozszarpałaby mnie na środku ulicy. Mam to gdzieś, bo powiedziałam jej prawdę, a ona zawsze boli. Zresztą, co tu dużo mówić. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, a on jest identyczny jak jego mamusia. Mam nadzieję, że teraz przejrzysz na oczy. On nie jest ciebie wart.

Ania uśmiechnęła się smutno.

- Na oczy to już chyba nie przejrzę. Bardzo się boję tego jutrzejszego badania, bo sama czuję, że z moim wzrokiem nie jest tak jak powinno. Na lewe oko nie widzę nic, a na prawe tylko jakieś cienie, plamy i kontury, ale z bardzo bliska. Natomiast jeśli chodzi o Tomasza, to już dawno doszłam do podobnych wniosków. Myślę, że gdybym spotkała jego matkę, nie byłabym wobec niej tak odważna jak ty. Dlatego bardzo ci dziękuję, że powiedziałaś jej to wszystko w moim imieniu. Ja nie chcę Tomka znać. Opuścił mnie w najgorszym momencie mojego życia, a tego nie da się w ogóle wybaczyć. Gdyby nie wsparcie rodziców i twoje, to chyba oszalałabym. Na pewno na długo wyleczyłam się z facetów. Poza tym już nie przypominam dawnej siebie. Zmieniłam się fizycznie, a raczej zmieniła się moja twarz. Nos jest trochę zdeformowany mimo, że lekarze naprawdę bardzo się starali. Blizna na brodzie już zawsze będzie widoczna. Nie stanowię atrakcji dla żadnego mężczyzny. Może to i dobrze? Studia postaram się skończyć, bo szkoda mi tych czterech lat, ale coraz częściej myślę o przekwalifikowaniu się. Jeśli okaże się, że nigdy nie odzyskam wzroku nie będę mogła pracować w zawodzie, a z czegoś żyć trzeba.

Karolina przysiadła przy niej i objęła ją ramieniem. Było jej strasznie żal przyjaciółki.

- Wszystko się jakoś ułoży… Poszukam, popytam… Jestem pewna, że są organizowane jakieś warsztaty dla słabo widzących. Coś na pewno się znajdzie. Na razie odkładamy ten pomysł, bo najpierw musisz wyjść ze szpitala.


Następnego dnia rano tuż po wizycie lekarskiej pielęgniarka zaprowadziła Anię na okulistykę. Uprzedziła ją, że badania potrwają około godziny i że będzie miała kilka razy zakrapiane oczy.

- Wrócę tu po panią za godzinę właśnie. Gdyby pani skończyła wcześniej proszę sobie tu usiąść na krześle i zaczekać na mnie.

Pielęgniarka odeszła a Ania nieśmiało zapukała do drzwi. Po chwili weszła do dość sporej sali, w której mieściło się mnóstwo przyrządów do badania wzroku. Przedstawiła się i podała kartę urzędującej tam pielęgniarce.

- Proszę tu spocząć – kobieta wskazała jej krzesło.

- To znaczy gdzie? – Ania rozejrzała się bezradnie. – Przepraszam, ale ja prawie nic nie widzę.

Pielęgniarka ujęła ją pod łokieć i poprowadziła do krzesła.

- Teraz zakropię pani oczy. Po piętnastu minutach powtórzę i po kolejnym kwadransie lekarz zacznie badanie.

Wkrótce i on się zjawił. Prowadził Anię od przyrządu do przyrządu badając szczegółowo każdy milimetr dna oka. Zbadał ciśnienie w obu gałkach ocznych, wykonał angiografię i badanie na pole widzenia. Wszystko skrzętnie zapisywał w karcie. Kiedy skończył Ania poprosiła, żeby nic przed nią nie ukrywał.

- Bardzo mi zależy na prawdzie i na tym jakie mam w ogóle szanse, żeby lepiej widzieć. Kończę specyficzny kierunek studiów i jeśli z moim wzrokiem jest naprawdę źle, to będę musiała już teraz pomyśleć o zmianie zawodu. Proszę więc o szczerość. Ja muszę wiedzieć na czym stoję.

Lekarz usiadł naprzeciw niej i zbliżył do niej twarz.

- Widzi coś pani?

- Tylko prawym okiem. Widzę pana twarz, ale nieostro. To raczej zamazany obraz.

- No właśnie. Lewe oko jest, że tak to ujmę, nieaktywne. Został zniszczony nerw wzrokowy, który nie ma szans na regenerację. Na to oko nie będzie pani widziała już nigdy. Natomiast prawe oko jest w trochę lepszym stanie. I tu nerw został nadwątlony, ale nie przerwany. Był po prostu uciskany przez obrzęk i dlatego jest jeszcze słaby. Utrzymuje się niewielka opuchlizna, ale jestem pewien, że ustąpi i wtedy wzrok nieco się wyostrzy. Oceniam, że uratowało się jakieś trzydzieści procent. Mocno zawężone jest pole widzenia, ale tu możemy wspomóc się kroplami i innymi farmaceutykami, które zaraz przepiszę. Oczywiście bezwzględna jest stała kontrola wzroku, żeby nie przeoczyć momentu jego pogarszania się. Mam nadzieję, że to nie nastąpi, ale trzeba dmuchać na zimne. Żeby wzmocnić widzenie dostanie pani okulary. Tu jest wszystko rozpisane ile dioptrii na to prawe oko. To powinno pomóc. Niezależnie od wszystkiego zalecam używanie białej laski. Zawsze to jakieś zabezpieczenie przed upadkiem, czy potykaniem się, bo z całą pewnością będzie pani miała kłopoty z oceną odległości, czy wysokości na przykład krawężnika. I to wszystko z mojej strony – ujął jej dłoń i uścisnął. – Życzę pani powodzenia i jak najszybszego wyzdrowienia. Czy ktoś po panią przyjdzie?

- Tak. Mam czekać na korytarzu.

- W takim razie pomogę. Proszę dać mi rękę.

Uprzejmy okulista pomógł jej usadowić się na krześle. Dziesięć minut później pojawiła się pielęgniarka. Odebrała od Ani kartę i wolno poprowadziła na oddział.

Ta wizyta dodała Ani nieco otuchy mimo, że rokowania nie były dobre. Pomogła zrozumieć, że pewnych rzeczy nie można zmienić i należy przywyknąć do tego, czym się dysponuje. Skoro ona dysponowała resztką wzroku postanowiła wykorzystać to jak najlepiej.


Któregoś dnia na oddziale pojawił się Tomasz. By mocno opalony i podkreślał tę opaleniznę śnieżno białym t-shirtem. W dłoniach ściskał ogromny bukiet czerwonych róż. Wszedł z impetem do sali, Ania jednak nie zareagowała. Leżała ze słuchawkami na uszach i kiwała głową w takt muzyki. Tomasz uśmiechnął się na ten widok, jednak kiedy zbliżył się do łóżka uśmiech zaczął znikać z jego twarzy. Ania według niego nie wyglądała jak Ania. Owszem nadal miała długie piękne włosy, ale tylko na części głowy. Ta część, na której widniała sporych rozmiarów blizna, była wygolona. Jej mały, zgrabny nosek, który tak bardzo lubił cmokać, już nie był taki mały, a te słodkie usta też nie były już takie słodkie, bo oszpecone pionową szramą. Bardziej wyczuła go niż zobaczyła. Pociągnęła nosem, do którego doleciał znany jej zapach męskich perfum.

- Tomasz? – zdziwiła się. Jej głos brzmiał jakoś inaczej i nie mówiła zbyt wyraźnie. Przypomniał sobie, że oprócz rozpłatanej wargi miała jeszcze złamaną szczękę. Usiadł koło łóżka i ułożył na nim róże.

- Przyniosłem ci coś. Pamiętam jak bardzo je lubisz.

- Ostatnio bardzo zmienił mi się gust, więc możesz je zabrać. Podaruj je Majce Olszewskiej. Mam nadzieję, że tam na greckich wyspach otrząsnąłeś się z traumy po moim wypadku i doszedłeś już do siebie, w czym z całą pewnością wydatnie pomogła ci Majka. Nie sądziłam, że możesz być tak podły i samolubny. Byłam pewna, że zwrócisz rezerwację i nie odważysz się pojechać beze mnie. Ależ byłam naiwna i głupia – roześmiała się gorzko. – Nawet nie raczyłeś mnie powiadomić, że jednak zdecydowałeś się jechać i to w dodatku z dziewczyną, której organicznie nie znoszę. Dowiedziałam się o tym od Karoliny, która przypadkowo rozmawiała z twoją matką. Dowiedziała się też innych ciekawych rzeczy. Na przykład takiej, że jesteś zbyt wrażliwy, żeby tkwić u boku kogoś tak poranionego jak ja. Zapewniam cię, że nie będziesz przy mnie tkwił. Jesteś ostatnią osobą, którą chciałabym mieć obok siebie. Cztery lata. Cztery, długie, zmarnowane lata, ale już dość. Ani dnia dłużej. Szukaj szczęścia gdzie indziej. Co miałbyś robić z dziewczyną, która ma na twarzy szpecące blizny i w dodatku jest ociemniała? Toż to dla ciebie dopust boży i zbyt wielki ciężar. Mógłbyś go nie udźwignąć, chociaż jak znam ciebie, nawet byś nie próbował. Nigdy więcej tu nie przychodź, nigdy więcej nie dzwoń i nie nachodź mnie w domu. Idź i żyj pełnią życia, korzystaj z niego, bo nigdy nie wiadomo czy i tobie nie przytrafi się jakieś nieszczęście. A teraz zabierz te róże i wyjdź. Drażni mnie ich zapach.

Wyszedł bez słowa. Był oburzony słowami swojej niedawnej dziewczyny. Kwiaty wrzucił do pierwszego napotkanego kosza. – Co ona myślała, że pozwolę, żeby taki wyjazd się zmarnował? Kosztował kupę forsy, a Majka wcale nie jest taka zła. Było z nią nawet dość przyjemnie. Na pewno nie będę przychodził i wydzwaniał. Nie jesteś już moim ideałem – wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem opon.


Kiedy zamknęły się za Tomaszem drzwi rozpłakała się. Nie dlatego, że czuła żal po rozstaniu, ale dlatego, że on okazał się takim bezdusznym potworem. Nie współczuł jej, nie pocieszał, jakby bał się, że za chwilę zarazi się jej ślepotą i będzie miał blizny na swojej przystojnej twarzy. - Co za kretyn! Karolina miała po stokroć rację. Mój wypadek okazał się dla niego życiowym egzaminem, który oblał i który go przerósł. Nic nie jest wart, bo nie ma w nim żadnych ludzkich uczuć. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? A może nie chciałam tego dostrzec, bo zbyt mocno go kochałam? Koniec z tą głupią miłością. Żaden facet nie jest mi do szczęścia potrzebny.

Po południu humor znacznie jej się polepszył. Przyjechali jej dziadkowie. Uwielbiała ich, a oni kochali ją całym sercem. Była ich jedyną wnuczką. Siedzieli teraz przy jej łóżku i ocierali łzy z pomarszczonych policzków.

- Takie nieszczęście, takie nieszczęście – ubolewała babcia. Ania gładziła ją po spracowanych dłoniach.

- Babciu, co się stało, to się nie odstanie. Pomyśl, że niektórzy rodzą się już niewidomi i nigdy nie mają możliwości obejrzeć cudów tego świata. Ja podziwiałam je przez wiele lat i doskonale pamiętam je wszystkie. Jestem silna i poradzę sobie. Myślę, że za tydzień wypiszą mnie już. Czuję się dobrze i nie ma powodu, bym tutaj tkwiła.

- A może przyjechałabyś do nas razem z Karolinką. Możecie siedzieć ile tylko chcecie. Wiesz przecież, że okolica jest zdrowa, dobre powietrze i smaczne wiejskie jedzenie. Mleko prosto od krowy bez żadnych konserwantów, świeże masełko, miód, biały serek i jajka prosto od kury. Odpoczęłybyście trochę i oderwały się od tych przykrych wydarzeń.

Ania uśmiechnęła się szeroko.

- To jest bardzo dobry pomysł babciu i jak tylko pozałatwiam sobie tu wszystko, to na pewno przyjedziemy. Dam wam znać, kiedy. Po wyjściu stąd muszę załatwić sobie okulary i niestety zainwestować w białą laskę.

- To ostatnie brzmi okropnie – dziadek wyglądał na wstrząśniętego.

- Początkowo też tak myślałam, ale pan doktor szybko wyprowadził mnie z błędu mówiąc, że laska, to zabezpieczenie przed upadkami lub przeszkodami, o które można się potknąć. Nie będzie tak źle dziadku.


Następnego dnia opowiedziała Karolinie przebieg poprzedniego. O zerwaniu z Tomaszem i o wizycie dziadków.

- Oni chcą, żebyśmy do nich przyjechały odpocząć. Co ty na to? Dawno tam nie byłaś a pamiętam, że lubiłaś to miejsce.

- Lubiłam? Ja je uwielbiam! Bardzo chętnie wyrwę się z miasta nawet na miesiąc. Nic mnie tu nie trzyma, a jeśli chodzi o Tomasza, to dobrze mu nagadałaś, choć mocno wątpię, żeby jakiekolwiek słowa wziął sobie do serca. On przecież nie ma serca. To kiedy ruszamy? – Karolina była podekscytowana.

- Myślę, że za jakieś dwa tygodnie, może za dziesięć dni. Wszystko zależy od tego, kiedy mnie stąd wypuszczą. Jutro na wizycie zapytam lekarza. Może zgodzi się wypisać mnie trochę wcześniej?



ROZDZIAŁ 4


Wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy miano ją wypisać ze szpitala. Ponieważ mama musiała już wrócić do pracy, zawsze niezawodna Karolina zaoferowała się, że odbierze Anię. Wzięła jej kilka ciuchów starannie zapakowanych przez panią Kruk w reklamówkę i własną czapkę bejsbolówkę. Pomyślała, że Ania mogłaby się czuć skrępowana, gdyby musiała iść z tą wygoloną głową. Czapka wszystko przykryje.

Punktualnie o jedenastej pojawiła się na oddziale. Ania była gotowa do wyjścia i w ręku trzymała wypis. Przywitały się serdecznie a Karolina od razu wręczyła jej reklamówkę.

- Tu masz świeże ciuchy i jeszcze to – wyciągnęła czapkę i przeciwsłoneczne okulary. – Pomyślałam, że zanim dotrzemy do domu, powinnyśmy kupić niezbędne ci rzeczy. Tu na dole w podcieniach jest sklep z zaopatrzeniem medycznym. Byłam tam i już wiem, że mają w ofercie laski. Takie składane. Są w różnych cenach. Najtańsza kosztowała sześćdziesiąt sześć złotych i miała świecącą końcówkę. Przynajmniej będzie cię widać. Nie potrzebujesz nic droższego, bo jednak coś tam widzisz. Załatwimy też okulary. Na pewno nie zrobią ich od razu, ale to nie szkodzi. Najwyżej odbiorę jutro. Tu niedaleko jest optyk. Mamy po drodze na przystanek.

Ania słuchała tej tyrady i nie mogła przestać się uśmiechać. Karolina była najlepszym człowiekiem i najlepszą przyjaciółką jaką miała w życiu. Czasami była dość nerwowa i nie zawsze potrafiła zapanować nad językiem, ale w ogólnym rozrachunku wydawało się to być bardzo pomocne. Zawsze potrafiła zawalczyć o swoje i teraz okazało się, że także walczyła i w Ani sprawie z matką Tomasza na przykład.

- Karolina, chyba za bardzo się rozpędziłaś. Przecież ja nie mam przy sobie żadnych pieniędzy.

- Tym się nie martw. Ja mam, bo dostałam wczoraj od twojej mamy siedemset złotych. Pewnie to te same, które zarobiłaś.

- No skoro tak, to możemy iść – Ania wpakowała piżamę do reklamówki. Karolina zabrała ją. Podała Ani torebkę i ująwszy jej rękę przełożyła przez swoją.

- Trzymaj się mocno. Pójdziemy wolno. Będę uważać, żebyś na coś nie wpadła.

W sklepie zaopatrzenia medycznego nie spędziły dłużej jak dziesięć minut. Kupiły tę najtańszą laskę. Była wygodna i w razie potrzeby można było ją złożyć i schować do torebki. Nieco dłużej zeszło im u optyka. Ania nie chciała jakichś wyszukanych oprawek, ale Karolina była uparta.

- Nie będziesz nosić czegoś, co jest ciężkie i brzydkie. Nie jesteś staruszką. - W końcu wybrała lekkie, cienkie i stosunkowo niedrogie oprawki. Razem ze szkłami zapłaciły za nie trzysta sześćdziesiąt złotych. Po odbiór miały się zgłosić następnego dnia.

Szły powoli w stronę przystanku. Ania zwierzyła się przyjaciółce, że od jakiegoś czasu nosi się z zamiarem podcięcia włosów.

- Początkowo myślałam o fryzjerze, ale wciąż się krępuję, gdy mam świadomość, że ktoś gapi się na moją bliznę. Przecież ty możesz je podciąć. To żadna filozofia. Zrobisz to? Jakieś dziesięć centymetrów. Nadal będą długie, ale nie aż tak.

- Podetnę, ale żebyś nie miała pretensji jeśli nie zrobię tego fachowo. Nie jestem fryzjerką.

Dotarły do mieszkania. Ania wyjęła z torebki klucze i palcami starała się wyczuć ten od górnego zamka. Karolina uśmiechnęła się.

- Widzisz jak dobrze ci idzie? Poradzisz sobie. Ze wszystkim sobie poradzisz - pocieszała. – A ja mam dla ciebie kilka niespodzianek i zaraz ci je pokażę. Wrzucę tylko te śmierdzące szpitalem ciuchy do pralki. Ty spróbuj rozłożyć laskę i przejść się z nią po mieszkaniu. Pamiętasz przecież jego rozkład i gdzie stoją meble. Ruszaj.

Teren był Ani dobrze znany. Nie obijała się o sprzęty. Doktor miał jednak rację. Miała problem z oceną odległości, ale dzięki lasce doskonale lokalizowała pokojowy segment, fotele i kanapę. Usiadła na niej czekając na Karolinę. Pojawiła się po kilku minutach niosąc swoją przepastną, workowatą torbę.

- Nastawiłam pralkę. Ciepło jest, to wywalę pranie na balkon. Spójrz, co ci kupiłam, a raczej dotknij. Ten pierwszy przedmiot to czujnik do płynów. Zawiesza się go na brzegu kubka lub szklanki i dzięki temu lejąc do nich wodę nie poparzysz się, bo czujnik będzie piszczał. Zaraz go zresztą wypróbujemy. Ten drugi przedmiot w kształcie kółeczka, to skarpetnik. Dzięki niemu nie będziesz miała problemu z pomieszaniem skarpet w praniu. I wreszcie trzecia rzecz, to mówiący budzik. Na pewno przyda ci się jak wrócisz na uczelnię. A teraz chodź, spróbujemy zaparzyć kawę.

Ania miała łzy w oczach. Wzruszyła ją wspaniałomyślność przyjaciółki.

- Naprawdę nie wiem jak mam ci dziękować. Poświęcasz się dla mnie i bardzo to doceniam. Nawet rodzona siostra nie zrobiłaby dla mnie tyle co ty. – Karolina roześmiała się i podniosła z kanapy.

- Nie masz przecież siostry więc nie teoretyzuj. Chodźmy do kuchni.

Zaparzyły sobie kawę wypróbowując przy okazji czujnik. Potem Karolina usadowiwszy Anię na krześle wzięła się za skracanie jej włosów. Może nie wyszło idealnie, ale przycięła je dość równo.

- Myślę, że dopóki nie zaczną odrastać na dobre te wygolone, będziesz musiała jednak chodzić w czapce, lub jakimś słomkowym kapeluszu. Nie dasz rady tego zakryć. Nawet nie można ich upiąć tak, żeby zasłonić bliznę. Na pocieszenie ci powiem, że masz już mały meszek w tym miejscu. Za miesiąc powinien zakryć ten łysy placek. A tak już z innej beczki. Kiedy zamierzasz jechać do dziadków? – Ania uśmiechnęła się na wspomnienie staruszków.

- Myślę, że w sobotę rano. Babcia mówiła, że możemy tam siedzieć nawet do października, dopóki nie zaczną nam się zajęcia. Ja jestem za. Rodzice i tak nie biorą teraz urlopu i będą pracować przez całe lato. Zanudziłabym się tu na śmierć. Ty chyba też nie masz żadnych planów?

- Nie mam. Wymigałam się ze wspólnego wyjazdu nad morze. W takim razie sprawdzę połączenia. Jedziemy pociągiem, czy autobusem?

- Tym drugim będzie szybciej. Poza tym wiem, że lubisz tę długą drogę od przystanku. Ja zresztą też. Uwielbiam las.


Następnego dnia rano Karolina odebrała okulary Ani od optyka i podekscytowana pobiegła do niej do domu. Wpadła tam jak burza dzierżąc w dłoni zielone etui.

- Ania! Mam! Chodź przymierzyć! - Ania podniosła się z kanapy i ruszyła wolno w kierunku przedpokoju. – Zobacz – Karolina już wyjmowała okulary z pudełka i wkładała przyjaciółce na nos. – I jak? Lepiej? – zapytała trochę zaniepokojona.

- Chyba lepiej. Jakby wyraźniej. Widzę twoją twarz, ale zapewne dlatego, że stoisz tuż obok. Zacznij się oddalać.

Z każdym krokiem twarz Karoliny robiła się coraz bardziej rozmazana.

- Jeśli ktoś jest blisko, to jest całkiem nieźle – wzięła do ręki jedną ze starych gazet leżącą na szafce. – Z bliska nawet przeczytam te duże litery, ale drobnego druku już nie. Szkoda.


Siedziały u Ani w pokoju racząc się mocną kawą i herbatnikami. Omawiały jeszcze szczegóły wyjazdu do dziadków Kruków.

- Tata powiedział, że nas odprowadzi na dworzec. Ma wykupić jeszcze jakieś recepty dla dziadka. Pewnie będę wiozła całą aptekę, bo i ja mam trochę leków.

- A może jest coś czego oni potrzebują? – Karolina sięgnęła po telefon Ani. – Najlepiej zadzwonię i zapytam. Trzeba im też powiedzieć o naszym przyjeździe, bo pewnie o nim nie wiedzą.

- Wiedzą. Mama wczoraj ich poinformowała.

- Mimo wszystko zadzwonię i zapytam. Potem ustawię ci dzwonki w telefonie, żebyś wiedziała, kto do ciebie dzwoni. Tak będzie ci łatwiej.

Telefon odebrała babcia. Mówiła, że cieszy się, że przyjadą i że niczego nie potrzebuje.

- Ja tu wszystko mam Karolinko i już nie mogę się was doczekać. Byłyście tu chyba tuż po maturze. To ponad cztery lata temu. Strasznie dawno. Od razu będzie nam weselej. Czekamy na was.


W sobotę wcześnie rano wraz z ojcem Ani ruszyły na dworzec autobusowy. Obie niosły na plecach pokaźne plecaki, a Ania dodatkowo wspomagała się laską. Ojciec chciał ją wziąć pod ramię, ale sprzeciwiła się.

- Przecież nie możesz mnie całe życie niańczyć tato. Ja muszę sobie poradzić sama.

Pan Kruk miał łzy w oczach. Był bardzo wrażliwym człowiekiem. Ona była jego ukochaną córeczką w dodatku tak ciężko okaleczoną przez los. Jak mógł się o nią nie martwić?

- Jesteś bardzo dzielna córuś – wyszeptał do jej ucha. – Bardzo cię kocham.


Autobus podjechał na stanowisko. Plecaki wylądowały w jego przepastnym bagażniku, a one obie pożegnały się z panem Krukiem. Ania przytuliła twarz do jego policzka.

- Zadzwonimy jak tylko dotrzemy na miejsce. Będzie dobrze, a ty i mama uważajcie na siebie. Postaramy się we wrześniu uzbierać i ususzyć trochę grzybów, bo pewnie już się pojawią. Do zobaczenia tatusiu.

Ruszyły. Ta droga nie była męcząca. Autobus miał do pokonania zaledwie sto pięć kilometrów. Liczyły więc, że za niespełna dwie godziny znajdą się w tym magicznym dla nich miejscu. Odkąd się poznały i zaprzyjaźniły, bywały tu kilkakrotnie. Z racji tego, że to byli Ani dziadkowie, ona przyjeżdżała tu znacznie częściej. Karolina będąca typowym mieszczuchem za każdym razem szeroko otwierała oczy uwiedziona przyrodą tego miejsca. Las był wspaniały, cichy, spokojny. Tu można było znaleźć ukojenie i wyciszyć galopadę myśli. Często obejmowały drzewa i przytulały się do nich jakby chciały od nich czerpać życiową energię. Uwielbiały zagubić się na leśnych polankach, ułożyć się w wysokiej trawie i obserwować obłoki. Szkoda, że od teraz Ania nie będzie mogła ich podziwiać. Wioska, w której mieszkali rodzice pana Kruka była nieduża, zaledwie kilkanaście domostw. Dwa kilometry dalej była następna i jeszcze jedna. Wszystkie wtopione w leśny krajobraz. Najpiękniejsze było jednak jezioro. To w nim uskuteczniały przyjemne kąpiele a potem wygrzewały się w słońcu na jego brzegu lub leżakowały na pomoście zbudowanym przez dziadka Ani.

- Chyba dojeżdżamy. Poznaję okolicę – Karolina pochyliła się w kierunku przyjaciółki, która na dźwięk jej głosu otworzyła oczy. Autobus zatrzymał się na przystanku z drewnianą wiatą. Karolina podniosła się z siedzenia pociągając za sobą Anię. – My wysiadamy, – oznajmiła kierowcy – zechce pan wyciągnąć nasze plecaki?

Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie i wraz z nimi wyszedł z autobusu. Ania rozłożyła swoją laskę, a Karolina odebrała bagaż i podziękowała za szczęśliwe dowiezienie ich na miejsce. Po chwili autobus zniknął im z oczu. Podniosła plecak Ani pomagając go zarzucić jej na ramiona. Swój także zarzuciła na plecy. Złapała dłoń przyjaciółki i obie ruszyły leśnym duktem.

- Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo tęskniłam za tym miejscem – Karolina z zachwytem obserwowała otoczenie. – Czujesz Aniu ten zapach? Czy może być coś piękniejszego? Czuję i ściółkę leśną pomieszaną z jakąś grzybową nutą i sosnowe igliwie. Nawet da się wyczuć zapach żywicy. Tak się cieszę. Będzie nam tu jak w raju.

Przemierzyły leśną ścieżkę i po kilkunastu minutach znalazły się na otwartej przestrzeni. Tuż pod ścianą lasu stał przytulony do niej dom dziadków Kruków. Karolina uśmiechnęła się na widok znajomej bryły domu. Nic się tu nie zmieniło. Dom jak stał tak stoi. Był już stary, ale świetnie utrzymany. Ojciec Ani dokonywał w nim cudów, żeby jego rodzice mieli wygodne życie na starość. Od lat podłączona była do budynku woda i kanalizacja, a także nowoczesny piec, który ogrzewał zimą cały dom.

- Widzę dziadka kręcącego się po obejściu – powiedziała cicho Karolina.

Ania uśmiechnęła się i krzyknęła

- Dziadku! Dziadku! Jesteśmy.

Mężczyzna odwrócił się i uszczęśliwiony rozłożył szeroko ramiona, w których po chwili wylądowała jego wnuczka.

- Moja wnusia kochana. Już nie mogliśmy się was doczekać. Z nudów zacząłem liczyć kury – roześmiał się. – I ciebie witam Karolinko – przytulił dziewczynę do siebie. – Ależ obie wypiękniałyście. Już prawdziwe z was kobiety, a jeszcze niedawno biegałyście po lesie w krótkich majtkach. Ale dość gadania. Chodźcie, bo już babcia na was czeka.



ROZDZIAŁ 5


Siedzieli wszyscy przy kuchennym stole. Babcia wciąż ocierała z oczu łzy. Tak strasznie było jej żal wnuczki. Nie mogła pogodzić się z jej nieszczęściem. – Taka śliczna dziewczyna, mądra, rozsądna i takie nieszczęście – ubolewała. – Jak sobie radzisz moje dziecko. Na pewno jest ci bardzo trudno. Widzisz cokolwiek? – zasypała Anię pytaniami.

- Szczerze powiedziawszy myślałam, że będzie znacznie gorzej. Na lewe oko nie będę już widzieć nigdy, ale prawe jest bardziej sprawne. Doktor ocenił, że zachowało się jakieś trzydzieści procent widzenia. Dzięki okularom widzę trochę wyraźniej, bo bez nich tylko same plamy. Poza tym Karolina jest moimi oczami – spojrzała na przyjaciółkę z wdzięcznością. – Jest najlepszą osobą jaką znam i najlepszą przyjaciółką. Opowiada o wszystkim z takimi detalami, że łatwo jest mi sobie to wyobrazić i nie potrzebuję do tego wzroku. Mówią, że jak ktoś go traci to wyostrzają mu się inne zmysły. Ja na razie nie mogę tak powiedzieć o swoich, ale może z czasem…? – odszukała dłoń staruszki i pogładziła ją. – Nie ma co rozpaczać i obrażać się na rzeczywistość babciu. Nie cofniemy czasu. Co się stało to się już nie odstanie i nie pozostaje nic innego, jak tylko się z tym pogodzić. Ja muszę otworzyć się na inne możliwości. Ostatnio rozmawiałyśmy z Karoliną na temat studiów. Mimo wszystko postanowiłam je skończyć i obronić się. Jednak chyba nie będę mogła pracować w wyuczonym zawodzie, bo on wymaga ode mnie uwagi i spostrzegawczości, a tego już nie posiadam. Może tu znajdę jakąś inspirację i pomysł na to, czym mogłabym zająć się w przyszłości i co dało by mi możliwość zarobkowania? Na razie chcemy obie trochę odpocząć i nacieszyć się pobytem u was.

- W takim razie idźcie się teraz rozpakować. Pokój macie ten sam co zwykle. Nic tam nie zmienialiśmy. Za jakieś dwie godzinki będzie obiad.

- A co będzie? – zapytała ciekawska Karolina. Babcia roześmiała się.

- A na co masz ochotę?

- Zjadłabym ziemniaki okraszone boczkiem albo słoninką i do tego prawdziwe, zsiadłe mleko – Karolina niemal oblizała się na samą myśl.

- Wymagająca to ty nie jesteś i łatwa w utrzymaniu. Będziesz miała te swoje ziemniaki, a teraz zmykajcie.


Powoli rozpakowywały się żartując przy tym i chichotając. Karolina spoważniałą nagle i zapytała

- Nie jesteś ciekawa czasem, co słychać u Tomasza?

- Szczerze? – Ania odgarnęła włosy z czoła. – Nie bardzo. Jego nie obszedł mój los. Zachował się okropnie, a ja głupia myślałam, że to jest facet na całe moje życie. Tyle lat byliśmy ze sobą, a jednak nie rozgryzłam go w ogóle. Teraz zadaję sobie pytanie jak mogłam nie zauważać pewnych symptomów jego wielkiego egoizmu. To uparte dążenie do tego, by mieć zawsze rację, lub ostatnie zdanie, by uchodzić za wszechwiedzącego i znającego się na wszystkim, by imponować i brylować w towarzystwie… Przecież ja na to wszystko patrzyłam i nie zauważałam niczego. Mają rację ci, którzy twierdzą, że miłość jest ślepa. Podejrzewam nawet, że to uczucie było tylko jednostronne, bo on nie odczuwał do mnie nic podobnego. Byłam jego tłem, atrakcyjną maskotką, z którą przyjemnie było się pokazać. Ależ ja byłam głupia… Cztery lata to szmat czasu, żeby poznać człowieka, a ja nie znam go w ogóle.

- Nie byłaś głupia. Byłaś zakochana, a to różnica. Pamiętasz Wojtka Baciora? Tego pracownika taty? Jest hydrogeologiem. Pomagał nam przy piezometrach.

- Pamiętam. Taki dość wysoki, szczupły z kręconymi włosami.

- Ten sam. Chyba wpadłam mu w oko. Chciał się umówić, ale ty wtedy miałaś wypadek i odłożyłam to na później. Wrócimy to będzie czas na randki.

Ania była zbulwersowana postawą przyjaciółki. Nie rozumiała jak mogła poświęcić swoje szczęście dla niej. Zrobiło jej się nieprzyjemnie i głupio.

- Karolina, jak mogłaś tak postąpić? On na pewno poczuł się rozczarowany, a ja mam teraz wyrzuty sumienia, bo poświęciłaś się dla mnie.

- W ogóle się tym nie przejmuj. Chłopak kocha, to poczeka – ścisnęła Ani dłoń. – Tego kwiatu jest pół światu, nie? Zawsze znajdzie się ktoś, kto do ciebie przylgnie. Chodźmy na werandę. Słońce grzeje, ptaszki śpiewają, szkoda siedzieć w czterech ścianach. A po obiedzie pójdziemy na spacer.


Ziemniaki wyglądały fantastycznie obsypane szczodrze pachnącymi, przysmażonymi skwarkami boczku i zielonym koperkiem. Mleko było zimne i tak gęste, że można było je kroić nożem. Dopiero w takim miejscu uświadamiały sobie jak niezdrowo odżywiają się mieszkańcy miast i ile chemii pochłaniają każdego dnia. Zajadały z apetytem a Karolina nie odmówiła sobie dokładki.

Po obiedzie zostawiły dziadków i poszły najpierw nad jezioro. Chyba zarosło bardziej szuwarami niż to, co zapamiętały sprzed kilku lat. Jednak pomost tkwił tu nadal. Usiadły na nim i zamoczyły stopy w ciepłej wodzie.

- Pięknie tu. Moje wyobrażenie wsi tej sielskiej i anielskiej właśnie tak wygląda. Myślę, że mogłabym żyć w takich warunkach, a ty? – zapytała Anię.

- Ja chyba też. W końcu nie zawsze mieszkaliśmy w mieście. Kilka lat spędziłam tutaj. Tu przecież przyszłam na świat i miałam naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Pamiętam dziadka, jeszcze dość młodego, który zabierał mnie łódką na ryby. Byłam wtedy małym berbeciem, ale uwielbiałam te wczesno poranne połowy. Nawet nie brzydziłam się zakładać dżdżownice na haczyki. Z babcią chodziłam na jagody i maliny, czasem na poziomki. Miałyśmy swoje miejsca, gdzie dużo ich rosło. Pamiętam też jarmarki w miasteczku. Ciekawe, czy jeszcze się odbywają. Ostatnio nie miałyśmy szczęścia, może teraz nam się uda zaliczyć jakiś. Koniecznie trzeba zapytać o to babcię - Ania podniosła się z podestu i włożyła trampki. – Chodźmy sprawdzić, czy rosną jeszcze jagody. Może jutro wybrałybyśmy się na nie? Pierogi z jagodami byłyby pyszne, nie uważasz?

Karolinie na ten pomysł tylko zabłysły oczy.


Nie mogły spać długo. Słońce wdzierało się w każdy kąt pokoju i lizało ich policzki. Ania przetarła oczy i sięgnęła po okulary. Usiadła na łóżku podsuwając pod nos telefon komórkowy. Była piąta trzydzieści. Pamiętała, że każdego ranka babcia swoje pierwsze kroki kierowała do kurnika, żeby podebrać kurom jajka, a potem wypuszczała całe towarzystwo na podwórko.

Zaczęła się ubierać, gdy Karolina przeciągnęła się leniwie i zerknęła na nią spod przymrużonych powiek.

- A ty dokąd? – mruknęła.

- Do kurnika. Zjadłabym dobrą jajecznicę.

- To ja idę z tobą – Karolina błyskawicznie wyskoczyła z łóżka i ubrała się pośpiesznie. Cicho na palcach wyszły z domu. Ania dzierżyła w rękach niewielki koszyk. Przeszły za dom. Na jego tyłach mieścił się kurnik, w którym kury miały swoje grzędy a także było wydzielone pomieszczenie dla gęsi i indyków. Obok kurnika znajdowało się wejście do obory, którą zajmowały trzy krowy z cielakiem.

- Mogłabym je wydoić. Jeszcze pamiętam jak się to robi – szepnęła Ania. – Wiem, że matki cielaka babcia nie doiła do samego końca, żeby zostawić mu trochę mleka. Najpierw jednak zobaczymy, czy kurki zniosły nam jajka na śniadanie.

Weszły cicho do środka i delikatnie podnosiły nioski sprawdzając, czy coś wysiadują. Uzbierały osiemnaście jaj. Karolina sięgnęła po szuflę i zaczerpnęła nią ziarno z worka. Wyszła na zewnątrz i wsypała je do koryt. Wsadziła głowę w drzwi i powiedziała cicho.

- Wypuszczamy je?

- Wypuszczamy. Otwieraj na oścież.

Całe pierzaste bractwo z trzepotem skrzydeł i kurzym jazgotem wyfruwało i wybiegało opuszczając grzędy. Za nimi majestatycznie kroczyło stadko gęsi i indyków. Ania podała koszyk z jajkami Karolinie.

- Zanieś je do kuchni i przynieś mi dwa wiadra. Jedno czyste, a drugie z ciepłą wodą i gąbką. Łatwo znajdziesz, bo te rzeczy są w przedsionku. Trzeba krowom przetrzeć wymiona.

Karolina uwinęła się błyskawicznie. Oprócz rzeczy, które wymieniła Ania przyniosła jeszcze butelkę jakiegoś płynu septycznego.

- Spójrz Aniu, to chyba dla krów. Myślę, że służy do odkażania. Tak przynajmniej wynika z ulotki. Można chyba to wlać do wiadra. Tu piszą o jednej nakrętce na pięć litrów wody. W wiadrze jest może z dziesięć. Wleję dwie nakrętki. Tu jest jakiś stołeczek i to chyba siedząc na nim babcia doi krowy.

- Na pewno – Ania odebrała zydelek z rąk Karoliny i usiadła przy krowie myjąc jej gąbką wymiona, a potem jakby nigdy nic, jakby nie robiła nic innego w życiu, sprawnie zaczęła doić zwierzę. Stało spokojnie machając tylko od czasu do czasu ogonem. Podobne czynności Ania wykonała z pozostałymi krowami nie zapominając o cielęciu. Kiedy wtoczyły się do kuchni z pełnym wiadrem mleka zastały w niej babcię, która na ich widok załamała ręce.

- To tak odpoczywacie? Zrywacie się skoro świt i idziecie doić?

- To była przyjemność babciu i możemy to robić codziennie. W zamian chcemy pyszną jajecznicę na śniadanie.

Obie tryskały dobrym humorem. Z zapałem wcinały jajecznicę na boczku popijając gorącym mlekiem. Właśnie Ania miała zapytać dziadka, czy są jeszcze ryby w jeziorze i czy ktoś je łowi, gdy usłyszały głośne pukanie do drzwi, a następnie kroki wprost do kuchni. W drzwiach ukazał się młody mężczyzna z całą pewnością przed trzydziestką o ogorzałej od słońca twarzy. Omiótł spojrzeniem siedzących przy stole i uśmiechnął się szeroko.

- Dzień dobry wszystkim. Ja po mleko i jaja jak zwykle.

- Dobrze, że jesteś Kuba. A może zjesz z nami? – babcia wstała od stołu i zakrzątnęła się przy piecu. – Mamy wprawdzie gości, ale jajecznicy mnóstwo. Siadaj chłopcze i poznaj moją wnuczkę Anię, to ta blondynka i Karolinkę, jej przyjaciółkę od najmłodszych lat.

Kuba szarmancko przywitał się z obiema i uścisnął dłoń dziadka Kruka. Usiadł obok niego, a babcia już stawiała przed nim kubek z mlekiem i pachnącą jajecznicę.

- To jest dziewczyny Kuba Kostrzewa. Mieszka jakieś dwa kilometry stąd…

- Kostrzewa? – Ania zrobiła minę, jakby zastanawiała się nad czymś. – Ja znam to nazwisko. Czy nad jeziorem tam w stronę drugiej osady nie mieszkali państwo Kostrzewa? Byli już wiekowi i chyba starsi od was. Doskonale ich pamiętam. Pani Kostrzewa była mocno przygarbiona, ale pan Kostrzewa zawsze trzymał się prosto jakby był wojskowym.

Kuba uśmiechnął się słysząc te słowa.

- Wszystko się zgadza. To byli moi dziadkowie. Pomarli już niestety, a mnie w spadku zostawili gospodarstwo. Skończyłem studia w Krakowie i jakieś trzy lata temu wróciłem, żeby objąć spuściznę.

- Kuba jest bardzo utalentowany. Skończył Akademię Sztuk Pięknych. To prawdziwy artysta. I rzeźbi, i maluje, i wypala garnki. Taki człowiek renesansu. Nawet wiersze pisze.

- Pani Tereniu, zawstydza mnie pani.

- Nie wstydź się chłopaku, bo nie masz czego. Talent bez wątpienia posiadasz. Zresztą widać to nawet na jego podwórku – zwróciła się do dziewczyn. – Powinnyście to zobaczyć, bo naprawdę robi wrażenie. – Teraz dopiero zorientowała się, że popełniła faux pas i zakryła dłonią usta. – Przepraszam cię Aniu. Ciągle zapominam, że ty…

- Nic nie szkodzi babciu. Jak zbliżę twarz do czegoś to widzę to dość dobrze.

- Ma pani problemy ze wzrokiem? – zaciekawił się Kuba.

- Nawet poważne. Miałam ciężki wypadek. To stąd ta blizna na głowie, okulary na nosie i nieodłączna biała laska, ale oczywiście bardzo chętnie obejrzymy pana dzieła. Drogę pamiętam, więc na pewno trafimy. Proszę tylko powiedzieć, kiedy możemy przyjść.

- Zawsze można przyjść. To nie muzeum, chociaż chyba zaczyna tak właśnie wyglądać. Nawet dzisiaj po południu. Serdecznie zapraszam – podniósł się z krzesła. – Pójdę już. Mam trochę pracy…

- Tu masz bańkę z mlekiem i dziesięć jaj. Jedź ostrożnie- babcia otworzyła szeroko drzwi i wypuściła swojego gościa.

- Ciekawy człowiek – usłyszała od wnuczki wchodząc do kuchni.

- A żebyś wiedziała. Aż się wierzyć nie chce jak wiele zdziałał w gospodarstwie od śmierci dziadków. Unowocześnił je, wyremontował dom, zajął się ogrodem, który jest ogromny i to w nim stoją te wszystkie rzeźby. Idźcie tam po obiedzie. Na pewno nie pożałujecie.

- Pójdziemy babciu. Ja tylko chciałam jeszcze zapytać dziadka, czy łowi się w jeziorze ryby. Pamiętasz dziadziu nasze wspólne wyprawy? Zatęskniłam za tym. Może masz jeszcze wędki. Chętnie bym spróbowała coś złowić.

Pan Kruk rozchichotał się. Jak to możliwe, żeby Ania pamiętała takie rzeczy. Była wtedy taka mała, że dwa razy obwiązywał ją trokami od kapoka, bo był za duży.

- Naprawdę to jeszcze pamiętasz? Wędki są a jakże. Sam czasem coś idę złowić, chociaż już nie wypływam łódką. Jakieś dwa lata temu rozleciała się na dobre i nie było już siły ani czasu, żeby ją połatać. Mam takie miejsce, moje ulubione, gdzie idę i moczę kije. Pokażę wam je. Jeśli chcecie coś złowić, to tylko tam. Jest tam nawet stary pomost, ale jeszcze mocny. Można usiąść i spokojnie czekać na rybkę.

25 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page